Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 349

Tytuł oryginału: What Happened to You?

Conversations on trauma, resilience, and healing

Redakcja: Małgorzata Skowrońska


Korekta: Teresa Kruszona
Projekt makiety: Paul Kepple i Alex Bruce w Headcase Design
headcasedesign.com
Projekt okładki i ilustracje wewnętrzne autorstwa Henry’ego Sene Yee
instagram.com/henryseneyee_draws/
Opracowanie graficzne, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf
Redaktor prowadząca: Magdalena Kosińska

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

Copyright © 2021 by Bruce D. Perry, M.D., Ph.D. and Oprah Winfrey. All rights reserved.
First published in the United States of America. For information, address Flatiron Books,
120 Broadway, New York, NY 10271.
Copyright © Agora SA, 2022
Copyright © for Polish translation by Katarzyna Mojkowska 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone


Warszawa 2022

ISBN: 978-83-268-3935-1

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw,
jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub
osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie
zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie
na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej


SPIS TREŚCI

DEDYKACJE
OD AUTORÓW
WPROWADZENIE
Rozdział 1. POJMOWANIE ŚWIATA
Rozdział 2. W POSZUKIWANIU RÓWNOWAGI
Rozdział 3. W JAKI SPOSÓB NAS KOCHANO
Rozdział 4. SPEKTRUM TRAUMY
Rozdział 5. ŁĄCZĄC KROPKI
Rozdział 6. OD RADZENIA SOBIE DO ZDROWIENIA
Rozdział 7. MĄDROŚĆ POSTtRAUMATYCZNA
Rozdział 8. NASZE MÓZGI, NASZE UPRZEDZENIA, NASZE
SYSTEMY
Rozdział 9. GŁÓD RELACJI WE WSPÓŁCZESNYM ŚWIECIE
Rozdział 10. CZEGO NAM TERAZ TRZEBA
EPILOG
ŹRÓDŁA
PODZIĘKOWANIA I WYRAZY UZNANIA
PRZYPISY
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
Zamówienie nr 15047379053 swiatksiazki.pl

WSZYSTKIE NAZWISKA OPISYWANYCH PACJENTÓW DR.


PERRY’EGO I SZCZEGÓŁY POZWALAJĄCE NA IDENTYFIKACJĘ
ZMIENIONO, A CZĘŚĆ PRZEDSTAWIONYCH PRZYPADKÓW JEST
POŁĄCZENIEM KILKU RÓŻNYCH SYTUACJI KLINICZNYCH.
DEDYKACJE

BRUCE D. PERRY, M.D., PH.D.:

Mojemu klanowi:
Barbarze, Grantowi, Jayowi, Emily, Maddie, Benjiemu, Katharine,
Robertowi i Emily

Pamięci
Marthy McGillis Perry

OPRAH WINFREY:

Moim duchowym córkom, które wierzyły, że podcięto im skrzydła.


Żywię nadzieję, że nie tylko poderwiecie się do lotu, ale i że będziecie
szybować.
Od autorów

Ta książka jest dla każdego, czyja matka, ojciec, partner lub dziecko
mogli doświadczyć traumy. A jeśli ciebie lub kogoś z twoich
bliskich kiedykolwiek zaszufladkowano jako osobę, która „chce,
żeby wszyscy byli zadowoleni”, „sama sobie rzuca kłody pod nogi”,
„próbuje zwrócić na siebie uwagę”, jest „kłótliwa”, „nieobecna”,
taka, której „praca się nie trzyma”, czy też „nie radzi sobie
w związkach” – ta książka jest dla ciebie. Jest dla ciebie również
wtedy, kiedy po prostu chcesz lepiej zrozumieć siebie i innych.
Wiemy, że jej lektura będzie doświadczeniem, które da ci
do myślenia i wywoła emocje – czasem trudne i bolesne.
Poruszająca nieraz treści będą dla niektórych wyzwaniem. Z kolei
pojęcia dotyczące mózgu mogą być obce i początkowo trudne
do zrozumienia. Prosimy o cierpliwość i zaufanie nam oraz samemu
sobie. Jeśli poczujesz, że ta lektura to dla ciebie zbyt wiele, przerwij
ją. Odłóż książkę na godzinę lub tydzień. Poczeka na moment, gdy
poczujesz się na siłach, by do niej wrócić. A kiedy znów będziesz
gotów zgłębiać, dlaczego to, co ci się przydarzyło, kształtuje twój
sposób myślenia, odczuwania i działania – zapraszamy. Możliwe,
że znajdziesz w tej książce drogę, która pozwoli ci pójść do przodu.
WPROWADZENIE

„Przestań się mazać” – groziła. „Lepiej stul pysk”. Moja twarz


zastygała w bezruchu. Serce przestawało kołatać. Mocno
zagryzałam dolną wargę, żeby z ust nie wydostały się żadne słowa.
„Robię to, bo cię kocham” – powtarzała mi do ucha słowa
na swoją obronę. Kiedy byłam mała, regularnie dostawałam
klapsy. W tamtych czasach dyscyplinowanie dziecka za pomocą kar
cielesnych było akceptowalną społecznie praktyką. Korzystała
z tego moja babcia Hattie Mae. Ale nawet mając trzy lata,
zdawałam sobie sprawę, że to, czego doświadczam, jest złe.
Jedną z najgorszych kar, jakie sobie przypominam, dostałam
w niedzielny poranek. Istotną rolę w naszym życiu odgrywało
chodzenie do kościoła. Na chwilę przed wyjściem na mszę wysłano
mnie do studni za domem, żebym napompowała wody;
w gospodarstwie, w którym mieszkałam z dziadkami, nie było
kanalizacji. Babcia zerknęła przez okno i zobaczyła, że muskam
palcami taflę wody, i wtedy trafił ją szlag. Chociaż zrobiłam to tylko
w niewinnym, dziecięcym zamyśleniu, babcia się wściekła,
że umoczyłam palce w wodzie przeznaczonej do picia. Gdy
wróciłam, zapytała mnie, czy się nią bawiłam, a ja odparłam: „Nie”.
Zgięła mnie wpół i sprała tak mocno, że spuchłam. Udało mi się
potem jakoś włożyć moją najlepszą, białą, niedzielną sukienkę;
zaczęła się jednak sączyć krew i splamiła sztywną tkaninę
na głęboki karmazyn. Kiedy babcia to zobaczyła, udzieliła mi
reprymendy, że się ubrudziłam, po czym wysłała mnie do szkółki
niedzielnej. Tak właśnie wychowywano czarne dzieci na rolniczych
terenach Południa. Nie znałam nikogo, kto nie dostawał lania.
Bito mnie z najbłahszych powodów. Rozlana woda, zbita
szklanka, za to, że nie potrafiłam usiedzieć cicho czy bez ruchu.
Pewien czarny artysta komediowy powiedział kiedyś, że „najdłużej
trwa droga po rózgę dla samego siebie”. A ja nie tylko musiałam ją
babci podawać, ale też, jeśli kija nie było pod ręką, musiałam
zapewnić alternatywę – najlepiej nadawała się młoda gałązka; jeśli
była zbyt cienka, babcia kazała mi splatać ze sobą dwie lub trzy
witki, by rózga była mocniejsza. Czasem czekała z laniem
do niedzielnego wieczora, kiedy byłam naga i świeżo wykąpana.
Później, kiedy tylko byłam w stanie wstać, kazała mi się
rozchmurzyć i uśmiechać. Miałam udawać, że nic się nie stało.
Ostatecznie wypracowałam sobie umiejętność przewidywania,
że nadciągają kłopoty. Rozpoznawałam zmianę tonu głosu babci
i „spojrzenie”, które oznaczało, że jest ze mnie niezadowolona. Nie
była wredna. Wierzę, że się o mnie troszczyła i chciała, żebym była
„grzeczną dziewczynką”. A ja z kolei wiedziałam, że „stulenie pyska”
czy też milczenie zapewnią mi szybki koniec kary i bólu. Przez
następnych czterdzieści lat ten schemat uwarunkowanej uległości –
konsekwencja głęboko zakorzenionej traumy – będzie definiował
każdą relację, interakcję i decyzję w moim życiu.
Ponieważ byłam bita, a następnie uciszana, a nawet zmuszana
do uśmiechu, na długo zostałam mistrzynią świata w zadowalaniu
innych. Gdybym została wychowana w inny sposób, nie
musiałabym przez połowę życia uczyć się stawiania granic
i śmiałego mówienia „nie”.
Jako dorosła już osoba jestem wdzięczna, że mogę się cieszyć
długotrwałymi, stałymi, pełnymi miłości relacjami z wieloma
ludźmi. Jednak bicie, którego doświadczyłam na wczesnym etapie
życia, cierpienie emocjonalne i roztrzaskane więzi z najważniejszymi
dla mnie osobami, bez wątpienia wpłynęły na to, że zostałam
niezależną samotniczką. Cytując mocne słowa wiersza
„Niepokonany”: „Jestem panem biegu losów moich, / Jestem ducha
mego kapitanem”[1].
Miliony ludzi doświadczyły w dzieciństwie podobnego
traktowania jak ja i dorastały w przekonaniu, że ich życie jest
bezwartościowe.
Dzięki rozmowom z dr. Bruce’em Perrym i tysiącami osób, które
miały odwagę, by podzielić się ze mną swoją historią w „The Oprah
Winfrey Show”, dowiedziałam się, że skutki złego traktowania mnie
przez tych, którzy powinni byli się mną opiekować, nie były
wyłącznie emocjonalne. Wystąpiły też konsekwencje biologiczne.
Praca z doktorem Perrym otworzyła mi oczy na to, że chociaż
doświadczyłam jako dziecko przemocy i traumy, mój mózg znalazł
sposoby na adaptację.
Oto właśnie nadzieja dla nas wszystkich – unikalna zdolność
naszego cudownego mózgu do adaptacji. W tej książce dr Perry
wyjaśnia, że gdy zrozumiemy, w jaki sposób mózg reaguje na stres
bądź traumę wczesnodziecięcą, będzie nam łatwiej pojąć, jak
wydarzenia z przeszłości kształtują to, kim dziś jesteśmy, jak się
zachowujemy i dlaczego robimy to, co robimy.
Taki punkt widzenia pomoże nam na nowo zbudować w sobie
poczucie własnej wartości, a następnie ponownie skalibrować nasze
reakcje na różne okoliczności, sytuacje i relacje. Innymi słowy, jest
on kluczem do tego, by nadać naszemu życiu nowy kształt.

— Oprah Winfrey
Pewnego poranka w 1989 roku siedziałem akurat w mojej pracowni
w Laboratorium Neurobiologii Rozwojowej na Uniwersytecie
w Chicago i przyglądałem się wynikom przeprowadzonego
niedawno badania, kiedy do mojego gabinetu zajrzał asystent. „Jest
do ciebie telefon, to Oprah” – powiedział. „Jasne. Niech zostawi
wiadomość”. Całą poprzednią noc pisałem; w wynikach
eksperymentu coś się nie zgadzało. Nie byłem w nastroju do żartów.
Uśmiechnął się pod nosem. „Ale naprawdę. Dzwoni ktoś z Harpo”.
Nie istniał żaden powód, dla którego miałaby dzwonić do mnie
Oprah. Byłem młodym naukowcem w dziedzinie psychiatrii
dziecięcej, zajmowałem się wpływem stresu i traumy na rozwój
dziecka. Jedynie garstka ludzi wiedziała, nad czym pracuję.
Większość moich kolegów psychiatrów nie zaprzątała sobie głowy
neurobiologią ani urazami psychicznymi u dzieci. Rola traumy jako
istotnego czynnika wpływającego na zdrowie psychiczne
i emocjonalne pozostawała niezbadana. Uznałem, że któryś z moich
kolegów po prostu robi mi kawał. Mimo to odebrałem.
„Pani Winfrey zwołuje spotkanie krajowych liderów w dziedzinie
przemocy wobec dzieci, odbędzie się ono za dwa tygodnie
w Waszyngtonie. Chcielibyśmy, żeby wziął pan w nim udział”.
Po dłuższych wyjaśnieniach okazało się, że na zjeździe będzie
wiele znanych i uznanych postaci oraz organizacji. Moja praca –
badania nad wpływem traumy na rozwijający się mózg –
zaginęłaby pośród bardziej akceptowanych politycznie,
dominujących poglądów. Uprzejmie odmówiłem.
Kilka tygodni później otrzymałem kolejny telefon. „Oprah
zaprasza pana na jednodniową wizytę na jej farmie w stanie
Indiana. Poza panem i Oprah będą jeszcze dwie osoby. Chcemy
przeprowadzić burzę mózgów na temat możliwych rozwiązań
problemu przemocy wobec dzieci”.
Zapowiadało się, że tym razem będę mógł coś wnieść
do rozmowy. Przyjąłem zaproszenie.
Tego dnia dominował głos Andrew Vachssa, pisarza i adwokata
specjalizującego się w reprezentowaniu dzieci. W swojej pionierskiej
pracy podkreślał on konieczność monitorowania miejsc pobytu
sprawców przemocy wobec dzieci; w tamtych czasach mogli się oni
przemieszczać pomiędzy stanami. Nie sposób było nadążyć za tym,
gdzie się właśnie znajdują i czy stosują się do ograniczeń
dotyczących kontaktów z dziećmi. Dzięki naszemu spotkaniu w 1989
roku w Indianie powstał w 1991 roku szkic narodowej ustawy
o ochronie dzieci (National Child Protection Act), mającej na celu
ustanowienie krajowej bazy osób skazanych za przemoc wobec
małoletnich. 20 grudnia 1993 roku, po dwóch latach starań, w tym
zeznaniach przed komisją sprawiedliwości Senatu Stanów
Zjednoczonych, zaczęła obowiązywać „Ustawa Oprah”.
Od tego dnia rozmawialiśmy wiele razy. Czasem w programie
„The Oprah Winfrey Show”, podczas którego omawialiśmy historie
dzieci i kampanie społeczne na temat znaczenia wczesnego
dzieciństwa oraz rozwoju mózgu. Jednak najwięcej rozmów
dotyczyło szkoły Oprah Winfrey Leadership Academy for Girls
(OWLAG), którą Oprah ufundowała w 2007 roku w Afryce
Południowej. Ta niezwykła instytucja powstała, by wspierać,
edukować i wszechstronnie rozwijać dziewczyny, które mają
ogromny potencjał, ale są w trudnej sytuacji. Oficjalnym zamiarem
było stworzenie kadry przyszłych liderek. Pomimo wielu
przeciwności losu, takich jak: bieda, traumatyczne straty i przemoc
w rodzinie czy społeczności, wiele z tych dziewcząt wykazało się
odpornością psychiczną i osiągały wysokie wyniki w nauce. Już
na wczesnym etapie działania szkoła wprowadziła w życie wiele
z omawianych w tej książce koncepcji; dziś OWLAG staje się wzorem
wrażliwego na traumę, świadomego rozwojowo środowiska
edukacyjnego.
W 2018 roku w programie „60 Minutes” udzieliłem Oprah
wywiadu na temat tak zwanej opieki uwzględniającej wiedzę
o traumie. Chociaż do emisji trafiły zaledwie dwie minuty z naszej
rozmowy, oglądały nas i słuchały miliony ludzi, a w środowisku
osób zawodowo zajmujących się tematyką traumy zapanowała
wyjątkowa ekscytacja.
Entuzjazm, z jakim spotkała się nasza rozmowa, częściowo
odzwierciedlał osobisty zapał Oprah wobec tego tematu.
W programie CBS „This Morning” powiedziała Gayle King,
że zatańczyłaby na stole, byleby tylko zwrócić uwagę ludzi
na wpływ traumy na rozwijające się dziecięce mózgi. W dodatku
w CBS „News Oprah” nazwała nasz wywiad w „60 Minutes”
najważniejszą rozmową jej życia.
Od początku kariery Oprah podejmuje zagadnienia przemocy,
zaniedbań i zdrowienia. Tematy związane z traumą są znakiem
rozpoznawczym jej programów. Miliony ludzi oglądają Oprah
słuchającą swoich gości doświadczonych życiową traumą lub
znawców tego problemu; widzą, jak nawiązuje z nimi relację,
przynosi pociechę i czerpie z takich spotkań wiedzę. Zgłębiała już
konsekwencje traumatycznej straty, maltretowania, przemocy
seksualnej, rasizmu, mizoginii, przemocy domowej, przemocy
społecznej, problemów związanych z tożsamością płciową bądź
orientacją seksualną, niesłusznego pobytu w więzieniu bądź areszcie
i wielu, wielu innych granicznych sytuacji, pomagając nam zgłębiać
wiedzę na temat zdrowia, procesu zdrowienia, rozwoju
pourazowego i odporności psychicznej.
Przez dwadzieścia pięć lat program „The Oprah Winfrey Show”
zapewniał głębokie i przemyślane spojrzenie na traumatyczne
doświadczenia wczesnego okresu rozwojowego, życiowe wyzwania,
cierpienie, stres i odporność psychiczną. W roku 1989 Oprah
zgłębiała temat dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości, w 1997 –
znaczenie doświadczeń wczesnodziecięcych dla rozwoju mózgu,
prawa adoptowanych dzieci w roku 2005, a w 2009 wpływ
głębokich zaniedbań; a takich tematów było o wiele więcej. Jej
program na wiele sposobów wskazał drogę do szerszej, systemowej
świadomości w tych sprawach. W ostatnim sezonie pojawił się
odcinek z udziałem dwustu mężczyzn, między innymi Tylera
Perry’ego, którzy podzielili się swoimi historiami dotyczącymi
przemocy seksualnej. Oprah była i będzie mistrzynią oraz
przewodniczką dla osób, które doświadczyły przeciwności losu
i traumy.
Od ponad trzydziestu lat dyskutujemy z Oprah o traumie, mózgu,
odporności psychicznej i zdrowieniu, a ta książka na wiele sposobów
stanowi zwieńczenie tych rozmów. Naukową stronę tej tematyki
ilustrujemy dialogami oraz autentycznymi ludzkimi historiami.
Rozwój człowieka, mózgu, a także trauma mają tak wiele
aspektów, że nie sposób przedstawić ich w jednej książce,
a szczególnie takiej, która ma formę opisu przypadków. Zawarto
w niej nazewnictwo i koncepcje, które stanowią odzwierciedlenie
pracy tysięcy naukowców, klinicystów i badaczy z wielu dziedzin:
od genetyki, przez epidemiologię, po antropologię. To książka dla
każdego, dla wszystkich.
Tytuł „Co ci się przydarzyło?” to zmiana perspektywy na taką,
która szanuje wpływ przeszłości na kształtowanie naszego
aktualnego funkcjonowania. To określenie narodziło się
w pionierskiej pracy grupowej pod przewodnictwem dr Sandry
Bloom, która stworzyła Sanctuary Model[2]. Jak sama opowiada:
„Gdzieś około roku 1991 braliśmy udział w zebraniu na oddziale zamkniętym, podczas
którego próbowaliśmy opisać zmianę naszego myślenia na temat rozpoznawania
i reagowania na problem traumy, a szczególnie zjawiska, które dziś znamy pod nazwą
traumatycznego doświadczenia w dzieciństwie, w którym zaczynaliśmy dostrzegać
przyczynę problemów większości leczonych przez nas osób. Wtedy Joe Foderaro,
licencjonowany kliniczny opiekun społeczny, którego obserwacje zawsze są celne,
stwierdził: »Wychodzi na to, że zmieniliśmy nasze podstawowe pytanie z Co jest
z tobą nie tak? na Co ci się przydarzyło?«” [3].

Jesteśmy przekonani, że zadawanie tego podstawowego pytania:


„Co ci się przydarzyło?”, może pomóc każdemu z nas dowiedzieć się
czegoś więcej o tym, jak kształtują nas nasze doświadczenia –
zarówno te dobre, jak i złe. Żywimy nadzieję, że dzieląc się tymi
opowieściami i koncepcjami naukowymi, sprawimy, że każdy
czytelnik będzie umiał wejrzeć w siebie, a to pomoże nam wszystkim
prowadzić lepsze, bardziej spełnione życie.

— Dr Bruce Perry
ROZDZIAŁ 1.

POJMOWANIE ŚWIATA
Każdego roku przychodzi na świat ponad 130 milionów dzieci. Każde
z nich otrzymuje na powitanie swój własny, unikalny zestaw
okoliczności społecznych, ekonomicznych i kulturowych. Niektóre są
witane wdzięcznością i radością, a zachwyceni rodzice i rodzina tulą
je w ramionach. Inni, podobnie jak ja, doświadczają odrzucenia
przez młodą matkę, której marzyło się inne życie, przez rodziców
przytłoczonych biedą i wynikającą z niej presją, przez agresywnego
ojca powielającego rodzinny wzorzec przemocy.
Niezależnie jednak od tego, czy noworodek jest kochany, czy nie,
każdy z nich – czy teraz, czy w przeszłości (więc także ty i ja) – ma
pewną niezwykle istotną cechę. Pomimo niezliczonych okoliczności,
jakie witają nas na świecie, rodzimy się z wrodzonym poczuciem
bycia kompletnym. Nie rozpoczynamy życia, zadając sobie pytanie:
Czy jestem wystarczająco dobry? Czy mam jakąś wartość? Czy
na cokolwiek zasługuję? Czy da się mnie pokochać?
Żaden niemowlak w pierwszych przebłyskach świadomości nie
zastanawia się: Czy cokolwiek znaczę? Dla niego świat jest miejscem
pełnym cudów. Jednak już od pierwszych oddechów ta malutka
ludzka istota próbuje pojąć, co się dzieje dookoła niej. Kto będzie ją
karmił i nią się opiekował? Co przyniesie jej pociechę? Wtedy
właśnie dla wielu maluchów zaczynają się trudy życia: zaznają
wybuchów agresji ze strony opiekuna albo po prostu nie
doświadczają kojącego głosu czy delikatnego dotyku. Nasze
pierwsze doświadczenia kontaktu z drugim człowiekiem są
rozbieżne.
Pierwszym dojmującym uczuciem, jakie pamiętam z własnego
dzieciństwa, była samotność. Moja matka Vernita i ojciec Vernon
przeżyli tylko jedno seksualne zbliżenie pod starym dębem
nieopodal jej rodzinnego domu w Kosciusko, w stanie Missisipi.
Ojciec zwykł mi powtarzać, że nigdy bym się nie urodziła, gdyby nie
jego ciekawość, co też kryje się pod różową, rockandrollową,
z motywem pudla spódnicą mojej matki. Pojawiłam się dziewięć
miesięcy po tym jednym jedynym spotkaniu. Od chwili, kiedy
zaczęłam cokolwiek pojmować, wiedziałam, że jestem niechcianym
dzieckiem. Ojciec nie miał nawet pojęcia o moim istnieniu, dopóki
matka nie wysłała mu informacji o moich narodzinach i nie
poprosiła o pieniądze na ubranka. W domu mojej babki Hattie Mae
dzieci było widać, ale nie słychać. Wyraźnie pamiętam, jak dziadek
opędzał się ode mnie laską – nie przypominam sobie jednak,
by kiedykolwiek zwrócił się bezpośrednio do mnie. Odkąd zmarła
babcia, tułałam się pomiędzy matką, która wyjechała
do Milwaukee, a ojcem, który osiadł w Nashville. Ponieważ
żadnego z rodziców nie znałam, trudno mi było zapuścić korzenie
czy nawiązać z nimi więzi. Matka pracowała jako pokojówka
za pięćdziesiąt dolarów tygodniowo w Fox Point, jednym
z północnych przedmieść Milwaukee zwanych North Shore. Robiła
co mogła, by zaopiekować się trójką swoich małych dzieci. Nie było
czasu na pielęgnowanie więzi. Starałam się nigdy jej nie
naprzykrzać ani jej nie martwić. Wydawała mi się obca, chłodna
wobec potrzeb małej dziewczynki. Całą swoją energię poświęcała
na utrzymanie się na powierzchni, na przetrwanie. Zawsze czułam
się jak ciężar, dodatkowa gęba do wykarmienia. Raczej nie
przypominam sobie poczucia, bym była kochana. Odkąd pamiętam,
wiedziałam, że jestem zdana tylko na siebie.
Z rozmów z wieloma ofiarami traumatycznych wydarzeń,
przemocy lub zaniedbania dowiedziałam się, że gdy dziecko
nasiąknie bolesnymi doświadczeniami tego rodzaju, zaczyna
tęsknić. Zakorzenia się w nim głębokie pragnienie poczucia, że jest
potrzebne, ważne i wartościowe. Dorastając, nie ma umiejętności
oceny, na co zasługuje. Jeśli jej nie nabędzie, najczęściej czeka je
powielanie skomplikowanego i frustrującego wzorca, na który
składa się sabotowanie samego siebie, przemoc, rozwiązłość lub
uzależnienia.
Tu właśnie zaczyna się orka, by dokopać się do korzeni, które
zaczęły się rozrastać o wiele wcześniej, niż znaliśmy słowa,
by wyrazić, co się z nami dzieje.
Dr Perry pomógł mi uświadomić sobie, że silne, przerażające lub
izolujące doświadczenia sensoryczne trwające zaledwie sekundy lub
znoszone latami potrafią pozostawić w mózgu głęboki ślad. Podczas
gdy nasze mózgi rozwijają się i nieustannie chłoną nowe
doświadczenia, jednocześnie próbując pojąć otaczający nas świat,
każda kolejna chwila zostaje nadpisana na poprzednich.
Zawsze byłam głęboko przekonana o prawdziwości powiedzenia,
że żołądź zawiera w sobie dąb. Dzięki pracy z dr. Perrym znam
jeszcze jedną prawdę: jeśli chcemy zrozumieć dąb, musimy powrócić
do żołędzia.

— Oprah
Pamiętam, gdy na wczesnym etapie naszej znajomości Oprah
powiedziała: „Wszystko postrzegasz przez pryzmat mózgu. Czy ty
cały czas o nim myślisz?”. Mówiąc krótko: owszem, prawie zawsze.
Ogromnie dużo myślę o mózgu. Studiowałem neurobiologię
i od ukończenia college’u badam mózg oraz jego mechanizmy
reagowania na stres. Jestem także psychiatrą, zająłem się tą
dziedziną już po skończeniu neurobiologii. Odkryłem, że mój punkt
widzenia jako osoby świadomej funkcjonowania mózgu pomaga mi
w zrozumieniu innych ludzi.
Ponieważ pracuję jako psychiatra dziecięcy, jestem często pytany
o kłopotliwe zachowania. Dlaczego dziecko zachowuje się jak
niemowlę? Czy nie może zachowywać się odpowiednio do wieku?
Jak matka może stać i patrzeć, gdy partner bije jej dziecko? Dlaczego
w ogóle ktoś może wyrządzać krzywdę dziecku? Co jest z tym
maluchem nie tak? A z tą matką? A z jej partnerem?
W ciągu lat odkryłem, że pozornie bezsensowne zachowanie
zaczyna nabierać znaczenia, gdy spojrzymy, co się pod nim kryje.
Ponieważ organem odpowiedzialnym za nasze myślenie, uczucia
i działanie jest mózg, kiedy tylko próbuję kogoś zrozumieć, myślę
właśnie o nim. Dlaczego właśnie to zrobił? Co sprawiło, że właśnie
tak się zachował? Musiało się kiedyś zdarzyć coś, co wpłynęło
na funkcjonowanie jego mózgu.
Po raz pierwszy miałem możliwość zastosowania tej
neurobiologicznej perspektywy, by zrozumieć zachowanie pacjenta,
kiedy byłem jeszcze młodym, wciąż uczącym się psychiatrą. Moim
pacjentem był Mike Roseman – starszy, zabawny i życzliwy
mężczyzna. Mike, weteran wojny koreańskiej, brał udział w wielu
walkach. Miał klasyczne objawy zespołu stresu pourazowego
(PTSD), które dokładniej omówimy później; cierpiał na bezsenność,
zaburzenia snu, depresję i epizody flashbacków, podczas których
dosłownie czuł się jak na polu bitwy. Próbował radzić sobie
na własną rękę za pomocą alkoholu i zaczął wpadać w ciągi
alkoholowe. To oczywiście przełożyło się na konflikty w pracy
i w domu, aż wreszcie skończyło się rozwodem i przymusową
emeryturą.
Pracowaliśmy ze sobą od około roku i Mike już dość dobrze
panował nad piciem, jednak pozostałe objawy się utrzymywały.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie wyraźnie zdenerwowany.
„Doktorze, czy mógłbym dzisiaj przyjść na wizytę? To ważne. I Sally
chce przyjść ze mną” – usłyszałem. Mike spotykał się z Sally,
emerytowaną nauczycielką; na poprzednich sesjach bardzo dużo
mówił o tym, że nie chce tego „zawalić”. Wyczuwałem, że sprawa
jest pilna, więc zgodziłem się ich przyjąć. Jeszcze tego popołudnia
stawili się w moim gabinecie i usiedli obok siebie na kanapie,
trzymając się za ręce. Sally łagodnie szeptała coś Mike’owi do ucha.
Wyglądał na zawstydzonego, a ona ewidentnie chciała go
uspokoić. Przypominali parę zestresowanych nastolatków.
Zaczął on: „Czy możesz wyjaśnić Sally, na czym polega zespół
stresu pourazowego? Chodzi o to, czemu mam nie po kolei
w głowie”. Zaszkliły mu się oczy. „Co jest ze mną nie tak? Przecież
od Korei minęło ponad trzydzieści lat”. Sally przysunęła się do niego,
by go objąć.
Poczułem, że grzęznę – czy rzeczywiście umiałbym wyjaśnić,
na czym polega stres pourazowy – więc odpowiedziałem
wymijająco: „Czy mogę cię zapytać, Mike, skąd teraz takie pytanie?
Czy coś się stało?”.
„Wyszliśmy wczoraj wieczorem do miasta. Byliśmy na przyjemnej
kolacji i szliśmy spacerem przez centrum do kina. Nagle padłem
na ulicę pomiędzy zaparkowane samochody i leżałem przerażony
na brzuchu z rękami za głową. Wydawało mi się, że ktoś do mnie
strzela. Chyba byłem nieźle zdezorientowany. W pewnym momencie
dotarło do mnie, że gdzieś wystrzelił gaźnik motocykla. Brzmiało to
jak odgłos wystrzału. Podarłem sobie spodnie od garnituru
na kolanach. Byłem zlany potem, miałem kołatanie serca. Było mi
strasznie wstyd. Myślałem, że umrę ze strachu. Chciałem już tylko
wrócić do domu i się upić”.
Sally dodała: „W jednej chwili szliśmy pod rękę, a w następnej był
już myślami w koreańskich okopach i krzyczał wniebogłosy.
Uklękłam i próbowałam mu pomóc, ale tylko się ode mnie opędzał.
Uderzył mnie”. Zamilkła na chwilę. „Mogło to trwać dziesięć minut.
Powiedz mi, jak mu pomóc”. Odwróciła się do Mike’a: „Nie
odpuszczam sobie ciebie”.
„Powiedz jej, co jest ze mną nie tak” – błagał.
Był to rok 1985. Badania naukowe na temat zespołu stresu
pourazowego jeszcze raczkowały, ja zaś miałem 29 lat i bliskie zera
doświadczenie w psychiatrii, którą wciąż studiowałem, byłem
zielony. „Słuchajcie, nie wiem, czy umiem na to odpowiedzieć –
rzekłem. – Wiem za to, że Mike nie chciał cię skrzywdzić”.
„Tyle, to i ja wiem” – Sally spojrzała na mnie jak na kretyna,
którym rzeczywiście byłem. Jednak, choć nie miałem szerokiej
wiedzy na temat pracy klinicznej, dobrze się znałem na mózgu,
pamięci i reagowaniu na stres. Rzucenie się Mike’a w poszukiwaniu
schronienia na ulicy postrzegałem nie z punktu widzenia klinicysty,
lecz neurobiologa. Co się zadziało w jego głowie, kiedy tamten
motocykl wystrzelił? Zacząłem analizować ten problem kliniczny
przez pryzmat mózgu.
„Myślę, że częścią problemu jest to, że wiele lat temu w Korei mózg
Mike’a zaadaptował się do stanu ciągłego zagrożenia – zarówno
jego ciało, jak i umysł stały się nadwrażliwe i nadmiernie
reaktywne na wszelkie sygnały ze świata mogące sugerować,
że występuje zagrożenie. Żeby utrzymać Mike’a przy życiu, jego
mózg wytworzył powiązanie – możemy je nazwać
wyspecjalizowaną formą pamięci – pomiędzy odgłosami strzałów
i opadających łusek a koniecznością ratowania się za wszelką cenę”.
Zamilkłem na chwilę. „Czy brzmi to sensownie?” – zapytałem.
Sally pokiwała głową: „Mike jest nadpobudliwy”.

Ilustracja 1

MODEL MÓZGU
HIERARCHICZNA ORGANIZACJA MÓZGU CZŁOWIEKA
Mózg można podzielić na cztery powiązane ze sobą obszary: pień mózgu,
międzymózgowie, układ limbiczny i korę mózgową. Złożoność strukturalna
i funkcjonalna wzrasta od dolnych, prostszych, obszarów pnia mózgu ku korze. Kora
odpowiada za większość unikalnych dla człowieka funkcji, takich jak: mowa i język,
myślenie abstrakcyjne i zdolność do refleksji nad przeszłością oraz wyobrażania sobie
przyszłości.

Mówiłem dalej: „Zdarzało mi się widywać, Mike, jak


podskakujesz w popłochu w moim gabinecie, gdy ktoś trzaśnie
drzwiami na korytarzu lub pcha zbyt głośno grzechoczący wózek.
Dodatkowo zawsze uważnie obserwujesz pokój. Każdy, nawet
drobny ruch, dźwięk lub zmiana w oświetleniu zwracają twoją
uwagę”.
„Jeśli się wychyliłeś – powiedział Mike – było po tobie. Jeśli nie
byłeś w nocy czujny, było po tobie. Jeśli zasnąłeś, było po tobie”.
Patrzył przed siebie, nie mrugając. Milczał przez kilka chwil, po czym
westchnął: „Nienawidzę czwartego lipca. I sylwestra. Kiedy słyszę
fajerwerki, umieram ze strachu. Nawet gdy jestem na nie
przygotowany, to i tak ciągle podskakuję, a moje serce wydaje się
eksplodować w klatce piersiowej. Nienawidzę tego. Później przez
tydzień nie mogę spać”.
„Rozumiem. Czyli to pierwotne, przystosowawcze i ochronne
wspomnienie nadal w tobie jest. Nie zniknęło”.
„Ale przecież on go już nie potrzebuje – powiedziała Sally. – Ono
wręcz zamienia jego życie w koszmar. Czy nie może się go po prostu
oduczyć?”.
„To doskonałe pytanie – powiedziałem. – Sęk w tym, że nie
wszystkie wspomnienia związane z walką znajdują się w częściach
mózgu, które Mike może świadomie kontrolować. Spróbuję to trochę
przybliżyć”.
Wyciągnąłem kartkę i narysowałem na niej trójkąt odwrócony
podstawą do góry, podzielony trzema liniami na cztery części.
Wtedy po raz pierwszy przedstawiłem mózg w taki właśnie sposób.
Minęło trzydzieści pięć lat, a my nadal stosujemy ten podstawowy
model, dzięki któremu łatwiej nam wyjaśniać działanie mózgu,
stresu i traumy.
Powiedziałem: „Przyjrzyjmy się podstawowej budowie mózgu.
Przypomina on tort o czterech warstwach. Na samym wierzchu jest
kora mózgowa, najbardziej unikalna dla człowieka część naszego
mózgu”. Zacząłem opisywać rysunek podobny do tego z ilustracji
obok, dodając różne funkcje, którymi zarządza mózg.
Wyjaśniałem: „Układy na samym wierzchu są odpowiedzialne
za mowę i język, myślenie, planowanie; to właśnie tam są
przechowywane nasze wartości i przekonania. Co bardzo ważne
w twoim przypadku, jest to część mózgu, która potrafi orientować
się w czasie. Kiedy kora jest aktywna, możemy myśleć o przeszłości
i spoglądać w przyszłość. Jesteśmy świadomi, co wydarzyło się
kiedyś, a co jest teraz”.
Sally i Mike pokiwali głowami.
„Dobrze. Spójrzcie teraz na najgłębszą część mózgu – jego pień.
Kontroluje on mniej złożone procesy, przede wszystkim polegające
na nadzorowaniu na przykład temperatury ciała, oddychania, tętna
i tak dalej. Nie ma w nim jednak sieci, które myślą lub orientują się
w czasie. Czasem nazywamy tę część mózgu mózgiem gadzim;
pomyślcie więc sobie, co potrafi jaszczurka – niewiele planuje czy
myśli, żyje głównie w chwili bieżącej i reaguje na otoczenie. My zaś
dzięki wierzchniej warstwie naszego mózgu – korze – możemy
tworzyć wynalazki, kreować, planować i orientować się w czasie”.
Spojrzałem na nich, by mieć pewność, że za mną nadążają,
i ruszyłem dalej.
„Bodźce ze wszystkich naszych zmysłów – wzroku, słuchu, dotyku,
węchu – początkowo trafiają do pnia. Żaden z nich nie ląduje
bezpośrednio w korze, wszystko najpierw łączy się z najniższymi
warstwami mózgu”.
Pokiwali głowami.
„Kiedy taki sygnał trafia do pnia – wskazałem dolną część
odwróconego trójkąta – jest tam przetwarzany. Pokrótce jest
porównywany z doświadczeniami zapisanymi tam wcześniej.
W tym przypadku wystrzał silnika motocyklowego został
skojarzony z odgłosem broni palnej. Pamiętasz go z pola walki?
Ponieważ twój pień mózgu nie orientuje się w czasie ani nie wie, ile
minęło lat, uruchamia reakcję stresową i reagujesz jak
na zagrożenie. Odczuwasz i zachowujesz się, jakbyś był atakowany.
Pień mózgu nie potrafi powiedzieć: ej, nie stresuj się tak, Korea była
trzydzieści lat temu. To był tylko dźwięk z silnika motocyklowego”.
Patrzyłem, jak to wszystko, co powiedziałem, do nich dociera.
„Kiedy bodziec wreszcie przedrze się do kory, ta może się zastanowić,
co tak naprawdę się dzieje. Jednak gdy tylko w ciele uruchamia się
reakcja stresowa, jedną z pierwszych rzeczy, które następują, jest
odcięcie wyższych warstw mózgu, w tym zdolności do orientowania
się w czasie. Informacja, że był to tylko motocykl, wreszcie dotarła
do kory, ale chwilę to potrwało. Do tego czasu znajdowałeś się
z powrotem w Korei, a po wszystkim byłeś zdezorientowany.
Potrzebowałeś całej nocy, żeby się uspokoić, prawda?”.
„Nie zmrużyłem oka – Mike wyglądał na wyczerpanego, ale
na jego twarzy malowała się ulga. – Czyli nie jestem wariatem?”.
„Nie. Twój mózg robi dokładnie to, czego można by się po nim
spodziewać, biorąc pod uwagę twoje przejścia. Jednak to, co kiedyś
służyło adaptacji, dziś ci szkodzi. Co ratowało ci życie w Korei,
w domu cię zabija. Musimy wykombinować, jak pomóc twoim
mechanizmom reagowania na stres, by stały się mniej reaktywne
i nadwrażliwe”.
Oczywiście nie był to jeszcze koniec historii Mike’a, lecz
zrozumienie, co kryło się pod spodem jego dezorientującego
zachowania, było dla niego i Sally bardzo krzepiące. U mnie z kolei
zapoczątkowało intensywniejsze wprowadzanie zasad z dziedziny
neurobiologii do praktyki klinicznej. Doświadczenie Mike’a zwróciło
moją uwagę na to, jak sygnały przywołujące skojarzenie –
generalnie wszystkie bodźce sensoryczne, takie jak: konkretny
widok, dźwięk, zapach czy dotyk – mogą uruchamiać traumatyczne
wspomnienie. W przypadku Mike’a strzelający gaźnik motocykla
przywołał trudne wspomnienie z pola bitwy. Jego przykład był
jednym z pierwszych, którymi podzieliłem się z Oprah, kiedy
zaczęliśmy rozmawiać o traumie.

— Dr Bruce Perry
Oprah: Kiedy opowiadasz historię pana Rosemana, pierwszą rzeczą,
która zwraca moją uwagę, jest jego poczucie ułomności; w pewnej
chwili pyta nawet: „Co jest ze mną nie tak?”. Ty jednak skupiłeś się
raczej na tym, „co mu się przydarzyło?” – a dokładnie tę zmianę
chcemy pomóc wprowadzić innym. Jego opowieść pomogła mi też
naprawdę zrozumieć, co masz na myśli, mówiąc o „sekwencyjnej”
organizacji mózgu.

Dr Perry: Wszystkie doświadczenia przetwarzane są od dołu w górę,


czyli żeby dostać się na wierzch, do „inteligentnej” części naszego
mózgu, muszą pokonać niższą, „mniej inteligentną” część.
Przetwarzanie sekwencyjne oznacza, że pierwszą częścią, która
interpretuje napływające z naszych zmysłów informacje i reaguje
na nie, jest ta najbardziej prymitywna i reaktywna. Mówiąc krótko:
nasz mózg jest tak zbudowany, że działamy i czujemy, zanim
pomyślimy. Rozwija się też sekwencyjnie – kolejno, od spodu
w górę. Niemowlę najpierw działa i czuje. Działania i odczucia
pomagają mu uporządkować sposób, w jaki zacznie myśleć.

Oprah: Przez lata powtarzałeś mi, że najwcześniejsze doświadczenia


mają na nas największy wpływ, ponieważ właśnie wtedy mózg
najszybciej rośnie.

Dr Perry: „Co ci się przydarzyło?” jest kluczowym pytaniem nie


tylko wtedy, kiedy chcemy zrozumieć drugiego człowieka; to
kluczowe pytanie, jeśli chcemy zrozumieć mózg. Inaczej mówiąc,
twoja historia osobista – ludzie i miejsca – wpływa na rozwój
twojego mózgu. W efekcie każdy z naszych umysłów jest
wyjątkowy. Życiowe doświadczenia formują sposób, w jaki się
porządkują i funkcjonują kluczowe układy naszych mózgów, więc
każde z nas widzi i pojmuje świat unikalnie.
Przykład pana Rosemana dotyczy traumatycznych wydarzeń,
które miały miejsce, gdy miał 24 lata. Skoro te doświadczenia
dokonały zmian w mózgu dorosłego już człowieka, wyobraź sobie
wpływ traum na mózg niemowlęcia lub małego dziecka – i jak
trwalsze będą ich konsekwencje.
Już w łonie matki rosnący mózg dziecka zaczyna gromadzić
skrawki ludzkiego doświadczenia. Na jego rozwój wpływa wiele
czynników, takich jak: przeżywany przez matkę stres, zażywane
przez nią narkotyki, alkohol i nikotyna, to, jak się odżywia i czy jest
aktywna fizycznie. W ciągu tych dziewięciu miesięcy powstaje
momentami aż dwadzieścia tysięcy nowych neuronów na sekundę,
co tempem przypomina eksplozję. (Dla porównania: u osoby
dorosłej powstaje ich siedemset dziennie, i to w dobrym dniu).
W chwili narodzin każdy noworodek ma osiemdziesiąt sześć
miliardów neuronów; będą one rosły i łączyły się ze sobą, tworząc
skomplikowane sieci, by pozwolić mu pojmować świat. Wszystkie
te procesy są niezwykle złożone i badacze wciąż nie rozumieją ich
w pełni, jednak istnieje kilka podstawowych zasad, które przydadzą
się nam podczas rozmów na temat tego, jaki to wszystko ma
związek z traumą.
Nasze zmysły zewnętrzne – wzrok, słuch, węch, smak i dotyk –
monitorują, co się dzieje na zewnątrz naszego ciała. Robiąc to,
polegają na naszych organach sensorycznych: oczach, uszach, nosie
i skórze. Gdy są one pobudzane za pomocą światła, dźwięku,
zapachu lub dotyku, wyspecjalizowane neurony wysyłają sygnały
do mózgu.
Mamy również układy sensoryczne, które informują nas, co się
dzieje wewnątrz naszego ciała. To zjawisko nosi nazwę interocepcji
i dzięki niemu wiemy na przykład, że jesteśmy spragnieni, głodni
czy że jest nam duszno. Wszystkie sygnały sensoryczne
napływające ze świata zewnętrznego i z naszego wnętrza stale
informują mózg, który aktywuje odpowiednie układy zapewniające
nam zdrowie i bezpieczeństwo. Jeśli jesteśmy spragnieni, szukamy
wody; jeśli jesteśmy głodni, szukamy pożywienia; jeśli wyczuwamy
niebezpieczeństwo, mobilizujemy mechanizmy reagowania na stres.
Mózg kategoryzuje każdy najdrobniejszy sygnał sensoryczny
i wysyła go „w górę trójkąta”, do kolejnych części mózgu,
by zintegrować go z poprzednimi i poddać kolejnej obróbce. Różne
sygnały są powiązywane ze sobą i przypisywane do wspólnych
kategorii, dzięki czemu uzyskujemy coraz bogatsze i bardziej
szczegółowe wersje każdego doświadczenia. Na przykład mózg
kieruje określone sygnały wzrokowe do tych samych obszarów,
co napływające dokładnie w tym samym czasie bodźce słuchowe,
dotykowe i węchowe. Te odmienne odczucia – widoki, dźwięki,
zapachy i ruchy związane z tym samym doświadczeniem – zostają
ze sobą połączone. W ten sposób rozpoczyna się pojmowanie
świata.
Gdy twój mózg zaczyna tworzyć złożone wspomnienia
na podstawie tych przechowywanych powiązań, wówczas powstaje
osobisty katalog doświadczeń. Dorastając, wszyscy staramy się
zrozumieć, co się dzieje dookoła nas. Co oznacza dany dźwięk? Co to
znaczy, kiedy ktoś masuje mi plecy? A wyraz twarzy danej osoby?
Co innego się wydarza, kiedy pojawia się pewien konkretny
zapach?
Dla jednego dziecka kontakt wzrokowy oznacza: „Troszczę się
o ciebie, interesuję się tobą”. Dla innego: „Zaraz będę się na ciebie
wydzierać”. Z każdą chwilą na początku życia rozwijający się mózg
kataloguje i zachowuje nasze doświadczenia, tworząc osobisty
„klucz”, który pomaga nam interpretować świat. Każdy z nas tworzy
unikalny obraz świata ukształtowany przez to, co nas w życiu
spotyka.
Wyobraźcie sobie teraz dramatyczne zmiany w sensorycznym
świecie noworodka. Kiedyś jego świat był ciepły, rytmiczny
i ciemny, a teraz, po narodzinach, jego zmysły przytłacza
mieszanina obrazów, dźwięków, zmiennej temperatury i powiewów
powietrza. Mózg bombardują nowe zestawy nadchodzących
bodźców. Dla niemowlęcia ogromna część świata jest nowa, więc
właśnie wtedy mózg najszybciej i najaktywniej tworzy nowe
powiązania. Doświadczenia pierwszych lat życia kształtują
organizację naszego mózgu w sposób nieproporcjonalnie silniejszy
niż późniejsze.

