Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 298

Mason Currey

CODZIENNE RYTUAŁY
Jak pracują wielkie umysły

Przełożyła Agata Napiórska


Tytuł oryginału: Daily Rituals. How Artists Work

Copyright © 2013 by Mason Currey


Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXV
Copyright © for the Polish translation by Agata Napiórska, MMXV

Wydanie I
Warszawa MMXV
Dla Rebeki
Któż odgadnie istotę i sedno artyzmu! Któż pojmie to stopienie instynktów
dyscypliny i rozkiełznania, w których on spoczywa!
Tomasz Mann, Śmierć w Wenecji, przeł. Leopold Staff
Wprowadzenie

Podczas półtorarocznej pracy nad tą książką prawie codziennie


wstawałem o piątej trzydzieści, myłem zęby, przygotowywałem sobie
kawę i siadałem do pisania o najwybitniejszych umysłach ostatnich
czterech stuleci. Pisałem o tym, co robili, by pracować możliwie
najlepiej, w jaki sposób układali swój plan dnia, aby wykazać się jak
największą kreatywnością i produktywnością. Poprzez ukazanie
niewątpliwie przyziemnych szczegółów ich codziennego życia, tego,
kiedy spali i jedli, ich pracy i niepokojów chciałem przedstawić
nowatorskie spojrzenie na ich osobowości i kariery, narysować
zajmujące, choć miniaturowe portrety artystów zniewolonych
nawykami. „Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś”1, napisał
francuski gastronom Jean Anthelme Brillat-Savarin. Ja mówię:
powiedz mi, kiedy jesz i czy po jedzeniu ucinasz sobie drzemkę.
W tym sensie moja książka jest powierzchowna. Pokazuje
okoliczności twórczego działania, a nie jego efekt. Opisuje proces
powstawania, a nie jego znaczenie. Jest jednak również
zdecydowanie osobista. (John Cheever uważał, że niełatwo napisać
biznesowy list bez ujawniania czegoś o sobie samym – trudno się
z nim nie zgodzić). Rozważam w książce zagadnienia, z którymi
próbuję poradzić sobie we własnym życiu: Jak wykonywać poważną
pracę twórczą i jednocześnie zarabiać na życie? Czy lepiej całkowicie
poświęcić się swojemu projektowi, czy zajmować się nim po trochu,
na boku? A kiedy nie starcza czasu, żeby zajmować się tym
wszystkim, co masz zamiar zrobić, z czego najlepiej zrezygnować (ze
snu? stałej pensji? wysprzątanego domu?), lub czy da się „zagęścić” te
czynności, robić więcej w krótszym czasie, „pracować mądrzej, nie
ciężej”, jak powtarzał mój ojciec? Czy potrzebę bezpieczeństwa i chęć
tworzenia są nie do pogodzenia, czy wręcz przeciwnie – osiągnięcie
podstawowego poziomu komfortu w codziennym życiu jest
warunkiem niezbędnym do długotrwałego wykonywania pracy
twórczej?
Nie będę obiecywał, że na stronach niniejszej książki znajdziecie
odpowiedzi na te wszystkie pytania. Prawdopodobnie na niektóre
z nich nie da się w ogóle odpowiedzieć lub do odpowiedzi dochodzi
się indywidualnie, krocząc drogą chwiejnych kompromisów.
Próbowałem jednak znaleźć przykłady na to, w jaki sposób wybitnym
ludziom udało się stawić czoła tym wszystkim wyzwaniom. Chciałem
pokazać, w jaki sposób wielkie twórcze wizje przekładają się na małe
codzienne zyski. Jak nawyki wpływają na pracę i odwrotnie.
Książkę zatytułowałem Codzienne rytuały, mimo że podczas pisania
koncentrowałem się głównie na rutynie moich bohaterów. Słowo
„rutyna” kojarzy się z powszedniością, a nawet bezmyślnością. Bo
przecież przestrzeganie przyjętego planu jest jak jazda na autopilocie.
Jednak codzienne przyzwyczajenia stanowią również wybór, a raczej
cały szereg wyborów. We właściwych rękach mogą się stać świetnie
skalibrowanym mechanizmem wykorzystującym ograniczone środki,
takie jak czas (najbardziej ograniczony z naszych zasobów), siła woli,
samodyscyplina, optymizm. Ścisłe trzymanie się rozkładu dnia
sprawia, że przyzwyczajamy się do sprawdzonych rozwiązań
i ograniczamy tym samym zmienność nastrojów. To jeden
z ulubionych tematów Williama Jamesa. Uważał, że jeśli pewne
aspekty życia ustawimy na autopilota, stworzymy dobre nawyki,
„większą swobodę będą miały nasze wyższe władze umysłowe dla
swoich własnych działań”2. Jak na ironię, James sam był
zachowawczy i nigdy nie udało mu się wcielić w życie żadnego planu.
W moim przypadku to właśnie odkładanie spraw na później
doprowadziło do powstania tej książki. Pewnego niedzielnego
popołudnia w lipcu 2007 roku siedziałem sam w zakurzonej redakcji
mało znanego magazynu o architekturze, dla którego wtedy
pracowałem. Próbowałem napisać artykuł na następny dzień. Jednak
zamiast wreszcie się do tego zabrać i skończyć na czas, czytałem
„New York Timesa”, sprzątałem, robiłem sobie kolejne espresso
i ogólnie rzecz ujmując, marnowałem dzień. To powszechny problem
– jestem typowym rannym ptaszkiem, potrafię skupić się z samego
rana, a po lunchu staję się właściwie bezużyteczny. Tego popołudnia,
aby poczuć się lepiej z tym niewygodnym upodobaniem (kto chciałby
wstawać codziennie o piątej trzydzieści?), zacząłem poszukiwać
w internecie informacji na temat systemu pracy innych pisarzy. Nie
były trudne do znalezienia, za to bardzo zajmujące. Przyszło mi do
głowy, że ktoś powinien zebrać te anegdoty w jednym miejscu, i od
razu założyłem blog Daily Rituals, a potem zabrałem się do pisania
książki o tym samym tytule. (Tamten artykuł napisałem w panice
w ostatniej chwili).
Blog był przygodnym romansem; wrzucałem na niego jedynie opisy
przyzwyczajeń, na które wpadłem, czytając biografie, biogramy
w pismach, nekrologi w gazetach i tym podobne. W książce zebrałem
dużo większy i lepiej sprawdzony materiał, jednocześnie chciałem
zachować zwięzłość i różnorodność opinii, co na początku wydawało
mi się atrakcyjne. Na tyle, na ile było to możliwe, pozwoliłem dojść
do głosu przedstawionym postaciom, cytując ich listy, pamiętniki
i wywiady z nimi. W innych przypadkach stworzyłem opis ich
nawyków z pośrednich źródeł. A jeśli innemu pisarzowi udało się
scharakteryzować rutynę opisywanej przeze mnie postaci, cytowałem
dłuższy fragment, zamiast próbować samemu go przekształcić. Muszę
nadmienić, że ta książka nie powstałaby, gdyby nie badania i teksty
setek biografów, dziennikarzy i uczonych, których prace przywołuję.
Wszystkie źródła zebrałem w rozdziale „Przypisy”, mam nadzieję, że
posłuży on za przewodnik w dalszej lekturze.
Podczas sporządzania wpisów miałem w pamięci fragment eseju
V.S. Pritchetta z 1941 roku. Pisząc o Edwardzie Gibbonie, Pritchett
zauważył godną podziwu przedsiębiorczość wielkiego angielskiego
historyka, który nawet podczas służby wojskowej kontynuował pracę
naukową – w czasie marszu analizował słowa Horacego, a w namiocie
czytał o poganach i teologii chrześcijańskiej. „Prędzej czy później –
pisze Pritchett – okazuje się, że wszyscy wielcy ludzie są do siebie
podobni. Nigdy nie przestają pracować. Nie tracą nawet minuty. To
bardzo dołujące”3.
Który aspirujący pisarz czy artysta nie czuje się czasem podobnie?
Osiągnięcia wielkich umysłów mogą być inspirujące albo
zniechęcające. Jest jednak i druga strona medalu. Na każdego
przedsiębiorczego Gibbona, który pracuje non stop i nie ma żadnych
wątpliwości czy poczucia spadku własnej wartości, przypada William
James czy Franz Kafka, wielcy, którzy marnowali czas, czekali na
nadejście weny, doświadczali pisarskiej blokady i okresów posuchy,
podczas których doskwierały im zwątpienie i brak poczucia
bezpieczeństwa. W rzeczywistości większość przedstawionych w tej
książce osób znajduje się gdzieś pośrodku. Poświęcają się codziennej
pracy bez poczucia, że dokonują postępów. Czekają na ten jeden
dzień, który przerwie złą passę. Wszyscy znaleźli jednak czas, żeby
osiągnąć to, co osiągnęli. Czyli sposobów na ułożenie sobie życia, by
temu sprostać, jest nieskończenie wiele.
Ta książka jest właśnie o tych sposobach. I mam nadzieję, że okaże
się raczej zachęcająca niż deprymująca. Pisząc ją, często myślałem
o wersie z listu, który w 1912 roku Kafka napisał do swojej ukochanej
Felicji Bauer. Sfrustrowany swoją trudną sytuacją mieszkaniową
i etatem narzekał: „Czas jest krótki, siły są niewielkie, biuro jest
zmorą, mieszkanie jest głośne i trzeba próbować przebić się za
pomocą jakiejś sztuki, jeśli się komuś ładne, proste życie nie udaje”4.
Biedny Kafka! Ale któż może liczyć na przyjemne i proste życie?
Wielu z nas większość czasu haruje i zajmowanie się sztuką nie jest
tutaj żadnym rozwiązaniem, lecz raczej ideałem. Czemu by jednak nie
spróbować?
W.H. Auden (1907–1973)

„W przypadku człowieka inteligentnego rutyna jest oznaką ambicji”5,


napisał Auden w 1958 roku. I jeśli wierzyć tym słowom, Auden był
jednym z najambitniejszych ludzi swojego pokolenia. Był wręcz
obsesyjnie punktualny i przez całe życie ściśle trzymał się ustalonego
z odpowiednim wyprzedzeniem rozkładu zajęć. „Co chwila spogląda
na zegarek”6, pewnego razu zauważył jeden z gości poety. „Jedzenie,
picie, pisanie, zakupy, rozwiązywanie krzyżówek, a nawet wizyty
listonosza – wszystko jest zawsze wyliczane co do minuty”. Auden
uważał, że tego typu wojskowa dyscyplina najlepiej wpływa na jego
kreatywność, a muza i natchnienie muszą się bezwzględnie
dostosować do jego harmonogramu. „Nowoczesny stoik –
zaobserwował – wie, że najpewniejszą drogą do zdyscyplinowania
pasji jest zdyscyplinowanie czasu: zdecyduj, co chcesz lub powinieneś
zrobić w ciągu dnia, a następnie rób to o tej samej porze codziennie,
wtedy pasja nie przysporzy ci kłopotów”7.
Auden wstawał chwilę po szóstej, przygotowywał sobie kawę i od
razu zasiadał do pracy – prawdopodobnie zaraz po rozwiązaniu
pierwszej krzyżówki. Jego umysł pracował najsprawniej między
siódmą a jedenastą trzydzieści i zazwyczaj produktywnie
wykorzystywał ten czas. (Nie szanował nocnych marków: „Jedynie
»Hitlerzy tego świata« pracują nocami, uczciwi artyści pracują za
dnia”8). Auden zwykle ponownie siadał do pracy po lunchu
i kontynuował ją do późnego popołudnia. Godzina koktajlowa
zaczynała się punktualnie o osiemnastej trzydzieści. Poeta serwował
sobie i gościom po kilka mocnych drinków – martini z wódką.
Następnie podawano obiad, który był popijany dużą ilością wina oraz
jeszcze większą ilością wina i okraszany długimi rozmowami. Auden
nigdy nie kładł się później niż o dwudziestej trzeciej, a z wiekiem
chodził spać coraz wcześniej – nawet o dwudziestej pierwszej
trzydzieści. Aby podtrzymać energię i koncentrację, poeta wspomagał
się amfetaminą. Dawkę benzedryny przyjmował co rano, tak jak
przyjmuje się dzienną dawkę witamin. Wieczorem zażywał seconal
9
bądź inny lek usypiający. „Chemiczne życie” – jak zwykł je sam
nazywać – kontynuował przez dwadzieścia lat, dopóki leki nie
przestały na niego działać. Auden uważał amfetaminę za „urządzenie
ułatwiające pracę”10 w „umysłowej kuchni”, podobnie jak alkohol,
kawa i tytoń, pomimo tego, że był świadomy, iż „te mechanizmy są
mało delikatne, mogą zaszkodzić kucharzowi i bez przerwy się psują”.
Francis Bacon (1909–1992)

Bacon dobrze funkcjonował w nieładzie. W jego miejscu pracy


panował ekstremalny chaos: ściany były umazane farbami, a książki,
pędzle, dokumenty, połamane meble i szczątki innych przedmiotów
tworzyły na podłodze stos sięgający kolan. (Twierdził, że
przyjemniejsze wnętrze tłamsiłoby jego kreatywność). Kiedy nie
malował, prowadził hedonistyczne, pełne ekscesów życie: jadał obfite
posiłki, popijał je dużą ilością alkoholu i sięgał po wszystkie używki,
jakie miał pod ręką. Jednym słowem, imprezował dłużej i bardziej
intensywnie niż jemu współcześni.
Jednak, jak pisze jego biograf Michael Peppiatt, Bacon „w gruncie
rzeczy ulegał przyzwyczajeniom”11, miał plan dnia, który niewiele się
zmieniał w trakcie jego kariery. Na pierwszym miejscu było
malowanie. Mimo że kładł się późno, wstawał o świcie i pracował
przez kilka godzin, zwykle kończył koło południa. Potem czekały go
pełne hulanek popołudnie i wieczór. Bacon nie marnował czasu.
Przyjaciele wpadali do jego studia na wino lub wychodził pić do
pubu, następnie długo jadł lunch w restauracji i kontynuował picie
w klubach. Wieczorem przychodził czas na kolację w lokalu i rundkę
po knajpach, czasem na kasyno, a nad ranem kolejny posiłek w bistro.
Pod koniec tych długich nocy Bacon często wymuszał na swoich
towarzyszach, by ostatniego drinka wypili wspólnie u niego w domu –
zapewne w ten sposób odkładał na później swoje zmagania
z bezsennością. Bacon polegał na tabletkach nasennych, a przed snem
dla relaksu czytał klasyczne książki kucharskie. Mimo że sypiał po
kilka godzin, jego kondycja była wyjątkowo dobra. Szybki chód przed
płótnem to jedyne ćwiczenie, jakie wykonywał, jego dieta natomiast
polegała na przyjmowaniu dużej liczby tabletek czosnkowych,
unikaniu żółtek, deserów i kawy. Przy tym wypijał sześć butelek wina
dziennie i spożywał dwa wielkie obiady w restauracji. Najwyraźniej
jego metabolizm radził sobie z tą nadmierną konsumpcją – Bacon
niespecjalnie tył w pasie i pozostawał sprawny umysłowo. (Dopiero
pod koniec życia pijaństwo zaczęło mu dokuczać). Kaca miewał
rzadko i uważał go za dobrodziejstwo. „Lubię pracować na kacu –
12
mawiał – mam wtedy dużo energii i klarowne myśli” .

Londyńska pracownia Francisa Bacona, 1971


Simone de Beauvoir (1908–1986)

„Zawsze spieszno mi do działania, chociaż ogólnie nie lubię


rozpoczynać dnia”13 – powiedziała Beauvoir „The Paris Review”
w 1965 roku. „Najpierw piję herbatę, a potem pracuję od dziesiątej
do trzynastej. Następnie spotykam się z przyjaciółmi i dalej pracuję
od siedemnastej do dwudziestej pierwszej. Kontynuowanie zajęć po
południu nie sprawia mi trudności”. W rzeczy samej Beauvoir rzadko
miewała problemy z pisaniem, wręcz przeciwnie – zwykle podczas
swoich dwu- lub trzymiesięcznych wakacji zaczynała się nudzić i czuć
niekomfortowo już po kilku tygodniach. Jednak mimo że Beauvoir na
pierwszym miejscu stawiała pracę, jej rozkład dnia podporządkowany
był również związkowi z Jeanem-Paulem Sartre’em, który trwał od
1929 roku aż do jego śmierci w roku 1980. Była to relacja oparta na
intelektualnym partnerstwie, z dziwacznym elementem seksualnym.
Sartre zaproponował układ, który polegał na tym, że oboje mogli
mieć kochanków, pod warunkiem że wszystko sobie o nich mówią.
Zwykle Beauvoir rano pracowała sama, potem spotykała się
z Sartre’em na lunch i po południu pracowali razem w ciszy w jego
mieszkaniu. Wieczorami brali udział w spotkaniach politycznych
i towarzyskich, które Sartre miał zaplanowane, chodzili do kina albo
pili szkocką i słuchali radia w apartamencie Beauvoir.
Producent filmowy Claude Lanzmann, który był kochankiem
Beauvoir w latach 1952–1959, odczuł sztywne zwyczaje pary na
własnej skórze. Tak opisuje początki ich współżycia w paryskim
mieszkaniu Beauvoir:

Pierwszego ranka chciałem poleżeć w łóżku, ale ona wstała, ubrała się
i zasiadła przy biurku. „Ty pracujesz tam” – powiedziała, wskazując na
łóżko. Wstałem więc, siadłem na brzegu łóżka i udawałem, że pracuję.
Nie odezwała się do mnie ani słowem aż do lunchu. Lunch jadała
z Sartre’em. Czasem do nich dołączałem. Po południu szła do jego
mieszkania, gdzie pracowali przez trzy, może cztery godziny. Potem
były jakieś spotkania, jedliśmy razem kolację, a następnie prawie
zawsze siadała sama z Sartre’em i proponowała, że przeczyta to, co
napisał tego dnia. Później spotykałem się z nią znowu w jej mieszkaniu
i szliśmy spać. Nie było imprez ani odwiedzin, żadnych burżuazyjnych
wymysłów, całkowicie tego unikaliśmy. Liczyły się dla nas tylko sprawy
najważniejsze. Prowadziliśmy nieskomplikowane życie, ta prostota
została tak opracowana jedynie po to, by ona mogła pracować14.

Simone de Beauvoir w swoim paryskim mieszkaniu, 1976


Thomas Wolfe (1900–1938)

Proza Wolfe’a była krytykowana za niedojrzałość i młodzieżowy


charakter. Podczas pisania oddawał się czemuś w rodzaju rytuału
masturbacyjnego. Pewnego wieczoru, w 1930 roku, gdy
bezskutecznie próbował przywołać niepokój, jaki wypełniał jego
pierwszą książkę Spójrz ku domowi, aniele, po mało efektywnej
godzinie pracy Wolfe rozebrał się i zamierzał udać się do łóżka. Ale
stojąc nago w oknie hotelowego pokoju, zauważył, że zmęczenie
nagle się ulotniło i znowu jest gotowy do pracy. Siadł więc przy stole
i pracował do świtu z – jak sam to określił – „niesamowitą szybkością,
łatwością i pewnością”15. Zastanawiał się potem, co wywołało tę
nagłą zmianę, i zdał sobie sprawę, że tam, przy oknie nieświadomie
pieścił swoje genitalia, co było przyzwyczajeniem z dzieciństwa,
niezupełnie seksualnym (jego „penis był zwiotczały
i niepobudzony”16, jak napisał w liście do redaktora), ale
wywołującym pewne „dobre męskie odczucia”17, które zwiększały
jego kreatywność. Od tego momentu Wolfe regularnie stosował tę
metodę jako inspirację, sennie eksplorując „męskie konfiguracje”, aż
„zmysłowe elementy w każdej dziedzinie życia stawały się
natychmiast realne i piękne”.
Wolfe zazwyczaj zaczynał pisać koło północy, „wspomagając się
ogromną ilością kawy i herbaty”18, jak zauważył jeden z jego
biografów. Trudno mu było znaleźć krzesło i stół odpowiednio
wygodne dla kogoś jego wzrostu (miał prawie dwa metry), pisał więc
zazwyczaj na stojąco, używając lodówki jako biurka. Pozostawał w tej
pozycji do świtu, robił jedynie przerwy na papierosa przy oknie lub
by przejść się po mieszkaniu. Następnie wypijał drinka i spał do około
jedenastej. Późnym rankiem znów zabierał się do pracy. Czasem
pomagała mu sekretarka, która przepisywała na maszynie kartki
porozrzucane poprzedniej nocy po podłodze w kuchni.
Patricia Highsmith (1921–1995)

Autorka psychologicznych thrillerów Znajomy z pociągu czy


Utalentowany pan Ripley w życiu prywatnym była równie samotna
i mizantropijna jak niektórzy bohaterowie jej książek. Pisanie nie
stanowiło dla niej źródła przyjemności, wynikało raczej
z kompulsywnej potrzeby, bez której zaspokojenia stawała się
nieszczęśliwa. „Nie ma prawdziwego życia poza pracą, a praca
odbywa się głównie w wyobraźni”19, napisała w swoim dzienniku. Na
szczęście rzadko brakowało jej inspiracji. Mówiła, że miewa pomysły,
tak jak szczury miewają orgazmy20.
Highsmith pisała za dnia, zwykle trzy–cztery godziny rano,
w dobry dzień dochodziła do dwóch tysięcy słów. Biograf Andrew
Wilson tak opisał jej metody pracy:

Highsmith, by wstrzelić się w odpowiednie ramy pracy umysłowej,


siadała na brzegu łóżka wśród papierosów, popielniczki, zapałek, kubka
kawy, pączka i cukiernicy. Unikała jakiegokolwiek zdyscyplinowania,
akt pisania czyniła jak najprzyjemniejszym. Przyjmowała pozycję
niemalże płodową i w istocie jej celem było poczuć się bezpiecznie
niczym w łonie matki21.

Przed rozpoczęciem pisania lubiła wypić mocnego drinka, „nie dla


pobudzenia – jak zauważa Wilson – ale by zredukować poziom
energii, który zakrawał na szaleństwo”22. W późniejszych latach piła
o wiele więcej i miała dużą tolerancję na alkohol; przy łóżku trzymała
butelkę wódki, po którą sięgała tuż po przebudzeniu. Zaznaczała na
niej dzienny limit do wypicia. Przez większość życia paliła nałogowo,
średnio paczkę gauloisesów dziennie. W kwestii jedzenia było jej
wszystko jedno. Pewien krewny zapamiętał, że „jadała jedynie
amerykański boczek, jajka sadzone i płatki śniadaniowe, wszystko
o dziwnych porach dnia”23.
Chora w towarzystwie większości ludzi, miała wyjątkowo
intensywną relację ze zwierzętami – zwłaszcza kotami, ale też ze
ślimakami, które hodowała w domu. Highsmith zaczęła traktować
ślimaki jak zwierzęta domowe, kiedy zobaczyła na targu rybnym
ślimaczą parę w dziwnym uścisku. (Potem powiedziała w wywiadzie
radiowym, że „ślimaki dają jej pewien rodzaj spokoju”24). Ostatecznie
w swoim angielskim domu w Suffolk udomowiła trzysta ślimaków –
mawiała, że dotrzymują jej towarzystwa wieczorami. Potem, gdy
przeprowadziła się do Francji, musiała stawić czoła zakazowi importu
żywych ślimaków. Postanowiła je szmuglować. Wielokrotnie
przekraczała granicę ze ślimakami – od sześciu do dziesięciu –
schowanymi pod stanikiem.
Patricia Highsmith, Paryż 1977
Federico Fellini (1920–1993)

Włoski twórca filmowy twierdził, że nie jest w stanie spać dłużej niż
trzy godziny z rzędu. W wywiadzie z 1977 roku tak opisał swoją
poranną rutynę:

Budzę się o szóstej. Chodzę po domu, otwieram okna, zaglądam do


pudeł, przestawiam książki. Przez lata próbowałem po prostu zrobić
sobie kubek kawy, ale nie jest to jednak moja specjalność. Schodzę na
dół, wychodzę na zewnątrz, im szybciej, tym lepiej. Przed siódmą już
wiszę na telefonie. Skrupulatnie decyduję, kogo można tak wcześnie
obudzić. Niektórym oferuję usługę budzenia, do której już zdążyli się
przyzwyczaić25.

Gdy Fellini był młody, pisywał do gazet, dopóki nie zauważył, że jego
temperament bardziej pasuje do filmów – lubił walory społeczne
produkcji filmowej. „Pisarz może robić wszystko sam, ale potrzebuje
dyscypliny”, powiedział. „Musi wstawać o siódmej rano i zostawać
w domu wyłącznie w towarzystwie białego arkusza papieru. Jestem
do tego zbyt wielkim vitellone [obibokiem – przyp. tłum.]. Wydaje mi
się, że wybrałem dla siebie najodpowiedniejszą formę ekspresji.
Uwielbiam to cenne połączenie pracy i przebywania razem, które
oferuje przemysł filmowy”26.
Ingmar Bergman (1918–2007)

„Czy wiecie, jak wygląda robienie filmów?”, zapytał Bergman


w wywiadzie z 1964 roku. „Aby otrzymać trzy minuty filmu, pracuje
się ciężko przez osiem godzin. I w ciągu tych ośmiu godzin dziennie
jest może dziesięć lub dwanaście minut prawdziwego natchnienia.
Czasem ono nie przychodzi i wtedy męczysz się przez następne osiem
godzin i modlisz, by tym razem nadeszło te upragnione dziesięć
minut”27. Robienie filmów oznaczało dla Bergmana również pisanie
scenariuszy. Pracował nad nimi w swoim domu na dalekiej
szwedzkiej wyspie Fårö. Tam przez dekady stosował się do tego
samego planu dnia: wstawał o ósmej rano, pisał od dziewiątej do
południa, potem jadł prosty posiłek. „Na lunch nieustannie je to
samo”, wspominała aktorka Bibi Anderson. „Coś w rodzaju ubitej
śmietany, bardzo tłustej, do tego bardzo słodki dżem truskawkowy –
dziwne jedzenie, jak dla dzieci, które miesza z płatkami
kukurydzianymi. To się nie zmienia”28.
Po lunchu Bergman pracował od trzynastej do piętnastej, potem
spał przez godzinę. Wieczorem szedł na spacer lub płynął promem na
sąsiednią wyspę, by odebrać gazety i pocztę. Wieczorami czytał,
spotykał się z przyjaciółmi, wyświetlał jeden z filmów ze swojej
ogromnej kolekcji lub oglądał telewizję (lubił zwłaszcza serial Dallas).
„Alkohol i narkotyki nie są dla mnie”, powiedział Bergman. „Jeden
kieliszek wina sprawia, że jestem niesłychanie szczęśliwy”29.
Natomiast absolutnie niezbędna była dla niego muzyka – słuchał
wszystkiego, od Bacha do Rolling Stonesów. Z wiekiem zaczął mieć
problemy ze snem, nie przesypiał w nocy więcej niż cztery–pięć
godzin, co nie ułatwiało mu pracy. Ale nawet w 1982 roku, gdy na
dobre pożegnał się z wielkim ekranem, wciąż zajmował się produkcją
filmów dla telewizji, sztuk i oper, pisał scenariusze teatralne, powieści
i wspomnienia. „Ciągle pracuję”, powiedział. „To jak powódź, która
przechodzi przez pejzaż twojej duszy. Jest dobra, bo dużo zabiera. To
oczyszczające. Gdybym nie pracował bez przerwy, byłbym jak
lunatyk”30.
Morton Feldman (1926–1987)

Francuski dziennikarz odwiedził Feldmana w 1971 roku, kiedy ten


amerykański kompozytor przez miesiąc pracował w maleńkiej wiosce,
godzinę drogi od Paryża. „Żyję tutaj jak mnich”, powiedział mu
wówczas Feldman.

Wstaję o szóstej rano. Komponuję do jedenastej, i to w zasadzie tyle.


Wychodzę i godzinami wytrwale spaceruję. Max Ernst mieszka
niedaleko stąd. (John) Cage też się tutaj sprowadził. Jestem odcięty od
wszelkich innych aktywności. Jak to na mnie wpływa?
Bardzo dobrze… Ale nie jestem przyzwyczajony do takiej ilości wolnego
czasu, do takiego spokoju. Zazwyczaj tworzę w dużym zgiełku. Wiesz,
zawsze pracowałem nad czymś innym niż muzyka. Moi rodzice
prowadzili biznes. Uczestniczyłem więc w ich kłopotach, w ich życiu
(…).
Potem się ożeniłem, moja żona miała bardzo dobrą pracę i cały dzień
była poza domem. Wstawałem o szóstej rano, robiłem zakupy, potem
jedzenie, zajmowały mnie domowe sprawy, pracowałem jak szalony,
a wieczorami odwiedzali mnie przyjaciele (nie zdawałem sobie sprawy,
ilu mam przyjaciół). Na koniec roku zorientowałem się, że nie
31
zapisałem ani jednej nuty!

Ale kiedy już znalazł czas na komponowanie, działał według strategii,


której nauczył go John Cage. Podczas wykładu w 1984 roku Feldman
powiedział, że była to „najważniejsza porada, jaką kiedykolwiek
usłyszał”32. Cage „powiedział, że kiedy się coś napisze, dobrze zrobić
sobie przerwę i potem to przepisać. Podczas takiego przepisywania
zastanawiasz się nad tym i wpadają ci do głowy kolejne pomysły.
W ten sposób pracuję. Ta relacja między pracą a kopiowaniem jest
wspaniała, po prostu cudowna”. Warunki zewnętrzne – posiadanie
dobrego pióra i krzesła – też były istotne. Feldman napisał w eseju
z 1965 roku: „Moim jedynym zmartwieniem jest stworzenie sobie
takich warunków, które umożliwiłyby mi pracę. Wydaje mi się, że
gdybym znalazł odpowiednio wygodne krzesło, mógłbym konkurować
z Mozartem”33.
Wolfgang Amadeusz Mozart (1756–1791)

W 1781 roku, po kilku latach poszukiwania odpowiednio


ekskluzywnego przystanku w Europie, Mozart zdecydował się osiąść
w Wiedniu i pracować tam jako niezrzeszony kompozytor i artysta.
W stolicy Austrii nie brakowało miejsc dla muzyka jego talentu
i formatu, jednak by pozostać wypłacalnym, bez przerwy dawał lekcje
gry na pianinie, grał koncerty i spotykał się z zamożnymi
mecenasami. W tym czasie zalecał się do swojej przyszłej żony
Konstancji, co nie bardzo podobało się jej matce. Wszystkie te zajęcia
sprawiały, że pozostawało mu zaledwie kilka godzin na
komponowanie. W napisanym w 1782 roku liście do siostry ze
szczegółami opisał te intensywne wiedeńskie czasy:

Moje włosy są zawsze ułożone już przed szóstą rano, do siódmej jestem
w pełni ubrany. Do dziewiątej komponuję. Między dziewiątą a trzynastą
udzielam lekcji. Potem lunch, chyba że jestem proszony do jakiegoś
domu, gdzie jada się o czternastej czy nawet piętnastej, tak jak dzisiaj
u hrabiostwa Zichy i hrabiostwa Thun. Nigdy nie udaje mi się siąść do
pracy przed siedemnastą, a nawet osiemnastą wieczorem, często
uniemożliwiają mi to koncerty. Jeśli nie gram koncertu, komponuję do
dwudziestej pierwszej. Potem odwiedzam moją drogą Konstancję,
jednak radość tych odwiedzin najczęściej jest zakłócana gorzkimi
komentarzami jej matki (…). Do domu wracam o wpół do jedenastej
lub jedenastej – zależy to od przytyków matki Konstancji i tego, jak
długo jestem w stanie je znosić. Ponieważ nie zawsze mogę
komponować wieczorami, ze względu na koncerty i różne nagłe
wezwania, przyzwyczaiłem się (zwłaszcza gdy docieram do domu
wcześnie) do komponowania przed snem. Często piszę do pierwszej
w nocy, a na drugi dzień znowu muszę wstać o szóstej34.

„Mam tyle pracy, że czasami pochłania mnie ona całkowicie”35, pisał


Mozart do swojego ojca. I wcale nie przesadzał; gdy parę lat później
Leopold Mozart złożył synowi wizytę, zwrócił uwagę na panujący
w życiu Wolfganga pośpiech. Z Wiednia napisał wtedy do domu:
„Wrzawa i pośpiech niemożliwe do opisania”36.
Ludwig van Beethoven (1770–1827)

Beethoven wstawał o świcie i od razu zabierał się do pracy. Jego


śniadanie składało się z kawy, którą przygotowywał z wielką
dbałością – na kubek musiało przypaść dokładnie sześćdziesiąt ziaren,
często odliczał je samodzielnie. Potem siadał za biurkiem i pracował
do czternastej lub piętnastej, od czasu do czasu robiąc przerwy na
spacery, które wspomagały jego kreatywność. (Prawdopodobnie
dlatego Beethoven tworzył więcej w czasie ciepłych miesięcy).
Po obiedzie wyruszał na długi energetyczny spacer, który zajmował
większą część jego popołudnia. W kieszeni zawsze miał ołówek i kilka
kartek papieru, by w każdej chwili móc zanotować swoje muzyczne
pomysły. Gdy dzień chylił się ku końcowi, wstępował do karczmy
poczytać gazety. Wieczory zwykle spędzał w towarzystwie lub
w teatrze, zimą chętnie zostawał w domu i czytał. Kolacje jadał proste
– zupę i to, co zostało z obiadu. Do jedzenia pił wino, a po kolacji
piwo i palił fajkę. Rzadko pracował wieczorami i z reguły kładł się
przed dwudziestą drugą.
Warto wspomnieć o zwyczajach kąpielowych Beethovena. Jego
ulubieniec i sekretarz Anton Schindler przywołuje je w biografii
Beethoven as I Knew Him (Beethoven, jakiego znałem):

Kąpiele i mycie były dla Beethovena jednymi z najważniejszych potrzeb


życiowych. Realizował je na sposób orientalny: jego zdaniem
Muhammad ani trochę nie przesadzał z ilością przepisywanych ablucji.
Beethoven, jeżeli nie ubierał się odświętnie, by wyjść z rana, stawał
w negliżu przed umywalką i nucąc, polewał ręce wodą z dzbana.
Czasami mruczał głośno, czasami ściszał i podnosił głos. Potem kroczył
po pokoju, przewracając oczami lub wpatrując się w jakiś punkt, coś
zapisywał, a następnie kontynuował polewanie wodą i głośno śpiewał.
Były to chwile głębokiej medytacji, do których nikt nie mógł mieć
zastrzeżeń ze względu na dwie przykre konsekwencje. Po pierwsze, gdy
służący wybuchali śmiechem, mistrz bardzo się denerwował i wyzywał
ich, jeszcze bardziej narażając się na pośmiewisko. Po drugie,
dochodziło do konfliktu z właścicielem mieszkania, bo woda, która
rozlewała się po łazience, przeciekała przez podłogę. Z tego powodu
Beethoven nie był chętnie widzianym najemcą. Podłoga w jego pokoju
musiała być pokryta smołą, by nie dochodziło do przecieków. Mistrz nie
był świadom nadmiaru inspiracji u swych stóp!37
Søren Kierkegaard (1813–1855)

Dzień duńskiego filozofa wypełniały pisanie i spacery. Zwykle


pracował rano, w południe udawał się na długi spacer po
Kopenhadze, po czym wracał do domu i pisał aż do wieczora. To
podczas tych przechadzek wpadał na najlepsze pomysły. Czasem tak
bardzo się spieszył, by przelać je na papier, że po powrocie do domu
pisał, stojąc przy biurku, w kapeluszu i z laską lub parasolem w ręku.
Po kolacji Kierkegaard podtrzymywał swoją energię kawą
i szklanką sherry. Israel Levin, sekretarz Kierkegaarda w latach 1844–
1850, wspomina, że filozof posiadał „co najmniej pięćdziesiąt
zestawów filiżanek i spodków, ale tylko po jednym każdego
rodzaju”38, oraz że przed serwowaniem kawy to on, Israel, musiał
zdecydować, która filiżanka i który spodek będą odpowiednie danego
dnia, i co dziwniejsze, uzasadnić swój wybór Kierkegaardowi. Na tym
jednak nie kończył się ten dziwaczny rytuał. Biograf Joakim Garff
pisze:

Kierkegaard miał swój własny, osobliwy sposób picia kawy:


z zachwytem przechylał torebkę cukru i wypełniał nim filiżankę aż po
brzegi. Następnie zalewał go niezwykle mocną czarną kawą, która
powoli topiła białą piramidkę. Gdy tylko proces ten dobiegał końca,
stymulujący syrop znikał w żołądku magistra, gdzie mieszał się z sherry,
wytwarzając dodatkową energię, przenikającą do jego wrzącego
i pulsującego mózgu, który i tak przez cały dzień był na tyle
produktywny, że nawet w półmroku Levin dostrzegał dygot i drżenie
przepracowanych palców mistrza, gdy ten sięgał po cienkie uszko
filiżanki39.
Wolter (1694–1778)

Francuski pisarz i filozof epoki Oświecenia lubił pracować w łóżku,


zwłaszcza pod koniec życia. Gość Woltera tak zapamiętał jego zwykły
dzień w 1774 roku40. Poranek spędził w łóżku, czytając i dyktując
nowe prace jednemu ze swoich sekretarzy. Wstał i ubrał się
w południe. Potem przyjmował gości lub gdy żadnych nie było,
kontynuował pracę, odżywiając się kawą i czekoladą. (Obiadów nie
jadał). Między czternastą a szesnastą Wolter i jego główny sekretarz
Jean-Louis Wagnière jechali powozem skontrolować majątek.
Następnie pracował do dwudziestej. Kolację jadł w towarzystwie
między innymi owdowiałej siostrzenicy (i długoletniej kochanki)
madame Denis. Zazwyczaj po kolacji aż do późnej nocy dalej
dyktował. Wagnière szacował, że pracowali przez osiemnaście–
dwadzieścia godzin dziennie41. Wolterowi w pełni to odpowiadało.
„Uwielbiam moją celę”42, napisał.
Benjamin Franklin (1706–1790)

W Autobiografii Franklin nakreślił swój słynny plan osiągnięcia


„moralnej doskonałości”43w trzynaście tygodni. Każdy tydzień
poświęcał innej cnocie: powściągliwości, czystości, umiarowi itd.,
a wszelkie naruszenia zasad były zaznaczane w kalendarzu. Franklin
uważał, że jeśli poświęci tydzień doskonaleniu jednej cnoty, wejdzie
mu ona w nawyk i będzie mógł zająć się kolejną. Sukcesywnie
popełniając coraz mniej błędów (wszystkie wyróżniał w kalendarzu
na czarno), reformował siebie i później już tylko z rzadka
potrzebował moralnych „kopniaków”.
Plan był skuteczny. Po zrealizowaniu go kilka razy z rzędu stosował
się do niego już tylko raz w roku, a potem raz na kilka lat. Jedynie
cnota Ład – „Niech wszystkie twoje rzeczy mają swoje miejsce, niech
wszystkie twoje sprawy mają swój czas”44 – wymykała mu się spod
kontroli. Franklin nie miał inklinacji do utrzymywania porządku
w dokumentach i innych rzeczach, był to dla niego wysiłek do tego
stopnia męczący, że sfrustrowany niemal porzucił swój plan. Ponadto
zobowiązania wobec wydawców sprawiały, że nie zawsze dawał sobie
radę z dokładnym przestrzeganiem rozkładu dnia, który sporządził.
Ten idealny plan, zaprezentowany również w jego małej książce cnót,
przedstawiał się następująco:
Wzorcowy plan dnia z autobiografii Benjamina Franklina

Powyższy plan został sformułowany, jeszcze zanim Franklin zaczął


oddawać się swojemu ulubionemu przyzwyczajeniu z późniejszych lat
– codziennym „kąpielom powietrznym”. W tamtych czasach kąpiele
w zimnej wodzie były uznawane za krzepiące, jednak on uważał, że
stanowią zbyt wielki szok dla organizmu. W liście napisał:

Dla mojej kondycji lepsze wydają się kąpiele innego rodzaju – te


w chłodnym powietrzu. Mając to na uwadze, wstaję wcześnie rano
niemalże każdego dnia i nago przez pół godziny lub godzinę siedzę
w oknie mojego pokoju, zależnie od sezonu – pisząc lub czytając. Nie
jest to bolesny zwyczaj, przeciwnie – jest przyjemny, i jeśli tylko zdarza
mi się potem wracać do łóżka, uzupełniam swój nocny wypoczynek
o jedną lub dwie godziny snu. Jest to najmilszy sen, jaki można sobie
wyobrazić45.
Anthony Trollope (1815–1882)

Trollope’owi udało się napisać czterdzieści siedem powieści


i szesnaście innych książek tylko dzięki codziennym wczesnorannym
sesjom pisania. W Autobiografii przywołuje metody, które stosował
podczas dwunastu lat życia w Waltham Cross w Anglii. Przez
większość tego czasu był zatrudniony jako urzędnik na poczcie
głównej. Pracę tam rozpoczął w 1834 roku i kontynuował ją przez
kolejne trzydzieści trzy lata, w tym czasie opublikował ponad dwa
tuziny książek.

Moją rutyną było siedzenie przy biurku codziennie od piątej trzydzieści


rano i nielitowanie się nad sobą. Stary szambelan, którego zadaniem
było budzić mnie i któremu płaciłem za to dodatkowe pięć funtów
w roku, również nie pozwalał sobie na litość. Podczas tych dwunastu lat
w Waltham Cross ani razu nie spóźnił się z podaniem kawy, co także
należało do jego zadań. Nie wiem, być może zawdzięczam mu więcej
niż komukolwiek innemu. Skoro zaczynałem o takiej godzinie, mogłem
zakończyć moją literacką pracę, nim ubrałem się do śniadania.
Uważam, że wszyscy ludzie pióra, którzy na co dzień pracują jako
wyrobnicy literatury, zgodzą się ze mną, że pisząc trzy godziny
dziennie, można napisać, ile trzeba. Jednak ważne, by wytrenować się
na tyle, aby podczas tych trzech godzin pracować ustawicznie – dlatego
należy przyzwyczaić swój umysł do tego, że obgryzanie długopisu
i gapienie się w ścianę nie są konieczne do znalezienia słów, którymi
chciałoby się opisać swoje pomysły. Stało się wtedy moim
przyzwyczajeniem, i jest nim nadal, aczkolwiek z wiekiem zacząłem
sobie nieco pobłażać, pisanie z zegarkiem położonym przed sobą
i wymaganie od siebie dwustu pięćdziesięciu słów na kwadrans każdej
godziny pisania. Odkryłem, że zasada dwustu pięćdziesięciu słów działa
jak w zegarku. Jednak moje trzy godziny nie były w całości
dedykowane pisaniu. Zawsze zaczynałem nowe zadanie od przeczytania
tego, co napisałem poprzedniego dnia. Zajmowało mi to pół godziny
i składało się przede wszystkim z przysłuchiwania się dźwiękom
wymyślonych słów i fraz (…). Takie rozłożenie sobie pracy pozwalało
mi spłodzić ponad dziesięć stron powieści dziennie i jeśli utrzymywałem
to przez dziesięć miesięcy, dawało w rezultacie trzy powieści w trzech
tomach rocznie; ta precyzyjna liczba irytowała wydawcę z Paternoster
Row, ale była dokładnie taka, jakiej czytelnik może oczekiwać od
jednego pisarza46.

Jeśli akurat udało mu się skończyć powieść przed upływem


wyznaczonych trzech godzin, natychmiast brał nową ryzę papieru
i zaczynał pisać kolejną. Ten nawyk ciężkiej pracy z całą pewnością
odziedziczył po matce Frances Trollope47, popularnej autorce, która
trzymała się swoich zasad. Nie pisała aż do pięćdziesiątego trzeciego
roku życia, a zaczęła tylko dlatego, że musiała utrzymać szóstkę
dzieci i chorowitego męża. Aby wcisnąć w rozkład dnia czas
potrzebny na pisanie, a przy tym w dalszym ciągu móc opiekować się
całą rodziną, pani Trollope zasiadała przy biurku codziennie
o czwartej rano i kończyła pisać przed podaniem domownikom
śniadania.
Jane Austen (1775–1817)

Austen nigdy nie mieszkała sama i na co dzień nie potrzebowała


odosobnienia. Jej ostatni dom, wiejska chata w Chawton w Anglii, nie
był wyjątkiem: mieszkała w nim z matką, siostrą, przyjaciółką
i trzema służącymi. Bez przerwy miały gości, często
niezapowiedzianych. Niemniej od czasu, gdy zamieszkała w Chawton,
aż do swojej śmierci w 1817 roku Austen była wyjątkowo twórcza:
poprawiła wcześniejsze wersje Rozważnej i romantycznej oraz Dumy
i uprzedzenia i napisała trzy nowe powieści: Mansfield Park, Emmę
i Perswazje.
Austen pisała w salonie, „narażona na różnego rodzaju
przeszkadzanie”, wspomina jej siostrzeniec.

Uważała na to, by jej zajęcie nie wydawało się podejrzane służbie,


gościom ani nikomu spoza najbliższego kręgu rodziny. Pisała na małych
karteczkach, które z łatwością mogła schować lub przykryć kawałkiem
serwetki. Pomiędzy drzwiami wejściowymi a gabinetem były drzwi,
które skrzypiały podczas otwierania. Jednak Austen nie pozwalała
naprawić tej drobnej usterki, bo dzięki niej słyszała, że ktoś
nadchodzi48.

Wstawała wcześnie49, przed innymi kobietami, i grała na pianinie.


O dziewiątej organizowała rodzinne śniadanie, co było jej głównym
obowiązkiem domowym. Następnie zasiadała w salonie, by pisać,
nierzadko z towarzyszącymi jej matką i siostrą, które obok, w ciszy,
robiły na drutach. Gdy ktoś je odwiedzał, ukrywała zapiski i również
zaczynała dziergać. Obiad podawano między piętnastą a szesnastą.
Potem był czas na rozmowy, gry w karty i herbatę. Wieczór spędzały,
czytając na głos powieści, również te, nad którymi właśnie pracowała
Austen.
Mimo że nie była niezależna i nie mogła cieszyć się prywatnością,
jakiej oczekiwaliby współcześni pisarze, Austen miała szczęście, jeśli
chodzi o układy panujące w Chawton. Rodzina szanowała jej pracę,
a siostra Cassandra odciążała ją w prowadzeniu domu, co było
ogromną pomocą dla pisarki, która przyznała pewnego razu, że
„kompozycja wydaje się niemożliwością, kiedy głowę mam zajętą
baraniną i rabarbarem”50.
Fryderyk Chopin (1810–1849)

Podczas dziesięcioletniego związku z francuską powieściopisarką


George Sand Chopin większość letnich miesięcy spędzał w jej
posiadłości w Nohant w centralnej Francji. Był typowym
mieszczuchem, na wsi szybko zaczynał się nudzić i miewał humory.
Jednak brak rozrywek dobrze wpływał na jego muzyczną twórczość.
Zwykle wstawał późno, jadł śniadanie w swojej sypialni i przez cały
dzień komponował. Przerywał jedynie po to, by dać lekcję gry na
pianinie córce Sand, Solange. O osiemnastej domownicy spotykali się
na kolacji, często podawanej na zewnątrz. Potem rozmawiano,
słuchano muzyki i oddawano się innym rozrywkom. Następnie
Chopin udawał się do łóżka, a Sand zasiadała przy biurku (zobacz
s. 173). Chociaż brak większych obowiązków w Nohant ułatwiał
Chopinowi komponowanie, samo tworzenie nie przebiegało gładko.
Tak Sand opisuje przyzwyczajenia kompozytora:

Sposób, w jaki tworzył, był spontaniczny i cudowny. Znajdował, nie


szukając, nie planując. Idee nieoczekiwanie przychodziły mu pod palce,
kiedy siedział przy fortepianie – nagłe, gotowe i wzniosłe – albo też
śpiewały w jego głowie podczas przechadzki i wtedy wracał
niecierpliwie do domu, by je wygrać. Ale z tą chwilą dopiero zaczynała
się praca najbardziej rozdzierająca serce, jakiej kiedykolwiek zdarzyło
mi się towarzyszyć. To był ciąg zwątpień, irytacji i prób, by uchwycić
w szczegółach temat, który słyszał. Gdy chciał zapisać całość,
analizował ją nazbyt drobiazgowo i z rozpaczą stwierdzał, że znów nie
słyszy dość jasno zarysowanej całości. Zamykał się wówczas w swoim
pokoju na całe dnie, chodził tam i z powrotem, płakał, łamał pióra,
powtarzał i zmieniał jeden takt po sto razy, pisał i wymazywał, by
nazajutrz powtarzać to samo z wytrwałością rozpaczliwą
i drobiazgową. Siedział nieraz sześć tygodni nad jedną stronicą, by
ostatecznie napisać ją tak, jak zanotował na początku.
Sand próbowała nakłonić Chopina, by zaufał swojemu początkowemu
natchnieniu, ale niechętnie korzystał z jej porad i denerwował się,
51
gdy mu przeszkadzano. „Nie śmiałam nalegać” , napisała Sand.
„Chopin w gniewie był straszny, a ponieważ względem mnie zawsze
trzymał się na wodzy, mogło się zdawać, iż ten gniew zadusi go na
śmierć”.
Fryderyk Chopin na rysunku George Sand, około 1842
Gustaw Flaubert (1821–1880)

Flaubert zaczął pisać Panią Bovary we wrześniu 1851 roku, krótko po


powrocie do domu swojej matki w Croisset we Francji. Dwa ostatnie
lata spędził za granicą, podróżował przez rejon Morza Śródziemnego.
Ta długa podróż zaspokoiła jego młodzieńcze pragnienie przeżycia
przygody i oddania się namiętności. Teraz, zawstydzony swoimi
trzydziestymi urodzinami i wyglądający już na mężczyznę w średnim
wieku52, z wydatnym brzuchem i przerzedzającymi się włosami,
Flaubert czuł wreszcie, że jest w stanie poddać się dyscyplinie
koniecznej do napisania nowej książki, która łączyłaby prosty temat
i wnikliwy oraz porywający styl.
Książka od początku przysparzała mu kłopotów. „Powieść zacząłem
zeszłej nocy”, napisał do Louise Colet, swojej długoletniej kochanki,
z którą dużo korespondował. „Teraz przewiduję niesamowite
trudności stylistyczne. Jednym słowem, to niełatwa działalność”53.
Aby skoncentrować się na pracy, Flaubert poddał się surowej
dyscyplinie, dzięki której mógł co noc pisać przez kilka godzin. Za
dnia hałas łatwo go dekoncentrował, musiał też wykonywać rodzinne
obowiązki. (W domu w Croisset poza autorem i jego troskliwą matką
przebywali również jego nad wiek rozwinięta pięcioletnia siostrzenica
Caroline, jej angielska guwernantka i od czasu do czasu wujek
Flauberta).
Flaubert wstawał codziennie o dziesiątej54, wzywał służącego,
który przynosił mu gazety, pocztę, szklankę zimnej wody i nabitą
fajkę. Dźwięk dzwonka, którym przywoływał służącego, dawał przy
okazji znać domownikom, że mogą przestać przemykać cicho po
pokojach i mówić ściszonym głosem, by nie przeszkadzać śpiącemu
pisarzowi. Po tym, jak Flaubert otworzył swoje listy, wypił wodę
i kilka razy zaciągnął się fajką, pukał w ścianę nad głową, dając
sygnał matce, że może przyjść do niego, siąść na łóżku i wdać się
w intymną pogawędkę, nim Flaubert zdecyduje się wstać z łóżka.
Jego poranna toaleta składała się z bardzo gorącej kąpieli i aplikacji
specyfiku, który miał zapobiegać wypadaniu włosów. O jedenastej
dołączał do rodziny w jadalni na przedpołudniowy posiłek, który
stanowił jego śniadanie i lunch. Pisarz nie lubił pracować z pełnym
żołądkiem, jadł więc względnie lekko – jajka, warzywa, ser lub jakiś
owoc, i pił do tego filiżankę zimnej czekolady. Potem rodzina
wychodziła na spacer, często na wzgórza za domem na taras,
z którego można było podziwiać Sekwanę. Tam, pod kasztanowcami,
plotkowali, kłócili się i palili.

Pracownia Gustawa Flauberta w Croisset

O trzynastej Flaubert dawał lekcje Caroline. Odbywały się w jego


gabinecie, ogromnym pokoju, w którym znajdowały się regały
wypełnione książkami, sofa i dywanik z futra białego niedźwiedzia.
Guwernantka uczyła Caroline angielskiego, a Flaubert był
odpowiedzialny za geografię i historię. Bardzo przykładał się do tych
zajęć. Po godzinie zwalniał swoją uczennicę, zasiadał w fotelu przy
wielkim okrągłym stole i do kolacji podawanej o dziewiętnastej
pracował, skupiając się głównie na czytaniu. Po jedzeniu oddawał się
rozmowie z matką. Około dwudziestej pierwszej lub dwudziestej
drugiej matka kładła się spać i wtedy dopiero naprawdę zaczynał
pracować. Zgarbiony nad stołem, gdy reszta domowników już spała,
„pustelnik z Croisset” usiłował stworzyć nowy styl prozy, pozbawiony
niepotrzebnych ozdobników i nadmiernych emocji, bezlitosny realizm
składający się z precyzyjnych, właściwych wyrazów. Mozolne
konstruowanie słowa za słowem i zdania za zdaniem było nie do
zniesienia.

Czasami się zastanawiam, dlaczego ze zmęczenia nie odpadają mi


ramiona oraz jakim cudem mój mózg wciąż funkcjonuje. Prowadzę
proste, pozbawione wszelkich zewnętrznych przyjemności życie.
Doświadczam pewnego rodzaju nieustannego szaleństwa, które sprawia,
że czasami wypłakuję łzy bezsilności, jednak nigdy nie słabnie. Kocham
moją pracę miłością perwersyjną i gorączkową niczym asceta, który
uwielbia, gdy drapie go włosiennica. Niekiedy, gdy jestem pusty, gdy
słowa nie przychodzą, gdy nie napisałem ani zdania, mimo że
zapisałem całe strony, padam na kanapę i leżę nieruchomo,
oszołomiony, w bagnie rozpaczy, nienawidząc siebie i obwiniając się za
tę obłąkaną dumę, która sprawia, że wzdycham za chimerą. Piętnaście
55
minut później wszystko się zmienia i moje serce łomocze z radości .