Oprah: Jedną z najważniejszych rzeczy, której dowiedziałam się


z twoich badań naukowych, jest to, że małe dzieci chłoną o wiele
więcej, niż nam się wydaje. Im jesteśmy młodsi, tym większa jest
nasza wrażliwość na panującą dookoła atmosferę emocjonalną.
Ludziom się wydaje, że mogą przeklinać przy małych dzieciach.
Wydaje im się, że mogą stosować przy nich przemoc. W setkach
moich programów matki mówiły: „Kiedy tylko mały podrośnie,
zostawię jego agresywnego ojca”, myśląc: „Moje dziecko jest
za małe, żeby cokolwiek z tego rozumieć”, a w rzeczywistości jest
zupełnie odwrotnie.

Dr Perry: Faktycznie, jest zupełnie odwrotnie. Im jesteśmy młodsi,


tym bardziej polegamy na swoich opiekunach – rodzicach i innych
dorosłych – żeby pomogli nam interpretować, co się dzieje dookoła.
Są kwestie, w których małe dziecko doświadcza świata poprzez
filtry dorosłych. Taki maluch nie rozumie słów, których używamy,
ale odbiera niewerbalne elementy komunikacji, takie jak ton głosu.
Może wyczuć napięcie i wrogość w agresywnej wypowiedzi oraz
wyczerpanie i rozpacz w języku osoby w depresji. A ponieważ
w pierwszych latach życia mózg rośnie niezwykle szybko, tworząc
wiele tysięcy skojarzeń na temat tego, jak działa świat, te wczesne
doświadczenia mają ogromny wpływ na niemowlęta i małe dzieci.
Na przykład w mózgach dzieci agresywnych ojców powstaje
skojarzenie, że mężczyźni oznaczają zagrożenie, gniew i strach. I to
połączenie staje się częścią ich obrazu świata – mężczyźni są
niebezpieczni, stwarzają zagrożenie, skrzywdzą ciebie i ludzi,
których kochasz. Jeżeli zakorzeni się u ciebie właśnie taki sposób
widzenia świata, wyobraź sobie, co się będzie działo, jeżeli trafisz
na nauczyciela lub trenera. Pomyśl tylko, jak będziesz postrzegać
nowego mężczyznę w życiu twojej matki, choć będzie zdrowy
emocjonalnie i pozbawiony agresji.

Oprah: A kiedy jeszcze nie rozwinęła się u ciebie mowa ani


zdolność do identyfikowania tego, co widzisz lub czujesz, operujesz
wyłącznie na poziomie wibracji. A wibracja w domu mówi,
że dzieje się źle.

Dr Perry: To, co nazywasz wibracją, to emocjonalny wydźwięk


środowiska.

Oprah: Tak, jestem przekonana, że każde środowisko ma swój


wydźwięk. Wchodząc do dowolnego nieznanego domu, nie znając
języka, można wyczuć, czy jest to miejsce, w którym panuje miłość.
Podobnie jest wtedy, kiedy coś w nim nie gra. Nawet jeśli nie
wiesz, o co dokładnie chodzi, czujesz, że coś jest nie w porządku.

Dr Perry: Na tej samej zasadzie, wchodząc do przedszkola, możesz


powiedzieć: „Och, cóż za wspaniałe środowisko”. Wyczuwasz klimat,
emocjonalny wydźwięk. Jednak gdy wejdziesz do jednej z sal,
możesz stwierdzić: „Ojej, co się tutaj dzieje?”. To tak wielka siła.
Niektóre obszary naszego mózgu są wyjątkowo wrażliwe na relacje
w komunikacji pozawerbalnej. To niedoceniany w naszym
społeczeństwie aspekt funkcjonowania człowieka. Jesteśmy bardzo
werbalnym społeczeństwem – zwracamy uwagę na to, co się pisze
i mówi – jednak tak naprawdę większość w komunikacji odbywa
się na poziomie pozawerbalnym.

Oprah: Uczysz, że kiedy doświadczymy traumy w pierwszych latach


życia, czyli pomiędzy narodzinami a drugim rokiem życia – nim
posiądziemy zdolność wyjaśnienia tego, co się wydarzyło – może
ona wywrzeć głębszy wpływ na nasz mózg niż wtedy, kiedy
umiemy ją wyjaśnić słowami.
Myślę o dzieciach molestowanych w tak młodym wieku, że nie
mają jeszcze umiejętności językowych, które pozwoliłyby
na przepracowanie tego, co się wydarzyło. Takie doświadczenie
zostaje zamknięte w mózgu w inny sposób, niż gdyby dziecko
umiało już opisać to, co mu się przytrafiło.

Dr Perry: To, co opisujesz, stanowi pewien rodzaj wspomnienia.


Wróćmy do odwróconego trójkąta, który narysowałem dla pana
Rosemana.
Każdy układ biologiczny w naszym ciele zmienia się na swój
sposób pod wpływem doświadczeń; taka zmiana jest więc
w pewnym sensie ich zapisem, czyli po prostu wspomnieniem.
Neurony są wybitnie wyczulone na doświadczenia, a sieci
neuronowe w każdej części mózgu mają zdolność zapamiętywania.
Takie informacje, jak: imiona, numery telefonu czy miejsce, gdzie
odłożyłeś klucze, są przechowywane w sieciach neuronowych
w korze mózgowej. Mamy jednak także wspomnienia emocjonalne:
uczucie, skojarzenie z doświadczeniem sprzed wielu lat może
przywołać na przykład piosenka. Zapach pieczonego indyka lub
chleba prosto z pieca może sprawić, że zrobi nam się ciepło
i poczujemy się jak w domu albo zaczniemy tęsknić za utraconą
przeszłością. Te uczucia mają swoje źródło w skojarzeniach
przechowywanych w sieciach neuronowych układu limbicznego
i innych częściach mózgu. Istnieje także pamięć ruchowa – kulenie
się w pozycji embrionalnej jest tak naprawdę powracaniem
pamięcią – i wspomnienia tego rodzaju są przechowywane
w jeszcze niższych częściach mózgu.
Jak już wspominaliśmy, mózg rozwija się sekwencyjnie, od dołu
do góry i od środka na zewnątrz, od podstawowych funkcji pnia
po złożone osiągnięcia kory. Każdy obszar mózgu ma zdolność
do tworzenia wspomnień – do zmian w reakcji na doświadczenie
oraz do przechowywania ich w odpowiednich sieciach
neuronowych.
Kora mózgowa małego dziecka nie jest jeszcze w pełni
wykształcona; poniżej trzeciego roku życia sieci neuronowe nie są
wystarczająco dojrzałe, by tworzyć tak zwaną pamięć epizodyczną
(innymi słowy zapamiętywać kto, co, kiedy i gdzie). Jednak inne
sieci neuronowe, w głębszych obszarach mózgu, przetwarzają nasze
najwcześniejsze doświadczenia, co sprawia, że ulegają one
zmianom. Powstają w nich skojarzenia lub wspomnienia i ma to
ogromny wpływ na to, jak trauma jest przechowywana w mózgach
najmłodszych.
Jeśli dziecko doświadcza przemocy, jego mózg może wytworzyć
skojarzenie pomiędzy rysami twarzy agresora lub okolicznościami,
w jakich doszło do ataku – na przykład z określonym kolorem
włosów napastnika, jego tonem głosu, muzyką grającą w tle –
a uczuciem strachu. Złożone i zagmatwane skojarzenia mogą przez
lata wpływać na zachowanie; na przykład w późniejszym życiu
wystarczy, że w restauracji pochyli się nad tobą kelner szatyn, żeby
przyjąć zamówienie, a doświadczysz ataku paniki. Jednak gdy
powstawało wspomnienie, nie miałeś pamięci epizodycznej, więc
nie zakorzeniło się ono w systemie poznawczym. Dlatego panika
bywa często interpretowana jako zjawisko przypadkowe, niezależne
od poprzednich doświadczeń.
Na bazie traumy wczesnodziecięcej może powstać cały zespół
przekonań i postępowania, który będzie się utrzymywał przez całe
życie. Jednym z najpoważniejszych przykładów jest przemoc
seksualna w dzieciństwie, która może wpływać destrukcyjnie
na bliskość nawet wtedy, kiedy ofiara nie przypomina sobie
konkretnych epizodów molestowania.

Oprah: Poświęciłam 217 odcinków „The Oprah Winfrey Show”


właśnie przemocy seksualnej i dostrzegłam wśród większości ofiar,
a także u siebie samej, pewną głęboko zakorzenioną, wspólną
cechę. Kiedy wychowano cię na osobę uległą, każda forma oporu
będzie wywoływać w tobie dyskomfort, ponieważ nigdy nie
nauczono cię, że masz prawo powiedzieć „nie”; nauczono cię wręcz,
że ci tego nie wolno. Skradziono ci poczucie, że masz prawo stawiać
własne granice. To sytuacja, w której wiele osób spycha swoje „nie”
gdzieś w głąb siebie i zaczyna próbować zadowolić wszystkich
dookoła. Ja sama należę do tej kategorii. Przez wiele lat zgadzałam
się na rzeczy, których tak naprawdę nie chciałam, albo unikałam
trudnych rozmów, ponieważ nie byłam w stanie żyć
z dyskomfortem, jaki pojawiał się, gdy stawałam po swojej stronie.
Inne znane mi ofiary traum sabotowały różne sytuacje, aż to „nie”
mówił ktoś inny – zrywał z nimi, sprawiał, że przyjaźń stawała się
toksyczna, zwalniał je z pracy. Właśnie to mam przed oczami, kiedy
mówisz o osobach, które zatruwają bliskość.
Jednak nie tylko skrajne doświadczenia, o których do tej pory
rozmawialiśmy – molestowanie seksualne, przemoc wobec dziecka,
wojna – mogą powodować traumy. To określenie może tak
naprawdę dotyczyć szerokiego spektrum wydarzeń życiowych.
Nie ma dla mnie na to lepszego przykładu niż historia Krisa
i Daisy, którzy po raz pierwszy wystąpili w „The Oprah Winfrey
Show” w odcinku na temat dzieci i rozwodu. Kris miał wówczas
siedem lat, a jego siostra Daisy jedenaście. Nie tylko przeżyli
traumę rozwodu rodziców, ale dodatkowo od kilku lat nie mieli
żadnego kontaktu z matką. Kris miał zaledwie cztery lata, kiedy
widział ją po raz ostatni, i rozpaczliwie za nią tęsknił. Wierzył,
że jeśli za zaoszczędzone pieniądze kupi mamie pierścionek, to ona
do niego wróci. Pękło mi serce, gdy to usłyszałam.
Z kolei cierpienie Daisy przybrało formę gniewu. „Nie wolno
mieć chłopaka, kiedy ma się już męża”, powiedziała mi, mając
na myśli swoją matkę. Kobieta, która miała ją bezwarunkowo
kochać i być dla niej najwspanialszą nauczycielką, zniknęła z jej
życia. Daisy opisała to jako coś „nie do zniesienia”.
M. Gary Neuman, rabin i terapeuta rodzinny, powiedział mi
w programie, że dla większości dzieci rozwód tak naprawdę
przypomina śmierć. Wyjaśnił, że dzieci nie postrzegają swoich
rodziców jako oddzielnych osób, które się ze sobą związały. Widzą
jedną jednostkę rodzicielską wewnątrz kolejnej jednostki, jaką jest
rodzina. Nawet jeśli, patrząc z szerszej perspektywy, rozwód jest
najlepszym rozwiązaniem dla danej rodziny, dzieci czują się, jakby
wyrywano im kawałki siebie. A kiedy jedno z rodziców przestaje
być dostępne albo do rodzinnej dynamiki zostaje wprowadzona
nowa osoba, której dziecko nie zdąży zaufać, ma to wpływ
na obszary w mózgu zaangażowane w kształtowanie poczucia
własnej wartości. Poczucie własnego ja rzutuje później na każdą
naszą relację lub podejmowaną decyzję. Gdy dzieci nie czują się
uwzględniane w decyzjach rodziców, ich wiara we własną wartość
zostaje zniszczona.
Kris i Daisy byli pierwszymi dziećmi, jakie poznałam, które w tak
autentyczny sposób mówiły o traumie spowodowanej rozstaniem
rodziców. Niektórzy wierzą, że im młodsze dziecko, tym łatwiej
przystosuje się do nowej relacji; historia Krisa i Daisy była dla mnie
potwierdzeniem, że to nieprawda.
Wiem, że twoje badania wskazują na coś podobnego. Wyjaśnij
mi, co w takiej sytuacji dzieje się z mózgiem dziecka z punktu
widzenia neurologicznego.

Dr Perry: Kiedy na horyzoncie pojawia się nowy związek, dzieją się


dwie rzeczy. Po pierwsze, dziecko – i to dotyczy nawet niemowląt –
zaczyna zadawać sobie pytanie: „Kim jest ten człowiek
i o co chodzi?”. Po drugie, czuje, jak ciężar uwagi rodzica przenosi się
z niego na tę inną osobę. Widzisz więc, jakie to jest destabilizujące,
nawet kiedy nie pojawia się żadna wrogość, agresja ani przemoc.

Oprah: Czyli również wtedy, kiedy relacje są względnie zdrowe.

Dr Perry: Tak. Nawet jeśli w życiu dziecka pojawia się naprawdę


miła, życzliwa i pełna szacunku osoba, długo to trwa, nim dziecko
zrozumie tę zmianę i powróci do stanu spokoju i wyregulowania.
Będziemy później mówić o tym, że wszystko, co nowe, aktywuje
nasze mechanizmy reagowania na stres. Naszą domyślną reakcją
na coś nowego jest: „Ojej, a co to?”. I dopóki nie zostanie
potwierdzone, że ta nowa rzecz jest bezpieczna i pozytywna, będzie
kategoryzowana jako potencjalne zagrożenie. Dla większości ludzi
to, czego nie znają, jest jedną z najczęstszych przyczyn niepokoju
i przytłoczenia.
Oczywiście, jeśli w związku pojawi się konflikt, jest jeszcze gorzej.
Powiedzmy, że nowy chłopak matki wydziera się na małego
chłopca. To doświadczenie jest przetwarzane i zapamiętywane
w korze mózgowej w pamięci epizodycznej – kto, co, kiedy, gdzie:
„W poniedziałek chłopak mamy wrócił do domu i na mnie
nakrzyczał”. Jednak ta sytuacja zostaje zachowana również głębiej
w mózgu. Kiedy mężczyzna podniósł głos, u dziecka uruchomiła się
reakcja na stres. Główne układy regulacji, zarządzane przez głębsze
obszary mózgu, przyspieszyły jego tętno, zwiększyły napięcie
mięśniowe i wysłały do całego ciała sygnały, by szykowało się
do walki lub ucieczki. Chłopiec się przestraszył, a strach paraliżuje
myślenie i nasila odczuwanie. Jego mózg próbował pojąć sens tego
doświadczenia, jednocześnie tworząc traumatyczne wspomnienie.
Później, kiedy chłopiec natrafi na wyzwalacz lub bodziec, który
przypomni mózgowi tę traumę, jego tętno przyspieszy. Zmieni się
postawa ciała. Wydzielą się inne hormony. To dlatego,
że traumatyczne doświadczenia mogą zmieniać nasze układy
regulacji. Dziecko wystawione na niespodziewany lub ekstremalny
stres może zostać, jak to nazywamy, rozregulowane.

Oprah: A życie w traumatyzującym środowisku powoduje,


że dziecko jest rozregulowywane nieustannie.

Dr Perry: Tak. Na przykład, jeśli raz za razem widzi słowną,


emocjonalną lub fizyczną przemoc stosowaną wobec jego rodzica
lub kiedy sam jej doświadcza ze strony partnera rodzica, jego mózg
tworzy powiązania pomiędzy tymi wszelkimi cechami agresora
a zagrożeniem. Te powiązania mogą wpływać na to, jak w toku
dorastania dziecko będzie doświadczać relacji i jak je będzie
interpretować.
Oprah: To tworzy coś, co nazywasz „osobistym katalogiem” lub
„kluczem”, który kształtuje soczewkę, przez którą postrzegamy
świat.

Dr Perry: Skojarzenia powstałe na wczesnym etapie życia są


niezwykle silne i głębokie. Pracowałem kiedyś jako konsultant
terapeutyczny w zakładzie poprawczym, w którym przebywało
około stu chłopców w wieku mniej więcej od siedmiu
do siedemnastu lat. Wszyscy byli „dzieciakami systemu” –
przebywali pod opieką państwa, odkąd odebrano ich rodzicom
z powodu przemocy lub zaniedbania. Ponieważ nie radzili sobie
w rodzinach zastępczych, umieszczano ich w ośrodku, w którym
przebywali na stałe. Mieszkali w czymś w rodzaju bursy i większość
z nich chodziła do szkoły po sąsiedzku.
Jednym z chłopców, z którymi pracowałem, był czternastoletni
Samuel. Kiedy miał siedem lat, został zabrany z domu przez opiekę
społeczną wraz czwórką młodszego rodzeństwa. Wszyscy byli
zaniedbani, a Samuel zajmował się pozostałymi i chronił ich; to on
zbierał najgorsze cięgi, kiedy ojciec pił i wpadał w szał. Gdy ich
odebrano, młodszych umieszczono w innej rodzinie zastępczej. Sam
był zrozpaczony; ciągle uciekał, chciał ich odnaleźć. Zanim w wieku
jedenastu lat został umieszczony w zakładzie poprawczym, zdążył
zaliczyć dwanaście rodzin zastępczych i dwanaście razy zmienić
szkołę. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiliśmy, było ponowne
zapewnienie mu kontaktu z rodzeństwem – umówienie
cotygodniowych telefonów i comiesięcznych odwiedzin.
Świadomość, że są bezpieczni i kochani, uspokoiła Sama. Dopiero
wtedy mógł rozpocząć ciężką pracę, by wyzdrowieć.
Przez kolejne trzy lata zrobił ogromne postępy. Poprawiły się jego
umiejętności społeczne, coraz lepiej kontrolował swoje reakcje
na frustrację i rozczarowanie, stał się bardziej pogodny i skupiony
na przyszłości. Chociaż chaos, jaki rządził wcześniej jego życiem,
sprawił, że Sam miał trzyletnie zaległości w szkole, chłopiec
nadrabiał je tak pilnie, że w pewnym momencie przeniesiono go
rok wyżej, do innej klasy.
Nowy wychowawca Sama był energiczny, lubiany
i doświadczony – i był mężczyzną. Przez pierwszy tydzień w nowej
klasie Sam miał trzy poważne wybuchy złości; dwa z nich,
skierowane bezpośrednio przeciwko nauczycielowi, były tak
gwałtowne i brutalne, że chłopaka trzeba było fizycznie
obezwładnić. Była to ekstremalna interwencja jak na ten ośrodek,
a także wybitnie nietypowe zachowanie jak na Sama. Niestety,
sytuacja się powtarzała. Personel zakładu był zdezorientowany
i sfrustrowany. Sam był pochmurny i zawstydzony.
Spotkałem się z wychowawcą, żeby przeanalizować każde z tych
zdarzeń, ale ani on, ani ja nie byliśmy w stanie doszukać się
żadnego ewidentnego wyzwalacza tych gwałtownych wybuchów.
Obserwowałem zajęcia i nie dostrzegłem żadnego niestosownego
lub potencjalnie prowokującego zachowania ze strony nauczyciela.
Mimo to, kiedy tylko mężczyzna zwracał się do Sama lub próbował
pomóc mu w nauce, chłopak był ewidentnie pobudzony. Jedynym
możliwym zapalnikiem, jaki dostrzegłem, była bliskość fizyczna;
gdy tylko nauczyciel się zbliżał, w Samie narastało napięcie.
Z czasem nauczyciel zaczął unikać jakichkolwiek interakcji – nie
nawiązywał kontaktu wzrokowego, nie wygłaszał pochwał, nie
uśmiechał się. Wycofywał się emocjonalnie oraz fizycznie. Było
oczywiste, że ci dwaj się nie polubili.
Pewnego dnia, kiedy rozmawiałem o tym z Samem, jego
jedynym wyjaśnieniem było: „On mnie nienawidzi. Wszystko robię
nie tak”. W naszej sesji przeszkodził pracownik ośrodka, który
przyszedł przypomnieć chłopcu, że zbliża się pora odwiedzin jego
ojca. Wizyty te musiały być nadzorowane, a stały opiekun się nie
pojawił, więc zgłosiłem się na ochotnika.
Poszliśmy do sali konferencyjnej i usiadłem w kącie, czekając
na przybycie ojca Sama. Chłopak siedział przy stole konferencyjnym
i układał słupki z warcabów. Czekał. Ojciec znów się spóźniał.
Wreszcie drzwi się otworzyły, wszedł i usiadł naprzeciwko niego.
Wymienili niezręczne powitania i zasiedli do warcabów. Przez
następnych dziesięć minut gry zamienili ze sobą może dziesięć
słów. Nie patrzyli na siebie. W powietrzu wisiało napięcie.
Oni grali, a ja się zamyśliłem. Niespodziewanie wróciłem
pamięcią do mojego własnego ojca. Do wypraw na ryby
w Kanadzie, na północ od Flin Flon. Do tego, jak budził mnie
z ciepłego snu o piątej nad ranem, gdy szliśmy na sandacze. Jak
wkładał myśliwską flanelową koszulę w czerwoną kratę, która
pachniała nim, wyjątkową dla niego mieszanką cygar, potu i old
spice’a. Ciepły, kojący zapach. Ogarniało mnie intensywne poczucie
bycia bezpiecznym i bycia kochanym.
Kiedy wróciłem na ziemię, w sali wciąż unosił się zapach old
spice’a. A może to o to chodzi? Podszedłem do stołu i pochyliłem
się nad Samem i jego ojcem. „Jak wam idzie?” – zapytałem. Ojciec
odparł: „On wygrywa”. Wyczuwałem od niego alkohol i old spice’a,
którym się spryskał, by to ukryć. Miał przychodzić do Sama
trzeźwy.
Gdy wizyta się zakończyła, poszedłem do nauczyciela. Znalazłem
go w klasie, gdzie przygotowywał lekcje na kolejny dzień. „Moje
pytanie może zabrzmieć dziwnie – powiedziałem – ale jakiego pan
używa dezodorantu?”.
Odpowiedział: „Old spice’a. Czemu pan pyta?”.
Wyciągnąłem kartkę i ołówek, narysowałem model mózgu
w kształcie odwróconego trójkąta i porozmawialiśmy minutę lub
dwie na temat pamięci, skojarzeń i wyzwalaczy. Powiedziałem mu,
że wydaje mi się, iż zapach old spice’a stanowił dla Sama bodziec
przywołujący skojarzenie (podobnie jak odgłosy wybuchów dla
pana Rosemana). Nauczyciel zgodził się zmienić dezodorant
na bezzapachowy.
Jeszcze tego samego popołudnia wyjaśniłem Samowi, co moim
zdaniem sprawiało, że odczuwał przy nauczycielu dyskomfort
i złość. Pokazałem mu ten sam rysunek przedstawiający model
mózgu w kształcie odwróconego trójkąta. Porozmawialiśmy o tym,
w jaki sposób nasz umysł uczy się pojmowania świata, kojarząc
ze sobą współwystępujące obrazy, dźwięki i zapachy. Pokiwał
głową; wydało mu się to sensowne. Podał mi inne przykłady
rzeczy, o których wiedział, że wyprowadzają go z równowagi: kiedy
ktoś krzyczał, chciał uciekać i szukać schronienia, a kiedy ktoś
większy znęcał się nad mniejszym, szykował się do ataku.
Zapytałem go, czy zgodzi się spotkać z wychowawcą i zastanowić,
czy udałoby im się naprawić relację.
Sam i nauczyciel postanowili dać sobie następną szansę. W ciągu
kolejnego roku ich relacja się wzmacniała, a chłopak wyrósł
na wzorowego ucznia w tej klasie.
Historia Sama stanowi obrazowy i dobitny przykład tego, w jaki
sposób mózg zachowuje wspomnienia. Zarówno Sam, jak i ja
mieliśmy na wczesnym etapie życia pewne doświadczenia, które
w naszych mózgach powiązały określone wspomnienia z zapachem
old spice’a. Moje skojarzenia przywoływały pozytywne uczucia,
a w przypadku Sama były to rozpacz i strach. Gdy idziemy przez
życie, niezliczone dźwięki, zapachy i obrazy mogą wydobywać
wspomnienia, które stworzyliśmy na wcześniejszym etapie naszej
drogi. Powracają do nas kompletne obrazy określonych wydarzeń,
ale też ich fragmenty, takie jak emocje, uczucie déjà vu, wrażenia.
Kiedy kogoś poznajemy, wyrabiamy sobie pierwsze wrażenie
(typu: „Wydaje się miłym facetem”), często nie dysponując
konkretnymi informacjami, na których moglibyśmy je oprzeć.
Dzieje się tak, ponieważ pewne cechy tej osoby kojarzą nam się
z czymś, co już wcześniej skategoryzowaliśmy jako znajome
i pozytywne. Może też być wprost przeciwnie (czyli:
„Co za palant”), jeśli jakaś cecha nawiąże do wcześniejszego
negatywnego doświadczenia.
Nasz mózg kataloguje szeroki zakres danych, które napływają
z naszej rodziny, społeczności i kultury, a także z mediów. Próbując
pojąć sens przechowywanych wiadomości, zaczyna kształtować
obraz świata. Gdy poznajemy później kogoś o innych cechach, niż te
uprzednio skatalogowane, naszą domyślną reakcją jest ostrożność,
reakcja obronna. A ponieważ nasze mózgi są pełne skojarzeń
opartych na napędzanych przez środki masowego przekazu
uprzedzeniach dotyczących choćby idealnego typu sylwetki lub
stereotypów rasowych bądź kulturowych, wówczas będziemy
przejawiać ukryte (albo jawne) uprzedzenia.
Wiele zjawisk z codziennego życia ma więc bezpośredni związek
z procesem pojmowania świata przez mózg za pomocą tworzenia
skojarzeń i wspomnień. Dlatego tak ważne jest zadanie pytania:
„Co ci się przydarzyło?”, by zrozumieć, co się z tobą teraz dzieje.
ROZDZIAŁ 2.

W POSZUKIWANIU RÓWNOWAGI
Jak często myślisz o swoim sercu?
Jeszcze zanim się urodziłeś, ta cudowna maszyna równomiernie
pompowała życiodajną energię do wszystkich zakamarków twojego
ciała.
Każdego dnia wykonywała co najmniej sto piętnaście tysięcy
uderzeń, mając tylko jeden jedyny cel: utrzymać cię przy życiu. Jednak
poza skomplikowanym fizycznym zadaniem, jakim jest dostarczanie
kluczowych składników odżywczych do każdej komórki, tkanki
i organu, bicie serca reguluje również twoją energię emocjonalną.
Silne, równomierne uderzenia mogą uspokajać. Prędkie staccato
wywoła panikę nawet u najzdrowszej osoby.
Przed pięćdziesiątymi urodzinami zauważyłam w rytmie swojego
serca pewną zmianę, mocne łopotanie. Natychmiast zaczęłam
wyobrażać sobie najgorsze scenariusze. Pewnej nocy obudziło mnie
tak intensywne bicie serca, że pierwszy raz w życiu przyszła mi
do głowy myśl: zaraz umrę.
Minęło sześć miesięcy, nim zrozumiałam, o co chodziło. Na stoliku
przed studiem, w którym filmowaliśmy „The Oprah Winfrey Show”,
znalazłam książkę, w której pisano, że palpitacje serca mogą być
symptomem menopauzy. Lekarz potwierdził, że faktycznie moje ciało
przechodziło zmiany związane z menopauzą. Nie mogę znaleźć słów,
by opisać ulgę, którą wówczas odczułam. Ulgę i zachwyt. Ponieważ
dla mnie te bezpośrednie wiadomości od własnego serca stanowiły
jeden z najpotężniejszych sygnałów, jakie otrzymałam od mojego
unikalnego biosystemu. Był to dowód na to, w co wierzyłam już
wcześniej: że moje ciało zawsze do mnie przemawia.
Podobnie jest i w twoim przypadku. Od chwili narodzin serce
nieustannie wysyła ci wiadomości na temat twojego dobrostanu. Jest
wrażliwe na najdrobniejsze zmiany zachodzące w twoim zdrowiu
fizycznym i emocjonalnym, a kiedy wysyła ostrzeżenie, odczuwa je
każda część twojego ciała.
Od czasu przejść z moim własnym sercem odczuwam głęboką
wdzięczność za ten nieustannie czuwający wewnętrzny alarm.
W czasach nasilonego stresu zmiany w jego rytmie były dla mnie
darem.
Jednak, jak nauczył mnie dr Perry, pozostawanie w ciągłym stanie
wysokiej gotowości może mieć druzgocący wpływ na ogół zdrowia
fizycznego i emocjonalnego. Faktem jest korelacja pomiędzy
długotrwałym stresem a takimi dolegliwościami, jak: zaburzenia
lękowe, depresja, udar, choroby serca czy cukrzyca.
Nie miałam jeszcze trzydziestki, kiedy po raz pierwszy musiałam
stawić czoła, i to na dużą skalę, wyzwaniu, jakim jest regulowanie
własnego stresu. Zaczęłam pracę reporterki i pracowałam po sto
godzin tygodniowo. Chciałam mieć swój wkład w pracę zespołu, ale
czułam, że coraz bardziej nie wyrabiam. Jak wyjaśniałam wcześniej,
traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa, w tym rozbita rodzina,
doświadczenie przemocy seksualnej i regularne lania sprawiły,
że byłam świetnie wytresowana w zadowalaniu innych, nawet jeśli
oznaczało to kompletne pozbywanie się energii. I chociaż czułam,
że moje ciało wysyła mi sygnały, że jestem pod wpływem stresu,
ignorowałam je, by uspokajać się najłatwiej dostępnym narkotykiem
– jedzeniem. Im bardziej moje życie wypadało z rytmu, tym bardziej
goniłam poczucie ulgi, zagłuszając sygnały.
Byłam wystarczająco świadoma, by wiedzieć, że się oszukuję.
Wiedziałam, że mam jedynie określoną ilość energii, i wiedziałam,
że należy ją oszczędzać, a także regenerować. Jednak zrozumienie
tego, jak żyć w zgodzie z własnymi rytmami, zajęło mi wiele dekad.
Dziś, kiedy tylko poczuję się przytłoczona, wycofuję się. Nauczyłam
się odmawiać. Kiedy ktoś z mojego otoczenia wysysa ze mnie energię,
odgradzam się od niego niewidzialnym murem, za którym pozostaje
jego negatywna energia.
Stworzyłam również świętą przestrzeń osobistą: rezerwuję sobie
niedziele jako czas na odnowę, kiedy to pozwalam sobie spędzić czas
z samą sobą, pozwalam sobie po prostu być. Kiedy ten czas zostaje
zakłócony przez kogoś, kto zakłóca mój spokój, staję się drażliwa,
podatna na stany lękowe i zrozpaczona, gdy mam podejmować
decyzje – a nie taka chcę być. Najszybszym i najpewniejszym
sposobem na powrót do własnego rytmu jest spacer w otoczeniu
natury. Zwyczajne skupienie się na oddechu, równomiernym biciu
serca, bezruchu drzewa lub skomplikowanej budowie liścia potrafi
sprowadzić mnie z powrotem na moje miejsce we wszechświecie.
Muzyka, śmiech, taniec (nawet jeśli to impreza w pojedynkę),
robienie na drutach, gotowanie – znajdź to, co w naturalny sposób cię
koi, a nie tylko wyregulujesz swoje serce i umysł, ale też łatwiej ci
będzie pozostać otwartym na dobro w tobie samym i w świecie.

— Oprah
Oprah: Pamiętam, gdy spacerowaliśmy kiedyś po kampusie OWLAG,
patrząc, jak dziewczyny razem tańczą, śpiewają i śmieją się,
przechodząc z jednych zajęć na drugie. Pracowałeś tam z uczennicami
już od ponad dziesięciu lat. Kiedy się tak im przyglądaliśmy,
powiedziałeś coś w stylu: „To im pomoże w nauce”. I skończyło się
na rozmowie o tym, dlaczego tak ważny jest rytm.

Dr Perry: Rytm to podstawa dla zdrowego ciała i zdrowego umysłu.


Każdy człowiek na świecie potrafi chyba wymienić jakąś rytmiczną
aktywność, która poprawia mu samopoczucie: spacery, pływanie,
muzyka, taniec, dźwięk fal uderzających o brzeg plaży...

Oprah: Dlatego właśnie kołyszemy dzieci, kiedy płaczą. Próbujemy


pomóc im znaleźć swój własny rytm i się uspokoić.

Dr Perry: Tak jest, i to koi również nasze nerwy. Emocje ludzi, którzy
nas otaczają, są zaraźliwe. Niespokojne dziecko może wprowadzić nas
w ten sam stan. Podchodzimy więc do niego, bierzemy na ręce i tak
z nim chodzimy. Zaczynamy w rytmie, który jest kojący dla nas
samych, a jeśli on nie zadziała, powoli go zmieniamy na taki, który
będzie odpowiedni dla dziecka. Patrzymy, jak maluch reaguje, i na tej
podstawie dobieramy sposób rytmicznego uspokajania go.
Dorastając, znajdujemy nasz własny zestaw regulujących rytmów
i zajęć. Dla niektórych z nas są to spacery. Dla innych – haft lub jazda
na rowerze. Każdy ma swój sprawdzony sposób na chwile, kiedy
czuje się rozbity, zaniepokojony czy sfrustrowany. A ich wspólnym
mianownikiem jest rytm. Ma on działanie regulujące.

Oprah: Mówiąc o ogólnym zdrowiu i równowadze umysłu, ciała


i ducha, ludzie stosują termin „wellness”. A ty mówisz o „regulacji”.
Wyjaśnij mi, proszę, co masz na myśli.
Dr Perry: W regulacji również chodzi o równowagę. Mamy wiele
różnych układów, które nieustannie monitorują nasze ciało i świat
zewnętrzny, by zapewnić nam bezpieczeństwo i równowagę – żeby
wystarczyło nam pożywienia, wody, tlenu. Kiedy jesteśmy
wyregulowani, te układy mają wszystko, czego im trzeba.
Stres to zjawisko, które występuje, kiedy jakieś wymaganie lub
wyzwanie wytrąca nas z równowagi – z dala od naszego „punktu
wyjścia”. Kiedy tracimy balans, stajemy się rozregulowani
i odczuwamy dyskomfort, dopada nas stres. Gdy zaś wracamy
do równowagi, czujemy się lepiej. Pojawia się ulga, która uruchamia
w mózgu układ nagrody. Odczuwamy przyjemność z odzyskania
równowagi – powrotu z zimna do ciepła, z pragnienia
do nawodnienia, z głodu do sytości.

Oprah: Regulacja jest czymś więcej niż koncepcją biologiczną.


We wszelkich obszarach naszego życia poszukujemy tego, czego nam
trzeba do stabilizacji, równowagi i wyregulowania.

Dr Perry: Tak. Równowaga stanowi rdzeń zdrowia. Czujemy się


i funkcjonujemy lepiej, kiedy układy w naszym ciele są
wyregulowane i kiedy my sami żyjemy w stanie równowagi
z naszymi przyjaciółmi, rodziną, społecznością i przyrodą.

Oprah: To bardzo ważne, żeby rodzice zdawali sobie sprawę z tego,


co przed chwilą powiedziałeś – że nauka zdrowej samoregulacji tak
naprawdę zaczyna się już w niemowlęctwie. Kiedy dzieci płaczą, są
głodne, spragnione lub zmęczone albo kiedy trzeba im zmienić
pieluszkę czy je przytulić. A ponieważ nie nakarmią się same ani nie
przewiną, płacz ma im zapewnić przywrócenie stanu równowagi –
czyli sprowadzić opiekuna, by się tym zajął. Problem pojawia się
wtedy, kiedy opiekun nie reaguje. Zamiast powrócić do stanu
równowagi – wyregulowania – dziecko denerwuje się jeszcze bardziej.

Dr Perry: Owszem. Kiedy zgłodnieję, wstaję i robię sobie kanapkę –


dokonuję samoregulacji. Jednak niemowlę, jak sama powiedziałaś,
musi polegać na trosce dorosłych, bo to oni zapewniają mu regulację
zewnętrzną. Z czasem zaś pomagają mózgowi dziecka wypracować
w sobie zdolność samoregulacji. A, jak wspomnieliśmy, jednym
z najpotężniejszych narzędzi, jakie wykorzystujemy, by pomóc
niespokojnemu dziecku, jest rytm.

Oprah: Dlaczego tak jest?

Dr Perry: Życie jest rytmiczne. Rytmy świata natury są głęboko


zakorzenione w naszych układach narządowych. Zaczyna się to jeszcze
w łonie matki, kiedy jej serce wpływa na płód miarowymi
uderzeniami i wibracjami, dostarczając organizującemu się mózgowi
dziecka stałego, rytmicznego bodźca. Na bazie tych doświadczeń
tworzą się silne powiązania – w zasadzie są to wspomnienia –
kojarzące rytm w tempie około sześćdziesięciu do osiemdziesięciu
uderzeń na minutę ze stanem wyregulowania. Sześćdziesiąt
do osiemdziesięciu uderzeń na minutę to przeciętne tętno dorosłego
człowieka w stanie spoczynku; to rytm wyczuwany przez płód, który
oznacza dla niego równowagę, ciepło, sytość, nawodnienie
i bezpieczeństwo. Po narodzinach rytmy w tych częstotliwościach
mogą pocieszać i koić, podczas gdy utrata rytmu lub wysokie,
zmienne i nieprzewidywalne wzory bodźców sensorycznych
zaczynają być kojarzone z zagrożeniem.
Kiedy kołyszemy niespokojne niemowlę, rytmiczny ruch aktywuje
jego wspomnienie bezpieczeństwa. Zaczyna więc odczuwać większą
równowagę i się wycisza.
Co więcej, kołysząc dziecko, a zarazem karmiąc je, rozgrzewając czy
okazując mu czułość, troskliwi dorośli wzmacniają pierwotne
skojarzenie rytmu z regulacją. Za sprawą tych pełnych miłości
interakcji złożone „wspomnienie” wyregulowania zostaje
wzbogacone o kontakt z drugim człowiekiem. Zapach, oddech,
uśmiech i głos opiekuna zaczynają się również kojarzyć z regulacją –
i bezpieczeństwem. Korzeniami zdrowia są rytm i regulacja. Kiedy
doda się do nich uważną, czujną i troskliwą opiekę, mamy już
korzenie i pień Drzewa Regulacji (patrz ilustracja 2).

Oprah: Jeśli więc wychowujesz się w środowisku, w którym masz


zapewnioną troskę, wsparcie i opiekę, to kiedy płaczesz, ktoś reaguje
na twoje potrzeby i w ten sposób jesteś regulowany. Ostatecznie, gdy
dorastasz otoczony miłością i uwagą, wyrasta w tobie coś,
co nazywasz Drzewem Regulacji – a składające się na nie sieci
mózgowe pozwalają ci samodzielnie się regulować i nawiązywać
więzi z ludźmi, tworząc zdrowe relacje.

Dr Perry: Tak właśnie. I jest to na tyle istotne, że warto się temu


bliżej przyjrzeć. Po pierwsze, jak rozmawialiśmy, posiadamy istotne
sieci neuronowe zaangażowane w regulację – w tym mechanizmy
reagowania na stres. Po drugie, mamy też sieci odpowiedzialne
za nawiązywanie i podtrzymywanie relacji. I wreszcie mamy sieci,
które zajmują się „nagradzaniem” nas; kiedy się aktywują,
odczuwamy przyjemność. Gdy te trzy układy zaczynają się ze sobą
przeplatać, powstają nasze podstawowe wspomnienia. To dzięki nim
czujemy się wyregulowani i nagrodzeni, kiedy odbieramy sygnał
akceptacji i ciepła od drugiego człowieka. Ludzka zdolność
do bliskości, do regulowania się i bycia regulowanym, do nagradzania
i bycia nagradzanym stanowi klej, który spaja rodziny i społeczności.

Oprah: Regulacja, relacje i nagradzanie.


Ilustracja 2

DRZEWO REGULACJI

Legenda: HPA = Hypothalamic-Pituitary-Adrenal Axis, oś podwzgórze-przysadka-


nadnercza; ANS = autonomiczny układ nerwowy; CRNs = główne układy regulacji
Networks
Drzewo Regulacji składa się z zestawu sieci neuronowych wykorzystywanych przez
nasze ciało do przetwarzania stresu i reagowania na niego. Słowa „stres” często
używamy jako określenia nacechowanego pejoratywnie, podczas gdy jest to jedynie
wymaganie postawione jednemu lub więcej z licznych układów fizjologicznych naszego
ciała. Głód, pragnienie, zimno, trening czy awans w pracy – to wszystko są stresory,
a stres jest kluczowym i pozytywnym elementem normalnego rozwoju; to podstawa
nauki, opanowywania nowych umiejętności i budowania odporności psychicznej.
Kluczowym czynnikiem przy ustalaniu, czy stres jest pozytywny, czy negatywny, jest
schemat pokazany na ilustracji 3.
Zestaw głównych układów regulacji (GUR-ów) oraz sieci neuronowych
wyrastających z niższych partii mózgu i przenikających wszystkie jego części pracuje
zespołowo, by utrzymać nas w stanie wyregulowania w obliczu różnych stresorów.
Zebrane razem gałęzie tego Drzewa Regulacji kierują wszelkimi funkcjami mózgu
(takimi jak myślenie i uczucia) oraz ciała (wpływ na serce, żołądek, płuca, trzustkę
i wiele więcej) bądź wpływają na nie. Starają się zachować równowagę, regulację,
balans.

Dr Perry: Właśnie tak. Kiedy uważny i czujny rodzic podchodzi


do płaczącego niemowlęcia, dzieją się dwie bardzo istotne rzeczy.
Dziecko odczuwa przyjemność płynącą z wyregulowania po trudnych
emocjach, ale doświadcza również obrazu, zapachu, dotyku, dźwięku
i ruchu, jakie łączą się z międzyludzką interakcją. Te przesycone
miłością wrażenia, jakich dostarcza mu dorosły opiekun, zaczynają się
kojarzyć z przyjemnością. Za sprawą tysięcy chwil, w których
opiekunowie reagują na potrzeby niemowlęcia, mózg łączy relacje
z nagrodą i regulacją. I tak, kiedy jesteś uważnym, czujnym
opiekunem, który reaguje na potrzeby maluchów, dosłownie tkasz tę
potężną, trójdzielną sieć skojarzeń – budujesz zdrowe korzenie Drzewa
Regulacji.
Co więcej, rozmawialiśmy już o tym wcześniej, doświadczenia
więziotwórcze kształtują u niemowlęcia jego sposób postrzegania
innych. Konsekwentny, troskliwy opiekun buduje u dziecka
wewnętrzną wizję, że ludzie są bezpieczni, przewidywalni i troskliwi...
Oprah: ...że ludzie, którzy przychodzą mnie wyregulować, nie są źli.
Że moje potrzeby nie pozostają bez odpowiedzi. Że inni są bezpieczni
i wspierający.

Dr Perry: Tak, to wyjątkowy i potężny obraz świata. Uczymy się,


że więź z drugim człowiekiem może być źródłem nagrody i regulacji.
Nawiązujemy w ten sposób kontakty z nauczycielami, trenerami,
kolegami z klasy. Zazwyczaj prowadzi to do coraz większej liczby
pozytywnych interakcji, które trafiają do naszego wewnętrznego
katalogu doświadczeń. Mózg jest maszyną szukającą znaczeń i zawsze
stara się pojąć, o co chodzi w świecie. Jeśli nasz obraz świata jest taki,
że ludzie są dobrzy, wówczas będziemy się po nich spodziewać tego,
co dobre. Będziemy przenosić to oczekiwanie na nasze interakcje
z innymi i tym samym rzeczywiście rozbudzać w nich dobro. Nasz
wewnętrzny obraz świata staje się samospełniającą przepowiednią;
projektujemy to, czego oczekujemy, a w ten sposób to przywołujemy.
Wiele lat temu w drodze na konferencję naukową znalazłem się
zimą na lotnisku Chicago O’Hare. Padał śnieg i wszystkie loty były
opóźnione. Przed bramkami tłoczyli się sfrustrowani ludzie, między
innymi pewien starszy dżentelmen, który usiadł obok mnie. Miał
na sobie bardzo drogi garnitur i zegarek Rolexa; nie krył
niezadowolenia. Za każdym razem, kiedy pracownik linii lotniczych
przy bramce ogłaszał kolejne opóźnienie, mamrotał coś z furią
i z donośnym szelestem otwierał gazetę, by powrócić do lektury.
Przyglądałem się, jak para młodych, wyraźnie zmęczonych
rodziców drepcze na zmianę w ślad za małą, ledwo chodzącą
córeczką, która buszowała w okolicach bramki. Gdy opóźnienie
sięgało wielu godzin, a porzuceni na pastwę losu pasażerowie coraz
bardziej się irytowali, mała się uśmiechała, poznawała świat
i dotykała wszystkiego, co tylko zobaczyła.
W pewnym momencie, kiedy pracownica linii podeszła do bramki
i ogłosiła kolejne opóźnienie, mężczyzna obok mnie zerwał się
na równe nogi, rzucił się ku niej i donośnie zażądał rozmowy z jej
przełożonym. „Jestem klientem VIP i znam ludzi z zarządu linii. Mam
być w Cleveland na ważnym spotkaniu...”. Wszyscy przy bramce
zamarli, a on perorował w najlepsze.
Biedna pracownica linii spojrzała na okno i wskazując silne opady
śniegu, powiedziała: „Przykro mi, proszę pana. Robimy, co możemy,
ale nie jesteśmy w stanie wpłynąć na pogodę”. Mężczyzna wrócił
na fotel, sapiąc ze złości.
Cóż, w moim modelu świata nieuprzejmi mężczyźni, którzy mają
poczucie, że im się wszystko należy, i źle traktują innych, są
palantami, ale mała dziewczynka przechyliła główkę, jakby
próbowała zrozumieć, czemu wszyscy zamilkli, kiedy tamten facet
mówił. W jej modelu świata ludzie byli dobrzy. Kimkolwiek więc był
ten mężczyzna, jego również obejmowała ta reguła.
Podreptała wprost do niego i stanęła naprzeciwko; położyła swoje
lepkie rączki na jego kolanach i się uśmiechnęła. Mężczyzna skrzywił
się, załopotał gazetą z zamiarem rozłożenia jej przed nosem małej
i powrotu do lektury. Mój obraz świata został ugruntowany: czyżby
ten facet był niemiły nawet dla małych dzieci? Kompletny palant.
Dziewczynka zamarła. Oczywiście założyła, że ma do czynienia
z zabawą – bo ludzie są dobrzy, prawda? – więc uśmiechnęła się
i wydarła mu gazetę z rąk, rozpromieniając się na widok człowieka,
którego miała za swojego nowego towarzysza zabaw.
„O, losie – pomyślałem – marnie to wygląda”. Myliłem się jednak,
a ona miała rację.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha, a mężczyzna, kręcąc głową
na znak kapitulacji, odwzajemnił uśmiech. Jej „przeniesienie dobra”
okazało się skuteczne. Wydobyła z mężczyzny to, co najlepsze, a jej
obraz świata uzyskał potwierdzenie. Przez następnych trzydzieści
minut bawili się pod okiem jej rodziców; mężczyzna nawet
przemieszczał się na czworakach, nie bacząc na drogi garnitur, ona zaś
jeździła na nim jak na koniku wokół brudnej, zatłoczonej bramki.
Wydobyła z niego to, czym sama emanowała, a wszystko dzięki
uwewnętrznionemu obrazowi świata, który powstał z tysięcy czułych
momentów, kiedy to jej rodzice, rodzina i opiekunowie byli obecni,
uważni i czujni w kochający sposób.

Oprah: A co się dzieje, kiedy nikt nie reaguje na dziecko


w pozytywny i troskliwy sposób? Kiedy jest na przykład pod opieką
samotnej, pozbawionej pomocy z zewnątrz albo cierpiącej na depresję
czy pozostającej w związku pełnym przemocy matki? Nawet jeśli taka
osoba chce być kochającym, czujnym rodzicem. Czy jest to możliwe
w takich okolicznościach?

Ilustracja 3

WZORCE URUCHAMIANIA REAKCJI STRESOWEJ


Długofalowe skutki stresu wynikają ze wzorca uruchamiania reakcji stresowej. Kiedy
mechanizmy reagowania na stres są aktywowane w nieprzewidywalny, skrajny lub
długotrwały sposób, stają się nadaktywne lub nadmiernie reaktywne – innymi słowy:
uwrażliwione. W ciągu długiego czasu może to prowadzić do wrażliwości w ich
funkcjonowaniu, a ponieważ mechanizmy reagowania na stres wspólnymi siłami sięgają
do wszystkich części mózgu i ciała, występuje wówczas kaskada ryzyka dotyczącego
zdrowia emocjonalnego, społecznego, psychicznego i fizycznego. Dla odmiany
przewidywalna, umiarkowana i kontrolowana aktywacja mechanizmów reagowania
na stres, jaką znamy z odpowiednich dla etapu rozwoju wyzwań w edukacji, sporcie,
muzyce i tym podobnych, może prowadzić do silniejszej, bardziej elastycznej zdolności
reagowania na stres, czyli odporności psychicznej.
Dr Perry: To jeden z głównych problemów naszego społeczeństwa;
zbyt wielu rodziców nie ma wystarczającego wsparcia w opiece nad
dziećmi. Rezultat jest taki, jakiego się można spodziewać.
Przeciążonemu, wyczerpanemu i rozregulowanemu rodzicowi trudno
będzie regulować dziecko w sposób konsekwentny i przewidywalny.
A to może mieć dwojakie konsekwencje.
Po pierwsze, wpływa to na rozwój mechanizmów reagowania
dziecka na stres (patrz ilustracja 3). Jeśli przeciążony rodzic
niesystematycznie reaguje na potrzeby głodnego, zmarzniętego,
wystraszonego niemowlęcia, powoduje u niego nieregularne,
długotrwałe i nieprzewidywalne uruchamianie mechanizmów
reagowania na stres. Efektem jest uwrażliwienie tych istotnych
układów.
W przypadku traumy obejmującej dłuższy okres, GUR-y Drzewa
Regulacji zmieniają się i adaptują, by lepiej sobie radzić z aktualnym
wyzwaniem. Cały układ ciężko pracuje, by utrzymać cię
w równowadze, ale może to być trudne i wyczerpujące. W takich
przypadkach, nawet jeśli wspomniane trudności przeminą, pozostanie
zmiana w mechanizmie. Nadmierna czujność chłopca żyjącego
w domu pełnym przemocy, wyczulonego na najmniejszy sygnał,
który może zwiastować zagrożenie, świadczy o dobrej adaptacji
do otoczenia, lecz w szkole może utrudniać mu uważanie na lekcjach
i doprowadzić do diagnozy zespołu niedoboru uwagi (ADHD),
co z kolei świadczy o braku adaptacji.
Drugi poważny problem dotyczy procesu tworzenia skojarzeń
na temat relacji. Jeśli opiekun reaguje w nieprzewidywalny sposób,
bywa surowy, sfrustrowany, chłodny lub nieobecny, podczas gdy
niemowlę tworzy swój model świata, taki właśnie obraz relacji
pozostanie w dziecku.
Realizowaliśmy kiedyś pewien projekt w przedszkolu, który wiązał
się z obserwowaniem interakcji pomiędzy dziećmi a nauczycielami.
Jedna z grup miała młodą, pełną entuzjazmu i bardzo opiekuńczą
nauczycielkę. Na początku roku ciepło przywitała każde z dzieci,
obdarowując je uściskiem i szerokim uśmiechem. A przez cały dzień
okazywała dzieciom bardzo dużo uwagi podczas interakcji.
Zauważyliśmy, że jedna z dziewczynek unika przejawów czułości
ze strony nauczycielki i nigdy nie nawiązuje z nią kontaktu
wzrokowego. Przytulana po prostu stała nieruchomo i nie
odwzajemniała uścisku. Z czasem dowiedzieliśmy się,
że wychowywała ją samotna, bardzo przeciążona matka w depresji.
Czas mijał, nauczycielka nadal była ciepła i serdeczna wobec innych
dzieci, lecz z tygodnia na tydzień jej pozytywne gesty wobec tej
wycofanej, smutnej dziewczynki słabły. Jak możecie sobie wyobrazić,
obraz świata tej dziewczynki zakładał, że nie jest zbyt ważna
i że ludziom nie można tak naprawdę ufać.
Około miesiąca po rozpoczęciu roku szkolnego, kiedy dzieci
wykonywały zadanie, dziewczynka podniosła rękę na znak,
że potrzebuje pomocy. Był to pierwszy raz, kiedy się o nią zwróciła.
Podniosła rękę wysoko. Zamachała. Ale nauczycielka była
zaabsorbowana grupką przy innym stoliku i nie zauważyła tego.
Śmiała się z innymi dziećmi i uśmiechała do nich. Dziewczynka
przyglądała się jej przez kilka chwil, a następnie powoli opuściła rękę.
Do końca roku już ani razu nie poprosiła o pomoc.
Kiedy zamykaliśmy projekt, pokazaliśmy nauczycielce nagranie
wideo, a ona się rozpłakała. Miała koszmarne poczucie winy. Nie
miała zamiaru ignorować tej dziewczynki, ale wszyscy potrzebujemy
jakiejś wzajemności społecznej, by podtrzymać zaangażowanie.
Dziewczynka przeniosła do klasy swój model świata – „nic nie
znaczę” – a on stał się samospełniającą przepowiednią. Wywołujemy
w świecie to, co na niego przenosimy, ale to z kolei wyrasta z tego,
co się nam przydarzyło w dzieciństwie.
Oprah: Ponieważ na wcześniejszym etapie życia tej dziewczynki jej
matka – przeciążona, sama, wyczerpana i cierpiąca na depresję – nie
była w stanie być „obecna, uważna, dostrojona i czujna”,
prawdopodobnie nie zaspokojono podstawowych potrzeb dziecka,
więc – jak to nazywasz – zostało pozbawione równowagi. Jeśli ten
schemat opieki rozwija się w kierunku bezpośredniego zaniedbania –
kiedy to fundamentalne potrzeby są przez coraz dłuższy czas
ignorowane albo wołanie o pomoc spotyka się z brakiem reakcji lub
gniewem czy karą – dziecko po prostu nieustannie cierpi. W obu
przypadkach pozbawione jest równowagi.

Dr Perry: I być może najważniejszym tego aspektem jest kwestia


wzorca uruchamiania reakcji stresowej. Jeśli rodzic jest
konsekwentny, przewidywalny i opiekuńczy, te wzorce się
uodparniają. Gdyby jednak były długotrwale aktywowane
w chaotyczny sposób, jak w przypadku przemocy czy zaniedbania,
wówczas stają się uwrażliwione i dysfunkcyjne.
Choć zazwyczaj nie zdajemy sobie z tego sprawy, nieustannie
wyczuwamy i przetwarzamy informacje ze świata zewnętrznego.
W oparciu o te bodźce mózg i ciało reagują na sposoby, które
pomagają nam utrzymać więzi, pozostać przy życiu i świetnie sobie
radzić. Kiedy tracimy równowagę – wewnętrzny balans – na pomoc
przychodzą mechanizmy reagowania na stres.
Większość ludzi kojarzy pojęcie „walki lub ucieczki”. Odnosi się ono
do zespołu reakcji, które się uruchamiają, kiedy się boimy. Nasz mózg
skupia swoją uwagę na potencjalnym zagrożeniu, odcinając
niepotrzebne procesy myślowe (takie jak refleksja nad sensem życia
lub marzenie o nadchodzącym urlopie). Poczucie czasu sprowadza się
wówczas do chwili bieżącej. Tętno wzrasta, kierując krew do mięśni,
by przygotować się na ewentualną ucieczkę lub walkę. W ciele buzuje
adrenalina. Ten mechanizm nas pobudza.
Omówimy to bardziej szczegółowo w dalszej części książki, ale ta
reakcja „pobudzenia” nie jest jedynym sposobem, w jaki potrafimy
zareagować na zagrożenie. Wyobraź sobie sytuację, w której nie masz
dokąd uciec, ale jesteś zbyt mały, by wygrać walkę. W takim
przypadku mózg i reszta ciała przygotowują się na przyjęcie urazu.
Tętno spada. Wydziela się twój własny lek przeciwbólowy – opiaty.
Wyłączasz się ze świata zewnętrznego i psychicznie uciekasz
do swojego wnętrza. Czas wydaje się wolniej płynąć. Możesz mieć
poczucie, jakbyś występował w filmie lub unosił się w powietrzu
i patrzył z zewnątrz, gdy przytrafiają ci się różne rzeczy. To wszystko
stanowi element innej zdolności przystosowawczej, nazywanej
dysocjacją. W przypadku niemowląt i bardzo małych dzieci jest to
bardzo często przyjmowana strategia adaptacyjna; nie sposób się
chronić za pomocą walki lub ucieczki, ale zawsze można „zniknąć”.
Uczysz się uciekać do swojego wnętrza. Odłączasz się. Z czasem
umiejętność wycofywania się do tego wewnętrznego świata –
bezpiecznego, pełnego wolności i dającego się kontrolować – się
nasila. Podstawą posiadania uwrażliwionej zdolności do dysocjacji
jest nieustanne staranie się, by zadowolić innych. Na zewnątrz
dostosowujesz się do tego, czego chcą inni. Czasem robisz niektóre
rzeczy, by uniknąć konfliktu i mieć pewność, że druga strona będzie
zadowolona, a jednocześnie odpływasz w stronę różnych
regulujących, lecz dysocjacyjnych aktywności.
Odnalezienie równowagi może być wyczerpującym wyzwaniem
dla każdego, czyj mechanizm reagowania na stres został zaburzony
przez traumę. Próby ucieczki od emocjonalnego cierpienia mogą
prowadzić do ekstremalnych, a nawet destrukcyjnych metod
regulacji.
Ilustracja 4

ZAPEŁNIANIE NASZEGO „WIADERKA NAGRÓD”

Aktywacja najważniejszych sieci neuronowych w mózgu może zapewnić poczucie


przyjemności czy nagrody. Układ nagrody może być pobudzany na wiele sposobów,
w tym za sprawą ulgi od cierpienia (na przykład przy radzeniu sobie z problemami
za pomocą alkoholu lub stosowania rytmu do regulowania stanów lękowych
wynikających z zaburzonego przez traumę mechanizmu reagowania na stres);
pozytywnych interakcji z innymi ludźmi (relacje); bezpośredniej stymulacji układu
nagrody przez różne narkotyki, takie jak kokaina czy heroina (narkotyki); spożywanie
słodkiego, słonego i tłustego jedzenia; zachowań zgodnych z naszymi wartościami czy
przekonaniami.
„Wiaderko nagród” trzeba zapełniać codziennie. Ciemniejsza przerywana linia
wskazuje minimalny poziom nagród, jakich nam trzeba, byśmy poczuli się odpowiednio
wyregulowani i nagrodzeni; jeśli nasz codzienny zestaw nagród jest mniejszy, jest nam
przykro. Jeśli zdołamy przekroczyć położoną wyżej czarną wykropkowaną linię, czujemy
się spełnieni i wyregulowani. Każdy z nas robi to w swój własny, zindywidualizowany
sposób.
Wielu z nas ma możliwości, by nagradzać się w zdrowy sposób: mieć dużo
pozytywnych interakcji z innymi ludźmi, na przykład w pracy, przy praktyce religijnej
czy w wolontariacie, które odpowiadają naszym wartościom i przekonaniom (A).
Jednak brak silnych relacji i więzi może sprawić, że człowiek stanie się bardziej
podatny na nadużywanie innych, mniej zdrowych form nagradzania się (B). Zdrowy
zestaw nagród (na przykład mnóstwo pozytywnych interakcji z ludźmi, wykonywanie
pracy zgodnej z wyznawanymi wartościami, włączenie do swojego dnia zdrowego
rytmu i seksualności, regulowanie się w zdrowy sposób) może pomóc zmniejszyć pociąg
do wszelkich szkodliwych form nagradzania się, takich jak narkotyki czy przejadanie się.

Oprah: Jedną z najbardziej otwartych rozmów o poszukiwaniu ulgi


w zaburzeniu równowagi emocjonalnej przeprowadziłam
z brytyjskim aktorem i komikiem Russellem Brandem. Choć był on
wówczas czysty od jedenastu lat, w swoim niedawno
opublikowanym eseju wyznał, że wciąż codziennie myśli o heroinie.
Pisał: „Moim problemem nie są narkotyki i alkohol, moim
problemem jest rzeczywistość, a narkotyki i alkohol stanowią
rozwiązanie”.
Russell opowiedział mi, że w dzieciństwie czuł się wyobcowany.
Wychowywała go tylko matka, mieli bardzo mało pieniędzy, a siebie
opisał jako zagubionego, samotnego chłopca, który nie miał
zielonego pojęcia, jak sobie radzić z własnymi uczuciami. Były w jego
życiu chwile, w których „nie odróżniał, gdzie kończył się on sam,
a gdzie zaczynało się cierpienie”, co doprowadziło do niebezpiecznych
nałogów, takich jak: kompulsywne jedzenie, pornografia czy wreszcie
destrukcyjne uzależnienie od narkotyków.
„Nie potrafiłem sobie poradzić z byciem sobą” – mówił. Jednak
nawet w najmroczniejszych chwilach często był wdzięczny
narkotykom za możliwość ucieczki od przytłaczającej „wewnętrznej
burzy”.
W szesnastą rocznicę trzeźwości Russell podziękował publicznie
w mediach społecznościowych ośrodkowi odwykowemu, grupom
wsparcia i mentorom. „Ja mam już wolność, teraz możesz ją mieć
także ty”.
Przewodnik duchowy Gary Zukhav powiedział: „Kiedy odkrywasz
u siebie uzależnienie, nie wstydź się. Raduj się. Pojawiłeś się na ziemi,
by coś uzdrowić, i właśnie to odnalazłeś. Kiedy konfrontujesz się
z uzależnieniem i je uzdrawiasz, wykonujesz najgłębszą możliwą
pracę duchową, jaką możesz wykonać na tej ziemi”.
Chcę przez to powiedzieć, że chociaż od lat wiadomo o istnieniu
korelacji pomiędzy uzależnieniem od narkotyków a traumą, to one
wciąż zbierają śmiertelne żniwo. Pracując z ofiarami traumy, odkryłeś,
że większość ludzi bierze narkotyki z innych powodów, niż nam się
wydaje. Tu nie chodzi o pobłażanie sobie czy poszukiwanie
przyjemności ani nawet o sposób, żeby po prostu uciec od życia, tylko
o unikanie bólu i cierpienia wynikającego z rozregulowania. Czy to
prawda?

Dr Perry: Bardzo często, kiedy pytamy: „Co ci się przydarzyło?”,


odkrywamy historię traumy rozwojowej. Większość osób, które
doznały traumatycznych doświadczeń w dzieciństwie, jest w stanie
chronicznego rozregulowania. Tacy ludzie bywają nadpobudliwi,
lękowi. Czasem towarzyszy im poczucie, że nieomal wyskakują
z własnej skóry albo – jak trafnie to nazwał Russell Brand – czują
wewnętrzną burzę. Ich GUR-y są uwrażliwione, wkrótce opowiemy
o tym szerzej.
Jeśli dorastasz w domu lub społeczności, którą charakteryzuje
nieprzewidywalność, chaos i nieustanne poczucie zagrożenia, istnieje
bardzo wielkie prawdopodobieństwo, że twoje mechanizmy
reagowania na stres będą zaburzone. Szczególnie dzieje się tak wtedy,
kiedy doświadczasz przemocy, niepewności czy jesteś świadkiem
agresji we własnym domu, a źródłem tych nieszczęść są dorośli,
którzy powinni się tobą opiekować i cię chronić.
Pamiętaj, co mówiliśmy na temat wzorca aktywowania stresu:
nawet jeśli nie występują poważniejsze traumatyczne wydarzenia,
wystarczy, że doświadcza się stresu w sposób nieprzewidywalny
i niemożliwy do kontrolowania, a nasze mechanizmy reagowania
na niego staną się uwrażliwione – nadaktywne i nadmiernie
reaktywne – co wywoła wewnętrzną burzę.
Pamiętaj również, że człowiek „zaraża emocjami”; wyczuwamy
zmartwienia innych. Wyobraź sobie dziecko, w którego rodzinie jest
sfrustrowany, podminowany ojciec, bez pracy i bez perspektyw,
pozbawiony szacunku społeczności z racji statusu społecznego lub
koloru skóry, który wraca do domu z poczuciem bezsilności i porażki.
Wewnętrzna burza tego rodzica staje się burzą domową. Jego chaos
staje się chaosem domowym. Być może sięga po alkohol lub
narkotyki, by poradzić sobie z rozpaczą. A rodzic zażywający narkotyki
czy pijący alkohol, przytłoczony, sfrustrowany przenosi atmosferę
strachu na swoje dzieci. Być może pragnie uchronić je przed swoją
rozpaczą i być może bardzo je kocha, ale mleko się rozlało. Dzieci,
dorastając, chłoną tę atmosferę, dojrzewają w terrorze.
Gdy są coraz starsze i same poznają narkotyki i alkohol, niektóre
odkrywają, że mogą za ich sprawą zaznać ciszy, jakiej nigdy wcześniej
nie doświadczyły. Przyjemność, która pojawia się wraz z ulgą
od rozpaczy, staje się cenną nagrodą. Pamiętaj, ulga od rozpaczy daje
przyjemność. Po raz pierwszy w życiu czują się zrelaksowane. Pociąg,
by do tego wrócić i znowu zażyć substancję, będzie bardzo silny, choć
wpłynie na niego stopień rozregulowania dziecka oraz rodzaj i moc
innych źródeł satysfakcji w jego życiu. Każdego dnia „napełniamy
swoje wiaderko nagród”, które czerpiemy z różnych źródeł – i nie
każdy dzień jest taki sam (patrz ilustracja 4). W niektóre dni będą
pełne zasobów dzięki przyjaciołom i rodzinie, w inne napełnisz swoje
„wiaderko nagród”, zgłaszając się na ochotnika w lokalnej jadłodajni.
Niekiedy poczujemy się puści, niespełnieni. Wielu z nas odkryło,
że trudniej im „napełnić wiaderko” podczas pandemii COVID-19;
wówczas częściej zgłaszano objawy zaburzeń lękowych oraz depresji
i wiele osób korzystało z mniej zdrowych form nagradzania się,
by wypełnić tę pustkę.
Stymulowanie naszego układu nagrody stanowi wyzwanie,
ponieważ przyjemność przemija. Uczucie satysfakcji jest krótkotrwałe.
Pomyśl, ile trwa delektowanie się chipsem. Kilka sekund. I od razu
chcesz następnego. Podobnie jest z falą nikotyny z papierosa. A nawet
z uśmiechem kogoś, kogo kochasz. Nagrody sprawiają, że w danej
chwili czujemy się dobrze: możemy czerpać odrobinę przyjemności
z miłych wspomnień, ale intensywne poczucie satysfakcji blaknie. Tak
więc każdego dnia odczuwamy pociąg do zapełnienia „wiaderka
nagród”.
Najzdrowszym sposobem, by to robić, są relacje. Więzi zapewniają
nam regulację i satysfakcję. Gdy pojawiają się narkotyki czy alkohol,
mogą się stać czymś, co odsunie bliskich. Wiele interwencji, jakie
stosuje się wobec nadużywających osób, ma charakter kary i skutkuje
tylko jeszcze większym cierpieniem. Wówczas pociąg do zażywania
staje się silniejszy. Zrywanie więzi, marginalizacja, demonizowanie
tematu i karanie tylko pogłębiają problemy związane
z nadużywaniem substancji. Coraz większe rozregulowanie,
zagłuszanie stresu za pomocą narkotyków, postępujący rozpad relacji
i brak nagród nieustannie nakręcają spiralę nadużywania.
I to jest ciekawe, jeśli chodzi o zażywanie narkotyków: jeśli zażyje
go osoba, która jest dość dobrze wyregulowana, ma zaspokojone
podstawowe potrzeby i ma inne, zdrowe sposoby uzyskiwania
satysfakcji, owszem, odczuje wpływ danej substancji, jednak pociąg
do ponownego zażycia nie będzie u niej tak silny. Może odczuć
pewną przyjemność, ale niekoniecznie się uzależni.
Uzależnienie jest złożonym zjawiskiem. Jestem jednak przekonany,
że wielu ludzi, którzy zmagają się z nadużywaniem narkotyków
i alkoholu, tak naprawdę próbuje poradzić sobie w ten sposób
z niekorzystnymi doświadczeniami rozwojowymi i traumami
z przeszłości.

Oprah: Ciekawe, że to mówisz, ponieważ znam wiele osób, które


przyjmują leki z powodu zaburzeń lękowych, jednak na mnie
preparaty tego rodzaju działają po prostu nasennie. Jako że mój
wyjściowy poziom niepokoju jest dość niski, kiedy przyjmuję coś,
co powinno mnie zwyczajnie zrelaksować, odpływam.

Dr Perry: Rzeczywiście. Twoi znajomi zapewne stale przyjmują


dawkę, które ciebie usypia.

Oprah: Niektórzy nawet i dwa razy większą. A ja się zastanawiam: jak


to możliwe, że oni jeszcze nie śpią na stojąco? Jeśli jednak twój
wyjściowy poziom reakcji na stres jest nieustannie podwyższony,
potrzebujesz większej dawki leków przeciwlękowych, by go
odpowiednio obniżyć. I chociaż niektórzy mogą nie wyglądać
na osoby pobudzone bądź zalęknione, są takie na poziomie
biologicznym.

Dr Perry: Tak, a lek to wycisza. Jeżeli chodzi o znajdowanie rozwiązań


problemu nadużywania różnych substancji i uwalniania się od nich,
nigdy nie poradzimy sobie z tym zjawiskiem, jeśli nie zaczniemy
koncentrować się na tym, co tym osobom się przydarzyło.

Oprah: Co ci się przydarzyło? – zawsze trzeba zacząć od tego pytania.

Dr Perry: Dlatego we wszystkich systemach, których dotykają


konsekwencje nadużywania substancji lub uzależnień, a także
bezpośrednio zajmujących się tymi kwestiami – edukacji, opiece nad
zdrowiem psychicznym, zdrowiu, służbach porządkowych, sądach
rodzinnych – tak ważna jest perspektywa obejmująca znajomość
rozwoju mózgu i uświadomienie w kwestii traumy. Nie sposób
znaleźć części naszego społeczeństwa, której ten problem nie dotyczy.
Jesteśmy dobrymi ludźmi i chcemy dobrze, wydajemy na to masę
pieniędzy, jednak nasze działania są nieskuteczne, ponieważ nie
rozumiemy ukrytych mechanizmów, które sprawiają, że człowiek jest
wrażliwy na chroniczne nadużywanie substancji.

Oprah: Musimy zrozumieć, że ofiary traum są bardziej podatne


na wszelkiego rodzaju uzależnienia, ponieważ mają inny poziom
stresu.

Dr Perry: I wracamy do rozregulowania. Zawsze pociąga nas to, co nas


reguluje, co nas pociesza i napełnia „wiaderko nagród”. Okazuje się
jednak, że najpotężniejszą formą nagrody są relacje. Pozytywne
interakcje z ludźmi mają nagradzającą i regulującą moc. Bez więzi
z tymi, którzy się o ciebie troszczą, spędzają z tobą czas i cię wspierają,
praktycznie nie sposób uchronić się przed jakąś formą niezdrowego
nagradzania się i regulacji. Dotyczy to nadużywania alkoholu,
narkotyków, spożywania zbyt wielu słodkich i słonych przekąsek,
pornografii, samookaleczeń czy spędzania niekończących się godzin
na graniu w gry wideo. Więzi stawiają opór sile przyciągania, jaką
mają uzależnienia behawioralne. One stanowią klucz.
ROZDZIAŁ 3.

W JAKI SPOSÓB NAS KOCHANO


Siedziałem w zaciemnionym pokoju, obserwując przez lustro weneckie
matkę i jej trzyletnią córkę, Glorię i Tilly. Świetnie się ze sobą
dogadywały. Gloria śledziła sygnały Tilly i o wiele bardziej
adekwatnie na nie reagowała niż podczas poprzednich wizyt. Obie
wydawały się czuć swobodniej w swoim towarzystwie. Od dwóch lat
obserwowałem ich spotkania i dostrzegłem pozytywne zmiany, jakie
zaszły w łączących je relacjach.
Po mojej lewej stronie siedziała nowa opiekunka społeczna Tilly
z ramienia służby ochrony praw dziecka, piąta w ciągu ostatnich
dwóch lat. Po prawej zasiadała P., zastępcza matka dziecka. Znałem ją
od lat. Była pełna miłości i miała nieskończone zasoby pozytywnej
energii. Przez jej rodzinę zastępczą przewinęły się dziesiątki dzieci;
każde było dla niej wyjątkowe, każde przez nią kochane. Mama
P. prawdopodobnie nauczyła mnie więcej na temat traumy
i zdrowienia niż ktokolwiek inny.
Glorię odebrano rodzinie, kiedy miała sześć lat. Dorastała
w trudnych warunkach systemu opieki społecznej, przerzucana
z jednej rodziny zastępczej do drugiej, ze szkoły do szkoły,
ze społeczności do społeczności. Miała wiele złożonych problemów –
z socjalizacją, a także emocjonalnych i zdrowotnych związanych z jej
licznymi traumatycznymi doświadczeniami. Niestety, nikt jej nie
rozumiał: ani terapeuci, ani rodziny zastępcze, ani opiekunowie
społeczni, sędziowie czy nauczyciele. Dwadzieścia lat temu
świadomość konsekwencji traumy nie była zbyt wysoka.
Gdy Gloria skończyła osiemnaście lat i „wyrosła z systemu”,
zażywała narkotyki, by ulżyć sobie w cierpieniu. W swoje
dziewiętnaste urodziny była w ósmym miesiącu ciąży i nie miała
dachu nad głową. Nim skończyła 20 lat, wychowywała małą
córeczkę pozbawiona wsparcia, rodziny czy pracy. Wreszcie opieka
społeczna zabrała jej Tilly. Szczęśliwie mała trafiła prosto do mamy P.
Przez następne dwa lata P. pomagała im obu, Glorii i Tilly. Była
uważna i troskliwa, tworzyła bezpieczny i stabilny dom dla Tilly.
Zapraszała też Glorię, by ta była obecna i zaangażowana w życie
małej, pod warunkiem że nie zażywała narkotyków ani nie piła.
Mama P. zdawała sobie sprawę z tego, że Gloria potrzebuje
bezpiecznej i stabilnej troski tak samo jak jej córka; i rozumiała, że jest
ona małym, niekochanym dzieckiem w ciele kobiety. Początkowo
Gloria zbytnio się nie angażowała. Jednak po mniej więcej dziewięciu
miesiącach przyjęła propozycję pomocy naszej kliniki, by pracować
nad jej problemami wynikającymi z traumy.
Do tej pory zarówno Tilly, jak i Gloria bardzo dorosły. Zbliżał się
moment, w którym Gloria mogłaby samodzielnie opiekować się
córką. Żeby tak się stało, opieka społeczna musiała wysłać do sądu
rekomendację. Ta wizyta pod nadzorem była częścią planu „powrotu
do mamy”.
Siedzieliśmy tak we trójkę w milczeniu, obserwując Tilly i Glorię.
Po dziesięciu minutach zabawy matka sięgnęła do kieszeni płaszcza
i wyjęła z niej coś słodkiego. Poczułem, jak opiekunka społeczna
tężeje. „Nie wolno jej przynosić słodyczy na te sesje” – powiedziała.
Po mojej drugiej stronie mama P. zaczęła nabierać powietrza do płuc
w reakcji na słowa opiekunki. Milcząc, położyłem rękę na jej dłoni,
próbując ją uspokoić. Miała bardzo opiekuńczą postawę wobec nich
obu.
Tilly miała stan przedcukrzycowy. W pierwszym roku terapii
zauważyliśmy, że Gloria, która nie miała zbyt wielu narzędzi
do budowania relacji, wykorzystywała słodycze, by „uszczęśliwić”
małą. Dowiedzieliśmy się, że był to główny sposób, w jaki
opiekunowie zastępczy radzili sobie z samą Glorią, kiedy ta była
mała; cukierki były czymś najbliższym miłości, co otrzymywała. Nasze
mózgi rozwijają się na wzór świata, w jakim dorastamy. Kochasz
innych w taki sposób, w jaki sam byłeś kochany. Gloria jedynie
okazywała swojej córce miłość w najlepiej sobie znany sposób.
Opiekunka społeczna ciągnęła: „Ona wie, że nie powinna tego
robić. Dziecko ma stan przedcukrzycowy. To przemoc”.
„Nie – odparłem – te cukierki są bez cukru”. Było oczywiste,
że opiekunka, która nie znała Tilly i zapewne zajmowała się
sześćdziesięcioma innymi przypadkami, nie przeczytała ostatnich
raportów.
„Skąd pan to wie?”.
„Sam je jej dałem przed sesją”. Czułem, jak mama P. się uśmiecha.
Rok wcześniej na spotkaniu zespołu, podczas którego próbowaliśmy
wymyślić najlepszy sposób na znalezienie równowagi pomiędzy
stanem przedcukrzycowym Tilly a odruchem Glorii okazywania
miłości za pomocą słodyczy, jeden z członków mojego zespołu
zaproponował, by kobieta dostała nauczkę. Zasugerował, byśmy
przeszukiwali ją przed odwiedzinami i zakazywali kontaktu, gdyby
przemycała Tilly słodycze. Mama P. zaprotestowała. „Ta biedna matka
robi to, co potrafi najlepiej. Pozwólmy jej dać córce trochę słodyczy. To
jedyne, co zna. Niczego jej nie nauczymy, karząc ją lub zawstydzając.
Jeżeli chcemy, żeby była bardziej kochającym rodzicem, musimy sami
okazać jej więcej miłości”.
Zamiast dawać Glorii nauczkę, po prostu sprawiliśmy, że przerzuciła
się na słodycze bezcukrowe, i przekazaliśmy jej trochę wiedzy na temat
odżywiania i cukrzycy. Oczywiście mama P. zadbała też, by Gloria
i Tilly otrzymywały mnóstwo miłości.
Wyjaśniliśmy to nowej opiekunce społecznej i wspólnie
stworzyliśmy plan przygotowawczy „powrotu do mamy”, który
uwzględniał masę wsparcia zarówno dla Glorii, jak i Tilly. Gloria
zdała maturę i dostała się do publicznego college’u na studia
pielęgniarskie. Mama P. pozostała zaangażowana w ich rodzinkę.
Zamiast podkopywać matkę starającą się, jak tylko może, nieustannie
okazywaliśmy Glorii i Tilly miłość i pokazywaliśmy, jak kochać.
Jedną z najbardziej wyjątkowych właściwości naszego mózgu jest
jego zdolność do zmieniania się i adaptowania do naszego
indywidualnego świata. W stymulowanych neuronach i sieciach
neuronowych zachodzą fizyczne zmiany; to zjawisko nosi nazwę
neuroplastyczności. A stymulowane jest za sprawą naszych
doświadczeń: mózg zmienia się „zależnie od użytkowania”.
Na przykład kiedy dziecko będzie ćwiczyło grę na pianinie, w sieciach
neuronowych zaangażowanych w tę czynność zajdą zmiany. I to
właśnie te zależne od doświadczenia zmiany przełożą się na postępy.
Ten aspekt neuroplastyczności – to, że powtórzenia wywołują zmiany
– jest powszechnie znany i to dzięki niemu trening w sporcie, sztuce czy
nauce może prowadzić do rozwoju.
Kluczową zasadą neuroplastyczności jest specyficzność. Żeby
w jakiejś części mózgu zaszła zmiana, ta konkretna część musi zostać
aktywowana. Jeśli chcesz się nauczyć gry na pianinie, nie możesz
po prostu o tym czytać albo oglądać filmików na YouTubie, w których
występują inni. Musisz położyć palce na klawiszach i ćwiczyć,
stymulować części mózgu zaangażowane w grę na pianinie i tym
samym wpłynąć na ich zmianę.
Ta zasada specyficzności odnosi się do wszystkich funkcji
zarządzanych przez mózg, włącznie ze zdolnością do miłości. Jeśli nie
byłeś nigdy kochany, połączenia neuronowe, które umożliwiają
ludziom to uczucie, będą niedostatecznie rozwinięte, tak jak
w przypadku Glorii. Dobra wiadomość jest taka, że wraz z użyciem,
z praktyką te zdolności mogą się pojawić. Jeśli ofiarujemy
niekochanemu miłość, on sam będzie mógł ją odczuwać.

— Dr Bruce Perry
Oprah: Gdybym miała zliczyć ludzi, z którymi przeprowadziłam
wywiady – a wierz mi, że próbowałam – byłoby to ponad
pięćdziesiąt tysięcy. W ciągu blisko czterdziestu lat rozmów,
począwszy od moich wczesnych lat pracy w Nashville, przez „The
Oprah Winfrey Show”, po dziś dzień, nie zmienił się jeden wspólny
mianownik: wszyscy pragniemy wiedzieć, że to, co robimy,
co mówimy i kim jesteśmy, ma znaczenie.
Bez wyjątku, czy to mowa o prezydencie Stanów Zjednoczonych,
Beyoncé z całym jej byciem Beyoncé, matce wyznającej bolesny
sekret, kryminaliście z wyrokiem, który stara się o wybaczenie,
na koniec każdego z wywiadów każda siedząca naprzeciwko mnie
osoba pyta: „Jak mi poszło?”. I analizuje moją twarz w poszukiwaniu
odpowiedzi. Stałe pytanie to: „Czy dobrze wypadłem?”. Pragnienie
akceptacji i potwierdzenia jest takie samo u każdego. Pomijając
kontekst naukowy, wiem, że sprowadza się to do jednego: jak byłeś
kochany.

Dr Perry: Poczucie przynależności i bycia kochanym to rdzeń


ludzkiego doświadczenia. Jesteśmy gatunkiem społecznym,
stworzonym do życia we wspólnocie – w emocjonalnym, społecznym
i fizycznym związku z innymi. Jeśli spojrzysz na podstawową
organizację i funkcjonowanie ludzkiego ciała, w tym mózgu,
zobaczysz, jak wielka jego część przeznaczona jest do pomagania nam
w tworzeniu interakcji społecznych, podtrzymywania ich
i zarządzania nimi. Jesteśmy stworzeniami relacyjnymi.
Zdolność do tworzenia głębokich i zdrowych więzi kształtuje się
na wzór naszych najwcześniejszych relacji. Miłość i czuła troska
stanowią fundament naszego rozwoju. To, co ci się przydarzyło
w niemowlęctwie, ma głęboki wpływ na twoją zdolność do kochania
i bycia kochanym.
Oprah: Dziś szasta się słowem „kochać”. Tak naprawdę kluczowe jest
to, jak okazywano ci troskę, jak zaspokajano twoje konkretne
potrzeby. Odnoszę się tu do poruszanego już przez nas tematu
regulacji. Kiedy dziecko odczuwa głód lub zimno, jego równowaga
zostaje zachwiana. A kiedy zapłacze, wyrażając potrzebę, pojawia się
opiekun i je „reguluje”.

Dr Perry: Podstawą jest opiekun, który pojawia się i zaspokaja


potrzebę niemowlęcia. Dla noworodka miłość wyraża się przez
działanie; jest uważną, czujną, troskliwą opieką zapewnianą przez
dorosłych. Rodzic może naprawdę kochać swoje dziecko, ale dopóki
siedzi przy komputerze, rozpisując się w mediach społecznościowych
o miłości rodzicielskiej, podczas gdy niemowlę leży w drugim pokoju
rozbudzone, głodne i zapłakane, to ono tej miłości nie zaznaje. Dla
niego jest ona sumą ciepła płynącego z kontaktu skóra-do-skóry,
zapachu rodzica, widoku i dźwięków wydawanych przez opiekunów,
ich uważne i czujne zachowanie.
Rozwijający się mózg niemowlęcia kształtuje się za sprawą tysięcy
przepełnionych miłością, czujnych interakcji. Te chwile budują
fundamenty dla organizującego się mózgu. Wzorzec aktywowania
reakcji stresowej, który powstaje, kiedy niemowlę zgłodnieje, zachce
mu się pić lub zmarznie, a opiekun zaspokoi tę potrzebę i przywróci
równowagę, jest – jak już mówiliśmy wcześniej – wzorcem
budowania odporności psychicznej (patrz: rozdział 2., ilustracja 3).
Umiarkowanie zestresowane niemowlę płacze, a płacz sprowadza
czujnego i opiekuńczego dorosłego, który przywraca stan
wyregulowania. Ponieważ dorosły jest obecny, uważny i czujny, jego
czułe zachowania stają się przewidywalne (kiedy czuję głód, płaczę,
a oni przychodzą mnie nakarmić). Niemowlę zaczyna kojarzyć tych
czujnych ludzi z przyjemnością, jedzeniem i ciepłem; kształtuje się
jego obraz świata. Pamiętasz tamtą dziewczynkę z lotniska z obrazem
świata „ludzie są dobrzy”. To za pomocą takich interakcji buduje się
obraz świata dziecka. Zależnie od jakości i sposobu reagowania
opiekunów wytwarza ono w sobie odporność psychiczną lub staje się
uwrażliwione, kruche.

Oprah: Podczas absolutnie każdej interakcji pojawia się moment,


w którym wszyscy się zastanawiamy: Czy mnie widzisz? Czy mnie
słyszysz? Dzieci od urodzenia wiedzą, czy oczy ich opiekuna się
rozświetlają, kiedy wchodzi do pokoju. Są wrażliwe i reagują
na czułość, chęć do zabawy, współczucie i cierpliwość. Wiedzą, jak się
czuje ktoś, kto spędził wartościowy czas z kimś bliskim. Wiedzą, że są
kochane.

Dr Perry: Z kolei te interakcje z opiekunem pomagają dziecku


budować zdolność do kochania. Otrzymywanie uwagi i miłości
sprawia, że rozrastają się nasze sieci neuronowe, które pozwalają nam
czuć miłość, a następnie zachowywać się w kochający sposób wobec
innych. Jeśli jesteś kochany, uczysz się kochać. Czuła opieka nad
niemowlęciem zmienia również mózg dorosłego. Takie interakcje
regulują i nagradzają zarówno dziecko, jak i opiekuna.
Zdolność do kochania stanowi rdzeń sukcesu ludzkości.
Przetrwaliśmy na tej planecie dzięki temu, że byliśmy w stanie
formować i utrzymywać efektywne grupy. Odizolowani i rozdzieleni
jesteśmy słabi. W społecznościach możemy chronić się wzajemnie,
współpracować przy polowaniu i zbieractwie, dzielić się z zależnymi
od nas członkami rodziny, z naszym klanem. Nasz gatunek żyje dzięki
spoiwie relacji, a miłość stanowi najmocniejszy relacyjny klej.

Oprah: To, jak traktujesz dziecko już od jego narodzin, wróży mu


sukces lub kłopoty. Z tego, co mówisz, wynika, że sposób, w jaki
byłeś kochany, kształtuje istotne sieci neuronowe, szczególnie główne
układy regulacji, o których rozmawialiśmy wcześniej.
Dr Perry: Tak. Jest to bardzo złożona sprawa, ale uważne, pełne
miłości interakcje organizują i kształtują GUR-y. Tworzy się
fundament dla zdrowia, które będzie się budowało wraz z rozwojem
dziecka.
Pomyśl o tym jak o budowie domu. Najpierw kładzie się
fundamenty, później stawia szkielet, następnie kładzie podłogi,
elektrykę i kanalizację – a wszystko to, zanim będzie można w nim
zamieszkać. Mózg również rozwija się od dołu do góry. Najniższe
sieci, te, które stanowią GUR-y, rozwijają się jako pierwsze, jeszcze
w życiu płodowym. Funkcje, w których pośredniczą i które regulują,
pojawiają się na najwcześniejszym etapie rozwoju. Zdrowy
noworodek potrafi na przykład regulować swoją temperaturę ciała
i podstawowy oddech, ale nie umie myśleć abstrakcyjnie. Nawet nie
panuje jeszcze dobrze nad snem, ma nieskoordynowaną motorykę
ruchu. Z czasem jednak niemowlę nauczy się chodzić, maluch mówić,
dziecko planować i tak dalej. Zaczną się organizować funkcje związane
ze środkową, a następnie wierzchnią częścią mózgu (patrz ilustracja 1).
Proces rozwoju jest nastawiony na szybkie postępy, więc większość
wzrostu i organizacji mózgu odbywa się w pierwszych latach życia.
Nie oznacza to, że później nie ulega już zmianom, ale doświadczenia
z pierwszych lat życia mają potężny wpływ na to, w jaki sposób się
rozwijamy.
Spójrzmy ponownie na Drzewo Regulacji (ilustracja 2). Wspólnymi
siłami główne układy regulacji mogą dotrzeć do każdej części
rozwijającego się mózgu. Sygnały, jakie otrzymuje mózg z GUR-ów,
pełnią kluczową wręcz funkcję w tym, jak rozwija się każdy z tych
obszarów. Jeśli te sieci będą prawidłowo zorganizowane
i wyregulowane, napływające dzięki nim bodźce zaowocują zdrowym
rozwojem istotnych wyższych obszarów (na przykład układu
limbicznego i kory). Jeśli jednak cokolwiek je zaburzy bądź
zmodyfikuje, mogą na tym ucierpieć wszystkie układy mózgu i ciała,
na które wpływają.
Istnieją trzy rodzaje tzw. niekorzystnych doświadczeń
rozwojowych, co do których można przewidzieć, że naruszą GUR-y
i spowodują poważne problemy. Pierwsze z nich ma miejsce przed
narodzinami i jest to prenatalny kontakt z narkotykami, alkoholem
czy silnym stresem u matki (takim, jaki może wystąpić na przykład
w przypadku przemocy domowej). Drugie to zaburzenie wczesnych
interakcji pomiędzy niemowlęciem a opiekunami. Jeśli są oni
nieprzewidywalni, niekonsekwentni, surowi, agresywni lub
nieobecni, układy reagowania na stres będą się rozwijały w sposób
nieprawidłowy. Trzecie to wszelkie uwrażliwiające wzorce stresowe.
Mogą one stanowić konsekwencję wielu okoliczności, o których
bardziej szczegółowo pomówimy później. Podstawowe założenie jest
takie, że wszystko, co może spowodować nieprzewidywalne,
niekontrolowane lub niezwykle silne i długotrwałe uruchomienie
reakcji stresowej, będzie miało konsekwencje w postaci nadmiernej
wrażliwości i reaktywności tego układu (patrz ilustracja 5).