Często narzekał na powolny progres. „Bovary niezupełnie się spieszy:


dwie strony tygodniowo! Czasami jestem tak zniechęcony, że
najchętniej wyskoczyłbym przez okno”56. Ale w końcu strony zaczęły
się piętrzyć. W niedzielę odwiedzał go bliski przyjaciel Louis Bouilhet
i Flaubert czytał mu na głos to, co napisał w tygodniu. Razem57
przerabiali dziesiątki zdań, czytając je setki razy, aż efekt stawał się
satysfakcjonujący. Sugestie i zachęty Bouilheta wzmacniały pewność
siebie Flauberta i pomagały mu ukoić nerwy na kolejny tydzień
powolnej pisarskiej udręki. Ta monotonna codzienna walka trwała
z kilkoma przerwami do lipca 1856 roku, kiedy po niemal pięciu
latach pracy Flaubert w końcu wysłał maszynopis swojemu wydawcy.
I mimo że pisanie sprawiało mu tyle trudności, z wielu powodów
stanowiło dla Flauberta idealne zajęcie. „Koniec końców, jak napisał
po latach, praca wciąż pozostaje najlepszą drogą ucieczki od życia!”58
Henri de Toulouse-Lautrec (1864–1901)

Toulouse-Lautrec najbardziej kreatywny bywał nocami, gdy szkicował


w kabaretach lub rozstawiał swoją sztalugę w burdelach. W końcu to
właśnie ukazanie paryskiego nocnego życia epoki fin de siècle
przyniosło mu rozgłos. Jednak kabaretowy styl życia okazał się
fatalny w skutkach dla jego zdrowia: Toulouse-Lautrec pił
nieustannie i niewiele sypiał. Po długiej nocy spędzonej na rysowaniu
i piciu zazwyczaj wstawał wcześnie, by wydrukować litografie, po
czym szedł do kawiarni na obiad i kilka kieliszków wina. Po powrocie
do atelier ucinał sobie drzemkę, by nieco wytrzeźwieć, a następnie
malował do późnego popołudnia – wtedy nadchodził czas na aperitif.
Kiedy miał gości, z dumą przyrządzał kilka kolejek swoich słynnych
koktajli. Lubił mieszać alkohole w amerykańskim stylu, co we Francji
w tamtym czasie uchodziło za nowość. Wymyślał swoje własne
mikstury, o których składzie nie decydowały smaki poszczególnych
trunków, tylko ich żywe kolory i duża moc. (Jednym z jego
popisowych59 koktajli był Panieński Rumieniec, kombinacja absyntu,
soku mandarynkowego, bittera, czerwonego wina i szampana. Chciał,
by wywoływał wrażenie pawiego ogona60 na podniebieniu). Potem
była kolacja, pito jeszcze więcej wina, po czym nadchodziła kolejna
noc suto zakrapiana alkoholem. „Podejrzewam, że wytrzymam do
czterdziestki”61, powiedział kiedyś znajomemu. Jednak udało mu się
dożyć jedynie trzydziestu sześciu lat.
Tomasz Mann (1875–1955)

Mann budził się codziennie przed ósmą. Po wstaniu z łóżka pił kawę
w towarzystwie żony, następnie brał kąpiel i się ubierał. Śniadanie,
także z żoną, jadał o ósmej trzydzieści. Potem, o dziewiątej, Mann
zamykał drzwi swojego gabinetu i od tej pory był niedostępny dla
rodziny, gości, nie odbierał także telefonów. Dzieci miały surowy
zakaz hałasowania między dziewiątą a dwunastą – wtedy pracował
najintensywniej. Jego umysł był wówczas najsprawniejszy i Mann
kładł potężny nacisk na to, by w tym czasie jak najwięcej napisać.
„Każdy urywek staje się ustępem, pisał, każdy przymiotnik to
decyzja”62. Wszystko, czego nie wymyślił do południa, musiało
poczekać do następnego dnia, „zaciskał więc zęby i powoli posuwał
się naprzód”63.
Po porannych udrękach Mann jadł obiad w swoim gabinecie
i delektował się pierwszym cygarem – palił podczas pisania, ale
wydzielał sobie dwanaście papierosów i dwa cygara dziennie. Później
siadał na kanapie i do szesnastej czytał gazety, periodyki i książki, po
czym wracał do łóżka na godzinną drzemkę (dzieci znowu musiały
być cicho). O siedemnastej Mann pił herbatę z rodziną. Potem pisał
listy, recenzje, artykuły – nie przeszkadzali mu w tym ani goście, ani
telefony. Przed kolacją, około dziewiętnastej trzydzieści lub
dwudziestej, szedł na spacer. Wieczorami często rodzina zajmowała
się gośćmi, a jeśli nikt nie składał im wizyty, Mann z żoną czytali,
słuchali muzyki z gramofonu i o północy udawali się spać do
osobnych pokoi.
Tomasz Mann, Nowy Jork 1943
Karol Marks (1818–1883)

Marks przybył do Londynu w 1849 roku jako emigrant polityczny


i zamierzał zostać w mieście najwyżej kilka miesięcy, jednak
ostatecznie nie wyjechał aż do swej śmierci w 1883 roku. Jego
pierwsze lata w Londynie naznaczone były skrajnym ubóstwem
i osobistą tragedią – rodzina Marksa żyła w fatalnych warunkach,
troje z sześciorga jego dzieci zmarło przed 1855 rokiem. Isaiah Berlin
tak opisuje przyzwyczajenia Marksa z tamtego okresu:

Jego tryb życia opierał się na codziennych wizytach w czytelni British


Museum. Zwykle przebywał tu od dziewiątej rano aż do zamknięcia
o siódmej. Po tym następowały długie godziny nocnej pracy,
z towarzyszeniem nieustannego palenia, które dawno już z luksusu stało
się niezbędnym środkiem znieczulającym. Wywarło to głęboki wpływ na
jego zdrowie i przyniosło częste ataki choroby wątroby, czasem też
wrzody i zapalenie oczu, co osłabiało jego pracę, wyczerpywało
i drażniło go, przerywając jego zawsze niepewne zarabianie na życie.
„Jestem doświadczany jak Hiob, choć nie tak bogobojny – pisał w roku
185864.

W 1858 roku Marks był już od kilku lat w trakcie pisania Kapitału,
wielkiego dzieła ekonomii politycznej, którą zajmował się do końca
życia. Nigdy nie poszedł do normalnej pracy65. „Muszę osiągać swoje
cele w dobrych i złych czasach, by nie dać się zamienić
burżuazyjnemu społeczeństwu w maszynę do robienia pieniędzy”66,
napisał w 1859 roku. Prawda jest taka, że aplikował na stanowisko
urzędnicze na kolei, ale nie przyjęto go ze względu na nieczytelny
charakter pisma. Marks finansowo polegał więc na swoim przyjacielu
i wspólniku Fryderyku Engelsie, który regularnie zasilał jego kieszeń
drobnymi sumami pochodzącymi z firmy tekstylnej swojego ojca67.
Marks nie umiał gospodarować pieniędzmi i wydawał je
niezwłocznie. „Nie sądzę, by ktokolwiek pisał o pieniądzach, sam
68
mając ich tak niewiele” , zanotował. W tym czasie, jak zauważa
jeden z jego biografów, czyraki Marksa stały się tak dokuczliwe, że
„nie mógł siedzieć, chodzić i trudno mu było nawet stać”6. Dwie
ostatnie dekady życia w ciągłym cierpieniu poświęcił na dokończenie
pierwszego tomu Kapitału i umarł, nim udało mu się napisać
zaplanowane dwa kolejne. Żałował w życiu tylko jednej rzeczy.
„Poświęciłem cały majątek na walkę rewolucyjną”, napisał do innego
politycznego aktywisty w 1866 roku. „Nie żałuję tego. Wręcz
przeciwnie. Gdybym mógł zacząć od początku, zrobiłbym to samo.
Jednak nie żeniłbym się. W ten sposób mógłbym ocalić córkę przed
rafami, na których rozbiło się życie jej matki”69.
Zygmunt Freud (1856–1939)

„Nie wyobrażam sobie, by mogło mi odpowiadać życie bez pracy”70,


napisał Freud do przyjaciela w 1910 roku. Jego żona Martha dobrze
zajmowała się domem – układała jego ubrania, wybierała chusteczki,
a nawet nakładała mu pastę na szczoteczkę, dzięki czemu twórca
psychoanalizy przez całe swoje zawodowe życie mógł całkowicie
skupiać się na pracy. Freud wstawał codziennie przed siódmą, jadł
śniadanie, następnie przychodził golibroda, by przyciąć mu brodę. Od
ósmej do południa przyjmował pacjentów. Obiad, najważniejszy
posiłek dnia, serwowano o trzynastej. Freud nie był smakoszem, nie
lubił wina i kurczaka, preferował sycącą strawę klasy średniej –
gotowaną lub pieczoną wołowinę – ale delektował się jedzeniem
i jadał w ciszy i skupieniu. Chociaż uchodził za miłego gospodarza,
czasami jego milczenie konsternowało gości, tak że powstrzymywali
się od rozmowy z resztą rodziny.
Po obiedzie Freud udawał się na spacer wiedeńską Ringstrasse. Nie
była to jednak zwykła przechadzka. Martin, syn Freuda, wspomina:
„Ojciec chodził bardzo szybko”71. Po drodze często kupował cygara
albo dostarczał poprawione arkusze swojemu wydawcy bądź też
jakieś od niego odbierał. O piętnastej miał konsultacje i znowu
przyjmował pacjentów, aż do dwudziestej pierwszej. Następnie jadł
z rodziną kolację i grał w karty ze swoją szwagierką albo szedł na
spacer z żoną lub jedną z córek, czasami zatrzymywał się przy tym
w kawiarni, by poczytać gazety. Resztę wieczoru spędzał na
studiowaniu, czytaniu lub pisaniu i redagowaniu dzienników
psychoanalitycznych, robił to do pierwszej w nocy lub jeszcze dłużej.
Długie godziny pracy umilały mu dwie luksusowe przyjemności. Po
pierwsze, ukochane cygara, które palił właściwie bez przerwy,
zaczynając od dwudziestu dziennie, gdy miał dwadzieścia parę lat, aż
do końca życia. Palił mimo ostrzeżeń lekarzy i alarmującego stanu
zdrowia, które szwankowało mu do późnych lat. (Kiedy jego
siedemnastoletni siostrzeniec odmówił papierosa, Freud powiedział:
„Chłopcze, palenie to jedna z największych i najtańszych
przyjemności. Jeśli z góry postanawiasz, że nie będziesz palić, mogę
ci tylko współczuć”72). Bez wątpienia równie istotne były dla niego
trzymiesięczne letnie wakacje, które wraz z rodziną spędzał
w górskim hotelu, wędrował wtedy po górach, zbierał grzyby
i poziomki lub łowił ryby.
Carl Gustav Jung (1875–1961)

W 1922 roku Jung kupił kawałek ziemi niedaleko małej szwajcarskiej


wioski Bollingen i zaczął budować prosty dwupiętrowy dom przy
górnym brzegu Jeziora Zuryskiego. W ciągu kolejnych dwunastu lat
przebudowywał i rozbudowywał wieżę Bollingen, aż stała się znana –
dodał kilka mniejszych wież wspierających oraz murowany
dziedziniec z ogromnym dołem na ognisko. Mimo tych udoskonaleń
całość nadal przypominała prymitywne siedlisko, bez płytek
i dywanów na kamiennej podłodze. Nie było elektryczności ani
telefonu. Pomieszczenia ogrzewało się palonym drewnem, gotowało
w piecu żeliwnym, a jedyne sztuczne światło dawały lampy oliwne.
Woda musiała być przynoszona z jeziora i przegotowywana.
Ostatecznie zainstalowano pompę ręczną. „Jeśli do tego domu
wprowadziłby się szesnastowieczny człowiek, jedynie lampa naftowa
i zapałki byłyby dla niego nowością, napisał Jung, w przeciwnym
razie bez problemu znalazłby drogę”73.
W latach trzydziestych wieża w Bollingen była dla Junga azylem,
odpoczynkiem od miasta, gdzie przez osiem–dziewięć godzin
przyjmował pacjentów, a także prowadził wykłady oraz seminaria.
Z tego powodu większa część pisarskiej pracy Junga musiała się
odbywać podczas wakacji. (I mimo że miał wielu pacjentów, którzy
na nim polegali, Jung nie powstrzymywał się przed braniem wolnego.
„Uświadomiłem sobie, że ktoś, kto pracuje pomimo zmęczenia
i potrzeby odpoczynku, jest głupcem”74, powiedział).
W Bollingen Jung wstawał o siódmej rano, mówił dzień dobry
swoim rondlom, garnkom i patelniom i „długo przyrządzał śniadanie,
które zwykle składało się z kawy, salami, owoców, chleba i masła”75,
zanotował biograf Junga Ronald Hayman. Zazwyczaj rano spędzał
dwie godziny w samotności, podczas których pisał w pełnej
koncentracji. Reszta dnia upływała mu na malowaniu, rozmyślaniu
nad swoimi badaniami, długich spacerach po wzgórzach,
przyjmowaniu gości i odpowiadaniu na stosy listów, które codziennie
dostawał. O czternastej lub piętnastej pił herbatę, a wieczorem radość
sprawiało mu przygotowywanie dużej kolacji, nierzadko
poprzedzonej aperitifem, który zwykł nazywać zachodniaczkiem. Do
łóżka kładł się o dwudziestej drugiej. „W Bollingen jestem w mej
prawdziwej istocie – przebywam w tym, co mi odpowiada. Jestem
tutaj, by tak rzec, »prastarym synem matki«”, napisał Jung.
„Zrezygnowałem z elektryczności – sam rozpalam w palenisku i pod
piecem. Bieżącej wody też nie mam – muszę chodzić do pompy. Rąbię
drzewo i gotuję. Te proste czynności i człowieka czynią prostym,
a jakże jest trudno być prostym”76.
Carl Jung, wieża Bollingen, ok. 1960
Gustaw Mahler (1860–1911)

Mimo że Mahler jest obecnie znany jako jeden z ważniejszych


kompozytorów końca xix i początku xx wieku, podczas swojego życia
zasłynął bardziej jako dyrygent. Rzeczywiście, przez większość czasu
komponował jedynie na pół etatu. Dojrzałe symfonie środkowego
okresu twórczości Mahlera powstawały podczas letnich wakacji,
z dala od wymagającej pracy dyrektora wiedeńskiej Opery
Narodowej. Lato spędzał w willi Maiernigg nad jeziorem Wörthersee
na południu Austrii. Wspaniały opis przyzwyczajeń kompozytora
z tamtego okresu pochodzi ze wspomnień jego żony Almy, kobiety
o dziewiętnaście lat od niego młodszej. Poznali się w listopadzie 1901
roku, ślub wzięli cztery miesiące później i następnego lata pojechali
do willi już razem. Alma była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem,
Mahler przywiózł szkice v Symfonii, przełomowego dzieła, które
zawiera szeroką gamę nastrojów: od otwierającego marsza żałobnego
aż po boleśnie piękną czwartą część dedykowaną nowej małżonce.
Jednak mimo że prace Mahlera wskazywały na burzliwe, pełne
namiętności życie wewnętrzne, jego przyzwyczajenia w Maiernigg
stanowiły tego przeciwieństwo. Życie kompozytora w willi jego żona
Alma uznała za „pozbawione wszelkich brudów, prawie nieludzkie
77
w swojej czystości” . Wstawał o szóstej lub szóstej trzydzieści
i natychmiast dzwonił do kucharza, by przygotował mu śniadanie –
świeżo parzoną kawę, mleko, dietetyczny chleb, masło i dżem – które
kucharz zanosił do kamiennej chaty w lesie, gdzie Mahler
komponował. (Mahler nie znosił widzieć się ani rozmawiać z nikim,
nim nie zaczął rano komponować, tak więc kucharz wolał chodzić
tam stromą śliską ścieżką, niż wpadać na kompozytora po drodze).
Gdy tylko docierał do chaty, Mahler zapalał mały kocher – „prawie
zawsze przypalając sobie palce”78, jak zauważyła Alma, „nie przez
nieporadność, ale przez marzycielskie roztargnienie79” – podgrzewał
mleko do kawy i jadł śniadanie, siedząc na ławce przed chatą. Potem
zamykał się w środku i zasiadał do pracy. Do zadań Almy należało
pilnowanie, by żaden odgłos nie przedostawał się do wewnątrz, kiedy
Mahler komponował. Powstrzymywała się od gry na pianinie,
a sąsiadom obiecywała bilety do opery, jeśli będą trzymali swoje psy
w zamknięciu.

Gustaw i Alma Mahlerowie niedaleko ich letniej rezydencji, 1909

Mahler pracował do południa, potem po cichu wracał do swojego


pokoju, przebierał się i szedł pływać w jeziorze. Gdy już znajdował się
w wodzie, gwizdał na żonę, by dołączyła do niego na plaży. Mahler
lubił leżeć na piasku, dopóki nie wysechł, a potem znowu skakał do
wody, często powtarzał to cztery–pięć razy, ponieważ dzięki temu
czuł się krzepki i gotowy, by zjeść posiłek. Obiad, wedle preferencji
Mahlera, musiał być lekki, prosty, dobrze przygotowany i minimalnie
przyprawiony. „Chodziło o to, by satysfakcjonował, nie wzmagając
apetytu i nie powodując uczucia ciężkości”, napisała Alma, dla której
była to „dieta schorowanego”80.
Po obiedzie Mahler zabierał Almę na trzy- lub czterogodzinny
spacer, podczas którego zatrzymywał się czasem po drodze, by
zapisać pomysły w notesie, odmierzając rytm w powietrzu za pomocą
ołówka. Te kompozycyjne przerwy trwały niekiedy godzinę lub
dłużej. Alma siadywała wówczas na gałęzi lub w trawie i nie śmiała
nawet zerknąć na męża. „Gdy był zadowolony ze swojej inspiracji,
uśmiechał się do mnie”, wspomina Alma, „wiedział dobrze, że nic nie
przynosi mi tyle radości”. W rzeczywistości nie była zanadto
zadowolona z bycia zawsze oddaną żoną humorzastego artysty
samotnika. (Zanim poślubiła Mahlera, sama była obiecującą
kompozytorką, jednak zakończyła karierę, kiedy Mahler stwierdził, że
jeden kompozytor w rodzinie wystarczy). Tego lipca zapisała
w pamiętniku: „Toczę ze sobą zaciętą walkę. I odczuwam tęsknotę za
kimś, kto pomyślałby o mnie, kto pomógłby mi odnaleźć samą siebie!
Spadłam do poziomu gosposi!”81.
Mahler nie zauważał wątpliwości swojej żony lub też zdecydował
się je ignorować. Do jesieni skończył v Symfonię i przez kilkoro
kolejnych letnich wakacji prowadził dokładnie taki sam tryb życia,
komponując vi, vii i viii Symfonię w Maiernigg. Jeśli tylko praca szła
mu dobrze, był zadowolony. „Wiesz, że wszystko, czego pragnę
82
i wymagam od życia, to popęd twórczy!” , napisał do kolegi.
Richard Strauss (1864–1949)

Praca twórcza Straussa była metodyczna i wolna od niepokoju. Swoją


potrzebę komponowania porównywał do dawania mleka przez krowę.
Nawet w 1892 roku, gdy wyjechał z Niemiec, by w cieplejszym
klimacie dojść do siebie po zapaleniach opłucnej i oskrzeli, szybko
wdrożył regularny tryb pracy. Tak pisał do domu z Egiptu:

Mój dzień pracy jest bardzo prosty. Wstaję o ósmej, kąpię się i jem
śniadanie: trzy jajka i herbata, „Eingemachtes” [domowej roboty dżem
– przyp. autora], następnie udaję się na półgodzinną przechadzkę nad
Nilem, do gaju palmowego nieopodal mojego hotelu, potem pracuję od
dziesiątej do trzynastej; orkiestracja pierwszego aktu idzie powoli, ale
pewnie. O trzynastej jem lunch, potem czytam Schopenhauera albo
gram w bezika z panią Conze (stawiamy egipskie piastry). Między
piętnastą a szesnastą dalej pracuję, o szesnastej piję herbatę, po czym
do osiemnastej spaceruję, a podczas spaceru obowiązkowo podziwiam
zachód słońca. O osiemnastej robi się chłodno i ciemno; piszę listy albo
jeszcze trochę pracuję. O dziewiętnastej jest kolacja, po której prowadzę
rozmowy i palę (osiem do dwunastu papierosów dziennie), o wpół do
dziewiątej wieczorem idę do swojego pokoju, czytam przez pół godziny,
83
światło gaszę o dwudziestej drugiej. I tak każdego dnia .
Henri Matisse (1869–1954)

„W zasadzie wszystko mnie cieszy, nigdy się nie nudzę”84, wyznał


Matisse w 1941 roku osobom odwiedzającym jego studio na południu
Francji. Po zaprezentowaniu swojej przestrzeni do pracy, klatek
pełnych egzotycznych ptaków, konserwatorium wypełnionego
tropikalnymi roślinami Matisse zaczął opowiadać gościom o swoich
twórczych przyzwyczajeniach.

Czy rozumiecie teraz, dlaczego nigdy się nie nudzę? W ciągu


pięćdziesięciu lat ani na chwilę nie przestałem pracować. Pierwsze
posiedzenie urządzam sobie między dziewiątą a dwunastą. Potem jem
lunch. Następnie ucinam sobie małą drzemkę i o drugiej po południu
znowu chwytam za pędzle i maluję do wieczora. Nie uwierzycie.
W niedzielę opowiadam najróżniejsze bajki modelkom. Obiecuję, że to
naprawdę ostatni raz, kiedy proszę je o przyjście tego dnia do pracowni.
Oczywiście płacę im podwójnie. W końcu, gdy nie udaje mi się ich
przekonać, obiecuję dzień wolny w tygodniu. „Ale monsieur Matisse,
odpowiedziała jedna, to już tak długo trwa, od miesiąca nie miałam ani
jednego wolnego popołudnia”. Biedactwa! Nie rozumieją. Nie będę już
poświęcał im moich niedziel, ponieważ wszystkie mają chłopaków.
Henri Matisse w swoim studiu w Villa Le Rêve niedaleko Vence,
południowa Francja, 1944
Joan Miró (1893–1983)

Miró miał niezmienny plan dnia, którego rygorystycznie przestrzegał


– po pierwsze dlatego, że nie lubił być rozpraszany, a po drugie
dlatego, że obawiał się nawrotu depresji, na którą cierpiał
w młodości, jeszcze zanim zaczął malować. Aby zapobiec nawrotowi
choroby, do swojego harmonogramu zawsze włączał energiczne
ćwiczenia – boks w Paryżu, skakankę i szwedzką gimnastykę
w Barcelonie, biegi po plaży i pływanie w Mont-roig, nadmorskiej
miejscowości, w której jego rodzina miała dom z zagrodą, gdzie Miró
przyjeżdżał niemal każdego lata, by uciec od miejskiego życia
i nabrać sił potrzebnych mu do pracy twórczej. W książce Miró: The
Life of a Passion (Miró. Życie pełne pasji) Lluís Permanyer tak opisuje
tryb życia, jaki malarz prowadził na początku lat trzydziestych XX
wieku, gdy mieszkał w Barcelonie z żoną i córką:

Wstawał o szóstej rano, mył się i pił kawę oraz jadł kilka kromek
chleba na śniadanie; o siódmej szedł do studia i pracował non stop do
dwunastej, po czym robił sobie godzinną przerwę na intensywne
ćwiczenia – boks lub bieganie, o trzynastej zasiadał do skromnego, ale
dobrze przygotowanego lunchu, który kończył kawą i trzema
papierosami, nigdy mniej ani więcej; następnie praktykował swoją
„śródziemnomorską jogę”, czyli pięciominutową drzemkę; o czternastej
przyjmował przyjaciół, zajmował się sprawami służbowymi lub pisał
listy; o piętnastej wracał do studia i pracował do kolacji, którą
podawano o dwudziestej. Po kolacji przez chwilę czytał lub słuchał
muzyki85.

Miró nie znosił, kiedy jego zajęcia przerywały mu jakieś wydarzenia


towarzyskie lub kulturalne. Powiedział raz amerykańskiemu
dziennikarzowi: „Merde! Nienawidzę wernisaży i imprez! Są
komercyjne, polityczne i wszyscy za dużo na nich mówią. Naprawdę
działają mi na nerwy”86.

Joan Miró w swojej pracowni w Barcelonie, 1953


Gertrude Stein (1874–1946)

Po wybuchu drugiej wojny światowej Gertrude Stein i jej życiowa


partnerka Alice B. Toklas uciekły z Paryża do wiejskiego domu w Ain
na wschodnim krańcu Francji. Stein długo polegała na Toklas
w kwestii organizacji ich życia. W Ain, jak pisze Janet Malcolm
w książce Dwa życia. Gertruda i Alicja, Toklas „aż do przesady dbała
87
o praktyczne szczegóły życia Stein” . Artykuł autorstwa Janet
Flanner, Jamesa Thurbera i Harolda Rossa, który ukazał się w 1934
roku na łamach „New Yorkera”, tak opisywał styl życia obydwu pań:

Pani Stein wstaje codziennie około dziesiątej i wbrew swojej woli pije
kawę. Zawsze denerwowała się tym, że się zdenerwuje, i uważała, że
kawa jest źródłem tego zdenerwowania, ale lekarz przepisał jej picie
kawy właśnie. Pani Toklas, jej towarzyszka, wstaje o szóstej rano
i zaczyna swoje odkurzanie i inne ceregiele (…). Każdego ranka pani
Toklas kąpie i czesze ich pudla Basketa i szczotkuje mu zęby. Pudel ma
własną szczoteczkę.
Pani Stein ma nietypowych rozmiarów wannę zbudowaną na
zamówienie. Aby ją wstawić, trzeba było zdemontować schody. Po
kąpieli Stein zakłada wełniany szlafrok i na chwilę zasiada do pisania.
Woli jednak pisać na zewnątrz, kiedy jest już ubrana. Zwłaszcza w Ain,
ponieważ są tam krowy i skały. Pani Stein lubi patrzeć na krowy oraz
skały w przerwach od pisania. Panie jeżdżą więc po okolicy swoim
fordem tak długo, aż znajdą odpowiednie miejsce. Następnie pani Stein
wychodzi z samochodu, przysiada na składanym krzesełku z notesem
i ołówkiem w dłoni, a pani Toklas nieustraszenie przesuwa krowę w jej
pole widzenia. Jeżeli ta krowa nie odpowiada nastrojowi pani Stein,
wsiadają do samochodu i ruszają w stronę kolejnej krowy. Kiedy wielka
pani ma wenę, pisze szybko przez mniej więcej piętnaście minut. Często
jednak tylko siedzi przy wyłączonym silniku, wpatrując się w krowę88.
W Autobiografii każdego z nas Stein przyznała, że nigdy nie była
w stanie pisać więcej niż pół godziny dziennie, dodała jednak: „Jeżeli
pisać codziennie przez pół godziny, to z biegiem lat powstanie z tego
pokaźna liczba zapisanych stron. Bo przecież przez cały dzień
człowiek myśli o tym, co napisze przez te pół godziny”89. Stein
i Toklas około południa jadły lunch, a wczesna kolacja musiała być
lekka. Toklas kładła się wcześnie, ale Stein lubiła posiedzieć do
późna, dyskutując i plotkując z przyjmowanymi gośćmi. „Nigdy nie
zasnę, kiedy po prostu idę do łóżka, wieczorem zawsze muszę się
90
poobijać” , napisała. Gdy goście wychodzili, Stein budziła Toklas, by
przed snem omówić cały dzień.
Gertude Stein, Alice B. Toklas i ich pudel na progu domu
w południowej Francji, 1944
Ernest Hemingway (1899–1961)

W ciągu swojego dorosłego życia Hemingway wstawał o piątej


trzydzieści lub szóstej, budzony porannym światłem. Każdy dzień
rozpoczynał tak wcześnie, nawet jeśli poprzedniej nocy pił do późna.
Jego syn Gregory wspomina, że pisarz był odporny na kaca: „Mój
ojciec zawsze wyglądał dobrze, jakby spał dziecięcym snem, z czarną
91
przepaską na oczach i w dźwiękoszczelnym pokoju” . W 1958 roku
w wywiadzie dla „The Paris Review” Hemingway tłumaczy istotę
porannego wstawania:

Kiedy pracuję nad książką lub opowiadaniem, piszę każdego ranka tak
wcześnie, jak tylko pozwala mi na to światło dzienne. Nikt wtedy mi nie
przeszkadza, jest chłodno lub nawet zimno, więc można rozgrzać się
podczas pisania. Czytam to, co napisałem, i zatrzymuję się, kiedy wiem,
co się dalej wydarzy. Piszę do momentu, gdy historia wciąż jest
soczysta, i dopóki wiem, co będzie dalej, wtedy mogę odłożyć pisanie do
następnego dnia i powrócić do niego. Jeżeli zaczynasz o szóstej rano,
możesz skończyć w południe lub nawet wcześniej. Gdy kończysz,
czujesz się pusty w środku, ale jednocześnie wypełniony, jakbyś przed
chwilą kochał się z kimś, kogo darzysz uczuciem. Nic nie może cię
zranić, nic się nie wydarzy, nic nie ma znaczenia aż do następnego
dnia, kiedy zrobisz to znowu. To oczekiwanie na kolejny dzień jest
trudne do wytrzymania92.

Hemingway nie rozpoczynał każdej sesji pisania od naostrzenia


dwudziestu dwóch ołówków, jak głosi popularna anegdota – „Nie
wiem, czy kiedykolwiek posiadałem dwadzieścia dwa ołówki
naraz”93, powiedział „The Paris Review”. Miał jednak kilka pisarskich
przyzwyczajeń. Pisał na stojąco, przed półką z książkami wiszącą na
wysokości klatki piersiowej, na niej leżał drewniany blat, na którym
stała maszyna do pisania. Pierwsze szkice sporządzał ołówkiem na
cienkim papierze położonym ukośnie na drewnianym blacie. Jeżeli
praca przebiegała pomyślnie, Hemingway zaczynał pisać na maszynie.
Zapisywał swoje codzienne osiągnięcia w tabeli – „po to, by się
samemu nie oszukiwać”94, jak twierdził. Gdy nie szło mu pisanie,
porzucał fikcję i odpisywał na listy, co dawało mu wytchnienie od
„okropnej odpowiedzialności pisania”95lub jak to czasami nazywał,
„odpowiedzialności okropnego pisania”.
Henry Miller (1891–1980)

Jako młody powieściopisarz Miller często pisał od północy aż do


świtu, dopóki się nie zorientował, że tak naprawdę jest rannym
ptaszkiem. Swoje przyzwyczajenia zmienił, gdy mieszkał w Paryżu we
wczesnych latach trzydziestych XX wieku. Pracował wówczas od
śniadania do lunchu, następnie robił sobie drzemkę, po czym pisał
dalej przez całe popołudnie, czasami aż do nocy. Jednak im był
starszy, tym częściej dostrzegał, że wszystko, co napisał po dwunastej,
było niepotrzebne lub nawet jałowe. Jak wspomniał w jednym
z wywiadów: „Nie wierzę w opróżnianie zbiornika. Wierzę we
wstawanie od maszyny do pisania, kiedy mam jeszcze coś do
powiedzenia”96. Dwie–trzy godziny rano mu wystarczały. Podkreślał,
że praca o tych samych porach pozwala utrzymać codzienny rytm
twórczy. „Wiem, że aby zawsze mieć te prawdziwe momenty wglądu
w swoje wnętrze, trzeba być bardzo zdyscyplinowanym, prowadzić
zdyscyplinowane życie”, powiedział.
F. Scott Fitzgerald (1896–1940)

Na początku swojej literackiej kariery Fitzgerald demonstrował godną


podziwu samodyscyplinę. W 1917 roku zaciągnął się do armii i został
wysłany do obozu w Forcie Leavenworth w Kansas. Nie miał jeszcze
dwudziestu jeden lat, gdy przerwał studia w Princeton i w trzy
miesiące napisał powieść składającą się ze stu dwudziestu tysięcy
słów. Początkowo pracował podczas wieczornych wykładów. Bazgrał
w notesie ukrytym pod egzemplarzem książki Small Problems for
Infantry (Małe problemy piechoty). Kiedy został przyłapany, musiał
zacząć pracować w weekendy – w soboty pisał w klubie oficerskim od
trzynastej do północy, a w niedzielę od szóstej rano do osiemnastej.
Na początku 1918 roku wysłał do wydawnictwa maszynopis, który
ostatecznie, po wielu zmianach otrzymał tytuł Po tej stronie raju.
Jednak po opuszczeniu wojska Fitzgerald z trudem trzymał się
wyznaczonego planu. W Paryżu w 1925 roku wstawał z reguły około
jedenastej i do siedemnastej próbował zacząć pisać. Pracował
z przerwami do trzeciej trzydzieści nad ranem. W rzeczywistości
w czasie wielu z tych nocy odwiedzał kawiarnie w towarzystwie
Zeldy. Prawdziwemu pisaniu oddawał się zwykle w krótkich
przypływach koncentracji. W trakcie jednej z takich sesji udawało mu
się napisać od siedmiu do ośmiu tysięcy słów. Ta metoda działała
dobrze zwłaszcza przy krótkich historiach, które Fitzgerald lubił
układać w ten spontaniczny sposób. „Historie najlepiej pisze się za
jednym zamachem, lub za trzema, to zależy od ich długości”, wyjaśnił
pewnego razu. „Historia stworzona w trzech rzutach powinna być
pisana przez trzy dni z rzędu, potem dzień na sczytanie, i tyle”97.
Praca nad powieściami była trudniejsza, zwłaszcza od kiedy
Fitzgerald uznał alkohol za element konieczny w procesie twórczym.
(Wybierał gin – działał szybko i był słabo wyczuwalny). Gdy pracował
nad Czuła jest noc, starał się przez część dnia pisać na trzeźwo. Ale
chodził na regularne popijawy i potem przyznał swojemu
redaktorowi, że alkohol namieszał w powieści. „Stawało się dla mnie
coraz bardziej oczywiste, że świetna organizacja przy pisaniu długiej
książki, a potem dobra percepcja i osąd przy powtórnym jej czytaniu
98
naprawdę nie idą w parze z piciem” .
William Faulkner (1897–1962)

Faulknerowi zwykle najlepiej pisało się rano, chociaż z biegiem lat


przyzwyczaił się do konieczności pracy o różnych porach. Kiedy
umieram pisał popołudniami, przed nocną zmianą – pracował jako
kierownik uniwersyteckiej elektrowni. Praca nocą wydawała mu się
prosta do zorganizowania: spał rano przez kilka godzin, pisał
popołudniami, w drodze do pracy odwiedzał matkę i pił z nią kawę,
a podczas swojej mało absorbującej zmiany pozwalał sobie na
drzemki.
Tak było w 1929 roku. Rok później, latem, Faulknerowie kupili
wielką niszczejącą posiadłość i Faulkner zrezygnował z pracy, by
zająć się remontem domu i zagospodarowaniem ziemi. Wstawał
wcześnie, jadł śniadanie i pisał przy biurku przez cały poranek. (Lubił
pracować w bibliotece, ale ponieważ drzwi do niej nie miały zamka,
wyjmował klamkę i brał ją ze sobą). Po lunchu, który jadł w południe,
kontynuował naprawianie domu, szedł na długi spacer lub jeździł
konno. Wieczorami Faulkner i jego żona odpoczywali na ganku przy
butelce whisky.
Nie wiadomo, czy prawdą jest popularna plotka, że Faulkner pił
podczas pisania. Kilkoro jego przyjaciół i znajomych ją potwierdzało,
ale córka pisarza stanowczo temu zaprzeczyła, zaznaczając, że „nie
pił, gdy pisał [...]. Pisał tylko wtedy, gdy był trzeźwy, pił później”99.
W każdym razie nie potrzebował specjalnej motywacji. Podczas
swoich najbardziej płodnych lat – od późnych lat dwudziestych aż po
wczesne lata czterdzieste XX wieku – Faulkner pracował
w zadziwiającym tempie, często osiągał trzy tysiące słów dziennie lub
nawet dwa razy tyle. (Kiedyś napisał matce, że udało mu się dobić do
dziesięciu tysięcy słów, gdy pracował od dziesiątej rano do północy –
był to jego rekord). „Piszę, gdy dusza mną porusza, powiedział,
a porusza mną codziennie”100.
Arthur Miller (1915–2005)

„Chciałbym mieć jakąś rutynę w pisaniu”, powiedział Miller


w wywiadzie z 1999 roku. „Wstaję rano, idę do mojej pracowni
i piszę. A potem drę to na kawałki! Pewnie to jest moja rutyna. Ale od
czasu do czasu coś wychodzi. I tego się trzymam. Jedyne, o czym
myślę, to mężczyzna snujący się wokół z żelaznym prętem w dłoni.
101
I burza z błyskawicami” .
Benjamin Britten (1913–1976)

Ten angielski kompozytor i dyrygent nie znosił romantycznej wizji


kreatywnego artysty, który by zacząć pracę, czeka na przypływ
natchnienia. W udzielonym w 1967 roku wywiadzie telewizyjnym
powiedział:

To nie mój styl. Lubię pracować według ściśle ustalonego grafiku. Często
dziękuję losowi za to, że mam konwencjonalne wykształcenie, że
chodziłem do surowej szkoły, gdzie naprawdę trzeba było pracować.
Dlatego bez trudu potrafię siąść o dziewiątej i pracować do lunchu, po
południu piszę listy lub ważniejsze – idę na spacer, podczas którego
planuję, co będę pisał, gdy siądę przy biurku. Potem wracam, piję
herbatę i pracuję do około dwudziestej. Po kolacji zwykle jestem tak
śpiący, że czytam przez chwilę i zasypiam dość wcześnie102.

Britten brał zimną kąpiel rano, a ciepłą wieczorem. Latem pływał,


a w weekendy, jeśli tylko mógł, grywał w tenisa. Zajęcia domowe nie
należały do jego ulubionych. Jego długoletni partner i wspólnik
wspomina: „Potrafił zaparzyć herbatę, ugotować jajko i pozmywać,
ale niewiele ponad to. Ścielenie łóżka zwykle mu nie wychodziło”103.
Życiem Brittena była praca, co zraziło do niego niektórych kolegów.
„Bycie kompozytorem stanowiło cały jego świat”, wspomina Donald
Mitchell. „Kreacja zajmowała pierwsze miejsce, cała reszta, łącznie
z nim samym, była jej podległa”104.
Ann Beattie (ur. 1947)

Beattie najchętniej pracuje w nocy. „Naprawdę wierzę, że ludzie


dzielą się na pracujących za dnia i pracujących w nocy”105,
powiedziała w wywiadzie z 1980 roku.

Uważam, że ludzie mają różne zegary biologiczne. Teraz na przykład


czuję się, jakbym dopiero co się obudziła, a wstałam przecież kilka
godzin temu. I będę się tak czuła aż do dziewiętnastej, aż mi się
poprawi i wtedy przed dwudziestą pierwszą zacznę pisać. Najlepiej pisze
mi się między północą a trzecią rano.

Jednak Beattie nie pisze każdej nocy. „Dość trudno mi się dopasować
do jakiegokolwiek planu, zresztą nie mam na to najmniejszej ochoty.
Próbowałam, owszem. Kiedy miałam kryzys, mówiłam sobie: »Dobra,
Ann, siadaj i pisz«, ale popadałam tylko w jeszcze większy impas.
Lepiej, gdy pozwalam rzeczom biec swoim torem”106. W rezultacie
zdarzały jej się miesiące, podczas których nie pisała w ogóle. „Wiem,
że nie mogę się zmuszać”. Ale nie oznacza to, że w trakcie tych
miesięcy niepisania jest w stanie się zrelaksować, bardziej
przypominają one permanentny brak weny. W 1998 roku powiedziała
dziennikarce: „Z całą pewnością miewam humory i nie jestem
szczególnie szczęśliwą osobą”107.
Günter Grass (1927–2015)

Zapytany, czy woli pisać za dnia, czy w nocy, Grass aż zadrżał na


myśl o tym drugim: „Nigdy, przenigdy w nocy. Nie wierzę w nocne
pisanie, to zbyt łatwo przychodzi. Rano, gdy to czytam, nigdy nie jest
dobre. Potrzebuję światła dziennego, by zacząć. Między dziewiątą
a dziesiątą jem śniadanie, podczas którego czytam i słucham muzyki.
Po śniadaniu pracuję, a potem robię sobie przerwę na popołudniową
kawę. Później znowu pracuję aż do dziewiętnastej”108.
Tom Stoppard (ur. 1937)

Dramaturg przez całą swoją karierę cierpiał na chroniczną


dezorganizację i prokrastynację. Zauważył, że jedyny bodziec, który
jest w stanie zmobilizować go do pisania, to strach. Musiał być
„wystarczająco wystraszony, by przy maszynie do pisania zmusić się
do sukcesywnej walki”109. Wtedy mógł siedzieć całą noc, pisząc
i paląc. Zwykle pracował w kuchni, gdy reszta domowników już
spała. Jego biografka Ira Nadel zauważa, że nałóg papierosowy
Stopparda był również dość niezwykły: „Dawniej nałogowy palacz,
został przyłapany na zaciąganiu się raz lub dwa i gaszeniu papierosa,
by za chwilę zapalić kolejnego. To było równoznaczne z paleniem
papierosa z bardzo długim filtrem”110.
Co jakiś czas Stoppard próbował zmienić tę „nieskuteczną
nieudolność”111 pisarską. W latach osiemdziesiątych odnosił pewne
sukcesy, przywiązany do biurka między dziesiątą a siedemnastą. Ale
potem stopniowo wracał do dawnych przyzwyczajeń. W 1997 roku
powiedział reporterowi, że zazwyczaj pracuje od dwunastej
w południe do dwunastej w nocy, i dodał: „Nigdy nie pracuję rano,
chyba że jestem w prawdziwych tarapatach”112.
Haruki Murakami (ur. 1949)

Kiedy pracuje nad książką, wstaje o czwartej rano i pisze przez pięć–
sześć godzin bez przerwy. Popołudniami biega lub pływa (albo jedno
i drugie), czyta, załatwia różne sprawy i słucha muzyki. Chodzi spać
o dwudziestej pierwszej. „Trzymam się tej rutyny bez najmniejszych
odstępstw”, powiedział „The Paris Review” w 2004 roku.
„Powtarzalność sama w sobie jest istotna, to forma mesmeryzmu.
Uprawiam mesmeryzm, by osiągnąć głębszy stan umysłu”113.
Murakami przyznaje, że przestrzeganie narzuconego planu w czasie
potrzebnym do napisania powieści wymaga czegoś więcej niż tylko
mentalnej dyscypliny: „Siła fizyczna jest równie ważna co wrażliwość
artystyczna”114. Gdy został zawodowym pisarzem, w 1981 roku, po
kilku latach prowadzenia małego klubu jazzowego w Tokio, odkrył,
że z powodu siedzącego trybu życia przybrał na wadze, palił też około
sześćdziesięciu papierosów dziennie. Postanowił więc całkowicie
zmienić swoje przyzwyczajenia: przeprowadził się z żoną na wieś,
rzucił palenie, pije mniej, a jego dieta od tej pory składa się głównie
z ryb i warzyw. I zaczął codziennie biegać – robi to od ponad ćwierć
wieku.
Murakami w jednym z esejów z 2008 roku przyznaje, że jedyną
wadą jego planu dnia jest to, że bardzo ogranicza życie towarzyskie.
„Ludzie się obrażają, gdy wielokrotnie odrzuca się ich
zaproszenia”115, napisał. Zdecydował jednak, że najważniejszą relacją
w jego życiu jest relacja z czytelnikami. „Moi czytelnicy zaakceptują
taki styl życia, jaki wybiorę, jeśli tylko każda kolejna książka będzie
lepsza od poprzedniej. A czy to właśnie nie powinno być moim
obowiązkiem i priorytetem jako pisarza?”.
Toni Morrison (ur. 1931)

„Nie jestem w stanie pisać regularnie”116, powiedziała Morrison „The


Paris Review” w 1993 roku. „Nigdy nie mogłam sobie na to pozwolić,
ponieważ zawsze od dziewiątej do siedemnastej byłam w pracy.
Pisałam w pośpiechu, w biurze, w weekendy lub przed świtem”117.
Faktycznie, przez większą część pisarskiej kariery nie tylko pracowała
jako redaktorka w wydawnictwie Random House, lecz także
prowadziła kursy literatury na uniwersytecie i sama wychowywała
dwóch synów. „To wydaje się niezłą nerwówką”, przyznała w 1977
roku.

Ale ważną rzeczą jest, że nie robię nic poza tym. Unikam związanego
z pracą w wydawnictwie życia towarzyskiego. Nie chodzę na koktajle,
nie organizuję kolacji ani na nich nie bywam. Potrzebuję tego czasu
wieczorem, by wykonać potężną część pracy. I mogę się wtedy
skoncentrować. Kiedy zasiadam do pisania, nigdy się nie ociągam. Mam
do zrobienia tyle innych rzeczy: dzieci i uniwersytet, że naprawdę nie
mogę sobie na to pozwolić. Rozmyślam i na nowe pomysły wpadam
w samochodzie, jadąc do pracy, lub w metrze albo podczas koszenia
trawnika. A kiedy tylko zasiadam do kartki papieru, od razu tworzę118.

Godziny pracy Morrison zmieniały się w ciągu lat. W wywiadach


udzielonych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych często
wspominała, że nad fikcją pracuje wieczorami. Jednak już w latach
dziewięćdziesiątych przerzuciła się na godziny wczesnoranne,
uzasadniając: „Po zachodzie słońca nie jestem zbyt bystra, dowcipna
ani twórcza”. Aby pisać rano, wstaje o piątej, robi sobie kawę i „czeka
na światło dzienne”. To ostatnie jest kluczowe. „Wszyscy pisarze
obmyślają, jak dotrzeć do tego miejsca, gdzie spodziewają się jakiejś
łączności, przejścia lub zaangażowania w ten tajemniczy proces
twórczy”, powiedziała Morrison. „Dla mnie tym czymś jest światło.
Światło to sygnał do działania. I nie chodzi o bycie w świetle, ale
o rozpoczęcie pracy, nim ono się pojawi”119.
Joyce Carol Oates (ur. 1938)

Ta niezwykle płodna amerykańska pisarka opublikowała ponad


pięćdziesiąt powieści, trzydzieści sześć zbiorów opowiadań, tuziny
tomików poezji, dramatów i esejów. Zwykle pisze od ósmej lub ósmej
trzydzieści do trzynastej. Potem je lunch i pozwala sobie na
popołudniową przerwę. Pracę kontynuuje od szesnastej do kolacji,
około dziewiętnastej. Czasem po posiłku pisze dalej, ale częściej tylko
czyta. Oates przyznała, że biorąc pod uwagę liczbę godzin, które
spędza przy biurku, jej produktywność nie jest znów taka
nadzwyczajna. „Piszę, piszę, piszę i przepisuję, czasem w ciągu dnia
wychodzi mi z tego jedna strona, ale zawsze to jest już strona,
a strony się przecież zbierają”, powiedziała w wywiadzie. „Zyskałam
przez to opinię rozwlekłej, jednak jestem porównywana z ludźmi,
którzy nie pracują aż tyle i aż tak ciężko”120. Praca nie zawsze jest
lekka i przyjemna; pierwsze tygodnie pisania nowej powieści, jak
mówi Oates, są szczególnie trudne i deprymujące: „Kończenie
początkowych szkiców jest jak przesuwanie orzeszka ziemnego nosem
po bardzo brudnej podłodze”121.
Chuck Close (ur. 1940)

„W idealnym świecie pracowałbym sześć godzin dziennie, trzy rano


i trzy po południu”, przyznał ostatnio Close.

Zawsze chciałem pracować w ten sposób. Zwłaszcza od kiedy mam


dzieci. Wcześniej pracowałem w nocy, ale kiedy urodziły mi się dzieci,
nie mogłem sobie pozwolić na zarywanie nocy i odsypianie za dnia.
Dlatego zacząłem pracować bardziej regularnie, w rytmie od dziewiątej
do siedemnastej. Ale gdy pracuję dłużej niż trzy godziny z rzędu,
partaczę robotę. Dlatego sens ma pracowanie przez trzy godziny, potem
przerwa na lunch, powrót do pracy na kolejne trzy godziny i znów
przerwa. Czasami wracam do pracy wieczorem, ale zazwyczaj jest to
już mało produktywne. W pewnym momencie zaczynam robić tyle
błędów, że kolejny dzień spędzam na ich poprawianiu122.