Ilustracja 5

KRZYWA REAKTYWNOŚCI ZE WZGLĘDU NA STAN


Kiedy pojawia się wyzwanie lub występuje bodziec stresowy, jesteśmy wytrąceni
z równowagi i aby ją przywrócić, zostaje uruchomiona wewnętrzna reakcja stresowa.
Kiedy nie występują istotne stresory (nie mamy niezaspokojonych potrzeb, np. głodu,
pragnienia, ani nie spotyka nas nic trudnego czy zagrażającego), jesteśmy w stanie
spokoju. Wraz z występowaniem coraz większej liczby trudności czy nasilaniem się
stresu nasz stan wewnętrzny będzie się zmieniał z pobudzenia do terroru (patrz ilustracja
6). U osoby o neurotypowym mechanizmie reagowania na stres zachodzi linearna relacja
pomiędzy stopniem natężenia stresu a zmianą zachodzącą w jego stanie wewnętrznym
(prosta ukośna linia). Na przykład w obliczu umiarkowanego bodźca stresowego (1)
odpowiednio proporcjonalna aktywacja wprowadzi jednostkę w stan aktywnego
pobudzenia. Jeśli jednostka ma uwrażliwioną reakcję stresową (górna krzywa)
spowodowaną przez traumatyczną przeszłość, nawet najprostsze wyzwania dnia
codziennego (2) wprowadzą ją w stan lęku. Osoba o uwrażliwionej reakcji stresowej (3)
zareaguje przerażeniem nawet na trudność o umiarkowanym nasileniu. Ta nadmierna
reaktywność przenosi się na problemy ze zdrowiem emocjonalnym, behawioralnym
i fizycznym.
Oprah: Czyli to, jak byłeś kochany, jest o wiele bardziej złożone niż
proste stwierdzenie, że „nie okazywano ci miłości w dzieciństwie,
więc będziesz smutnym człowiekiem”. Ty mówisz wręcz, że jeśli
traktowano cię z agresją, opiekowano się tobą w sposób chaotyczny
lub zaniedbywano cię, twój mózg mógł ucierpieć na tym biologicznie.

Dr Perry: Właśnie. Doświadczenia z dzieciństwa dosłownie wpływają


na biologię mózgu.

Oprah: A w konsekwencji na to, w jaki sposób będziesz funkcjonował


przez resztę swojego życia.

Dr Perry: Może się tak stać. Najwcześniejsze doświadczenia


rozwojowe, a w szczególności dotyk i inne sygnały sensoryczne
związane z relacjami, takie jak: zapach opiekuna i sposób, w jaki
kołysze niemowlę, piosenki, które nuci, karmiąc je, każdy unikalny
gest, jakim reaguje na jego potrzeby – to wszystko są doświadczenia
organizujące mózg, które pomagają tworzyć małemu dziecku „obraz
świata”, jego „klucz”, o którym mówiliśmy wcześniej.
Wróćmy: pomyśl o budowie domu. Mózg płodu rozwija się
niezwykle szybko, przypomina to wylewanie fundamentów
budynku. Przez pierwszych kilka miesięcy powstaje szkielet
konstrukcji. Wszystkie twoje interakcje z innymi podczas pierwszego
roku życia odpowiadają kładzeniu elektryki i hydrauliki. To naprawdę
istotne elementy budowy domu. Nie jest on jeszcze w pełni
zorganizowany, ale ma już ułożone w konkretnych miejscach bardzo
istotne części. Dwulatek nie jest jeszcze w pełni rozwinięty, ale ma
fundamentalne struktury i układy, które stanowią podstawę
przyszłego rozwoju.
Podobnie jak z domem, jeśli nie popiszesz się przy wylewaniu
fundamentów, odstawisz fuszerkę przy elektryce i hydraulice, ale
udekorujesz go pięknymi parkietami i meblami, to defekty
konstrukcji mogą nie być widoczne, kiedy wejdziesz do niego
pierwszy raz. Jednak błędy, które powstały na wczesnym etapie
budowy, doprowadzą do późniejszych problemów. Tak samo jest
z małym dzieckiem. Wczesne doświadczenia rozwojowe naprawdę
wpływają na każdy aspekt funkcjonowania człowieka – zarówno
wtedy, kiedy były to stałe, przewidywalne i pełne miłości interakcje,
jak i wtedy, kiedy występował chaos, poczucie zagrożenia,
nieprzewidywalność lub brak miłości.

Oprah: Tak! To, jak byłeś kochany, kompletnie zmienia postać rzeczy.
Podczas wszystkich rozmów, które przeprowadzałam, miałam
odczucie, że dysfunkcje występują wprost proporcjonalnie do tego,
czy byliśmy kochani. Czy otrzymałeś to, czego ci było trzeba,
by rozkwitnąć.

Dr Perry: Okazywanie i odczuwanie miłości zależy od umiejętności


bycia obecnym, uważnym, wyczulonym i czujnym wobec drugiej
istoty ludzkiej. To spoiwo człowieczeństwa stanowiło o przetrwaniu
naszego gatunku – a także o zdrowiu i szczęściu jednostki. Bazą tego
wszystkiego jest pytanie: „Co ci się przydarzyło?”, szczególnie
we wczesnym dzieciństwie.

Oprah: Kiedy o tym rozmawiamy, wracam myślami do chwili, kiedy


poproszono mnie, żebym wymieniła moje ulubione momenty z „The
Oprah Winfrey Show”. Nie były to raczej obiektywnie ważne
programy, niespodzianki czy sławni goście, tylko kameralne
rozmowy. A jedną z pierwszych, jakie zawsze przychodzą mi na myśl,
jest ta z dziewczynką od cheerios.
Jedenastoletnia Kate i jej starszy brat Zach przyszli do mojego
programu kilka miesięcy po stracie matki, Kathleen. Powiedzieli mi,
że przed jej śmiercią rodzice postanowili, że ostatnie miesiące jej życia
spędzą na wycieczkach. Zapytałam Kate o ulubioną chwilę z tamtego
okresu. Jej odpowiedź sprawiła, że doznałam olśnienia.
„Pewnego dnia, kiedy wróciłam z basenu – opowiadała Kate –
mama leżała w łóżku. »Kate, podałabyś mi miskę płatków?«,
zapytała, a ja odparłam: »Pewnie, że tak«. Później, tydzień przed jej
śmiercią, zajrzałam do pokoju rodziców. Powiedziałam: »Mamo,
obudzisz mnie, jeśli będziesz szła na dół po płatki?«, a ona obiecała,
że to zrobi. Więc o drugiej w nocy zjadłyśmy razem po misce
cheerios”. Zwiedzili całą rodziną niesamowite miejsca, ale w pamięci
Kate pozostał ten powszedni, intymny moment pomiędzy matką
a córką w kuchni.

Dr Perry: To wspaniały przykład działania spoiwa miłości. Właśnie


w tych najdrobniejszych momentach, kiedy czujemy, że ta druga
osoba jest w pełni obecna, zaangażowana, bliska nam i akceptująca,
tworzą się najpotężniejsze, najtrwalsze więzi.

Oprah: Wróciliśmy do Kate dwadzieścia lat po tamtej chwili


z płatkami, żeby się dowiedzieć, co u niej słychać. Chociaż wyznała,
że zmaga się z problemami osobistymi, wciąż mocno wierzyła
w głęboką moc więzi przejawiającą się podczas drobnych, lecz
metafizycznych chwil w życiu – właśnie w tych pełnych poczucia
bezpieczeństwa, opiekuńczości i obecności momentach, o których
opowiadasz.

Dr Perry: Uwielbiam tę opowieść, ponieważ zwraca uwagę na bardzo


istotny aspekt tych szczególnych chwil – najpotężniejsze i najtrwalsze
interakcje międzyludzkie są często bardzo krótkie. Możesz spędzić
z kimś wiele godzin, ale jeśli nie jesteś obecny i uważny, te godziny
będą miały mniejszą moc niż krótkie momenty nad płatkami.

Oprah: A jeżeli w ogóle nie przypadną ci w udziale takie chwile – jeśli


jesteś dzieckiem urodzonym w pozbawionym normalności czy
regularności środowisku, w którym rządzą chaos, niepewność, agresja
czy konflikt – to tak jakby szykowano cię na porażkę. Bo sieci
neuronowe w twoim mózgu nie organizują się w taki sposób, w jaki
powinny.

Dr Perry: Racja. Takie doświadczenia mogą mieć konsekwencje


w postaci słabszych fundamentów lub elektryki, co stwarza ryzyko
na resztę życia. Ogromna część tej delikatności będzie pochodziła
z uwrażliwienia mechanizmów reagowania na stres za sprawą
chaotycznej i nieprzewidywalnej opieki.

Oprah: Wyjaśnij, jak to się dzieje. Jak wygląda ten proces?

Dr Perry: Dobrze, porozmawiajmy więc trochę więcej


o neuroplastyczności. Jak pamiętasz, neuroplastyczność to, mówiąc
krótko, zdolność mózgu do zmian. Jedna z podstawowych jej zasad
brzmi: ogromny wpływ na zmiany w sieciach neuronowych ma
wzorzec ich aktywowania.
Na przykład umiarkowane, przewidywalne i możliwe
do kontrolowania uruchamianie mechanizmów reagowania na stres
sprawia, że nasza zdolność w tym zakresie wzrasta i staje się bardziej
elastyczna (patrz ilustracja 3), co pozwala na wykazanie się
odpornością psychiczną w obliczu bardziej ekstremalnych stresorów.
Przypomina to trenowanie naszych mechanizmów reagowania
na stres podobnie jak w przypadku podnoszenia ciężarów. Ćwiczymy
te mechanizmy, by je wzmocnić. Im częściej pokonujemy
umiarkowane trudności, tym bardziej jesteśmy zdolni do radzenia
sobie z większymi wyzwaniami. To zjawisko obserwujemy w sporcie,
sztukach scenicznych, praktyce klinicznej, straży pożarnej, nauczaniu.
W prawie każdym ludzkim przedsięwzięciu doświadczenie może
poprawić wyniki. Dlatego właśnie sam stres nie jest czymś, czego
należy się bać lub go unikać. To nasza możliwość kontrolowania go
oraz wzorzec i intensywność jego występowania mogą spowodować
problemy.
Niestety, w przypadku zbyt wielu osób wzorzec aktywowania
reakcji stresowych jest nieprzewidywalny, niemożliwy
do kontrolowania, długotrwały lub skrajny.
Wiele lat temu wezwano mnie do dziecka przebywającego
w szpitalu; był to trzynastoletni chłopiec o imieniu Jesse. Leżał
w śpiączce po urazie głowy, którego doznał podczas bójki ze swoim
zastępczym ojcem.
Jesse przyszedł na świat w rodzinie o wielopokoleniowej historii
przemocy i wykorzystywania seksualnego, związanej z handlem
dziećmi i prostytucją dziecięcą. Kiedy miał pięć lat, policyjne
śledztwo wykazało, że jego rodzice go prostytuowali.
Zabrano chłopca z domu i umieszczono w rodzinie zastępczej. Tułał
się po systemie i po trzech nietrafionych rodzinach zastępczych
wylądował u takiej, która była wyspecjalizowana w opiece nad
dziećmi o większych potrzebach. Rodzice zastępczy i dziewięcioro
innych podopiecznych. Wielu z nich cierpiało na głębokie zaburzenia
– opóźniony rozwój mowy, zachowania agresywne i wybuchowe,
brudzenie odchodami. Wszystkie zostały skierowane do tej rodziny,
ponieważ „nie dało się nad nimi zapanować”; uważano tych ludzi
za sprawdzonych w przypadku „trudnych” dzieci.
Jak się okazuje, ta rodzina „radziła sobie” z dziećmi za pomocą
terroru i przemocy. Za niewielkie przewiny odmawiano jedzenia, kary
fizyczne były rutyną, doprowadzano dzieci do skrajnego wyczerpania
za pomocą przymusowych ćwiczeń fizycznych, te „niegrzeczne”
zmuszano do spania poza domem, w kurniku. Zamykano lodówkę
na klucz, żeby nie „kradły” jedzenia. Biologiczne, nastoletnie dzieci tej
rodziny były zachęcane do uczestniczenia w upokarzaniu
i stosowaniu fizycznej przemocy wobec wychowanków.
Jesse kilkakrotnie próbował uciec z tego piekła. By go przed tym
powstrzymać, zabierano mu na noc buty i ubrania. Zwiewał i tak, lecz
zawsze go łapano i sprowadzano z powrotem. Pewnego razu zimą,
gdy biegł na bosaka wiejską drogą w samej bieliźnie, zgarnął go
zastępca szeryfa tamtejszego hrabstwa. Jesse opowiedział mu
o przemocy. Ten odparł, żeby przestał kłamać na temat dobrych ludzi,
którzy byli na tyle dobrzy, by wpuścić go do swojego domu. Tej nocy
musiał spać w kurniku. Kiedy wreszcie mógł wrócić do domu, napisał
tego dnia w swoim sekretnym dzienniku: „Dlaczego Bóg mnie
nienawidzi?”.
To niezwykle bolesna historia o cierpieniu, odłóżmy więc na chwilę
doświadczenia Jessego i porozmawiajmy o tym, jak nasze
mechanizmy reagowania na stres pomagają nam w takiej
długotrwałej traumie. Wspominaliśmy już o reakcji walki lub
ucieczki. Termin ten wprowadził w 1915 roku pionier badań nad
stresem Walter B. Cannon. Nazwał w ten sposób silną reakcję
stresową na potencjalne zagrożenie i fizjologiczne zmiany, jakie jej
towarzyszą. Będziemy nazywać to mobilizacją.
Przy mobilizacji mózg koncentruje się na zagrożeniu, wyciszając
inne, nieistotne bodźce płynące z ciała i ze świata zewnętrznego.
Żebyśmy mogli przygotować się do walki lub ucieczki, podnosi się
tętno, uwalnia adrenalina i związane ze stresem hormony, takie jak
kortyzol, a w naszych mięśniach gromadzi się cukier i zostaje do nich
przekierowana krew. Cała uwaga kieruje się na zewnątrz.
Prawie każdy doświadczył jakiegoś rodzaju takiej mobilizacji, kiedy
poczuł się zagrożony, niezależnie, czy chodziło o wizytę u dentysty,
wpadnięcie w poślizg, zbliżający się sprawdzian, intensywną kłótnię
czy wizję przemówienia publicznego. Towarzyszy jej pocenie się rąk,
kołatanie serca, odczuwa się niepokój lub zdenerwowanie. Wszystko
to za sprawą uruchomienia się mobilizacji.
Oczywiście, większość ludzi nie przechodzi ze stanu spokoju
do walki w kilka sekund (patrz ilustracje 5 i 6). Kiedy natrafiamy
na potencjalne zagrożenie, naszym pierwszym odruchem jest
gromadzenie się.

Oprah: Zaczekaj. Proszę, wyjaśnij, o co chodzi.

Dr Perry: Pamiętaj, że my, istoty ludzkie, jesteśmy stworzeniami


bardzo społecznymi. Potrafimy zarażać się od innych emocjami,
nieustannie badamy relacje z naszego otoczenia w poszukiwaniu
oznak aprobaty i przynależności – tego, co nazwałaś „jak mi poszło?”.
Jeśli więc pojawi się niespodziewany, dezorientujący i potencjalnie
groźny sygnał, spoglądamy na innych w poszukiwaniu pomocy,
pragnąc się dowiedzieć, co się dzieje. Patrzymy na nich –
w szczególności na ich wyraz twarzy – chcąc znaleźć emocjonalne
wskazówki, jak interpretować sytuację. Pomyśl, jak mogłybyście
na siebie spojrzeć z Gayle, słysząc coś skandalicznego czy
niestosownego – jakbyście chciały powiedzieć: „czy ty też to
słyszałaś?” lub „czy on naprawdę to powiedział?”.
Jeśli nikogo wokół ciebie nie ma albo masz potwierdzenie,
że sytuacja jest naprawdę niebezpieczna, zaczynasz skanować
środowisko, by umieścić potencjalne zagrożenie w odpowiednim
kontekście.
Następnie możesz przejść w stan zamrożenia. Wyobraź sobie
ciemny parking. Słyszysz dziwny dźwięk, więc przystajesz.
Zatrzymujesz się. Myśli chwilowo zastygają. Tego rodzaju stan może
również wystąpić podczas stresującej wymiany zdań, w której są
sprzeczne opinie. Możesz nawet nie czuć się stroną w kłótni, ale kiedy
ktoś cię nagle zapyta: „A jakie jest twoje zdanie? Co powinniśmy
zrobić?”. Zanim dotrze do ciebie treść pytania i odpowiesz, całkiem
możliwe, że będziesz po prostu tępo gapić się przed siebie. Może też
się zdarzyć, że twoja odpowiedź będzie zbyt „bystra”. Pamiętaj, im
bardziej jesteśmy zagrożeni lub zestresowani, tym mniejszy mamy
dostęp do inteligentnej części naszego mózgu, czyli kory (patrz
ilustracja 6).
Gdy poczucie zagrożenia się nasila, zbliżasz się wreszcie do stanu
walki lub ucieczki. Gdybyśmy mieli krótko wyjaśnić całe kontinuum
mobilizacji, możemy je porównać do tego, co się dzieje podczas
spotkania jeleni w lesie. Są niezwykle czujne, nieustannie gromadzą
się w stado. Jeśli coś usłyszą lub jeśli zmieni się zachowanie jednego
z nich, zastygają. Dzięki temu łatwiej im zlokalizować potencjalne
zagrożenie i pomieszać szyki wypatrującym ich drapieżnikom. Gdy
zagrożenie nie ustępuje, uciekają. Jeśli im to uniemożliwisz, ruszą
do walki. Gromadzenie się, zamrożenie, ucieczka i walka (patrz
ilustracja 6).
Wróćmy więc do Jessego. Podczas pobytu w rodzinie zastępczej
jego dominującą reakcją na stres była mobilizacja. Stawiał też opór
i uciekał. Aż wreszcie przeszedł do walki.
Jedną z ulubionych metod kontrolowania dzieci w tej rodzinie było
doprowadzanie podopiecznych do wyczerpania. Przymusowe
ćwiczenia były rutyną – w szczególności wbieganie i zbieganie
ze schodów. Pewnego dnia Jesse miał wreszcie dość. Dotarł na górę
schodów i odmówił dalszego biegania. Wywołał tym wściekłość
zastępczego ojca, ale chłopak się nie ugiął. Wywiązała się bójka. Jesse
spadł – bądź został zepchnięty – ze schodów. Odniósł poważne
obrażenia głowy, zapadł w śpiączkę i trafił do szpitala.
Nasz mózg stosuje kilka podstawowych strategii, by pomóc nam
pojąć świat. Najpierw kojarzy ze sobą wzory współwystępujących
bodźców sensorycznych, tworząc z naszych doświadczeń
„wspomnienia”. Następnie wykorzystuje przechowywane
wspomnienia, by kategoryzować i interpretować nowe
doświadczenia. A jeśli nowy bodziec pasuje do wcześniejszych, mózg
skategoryzuje nowe doświadczenie jako podobne do poprzedniego
lub identyczne z nim.
Jesse miał dwa różne zestawy traumatycznych wspomnień: jeden
z przemocy z wczesnego dzieciństwa, drugi z przemocy z rodziny
zastępczej. Kiedy doświadczał jej jako dziecko, reakcja walki lub
ucieczki – opór, płacz, kopanie, próby walki – po prostu nie byłaby
korzystna; wręcz przeciwnie, sprowadziłaby na niego większy ból
i krzywdę. Szczęśliwie, jak wspominaliśmy wcześniej, nasz mózg
dysponuje jeszcze jedną, zupełnie inną reakcją stresową, na jaką
może liczyć – dysocjacją.
Dysocjacja to złożona zdolność umysłowa, którą stosujemy w życiu
codziennym; polega na wyłączeniu się ze świata zewnętrznego,
by skupić się na tym wewnętrznym. Kiedy śnimy na jawie, a nasze
myśli wędrują, jest to rodzaj dysocjacji. I podobnie jak mobilizacja
dysocjacja ma swoje kontinuum. Im bardziej narasta stres lub
zagrożenie, tym głębiej i głębiej przenosi nas w tryb ochronny.
Podczas gdy fizjologia mobilizacji ma na celu zoptymalizowanie walki
lub ucieczki, fizjologia dysocjacji ma nam pomóc odpocząć, odzyskać
siły, przetrwać uraz i znosić ból. Mobilizacja podnosi tętno, dysocjacja
je obniża. Mobilizacja kieruje krew do mięśni, a dysocjacja zachowuje
ją w tułowiu, by zminimalizować jej utratę na wypadek urazu.
Mobilizacja uwalnia adrenalinę, dysocjacja – własne środki
przeciwbólowe naszego ciała, enkefaliny i endorfiny. I to właśnie
dysocjacja była jedyną przystosowawczą opcją dostępną dla
czteroletniego Jessego, gdy doświadczał przemocy – mógł dzięki niej
uciekać do świata wewnętrznego.
Kiedy Jesse leżał w śpiączce, udało mi się pozyskać na potrzeby
diagnostyki nieprane ubranie jego biologicznego ojca i opiekuna
zastępczego. Pomimo że był nieprzytomny, Jesse przejawiał wyraźną
odpowiedź fizjologiczną, kiedy ponownie zetknął się z zapachem obu
tych mężczyzn. Gdy umieściłem pod jego nosem tkaninę pochodzącą
od opiekuna zastępczego, zaczął się rzucać na łóżku i jęczeć, a jego
tętno wzrosło z dziewięćdziesięciu do stu sześćdziesięciu dwóch
uderzeń na minutę; ta głęboka reakcja pobudzenia była, jak sądzę,
konsekwencją wielu traumatycznych wspomnień przemocy, jakiej
zaznał z rąk opiekuna. (Podobnie jak w przypadku pana Rosemana
z rozdziału 1. te wspomnienia są przechowywane w niższych
obszarach mózgu). Kiedy powtórzyłem eksperyment, tym razem
z ubraniem jego biologicznego ojca, również zareagował – jednak
teraz o wiele mniej się ruszał, a jego tętno początkowo wzrosło,
by następnie nagle spaść poniżej sześćdziesięciu uderzeń na minutę.
Spełniało to kryteria reakcji dysocjacyjnej wywołanej przez
uruchomienie wspomnień przemocy zadanej przez ojca. Nawet gdy
nie było dostępu do kory mózgowej (innymi słowy, gdy była
uśpiona czy też w śpiączce), te bodźce przywoływały złożone
zachowania, emocje i reakcje fizjologiczne, ponieważ były związane
ze wspomnieniem przechowywanym w niższych częściach mózgu.

Ilustracja 6

FUNKCJONOWANIE ZALEŻNE OD STANU


Całe funkcjonowanie mózgu zależy od tego, w jakim jesteśmy stanie. Kiedy nasz stan
wewnętrzny się zmienia, kontrolę nad nami przejmuje inna część mózgu: na przykład
kiedy jesteś spokojny, możesz korzystać z „najinteligentniejszych” części swojego mózgu
(kory), by dokonywać refleksji i tworzyć. Kiedy czujesz się zagrożony, sieci kory
przestają dominować, a stery przejmują bardziej reaktywne obszary. To kontinuum
obejmuje stany od spokoju do przerażenia. Zmiany zależne od stanu wywołują
odpowiadające im zmiany w serii zarządzanych przez mózg funkcji, w tym umiejętności
rozwiązywania problemów, stylu myślenia (lub pojmowania), i w sferze obaw.
Generalnie – im bardziej się czujemy zagrożeni, tym bardziej kontrola funkcjonowania
przenosi się z wyższych obszarów (kory) do niższych (międzymózgowia i pnia mózgu).
Strach wyłącza wiele układów w korze.
Zachowania adaptacyjne obserwowane podczas zależnych od stanu zmian
funkcjonowania różnią się zależnie od przyjęcia jednego z dwóch głównych
mechanizmów reagowania (mobilizacji i dysocjacji) jako dominującego podczas
stresującego bądź traumatycznego wydarzenia.
Sieć stanu spoczynkowego to termin oznaczający sieć o szerokim zasięgu, głównie
obejmująca korę, która uaktywnia się, kiedy jednostka myśli o innych, o samej sobie,
wspomina przeszłość i planuje przyszłość.

Chciałbym powiedzieć, że nasze konkretne reakcje wynikające


z danej traumy będą zależały od reakcji stresowej, która dominowała
podczas tego konkretnego doświadczenia. Jest też możliwe, by jedna
osoba reagowała na wiele różnych bodźców, które będą wywoływały
zupełnie inne zachowania. Niektóre powiązane z traumą sygnały
mogą sprawić, że się wycofasz i zamkniesz w sobie, a inne mogą
wzbudzić gniew i pobudzić do działania. Ślad pozostawiony
w każdym człowieku przez traumatyczne doświadczenie jest unikalny
jak odcisk palca. Jego czas wystąpienia, rodzaj, wzór i intensywność
mogą zmieniać to, jak wpływa na daną osobę.
Historia Jessego w tym miejscu się nie kończy. Wybudził się
ze śpiączki, lecz niestety skutki wypadku okazały się długotrwałe.
Ostatecznie trafił do domu opieki, w którym mieszkał i pracował jako
pomocnik przy transportowaniu mieszkańców. Proces jego
dochodzenia do zdrowia może być doskonałym przykładem mocy
więzi. Wrócimy do Jessego, kiedy będziemy omawiać temat
zdrowienia. Teraz zapamiętaj, że jego historia jest obrazem niezwykłej
plastyczności mózgu oraz potęgi nadziei.

Oprah: Myślę, że tego właśnie najbardziej poszukują czytelnicy tej


książki – nadziei, że nieważne, co się wydarzyło, istnieje promień
światła, który może poprowadzić ich naprzód. To właśnie opowieści,
którymi się dzielisz, są tym, co pomaga ludziom zdać sobie sprawę,
że nie są sami ze swoimi traumami. A skoro jesteśmy już przy
traumie, to czy możemy przez chwilę o niej porozmawiać? O niej
i o lęku? Znam tak wiele osób, które doświadczyły przemocy
w dzieciństwie, a dziś wydają się żyć w nieustannym strachu, choć
nie występuje już żadne zagrożenie. Czy możesz mi wyjaśnić, co się
dzieje w mózgu, kiedy w okresie dorastania ciągle się boisz?

Dr Perry: Owszem. Zwróciłaś właśnie uwagę na coś, co stanowi klucz


do zrozumienia dzieci podobnych do Jessego: żyją w nieustannym
lęku. A nasze myślenie, uczenie się, odczuwanie i zachowanie
wyglądają zupełnie inaczej, kiedy się boimy, w porównaniu z tym,
kiedy czujemy się bezpieczni.
Funkcjonowanie mózgu jest „zależne od stanu”. W każdym
momencie wszystkie układy naszego ciała oraz nasza uwaga wspólnie
określają nasz stan – a ten może się bardzo szybko zmieniać. Dwie
największe kategorie to czuwanie i sen.
Sen dzieli się na różne fazy (na przykład faza REM, zwana snem
paradoksalnym lub fazą szybkiego ruchu gałek ocznych). Podobnie
czuwanie; istnieją różne etapy lub stany pobudzenia, kiedy nie śpimy.
Przeanalizujemy je w ilustracji 6. To szeroki temat obejmujący
mnóstwo informacji, a do niektórych z nich dotrzemy dopiero
w dalszej części tej książki, więc pozwól, że tutaj tylko go zarysuję.
Zacznijmy od lewej strony, od kolumny „spokój”. To stan, w którym
możemy być wyciszeni, zrelaksowani, nasz umysł wędruje, a myśli
błądzą. Mamy dostęp do najinteligentniejszej części naszego mózgu,
czyli kory. Następna kolumna – „mobilizacja” – to czas, w którym
koncentrujemy się na jakimś aspekcie świata zewnętrznego,
na przykład na rozmowie. Jeśli jesteśmy dobrze wyregulowani
i panuje w nas równowaga, jesteśmy w stanie spędzić większość
naszego dnia w stanie aktywnego pobudzenia oraz spokoju.
Sporadycznie zdarzy nam się wyzwanie, niespodzianka lub zagrożenie
i wtedy przejdziemy do stanu „alarmu”. Kiedy tak się stanie,
zaczniemy myśleć w sposób bardziej emocjonalny, podczas gdy
władzę nad naszym funkcjonowaniem zaczną przejmować niższe
układy naszego mózgu. Nasze rozmowy sprowadzą się do kłótni,
a logika argumentacji zdegraduje się do ataków emocjonalnych lub
personalnych. Zachowujemy się wtedy mniej dojrzale; często
mówimy lub robimy rzeczy, których później żałujemy.
Jeśli naprawdę spotka nas zagrożenie, przejdziemy do stanu
„strachu”. W tym wypadku nasze funkcjonowanie zostanie
zdominowane przez jeszcze niższe części mózgu. Pogarszają się nasze
umiejętności rozwiązywania problemów; skupiamy się na chwili
bieżącej. I w danym momencie ma to znaczenie przystosowawcze.
Problemy pojawiają się wówczas, kiedy ktoś zablokuje się w takim
stanie. A właśnie to może wyrządzić skrajny, długotrwały stres.
Pomyśl tylko o Jessem. Nieprzewidywalność była nieustanna; nie
miał kontroli nad cierpieniem, zagrożeniem i strachem, które były
czasem ekstremalne. Jego mechanizmy reagowania na stres
zaadaptowały się do tej sytuacji i stały się uwrażliwione. Zablokował
się w stanie ustawicznego strachu.
Sugerowaliśmy wcześniej, że przystosowawcze cechy dzieci
żyjących w chaotycznych, pełnych agresji, przesyconych traumą
środowiskach przestają pełnić swoją funkcję gdzie indziej –
a szczególnie w szkole. Nadmierna czujność stanu mobilizacji bywa
mylona z ADHD; opór i bunt typowy dla alarmu i strachu zostają
nazwane zaburzeniem opozycyjno-buntowniczym; za ucieczki karze
się zawieszeniem w prawach ucznia, a za bójki – oskarżaniem
o napaść. Rozpowszechniony brak zrozumienia dla zachowań
wynikających z traumy ma głęboki wpływ na nasz system edukacji,
zdrowia psychicznego i wymiaru sprawiedliwości zajmującego się
sprawami nieletnich.

Oprah: Właśnie dlatego potrzebujemy systemu uwzględniającego


wiedzę o traumie. I dlatego musimy zmienić pytanie z: „Co jest z tobą
nie tak?”, na: „Co ci się przydarzyło?”.
ROZDZIAŁ 4.

SPEKTRUM TRAUMY
„Nosiła szare ubrania jak chmury deszczowe”.
Tych sześć słów, ciężkich od prawdy, sprawiło, że natychmiast
wciągnęła mnie bestsellerowa powieść Cynthii Bond „Ruby”. Przy
pracy nad tą wstrząsającą historią odważnej dziewczyny, urodzonej
za sprawą tragedii, w klinczu jednoczesnej walki z koszmarem
przeszłości i własnymi demonami autorka czerpała ze swojego
wieloletniego doświadczenia w pracy z osobami w kryzysie
bezdomności oraz swojego własnego – ofiary przemocy seksualnej.
Po rozmowie ze mną w klubie książki Cynthia napisała esej
do „O Magazine”, w którym wyjawiła szczegóły swoich problemów
ze zdrowiem psychicznym. Pisała, że długo nie zdawała sobie
sprawy z tego, co jest nie tak; wiedziała tylko, że postrzega świat
przez „pryzmat bólu”. Pisała: „Przez wiele lat mało spałam,
czuwałam po nocach, walcząc ze wspomnieniami. W niektóre
poranki miałam poczucie, że jestem przygwożdżona do łóżka.
Dopadał mnie głęboki wstyd: czemu nie potrafię »zacisnąć zębów«
i »już się ogarnąć«. Patrzyłam, jak ludzie stają na nogi
po rozstaniach, wychodzą na prostą po utracie pracy, zajęciu domu
przez bank, a nawet z gorszych sytuacji. A ja nie umiałam sobie
poradzić. Zaczęłam mieć poczucie, że coś jest nie tak z moim
charakterem”.
Cynthia modliła się, by jej „boleść”, jak nazywała ten stan,
przeminęła. I podobnie jak wielu ludzi, a w szczególności kobiet,
nauczyła się ją dzielnie znosić, zakładając maskę silnej osoby.
Jednak w najmroczniejszych chwilach rozważała odebranie sobie
życia.
Wreszcie zdiagnozowano u niej depresję i zespół stresu
pourazowego. Jednak nie wszyscy w jej życiu okazali się wtedy
skorzy do okazywania wsparcia. „Przestałam być wiarygodna.
Kwestionowano moje decyzje, karierę, zdolność do bycia rodzicem.
Byli tacy, którzy nigdy już nie spojrzeli na mnie tak samo”. Z czasem
jednak Cynthia odnalazła wsparcie, jakiego potrzebowała.
„Nauczyłam się, że odczuwanie emocji nie odbiera mi sprawności.
Że nie zrobiłam nic złego. Że nie mam powodów do wstydu”.
Opowieść Cynthii sprawia, że znów dociera do mnie, jak
przytłaczającym zadaniem może być zmaganie się z traumą
z przeszłości. Tak wielu osobom, które zastanawiają się nad
wpływem traumy na własne życie, trudno jest dostrzec związek
pomiędzy doświadczeniami z wczesnego dzieciństwa a schematami,
według których podejmują decyzje jako dorośli. Racjonalizują swoje
zachowanie, mówiąc: „bo tak musi być”. Albo: żeby szybko pozbyć
się wszelkiego dyskomfortu, jaki napotykają, bagatelizują go,
znajdują sposoby (zdrowe lub nie), by go ukoić, ewentualnie
po prostu głęboko go ukrywają. Z traumą trudno się pogodzić.
Esencją traumy są trwałe konsekwencje szoku emocjonalnego.
Jeśli zostawi się traumę samą sobie, może mieć długotrwałe skutki
fizyczne, emocjonalne i społeczne. Całe swoje dorosłe życie
spędziłam na słuchaniu i przyswajaniu opowieści właśnie
o spustoszeniu, jakie sieje nierozwiązana trauma.
Moim zdaniem istnieją dwie soczewki, przez które możemy
spojrzeć na to, „co ci się przydarzyło”. Pierwsza to naukowe
wyjaśnienie tego, jak wczesnodziecięca trauma wpływa na mózg.
Druga zaś to dziesiątki codziennych działań, które każdy z nas
podejmuje w ciągu swojego życia, stanowiących skutek
i odzwierciedlenie urazu psychicznego. Mogą na pierwszy rzut oka
wyglądać jak kiepskie decyzje, złe nawyki, rzucanie sobie kłód pod
nogi czy autodestrukcja – ogółem chodzi o działania, które
wystawiają nas na osąd innych ludzi.
Dlatego tak mocno wierzę w podejście „Co ci się przydarzyło?”;
dzięki niemu unikamy oceny zawartej w „Co jest z tobą nie tak?”.
Wszelkiego rodzaju uzależnienia, zaburzenia lękowe, depresja,
agresja, trudności z utrzymaniem pracy, serie niezdrowych relacji:
jednego jestem pewna – cierpienie jest w tych przypadkach
jednakowe. I wierzę, że rozpacz, która stoi za prawie każdym
destrukcyjnym zachowaniem, jest głęboko zakorzenionym
poczuciem braku wartości. Istnieje różnica pomiędzy myśleniem,
że zasługujesz na szczęście, a wiedzą, że jesteś jego wart. Jakże często
uniemożliwiamy sobie osiągnięcie szczęścia, ponieważ w głębi serca
nie czujemy, że jesteśmy wystarczająco dobrzy, by je mieć. Nawet
jeśli posiadasz własny dom pełen pięknych przedmiotów, a obraz
twojego życia pasuje do pięknej ramki, jeżeli doświadczyłeś traumy,
ale się jej nie przyjrzałeś, zranione części ciebie będą wpływały
na wszystko, co udało ci się zbudować.
Ten rozdział ma pomóc rozpoznać sygnały wskazujące na to,
że mogłeś doświadczyć traumy. Mam nadzieję, że korzystając
z narzędzi opracowanych przez ekspertów, takich jak dr Perry,
zaczniesz namierzać sytuacje, które wpłynęły na to, jaką dziś jesteś
osobą.
Powracając do przeszłości, pamiętaj, że niezależnie od tego, co się
wydarzyło, już sam fakt, że tu jesteś i żyjesz, świadczy o twojej
wartości. Jak napisała Cynthia: „Dobre samopoczucie jest możliwe.
Wydarza się chwila po chwili, krok po kroku”.

— Oprah
Oprah: Od ponad trzydziestu lat rozmawiamy na temat traumy.
Podczas jednej z nich powiedziałeś mi, że blisko czterdzieści procent
dzieci poniżej osiemnastego roku życia doświadczyło jakiegoś
rodzaju traumy. To porażająca liczba.

Dr Perry: Niestety, okazuje się, że się myliłem. Dziś wiemy już,


że statystyki są jeszcze gorsze. National Survey of Children’s Health
ogłosiło niedawno, że według ich ankiet niemal pięćdziesiąt
procent dzieci mieszkających w Stanach Zjednoczonych ma za sobą
przynajmniej jedno znaczące traumatyczne doświadczenie. Jeszcze
nowsze badanie, przeprowadzone w 2019 roku przez U.S. Centers for
Disease Control and Prevention (CDC), wykazało, że sześćdziesiąt
procent dorosłych Amerykanów zgłasza przynajmniej jedno
niekorzystne doświadczenie z dzieciństwa (ACE), a prawie jedna
czwarta mówiła o trzech lub więcej. Te liczby są jeszcze bardziej
szokujące, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że badacze z CDC uważają
je za niedoszacowane.

Oprah: Przyjrzyjmy się teraz temu, co masz na myśli, używając


terminu „trauma”. Chociaż często słyszymy to słowo, wiele osób
wciąż nie ma jasnego wyobrażenia, co naprawdę oznacza. Czy
niekorzystne doświadczenie z dzieciństwa jest równoznaczne
z traumą?

Dr Perry: To ważne pytanie. Dotyczy bardzo istotnej sprawy


przysparzającej trudności wszystkim nam, badaczom tego tematu.
Faktycznie jest tak, jak sugerujesz, czyli słowo „trauma” stosuje się
w ostatnim czasie bardzo potocznie. Dla większości osób oznacza
bardzo przykre zdarzenie lub doświadczenie, zazwyczaj takie, które
w nas zostaje, którego się nie zapomina i które może mieć na nas
trwały wpływ. Od setek lat uważni obserwatorzy ludzkiego
zachowania odnotowują istotne emocjonalne i behawioralne
konsekwencje wojen. W 800 r. p.n.e. w „Iliadzie” Homer opisywał
wynikające z traumy emocjonalne problemy Ajaksa. Czterysta lat
później grecki historyk, Herodot, donosił o przypominających
objawy traumy symptomach, takich jak: histeryczna ślepota
i wyczerpanie emocjonalne, występujących u żołnierzy, którzy brali
udział w bitwie pod Maratonem. Przejawy traumy w zdrowiu
psychicznym po wojnie secesyjnej znane były jako „nerwica serca”,
a po I wojnie światowej jako „nerwica frontowa”.
Nasze literatura i filmy pełne są opowieści o traumie.
Na przykład prawie wszystkie historie pochodzenia
superbohaterów wiążą się z traumatyczną stratą. Jestem
przekonana, że powieść „Ruby” Cynthii Bond nie jest jedyną
wybraną do Oprah’s Book Club, której głównym elementem
narracji jest właśnie trauma. Jestem wręcz w stanie się założyć,
że dotyczy to osiemdziesięciu procent tej listy. Na przykład
„Na wschód od Edenu” jest arcydziełem na temat traumy
międzypokoleniowej.
Jednak światu akademickiemu trudno jest zdefiniować, a tym
samym zrozumieć pełny zakres traumy. Wynika to między innymi
z subiektywności „trudnego wydarzenia”.
Przyjrzyjmy się takiej przykładowej sytuacji. Powiedzmy,
że w szkole podstawowej wybucha pożar. Doświadczona strażaczka
może wejść prosto w płomienie i je zgasić, dla niej to chleb
powszedni. Dla odmiany pierwszoklasista, widząc, jak jego sala
staje w płomieniach, przeżyje kilka minut silnego strachu,
dezorientacji i bezradności. To obrazuje jedną z kluczowych kwestii
w pojmowaniu potencjalnie traumatycznego wydarzenia: jak go
doświadcza jednostka? Co się dzieje wewnątrz konkretnej osoby;
czy reakcja stresowa zostaje uruchomiona w sposób skrajny bądź
długotrwały?

Oprah: Innymi słowy, jako że sposób wewnętrznego doświadczania


danego wydarzenia jest zależny od osoby, to samo dotyczy jego
długofalowych konsekwencji.

Dr Perry: Właśnie tak. Wszelkie długotrwałe skutki są powiązane


z różnymi czynnikami, takimi jak rodzaj reakcji na stres
(na przykład, czy jest to mobilizacja, czy dysocjacja, a może ich
połączenie), a także intensywność i mechanizm.
Wyobraźmy sobie, że podczas gdy pierwszak zareagował na pożar
w swojej klasie przerażeniem, uczeń piątej klasy w innej części
budynku nie miał wrażenia, że jest w aż takim niebezpieczeństwie.
Dla niego pożar był wręcz ekscytujący, ponieważ przebywał dalej
od bezpośredniego zagrożenia i przez cały czas czuł się bezpiecznie.
Mamy więc trzy osoby biorące udział w tym samym wydarzeniu,
a każda z nich inaczej go doświadcza. W konsekwencji inaczej
reaguje na stres. Za sprawą lat doświadczenia i praktyki strażaczki
mechanizm ten uruchomił się u niej w umiarkowanym stopniu; to
zdarzenie było dla niej przewidywalne i możliwe do kontrolowania.
Stanowiło dla niej doświadczenie wzmacniające odporność
psychiczną, a nie traumę.
U piątoklasisty mechanizm reagowania na stres aktywował się
przejściowo. Po mniej więcej tygodniu wyraźne skutki stresu
przeminęły; chłopiec powrócił do swojego stanu wyjściowego,
„równowagi”, i nie doznał traumy. Jednak u pierwszaka mechanizm
reagowania na stres aktywował się w wysokim stopniu
i w przyszłości będzie uwrażliwiony (patrz ilustracje 3 i 5).
Oprah: Czy możemy więc powiedzieć, że ten pożar był
traumatyczny?

Dr Perry: Dla pierwszaka tak, ale nie dla piątoklasisty. U niego


wystąpiła „silna reakcja stresowa” i w ciągu kilku tygodni powrócił
do stanu wyjściowego. Dla strażaczki, jak już powiedzieliśmy, było
to doświadczenie wzmacniające odporność.
To jest właśnie wyzwanie badania „traumatycznego stresu”.
W jaki sposób możemy badać wpływ traumy, jeżeli nie jesteśmy
w stanie wymyślić bardziej wystandaryzowanej definicji?
W odpowiedzi na to wyzwanie Substance Abuse and Mental
Health Services Administration (SAMHSA) zebrała grupę badaczy
akademickich i klinicystów. Opracowali oni definicję traumy opartą
na trzech pojęciach, która zawiera to, o czym właśnie
rozmawialiśmy: że trauma ma trzy kluczowe aspekty – wydarzenie,
doświadczenie i konsekwencje. Złożoność tych trzech powiązanych
ze sobą czynników powinna być brana pod uwagę w pracy
klinicznej i podczas badań naukowych.
Wiem, że nie jest to prosta ani satysfakcjonująca odpowiedź.
Dylemat, jak definiować traumę, nie jest jeszcze w pełni
rozwiązany, a to prowadzi do ciągłego nieprecyzyjnego stosowania
tego pojęcia.
Na przykład teraz, kiedy rozmawiamy w samym środku globalnej
pandemii i niektórzy piszą, że traumatycznym przeżyciem dla
uczniów jest to, że nie odbędą się ceremonie wręczenia dyplomów
ukończenia szkoły średniej czy college’u. Albo noszenie maski
w szkole. Albo że pandemia jako taka jest traumą dla nas
wszystkich.
Inni, w tym ja, mówią: zaraz, te doświadczenia może są
niewygodne i trudne, a nawet tragiczne, ale niekoniecznie
traumatyczne, a z pewnością nie dla wszystkich. Pandemia jest pod
wieloma aspektami wydarzeniem wspólnym, jednak dla każdego
stanowi unikalne przeżycie. Wielu z nas nie zachoruje, nie straci
pracy ani dachu nad głową, nie doświadczy też śmierci członków
rodziny czy przyjaciół. Uprzywilejowanie niektórych osób, w tym
moje, będzie bardziej widoczne, podobnie jak wrażliwość innych.
Powiększą się nierówności i wady naszych systemów
państwowych. Największe ryzyko traumy ponoszą ci, którzy mają
najmniej. Jednak dla wielu to całe doświadczenie, choć stresujące,
nie będzie traumatyczne.
Dla mnie pojmowanie traumy zawsze było powiązane
z badaniem specyficznych dla określonego doświadczenia zmian
w mechanizmach reagowania na stres. Mogą to być poważne i dla
wszystkich oczywiste sytuacje, takie jak przemoc fizyczna ze strony
rodzica. Jednak jestem przekonany, że trauma może również
wyłaniać się z cichszych, mniej oczywistych przeżyć, takich jak:
upokarzanie, zawstydzanie i inne formy przemocy psychicznej
ze strony rodziców albo odrzucenie dziecka z mniejszości
w większościowej społeczności (dorastanie z poczuciem
„wykluczenia z grupy” może uwrażliwić mechanizm reagowania
na stres – patrz ilustracja 3). Taki uraz może spowodować
długotrwałe konsekwencje dla mózgu i reszty ciała.
Konkretne skutki zdrowotne determinuje wiele czynników, takich
jak: wrażliwość genetyczna, etap rozwojowy, w którym wystąpiły
traumatyczne wydarzenia, historia wcześniejszych traum, historia
traum w rodzinie, zdolność do tworzenia buforu w postaci
zdrowych relacji, także w rodzinie i społeczności. Jednak
zrozumienie, w jaki sposób wzorce stresu mogą wpływać
na regulację czy równowagę, to klucz do pojmowania sposobu
powiązania tego, co ci się przydarzyło, z twoim zdrowiem –
we wszystkich jego aspektach: psychicznym, fizycznym
i społecznym.
Oszacowano, że niekorzystne doświadczenia w dzieciństwie
odgrywają istotną rolę w czterdziestu pięciu procentach dziecięcych
zaburzeń psychicznych i w trzydziestu procentach zaburzeń
psychicznych u dorosłych.
Te szacunki potwierdzają inne badania, które wskazują
na wzmożone ryzyko wystąpienia ciężkich zaburzeń depresyjnych,
zaburzeń lękowych, schizofrenii i innych zaburzeń psychotycznych
w następstwie traumy dziecięcej lub niekorzystnego doświadczenia
w dzieciństwie (ACE).

Oprah: Porozmawiajmy szerzej na temat niekorzystnych


doświadczeń w dzieciństwie bądź, jak je nazywasz, ACE. Wyjaśnij
mi, czym dokładnie jest ACE i jak badania nad nimi pomogły nam
lepiej zrozumieć wpływ traumy na zdrowie.

Dr Perry: Pierwsze badanie nad Adverse Childhood Experiences


zostało opublikowane w 1998 roku. Jego autorzy stworzyli prosty,
dziesięciopunktowy kwestionariusz oparty na liście „niekorzystnych
doświadczeń”, które mogły się wydarzyć w czasie pierwszych
osiemnastu lat życia (patrz ilustracja 7). Wypełniło go wówczas
siedemnaście tysięcy dorosłych i otrzymano wynik ACE w skali
od zera do dziesięciu. Autorzy przyglądali się następnie fizycznemu,
psychicznemu i społecznemu zdrowiu zbadanych dorosłych.
Pierwsze badanie epidemiologiczne ACE wykazało korelację
pomiędzy wynikiem testu a dziewięcioma najczęstszymi
przyczynami śmierci w dorosłości. Oznacza to, że im więcej
przeżyłeś trudności w dzieciństwie, tym większe jest ryzyko,
że będziesz miał problemy zdrowotne. Kolejne badania
na podstawie tych samych danych wykazały podobne korelacje
pomiędzy wynikiem ACE u dorosłego a ryzykiem samobójstwa,
problemów ze zdrowiem psychicznym, zażywaniem zakazanych
substancji i uzależnieniem od nich oraz całą serią innych
problemów. Te badania należą do najważniejszych badań
epidemiologicznych, jakie przeprowadzono za naszego życia.
Powtarzano je wiele razy. Początkowo były zupełnie ignorowane
przez społeczność medyczną i ogół społeczeństwa. Jednak
w ostatniej dekadzie wiedza na ten temat się rozpowszechniła; jest
jednak często źle pojmowana.

Ilustracja 7

ANKIETA DOTYCZĄCA NIEKORZYSTNYCH


DOŚWIADCZEŃ W DZIECIŃSTWIE (ACE)
Przed twoimi osiemnastymi urodzinami...

1. Czy rodzic lub inny dorosły w twoim domu często lub bardzo często... Przeklinał cię,
obrażał, gnębił lub upokarzał? Albo zachowywał się w sposób, który sprawiał, że się
bałeś, że cię skrzywdzi fizycznie?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

2. Czy rodzic lub inny dorosły w twoim domu często lub bardzo często... Popychał cię,
szarpał, dawał ci klapsy lub czymś w ciebie rzucał? Albo uderzył cię kiedyś tak mocno,
że miałeś ślady lub byłeś ranny?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

3. Czy dorosły lub osoba przynajmniej pięć lat starsza od ciebie kiedykolwiek...
Dotykała czy macała cię albo zmuszała, byś dotykał jej ciała w sposób seksualny?
Albo próbowała lub zdołała odbyć z tobą stosunek oralny, analny lub waginalny?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

4. Czy często lub bardzo często miewałeś poczucie, że... Nikt w twojej rodzinie cię nie
kocha ani nie myśli, że jesteś ważny lub wyjątkowy? Albo w twojej rodzinie nie dba
się o innych, nie odczuwa się wzajemnie bliskości ani nie wspiera się nawzajem?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

5. Czy często bądź bardzo często miałeś poczucie, że... Nie masz wystarczająco dużo
jedzenia, musisz włożyć brudne ubrania i nikt cię nie chroni? Albo twoi rodzice byli
zbyt pijani lub naćpani, by się tobą zająć lub zabrać cię do lekarza, kiedy tego
potrzebowałeś?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

6. Czy twoi rodzice się kiedyś rozstali lub rozwiedli?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

7. Czy twoja matka lub macocha była... Często lub bardzo często popychana, szarpana,
policzkowana lub czymś w nią rzucano? Albo była czasami, często lub bardzo często
kopana, gryziona, uderzana pięścią lub czymś twardym? Albo regularnie bita przez
co najmniej kilka minut, albo grożono jej bronią palną lub nożem?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

8. Czy mieszkałeś z kimś, kto miał problem z piciem lub był alkoholikiem, kto zażywał
narkotyki?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

9. Czy ktoś z twojego gospodarstwa domowego cierpiał na depresję lub chorobę


psychiczną albo podjął próbę samobójczą?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

10. Czy ktoś z twojego gospodarstwa domowego trafił do więzienia?

Nie ____ Jeśli tak, wpisz 1 ____

Teraz zsumuj swoje odpowiedzi „Tak”:____


Oto twój wynik ACE.

Oprah: Jak to?


Dr Perry: Początkowo pojawiło się trochę negatywnych reakcji
ze względu na to, jak zaprojektowano badanie. Ponieważ
kwestionariusz wypełniła próba złożona w większości z białych
osób z klasy średniej, podważano zastosowanie odkryć u innych
grup demograficznych. Inną kwestią było to, że kwestionariusz ACE
zawierał jedynie dziesięć niekorzystnych doświadczeń, a pomijał
wiele innych potencjalnych traum.
Jednak głównym nieporozumieniem związanym z tym badaniem
jest to, że ludzie mylą korelację z przyczynowością. Sam wysoki
wynik ACE nie oznacza, że zachorujesz na serce; oznacza tylko,
że rośnie takie ryzyko.

Oprah: Już widzę, jak można takie badanie błędnie zinterpretować.

Dr Perry: Nie każda wysoka osoba będzie dobrym koszykarzem


i nie każdy dobry koszykarz jest wysoki. Jednak ogółem grupa
dwumetrowych sportowców prędzej będzie dobra w college’u
w koszykówce niż grupa osób o wzroście metr sześćdziesiąt pięć.
W ten sam sposób posiadanie pięciu punktów ACE oznacza,
że prawdopodobnie będzie ci trudniej niż osobie, która ma jeden
punkt.
Pójdźmy dalej tym tokiem myślenia. Jeśli wybierzesz się
na kampus college’u i znajdziesz wszystkich dwumetrowych
studentów, jedynie kilku z nich będzie w uniwersyteckiej drużynie
koszykówki. Wielu z nich będzie miało kiepską koordynację albo
nie będą wysportowani. Podobnie jest z wynikiem ACE. Wiele osób
z wynikiem pięciu punktów ACE będzie zdrowych, produktywnych,
pozytywnie nastawionych, bez trudności w życiu. A niektóre osoby
z jednym punktem w tej skali będą miały poważne problemy.
Powtórzę, że badania nad ACE są niezwykle istotne. Jednak sam
ich wynik nie ma zbyt wielkiej mocy przewidywania w przypadku
jednostki ani jako narzędzie kliniczne. To jedynie bardzo
powierzchowne spojrzenie na to, „co ci się przydarzyło” – a nie
głębokie i długotrwałe badanie, które byłoby konieczne do tego,
by naprawdę zrozumieć naszą osobistą drogę. Pomyśl, jak
powierzchowne i dziwaczne byłyby twoje wywiady, gdybyś tylko
wręczała rozmówcom formularz z dziesięcioma pytaniami, a zamiast
odpowiedzi otrzymywałabyś jednocyfrowy wynik. Punktacja ACE
nie opowiada historii, ponieważ cyfra nie może jej zastąpić.
Wynik ACE nie mówi nic o tym, jaki był czas, wzorzec
i intensywność stresu oraz cierpienia, ani o obecności czynników
buforujących lub kojących. Pomija niektóre z najważniejszych
zmiennych związanych z przewidywaniem zdrowia i ryzykiem.
Pozwól, że przytoczę dwa przykłady z naszej pracy. Przez lata
zebraliśmy dane na temat rozwoju od siedemdziesięciu tysięcy
indywidualnych historii w dwudziestu pięciu krajach. Pochodzą one
od małych i starszych dzieci, młodzieży i dorosłych. Wysłuchaliśmy
ze szczegółami historii traum i niekorzystnych doświadczeń oraz
opowieści o zdrowiu relacji (co z grubsza oznacza więzi, np.
z przyrodą, a także jakość i liczbę więzi z rodziną, społecznością
i kulturą).
Najważniejszym naszym odkryciem jest to, że na podstawie
historii zdrowia relacji – więzi z rodziną, społecznością i kulturą –
można lepiej przewidzieć twoje zdrowie psychiczne niż
na podstawie historii niekorzystnych doświadczeń (patrz ilustracja
8). Do podobnych wniosków dochodzą inni badacze przyglądający
się silnemu wpływowi pozytywnych relacji[4] na zdrowie. Więzi
mają moc, która stanowi przeciwwagę dla niekorzystnych
doświadczeń.
Naszym drugim z kolei najważniejszym odkryciem było to,
że czas, w którym występuje niekorzystne doświadczenie, ma
ogromny wpływ na determinowanie ogólnego ryzyka. Najprościej
mówiąc, jeśli zaznasz traumy, mając dwa lata, będzie to miało
większy wpływ na twoje zdrowie niż ta sama trauma doświadczona
w wieku lat siedemnastu. Niestety, ankieta ACE nie pomaga
w dokonaniu tego zróżnicowania; występuje w niej tylko pytanie,
czy któreś z dziesięciu niekorzystnych doświadczeń miało miejsce
podczas pierwszych ośmiu lat twojego życia.

Ilustracja 8

WPŁYW DOŚWIADCZENIA ROZWOJOWEGO

RÓWNOWAGA POMIĘDZY NIEKORZYSTNYMI


DOŚWIADCZENIAMI A WIĘZIAMI
Przy wielu więziach i niskim poziomie niekorzystnych doświadczeń podczas rozwoju
(niebieska przerywana linia) równowaga ryzyka rozwojowego przechyla się
w kierunku niższego ryzyka problemów ze zdrowiem psychicznym, społecznym
i fizycznym. Dla odmiany wysoki poziom niekorzystnych doświadczeń i minimalny
poziom więzi (czarna przerywana linia) podnosi ryzyko rozwojowe
i prawdopodobieństwo znacznych problemów ze zdrowiem ogólnym.

Kiedy dokładniej przyjrzymy się czasowi, w którym wystąpiło


ryzyko dla rozwoju dziecka, wyłoni się pewna istotna obserwacja.
Otóż doświadczenia z pierwszych dwóch miesięcy życia mają
niewspółmiernie istotniejszy wpływ na długoterminowe zdrowie
i rozwój niż późniejsze zdarzenia. Ma to związek z wybitnie
szybkim wzrostem mózgu na wczesnym etapie życia
i organizowaniem się wówczas głównych układów regulacji (patrz
ilustracja 2).
Jeśli w ciągu dwóch pierwszych miesięcy życia dziecko doznało
istotnych niekorzystnych doświadczeń, mając przy tym minimalny
bufor w formie relacji, ale później zostało umieszczone
w zdrowszym środowisku na kolejnych dwanaście lat, wychodziło
na tym gorzej niż dziecko, które spędziło pierwsze dwa miesiące
pod dobrą opieką i otoczone przez zdrowe więzi, a później przeżyło
całych dwanaście lat, doświadczając ogromnych trudności.
Pomyśl tylko: dziecko, które ma za sobą jedynie dwa miesiące
złych doświadczeń, później radzi sobie gorzej niż takie, które cierpi
przez dwanaście lat, a wszystko dlatego, że trudne zdarzenia
przypadły na taką, a nie inną porę.
Brzmi to zniechęcająco. Wierzymy jednak, że te niepowodzenia
nie są nieuniknione; mamy wręcz przekonanie, że stanowią idealny
przykład wyjaśniający, dlaczego potrzebujemy systemów
wyedukowanych na temat rozwoju i świadomości traumy.
Wróćmy do naszych wcześniejszych rozmów o tym, jak istotna
jest uważna, czujna opieka, by zapewnić odpowiednie
doświadczenia organizującym się u niemowlęcia mechanizmom
reagowania na stres. Pamiętaj, że jeśli podczas dwóch pierwszych
miesięcy życia wystąpi nieregularny bądź nieprzewidywalny stres,
ten wzorzec uruchamiania reakcji stresowej sprawia, że staje się ona
uwrażliwiona (patrz ilustracje 3 i 5). Prowadzi to do eskalacji
problemów – a wszystkie są związane z traumą. Nawet wtedy,
kiedy te dzieci nie znajdują się już w środowiskach
o podwyższonym ryzyku, ich problemy wymagają interwencji
opiekunów, pediatrów, specjalistów w dziedzinie zdrowia
psychicznego i wychowawców. Lecz jeśli ci ludzie błędnie pojmują
to, co się dzieje, jeśli te systemy koncentrują się na „co jest z tobą
nie tak” – jak, niestety, najczęściej się dzieje – tym dzieciom nie
będzie lepiej. Będzie im nadal ciężko. Ich reaktywność emocjonalna
i problemy z zachowaniem nie będą postrzegane przez pryzmat
rozwoju lub traumy, co może prowadzić do nieskutecznych
interwencji.
Wierzymy, że te dzieci mogą mieć szczęśliwsze, zdrowsze życie,
jeśli domy, szkoły, opieka zdrowotna i system zdrowia
psychicznego, w których dorastają, zamieni pytanie „co jest z tobą
nie tak?” na „co ci się przydarzyło?”.
Uznajemy też potęgę i potencjał bardzo wczesnego dzieciństwa.
Pomyśl tylko, jaki wpływ na młodego rodzica miałoby choć kilka
miesięcy stałego, przewidywalnego wsparcia. Mogłoby to dać też
pozytywny start w życie dziecku, którego mechanizmy reagowania
na stres miałyby szansę nabrać większej odporności. A co za tym
idzie, te wyregulowane mechanizmy z większym
prawdopodobieństwem zapewniłyby zdrowy rozwój wyższych
partii mózgu.

Oprah: To jasno pokazuje, dlaczego tak istotne jest zapobieganie.


Gdybyśmy mogli wspierać młodych rodziców w pierwszych
miesiącach życia ich dzieci, przypominałoby to dawanie tym
dzieciom superwitamin na budowę odporności psychicznej.

Dr Perry: Dla mnie autentycznie fascynującą sprawą jest moc


spoczywająca w krótkich, ale pozytywnych interakcjach
opiekuńczych. Niektóre z badanych przez nas dzieci miały
zapewnioną uważną i czujną opiekę jedynie przez pierwsze dwa
miesiące życia – a później zawalił im się świat. Po tych
pozytywnych dwóch miesiącach przeżywały całe lata chaosu,
zagrożenia, traum i braku stabilizacji, lecz radziły sobie o wiele
lepiej niż dzieci, które doświadczyły traumy i zaniedbania
na początku, a następnie przez lata były pod czujną i troskliwą
opieką. A to dlatego, że tak bardzo istotny jest czas. Programy
wczesnej interwencji, nawet takie, które zawierają jedynie krótkie
„dawki” pozytywnej interakcji, są na wagę złota.

Oprah: Czas to kluczowa sprawa. Ale co się dzieje, jeśli


odpowiednio wcześnie nie otrzymasz tego, czego ci potrzeba? Da się
to jakoś nadrobić? Czy można wyleczyć się z traumy?

Dr Perry: Oczywiście. To jest ta dobra wiadomość, której przyjrzymy


się o wiele dokładniej w późniejszych rozdziałach. Na tym etapie
jednak zapamiętajmy, jak ważna jest sprawa czasu i pory. Sieci
neuronowe związane z bliskością w relacji i regulacją są bardzo
czułe na „momenty”. Oznacza to, że mająca znaczenie porcja
interakcji terapeutycznej to nie czterdzieści pięć minut raz
w tygodniu. Z naszych odkryć wynika, że kiedy mamy do czynienia
z intensywną traumą, „znośna” dawka to zaledwie kilka sekund.

Oprah: Naprawdę?

Dr Perry: Intensywność emocji związaną z odwiedzaniem ruin


zniszczonego przez traumę życia możesz wytrzymać przez zaledwie
kilka sekund, zanim twój mózg podejmie działania, by ochronić cię
przed bólem. Obserwowałem to na przykładzie trzyletniego
chłopca, z którym jakiś czas temu pracowałem. Mały przeżył napad
na swój dom i na jego oczach zamordowano mu matkę. Niedługo
później podjąłem pracę z nim i jego ojcem. Jakieś sześć tygodni
później tata chłopca zadzwonił do mnie. „Mój syn ma myśli
samobójcze – powiedział. – Właśnie próbował się zabić”.
Bardzo rzadko się zdarza, by trzylatek próbował się zabić.
Poprosiłem jednak ojca, by opowiedział, co się wydarzyło. Odparł:
„Zaczął biec pod koła samochodów kilka chwil po tym, jak
rozmawialiśmy o tęsknocie za mamą”. Poprosiłem, by wyjaśnił,
co dokładnie się wydarzyło. Opowiedział, że synek siedział
w wózku, gdy płacili za zakupy w sklepie spożywczym. Spojrzał
na kasjerkę i powiedział: „Moja mama nie żyje. Zabili ją”.
Kobieta odparła: „Och, kochanie, przykro mi”. I to wszystko. Ale
ojciec przejął się tym, że chłopiec potrzebuje powiedzieć więcej.
Pomyślał: „Musimy to z siebie wyrzucić. Musimy się dostać
do traumy”. Gdy szli na parking, zapytał synka: „Czy myślisz
o mamie?”.
Chłopiec nie odpowiedział. Ojciec ciągnął: „Wiesz, bo ja za nią
tęsknię i można o tym rozmawiać, to w porządku”. Mówił łagodnie,
przypominał chłopcu pełne miłości chwile z matką, ale mały nie
miał kontroli nad „ponownym odwiedzaniem” tych emocjonalnych
momentów. Przerastało go to. Ojciec mówił, a chłopiec tymczasem
zaczął się kołysać, później jęczeć, zasłaniać uszy, a na koniec
nerwowo się miotać – a wszystko to dlatego, ponieważ starał się
wyregulować.
Ojciec próbował pocieszyć go słowami. „Mówienie o mamie jest
w porządku”. Ale chłopiec wyskoczył z wózka i – jak relacjonował
ojciec – zaczął biegać po parkingu.
To zachowanie odzwierciedla przewidywalną sekwencję, jaka
następuje po uruchomieniu mechanizmu mobilizacji. Zostaje
wówczas odcięta najwyższa część mózgu (patrz ilustracja 6), a stery
przejmują niższe, prymitywne jego części. U tego biednego chłopca
przestało działać myślenie. Nie zamierzał popełnić samobójstwa; on
nic nie zamierzał. Po prostu starał się „uciec” – oddalić się
od bolesnych obrazów morderstwa matki, które ojciec przywoływał
dociekliwymi pytaniami.
Chciał dobrze, jednak nie była to odpowiednia dawka momentu
terapeutycznego. Wracamy więc do sprawy czasu. Kiedy chłopiec
spojrzał na kasjerkę i zobaczył osobę w wieku zbliżonym do jego
matki, o tym samym kolorze włosów, był to dla niego bodziec
przywołujący skojarzenie. Na chwilę powróciła do niego pamięć
o mamie, o morderstwie. Zerknął na kobietę, wypowiedział jedną
krótką uwagę – trwało to maksymalnie pięć sekund – i otrzymał
pocieszenie. To wystarczyło. Jedna chwilka w ruinach stanowiła
dawkę terapeutycznych odwiedzin, którą on sam kontrolował.
Bo to właśnie za sprawą takich możliwych do kontrolowania
krótkich powrotów pamięcią można powoli i boleśnie „resetować”
uwrażliwiony mechanizm. Idealnie by było zapewniać tysiące
takich leczniczych momentów przy pomocy terapeutycznej sieci
obecnych w twoim życiu kochających, wrażliwych ludzi.
Pomyśl, jak sama sobie radzisz z życiowymi trudnościami. Kiedy
chodzi o sprawy, z którymi bardzo trudno się uporać, takie jak:
cierpienie, strata czy strach, nie chcesz rozmawiać o nich bez
przerwy przez czterdzieści pięć minut. Wolisz poruszyć pewien ich
aspekt przez dwie czy trzy minuty z naprawdę bliskim przyjacielem.
Kiedy zaczyna to być zbyt bolesne, wycofujesz się, wolisz odwrócić
swoją uwagę. I ewentualnie wrócić do tematu później. Właśnie to
terapeutyczne dawkowanie prowadzi do wyleczenia. Momenty.
Chwile pełnej obecności, potężne, ale krótkie.

Oprah: To, co mówisz, sprawia, że jestem niezwykle wdzięczna


za moją relację z Gayle King. Jest stale obecna w moim życiu, odkąd
poznałyśmy się w 1976 roku. Obie pracowałyśmy wówczas
w telewizji informacyjnej w Baltimore. Chociaż żyjemy teraz
na różnych wybrzeżach, w różnych strefach czasowych i jesteśmy
bardzo zajęte, codziennie ze sobą rozmawiamy. Jestem jej
psychoterapeutką. Ona jest moją. Nigdy nie byłam u prawdziwego
psychoterapeuty, ale mam poczucie, że w naszej relacji, gdy tak
przegadujemy wszystko, co u nas, i przełączamy się tam
i z powrotem pomiędzy tym, co się dzieje w mojej głowie,
a co w jej, myślę, że właśnie tak sobie dawkujemy te ważne
momenty, o których mówisz.

Dr Perry: Wycofujecie się, a potem wracacie okrężną drogą.

Oprah: Tak, śmiejemy się z czegoś, a już nam się przypomina coś
zupełnie innego. Później czasem wracamy do trudnego tematu,
a czasem nie. Tak się po prostu dzieje, kiedy się ciągle gada
z przyjaciółkami.

Dr Perry: To prawda. I właśnie to jest uzdrawiające. I to jest esencja


doświadczenia terapeutycznego.

Oprah: Uwolnienie się od trudnego przeżycia poprawia nasze


samopoczucie. Otrzymujemy potwierdzenie, dokładnie jak mały
chłopiec wysłuchany i pocieszony przez kasjerkę.

Dr Perry: Tak! Pozytywna interakcja międzyludzka ma odżywczą


moc. Jest nagradzająca, regulująca i więziotwórcza.

Oprah: Właśnie mnie olśniło! Tak naprawdę szukamy kogoś, kto


potwierdzi nam myślenie: „Hej, nie jestem szurnięty. Myślę lub
czuję w ten sposób, bo coś mi się przydarzyło i moja reakcja jest
adekwatna”. I drugi człowiek zapewnia nam to potwierdzenie.
Dr Perry: Tak jest, „dostrzega” cię i tym samym reguluje.
W przypadku osieroconego chłopca niezliczone tysiące drobnych
pozytywnych interakcji z tatą, dziadkami, sąsiadami, przyjaciółmi
i nauczycielami w ciągu lat zapewniły potwierdzające, regulujące
i lecznicze doświadczenia, które mu pomogły. Jest dziś zdrowym,
pozytywnie nastawionym młodym mężczyzną. Utrata matki nadal
może wywoływać w nim smutek i tęsknotę, ale przemija. Jego stan
wyjściowy jest taki, że jest otwarty, ciekawy świata i życzliwy,
a nie rozregulowany, smutny czy zaburzony. Formalna terapia
trwała około roku. Tak naprawdę to te pozostałe momenty
terapeutyczne, które odbywały się każdego dnia przez dwadzieścia
lat, pomogły mu odbudować zdrowy wewnętrzny świat z ruiny,
do jakiej trauma doprowadziła jego trzyletnie „ja”.

Oprah: Czy ten chłopiec cierpiał na zespół stresu pourazowego?


Wielu z nas dowiedziało się o PTSD za sprawą weteranów
wojennych, takich jak pan Roseman z rozdziału 1. Ale wiem,
że trauma doznana w dowolnym wieku może spowodować ten
zespół, prawda?

Dr Perry: To prawda. I owszem, chłopiec miał PTSD. Pamiętasz


może trzy składniki traumy – wydarzenie, doświadczenie i skutki.
Stres pourazowy dotyczy skutków. To szczególny syndrom, inaczej
zespół objawów, który może się pojawić na skutek traumatycznego
zdarzenia bądź zdarzeń i stanowi zaburzenie psychiczne umieszczone
w klasyfikacji DSM (Diagnostic and Statistical Manual),
przewodniku, którym kieruje się większość klinicystów przy
klasyfikowaniu problemów ze zdrowiem psychicznym.
U osób, u których zdiagnozowano zespół stresu pourazowego,
występują cztery główne grupy objawów w następstwie
traumatycznego zdarzenia bądź zdarzeń. Jak przypomniałaś, PTSD
miał Mike Roseman, weteran wojny koreańskiej, u którego
symptomy wywołał dźwięk strzelającego gaźnika motocykla.
Do pierwszej grupy należą „natrętne” objawy. Są to powracające
niechciane obrazy i myśli związane z traumatycznym zdarzeniem,
a także sny i koszmary na jego temat. Można je postrzegać w ten
sposób, że są próbami pojęcia świata przez mózg. Kiedy ma miejsce
traumatyczne wydarzenie, jest tak niebezpieczne i tak nieprzystające
do typowych doświadczeń, że nie pasuje do naszego modelu
świata. Może pamiętasz z naszych wcześniejszych rozmów, że umysł
zawsze stara się zachować sposób postrzegania świata stworzony
na wczesnym etapie życia (ludzie są dobrzy; rodzice są po to, by nas
chronić; szkoły są bezpieczne). Umysł pragnie widzieć to,
w co wierzymy, więc czepia się tego, co potwierdza te przekonania
(ten obraz świata), a ignoruje wszystko, co do niego nie pasuje.
Jednak trauma roztrzaskuje ten wewnętrzny pejzaż. Obrazy świata
rozpadają się na kawałki (ludziom nie można ufać; boję się mojego
ojca, krzywdzi mnie; szkoła jest miejscem, w którym zastrzelono
moich kolegów).
Trauma zostawia cię w ruinie. Musisz odbudować swój
wewnętrzny świat. Elementem tej odbudowy, czyli procesu
zdrowienia, jest powracanie do roztrzaskanej skorupy dawnego
światopoglądu; przesiewasz gruzy, szukając tego, co pozostało –
odłamków siebie. Sny, natrętne obrazy dotyczące traumy
i ponowne jej odgrywanie to starania twojego umysłu,
by zorientować się w twojej nowej rzeczywistości. Kiedy tak
odwiedzasz kawałek po kawałku ruinę, znajdujesz w niej znajomy
kawałek i zabierasz go ze sobą do nowego, bezpieczniejszego
miejsca w zmienionym już pejzażu. Budujesz nowy obraz świata. To
trwa. I wymaga wielu wizyt w ruinach. Proces ten wiąże się
z wielokrotnym, zarówno nieświadomym, jak i świadomym,
„odgrywaniem” traumy, a także odreagowaniem jej za pomocą
pisania, rysowania, rzeźbienia czy muzyki. Raz za razem powracasz
do miejsca trzęsienia ziemi, przyglądasz się ruinie, sięgasz po coś
i przenosisz to do bezpiecznej przystani. To część procesu
zdrowienia. Upraszczam teraz bardzo złożone procesy, o których
będziemy rozmawiać, gdy skupimy się na temacie zdrowienia.
Drugą grupą objawów jest „unikanie”. W naszym przekonaniu te
symptomy występują wtedy, kiedy ktoś odczuwa stres
w następstwie kontaktu z osobami, miejscami czy innymi
wspomnieniami pierwotnych wydarzeń traumatycznych. Pamiętasz,
jak pan Roseman mówił, że nienawidzi Dnia Niepodległości? Miał
świadomość, że sztuczne ognie stanowią bodziec przywołujący
skojarzenie, więc unikał świętowania z ich udziałem. Zachowania
unikające stanowią w pewien sposób próbę ponownego
odzyskania panowania nad traumatycznym doświadczeniem, które
wydaje się niemożliwe do kontrolowania. Być może przypominasz
też sobie, że unikanie stanowi element dysocjacyjnej reakcji
na zagrożenie (patrz ilustracja 6). Kiedy ktoś znajduje się
w stresującej sytuacji, z której nie może się wydostać, zachowania
unikające mogą mieć charakter ochronny.
Zdarza się również, że nie wiążemy takich działań bezpośrednio
z traumatycznym sygnałem z przeszłości. Często tak się dzieje, kiedy
przemoc lub trauma występują we wczesnych relacjach
z opiekunami. Jeśli dziecko było ofiarą przemocy w bliskiej relacji
(na przykład z rodzicem), intymność – ta emocjonalna – a także
bliskość fizyczna będą wydawały mu się niebezpieczne. Tęskni
do więzi, ale gdy tylko się do kogoś zbliży, opanowuje je lęk,
zagubienie czy przytłoczenie. Będzie unikało intymności w związku;
jeśli nie będzie się jej dało uniknąć, to będzie sabotowało lub
podważało relację. To jeden z najczęstszych i najmniej docenianych
skutków traumy rozwojowej.

Oprah: U osoby, która cierpi na zespół stresu pourazowego, objawy


występują w określonym momencie, w którym zostaje
aktywowane „wspomnienie” traumy. A są one różne, ponieważ
reakcja na nie jest bezpośrednio proporcjonalna przede wszystkim
do konsekwencji traumatycznego doświadczenia u danego
człowieka.

Dr Perry: Pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę na temat


skojarzeń? Trauma tworzy zespół kojarzonych z nią „wspomnień”; te
z kolei zostają „powiązane” z mechanizmem reakcji stresowej, która
wystąpiła przy określonym traumatycznym wydarzeniu.
Pewnie przypominasz sobie, że Jesse, chłopiec w śpiączce,
przejawiał dwie zupełnie odmienne reakcje na dwa różne bodźce
przywołujące skojarzenie. W przypadku Mike’a Rosemana sygnał
w postaci strzału z gaźnika uruchamiał mobilizację, ponieważ taka
właśnie się aktywowała, kiedy był na polu walki. Dźwięk
strzelaniny lub motocykla powodował podwyższone tętno,
przymus kucania, osłaniania się itp.
Ale u innego pacjenta dźwięki tego rodzaju mogłyby wywołać
zupełnie inną reakcję. Miałem kiedyś pacjentkę, Bisę, młodą
uchodźczynię z Somalii, która przeżyła brutalne wojny plemienne.
Bezradnie patrzyła, jak zmuszono jej młodszego brata
do zastrzelenia ich rodziców. Nim dotarła do Kanady, spotkało ją
jeszcze więcej traum. Dla Bisy, podobnie jak dla Mike’a Rosemana,
odgłos wystrzałów stał się sygnałem przywołującym skojarzenie.
Jednak podczas gdy u Mike’a wywoływał on pobudzenie, u Bisy –
stupor dysocjacyjny. Na jej traumę składały się chwile
nieuniknionego, nieznośnego bólu. Reagowała na to, uciekając
w głąb siebie (patrz ilustracja 6). Jej tętno spadało. W skrajnych
przypadkach mdlała. Kiedy zdarzało jej się usłyszeć głośny,
niespodziewany huk, skojarzenie z wystrzałami powodowało, że się
przewracała, autentycznie traciła przytomność.
Mój kolega fotoreporter odwiedził jeden z pierwszych obozów
dla uchodźców stworzonych, by zakwaterować ofiary wojny
domowej w Rwandzie. Ludzie krążyli po nim niczym zombie,
w milczeniu, z twarzami pozbawionymi wyrazu. Kiedy miał spytać,
dlaczego część z nich chodzi w hełmach, z dżungli otaczającej obóz
dobiegły dźwięki wystrzałów, a wtedy niektórzy z nich zemdleli
i upadli na ziemię. Nosili hełmy, żeby nie zrobić sobie krzywdy
przy upadku.

Oprah: Z twojego opisu brzmi to jak nadaktywna i nadmiernie


reaktywna reakcja dysocjacyjna, prawda?

Dr Perry: Właśnie. Co znów sprowadza nas do naszej listy objawów


PTSD. Omówiliśmy dwie pierwsze grupy objawów – objawy
natrętne i unikowe – a teraz dochodzimy do trzeciej: zmiany
w nastroju i myśleniu. Mogą do nich należeć symptomy
depresyjne: smutek, utrata radości życia, poczucie winy, nadmierne
koncentrowanie się na negatywnych sprawach i ogólne poczucie
emocjonalnego czy fizycznego wyczerpania.
Ostatnią zaś grupą objawów jest zmiana w pobudzeniu
i reaktywności. Są one związane z nadaktywnością i nadmierną
reaktywnością uwrażliwionych mechanizmów reagowania na stres.
Należą do nich: stany lękowe, nadmierna czujność, wzmożona
reakcja na zaskoczenie, wysokie i zmienne tętno oraz problemy
ze snem.
Kiedy ktoś ma objawy w każdej z tych czterech kategorii, zgodnie
z klasyfikacją DSM cierpi na PTSD. Jednak bardzo ważne jest to,
by pamiętać, że PTSD nie jest jedynym sposobem, w jaki trauma
wpływa na nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. Niekorzystne
konsekwencje traumy, które omówiliśmy na początku tego
rozdziału, mogą mieć równie istotny wpływ na życie człowieka jak
ten zespół. W rzeczywistości większość długotrwałych skutków
traumy nie przyjmuje formy PTSD.

Oprah: Kiedy cię słucham, powraca do mnie taka myśl: depresja,


stany lękowe, PTSD – to brzmi jak wielka trójca długofalowych
psychicznych i emocjonalnych konsekwencji traumy. Jeśli więc
wiemy, że jest pięćdziesiąt milionów dzieci, które jej doświadczyły,
oznacza to, że istnieją niezliczone miliony dorosłych dźwigających
przez swoje życie takie cierpienie, wnoszących je do pracy,
do związków, a potem przekazujących je swoim dzieciom. I ci
dorośli mogą sobie nawet nie zdawać sprawy z tego, co im się
przydarzyło.

Dr Perry: Nie tylko oni nie zdają sobie z tego sprawy, ale nie
wiedzą tego także ich partnerzy, lekarze i koledzy z pracy. A to
prowadzi do ogromnych nieporozumień, które miewają tragiczne
konsekwencje.
Wiele rozmawialiśmy o tym, jak działania opiekunów wpływają
na dziecko, ale ważne, by pamiętać, że ci opiekunowie również byli
dziećmi, na których z kolei wpłynęli ich opiekunowie. Skutki
traumy ciągną się daleko i szeroko poprzez pokolenia i społeczności
i ważne, by zawsze ze współczuciem wracać do naszego głównego
pytania: „Co ci się przydarzyło?”.
ROZDZIAŁ 5.

ŁĄCZĄC KROPKI
Przez ogromną część mojego dorosłego życia bardzo się stresowałam
samotnymi nocami. Nawet w Chicago, gdzie mieszkałam
na pięćdziesiątym siódmym piętrze budynku z ochroną i portierem, nie
czułam się bezpiecznie. Pewnej nocy, a mieszkałam w tym
apartamencie już od kilku lat, byłam tak potwornie przerażona,
że wmówiłam sobie, że jeśli zostanę w domu, stanie mi się coś
strasznego. Wstałam więc z łóżka, wyszłam z mieszkania
i zameldowałam się w hotelu naprzeciwko. Czułam się bezpieczniej,
bo nikt nie wiedział, że tam jestem. Zdawałam sobie sprawę z tego,
że moje lęki wydawały się bezsensowne, ale mimo to było coraz
gorzej. Wiedziałam, że muszę się dowiedzieć, o co chodzi. Nie miałam
jednak pojęcia, od czego zacząć.
W tym samym czasie Chicago dochodziło do siebie po jednej
z pierwszych szkolnych strzelanin w historii kraju. 20 maja 1998 roku
Laurie Dann weszła do sali drugoklasistów w North Shore
w Winnetce na przedmieściu i otworzyła ogień. Postrzeliła sześcioro
dzieci, a ośmioletni Nick Corwin zginął.
Pokłosiem strzelaniny były pełne gniewu i cierpienia nawoływania
rodziców do zamykania szkół na łańcuchy oraz kłódki i obstawiania
ich ochroną. Pewnego dnia przeczytałam artykuł, w którym dyrektor
szkoły wyjaśniał, dlaczego odmówił wprowadzenia tych zmian.
Powiedział, że skuwanie drzwi łańcuchem dawałoby dzieciom
do zrozumienia, że nie są bezpieczne.
Czytając te słowa, nagle się rozpłakałam.
Nie tylko nad dziećmi i ich rodzinami, które dźwigały się
po tragedii, ale też dlatego, że słowa dyrektora odmawiającego
barykadowania dzieci przywołały dawno zatarte wspomnienie,
do którego od lat nie wracałam.
Gdy dorastałam w Missisipi, zawsze spałam z babcią. Dziadek,
który miał demencję, spał w drugim pokoju. Pewnej nocy nagle się
obudziłam i zobaczyłam, że stoi nad naszym łóżkiem. Jeszcze zanim
otworzyłam oczy, czułam, że babcia się boi. Rozbudzona i czujna
powtarzała: „Wracaj do łóżka, Earlest. Wracaj do łóżka, Earlest”. Nie
chciał iść. Rzucił się na nią, próbując ją udusić, starał się zacisnąć
dłonie na jej szyi. Kiedy wreszcie udało jej się go zepchnąć i podbiec
do drzwi, wezwała na pomoc jednego z naszych sąsiadów,
nazywanego przez nas kuzynem Henrym (mieszkał na końcu ulicy).
„Henry, Henry, Henry!”. Henry był niewidomy, ale bez wahania
przyszedł w środku nocy, by pomóc mojej babci zamknąć dziadka
z powrotem w jego sypialni. Babcia zaklinowała wtedy krzesło pod
gałką u drzwi naszego pokoju, a dookoła łóżka poustawiała puszki.
Następnego ranka związała je sznurkiem i powiesiła na drzwiach.
Od tamtej nocy zawsze, dopóki mieszkałam z babką, drzwi były
zabezpieczane taką konstrukcją. Próbowałam zasypiać, nasłuchując,
czy aby nie zabrzęczały puszki.
Gdy przeczytałam o dyrektorze, który nie chciał zamykać drzwi
na łańcuch, doznałam olśnienia. Puszki na drzwiach u mojej babci
niosły dokładnie ten sam przekaz, którego chciał uniknąć dyrektor.
Łańcuchy być może ochroniłyby dzieci, ale w jego pojmowaniu
bardziej destrukcyjne dla nich było ciągłe przypominanie
traumatycznego wydarzenia i sprawianie, by uwierzyły, że nie są
bezpieczne.
Wreszcie połączyłam kropki w sprawie mojego problemu bycia
samej w nocy. Atak na moją babcię, kiedy spałyśmy i byłyśmy
najbardziej bezbronne, był dla mnie traumatyczny. To oczywiste,
że zostawił po sobie głębokie rany emocjonalne. Nawet kiedy byłam
już dorosła, gdy tylko próbowałam zasnąć, mój umysł wciąż był
zaprogramowany na ciągły stan mobilizacji i pozostawał
w gotowości na przyjęcie ataku.
Skojarzenie, które pozwoliło mi wreszcie zrozumieć zarówno
przyczynę, jak i skutek moich trudności ze snem, wywróciło moje
myślenie do góry nogami. Choć wciąż odczuwam reakcje płynące
z głęboko położonych czułych punktów, które powstały lata temu
w sypialni babci, to dziś dysponuję narzędziami i świadomością, które
pozwalają mi odsunąć się na krok, poobserwować swoje uczucia
i zadecydować, jak zamierzam działać wobec strachu.
Kiedy zastanawiasz się nad swoimi indywidualnymi wzorcami
uruchamiania reakcji stresowej, pamiętaj, że możesz się na chwilę
zatrzymać pomiędzy nagłym odczuciem a instynktowną reakcją.
Dzięki temu pozwalasz sobie na pozostanie obecnym i ostatecznie
na odzyskanie kontroli.

— Oprah
Oprah: Czy da się odziedziczyć podwyższony poziom lęku?

Dr Perry: Cóż... Pozwól, że rozwinę to pytanie.

Oprah: Mogłam się tego domyślić! Nie odpowiesz mi po prostu „tak”


lub „nie”, prawda? Skomplikujesz to, nie mylę się?

Dr Perry: Nie mylisz się. To dlatego, że dochodzisz do tematu


„Co przydarzyło się nam?”, a to ma skomplikowany wpływ na to,
kim się stajemy. Wchłaniamy sprawy poprzednich pokoleń
i przekazujemy je następnym. Składają się na to nasze geny, rodzina,
społeczność, społeczeństwo czy kultura. Twoje pytanie o dziedziczenie
strachu jest więc kluczowe dla zrozumienia traumy, a w szczególności
„traumy historycznej”.
Weźmy na przykład lęk przed psami. Może on wynikać
z osobistego doświadczenia – na przykład pogryzienia przez psa
w dzieciństwie. Mózg dziecka wytworzył skojarzenie pomiędzy psami
a zagrożeniem, podobnie jak w przypadku doświadczeń pana
Rosemana z pola walki. Wiemy jednak o istnieniu osób, które
odczuwają intensywny lęk przed psami pomimo braku takich
doświadczeń. Skąd on się wziął? Moja sugestia jest taka, że może on
pochodzić z przekazu międzypokoleniowego (patrz ilustracja 9).
Wyobraź sobie na przykład, że dorastasz w świecie, w którym trenuje
się psy, by polowały na ludzi, odszukiwały ich i atakowały. Tyler
Parry, główny badacz kolonizacji i niewolnictwa, opisywał psy
na niewolników jako „najskuteczniejsze i najbardziej przerażające
narzędzie do dyscyplinowania i pilnowania czarnych ciał”. Wiele
pokoleń później wykorzystywano psy do zastraszania
i terroryzowania demonstrantów protestujących w obronie praw
człowieka na Południu, co u wielu osób ugruntowało przekazywany
z pokolenia na pokolenie lęk. Jeśli pamiętasz nasze rozmowy
o zarażaniu emocjami, to łatwo możesz sobie wyobrazić, że dziecko
„czuje” lęk w pobliżu psa, kiedy jego rodzic mocniej je chwyta za rękę
albo pospiesznie przechodzi na drugą stronę ulicy, by ominąć
spacerowicza z czworonogiem. Lęk dziadka staje się lękiem rodzica,
a następnie lękiem dziecka.
Żeby zrozumieć, co „dziedziczymy” i jak to się odbywa, musimy
dokonać wglądu, dzięki któremu świadomie wprowadzimy zmiany –
zmiany na poziomie jednostki (takie jak zdrowienie po traumie)
i na poziomie kultury (takie jak identyfikacja i zmiana destrukcyjnych
zasad, na przykład tych przesyconych rasizmem).

Oprah: Przez lata odbyłam wiele rozmów z pisarką i nauczycielką


duchową Iyanlą Vanzant na temat tego, że pod wieloma względami
jesteśmy dziełem naszych przodków. Iyanla mówi: „Każda rodzina
ma swoje schematy i patologie myślenia, przekonań i zachowania,
które są przekazywane z pokolenia na pokolenie podobnie jak cechy
fizyczne”. I chociaż lubimy szczycić się mocnymi stronami i sukcesami
tych, którzy byli przed nami, Iyanla twierdzi, że „wiele z tych cech,
uświadomionych bądź nie, jest pełnych mocy i pożytecznych. Jednak
nie wszystkie”.
Jestem ciekawa, co na to nauka. Z biologicznego punktu widzenia:
czy pewne cechy psychologiczne, charakterystyki emocjonalne
i schematy zachowania mogą być przenoszone z jednego członka
rodziny na drugiego w ciągu długiego czasu?