Niestety w życiu ma tyle zobowiązań, że często nie jest w stanie


trzymać się tego planu dnia. (Próbuje umawiać wszystkie spotkania
i telefony po czwartej po południu, ale nie zawsze mu się to udaje).
Kiedy znajduje czas na pracę, pomysły przychodzą same. „Inspiracja
jest dla amatorów”, mawia Close. „Reszta po prostu zasiada do
roboty”. Gdy maluje, w tle gra radio lub telewizor – obowiązkowo,
gdy dochodzi do skandali politycznych. „Moje najlepsze godziny
pracy to były afery Watergate, Iran-Contra i Impeachment”,
przyznaje. Ciągła paplanina może dekoncentrować, ale w sumie to
dobra rzecz: „Lubię pewne dawki dekoncentracji. Dzięki nim unikam
stresu i jestem bardziej zdystansowany”.
Francine Prose (ur. 1947)

Ta amerykańska pisarka odkryła, że sukces literacki źle wpływa na


pracę twórczą. Pisze:

Kiedy moje dzieci były małe, mieszkaliśmy na wsi i byłam jeszcze


nieznaną pisarką, mój plan dnia był regularny, niemal jak u Pawłowa.
Uwielbiałam to. Zaczynałam pisać, gdy odjeżdżał szkolny autobus.
Przestawałam, gdy wracał. Teraz, kiedy mieszkam w mieście i dzieci są
już dorosłe, a świat nie płaci mi za nic innego, jak tylko za pisanie (lub
w każdym razie okołoliterackie zajęcia, które są zwykle bardziej
lukratywne i często bardziej kuszące od samego pisania), mój rozkład
dnia jest bardziej przypadkowy. Piszę, kiedy tylko mogę i kiedy mam
czas, przez parę dni, tydzień lub miesiąc. Wymykam się na wieś
i pracuję na komputerze niepodłączonym do internetu i liczę na to, że
świat da mi spokój chociaż na tyle, bym mogła przelać kilka słów na
papier, kiedykolwiek i jakkolwiek. Jeśli pisanie idzie dobrze, piszę przez
cały dzień. Jeśli nie idzie, pracuję w ogrodzie i spędzam czas przed
lodówką123.
John Adams (ur. 1947)

„Doświadczenie nauczyło mnie, że większość naprawdę kreatywnych


ludzi, których znam, ma swoje bardzo rutynowe i mało wytworne
przyzwyczajenia” 124, powiedział Adams w jednym z ostatnich
wywiadów. „Tworzenie, a szczególnie ten rodzaj pracy, który
wykonuję – pisanie utworów zakrojonych na wielką skalę, symfonii
lub muzyki operowej – jest ogromną harówką. To coś, w czym nie
pomoże ci żaden asystent. Wszystko trzeba zrobić samemu”. Adams
zwykle pracuje w swoim przydomowym studiu w Berkeley. (Ma
jeszcze jedno identyczne w odosobnionej leśnej okolicy na wybrzeżu
Kalifornii, gdzie jeździ na krótko, aby pracować). „Kiedy jestem
w domu, wstaję rano i wyprowadzam mojego niezwykle aktywnego
psa. Za domem mamy wysokie góry i tam idziemy”, mówi. Potem
udaje się do swojego studia i pracuje od dziewiątej do szesnastej lub
siedemnastej, w przerwach przyrządza „nieskończonie wiele kubków
zielonej herbaty”. Poza tym Adams twierdzi, że nie ma żadnych
szczególnych rytuałów czy przesądów dotyczących tworzenia: „Jeśli
pracuję regularnie, nie brakuje mi weny i nie miewam wielkich
kryzysów”.
Nie oznacza to jednak, że przez cały czas w studiu jest
skoncentrowany na pracy twórczej. „Przyznaję, że nie jestem
zdyscyplinowany w stylu zen i tak nieskażony, jak bym sobie tego
życzył”, mówi. „Często już po godzinie pracy ulegam pokusie
przeczytania mejli i tego typu rzeczom. Problem polega na tym, że
tracisz koncentrację i czasem po prostu potrzebujesz psychicznej
przerwy. Jeśli wplączesz się w jakąś skomplikowaną konwersację,
nagle spostrzegasz, że umknęło ci czterdzieści pięć minut”.
Wieczorami Adams z reguły próbuje się wyłączyć. Nie słucha za dużo
muzyki, po dniu spędzonym na komponowaniu zwykle ma dosyć.
„Pod koniec dnia mam ochotę ugotować coś dobrego, poczytać lub
obejrzeć film w towarzystwie mojej żony”.
Mimo że trzyma się regularnego trybu pracy, Adams stara się
zbytnio nie wybiegać naprzód z muzycznymi planami. „Wymagam od
siebie swego rodzaju nieuporządkowanej wolności”, mówi. „Nie chcę
wiedzieć, co będę robił w przyszłym roku lub nawet w przyszłym
tygodniu. Wydaje mi się, że aby zachować spontaniczność w mojej
pracy twórczej, muszę być w stanie szokującej nieodpowiedzialności”.
Oczywiście musi się wywiązywać ze zobowiązań, ustalać daty
premier i tego typu sprawy. Jednak, jak twierdzi, próbuje też
„zachować pewien rodzaj przypadkowej wolności w życiu
codziennym, by być otwartym na nowe pomysły, gdy nadejdą”.
Steve Reich (ur. 1936)

„Nie jestem rannym ptaszkiem”125, przyznał ostatnio ów amerykański


kompozytor. „Powiedziałbym nawet, że jeśli spojrzeć na wszystko, co
napisałem, dziewięćdziesiąt pięć procent z tego powstało między
południem a północą”. Przed dwunastą Reich ćwiczy, modli się, je
śniadanie i przez telefon załatwia sprawy służbowe ze swoim
europejskim agentem, który ma biuro w Londynie. Potem zasiada
przed pianinem lub komputerem i stara się pracować w skupieniu
przez dwanaście godzin. „Jak tylko uda mi się popracować przez kilka
godzin, wypijam filiżankę herbaty albo załatwiam różne sprawunki”,
mówi. „Potem wracam do pracy. Te przerwy potrafią być niezwykle
owocne, zwłaszcza kiedy pojawia się jakiś problem. Najlepiej wtedy
zrobić sobie przerwę, nie myśleć o tym, i nie zawsze, ale zwykle
rozwiązanie pojawia się samo. Lub przynajmniej możliwe
rozwiązanie, które pokaże, czy się mylisz”. Reich nie wierzy
w oczekiwanie na przyjście weny, ale wierzy, że niektóre rzeczy mogą
inspirować bardziej niż inne i że tworząc, warto mieć je na uwadze od
czasu do czasu. „Nie ma żadnej zasady. Trzeba być otwartym na
rzeczywistość. A cudowne w niej jest to, że czasem potrafi nas
zaskoczyć”.
Nicholson Baker (ur. 1957)

Powieści Bakera ukazują niemal obsesyjne zainteresowanie


przyziemnymi szczegółami codziennego życia. Nie jest więc
niespodzianką, że w swoim własnym życiu autor przywiązuje dużą
wagę do pisarskich przyzwyczajeń i harmonogramu pracy.
„Zauważyłem, że z tymi rytuałami jest tak, powiedział ostatnio, że
warto co jakiś czas mieć jeden nowy. Może być nawet przypadkowy.
Wystarczy, że powiesz sobie: „Od teraz piszę w japonkach, na ganku
z tyłu domu i zaczynam o szesnastej”. I jeśli jest to świeże, będzie
działało jak placebo i pomoże ci w pracy. Jest coś ekscytującego
w wymyślaniu tych nowych rytuałów. Podczas pracy nad każdą
z moich książek staram się wymyślić jakiś nowy”126.
Kiedy pisał swoją pierwszą książkę The Mezzanine, pracował
w biurach w Bostonie i Nowym Jorku. Wtedy jego rutyną było pisanie
podczas przerwy na lunch, korzystał z tej „błogiej i czystej godziny
wolności”, by zrobić notatki do książki, której tematem jest dron
powracający do pracy właśnie po lunchu. Potem Baker pracował
w biurze poza Bostonem, do którego dojazd zajmował mu
dziewięćdziesiąt minut, kupił więc dyktafon na minikasety i nagrywał
swoją powieść, jednocześnie prowadząc samochód. W końcu porzucił
tę pracę i przez kilka miesięcy pisał codziennie po osiem–dziewięć
godzin, by zebrać w spójną całość wszystkie swoje lunchowe zapiski.
Podczas pracy nad następną książką Baker nie trzymał się już tak
ściśle harmonogramu. „Było dużo przekładania”, przyznaje.
„Czytałem, zwiększałem obroty, a czasem nie zaczynałem pisać aż do
czternastej trzydzieści”. Potrzebował kolejnej pracy na etat, by zmusić
się do konsekwencji. Od 1999 do 2004 roku Baker i jego żona
prowadzili Amerykańską Przechowalnię Gazet, działalność non profit
mającą na celu zachowanie kolekcji gazet, które zostałyby zniszczone
(to temat jednej z książek dokumentalnych Bakera – Double Fold:
Libraries and the Assault on Paper). Gdy musiał pracować w ciągu dnia,
szedł za przykładem Anthony’ego Trollope’a (s. 39) i pisał wcześnie
rano. Próbował wstawać o trzeciej trzydzieści w nocy, ale „nie
działało to zbyt dobrze”, więc zmienił godzinę na czwartą trzydzieści.
„Lubiłem to. Naprawdę lubiłem to uczucie wstawania tak wcześnie
rano”, mówi. „Umysł jest oczyszczony, ale też zamroczony, bo
znajduje się jeszcze w półśnie. Zauważyłem, że inaczej wtedy piszę”.
Baker tak bardzo polubił uczucie towarzyszące wczesnemu
wstawaniu, że został przy tym rytuale, a ostatnio wypracował nową
strategię, która pozwala mu na „wyciśnięcie” aż dwóch poranków
z jednego dnia. „Normalnie wstaję o czwartej lub czwartej trzydzieści
rano i piszę. Czasem robię kawę, czasem nie. Piszę przez godzinę lub
półtorej, po czym robię się bardzo senny. Znowu więc kładę się spać
i budzę około ósmej trzydzieści”. Po drugiej pobudce Baker rozmawia
z żoną, pije drugi kubek kawy, je kanapkę z masłem orzechowym
i dżemem i wraca do pisania. Tym razem skupia się na „pracy, do
której potrzeba światła dziennego”, czyli przepisuje na maszynie
notatki do swoich książek dokumentalnych, spisuje wywiady lub
redaguje to, co napisał podczas pierwszej porannej sesji. Pracuje dalej
przez niemal cały dzień i robi sobie przerwę jedynie na lunch, spacer
z psem i załatwienie ważnych spraw. Okazjonalnie, gdy czuje dużą
presję czasu, pisze również w nocy, ale najczęściej mówi dobranoc
żonie i dzieciom już koło dwudziestej pierwszej trzydzieści.
B.F. Skinner (1904–1990)

Twórca psychologii behawioralnej traktował swoje poranne sesje


pisania jak eksperyment laboratoryjny. Pisał każdego ranka, stosując
kilka wzmacniających zasad: zaczynał i kończył ze stoperem,
dokładnie spisywał liczbę użytych słów w specjalnej tabelce. We
wstępie do swojego dziennika z 1963 roku Skinner szczegółowo
przedstawił swój plan pracy:

Wstaję między szóstą a szóstą trzydzieści, zwykle po wysłuchaniu


wiadomości w radiu. Na stole czeka już miska płatków kukurydzianych.
Kawa robi się według minutnika na piekarniku. Śniadanie jem sam.
Aktualnie każdego ranka czytam fragment Contemporary American
Usage Bergena i Cornelii Evansów. Kilka stron dziennie, dopóki nie
skończę. Poranne gazety („Boston Globe”, „New York Times”) są
dostarczane pod drzwi kuchni, w której jem śniadanie. Czytam
„Globe’a”, a „Timesa” zostawiam sobie na później.
Około siódmej schodzę do piwnicy, gdzie w pokoju wyłożonym
panelami z orzecha włoskiego zasiadam do swoich badań. Pracuję przy
nowoczesnym stole ze skandynawskiego drewna połączonym z półkami,
które zrobiłem sam, by trzymać na nich swoje prace, notesy i konspekty
książek, które piszę, słowniki itp. Na stojaku po lewej International
Webstera, po mojej prawej plik zawierający moje bieżące i przyszłe
materiały do maszynopisu. Kiedy siadam, włączam specjalną lampkę.
Automatycznie rusza zegar, który sumuje mój czas spędzony przy
biurku. Co dwanaście godzin zaznaczam kropkę na krzywej, której
nachylenie pokazuje moją ogólną produktywność. Na prawo od mojego
biurka trzymam elektryczne organy, na których przez kilka minut
dziennie grywam chorały Bacha.
Późnym rankiem chodzę do mojego biura. Ostatnio wychodzę przed
dziesiątą, tak by podwieźć Debbie do szkoły na jej letnie kursy. Potem
podczas chłodniejszych miesięcy chodzę pieszo do biura około 1,25
mili. W biurze sprawdzam pocztę, odpowiadam na listy i jeśli to
konieczne, spotykam się z ludźmi. Staram się wyjść do domu tak
szybko, jak to tylko możliwe, zwykle na lunch. Popołudnia są mało
produktywne – pracuję w ogrodzie lub pływam w naszym basenie.
Latem zwykle przyjmujemy w nim przyjaciół i serwujemy drinki między
siedemnastą a dziewiętnastą lub o dwudziestej. A potem kolacja. Coś
lekkiego do czytania. Staram się już nie pracować lub pracuję niewiele.
W łóżku jestem koło dwudziestej pierwszej trzydzieści lub dwudziestej
drugiej. Zazwyczaj w nocy budzę się na około godzinę. Przy łóżku mam
tablicę z papierowym notesem i ołówek. Do tablicy przyczepiona jest
maleńka lampka, co pozwala mi robić notatki. Nie cierpię na
bezsenność, lubię te nocne pobudki i dobrze wykorzystuję ten czas. Śpię
127
sam .

Jeszcze zanim Skinner zakończył swoją uniwersytecką karierę na


Harvardzie, czyli do 1974 roku, te godziny bezsenności stanowiły
ważną część jego rutyny. Potem jego budzik dzwonił cztery razy
w ciągu doby: o północy, o pierwszej w nocy, o piątej i o siódmej
rano. Godziny nocnego pisania były dodatkiem do dwóch
zwyczajowych godzin pracy o świcie. Stosował się do tego przez
siedem dni w tygodniu, przestał dopiero na kilka dni przed śmiercią
w 1990 roku128.
Margaret Mead (1901–1978)

Wybitna antropolożka kultury musiała pracować bez przerwy. Gdy


tylko przestawała, była roztrzęsiona i niepewna. Któregoś razu
podczas dwutygodniowego sympozjum przełożono jedno z porannych
spotkań. Mead była wściekła: „Jak oni mogą?”129, pytała. „Czy zdają
sobie sprawę, co mogłabym zrobić w tym czasie? Czy obchodzi ich to,
że wstaję codziennie o piątej rano, by do śniadania napisać tysiąc
słów? Dlaczego nikt nie był uprzejmy poinformować mnie, że
spotkanie zostało przełożone?”. Zdarzało się jej także umówić na
śniadanie z młodszymi kolegami o piątej rano. „Pusty czas ciągnie się
w nieskończoność”130, powiedziała. „Nic na to nie poradzę”.
Jonathan Edwards (1703–1758)

Osiemnastowieczny kaznodzieja i teolog – słynna postać epoki


Odrodzenia, autor kazania Grzesznicy w rękach rozgniewanego Boga –
spędzał trzynaście godzin dziennie na swoich studiach, poczynając od
czwartej lub piątej. (W swoim dzienniku zapisał: „Uważam, że
Chrystus zalecił wczesne wstawanie, dlatego że zmartwychwstał
131
wcześnie rano” ). Aby odetchnąć po długich godzinach samotnej
pracy, Edwards podejmował się fizycznych aktywności: zimą rąbał
drewno, spacerował i jeździł konno, gdy była odpowiednia do tego
pogoda. Na spacery zabierał pióro i atrament, by zapisywać swoje
przemyślenia. Robił to nawet podczas konnych przejażdżek – miał na
to sposób, który opisał jego biograf George M. Marsden: „Każde
spostrzeżenie, które chciał zapamiętać, oznaczał kawałkiem papieru
przypinanym do części garderoby, kojarzącej mu się z tą myślą. Po
powrocie do domu kolejno odpinał karteczki i zapisywał każdą myśl.
Pod koniec kilkugodzinnych przejażdżek jego ubranie było pokryte
całkiem sporą liczbą kawałków papieru”.
Samuel Johnson (1709–1784)

W książce Jamesa Boswella Żywot doktora Samuela Johnsona Johnson


mówi swojemu przyszłemu biografowi, że „zwykle wychodził z domu
o szesnastej i rzadko wracał przed drugą w nocy”132. Podobno pisał
głównie po powrocie do domu, przy świecy, gdy reszta Londynu
spała, ponieważ tylko wówczas nie kusiły go liczne atrakcje tego
miasta. Boswell cytuje wspomnienia wielebnego Maxwella,
przyjaciela Johnsona:

Podczas trwania naszej znajomości jego ogólny tryb życia był, jak się
zdaje, nader jednolity. Około południa odwiedzałem go zazwyczaj
i często zastawałem w łóżku albo przy herbacie, której (jak wiadomo)
pijał bardzo wiele. Prawie zawsze spotykałem tam porannych gości,
przeważnie ludzi pióra (...). Niekiedy bywały również uczone damy
(...). Jak mniemam, Johnson uchodził za wyrocznię, którą wszyscy
mają prawo odwiedzać i prosić o radę. Przyznaję, że mędrzec nie skąpił
rad i szczodrze nagradzał nimi gości za dowody uwielbienia. Nie
zdołałem nigdy rozwikłać zagadki, kiedy znajdował czas na tworzenie
swoich dzieł. Przez cały ranek zwykł perorować, po czym szedł na
obiad do gospody i przesiadywał tam długo. Następnie odwiedzał kogoś
z przyjaciół i w domu jego pił herbatę, a potem marnotrawił liczne
godziny, chociaż do kolacji zasiadał bardzo rzadko. Mniemam, że
czytywał i pisywał tylko nocami, bo nie pamiętam, by kiedykolwiek
odmówił wybrania się ze mną do gospody133.

Johnson niejednokrotnie przyznawał, że dokuczają mu prokrastynacja


i brak dyscypliny. „Moim dominującym grzechem, do którego pewnie
wiele osób mogłoby się przyznać, jest marnowanie czasu i ogólna
opieszałość”134, napisał w swoim dzienniku. Powiedział też
Boswellowi, że „nieróbstwo jest chorobą, z którą trzeba walczyć”135.
Jednak on sam był do tej walki całkiem nieprzystosowany: „Nigdy nie
planowałem niczego na dwa dni w przód”.
James Boswell (1740–1795)

„Gdy tylko wstaję, przypominam sobie, jakie mam obowiązki, i rześki


niczym żeglarz odpędzam lenistwo, by pełen wigoru zabrać się do
działania, jak gdyby oczekiwała mnie piękna dziewczyna, zakochana
i chętna”136, zanotował Boswell w swoim dzienniku w 1763 roku.
W rzeczywistości brytyjski kronikarz i biograf miewał problemy
z porannym wstawaniem i często padał ofiarą „nikczemnego nawyku
marnowania cennych godzin na leniwą drzemkę”137. Rozważał nawet,
by obmyślić jakiś mechanizm, który pomagałby mu nie zasypiać:
„Myślałem o łóżku skonstruowanym tak, że gdy pociągnie się za
sznurek, środek podnosi się natychmiast, a ja podnoszę się razem
z nim i staję na równe nogi. W ten sposób delikatnie byłbym
zmuszony do tego, co dla mnie dobre”138.
Innym razem Boswell był w pełni zadowolony ze swojego
porannego lenistwa. Pełny opis jego rutyny pochodzi z lutego 1763
roku. „Moje sprawy prowadzone są nadzwyczaj systematycznie
i dokładnie”139, zapisał w swoim dzienniku.

Poruszam się jak w zegarku. O ósmej rano Molly (pokojówka) pali


w piecu, zamiata i przygotowuje jadalnię. Potem daje mi znać, która
jest godzina. Przez jakiś czas leżę w łóżku, folgując swojemu lenistwu,
co jest najmilsze, kiedy umysł jest świeży i pogodny. Potem szybko
wkładam swobodne ubranie i idę do jadalni. Dzwonię dzwonkiem.
Pokojówka rozkłada na stole mlecznobiałą serwetę i przygotowuje
śniadanie. Wtedy biorę jakąś lekką i wciągającą książkę, jem śniadanie
i czytam przez godzinę lub dłużej, delikatnie racząc moje podniebienie
i łechcąc kubki smakowe. Po śniadaniu czuję się znowu radosny i pełen
życia. Staję przy oknie i cieszę się widokiem przechodzących ludzi,
z których każdy zajęty jest własnymi sprawami. Codzienne pisanie
byłoby dla mnie zbyt formalne. Poza tym każdy dzień nie może być taki
sam w najmniejszych szczegółach. Mój dzień jest urozmaicony
czytaniem, graniem na skrzypcach, pisaniem, rozmowami
z przyjaciółmi. Nawet przyjmowanie lekarstw sprawia, że czas płynie
szybciej. Znam się na medykamentach i zawsze czerpałem mnóstwo
radości z obserwowania zmian zachodzących w ludzkim ciele i efektów,
jakie przynoszą dieta, wysiłek, odpoczynek czy fizyczna eksploatacja.
Satysfakcjonuje mnie mój obecny stan zdrowia, mam dobry apetyt
i swój obiad zjadam ze smakiem. Piję dużo herbaty. Moje łóżko jest
wciąż ciepłe między jedenastą a dwunastą i mogę spokojnie
wypoczywać. Naprawdę nie mogę narzekać na ten rodzaj egzystencji.

Tak napisał Boswell o jednym ze swoich lepszych dni. Bywało jednak,


że budził się w okropnym humorze, „smutny niczym dromader”140,
przekonany, że „wszystko jest mdłe lub mroczne”141. Czasem nawet
podczas tych lepszych dni nagle dopadała go depresja. Trudno mu
było kontrolować te napady smutku. Dla poprawy humoru mył stopy
w ciepłej wodzie („To przynosi mi pewien rodzaj spokoju”142) lub pił
zieloną herbatę, która z kolei „pocieszała go i ożywiała bez ryzyka
właściwego trunkom”143. Miał też swój rozbudowany Święty Plan
zapowiadający pełną animuszu mowę i oświadczenie o celach, które
spisał w 1763 roku. Plan pełen był małych i dużych postanowień,
takich jak walka z nieróbstwem, pamiętanie o „godności ludzkiej
natury”144, regularne ćwiczenia i wpatrywanie się w siebie. Boswell
pisze: „W życiu jest wiele niepewności. Pamiętaj o tym, to cię nie
zaskoczy”145.
Immanuel Kant (1724–1804)

W biografii Kanta nie ma ciekawych wydarzeń. Filozof przez całe


życie mieszkał na dalekiej pruskiej prowincji i rzadko opuszczał
Królewiec. Zdarzało mu się wyjeżdżać najdalej nad morze, zaledwie
kilka godzin drogi. Wieczny kawaler, przez ponad czterdzieści lat
nauczał tych samych przedmiotów na lokalnym uniwersytecie.
Prowadził bardzo regularne i uporządkowane życie, przez co
postrzegano go jako automat pozbawiony charakteru. Heinrich Heine
napisał:

Trudno opisać historię życia Kanta. Nie miał on bowiem ani życia, ani
historii. Prowadził mechanicznie uporządkowane, niemalże
abstrakcyjnie kawalerskie życie w cichym zakątku Królewca, starego
miasta przy północno-wschodniej granicy Niemiec. Wielki zegar na
tamtejszej katedrze wypełniał swoje zadania z porównywalną filozofowi
pasją i regularnością. Pobudka, poranna kawa, pisanie, wykłady,
posiłki, spacery – wszystko miało swoje wyznaczone godziny. Sąsiedzi
mogli być pewni, że dokładnie o piętnastej trzydzieści Immanuel Kant
wyjdzie z domu w swoim szarym płaszczu i z hiszpańską laską
w dłoni146.

W rzeczywistości jednak, czego dowodzi Manfred Kuehn w biografii


filozofa z 2001 roku, życie Kanta nie było tak abstrakcyjne
i beznamiętne, jak sądzili Heine i inni. Kant lubił towarzystwo, był
dobrym rozmówcą i genialnym gospodarzem. Stan zdrowia nie
pozwalał mu na bardziej hulaszcze życie – miał wrodzony defekt
układu kostnego, przez który jego klatka piersiowa była zbyt mała
i uciskała serce oraz płuca, co powodowało, że ogólnie był
delikatnego zdrowia. Aby więc wydłużyć sobie życie i stłumić
niepokój wywoływany przez wieczną hipochondrię, Kant
wypracował, jak sam to nazywał, „pewną jednolitość w stylu życia
i w sprawach angażujących umysł”147.
Co się tyczy niespotykanej stałości tego trybu życia, rozwinęła się
ona przed jego czterdziestymi urodzinami, a potem wyrażała
niepowtarzalne poglądy Kanta na temat ludzkiego charakteru.
Charakter, jego zdaniem, jest racjonalnie wybranym sposobem
organizacji życia, opartym na latach rozmaitych doświadczeń.
Wierzył, że nie rozwija się do czterdziestki. Za jego trzon uważał
maksymy – zbiór zasad, które raz sformułowane powinny być
przestrzegane do końca życia. Niestety nie ma listy osobistych
maksym Kanta. Jednak jasne jest, że „pewną jednolitość” stylu życia
przeobraził z przyzwyczajenia w moralny obowiązek. Przed
czterdziestymi urodzinami Kant czasem do północy grywał w karty,
po czterdziestce trzymał się już bez wyjątku swojego planu.
A plan ten przedstawiał się następująco: Kant wstawał o piątej
rano, budzony przez długoletniego służącego, emerytowanego
żołnierza, który miał za zadanie nie pozwolić filozofowi zaspać.
Następnie myśliciel z Królewca pił jedną lub dwie filiżanki słabej
herbaty i palił fajkę. Według Kuehna „zasadą Kanta było, by palić
tylko jedną fajkę, jednak główki kolejnych zwiększały swą objętość
z biegiem lat”148. Po tej porannej medytacji Kant przygotowywał
wykłady i pisał. Wykłady zaczynały się o siódmej i trwały do
jedenastej. Po wypełnieniu akademickich obowiązków Kant szedł do
restauracji lub gospody na obiad, który był jego jedynym porządnym
posiłkiem w ciągu dnia. Podczas jedzenia nie ograniczał się do
rozmów z kolegami z uczelni, lecz cenił sobie także towarzystwo ludzi
rozmaitego pochodzenia. Jeśli chodzi o posiłek, preferował prostą
strawę z dobrze wypieczonym mięsem, które popijał winem. Lunch
przeciągał się do piętnastej, po czym Kant szedł na swój słynny
spacer, podczas którego odwiedzał po drodze swojego najbliższego
przyjaciela Josepha Greena. W ciągu tygodnia konwersowali do
dziewiętnastej (w weekendy do dwudziestej pierwszej
i prawdopodobnie dołączał do nich wtedy inny przyjaciel). Po
powrocie do domu Kant pracował i czytał, a następnie kładł się spać.
Zawsze punktualnie o dwudziestej drugiej.
William James (1842–1910)

W kwietniu 1870 roku dwudziestoośmioletni James zapisał w swoim


dzienniku ku przestrodze: „Zapamiętaj, że jedynie ustalenie zasad
dotyczących systematycznej organizacji przyzwyczajeń pozwoli ci
rozwinąć się na innych polach i że będzie to możliwe, tylko jeśli
konsekwentnie, niczym skąpiec, zbierać będziesz ziarno do ziarna,
149
pamiętając, jak ważne dla całości jest każde z nich” . Owa
„organizacja przyzwyczajeń” znalazła się potem wśród
najistotniejszych tematów jego psychologii. Na jednym z wykładów,
które wygłosił w Cambridge w stanie Massachusetts w 1892 roku
i który ostatecznie znalazł się w jego książce Psychologia. Kurs
skrócony, James przekonuje, że „istotną rzeczą”150w edukacji jest
„sprawienie, by system nerwowy był naszym sprzymierzeńcem, a nie
wrogiem”151.

Im więcej szczegółów codziennego życia zdołamy powierzyć


niewymagającej wysiłku opiece automatyzmów, tym większą swobodę
będą miały nasze wyższe władze umysłowe dla swoich własnych
działań. Nie ma bardziej pożałowania godnej istoty ludzkiej aniżeli ta,
która nie posiada żadnego nawyku oprócz niezdecydowania i dla której
zapalenie każdego cygara, wypicie każdej filiżanki kawy, codzienna
pora wstawania i kładzenia się spać, rozpoczęcie każdej pracy
wymagają zastanowienia się152.

James pisał na podstawie własnego doświadczenia. Hipotetyczny


„godny pożałowania” jest więc w gruncie rzeczy odpowiednikiem
jego samego. Według Jamesa nieposiadanie przyzwyczajeń
świadczyło o przewlekłym wewnętrznym rozdarciu
i nieuporządkowanym, nieułożonym życiu. W 2006 roku biograf
Jamesa Robert D. Richardson napisał tak: „Porady Jamesa w kwestii
przyzwyczajeń nie są poradami służbisty. To porady człowieka, który
zbyt późno zrozumiał, za mało siebie poznał i który tak naprawdę
sam nie miał żadnych przyzwyczajeń lub też brakowało mu tych
najbardziej potrzebnych. Jego wyłącznym przyzwyczajeniem był
właśnie brak przyzwyczajeń, a jego życie było jednym wielkim
zamętem, którego nigdy nie udało mu się okiełznać”153.
Niemniej możemy wymienić kilka skłonności Jamesa. Pił
z umiarem, przed kolacją zwykle decydował się na koktajl. Kawę
i palenie rzucił, mając trzydzieści kilka lat, jednak od czasu do czasu
pozwalał sobie na cygaro. Cierpiał na bezsenność, zwłaszcza gdy
pisał, a od lat osiemdziesiątych xix wieku usypiał się chloroformem.
Przed snem, jeśli jego oczy nie były zbyt zmęczone, siedział i czytał
do dwudziestej trzeciej lub północy, co „naprawdę ubogacało dzień”.
W późniejszych latach codziennie ucinał sobie drzemkę między
czternastą a piętnastą. Odwlekał. Jak powiedział swoim uczniom,
„znam osobę, która pali, ustawia równo krzesła, podnosi kłębki kurzu
z podłogi, przesuwa stół, czyta gazetę, chwyta za pierwszą lepszą
książkę, przycina paznokcie, jednym słowem, marnuje rano czas, ale
bez premedytacji, ponieważ jedyną rzeczą, którą powinna się w tym
czasie zajmować, jest przygotowanie lekcji z logiki formalnej, której
szczerze nienawidzi”154.
Henry James (1843–1916)

W przeciwieństwie do swojego niespokojnego i niepoprawnego


starszego brata Henry James miał regularny tryb pracy. Pisał
codziennie – zaczynał rano i kończył w porze lunchu. W późniejszych
latach mocny ból nadgarstka zmusił go do zatrudnienia sekretarki,
która przychodziła codziennie o dziewiątej trzydzieści. Po całym
poranku dyktowania James czytał, pił herbatę, szedł na spacer, jadł
kolację i robił notatki na następny dzień. (Przez jakiś czas jedna
z jego sekretarek wracała wieczorem, by mógł dalej dyktować. Gdy
pracowała, kładł jej kawałki czekolady obok maszyny do pisania, by
nie traciła sił). Podobnie do Anthony’ego Trollope’a (s. 41), James,
gdy tylko kończył jedną książkę, momentalnie zaczynał pisać kolejną.
Zapytany pewnego razu, kiedy znajduje czas, by zaplanować nową
książkę, James przewrócił oczami, poklepał rozmówcę po kolanie
i odpowiedział: „Chodzi o to, a to jest, to wisi w powietrzu, łazi za
mną i uprzykrza mi życie”155.
Franz Kafka (1883–1924)

W 1908 roku Kafka objął stanowisko w praskim Zakładzie


Ubezpieczeń Robotników od Wypadków, gdzie miał szczęście
pracować w upragnionym systemie jednozmianowym156 od ósmej lub
dziewiątej rano do czternastej lub piętnastej po południu. Była to
ogromna zmiana w stosunku do jego poprzedniego etatu, również
w ubezpieczeniach, który wymagał długich godzin pracy, a często też
nadgodzin, co stale krzyżowało mu plany. Żył z rodziną w ciasnym
mieszkaniu, gdzie tylko późno w nocy, gdy domownicy już spali,
mógł się skoncentrować na pisaniu. W liście do Felicji Bauer z 1
listopada 1912 roku Kafka pisze: „Czas jest krótki, siły są niewielkie,
biuro jest zmorą, mieszkanie jest głośne i trzeba próbować przebić się
za pomocą jakiejś sztuki, jeśli się komuś ładne, proste życie nie
udaje”157. W tym samym liście opisuje swój plan dnia:

Od 8 do 2 lub 2.15 biuro, do 3 lub wpół do czwartej obiad, od tego


momentu sen w łóżku (na ogół tylko próby uśnięcia, przez cały tydzień
widziałem w tym śnie tylko Czarnogórców z wysoce przykrą,
wywołującą ból głowy wyrazistością każdego szczegółu ich
skomplikowanego ubioru) do wpół do ósmej, potem 10 minut
gimnastyki, nago i przy otwartym oknie, potem godzinny spacer,
samotnie lub z Maksem albo z innym przyjacielem, potem kolacja
z rodziną (mam trzy siostry, jedna zamężna, druga zaręczona, trzecia,
jeszcze wolna, jest mi przy całej miłości do tamtych dwóch, szczególnie
droga), potem o wpół do 11 (ale często dopiero o wpół do 12)
zasiadam do pisania i trwam przy nim, w zależności od sił, ochoty
i szczęścia, do godziny 1, 2, 3, raz nawet 6 rano. Potem znów
gimnastyka, jak wyżej, tylko oczywiście z unikaniem wielkiego wysiłku,
mycie, i do łóżka, najczęściej z lekkim bólem głowy i dygoczącymi
mięśniami brzucha. Potem wszelkie możliwe usiłowania, żeby usnąć,
tzn. osiągnąć rzecz niemożliwą, ponieważ nie można spać (a jaśnie pan
wymaga coraz więcej snu bez snów) i jednocześnie nie myśleć o swoich
pracach, a ponadto chcieć niezawodnie rozstrzygnąć problem, który
niezawodnie rozstrzygnąć się nie da, czy nazajutrz nadejdzie list od
Pani i o jakiej porze. Tak więc noc składa się z dwóch części, jednej
w stanie czuwania i drugiej bezsennej, i gdybym chciał Pani o tym
napisać obszernie, a Pani chciałaby tego wysłuchać, nigdy bym nie
skończył. Oczywiście nie ma potem nic szczególnie dziwnego w tym, że
w biurze zaczynam rano prace ledwie resztkami sił. Przed jakimś
czasem w korytarzu, przez który zawsze idę do swojego maszynisty,
stały nosze, na których transportuje się akta i druki, i za każdym
razem, gdy obok nich przechodziłem, wydawało mi się, że są te nosze-
mary przede wszystkim dla mnie przystosowane i że na mnie
czekają158.
Franz Kafka i Felicja Bauer w Budapeszcie w 1917 roku, pod koniec
ich pięcioletniego, głównie listownego związku
James Joyce (1882–1941)

„Małowartościowy człowiek ze skłonnością do alkoholizmu”159 –


zanotował o sobie irlandzki pisarz. Na co dzień nie dbał zbytnio
o samokontrolę i regularność. Joyce zwykle wstawał późno i dopiero
po południu (kiedy jak twierdził, jego umysł „jest
najsprawniejszy”160) zasiadał do pisania lub do innych zobowiązań –
płacił rachunki, uczył angielskiego lub dawał lekcje gry na
fortepianie. Wieczory spędzał na rozmowach w kawiarniach lub
restauracjach. Czasem te wyjścia trwały do rana – Joyce, dumny ze
swojego tenoru, śpiewał w pubie na całe gardło stare irlandzkie
pieśni.
Bardziej szczegółowy opis rutyny Joyce’a pochodzi z 1910 roku.
Mieszkał wówczas w Trieście we Włoszech ze swoją żoną Norą,
dwójką dzieci i swoim bardziej odpowiedzialnym młodszym bratem
Stanislausem, który kilkukrotnie wydobył rodzinę z przepaści
finansowej. Joyce miał trudności ze znalezieniem wydawcy dla
Dublińczyków, dawał więc w domu lekcje gry na fortepianie. Biograf
Richard Ellmann tak opisuje jego dzień:

Budził się około dziesiątej, co najmniej godzinę po śniadaniu i wyjściu


Stanislausa. Nora przynosiła mu kawę i rogaliki do łóżka, w którym,
według relacji Eileen, leżał mniej więcej do jedenastej „pogrążony we
własnych myślach”. Czasami składał mu wizytę jego polski krawiec
i rozprawiając, siadał na brzegu łóżka, a Joyce słuchał go i potakiwał.
Około jedenastej wstawał, golił się i zasiadał do fortepianu (który wziął
na raty i spłacał powoli i nieregularnie). Śpiew i grę przerywało
zazwyczaj przybycie komornika. Dawano o tym znać Joyce’owi,
pytając, co robić. „Niech wejdą wszyscy”, odpowiadał z rezygnacją,
jakby do drzwi szturmowała cała armia. Komornik wchodził,
monitował go bez większego skutku, po czym dawał się sprytnie
wciągnąć w rozmowę o muzyce albo polityce. Po skończonej wizycie
Joyce wracał do fortepianu, dopóki Nora nie przerwała mu, mówiąc:
„Czy wiesz, że masz lekcję?”, albo „Znowu włożyłeś brudną koszulę”,
na co spokojnie odpowiadał – „Nie zdejmę jej”161.

Lunch był o trzynastej, po nim lekcje od czternastej do dziewiętnastej


lub dłużej. W ich trakcie Joyce popalał długie papierosy marki
Virginias. Pomiędzy lekcjami pił czarną kawę. Średnio dwa razy
w tygodniu Joyce kończył lekcje wcześnie, tak by udać się z Norą do
opery. W niedziele zdarzało mu się iść na mszę do greckiego kościoła
prawosławnego.
Ten opis przedstawia Joyce’a w schyłkowej formie. W 1914 roku
zaczął pisać Ulissesa i pracował nad książką niezmordowanie każdego
dnia, chociaż wciąż preferował godziny popołudniowe, a wieczorami
pił w pubach z przyjaciółmi. Potrzebował tych nocnych przerw, by
oczyścić głowę po literackich wysiłkach, rygorystycznych
i wyczerpujących. (Pewnego razu, po dwóch dniach, podczas których
napisał jedynie dwa zdania, spytano go, czy szukał odpowiednich
słów: „Nie – odpowiedział – słowa już mam, to, czego szukam, to ich
odpowiedni porządek w zdaniach”162). Joyce ostatecznie skończył
książkę w październiku 1921 roku, po siedmiu latach pracy
„urozmaicanej”, jak wymienia, „ośmioma chorobami,
dziewiętnastoma zmianami adresu, od Austrii, przez Szwajcarię
i Włochy, aż po Francję”163. Ogólnie rzecz ujmując, „wedug moich
obliczeń pisanie Ulissesa zajęło mi prawie 20 tysięcy godzin”164.
Marcel Proust (1871–1922)

„To naprawdę odpychające podporządkować całe życie pracy nad


książką”165, napisał Proust w 1912 roku. Trudno traktować te
utyskiwania zupełnie poważnie. Od 1908 roku aż do śmierci Proust
poświęcił cały swój czas na pisanie monumentalnej powieści
W poszukiwaniu straconego czasu, która ostatecznie ukazała się
w siedmiu tomach zawierających łącznie niemal półtora miliona słów.
By całkowicie poświęcić się pracy, w 1910 roku Proust podjął
świadomą decyzję o towarzyskiej izolacji, spędzał niemal każdą
chwilę w słynnej wyłożonej korkiem sypialni paryskiego apartamentu,
spał za dnia, a w nocy pracował. Wychodził jedynie, gdy było to
konieczne – aby zgromadzić fakty i wrażenia potrzebne mu
w powieści.
Po przebudzeniu późnym popołudniem – Proust wstawał zwykle
koło piętnastej lub szesnastej, a niekiedy nawet dopiero o osiemnastej
– najpierw przygotowywał sobie porcję proszków Legras bazujących
na opium, których używał, by ulżyć sobie w przewlekłej astmie.
Czasami wypalał tylko odrobinę, a czasem palił godzinami, aż
w pokoju było gęsto od dymu. Następnie dzwonił po swoją
długoletnią gospodynię i powierniczkę Céleste i prosił o kawę. Był to
skomplikowany rytuał. Céleste przynosiła srebrny dzbanek z mocną
czarną kawą, której starczało na dwie filiżanki, oraz porcelanowy
dzbanek z dużą ilością podgrzanego mleka i croissanta, zawsze z tej
samej piekarni, podanego na talerzyku. Bez słowa zostawiała to
wszystko na nocnym stoliku, by Proust sam przygotował swoją café
au lait, i wracała do kuchni, na wypadek gdyby Proust zadzwonił
drugi raz, by poprosić o drugiego croissanta (który czekał w kuchni)
oraz kolejny dzbanek mleka do kawy.
Czasami był to jego jedyny posiłek w ciągu dnia. „Nie przesadzam,
mówiąc, że nic nie jadł”, jak pisze Céleste we wspomnieniach swojego
życia u boku pisarza. „Nigdy nie słyszałam o kimś, kto przeżyłby całe
lata, żywiąc się wyłacznie dwiema filiżankami kawy z mlekiem
i dwoma rogalikami dziennie. A jakże często zadowalał się jednym
rogalikiem!”166. (Céleste nie miała pojęcia, że Proustowi, gdy
wychodził z domu, zdarzało się zjeść kolację w restauracji, i podobno
były to wyjątkowo duże porcje). Nic dziwnego, że przy tak skromnej
diecie i siedzącym trybie życia Proustowi nieustannie było zimno,
dlatego wspomagał się termoforami i miękkimi wełnianymi swetrami,
których po kilka zarzucał sobie na ramiona, aby nie zmarznąć
podczas pracy.
Razem z poranną kawą Céleste przynosiła Proustowi na srebrnej
tacy pocztę. Maczając croissanta w kawie, otwierał listy i czasami
czytał wybrane fragmenty Céleste. Następnie przeglądał gazety, przy
czym poświęcał uwagę nie tylko literaturze i sztuce, lecz także
polityce i finansom. Później, jeśli planował wyjść wieczorem,
przygotowywał się do tego, co oznaczało, że telefonował w kilka
miejsc, zamawiał samochód i ubierał się. Jeśli natomiast nie
wychodził, zaraz po przeczytaniu gazet zasiadał do pracy. Pisał
ciągiem przez kilka godzin, potem dzwonił po Céleste, aby coś mu
przyniosła lub przyszła do niego na pogaduszki. Potrafili rozmawiać
godzinami, zwłaszcza jeśli Proust niedawno podejmował lub
odwiedzał kogoś interesującego – używał tych rozmów jako
wstępnego podłoża dla swojej fikcji, usuwał z nich niuanse i ukryte
znaczenia, aż były gotowe, by uchwycić je na kartce papieru.
Proust pisał wyłącznie w łóżku, leżąc prawie zupełnie płasko,
jedynie z głową opartą na dwóch poduszkach. By sięgnąć po zeszyt,
który miał na kolanach, musiał opierać się niewygodnie na jednym
łokciu, za jedyne oświetlenie mając lampkę nocną z zielonym
kloszem. Tym sposobem dłuższa praca sprawiała, że miał skurcze
nadgarstka i bolały go oczy. „Po dziesięciu stronach jestem
wykończony”167, napisał. Jeżeli był zbyt zmęczony, by się
skoncentrować, brał tabletkę kofeinową, a kiedy chciał w końcu
zasnąć, dla równowagi przyjmował veronal, lek usypiający.
„Trzymasz jedną nogę na hamulcu, a drugą jednocześnie dodajesz
gazu”168, ostrzegał go przyjaciel. Proust nie dbał o to – najwyraźniej
chciał, by praca była bolesna. Uważał, że cierpienie ma wartość i jest
źródłem wielkiej sztuki. W ostatnim tomie W poszukiwaniu straconego
czasu napisał, że „dzieła, niczym w studniach artezyjskich woda,
sięgają tym wyżej, im głębiej cierpienie wryło się w serce”169.
Samuel Beckett (1906–1989)

W 1946 roku Beckett rozpoczął okres intensywnej twórczości, do


którego potem nawiązywał, mówiąc o „oblężeniu w pokoju”. W ciągu
kilku następnych lat napisał swoje największe dzieła: Molloy i Malone
umiera oraz sztukę, dzięki której stał się znany – Czekając na Godota.
Paul Strathern tak opisuje życie Becketta podczas „oblężenia”:

Spędzał czas głównie w swoim pokoju, odizolowany od świata,


stawiając czoła własnym demonom, próbował eksplorować działanie
swojego umysłu. Jego rutyna w dużej części była prosta. Wstawał
wczesnym popołudniem, przygotowywał sobie jajecznicę i szedł do
swojego pokoju na tyle godzin, ile tylko mógł wytrzymać. Potem
wychodził na nocną przechadzkę po barach Montparnasse’u – pił
ogromne ilości taniego czerwonego wina, wracał przed świtem i długo
próbował zasnąć. Jego całe życie kręciło się wokół niemal psychotycznej
obsesji pisania170.
Samuel Beckett, 1950, pod koniec „oblężenia w pokoju”

Oblężenie zaczęło się od objawienia. Podczas późnego nocnego


spaceru w okolicy dublińskiego portu Beckett zorientował się, że stoi
na końcu pomostu w samym środku zimowej zamieci. Pośród
wyjącego wiatru i wzburzonej wody nagle doszedł do wniosku, że
„ciemność, z którą walczy”171 w życiu i w pisaniu, dla której
dotychczas trudno było mu znaleźć odbiorcę i która nie odpowiadała
jego własnym aspiracjom, tak naprawdę powinna stanowić źródło
jego inspiracji. „Stale powinienem być w depresji, wnioskował, ale
ukojenie przynosi mi uświadomienie sobie, że mogę teraz
zaakceptować tę ciemną stronę jako wiodącą w mojej osobowości.
Akceptując ją, sprawiam, że zaczyna działać na moją korzyść”.
Igor Strawiński (1882–1971)

„Wstaję koło ósmej, ćwiczę, a potem bez przerwy pracuję do


trzynastej”172, powiedział Strawiński dziennikarzowi w 1924 roku.
Zazwyczaj trzy godziny komponowania były jego dziennym
maksimum. Po południu zajmował się innymi sprawami – pisał listy,
nagrywał muzykę, grał na fortepianie. Jeśli nie był w trasie
koncertowej, codziennie komponował, bez względu na poziom
natchnienia. Pracował w samotności, przed rozpoczęciem zawsze
zamykał okna – „Nie potrafiłem komponować, jeśli nie byłem pewien,
że nikt mnie nie słyszy”173. Gdy miał blokadę twórczą, na chwilę
stawał na głowie, co jego zdaniem „daje głowie wytchnienie
i oczyszcza mózg”174.
Igor Strawiński, Nowy Jork 1946
Erik Satie (1866–1925)

W 1898 roku Satie przeprowadził się z paryskiego Montmartre’u na


robotnicze przedmieścia Arcueil, gdzie mieszkał do końca życia.
Często jednak rano kompozytor chodził pieszo do centrum, pokonując
około dziesięciu kilometrów, i po drodze odwiedzał ulubione
kawiarnie w dawnym sąsiedztwie. Według pewnego obserwatora
Satie „szedł wolno, stawiając małe kroki i pod pachą ściskając
parasolkę. Gdy mówił, zatrzymywał się, zginał nieco jedno kolano,
poprawiał binokle i jedną ręką chwytał się za biodro. Potem ruszał,
rozważnie stawiając małe kroki”175. Charakterystyczny był również
jego ubiór. W roku, w którym przeniósł się do Arcueil, otrzymał
niewielki spadek. Pieniądze przeznaczył na zakup tuzina
identycznych aksamitnych garniturów w kolorze kasztanowym oraz
takiej samej liczby pasujących do nich meloników. Wkrótce okoliczni
mieszkańcy nadali mu pseudonim Aksamitny Gentleman.
W Paryżu Satie odwiedzał znajomych lub umawiał się z nimi
w lokalach. Czasami pracował nad swoimi kompozycjami
w kawiarniach, ale nigdy w restauracjach. Satie był smakoszem
i zawsze niecierpliwie oczekiwał wieczornego posiłku. (Mimo że
doceniał dobrą kuchnię i był skrupulatny w swoich upodobaniach,
zdarzało mu się pochłaniać przeogromne ilości jedzenia: podczas
jednego posiedzenia potrafił zjeść omlet z trzydziestu jaj). Kiedy miał
czas, wieczorami zarabiał pieniądze, akompaniując na pianinie
śpiewakom kabaretowym. Jeśli nie grał, pił po kawiarniach. Ostatni
pociąg do Arcueil odjeżdżał o pierwszej, ale często zdarzało mu się na
niego nie zdążyć. Wtedy wracał pieszo, czasem nie docierał do domu
przed wschodem słońca. A gdy tylko wstawało, znowu wyruszał do
Paryża.
Uczony Roger Shattuck pewnego razu zwrócił uwagę na to, że
niespotykane rozumienie taktu przez Satiego i jego uznanie dla
„możliwości wariacji w powtórzeniach”176może wynikać
z „niekończących się spacerów w tę i z powrotem i codziennego
oglądania tego samego krajobrazu”. W rzeczy samej, ktoś
zaobserwował, jak Satie zatrzymywał się, by zapisać swoje pomysły,
a jeśli było ciemno, przystawał pod latarnią. Mówiło się, że podczas
wojny Satie stworzył mniej, ponieważ latarnie były często pogaszone.
Pablo Picasso (1881–1973)

W 1911 roku Picasso przeprowadził się z Bateau-Lavoir, kamienicy na


paryskim Montmartrze, gdzie tanio można było wynająć studio, do
dużo bardziej prestiżowego apartamentu przy bulwarze de Clichy na
Montparnassie. To nowe otoczenie lepiej pasowało do jego rosnącej
sławy i burżuazyjnych aspiracji. Biograf John Richardson pisze: „Po
podłych czasach młodzieńczych i wyrzeczeniach pierwszych lat
w Paryżu Picasso zapragnął życia, które pozwalałoby mu pracować
w spokoju bez zamartwiania się o sprawy materialne – »niczym
nędznik, mawiał, ale z dużą ilością pieniędzy«”177. Apartament na
Montparnassie nie był pozbawiony artystycznego charakteru. Picasso
przejął wielkie przestronne studio i zabronił komukolwiek wchodzić
bez pozwolenia. Zaopatrzył się w dużą ilość materiałów malarskich,
górę przeróżnych śmieci i menażerię: psa, trzy syjamskie koty i małpę
o imieniu Monina.
Przez całe życie Picasso kładł się późno i późno wstawał. Na
bulwarze de Clichy zamykał się w studiu przed czternastą i pracował
aż do zmierzchu. W tym czasie jego partnerka Fernanda, z którą żył
siedem lat, była pozostawiona sama sobie – spędzała czas
w mieszkaniu, czekając, aż Picasso skończy pracę i dołączy do niej na
kolacji. Kiedy wreszcie przychodził, rzadko był dobrym towarzyszem.
„Podczas kolacji prawie w ogóle się nie odzywał, czasami nie
powiedział ani słowa”178, wspomina Fernanda. „Wydawał się
znudzony, chociaż tak naprawdę był zaabsorbowany”179. Winą za zły
humor Picassa Fernanda obarczała jego niewłaściwą dietę. Picasso był
hipochondrykiem. Wymyślił sobie, że będzie pić tylko wodę lub
mleko i jeść jedynie warzywa, ryby, budyń ryżowy i winogrona.
Picasso starał się być bardziej towarzyski, kiedy odwiedzali ich
goście, a odwiedzali ich często. Miał mieszane uczucia, jeśli chodzi
o zabawę. Lubił rozrywkę w przerwach od intensywnej pracy, ale nie
znosił, gdy zbytnio go dekoncentrowała. Zgodnie z sugestią Fernandy
niedziele spędzali w domu (pomysł przejęty od Gertrude Stein i Alice
B. Toklas) „i tym sposobem udawało mu się wypełniać wszystkie
obowiązki towarzyskie w jedno popołudnie”. Richardson pisze, że
„artysta raz był kompletnym socjopatą, innym razem duszą
towarzystwa”. Malowanie nie nudziło go jednak nigdy. Twierdził, że
nawet po trzech czy czterech godzinach stania przed płótnem nie czuł
najmniejszego zmęczenia. „Podczas pracy pozostawiam ciało za
drzwiami, jak muzułmanie swe obuwie przed wejściem do meczetu.
W tym stanie ciało istnieje w sposób czysto wegetatywny, dlatego my,
180
malarze, żyjemy na ogół tak długo” .
Jean-Paul Sartre (1905–1980)

„Można być bardzo płodnym, nie pracując zbyt wiele”181, pewnego


razu powiedział Sartre. „Trzy godziny rano, trzy wieczorem. To moja
jedyna zasada”. Wydawać by się mogło, że filozof był wyjątkowo
zrelaksowany. Nic bardziej mylnego. Sartre znajdował się w stanie
twórczego szału przez większość swojego życia, naprzemiennie
pracował i prowadził intensywne życie towarzyskie, którego
nieodłącznym elementem były obfite posiłki, dużo alkoholu,
narkotyków i tytoniu. W zwykły dzień Sartre pracował do południa
w swoim paryskim apartamencie, następnie szedł na półgodzinne
spotkanie umówione przez sekretarkę. O trzynastej trzydzieści
dołączał do swojej towarzyszki Simone de Beauvoir (s. 23) i jej
przyjaciół na lunchu, który stanowił dwugodzinne posiedzenie
zakrapiane kwartą czerwonego wina. Punktualnie o piętnastej
trzydzieści wstawał od stołu i wracał do pracy. Tym razem
towarzyszyła mu Beauvoir. Sypiał kiepsko, udawało mu się zasnąć na
parę godzin jedynie dzięki barbituranom.
Ogrom pracy, zbyt mało snu przy wielkiej ilości wina i papierosów
zaczął mu dokuczać koło pięćdziesiątki – Sartre znajdował się wtedy
na skraju wyczerpania. Zamiast jednak zwolnić, przerzucił się na
corhydron, mieszankę amfetaminy i aspiryny, popularną wśród
ówczesnych paryskich studentów, intelektualistów i artystów (była
legalna we Francji aż do roku 1971, kiedy uznano ją za toksyczną
i wycofano z rynku). Sugerowana dawka to jedna–dwie tabletki rano
i w południe, ale Sartre łykał dwadzieścia dziennie, pierwszą do
porannej kawy, a potem jedną po drugiej w trakcie pracy. Jedna
tabletka odpowiadała napisaniu strony jego drugiego ważnego dzieła
filozoficznego – Krytyki rozumu dialektycznego.
To nie był jedyny niezdrowy nawyk Sartre’a. Biografka Annie
Cohen-Solal relacjonuje: „Jego dzienna dieta składała się z dwóch
paczek papierosów, kilku fajek nabitych czarnym tytoniem, ponad
kwarty alkoholu – wina, wódki, piwa, whisky – i dwustu miligramów
amfetaminy, piętnastu gramów aspiryny, kilku gramów barbituranów,
do tego kawa, herbata i obfite posiłki”182. Sartre zdawał sobie sprawę,
że się wyniszcza, jednak zdrowie kładł na szali ze swoją filozofią. Jak
przyznał później, „sądziłem, że w głowie, jeszcze nieoddzielone,
niezanalizowane, ale w racjonalnym kształcie, mam już wszystkie
pomysły, które trzeba jedynie przelać na papier. To była tylko kwestia
oddzielenia ich i zapisania. W skrócie – w filozoficznym pisaniu, które
składało się z analizowania moich własnych pomysłów, opakowanie
corhydronu oznaczało, że »te pomysły będą zanalizowane w ciągu
183
dwóch kolejnych dni«” .
T.S. Eliot (1888–1965)

W 1917 roku Eliot otrzymał posadę urzędnika w Lloyds Bank


w Londynie. W czasie ośmiu lat pracy poeta urodzony w Missouri
przyjął styl typowego angielskiego gentlemana: melonik, prążkowany
garnitur, pod pachą starannie złożona parasolka, włosy dokładnie
przedzielone przedziałkiem po boku. Eliot codziennie rano jechał
pociągiem do centrum, na stacji kolejowej mieszał się z tłumem
przemierzającym Most Londyński (scena, w której opisuje
Nierzeczywiste Miasto w Ziemi jałowej). „Podróżuję między
termitami”184, napisał do Lyttona Stracheya.
Krytyk literacki I.A. Richards tak zapamiętał swoje odwiedziny
u Eliota w banku:

Zgarbiona postać, niczym ciemny ptak w karmniku, nad dużym stołem


przykrytym najróżniejszych formatów korespondencją. Ten wielki stół
niemal całkowicie wypełniał maleńki pokój tuż pod poziomem ulicy.
Niewielka odległość dzieliła nasze głowy od grubych zielonych płyt
chodnika, po którym nieustannie stukały obcasy przechodniów. Za
stołem było miejsce dla góra dwóch osób.

Chociaż wizja Richardsa wydaje się depresyjna, Eliot był zadowolony


ze swojej pracy. Wcześniej całą energię poświęcał pisaniu recenzji
i esejów, nauczaniu w szkole i przygotowywaniu ambitnych
wykładów – paraliżujący nawał pracy, który pozostawiał mu niewiele
czasu na poezję i co gorsza dostarczał pieniędzy co najwyżej na
przeżycie185. Praca w banku, przeciwnie, była wybawieniem. Dwa dni
po jej rozpoczęciu napisał w liście do matki: „Zarabiam teraz dwa
funty i dziesięć szylingów tygodniowo za siedzenie w biurze od
dziewiątej piętnaście do siedemnastej z godzinną przerwą na lunch
i herbatą podawaną w biurze (…). Pewnie zdziwi cię, że mi to
odpowiada. Praca nie jest tak męcząca jak nauczanie i dużo bardziej
mnie interesuje”186. Często wykorzystywał przerwę na lunch na
omawianie swoich projektów literackich z przyjaciółmi
i współpracownikami. Wieczorami miał czas na tworzenie wierszy lub
zarabianie dodatkowych pieniędzy pisaniem recenzji.
Był to idealny układ, jednak po jakimś czasie rutyna zaczęła go
nudzić. W wieku trzydziestu czterech lat, po pięciu latach
przepracowanych w banku, przyznał, że „perspektywa pozostania
w tej pracy przez resztę życia wydaje mu się obrzydliwa”187.
Wyczuwając jego zmęczenie, zaprzyjaźnieni literaci, którym
przewodził Ezra Pound, wymyślili, jak uwolnić Eliota od przymusu
zatrudnienia: zamierzali założyć fundusz gromadzący trzysta funtów
rocznie ze składek po dziesięć funtów od trzydziestu darczyńców. Gdy
Eliot dowiedział się o tym planie, był wdzięczny, ale też zażenowany;
wolał bezpieczeństwo i niezależność oferowane przez Lloydsa.
Dlatego pozostał tam do 1925 roku, kiedy to przyjął posadę redaktora
w wydawnictwie Faber and Gwyer (późniejszy Faber and Faber),
w którym spędził pozostałe lata swojej kariery.
Dymitr Szostakowicz (1906–1975)

Współcześni Szostakowicza nie przypominają sobie, by kiedykolwiek


widzieli go przy pracy. Nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.
Rosyjski kompozytor potrafił stworzyć koncepcję nowego dzieła
wyłącznie w swojej głowie, po czym zapisać go ekstremalnie szybko.
Jeśli nic mu nie przeszkodziło, zapisywał przeciętnie dwadzieścia lub
nawet trzydzieści stron w ciągu dnia, nie nanosząc żadnych
poprawek. „Zawsze mi się wydawało, że to niesamowite, iż nie musiał
w ogóle próbować tego przy fortepianie”, wspomina jego młodsza
siostra. „Siadał, zapisywał to, co słyszał w swojej głowie, i dopiero
potem grał w całości na fortepianie”188. Było to jednak poprzedzone
godzinami albo dniami wewnętrznego komponowania, podczas
których „wydawał się człowiekiem niezwykle spiętym”189, jak
zaobserwował muzykolog Aleksiej Ikonnikow, „ze swoimi nieustannie
gestykulującymi dłońmi, którym nigdy nie dawał odpocząć”.
Dymitr Szostakowicz, ok. 1930

Michaił Mejerowicz, jego kolega po fachu, odnosił podobne


wrażenie. Spędził trochę czasu z Szostakowiczem podczas zjazdu
artystów w 1945 roku. „Wydał mi się człowiekiem niezwykle żywym,
stale w ruchu, nie mógł usiedzieć w miejscu nawet minuty bez
żadnego zajęcia”190, napisał Mejerowicz. Tajemnicą było, jak udało
mu się skomponować tak wiele utworów. Zaintrygowany Mejerowicz
zaczął bliżej się przyglądać Szostakowiczowi:

Grał w piłkę nożną i wygłupiał się z przyjaciółmi i nagle znikał. Wracał


po jakichś czterdziestu minutach i mówił: „Jak się macie? Dajcie mi
trochę pograć”. Potem jedliśmy kolację, piliśmy wino i spacerowaliśmy,
a on był duszą towarzystwa. Co jakiś czas znikał na chwilę i pojawiał
się znowu. Pod koniec mojego pobytu zniknął na dobre. Nie widzieliśmy
go przez tydzień. Gdy wrócił, był nieogolony i wyczerpany191.

Szostakowicz skończył właśnie swój II Kwartet. Mimo że inni


kompozytorzy byli pod wrażeniem szybkości i trafności, z jaką płodził
nowe utwory, Szostakowicz obawiał się, że może jednak pracuje za
szybko. „Martwię się, że komponuję z prędkością światła”192,
przyznał w liście do przyjaciela.

Bez wątpienia jest to złe. Nie powinno się komponować z taką


szybkością. Komponowanie jest poważnym procesem i jak mawia
zaprzyjaźniona balerina: „Nie można ciągle być w galopie”. Komponuję
z potworną prędkością i nie potrafię się zatrzymać (…). To jest raczej
wyczerpujące niż przyjemne i na koniec nie mam pewności co do
rezultatu mojej pracy. Ale nie umiem pozbyć się tego złego nawyku.
Henry Green (1905–1973)

Green prowadził podwójne życie. Jako Henry Yorke, jak nazywał się
od urodzenia, był zamożnym arystokratą, który spędzał dni w biurach
rodzinnej manufaktury. (Firma nazywała się Pontifex, a jej wiodącym
produktem była wysokociśnieniowa maszyna do butelkowania piwa).
Jako Henry Green napisał dziewięć oryginalnych powieści, w tym
Kochając, Żyje się i Party Going (Prywatka). Można było się
zastanawiać, po co w ogóle Green chodził do biura, skoro
odziedziczył majątek i nie potrzebował pieniędzy. Jeremy Treglown
próbował znaleźć na to odpowiedź podczas pracy nad biografią
pisarza, wydaną w 2000 roku:

Od czasu do czasu rozmawiał z przyjaciółmi o rzuceniu pracy


w Pontifeksie i utrzymywaniu się wyłącznie z odziedziczonego majątku,
by móc cały swój czas poświęcać wyłącznie pisaniu. Jednak zauważył,
że rutynowa praca w biurze, którą wykonywał Henry Yorke, była
konieczna Henry’emu Greenowi do kreatywnej pracy pisarza. Bał się
swojej niestabilności i twierdził, że nawyki i rutyna utrzymują go
w zdrowiu psychicznym. Praca dawała mu codzienną stabilizację oraz
doświadczenia, które przydawały się w pisaniu. Była również dużo
mniej wymagająca niż tworzenie fikcji. Powiedział Mary Strickland, że
pisanie wstępów do katalogów inżynieryjnych było „najlepszą
zabawą”193.

Green polegał na stabilizacji, jaką dawała mu codzienna praca


w biurze. Z pewnością też pomagało mu to, że nie miał tam właściwie
żadnych obowiązków. Według Treglowna typowy dzień dyrektora
zarządzającego Pontifexu przedstawiał się następująco: przychodził
do pracy około dziesiątej, przynoszono mu gin, po czym spędzał
godzinę albo dwie, krzątając się po biurze i plotkując z sekretarkami.
O jedenastej trzydzieści wychodził z biura do pobliskiego pubu, by
odświeżyć się kilkoma szklankami piwa, po czym wracał do picia
ginu. Zwykle dołączał do niego kolega lub dwóch i rozmawiali
o ludziach z pracy i stałych gościach pubu, których rozmowy Green
podsłuchiwał, gdy siedział sam. Kiedy dyrektor zarządzający wracał
do biura, powtarzał poranne czynności, po czym, czasem nim złapał
autobus powrotny do domu, pisał stronę lub dwie swojej powieści.
Najwięcej jednak tworzył w nocy. Po kolacji i wypełnieniu
towarzyskich zobowiązań zasiadał w fotelu z notesem i tanim
długopisem owiniętym bandażem (by łatwiej go było trzymać) i pisał
do północy. Zapytany wiele lat później, dlaczego zdecydował się
publikować pod pseudonimem, Green odpowiedział, że nie chciał, by
jego partnerzy biznesowi wiedzieli, że pisze powieści. Ostatecznie
i tak się dowiedzieli, co mocno go zaniepokoiło. Dziennikarz zapytał
go kiedyś, czy to odkrycie wpłynęło w jakiś sposób na jego relacje
w pracy:

O, tak, tak, kilka lat później grupa pracowników z Birmingham złożyła


się po jednym pensie, by kupić moją książkę Żyje się. Pewnego dnia
robiłem obchód po odlewni żelaza i jeden z pracowników powiedział do
mnie: „Czytałem twoją książkę, Henry”. „Podobała ci się?”, zapytałem
zdenerwowany. „Nie zastanawiałem się nad tym, Henry”, odpowiedział.
Coś okropnego194.
Agatha Christie (1890–1976)

W autobiografii Christie przyznała, że nawet po napisaniu dziesięciu


książek nie uważała się za „pisarkę z prawdziwego zdarzenia”195.
Kiedy wypełniała formularze, w których trzeba było wpisać
wykonywane zajęcie, zawsze wpisywała „przy mężu”. „Zabawne,
prawie nie pamiętam, co napisałam tuż po ślubie. Pewno ze
zwykłego, codziennego życia czerpałam tyle radości, że tamten drugi
nurt przebiegał chaotycznie, zrywami. W gruncie rzeczy nie miałam
własnego pokoju ani specjalnego kąta do pracy”, dodawała.
Sprawiało to kłopot dziennikarzom, którzy chcieli sfotografować ją
za biurkiem. Nie miała takiego miejsca. „Wystarczał mocny stół
i maszyna. Umywalka z marmurowym blatem stojąca w sypialni
doskonale nadawała się do tego celu. Podobnie stół w jadalni
w przerwach między posiłkami”, przyznała.

Nieraz słyszałam od przyjaciół: „Doprawdy nie wiem, kiedy piszesz te


swoje książki. Nigdy cię nie widziałem przy pisaniu, nawet nie
widziałem, jak sobie gdzieś tam idziesz pisać”. Pewnie się zachowuję
niczym pies, który dostał kość: znika taki na pół godziny, a później
wraca speszony, z nosem powalanym ziemią. Prawie jak ja. Na
początku zawsze czuję lekkie skrępowanie. Lecz kiedy już się zamknę
w pokoju, z dala od ludzi, z dala od zgiełku, wówczas ruszam pełną
parą naprzód, całkowicie pochłonięta swoim zajęciem196.
Somerset Maugham (1874–1965)

„Maugham uważał, że do pisania, podobnie jak do picia, łatwo się


przyzwyczaić, a potem trudno je rzucić”197, zanotował Jeffrey Meyers
w biografii angielskiego pisarza, wydanej w 2004 roku. „To bardziej
uzależnienie niż powołanie”. Owo uzależnienie świetnie mu służyło.
W trakcie prawie dziewięćdziesięciu dwóch lat życia opublikował
siedemdziesiąt osiem książek. Pisał codziennie rano przez trzy–cztery
godziny i trzymał się wyznaczonej dziennej liczby tysiąca–tysiąca
pięciuset słów. Zaczynał pracę, jeszcze nim siadł przy biurku.
Pierwsze dwa zdania wymyślał w kąpieli. Potem, gdy już pracował,
niewiele rzeczy go rozpraszało – Maugham uważał, że nie da się
pisać, mając przed oczami okno z widokiem, więc jego biurko zawsze
stało przy pustej ścianie. Od chwili gdy koło południa kończył swoją
poranną pracę, nie mógł się doczekać, by znów zacząć pisać. „Gdy
piszesz i gdy wymyślasz jakąś postać, jest ona ciągle przy tobie, jesteś
nią zaprzątnięty, jest jak żywa”, powiedział, dodając, że kiedy
„wytniesz to ze swojego życia, będziesz raczej samotny”198.
Graham Greene (1904–1991)

W 1939 roku, wraz z wybuchem drugiej wojny światowej, Greene


zaczął się martwić, że zginie, nim ukończy powieść, którą uważał za
swoją najlepszą (Moc i chwałę), i że jego żona i dzieci będą żyć
w ubóstwie. Dlatego postanowił, że w tym czasie napisze jeszcze
jedną książkę rozrywkową – thriller melodramatyczny. Mimo że
z prawdziwą literaturą miała niewiele wspólnego, był przekonany, że
zarobi na niej wystarczająco dużo pieniędzy, by móc spokojnie
pracować nad swoim arcydziełem. Żeby uciec przed domowym
harmidrem, Greene wynajął studio, którego adres i numer telefonu
znała jedynie jego żona. Tam przestrzegał regularnych godzin pracy –
poranki poświęcał thrillerowi Tajny agent, a popołudnia Mocy
i chwale. By sprostać pisaniu dwóch książek jednocześnie, dwa razy
dziennie brał benzedrynę – jedną tabletkę po przebudzeniu, drugą
w połowie dnia. W rezultacie już rano udawało mu się napisać dwa
tysiące słów, przy czym normalnie pisał pięćset. Po sześciu
tygodniach książka Tajny agent była skończona i wysłana do
wydawnictwa. (Ukończenie Mocy i chwały zajęło mu kolejne cztery
miesiące).
Greene nie miał tak szybkiego tempa pracy (i nie używał takich
ilości narkotyków) w ciągu całej swojej kariery. Koło sześćdziesiątki
przyznał, że choć kiedyś udawało mu się pisać pięćset słów, teraz
obniżył poprzeczkę do dwustu. W 1968 roku dziennikarz zapytał go,
czy jego standardowe godziny pracy to klasyczne 9–17. „Nie”,
odpowiedział Greene. „Wielkie nieba, człowieku, powiedziałbym
raczej, że 9–22.15”199.
Joseph Cornell (1903–1972)

Cornell wykonał swoją pierwszą gablotkę w 1934 roku, niedługo po


znalezieniu stałej pracy w godzinach od dziewiątej do siedemnastej,
w dziale meblarskim sklepu z tekstyliami na Manhattanie. Praca była
żmudna i źle płatna, ale Cornell został tam na sześć lat. Czuł się
zobligowany do utrzymywania rodziny – mieszkał z matką
i niepełnosprawnym bratem w małym domu we Flushing w Queens –
i wciąż był mało znany w świecie sztuki200.
Zmieniło się to dopiero w ciągu kolejnych kilku lat – Cornell
pracował nocami przy kuchennym stole, wybierając i gromadząc
materiały, z których robił swoje pudełka. Nie było to łatwe. Czasami
był tak zmęczony po pracy, że nie mógł się skupić na sztuce, siedział
więc i czytał, ogrzewając się przy piecu. Rano jego kłótliwa matka
beształa go za bałagan pozostawiony w kuchni. Ponieważ nie miał
porządnego warsztatu, musiał przechowywać swoją powiększającą się
kolekcję wycinków z gazet i rozmaitych wyprzedażowych szpargałów
w garażu.
Dopiero w 1940 roku Cornell odważył się wreszcie rzucić pracę
i na pełen etat zająć się sztuką. Jednak jego przyzwyczajenia niewiele
się zmieniły. Nadal nocami pracował przy kuchennym stole, podczas
gdy jego matka i brat spali na górze. Późnym rankiem szedł do
śródmieścia na śniadanie w restauracji Bickford’s. Często zaspokajał
swój apetyt na słodkie wypiekami z ciasta francuskiego lub innego
rodzaju ciastem (z uwielbieniem katalogował tę słabość w swoim
dzienniku). Popołudniami pracował jako wolny strzelec. Dzięki
komercyjnym zleceniom opłacał rachunki i usprawiedliwiał przed
matką brak stałej pracy. Wkrótce odkrył, że nie znosi zarówno
pracować, jak i żyć bez pracy. W latach czterdziestych parokrotnie
powracał do stałego zatrudnienia, szczęśliwy, że może poddawać się
rutynie w godzinach 9–17. Jednak po kilku miesiącach frustrował się
i rzucał pracę. Ostatecznie pogodził się z samotniczym życiem artysty.
Dodatkowy pokój w piwnicy pozwolił mu na pracę nad pudełkami
również za dnia, a częsta i dalekosiężna korespondencja, jaką
prowadził, oraz strumień artystów, kuratorów i kolekcjonerów, który
zaczął napływać do Flushing, łączyły go ze światem, jaki rozciągał się
poza domem matki.
Sylvia Plath (1932–1963)

Dziennik Plath, który prowadziła od jedenastego roku życia aż do


samobójczej śmierci w wieku trzydziestu lat, pokazuje, że prawie
nieustannie podejmowała próby ułożenia i stosowania się do
pisarskiego planu. „Od dzisiaj: jeśli to możliwe, budzik na 7.30 i będę
wstawać, zmęczona czy nie”, napisała w styczniu 1959 roku.
„Odbębnić śniadanie i porządki (ścielenie, zmywanie, mycie podłogi,
co tam jeszcze) do 8.30. (…) Będę pisać przed 9 [dziewiątą], bo
wtedy nie jest to tak przeklęte zajęcie” 201. Ale klątwa nigdy nie
zostawała zdjęta na zbyt długo, mimo usilnych starań Plath, by
codziennie wyrwać choć chwilę potrzebną na pisanie. Dopiero pod
koniec życia, gdy mieszkała już bez męża, poety Teda Hughesa,
i zajmowała się dwójką małych dzieci, udało jej się wpaść
w odpowiednią rutynę. Potrzebowała środków nasennych, by zasnąć,
a kiedy około piątej rano przestawały działać, wstawała i pisała, aż
dzieci się obudziły. Pracując w ten sposób, w ciągu dwóch miesięcy
napisała prawie wszystkie wiersze z wydanego pośmiertnie tomu
Ariel, dzięki któremu stała się ważnym i ciekawym głosem w poezji.
Przynajmniej raz Plath była we władaniu swojej poezji, triumfowała
w akcie tworzenia. W październiku 1962 roku, na cztery miesiące
przed odebraniem sobie życia, napisała do matki: „Jestem pisarką,
mam wielki talent; coś we mnie tkwi. Piszę teraz najlepsze wiersze
swojego życia, które zdobędą mi nazwisko”202.
John Cheever (1912–1982)

„Gdy byłem młodszy, wspominał Cheever w 1978 roku, wstawałem


o ósmej rano, pracowałem do południa, potem robiłem przerwę,
wrzeszcząc z przyjemności; następnie znowu praca do siedemnastej,
później upijałem się, uprawiałem seks, szedłem spać i to samo
robiłem kolejnego dnia”203. Latem 1945 roku, gdy trzydziestotrzyletni
Cheever z żoną i córką przeprowadził się do apartamentu na
dziewiątym piętrze wieżowca na wschodnim Manhattanie, zaczął
preferować bardziej biznesowy styl życia. Blake Bailey pisze w jego
biografii z 2009 roku: „Niemal codziennie przez kolejne pięć lat
wkładał swój jedyny garnitur i wsiadał do windy z innymi ludźmi
jadącymi do pracy. Cheever jednak zjeżdżał na sam dół, do garażu
w piwnicy, gdzie rozbierał się do bokserek i pisał do południa, po
czym znowu zakładał garnitur i wjeżdżał do góry na lunch”204. Dzięki
temu resztę dnia miał wolną i często zabierał swoją małą córkę na
długi spacer po mieście, przyprowadzał ją też do baru Menemsha na
57. Ulicy, jeśli zachciało mu się po drodze napić.
Cheever pisywał rano właściwie każdego dnia przez resztę swojego
życia, ale gdy jego kariera nabrała tempa, sesje pisania stawały się
coraz krótsze i coraz wcześniej zaczynał pić. Na początku lat
sześćdziesiątych dzień pracy kończył już koło dziesiątej trzydzieści.
Od tej godziny Cheever snuł się po domu (rodzina przeprowadziła się
na przedmieścia), udając, że czyta, i czekając na okazję, by
przemknąć niezauważenie do kredensu i nalać sobie kilka szklaneczek
ginu. Dzienniki, które zaczął prowadzić w późnych latach
czterdziestych i które pisał przez trzy dekady, opisują nieustanne
zmagania z alkoholizmem i próby osiągnięcia „jakiejś równowagi
między życiem a pisaniem”205. Poniższy fragment z 1971 roku
prezentuje jego zwykły dzień:

Godzina między piątą a szóstą to moja najlepsza. Jest ciemno. Słychać


śpiew ptaków. Jestem zadowolony i pełen miłości. Moje niezadowolenie
zaczyna się koło siódmej, kiedy światło wypełnia już pokój. Nie jestem
gotowy, by rozpocząć dzień, to znaczy niegotowy, by zacząć go na
trzeźwo. Czasami schodzę więc na dół i robię sobie drinka. Powtarzam
zaklęcia, które zapisałem trzy lata temu. Opisałem człowieka, który
nieustannie myślał o butelkach. Ta sytuacja, tak jak inne, często się
powtarza. Godziny między siódmą a dziesiątą, kiedy zaczynam pić, są
najgorsze. Mógłbym brać miltown [środek uspokajający – przyp.
autora], ale nie biorę (…).
Chciałbym się modlić, ale do kogo – jakiegoś szkolnego niedzielnego
Boga, jakiegoś prowincjonalnego króla, którego prawa i obrzędy są
niejasne? Boję się samochodów i samolotów, łodzi, węży, zabłąkanych
psów, spadających liści, wysuwanych drabin i odgłosu wiatru
w kominie; doktorze Gespaden, naprawdę boję się wiatru w kominie.
Odsypiam te lęki w mojej chacie, po lunchu, i często budzę się znowu
zadowolony, kochający, ale już nie pracuję. Pływanie jest punktem
kulminacyjnym i środkiem dnia. Później zapada już noc, jestem
nawalony i spokojny, więc śpię i śnię do piątej206.

Dzienniki ukazują także niepokój Cheevera, który wywoływały


problemy seksualne. Był żonaty przez ponad czterdzieści lat, ale
sypiał z innymi kobietami. Miał również kilka homoseksualnych
romansów. Jego nieprzeciętnie wysoki popęd seksualny (aktorka
Hope Lange, która miała z Cheeverem przelotny romans, wspomina,
że był „najbardziej napalonym mężczyzną, jakiego spotkała”207)
łączył się z częstymi atakami impotencji, której przyczyną był
alkoholizm, ale też poczucie winy i trudne małżeństwo. Wszystko to
odciągało go od pracy, tym bardziej że Cheever uznawał uczucie
zaspokojenia seksualnego za zbawienne. Uważał, że jego organizm
potrzebuje co najmniej dwóch lub trzech orgazmów tygodniowo208.
I że stymulacja seksualna dobrze wpływa na koncentrację, a nawet
poprawia zdolność widzenia: „Ze sztywnym kutasem potrafię czytać
najmniejszą czcionkę w modlitewniku, a z miękkim kutasem ledwo co
czytam nagłówki w gazecie”209.
Cheever bywał znużony swoimi nadmiernymi żądzami, ale
jednocześnie był zdania, że podniecenie w jakiś sposób poszerza mu
wyobraźnię, że czerpie dzięki niemu ze źródła wrodzonej witalności,
które dokarmia jego twórczość, ale też uzależnia i wpływa na
lekkomyślność. Czasami się zastanawiał, czy pisanie było dobrym
ujściem dla jego energii, czy literatura stanowiła jedynie utrudnienie.
„Muszę przekonać samego siebie, że pisanie nie jest dla człowieka
o moich skłonnościach zajęciem autodestrukcyjnym”, napisał
w swoim dzienniku w 1968 roku. „Uważam i mam nadzieję, że nie,
ale zupełnej pewności nie mam”210.
Louis Armstrong (1901–1971)

Większą część dorosłego życia Armstrong spędził w drodze,


podróżując z koncertu na koncert i sypiając w kolejnych
anonimowych pokojach hotelowych. Aby udźwignąć stres i nudę
związane z takim stylem życia, wypracował zawiły przed-
i pokoncertowy rytuał. Opisał go szczegółowo Terry Teachout
211
w biografii Armstronga z 2009 roku . Bardzo się starał, by zawsze
docierać na miejsce koncertu na dwie godziny przed jego
rozpoczęciem. Wykąpany i wystrojony zaszywał się w garderobie,
gdzie aplikował sobie domowe lekarstwa, na których polegał: łyk
gliceryny i miodu, by „przeczyścić przewody”, maalox na sporadyczne
bóle żołądka, a na przewlekłe problemy z wargami specjalną maść
zrobioną przez niemieckiego puzonistę. Po koncercie wracał do
garderoby witać przyjaciół i fanów. Siedział w podkoszulku
i w chustce zawiązanej na głowie, fałszował na trąbce. Armstrong
nigdy nie jadał obiadu przed koncertem, niekiedy spożywał późną
kolację po, a najczęściej wracał do pokoju i zamawiał coś do jedzenia
z hotelu albo brał obiad na wynos z chińskiej restauracji – potrawy
kuchni chińskiej były jego ulubionymi (po czerwonej fasoli z ryżem),
potem zwijał jointa – otwarcie palił marihuanę, którą nazywał „gage”,
wierząc, że jest dużo lepsza od alkoholu – i nadrabiał zaległości
w odpisywaniu na wielkie stosy korespondencji, słuchając przy tym
muzyki ze szpulowego magnetofonu, który wszędzie ze sobą woził.
Przez wiele lat cierpiał na bezsenność, a muzyka pomagała mu
zasnąć. Nim jednak położył się spać, aplikował sobie ostatni
z domowych remediów – Swiss Kriss, silny ziołowy środek
przeczyszczający wynaleziony w 1922 roku przez Gayelorda Hausera,
dietetyka (środek jest wciąż dostępny na rynku). Armstrong mocno
wierzył w jego skuteczność i polecał lekarstwo wszystkim
przyjaciołom. Mało tego – miał nawet zdjęcie, na którym siedzi na
ubikacji, a nad nim napis: „Zostaw to wszystko za sobą”. Lekarze byli
przerażeni jego samodzielną kuracją, jednak dobrze na niego działała.
Zawsze występował na niezwykle wysokim poziomie, mimo że każda
trasa koncertowa była wyczerpująca. W 1969 roku powiedział
w wywiadzie: „Odwaliłem kawał dobrej roboty. Czuję się, jakbym
ostatnie dwadzieścia tysięcy lat spędził w pociągach i samolotach,
próbując urwać sobie wargi (...). Nigdy nie próbowałem niczego
udowadniać, chciałem tylko stworzyć dobre widowisko. Całe moje
życie było muzyką, to ona zawsze była najważniejsza, gdybym nie
miał jednak publiczności, to jej wartość byłaby zerowa. To właśnie
dla tej publiczności musiałem żyć, moim celem było jej
212
zadowolenie” .
W.B. Yeats (1865–1939)

W 1912 roku Yeats opisał swój dzień w liście do zaprzyjaźnionego


poety Edwina Ellisa: „Czytam między dziesiątą a jedenastą, piszę od
jedenastej do czternastej, po lunchu czytam do piętnastej trzydzieści.
Potem idę do lasu lub nad jezioro na ryby i łowię do siedemnastej. Po
powrocie do domu piszę listy i trochę pracuję, a później wychodzę na
213
godzinny spacer przed kolacją” . Według innego przyjaciela literata
Yeats zawsze dbał o to, by pisać co najmniej dwie godziny dziennie,
niezależnie od tego, czy miał na to ochotę, czy nie214. Taka
dyscyplina była dla niego niezwykle ważna z dwóch powodów: po
pierwsze, jego koncentracja słabła bez regularnego planu – „Każda
zmiana rozregulowuje mój niezbyt stanowczy nawyk pracy”215, a po
drugie, ze względu na ślimacze tempo pracy. „Jestem bardzo
powolnym pisarzem”, oznajmił w 1899 roku. „Nigdy nie pisałem
więcej niż pięć–sześć dobrych wersów dziennie”. Oznaczało to, że
napisanie poematu składającego się z osiemdziesięciu lub więcej
wersów zajmowało mu około trzech miesięcy ciężkiej pracy. Na
szczęście Yeats nie dbał za bardzo o inne prace związane z pisaniem,
jak krytyka literacka, która przynosiła mu dodatkowe pieniądze.
„Trzeba dać coś z siebie diabłu, by móc żyć”216, napisał. „Ja daję mu
moje recenzje”.
Wallace Stevens (1879–1955)

W 1916 roku, w wieku trzydziestu sześciu lat, Stevens przyjął posadę


prawnika podatkowego w firmie Hartford Accident and Idemnity
Company, gdzie pracował aż do śmierci. Ta praca mu odpowiadała
i nie tłamsiła jego kreatywności, tylko dopingowała do pisania poezji.
„Posiadanie pracy jest jedną z najlepszych rzeczy, jaka mogła mi się
przytrafić”, powiedział pewnego razu. „Praca sprawia, że życie jest
zdyscyplinowane i regularne. Jestem tak wolny, jak chcę, i nie muszę
się martwić o pieniądze”217.
Stevens wstawał wcześnie rano. Budził się codziennie o szóstej, by
poczytać przez dwie godziny. W swoich pracowniczych nawykach był
niezawodnie punktualny. Docierał do pracy dokładnie o dziewiątej
i wychodził punkt szesnasta trzydzieści. Z pracy do domu szedł pieszo
od trzech do czterech mil. Najczęściej wybierał się jeszcze na
dodatkowy spacer w porze lunchu. Właśnie wtedy komponował
wiersze. Zatrzymywał się raz po raz, by nabazgrać coś na jednej
z sześciu kopert, które zawsze nosił w kieszeni. W pracy podobnie, od
czasu do czasu robił sobie przerwę, by zapisać fragmenty wierszy.
Trzymał je w prawej dolnej szufladzie biurka i regularnie dawał
sekretarce do przepisania na maszynie. Mimo że jego koledzy
wiedzieli, że pisuje poezję, Stevens wytrwale unikał rozmów na ten
temat, w publicznych kontaktach ze światem utrzymywał wizerunek
zdystansowanego biznesmena o łagodnym sposobie bycia.
Kingsley Amis (1922–1995)

„Czy ma pan jakąś codzienną rutynę?”218, zapytano Amisa


w wywiadzie z 1975 roku.

Tak. Nie wstaję zbyt wcześnie. Ociągam się przy śniadaniu, czytając
gazety i wmawiając sobie, że muszę wiedzieć, co dzieje się na świecie,
ale tak naprawdę odsuwam w czasie tę okropną chwilę, gdy trzeba
wreszcie zasiąść przy maszynie do pisania. Następuje to około dziesiątej
trzydzieści, gdy jeszcze jestem w piżamie i szlafroku. Umowa, jaką
zawarłem sam ze sobą, zakłada, że w każdej chwili mogę przerwać, by
pójść się ogolić i tak dalej. W praktyce nie zaczynam do trzynastej lub
trzynastej piętnaście, próbuję, a czas wyznacza mi muzyka z radia.
Wtedy pojawiają się alkohol i nikotyna. Pracuję do czternastej–
czternastej trzydzieści, potem jem lunch i jeśli jest taka potrzeba, dalej
piszę po południu, czego nie znoszę robić, nie cierpię popołudni,
cokolwiek by się działo. Według umowy nieistotne jest, ile uda mi się
zrobić po południu. Później, przy odrobinie szczęścia, zasiadam
z filiżanką herbaty i piję jedną po drugiej, aż o szóstej otworzą bar.
Wtedy włączam drugi bieg. Siedzę tam do około dwudziestej trzydzieści
i nienawidzę przestawać. Nie chodzi przecież o niespodziewane chwile
twórczego natchnienia, ale o to, by powiedzieć: „O rety, następnym
razem, gdy się do tego zabiorę, chcę znowu poczuć to napięcie”.

Po siedemdziesiątce rutyna Amisa zmieniła się219: picie zaczęło


odgrywać jeszcze istotniejszą rolę, ale starał się pisać codziennie.
Wstawał tuż przed ósmą, brał prysznic i się golił, jadł śniadanie
(grejpfrut, płatki, banan, herbata), czytał gazetę i siedział w swoim
gabinecie do około dziewiątej trzydzieści. Rozpoczynał tam, gdzie
skończył poprzedniego wieczoru – dbał o to, by przestać pisać, gdy
już wiedział, co napisze później, w ten sposób ułatwiał sobie
rozpoczęcie pracy następnego dnia – i pisał na maszynie przez kilka
godzin, aż dochodził do wyznaczonego przez siebie samego minimum
pięciuset słów, co zwykle udawało mu się przed dwunastą trzydzieści.
Potem taksówką jechał do pubu albo do Garrick Club – klubu
wyłącznie dla mężczyzn, gdzie zamawiał swojego pierwszego drinka
(whisky Macallan z odrobiną wody). Czasem pił jednego drinka przed
lunchem, nieraz dwa lub trzy. Do lunchu pił wino, po nim kawę
i niekiedy szklaneczkę lub dwie bordo albo burgunda.
Po tym wszystkim, czyli między piętnastą piętnaście a piętnastą
czterdzieści pięć, Amis wracał do domu taksówką na półgodzinną
drzemkę w ulubionym fotelu. Następnie udawał się do swojego
gabinetu, aby dokonać ostatnich szlifów przy maszynie. Zaczynał
o siedemnastej i pisał przez godzinę lub dwie. Na koniec dnia Amis
nalewał sobie szkocką z wodą i przed kolacją, który jadał z rodziną,
oglądał swoje ulubione programy w telewizji. Po posiłku dalej oglądał
telewizję lub czasem coś na wideo. Ostatnią szkocką z wodą pił około
dwudziestej trzeciej. Starczała mu do wpół do pierwszej, po czym
wreszcie zasypiał za pomocą tabletek nasennych. Żeby nie biegać do
toalety, gdy budził go pełny pęcherz, przy łóżku na wszelki wypadek
trzymał nocnik.
Martin Amis (ur. 1949)

W przeciwieństwie do swojego ojca Martin Amis nie łączy pisania


z uczuciem lęku. „Rzadko bywam tak wrażliwy”220, wyznał. Amis
pisze od poniedziałku do piątku – jeździ do biura, które jest oddalone
niecałą milę od jego londyńskiego apartamentu. Trzyma się godzin
pracy biura, ale zazwyczaj pisze jedynie przez niewielką część tego
czasu. „Ludziom wydaje się, że jestem systematyczny i tyram jak
wół”, powiedział. „Ale dla mnie to bardziej pół etatu, naprawdę,
pisanie ciągiem od jedenastej do trzynastej sprawia, że zaliczam dzień
pracy do udanych. Potem można czytać lub grać w tenisa czy
snookera. Przez dwie godziny. Sądzę, że większość pisarzy byłaby
zadowolona z dwóch godzin pracy w skupieniu”.
Umberto Eco (ur. 1932)

Włoski filozof i pisarz – którego rozsławiła jego pierwsza powieść Imię


róży, wydana, gdy miał czterdzieści osiem lat – utrzymuje, że nie ma
żadnej pisarskiej rutyny. „Nie ma zasad”, powiedział w 2008 roku.
„Dla mnie niemożliwością byłoby posiadanie planu. Zdarza się, że
zaczynam pisać o siódmej rano i kończę o trzeciej w nocy,
przerywając jedynie po to, by zjeść kanapkę. Czasami jednak w ogóle
nie czuję potrzeby pisania”221. Przyparty przez dziennikarkę do muru
przyznał, że jego pisarskie nawyki nie zawsze są tak zmienne.

Gdy jestem w moim wiejskim domu, na szczycie wzgórz Montefeltro,


trzymam się pewnego planu. Włączam komputer, sprawdzam mejle,
zaczynam coś czytać i piszę do popołudnia. Potem idę do wsi, piję
drinka w barze i czytam gazetę. Wracam do domu i oglądam telewizję
albo DVD do dwudziestej trzeciej, a potem pracuję jeszcze przez chwilę
do pierwszej lub drugiej. Udaje mi się trzymać tego rozkładu dnia, bo
nikt mi nie przeszkadza. Kiedy przebywam w Mediolanie czy na
uniwersytecie, nie jestem panem mojego czasu – zawsze ktoś inny
decyduje o tym, co powinienem robić222.

Mimo małej ilości wolnego czasu Eco mówi, że potrafi wiele zrobić
podczas krótkich „szczelin” w ciągu dnia. W wywiadzie dla „The Paris
Review” powiedział: „Dzwoniłaś z rana, ale potem musiałaś poczekać
na windę i kilka sekund upłynęło, nim dotarłaś do drzwi. W ciągu
tych paru sekund, czekając na ciebie, myślałem o nowej rzeczy, którą
piszę. Mogę pracować w toalecie czy w pociągu. Podczas pływania
wymyślam bardzo wiele, zwłaszcza gdy pływam w morzu. Nieco
mniej, gdy siedzę wannie, ale tam również”223.
Woody Allen (ur. 1935)

Kiedy nie kręci filmu, swoją energię twórczą Allen wykorzystuje na


obmyślanie nowych historii. To trudniejsza część jego pracy. Gdy
tylko jest zadowolony z poszczególnych elementów opowieści, samo
pisanie nie stanowi problemu (natomiast filmowanie bywa trudnym
zadaniem). Ale żeby historia była dobra, potrzebne jest „obsesyjne
224
myślenie” o niej. By nie stanąć w miejscu, wypracował kilka
trików.

W ciągu lat mojej pracy odkryłem, że chwilowa zmiana powoduje


świeży przypływ mentalnej energii. Więc jeśli jestem w tym pokoju,
przechodzę do drugiego, to mi pomaga. Jeszcze bardziej, gdy wyjdę na
ulicę. Jak pójdę na górę i wezmę prysznic, to też mi niezwykle pomaga.
Więc czasami biorę prysznic nadprogramowo. Będę tu siedział
[w salonie] i tkwił w impasie, z którego wydostać się mogę jedynie po
wzięciu prysznica na piętrze. Woda przerywa wszystko co złe i odpręża.
Prysznic jest szczególnie pomocny, kiedy jest zimno. Brzmi to może
głupio, ale mogę pracować ubrany tak jak teraz i muszę iść wziąć
prysznic, bo to daje mi twórczy bodziec. Zdejmuję więc ubranie, biorę
sobie babkę z kremem albo coś innego i staram się ochłodzić odrobinę,
żeby chciało mi się wejść pod prysznic. I stoję tak pod strumieniem
parującej wody przez trzydzieści, czterdzieści pięć minut, tylko
zastanawiając się nad pomysłami i przerabiając w myślach intrygę.
Potem wychodzę, wycieram się i ubieram, a następnie padam na łóżko
i myślę w tej pozycji.
Pomocne jest również wyjście na spacer225.

Jednak Allen nie może już spacerować spokojnie – zawsze zostaje


rozpoznany i ktoś go zaczepia. A to go dekoncentruje. Dlatego
zamiast po ulicy chodzi po tarasie swojego mieszkania. W każdej
wolnej chwili powraca do historii, nad którą pracuje. W przerwach
myślę cały czas, powiedział. „Nigdy nie przestaję myśleć”226.
David Lynch (ur. 1946)

„Lubię, kiedy rzeczy są uporządkowane”227, powiedział Lynch


reporterowi w 1990 roku.

Przez siedem lat jadałem w Bob’s Big Boy. Szedłem tam o czternastej
trzydzieści, po godzinach szczytu. Zamawiałem czekoladowego
shake’a i cztery, pięć, sześć lub siedem kubków kawy. W tym
shake’u jest sporo cukru. To gęsty shake. W srebrnym pucharze.
Dostawałem kopa od tego cukru i wpadałem na wiele pomysłów.
Zapisywałem je na serwetkach. To niemal tak, jakbym pisał na papierze
przy biurku. Musiałem pamiętać jedynie o tym, żeby zabrać ze sobą
długopis. Ale w razie czego mogłem zawsze pożyczyć coś do pisania od
kelnerki, jeśli obiecałem, że oddam przed wyjściem. U Boba wpadłem
na wiele pomysłów228.

Innym jego sposobem na pozyskiwanie pomysłów jest medytacja


transcendentalna, którą praktykuje codziennie od 1973 roku. „Od
trzydziestu trzech lat nie opuściłem ani jednej medytacji”229, napisał
w 2006 roku w swojej książce W pogoni za wielką rybą. „Medytuję
rano i znowu po południu, za każdym razem około dwudziestu minut.
Później zajmuję się codziennymi sprawami”. Jeżeli nie kręci filmu,
czasami pod koniec dnia wymyka się na trzecią sesję medytacji.
„Przecież marnujemy czas na tyle innych rzeczy”, napisał. „Kiedy już
dodamy ten element do rozkładu dnia, staje się on w sposób bardzo
naturalny jego częścią”230.
Maya Angelou (1928–2014)

Angelou nie potrafiła pisać w domu. „Dbam o to, by mój dom był
bardzo ładny, a nie umiem pracować w ładnym otoczeniu. Odrzuca
mnie to”231. Pisała więc w pokojach hotelowych i motelowych, im
bardziej były anonimowe, tym lepiej. Swoje nawyki opisała
w wywiadzie udzielonym w 1983 roku:

Zwykle wstaję około piątej trzydzieści, o szóstej jestem gotowa na kawę,


zazwyczaj piję ją z mężem. On wychodzi do pracy około szóstej
trzydzieści, ja też. Wynajmuję pokój hotelowy, w którym pracuję, mały,
nędzny pokój, gdzie jest tylko łóżko (czasem zdarza się, że także
miednica do mycia twarzy). W pokoju mam słownik, Biblię, talię kart
i butelkę sherry. Staram się dotrzeć tam koło siódmej i pracuję do
czternastej. Jeśli praca idzie mi słabo, siedzę tylko do dwunastej
trzydzieści, a jeśli idzie dobrze, zostaję tak długo, jak się da, i jest
cudownie. Jeśli wracam do domu koło czternastej, czytam wszystko, co
napisałam, i próbuję o tym nie myśleć. Biorę prysznic, gotuję obiad,
więc kiedy wraca mąż, nie jestem już zaabsorbowana pracą. Stwarzamy
pozory normalnego życia. Nieraz, po obiedzie, czytam mu to, co
napisałam tego dnia. On nie komentuje. Nie pozwalam na komentarze
nikomu poza moim wydawcą, jednak czytanie na głos jest dobre.
Czasami wychodzi jakiś dysonans, który poprawiam następnego dnia
rano232.

Tym sposobem Angelou napisała nie tylko uznaną serię utworów


autobiograficznych, lecz także niezliczoną ilość wierszy, sztuk
teatralnych, wykładów, artykułów i scenariuszy telewizyjnych.
Zdarzało się, że bardzo intensywna praca wywoływała u niej dziwne
reakcje fizyczne: ból pleców czy puchnięcie kolan. A raz tak jej
spuchły powieki, że oczy były praktycznie zamknięte. Jednak mimo
to wciąż lubiła pracować do granic swoich możliwości. „Zawsze
musiałam być najlepsza”, powiedziała. „Działam kompulsywnie,
przyznaję, ale nie widzę w tym nic złego”233.

Maya Angelou podczas pracy, 1974


George Balanchine (1904–1983)

Balanchine lubił sam robić pranie. „Najwięcej pracuję podczas


prasowania”234, powiedział pewnego razu. Choreograf wstawał
wcześnie, przed szóstą, zaparzał dzbanek herbaty, a myśli zbierał,
układając rosyjskiego pasjansa. Później przystępował do codziennego
prasowania (pranie też robił samodzielnie, w przenośnej maszynie
w swoim mieszkaniu na Manhattanie). Między siódmą trzydzieści
a ósmą dzwonił do asystenta, aby omówić plan dnia. W tygodniu
zwykle szedł spacerem do Lincoln Centre, gdzie w State Theatre miał
biuro. Spacer zajmował mu pięć minut. Często prowadził tam zajęcia
o jedenastej, a następnie większą część popołudnia spędzał w sali
prób, opracowując choreografię do swojego najnowszego baletu.
Praca szła wolno, dwie godziny prób przekładały się na dwie minuty
przedstawienia na scenie. Ale Balanchine nigdy nie cierpiał na brak
inspiracji: „Moja muza przychodzi do mnie o określonych
godzinach”235, mówił.
Al Hirschfeld (1903–2003)

Wielki amerykański karykaturzysta, który uwiecznił wszystkie


gwiazdy swoich czasów znane z Broadwayu i Hollywood, pracował aż
do śmierci. Żył dziewięćdziesiąt dziewięć lat i do końca przez
większość nocy samodzielnie jeździł ze swojego mieszkania na
górnym Manhattanie do dzielnicy teatrów, gdzie parkował na ulicy.
Do robienia wstępnych szkiców używał swojego autorskiego systemu
stenogramów. Następnego dnia w studiu zamieniał te szkice na
rysunki. W 1999 roku Mel Gussow opisał, jakie przyzwyczajenia miał
Hirschfeld w dziewiątej dekadzie życia:

Jako dziewięćdziesięciolatek wciąż trzymał się swoich przyzwyczajeń


i całe dnie pracował w studiu. Przerwę robił jedynie na lunch i aby
napić się herbaty przy biurku, do tego jadł karmelki jako przekąski.
Poza tym, że był pod telefonem, pozostawał w izolacji, rzadko kiedy
przerywał ten reżim, by wyjść na spacer lub do muzeum. Wieczory były
zarezerwowane dla teatru i spotkań towarzyskich. Po przedstawieniu
nie szedł jednak na imprezę, tylko wracał do domu, by oglądać
wiadomości i Nightline w telewizji. Potem od północy do drugiej czytał
swoich ulubionych filozofów: Thoreau i Bertranda Russella236.

Druga żona Hirschfelda twierdziła, że nad rysunkami pracuje nawet


przez sen. „Bardzo często, jeśli zadanie jest skomplikowane, nie
zasypia, dopóki nie rozwiąże artystycznego problemu. Zdarza się, że
śnią mu się projekty czy rysunki”, napisała w 1999 roku. „To się
nazywa ciężko pracować! Nawet jego podświadomość nie daje mu
wytchnienia. Następnego dnia, o świcie, zaraz po przebudzeniu, pędzi
do deski kreślarskiej, by narysować swoje nocne wizje. W młodości
nazywano go »Błysk«, co określało nie tylko jego tempo pracy, lecz
także to, jak szybko znajdował miejsca parkingowe”237.
Al Hirschfeld w domu, Nowy Jork 1998
Truman Capote (1924–1984)

„Jestem autorem w pełni horyzontalnym”, powiedział Capote „The


Paris Review” w 1957 roku. „Nie potrafię myśleć inaczej niż na
leżąco. Obojętne, czy leżę w łóżku, czy rozciągnięty wygodnie na
sofie, zawsze pod ręką mam papierosa i kawę. Muszę wydmuchiwać
dym i popijać kawę. Gdy nadchodzi popołudnie, kawę zamieniam na
herbatę miętową, później herbatę na sherry, a następnie sherry na
martini”238. Capote pisał zwykle przez cztery godziny dziennie.
Wieczorem lub następnego dnia rano nanosił poprawki. Tym
sposobem przed wersją ostateczną powstawały najczęściej dwie
sporządzone ołówkiem. (Tekst finalny, pisany na maszynie, również
powstawał w łóżku; maszynę kładł sobie na kolanach).
Pisanie w łóżku było najzwyczajniejszym z jego nawyków. Zawsze
uważał na to, by w popielniczce nie znajdowały się więcej niż trzy
niedopałki. Gdy gościł u kogoś, wolał upychać je po kieszeniach, niż
przepełniać popielniczkę. Nie zaczynał ani nie kończył niczego
w piątek. Kompulsywnie dodawał w głowie liczby, do tego stopnia, że
potrafił nie wykręcić numeru telefonu lub poprosić o zmianę pokoju
hotelowego, kiedy cyfry składały się na sumę, którą uważał za
nieszczęśliwą. „Nieskończenie wiele rzeczy nie mogę lub nie chcę
robić”, powiedział. „Znajduję jednak jakąś osobliwą przyjemność
w byciu posłusznym tym prymitywnym zasadom”239.
Richard Wright (1908–1960)

Wright pierwsze szkice powieści Syn swego kraju napisał w 1938 roku
– pięćset siedemdziesiąt sześć stron w niecałe pięć miesięcy. Dzięki
programowi wspierającemu nowojorskich pisarzy (New York Writers’
Project) mógł pracować nad swoją książką w pełnym wymiarze
godzin. Aby odebrać stypendium, musiał jedynie raz w tygodniu
podpisać się na liście w biurze Project’s Midtown.
W tym czasie mieszkał na Brooklynie w mieszkaniu rodziny
Newtonów, z którymi zaprzyjaźnił się kilka lat wcześniej w Chicago.
Herbert Newton był prominentnym ciemnoskórym komunistą zajętym
obowiązkami w partii. Wychodził z domu o dziewiątej i wracał
późno. Jego żona Jane zostawała z trójką dzieci. Jak opisuje Hazel
Rowley w biografii z 2001 roku240, Wright wstawał o szóstej i od razu
wychodził z domu – by umknąć przed porannym chaosem, który
nastawał, gdy budziły się dzieci Newtonów. Z pisarskimi narzędziami
pracy – żółtym notesem, wiecznym piórem i buteleczką tuszu –
Wright szedł do pobliskiego parku Fort Green, gdzie siadał na ławce
na wzgórzu i pisał przez cztery godziny. Robił to codziennie, bez
względu na pogodę. Wracał do domu o dziesiątej, w deszczowe dni
cały mokry. Przy śniadaniu czytał świeżo napisany tekst Jane
Newton. Dzieci hałasowały, a oni omawiali rozwój fabuły, czasami
spierając się o kierunek, jaki Wright chciał nadać książce. Potem
Wright szedł do swojej sypialni na piętrze, żeby przepisać tekst na
maszynie. Następnie udawał się do biblioteki publicznej lub na
spotkanie z przyjaciółmi. Czasem wracał do mieszkania
o siedemnastej, by zjeść z Jane i dzieciakami kolację. Gdy po sześciu
miesiącach Newtonowie przenieśli się do innego mieszkania, Wright
wprowadził się tam razem z nimi. Zaszył się w pokoju na tyłach domu
i spędzał w nim po piętnaście godzin dziennie, poprawiając
manuskrypt. „Nigdy nie zamierzam znowu tak dużo i ciężko
pracować”241, napisał w liście do przyjaciela.
H.L. Mencken (1880–1956)

Rutyna Menckena była prosta: każdego dnia pracował po dwanaście–


czternaście godzin, a późnym wieczorem cieszył się rozmowami
i drinkiem. Tak wyglądało jego kawalerskie życie, należał do drinking
clubu, z którego członkami często spotykał się w saloonie po pracy.
I nie zmieniło się to nawet wówczas, gdy w wieku pięćdziesięciu lat
ożenił się z pisarką. Pracowali wspólnie przez trzy–cztery godziny
rano, potem jedli lunch, ucinali sobie drzemkę, pracowali przez
kolejne kilka godzin, jedli obiad, a następnie dalej pracowali do
dwudziestej drugiej. Po czym spotykali się w bawialni na drinka i by
porozmawiać.
Mancken dzielił swój dzień pracy następująco: rano czytał
maszynopisy i odpisywał na listy (odpowiadał na wszystkie jeszcze
tego samego dnia, w ciągu życia uzbierał około stu tysięcy pism),
prace redaktorskie wykonywał po południu, a pisanie, które
wymagało skupienia, zostawiał na wieczór. To niewiarygodne, ale
twierdził, że ma leniwy temperament: „Jak większość mężczyzn
z natury jestem leniwy i skorzystam z każdej okazji, by się
poobijać”242, napisał w liście z 1932 roku. Jednak przekonanie
o własnej opieszałości sprawiało, że pracował jeszcze ciężej: Mencken
nie pozwalał sobie na luksus posiadania wolnego czasu. Jego
kompulsywność powodowała, że przez całe życie był niesamowicie
twórczy. Mimo tego w wieku sześćdziesięciu czterech lat napisał:
„Patrząc wstecz na moje życie, żałuję jednego – że nie pracowałem
jeszcze ciężej”243.
Philip Larkin (1922–1985)

„Przez cały dzień pracuję, popijam nocami”244, napisał Larkin


w swoim wierszu Alba z 1977 roku. Kilka lat później opisał swoje
prawdziwe, niezbyt różniące się od wspomnianego wyżej, życie
w wywiadzie udzielonym „The Paris Review”.

Staram się uczynić moje życie możliwie najprostszym. Pracuję cały


dzień, gotuję, jem, myję się, telefonuję, piszę, piję, oglądam telewizję
i prawie nigdy nie wychodzę wieczorami. Przypuszczam, że wszyscy
próbują zignorować upływ czasu – niektórzy robiąc bardzo wiele –
jeden rok spędzają w Kalifornii, kolejny w Japonii. Jest jeszcze mój
sposób – by każdy dzień i rok wyglądały dokładnie tak samo.
Prawdopodobnie żaden z tych sposobów nie działa245.

Larkin przez prawie całe życie pracował jako bibliotekarz, szybko


bowiem się zorientował, że nie utrzyma się jedynie z pisania.
„Zostałem nauczony, że trzeba mieć pracę, a pisze się w czasie
wolnym, tak jak Trollope”, powiedział. Przyznał, że zastanawiał się,
jak by to było pisać na pełen etat, a jednocześnie uważał, że dwie
godziny po kolacji i zmywaniu naczyń to i tak wiele. „Potem kręcisz
się już w kółko, wówczas lepiej odłożyć pisanie na dwadzieścia cztery
godziny, podczas których twoja podświadomość, lub cokolwiek
innego, usunie blokadę i będziesz mógł znowu pracować”246.
Frank Lloyd Wright (1867–1959)

Przyjaciółka Wrighta zaobserwowała, że jak długo go zna, zawsze


zajmował się wieloma sprawami, ale nie widziała, by pracował nad
projektami budynków. Organizował spotkania, odbierał telefony,
odpowiadał na listy, opiekował się studentami, ale rzadko widziano
go przy desce kreślarskiej. Dlatego zapytała Wrighta, kiedy właściwie
formułuje pomysły i robi szkice swoich budynków. „Między czwartą
a siódmą rano”, odpowiedział. „Zasypiam natychmiast, gdy się kładę.
Potem budzę się o czwartej i nie mogę dłużej spać. Ale mój umysł jest
jasny, wstaję więc i pracuję przez trzy–cztery godziny. Potem wracam
do łóżka na kolejną drzemkę”247. Po południu często robił sobie
jeszcze jedną przerwę i kładł się na cienko wyściełanej drewnianej
ławce lub nawet na betonowym gzymsie. Niewygoda gwarantowała,
że nie zaśpi.
Innym powodem tego, że Wrighta nie widywano przy szkicowaniu,
było to, że nie szkicował, dopóki nie miał w głowie gotowej wizji
projektu. Niektórzy koledzy zauważali, wpadając w osłupienie, że
odkłada przygotowanie projektu aż do kluczowego spotkania
z klientem. (Nie zaczął rysować Fallingwater – najbardziej znanej
rezydencji XX wieku, dopóki klient nie zadzwonił, że wsiada do auta
i dotrze na spotkanie w przeciągu dwóch godzin). Wright nie był
zmęczony tymi momentami wzmożonej pracy na ostatnią chwilę.
Mało tego, rodzina i koledzy zauważyli, że nigdy nie pracował
w pośpiechu i zawsze miał nieprzebrane zasoby energii twórczej.
Podobno równie ogromną energią wykazywał się w łóżku – do tego
stopnia, że jego trzecia żona zaczęła się o niego niepokoić. Nawet
w wieku osiemdziesięciu pięciu lat, jak twierdzi, wciąż był w stanie
kochać się z nią dwa lub trzy razy dziennie. „Może był to dar
niebios”, napisała. „Jednak jego pełne pasji pożądanie stało się tak
potężne, że zaczęłam się martwić, czy nie jest aby szkodliwe”248.
Udała się po poradę do lekarza, który zasugerował, by podać
Wrightowi dawkę saletry lub azotanu potasu, które miały redukować
popęd seksualny. Koniec końców, nie potrafiła się na to zdecydować.
„Nie mogłabym zdobyć się na stępienie czy pozbawienie go tych
wspaniałych doświadczeń”249.
Louis I. Kahn (1901–1974)

Jak wielu architektów, Kahn równolegle do prowadzenia prywatnej


praktyki pracował jako profesor na uniwersytecie. Podczas swojej
profesury w Pensylwanii uczył za dnia, po południu wracał do domu,
a o dwudziestej drugiej trzydzieści rozpoczynał kolejny „dzień” pracy
w swoim biurze. Gdy dopadało go zmęczenie, kładł się na parę godzin
na ławce, po czym wracał do deski kreślarskiej. Inspirowało, ale
jednocześnie onieśmielało to jego pracowników, od których wymagał
podobnego zaangażowania. Jeden z nich wspomina: „Lou miał tak
dużo energii, że trudno było mu wyobrazić sobie, że inni ludzie mogą
nie mieć jej aż tyle”250.
George Gershwin (1898–1937)

„George wydawał mi się stale smutny. To dlatego, że odczuwał


przymus pracy”, powiedziała Ira Gershwin o swoim bracie. „Nigdy nie
odpoczywał”251. Rzeczywiście, Gershwin zwykle pracował dwanaście
lub więcej godzin dziennie, zaczynał późnym rankiem i kończył po
północy. Najpierw jadł śniadanie, które składało się z jajek, tosta,
kawy i soku pomarańczowego. Po śniadaniu natychmiast zaczynał
komponować. Do pianina zasiadał w piżamie, szlafroku i kapciach.
Robił sobie przerwy na popołudniowy lunch, późnopopołudniowy
spacer i kolację koło dwudziestej. Jeśli wieczorem szedł na imprezę,
zdarzało się, że wracał po północy i pracował aż do świtu. Gardził
natchnieniem, uważał, że gdyby czekał na przybycie muzy,
komponowałby góra trzy utwory rocznie. Lepiej było pracować
codziennie. „Niczym bokser, powiedział Gershwin, autor piosenek
musi nieustannie trenować”252.
Joseph Heller (1923–1999)

Heller pisał Paragraf 22 wieczorami po pracy, siedząc przy


kuchennym stole w swoim mieszkaniu na Manhattanie. „Pracowałem
nad tym po dwie–trzy godziny dziennie przez osiem lat”, powiedział.
„Raz odpuściłem, by z żoną pooglądać telewizję. Telewizja
zmotywowała mnie, by powrócić do pisania książki. Naprawdę nie
253
wiem, co Amerykanie robią wieczorami, jeśli nie piszą powieści” .
Za dnia pracował w działach reklamy „Time’a”, „Looka” i w końcu
w „McCallu”. Mimo że Paragraf 22 potępiał biurokrację podobną do
tej, z jaką miał do czynienia na co dzień, Heller nie był nieszczęśliwy
na swoich etatach. Mało tego, kolegów z „Time’a” nazwał
„najbardziej inteligentnymi i najlepiej poinformowanymi ludźmi,
z jakimi pracował”254. Powiedział również, że w kampanie
promocyjne dla „McCalla” włożył tyle samo starań co w pisanie
swojej książki.
Sprzedaż praw do filmowej adaptacji Paragrafu 22 umożliwiła mu
porzucenie reklamy i pełnoetatowe pisanie. Mimo to Heller wciąż
tworzył we właściwym sobie ślimaczym tempie. Jego kolejna powieść
Coś się stało ukazała się trzynaście lat po Paragrafie 22. W wywiadzie
z 1975 roku Heller tak opisał swój rozkład dnia: „Piszę przez dwie–
trzy godziny z rana, potem idę na siłownię. Lunch jem sam
w stołówce, po czym wracam do mieszkania i dalej pracuję. Czasami
jedynie leżę i myślę o książce przez całe popołudnie – śnię na jawie to
dobre określenie. A wieczorami często wychodzę z przyjaciółmi na
kolację”255.
Heller pisał odręcznie w żółtych prawniczych notesach i poprawiał
uważnie poszczególne ustępy, często niejednokrotnie. Następnie
przepisywał to na maszynie, by wreszcie oddać maszynistce do
ostatecznego przepisania. „Jestem nałogowym oszustem”256,
powiedział. Podczas pracy lubił słuchać muzyki klasycznej,
najchętniej Bacha. Jeśli opuścił dzień pracy, nie miał wyrzutów
sumienia. „To codzienne zajęcie, jednak nie obwiniam się, jeśli
czasem nie pracuję”257, powiedział. „Nie czuję presji pisania, nigdy jej
nie czułem. Mam chęć i ambicję, by pisać, jednak »przymus« nie jest
tutaj właściwym słowem”. Nie czuł się także źle z powodu swojego
tempa pracy. „Piszę bardzo wolno, stronę lub dwie dziennie przez
pięć dni w tygodniu. W ciągu roku wychodzi mi więc około trzystu
stron. Ta liczba rośnie”258.
James Dickey (1923–1997)

Pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku Dickey lekkomyślnie


zmierzył się ze światem reklamy. Właśnie stracił pracę na
uniwersytecie, a musiał zarabiać pieniądze i równocześnie dalej
pracować nad swoją poezją. Z pomocą sąsiada bratowej, który
pracował na stanowisku dyrektora wykonawczego w agencji McCann
Erickson, Dickey dostał posadę w oddziale firmy w Atlancie. Pracował
nad ogólnokrajową radiową kampanią dla Coca-Cola Company. Praca
była wymagająca, tym bardziej że Dickey starał się w ciągu dnia
znaleźć też czas na pisanie. „Gdy tylko mam wolną minutę, co nie
zdarza się zbyt często, na maszynie do pisania, na której powstają
reklamy dla Coca-Coli, piszę wiersze”259, powiedział.
W przeciwieństwie do większości kolegów z pracy zamykał drzwi do
swojego gabinetu. Gdy tylko ktoś pukał, Dickey szybko chował swoje
wiersze oraz tomiki poezji. Jeden z kolegów wspomina jego ciągłe
manewry, by przechytrzyć szefów:

Jeśli mówili mu: „Potrzebujemy dziesięciu reklam telewizyjnych,


pięciu radiowych i dwie reklamy do druku, to twoje zadanie na dziś”,
odpowiadał jedynie „Okej”, zamykał drzwi i za godzinę wszystko było
gotowe. Potem resztę czasu przeznaczał na własną pracę: listy
i wiersze. Ale oczywiście przełożeni nie mieli o tym pojęcia. Myśleli,
że to mu zajmie cały dzień. Ale on był tak mądry i szybki, że radził
sobie ze wszystkim260.