Dr Perry: Absolutnie tak – pokolenie za pokoleniem. I istnieje wiele


dróg, z których korzystamy, by przekazywać te charakterystyki (patrz
ilustracja 9). Weźmy na przykład twoje pytanie o strach. Jeśli mamy
być precyzyjni, kiedy pytasz o to, czy dziedziczymy poczucie strachu,
pytasz, czy ta cecha jest zakodowana w naszych genach
i przekazywana nam przez rodziców. Odpowiedź na to jest dość
niejasna.
Ilustracja 9

MECHANIZMY TRANSMISJI MIĘDZYPOKOLENIOWEJ


Genetyczne
— DNA

Epigenetyczne (modyfikacja i kontrola ekspresji genów)


— Modyfikacja histonów
— Metylacja DNA

Wewnątrzmaciczne
— Otoczenie matki (np. stres)
— Toksyny środowiskowe
— Inne (np. alkohol, narkotyki)

Doświadczenie okołoporodowe
— Budowanie więzi i bliskości (kształtowanie pierwotnego rdzenia regulacyjnego
i relacyjnego)

Poporodowe
— Przekazywane przez rodzinę (np. język, wartości i przekonania)

Poporodowe
— Przekazywane przez edukację, społeczność i kulturę

Ale jeśli zadamy to pytanie odrobinę inaczej – czy lęk można


przekazywać z pokolenia na pokolenie?; czy lękowość rodzica może
być przekazana dziecku? – odpowiedzią jest zdecydowane tak.
Jesteśmy z natury, jak już mówiliśmy, istotami relacyjnymi,
stworzeniami społecznymi. I z tego powodu neurobiologicznie
dostrajamy się do innych osób. Część naszego mózgu stale monitoruje
ludzi dookoła nas. Próbujemy zrozumieć zamiary i uczucia innych. To
składowa naszego pojmowania świata. Wyczuwamy i wchłaniamy
uczucia ludzi, którzy nas otaczają. A szczególnie dotyczy to osób,
z którymi spędzamy najwięcej czasu i od których jesteśmy najbardziej
zależni. Dzieci są wyjątkowo podatne na zarażanie się emocjami ludzi
z ich otoczenia. Pomyśl o sobie i swojej babci w opowieści, którą
właśnie się podzieliłaś. Czułaś strach. Jej strach przeszedł na ciebie –
„złapałaś” go od niej i przeniosłaś do swojego pokolenia.

Oprah: Tak, mogłam wyczuć jej strach. A była silną kobietą, która
rządziła w domu; to była dla niej nietypowa reakcja. Wiedziałam
więc, że sytuacja jest niebezpieczna, i wierzę, że zmieniła mnie
na poziomie komórkowym.
Kiedy myślę o społeczności afroamerykańskiej, widzę, jak można
prześledzić traumę na wiele pokoleń wstecz – aż do samego
niewolnictwa. Setki lat internalizacji traum rasizmu, segregacji,
brutalności, strachu, rozmontowywania tzw. rodziny nuklearnej, czyli
dwupokoleniowej – to wszystko było powielane i powtarzane
na poziomie mikro, czyli jednostki, aż stało się dostrzegalne
i odczuwalne na poziomie makro, czyli społeczeństwa. Dlatego
protesty Black Lives Matter z roku 2020 miały taką moc. Zarówno
jednostki na poziomie mikro, jak i społeczeństwo na poziomie makro
doszły do granicy bólu.

Dr Perry: A ja powiedziałbym, że jeśli lepiej zrozumiemy, w jaki


sposób to cierpienie, czyli trauma, jest przekazywane z pokolenia
na pokolenie, mamy większą szansę świadomie i skutecznie z nim
skończyć.
Wracamy więc do zdolności do transmisyjności – emocjonalnej
zaraźliwości. Słowa „transmisyjność” używamy do opisywania
zdolności pewnej cechy (albo umiejętności, przekonania itp.)
do przenoszenia się z jednej osoby na drugą. Kiedy dzieci
wychowywane w domu, w którym mówi się tylko po hiszpańsku,
dorastają i mówią w tym języku, to nie „odziedziczyły” go przecież.
Zdolność do tworzenia skojarzeń pomiędzy dźwiękiem a obrazem jest
pierwotnie genetyczna, ale szczególne sposoby, w jakie zmieniamy tę
genetyczną zdolność w język, już takie nie są. Nie istnieje gen
chińskiego, angielskiego czy hiszpańskiego.
Jednak język jest transmisyjny. Na wczesnym etapie naszego życia
sieci w korze mózgowej odpowiedzialne za język są tak chłonne,
że ulegają zmianie za każdym razem, kiedy wchodzimy w interakcje
wymagające używania mowy. Mówiąc do dziecka, zmieniamy jego
mózg. To pozwala maluchowi nauczyć się języka rodziny.
Ten sam zależny od doświadczenia proces zachodzi również
w przypadku wielu innych cech, a także wartości i przekonań. Nie są
one zakodowane w genach – są wyuczone, wchłaniane, czasem
modyfikowane, a następnie przekazywane kolejnemu pokoleniu
za pomocą naśladownictwa, celowego nauczania i drogą inercji.
Istnieją złożone cechy, takie jak altruizm, które wymagają
genetycznej nadbudowy, ale to, w jaki sposób wcielamy je
do złożonych wierzeń i praktyk buddyzmu, chrześcijaństwa czy
islamu, już genetyczne nie jest. Mogą występować czynniki
genetyczne, jeśli chodzi o kwestię ostrożności lub nadwrażliwości
w interakcjach z kimś bardzo odmiennym od naszej rodziny lub klanu
pochodzenia, ale rasizm stanowi wyuczony zestaw przekonań
na temat wyższości określonego ludu, a w praktyce polega na władzy,
dominacji i opresji.
Nasz język, nasze przekonania – zarówno dobre, jaki i złe – są nam
przekazywane z pokolenia na pokolenie za pomocą doświadczeń.
A wiele doświadczeń ludzkich jest wymyślanych, a nie po prostu
wyskakuje nam z genów. Dziesięć tysięcy lat temu rodzaj ludzki miał
potencjał genetyczny, żeby przeczytać książkę, jednak ani jedna osoba
na planecie nie umiała czytać; istniał potencjał genetyczny gry
na pianinie, ale nikt nie umiał na nim grać. Potencjał genetyczny,
by wbić piłkę do kosza, by wystukać zdanie na klawiaturze,
by jeździć na rowerze – cały ten potencjał istniał, ale pozostawał
niewyrażony.
Ludzkość bardziej niż jakikolwiek inny gatunek potrafi przyjmować
skumulowane i przedestylowane doświadczenia poprzednich pokoleń
i przekazywać te wynalazki, przekonania i umiejętności następnemu
pokoleniu. To ewolucja społeczno-kulturalna. Uczymy się od naszej
starszyzny, dokonujemy odkryć i przekazujemy jedno i drugie
kolejnym pokoleniom. A organem, który na to pozwala, jest ludzki
mózg – a konkretnie kora mózgowa. Przypomnijmy, że kora mózgowa
jest najbardziej unikalną dla człowieka częścią naszego ciała i – co nie
jest niespodzianką – daje początek najbardziej wyjątkowo ludzkim
zdolnościom: mowie, językowi, myśleniu abstrakcyjnemu, refleksji
nad przeszłością, planowaniu przyszłości. Naszymi nadziejami,
marzeniami i większością naszego obrazu świata zarządza kora
mózgowa.

Oprah: A jeśli pokolenia doświadczeń, które mają swój wkład w nasz


obraz świata, są negatywne, jak sobie z tym radzimy?

Dr Perry: Przede wszystkim musimy mieć świadomość, że każdy


aspekt naszego świata może na nas wpływać na wiele silnych i często
nieznanych sposobów.
Media, instytucje i systemy, społeczności – wszystkie są nasączone
jakimiś elementami uprzedzeń. W tak wielu sytuacjach w cichy
i niewidzialny, lecz silnie oddziałujący sposób przekazujemy dalej
język pełen poczucia wyższości, dominacji i opresji.
Kora, która zarządza czytaniem, pisaniem, matematyką, historią –
a także naszymi przekonaniami i wartościami – jest niezwykle
podatną materią. Wszyscy wiemy, że jeśli będziesz świadkiem
regularnych lekcji polegających na patrzeniu na litery, wygłaszaniu
słów i słuchaniu, jak inni czytają, ostatecznie wytworzysz swoją
własną neurobiologiczną zdolność do czytania. Stymulując
odpowiednie sieci neuronowe zgodnie z określonym wzorem
i regularnością, zmieniamy mózg. Na tym polega bazujące
na doświadczaniu przekazywanie umiejętności z pokolenia
na pokolenie; nauczanie dziecka zmienia jego mózg. A ono może
dorosnąć i przekazać to, czego się nauczyło, komuś z następnego
pokolenia. Dochodzi do transmisji międzypokoleniowej – coś zostaje
przekazane następnej generacji.
To samo dotyczy naszych przekonań – tych humanitarnych
i pełnych współczucia, a także tych pełnych nienawiści, opresyjnych
i odczłowieczających. Ta sama podatność materii mózgu (jego
podobna do gąbki chłonność, która pozwala niemowlętom
przyswajać i opanowywać rodzimy język) pozwala dzieciom chłonąć
przekonania – te dobre i te złe – pod wpływem rodziców.
Ważne jest więc, by rozumieć sposób, w jaki przekazujemy treści
kolejnemu pokoleniu. Jeśli chcemy wzmocnić przekazywanie
humanitarnych, pełnych współczucia wartości, przekonań oraz
praktyk i zminimalizować przekazywanie tych nienawistnych
i destrukcyjnych, musimy bardzo uważać na to, co pokazujemy
naszym dzieciom. Czy spędzają czas z ludźmi, którzy się od nich
różnią? Czy widzą, jak celebruje się różnorodność? Czy też są
wychowywane, by się bać i oceniać każdego, kto myśli, wygląda czy
mówi inaczej niż one? Międzypokoleniową transmisję uprzedzeń
można przerwać. Możemy przestać przekazywać nienawistne,
destrukcyjne i fałszywe przekonania następnemu pokoleniu, ale żeby
tak się stało, musimy być nad wyraz ostrożni w tym, jak wpływamy
na nasze niemowlęta, maluchy i młodsze dzieci. Należy się
zastanawiać nad obrazami, które widzą w czytanych przez nas
gazetach, nad tym, kogo zapraszamy do naszych domów, i nad tym,
w jaki sposób traktujemy ludzi, którzy wyglądają inaczej niż my. A to
dopiero sam początek; tak wiele aspektów w naszym świecie
potrzebuje zmiany. Wszystkie te rzeczy mogą wpływać na proces
transmisji międzypokoleniowej.

Oprah: To, o czym mówisz, sprowadza mnie do myśli, którą noszę


w sobie od urodzenia, a z czasem zaczęłam pojmować ją głębiej:
wszystko ma znaczenie. Wszystko, co kiedykolwiek ci się przydarzyło,
co przydarzyło się twojej matce, a nawet jej matce, a także ojcu –
wszystko ma znaczenie.

Dr Perry: Twoje własne doświadczenia oraz echa doświadczeń


przodków wpływają na twoje myślenie, odczuwanie i zachowanie. Są
najważniejszymi czynnikami determinującymi twoje zdrowie.
A świadomość tego może pomóc nam zapamiętać, że wszystko,
co teraz robimy, będzie rezonowało w przyszłości. Nasze działania
mają znaczenie; wpływamy na kolejne pokolenia. Czy jesteśmy więc
tak uważni, jak tylko byśmy mogli?

Oprah: Nasze działania wywołują niezwykle silny efekt fali,


co sprawia, że jeszcze bardziej istotne dla naszej ewolucji jest to,
żebyśmy rozumieli, co nam się przydarzyło.

Dr Perry: To znów sprowadza nas do twojego prostego pytania: „Czy


da się odziedziczyć podwyższony poziom lęku?”. Zawróćmy więc
i odpowiedzmy na nie do końca. Jednym z najważniejszych
sposobów, w jaki transmitujemy „informacje” na następne pokolenie,
są nasze geny. I niektóre aspekty naszych sposobów reagowania
na stres są „dziedziczne”; istnieją genetyczne mechanizmy, które
odgrywają rolę w tym, jak funkcjonują nasze GUR-y (patrz ilustracja
2).
Niektórzy wydają się genetycznie predestynowani
do „wytrzymałości” – potrafią znieść szerszy zakres złożonych
bodźców i stresorów. Ten typ ludzi trudniej rozregulować. Dla
odmiany inni wydają się mieć wrodzoną „wrażliwość” na stres.
Szybciej czują się przytłoczeni przy niewielkich zmianach
w złożoności bodźców. Czasem są też, jak to się mawia, „nieukojeni”;
ten rodzaj temperamentu widać już po urodzeniu. Poza dziedzicznymi
predyspozycjami genetycznymi dotyczącymi regulacji stresu istnieją
też dziedziczne czynniki „epigenetyczne”. Epigenetyka to kolejny
szeroko stosowany, a słabo zrozumiany termin z naszej dziedziny.
Pozwól, że przedstawię jej zwięzły zarys.
Każda komórka naszego ciała ma te same geny, ale nie w każdej
wszystkie są „włączone”. To dlatego, że niektóre z naszych genów są
typowe dla kości, niektóre dla krwi, inne dla neuronów i tak dalej.
Gdy się rozwijają, geny zaangażowane na przykład
w funkcjonowanie komórek mięśniowych uruchamiają się właśnie
w tych komórkach, podczas gdy geny krwi, kości i mózgu pozostają
wyciszone.
Czasem jednak, w szczególnych sytuacjach, na przykład skrajnego
głodu, ciało wysyła wyłączonym genom chemiczne wiadomości,
każąc im ponownie się włączyć. Hej, normalnie was nie
potrzebujemy, ale skoro taki głód, to musimy wydajniej korzystać
z cukru i tłuszczu, więc włączamy was, żebyście to robiły. To są tak
zwane zmiany epigenetyczne – „epi” znaczy po grecku „ponad”,
bo same geny się nie zmieniają, lecz mechanizmy komórkowe
„powyżej” mogą je włączać i wyłączać. Te procesy regulacyjne stale
zachodzą w naszym ciele i mają na celu utrzymanie „równowagi”,
żebyśmy byli dobrze wyregulowani i możliwie jak najzdrowsi.
Jak już mówiliśmy, różne wzorce stresu mogą prowadzić
do uwrażliwienia lub nabrania odporności. W obu przypadkach
w zmianę wrażliwości GUR-ów zaangażowane są zmiany
epigenetyczne. To kolejny przykład niezwykłej podatności ciała
na przekształcenia, potrzebne, by zachować równowagę.
W niektórych przypadkach zmiany epigenetyczne zostaną
zachowane w jaju lub plemniku i przekazane następnemu pokoleniu.
Jeśli cofniesz się w wyobraźni o kilka pokoleń, zobaczysz młodego
mężczyznę w Afryce, który zostaje brutalnie pojmany, skuty
kajdanami, głodzony, przetransportowany statkiem niewolniczym
do miejsca, gdzie czeka go życie w niewoli, pełne strat, przemocy
i przeróżnych traum. Doświadczenie tak ekstremalnych, licznych
i długotrwałych traum – a dotyczy to milionów wyjątkowych istot
ludzkich – z dużym prawdopodobieństwem mogłoby wywołać
kaskadę zmian adaptacyjnych aż po regulację ekspresji genów. Dla
jasności, same geny nie uległyby zmianie, raczej mogłyby, jak już
mówiliśmy, być włączane i wyłączane. Dzieci i wnuki tego
mężczyzny, wciąż żyjące w niewoli i doświadczające innych traum,
mogłyby czerpać korzyści z tych epigenetycznych, molekularnych
adaptacji. Jednak, o czym też wspominaliśmy, stale uwrażliwione
mechanizmy reagowania na stres mają swoją cenę. Prawdopodobne
jest, że w kolejnych pokoleniach i w innych środowiskach zmiany,
które kiedyś były adaptacyjne, staną się szkodliwe.
Wyobraź sobie niemowlę, które rodzi się z mechanizmem
reagowania na stres już zaprogramowanym pod kątem traumy,
przygotowane na nieprzewidywalny, chaotyczny i groźny świat. Jeśli
świat nie jest już tak strasznie chaotyczny, groźny ani
nieprzewidywalny, zmiany epigenetyczne, które programują dziecko
w ten sposób, mogą sprawiać, że jego proces tworzenia „obrazu
świata” będzie wypaczony. Badania nad epigenetyką są wciąż
nowością i bardzo wiele zostało do odkrycia, ale można sobie
wyobrazić, że doświadczenia naszych dziadków, pradziadków,
a nawet dalszych przodków mają znaczny wpływ na ekspresję
naszego DNA. A także, odpowiadając na twoje pierwsze pytanie,
znaczny wpływ na nasze poczucie strachu.
Dobra wiadomość jest taka, że mózg jest podatny na zmiany. Jak
możesz się spodziewać, mechanizmy epigenetyczne, które regulują
geny, są odwracalne – inaczej nie zapewniłyby zbyt wielu korzyści
przystosowawczych. Podobnie jak to, że zagrożenie i trauma mogą
prowadzić do zmian epigenetycznych, pełne troski interakcje mogą je
odwrócić. Zmieniają się środowiska i wyzwania. Jeśli mamy więc
zachowywać równowagę, to podobnie jest z naszą fizjologią.

Oprah: Rozmawialiśmy wcześniej o tym, jak mogą na nas wpływać


niekorzystne zdarzenia z dzieciństwa. Teraz przyjrzeliśmy się temu, jak
emocjonalne i behawioralne wzorce, doświadczenia i przekonania
mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie. To jeszcze
dogłębniej wyjaśnia mi, że zrozumienie tego, „co się komuś
przydarzyło”, w przeciwieństwie do „co z nim jest nie tak”, powinno
być dla nas priorytetem. Jednak wciąż tak wiele osób nie miało
możliwości, by przyjrzeć się temu, co im się przydarzyło, ani
zrozumieć, że ta przeszłość stanowi ich część oraz że w tych
doświadczeniach nie ma ich winy.
Gdy więc uczymy się znajdowania powiązań pomiędzy naszą
historią a aktualnym zdrowiem emocjonalnym i fizycznym, na jakie
ewentualne problematyczne obszary powinniśmy uważać?

Dr Perry: Jedną z najważniejszych spraw jest to, w jaki sposób


budujemy więzi z innymi ludźmi. Trauma rozwojowa może zniszczyć
naszą zdolność do ich tworzenia i podtrzymywania. Gdy tylko
doświadczamy traumy lub zaniedbania w obszarze relacji związanych
z opieką, występuje wysokie ryzyko zmiany w sieciach neuronowych
dotyczących odczytywania innych ludzi i reagowania na nich. Kiedy
zdolności więziotwórcze zostają upośledzone, wystąpią trudności
w nawiązywaniu przyjaźni, w szkole, w pracy, w obszarze bliskości
i rodziny; pojawi się również ryzyko powielania
międzypokoleniowych wzorców przemocy.
Oprah: Niektórzy właściwie nie są w stanie płynąć z nurtem lub żyć
w zgodzie z innymi ludźmi. Wybuchają na swoich szefów. Nie można
na nich polegać jak na przyjaciołach. Sabotują nowe związki.

Dr Perry: Jednak prawie zawsze jest tak, że ci ludzie naprawdę pragną


budować więzi. Mogą nawet być dobrzy w rozpoczynaniu relacji,
po prostu fatalnie im wychodzi ich podtrzymywanie. I oczywiście,
ponieważ z natury jesteśmy stworzeniami relacyjnymi, ta trudność
jest niszcząca fizjologicznie i psychologicznie. Prowadzi do izolacji,
samotności, braku więzi i wiążą się z nią wszelkiego rodzaju inne
problemy, także te dotyczące zdrowia fizycznego.

Oprah: Dlatego właśnie poza środowiskiem zawodowo zajmującym


się zdrowiem psychicznym lekarze rodzinni, pracownicy opieki
zdrowotnej i specjaliści wszystkich dziedzin medycyny muszą brać
pod uwagę nie tylko to, co może fizycznie dolegać ich pacjentom, ale
także to, co im się przydarzyło.

Dr Perry: Owszem. Zdrowie fizyczne jest kolejnym ogromnym,


potencjalnie problematycznym obszarem związanym z traumą
rozwojową. Niekorzystne doświadczenia na tym etapie zwiększają
ryzyko wszelkiego rodzaju problemów zdrowotnych, takich jak:
choroby serca, astma, dolegliwości ze strony układu pokarmowego
oraz choroby autoimmunologiczne. Zrozumienie tych korelacji może
zmienić sposób, w jaki diagnozujemy i leczymy te problemy.
Doskonałym przykładem jest cukrzyca. Na świecie jest czterysta
piętnaście milionów ludzi, którzy na nią cierpią. W samych Stanach
Zjednoczonych liczba ta wynosi około trzydziestu czterech milionów –
to trochę więcej niż jedna osoba na dziesięć. Kolejnych osiemdziesiąt
osiem milionów dorosłych Amerykanów ma stan przedcukrzycowy
i dotyczy ich ryzyko kardiometaboliczne. Jeżeli trauma zmieniła ich
GUR-y (patrz ilustracja 2), będą występowały u nich uporczywe
problemy z regulacją, w tym regulacją poziomu cukru we krwi oraz
uwalniania insuliny. Zarówno ryzyko wystąpienia cukrzycy, jak
i sama choroba związane są z historią niekorzystnych doświadczeń.

Oprah: Zaraz, zaraz, zatrzymaj się na chwilę, ponieważ wiem,


że niektórzy powiedzą: „cukrzyca ma podłoże czysto biologiczne”.
Jednak nasza rozmowa pokazuje, a potwierdzają to twoje badania
z ostatnich trzydziestu lat, że nic nie dzieje się w próżni. Zdrowie
fizyczne i emocjonalne są ze sobą ściśle powiązane.

Dr Perry: Właśnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że większość ludzi,


w tym wielu lekarzy, dokonuje rozróżnienia zdrowie „biologiczne”
versus „psychologiczne”. Na przykład bardzo często środowisko
medyczne odrzuca fizyczne symptomy związane z traumą, takie jak
bóle głowy lub bóle brzucha, które często trapią ludzi z uwrażliwioną
reakcją dysocjacyjną. Oto przykład na temat bólów brzucha
pochodzący z materiałów rozprowadzanych przez akademicki ośrodek
medyczny w roku 2020. To instytucja, która codziennie uczy nowych
lekarzy, a tak brzmi fragment wciąż upowszechnianych przez nią
treści: „Ogromnej większości dzieci i nastolatków z nawracającymi
bólami brzucha dotyczy ból funkcjonalny lub »nieorganiczny«,
co oznacza, że nie jest on powodowany przez anomalie natury
fizycznej”.
Oczywiście sugeruje to, że jest to ból psychosomatyczny, innymi
słowy: „to tylko głowa”. Brzmi to lekceważąco. I rzeczywiście, wiele
problemów związanych z traumą jest lekceważonych, pomijanych
i niezrozumianych. Jednak kiedy zdobędziemy więcej wiedzy
na temat neurobiologii i tego, w jaki sposób nasze zmysły oraz mózg
przekładają doświadczenie na aktywność „biologiczną”, nikną
sztuczne rozróżnienia. Jeśli rozumiesz neurobiologię traumy, wiesz,
że ból brzucha u osoby, która ma uwrażliwioną reakcję dysocjacyjną,
powoduje fizyczna „anomalia”. Zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego,
że „obraz świata” danej osoby może zmienić jej układ odpornościowy
i że pozytywna rozmowa z przyjacielem może wpłynąć na to, jak tego
dnia będą działać serce lub płuca danego pacjenta. To przenikanie
staje się wówczas jasne. Tak jak powiedziałaś, Oprah, wszystko ma
znaczenie.
A co najważniejsze, zaczynasz rozumieć, że potrzeba przynależności
jest kwestią biologiczną, a brak więzi niszczy nasze zdrowie. Trauma
jest oderwaniem, a ono wpływa na każdy układ w naszym ciele.
Pozwól, że podam ci przykład. Poproszono mnie kiedyś
o skonsultowanie przypadku Tyry, hospitalizowanej szesnastolatki
z cukrzycą. Miała insulinozależną cukrzycę typu 1 (IDDM), czasem
nazywaną cukrzycą młodzieńczą. Dla jasności dodam, że ta forma
cukrzycy ma zarówno komponent genetyczny, jak i nasilają ją pewne
doświadczenia z wczesnego życia (na przykład infekcja lub reakcja
autoimmunologiczna). Nie sugeruję, że choroba Tyry była
spowodowana traumą; została u niej zdiagnozowana dużo wcześniej,
a przed pobytem w szpitalu dziewczyna miała dobrą opiekę. Potrafiła
samodzielnie badać poziom cukru we krwi i podawać sobie zastrzyki
z insuliny.
Tyrę przyjęto do szpitala w stanie śpiączki cukrzycowej; poziom
cukru w jej krwi wzrósł tak bardzo, że straciła przytomność. Zespół,
który się nią opiekował, opanował kryzys i jej stan się ustabilizował.
Przez następnych kilka dni w szpitalu starano się dobrać jej
odpowiednią dawkę insuliny, lecz zespół lekarzy nie był w stanie
sobie z tym poradzić. Dawka, która wydawała się działać rano,
wieczorem okazywała się zbyt wysoka (co sprawiało, że poziom cukru
we krwi Tyry drastycznie spadał) albo zbyt niska (co sprawiało,
że poziom cukru był niebezpiecznie wysoki). Lekarze zaczęli
podejrzewać, że Tyra celowo manipuluje insuliną lub ukradkiem
podjada słodycze. Nie mogli zrozumieć rozhuśtania poziomu cukru
w jej krwi mimo dawek, które według nich były odpowiednie.
Ponieważ podejrzewali u dziewczyny zachowania autodestrukcyjne,
poprosili o konsultację psychiatryczną.
Poszedłem spotkać się z Tyrą w jej szpitalnej sali. Była pozytywnie
nastawiona, miła, współpracująca i zafrapowana niezdolnością
zespołu medycznego do ustalenia, o co chodzi z jej insuliną. Od lat
dobrze sobie radziła z dawkowaniem.
Po mniej więcej 10 minutach rozmowy Tyra nagle zamilkła
i wyraźnie się spięła. Pomyślałem, że może czymś ją zdenerwowałem.
Po chwili jednak zauważyłem, że wygląda przez okno i patrzy
w stronę karetki, która podjeżdża na sygnale pod oddział ratunkowy.
Kiedy pracuje się w szpitalu i ciągle rozlegają się syreny, z czasem
przestaje się je słyszeć. Ja nawet nie zwróciłem uwagi na ten dźwięk.
Jednak z Tyrą było inaczej.
„Czy mogę zmierzyć ci tętno?” – zapytałem. Moje pytanie wyrwało
ją z zadumy. „Pewnie” – odpowiedziała. Podszedłem, wziąłem ją
za nadgarstek i policzyłem puls: sto dwadzieścia osiem uderzeń
na minutę. Bardzo wysokie jak na dorosłą osobę w spoczynku.
„Zauważyłem, że syrena cię zestresowała”. „Och, chyba tak. Zaraz się
zastanawiam, czy komuś coś się stało”. „Czy znasz kogoś, kogo zabrała
karetka? Oczywiście poza tobą samą?”. To pytanie sprawiło, że znów
utkwiła wzrok w jednym punkcie. Pozwoliłem sekundom przemijać.
Wreszcie zamrugała i zaczęła cicho opowiadać. „Około dwóch tygodni
temu spędzałam czas z przyjaciółmi w parku. Siedzieliśmy na stole
piknikowym. Nie robiliśmy nic złego”. Przerwała. „Nie musisz mi tego
mówić”. „Nie, w porządku”. Nie byłem co do tego przekonany, ale
pozwoliłem jej mówić dalej. „Tak naprawdę, to nie usłyszałam
żadnych strzałów. Keisha twierdzi, że słyszała. Siedziałam tuż obok
Niny, która ni z tego, ni z owego spojrzała wprost na mnie. Jej oczy
zrobiły się wielkie, o takie”. Tyra otworzyła szeroko oczy, by mi
pokazać, jak wielkie. „Wyglądała na kompletnie zaskoczoną, a potem
pisnęła cicho i upadła. Całe plecy miała we krwi”. Widziałem, jak Tyra
powraca do tamtej chwili; jej strach i zagubienie było oczywiste.
Kiedy syrena pod szpitalem zupełnie ucichła, Tyra znów zaczęła
mówić. „Były syreny i policja. Czekaliśmy w nieskończoność
na karetkę. Zabrali ją. To był sam środek dnia. Po prostu sobie
siedziałyśmy”.
Ponownie sięgnąłem do jej nadgarstka. Tętno wynosiło sto
sześćdziesiąt uderzeń na minutę. Oddychała szybko, było oczywiste,
że jest w stanie strachu (patrz ilustracja 6).
„Czy twoi lekarze wiedzą, że coś takiego ci się przydarzyło?”.
„Nie wydaje mi się. Czemu mieliby to wiedzieć?”.
„Jasne. Chyba masz rację, nie spodziewałbym się, żeby pytali
o takie rzeczy. Tyro, wydaje mi się, że wiem, co się dzieje z twoją
insuliną; pozwól, że ci o tym opowiem”. Narysowałem odwrócony
trójkąt i opowiedziałem o reakcji na stres; o tym, jak ciało
przygotowuje się do ucieczki lub walki, kiedy czujemy strach.

Ilustracja 10

SEKWENCJA ZAANGAŻOWANIA
Nasz mózg nieustannie otrzymuje sygnały z naszego ciała (interocepcja) i świata (pięć
zmysłów). Te napływające bodźce są przetwarzane w sposób sekwencyjny, począwszy
od sortowania w niższej części (pień mózgu, międzymózgowie). Żeby móc dyskutować
z drugim człowiekiem, musimy skutecznie przebić się przez niższe obszary i dotrzeć
do kory, części odpowiedzialnej za myślenie, w tym rozwiązywanie problemów, refleksję
i myślenie poznawcze. Ale jeśli ktoś jest zestresowany, rozgniewany, sfrustrowany lub
rozregulowany w inny sposób, nastąpi zwarcie przychodzących bodźców, co doprowadzi
do niewydajnego, zniekształconego napływu danych do kory. Tutaj potrzebne jest
zaangażowanie sekwencyjne. Bez pewnego stopnia wyregulowania trudno nawiązać
relację z drugą osobą, a bez relacji poziom kontaktu rozumowego jest minimalny.
Reguluj, reguluj, dopiero potem dyskutuj. Próba przekonania kogoś argumentami, zanim
będzie wyregulowany, nie zadziała, a jedynie zwiększy frustrację (rozregulowanie) was
obojga. Skuteczna komunikacja, nauczanie, trenowanie, wychowywanie i praca
terapeutyczna wymagają świadomości i przestrzegania tej sekwencji.
Tyra miała bardzo szeroką wiedzę na temat tego, jak insulina
pomaga przetransportować cukier z krwi do komórek ciała, ale nie
miała takiej samej świadomości co do tego, jak adrenalina, uwolniona
podczas zdenerwowania i zagrożenia, „mobilizuje” zmagazynowane
rezerwy cukru, by wsparły działania związane z walką lub ucieczką.
Adrenalina podnosi poziom cukru we krwi. Reakcja Tyry na stres
nadmiernie aktywowana przez niedawne traumy podnosiła u niej
poziom adrenaliny – i stąd skok cukru w jej krwi. Dawka insuliny,
która działała w przeszłości, nie była już wystarczająca. Co więcej,
kiedy była wystawiona na wszelkiego rodzaju bodźce przywołujące
skojarzenie, takie jak dźwięki syren, jej uwrażliwiony mechanizm
reagował nadmiernie, uwalniając bardzo wysoki poziom adrenaliny,
co z kolei prowadziło do uwolnienia dużych ilości cukru. W końcu
spędzała całe dnie w sali, w której przeraźliwy dźwięk syren
powodował nieregularne skoki poziomu cukru we krwi. Nie
manipulowała dawkami insuliny ani nie przemycała jedzenia.
Pytanie o to, co jej się przydarzyło, zmieniło dynamikę regulowania
poziomu cukru w jej krwi.
Przenieśliśmy Tyrę na drugą stronę szpitala, gdzie nie dobiegał
dźwięk syren o każdej porze dnia, oraz zapisaliśmy ją na terapię,
by pomóc jej w dochodzeniu do zdrowia. Po kilku dniach
dawkowanie insuliny zostało ustabilizowane i ustalone, a pacjentka
wróciła do domu.

Oprah: Lekarze nie potrafili wyjaśnić, co się z nią działo pod kątem
„biologicznym”, więc uznali, że winna jest ona sama. Nie wzięli pod
uwagę tego, że na jej biologię może wpływać jakiegoś rodzaju
trauma.

Dr Perry: Nawet im nie przyszło do głowy, żeby o to zapytać.


Dwadzieścia lat temu praktycznie nigdy nie brano traumy za czynnik
wpływający na zdrowie człowieka. Szczerze mówiąc, rzadko
uznawano ją za czynnik wpływający na zdrowie psychiczne. Po dziś
dzień rola, jaką odgrywają trauma i niekorzystne zdarzenia
rozwojowe w zdrowiu psychicznym i fizycznym, pozostaje
niedoceniana. Dzieci i dorośli, którzy doświadczyli traumy na etapie
rozwoju, często cierpią na chroniczne bóle brzucha, bóle głowy, bóle
w klatce piersiowej, omdlenia i epizody przypominające ataki
drgawek. To są bardzo typowe objawy związane z uwrażliwioną
reakcją na stres. Większość lekarzy, jeśli zabraknie im typowych
medycznych wyjaśnień, zaszufladkuje te objawy jako „funkcjonalne”
lub „psychologiczne”. Taka lekceważąca postawa to jedynie sól
na rany.

Oprah: W ciągu wielu lat naprawdę próbowałeś to zgłębiać w swojej


pracy. Jednym z pojęć, które znam z twoich wykładów na temat
mózgu i traumy, jest sekwencyjność. Wspomnieliśmy o niej
wcześniej, ale czy mógłbyś jeszcze raz wyjaśnić, co ona oznacza
i dlaczego jest taka ważna w docenieniu roli tego, co nam się
przydarzyło?

Dr Perry: Oczywiście. Wszystko, co jest sekwencyjne, następuje


w pewnej kolejności, jest serią kroków; najpierw a, potem b,
następnie c. Mózg przetwarza nasze doświadczenia w sposób
sekwencyjny. Wszystkie bodźce sensoryczne (wrażenia fizyczne,
zapachy, smaki, widoki, dźwięki) są najpierw przetwarzane przez
najniższe obszary mózgu; to one chcą być pierwsze. Oznacza to,
że zanim jakiekolwiek nowe doświadczenie ma szansę zostać
rozważone przez wyższą – „myślącą” – strefę mózgu, niższy mózg już
zdąży je zinterpretować i zareagować na nie. Porówna sobie bodźce
sensoryczne nowego doświadczenia z katalogiem zachowanych
wspomnień, zanim mądra część twojego mózgu ma jakąkolwiek
szansę się tym zająć.
Jednak, widzieliśmy to na przykładzie Mike’a Rosemana, niższa
część mózgu nie potrafi „określić czasu”. Niekiedy więc interpretacja
przychodzących sygnałów jest nieodpowiednia. Jeśli jakikolwiek
z bodźców przypasuje jej wspomnienie doświadczenia z przeszłości,
zareaguje, jakby to doświadczenie miało miejsce teraz. Problem
pojawia się wtedy, kiedy to dawne doświadczenie było traumą.
Mózg Mike’a powiązał dźwięk motocykla z terrorem wojny. Mózg
Tyry powiązał dźwięk syren z koszmarem śmierci przyjaciółki.
U ciebie, Oprah, przebywanie samej nocą uruchamiało sensoryczne
wspomnienie nocy sprzed lat, nocy ataku twojego dziadka.

Oprah: Tak więc mózg interpretuje dwa doświadczenia w podobny


sposób, chociaż mogły się wydarzyć w odstępie dekad. Możesz
postrzegać je jako oddzielne wydarzenia, ale twój mózg przypisuje je
do tej samej kategorii. Opisujesz to jako pewien rodzaj zaburzenia
komunikacji wewnątrz mózgu.

Dr Perry: Owszem. Zrozumienie tego, że nasz mózg przetwarza każde


doświadczenie w sposób sekwencyjny, pomaga również wyjaśnić
zaburzenia komunikacji między mózgami; innymi słowy – między
ludźmi. Porozumiewanie się polega przecież na przekazaniu pewnej
idei, koncepcji lub opowieści z mojej kory mózgowej do kory
mózgowej drugiego człowieka. Z inteligentnej części twojego mózgu
do inteligentnej części jego mózgu. Musimy pokonywać jego niższe
obszary. Wszystkie racjonalne myśli pochodzące z naszej kory
mózgowej muszą się przebić przez emocjonalne filtry niższych części
mózgu drugiego człowieka. Nasz wyraz twarzy, ton głosu i słowa
zostają przekształcone za pomocą zmysłów tej drugiej osoby
w aktywność neuronową, a następnie zachodzi sekwencyjny proces
dopasowywania, interpretowania i przekazywania informacji do kory
mózgowej. Po drodze jest wiele okazji, by znaczenie dowolnego
przekazu zostało skondensowane, skrzywione, zwiększone,
zmniejszone lub zagubione.
Pomyślmy o tym, co się dzieje wtedy, gdy zostaje uruchomiona
reakcja stresowa. Frustracja, wściekłość i lęk mogą sparaliżować dolne
części kory. Kiedy ktoś jest rozregulowany, po prostu nie jest w stanie
korzystać z najbardziej inteligentnej części własnego mózgu. Spójrz
jeszcze raz na ilustrację nr 6, która przedstawia funkcjonowanie
zależne od stanu; im dalej się przesuniesz wzdłuż kontinuum
„pobudzenia”, tym silniej niższe partie mózgu zdominują twoje
funkcjonowanie.
W mojej pracy używamy określenia „docierania do kory” –
docierania do miejsca, w którym możesz z kimś się komunikować
w sposób racjonalny. Jeśli ta druga osoba jest wyregulowana, możesz
porozumiewać się z nią w sposób, który będzie ułatwiał komunikację
racjonalną. Jednak kiedy jest rozregulowana, to cokolwiek byś jej
powiedział, nic nie trafi do jej kory, a także nic z tego, co już w tej
korze jest, nie będzie dla niej łatwo dostępne. To podstawowa
sprawa, którą powinieneś rozumieć, jeśli jesteś nauczycielem,
ponieważ podczas gdy wyregulowane dziecko jest w stanie się
uczyć, to rozregulowane już nie. To samo jednak dotyczy
nadzorowania czyjejś pracy lub komunikowania się z kolegami,
partnerem, dziećmi – z każdym. Regulacja stanowi klucz
do budowania bezpiecznej relacji. A pozostawanie w relacji jest
najbardziej wydajnym i skutecznym sposobem na przekazywanie
informacji w górę, do kory. Korepetytor, trener, mentor, terapeuta –
wszyscy polegają na relacji jako na superautostradzie do kory.
Stosujemy termin sekwencji zaangażowania, by opisać kroki
konieczne do pokonania drogi do kory mózgowej. Pozwól,
że przedstawię zastosowanie tej sekwencji w praktyce.
Od wielu lat mam okazję współpracować ze stróżami prawa, w tym
z Federalnym Biurem Śledczym (FBI), co głównie polega na szkoleniu
z zakresu skutków traumy oraz na przesłuchiwaniu dzieci. Przez
pewien czas częściej niż dziś konsultowałem przypadki Oddziału
Specjalnego do spraw Porwań i Seryjnych Morderców FBI. Kiedy
pełniłem tę funkcję, od czasu do czasu proszono mnie
o przesłuchiwanie dzieci – ofiar i świadków.
Joseph był trzylatkiem, który kilka tygodni wcześniej był
świadkiem porwania swojej jedenastoletniej siostry. Wydarzyło się
to, gdy bawili się w południe po sąsiedzku. Kiedy Joseph przybiegł
do domu, umiał powiedzieć swojej matce tylko tyle, że „pan zabrał
Sissy”. Tydzień później znaleziono jej ciało.
Lokalna policja, a także FBI, przesłuchiwały Josepha, ale ten mały,
oszołomiony sytuacją chłopiec nie był w stanie przekazać wielu
szczegółów na temat „pana” oraz samego porwania. Przesłuchiwanie
trzylatków jest wyzwaniem w każdych okolicznościach, a ja byłem
kimś kompletnie obcym, kto próbował wycisnąć z Josepha informacje
na temat najbardziej bolesnego doświadczenia w jego życiu.
Wiedziałem, że wszelkie przydatne dane będą znajdowały się
w pamięci „narracyjnej” – w skrócie: w jego psychicznej rekonstrukcji
zdarzenia. Kluczowe elementy pamięci narracyjnej przechowywane są
w wyższych częściach mózgu, w szczególności w korze.
Pamiętałem też, że lęk spowalnia pracę wielu układów kory,
skutkując praktycznie ich paraliżem; dotyczy to także części
zaangażowanych w pamięć narracyjną (patrz ilustracja 11). Joseph nie
byłby w stanie przekazać mi żadnych przydatnych informacji, jeśli nie
czułby się bezpieczny.

Ilustracja 11

ZALEŻNOŚĆ OD STANU A PAMIĘĆ


ZALEŻNOŚĆ OD STANU A DOSTĘP DO PAMIĘCI EPIZODYCZNEJ
W stanie lęku (rozregulowania) występuje „odcięcie” niektórych układów w wyższych
obszarach mózgu (np. korze). To utrudnia dostęp do pamięci epizodycznej z przeszłości;
powszechnym przykładem tego zjawiska jest stres egzaminacyjny. Treści znajdują się
w mózgu, ale w danej chwili (np. podczas egzaminu) nie sposób z nich korzystać. Kiedy
dana osoba jest wyregulowana, odczuwa bliskość i bezpieczeństwo, przechowywane
dane są dostępne i łatwiej z nich korzystać.

Świadomy mocy, jaką jest społeczne zarażanie emocjami (pamiętasz


gromadzenie się?), wywnioskowałem, że jeśli mama Josepha
wysyłałaby w mojej obecności sygnały, że mnie zna i akceptuje,
mały poczułby się ze mną bezpieczniej; jest to wersja „twój przyjaciel
jest moim przyjacielem” w wydaniu mózgu.
Inną rzeczą, która również wpływa na poczucie bezpieczeństwa
w towarzystwie drugiej osoby, jest historia wspólnych pozytywnych
doświadczeń. Im więcej dobrego czasu z kimś spędzisz, tym bardziej
twój mózg uznaje daną osobę za bezpieczną i znajomą. Dlatego
w terapii klient często zaczyna czuć się wystarczająco bezpiecznie,
by podzielić się swoimi najbardziej trudnymi emocjonalnie
doświadczeniami, dopiero po dziesięciu – do dwudziestu – sesjach.
Przy „dawce” wynoszącej pięćdziesiąt minut raz w tygodniu, jak
w tradycyjnym procesie terapeutycznym, minęłoby dziesięć tygodni,
nim Joseph poczułby się ze mną bezpiecznie. To nie miało sensu
w przypadku przesłuchań tego rodzaju.
Kombinowałem, w jaki sposób – i to szybko – stać się dla Josepha
kimś bezpiecznym i znajomym? Jak sprawić, by sieci neuronowe
w jego mózgu przypisały mnie do kategorii bezpiecznych osób?
Podobnie jak w przypadku omawianego wcześniej małego chłopca,
który był świadkiem śmierci swojej matki podczas napadu na dom,
wystarczająca „dawka” (lub okres aktywacji) sieci neuronowych to
zaledwie kilka sekund. Zamiast więc prowadzić dziesięć
pięćdziesięciominutowych sesji, by Joseph mógł utworzyć serię
związanych ze mną wspomnień, przeprowadziłem dziesięć czy
dwanaście pięciominutowych interakcji. Nawiązanie, kontakt,
wyjaśnienie, rozwiązanie: pięć minut. Nawiązanie, kontakt, zabawa,
rozwiązanie: pięć minut. Wejście i wyjście z jego pola widzenia, jego
przestrzeni, pamiętając o wszelkich czynnikach, które mogą wpłynąć
na czyjeś poczucie bezpieczeństwa w dowolnej interakcji. Podczas
moich krótkich interakcji trzeba było zminimalizować wszelkie
elementy rozregulowujące i zmaksymalizować te regulujące
i zbliżające.
Część problemu w tym przypadku stanowił naturalny „brak
równowagi”, jaki występuje pomiędzy dorosłym a dzieckiem. Podczas
każdej międzyludzkiej interakcji w mózgu każdego z jej uczestników
zachodzą złożone kalkulacje: Czy ta druga osoba jest dla mnie
bezpieczna? Czy to sprzymierzeniec, czy wróg? Czy zrobi mi krzywdę,
czy też pomoże? Co planuje? Co próbuje zrobić? Czego chce? Te
kalkulacje pomagają określić nasze miejsce, jeśli chodzi o przewagę.
Jesteśmy równi: nie czuję się zagrożony. Jestem dominujący: jestem
bezpieczny. Ktoś inny jest dominujący: jestem podatny na zranienie.
Jeśli czujemy się podatni na zranienie, zachodzi zależna od stanu
zmiana w naszych mechanizmach reagowania na stres, a tym samym
w tym, jak się czujemy, jak myślimy i jak interpretujemy tę
interakcję.
Taki międzyludzki rachunek ma zapewnić nam bezpieczeństwo
i utrzymać nas przy życiu. Jeśli nie czujemy się bezpieczni, stajemy się
rozregulowani. Ogólne implikacje tego stanu są głębokie; tego
rodzaju dynamika przewagi jest wbudowana w nasze systemy
socjopolityczne i odgrywa kluczową rolę na przykład w przypadku
systemowego rasizmu.

Oprah: Pamiętam, gdy wyjaśniałeś kwestie przewagi na przykładzie


osoby, której głos odbiera się w inny sposób. Jeśli chodzi o mnie,
kiedy rozmawialiśmy w OWLAG o wyzwaniach towarzyszących
przywództwu, powiedziałeś: „Twój szept jest słyszany jako krzyk”. To
było dla mnie olśnienie.