Koniec końców, Dickey pracował dla trzech agencji w Atlancie.


Szukał dla siebie stanowisk starszych specjalistów, licząc na to, że
rozwijanie dużych kampanii będzie mniej wymagające niż praca nad
wieloma reklamami dla radia i telewizji naraz. W tym czasie jego
kariera poetycka nabrała rozpędu – otrzymał kilka znaczących nagród
i ciężko pracował nad opublikowaniem swojej twórczości. W 1961
roku szef zauważył, że Dickey więcej uwagi poświęca literaturze niż
reklamie, i go zwolnił. Dickey utrzymywał, że odszedł sam. W liście
do przyjaciela napisał: „Po pięciu i pół roku pracy w tym szatańskim
młynie amerykańskiego biznesu wreszcie jestem wolny”261.
Nikola Tesla (1856–1943)

Jako młody praktykant w nowojorskim biurze Thomasa Edisona Tesla


pracował regularnie od dziesiątej trzydzieści do piątej rano
następnego dnia. („Miałem wielu ciężko pracujących asystentów, ale
ty ich bijesz na głowę”262, powiedział mu Edison). Później, kiedy
Tesla prowadził już własną firmę, docierał do biura w południe. Jego
sekretarka natychmiast zaciągała zasłony, ponieważ najlepiej
pracowało mu się w ciemności. Podnosił zasłony tylko wtedy, gdy za
oknem była burza z piorunami. Lubił oglądać ją ze swojej czarnej
moherowej kanapy. Zwykle pracował w biurze do północy. Przerywał
jedynie o dwudziestej, by zjeść kolację w Sali Palmowej hotelu
Waldorf Astoria.
Kolacje te były dokładnie zaplanowanymi przedsięwzięciami. Tesla
jadał w samotności, wcześniej dzwonił z instrukcjami dotyczącymi
przygotowania posiłku. Gdy tylko przybywał, prowadzono go do jego
stolika, gdzie leżało osiemnaście czystych lnianych serwetek.
W oczekiwaniu na kolację polerował nimi i tak już błyszczące srebra
i kryształy. A kiedy sam maître d’hôtel serwował mu potrawy, Tesla
obliczał w myślach sześcienną zawartość poszczególnych naczyń. Było
to dziwne, nabyte w dzieciństwie przyzwyczajenie, bez którego
jedzenie mu nie smakowało.
Glenn Gould (1932–1982)

Gould zadeklarował pewnego razu, że jest „najbardziej


doświadczonym pustelnikiem Kanady”263. Po części był to żart.
Wirtuoz fortepianu dbał o swoją reputację ekscentrycznego geniusza
mieszkającego w odosobnionym apartamencie w Toronto niczym
Howard Hughes. Jednak w tych wyobrażeniach było coś więcej niż
ziarno prawdy. Gould był wielkim hipochondrykiem. Uważał, że
czyha na niego mnóstwo prawdziwych i wymyślonych zagrożeń
i grozi mu atak zarazków. Jeśli jego telefonicznemu rozmówcy
zdarzyło się kichnąć, Gould z odrazą odkładał słuchawkę. Był również
niezwykle skrytą osobą, unikał emocjonalnego zaangażowania
i gwałtownie kończył znajomości, jeśli zaczynały być zbyt bliskie.
Odkąd w 1961 roku w wieku trzydziestu jeden lat przestał
występować publicznie, całkowicie poświęcił się pracy i spędzał
niewiarygodną ilość czasu na myśleniu o muzyce i nagrywaniu jej
w swoim studiu. Nie posiadał innych zainteresowań i miał tylko
kilkoro bliskich przyjaciół i współpracowników, z którymi
komunikował się głównie przez telefon. „Mój styl życia odbiega od
stylu życia innych ludzi i jestem z tego raczej zadowolony”264,
powiedział Gould w wywiadzie z 1980 roku. „Te dwie rzeczy: styl
życia i praca, zlały się w jedną. Jeśli to ekscentryczne, uważajcie mnie
za ekscentryka”265.
W innym wywiadzie Gould opisał rozkład swojego zwykłego dnia:

Prowadzę nocną egzystencję, głównie dlatego, że nie zależy mi na


dziennym świetle. Jasne kolory wpływają na mnie depresyjnie, a mój
humor jest mniej lub bardziej zależny od klarowności nieba w danym
dniu. W gruncie rzeczy moje prywatne motto zawsze brzmiało: nawet
na najczystszym niebie gdzieś kryją się chmury. Dlatego załatwiam
swoje sprawy najpóźniej, jak się da. Wyłaniam się o zmierzchu, niczym
szop pracz lub nietoperz.
Czasami różne sprawy zmuszały go do wcześniejszego opuszczenia
domu, zwykle jednak Gould spał do późnego popołudnia. W ramach
pobudki telefonował w parę miejsc. Potem udawał się do
Kanadyjskiej Rozgłośni Radiowej, by odebrać pocztę i posłuchać
najświeższych plotek. Jeśli miał nagranie, docierał do studia około
dziewiętnastej i pracował tam do pierwszej lub drugiej. Sesje
nagraniowe wiązały się z szeregiem ogólnie znanych i koniecznych
rytuałów. Jego producent z Columbia Records napisał: „Dla Goulda
wszystko jest rutyną. Ta ciągła powtarzalność pewnych nawyków
stanowi dla niego swego rodzaju płaszcz ochronny”266. Regularnie
mył ręce we wrzącej wodzie przez dwadzieścia minut, okazjonalnie
łykał valium i wysyłał stroiciela fortepianu po swoją późną
„podwójnie podwójną” (kawę z dwiema łyżkami cukru i dodatkową
śmietanką).
Jeśli nie miał nagrań, zostawał w mieszkaniu, jak długo się dało,
czytał i spisywał niekończące się listy rzeczy do zrobienia, uczył się
muzyki i jej słuchał. Jak sam obliczył, słuchał muzyki przez sześć czy
siedem godzin dziennie. Z reguły w tym samym czasie w różnych
pomieszczeniach miał włączone dwa radia i telewizor. („Nie
pochwalam ludzi, którzy oglądają telewizję. Ale sam się do nich
zaliczam”267, powiedział). Jego głód czytelniczy również był
nienasycony. Gould pochłaniał kilka gazet dziennie i parę książek
tygodniowo. Co zaskakujące, nie spędzał wiele czasu przy fortepianie
– zaledwie godzinę dziennie, a czasem nawet mniej, i zarzekał się, że
„najlepiej gra po tym, jak przez miesiąc nie dotykał instrumentu”268.
O dwudziestej trzeciej Gould zaczynał drugą, dłuższą rundę
rozmów telefonicznych. Nierzadko rozmawiał do pierwszej czy
drugiej w nocy. Wielu przyjaciół wspomina, że nie miał w zwyczaju
pytać, czy dzwoni o odpowiedniej porze, pomijał też wstępne
grzeczności i od razu przechodził do sedna, czyli tego, co akurat
chodziło mu po głowie, a opowiadał tak długo, jak mu się podobało,
nieraz godzinami. Osoba po drugiej stronie słuchawki nie miała
innego wyjścia, jak tylko przytakiwać jego radosnemu monologowi.
„Przez telefon potrafił czytać całe eseje i książki, śpiewać fragmenty
utworów. Kilku jego współpracowników wspomina, że lubił nawet
robić sobie próby, śpiewając i grając na fortepianie”, pisze Kevin
Bazzana w Wondrous Strange: The Life and Art of Glenn Gould
(Niezwykły dziwak. Życie i twórczość Glenna Goulda). (Rachunki
telefoniczne Goulda opiewały na czterocyfrowe sumy269). Przerwanie
rozmowy było właściwie niemożliwe, aczkolwiek, jeśli rozmówcy
zdarzyłoby się zasnąć, Gould pewnie by tego nie zauważył.
Gdy tylko kończył telefonować, udawał się do całonocnego baru na
swój główny posiłek: jajecznicę, sałatkę, tosta, sok, sorbet i kawę
bezkofeinową. Czuł się winny, jeśli jadał za często. Jednak po
przebudzeniu pogryzał amarantusowe ciasteczka, krakersy Ritz i pił
wodę, sok pomarańczowy, herbatę i kawę. (Podczas dni
nagraniowych nie jadł w ogóle, ponieważ uważał, że głodówka
oczyszcza umysł270). W końcu, o piątej czy szóstej rano, gdy wstawało
słońce, Gould łykał tabletki nasenne i szedł spać.
Louise Bourgeois (1911–2010)

„Moje życie reguluje bezsenność”, powiedziała Bourgeois


w wywiadzie z 1993 roku. „Nigdy tego nie zrozumiem, ale już to
zaakceptowałam”271. Bourgeois nauczyła się wykorzystywać te
bezsenne godziny na prowadzenie rysunkowego pamiętnika,
słuchanie muzyki i gwaru tłumu dobiegającego z ulicy. „Każdy dzień
jest nowy, więc każdy rysunek, ze słowami zapisanymi na odwrocie,
przypomina mi, jak się czuję”, powiedziała. „Mam już sto dziesięć
stron pamiętnikowych ilustracji, ale pewnie niektóre zniszczę.
Uważam te rysunki za »delikatne natręctwa«”272. Natomiast na temat
pracy w ciągu dnia Bourgeois powiedziała w innym wywiadzie:
„Pracuję jak pszczoła i czuję, że niewiele osiągam”273.
Chester Himes (1909–1984)

„Lubię wcześnie wstawać, jeść duże śniadanie i pracować


nieprzerwanie aż do lunchu”, powiedział amerykański autor
kryminałów w 1983 roku. „Jeśli poczta zawiera dobre nowiny,
zwykle piszę dalej. Jeśli złe, mój umysł jest niespokojny przez resztę
dnia. Zazwyczaj piszę bez zaglądania do słowników czy materiałów
źródłowych. W moim pokoju hotelowym w Paryżu jedynym, czego
potrzebowałem, były papierosy, butelka szkockiej i od czasu do czasu
porządny mięsno-warzywny posiłek przyrządzony na palniku
gazowym. Pisanie zawsze zaostrza mój apetyt”274.
Flannery O’Connor (1925–1964)

Po tym jak w 1951 roku zdiagnozowano u niej toczeń i powiedziano


jej, że będzie żyła jeszcze tylko cztery lata, O’Connor powróciła do
swojej rodzinnej przemysłowej Georgii i zamieszkała z matką na
farmie Andalusia. Wiele lat wcześniej nauczyciel pisania doradził jej,
by codziennie poświęcała na pisanie kilka godzin, i O’Connor wzięła
sobie tę radę do serca. Gdy wróciła do Georgii, doszła do
przekonania, jak napisała w liście do przyjaciela, że „rutyna jest
warunkiem przetrwania”275.
Jako gorliwa katoliczka dzień zaczynała o szóstej modlitwą
z Krótkiego brewiarza. Następnie dołączała do matki w kuchni, gdzie
piły kawę z termosu i słuchały w radiu prognozy pogody. Potem
jechały do pobliskiego miasta Sacred Heart, o siódmej zaczynała się
tam poranna msza. Wypełniwszy swoje religijne zobowiązania,
O’Connor pisała. Między dziewiątą a południem zamykała się
w pokoju na zwyczajowe trzy godziny, podczas których przeważnie
zapisywała trzy strony. Jednak zdarzało się, że „następnego dnia
darła je na kawałki”276, jak wyznała dziennikarzowi.
O’Connor zużywała swoją twórczą energię do popołudnia. Toczeń
szybko ją męczył, wraz z upływem dnia miewała symptomy jak przy
grypie i zamglony umysł. Spędzała te godziny na ganku, przyjmując
gości oraz oddając się swoim pasjom: malowaniu i hodowli pawi,
które kochała i które włączała do swoich historii razem z kaczkami,
kurami i gęsiami. O zachodzie słońca była gotowa do spania: „Kładę
się o dwudziestej pierwszej i jestem wtedy zadowolona”277, napisała.
Przed snem odmawiała jeszcze jedną modlitwę z Brewiarza. Jednak jej
wieczorną lekturą było zwykle siedmiusetstronicowe dzieło Tomasza
z Akwinu. „Czytam wiele pism teologicznych, ponieważ po nich moje
pisanie jest odważniejsze”278, powiedziała.
William Styron (1925–2006)

„Spójrzmy prawdzie w oczy – pisanie to piekło”, powiedział Styron


„The Paris Review” w 1954 roku. „Bywa przyjemnie, kiedy mi
wychodzi, jednak uczucie przyjemności niszczy przymus zaczynania
co rano”279. Aby zminimalizować ten ból, Styron ułożył sobie
niezwykły plan dnia: spał do południa, potem leżał w łóżku i przez
godzinę czytał i rozmyślał aż do lunchu z żoną, który jedli
o trzynastej trzydzieści. Wczesnym popołudniem załatwiał różne
sprawy i odpisywał na listy. Potem zaczynał powoli wchodzić w rytm
pracy. Słuchanie muzyki było istotnym elementem tego przejścia:
„Często muszę słuchać muzyki przez godzinę i dopiero gdy czuję się
wystarczająco podniośle, mogę znieść akt tworzenia”280. Koło
szesnastej był gotowy, by przenieść się do swojego gabinetu, gdzie
pracował przez cztery godziny, w ciągu których udawało mu się
napisać jedynie około dwustu czy trzystu słów. O dwudziestej
dołączał do rodziny i przyjaciół na koktajlu i kolacji, po czym pił,
palił, czytał i słuchał muzyki do drugiej lub trzeciej w nocy. Styron
nigdy nie pił podczas pracy, ale alkohol uważał za narzędzie
przydatne do zrelaksowania umysłu i zainicjowania „wizjonerskich
momentów”281, kiedy myślał o pisaniu.
Pewien dziennikarz spytał go, czy wygodny styl życia wyższej klasy
średniej, który prowadził z żoną i czwórką dzieci w wielkich domach
w Connecticut i Martha’s Vineyard, pomagał mu w pisaniu, czy
w jakiś sposób go ograniczał. „Uważam, że miał na mnie stabilizujący
i ważny wpływ”, odpowiedział. „Nie mógłbym żyć w bohemie czy
życiem renegata lub pariasa. Mimo to moje prace były rewolucyjne na
swój sposób i z pewnością przeciwne establishmentowi. W moim
maleńkim gabinecie w Connecticut przez te wszystkie lata miałem
przyczepione do ściany słynne zdanie Flauberta: „W życiu
codziennym bądź dokładny i uporządkowany jak mieszczuch, abyś
mógł być rewolucjonistą w literaturze”282.
Philip Roth (ur. 1933)

„Pisanie nie jest ciężką pracą, jest koszmarem”283, powiedział Roth


w 1987 roku.

Ciężka praca jest w kopalni. A to jest po prostu koszmar (…). Z tą


profesją wiążą się ogromna niepewność, nieprzerwane wątpliwości,
które w jakiś sposób cię napędzają. Dobry lekarz nie musi walczyć ze
swoją pracą, dobry pisarz jest ze swoją pracą sam na polu bitwy. Inne
prace mają początek, środek i koniec. W przypadku pisania ciągle
zaczyna się od początku. Jeśli chodzi o chimeryczność, potrzebujemy
tego odświeżenia. Ta praca charakteryzuje się sporą powtarzalnością.
W istocie jedną z umiejętności, które każdy pisarz powinien posiadać,
jest umiejętność siedzenia w tym głęboko monotonnym biznesie.

Roth z zapałem rozwijał tę umiejętność co najmniej od 1972 roku,


kiedy to przeprowadził się do surowego osiemnastowiecznego domu
w sześćdziesięcioakrowej posiadłości położonej w północno-
zachodniej, przemysłowej części Connecticut. Dwupokojowe dawne
pomieszczenie dla gości służyło mu za studio. Chodził tam co rano, po
śniadaniu i ćwiczeniach. „Każdego dnia piszę od dziesiątej do
osiemnastej, z godzinną przerwą na lunch i prasówkę”, powiedział.
„Wieczorami najczęściej czytam. I to właściwie wszystko”284.
Przez wiele lat jego druga żona, aktorka Claire Bloom,
dotrzymywała mu towarzystwa. Jednak od czasu ich separacji w 1994
roku mieszka sam. I to mu odpowiada. „Mieszkam sam, nie ma
nikogo, za kogo lub przed kim musiałbym być odpowiedzialny,
i nikogo, z kim mógłbym spędzać czas”, powiedział Davidowi
Remnickowi w 2000 roku.

Mój plan dnia jest w całości mój. Zwykle piszę cały dzień, ale jeśli mam
ochotę wrócić do studia wieczorem, po kolacji, nie muszę siedzieć
w salonie, ponieważ ktoś inny siedział cały dzień w samotności. Nie
muszę tam siedzieć, zabawiać i być interesujący. Wracam i pracuję
przez kolejne dwie–trzy godziny. Jeśli obudzę się o drugiej w nocy, co
się rzadko zdarza, ale jednak się zdarza, i coś mi przyjdzie na myśl,
zapalam światło i piszę w sypialni. Wszędzie mam te małe żółte
karteczki. Czytam je godzinami, jeśli mam na to ochotę. Jeśli obudzę się
o piątej i mam ochotę popracować, wychodzę i pracuję. Pracuję więc,
jestem na wezwanie. Jestem jak lekarz na oddziale ratunkowym. I to
mnie trzeba ratować285.
P.G. Wodehouse (1881–1975)

Wodehouse napisał łącznie ponad dziewięćdziesiąt książek. Pracował


codziennie, nawet w ostatniej dekadzie swojego życia. Mieszkał
wówczas przez rok w Remsenburgu, letniej posiadłości na Long
Island, wraz z żoną Ethel, służbą, pięcioma kotami i czterema psami.
W 1971 roku odwiedził go tam Herbert Warren Wind z „The New
Yorkera”. Zauważył, że dwiema wybitnymi cechami
Wodehouse’a były pracowitość i wesołość. „Chyba dobrze się
przystosowuję”286, powiedział Wodehouse.
W wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat wstawał codziennie
punktualnie o siódmej trzydzieści i wychodził na ganek z tyłu domu,
aby oddać się ćwiczeniom kalistenicznym. Wykonywał je każdego
dnia od 1919 roku, kiedy zaprezentowano je w Stanach
Zjednoczonych. Podczas gdy jego żona wciąż spała na piętrze, on
przygotowywał sobie tosta, ciasto do kawy i herbatę. Jadł, czytając
tak zwaną książkę śniadaniową, jakąś sensacyjną powieść autorstwa
Ngaio Marsh czy Rexa Stouta lub inną, bardziej humorystyczną.
Potem palił fajkę i szedł na krótki spacer z psami. O dziewiątej
zasiadał do pracy. Wind relacjonuje:

Wodehouse pisze w swoim gabinecie. Całkiem dużym pomieszczeniu


o ścianach z drewna sosnowego, na parterze, z widokiem na ogród
z tyłu domu. Podstawowe elementy umeblowania to skórzany fotel (do
leżenia i rozmyślania), proste drewniane biurko w rozmiarze metr na
półtora. Na biurku leżą: słownik, nóż do czyszczenia fajek, ciężka
maszyna do pisania Royal, której Wodehouse używa od 1934 roku.
Jego metody pracy są zawsze takie same. Pierwszy szkic wykonuje
odręcznie – ołówkiem. Potem zasiada do maszyny i przepisuje,
jednocześnie poprawiając i szlifując. Obecnie dziennie jest w stanie
napisać około tysiąca słów. Kiedy był młodszy, osiągał dwa i pół razy
tyle. Najbardziej twórczy dzień pracy miał w 1933 roku, kiedy
z wynikiem ośmiu tysięcy słów udało mu się skończyć Dziękuję,
Jeeves. Zaczął pisać tę powieść, eksperymentując z dyktafonem. Po
nagraniu równowartości jednej strony odsłuchiwał i sprawdzał. To, co
usłyszał, brzmiało tak przeraźliwie śmiesznie, że szybko zrezygnował
z tego sposobu pracy i powrócił do tradycyjnych notesu i ołówka287.

Po lunchu, około czternastej, jego sąsiad i długoletni przyjaciel Guy


Bolton przychodził po niego i wraz z psami szli na godzinny spacer
dla zdrowia. Wodehouse dbał o to, by wrócić przed piętnastą
trzydzieści, bo o tej godzinie zaczynał się jego ulubiony serial The
Edge of Night, nie przepuścił żadnego odcinka. Potem wraz z żoną pił
tradycyjną angielską herbatę. Następnie, jak wspomina jego biograf
Robert McCrum, Wodehouse „przysypiał na chwilę w fotelu, brał
kąpiel i dalej pracował aż do wieczornego koktajlu o osiemnastej
(żona preferowała sherry, on mocne martini), który pili w słonecznym
salonie z widokiem na ogród. Później była kolacja. Jadali ją we
dwoje, na tyle wcześnie, by kucharz zdążył wrócić do rodzinnego
domu Ethel. Po kolacji zwykle czytał. Czasem grali z Ethel w brydża.
To przyzwyczajenie, według niego, bez cienia wątpliwości oznaczało,
że jest już stary”288.
Edith Sitwell (1887–1964)

Legenda mówi, że Sitwell przed rozpoczęciem dnia pracy leżała


w otwartej trumnie. Taki przedsmak grobu miał ją inspirować do
pisania makabrycznej fikcji i poezji. Ale to prawdopodobnie bajka.
Pewne jest jednak, że Sitwell lubiła pisać w łóżku, od piątej
trzydzieści lub szóstej, bo „tylko wtedy miała zapewnioną ciszę”289.
„Każda kobieta powinna jeden dzień w tygodniu spędzać w łóżku”290,
mawiała. Kiedy była zaabsorbowana pisaniem, potrafiła spędzić
w pościeli pół dnia, aż wreszcie stwierdzała: „Jestem już tak
zmęczona, że jedyne, co mogę robić, to leżeć na łóżku z otwartymi
ustami”291.
Thomas Hobbes (1588–1679)

Hobbes opisywał życie w stanie natury jako „samotnicze, biedne,


nieprzyjemne, brutalne i krótkie”. Tymczasem osobiste doświadczenia
angielskiego filozofa były całkiem inne: żył długo, efektywnie
i spokojnie. Umarł w łóżku w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat.
Wstawał codziennie o siódmej rano, na śniadanie jadł chleb z masłem
i szedł na poranny spacer, który trwał do dziesiątej. W drodze
medytował. Po powrocie do domu zapisywał swoje przemyślenia na
papierze przyczepionym do kwadratowej tablicy o grubości dwóch
i pół centymetra. Obiad podawano mu punktualnie o jedenastej. (Na
starość Hobbes zrezygnował z wina oraz mięsa i codziennie jadał
ryby). Po obiedzie palił fajkę i jak pisze jego przyjaciel i biograf John
Aubrey, „natychmiast rzucał się na łóżko”292, by zdrzemnąć się pół
godziny. Po południu Hobbes ponownie pisał w swoim pokoju
i poprawiał poranne notatki. Wieczorami, przed snem, w łóżku,
śpiewał popularne piosenki. Nie dlatego, że miał dobry głos, ale
ponieważ, jak wspomina Aubrey, „wierzył, że śpiewanie dobrze
wpływa na płuca i przedłuża życie”293.
John Milton (1608–1674)

Milton przez ostatnie dwadzieścia lat życia był niewidomy. Mimo to


udało mu się napisać wiele utworów, w tym jego opus magnum Raj
utracony. Ten epicki poemat, składający się z dziesięciu tysięcy
wersów, pisał między 1658 a 1664 rokiem. Poranki poświęcał
kontemplacji. Zaczynał o czwartej rano (zimą o piątej). Najpierw
przez pół godziny sekretarz czytał mu Biblię, potem Milton
w samotności tworzył tyle wersów, ile był w stanie zapamiętać.
O siódmej powracał sekretarz, któremu Milton dyktował tekst
z głowy. Jeśli tylko pomocnik się spóźniał, Milton, jak zauważył jego
biograf, „narzekał, twierdząc, że chce, by go wydojono”294. Po
dyktowaniu asystent czytał mu aż do obiadu podawanego w południe.
Następnie Milton w tę i z powrotem przechadzał się po ogrodzie przez
trzy lub cztery godziny. Późnym popołudniem i wieczorem
przyjmował gości, jadł lekką kolację, palił fajkę i kładł się do łóżka
wcześnie, około dwudziestej pierwszej.
Kartezjusz (1596–1650)

Kartezjusz wstawał późno. Francuski filozof lubił spać do


przedpołudnia. Wylegiwał się w łóżku, pisząc i rozmyślając do około
jedenastej. „Tutaj bez przeszkód co noc sypiam po dziesięć
godzin”295, pisał z Holandii, gdzie mieszkał od 1629 roku aż do
ostatnich miesięcy życia. „Po tym jak mój umysł wędruje we śnie
przez lasy, ogrody, zaczarowane pałace, gdzie doświadczam wszelkich
wyobrażalnych przyjemności, budzę się i te senne wizje mieszają mi
się z jawą”. Późnym rankiem zdobywał się na jedyny wytężony
wysiłek intelektualny dnia. Kartezjusz wierzył, że lenistwo jest
potrzebne do dobrej pracy umysłowej. Dbał więc o to, by się nie
przemęczać. Po wczesnym lunchu szedł na spacer lub rozmawiał
z przyjaciółmi, a po kolacji zajmował się korespondencją.
To wygodne kawalerskie życie skończyło się gwałtownie pod
koniec 1649 roku, kiedy Kartezjusz objął posadę na dworze Krystyny
królowej Szwecji, która w wieku dwudziestu dwóch lat została jedną
z najpotężniejszych monarchiń Europy. Nie jest do końca jasne,
dlaczego zgodził się przyjąć to stanowisko. Być może motywowało go
pragnienie sławy i prestiżu, a może chciał ukształtować młodą
władczynię. W każdym razie decyzja była zgubna. Przybył do Szwecji
mroźną zimą 1649 roku i okazało się, że lekcje królowej Krystyny
mają się odbywać wczesnym rankiem, od piątej. Nie było innego
wyjścia, musiał przystać na te warunki. Po miesiącu stosowania się do
nowego rozkładu dnia Kartezjusz zachorował, najprawdopodobniej na
zapalenie płuc. Dziesięć dni później już nie żył.
Johann Wolfgang Goethe (1749–1832)

Jako młodzieniec Goethe mógł pisać całe dnie, w starszym wieku


zauważył, że odpowiednią energię twórczą ma jedynie rano.
„W pewnym momencie życia z łatwością mogłem napisać jedną
drukowaną stronę dziennie”, powiedział w 1827 roku. „Teraz nad
drugą częścią Fausta potrafię pracować jedynie wcześnie rano, gdy
czuję się ożywiony i wzmocniony snem, a jeszcze nie nękają mnie
trywialne absurdy codzienności. A nawet wtedy, cóż to za ilość
pracy? Jeśli mi się poszczęści, napiszę jedną stronę, ale z reguły to
tylko garść słów lub jeszcze mniej, jeśli jestem w mało twórczym
nastroju”296. Takie samopoczucie było zmorą ostatnich lat jego
egzystencji. Za daremne uważał próby pracy bez cienia inspiracji.
Powiedział: „Moją radą jest nie zmuszać się do niczego, lepiej
roztrwonić lub przespać ten nieproduktywny czas, niż pisać coś, co
nie przyniesie za grosz satysfakcji”297.
Fryderyk Schiller (1759–1805)

Niemiecki poeta, historyk, filozof, autor sztuk teatralnych w swoim


gabinecie miał szufladę pełną gnijących jabłek. Twierdził, że
potrzebuje zapachu zgnilizny, by poczuć potrzebę pisania. Nie znosił,
gdy mu przeszkadzano, dlatego pisał prawie wyłącznie w nocy. Latem
wolał tworzyć na zewnątrz, przy swojej altanie ogrodowej na
przedmieściach Jeny. Biograf tak opisuje szczegóły nocnej pracy
Schillera:

Siedząc w nocy przy biurku, wspomagał się mocną kawą,


czekoladkami, częściej jednak butelką reńskiego wina lub szampanem.
Często sąsiedzi słyszeli, jak z zapałem deklamuje pośród nocnej ciszy,
a ktokolwiek miał szansę widzieć go wówczas (wystarczyło wspiąć się
na górę naprzeciwko domu Schillera, po drugiej stronie doliny), mógł
zobaczyć, jak chodzi po izbie w tę i z powrotem, recytując na głos, po
czym nagle rzuca się na krzesło i pisze, jednocześnie popijając ze
szklanki, która stała obok. Zimą siedział przy biurku do czwartej lub
nawet piątej rano. Latem do trzeciej. Potem szedł do łóżka, z którego
rzadko wstawał przed dziewiątą czy dziesiątą298.

Długie godziny nocnego pisania, wspomagane nie tylko kawą, winem,


czekoladkami i zapachem gnijących jabłek, lecz także nieustannym
paleniem i wciąganiem tabaki, przyczyniły się do jego słabowitego
zdrowia i ciągłych fizycznych dolegliwości. Mimo to Schiller nie
rezygnował ze swoich przyzwyczajeń. Były jedyną gwarancją
nieprzerwanego tworzenia. Napisał do przyjaciela: „Polegliśmy, nie
doceniwszy największej wartości: czasu. Gdybyśmy lepiej go
pożytkowali, moglibyśmy stworzyć coś niesamowitego”299.
Franciszek Schubert (1797–1828)

Według przyjaciela z dzieciństwa Schubert „zasiadał do biurka


o szóstej rano i komponował bez przerwy do trzynastej. W tym czasie
popalał fajkę”300. Popołudniami austriacki kompozytor był
zdecydowanie mniej zdyscyplinowany. Jego przyjaciel zauważył:
„Popołudniami nigdy nie komponował, po obiedzie szedł do kawiarni,
pił małą czarną i palił przez godzinę czy dwie, jednocześnie czytając
gazety”301. Latem często wybierał się na długie spacery na wieś,
w pobliżu Wiednia, potem w towarzystwie przyjaciół wypijał
szklankę piwa czy wina. Mimo że stale potrzebował pieniędzy, unikał
udzielania lekcji gry na pianinie; często przyjaciele wspierali go
finansowo. Ktoś z jego kręgu zauważył: „Schubert był zaskakująco
płodny i pracowity, jeśli chodzi o komponowanie. We wszystkich
innych sprawach, które można by nazwać pracą, okazywał się
bezużyteczny”302.
Franciszek Liszt (1811–1886)

Węgierski kompozytor i wirtuoz fortepianu niewiele sypiał,


codziennie chodził do kościoła i nieustannie pił i palił. Jeden z jego
uczniów tak opisał zwyczajny dzień Liszta:

Wstawał codziennie o czwartej rano, nawet jeśli poprzedniej nocy


zaproszony był w gości, wypił sporo wina i położył się bardzo późno.
Zaraz po przebudzeniu, jeszcze przed śniadaniem, szedł do kościoła.
O piątej pił ze mną kawę i jadł kilka suchych bułek. Potem zaczynała
się praca. Pisanie listów, czytanie, próbowanie muzyki i inne rzeczy.
O ósmej przychodził listonosz, który zawsze przynosił ogromny stos
listów. Przeglądało się je i odpowiadało na nie, próbowało dalej muzyki
(…).
Jeśli Liszt nie był akurat proszony na obiad, co zdarzało się bardzo
często, obiad przynoszono z dworu o trzynastej. Często jadałem z nim.
Posiłek był dobry i pożywny, chociaż prosty. Do obiadu pity był
kieliszek wina lub na sposób francuski, który Liszt lubił, woda i brandy.
Potem palił. W zasadzie palił nieustannie, kiedy tylko nie jadł i nie spał.
Na koniec maszyna do kawy. Kawa była świeżo palona codziennie,
Liszt przykładał do tego dużą wagę303.

Późniejszym popołudniem Liszt ucinał sobie dwugodzinną lub nieco


dłuższą drzemkę, częściowo dla wzmocnienia przed bezsenną nocą,
którą spędzał, chodząc po pokoju, siedząc przy pianinie lub pisząc.
Mimo że podczas lunchu pił oszczędnie, potem, przez całe popołudnie
i wieczór spożywał już sporo alkoholu. Aż do ostatnich lat życia
potrafił wypić dziennie jedną lub dwie butelki koniaku i od jednej do
trzech butelek wina, czasami do tego jeszcze kieliszek absyntu. Jemu
współcześni wspominają, że miał pogodne usposobienie, jednak
z pewnością nie był święty. Młodszy kolega zapytał go kiedyś,
dlaczego nie prowadzi dziennika. „Życie jest wystarczająco ciężkie”,
odparł. „Po co zapisywać te wszystkie nieszczęścia. Mój dziennik
przypominałby inwentarz sali tortur”304.
George Sand (1804–1876)

Sand każdej nocy swojego dorosłego życia potrafiła stworzyć


minimum dwadzieścia stron maszynopisu. Pracowała późną nocą.
Było to przyzwyczajenie z czasów, gdy jako nastolatka opiekowała się
chorą babcią. Wówczas jedynie nocami mogła pobyć w samotności
i pomyśleć. Później potrafiła wymknąć się z łóżka kochanka, by
zacząć pisać nową powieść. Rankiem rzadko pamiętała, co powstało
podczas tych lunatycznych sesji pisarskich. „Gdybym nie miała
swoich tekstów na półce, pewnie nawet nie pamiętałabym ich
tytułów”305, twierdziła.
Sand uchodziła za ekstrawagantkę: przebierała się, przybrała męski
pseudonim, miała liczne, biseksualne romanse, jednak jej metody
pracy były proste. Dla pobudzenia przy biurku podjadała czekoladę
i musiała regularnie przyjmować odpowiednie dawki nikotyny (paliła
cygara lub samodzielnie skręcane papierosy). Nie podobał się jej
wizerunek artysty jako osoby uzależnionej od narkotyków.
W autobiografii napisała:

Mówi się, że niektórzy artyści, aby tworzyć, potrzebują kawy, alkoholu


czy opium. Nie do końca w to wierzę, ale jeśli czasami sprawia im
przyjemność tworzenie pod wpływem substancji innych niż ich własne
odurzające myśli, wątpię, że stale potrzebują tych wspomagaczy lub że
się przechwalają ich używaniem. Wyobraźnia jest wystarczająco
ekscytująca. I przyznaję, że potęguję jej działanie jedynie odrobiną
mleka lub lemoniady, których spożywanie z trudem zaliczałoby mnie do
bohaterów bajronicznych. Szczerze mówiąc, nie wierzę, że Byron mógł
pisać piękne wersy, będąc pijanym. Inspiracja może nawiedzić duszę tak
samo łatwo w szale jak w leśnej ciszy. Jednak gdy jest to kwestia
formowania myśli, bez względu na to, czy jesteś zamknięty w swoim
gabinecie, czy występujesz na deskach teatru, musisz całkowicie nad
sobą panować306.
Honoré de Balzac (1799–1850)

Balzac był nieustępliwym pisarzem, wiedzionym ogromną literacką


ambicją. Nękany przez wierzycieli, rujnował sobie zdrowie piciem
ogromnych ilości kawy. Jak napisał Herbert J. Hunt, Balzac brał
udział w „orgiach pracy przerywanych orgiami relaksu
i przyjemności”307. Gdy pracował, jego rozkład dnia był brutalny: jadł
lekką kolację o osiemnastej, a potem kładł się spać. Wstawał
o pierwszej w nocy i zasiadał przy biurku na siedem godzin ciągłej
pracy. O ósmej pozwalał sobie na dziewięćdziesięciominutową
drzemkę. Między dziewiątą trzydzieści a czternastą podsumowywał
pracę, pijąc przy tym kawę, filiżanka za filiżanką. (Podobno wypijał
około pięćdziesięciu filiżanek dziennie). O szesnastej szedł na spacer,
potem brał kąpiel i przyjmował gości. O osiemnastej zaczynał cały
cykl od początku. „Dni topią się w moich rękach niczym lód na
słońcu”, napisał w 1830 roku. „Ja nie żyję, ja zużywam samego siebie
w okropnym stylu, lecz co to za różnica, czy umrę od pracy, czy od
czegoś innego”308.
Wiktor Hugo (1802–1885)

Gdy w 1851 roku Napoleon III przejął kontrolę nad Francją, Hugo
został skazany na polityczną banicję. Ostatecznie osiadł z rodziną na
Guernsey, brytyjskiej wyspie u wybrzeży Normandii. W ciągu
piętnastu spędzonych tam lat napisał swoje największe dzieła: trzy
zbiory poezji oraz Nędzników. Krótko po przybyciu na Guernsey Hugo
kupił posiadłość Hauteville – mieszkańcy wyspy uważali, że dom był
nawiedzony przez ducha kobiety, która popełniła tam samobójstwo –
i od razu wprowadził w nim kilka ulepszeń. Główną zmianą było
szklane wykończenie dachu, które sprawiło, że dom przypominał
małą umeblowaną szklarnię. Znajdował się na najwyższym
wzniesieniu na wyspie, z którego Hugo miał panoramiczny widok na
kanał La Manche. W bezchmurne dni można było zobaczyć wybrzeże
Francji. Hugo pisywał tam co rano, stojąc przy małym biurku
naprzeciwko lustra.
Wstawał o świcie, budzony odgłosem strzałów z pobliskiego fortu,
dzbankiem świeżo mielonej kawy i porannym listem od swojej
kochanki Juliette Drouet, która mieszkała dziewięć domów niżej od
Hauteville. Po przeczytaniu pełnych namiętności słów „Juju” do jej
„ukochanego Christa” Hugo połykał dwa surowe jajka, zaszywał się
w swoim punkcie obserwacyjnym i pisał do jedenastej. Następnie
wychodził na dach i mył się wodą z beczki pozostawionej tam na noc.
Wylewał na siebie lodowatą wodę i szorował ciało rękawicą
z końskiego włosia. Mieszkańcy miasteczka mogli oglądać ten
spektakl z ulicy. Podobnie Juliette, wystarczyło, że wyjrzała przez
okno.
W południe Hugo schodził na lunch. Biograf Graham Robb pisze:
„Wówczas wybitny człowiek wpuszczał odwiedzające go osoby, jak
gdyby prowadził muzeum. Hugo przyjmował niemal każdego –
pisarzy zbierających materiały do swoich przyszłych wspomnień,
dziennikarzy opisujących czytelniczkom słynny dom pana Hugo. Gdy
zegar wybijał dwunastą, pokazywał się w pilśniowym kapeluszu
i wełnianych rękawiczkach, niczym »dobrze ubrany farmer«,
i zapraszał gości do jadalni”309.
Hugo z pompą przyjmował osoby składające mu wizyty, sam
jednak jadł niewiele. Po obiedzie wybierał się na dwugodzinny spacer
lub wykonywał forsowne ćwiczenia na plaży. Następnie udawał się do
fryzjera (codzienne przycinanie włosów było rytuałem bliskim
zabobonowi) i na przejażdżkę powozem w towarzystwie Juliette. Po
powrocie do domu pisał dalej. Często popołudniami odpisywał na
stosy listów, które przychodziły codziennie.
Po zachodzie słońca albo spędzał wieczór u Juliette, gdzie
odwiedzali ich przyjaciele, by porozmawiać i pograć w karty, albo
smutny siedział w domu. Podczas rodzinnych obiadów czuł się
zobowiązany prowadzić filozoficzne dysputy. Przerywał je tylko po
to, by sprawdzić, czy jego żona nie przysnęła, lub by zapisać coś
w jednym z małych notesów, które wszędzie ze sobą nosił. Charles,
jeden z trójki jego dzieci, które również zostały pisarzami, tak
wspomina tę scenę: „Gdy tylko wpadał na jakikolwiek pomysł, coś
innego niż »Dobrze spałem« czy »Daj mi coś do picia«, odwracał się,
brał notes i zapisywał to, co przed chwilą powiedział. Nic nie mogło
umknąć jego uwadze. Wszystko kończyło w druku. Gdy jego synowie
próbowali wykorzystać coś, co powiedział ich ojciec, ten zawsze ich
zaskakiwał. Kiedy wychodziła jego książka, zaraz zauważali, że
wszystko, co zanotowali, zostało już opublikowane”310.
Karol Dickens (1812–1870)

Dickens był bardzo płodnym pisarzem – napisał piętnaście powieści,


z których aż dziesięć ma ponad osiemset stron, oprócz tego liczne
opowiadania, eseje, listy i sztuki. Aby mógł być tak produktywny,
musiały zostać spełnione pewne warunki. Po pierwsze, potrzebował
absolutnej ciszy. W jednym z jego domów w gabinecie zainstalowano
dodatkowe drzwi, które miały tłumić dobiegający z zewnątrz hałas.
Jego miejsce pracy musiało być precyzyjnie zaaranżowane – biurko
umiejscowione przy oknie, na biurku potrzebne do pisania materiały:
gęsie pióra i niebieski tusz. Do tego kilka ozdób: wazon ze świeżo
ściętymi kwiatami, nóż do papieru, pozłacany liść z umieszczonym na
nim królikiem, dwie brązowe statuetki (jedna przedstawiająca parę
pojedynkujących się ropuch, druga – gentlemana w towarzystwie
szczeniaków).
Godziny pracy Dickensa pozostawały niezmienne. Jego najstarszy
syn twierdził, że „żaden miejski urzędnik nie był bardziej metodyczny
i uporządkowany od jego ojca. Żadne jednostajne, nudne czy
konwencjonalne zadanie nie było realizowane z większą
punktualnością i wręcz służbową regularnością niż jego praca twórcza
w wyobraźni”311. Wstawał o siódmej, śniadanie jadł o ósmej,
w swoim gabinecie był o dziewiątej. Pozostawał tam do czternastej,
robił jedynie krótką przerwę na lunch z rodziną, podczas której był
jak w transie, jadł mechanicznie i niewiele mówił, by jak najszybciej
wrócić z powrotem do biurka. Zazwyczaj pisał około dwóch tysięcy
słów w ciągu dnia, choć w trakcie wzlotów wyobraźni potrafił
osiągnąć dwa razy tyle. Bywały jednak dni, kiedy nie mógł napisać
nic. Lecz również wtedy tkwił przy biurku, sztywno trzymał się
wyznaczonych godzin, dla zabicia czasu gryzmoląc i patrząc za okno.
Punktualnie o czternastej Dickens opuszczał swoje miejsce pracy
i udawał się na energetyczny trzygodzinny spacer przez wieś lub
spacerował ulicami Londynu. Myślał wtedy o dalszym ciągu
opisywanych historii i „szukał obrazów, które mógłby obudować”312.
Jego szwagier wspomina, że gdy wracał do domu, „wyglądał na
uosobienie energii, która wydzielała się z każdego pora w jego skórze
jak z jakiegoś ukrytego zbiornika”313. Wieczory Dickensa były
luźniejsze: kolację jadał o osiemnastej, a resztę czasu spędzał
w towarzystwie rodziny lub przyjaciół. Kładł się o północy.
Karol Darwin (1809–1882)

W 1842 roku Darwin przeprowadził się z Londynu na angielską wieś.


Powodem było nie tylko to, że chciał uciec od zgiełku miasta
i wychowywać dzieci w spokojniejszym otoczeniu. Ukrywał sekret –
swoją teorię ewolucji, którą budował w odosobnieniu przez minioną
dekadę, jednak jeszcze jej nie upublicznił. Miał świadomość, że
w wiktoriańskim społeczeństwie teoria głosząca, iż ludzkość pochodzi
od zwierząt, zostanie uznana za heretycką i arogancką. Nie chciał
ryzykować osobistą hańbą i odrzuceniem swoich pozostałych prac.
Zdecydował więc, że przeczeka ten trudny czas w Down House,
dawnej plebanii w odosobnionej wiosce w Kent, na „najdalszym
końcu świata”314, jak mówił. Pracował tam do końca życia.
Od momentu, gdy przybył do Down House, aż do 1859 roku, kiedy
wreszcie opublikował O powstawaniu gatunków, prowadził podwójne
życie: rozmyślania o ewolucji i naturalnej selekcji zachowywał dla
siebie, a jednocześnie uwierzytelniał swoją pozycję w środowisku
naukowców. Został ekspertem od skorupiaków, opublikował cztery
monografie o tych stworzeniach, za co w 1853 roku wyróżniono go
królewskim medalem. Badał również pszczoły i kwiaty oraz napisał
pracę o rafach koralowych i geologii Ameryki Południowej. W tym
czasie przedstawił swoją teorię kilku zaufanym osobom, zaznaczając,
że to tak, jakby „ujawniał informacje o popełnionym morderstwie”315.
W tym czasie, właściwie do końca swojego życia, był słabowitego
zdrowia. Cierpiał na bóle żołądka, palpitacje serca, miał kilka
czyraków, bóle głowy i wiele innych niepokojących symptomów.
Przyczyny tych dolegliwości pozostają nieznane, jednak na pewno
wpływ na nie miało londyńskie przepracowanie, niewątpliwie jego
zdrowie pogarszał też stres. Darwin zaczął więc prowadzić ciche,
mnisie życie w Down House. Cały dzień podporządkowywał pracy,
z przerwami na spacery, drzemki, czytanie i pisanie listów.
Pracownia Karola Darwina w Dawn House

Najlepiej pracowało mu się od ósmej rano. Później szedł na krótki


spacer i jadł porządne śniadanie. Potem przez dziewięćdziesiąt minut
pracował w pełnym skupieniu, robiąc jedynie krótkie wycieczki do
holu, gdzie na stole trzymał tabakę. W salonie spotykał się z żoną
Emmą, z którą wspólnie sprawdzali pocztę. Najpierw czytał swoją
korespondencję, następnie kładł się na kanapie, a Emma na głos
czytała listy adresowane do nich obojga lub do całej rodziny. Później
czytała na głos powieść.
O dziesiątej trzydzieści Darwin wracał do swojego gabinetu
i pracował do południa lub kwadrans dłużej. O tej porze często
z satysfakcją w głosie podkreślał, że zakończył swój dzień pracy:
„Zaliczyłem pracowity dzień”, po czym udawał się na spacer
w towarzystwie ukochanej foksterierki Polly. Najpierw zatrzymywał
się w szklarni, potem robił określoną liczbę okrążeń wzdłuż
promenady, rytmicznie stukając po żwirowej ścieżce laską z żelaznym
okuciem. Po powrocie jadł lunch z rodziną. Zwykle pił do obiadu
niewielką ilość wina. Darwin bardzo obawiał się pijaństwa i tylko raz
w życiu, podczas studiów w Cambridge, był nietrzeźwy.
Po lunchu wracał na kanapę w salonie, by poczytać gazety (była to
jedyna nienaukowa rzecz, którą czytał sam, resztę czytano mu na
głos). Następnie zasiadał przy kominku w wielkim, pokrytym włosiem
fotelu, na którego podłokietnikach kładł tablicę i pisał na niej listy.
Jeśli listów było sporo, dyktował je z zapisków, jakie robił z tyłu
maszynopisu lub jakiejś korekty. Darwin stawiał sobie za punkt
honoru odpisywanie na wszystkie listy, nawet te od oczywistych
głupców i oszustów. Jeśli na któryś zapomniał odpisać, miał wyrzuty
sumienia i nawet nie mógł z tego powodu spać. Listy pisał do
piętnastej. Następnie szedł do sypialni na piętrze, by odpocząć. Palił
fajkę, a Emma czytała na głos. Niekiedy przysypiał w trakcie lektury
i gdy się wybudzał, był wielce zdziwiony, zorientowawszy się, że
przegapił fragmenty historii.
O szesnastej schodził na dół i wybierał się na kolejny, trzeci już
spacer. Po półgodzinie wracał, by kontynuować pracę. O siedemnastej
trzydzieści znów przychodził czas na lenistwo, czyli czytanie powieści
na głos i następnego papierosa w pokoju na górze. Następnie dołączał
do rodziny na kolacji. Jednak nie jadł tego samego posiłku co reszta,
pił jedynie herbatę i jadł jajko lub mały kawałek mięsa. Jeśli mieli
gości, nie prowadził dyskusji, jak przystało, w męskim towarzystwie.
Twierdził, że nawet pół godziny byłoby dla niego wyczerpujące
i miałoby zły wpływ na jego sen. Zamiast tego dołączał do grona
kobiet w salonie i grał z nimi w gry planszowe. Jego syn Francis
wspomina, że ojciec „był mocno poruszony tym graniem
i lamentował, gdy przegrywał, zrzucając winę na prześladującego go
pecha, i z przesadzoną udawaną złością wypominał mamie dobrą
316
passę” .
Po dwóch rundach w tryktraka zaczynał czytać naukowe książki,
a przed snem słuchał, jak Emma gra na pianinie. Salon opuszczał
około dwudziestej drugiej. Po półgodzinie był w łóżku. Z reguły miał
jednak problemy z zaśnięciem. Potrafił leżeć godzinami, podczas gdy
jego umysł rozpracowywał jakiś problem, którego nie udało mu się
rozwiązać za dnia.
Tak wyglądał każdy jego dzień przez czterdzieści lat. Z małymi
wyjątkami. W lecie dołączał do rodziny na wakacjach i czasem
odwiedzał krewnych. Jednak zawsze odczuwał ulgę, gdy wracał do
siebie. Poza tym starał się unikać wychodzenia z domu. Mimo że
mieszkał w odosobnieniu i miewał ciągłe problemy ze zdrowiem,
Darwin był zadowolony z rodzinnego życia, jakie prowadził w Down
House – mieli z Emmą dziesięcioro dzieci – i ze swojej pracy, która
ujmowała mu lat, choć czasem doprowadzała go na skraj
wyczerpania. Francis Darwin wspomina, że powolne ruchy ojca
w domu stanowiły kontrast z jego ożywieniem podczas
eksperymentów – był wtedy pewny siebie i szybki, charakteryzowała
go „gorliwa powściągliwość, zawsze sprawiał wrażenie, że pracuje dla
przyjemności, w ogóle się nie męcząc”317.
Herman Melville (1819–1891)

Przetrwało tylko kilka zapisków na temat codziennych nawyków


Melville’a. Najciekawsze pochodzą prawdopodobnie z grudnia 1850
roku, z listu, który napisał do przyjaciela zaraz po tym, jak rodzina
Melville’a przeprowadziła się na 166-akrową farmę, do Arrowhead,
w regionie Berkshires w stanie Massachusetts. Trzydziestojednoletni
pisarz uprawiał tam kukurydzę, rzepę, ziemniaki i dynię. Praca
w polu sprawiała mu przyjemność, odpoczywał dzięki niej po sześciu
lub ośmiu godzinach pisania. Melville napisał:

Wstaję koło ósmej i idę do mojej stajni przywitać się z koniem i dać mu
śniadanie. (Z bólem serca podaję mu je na zimno, ale nic nie da się
z tym zrobić). Następnie składam wizytę mojej krowie, przynoszę jej
dynię lub dwie z pola, stoję tam i patrzę, jak je. To taki przyjemny
widok, gdy krowa porusza żuchwą. Robi to łagodnie i z dużym
nabożeństwem. Po swoim śniadaniu udaję się do pracowni, palę w piecu
i rozkładam rękopisy na stole. Jeden rzut oka i siadam do nich z chęcią.
O czternastej trzydzieści słyszę oczekiwane przeze mnie pukanie, które
(na moje życzenie) jest kontynuowane do czasu, aż wstanę i podejdę do
drzwi. Skutecznie odciąga mnie to od pisania, nawet jeśli byłem w nie
naprawdę wciągnięty. Moi przyjaciele – koń i krowa – domagają się
obiadu. Idę więc i go dostają. Po swoim obiedzie szykuję sanie i z matką
lub siostrami jedziemy do wsi. Jeśli akurat ukazuje się „Literary World”
[pismo, które subskrybował Melville – przyp. tłum.], radość jest jeszcze
większa! Wieczory spędzam w swego rodzaju hipnozie. Nie jestem
w stanie czytać, przeglądam więc jedynie książki drukowane dużą
czcionką318.

Od kilku miesięcy pisał wtedy Moby Dicka i pracownia w Arrowhead


zdawała się idealnym tłem dla pracy nad tą książką. „Teraz, gdy cała
ziemia jest pokryta śniegiem, czuję się tutaj trochę jak nad morzem”,
napisał. „Rano, gdy wstaję, wyglądam przez okno mojej pracowni,
jakbym wyglądał przez luk statku pływającego po Atlantyku. Mój
pokój jest niczym kajuta. Nocami, gdy się budzę, słyszę wycie wiatru.
Mam wtedy ochotę wejść na dach i postawić żagle na kominie, jakby
był masztem”319.
Nathaniel Hawthorne (1804–1864)

Po ukończeniu Bowdoin College w 1825 roku Hawthorne wrócił do


Salem w Massachusetts, gdzie zaczął wprowadzać w życie surową
literacką samodyscyplinę. Zamykał się w swoim pokoju na prawie
cały dzień, czytał aż do wyczerpania i bardzo dużo pisał, wyrzucał
jednak sporą część tego, co stworzył. Czas między 1825 a 1837
rokiem, kiedy to Hawthorne wreszcie opublikował zbiór opowiadań,
nazywany jest często „samotnymi latami”. Krytyk Malcolm Cowley
tak opisuje przyzwyczajenia pisarza z tamtego okresu:

W miarę upływu lat popadał w codzienną rutynę, która niewiele się


zmieniała jesienią i zimą. Każdego ranka pisał albo czytał aż do
obiadu. Każdego popołudnia czytał, pisał, marzył albo jedynie gapił się
na promienie słońca przebijające się przez dziurę w zasłonie i odbijające
się na przeciwległej ścianie. O zachodzie słońca szedł na długi spacer,
z którego wracał późnym wieczorem, by zjeść miskę grubo pokruszonej
czekolady z chlebem i porozmawiać o książkach ze swoimi dwiema
uroczymi siostrami, Elizabeth i Louisą, obydwie były już naznaczone
staropanieństwem. Były to niemal jedyne spotkania domowników.
Latem dzień Hawthorne’a był bardziej zróżnicowany. Wcześnie rano
chodził popływać między skałami. Często spacerował samotnie brzegiem
i nudził się do tego stopnia, że na klifie zabawiał się rzucaniem
kamieniami w swój cień. Pewnego razu podobno zatrzymał się na
długim moście na północy Salem i od rana do wieczora obserwował
przepływ podróżnych. Nie chodził do kościoła, ale w niedzielne poranki
lubił stać za zasłoną swojego otwartego okna i patrzeć na zgromadzenie
wiernych320.

Hawthorne ożenił się w 1842 roku i wówczas siłą rzeczy stał się mniej
egocentryczny. Gdy jednak pisał (a zarzekał się, że nie potrafi pisać
podczas ciepłych miesięcy, lecz jedynie jesienią i zimą), nadal
potrzebował kilku godzin dziennie w osamotnieniu. W Concord, gdzie
państwo Hawthorne’owie zamieszkali po ślubie, przesiadywał
samotnie w swojej pracowni do wczesnego popołudnia. „Nabożnie
izoluję się co rano (w dużej mierze wbrew własnej woli), napisał
swojemu redaktorowi, i pracuję w samotności do obiadu lub jeszcze
dłużej”321. Około czternastej dołączał do żony na obiedzie. Godzinę
później udawał się do wsi zajrzeć do biblioteki i na pocztę. Wracał do
domu przed zachodem słońca i wraz z żoną szli na krótki spacer nad
rzekę. Pili herbatę i Hawthorne przez godzinę lub dwie czytał
małżonce na głos.
Lew Tołstoj (1828–1910)

„Trzeba koniecznie co dzień pisać nie tyle dla wyników pracy, ile po
to, by nie wypadać z rytmu”322. To zdanie pochodzi z jednego
z relatywnie niewielu dzienników Tołstoja, które próbował prowadzić
w połowie lat sześćdziesiątych XIX wieku, gdy powstawała Wojna
i pokój. Jednak nie znajdziemy w nich nic na temat nawyków pisarza.
Jego syn Siergiej opisał, jak wyglądało ich życie w Jasnej Polanie,
rodzinnej posiadłości w regionie Tula w Imperium Rosyjskim.

Od września do maja my, dzieci, i nasi guwernanci wstawaliśmy między


ósmą a dziewiątą i szliśmy na śniadanie. Po dziewiątej, w podomce,
jeszcze nieumyty i nieubrany, ze zmierzwioną brodą, ojciec schodził ze
swojej sypialni do pokoju pod holem, gdzie kończył poranną toaletę.
Jeśli spotkaliśmy go po drodze, witał nas pospiesznie i niechętnie.
Zwykliśmy mówić: „Papa jest nie w humorze, dopóki się nie umyje”.
Potem on także przychodził zjeść śniadanie, z reguły były to dwa
gotowane jajka podane w szklance.
Nie jadł nic więcej aż do piątej po południu. Później, pod koniec 1880
roku, zaczął jeść obiady o czternastej lub piętnastej. Podczas śniadania
nie był rozmowny i zaraz po nim znikał w swoim gabinecie ze szklanką
herbaty. Właściwie nie widywaliśmy go potem aż do obiadu323.

Według Siergieja Lew Tołstoj pracował w izolacji. Nikomu nie wolno


było wchodzić do jego gabinetu. Drzwi do sąsiednich pokoi były
zamknięte na klucz, by nikt mu nie przeszkadzał. (Córka Tołstoja,
Tatiana, ma odmienne zdanie – pamięta, że matce wolno było
wchodzić do pracowni ojca. Siadała na tapczanie i po cichu
zajmowała się szyciem, podczas gdy jej mąż pisał324). Przed kolacją
Tołstoj udawał się na spacer lub na przejażdżkę, aby nadzorować
prace w posiadłościach ziemskich. Potem dołączał do rodziny w dużo
bardziej towarzyskim nastroju. Jak pisze Siergiej:
O piątej mieliśmy kolację, na którą ojciec często się spóźniał. Był
pobudzony przeżyciami mijającego dnia i opowiadał nam o nich. Po
kolacji z reguły czytał lub rozmawiał z gośćmi, jeśli jakichś mieliśmy.
Czasami czytał nam lub sprawdzał nasze lekcje. O dwudziestej drugiej
wszyscy mieszkańcy Jasnej Polany zbierali się ponownie na herbatę.
Przed snem znowu czytał, zdarzyło się, że zagrał też na pianinie. Około
pierwszej szedł spać325.
Piotr Czajkowski (1840–1893)

W 1885 roku Czajkowski wynajął daczę w Majdanowie, małej wiosce


niedaleko Klinu, około osiemdziesięciu kilometrów na północny
zachód od Moskwy. Gdy po latach niespokojnego podróżowania po
Rosji i Europie czterdziestopięcioletni kompozytor wreszcie znalazł
swoje miejsce, odczuł wielką ulgę. „Co za radość być we własnym
domu!”, napisał do swojej protektorki Nadieżdy von Meck. „Jakie
błogosławieństwo, że nikt nie będzie się wtrącał w moją pracę,
lektury czy spacery”326. Przez resztę życia mieszkał w Klinie lub jego
okolicach.
Krótko po przyjeździe Czajkowski ułożył swój plan dnia, którego
trzymał się bez względu na to, gdzie akurat mieszkał. Wstawał
wcześnie, między siódmą a ósmą. Przez godzinę pił herbatę, palił
i czytał. Najpierw Biblię, potem coś innego, co jak napisał jego brat
Modest, „było nie tylko przyjemnością, lecz także pracą”327 – jakąś
książkę, po angielsku lub filozoficzną, Spinozy albo Schopenhauera.
Potem wybierał się na pierwszy spacer, trwający nie dłużej niż
czterdzieści pięć minut. O dziewiątej trzydzieści zasiadał do pracy.
Zaczynał komponować zaraz po tym, jak uporał się z poprawkami
i korespondencją, czyli zadaniami, których nie lubił. „Przed
zabraniem się do przyjemnych spraw pozbywał się tych
nieprzyjemnych”328.
Punktualnie w południe robił sobie przerwę na lunch, co zawsze
sprawiało mu radość. Nie był wybredny i każde danie uważał za
świetnie przygotowane, nierzadko komplementował więc kucharzy.
Po lunchu, bez względu na pogodę, wybierał się na długi spacer.
„Gdzieś kiedyś odkrył, że człowiek dla zdrowia potrzebuje
dwugodzinnego spaceru. Przestrzegał tej zasady w sposób
pedantyczny i przesądny, do tego stopnia, że gdy zdarzało mu się
wrócić pięć minut wcześniej, zaczynał chorować i spotykały go
niewiarygodne nieszczęścia wszelkiego rodzaju”329.
Czajkowski miał usprawiedliwienie dla swego pedantyzmu – bez
spacerów trudno mu było tworzyć. Często się zatrzymywał, by
zanotować pomysły, które potem realizował na pianinie. W liście do
von Meck Czajkowski wyliczał zalety tego nawyku.

Ziarno przyszłej kompozycji zwykle kiełkuje nagle, w najbardziej


nieoczekiwanym stylu. Jeśli ziemia jest łaskawa, to znaczy, jeśli mam
nastrój do pracy, to ziarno zapuszcza korzeń z nieprawdopodobną siłą
i szybkością, rozpruwa ziemię, wypuszcza korzenie, liście, gałązki
i wreszcie kwiaty: nie mogę wyjaśnić tego kreatywnego procesu inaczej
niż za pomocą tej metafory. Trudność polega na tym, że owo ziarno
powinno mieć korzystne warunki do wzrostu. Reszta dzieje się sama.
Na próżno tłumaczyć słowami niezmierzoną błogość tego uczucia, które
cię ogarnia, gdy pojawia się główna idea i kiedy zaczyna przybierać
realne formy. Zapominasz o całej reszcie, jesteś jak szaleniec, wszystko
w tobie dygocze i się trzęsie i ledwo nadążasz ze szkicami, jeden pomysł
goni drugi330.

Po spacerze Czajkowski pił herbatę i przez godzinę czytał gazetę lub


historyczne dzienniki. Od siedemnastej pracował jeszcze przez dwie
godziny. Kolacja była o dwudziestej. Jeśli miał gości, chętnie grał
w karty. Jeśli był sam, czytał, układał pasjansa i jak zauważa jego
brat, „zawsze nieco się nudził”331.
Mark Twain (1835–1910)

Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XIX wieku rodzina Twaina


spędzała w Quarry Farm w Nowym Jorku, około dwustu mil na
zachód od ich domu w Hartford, w stanie Connecticut. Dla Twaina te
lata były najbardziej twórczym czasem w jego literackiej karierze.
Zwłaszcza po 1874 roku, kiedy właściciele farmy zbudowali mu na
niej małą prywatną pracownię. Tego lata Twain zaczął pisać Przygody
Tomka Sawyera. Jego rozkład dnia był prosty: szedł do pracowni rano,
po obfitym śniadaniu, i siedział tam do obiadu o siedemnastej. Od
kiedy przestał jadać lunch i od kiedy jego rodzina nie miała odwagi
podchodzić w okolice miejsca pracy Twaina – wzywali go, dmąc
w róg – mógł bez przeszkód pracować przez kilka godzin. „W ciepłe
dni, napisał do przyjaciela, otwieram szeroko drzwi swojej pracowni,
papier przytrzymuję kawałkiem cegły i piszę w środku huraganu,
okryty cienkim lnem, z jakiego robi się koszule”332.
Po obiedzie Twain czytał zgromadzonej rodzinie to, co napisał
w ciągu dnia. Lubił mieć publiczność, a jego wieczorne występy
niemal zawsze spotykały się z aprobatą. W niedziele Twain nie
pracował. Spędzał czas z żoną i dziećmi, czytając i rozmyślając
w jakimś zacienionym miejscu na farmie. Nieustannie palił cygara.
Jeden z jego najbliższych przyjaciół, pisarz William Dean Howells, tak
wspomina wizytę Twaina: „Trzeba było wietrzyć cały dom, bo palił
wszędzie od rana do wieczora”333. Howells opisuje też kłopoty, jakie
Twain miał z zasypianiem:

Borykał się wtedy z bezsennością lub raczej zwyczajnie nie chciało mu


się spać. Wspomagał się rozmaitymi specyfikami. Najpierw przed snem
chciał pić szampana, więc dostawał szampana. Potem przyjechał
z Bostonu z czterema butelkami jasnego piwa pod pachą; jasne piwo,
powiedział wówczas, to jedyne, co pozwoli mi zasnąć. Zapewnialiśmy
mu więc jasne piwo. Potem, kiedy odwiedziłem go w Hartford,
dowiedziałem się, że gorąca szkocka jest jedynym środkiem nasennym
wartym rozważenia. Szkocka więc, zgodnie z oczekiwaniami, znalazła
się w naszym kredensie. Jakiś czas potem zapytałem, czy nadal, aby
zasnąć, potrzebuje ciepłej whisky. Powiedział, że niczego już nie
potrzebuje. Przez jakiś czas uważał, że najlepiej zasypia się na podłodze
w łazience. Aż pewnego razu zwyczajnie położył się o dwudziestej
drugiej we własnym łóżku i udało mu się natychmiast zasnąć. I zaczął
tak robić z lubością. Bawiło go to. Niewiele było rzeczy na tym świecie,
które go nie bawiły. Nawet jeśli sprawiały mu jakąś przykrość334.
Alexander Graham Bell (1847–1922)

W młodości Bell pracował bez przerwy, pozwalał sobie jedynie na


trzy–cztery godziny snu w nocy. Po ślubie, kiedy jego żona Mabel
zaszła w ciążę, amerykański wynalazca zmuszony był pracować
o bardziej regularnych porach. Mabel nakazywała mu wstawać na
śniadanie o ósmej trzydzieści – „To trudne i nieraz leją się przy tym
335
łzy” , napisała w liście – oraz przekonała go, by zarezerwował dla
niej kilka godzin po wspólnej kolacji o dziewiętnastej. (O dwudziestej
drugiej mógł wrócić do swojej pracowni).
Wkrótce Bell zauważył, że ten nowy, prorodzinny rozkład dnia
całkiem mu odpowiada. Nie był jednak w stanie długo go
przestrzegać. W ferworze pracy nad nowymi pomysłami błagał żonę,
by zwolniła go z rodzinnych zobowiązań. Zdarzało się, że pracował
przez dwadzieścia cztery godziny bez przerwy na sen. Bell, jak
czytamy w dzienniku Mabel, wyjaśnił: „Mam swoje okresy
wzburzenia, kiedy mój mózg jest zapchany pomysłami, które mrowią
mnie w czubki palców, jestem podekscytowany i nikt mnie nie
powstrzyma”336. Mabel ostatecznie zaakceptowała jego poświęcenie
się pracy, jednak nie obyło się bez protestów. W 1888 roku napisała
do niego: „Zastanawiam się, czy myślisz o mnie w trakcie swojej
pracy. Pracy, z której jestem tak dumna i o którą jestem zazdrosna, bo
ukradła mi kawałek serca mego męża, bo gdzie jego myśli
i zainteresowania, tam musi być jego serce”337.
Vincent van Gogh (1853–1890)

„Dzisiaj znowu od siódmej rano do szóstej wieczorem pracowałem


bez ustanku, z małą tylko przerwą na posiłek w okolicy”, napisał van
Gogh w roku 1888 w liście do swojego brata Theo, dodając: „Nie
myślę o zmęczeniu i jeśli wieczorem mam do wykonania jeszcze jeden
obraz, maluję go”338. Było to dla niego typowe: kiedy znajdował się
w twórczym szale, malował non stop, „pracował zaciekle”339,
przerywając jedynie po to, by coś zjeść. Kiedy jego przyjaciel i kolega
po fachu Paul Gauguin złożył mu wizytę parę miesięcy później, jego
nawyki prawie się nie zmieniły. Napisał do Theo: „Dni mijają nam na
pracy, na ciągłej pracy, wieczorem jesteśmy wyczerpani i idziemy do
kawiarni, po czym kładziemy się spać wcześnie! Oto nasza
egzystencja”340.
N.C. Wyeth (1882–1945)

Amerykański malarz i ilustrator codziennie budził się o piątej rano


i do szóstej trzydzieści rąbał drewno. Potem „wzmocniony
grejpfrutem, jajkami, naleśnikami i kawą”341, jak pisze biograf David
Michaelis, Wyeth wspinał się na górę do swojego studia. Przed
malowaniem, po śniadaniu lubił napisać list, który często od razu
wysyłał na poczcie we wsi, dokąd jechał rodzinnym autem. W drodze
powrotnej zaglądał do swojego ucznia i czasami przejmował pędzel,
by „wypracować krytykę”.
Po powrocie do studia przywdziewał fartuch, między zęby wkładał
fajkę, na lewym kciuku zawieszał ogromną paletę i zabierał się do
pracy. Dreptał przed sztalugą między nagłymi pociągnięciami pędzla.
Pracował szybko. Nieraz kończył cały obraz w kilka godzin. Jeśli
praca nie szła mu zbyt dobrze, do zauszników okularów przyklejał
kawałki kartonu, by zasłonić sobie widok na duże okno po północnej
stronie studia i w ten sposób zwiększyć swoją koncentrację. Kiedy
o trzynastej robił przerwę na lunch, często zapominał odczepić te
zaślepki – był to znak dla rodziny, że praca tego dnia nie szła mu zbyt
dobrze i ma zły humor. Na co dzień jednak Wyeth był szczęśliwy, gdy
malował, a jego dzieci były mile widziane w studiu popołudniami
i mogły tam swobodnie się bawić, kiedy on w ciszy kończył malować.
Wyeth prawie nigdy nie pracował przy sztucznym świetle, więc każda
godzina światła dziennego była dla niego bardzo cenna. Nie znosił
przerywać pracy na koniec dnia i często marzył o tym, by następny
dzień zaczął się natychmiast. „Najtrudniejszą pracą na świecie jest
próbować nie pracować!”342, powiedział.
Georgia O’Keeffe (1887–1986)

„Lubię wstawać, gdy świta”, powiedziała O’Keeffe dziennikarzowi


w 1966 roku. „Psy zaczynają do mnie mówić, a ja rozpalam
w kominku, robię herbatę, siadam na łóżku i patrzę, jak wstaje
słońce. Ranek jest najlepszą porą, wokół nie ma nikogo. Wolę świat,
w którym nikogo nie ma”343. Mieszkała na pustyni w Nowym
Meksyku, gdzie na stałe przeniosła się w 1949 roku i mieszkała aż do
śmierci, nie miała więc problemu ze znalezieniem upragnionego
odosobnienia. Zwykle wcześnie rano wybierała się na półgodzinny
spacer. Chodząc po swojej posesji, uważała na grzechotniki i zabijała
je laską (grzechotki zachowywała, by pokazywać je potem gościom).
O siódmej jadła śniadanie przygotowane przez kucharza. Typowy
posiłek zawierał ostre chilli i oliwę czosnkową, jajka na miękko lub
jajecznicę, chleb z aromatycznym dżemem, pokrojone świeże owoce,
herbatę lub kawę344. Jeśli malowała, spędzała resztę dnia w studiu,
robiła sobie przerwę jedynie na lunch. Jeśli nie malowała, pracowała
w ogrodzie lub zajmowała się domem, odpowiadała na listy
i przyjmowała gości. Dni, w których malowała, były najlepsze.
O’Keeffe mówiła:

W pozostałe dni załatwia się inne rzeczy w pośpiechu. Rzeczy, które jak
się wydaje, trzeba załatwić, by móc w ogóle żyć. Sadzisz rośliny,
naprawiasz dach, zabierasz psa do weterynarza. Spędzasz dzień
z przyjacielem (…). Może nawet sprawia ci to wszystko przyjemność
(…). Jednak zawsze załatwiasz je w nerwowym pośpiechu, tak by móc
wrócić do malowania, bo to najistotniejsza rzecz, właściwie wszystko
inne robisz, by móc malować. Malowanie to wątek przewijający się
przez wszystkie rzeczy, które składają się na życie345.

Ostatnim posiłkiem w ciągu dnia O’Keeffe była lekka kolacja


o szesnastej trzydzieści. Jadła wcześnie, by mieć sporo czasu na
wieczorną przejażdżkę po ukochanej wsi. „Kiedy myślę o śmierci,
powiedziała pewnego razu, żałuję jedynie, że już więcej nie zobaczę
346
tych pięknych krajobrazów” .
Siergiej Rachmaninow (1873–1943)

„Niektórzy pianiści mówią, że są niewolnikami swoich


instrumentów”, powiedział Rachmaninow reporterowi w 1933 roku.
„Jeśli ja jestem niewolnikiem mojego, muszę przyznać, że mam
bardzo życzliwego pana”347. Rachmaninow musiał grać dwie godziny
dziennie, by utrzymać formę. Z komponowaniem rzecz przedstawiała
się jednak inaczej – trudno mu było znaleźć tyle nieprzerwanego
czasu, ile potrzebował. W 1907 roku napisał do przyjaciela: „Dzisiaj
pracowałem tylko od dziewiątej do dwunastej trzydzieści, potem
lunch i teraz zamiast pracować, piszę do ciebie. Mam jedną wolną
godzinę, a potem udaję się na godzinny spacer. Później dwie godziny
ćwiczeń i idę spać z kurami. Mam więc jedynie cztery godziny
dziennie na komponowanie. Za mało!”348.
Vladimir Nabokov (1899–1977)

Pochodzący z Rosji powieściopisarz słynął z dziwnych przyzwyczajeń.


Od roku 1950 pierwsze szkice powieści przygotowywał na kartkach
w linie, które przechowywał w długich biurowych pudełkach.
Przyznał, że nim zacznie pisać, wyobraża sobie całą powieść. Ta
metoda pozwalała mu komponować fragmenty niechronologicznie,
w dowolnej kolejności. Dzięki przetasowaniu kartek mógł szybko
zmienić układ akapitów, rozdziałów i dużych partii książki. (Jego
pudełko służyło również za przenośne biurko; pierwsze szkice Lolity
powstawały podczas podróży po Stanach Zjednoczonych, pracował
nocami na tylnym siedzeniu swojego zaparkowanego samochodu –
było to jedyne miejsce w kraju, jak twierdził, gdzie jest cicho i nie ma
przeciągów). Dopiero po miesiącach takiej pracy przekazywał szkice
żonie, a ona przepisywała je na maszynie. Maszynopis był jeszcze
potem kilkakrotnie sprawdzany.
W młodości Nabokov lubił pisać w łóżku, paląc papierosa za
papierosem. Kiedy dojrzał (i rzucił palenie), jego przyzwyczajenia się
zmieniły. Swoją rutynę opisał w wywiadzie z 1963 roku: „Zwykle
rozpoczynam dzień przy staroświeckim pulpicie, który mam w swoim
gabinecie. Potem, gdy w lędźwiach zaczynam czuć grawitację,
rozsiadam się w wygodnym fotelu przy normalnym biurku, aż
wreszcie, gdy grawitacja zaczyna wspinać się po moim kręgosłupie,
rozkładam się na kanapie w rogu mojego małego gabinetu”349.
Mieszkał już wtedy razem z żoną w sześciopokojowym apartamencie
na ostatnim piętrze hotelu Palace w Montreux w Szwajcarii. Z okien
widział Jezioro Genewskie. W tym samym wywiadzie Nabokov
opowiada o swoim planie dnia:

Zimą budzę się około siódmej. Za budzik służy mi kruk alpejski, duży,
błyszczący, z wielkim żółtym dziobem. Odwiedza mój balkon i wydaje
niezwykle melodyjny chichot. Przez chwilę leżę w łóżku, powtarzając
i planując różne rzeczy. Około ósmej: golenie, śniadanie, królowa
medytacja i kąpiel – w takiej kolejności. Potem pracuję w swoim
gabinecie aż do obiadu, z małą przerwą na krótki spacer z żoną wzdłuż
jeziora (…). Obiad jemy około pierwszej. O wpół do drugiej jestem
z powrotem przy biurku i pracuję nieustannie do wpół do siódmej.
Potem spacer do kiosku po angielskie gazety i kolacja o siódmej. Po
kolacji już nie pracuję. Do łóżka idę około dziewiątej. Czytam do wpół
do dwunastej, a potem szamoczę się w łóżku mniej więcej do
pierwszej350.

„Moje nawyki są proste. Moje gusta banalne”351, wyznał później.


Przyjemnościami, jakim najchętniej się oddawał, były „mecze piłki
nożnej w telewizji, szklanka wina i łyk puszkowanego piwa, kąpiele
słoneczne na trawniku i opanowywanie taktyk szachowych”.
I oczywiście łapanie ukochanych motyli, czym zajmował się na
alpejskich wzgórzach, często przemierzając dwadzieścia cztery lub
więcej kilometrów dziennie, po czym, jak ponuro zanotował, spał
„jeszcze gorzej niż zimą”352.
Balthus (1908–2001)

Zagadkowy malarz opublikował swoją pierwszą książkę w wieku


dwunastu lat – zawierała czterdzieści ilustrowanych historii o kocie
autorstwa Rainera Marii Rilkego, ówczesnego kochanka jego matki.
Malował codziennie do osiemdziesiątki. Na cały ten czas zadomowił
się w okazałej chacie w szwajcarskich Alpach, gdzie prowadził życie
wyrafinowanego arystokraty otoczonego przez żonę, służących i koty.
Po śniadaniu o dziewiątej trzydzieści i przejrzeniu poczty Balthus
zajmował się ocenianiem porannego światła. „Tak sprawdzam, czy
będę danego dnia malował, czy postęp w misterium tworzenia obrazu
będzie znaczący”353, powiedział. Późnym rankiem lub zaraz po
lunchu Balthus zmierzał do swojego studia na krańcach pobliskiej
wioski – poruszał się przy pomocy laski, a potem na wózku, który
popychała jego żona Setsuko. Dzień malowania zawsze rozpoczynał
od modlitwy, a po niej godzinami medytował przed płótnem. Czasami
spędzał tak całą sesję, bez nawet jednego pociągnięcia pędzlem. Gdy
znajdował się w tym stanie, palenie stanowiło dla niego konieczność.

Zawsze paliłem podczas malowania. Fotografie z młodości


przypomniały mi o tym. Intuicyjnie rozumiałem, że palenie potęguje
moją umiejętność koncentracji. Pozwala mi być całkowicie sam na sam
z płótnem. Teraz, kiedy moje ciało jest słabsze, palę mniej, jednak nie
przegapiłbym tej wyśmienitej chwili kontemplacji tuż przed
malowaniem, gdy papieros w ustach pomaga mi się w nie wczuć.
Miewam również miłe chwile z papierosem – po jedzeniu lub herbacie.
Hrabina zawsze kładzie papierosy na małym nocnym stoliku obok stołu,
przy którym jem lunch. To cudowny moment szczęścia, który
Baudelaire nazywał, jak mi się zdaje, „godzinami przyjemności”354.

O szesnastej trzydzieści lub siedemnastej Balthus wracał do chaty, by


dotrzymać hrabinie towarzystwa podczas tradycyjnej herbaty
z dżemami, ciastami owocowymi i tartami czekoladowymi. Po kolacji,
o dwudziestej, często udawali się do biblioteki, by oglądać filmy na
szerokim ekranie telewizora. Balthus szczególnie lubił kino akcji,
westerny i opery.
Pracownia Balthusa w Rossinière, Szwajcaria 1990
Le Corbusier (1887–1965)

Szwajcarski architekt Charles-Édouard Jeanneret, który we wczesnych


latach dwudziestych XX wieku przyjął nazwisko Le Corbusier, przez
całe zawodowe życie bardzo sztywno trzymał się swojego forsownego
planu. Zaraz po przebudzeniu, o szóstej, przez czterdzieści pięć minut
uprawiał kalistenikę. Potem podawał żonie poranną kawę i jedli
razem śniadanie. Przez resztę poranka malował, szkicował i pisał. To
była najbardziej twórcza część jego dnia i mimo że często poświęcał
godziny na malowanie, które nie miało bezpośredniego związku
z architekturą i którego efektów nie pokazywał nikomu poza żoną,
swoje zawodowe sukcesy przypisywał właśnie tym samotnym
porankom spędzonym na artystycznej kontemplacji.
Le Corbusier nie przebywał wiele czasu w biurze. Docierał do
studia (pokonywał krótką drogę taksówką lub metrem) punktualnie
o czternastej i polecał swoim pracownikom pracować nad pomysłami,
na które wpadł rano. Zwykle wracał do domu przed siedemnastą
trzydzieści, chociaż zdarzało mu się stracić poczucie czasu. Jego
współpracownik wspomina:

Powroty do domu mówiły sporo na temat charakteru Le Corbusiera.


Jeśli praca szła dobrze i jeśli był zadowolony ze swoich szkiców
i przekonany do tego, co robi, zapominał, która jest godzina, i spóźniał
się na obiad. Jeśli jednak nie szło mu tak dobrze, nie był pewien swoich
pomysłów i był niezadowolony z rysunków, bardzo się denerwował.
Bawił się swoim zegarkiem – małym, dziwnie damskim wynalazkiem,
o wiele za małym na jego dużą rękę – i w końcu z niechęcią mówił:
„C’est difficile, l’architecture”, rzucając ołówkiem lub węglem
w rysunek, i wymykał się, jak gdyby zawstydzony, że zostawia projekt
i mnie – i nas – w trudnym położeniu355.
Buckminster Fuller (1895–1983)

Amerykański architekt i wynalazca (nazywał siebie „wszechstronnym,


przewidującym naukowcem projektowania”) bywał przedmiotem
własnych badań (nazywał siebie również świnką morską B). Podał
w wątpliwość zaakceptowane przez ludzkość styl życia i sposób
przemieszczania się – popularyzując kopułę geodezyjną i trzykołowy
obłokształtny pojazd Dymaxion oraz inne futurystyczne wynalazki,
zrezygnował także z tradycyjnego modelu zachowań. We wczesnych
latach trzydziestych XX wieku odkrył, że praktykowany przez
człowieka sen nie pasuje do nowoczesnego trybu życia. Obliczył, że
gdyby mógł nauczyć się spać mniej, miałby więcej czasu na pracę.
J. Baldwin opisał efekty jego eksperymentowania z „częstszym snem”:

Seria prób z 1932 i 1933 roku upewniła go, że uczucie zmęczenia


i senność oznaczają, że przeciążył swoje ciało i umysł do tego stopnia,
iż potrzebują odpoczynku i regeneracji. Zdecydował, że spróbuje
z premedytacją zasnąć, nim poczuje zmęczenie i senność. Jeśli zaśnie
niewyczerpany, naprawa i rekonwalescencja nie będą konieczne. Sen
byłby jedynie wypoczynkiem. Może mógłby być krótki. I jeśli trzymałby
się tego, możliwe, że nigdy nie byłby zmęczony.
Po wypróbowaniu wielu sposobów Bucky (bo tak go nazywano) znalazł
jeden skuteczny. Drzemał przez około trzydzieści minut po sześciu
godzinach pracy, mniej, jeśli dawała o sobie znać „niepewna obsesja
ciekawości”. Miało to na niego dobry wpływ. Mogę osobiście
poświadczyć, że wielu jego młodszych kolegów i studentów nie nadążało
za nim. Nigdy nie wyglądał na zmęczonego. Mógł wykładać przez
dziesięć godzin lub więcej. Bez przerwy robił notatki, czytał,
konstruował modele lub krzątał się. Sprawnie pracował w ten sposób do
siedemdziesiątki356.

Baldwin pisze również, że Fuller „zadziwiał umiejętnością zasypiania


w trzydzieści sekund, jak gdyby wyłączał jakiś przycisk w swojej
głowie. To działo się tak szybko, że wyglądało, jakby miał zawał
serca”. Tak czy inaczej, mimo oczywistych sukcesów
w eksperymentowaniu z wysokofrekwencyjnym snem Fuller nie
stosował tego rozwiązania do końca życia. Ostatecznie jego żona
zaczęła narzekać na te dziwne godziny snu i Bucky powrócił do
normalnych pór odpoczynku. Wciąż jednak w miarę potrzeby ucinał
sobie drzemki w ciągu dnia.
Paul Erdős (1913–1996)

Erdős był jednym z najgenialniejszych i najbardziej płodnych


matematyków XX wieku. Był także, jak opisuje go Paul Hoffman
w swojej książce The Man Who Loved Only Numbers (Mężczyzna, który
kochał jedynie liczby), prawdziwym ekscentrykiem –
„matematycznym mnichem”, który cały dobytek swojego życia
trzymał w kilku walizkach. Ubierał się w łachmany i oddawał niemal
wszystkie pieniądze, które zarabiał, zatrzymywał jedynie
najpotrzebniejsze rzeczy. Zatwardziały kawaler, w pełni (może wręcz
przesadnie) oddany matce. Nigdy nie nauczył się gotować, nawet
wody na herbatę. Fanatyczny pracoholik, który potrafił pracować po
dziewiętnaście godzin na dobę, a spać kilka dziennie.
Erdős lubił brać udział w krótkich projektach z innymi
matematykami. Przemierzał glob w poszukiwaniu nowych talentów.
Często podczas wspólnej pracy biwakował przed ich domami. Jeden
z kolegów tak wspomina jego wizytę w latach siedemdziesiątych XX
wieku:

Potrzebował jedynie trzech godzin snu. Wstawał rano i pisał listy,


matematyczne listy. Spał na dole. Budzik był źle nastawiony,
wskazywał siódmą, ale w rzeczywistości była czwarta trzydzieści.
Uważał, że powinniśmy pracować, więc włączał telewizor na cały
regulator. Potem, gdy znaliśmy się już lepiej, wchodził na górę i pukał
do drzwi mojej sypialni. „Ralph, żyjesz?”. Tempo było męczące. Chciał
pracować od ósmej rano do pierwszej trzydzieści w nocy. Oczywiście
z przerwami na posiłki. Jednak nawet podczas jedzenia zapisywaliśmy
obliczenia na serwetkach i cały czas rozmawialiśmy o matematyce.
Zostawał tydzień czy dwa i pod koniec można było paść
z wyczerpania357.

Erdős był wyjątkowo odporny na amfetaminę. Mógł zażywać


dwadzieścia miligramów benzedryny lub ritalinu dziennie. Martwiąc
się o nadużywanie przez niego narkotyków, przyjaciel założył się
z nim, że Erdősowi nie uda się nie brać amfetaminy przez miesiąc.
Erdős wygrał zakład. Przez trzydzieści dni był czysty. Kiedy przyszedł
odebrać wygrane pieniądze, powiedział koledze: „Udowodniłeś mi, że
nie jestem uzależniony, ale nic przez ten miesiąc nie zrobiłem.
Wstawałem co rano i gapiłem się na kartkę papieru. Byłem jak zwykły
człowiek, nic mi nie przychodziło do głowy. Cofnąłeś rozwój
matematyki o miesiąc”358. Po tym zakładzie Erdős kontynuował
przyjmowanie amfetaminy, którą wspomagał espresso i tabletkami
kofeinowymi. „Matematyk, jak mawiał, jest maszyną do przerabiania
359
kawy na twierdzenia” .
Andy Warhol (1928–1987)

Każdego ranka od 1976 roku aż do śmierci w roku 1987 Warhol


dzwonił do swojej długoletniej przyjaciółki i współpracowniczki Pat
Hackett i zdawał jej relację z wydarzeń minionego dnia: opowiadał
o ludziach, których spotkał, pieniądzach, które wydał, imprezach, na
które poszedł. Warhol, początkowo jedynie dla celów podatkowych,
spisywał wszystkie wydatki i doczepiał te zapiski do tygodniowych
rachunków. Ów pamiętnik stał się czymś więcej – intymnym
portretem artysty, który rzadko pozwalał sobie na intymność. We
wstępie do Andy Warhol Diaries, książki w skróconej formie
opublikowanej w 1989 roku, Hackett opisuje przyzwyczajenia
Warhola z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych:

Przestrzeganie tygodniowej „ruty” było dla Warhola tak istotne, że


odstępował od niej jedynie wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne.
Po swoich porannych telefonicznych zwierzeniach często dzwonił
jeszcze do paru osób, potem brał prysznic, ubierał się i zabierał
ukochane jamniki Archiego i Amosa z trzeciego piętra, gdzie miał
sypialnię, windą do kuchni na dole, gdzie jadał śniadanie ze swoimi
filipińskimi gosposiami – siostrami Niną i Aurorą Bugarin. Potem
z egzemplarzami „Interview” pod pachą udawał się na kilkugodzinne
zakupy, zwykle wzdłuż Madison Avenue. Następnie do domów
aukcyjnych i na 47. Ulicę, gdzie były sklepy z biżuterią i antykami.
Rozdawał magazyn sprzedawcom, w nadziei, że będą chcieli
zareklamować w nim swoje usługi, oraz fanom, którzy rozpoznawali go
i zatrzymywali na ulicy. Czuł się dobrze, gdy mógł im coś dać.
Docierał do biura między trzynastą a piętnastą, w zależności od tego,
czy miał lunch biznesowy. Zaraz po dotarciu na miejsce sięgał do
kieszeni spodni lub do buta po pieniądze i wysyłał któregoś z dzieciaków
na dół do Brownies po przekąski. Pił sok marchewkowy lub herbatę
i jednocześnie sprawdzał, jakie spotkania ma zaplanowane na
popołudnie i wieczór, oddzwaniał i odbierał niektóre telefony.
Sprawdzał też stertę poczty, przychodzącą codziennie, i decydował,
które z listów, zaproszeń, prezentów, magazynów wrzucić do Kapsuły
Czasu, to znaczy jednego z setek brązowych pudeł o wymiarach 10 ×
15 × 14 cali, które były pieczętowane, datowane i chowane do
magazynu, a następnie natychmiast zastępowane identycznymi pustymi
pudłami. Mniej niż jeden procent wszystkich rzeczy, które nieustannie
dostawał, zatrzymywał dla siebie lub oddawał komuś. Cała reszta szła
„do pudła” z rzeczami, które uważał za „interesujące”, co dla
Andy’ego, który zainteresowany był wszystkim, oznaczało dosłownie
wszystko (…). Przez godzinę czy dwie siedział w recepcji i rozmawiał
z ludźmi z biura o ich życiu uczuciowym, dietach i o tym, gdzie spędzili
ostatnią noc. Potem przemieszczał się na parapet przy słonecznym oknie
pod telefonami i czytał prasę, przeglądał magazyny, dzwonił w kilka
miejsc, trochę rozmawiał o biznesie z Fredem i Vincentem (Hughes
i Fremont, menedżer i kierownik biura Warhola). Wreszcie szedł do
swojej pracowniczej części loftu, przy windzie towarowej, gdzie
malował, rysował, wycinał, przesuwał zdjęcia itd. aż do końca dnia,
kiedy to siadał z Vincentem, płacił rachunki i rozmawiał przez telefon
z przyjaciółmi, przygotowując plan na wieczór.
Między osiemnastą a dziewiętnastą, gdy kończyły się największe korki,
szedł na Park Avenue i łapał taksówkę. Spędzał kilka minut w domu,
jak sam to nazywał, „sklejając się” – mył twarz, dopasowywał białe
włosy, swój znak rozpoznawczy, i może, może zmieniał ubrania, ale
tylko wówczas, jeśli w planach miał naprawdę ciężki wieczór.
Sprawdzał, czy ma film w kamerze. (Od połowy lat sześćdziesiątych do
połowy lat siedemdziesiątych Warhol nieustannie nagrywał swoich
przyjaciół. Ale pod koniec lat siedemdziesiątych znudziły mu się te
przypadkowe nagrania i zaczął nagrywać ludzi jedynie z konkretnych
powodów. Kiedy na przykład wydawało mu się, że jakiś dialog będzie
mógł wykorzystać w swojej sztuce bądź scenariuszu filmowym). Potem
wychodził, czasami na kilka kolacji i imprez, czasami tylko na wczesny
film i kolację. Jednak niezależnie od tego, do której zabawił, następnego
ranka zawsze był gotowy na kolejną część swoich zwierzeń360.
Edward Abbey (1927–1989)

„Kiedy piszę książkę, co rano pakuję pudełko śniadaniowe, przenoszę


się do mojej chatki nad wodą i ukrywam się tam na cztery czy pięć
godzin”, napisał amerykański ekolog i eseista w 1981 roku
w odpowiedzi na pytanie fana o jego nawyki pisarskie. „Pomiędzy
książkami robię sobie wakacje, które nieraz ciągną się miesiącami.
Wtedy moimi słabościami stają się lenistwo i melancholia, co kończy
się, gdy wracam do pracy. Trudno się żyje z pisarzem: kiedy nie pisze,
jest smutny, a kiedy pracuje, jest opętany. W każdym razie tak
właśnie jest ze mną”361. Abbey zwykle rozgrzewał się rano, zapalając
fajkę kukurydzianą i pisząc list lub dwa. Niezbyt lubił siadać do
pracy. „Nie znoszę poświęcenia, zobowiązań i pracy pod presją”,
napisał swojemu redaktorowi. „Ale z drugiej strony lubię, gdy płaci
mi się z góry, i pracuję wyłącznie pod presją”362.
V.S. Pritchett (1900–1997)

„Pritchett był artystą o naprawdę świetnej wyobraźni”, zanotował


Jeremy Treglown w biografii z 2004 roku, „ale przede wszystkim był
profesjonalnym pisarzem, który odczuwał wielką dumę, że potrafi się
z tego utrzymać”363. Jednak by było to możliwe, brytyjski eseista
i twórca krótkich form miał ustalony plan dnia, którego twardo
przestrzegał. Rano nieco się guzdrał w drodze do biurka: o siódmej
czy siódmej trzydzieści przygotowywał sobie i żonie dzbanek herbaty
i wracał do łóżka z codziennymi gazetami. Po pierwszym podejściu do
krzyżówki w „Timesie” szedł do kuchni zrobić sobie śniadanie –
jedyny posiłek, który przygotowywał samodzielnie. Zwykle składało
się ono z boczku, jajek i przypalonego tosta. Robił też drugi dzbanek
herbaty dla żony. Po kąpieli Pritchett wreszcie udawał się do swojego
gabinetu, wdrapywał się po stromych schodach na czwarte piętro –
z dala od hałasu londyńskich ulic.
Pierwszym rytuałem było odpalenie fajki. Wraz z upływem czasu
leżało wokół niego coraz więcej wypalonych zapałek. Pritchett pisał
odręcznie, na starej stolnicy opartej na podłokietnikach fotela.
Papiery były przyczepione biurowymi klipsami. Pisał cały ranek,
o trzynastej robił przerwę na martini i lunch364. Po drugim spojrzeniu
na krzyżówkę przez około godzinę drzemał w bibliotece,
przygotowywał więcej herbaty i załatwiał sprawunki w okolicy.
Zazwyczaj udawało mu się popracować jeszcze przez godzinę czy
dwie przed kolacją, która była o dziewiętnastej. Potem przed snem
najczęściej dalej pracował. To, co napisał o Edwardzie Gibbonie,
odnosiło się również do niego samego: „Prędzej czy później okazuje
się, że wszyscy wielcy ludzie są do siebie podobni. Nigdy nie przestają
pracować. Nie tracą nawet minuty. To bardzo przygnębiające”365.
Edmund Wilson (1895–1972)

Zdaniem biografa Lewisa M. Dabneya „Wilson był jedynym znanym


literatem alkoholikiem, którego prac nie kompromitowało picie”366.
Wilson z całą pewnością potrafił pić. Krytyk literatury i eseista
dosłownie wsysał wszystko, co było pod ręką, łącznie z domowej
roboty ginem i czystym alkoholem, jednak preferował piwo Molson
i whisky Johnnie Walker Red Label. Poeta Stephen Spender
wspomina: „W Princeton Club zamawiał sześć kieliszków martini i pił
jeden po drugim”367. Mimo to Wilson rzadko miał kaca i nie
potrzebował wiele snu. Zawsze zasiadał do pracy o dziewiątej rano
i pracował do piętnastej czy szesnastej po południu, z przerwą na
lunch spożywany przy biurku. „Trzeba wyznaczyć sobie cel na każdy
dzień i trzymać się tego”, powiedział. „Ja zwykle próbuję napisać
sześć stron”368. (Były to strony brulionu biurowego, zapisywane
ołówkiem. Potem zwiększył objętość do siedmiu stron).
Prawdziwe pijaństwo rozpoczynał wieczorem, jednak nie był
przeciwny popijaniu whisky w czasie pracy, co pomagało mu
ukończyć trudniejsze fragmenty. Poza pisaniem swoich
standardowych sześciu czy siedmiu stron znajdował czas, by
odpowiadać na listy i prowadzić dziennik, w którym oprócz
pomysłów na eseje i powieści zapisywał, nie pomijając szczegółów,
swoje seksualne relacje z kobietami. (Wilson miał cztery żony
i niezliczone romanse. Na kobietach wywierał silne wrażenie, mimo
że był nieatrakcyjnym kurduplem). Nie pisał o rzeczach, które go nie
interesowały, i mimo że miał trudności ze stabilnością finansową, był
dumny z tego, że podejmował jedynie te tematy, które naprawdę go
zajmowały. „Pisać, o czym się chce, i sprawić, by redakcja ci za to
płaciła, zanotował, to wyczyn, który wymaga niemałych kalkulacji
i niezłej pomysłowości”369.
John Updike (1932–2009)

„Pisałbym hasła reklamowe dezodorantów czy na etykiety butelek


keczupów, jeślibym musiał”, powiedział Updike „The Paris Review”
w 1967 roku. „Cud zamiany domysłów w myśli, myśli w słowa,
a słów w metal, druk i tusz nigdy mnie nie znudzi”370. Przez większą
część swojej kariery Updike wynajmował małe biuro nad restauracją
w śródmieściu Ipswich w stanie Massachusetts, gdzie każdego ranka
pisał przez trzy–cztery godziny i osiągał wynik około trzech stron
dziennie. „Koło południa zapach jedzenia zaczynał przenikać przez
podłogę, ale wytrzymywałem jeszcze godzinę, nim staczałem się na
dół, odurzony dymem papierosowym, by zamówić kanapkę”371,
wspominał później Updike. W wywiadzie z 1978 roku dokładniej
opisuje swój dzień:

Próbuję pisać od rana do popołudnia. Nie jestem rannym ptaszkiem; na


szczęście moja żona też nie. Wstajemy równocześnie i przez pół godziny
toczymy bój o poranne gazety. Potem koło dziewiątej trzydzieści spieszę
do mojego biura i jako pierwszy biorę się do ciekawego projektu. Jem
późny lunch i jakoś trwonię resztę dnia. W życiu pisarza jest dużo
pracy, tak samo jak w życiu profesora, jednak ma to znaczenie o tyle,
że jeśli nic nie robisz, na twoim biurku rośnie stos papierów. Jest dużo
listów, na które trzeba odpowiedzieć, i pewna liczba przemówień,
jednak staram się, by było tego jak najmniej. Nigdy nie pisałem w nocy,
jak niektórzy z moich kolegów. I nigdy nie wierzyłem, że powinno się
czekać na inspirację, bo uważam, że przyjemność niepisania jest tak
duża, że jeśli zaczniesz sobie folgować, nigdy już nic nie napiszesz.
Staram się więc pracować regularnie, tak jak dentysta, który wierci
w zębach codziennie z wyjątkiem niedziel. Nie pracuję w niedziele
i czasem oczywiście też biorę urlop372.

W innym wywiadzie powiedział, że stara się przeznaczać co najmniej


trzy godziny dziennie na to, co związane jest z pisaniem; w innym
razie, jak powiedział, mógłby zapomnieć, o co w nim chodzi.
373
Porządna rutyna, dodał, „sprawia, że się nie poddajesz” .
Albert Einstein (1879–1955)

Einstein wyemigrował do Stanów Zjednoczonych w 1933 roku. Objął


profesurę w Princeton University i pracował tam aż do emerytury
w 1945 roku. Jego tamtejsza rutyna była prosta. Między dziewiątą
a dziesiątą rano jadł śniadanie i przeglądał gazety. Około dziesiątej
trzydzieści udawał się do biura na uniwersytecie. Szedł pieszo, jeśli
pogoda dopisywała, jeśli nie dopisywała, był wieziony uczelnianym
samochodem. Pracował do trzynastej, o trzynastej trzydzieści wracał
do domu na lunch, drzemkę i filiżankę herbaty. Resztę popołudnia
spędzał w domu, pracując, przyjmując gości i zajmując się
korespondencją, wcześniej posortowaną przez sekretarkę. Kolacja
była o osiemnastej trzydzieści, potem ciąg dalszy czytania
i odpisywania na listy.
Mimo skromnego życia Einstein był gwiazdą w Princeton, znaną
nie tylko z naukowych osiągnięć, lecz także ze swojego roztargnienia
i niechlujnego wyglądu. (Einstein nosił długie włosy, by nie musieć
chodzić do fryzjera, a skarpety i szelki uznawał za zbędne). W drodze
do i z pracy często był zatrzymywany przez okolicznych
mieszkańców, którzy chcieli poznać wielkiego fizyka. Jak wspomina
jego współpracownik, „Einstein wedle życzenia pozował do zdjęć
z ich żonami, dziećmi, wnukami i zamieniał kilka zabawnych słów.
Potem szedł dalej, potrząsając głową i mówiąc: „Tak więc stary słoń
znowu musiał się popisać kilkoma sztuczkami”374.
L. Frank Baum (1856–1919)

W 1910 roku autor Czarnoksiężnika z Krainy Oz, oraz jego trzynastu


kontynuacji i tuzinów innych fantastycznych opowiadań i powieści,
przeniósł się z Chicago do Hollywood, gdzie wraz z żoną kupili
narożną działkę i wybudowali wielki wygodny dom, który nazywali
Ozcot. Baum dzielił swój czas między pisanie a nową pasję –
ogrodnictwo, którego uważnie się uczył. W końcu na podwórku za
domem zaczął uprawiać nagradzane w konkursach rabaty.
W Ozcot Baum wstawał koło ósmej, jadł porządne śniadanie
i wypijał cztery do pięciu filiżanek mocnej kawy ze śmietanką
i cukrem. Po śniadaniu zakładał ubranie robocze i resztę poranka
poświęcał swoim kwiatom. Lunch był o trzynastej i zaraz po jedzeniu
Baum siadał do pisania, jednak zwykle nie na długo. Lubił tworzyć,
siedząc na ogrodowym krześle, z cygarem w ustach, pisząc odręcznie
na podkładce. Często wracał potem do grządek i krzątając się,
rozmyślał nad książką. „Moje postaci po prostu nie chcą robić tego, co
im każę”375, tłumaczył.
Knut Hamsun (1859–1952)

Norweski autor w liście, który w 1908 roku napisał do potencjalnego


tłumacza, zamieścił migawkę swojego procesu twórczego:

Większa część tego, co napisałem, została napisana w nocy, kiedy


obudziłem się po paru godzinach snu. Mam wtedy jasny umysł
i wyjątkową przyswajalność. Ołówek i papier zawsze trzymam przy
łóżku. Nie zapalam światła, tylko natychmiast piszę po ciemku, czuję,
jakby coś przeze mnie przepływało. Przyzwyczaiłem się do takiego
systemu i nie mam problemu z odszyfrowaniem swoich zapisków
rano376.

Pod koniec życia Hamsun miał bardzo lekki sen, często przysypiał
w ciągu dnia. Zdając sobie sprawę ze swoich niedoborów energii,
wykorzystywał każdy przebłysk inspiracji i natychmiast zapisywał to,
co przyszło mu do głowy, na kawałkach papieru. Potem rozkładał te
fragmenty na stole i szukał w nich wskazówek do napisania historii
czy zbudowania postaci.
Willa Cather (1873–1947)

W 1921 roku redaktor z wydawnictwa Bookman odwiedził Cather


w jej mieszkaniu w Greenwich Village, by omówić jej ostatnie
publikacje: nowy zbiór opowiadań i trzeci tom The Prairie Trilogy: My
Antonia (Opowieści z prerii. Moja Antonia). Rozmawiali także o jej
pisarskich nawykach. „Pracuję od dwóch i pół do trzech godzin
dziennie”, powiedziała mu Cather.

Nie piszę dłużej, bo nie wyszłoby mi to na dobre. Jedyny powód, dla


którego piszę, jest taki, że interesuje mnie to bardziej niż jakiekolwiek
inne zajęcie, którego próbowałam. Lubię jeździć konno, chodzić do
opery i na koncerty, podróżować na zachód, jednak to całe pisanie
interesuje mnie bardziej niż wszystko inne. Gdybym zrobiła z tego swój
obowiązek, mój entuzjazm by opadł. Traktuję pisanie jak codzienną
przygodę. To dla mnie najlepsza możliwa rozrywka, poza przywilejem
usłyszenia paru znakomitych muzyków i śpiewaków. Słuchanie ich
zajmuje mnie w podobnym stopniu co poranna praca.
Poranki są dla mnie najlepszym czasem na pisanie. Resztę dnia
spędzam, sprzątając, spacerując po Central Parku, chodząc na
koncerty, spotykając się z przyjaciółmi. Staram się być sprawna
i rześka. Z pisaniem jest jak ze śpiewaniem – trzeba być w formie. Gdy
nie pracuję, nie myślę o pracy377.
Ayn Rand (1905–1982)

W 1942 roku, chcąc zakończyć pisanie swojej przełomowej, jak się


potem okazało, powieści Źródło, Rand zwróciła się do lekarza
z problemem przewlekłego zmęczenia. Aby dostarczyć pacjentce
więcej energii, ów przepisał jej benzedrynę, jeszcze wtedy względnie
nowe lekarstwo. Zadziałało. Według biografki Anne C. Heller378 Rand
latami planowała i pisała swoje pierwsze trzy powieści. W ciągu
kolejnych dwunastu miesięcy zażywania benzedryny udawało jej się
pisać rozdział tygodniowo. Jej pisarska rutyna w tym czasie była
bardzo wyczerpująca: pisała dzień i noc. Czasami nie kładła się spać
przez kilka dni z rzędu (drzemała jedynie w ubraniu na kanapie).
W pewnym momencie pracowała po trzydzieści godzin i robiła
przerwy tylko po to, by zjeść przygotowane przez męża posiłki
i przeczytać mu fragmenty dialogów. Nawet gdy pisanie jej nie szło,
siedziała przy biurku. Sekretarka, która potem z nią pracowała, tak
wspomina jej przyzwyczajenia:

Była bardzo zdyscyplinowana. Rzadko opuszczała biurko. Gdy miała


problemy z pisaniem, czyli jak to nazywała „kręćki”, rozwiązywała
problem przy biurku. Nie wstawała i nie chodziła po mieszkaniu, nie
czekała na przypływ inspiracji, nie włączała radia ani telewizji. Nie
pisała non stop. Pewnego razu usłyszałam dźwięki delikatnego
uderzania o blat, okazało się, że układała pasjansa. Czytała też gazety.
Niekiedy, gdy wchodziłam do pracowni, zastawałam ją z łokciami
opartymi na biurku, z brodą podpartą dłońmi, jak patrzyła za okno,
rozmyślając i paląc papierosa379.