Dr Perry: No cóż, uosabiasz efekt Oprah. Kiedy znajdujesz się


na szczycie, jeśli chodzi o przewagę, czasem nie zdajesz sobie sprawy
z posiadanej przez siebie władzy albo z wpływu, jaki może mieć
na innych sama twoja obecność. Będziemy o tym rozmawiać, kiedy
dojdziemy do tematu zdrowienia.
Wracając do naszego konkretnego przypadku, wyobraź sobie faceta
o wzroście metr dziewięćdziesiąt, który rozmawia z niespełna
metrowym dzieckiem na temat mordercy jego siostry – przewaga
będzie ogromna. Jeśli miałem „dostać się do jego kory mózgowej”,
musiałem się napracować, by tę przewagę zmniejszyć.
Po rozmowach z agentami FBI, matką i resztą mojego zespołu
ustaliliśmy, że przesłuchanie odbędzie się w domu Josepha, gdzie
chłopiec czuł się najbezpieczniej. Na początku usiedliśmy z matką
przy stole kuchennym, rozmawiając, podczas gdy Joseph ostrożnie
wchodził do pomieszczenia i z niego wychodził. Wcześniej
poproszono matkę, żeby mnie przedstawiła.
„Joseph, chodź tu, kochanie – powiedziała – poznaj mojego kolegę,
doktora Perry’ego”.
Joseph, drżąc, zbliżył się do nas. Wstałem z krzesła i usiadłem z nim
na podłodze. Starałem się zmniejszyć oczywistą fizyczną różnicę,
sprawić, żebym był mniejszy i żebym znajdował się na poziomie jego
wzroku.
„Hej, Josephie. Jestem doktor Perry. Przyszedłem odwiedzić twoją
mamę i ciebie”. Spojrzał na mnie. Ponieważ lęk karmi się niewiadomą,
chciałem, żeby wiedział kto, co i dlaczego. „Jestem lekarzem
pracującym z dziećmi, których rodzinom przytrafiły się trudne rzeczy.
Twoja mama powiedziała mi o twojej siostrze. Tak mi przykro”. Joseph
przestał się ruszać i zapatrzył się przed siebie. „Będziemy się dziś
ze sobą bawić. A potem, kiedy będziesz gotowy, zadam ci kilka pytań
na temat twojej siostry”. Następnie wstałem.
„Idę po kawę – powiedziałem – masz na coś ochotę?”. Joseph nie
spojrzał na mnie i nie powiedział ani słowa.
Zadałem to samo pytanie jego mamie. „Pewnie – powiedziała –
napiję się kawy”.
To wszystko zajęło jakieś trzy minuty. Wyszedłem frontowymi
drzwiami. Wróciłem po dziesięciu minutach. Usiadłem
i rozmawiałem z jego matką przez kolejnych dziesięć minut, podczas
gdy Joseph znów swobodnie wchodził do kuchni i z niej wychodził,
teraz za każdym razem podchodząc coraz bliżej stołu. Na podłodze
w salonie było kilka zabawkowych ciężarówek. Usiadłem
na podłodze i zacząłem się bawić jedną z nich. Początkowo Joseph
mnie ignorował, ale później zbliżył się i ostrożnie mi ją zabrał.
„Przepraszam, Josephie. Powinienem wcześniej zapytać, czy mogę
wziąć twoją ciężarówkę”. Usiadł ze dwa metry ode mnie i udawał,
że bawi się autem. Wtedy wstałem i powiedziałem: „Muszę
wyskoczyć coś załatwić, ale wrócę” – i znów wyszedłem.
Po mniej więcej dziesięciu minutach wróciłem, tym razem
z blokiem i kredkami. Usiadłem przy stole kuchennym i w ciszy
kolorowałem. Matka Josepha siedziała przy mnie, popijając kawę.
Zaciekawiony Joseph podszedł i zaczął się przyglądać. Nie patrzyłem
na niego, tylko powoli przesunąłem w jego stronę kredkę i kartkę.
Nie wziął ich.
Usiadłem na podłodze w salonie, zabierając ze sobą kredki i blok.
Joseph przyniósł ciężarówkę i podał mi ją. Wziąłem, a jemu dałem
kartkę i kredkę. Położył się koło mnie na brzuchu i kolorowaliśmy
w ciszy około pięciu minut. Następnie wstałem, a on spojrzał wprost
na mnie, jakby chciał zapytać, dokąd się wybieram. „Jeszcze wrócę.
Możesz popilnować dla mnie tych kolorów?”.
„Tak” – to było jego pierwsze słowo.
Tak wyglądały jeszcze jakieś trzy krótkie sesje. W pewnym
momencie Joseph powiedział: „Tu są moje najlepsze zabawki”. Wziął
mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju. Obejrzeliśmy po kolei
całą jego kolekcję. Mówił pełnymi zdaniami, był rozmowny
i swobodny. Udało mi się go wyregulować za pomocą zabawy,
systematycznego, powtarzalnego kolorowania, relacyjnego wsparcia
matki, a także spaceru i rozmowy. A za sprawą powtarzanych
kontaktów układy rozpoznawania twarzy w jego mózgu umieściły
mnie w kategorii osób znajomych. Powtórzyliśmy z tuzin takich
„epizodów” interakcji, a układy w mózgu chłopca właściwie nie
zarejestrowały tego, że wszystkie należą do tej samej czterogodzinnej
wizyty.
Joseph i ja nawiązaliśmy relację; byłem postrzegany jako
bezpieczny i znajomy. Pojawił się dostęp do sieci neuronowych
w korze jego mózgu i pamięci narracyjnej. Czy będzie w stanie
porozmawiać o porwaniu siostry i nie sparaliżuje go to?
Pozwoliłem mu kontrolować rozmowę. „Pamiętasz, co mówiłem
o porozmawianiu na temat twojej siostry?”.
„Tak” – Joseph pokiwał głową i przerwał zabawę.
„Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz”.
„Dobrze” – odparł Joseph, ale nie powrócił do zabawy. Podał kilka
szczegółów. Potrzebowałem więcej – długie czy krótkie włosy, wąsy,
ubranie, chudy czy przy kości? Sięgnąłem po starą gazetę, by użyć
przykładów różnych mężczyzn na zdjęciach, nie zdając sobie sprawy
z tego, że gazeta zawierała fotografie związane z porwaniem jego
siostry.
Zobaczył jej zdjęcie. „To Sissy. Ona nie żyje”.
Pokazywałem różne reklamy. „Czy miał takie włosy?” –
próbowałem zdobyć więcej szczegółów. Kiedy przełożyłem stronę,
postawa Josepha uległa zmianie.
Patrząc na zdjęcie podejrzanego, usiadł przodem do niego. „To on” –
powiedział. „To ten zły pan. Ma okulary”.
Kiedy pokazano mu wiele zdjęć innych mężczyzn o podobnych
rysach, Joseph je wszystkie ignorował. A po naszej pracy natychmiast
zidentyfikował podejrzanego podczas wirtualnego okazania mężczyzn
o podobnych rysach.
Na koniec przesłuchania zapytałem: „Josephie, a czy pamiętasz,
gdzie ten pan zabrał twoją siostrę?”.
„Tak”.
„A możesz mnie tam zaprowadzić?”.
Kiedy szliśmy przez jego osiedle, Joseph opowiadał, co się
wydarzyło. Siostra kozłowała jego piłką, która potoczyła się
do głębokiego rowu biegnącego wzdłuż ulicy. Gdy po nią poszła,
podjechał czerwony samochód dostawczy, wysiadł z niego mężczyzna
i wsadził ją do szoferki. Napastnik nie widział Josepha.
Przeżywając ponownie to doświadczenie, Joseph wyraźnie się
zdenerwował. Miał dość. Przerwaliśmy, ale jego identyfikacja i opis
porwania zaprowadziły FBI prosto do dowodów kluczowych przy
skazaniu mordercy jego siostry.
Oprah: Dotarłeś do jego kory mózgowej.

Dr Perry: Tak. Historia Josepha stanowi dobry przykład sekwencji


zaangażowania. Żeby móc się z kimkolwiek komunikować racjonalnie
i skutecznie, musisz mieć pewność, że ta druga strona jest
wyregulowana i że ma z tobą relację, a dopiero wtedy można z nią
dyskutować. Dwadzieścia lat temu wiedziałem już o tym
wystarczająco dużo (a także na temat ogólnego wpływu stresu
i traumy na mózg), żeby się porozumieć z Josephem, nie powodując
paraliżu jego kory mózgowej. Ale wychodząc z jego domu,
zostawiłem za sobą rozbitą rodzinę. Matka nadal cierpiała
po traumatycznej stracie córki; starsza siostra Josepha odeszła
na zawsze. Co roku w urodziny Sissy czuć pustkę; w każde święta jest
puste miejsce przy rodzinnym stole; Dzień Matki jest bolesny
i słodko-gorzki.
Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze wystarczająco dużo na temat
zdrowienia. Chociaż pracowaliśmy z setkami rodzin i byłbym w stanie
dość łatwo wyjaśnić to, co moim zdaniem powodowało ich
cierpienie, wyczerpanie, depresję, stany lękowe, natrętne myśli,
a nawet rozstrojone zdrowie – po prostu nie wiedziałem jeszcze
za bardzo, jak przynieść ulgę w każdej z tych spraw. Ale słuchaliśmy
i uczyliśmy się.
ROZDZIAŁ 6.

OD RADZENIA SOBIE DO
ZDROWIENIA
Większość pracy zawodowej poświęciłem próbom zrozumienia,
w jaki sposób stres i trauma mogą nas zmienić. Jednak początkowo
nadmiernie koncentrowałem się na doświadczeniach ekstremalnie
traumatycznych. Najpierw setki, a wreszcie tysiące dzieci,
nastolatków i dorosłych dzieliły się ze mną historią swojego życia.
Zastanawiałem się, w jaki sposób to, co słyszę, odpowiada szeroko
zakrojonym badaniom neurobiologicznym dotyczącym stresu, jakie
przeprowadzano na zwierzętach. Wiele razy zdarzało mi się myśleć:
„Aha, teraz już rozumiem. Tak właśnie działa trauma. Tak wpływa
na mózg i zachowanie”. Ale myliłem się. Dowiadywałem się
ważnych rzeczy, ale nie rozumiałem tego zjawiska w pełni.
Zacząłem się zastanawiać głębiej nad dochodzeniem do zdrowia
po urazie psychicznym. Byłem w tamtym czasie przekonany, że im
bardziej ekstremalna historia traumy danej osoby, tym trudniej jej
będzie zdrowieć. Jednak początkowo nie zauważałem niektórych
elementów tej układanki. Dostrzegłem je trzydzieści lat temu,
próbując zrozumieć dwóch dwunastolatków, którzy mieszkali
w ośrodku wychowawczym. Obu umieszczono tam, ponieważ
kolejne rodziny zastępcze i szkoły z internatem nie dawały rady nad
nimi zapanować. Chłopcy byli w szóstej klasie, nie radzili sobie
w szkole, a ich poziom czytania odpowiadał umiejętnościom dzieci
z czwartej klasy. W dokumentacji znalazłem te same etykietki
diagnostyczne DSM: ADHD, głęboka depresja, zaburzenia
eksplozywne przerywane i zaburzenia zachowania. Obaj
przyjmowali wiele leków przepisywanych w nadziei na ukrócenie
destrukcyjnych objawów. I obaj mieszkali w ośrodku
wychowawczym od około roku. Jednak podczas pierwszych spotkań
przy każdym z nich „czułem się” inaczej. Obaj wprowadzali
w pomieszczeniu określony nastrój, tworząc zupełnie odmienny
klimat emocjonalny. Thomas doświadczył przemocy fizycznej
od wybuchowego, agresywnego ojca. Gdy chłopiec miał sześć lat,
odebrano go rodzinie. Przewinął się przez dwanaście rodzin
zastępczych, a po trzech hospitalizacjach trafił do ośrodka, w którym
się poznaliśmy. Było to pierwsze miejsce, w którym osiadł na dłużej.
Wciąż odwiedzała go matka, sporadycznie również ojciec. Pomimo
swojej przeszłości Thomas był kontaktowy, uśmiechnięty i otwarty
na to, byśmy się poznali. Łatwo było jednak dostrzec jego
nadmierną czujność, nerwowość i skrajne wahania nastrojów.
Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, jego tętno w stanie
spoczynku wynosiło sto dwadzieścia osiem uderzeń na minutę.
Zauważalny brak skupienia, opozycyjność, prowokacyjność
i agresja stanowiły przejaw nadaktywnej oraz nadmiernie
reaktywnej reakcji mobilizacji (patrz ilustracje 5 i 6). Thomas był
nieustannie przerażony. Nie wierzyłem w poczwórną diagnozę
z klasyfikacji DSM, którą mu postawiono. Moim zdaniem miał
jedno zaburzenie – dziecięcą wersję zespołu stresu pourazowego.
Jamesa „odbierało” się zupełnie inaczej – a wręcz wcale.
Przypominało to siedzenie z duchem, chłopiec był pusty w środku.
Kiedy z nim przebywałem, czułem się sam. W dokumentacji nie
odnotowano żadnej z „tradycyjnych” traum typowych u dzieci
z rodzin zastępczych. Jego matka, prawdopodobnie cierpiąca
na depresję, zniknęła ze swoim chłopakiem, kiedy James miał trzy
miesiące. Po sześciu tygodniach, które spędził w pogotowiu
opiekuńczym, zgodziła się go przygarnąć samotnie mieszkająca
babcia ze strony matki. Wydaje się, że nie była zadowolona
z przymusu wychowywania Jamesa. Z dawnych akt wyłaniał się
obraz zdemoralizowanej i zgorzkniałej opiekunki. Robiła jednak,
co mogła. Nie odnotowano przemocy fizycznej ani seksualnej,
zażywania narkotyków w obecności dziecka ani traum innego
rodzaju; liczne notatki informowały po prostu o pozbawionym
zaangażowania i interakcji stylu opiekuńczym „wyczerpanej” babci
i minimalnej liczbie interakcji werbalnych, a także fizycznych. James
stał się nieuważny i nieposłuszny. Nie motywowały go nagrody
i pozostawał obojętny na konsekwencje swoich wybryków.
Podbierał innym pozornie pozbawione znaczenia rzeczy – ołówek,
bransoletkę, małą zabawkę. Podczas konfrontacji po kradzieżach
wypierał się wszystkiego nawet w obliczu oczywistych dowodów.
Kilka razy groził, że dźgnie innych uczniów nożem; w dokumentach
znalazły się opisy jego agresywnych wybuchów, ale
po dokładniejszym sprawdzeniu okazywało się, że tak naprawdę
nigdy nikogo nie uderzył, nie popchnął ani nie zaatakował. To były
tylko groźby.
Kiedy James miał osiem lat, jego babka straciła zapał
i zwyczajnie zrezygnowała. Porzuciła go „na rzecz systemu opieki”,
ponieważ „kłamał, kradł i był niewdzięczny”; zaczynała się go bać.
James groził, że ją zabije we śnie. Wylądował więc w państwowym
systemie opieki. Tułał się po rodzinach zastępczych, aż wreszcie trafił
do ośrodka wychowawczego. Brak umiejętności koncentracji, który
doprowadził do diagnozy ADHD, był inny niż u Thomasa, który był
czujny i łatwo się rozpraszał. James był nieuważny, ponieważ nie
przejawiał zaangażowania, najczęściej bujał w obłokach.
W odróżnieniu od Thomasa, którego tętno w spoczynku
wskazywało sto dwadzieścia osiem, u Jamesa wynosiło
sześćdziesiąt.
Choć nadano im te same etykiety w klasyfikacji DMS, Thomas
i James zupełnie nie byli do siebie podobni. Zacząłem się
zastanawiać, jakim James był niemowlęciem. Młoda,
niedoświadczona matka zmagająca się z depresją, przytłoczona
nieustannymi potrzebami dziecka. Może miała jakieś problemy
z tworzeniem relacji czy bliskością? Co jej się przydarzyło wcześniej?
Z próżnego i Salomon nie naleje. Wyobraź sobie wczesne
niemowlęctwo Jamesa, gdy matka co prawda zaspokaja jego
podstawowe potrzeby, ale raczej niewiele więcej. Kiedy tylko
zaczyna „organizować” sobie własną neurobiologię relacyjną, cały
jego świat wywraca się do góry nogami: trafia do pogotowia, gdzie
opiekę nad nim przejmuje cały zespół obcych dorosłych. Każdy
z nich ma inny zapach, głos, sposób dotykania. Po czym wszyscy
znikają równie nagle, jak się pojawili. Szybko rozwijający się mózg
pięciomiesięcznego Jamesa jest już pełen sprzecznych, chaotycznych
„wspomnień” na temat ludzkich więzi. Chłopczyk „dowiaduje się”,
że ludzie znikają, nie są konsekwentni ani przewidywalni. Nie
można polegać na tym, że będą zaspokajać jego potrzeby, pocieszać
go, nagradzać. A teraz wyobraź sobie głodne, wystraszone,
zmarznięte niemowlę, którego opiekun jedynie sporadycznie nad
nim czuwa. Niemowlęcą wersją reakcji walki lub ucieczki jest płacz.
Ale jeśli płacz nie sprowadza czujnego opiekuna albo jeśli dorosły
jest sfrustrowany i agresywny, dziecko musi skorzystać z innych
metod samouspokojenia. W takich sytuacjach dominującą reakcją
przystosowawczą niemowlęcia na stres jest wyłączenie się
z niezrozumiałego, niebezpiecznego świata zewnętrznego
i wycofanie się do swojego wnętrza.
Kiedy poznałem Jamesa, wiedziałem już, że u zwierząt
podstawowym sposobem przystosowania się do określonych
stresorów jest dysocjacja. Korzystają z niej, kiedy od zagrożenia nie
sposób uciec, kiedy są unieruchomione lub kiedy walka nie ma
sensu. Ten rodzaj stresu wywołuje u zwierząt reakcję „kapitulacji”
czy też „poddania się”. W ich organizmach zachodzą zmiany
fizjologiczne. Udają martwe. Istnieją obszerne badania na ten
temat. Dziwne, że po dziś dzień podobne badania na temat
neurofizjologii dysocjacji u ludzi są daleko w tyle.
Tak czy inaczej, mieliśmy dwoje dzieci z tymi samymi etykietami
DSM, które zupełnie inaczej się zachowywały i odmiennie
reagowały na leczenie. Skąd te różnice? Z tego, co im się przydarzyło
w dzieciństwie.
Kiedy spędziłem więcej czasu z Thomasem, wiedziałem coraz
więcej o wszystkich kochających ludziach w jego burzliwym świecie.
Jego matka, ciotka i babcia od strony matki były bardzo czułe
i zabiegały o to, by Thomas mógł wrócić do domu. Jednak matka
chłopca nie chciała zostawić męża, a mąż nie potrafił przestać
zażywać.
Dowiedziałem się, że ojciec Thomasa nie od zawsze stosował
przemoc. Jak przekazała mi rodzina, problem pojawił się wraz z jego
powrotem z Wietnamu. W tamtych czasach nie rozumiano zbyt
dobrze zjawiska zespołu stresu pourazowego i wielu weteranów
tamtej wojny nie otrzymywało żadnej pomocy. Ojciec Thomasa
stracił pracę z powodu nadużywania alkoholu i narkotyków,
a kiedy nie był już w stanie zapewnić bytu najbliższym, ucierpiała
na tym jego samoocena. Cykl traum – wstydu, cierpienia, alkoholu,
gniewu, upokorzenia i straty – przyspieszył rozpad rodziny.
Zanim jego ojcu się pogorszyło, Thomas miał dobry start w życie
oraz czułą i stałą opiekę. Kiedy był niemowlęciem, ojciec nie
stosował przemocy. Jednak wraz z narastaniem trudności w życiu
mężczyzny coraz bardziej cierpiała cała rodzina, a w szczególności
matka. Ojciec zaczął bić Thomasa, kiedy ten próbował ją chronić.
Tym samym chłopak stał się piorunochronem, w który trafiał
ojcowski gniew. Matka i inni członkowie rodziny nie byli w stanie
go całkowicie ochronić, ale robili, co potrafili. Bufor w postaci
wsparcia opiekunów oraz dobry początek życia sprawiły,
że sytuacja Thomasa była diametralnie inna. Mimo uwrażliwionej
przez traumę reakcji na stres, chłopiec był neurobiologicznie zdrowy
w zakresie relacji.
Po wdrożeniu terapii Thomas poczuł się lepiej. Jego prawidłowo
ukształtowane umiejętności relacyjne sprawiły, że bardzo dobrze
sobie radził w skoncentrowanym na nich procesie terapeutycznym.
Po dwunastu miesiącach poziom jego rozregulowania się obniżył.
Thomas nauczył się skupiać i dużo lepiej szła mu nauka. Sprawiał
o wiele mniej problemów, jeśli chodzi o zachowanie, i nadrobił
zaległy rok w szkole. Zaczął zdrowieć.
U Jamesa poprawa nie szła w tym samym tempie. Co więcej, było
z nim gorzej. Wciąż miał skłonność do kradzieży i coraz trudniej było
go złapać. Wszystkie próby kształtowania jego zachowania lub
budowy zdrowych relacji spełzły na niczym. Wychodziło wręcz
na to, że nawet przy pomocy terapeutycznej chłopiec jest
pozbawiony narzędzi, by odnieść sukces.
Kluczem do zdrowienia są relacje – będziemy ten temat omawiać
szerzej w dalszej części książki. W przypadku Jamesa każda
interakcja (próba nawiązania relacji) sprawiała, że chłopak
zamykał się w sobie. Dla niego „inni” nie byli bezpieczni. W jego
świecie ludzie potrafili tylko ranić i porzucać. Nie można im było
ufać. Dzięki jego przypadkowi nauczyłem się, że kluczowym
aspektem pytania „Co ci się przydarzyło?” jest „Co ci się nie
przydarzyło?”. Jakiej uwagi, czułego dotyku, potwierdzenia –
ogólnie mówiąc: jakiej miłości – nie otrzymałeś? Zrozumiałem,
że zaniedbanie jest równie toksyczne jak trauma.

— Dr Bruce Perry
Oprah: Kiedy mówisz „zaniedbanie”, co masz na myśli? Czy
zaniedbanie nie jest traumatyczne z definicji?

Dr Perry: Myślę, że w większości przypadków zaniedbanie i trauma


współwystępują. Powodują jednak bardzo odmienne
doświadczenia biologiczne i mogą mieć zupełnie różny wpływ
na mózg i na rozwijające się dziecko. Niektórzy stosują termin
„trauma złożona”, próbując nazwać w ten sposób zarazem
zaniedbanie na etapie rozwoju, jak i maltretowanie. Uważam
jednak, że to zbyt wiele grzybów w barszczu.

Oprah: Pomóż mi więc zrozumieć, na czym polega zaniedbanie.

Dr Perry: Przyjrzyjmy się rozwijającemu się dziecku. Żeby jego


potencjał genetyczny miał szansę w pełni się rozwinąć, konieczne
jest zapewnienie wielu określonych doświadczeń. Jeśli ich
zabraknie, wystąpią nie w porę, z nieodpowiednią regularnością lub
będą miały nieodpowiedni charakter, dziecko nie nabędzie
podstawowych umiejętności. Najpoważniejsze konsekwencje mają
zaniedbania, do których doszło na samym początku życia dziecka,
kiedy jego mózg szybko rośnie; stanowią wówczas zaburzenie
stymulacji niezbędnej do normalnego rozwoju.
Być może słyszałaś o rumuńskich sierocińcach. W czasie reżimu
Ceaușescu ponad pięćdziesiąt tysięcy dzieci spędziło część
wczesnego życia w państwowych zakładach opiekuńczych. W 1989
roku, gdy upadał komunizm, społeczeństwo dzięki prasie zobaczyło
koszmarne warunki, w jakich te dzieci żyły.
W ogromnych salach umieszczano często czterdzieści
do sześćdziesięciu sierot, a każda z nich spędzała cały dzień
w łóżeczku. Pomiędzy nimi krążył jeden opiekun bądź dwoje
pracujących w trybie dwunastogodzinnych zmian. Dzieci cierpiały
z powodu licznych niedoborów. Były niedożywione
i maltretowane. Placówkę opiekuńczą opuszczały z wieloma
deficytami. Część miała niski iloraz inteligencji, inne nie umiały
chodzić, większość miała ogromne problemy z nawiązywaniem
i podtrzymywaniem relacji. Miałem okazję pracować z wieloma
byłymi mieszkańcami rumuńskich sierocińców. W zasadzie im
dłużej dziecko przebywało w ośrodku, im większe miało braki, tym
poważniejsze były jego problemy. W niektórych przepełnionych
zakładach w jednym łóżeczku było więcej maluchów.
Paradoksalnie, dzieci, które musiały dzielić kojce z innymi,
ostatecznie lepiej sobie radziły w życiu.
Rumuńskie sieroty są dziś dorosłymi ludźmi; większości z nich
nadal jest ciężko. Występuje w tej grupie o wiele większe ryzyko
bezrobocia, problemów ze zdrowiem psychicznym i fizycznym,
a także trudności w relacjach.
Podobne pojedyncze przypadki zdarzały się w Stanach
Zjednoczonych, a nasza grupa kliniczna pracowała z wieloma
dziećmi i nastolatkami, które doświadczyły w swoich środowiskach
skrajnego zaniedbania. Dzieci te są niewystarczająco uspołecznione.
Nie umieją korzystać z toalety, nie potrafią używać sztućców, mają
minimalne umiejętności językowe. W najbardziej skrajnych
przypadkach wydają się „dzikie”, bywają też nazywane „wilczymi”.
W „Oprah Winfrey Show” przedstawiłaś historię jednego z takich
dzieci, Dani, znanej jako „dziewczynka z okna”. Pierwszych sześć lat
życia spędziła w zamknięciu i była głęboko zaniedbana, czego
skutki były opłakane. Szczęśliwie zabrano ją z domu i adoptowano.
Dochodzi do zdrowia dramatycznie wolno, ale jej sytuacja jest
stabilna.
Oprah: Kiedy trafiła do kochającej rodziny, zaczęła robić postępy.
Mimo to wciąż miała trudności z interakcjami społecznymi.

Dr Perry: I tak jest po dziś dzień. W rozwijającym się mózgu dziecka


przez pierwszych sześć lat jego życia ogromnie dużo się dzieje. Jeśli
podstawowe sieci neuronowe nie otrzymają w porę odpowiednich
„doświadczeń”, niektóre z zasadniczych umiejętności nie będą się
normalnie rozwijać. Na ten temat jest jeszcze wiele do odkrycia
i mamy też świadomość, że na tak skrajne przypadki jak Dani mogą
też wpływać inne czynniki rozwojowe, takie jak uraz płodu
w trakcie ciąży lub porodu. Wiemy jednak, że im dłużej dziecko
przebywa w ograniczonym środowisku rozwojowym, tym trudniej
mu będzie dojść do zdrowia, co prześledziliśmy na przykładzie
rumuńskich sierot.

Oprah: Takie przypadki jak historia Dani nie są częstym zjawiskiem.


Sześć lat to strasznie długo. A co, jeśli to byłby „tylko” rok? Albo
gdyby problem dotyczył zachowania jednej konkretnej opiekunki?
Czy jeśli dasz nastolatkowi szlaban i każesz mu siedzieć w swoim
pokoju przez miesiąc, będzie to zaniedbanie?

Dr Perry: Taka sytuacja nie będzie zaniedbaniem, ponieważ


kluczowe układy w jego mózgu już są rozwinięte. Nie jestem
zwolennikiem wysyłania piętnastolatka na miesiąc do pokoju, ale
na pewno nie można porównać takiego zachowania
do pozbawienia małego dziecka bodźców na miesiąc.
Zwracasz teraz uwagę na istotne sprawy. I podobnie jak
w przypadku traumy, jeśli zadamy sobie kilka podstawowych
pytań, będziemy mogli oszacować, czy dana sytuacja nosiła
znamiona zaniedbania, a jeśli tak, jak duże będą jego konsekwencje.
Na jakim etapie rozwoju miało miejsce zaniedbanie? Jaki był jego
schemat? Jak poważne było zaniedbanie lub z jakimi brakami się
wiązało? Jak długo trwało? Jakie były bufory? (Całkowite
zaniedbanie pojawia się jednak rzadko. Najczęściej jest niwelowane
przez tzw. bufory, czyli czynniki łagodzące skutki traumy).
Najbardziej rozpowszechnioną formą zaniedbania jest opieka
pozbawiona konsekwencji i regularności. Polega ona na tym,
że w niektóre dni, kiedy maluch płacze, dorośli przychodzą go
nakarmić i zaopiekować się nim. Innym razem zaś nie przychodzi
nikt. A czasem osoba, która się pojawia, krzyczy, potrząsa dzieckiem
lub robi mu krzywdę. Taki niezrozumiały, chaotyczny świat jest
bardzo rozregulowujący. Doświadczenia niemowlęcia są zbyt mało
ustrukturyzowane, by zmysły mogły wysłać przejrzysty,
uporządkowany zestaw bodźców do rozwijających się układów
mózgu. Świat dla dziecka jest wtedy nieprzewidywalny,
a konsekwencją takiej sytuacji jest zaniedbanie „chaotyczne”.
Kluczowe układy w mózgu rozwijają się w pofragmentowany,
nieuporządkowany sposób, co prowadzi do problemów
w funkcjonowaniu.
Inny rodzaj zaniedbania – zaniedbanie „rozszczepione” – ma
miejsce wtedy, kiedy wiele aspektów rozwoju dziecka przebiega
normalnie, lecz nie wszystkie. To oznacza, że tylko niektóre
z podstawowych układów są w porę poddawane niezbędnej
stymulacji. Podam przykład.
Miałem kiedyś pięcioro pacjentów, rodzeństwo w wieku
jedenastu, ośmiu, sześciu, czterech i dwóch lat. Wszyscy byli
wspaniali. Matka wychowywała ich sama; miała dwa doktoraty;
bardzo kochała swoje dzieci. Problem w tym, że cierpiała
na urojenie i doświadczała głębokiego lęku, że jeśli tylko spuści je
z oka, coś im się stanie. Zamknęła więc je wszystkie w pokoju –
na stałe, dzień i noc. Z czasem rozpoczęła edukację domową
i nalegała, by przebywały w fotelikach samochodowych
na kanapach. Doszło do tego, że fizycznie unieruchamiała je pasami.
Nie pozwalała im pełzać ani chodzić.
Była ciepłą matką, bardzo skupioną na rozwoju poznawczym.
Wszystkie dzieci były o rok lub dwa lata do przodu w szkole.
Umiały mówić i były uspołecznione względem siebie nawzajem,
ale nawet najstarsze z nich ledwo dawało radę wstać. W tej rodzinie
zaszło „rozszczepienie” w postaci deprywacji aktywności
motorycznej; w efekcie dzieci miały dramatycznie niedorozwinięte
nogi i braki w umiejętnościach neuromotorycznych. To skrajny
przypadek rozszczepionego zaniedbania. Istnieje jednak wiele
innych sytuacji, w których określony, istotny obszar rozwoju jest
do pewnego stopnia ignorowany lub niewystarczająco
stymulowany. Problem ten dotyczy również rozwoju
emocjonalnego.

Oprah: Na wiele sposobów można zaniedbywać dzieci.


Widywałam takie, których w rodzinnym domu nie dostrzegano.
Wyrastały wówczas na emocjonalne duchy, jak James.

Dr Perry: Zajmowałem się kilkorgiem zaniedbanych emocjonalnie


dzieci bardzo zamożnych rodziców, którzy zdecydowali się
„podzlecać” rodzicielstwo i zrobili to w sposób, który zdradzał brak
wiedzy na temat rozwoju. Nie rozumieli, jak ważna na wczesnym
etapie życia jest stałość relacji, więc niemowlęciem opiekowały się
różne na zmiany wynajęte opiekunki.

Oprah: Co masz na myśli? Często się słyszy, że nieważne, kto i jak


wiele osób opiekuje się dzieckiem, o ile dostaje ono miłość i uwagę.
Czy jest inaczej?
Dr Perry: To doskonałe pytanie. Z zasady jest tak, że im bardziej
uważni i kochający są ludzie w twoim życiu, tym lepiej. Jednak jeśli
przypominasz sobie nasze wcześniejsze rozmowy o rozwijającym się
mózgu i procesie powstawania obrazu świata, pamiętasz też,
że na wczesnym etapie mózg potrzebuje stałych, schematycznie
powtarzanych doświadczeń, by mogły się w nim rozwinąć
podstawowe układy. Omówmy to na przykładzie języka.
Powiedzmy, że przez sześć tygodni mówisz do niemowlęcia
wyłącznie po angielsku, po czym stwierdzasz: „Dosyć tego,
przechodzimy na chiński”. Przez następnych pięć miesięcy dziecko
słyszy tylko chiński, aż tu nagle: „Już wystarczy, pora na francuski”.
I tak jeszcze dziesięć razy, nim maluch skończy trzy lata. Takie
biedne dziecko nie będzie mówiło w żadnym języku. Pomimo
że w takiej nauce nie ma nic złego i że przy każdej zmianie
„aktywuje” się część mózgu odpowiedzialna za mowę, przy braku
wystarczającej liczby powtórzeń zdolność dziecka do mówienia
i operowania językiem nie może się odpowiednio uporządkować.
Zaburzenia związane z językiem mogą wystąpić także, jeśli dziecko
słyszałoby piętnaście różnych języków każdego dnia. Nie
wystarczyłoby czasu i powtórzeń w żadnym z nich, żeby
rozwijający się mózg niemowlęcia mógł się w nich zorientować.
Wystąpiłoby opóźnienie mowy, która prawdopodobnie byłaby
nieprawidłowa.
Podobnie jest z relacjami. Jeśli niemowlę oswaja się z jedną
osobą przez sześć tygodni, a później opiekun znika i pojawia się
ktoś nowy, kto w końcu też znika, i tak dalej, mózg dziecka nie
uzyska wystarczającej liczby interakcji z jedną osobą, by stworzyć
sobie szkielet, który pozwala na rozwój bezpiecznej neurobiologii
relacyjnej.
Kilka bezpiecznych, stałych i opiekuńczych więzi w pierwszym
roku życia jest podstawowym warunkiem posiadania wielu
zdrowych relacji w latach późniejszych. Odpowiednia liczba
powtórzonych interakcji pozwala na zbudowanie fundamentów –
podstaw relacyjnego szkieletu – które determinują dalsze rozwijanie
więzi. Porównajmy to ponownie do języka: kiedy nauczysz się
jednego czy dwóch języków obcych, łatwiej ci później nauczyć się
kolejnych. Lecz jeśli niemowlę lub dziecko dorasta w domu,
w którym „miłość” zleca się podwykonawcom, może to mieć
konsekwencje w postaci zaniedbania rozszczepionego, w którym
kluczowe umiejętności relacyjne są niedostatecznie rozwinięte lub
zwyczajnie niewielkie.

Oprah: Wydaje mi się, że podczas gdy w tak wielu sprawach


stajemy się coraz bardziej zależni od technologii, istotnym aspektem
jest opieka nad naszymi dziećmi. Coraz częściej widzę, że rodzice
powierzają ją telefonom bądź tabletom. Albo pozostawiają dzieci
samym sobie, podczas gdy oni siedzą z nosem w urządzeniach
elektronicznych. Pewnego razu, gdy jechałam samochodem przez
Chicago, utknęłam za dorożką. Wychylały się z niej dzieci,
rozglądały się, matka zaś prowadziła pogaduszki przez telefon przez
całą przejażdżkę. Ani razu nie nawiązała kontaktu z dziećmi, nawet
nie spojrzała w ich stronę. Przyszło mi na myśl, że kiedy wysiądą,
wrzuci do internetu zdjęcie z podpisem: „Patrzcie na nas, czy to nie
super, że przejechaliśmy się dorożką?”. Bardzo często widuję teraz
rodziców, którzy niby spędzają czas z dziećmi, ale tak naprawdę są
gdzie indziej.

Dr Perry: Myślę, że jest to ogromny problem w naszym


zdekoncentrowanym społeczeństwie. Nie jesteśmy zbyt mocno
obecni tu i teraz.
Oprah: Nawet niemowlę zdaje sobie sprawę z tego, czy jesteś przy
nim myślami. Wie, kiedy jesteś podekscytowany czy szczęśliwy.
Wyczuwa to. Wie, czy jest bezpieczne. Pragnie kontaktu
wzrokowego.

Dr Perry: Dzieci pragną pełnego zaangażowania. Chcą twojej


obecności. Niezdolność do bycia autentycznie obecnym ma
toksyczny wpływ na rozwój. Mózg niemowlęcia stara się pojąć,
o co chodzi w świecie, a ponieważ jesteśmy stworzeniami
społecznymi, kluczowym elementem jest zbudowanie poczucia
przynależności: coś znaczę, jestem jednym z klanu. Ten proces zależy
od tego, czy otrzymujemy konkretne sygnały od innych, którzy
potwierdzają, że „masz znaczenie”. W szczególności ważne są te
sygnały, które płyną od rodziny. I wymaga to poświęcenia
całkowitej, a nie tylko częściowej uwagi niemowlęciu, małemu czy
większemu dziecku. Patrzę na ciebie. Słucham cię. Jestem tu z tobą.
Każdemu z nas zdarzyło się rozmawiać z kimś i odczuwać
lekceważenie. Dzieje się tak, gdy nasz rozmówca stracił
zainteresowanie relacją, bo chciał spojrzeć na telefon. I choć
jesteśmy dorośli, a nasze mózgi są rozwinięte, mamy pojęcie o tym,
jak działa świat, to wciąż odbieramy takie zachowanie jako brak
szacunku. Jest nam przykro.

Oprah: Czujemy, że nie byliśmy wystarczająco ważni, by utrzymać


czyjąś uwagę.

Dr Perry: Tak jest. Nie jestem wystarczająco ważny. Jeśli takie


uczucie jest dość przykre dla dorosłego, wyobraź sobie, co się stanie,
jeśli będzie to stały przekaz odbierany przez dziecko na etapie
kształtowania „obrazu świata”: Nie jestem ważny. Umiejętność
odczuwania przez dziecko empatii i opiekuńczości – zdolność
do kochania – zależy od rodzaju, jakości i liczby czułych interakcji,
jakich doświadczy na wczesnym etapie życia. Jeśli doświadczy
lekceważenia i braku zaangażowania, nie zostaną postawione
odpowiednie fundamenty, by mógł na nich wzrosnąć człowiek,
który potrafi kochać. Wprost przeciwnie, powstaje fundament pod
emocjonalnie wygłodniałą, domagającą się uwagi osobę, która
pragnie gdzieś przynależeć, ale nie ma neurobiologicznej zdolności,
by naprawdę znaleźć to, czego jej trzeba. Lekceważenie przez
opiekunów może też wywoływać niemożliwy do ugaszenia głód
miłości. Nie potrafisz kochać, jeśli sam nie byłeś kochany.

Oprah: Z naukowego punktu widzenia: co się dzieje, kiedy matka


lub ojciec siedzą z nosem w telefonie, a dziecko próbuje czegoś
wspólnie z nimi doświadczyć?

Dr Perry: Podpowiedź możemy znaleźć w słynnym doświadczeniu


z dziedziny psychologii rozwojowej przeprowadzonym przez
mojego przyjaciela i kolegę po fachu dr. Eda Tronicka, które nosi
nazwę eksperymentu „kamiennej twarzy”. W skrócie polega ono
na tym, że rodzic nie przyjmuje żadnego wyrazu twarzy podczas
interakcji z dzieckiem. Ma być wycofany, bierny i chłodny.
Niemowlę natychmiast próbuje przywołać uwagę rodzica,
a w obliczu niepowodzenia po kilku sekundach wpada w wyraźną
rozpacz.

Oprah: Zaczyna płakać?

Dr Perry: Owszem, często. Paradygmat „kamiennej twarzy”


pokazuje, że dziecko w kilka sekund instynktownie orientuje się,
że rodzic jest niezaangażowany i nieobecny emocjonalnie, wobec
czego odczuwa stres i próbuje zwrócić na siebie uwagę. Kiedy jego
starania spełzają na niczym, niemowlę się poddaje i wycofuje.
Wyobraź sobie tylko, jaki wpływ na rozwój może mieć taka
codzienność. Chłodny, wycofany opiekun, tylko wybiórczo
zainteresowany dzieckiem może mieć na nie bezpośredni, toksyczny
wpływ potencjalnie przez całe życie. Może ono dorastać w poczuciu
bycia nieodpowiednim, niegodnym miłości. Nawet mimo licznych
talentów i umiejętności w dorosłości nadal będzie się czuło
„niewystarczające”, co może prowadzić do wielu niekorzystnych
zachowań, w tym do niezdrowych sposobów zwracania na siebie
uwagi, do sabotowania własnych starań, a nawet do autodestrukcji.

Oprah: Małe dziecko polega na swoim rodzicu czy opiekunie


w kwestii własnej regulacji. Sytuacja, kiedy niemowlę potrzebuje
pocieszenia albo jedzenia, a opiekun jest lekceważący, obojętny
bądź wręcz nieobecny, rzutuje na tworzący się u dziecka mechanizm
reagowania na stres, a ten staje się nieprzewidywalny i niemożliwy
do kontrolowania.

Dr Perry: Tak, tworzy się wtedy uwrażliwiona reakcja stresowa.


Przyjrzyjmy się temu: wiemy już, że ciało człowieka – czy to
niemowlęcia, czy dorosłego – ma kilka mechanizmów, które
pomagają mu radzić sobie z bieżącymi wyzwaniami. Jednym z nich,
powszechnie znanym, jest reakcja walki lub ucieczki, o której już
rozmawialiśmy (patrz ilustracja 6).

Oprah: Patrzę na ten schemat – spokój, mobilizacja, alarm, strach,


przerażenie. Wyjaśnij mi po kolei.

Dr Perry: Kiedy jesteśmy zestresowani, reakcja narasta stopniowo.


Podobnie aktywują się struktury w mózgu i w ciele, które mają
nam pomóc. Kiedy nie jesteś zestresowana, jesteś spokojna, możesz
zastanawiać się nad przeszłością czy przyszłością. Kiedy jednak
napotykasz jakieś wyzwanie – powiedzmy, że masz prezentację
w pracy – przechodzisz do stanu mobilizacji. Przyglądasz się
słuchaczom, badasz ich twarze podczas swojego przemówienia,
próbując się zorientować, czy udało ci się przedstawić swoje racje.
Czy zrozumieli, co miałam na myśli? Czy podoba im się moja
prezentacja? Czy są znudzeni? Później tego samego dnia masz małą
stłuczkę i na krótką chwilę wchodzisz w stan alarmu: jesteś jak
sparaliżowana, nie masz pewności, co robić... Czy mam zadzwonić
do ubezpieczyciela? Czy trzeba zgłosić to na policję? Czy powinnam
wziąć dane kontaktowe od drugiego kierowcy? Przez chwilę nie
jesteś w stanie myśleć, a wtedy nagle z drugiego samochodu
wyskakuje mężczyzna, zaczyna krzyczeć i grozi ci bronią. Teraz już
wchodzisz w stan pełnego strachu. Jest to również moment,
w którym uruchamia się inny ogromnie istotny mechanizm
reagowania na stres: dysocjacja. Twój mózg nieustannie monitoruje
sytuację i stale ocenia twoje szanse: Czy dam radę stamtąd uciec?
Czy dam radę wygrać tę walkę? Mózg przekazuje ci, że nie wygrasz
walki z facetem, który ma broń, więc starasz się załagodzić sytuację
i ogromnie przepraszasz. Czujesz się, jakbyś oglądała tę scenę
z zewnątrz, jak w filmie. Automatycznie zgadzasz się na wszelkie
jego żądania i od ręki dajesz mu gotówkę. Tracisz poczucie czasu.
Jesteś w stanie dysocjacji. Ciało szykuje się na przyjęcie
ewentualnego urazu; spada tętno. Twoja krew, zamiast kierować się
do mięśni, by pomóc ci w walce lub ucieczce, zwalnia, krążąc
w kończynach. Możliwe, że zbledniesz, a nawet zemdlejesz. Twoje
ciało przygotowuje cię na doznanie urazu, oddzielając się
od zagrożenia zewnętrznego świata i kierując twoją uwagę
do świata wewnętrznego. Uwalnia endogenne opiaty – endorfiny,
enkefaliny – naturalny lek przeciwbólowy, i masz sugestywne
wrażenie, że patrzysz z zewnątrz na to, co się z tobą dzieje.

Oprah: To właśnie niektórzy opisują jako eksterioryzację (out-of-


body experience) i bardzo często nie pamiętają dokładnie, co się
wydarzyło później.

Dr Perry: Tak. Dysocjacja tego rodzaju występuje, gdy pojawia się


cierpienie i ból, od którego nie można uciec ani ich uniknąć. Umysł
i ciało cię chronią. Ponieważ nie możesz fizycznie uciec, a walka jest
daremna, uciekasz w sposób psychiczny do swojego wewnętrznego
świata.
Wracając do niemowlęcia, którego rodzic jest niezaangażowany
emocjonalnie. U tak małego dziecka typową reakcją walki lub
ucieczki jest płacz. Kiedy jednak nikt nie przychodzi lub pojawia się
i jest wściekły, bezradne niemowlę popada w dysocjację,
by przetrwać tę rozpaczliwą sytuację, z której nie ma ucieczki. To
samo dotyczy starszych dzieci, młodzieży i dorosłych, którzy
doświadczają bólu i cierpienia, od których nie mogą uciec; popadają
w dysocjację. Dochodzi do zmian neurofizjologicznych, do których
należy wydzielanie się własnych opiatów w organizmie.

Oprah: Czy dlatego ludzie mówią: „wszystko zwolniło”?

Dr Perry: Tak. Kiedy jesteś w stanie dysocjacji, tracisz poczucie


czasu. Doświadczenia, które zajmują zaledwie kilka sekund, wydają
się trwać wiele minut. Można też czuć się tak, jakby czas się
zatrzymał.
Zbierałem na przykład zeznania agentów, którzy brali udział
w strzelaninach. Opisanie wydarzenia, które trwało dziesięć sekund,
potrafiło zająć im osiem minut. A to dlatego, że w tamtej chwili ich
umysł unosił się w powietrzu. Znajdowali się gdzieś poza swoim
ciałem i obserwowali wydarzenia z zewnątrz.
Wielu z nas zna to uczucie, ponieważ podobny rodzaj ogłuszenia
potrafi wywołać żałoba. Powoduje ona, że czasem podejmujemy
codzienne czynności jak roboty albo chwilami czujemy się,
jakbyśmy występowali w filmie.