Benzedryna pomogła Rand przejść przez ostatnie etapy pracy nad


Źródłem, ale wkrótce stała się jej utrapieniem. Przez kolejne trzy
dekady pisarka kontynuowała zażywanie amfetaminy, mimo że
nadużywanie jej prowadziło do zmian nastroju, irytacji,
emocjonalnych wybuchów i paranoi – co Rand odczuwała i bez
zażywania proszków.
George Orwell (1903–1950)

W 1934 roku Orwell znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Spotykało to


niemal każdego młodego aspirującego pisarza. Mimo że jego
opublikowana rok wcześniej pierwsza książka została ogólnie dobrze
przyjęta, zarówno w Paryżu, jak i w Londynie, Orwell nie był w stanie
utrzymać się jedynie z pisania. A nisko opłacana praca nauczyciela
pozostawiała mu niewiele czasu na pisanie i spychała go na margines
literackiego świata. Na szczęście jego ciotka Nellie znalazła mu
atrakcyjną alternatywę – pół etatu w londyńskim antykwariacie.
Praca w Booklovers’ Corner okazała się idealnym rozwiązaniem dla
trzydziestojednoletniego kawalera. „O 7.00 rano wstawał z łóżka,
schodził na dół o 8.45, żeby otworzyć księgarnię, w której przebywał
godzinę. Od 10.30 aż do lunchu zajmował się pisaniem, musiał tylko
powrócić za kontuar o 14.00 i pozostać na miejscu do 18.30”380. Tym
sposobem rano i wczesnym popołudniem miał pięć i pół godziny na
pisanie, co świetnie się składało z tym, że w tych godzinach jego
umysł pracował najsprawniej. Po dopełnieniu pisarskich obowiązków
mógł leniuchować w antykwariacie przez całe popołudnie, planując
wieczorne rozrywki: włóczęgi po okolicy, a później majstrowanie przy
nowym nabytku – małym gazowym piecu nazywanym opiekaczem
381
kawalerskim , który miał funkcję grillowania, gotowania
i smażenia, co pozwalało Orwellowi na skromne zabawianie gości
w jego maleńkim mieszkaniu.
James T. Farrell (1904–1979)

Przed rokiem 1950 w świecie literackim panowało przekonanie, że


Farrell swoje największe dzieła ma już za sobą. Dużym poważaniem
cieszyła się jego trylogia Studs Lonigan, wydana dwie dekady
wcześniej, lecz późniejsze prace nie wzbudziły już takiego
zainteresowania. Farrell nie miał jednak ochoty zrezygnować
z pisania. W 1958 roku zabrał się do swojego najambitniejszego
projektu – serii multipowieści (początkowo planował od trzech do
siedmiu, ale w którymś z wywiadów pochwalił się, że dobije do co
najmniej dwudziestu pięciu tomów) pod tytułem The Universe of Time
(Wszechświat czasu). Aby zapewnić sobie ogromną energię potrzebną
do pracy nad tak dużym projektem, Farrell przyjmował amfetaminę,
by nie spać w nocy, gdy pisał – czasami pracował dwadzieścia cztery
godziny z rzędu, ubrany w brudną piżamę. Pokój hotelowy, w którym
mieszkał, zarzucony był papierami. Zażywał też valium, by się
wyciszyć, pozbyć swoich lęków i zasnąć.
Wiódł opętańczy i nieszczęśliwy żywot, dopóki nie poznał Cleo
Paturis, redaktorki magazynu, która została jego partnerką
i opiekunką. Powiedziała biografowi Robertowi K. Landersowi, że
Farrell „potrzebował kogoś, kto by mówił mu »Pora na śniadanie«,
382
»Czas na lunch«… i tego typu rzeczy” . Z jej pomocą Farrell przestał
wspomagać się narkotykami – przynajmniej na jakiś czas, potem
powrócił do brania małych dawek w tajemnicy – i uregulował swoje
życie. W zwykły dzień Paturis wstawała o szóstej trzydzieści
i przygotowywała Farrellowi śniadanie: sok pomarańczowy, płatki
kukurydziane z pokrojonym bananem i angielskiego muffina. Gdy
jadł, ona brała prysznic i ubierała się, potem Farrell odprowadzał ją
na przystanek. Za każdym razem, gdy autobus ruszał, uderzał w tylną
szybę, krzyczał jej imię i przesyłał jej całusy, które ona
odwzajemniała (co pewnie bawiło niektórych pasażerów). Paturis
dojeżdżała do pracy o siódmej czterdzieści pięć, a już przed ósmą
trzydzieści odbierała pierwszy telefon od Farrella – dzwonił do niej co
najmniej sześć razy w ciągu dnia. Przed dziesiątą zaczynał pisać
i robił to do siedemnastej, często rezygnując z lunchu. Potem Paturis
wracała do domu, robiła obiad i sprzątała kuchnię. Wieczorem
czytała, a on odpowiadał na listy.
Jackson Pollock (1912–1956)

W listopadzie 1945 roku Pollock wraz z żoną, malarką Lee Krasner,


przenieśli się z Nowego Jorku do Springs, małej wioski rybackiej na
wschodniej Long Island. Krasner miała nadzieję, że wyprowadzka
z miasta sprawi, iż jej mąż przestanie pić. W pewnym sensie tak
właśnie się stało: Pollock wprawdzie pił nadal, ale pozbawiony
towarzystwa kumpli i ciągłych imprez mniej hulał i zaczął znowu
malować. W rzeczy samej kolejne lata w Springs były
prawdopodobnie najszczęśliwszymi i najbardziej twórczymi latami
w jego życiu. To wtedy rozwinął technikę drippingu [kapania farbą
na płótno – przyp. tłum.], która przyniosła mu sławę.
Przez większość dni Pollock spał do wczesnego popołudnia.
„Pokonałem swoje stare przyzwyczajenie z 8. Ulicy, które polegało na
tym, że spałem cały dzień i pracowałem całą noc”, powiedział
w wywiadzie z 1950 roku. „Podobnie Lee. Musieliśmy, inaczej
stracilibyśmy szacunek sąsiadów”383. W rzeczywistości Krasner
zwykle wstawała kilka godzin wcześniej, by posprzątać dom, zająć się
ogrodem i popracować nad swoimi obrazami, podczas gdy Pollock
jeszcze spał. Pamiętała o tym, by zdjąć słuchawkę z widełek telefonu,
żeby mu nie przeszkadzał dźwięk dzwonka. Około trzynastej Pollock
schodził na dół na śniadanie, które składało się z kawy i papierosów.
Potem szedł do stajni, w której urządził swoje studio. Pozostawał tam
do siedemnastej lub osiemnastej, a następnie udawał się na piwo
i spacer po plaży z żoną. Wieczorem jedli kolację i często spotykali się
z jedną z zaprzyjaźnionych par z okolicy (którą Krasner uważała za
„bezpieczne towarzystwo”, niemające szkodliwego wpływu na jej
męża). Pollock lubił siedzieć do późna, jednak na wsi nie było wiele
do roboty, a kiedy mniej pił, więcej spał, nawet po dwanaście godzin.
Carson McCullers (1917–1967)

Pierwszą powieść McCullers napisała dzięki umowie z mężem


Reevesem, którego poślubiła w 1937 roku384. Byli młodzi – Carson
miała dwadzieścia lat, Reeves dwadzieścia cztery. Oboje aspirowali
do bycia pisarzami, więc zawarli układ: jedno z nich pracuje na pełen
etat i ich utrzymuje, podczas gdy drugie pisze. Po roku zamieniają się
rolami. Ponieważ McCullers była już w trakcie pisania książki,
a Reeves miał stałą pracę w Charlotte w Karolinie Południowej, ona
pierwsza mogła w spokoju zająć się twórczą pracą.
Pisała codziennie385, czasami uciekała z przestronnego
apartamentu do pobliskiej biblioteki. Popijała sherry z termosu, który
udawało jej się przemycić do środka. Zwykle pisała do popołudnia,
a potem szła na długi spacer. Po powrocie próbowała się zająć
gotowaniem lub sprzątaniem – rzeczami, do których nie była
przyzwyczajona, bo dorastała w domu ze służbą. (Pewnego razu
zabrała się do pieczenia kurczaka, nie mając pojęcia, że najpierw
należy go umyć. Kiedy Reeves wrócił do domu, zapytał, co to za
okropny zapach, którego Carson, zajęta pisaniem, nawet nie poczuła).
Po obiedzie czytała na głos to, co w ciągu dnia napisała, a Reeves
dawał jej rady. Potem jedli, czytali w łóżku i przed snem słuchali
muzyki z gramofonu.
Po roku Carson386 podpisała umowę na książkę. Reeves
kontynuował więc pracę zarobkową, odkładając na bok swoje
literackie plany. Mimo zawartego układu nigdy nie spróbował pisania
na pełen etat. W 1940 roku ukazała się pierwsza powieść Carson –
Serce to samotny myśliwy, która rozsławiła ją w świecie literackim –
i potem już nigdy nie rozważali, czy powinna poświęcić pisanie dla
stałej pracy i regularnej pensji.
Willem de Kooning (1904–1997)

Przez całe życie de Kooning miał problemy ze wstawaniem rano.


Zwykle budził się koło dziesiątej lub jedenastej, pił kilka filiżanek
mocnej kawy i malował aż do nocy, z przerwami jedynie na obiad
i aby przyjąć okazjonalnych gości. Kiedy malowanie sprawiało mu
trudność, nie mógł zasnąć i przez większą część nocy spacerował
ciemnymi ulicami Manhattanu. Porzucił ten nawyk, gdy w 1942 roku
ożenił się z Elaine Fried, również artystką. Mark Stevens i Annalyn
Swan piszą:

Zazwyczaj para wstawała późnym rankiem. Śniadanie składało się


głównie z bardzo mocnej kawy przełamanej mlekiem, które zimą
trzymał na parapecie. Nie posiadali lodówki, urządzenia we wczesnych
latach czterdziestych wciąż będącego luksusem. (Podobnie jak prywatny
telefon, którego Kooningowie nie mieli aż do początku lat
sześćdziesiątych). Dzień pracy zaczynali od tego, że Kooning przenosił
się w swój koniec studia, a Elaine w swój. Podczas pracy pili filiżanki
mocnej kawy, którą Kooning przyrządzał tak, jak nauczył się
w Holandii, palili też mnóstwo papierosów. Para pozostawała przy
swoich sztalugach do późna, robili przerwy jedynie po to, by wyjść po
coś do jedzenia lub pójść spacerem na Time Square obejrzeć jakiś film.
Często Kooning, który nienawidził przerywania pracy, wracał do niej po
kolacji i kontynuował do późnej nocy, kiedy Elaine szła na imprezę lub
koncert. „Pamiętam, że wielokrotnie, gdy przechodziłam tamtędy,
widziałam zapalone światła”, powiedziała Marjorie Luyckx. „W tego
typu studiach ogrzewanie wyłączało się po siedemnastej, ponieważ
mieściły się w budynkach handlowych. Bill malował dalej w kapeluszu
i płaszczu. Malował i pogwizdywał”387.
Wilhelm de Kooning, Nowy Jork około 1945
Jean Stafford (1915–1979)

W 1970 roku, kilka dni po tym, jak dowiedziała się, że otrzymała


nagrodę Pulitzera za swoje Collected Stories (Opowiadania zebrane),
Stafford przyjęła reportera z „New York Post” w swoim małym domu
na farmie na wschodnim końcu Long Island. Mieszkała tam sama od
siedmiu lat, czyli od śmierci trzeciego męża. Wyglądała na
388
„wyczerpaną, chorą i nieco smutną” . Oprowadziła go
po wszystkich pomieszczeniach. „Maniakalnie dbam o porządek”,
powiedziała. „Każdą szczelinę czyszczę patyczkami do uszu”389.
Mówiła też o swoich przyzwyczajeniach związanych z pracą.
Pisała codziennie w swoim gabinecie na piętrze, od jedenastej do
piętnastej. („Pisze się pani ciężko czy lekko?”, zastanawiał się
reporter. „Ciężko!”390, odpowiedziała Stafford). Przez resztę dnia
czytała lub zajmowała się lekkimi pracami domowymi:
ogrodnictwem, wyszywaniem, robieniem potpourri lub
obserwowaniem swoich dwóch kotów. Raz w tygodniu organizowała
proszoną kolację. Jej specjalnością były gęsta zupa rybna z okonia
i pieczone żeberka z białą fasolą. Oprócz tego jadła mało, niekiedy
jedynie kawę na śniadanie i batonika Hershey na lunch.
W nocy Stafford walczyła z bezsennością, czego nie ułatwiał jej
coraz silniejszy nałóg alkoholowy, chociaż ma się rozumieć, nie
rozgłaszała tego publicznie. Pomimo uzależnienia połowa lat
siedemdziesiątych była dla niej najbardziej produktywnym czasem,
jeśli chodzi o pisanie. W latach 1973–1975 napisała dziewiętnaście
artykułów do magazynów i zrecenzowała sporą liczbę książek dla
kilku periodyków. I chociaż jej praca podobała się coraz szerszej
publice, Stafford czuła się coraz bardziej samotna i zamykała się
w sobie. W końcu zrezygnowała ze swoich cotygodniowych kolacji
i w ogóle przestała przyjmować gości. Podczas letniego sezonu
turystycznego napisała w jednym z esejów: „Siedzę w domu, warcząc,
drzwi mam zamknięte na klucz, a zasłony zaciągnięte”391.
Donald Barthelme (1931–1989)

Podczas pisania opowiadań do swojego pierwszego zbioru Come Back,


Dr. Caligari (Powrót Doktora Caligari) Barthelme mieszkał w Houston
ze swoją drugą żoną Helen w jednopiętrowym domu z zabudowanym
gankiem, który służył mu za gabinet. Wkrótce po wprowadzeniu się
tam, w 1960 roku, Barthelme rzucił pracę redaktora uniwersyteckiego
dziennika literackiego, aby skupić się na pisaniu. Para żyła
z podwójnej pensji Helen, którą miała dzięki nauczaniu oraz
prowadzeniu w domu małej agencji reklamowej. Pierwszego dnia
pisarskiej kariery Barthelme’a małżonkowie ułożyli plan, którego
przestrzegali przez siedem dni w tygodniu i którego trzymali się aż do
śmierci pisarza.
Barthelme spędzał poranki na ganku, siedząc przy swojej maszynie
do pisania firmy Remington od ósmej lub dziewiątej. Pracował do
południa lub do trzynastej, a dźwięk stukania na maszynie niósł się
po okolicy. Zawsze zakładał sztruksowe spodnie w kolorze khaki,
rozpinaną koszulę z kołnierzykiem, a w zimniejsze dni ciemnoszary
sweter. O ósmej trzydzieści Helen przynosiła mu śniadanie: tosty
z boczkiem lub szynką i sok (Barthelme nie lubił jajek), i zaraz po tym
w jadalni zabierała się za swoją pracę reklamową. Czasami Barthelme
wołał do niej, pytając o pisownię lub jakieś skojarzenie z konkretnym
słowem. Niekiedy też przynosił jej właśnie napisany fragment lub
czytał nową historię, oczekując jej opinii.
Barthelme podczas pisania bez przerwy palił. Obawiając się
zaprószenia ognia, po każdej sesji dokładnie opróżniał popielniczkę
w kuchni. Równie skrupulatny był w czasie pracy przy maszynie.
Czytał na głos każde nowe zdanie czy frazę. Jeśli coś nie brzmiało
jego zdaniem dobrze, wyciągał całą stronę i wyrzucał ją do śmietnika,
a do maszyny wkładał nową kartkę. (Pod koniec dnia kosz
wypełniony był trzydziestoma lub czterdziestoma odrzuconymi
stronami). Gdy utknął z pisaniem, szedł na dwudziesto-lub
trzydziestominutowy spacer po okolicy. Próbował nie przyspieszać
pracy. W niektóre dni udawało mu się napisać jedną lub dwie pełne
strony, w inne tylko zdanie lub nic. Dla Barthelme’a, napisała potem
392
Helen, „proces twórczy zaczyna się od niezadowolenia” , jednak
„podczas tych pierwszych lat pisania był niezmiernie szczęśliwy”393.
Alice Munro (ur. 1931)

W latach pięćdziesiątych, jako matka dwójki małych dzieci, Munro na


pisanie wykorzystywała krótkie chwile między pracami domowymi
a obowiązkami macierzyńskimi. Często popołudniami wymykała się
do swojej sypialni, by pisać. Jej starsza córka była wtedy jeszcze
w szkole, a młodsza spała. („W tym czasie drzemała całkiem
394
sporo” , powiedziała kiedyś Munro). Utrzymanie równowagi w tym
podwójnym życiu nie było łatwe. Kiedy sąsiedzi lub krewni wpadali
z wizytą i przeszkadzali jej w pisaniu, nie czuła się komfortowo, gdy
miała im powiedzieć, że próbuje właśnie pracować. Jej pisarstwo było
tajemnicą dla wszystkich z wyjątkiem rodziny i najbliższych
przyjaciół. Na początku lat sześćdziesiątych, gdy jej dzieci chodziły
jeszcze do szkoły, Munro wynajęła biuro nad apteką, by móc
w spokoju pisać powieść, jednak zrezygnowała z tego po czterech
miesiącach. Nawet tam przeszkadzał jej gadatliwy najemca i prawie
nic nie zdołała napisać. Dziś Munro regularnie wydaje swoje
opowiadania, jednak zebranie materiału do pierwszego zbioru Taniec
szczęśliwych cieni395, wydanego w 1968 roku, zajęło jej prawie dwie
dekady. Miała wtedy trzydzieści siedem lat.
Jerzy Kosiński (1933–1991)

„Dawno temu, jeszcze jako uczeń szkoły średniej, George Levanter


przywykł sypiać na raty: cztery godziny snu po południu pozwalały
mu zachować sprawność ciała i umysłu aż do świtu, kiedy znowu
kładł się spać na cztery godziny. Budził się wypoczęty, gotów sprostać
wszystkim zadaniom nowego dnia”396. Tak brzmi pierwsze zdanie
z wydanej w 1977 roku książki Randka w ciemno. To, co Kosiński
napisał o swoim bohaterze, dotyczyło także jego samego. W 1972
roku dziennikarz zapytał go, czy w swoich pisarskich nawykach jest
bardziej „zdyscyplinowanym protestantem czy rozwiązłym
Europejczykiem”. „I jedno, i drugie, jak sądzę”, odpowiedział pisarz.

Wstaję codziennie koło ósmej, od razu gotowy do działania, potem śpię


przez cztery godziny po południu, dzięki czemu jestem umysłowo
przytomny i fizycznie aktywny aż do świtu, kiedy znowu kładę się spać.
Jako że jestem protestantem przez mniej niż jedną trzecią życia,
przyjąłem tylko niektóre z protestanckich zasad i utrzymałem kilka
z moich wcześniejszych przyzwyczajeń. Pośród tych, które przyjąłem,
jest przekonanie, że powinienem odpowiadać na listy, przekonanie
niepraktykowane przez wielu szczęśliwych rzymskich intelektualistów.
Jeśli chodzi o moje bieżące pisarskie przyzwyczajenia, należę do
polskiej i rosyjskiej inteligencji – nie jestem profesjonalnym
intelektualistą ani kawiarnianym hedonistą. Pisanie lubię ponad
wszystko. Każda powieść jest jak bicie serca, nie potrafię oddzielić jej
od mojego życia. Piszę, kiedy mam na to ochotę i gdziekolwiek mi ta
ochota przychodzi. A ochotę miewam niemal cały czas: w dzień,
w nocy, o zmierzchu. Piszę w restauracjach, samolotach, pomiędzy
jazdą konno a jazdą na nartach, gdy nocami spaceruję po Manhattanie,
Paryżu czy jakimkolwiek innym mieście. Budzę się w środku nocy lub
po południu, żeby zrobić notatki, i nim zdążę się zorientować, już siedzę
przy maszynie do pisania397.
Isaac Asimov (1920–1992)

„Między szóstym a dwudziestym drugim rokiem życia najważniejszy


był dla mnie sklep ze słodyczami mojego ojca”398, napisał Asimov
w swoich opublikowanych pośmiertnie wspomnieniach. Jego ojciec
był właścicielem kilku sklepów ze słodkościami na Brooklynie.
Otwierał je o szóstej rano, a zamykał o pierwszej w nocy. Działały
przez siedem dni w tygodniu. W tym czasie młody Asimov wstawał
o szóstej, aby dostarczać gazety, a po południu, zaraz po szkole,
spieszył, by pomagać w sklepie. Napisał:

Musiałem lubić te długie godziny spędzone w pracy, bo nigdy nie


przyszło mi do głowy, by powiedzieć, że „pracowałem ciężko całe
dzieciństwo i młodość, teraz więc wyluzuję i będę spał do południa”.
Przeciwnie. Przez całe życie pracuję w godzinach, w jakich był otwarty
sklep ze słodyczami. Budzę się o piątej rano. Idę do pracy możliwie
najwcześniej. Pracuję możliwie najdłużej. I tak każdego dnia przez cały
tydzień, włączając w to wakacje. Z własnej woli nigdy nie biorę urlopu,
a jeśli już, to i tak staram się wtedy pracować. (Nawet gdy jestem
w szpitalu). Innymi słowy, zawsze jestem w sklepie ze słodyczami.
Oczywiście nie obsługuję klientów, nie kasuję pieniędzy i nie wydaję
reszty. Nie muszę być uprzejmy dla każdego, kto wchodzi do sklepu
(właściwie nigdy nie byłem w tym dobry). Zamiast tego robię rzeczy,
które chcę robić, jednak wszystko według tamtego planu. Planu, który
został mi wpojony i przeciw któremu, wydawać by się mogło, zbuntuję
się, gdy tylko będzie ku temu okazja.
Mogę jedynie powiedzieć, że praca tam przyniosła mi korzyści, które nie
mają nic wspólnego z walką o przetrwanie, przeciwnie, wiążą się
z nadmiarem szczęścia. A ono z kolei z długimi godzinami pracy, które
z przyjemnością porównywalną z jedzeniem słodyczy utrzymałem przez
całe życie399.
Oliver Sacks (ur. 1933)

Sacks urodził się w Londynie, mieszka w Nowym Jorku. Jest fizykiem,


profesorem neurologii i psychiatrii oraz autorem bestsellerów, takich
jak Przebudzenia, Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem
oraz Muzykofilia. Opowieści o muzyce i mózgu.

Wstaję około piątej rano, nie ze względu na moją moralność, ale


ponieważ taki mam cykl snu. Od czterdziestu lat dwa razy w tygodniu
o szóstej rano odwiedzam mojego analityka. Potem idę popływać.
Pływanie dodaje mi energii, jednak pływać muszę z rana, bo potem
rozleniwiam się lub mam zbyt dużo na głowie. Z basenu wracam
głodny, jem więc dużą miskę płatków owsianych i piję pierwszy z wielu
kubków herbaty, gorącej czekolady lub kawy, które pomagają mi
przetrwać dzień. Używam czajnika elektrycznego, na wypadek gdybym
w ferworze pisania zapomniał o gotującej się wodzie.
Dojście do biura to kwestia dwóch minut – biuro i mieszkanie znajdują
się w sąsiadujących ze sobą budynkach. Najpierw sprawdzam pocztę
(jest tego bardzo dużo, zwłaszcza mejli), odpowiadam na te, które
wymagają odpowiedzi (nie używam komputera, odpisuję ręcznie lub na
maszynie). Potem przyjmuję pacjentów i zawsze mam coś do pisania.
Zdarza się, że przemyślenia zapisuję na maszynie, jednak wolę pióro
i papier, wieczne pióro Waterman i żółty papier kancelaryjny. Często
piszę na stojąco przy pulpicie, by dać odpocząć obolałym od siedzenia
plecom, niekiedy tylko przysiadam na stołku.
W porze lunchu robię sobie krótką przerwę, chodzę wtedy wokół bloku,
przez kilka minut ćwiczę grę na pianinie. W południe jem swój ulubiony
posiłek: śledzie z czarnym chlebem. Popołudnie przeznaczam na pisanie,
jeśli tylko mam na to ochotę. Czasami śpię lub leżę na kanapie, głęboko
rozmyślając. Wprowadza to mój mózg w stan „bezczynności” lub
„nieobecności”. Pozwalam mu bawić się obrazami i myślami. Jeśli mi
się poszczęści, powracam z tego stanu z uzupełnioną energią
i z rozjaśnionymi myślami.
Obiad jem wcześnie, zazwyczaj jest to tabbouleh z sardynkami (a jeśli
mam towarzystwo, wybieramy sushi), gram Bacha na pianinie lub
słucham go z CD. Potem czytam dla przyjemności – biografie, książki
historyczne, listy, czasem beletrystykę. Nienawidzę telewizji i rzadko coś
oglądam. Zwykle moje sny są bardzo obrazowe. Nie dają mi spokoju,
dopóki ich nie odtworzę lub (jeśli to możliwe) nie rozłożę na części.
Przy łóżku trzymam notes, w którym zapisuję swoje sny lub nocne
przemyślenia, wiele niespodziewanych myśli przychodzi mi do głowy
w środku nocy. W rzadkich chwilach naprawdę twórczego nastroju
ignoruję mój standardowy plan dnia i piszę non stop, czasem przez
trzydzieści sześć godzin z rzędu, aż wyczerpie się to źródło inspiracji400.
Anne Rice (ur. 1941)

„Z pewnością mam swoje przyzwyczajenia, jednak gdy spoglądam


wstecz na moją karierę, najważniejsza wydaje mi się umiejętność ich
zmieniania”401, powiedziała niedawno Rice. Swoją pierwszą powieść
Wywiad z wampirem pisała nocami, a w dzień odsypiała. „Uważam, że
wtedy osiągam największe skupienie i najlepiej mi się myśli”,
powiedziała. „Muszę być sama w ciszy nocy, bez telefonu,
wydzwaniających przyjaciół, muszę słyszeć, że mój mąż śpi.
Potrzebuję tej absolutnej wolności”. Lecz kiedy w 1978 roku urodził
się jej syn, Rice musiała zacząć pisać w ciągu dnia, co robiła potem
przez większość swojej kariery. Kilkakrotnie przy pracy nad
niektórymi powieściami wracała do nocnego trybu pracy, gdy chciała,
by nic jej nie rozpraszało. Jednak było to zbyt uciążliwe fizycznie
i nie do utrzymania na dłuższą metę.
Zaczyna więc pracę późnym rankiem, po przeczytaniu gazet,
sprawdzeniu Facebooka i odpisaniu na mejle. Pisze do popołudnia,
przerywając jedynie po to, by rozprostować nogi, spojrzeć za okno
i wypić „ogromną ilość” dietetycznej coli z lodem. Wieczorem zwykle
dla relaksu ogląda jakiś film lub telewizję. „Taki system mi teraz
służy”, mówi. „Ale bywało, że nie mogłam pisać aż do wieczora. I też
jakoś szło. Grunt to znaleźć trzy–cztery godziny bez przerwy”.
Rice dodaje, że w jej przypadku „to nie kwestia samodyscypliny”.
Kiedy zaczyna pisać nową książkę, z łatwością wchodzi w nowy rytm
dnia, bez specjalnego planowania. A gdy tylko ustali sobie plan pracy,
nie musi się do niej zmuszać. Woli jednak unikać towarzyskiego
zaangażowania i innych zobowiązań. „Nie znajdziesz tych czterech
godzin, jeśli musisz się martwić o to, by dojechać na jakieś spotkanie
i z niego wrócić”, mówi. „Trzeba unikać rozkojarzenia. To jest
minimum”.
Charles Schulz (1922–2000)

W ciągu prawie pięćdziesięciu lat Schulz każdy z 17 897 pasków


Fistaszków narysował samodzielnie, bez pomocy asystentów.
Konieczność wyprodukowania sześciu pasków dziennie i całej strony
w niedzielę wymagała od niego regularnego trybu pracy. Wypełniał
więc swoje obowiązki niezwykle solidnie, poświęcając Fistaszkom
siedem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. Od poniedziałku
do piątku wstawał o świcie, brał prysznic, golił się i budził dzieci na
śniadanie (zazwyczaj jedli naleśniki przygotowane przez jego żonę).
O ósmej dwadzieścia zawoził dzieci do szkoły rodzinnym kombi, po
drodze zabierał też dzieci sąsiadów. Później zasiadał nad stołem
kreślarskim w swoim studiu za domem. Na początku bazgrał
ołówkiem, pozwalając myślom odpłynąć. Jego metoda polegała na
tym, by najpierw „siedzieć i myśleć o przeszłości, odgrzebywać
niemiłe wspomnienia i tego typu rzeczy”402. Kiedy tylko wpadał na
dobry pomysł, pracował szybko i w dużym skupieniu, by przenieść
ideę na papier, nim natchnienie go opuści.
Lunch jadał w studiu – prawie zawsze była to kanapka z szynką
i szklanka mleka – i pozostawał tam do czwartej po południu, dopóki
dzieci nie wróciły ze szkoły. Taka regularna praca pasowała do jego
temperamentu i pomagała mu walczyć z chronicznym niepokojem,
który doskwierał mu przez całe życie. „Czułbym się wprost okropnie,
gdybym nie mógł rysować komiksów”, powiedział pewnego razu.
„Czułbym wielką pustkę, gdybym nie mógł tego robić”403.
William Gass (ur. 1924)

Gass jest rannym ptaszkiem. W wywiadzie z 1998 roku przyznał, że


pisze głównie rano i kończy przed południem. Popołudniami
wypełniał swoje obowiązki akademickie. Poza pisaniem beletrystyki
przez większość kariery nauczał filozofii i wykonywał „inne rodzaje
bardziej mechanicznej pracy”404. Współpracownik zapytał go
pewnego razu, czy ma jakieś pisarskie nawyki:

„Nie mam, jestem nudny”, westchnął (…). „Jak rozpoczynasz dzień?”.


„Och, wychodzę na spacer i przez kilka godzin robię zdjęcia”,
powiedział. „Co fotografujesz?”. „Zaniedbane, przeoczone, pogardzane
części miasta. Głównie brudne i zniszczone”, powiedział jak gdyby
nigdy nic, jakby to było nic nie znaczące machnięcie ręką. „I robisz to
codziennie, codziennie fotografujesz ten brud i zniszczenie?”. „Prawie”.
„A potem piszesz, tak?”. „Tak”. „I nie widzisz w tym nic niezwykłego?”.
„Dla mnie to normalne” 405.

Gass wyznał także, że najlepiej mu się pisze, kiedy jest rozgniewany.


Przy dłuższych projektach pisarskich może się to więc odbić na jego
zdrowiu. (Napisanie ukończonej w 1995 roku powieści The Tunnel
(Tunel) zajęło mu dwadzieścia pięć lat). „Odczuwam duże napięcie
podczas pisania. Często więc wstaję i chodzę po domu”, przyznał
w 1976 roku. „Źle to wpływa na mój żołądek. Muszę być wściekły,
żeby dobrze pracować, a potem wkurzam się jeszcze wtedy, gdy nie
układa mi się fabuła. Moje wrzody rozkwitają i muszę łykać dużo
tabletek. Kiedy więc praca idzie mi dobrze, zwykle jestem chory”.
David Foster Wallace (1962–2008)

„Zwykle pracuję w trybie zmianowym, po trzy–cztery godziny


z przerwami na drzemki lub, no wiesz, umiarkowanie-zabawne-
robienie-czegoś-tam-z-innymi-ludźmi”406, powiedział Wallace w 1996
roku, niedługo po wydaniu Infinite Jest (Nieskończony żart). „No więc
wstaję o jedenastej czy dwunastej, pracuję do czternastej lub
piętnastej”. W późniejszych wywiadach przyznał jednak, że trzyma się
regularnego pisarskiego planu tylko wtedy, kiedy praca idzie mu źle.
W wywiadzie radiowym z 1999 roku powiedział:

Raz pracuje mi się dobrze, a innym razem wręcz przeciwnie (…).


Obecnie staram się nad czymś pracować, ale nie bardzo mi to
wychodzi. Miotam się i miotam. A gdy się miotam, nie chce mi się
pracować, wymyślam więc drakońskie sposoby w stylu: „Okej, dziś rano
pracuję od siódmej trzydzieści do ósmej czterdzieści pięć
z pięciominutową przerwą” – to całe barokowe pieprzenie. A po pięciu
czy dziesięciu minutach już wiesz, jak to jest z niektórymi książkami –
pięćdziesiąt podejść i w końcu nagle zaczyna iść. A kiedy zacznie iść,
nie potrzeba więcej wysiłków. Potem ważna jest jedynie dyscyplina,
żeby móc odpocząć od pracy i pamiętać, że: „A, tak, przecież jestem
w związku, przecież trzeba jeść, iść po zakupy czy zapłacić rachunki”,
i tym podobne. Tak więc nie mam absolutnie żadnego planu, ponieważ
o ustalaniu go myślę jedynie wtedy, kiedy pisanie wydaje mi się jałowe
i bolesne407.
Marina Abramović (ur. 1946)

W czwartej dekadzie swojej kariery artystka performatywna


Abramović zmusza się do działań artystycznych, do których
konieczna jest ogromna (i często szokująca) dyscyplina
i wytrzymałość.
W 2010 roku, przy okazji retrospektywy swoich prac, w moma
w Nowym Jorku Abramović odegrała szczególnie wyczerpujące
przedstawienie. The Artist Present polegało na tym, że przez jedenaście
tygodni siedem godzin dziennie (w piątki dziesięć) siedziała
nieruchomo na krześle. Abramović wpatrywała się łącznie w 1565 par
oczu. Aby przygotować się do tego performance’u, musiała wyćwiczyć
swoje ciało, by cały dzień wytrzymać bez jedzenia i oddawania
moczu. (W prasie spekulowano, że używa cewnika lub pieluchy, ale
Abramović twierdzi, że po prostu się wstrzymywała).
Zaczęła się przygotowywać trzy miesiące przed rozpoczęciem akcji.
Największym wyzwaniem było dla niej wytrzymanie całego dnia bez
picia. Aby utrzymać odpowiedni poziom wody w organizmie,
Abramović narzuciła sobie obowiązek nocnego nawadniania. W nocy
zmuszała się do wstawania co czterdzieści pięć minut, aby wypić
małą ilość wody. „Na początku byłam wykończona”, mówi. „Ale
potem, pod koniec, wytrenowałam się tak, że w pewien sposób piłam
wodę bez przerywania snu”408.
W dni performance’u Abramović budziła się o szóstej trzydzieści,
brała kąpiel i o siódmej rano piła wodę ostatni raz przed występem.
Potem jadła posiłek składający się z soczewicy i ryżu oraz piła kubek
czarnej herbaty. O dziewiątej samochód zabierał ją, asystenta
i fotografa do MoMA, gdzie Abramović przebierała się w sukienkę.
W ciągu kolejnych czterdziestu pięciu minut czterokrotnie odwiedzała
toaletę, aby całkowicie opróżnić pęcherz. Następnie rysowała na
ścianie kreskę, by odhaczyć poprzedni dzień, po czym siedziała
w samotności przez piętnaście minut, nim pojawili się pierwsi
odwiedzający.
Siedem lub dziesięć godzin później Abramović wracała do domu,
jadła lekki wegetariański posiłek i przed dwudziestą drugą kładła się
do łóżka. Co noc przyjmowała małe porcje wody co czterdzieści pięć
minut. Nie rozmawiała przez telefon ani nie odpisywała na mejle.
„Całkowicie odcięłam komunikację”, mówi. „Nie rozmawiałam
z nikim poza ochroniarzem w muzeum, kuratorem, asystentem
i fotografem. Żadnych telefonów, rozmów, spotkań, wywiadów. Nic.
Wszystko się zatrzymało”.
To typowy dla Abramović styl pracy. Gdy ma nowy pomysł na
performance, oddaje mu się w pełni. Jednak kiedy nie prowadzi akcji
artystycznej i do żadnej się nie przygotowuje, jest całkiem inną osobą.
„W moim życiu prywatnym, jeśli nie realizuję żadnego projektu,
w ogóle nie jestem zdyscyplinowana”, twierdzi. „Tylko kiedy wiem,
że mam do zrobienia performance, w pełni i rygorystycznie się na
nim koncentruję”.
Twyla Tharp (ur. 1941)

Tharp jest ekspertką codziennych rytuałów. Książka choreografki


z 2003 roku The Creative Habit (Kreatywne nawyki) mówi
o konieczności nabrania dobrych, konsekwentnych nawyków, tak by
pracować na wysokim poziomie kreatywności. Nic dziwnego, że
każdy jej dzień jest intensywny:

Każdy dzień życia rozpoczynam od rytuału. Budzę się o piątej


trzydzieści, zakładam strój sportowy, ocieplacze na nogi, bluzę
i kapelusz. Wychodzę z domu na Manhattanie, łapię taksówkę i mówię
taksówkarzowi, by zawiózł mnie do siłowni Pumping Iron przy 91.
Ulicy. Ćwiczę przez dwie godziny. Rytuałem nie jest rozciąganie czy
trening siłowy, rytuałem jest taksówka. W chwili, gdy mówię
taksówkarzowi, dokąd ma jechać, realizuję swój plan409.

Poprzez automatyczne wstawanie i wsiadanie do taksówki sama sobie


nie pozwala zadawać pytań o to, czy ma dziś ochotę trenować. Ten
rytuał sprawia, że nie musi się zastanawiać oraz „życzliwie
przypomina mi, że robię właściwą rzecz”410. Taksówka o piątej
trzydzieści to tylko jeden element całego jej „arsenału nawyków”411.
W swojej książce napisała:

Pobudka, trening, szybki prysznic, śniadanie składające się z trzech


jajek na twardo (jem tylko białka) i filiżanki czarnej kawy, godzina na
telefony i korespondencję, dwie godziny rozciągania i wymyślania
koncepcji w moim studiu, potem próby z moją grupą taneczną, powrót
do domu późnym popołudniem, aby stawić czoła kolejnym biznesowym
sprawom, wczesna kolacja, kilka cichych godzin czytania. Tak wygląda
mój każdy dzień. Życie tancerza składa się z powtórzeń412.
Tharp przyznaje, że taki plan dnia nie pozwala jej na zbyt
towarzyskie życie. „Jest aktywnie antyspołeczny”, pisze. „Z drugiej
413
strony dobrze służy twórczości” . A codzienna twórczość jest dla
niej sprawą kluczową: „W całej swej okazałości kreatywne życie ma
odżywczą moc, która powszechnie wiązana jest z jedzeniem, miłością
i wiarą”.
Stephen King (ur. 1947)

King pisze codziennie, przez cały rok, także w swoje urodziny


i wakacje. Prawie nigdy nie kończy przed osiągnięciem dziennego
limitu – dwóch tysięcy słów. Pracuje rano, od ósmej lub ósmej
trzydzieści. Czasami kończy już o jedenastej trzydzieści, ale częściej
koło trzynastej trzydzieści. Popołudnia i wieczory przeznacza na
drzemki, korespondencję, czytanie, spotkania z rodziną i mecze Red
Soxów, które ogląda w telewizji.
W swoich wspomnieniach Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika414 King
porównuje tworzenie fikcji do „twórczego snu”, a swoją pisarską
rutynę do wieczornych przygotowań do spania:

Tak naprawdę mówimy tu o czymś, co można by nazwać twórczym


snem. Podobnie jak sypialnia, tak i pokój do pracy winien być miejscem
osobistym, w którym oddajemy się marzeniom. Wasz rozkład dnia –
początek zawsze mniej więcej o tej samej porze, koniec, gdy tysiąc słów
znajdzie się już na dysku bądź na papierze – istnieje po to, by was
uwarunkować, sprawić, abyście stali się gotowi do marzeń, tak jak
przygotowujecie się do snu, idąc do łóżka o mniej więcej tej samej porze
każdego wieczoru i przestrzegając tego samego rytuału. Zarówno
podczas snu, jak i podczas pisania uczymy się trwać w bezruchu
i jednocześnie zachęcać umysł, by uwolnił się od pospolitego,
racjonalnego myślenia codziennego życia. I tak jak ciało i umysł
przywykają do odpowiedniej ilości snu – sześciu godzin, siedmiu, może
nawet zalecanych ośmiu – tak też umysł na jawie można nauczyć
zapadania w twórczy sen i tworzenia wyraźnych marzeń na jawie,
zwanych inaczej dziełami literackimi415.
Marilynne Robinson (ur. 1943)

„Jestem naprawdę niezdolna do dyscypliny”416, przyznała Robinson


w wywiadzie dla „The Paris Review” w 2008 roku.
Robinson nie ma więc żadnych konkretnych pisarskich
przyzwyczajeń. Wykorzystuje jednak to, że często nie może spać.
„Cierpię na życzliwą bezsenność”, powiedziała. „Budzę się, a mój
umysł jest nadnaturalnie czysty. Na świecie jest cicho. Mogę czytać
lub pisać. To tak, jakbym skradła trochę czasu. Mój dzień trwa
dwadzieścia osiem godzin”.
Saul Bellow (1915–2005)

„Ktoś nazwał mnie kiedyś biurokratą (pośród pisarzy), ponieważ moja


samodyscyplina wydaje się nieumiarkowana”, powiedział Bellow
dziennikarzowi w 1964 roku. „Mnie samemu również wydaje się
nieumiarkowana”417. Bellow pisał codziennie, zaczynał wcześnie rano
i robił sobie przerwę na lunch. W jego biografii z 2000 roku James
Atlas opisuje nawyki pisarskie powieściopisarza z lat
siedemdziesiątych, gdy mieszkał w Chicago i pisał Dar Humboldta:

Wstawał punktualnie o szóstej rano, pił na wzmocnienie dwie filiżanki


mocnej kawy, podgrzanej w rondelku, i zabierał się do pracy. Przez
okno widział uniwersyteckie boisko i, w oddali, wieże Rockefeller
Chapel. Kiedy przychodziła maszynistka, zasiadał na krześle obok niej,
często mając jeszcze na sobie postrzępiony pasiasty szlafrok, i dyktował
z notatek, które zgromadził poprzedniego wieczoru – do dwudziestu
stron dziennie. Podobnie jak Dickensowi, który pisał swoje książki
w towarzystwie innych ludzi w salonie, Bellowowi służył chaos.
W trakcie pracy odbierał telefony od redaktorów i agentów biur
podróży, przyjaciół i studentów; stawał na głowie dla poprawienia
koncentracji i przekomarzał się ze swoim synem Danielem, kiedy ten
u niego przebywał. Zwykle przerywał pracę w południe, robił trzydzieści
pompek i zjadał prosty lunch w postaci sałatki z tuńczyka albo
wędzonej siei, popijając to – jeśli praca dobrze poszła – kieliszkiem
wina albo szklaneczką ginu418.

W liście z 1968 roku Bellow zwięźle opisuje swoją rutynę. „Po prostu
wstaję rano i idę do pracy, a w nocy czytam”, napisał. „Jak Abe
Lincoln”419.
Gerhard Richter (ur. 1932)

Richter wstaje codziennie o szóstej piętnaście, robi rodzinie śniadanie


i o siódmej dwadzieścia zabiera córkę do szkoły. W studiu z tyłu
domu jest przed ósmą i siedzi tam do trzynastej. Potem je lunch
pozostawiony dla niego w jadalni przez gosposię: jogurt, pomidory,
chleb, oliwę z oliwek i herbatę rumiankową. Po lunchu wraca do
studia i pracuje aż do wieczora. Przyznaje jednak, że nie zawsze
koncentruje się na pracy. „Do studia chodzę każdego dnia, jednak nie
codziennie maluję”, powiedział reporterowi w 2002 roku.

Uwielbiam bawić się moimi modelami architektonicznymi, lubię


planować. Mógłbym spędzić życie na aranżowaniu różnych rzeczy.
Mijają tygodnie, a ja nie maluję, aż w końcu nie mogę tego dłużej
znieść. Mam dość. Prawie nie chce mi się o tym mówić, ponieważ nie
lubię czuć się tym zażenowany, ale możliwe, że te małe kryzysy są
rodzajem mojej tajemniczej strategii, która ma mnie zmotywować.
Niebezpiecznie jest czekać, aż pomysł wpadnie do głowy. Pomysł trzeba
znaleźć420.
Jonathan Franzen (ur. 1959)

Niedługo po ukończeniu szkoły średniej Franzen poślubił swoją


dziewczynę, również początkującą pisarkę. Para zasiadła do pracy,
prowadząc tradycyjne życie głodujących artystów. Znaleźli
mieszkanie pod Bostonem za trzysta dolarów miesięcznie. Żyli na
czteroipółkilogramowych paczkach ryżu i wielkich opakowaniach
kurczęcych udek. Poza domem jadali tylko raz w roku, w rocznicę
swojego ślubu. Kiedy skończyły im się oszczędności, Franzen znalazł
pracę na weekendy jako asystent badawczy na Harvardzie, na
Wydziale Sejsmologii. Dzięki temu płacili rachunki. Przez pięć dni
w tygodniu oboje pisali po osiem godzin dziennie, jedli obiad, potem
czytali przez cztery czy pięć kolejnych godzin. „To było szaleństwo”,
powiedział Franzen. „Wstawałem po śniadaniu, siadałem przy biurku
i po prostu pracowałem do późna. Jedno z nas pisało w jadalni,
kuchnia była pośrodku, a sypialnia po drugiej stronie. To działa
w przypadku nowożeńców”421. Nie działało jednak zawsze.
Ostatecznie ich małżeństwo się rozpadło. Po części przez brak
symetrii w ich artystycznych osiągnięciach. Dwie pierwsze książki
Franzena spotkały się z pozytywnym odbiorem. Jego żona nie
znalazła wydawcy dla swojego pierwszego maszynopisu, a drugiego
nie udało jej się ukończyć.
Jednak kolejne literackie próby Franzena nie szły mu lekko. Aby
zmusić się do koncentracji w czasie pracy nad powieścią Korekty
z 2001 roku, zamykał się w swoim studiu w Harlemie, zaciągał
zasłony i przy zgaszonym świetle siedział przed klawiaturą
z zatyczkami w uszach i z opaską na oczach. Ale i tak ukończenie
książki zajęło mu cztery lata i tysiące zniszczonych stron. „Byłem
w bardzo złej formie”, powiedział potem reporterce. „Zaczynało się
w piątek, kiedy zdawałem sobie sprawę z tego, że wszystko, nad czym
pracowałem cały tydzień, jest do niczego. Szlifowałem to cały dzień,
żeby jednak coś wyłuskać, aż około szesnastej musiałem przyznać, że
i tak jest do niczego. Między piątą a szóstą upijałem się wódką, piłem
ją kieliszkami. Potem jadłem kolację, dużo za późno, konsumowałem
ją z poczuciem porażki. Nienawidziłem siebie przez ten cały czas”422.
Maira Kalman (ur. 1949)

Nowojorska ilustratorka, artystka i projektantka wstaje wcześnie,


około szóstej rano. Ścieli łóżko i czyta nekrologi. Potem idzie na
spacer z przyjacielem, wraca do domu na śniadanie i jeśli ma
wyznaczony termin ukończenia zlecenia, idzie do studia, które
znajduje się w tym samym budynku co jej mieszkanie. „[W pracowni]
nie mam telefonu, poczty elektronicznej ani jedzenia, niczego, co
mogłoby mnie rozpraszać”, napisała w ostatniej wiadomości do mnie.
„Mam muzykę i pracę. Jest też zielony szezlong, abym miała gdzie się
zdrzemnąć. A późnym popołudniem często muszę to zrobić”423.
Jeśli jest znudzona samotnością w pracowni, idzie do kawiarni
posłuchać szumu rozmów, jedzie metrem do muzeum lub spaceruje
po Central Parku. „Ociągam się dokładnie tyle, ile trzeba”,
powiedziała. „Są rzeczy, które pomagają mi wprowadzić się w nastrój
odpowiedni do pracy. Na przykład sprzątanie. Prasowanie też jest
świetne. Spacer zawsze inspiruje. Ponieważ moja praca często opiera
się na tym, co widzę, lubię zbierać i zmieniać obrazy aż do ostatniej
chwili”.
Czasami Kalman nie chodzi do studia przez kilka dni z rzędu.
W dni robocze kończy przed osiemnastą. Nigdy nie pracuje w nocy.
„To wygląda na spokojną egzystencję”, powiedziała Kalman.
„Niepokój jest niewidzialny”.
Georges Simenon (1903–1989)

Simenon był jednym z najbardziej płodnych powieściopisarzy XX


wieku. Wydał 425 książek, w tym ponad 200 czytadeł wydanych pod
16 różnymi pseudonimami, 220 powieści pod własnym nazwiskiem
i 3 tomy autobiografii. Niewiarygodne, że nie pisał codziennie. Ten
belgijsko-francuski pisarz pracował w intensywnych przypływach
424
literackiej aktywności . Każdy trwał dwa lub trzy tygodnie.
Pomiędzy nimi robił sobie kilka tygodni lub nawet miesięcy przerwy.
Wówczas nie pisał w ogóle.
Nawet podczas swoich twórczych tygodni Simenon nie pracował
zbyt długo każdego dnia. Jego typowy plan zakładał wstawanie
o szóstej rano, picie kawy i pisanie od szóstej trzydzieści do
dziewiątej trzydzieści. Potem pisarz szedł na długi spacer, jadł lunch
o dwunastej trzydzieści i drzemał przez godzinę. Popołudnia spędzał
z dziećmi i przed kolacją znowu udawał się na spacer. Po powrocie
oglądał telewizję i szedł do łóżka o dwudziestej drugiej.
Simenon lubił przedstawiać siebie jako dobrze działającą maszynę
do produkcji literatury. Potrafił napisać osiemdziesiąt stron podczas
jednego posiedzenia. Nie nanosił dosłownie żadnych poprawek, ale
miał swoje zwyczaje. Nikt nigdy nie widział go przy pracy. Na
drzwiach zawieszał zawsze tabliczkę z napisem „Nie przeszkadzać”.
I wszyscy traktowali to poważnie. Upierał się przy noszeniu tych
samych ubrań podczas pisania jednej powieści. W kieszeni koszuli
miał tabletki uspokajające, na wypadek gdyby potrzebował pozbyć się
napięcia, które nie dawało mu spokoju na początku pracy nad każdą
nową książką. Ważył się przed napisaniem powieści i po, utrzymując,
że każda kosztuje go półtora wiadra potu.
Georges Simenon napisał 425 książek
Georges Simenon napisał 425 książek

Tej zdumiewającej produktywności dorównywał, lub może nawet


ją przewyższał, jego apetyt na seks. „Większość ludzi pracuje
codziennie i od czasu do czasu czerpie satysfakcję z seksu”, zanotował
Patrick Marnham w biografii pisarza. „Simenon uprawiał seks
codziennie, a co parę miesięcy oddawał się szaleńczej orgii pracy”425.
Kiedy mieszkał w Paryżu, każdego dnia regularnie sypiał z czterema
różnymi kobietami. Policzył, że w ciągu całego życia przespał się
z dziesięcioma tysiącami kobiet. (Jego druga żona zaprzeczała temu,
twierdząc, że było mu bliżej do tysiąca dwustu). Swój głód seksu
tłumaczył „ekstremalnym zaciekawieniem” płcią przeciwną. „Kobiety
zawsze były dla mnie wyjątkowym gatunkiem ludzkim, który na
próżno próbowałem zrozumieć. Wieczne, nieustanne śledztwo. Jak
inaczej mógłbym stworzyć setki damskich bohaterek moich książek,
gdybym nie doświadczał tych trwających dwie godziny czy dziesięć
minut przygód?”426
Stephen Jay Gould (1941–2002)

„Pracuję cały czas”, powiedział biolog ewolucyjny i pisarz


w wywiadzie z 1991 roku.

Pracuję codziennie, pracuję w weekendy, pracuję nocami. Niektórzy


ludzie przyglądający mi się z boku mogą określić mnie nowoczesnym
terminem „pracoholik” lub oceniać to jako obsesyjne i destrukcyjne.
Jednak dla mnie to nie praca. Tym się zajmuję, takie jest moje życie.
Spędzam też dużo czasu z rodziną, śpiewam, chodzę na mecze
baseballa, a w sezonie równie często można mnie spotkać w Fenway
Park. Nie uważam, że moje życie jest jednowymiarowe. Ale właściwie
pracuję non stop. Nie oglądam telewizji. To nie praca, nie praca, ale
moje życie. Tym się zajmuję. Tym lubię się zajmować427.

Zapytany o swoją budzącą respekt etykę zawodową, Gould


powiedział, że jest to przecież kwestia temperamentu – „pewnej
dziwacznej i nierozerwalnej mieszaniny szczęśliwych zbiegów
okoliczności, cech odziedziczonych i sprzyjającego środowiska”.

Musisz mieć wysoki poziom cielesnej energii, nie każdy ją ma. Nie
jestem silny fizycznie, ale mam dużo energii intelektualnej, przez całe
życie miałem. Zawsze mogłem pracować całe dnie. Nie muszę wstawać,
pić wody czy robić sobie półgodzinnych przerw na oglądanie telewizji.
Mogę dosłownie siedzieć i pracować cały dzień bez przerwy, nie każdy
tak potrafi. To nie kwestia moralności. Niektórym się wydaje, że to jest
kwestia moralności. Ale nie jest. To kwestia fizyczności, temperamentu
i poziomu energii. Nie wiem, co sprawia, że jesteśmy, jacy jesteśmy428.
Bernard Malamud (1914–1986)

Powieściopisarz i autor opowiadań zdaniem swojego biografa Philipa


Davisa był „opętany przez czas”429. Córka Malamuda pamięta, że
przez całe życie był „absolutnie, maniakalnie wręcz punktualny”430
i że bulwersowało go, jeśli ktoś go opóźniał. Ta obsesyjna
punktualność okazywała się zbawienna dla jego pisania. Mimo że
przez większą część życia pracował jako nauczyciel, Malamud zawsze
znajdował czas na pisanie. Nigdy nie brakowało mu samodyscypliny.
„Dyscyplina jest idealna sama w sobie”, powiedział pewnego razu.
„Jeśli trzeba zdyscyplinować się dla sztuki, po prostu trzeba się
zdyscyplinować”431.
Malamud zaczął na poważnie pisać w 1940 roku, gdy miał
dwadzieścia sześć lat, zaraz po objęciu posady nauczyciela w szkole
wieczorowej na Brooklynie. Zajęcia prowadził od osiemnastej do
dwudziestej drugiej, mógł więc pisać przez pięć godzin w ciągu dnia,
zwykle między dziesiątą a siedemnastą, z godzinną przerwą
o dwunastej trzydzieści, podczas której jadł lunch, golił się i czytał.
Po ośmiu latach stosowania się do takiego rozkładu dnia Malamud
przyjął posadę nauczyciela akademickiego w Oregonie. Przeprowadził
się tam z żoną i synem w roku 1949. Wtedy jeszcze nie opublikował
żadnego opowiadania. Ale w ciągu kolejnych dwunastu lat dzięki
idealnemu uniwersyteckiemu programowi zajęć napisał cztery
książki. Poniedziałki, środy i piątki poświęcał studentom,
obowiązkom biurowym i ocenianiu prac. Wtorki, czwartki i soboty
spędzał nad powieściami i opowiadaniami („po części kradnę trochę
czasu też w niedzielę”432, przyznał).
W pisarskie dni w Oregonie Malamud wstawał o siódmej
trzydzieści, ćwiczył przez dziesięć minut, jadł śniadanie i docierał do
biura przed dziewiątą. Cały poranek pisania skutkował zwykle
powstaniem strony lub – w najlepszym wypadku, dwóch. Po lunchu
czytał to, co napisał rano. Wracał do domu około szesnastej. Krótka
drzemka poprzedzała domowe zajęcia: kolację o osiemnastej
piętnaście, rozmowy z rodziną, pomaganie dzieciom w odrabianiu
lekcji. Kiedy dzieci kładły się spać, Malamud czytał przez trzy
godziny. Połowę tego czasu przeznaczał na czytanie beletrystyki,
drugą – na literaturę faktu związaną z książkami, nad którymi właśnie
pracował. Kładł się o północy. Mimo że Malamud był niewolnikiem
nawyków, odznaczał się ostrożnością, jeśli chodzi o przeznaczanie
zbyt dużej ilości czasu na konkretne rytuały związane z pracą.
Powiedział w wywiadzie:

Nie ma jednego sposobu, za dużo jest bzdur na ten temat. Jesteś, kim
jesteś. Nie Fitzgeraldem czy Thomasem Wolfe’em. Aby coś napisać,
trzeba usiąść i pisać. Nie ma właściwego czasu ani miejsca, działasz
w zgodzie ze sobą, ze swoją naturą. Twój sposób pracy, jeśli tylko jesteś
zdyscyplinowany, nie ma znaczenia. Żadna magia tu nie pomoże. Aby
napisać książkę, trzeba znaleźć, a nie wykraść czas. Jeśli przychodzą do
ciebie historie, zapisuj je, będziesz wtedy na dobrej drodze. Ostatecznie
każdy wypracowuje swój własny sposób. Cała tajemnica tkwi
w tobie433.
1
Jean Anthelme Brillat-Savarin, Fizjologia smaku (1825), cyt. za: Henryk
Markiewicz, Andrzej Romanowski, Skrzydlate słowa, Warszawa 1990, s. 123.
2
William James, Psychologia. Kurs skrócony, przeł. Michał Zagrodzki, Warszawa
2002, s. 84.
3
V.S. Pritchett, Gibbon and the Home Guard, w: tegoż, Complete Collected Essays,
New York 1991, s. 4 (Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty w tłumaczeniu A.N.).
4
Franz Kafka, Listy do Felicji i inne z lat 1912–1916, tom 1, przeł. Irena
Krońska, Warszawa 1976, s. 37.
5
Franz Kafka, Listy do Felicji i inne z lat 1912–1916, tom 1, przeł. Irena
Krońska, Warszawa 1976, s. 37.
6
Humphrey Carpenter, W.H. Auden: A Biography, Boston 1981, s. 391.
7
Richard Davenport-Hines, Auden, dz. cyt., s. 298.
8
W.H. Auden: A Tribute, ed. Stephen Spender, New York 1975, s. 173.
9
Humphrey Carpenter, W.H. Auden: A Biography, dz. cyt., s. 265.
10
Richard Davenport-Hines, Auden, dz. cyt., s. 186.
11
Michael Peppiatt, Francis Bacon: Anatomy of an Enigma, New York 1996,
s. 101.
12
Tamże, s. 162.
13
Wywiad Bernarda Frechtmana i Madeleine Gobeil, The Art of Fiction No. 35:
Simone de Beauvoir, „The Paris Review”, wiosna – lato 1965,
http://www.theparisreview.org/interviews/4444/the-art-of-fiction-no35-simone-
de-beauvoir (data dostępu: 24.05.2015).
14
Deirdre Bair, Simone de Beauvoir: A Biography, New York 1990; Louis
Menand, Stand By Your Man, „New Yorker”, 26 września 2005,
http://www.newyorker.com/magazine/2005/09/26/stand-by-your-man (data
dostępu: 24.05.2015).
15
David Herbert Donald, Look Homeward: A Life of Thomas Wolfe, Boston 1987,
s. 237.
16
Tamże.
17
Tamże.
18
Tamże, s. 246.
19
Andrew Wilson, Beautiful Shadow: A Life of Patricia Highsmith, London 2003,
s. 324.
20
Tamże, s. 8.
21
Tamże, s. 123.
22
Tamże, s. 141.
23
Tamże, s. 323.
24
Tamże, s. 135.
25
Hollis Alpert, Fellini: A Life, New York 1988, s. 264.
26
Wywiad Gideona Bachmanna, Film Book I, ed. Robert Hughes, New York
1959, w: Federico Fellini: Interviews, ed. Bert Cardullo, Jackson 2006, s. 16.
27
Wywiad Cynthii Grenier, „Playboy”, czerwiec 1964, w: Ingmar Bergman:
Interviews, ed. Raphael Shargel, Jackson 2007, s. 38.
28
Wywiad Richarda Merymana, I Live at the Edge of a Very Strange Country,
„Life”, 15 października 1971, w: Ingmar Bergman: Interviews, dz. cyt., s. 107.
29
Tamże, s. 103.
30
Michiko Kakutani, Ingmar Bergman: Summing Up a Life in Film, „New York
Times Magazine”, 6 czerwca 1983,
http://www.nytimes.com/1983/06/06/magazine/26kaku.html (data dostępu:
24.05.2015).
31
Wywiad Martine Cadieu, w: Morton Feldman Says: Selected Interviews and
Lectures 1964–1987, ed. and trans. ChrisVillars, London 2006, s. 39.
32
Morton Feldman, Darmstadt Lecure, 26 czerwca 1984, w: Morton Feldman
Says…, dz. cyt., s. 204.
33
Morton Feldman, The Anxiety of Art, „Art in America”, wrzesień –
październik 1973, w: Give My Regards to Eighth Street: Collected Writings of Morton
Feldman, ed. B.H. Friedman, Cambridge 2000, s. 30.
34
Mozart do siostry, 17 lutego 1782, w: The Letters of Mozart and His Family,
trans. and ed. Emily Anderson, wyd. trzecie, New York 1985; Peter Gay, Mozart,
New York 1999, s. 797.
35
Mozart do ojca, 28 grudnia 1782, w: The Letters of Mozart and His Family, dz.
cyt.; Peter Gay, Mozart, dz. cyt., s. 833.
36
Leopold Mozart do córki, 12 marca 1785, w: The Letters of Mozart and His
Family, dz. cyt.; Peter Gay, Mozart, dz. cyt., s. 888.
37
Anton Felix Schindler, Beethoven as I Knew Him, ed. Donald W. MacArdle,
trans. Constance S. Jolly, Dover 1860; repr. Dover 1996; Maynard Solomon,
Beethoven, wyd. drugie, New York 1998, s. 386.
38
Joakim Garff, Søren Kierkegaard: A Biography, trans. Bruce H. Kirmmse,
Princeton 2005, s. 290.
39
Tamże, s. 291.
40
Roger Pearson, Voltaire Almighty: A Life in Pursuit of Freedom, New York –
London 2005, s. 355.
41
Haydn Mason, Voltaire: A Biography, Baltimore 1981, s. 134.
42
Tamże.
43
Benjamin Franklin, Żywot własny, przeł. Julian Stawiński, Warszawa 1960,
s. 107.
44
Tamże, s. 107–108.
45
H.W. Brands, The First American: The Life and Times of Benjamin Franklin,
wyd. drugie, New York 2002, s. 411.
46
Anthony Trollope, An Autobiography, 1883; repr. New York 1922, s. 236–
237.
47
Pamela Neville-Sington, Fanny Trollope: The Life and Adventures of a Clever
Woman, New York 1997, s. 255.
48
James Edward Austen-Leigh, Memoir of Jane Austen, 1926; repr. Oxford
1967, s. 102.
49
Park Honan, Jane Austen: Her Life, New York 1987, s. 264.
50
Carol Shields, Jane Austen, New York 2001, s. 123.
51
Frederick Niecks, Fryderyk Chopin jako człowiek i muzyk, przeł. Antoni
Buchner, Warszawa 2011, s. 367–368.
52
Tamże.
53
Francis Steegmuller, Flaubert and Madame Bovary: A Double Portrait, 1939;
repr. New York 2005, s. 216.
54
Henry Troyat, Flaubert, trans. Joan Pinkham, New York 1992, s. 111.
55
Frederick Brown, Flaubert: A Biography, New York 2006, s. 293 oraz Francis
Steegmuller, Flaubert and Madame Bovary…, dz. cyt., s. 239–241.
56
Henry Troyat, Flaubert, dz. cyt., s. 117.
57
Tamże, s. 126.
58
Francis Steegmuller, Flaubert and Madame Bovary, dz. cyt., s. 241.
59
Jad Adams, Hideous Absinthe: A History of the Devil in a Bottle, London 2004,
s. 131.
60
Tamże.
61
Julia Frey, Toulouse-Lautrec. Biografia, przeł. Joanna Andrzejewska,
Warszawa 2004, s. 270.
62
Anthony Heilbut, Thomas Mann: Eros and Literature, 1995; repr. Berkeley –
Los Angeles 1997, s. 207.
63
Tamże.
64
Isaiah Berlin, Karol Marks. Jego życie i środowisko, przeł. Wojciech Orliński,
Warszawa 1999, s. 166.
65
Michael Evans, Karl Marx, Bloomington – London 1975, s. 32.
66
Tamże.
67
Francis Wheen, Karol Marks. Biografia, przeł. Dominika Cieśla, Warszawa
2005, s. 126.
68
Tamże, s. 205.
69
Michael Evans, Karl Marx, dz. cyt., s. 33.
70
Peter Gay, Freud. Życie na miarę epoki, przeł. Hanna Jankowska, Poznań
2003, s. 163.
71
Martin Freud, Freud – mój ojciec, przeł. Rafał Gałkowski, Warszawa 1993,
s. 28.
72
Peter Gay, Freud. Życie na miarę..., dz. cyt., s. 176.
73
Ronald Hayman, A Life of Jung, 1999; repr. New York 2001, s. 250.
74
Tamże, s. 310.
75
Tamże, s. 251.
76
Carl Jung, Wspomnienia, sny, myśli. Spisane i podane do druku przez Anielę
Jaffé, przeł. Leszek Kolankiewicz, Robert Reszke, Warszawa 1993, s. 269–270.
77
Alma Mahler, Gustav Mahler, Memories and Letters, ed. Donald Mitchell,
trans. Basil Creighton, 1946; repr. New York 1969, s. 47.
78
Tamże, s. 45.
79
Tamże, s. 46.
80
Tamże.
81
Henry-Louis De La Grange, Gustav Mahler, tom 2, Oxford 1995, s. 536.
82
Tamże, s. 534.
83
Norman Del Mar, Richard Strauss: A Critical Commentary on His Life and
Works, tom 1, 1962; repr. London 1978, s. 91.
84
Wywiad Francisa Carco, Conversations with Matisse, „Die Kunst-Zeitung”, 8
kwietnia 1943, w: Matisse on Art, trans. and repr. Jack D. Flam, 1973; repr. New
York 1978, s. 82–90.
85
Lluís Permanyer, Miró: The Life of a Passion, trans. Paul Martin, Barcelona
1984, s. 105.
86
Tamże, s. 107.
87
Janet Malcolm, Dwa życia. Gertruda i Alicja, przeł. Anna Kołyszko, Warszawa
2008, s. 33.
88
Janet Flanner, James Thurber and Harold Ross, Tender Buttons, The Talk of
the Town, „New Yorker”, 13 października 1934,
http://www.newyorker.com/magazine/1934/10/13/tender-buttons (data
dostępu: 24.05.2015).
89
Gertrude Stein, Autobiografia każdego z nas, przeł. Mira Michałowska,
Warszawa 1980, s. 85.
90
Tamże, s. 134.
91
Gregory H. Hemingway, M.D., Papa: A Personal Memoir, Boston 1976, s. 49.
92
Wywiad George’a Plimptona, The Art of Fiction No. 21: Ernest Hemingway,
„The Paris Review”, 1958, http://www.theparisreview.org/interviews/4825/the-
art-of-fiction-no-21-ernest-hemingway (data dostępu: 24.05.2015).
93
Tamże.
94
Tamże.
95
Gregory H. Hemingway, M.D., Papa: A Personal Memoir, dz. cyt., s. 49.
96
Cyt. za Audrey June Booth, „An Interview with Henry Miller”, 1962, w:
Conversations with Henry Miller, eds. Frank L. Kersnowski and Alice Hughes,
Jackson 1994, s. 41–42.
97
Matthew J. Bruccoli, Some Sort of Epic Grandeur: The Life of F. Scott Fitzgerald,
wyd. drugie, Columbia 2002, s. 109.
98
Tamże, s. 341.
99
Jay Parini, Czas niezrównany. Życie Williama Faulknera, przeł. Magdalena
Słysz, Krzysztof Obłucki, Warszawa 2006, s. 274.
100
Stephen B. Oates, William Faulkner: The Man and the Artist, New York 1987,
s. 96.
101
Wywiad Christophera Bigby’ego, „The Art of Theater No. 2, Part 2: Arthur
Miller”, „The Paris Review”, jesień 1999,
http://www.theparisreview.org/interviews/895/the-art-of-theater-no-2-part-2-
arthur-miller (data dostępu: 24.05.2015).
102
Christopher Headington, Britten, London 1996, s. 87–88.
103
Alan Blyth, Remembering Britten, London 1981, s. 22.
104
Tamże, s. 132.
105
Wywiad Freda Sokola, „Connecticut Quarterly 2”, lato 1980, w:
Conversations with Ann Beattie, ed. Dawn Trouard, Jackson 2007, s. 24.
106
Tamże, s. 25.
107
Wywiad Margaret Fichtner, Author Ann Beattie Lives in the Sunshine, but
Writes in, and from, the Dark, „Miami Herald”, 17 maja 1998, w: Conversations with
Ann Beattie, dz. cyt., s. 171.
108
Wywiad Elizabeth Gaffney, The Art of Fiction No. 124: Gunter Grass, „The
Paris Review”, lato 1991, http://www.theparisreview.org/interviews/2191/the-
art-of-fiction-no-124-gunter-grass (data dostępu: 24.05.2015).
109
Ira Nadel, Tom Stoppard: A Life, New York 2002, s. 93.
110
Tamże, s. 436.
111
Tamże, s. 114.
112
Tamże, s. 484.
113
Wywiad Johna Wraya, The Art of Fiction No. 182: Haruki Murakami, „The
Paris Review”, lato 2004, http://www.theparisreview.org/interviews/2/the-art-of-
fiction-no-182-haruki-murakami (data dostępu: 24.05.2015).
114
Tamże.
115
Haruki Murakami, The Running Novelist, „New Yorker”, 9–16 czerwca 2008,
s. 75.
116
Wywiad Claudii Brodsky-Lacour i Elissy Schappell, The Art of Fiction No.
134: Toni Morrison, „The Paris Review”, jesień 1993,
http://www.theparisreview.org/interviews/1888/the-art-of-fiction-no-134-toni-
morrison (data dostępu: 24.05.2015).
117
Wywiad Mel Watkins, „Talk with Toni Morrison”, „New York Times Book
Review”, 11 września 1977, w: Conversations with Toni Morrison, ed. Danille
Taylor-Guthrie, Jackson 2004, s. 43.
118
Wywiad Claudii Brodsky-Lacour i Elissy Schappell, dz. cyt.
119
Tamże.
120
Wywiad Leifa Sjoberga, „Contemporary Literature”, lato 1982, w:
Conversations with Joyce Carol Oates, ed. Lee Milazzo, Jackson 1989, s. 105.
121
Wywiad Roberta Comptona, Joyce Carol Oates Keeps Punching, „Dallas
Morning News”, 17 listopada 1987, w: Conversations with Joyce Carol Oates, dz.
cyt., s. 166.
122
Wywiad Masona Curreya z 10 sierpnia 2010.
123
Wiadomość e-mail do agentki autora, Megan Thompson, z 20 kwietnia
2009.
124
Wywiad z autorem z 20 maja 2010.
125
Wywiad z autorem z 25 stycznia 2010.
126
Wywiad z autorem z 6 sierpnia 2010.
127
B.F. Skinner, My Day, 9 sierpnia 1963, B.F. Skinner Archives.
128
Daniel W. Bjork, B.F. Skinner: A Life, New York 1993, s. 217.
129
Jane Howard, Margaret Mead: A Life, New York 1984, s. 287.
130
Tamże, s. 393.
131
George M. Marsden, Jonathan Edwards: A Life, New Haven 2003, s. 133.
132
James Boswell, Żywot doktora Samuela Johnsona, przeł. Tadeusz Jan Dehnel,
Warszawa 1962, s. 90–91.
133
Tamże.
134
Peter Martin, Samuel Johnson: A Biography, Cambridge 2008, s. 458–459.
135
James Boswell, Life of Johnson, dz. cyt., s. 437.
136
James Boswell, Boswell in Holland, 1763–1764, ed. Frederick A. Pottle,
1928; repr. New York 1952, s. 37.
137
Tamże.
138
Tamże, s. 198.
139
James Boswell, Boswell’s London Journal, 1762–1763, ed. Frederick A.
Pottle, New York 1950, s. 210.
140
Tamże.
141
Tamże, s. 197.
142
Tamże, s. 45.
143
Tamże, s. 189.
144
James Boswell, Boswell in Holland, dz. cyt., s. 388.
145
Tamże, s. 389.
146
Manfred Kuehn, Kant: A Biography, Cambridge 2001, s. 14.
147
Tamże, s. 153.
148
Tamże, s. 222.
149
Tamże, s. 222.
150
William James, Psychologia. Kurs skrócony, dz. cyt., s. 84.
151
Tamże.
152
Tamże, s. 84–85.
153
Robert D. Richardson, William James…, dz. cyt., s. 240.
154
Tamże, s. 238.
155
H. Montgomery Hyde, Henry James at Home, New York 1969, s. 152.
156
Louis Begley, The Tremendous World I Have Inside My Head: Franz Kafka:
A Biographical Essay, New York 2008, s. 29.
157
Franz Kafka, Listy do Felicji i inne z lat 1912–1916, dz. cyt., s. 37.
158
Tamże, s. 37–38.
159
Richard Ellmann, James Joyce, przeł. Ewa Krasicka, Kraków 1984, s. 12.
160
Tamże, s. 277.
161
Tamże.
162
Tamże.
163
Tamże, s. 91.
164
Richard Ellmann, James Joyce, dz. cyt., s. 454.
165
Ronald Hayman, Proust: A Biography, New York 1990, s. 346.
166
Celeste Albaret, Pan Proust, przeł. Ewa Sczepańska-Węgrzecka, Warszawa
1977, s. 98.
167
Ronald Hayman, Proust: A Biography, dz. cyt., s. 251.
168
Tamże, s. 331.
169
Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu, tom 7, Czas odnaleziony,
przeł. Maciej Żurowski, Warszawa 2001, s. 194.
170
Paul Strathern, Beckett in 90 Minutes, Chicago 2005, s. 45–46.
171
Deirdre Bair, Samuel Beckett: A Biography, New York 1978, s. 351–352.
172
Stephen Walsh, Stravinsky: A Creative Spring: Russia and France, 1882–1934,
New York 1999, s. 419.
173
Tamże, s. 115.
174
Vera Stravinsky i Robert Craft, Stravinsky in Pictures and Documents, New
York 1978, s. 298.
175
Robert Orledge, Satie Remembered, Portland 1995, s. 69.
176
Tamże.
177
John Richardson, A Life of Picasso: The Cubist Rebel. 1907–1916, New York
2007, s. 43.
178
Tamże, s. 147.
179
Tamże, s. 146.
180
Françoise Gilo, Carlton Lake, Życie z Picassem, przeł. Maria Iwańska-
Feliksowa, Kraków 1986, s. 94.
181
Annie Cohen-Solal, Jean-Paul Sartre: A Life, trans. Anna Cancogni, ed.
Norman Macafee, 1985; repr. New York 2005, s. 286.
182
Tamże, s. 374.
183
Tamże, s. 374–375.
184
James E. Miller Jr., T.S. Eliot: The Making of an American Poet, 1888–1922,
University Park 2005, s. 325.
185
T.S. Eliot: The Man and His Work, ed. Allen Tate, New York 1966, s. 3–4.
186
James E. Miller Jr., T.S. Eliot…, dz. cyt., s. 278.
187
Lyndall Gordon, T.S. Eliot: An Imperfect Life, New York 1999, s. 197.
188
Laurel E. Fay, Shostakovich: A Life, Oxford 2000, s. 46.
189
Elizabeth Wilson, Shostakovich: A Life Remembered, Princeton 1994, s. 194.
190
Tamże, s. 197.
191
Tamże.
192
Tamże, s. 196.
193
Tamże, s. 196.
194
Wywiad Terry’ego Southerna, The Art of Fiction No. 22: Henry Green, „The
Paris Review”, lato 1958, http://www.theparisreview.org/interviews/4800/the-
art-of-fiction-no-22-henry-green (data dostępu: 24.05.2015).
195
Agatha Christie, Autobiografia, przeł. Magdalena Konikowska, Teresa
Lechowska, Warszawa 1998, s. 480.
196
Tamże, s. 482.
197
Jeffrey Meyers, Somerset Maugham: A Life, New York 2004, s. 37.
198
Tamże, s. 37–38.
199
Tamże, s. 37–38.
200
Deborah Solomon, Utopia Parkway: The Life and Work of Joseph Cornell, New
York 1997.
201
Sylvia Plath, Dzienniki. 1950–1962, przeł. Joanna Urban, Paweł Stachura,
Warszawa 2004, s. 446.
202
Sylvia Plath, Listy do domu, przeł. Ewa Krasińska, Warszawa 1983, s. 446.
203
Blake Bailey, Cheever: A Life, New York 2009, s. 92–93.
204
Tamże, s. 137.
205
John Cheever, The Journals of John Cheever, New York 1991, s. 22–23.
206
Tamże, s. 277–278.
207
Blake Bailey, Cheever: A Life, dz. cyt., s. 422.
208
Tamże, s. 433.
209
Tamże, s. 433.
210
John Cheever, The Journals of John Cheever, dz. cyt., s. 255.
211
Terry Teachout, pops. Życie Louisa Armstronga, przeł. Piotr Grzegorzewski,
Marcin Wróbel, Wrocław 2011, s. 185–246.
212
Tamże, s. 302.
213
The Collected Letters of W.B. Yeats, tom 2: 1896–1900, eds. Warwick Gould,
John Kelly, Deirdre Toomey, Oxford 1997, s. 282.
214
Peter Kuch, Yeats and A.E.: “The Antagonism That Unites Dear Friends”,
Totawaks 1986, s. 468.
215
The Collected Letters of W.B. Yeats, dz. cyt., s. 282.
216
Tamże, s. 111.
217
Milton J. Bates, Wallace Stevens: A Mythology of Self, Berkeley – Los Angeles
1985, s. 157.
218
Wywiad Michaela Barbera, The Art of Fiction No. 59: Kingsley Amis, „The
Paris Review”, zima 1975, http://www.theparisreview.org/interviews/3772/the-
art-of-fiction-no-59-kingsley-amis (data dostępu: 24.05.2015).
219
Eric Jacobs, Kingsley Amis: A Biography, New York 1995, s. 1–18.
220
Francesca Riviere, The Art of Fiction No. 151: Martin Amis, „The Paris
Review”, wiosna 1998, http://www.theparisreview.org/interviews/1156/the-art-
of-fiction-no-151-martin-amis (data dostępu: 24.05.2015).
221
Wywiad Lili Azam Zanganeh, The Art of Fiction No. 197: Umberto Eco, „The
Paris Review”, lato 2008, http://www.theparisreview.org/interviews/5856/the-
art-of-fiction-no-197-umberto-eco (data dostępu: 24.05.2015).
222
Tamże.
223
Tamże.
224
Eric Lax, Woody Allen. Rozmowy, przeł. Jarosław Rybski, Warszawa 2008,
s. 173.
225
Tamże, s. 118.
226
Tamże, s. 171.
227
Richard B. Woodward, A Dark Lens on America, „New York Times
Magazine”, 4 stycznia 1990, w: David Lynch: Interviews, ed. Richard A. Barney,
Jackson 2009, s. 50.
228
Tamże.
229
David Lynch, W pogoni za wielką rybą. Medytacja, świadomość i tworzenie,
przeł. Jerzy Kozłowski, Poznań 2007, s. 5.
230
Tamże, s. 55.
231
Wywiad Waltera Bluma, Listening to Maya Angelou, „California Living”, 14
grudnia 1975, w: Conversations with Maya Angelou, ed. Jeffrey M. Elliot, Jackson
1989, s. 153.
232
Wywiad Claudii Tate, Black Women Writers at Work, New York 1983, w:
Conversations with Maya Angelou, dz. cyt., s. 40.
233
Judith Rich, Life is for Living, „Westways”, październik 1987, w:
Conversations with Maya Angelou, dz. cyt., s. 79.
234
I Remember Balanchine: Recollections of the Ballet Master by Those Who Knew
Him, ed. Mason Francis, New York 1991, s. 418.
235
Bernard Taper, Balanchine: A Biography, 1984; repr. Berkeley – Los Angeles
1996, s. 13.
236
Wstęp Mela Gussowa, w: Al Hirschfeld, Hirschfeld on Line, New York 1999,
s. 18.
237
Louise Kerz Hirschfeld, Looking Over His Shoulder, w: Al Hirschfeld,
Hirschfeld on Line, dz. cyt., s. 24.
238
Wywiad Pati Hill, The Art of Fiction No. 17: Truman Capote, „The Paris
Review”, wiosna – lato 1957,
http://www.theparisreview.org/interviews/4867/the-art-of-fiction-no-17-truman-
capote (data dostępu: 24.05.2015).
239
Tamże.
240
Hazel Rowley, Richard Wright: The Life and Times, New York 2001, s. 153–
155.
241
Tamże, s. 162.
242
Fred Hobson, Mencken: A Life, New York 1994; The New Mencken Letters, ed.
Carl Bode, New York 1977.
243
Tamże, s. xvi–ii.
244
Philip Larkin, Alba, przeł. Jacek Dehnel, w: „Literatura na Świecie”, 3–
4/2011, s. 296.
245
Robert Phillips, The Art of Poetry No. 30: Philip Larkin, „The Paris Review”,
lato 1982, http://www.theparisreview.org/interviews/3153/the-art-of-poetry-no-
30-philip-larkin (data dostępu: 24.05.2015).
246
Tamże.
247
David V. Mollenhoff i Mary Jane Hamilton, Frank Lloyd Wright’s Monona
Terrace: The Enduring Power of a Civic Vision, Madison 1999, s. 113.
248
Frank Lloyd Wright: The Crowning Decade, 1949–1959, ed. Bruce Brooks
Pfeiffer, Fresno 1989, s. 122.
249
Frank Lloyd Wright: The Crowning Decade, 1949–1959, ed. Bruce Brooks
Pfeiffer, Fresno 1989, s. 122.
250
Carter Wiseman, Louis I. Kahn: Beyond Time and Style: A Life in Architecture,
New York 2007, s. 87.
251
Carter Wiseman, Louis I. Kahn: Beyond Time and Style: A Life in Architecture,
New York 2007, s. 87.
252
Tamże.
253
Wywiad Sama Merrilla, „Playboy”, czerwiec 1975, w: Conversations with
Joseph Heller, ed. Adam J. Sorkin, Jackson 1993, s. 163.
254
Ann Waldron, Writing Technique, Say Joseph Heller, „Houston Chronicle”, 2
marca 1975, w: Conversations with Joseph Heller, dz. cyt., s. 135.
255
Wywiad Sama Merrilla, dz. cyt., s. 165.
256
Tamże, s. 161.
257
Wywiad Creatha Thorne’a, „Chicago Literary Review”, dodatek o książkach
do „Chicago Maroon”, 3 grudnia 1974, w: Conversations with Joseph Heller, dz. cyt.,
s. 128.
258
Curt Suplee, Catching Up with Joseph Heller, „Washington Post”, 8
października 1984, w: Conversations with Joseph Heller, dz. cyt., s. 239.
259
Henry Hart, James Dickey: The World as a Lie, New York 2000, s. 214–215.
260
Tamże, s. 215–216.
261
Tamże, s. 262.
262
Margaret Cheney, Tesla: Man Out of Time, New York 2001, s. 54.
263
Kevin Bazzana, Wondrous Strange: The Life and Art of Glenn Gould, Oxford
2004, s. 320.
264
Tamże, s. 318.
265
Glenn Gould in The Life and Times of Glenn Gould, CBC Television, 13 marca
1998, opublikowano 2 kwietnia 2010, http://www.youtube.com/watch?
v=j1Mm_b5lHvU&feature=related (data dostępu: 24.05.2015).
266
Andrew Kazdkin, Glenn Gould at Work: Creative Lying, New York 1989, s. 25.
267
Kevin Bazzana, Wondrous Strange, dz. cyt., s. 322.
268
Tamże, s. 326.
269
Tamże, s. 321.
270
Andrew Kazdkin, Glenn Gould at Work…, dz. cyt., s. 64.
271
Louise Bourgeois: Destruction of the Father Reconstruction of the Father:
Writings and Interviews, 1923–1997, eds. Marie-Laure Bernadac i Hans-Ulrich
Obrist, Cambridge 1998, s. 239.
272
Tamże, s. 306.
273
Tamże, s. 96.
274
Conversations with Chester Himes, eds. Michel Fabre i Robert E. Skinner,
Jackson 1995, s. 130.
275
Brad Gooch, Flannery: A Life of Flannery O’Connor, New York 2009, s. 222.
276
Tamże, s. 225.
277
Tamże, s. 228.
278
Tamże.
279
Wywiad Petera Matthiessena i George’a Plimptona, The Art of Fiction No. 5:
William Styron, „The Paris Review”, wiosna 1954,
http://www.theparisreview.org/interviews/5114/the-art-of-fiction-no-5-william-
styron (data dostępu: 24.05.2015).
280
Conversations with William Styron, ed. James L.W. West III, Jackson 1985,
s. 204.
281
Tamże, s. 241.
282
Tamże, s. 240.
283
Conversations with Philip Roth, ed. George J. Searles, Jackson 1992, s. 218.
284
Tamże, s. 118.
285
David Remnick, Into the Clear, „The New Yorker”, 8 maja 2000, s. 76–89.
286
Herbert Warren Wind, Chap with a Good Story to Tell, „The New Yorker”, 15
maja 1971, s. 45.
287
Tamże, s. 89.
288
Robert McCrum, Wodehouse: A Life, New York 2004, s. 404–405.
289
Elizabeth Salter, Edith Sitwell, 1979; repr. London 1988, s. 16.
290
Tamże, s. 17.
291
Victoria Glendinning, Edith Sitwell: A Unicorn Among Lions, New York 1981,
s. 204.
292
John Aubrey, Aubrey’s Brief Lives, ed. Oliver Lawson Dick, 1949; repr. Ann
Arbor 1957, s. 155.
293
Tamże.
294
The Early Lives of Milton, ed. Helen Darbishire, 1932; repr. New York 1965,
s. 33.
295
Jack Rochford Wrooman, René Descartes: A Biography, New York 1970.
296
Goethe: Conversations and Encounters, eds. David Luke i Robert Pick, London
1966, s. 177.
297
Tamże, s. 178.
298
Heinrich Doering, Friedrich von Schillers Leben, w: Thomas Carlyle’s Life of
Friedrich Schiller, faksymile, Columbia 1992.
299
Bernt von Heiseler, Schiller, trans. John Bednall, London 1962, s. 103.
300
Schubert: Memoirs by his Friends, ed. Otto Erich Deutsch, trans. Rosamond
Ley i John Nowell, London 1958, s. 182.
301
Tamże, s. 183.
302
Tamże, s. 109.
303
Adrian Williams, Portrait of Liszt by Himself and His Contemporaries, Oxford
1990, s. 484.
304
Tamże, s. 482.
305
George Sand, Story of My Life: The Autobiography of George Sand,
tłumaczenie zbiorowe, ed. Thelma Jurgrau, Albany 1991, s. 927.
306
Tamże, s. 928.
307
Herbert J. Hunt, Honoré de Balzac: A Biography, London 1957, s. 65.
308
Graham Robb, Balzac: A Life, New York 1994, s. 164.
309
Graham Robb, Victor Hugo, New York 1997, s. 404–405.
310
Tamże, s. 406.
311
Peter Ackroyd, Dickens, New York 1990; Jane Smiley, Charles Dickens, New
York 2002, s. 503.
312
Tamże, s. 561–562.
313
Jane Smiley, Charles Dickens, New York 2002, s. 23.
314
Hasło „Charles Darwin”, Encyclopædia Britannica, 2009,
http://www.britannica.com/biography/Charles-Darwin (data dostępu:
24.05.2015).
315
The Life and Letters of Charles Darwin, tom 1, ed. Francis Darwin, New York
1959.
316
Tamże, s. 101.
317
Tamże, s. 121.
318
Herman Melville, Correspondence: The Writings of Herman Melville, tom 14,
ed. Lynn Horth, Evanston – Chicago 1993, s. 174.
319
Tamże, s. 173.
320
The Portable Hawthorne, ed. Malcolm Cowley, New York 1969, s. 2.
321
Randall Stewart, Nathaniel Hawthorne: A Biography, wyd. drugie,
Hamden1970, s. 112.
322
Lew Tołstoj, Dzienniki, tom 1: 1847–1894, przeł. Maria Leśniewska, Kraków
1973, s. 280.
323
Siergiej Tołstoj, Tolstoy Remembered By His Son, trans. Moura Budberg, New
York 1962, s. 53–54.
324
Tatiana Tołstoj, Tolstoy Remembered, trans. Derek Coltman, New York 1977,
s. 20.
325
Siergiej Tołstoj, Tolstoy Remembered By His Son, dz. cyt., s. 55.
326
David Brown, Tchaikovsky: The Man and His Music, New York 2007, s. 284.
327
David Brown, Tchaikovsky: The Final Years, tom 4, New York 1991, s. 19.
328
Tamże, s. 21.
329
Tamże.
330
David Brown, Tchaikovsky: The Man and His Music, dz. cyt., s. 207.
331
David Brown, Tchaikovsky: The Final Years, dz. cyt., s. 22.
332
Albert Bigelow Paine, Mark Twain, tom 1, wyd. drugie, Chelsea 1997,
s. 509.
333
William Dean Howells, My Mark Twain, New York 1910; Mineola 1997,
s. 45.
334
Tamże, s. 38–39.
335
Charlotte Gray, Reluctant Genius: Alexander Graham Bell and the Passion for
Invention, New York 2006, s. 177.
336
Tamże, s. 204.
337
Tamże, s. 265.
338
Vincent van Gogh, The Complete Letters of Vincent van Gogh, tom III, wyd.
trzecie, Boston 2000, s. 48.
339
Vincent van Gogh, Listy do brata, przeł. Joanna Guze, Maciej Chełkowski,
Warszawa 1997, s. 472.
340
Tamże, s. 396.
341
David Michaelis, N.C. Wyeth: A Biography, New York 1998, s. 293.
342
Tamże, s. 294.
343
John Loengard, Georgia O’Keeffe at Ghost Ranch: A Photo Essay, New York
1995, s. 8.
344
C.S. Merrill, O’Keeffe: Days in a Life, New Mexico 1995.
345
Lisa Mintz Messinger, Georgia O’Keeffe, London 2001, s. 182.
346
Tamże.
347
Sergei Bertensson i Jay Leyda, Sergei Rachmaninoff: A Lifetime in Music, New
York 1956, s. 295.
348
Tamże, s. 136.
349
Wywiad Alvina Tofflera, „Playboy”, 1963, w: Vladimir Nabokov: Strong
Opinions, 1973; New York 1990, s. 29.
350
Tamże, s. 28–29.
351
Wywiad Allene Talmey, „Vogue”, 1969, w: Vladimir Nabokov: Strong
Opinions, dz. cyt., s. 157.
352
Nabokov on Nabokov and Things, „New York Times”, 12 maja 1968,
https://www.nytimes.com/books/97/03/02/lifetimes/nab-v-things.html (data
dostępu: 24.05.2015).
353
Balthus i Alain Vircondelet, Vanished Splendors: A Memoir, trans. Benjamin
Ivry, New York 2002, s. 3.
354
Tamże, s. 147.
355
Jerzy Soltan, Working with Le Corbusier,
http://www.archsociety.com/e107_plugins/content/content.php?content.24 (data
dostępu: 24.05.2015).
356
J. Baldwin, Bucky Works: Buckminster Fuller’s Ideas for Today, New York
1996, s. 66.
357
Paul Hoffman, The Man Who Loved Only Numbers: The Story of Paul Erdős
and the Search for Mathematical Truth, New York 1998, s. 256.
358
Tamże, s. 16.
359
Tamże, s. 16.
360
Pat Hackett, wstęp do The Andy Warhol Diaries, New York 1989, s. XV–XVI.
361
Edward Abbey do Mortona Kaminsa, 14 grudnia 1981, w: Postcards from Ed:
The Collected Correspondence of Edward Abbey, 1949–1989, ed. David Petersen,
Minneapolis 2006, s. 107–108.
362
Edward Abbey do Davida Petersena, 25 lipca 1988, w: Postcards from Ed…,
dz. cyt., s. 152.
363
Jeremy Treglown, V.S. Pritchett: A Working Life, New York 2004, s. 3.
364
Tamże, s. 203.
365
V.S. Pritchett, Gibbon and the Home Guard, dz. cyt., s. 4.
366
Lewis M. Dabney, Edmund Wilson: A Life in Literature, Baltimore 2005, s. 4.
367
Jeffrey Meyers, Edmund Wilson: A Biography, Boston 1995, s. 48–49.
368
Tamże, s. 77.
369
Louis Menand, Missionary, „New Yorker”, 8 kwietnia 2005,
http://www.newyorker.com/magazine/2005/08/08/missionary-2 (data dostępu:
24.05.2015).
370
John Updike, „The Paris Review”, zima 1968,
http://www.theparisreview.org/interviews/4219/the-art-of-fiction-no-43-john-
updike (data dostępu: 24.05.2015); John Updike, wstęp do The Early Stories:
1953–1975, 2003; repr. New York 2004; wywiad dla Academy of Achievement, 12
czerwca 2004, http://www.achievement.org/autodoc/page/upd0int-1 (data
dostępu: 24.05.2015).
371
Wywiad Zvonimira Radeljkovića i Omera Hadžiselimovića, „Književna
Smotra”, 1979, http://www.newyorker.com/books/page-turner/american-
centaur-an-interview-with-john-updike (data dostępu: 24.05.2015); wywiad
z Charlesem Thomasem Samuelsem, The Art of Fiction No. 43.
372
Wywiad Zvonimira Radeljkovića i Omera Hadžiselimovića, „Književna
Smotra”, 1979, dz. cyt.; wywiad z Charlesem Thomasem Samuelsem, The Art of
Fiction No. 43.
373
Wywiad dla Academy of Achievement, dz. cyt.
374
Ronald W. Clark, Einstein: His Life and Times, 1971; repr. New York 2007,
s. 746.
375
Katharine M. Rogers, L. Frank Baum: Creator of Oz, Cambridge 2002, s. 179.
376
Ingar Sletten Kolloen, Knut Hamsun: Dreamer and Dissenter, trans. Deborah
Dawkin i Erik Skuggevik, New Haven 2009, s. 127–128.
377
Willa Cather in Person, ed. L. Brent Bohlke, Lincoln 1986, s. 23–24.
378
Anne C. Heller, Ayn Rand and the World She Made, New York 2009, s. 147.
379
Mary Ann Sures, Working for Ayn Rand, w: Mary Ann Sures i Charles Sures,
Faces of Ayn Rand, Ayn Rand Institute, https://www.aynrand.org/about (data
dostępu: 24.05.2015).
380
D.J. Taylor, Orwell. 1903–1950, przeł. Bartłomiej Zborski, Warszawa 2007,
s. 188.
381
Tamże, s. 198.
382
Robert K. Landers, An Honest Writer: The Life and Times of James T. Farrell,
San Francisco 2004, s. 405.
383
Deborah Solomon, Jackson Pollock: A Biography, New York 1987; Unframed
Space, „The Talk of the Town”, „New Yorker”, 5 kwietnia 1950, s. 16.
384
Josyane Savigneau, Carson McCullers: A Life, trans. Joan E. Howard, 1995;
repr. New York 2001, s. 56.
385
Carson McCullers, Illumination and Night Glare: The Unfinished Autobiography
of Carson McCullers, ed. Carlos L. Dews, Madison 1999, s. 78–79.
386
Tamże, s. 18.
387
Mark Stevens i Annalyn Swan, De Kooning: An American Master, New York
2005, s. 197–198.
388
Fern Marja Eckman, Adding a Pulitzer to the Collection, „New York Post”, 9
maja 1970, s. 21.
389
Tamże.
390
Tamże.
391
David Roberts, Jean Stafford: A Biography, Boston 1988, s. 384.
392
Helen Moore Barthelme, Donald Barthelme: The Genesis of a Cool Sound,
College Station 2001, s. XIV.
393
Tamże, s. 94.
394
Robert Thacker, Alice Munro: Writing Her Lives: A Biography, Toronto 2005,
s. 130.
395
Alice Munro, Taniec szczęśliwych cieni, Warszawa 2013.
396
Isaac Asimov, I. Asimov: A Memoir, New York 1994, s. 36.
397
Wywiad Rocco Landesmana, The Art of Fiction No. 46: Jerzy Kosinski, „The
Paris Review”, lato 1972, http://www.theparisreview.org/interviews/4036/the-
art-of-fiction-no-46-jerzy-kosinski (data dostępu: 24.05.2015).
398
399
Tamże, s. 38.
400
Z wywiadu mejlowego, 17 marca 2010.
401
Z wywiadu z pisarką, 27 stycznia 2011.
402
David Michaelis, Schulz and Peanuts: A Biography, New York 2007, s. 370.
403
Tamże, s. 363.
404
Richard Abowitz, Still Digging: A William Gass Interview, „Gadfly”, grudzień
1998, w: Conversations with William H. Gass, ed. Theodore G. Ammon, Jackson
2003.
405
Diane Ackerman, O Muse! You Do Make Things Difficult!, „New York Times”,
12 listopada 1989,
https://www.nytimes.com/books/97/03/02/reviews/ackerman-poets.html (data
dostępu: 24.05.2015); wywiad Thomasa Le Claira, William Gass: The Art of Fiction
No. 65, „The Paris Review”, lato 1977,
http://www.theparisreview.org/interviews/3576/the-art-of-fiction-no-65-william-
gass (data dostępu: 24.05.2015).
406
David Lipsky, Although of Course You End Up Becoming Yourself: A Road Trip
with David Foster Wallace, New York 2010, s. 135.
407
Wywiad Lewisa Frumkesa, 1999,
http://lewisfrumkes.com/radioshow/david-foster-wallace-interview (data dostępu:
24.05.2015).
408
Wywiad z artystką, 12 sierpnia 2010.
409
Twyla Tharp we współpracy z Markiem Reiterem, The Creative Habit: Learn
It and Use It For Life, 2003; repr. New York 2006, s. 14.
410
Tamże, s. 15.
411
Tamże.
412
Tamże, s. 56.
413
Tamże, s. 237.
414
Stephen King, Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika, przeł. Paulina Braiter,
Warszawa 2008, s. 123–124.
415
Tamże, s. 152–153.
416
Wywiad Sarah Fay, The Art of Fiction No. 198: Marilynne Robinson, „The
Paris Review”, jesień 2008, http://www.theparisreview.org/interviews/5863/the-
art-of-fiction-no-198-marilynne-robinson (data dostępu: 24.05.2015).
417
Conversations with Saul Bellow, eds. Gloria L. Cronin i Ben Siegel, Jackson
1994, s. 31.
418
James Atlas, Bellow. Noblista z Chicago, przeł. Lech Czyżewski, Warszawa
2006, s. 503–504.
419
Saul Bellow, Saul Bellow: Letters, ed. Benjamin Taylor, New York 2010,
Kindle edition.
420
Michael Kimmelman, An Artist Beyond Isms, „New York Times”, 27 stycznia
2002, http://www.nytimes.com/2002/01/27/magazine/27richter.html (data
dostępu: 24.05.2015).
421
Nina Willdorf, An Author’s Story, „Boston Phoenix”, 8–15 listopada 2001,
http://www.bostonphoenix.com/boston/news_ features/other_stories/multi-
page/documents/01997111.htm (data dostępu: 24.05.2015).
422
Emily Eakin, Into the Dazzling Light, „Observer”, 11 listopada 2001,
http://www.theguardian.com/books/2001/nov/11/fiction.features (data dostępu:
24.05.2015).
423
Wiadomość do autora, 24 marca 2010.
424
Pierre Assouline, Simenon: A Biography, trans. Jon Rothschild, New York
1997, s. 326.
425
Patrick Marnham, The Man Who Wasn’t Maigret: A Portrait of Georges
Simenon, New York 1992, s. 163.
426
Wywiad Carvel Collins, The Art of Fiction No. 9: Georges Simenon, „The Paris
Review”, lato 1955, http://www.theparisreview.org/interviews/5020/the-art-of-
fiction-no-9-georges-simenon (data dostępu: 24.05.2015).
427
Wywiad Academy of Achievement, 28 czerwca 1991,
http://www.achievement.org/autodoc/page/gou0int-1 (data dostępu:
24.05.2015).
428
Tamże.
429
Philip Davis, Bernard Malamud: A Writer’s Life, Oxford 2007, s. 6.
430
Janna Malamud Smith, My Father Is a Book: A Memoir of Bernard Malamud,
New York 2006, s. 36.
431
Janna Malamud Smith, My Father Is a Book: A Memoir of Bernard Malamud,
New York 2006, s. 36.
432
Joseph Wershba, Not Horror but Sadness, „New York Post”, 14 września
1958, w: Conversations with Bernard Malamud, dz. cyt., s. 6.
433
Wywiad Daniela Sterna, The Art of Fiction No. 52: Bernard Malamud, „The
Paris Review”, wiosna 1975,
http://www.theparisreview.org/interviews/3869/the-art-of-fiction-no-52-bernard-
malamud (data dostępu: 24.05.2015).
Wykaz źródeł ilustracji:
1, 9, 10: © Henri Cartier-Bresson/Magnum Photos/PhotoPower; 2: © Jacques
Pavlovsky/Corbis/Profimedia; 3: © Li Erben/Corbis/Profimedia; 4, 5: © Hulton
Archive/Getty Images; 6: © Fred Stein Archive/Archive Photos/Getty Images; 7:
© Dmitri Kessel/The LIFE Picture Collection/Getty Images; 8: © Imagno/Getty
Images; 11: © Carl Mydans/The LIFE Picture Collection/Getty Images; 12: ©
Mondadori Portfolio via Getty Images; 13: © RDA/Getty Images; 14: © Gjon
Mili/The LIFE Picture Collection/Getty Images; 15: © Corbis/Profimedia; 16: ©
Wayne Miller/Magnum Photos/PhotoPower; 17: © Erich Hartmann/Magnum
Photos/PhotoPower; 18: Wellcome Library, London. Wellcome Images, The study
in the house of Charles Darwin (Down House) in Kent. Wood engraving by
J. R. Brown; fot. commons.wikimedia.org; 19: © Martine Franck/Magnum
Photos/PhotoPower; 20: © Henry Bowden/Hulton Archive/Getty Images; 21: ©
Gaston Paris/Roger Viollet/Getty Images

Źródło motta:
Tomasz Mann, Śmierć w Wenecji, przeł. Leopold Staff, w: tegoż, Opowiadania,
Warszawa 2009, s. 363.

Przekład: Agata Napiórska


Redakcja: Małgorzata Kuśnierz
Korekta: Katarzyna Pawłowska, Jadwiga Piller

Projekt okładki: Ryszard Bienert

Układ typograficzny, łamanie: Anna Hegman

Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.


00-372 Warszawa, ul. Foksal 17
tel./faks (22) 646 05 10, 828 98 08
biuro@gwfoksal.pl
www.gwfoksal.pl

ISBN 978-83-280-2337-6

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.
i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści

Dedykacja
Motto
Wprowadzenie
W.H. Auden (1907–1973)
Francis Bacon (1909–1992)
Simone de Beauvoir (1908–1986)
Thomas Wolfe (1900–1938)
Patricia Highsmith (1921–1995)
Federico Fellini (1920–1993)
Ingmar Bergman (1918–2007)
Morton Feldman (1926–1987)
Wolfgang Amadeusz Mozart (1756–1791)
Ludwig van Beethoven (1770–1827)
Søren Kierkegaard (1813–1855)
Wolter (1694–1778)
Benjamin Franklin (1706–1790)
Anthony Trollope (1815–1882)
Jane Austen (1775–1817)
Fryderyk Chopin (1810–1849)
Gustaw Flaubert (1821–1880)
Henri de Toulouse-Lautrec (1864–1901)
Tomasz Mann (1875–1955)
Karol Marks (1818–1883)
Zygmunt Freud (1856–1939)
Carl Gustav Jung (1875–1961)
Gustaw Mahler (1860–1911)
Richard Strauss (1864–1949)
Henri Matisse (1869–1954)
Joan Miró (1893–1983)
Gertrude Stein (1874–1946)
Ernest Hemingway (1899–1961)
Henry Miller (1891–1980)
F. Scott Fitzgerald (1896–1940)
William Faulkner (1897–1962)
Arthur Miller (1915–2005)
Benjamin Britten (1913–1976)
Ann Beattie (ur. 1947)
Günter Grass (1927–2015)
Tom Stoppard (ur. 1937)
Haruki Murakami (ur. 1949)
Toni Morrison (ur. 1931)
Joyce Carol Oates (ur. 1938)
Chuck Close (ur. 1940)
Francine Prose (ur. 1947)
John Adams (ur. 1947)
Steve Reich (ur. 1936)
Nicholson Baker (ur. 1957)
B.F. Skinner (1904–1990)
Margaret Mead (1901–1978)
Jonathan Edwards (1703–1758)
Samuel Johnson (1709–1784)
James Boswell (1740–1795)
Immanuel Kant (1724–1804)
William James (1842–1910)
Henry James (1843–1916)
Franz Kafka (1883–1924)
James Joyce (1882–1941)
Marcel Proust (1871–1922)
Samuel Beckett (1906–1989)
Igor Strawiński (1882–1971)
Erik Satie (1866–1925)
Pablo Picasso (1881–1973)
Jean-Paul Sartre (1905–1980)
T.S. Eliot (1888–1965)
Dymitr Szostakowicz (1906–1975)
Henry Green (1905–1973)
Agatha Christie (1890–1976)
Somerset Maugham (1874–1965)
Graham Greene (1904–1991)
Joseph Cornell (1903–1972)
Sylvia Plath (1932–1963)
John Cheever (1912–1982)
Louis Armstrong (1901–1971)
W.B. Yeats (1865–1939)
Wallace Stevens (1879–1955)
Kingsley Amis (1922–1995)
Martin Amis (ur. 1949)
Umberto Eco (ur. 1932)
Woody Allen (ur. 1935)
David Lynch (ur. 1946)
Maya Angelou (1928–2014)
George Balanchine (1904–1983)
Al Hirschfeld (1903–2003)
Truman Capote (1924–1984)
Richard Wright (1908–1960)
H.L. Mencken (1880–1956)
Philip Larkin (1922–1985)
Frank Lloyd Wright (1867–1959)
Louis I. Kahn (1901–1974)
George Gershwin (1898–1937)
Joseph Heller (1923–1999)
James Dickey (1923–1997)
Nikola Tesla (1856–1943)
Glenn Gould (1932–1982)
Louise Bourgeois (1911–2010)
Chester Himes (1909–1984)
Flannery O’Connor (1925–1964)
William Styron (1925–2006)
Philip Roth (ur. 1933)
P.G. Wodehouse (1881–1975)
Edith Sitwell (1887–1964)
Thomas Hobbes (1588–1679)
John Milton (1608–1674)
Kartezjusz (1596–1650)
Johann Wolfgang Goethe (1749–1832)
Fryderyk Schiller (1759–1805)
Franciszek Schubert (1797–1828)
Franciszek Liszt (1811–1886)
George Sand (1804–1876)
Honoré de Balzac (1799–1850)
Wiktor Hugo (1802–1885)
Karol Dickens (1812–1870)
Karol Darwin (1809–1882)
Herman Melville (1819–1891)
Nathaniel Hawthorne (1804–1864)
Lew Tołstoj (1828–1910)
Piotr Czajkowski (1840–1893)
Mark Twain (1835–1910)
Alexander Graham Bell (1847–1922)
Vincent van Gogh (1853–1890)
N.C. Wyeth (1882–1945)
Georgia O’Keeffe (1887–1986)
Siergiej Rachmaninow (1873–1943)
Vladimir Nabokov (1899–1977)
Balthus (1908–2001)
Le Corbusier (1887–1965)
Buckminster Fuller (1895–1983)
Paul Erdős (1913–1996)
Andy Warhol (1928–1987)
Edward Abbey (1927–1989)
V.S. Pritchett (1900–1997)
Edmund Wilson (1895–1972)
John Updike (1932–2009)
Albert Einstein (1879–1955)
L. Frank Baum (1856–1919)
Knut Hamsun (1859–1952)
Willa Cather (1873–1947)
Ayn Rand (1905–1982)
George Orwell (1903–1950)
James T. Farrell (1904–1979)
Jackson Pollock (1912–1956)
Carson McCullers (1917–1967)
Willem de Kooning (1904–1997)
Jean Stafford (1915–1979)
Donald Barthelme (1931–1989)
Alice Munro (ur. 1931)
Jerzy Kosiński (1933–1991)
Isaac Asimov (1920–1992)
Oliver Sacks (ur. 1933)
Anne Rice (ur. 1941)
Charles Schulz (1922–2000)
William Gass (ur. 1924)
David Foster Wallace (1962–2008)
Marina Abramović (ur. 1946)
Twyla Tharp (ur. 1941)
Stephen King (ur. 1947)
Marilynne Robinson (ur. 1943)
Saul Bellow (1915–2005)
Gerhard Richter (ur. 1932)
Jonathan Franzen (ur. 1959)
Maira Kalman (ur. 1949)
Georges Simenon (1903–1989)
Stephen Jay Gould (1941–2002)
Bernard Malamud (1914–1986)
Przypisy

You might also like