Oprah: To, o czym mówisz, jest fascynujące. Często zastanawiałam


się nad tym, co czuli pasażerowie samolotów z 11 września. Zdawali
sobie sprawę z obecności terrorysty na pokładzie i wiedzieli,
że mają tylko chwilę na telefon do rodziny. W chwili przerażenia
musieli doświadczyć jakiejś formy dysocjacji, ponieważ wielu z nich
było w stanie na tyle dobrze funkcjonować, by zadzwonić
do rodziny, napisać liścik lub rzucić się do kokpitu.

Dr Perry: Zwracasz teraz uwagę na to, że w wielu sytuacjach


dysocjacja jest zjawiskiem pozwalającym się przystosować
do sytuacji. Gdyby żołnierz podczas walki zwyczajnie przechodził
kolejno z jednego stanu mobilizacji do kolejnego, aż po etap
ucieczki i walki, zerwałby się na równe nogi i dał postrzelić.
By zachować dostęp do niektórych części kory mózgowej (czyli
do myślenia i zachowywania się zgodnie z tym, jak go wyszkolono,
by mógł przetrwać w walce), musi do pewnego stopnia wejść
w stan dysocjacji. To niezbędne, by mógł przetrwać. Człowiek, który
doświadcza zagrożenia i narastającego lęku, stopniowo traci kontakt
ze swoją korą mózgową. Umiejętność częściowej dysocjacji,
oddzielenia się od niektórych elementów zewnętrznych,
zagrażającego świata i skupienie się na wyuczonym zachowaniu to
klucz do sukcesu w rywalizacji sportowej lub odbywających się pod
ogromną presją występów artystycznych. Do opisywania tych
stanów częściowej dysocjacji stosuje się terminy „przepływu” czy
też „bycia w transie”.

Oprah: Tak naprawdę to każdy z nas codziennie stosuje dysocjację.


To przecież jest bujanie w obłokach, prawda? I może to być zdrowy
mechanizm radzenia sobie w życiem.

Dr Perry: Oczywiście, właśnie tym jest błądzenie myślami. Refleksja


i kreatywność wymagają od nas, byśmy się zatrzymali, zastanowili
i spędzili pewien czas „w swojej głowie”. Rozmyślamy o przeszłości
i wyobrażamy sobie przyszłość, tym samym sprawiając,
że dysocjacyjne oderwanie się staje się niezwykle istotną częścią
naszej codzienności. Jest również bardzo ważnym elementem
interakcji w relacjach.

Oprah: Byłam zaskoczona, kiedy powiedziałeś, że ludzie są w stanie


w pełni skupić się na drugiej osobie i tym, co ona mówi, około
piętnastu sekund, a później ich umysł dryfuje. Powracają
do skupienia raz po raz, kiedy słowa rozmówcy odnoszą się
do czegoś w ich życiu albo mają z tym, co ktoś opowiada, jakieś
skojarzenia. I tak błądzą tam i z powrotem.

Dr Perry: I to zupełnie normalna, przystosowawcza umiejętność.


Powinniśmy zrozumieć, że dysocjacja nie jest czymś złym, chociaż
może występować w złych okolicznościach. Sama w sobie jest
korzystna. Na przykład kiedy dziecko śni na jawie podczas lekcji,
może to świadczyć o jego kreatywności. Nasz aktualny system
edukacji publicznej jest dobry w produkowaniu pracowników, ale
może być strasznym miejscem dla twórców, artystów i przyszłych
liderów.
Oprah: Bardzo często karzemy dzieci, które śnią na jawie.

Dr Perry: To prawda. Jednak w szkole, w której kadra ma wiedzę


na temat rozwoju dziecka i świadomość wpływu traumy, docenia
się przerwy i ich kluczową rolę w konsolidacji pamięci. W takich
miejscach zachęca się wręcz do refleksji dysocjacyjnej.

Oprah: Och, tak. Dobrze znam tę zasadę z mojej szkoły w Afryce


Południowej. Chodzą do niej wspaniałe dziewczyny, wiele z nich
poznałeś. Pochodzą jednak z trudnych, przesyconych traumą
środowisk. Dlatego musimy kształcić naszych nauczycieli,
by rozumieli, że sen na jawie lub dysocjacja są tak naprawdę dla
nich korzystne. To mechanizm radzenia sobie z życiem, jakiego
można się spodziewać u osób, które dorastały w środowiskach,
gdzie panował chaos, od którego nie było ucieczki, a samodzielne
zapewnianie sobie regulacji spotykało się z minimalnym
wsparciem. W takiej sytuacji potrzebujesz możliwości odcięcia się.
Żeby przetrwać, czasem musisz oderwać się myślami
od otaczającego cię środowiska i jego intensywności.

Dr Perry: Zgadzam się. Dysocjacja jako mechanizm radzenia sobie


z życiem występuje częściej, kiedy jednostka odbiera zagrażającą
sytuację jako taką, od której nie ma ucieczki. Jeśli jesteś dzieckiem,
a w twojej rodzinie jest wiele konfliktów, nie masz wielkiego
wyboru. Nie możesz powiedzieć: „Dobra, to ja się wyprowadzam”.
Bardzo małe dzieci nie mogą walczyć ani uciekać. Muszą zostać.

Oprah: Kiedy dysocjacja jako mechanizm radzenia sobie staje się


zaburzeniem dysocjacyjnym, w którym dziecko coraz częściej udaje
się do swojego wewnętrznego świata?
Dr Perry: Można powiedzieć, że trafiłaś w sedno, kiedy
opowiadałaś o niemowlęciu z nieobecnym emocjonalnie rodzicem.
Pamiętaj, że stres, który występuje w sposób nieprzewidywalny,
niemożliwy do kontrolowania i długotrwały, uwrażliwia
mechanizmy reagowania. Jeśli jesteś dzieckiem, a twoim
preferowanym sposobem adaptacji do stresu jest długotrwała
dysocjacja, efektem jest uwrażliwiona reakcja dysocjacyjna
na wszelkie trudności. Dysocjacja staje się wtedy nadaktywna
i nadmiernie reaktywna.
Na przykład niektóre z młodych kobiet w OWLAG, które jako
dziewczęta dorastały w atmosferze chaosu i zagrożenia, odpływają
myślami w reakcji na wszelkie wyzwania. Przy każdym rodzaju
dyskomfortu.

Oprah: Myślę, że ten fragment naszej rozmowy będzie pomocny


tym, którzy zastanawiają się, dlaczego występuje u nich taka
nadaktywna reakcja. Czemu nie jestem w stanie pozostać w pełni
formy, kiedy robi się trudniej? Dzieje się tak dlatego, że twój mózg
nauczył się wyłączać, kiedy robi się niekomfortowo lub czujesz się
zagrożony. Nawet jeśli sprawdzian z matmy nie jest równie
wielkim niebezpieczeństwem jak sytuacja, w której ktoś chce cię
skrzywdzić, twoja reakcja dysocjacyjna może być nadmierna,
a w efekcie zareagujesz całkowitą dysocjacją.

Dr Perry: Zgadzam się, jednak reakcją nie zawsze jest zupełne


wyłączenie się. Rozmawialiśmy wcześniej o tym, że reakcja
dysocjacyjna na trudności i zagrożenie ma różne stopnie nasilenia
(patrz ilustracja 6). U osób, które reagują na stres dysocjacją,
pierwszym etapem w tym kontinuum jest unikanie. Te osoby nie
chcą konfliktu. Chcą być niewidzialne. Unikają kontaktu
wzrokowego. Nie zgłaszają się na ochotnika. Siedzą cicho podczas
dyskusji. Kiedy już nie mogą być niewidzialne i ktoś zwraca się
do nich bezpośrednio – co o tym myślisz? – przechodzą w tryb
uległości, która w ich przypadku jest jednak pusta.

Oprah: Odpowiadają to, co im się wydaje, że chce usłyszeć druga


strona, jednak sami nie są zaangażowani w rozmowę.

Dr Perry: To jeden z najtrudniejszych elementów pracy z dziećmi,


które doświadczyły traumy rozwojowej.

Oprah: I nie dotyczy to tylko dzieci. Zaobserwowałam to


zachowanie także u dorosłych. Pamiętam program, który
zrealizowaliśmy wiele lat temu z Garym Zukavem. Zaproszona przez
nas do studia kobieta wyjaśniała, że gdy doświadczyła przemocy
seksualnej w dzieciństwie, sabotowała swoje dorosłe związki
niezależnie od tego, czy były szczęśliwe czy nie, wycofując się
emocjonalnie. Opowiadała, że choć autentycznie zależało jej
na partnerze, popadała w dysocjację. Przechodziła kolejne etapy
bycia w związku – za sprawą uległości – ale, jak powiedziałeś, ta
uległość była pusta. Kobieta była nieobecna. Jednak pracowała
z terapeutą nad tworzeniem i podtrzymywaniem zdrowych relacji.
Dziś potrafi być autentycznie obecna. Gary Zukav potwierdził jej
odczucia, przyznając, że wiele osób doświadcza „przerażenia przed
byciem żywym”. Nigdy nie zapomnę tego sformułowania.

Dr Perry: To interesujące stwierdzenie. Jednym z typowych


zachowań osób o uwrażliwionej reakcji dysocjacyjnej jest
samookaleczanie. Takie osoby często mówią: „Kiedy widzę swoją
krew, czuję się żywy. To kojące”.
Oprah: Czy możesz wyjaśnić, jaki mechanizm psychologiczny kryje
się za samookaleczaniem? Wydaje mi się, że nie tylko ja tak
naprawdę nie rozumiem, w jaki sposób ludzie mogą być od tego
uzależnieni.

Dr Perry: Patrząc z zewnątrz, samookaleczanie bardzo trudno


zrozumieć. Rozmawialiśmy o tym, że układy reagowania na stres
mogą stać się nadmiernie reaktywne i że osoba doświadczająca
traumy, od której nie można uciec ani jej uniknąć, popada
w dysocjację. Wspomnieliśmy, że jeśli trauma jest długotrwała bądź
ekstremalna, układy dysocjacyjne się uwrażliwiają – stają się
nadaktywne i nadmiernie reaktywne. Pamiętaj, że podczas
dysocjacji uwalniają się opiaty (enkefalina i endorfiny), naturalne
leki przeciwbólowe. Jeśli osoba, która nie ma uwrażliwionej reakcji
dysocjacyjnej, się skaleczy, jej ciało uwalnia odrobinę tych
substancji, żeby mogła wytrzymać ból; ilość tych opiatów będzie
jednak dość niewielka i proporcjonalna do skaleczenia. Kiedy
jednak ktoś o uwrażliwionej (nadmiernie reaktywnej) reakcji
dysocjacyjnej dokonuje samookaleczenia, uwalnia tych opiatów
bardzo dużo. Przypomina to przyjęcie niewielkiej dawki heroiny lub
morfiny.

Oprah: Czy chcesz powiedzieć, że to jest tak naprawdę przyjemne?


Że skaleczenia nie odczuwa się jak skaleczenia?

Dr Perry: Wystrzał opiatów na skutek nacinania się może tak


naprawdę wydawać się regulujący. Kojący. Dla niektórych jest to
satysfakcjonujące, sprawia, że czują się dobrze.

Oprah: I nie boli?


Dr Perry: Nie. Może się to wręcz stać ulubioną metodą
samoregulacji.

Oprah: Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Czyli żeby poczuć
to ukojenie, musisz być w stanie rozregulowania. Bo jeśli jesteś
wyregulowany, nacięcie będzie boleć, prawda?

Dr Perry: Tak. Musisz mieć uwrażliwioną reakcję dysocjacyjną. To


zazwyczaj wynika z doświadczenia przemocy w przeszłości, która
była bolesna i nie sposób było od niej uciec ani jej uniknąć,
zasadniczo z nieustannego chaosu i poczucia zagrożenia w wieku
niemowlęcym lub we wczesnym dzieciństwie. Bardzo często także
z wykorzystywania seksualnego.

Oprah: Sytuacji, od której nie ma ucieczki.

Dr Perry: Właśnie, a w jej wyniku następuje „uwrażliwienie” –


nadmierna reaktywność – neurobiologicznego aspektu dysocjacji.
Wtedy niezawodnym sposobem na samodzielne uspokojenie się,
złagodzenie bólu staje się samookaleczenie.

Oprah: Niesamowite. Od bardzo dawna się nad tym


zastanawiałam, ponieważ, jak już wspominałam, trafiają do nas
dziewczęta z trudnych, dysfunkcyjnych środowisk. Stworzyłam
OWLAG, by dać im szansę. I trajektorie ich życia się zmieniły.
Jednak mimo to mieliśmy w szkole problem z samookaleczeniami.
I za każdym razem, kiedy mi to zgłaszano, zastanawiałam się, w jaki
sposób w ogóle można wpaść na taki pomysł, żeby się ciąć. W jaki
sposób one się tego uczą? Czy obserwowały, jak ktoś inny to robi?
Co by się stało, gdyby tej szkoły nie było, a te dziewczyny nadal
mieszkałyby w swoich wioskach i miasteczkach? Czy tam również
by się cięły? Czy robią to też mieszkańcy tych wiosek?

Dr Perry: To naprawdę ciekawe pytanie. Jeśli zaczniemy od traumy


wczesnodziecięcej, maluchy, które mają tę uwrażliwioną reakcję,
odkrywają czasem, że kiedy rozdrapią strupek, zadrapanie czy ślad
po ugryzieniu komara, odczuwają przyjemność. Zaczynają się uczyć,
że robienie sobie krzywdy może być regulujące. Jednak to tylko
ułamek grupy ludzi, którzy się samookaleczają. Okazuje się, że wiele
osób uczy się tego od rówieśników; można nawet czasem
zaobserwować wyższy odsetek samookaleczeń, kiedy ten temat
pojawia się w popularnym programie telewizyjnym.
Niektóre dzieci spróbują i stwierdzą: „O nie, to boli. Nie będę już
tego robić”. A inne powiedzą: „Ojej, to niezłe. Jak dragi”. Wielu
licealistów eksperymentuje z narkotykami, ale jedynie osiemnaście
czy dwadzieścia procent będzie mieć nawracający problem
z używkami. Jeśli przyjrzeć się osobom, które raz za razem wracają
do zażywania, bardzo wysoki odsetek będzie miał za sobą
niekorzystne doświadczenia wieku rozwojowego.

Oprah: Narkotyki to kolejna forma regulacji dla części ludzi, którzy


doświadczyli traumy.

Dr Perry: To prawda. Istnieją różne niezdrowe formy


„samoregulacji”, lecz wszystkie z nich są powiązane z tą samą
podstawową neurobiologią układu stresu i nagrody. Niektóre dzieci
na przykład kołyszą się i uderzają głową o ścianę.

Oprah: Widziałam takie przypadki.


Dr Perry: To daje ten sam efekt jak samookaleczanie. Inne dzieci zaś
odkrywają, że wyrywanie sobie włosów albo brwi zapewni im
wydzielenie niewielkiej dawki opiatów.

Oprah: To takie ważne, by zrozumieć. Nie zdawałam sobie sprawy,


jak wszystko się ze sobą wiąże.

Dr Perry: Dzieci znajdą sobie sposób, by się ukoić. Wywoływanie


wymiotów może również powodować wydzielanie się opiatów.
Istnieją więc zaburzenia odżywiania powiązane
z „samouspokajaniem się”, a nie z wyglądem. To zła forma
samoregulacji.

Oprah: Te zachowania są dosyć ekstremalne. Czy istnieją jeszcze


jakieś bardziej zwyczajne sposoby radzenia sobie w takiej sytuacji?

Dr Perry: Oczywiście. I mogą się przeobrazić w cechy osobowości,


które początkowo nie są łatwe do rozpoznania, ale z czasem mogą
wpływać na to, jak ludzie unikają kłopotliwych sytuacji lub sami
się w nie pakują, albo jak wchodzą w interakcje z tzw. trudnymi
osobami.

Oprah: Wspomniałam wcześniej, że przez ogromną część życia


jedną z głównych cech mojej osobowości było dogadzanie innym.
Miało ono wpływ na wszystko – na moją wagę, zdrowie, interesy,
relacje. Kiedy byłeś ofiarą przemocy i wpojono ci, że masz na ten
temat milczeć, będziesz zawsze chciał wszystkim dogodzić,
bo nauczyłeś się, że mówienie głośno o pewnych sprawach skończy
się karą. Nie masz pojęcia, jak mówić „nie”.

Dr Perry: Dogadzanie innym to klasyczny sposób radzenia sobie


z życiem, należy on do zachowań „uległych” obserwowanych przy
dysocjacji. Przypomnę jednak, że to ważne, by pamiętać,
iż dysocjacja i zachowania samoregulujące na jej podłożu nie są
z natury złe.
Umiejętność kontrolowania swoich zdolności dysocjacyjnych jest
potęgą. Dzięki nim ludzie mogą być dobrzy w poznawaniu świata
poprzez refleksję. Kontrola pozwala też intensywnie koncentrować
się na konkretnym zadaniu. Hipnoza, przepływ, bycie „w swoim
świecie” – to wszystko są przykłady transowego stanu, na jaki
pozwala dysocjacja. Ludzie, którzy nauczą się kontrolować, kiedy
i w jaki sposób ją osiągają, mają prawdziwy dar. I mogę ci
zagwarantować, Oprah, że ty sama jesteś bardzo dobra w dysocjacji.
To jedna z twoich supermocy.

Oprah: Naprawdę?

Dr Perry: Oczywiście. Zacznijmy od tego, jak bardzo kochasz czytać.

Oprah: Och tak, to prawda. Książki zawsze były dla mnie sposobem
ucieczki. Stanowiły moją drogę do osobistej wolności. Tak w ogóle
to nauczyłam się czytać w wieku trzech lat i dzięki temu szybko się
dowiedziałam, że istnieje ogromny świat poza farmą mojej babci
w Missisipi.

Dr Perry: Właśnie. Jesteś też osobą wyraźnie refleksyjną.

Oprah: Bardzo.

Dr Perry: Potrafisz wędrować w myślach w różne miejsca


i wyobrażać sobie różne rzeczy dotyczące przyszłości, co bardzo
trudno przychodzi wielu osobom. To właśnie dysocjacja. Zdrowa,
uzdrawiająca i produktywna. Dlatego należy zachować ostrożność,
jeśli chodzi o szufladkowanie dysocjacji jako patologii, zjawiska
ściśle negatywnego. Ona może być niezwykłą siłą. Jednak w twoim
wypadku wygląda na to, że czasem dysocjacyjne zachowania
przystosowawcze prowadziły do uległości. Starałaś się dać ludziom
to, czego chcieli.

Oprah: Tak, mowa tu o dogadzaniu innym.

Dr Perry: Taki był twój tryb domyślny. Nie zwracaj na siebie uwagi,
rób, o co cię proszą, nie dawaj nikomu powodu do złości –
po prostu dawaj ludziom to, czego chcą.

Oprah: Masz sto procent racji. Po prostu dawaj ludziom to, czego
chcą.

Dr Perry: Z czasem jednak się zmieniłaś. Odeszłaś od tego


nadmiernie uległego zachowania. Często używasz pojęcia „intencja”
– a kiedy je wypowiadasz, myślę: „coś, co da się kontrolować” (patrz
ilustracja 3). Twoje życie jest intensywne, pełne wyzwań
i wymagań. Jednak ty, wykorzystując stawianie granic oraz
intencje, sprawiasz, że wzorzec pojawiania się stresu w twoim życiu
jest bardziej przewidywalny, możliwy do kontrolowania i mniej
nasilony. To wzorzec aktywowania stresu, który uzdrawia
i wzmacnia odporność psychiczną.

Oprah: O potędze intencji dowiedziałam się od Gary’ego Zukava. To


pojęcie zmieniło dosłownie wszystko; jest mocą prowadzącą mnie
przez życie. Gary nauczył mnie, że każdą myśl i każde działanie
poprzedza intencja i że efekt twoich doświadczeń jest
zdeterminowany przez intencję, z jaką je podejmujesz. To brzmi jak
coś skomplikowanego, ale rzeczywiście nie podejmuję żadnego
działania, jeśli wcześniej nie zapytam siebie: z jaką intencją to robię?
Kiedy to zrozumiałam, zaczęłam podejmować decyzje z myślą
o swoich autentycznych zamiarach, a nie tylko dlatego, że ktoś
czegoś ode mnie chciał albo że wydawało mi się, że komuś w ten
sposób dogodzę. Miałam w swoim życiu do czynienia z wieloma
tyranami, ale potęga intencji pomogła mi postawić granice i robić
tylko to, co chcę, bo czuję się z tym autentycznie. To, że nauczyłam
się odmawiać, czy to podejmując poważniejszą decyzję, czy też
błahą, uzdrowiło mnie, a intencja uratowała mi życie.
Kiedy już tak rozmawiamy o decyzjach i wyborach, chciałabym
zadać pytanie, które frapuje wielu z nas. Dlaczego tak się dzieje,
że ludzie, którzy są ofiarami traum, tak często garną się do relacji
pełnych przemocy?

Dr Perry: Pozwól, że poszerzę to pytanie, ponieważ to bardzo ważne


dla zrozumienia nie tylko przemocy, ale i wszystkich zachowań.
Kluczowe jest tutaj to, że nas wszystkich przyciąga to, co znajome,
nawet jeśli jest niezdrowe i destrukcyjne. Wabi nas to, w czym
zostaliśmy wychowani. Mówiliśmy już o tym, że kiedy jesteśmy
mali, nasz mózg zaczyna pojmować doświadczenia i tworzy „model”
świata. Porządkuje się wokół tonu i napięcia naszych pierwszych
doświadczeń. Jeśli więc na wczesnym etapie życia otrzymujesz
bezpieczną, troskliwą opiekę, uważasz, że ludzie są z natury
dobrzy, to taki obraz świata sprawia, że projektujesz dobro
na spotykanych przez siebie ludzi, a to z kolei wywołuje dalsze
pozytywne doświadczenia.
Jeśli jednak zaznałaś w dzieciństwie chaosu, niebezpieczeństw lub
traumy, twój mózg organizuje się wokół poglądu, że świat nie jest
bezpiecznym miejscem, a ludziom nie wolno ufać. Pomyśl
o Jamesie. Nie czuł się bezpiecznie przy ludziach. Bliskość odbierał
jako zagrożenie.
I to właśnie jest trudno zrozumieć: James czuł się najbardziej
komfortowo, kiedy otoczenie było zgodne z jego obrazem świata.
Odrzucenie lub złe traktowanie potwierdzały ten obraz. Najbardziej
destabilizującą rzeczą dla człowieka jest podważanie jego
podstawowych przekonań. Jak ujmuje to psycholożka Virginia Satir:
„lepiej się czujemy w pewności nieszczęścia niż w nieszczęściu
niepewności”. Przyciąga nas to, co znajome, niezależnie od tego, czy
jest złe, czy dobre.

Oprah: Jeśli więc pochodzisz ze środowiska pełnego przemocy,


wchodzisz w związek z osobą, która ją stosuje, ponieważ jest to coś
znajomego?

Dr Perry: Tak. Może być wręcz tak, że jeśli wejdziesz w związek


z kimś, kto jej nie stosuje, będziesz odczuwać coraz większy
dyskomfort. Wówczas twój umysł może nieświadomie domagać się
„spodziewanego” zachowania. Możesz próbować je sprowokować.
Pojawia się myśl: „Może zrobię coś, co go wkurzy”. Jeśli uda się
wywołać zachowanie, z którym jesteś najbardziej obeznana (np. on
się wścieknie i potraktuje cię źle), możesz wręcz odczuć satysfakcję.
Twój obraz świata został potwierdzony, chociaż skutkiem tego jest
chaos i konflikt – przynosi pociechę, ponieważ jest znajomy.

Oprah: Często przez to przechodzę z dziewczynami w szkole.


Skrupulatnie rekrutujemy do niej młode kobiety, które są
inteligentne i obiecujące, ale wiele z nich wychowało się
w środowiskach, w których nie widziały ani nie zaznały
prawdziwej miłości; nie wiedzą też, jak powinny się czuć, gdy ją
wyrażają. Dla dziewczyn w ich społecznościach w domu i rodzinie
przemoc jest problemem systemowym. Nie chodzi tylko o przemoc
fizyczną: ludzie się nie wspierają, nie dotrzymują danego słowa.
W końcu młodzi członkowie tej społeczności zaczynają wierzyć,
że tak właśnie wygląda miłość. To efekt tresury, jakiej są
poddawani. Jeśli więc któraś z moich dziewczyn spotyka młodego
mężczyznę, który ją naprawdę szanuje, automatycznie myśli, że coś
jest z nim nie w porządku. I tak jak powiedziałeś, próbuje go
sprowokować; wręcz sabotuje związek, by sprawić, że potraktuje ją
w sposób, do jakiego jest przyzwyczajona – czyli porzuci. Jak
mawiała Maya Angelou: „Sam uczysz ludzi, jak cię mają traktować”.
Naprawdę chciałabym się dowiedzieć, czy to się da w ogóle
naprawić, jeżeli mózg rozwinął się w taki sposób? A jeśli tak, to jak
to zrobić?

Dr Perry: Dobra wiadomość jest taka, że mózg jest plastyczny przez


całe życie. Możemy się zmienić. Ale nie dzieje się to w sposób
przypadkowy. Używając twojego ulubionego słowa, zmieniamy się
intencjonalnie, jeśli wiemy, czym trzeba się zająć. Kluczem jest
rozpoznanie schematów.

Oprah: Dobrze. Zaczynam od łączenia kropek. W jaki sposób jednak


pomóc ludziom dostrzec, że ten sam problem powraca? Tylko
że po prostu jest inaczej ubrany? Bo jeśli chodzi o ludzi, zazwyczaj
tak to działa. W ich życiu ciągle pojawia się ten sam typ osób,
z którymi wchodzą w relację. Za każdym razem w innym wcieleniu
– jako szef lub dominujący przyjaciel.
Powtarzam moim dziewczynom: istnieje nić, która przebiega
przez całe twoje życie. Obserwuj, jakich sobie dobierasz przyjaciół,
jakie masz osobiste relacje, jacy chłopcy cię pociągają, i przyjrzyj się,
co ci wszyscy ludzie mają ze sobą wspólnego. Następnie zadaj sobie
pytanie, jak się przy nich czujesz – i które z tych uczuć wydają ci się
znajome. Kiedy zaś poczujesz te emocje i powiesz sobie: „Boże, ale
jestem sfrustrowana”, zwróć uwagę, czy ta osoba nie wyzwala
w tobie uczuć, których doświadczyłaś już wcześniej.

Dr Perry: Rzeczywiście, w życiu człowieka powracają określone


schematy. Często są spadkiem po rodzicach i dziadkach. I bez ich
rozpoznania bardzo trudno się zmienić. Nasi pacjenci – czy to dzieci,
czy dorośli – są tak przyzwyczajeni do chaosu, że czują się w nim
wręcz bardziej komfortowo niż wtedy, kiedy panuje spokój. Kiedy
trafiają do klasy czy też nowej rodziny zastępczej, gdzie ludzie są
przewidywalni, konsekwentni i opiekuńczy, odczuwają dyskomfort.
Ten dyskomfort stopniowo narasta, aż wreszcie próbują
sprowokować znajomą reakcję. Nauczyciele i rodzice zastępczy
mówią mi: „On zachowuje się prawie tak, jakby chciał zostać
ukarany”. I w pewnym sensie mają rację. Chłopiec domaga się
przewidywalnej reakcji ze strony świata. A dla niego
przewidywalność to kary, wykluczenie, umniejszanie. Szuka
dowodów na to, że jego obraz świata jest słuszny: Świat to chaos.
Ludziom nie można ufać. Nie pasuję tu. Stara się, by wyrzucono go
z lekcji. Dąży do tego, by wyrzucono go z domu. Kiedy zaczynamy
pracę, staramy się nauczyć dorosłych, co tak naprawdę oznacza takie
zachowanie i w jaki sposób mogą je rozpoznać, żeby mu nie ulegać.

Oprah: Dokładnie to samo powiedziałeś mi dziesięć lat temu, kiedy


zadzwoniłam do ciebie po trzech dniach działania mojej szkoły
w Afryce Południowej.

Dr Perry: Pamiętam.

Oprah: Dziewczyny, które dopiero co przyjechały, nagle zaczęły


rozrabiać, a my nie wiedzieliśmy dlaczego. Rozumiałam, że mogą
tęsknić za domem, ale ty uważałeś, że niektóre z nich mogą mieć
problemy związane z traumą, a nawet zespół stresu pourazowego.
Zwróciłeś uwagę na to, że nieważne, w jak trudnych warunkach
żyły, zostały zabrane z domu. Z domu, w którym sześć osób spało
w jednym łóżku, a one teraz śpią same. Pościel jest inna. Poziom
wygody jest inny. Poczucie porządku jest inne. Wszyscy w szkole są
po to, by dać dziecku miłość, okazać wsparcie, wsparcie i jeszcze raz
wsparcie.

Dr Perry: Ale ten porządek, stabilność i troska podważają ich obraz


świata. W ich mózgach wybrzmiewa: „Co to w ogóle jest?”, myślą:
„Chcę czegoś, co znam”. Zaczynają więc rozrabiać. Wprowadzają
chaos do porządku, myśląc: „Zrobię coś, co znam”.

Oprah: Pragnę chaosu. Chcę tego, co znam.

Dr Perry: Tak jest. Musisz więc dać tym dzieciom czas i zapewnić
odpowiednie doświadczenia. Potrzebują cierpliwości,
wyrozumiałości i odpowiednio wiele nowych doznań, by mogły
rzeźbić i kształtować swoje nowe obrazy świata. Wytworzenie sieci
neuronowych z całym nowym zestawem skojarzeń trwa. I to
właśnie OWLAG daje wielu z tych dziewcząt – całe lata nowych
możliwości, lata uczenia się nowych rzeczy i, co najważniejsze, lata
nowych relacji, struktur, oczekiwań, nowych lekcji społecznych oraz
emocjonalnych. Ich obrazy świata są modyfikowane, poszerzane,
wyjaśniane, utrwalane. To wymaga czasu, cierpliwości, a czasem
i pomocy terapeutycznej.

Oprah: Ale musi to być odpowiednia terapia.

Dr Perry: To ciekawe – większość ludzi myśli o terapii jako o czymś,


co wiąże się z zagłębianiem się w przeszłość i cofaniem do czegoś,
co się wydarzyło. Jednak jakiekolwiek by były twoje przeszłe
doświadczenia, związane z nimi skojarzenia już istnieją w twoim
mózgu i nie możesz ich po prostu usunąć. Nie możesz pozbyć się
przeszłości.
W terapii chodzi bardziej o budowanie nowych skojarzeń
i tworzenie nowych, zdrowszych domyślnych połączeń. Można to
porównać do budowy czteropasmowej autostrady obok dawnej
dwupasmowej szosy. Stara droga zostaje, ale już za bardzo jej nie
używasz. Terapia jest budowaniem nowej możliwości, nowego
stanu domyślnego. A to wymaga powtórzeń i czasu. Szczerze
mówiąc, jest to najskuteczniejsze, kiedy się rozumie, jak zmienia się
mózg. Dlatego dla każdego z nas kluczowa jest wiedza, jak trauma
wpływa na nasze zdrowie.
ROZDZIAŁ 7.

MĄDROŚĆ POSTTRAUMATYCZNA
„Dzieciaki są odporne – poradzą sobie z tym”.
Tyle razy to słyszałem. Kiedy stałem z urzędnikiem
z nowojorskiego magistratu naprzeciwko wciąż dymiącego
rumowiska po World Trade Center; kiedy siedziałem z agentami FBI
i Strażnikami Teksasu po nalocie Biura ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni
Palnej i Materiałów Wybuchowych na farmę należącą do sekty
Gałęzi Dawidowej w Waco; kiedy chodziłem wraz z ratownikami
po skąpanym we krwi mieszkaniu po strzelaninie, której świadkami
było troje dzieci; kiedy rozmawiałem z przedstawicielami dzielnicy
po strzelaninie w szkole – co ja mówię, po dziesiątkach strzelanin
w szkołach. Zawsze ta sama gadka: „Jak dobrze, że dzieci są odporne.
Nic im nie będzie”.
Często wykorzystujemy nasze przekonanie o odporności drugiego
człowieka jako emocjonalną tarczę. Chronimy samych siebie przed
dyskomfortem, zakłopotaniem i bezradnością, jakie odczuwamy
wobec ich traumy. Zachowujemy się tak, jakbyśmy odwracali
wzrok, bo to pozwala nam uniknąć kwestionowania naszego obrazu
świata i możemy żyć sobie dalej, doświadczywszy jedynie
minimalnego zakłócenia.
Obserwujemy to zjawisko, gdy ktoś przeżywa traumę lub jest
w żałobie. Wówczas rodzina, przyjaciele czy współpracownicy
zaczynają się z wolna odsuwać wystraszeni potężnym polem
grawitacyjnym przyciągającym cierpienie. Z czasem taka osoba
coraz rzadziej słyszy pytanie: „Jak się czujesz?”. Rozmowy stają się
coraz bardziej powierzchowne, interakcje krótsze, a inni ludzie
powracają do swojego życia. Ona zaś czuje się coraz bardziej
odizolowana i samotna. Emocjonalnego dna nie dotyka się
w pierwszych tygodniach po traumatycznym wydarzeniu. W tym
czasie rodzina, przyjaciele i społeczność zazwyczaj się mobilizują,
by zapewnić wsparcie. Osoba, która cierpi, najczęściej korzysta też
wówczas ze swoich fizycznych i psychicznych rezerw, często dzięki
mocy dysocjacji. Jednak, choć każdy doświadcza tego inaczej,
po mniej więcej sześciu miesiącach zaczyna się opadać na dno.
A potem płynie się dalej wzdłuż niego, to wznosząc się, to opadając,
zależnie od rocznic, bodźców przywołujących wspomnienia oraz
okazji do leczenia ran. Niektórzy będą się wznosić, inni utoną. Nikt
nigdy nie będzie taki sam.
Podobną racjonalizację i unikanie obserwujemy w obliczu traum
o szerokim zasięgu bądź dotyczących całej społeczności – wojny,
głodu, klęsk żywiołowych, strzelanin w szkołach
i międzypokoleniowych konsekwencji niewolnictwa.
Uprzywilejowane grupy odwracają wzrok od cierpienia. W obliczu
systemowego rasizmu mówimy: „Patrzcie, jak daleko zaszli”,
w obliczu kulturowego ludobójstwa: „Oni muszą się lepiej
asymilować”, w obliczu traumy: „Dobrze, że są odporni”. Tak łatwo
stworzyć „innego”. Podział my–wy jest czymś głęboko
zakorzenionym w naszej neurobiologii; to on przeistacza więzi
w miecze obosieczne. Jesteśmy silnie związani z naszym klanem,
a z innymi klanami już nie tak bardzo – konkurujemy z nimi
o ograniczone zasoby.
Kiedy trauma dotyka grupy ludzi albo społeczność, istnieje jakieś
epicentrum, czyli osoby, które najbardziej ucierpiały z powodu
straty i bólu. Następuje natychmiastowa mobilizacja uwagi, energii
i zasobów, która skupia się właśnie tam. Ludzie rzucają się
na pomoc. Jednak często przychodzi ona nie w porę, jest źle
zorganizowana i prawie zawsze nacechowana niewiedzą na temat
traumy. W pierwszych kilku tygodniach tysiące ochotników
poświęcają czas; po sześciu miesiącach nie robi tego już nikt. Gdy
opadnie początkowy wewnętrzny przymus pomagania,
intensywność traumatycznej straty zaczyna być wyczerpująca
i sprawia, że ludzie się odsuwają. Szkoły czy miasta nie chcą być
identyfikowane z traumą; chcą być postrzegane jako normalnie
działające. Ludzi męczy słuchanie o traumie; chcą mówić
o zdrowieniu i nadziei. Pojawiają się oparte na dobrych intencjach
próby „zrobienia czegoś”: koszulki ze sloganami na temat siły, misie
dla wciąż oszołomionych dzieci. Rodzice opłakujący śmierć dziecka
są przyjmowani z zaszczytami na meczu futbolowym. Te nieporadne,
choć życzliwe gesty są częścią naszych zmagań z pomaganiem –
i pozbywaniem się poczucia bezradności.
W obliczu traumy najtrudniejszą rzeczą jest zrozumienie, że nic ani
nikt nie jest w stanie uśmierzyć cierpienia. A jednak desperacko
dokładnie to pragniemy zrobić. Jako że jesteśmy stworzeniami
społecznymi, podatnymi na zarażanie się emocjami, kiedy jesteśmy
otoczeni ludźmi, którzy cierpią, sami również cierpimy. Nie chcemy
tego. Trudno jest przebywać w samym środku zrujnowanego życia
i nie odczuwać rozpaczy. Dlatego dokonujemy odgórnych ocen
wrodzonej odporności innych ludzi. Wygłaszamy ogólnikowe
deklaracje pozwalające nam marginalizować odczucia dzieci, które
doznały traumy. Przenosimy naszą uwagę z dala od tragedii,
idziemy dalej przez życie, mówiąc sobie, że „nic im nie będzie”.
Jednak – o tym ciągle rozmawiamy – konsekwencje traumy nie
rozpływają się w powietrzu.
Możemy pomóc sobie nawzajem w zdrowieniu, lecz często
założenia na temat odporności i wytrzymałości innych nie
pozwalają nam dostrzec tych aspektów, które poprowadzą nas
bolesną drogą ku mądrości.

— Dr Bruce Perry
Oprah: Z naszych rozmów pamiętam jedno z najbardziej
zmuszających do myślenia zdań: „Dzieci nie rodzą się odporne
psychicznie, tylko plastyczne”. Czy możesz wyjaśnić tę różnicę?

Dr Perry: Jeśli weźmiesz piankową piłkę i ją ściśniesz, skręcisz


i poddasz działaniu różnych sił, zawsze w końcu wróci do swojego
pierwotnego kulistego kształtu. Ta piłka jest odporna. O tego
rodzaju odporności myślą ludzie, mówiąc o dzieciach w obliczu
traumy. Pławią się w myśleniu życzeniowym, że jeśli
traumatycznego stresu doświadczy dziecko, to w jakiś magiczny
sposób wszystko po nim spłynie. Tak jakby było w stanie powrócić
do swojego poprzedniego stanu zdrowia emocjonalnego, fizycznego,
społecznego i poznawczego, w którym nie zaszła żadna zmiana. Nie
tak to działa. Zawsze się zmieniamy. Wpływają na nas wszystkie
nasze doświadczenia, dobre i złe. A to dlatego, że nasz mózg jest
podatny na zmiany – jest plastyczny. Nieustannie przechodzi
metamorfozy.
Wyobraź sobie druciany wieszak. Powiedzmy, że musisz wyłowić
coś z rynny i ten wieszak jest najlepszym narzędziem, jakie masz
pod ręką. Siłą nadajesz mu pożądany kształt. Drut jest plastyczny.
Kiedy skończysz zadanie, możesz próbować przywrócić mu
pierwotny kształt, ale nawet jeśli jesteś mistrzynią wyginania
wieszaków, on nie będzie już dokładnie taki jak wcześniej. Będzie
też osłabiony w miejscach, gdzie zmieniłaś jego kształt na siłę. Jeśli
miałabyś go wciąż odginać w tych samych miejscach, ostatecznie
drut się złamie.
Rozmawialiśmy wcześniej o odporności psychicznej i to prawda,
że zarówno dzieci, jak i dorośli mogą, jak to nazywamy fachowo,
wykazywać odporność psychiczną w obliczu wyzwania, a nawet
traumy. Można wykazywać odporność i, jak mówiliśmy, można też
ją budować. Ale nie jest to odporność piankowej piłki. I nie jest to
właściwość automatycznie przynależna dzieciństwu. Na zdolność
do powrotu do „stanu wyjściowego” po traumie wpływa wiele
czynników, a przede wszystkim nasze więzi.

Oprah: Mówisz, że nikt nie wychodzi z traumy bez szwanku


niezależnie od wieku? I że nie sposób powrócić do „dawnego
siebie”, kiedy coś takiego się wydarzy?

Dr Perry: W pewnym sensie tak. Właśnie to chcę powiedzieć.


Jednak chciałbym doprecyzować: w naszej dziedzinie stosuje się
pojęcie odporności psychicznej. Lecz jeśli uważnie przyjrzeć się
biologii po traumatycznym doświadczeniu – szczegółowo,
aż po sposób ekspresji genów – trauma w jakiś sposób zmieni
każdego. Nawet jeśli cechuje nas odporność psychiczna,
posttraumatyczne zmiany się pojawią, choćby nie spowodowały
żadnych ewidentnych „prawdziwych” problemów. Dziecko
po przeżyciu traumy wciąż może na przykład osiągać dobre wyniki
w szkole, jednak będzie to od niego wymagało o wiele więcej
energii i wysiłku. Albo będzie w stanie powrócić do swojego
wcześniejszego poziomu funkcjonowania emocjonalnego, ale
zmiany w jego układzie neuroendokrynnym zwiększą ryzyko
wystąpienia cukrzycy. Właśnie to wykazały badania nad ACE:
niekorzystne doświadczenia wpływają na rozwój dziecka. I kropka.
Jaki będzie ten wpływ, kiedy się ujawni, jak może być
„buforowany” – nie zawsze możemy to stwierdzić. Lecz trauma
rozwojowa zawsze będzie wpływać na nasze ciała i mózgi.

Oprah: Jeśli spojrzysz na mózg dziecka, które doświadczyło


traumy, to czy będzie on wyglądał inaczej?
Dr Perry: Nasze współczesne techniki obrazowania mózgu są dość
zaawansowane, jednak nie są jeszcze wystarczająco czułe,
by po zbadaniu konkretnego dziecka można było z całą pewnością
powiedzieć na przykład: „Ta obniżona aktywność w korze
przedczołowej jest skutkiem przemocy”. Wiemy, że jeśli porównamy
grupę dzieci, które nie doświadczyły agresji, z grupą, która zaznała
podobnego rodzaju przemocy w zbliżonym czasie, statystycznie
wystąpią pomiędzy nimi znaczne różnice w rozmiarze niektórych
obszarów mózgu, a także mniejsze w komunikacji i aktywności
pomiędzy strukturami mózgowymi. Jednak złożoność rozwoju,
samego mózgu i charakteru traumy sprawia, że bardzo trudno
interpretować badania neuroobrazowe.

Oprah: Jeśli więc miałbyś porównać mózg trzylatka, któremu


okazywano troskę i wsparcie, z mózgiem jego zaniedbanego
i maltretowanego rówieśnika, mógłbyś dostrzec różnicę?

Dr Perry: Powtórzę, że jest to bardzo złożony problem. Naprawdę


trudno takie badania zinterpretować. Jeśli jednak zaniedbanie
należało do kategorii „ogólnych”, to owszem. Przy wykorzystaniu
odpowiednich technik obrazowania można te różnice dostrzec.
Najlepszymi wskaźnikami zmian w mózgu po traumie lub
zaniedbaniu są tak naprawdę zmiany „funkcjonalne”. Czy dziecko
jest impulsywne lub nieuważne? Czy ma problemy z mową
i językiem albo małą motoryką? Czy ma stany depresyjne lub
lękowe? Czy ma trudności w nauce? Czy tworzy i podtrzymuje
zdrowe relacje? Wszystkie te kwestie są o wiele lepszymi
wskaźnikami zmian w mózgu niż skany.
Badania tomograficzne mózgu pokazały nam, że każdy z nas ma
unikalny mózg – co, biorąc pod uwagę wszystko, o czym
rozmawiamy, nie jest zaskoczeniem. Ponieważ mózg każdego z nas
jest inny, można powiedzieć, że będziemy doświadczać stresu,
rozpaczy i traumy na różne sposoby. Dwoje ludzi, którzy przeżyją to
samo traumatyczne wydarzenie, różnie na nie zareaguje i w różny
sposób będzie do siebie dochodzić. Gdy ktoś emocjonalnie
„zdrowieje” (czyli powraca do poziomu funkcjonowania sprzed
traumy), mówimy o przejawach odporności psychicznej. Ta zdolność
jest czymś plastycznym. Innymi słowy: umiejętność radzenia sobie
ze stresem, rozpaczą i traumą jest podatna na zmiany. Jest to coś,
co możemy ludziom pomóc budować. Możesz sprawić, że twój
mechanizm radzenia sobie ze stresem będzie silniejszy
i skuteczniejszy.

Oprah: Kiedy byłam dzieckiem, nazywaliśmy to stawianiem czoła.


Nie znaliśmy określenia na tego rodzaju traumę, jaką przeżyło tak
wielu Afroamerykanów, więc mówiliśmy, że stawiliśmy czoła.
Ogromną rolę w tym, jak sobie radziliśmy, odgrywała wspólnota
religijna. Stawialiśmy razem czoła traumie.

Dr Perry: Zwracasz teraz uwagę na centralny aspekt budowania


odporności psychicznej. Podstawowym buforem dla wszelkich
stresorów – a także pomocą w zdrowieniu z dawnych traum – są
więzi. Przebywanie z ludźmi, którzy są obecni, wspierający
i troskliwi. Poczucie przynależności.
Oczywiście, na zdolność do wykazywania odporności psychicznej
wpływają też inne czynniki. Jedne z najważniejszych dotyczą
wrażliwości mechanizmów reagowania na stres. Wszystko,
co zwiększa ich reaktywność lub wrażliwość, sprawia, że jesteśmy
na niego bardziej podatni. Dotyczy to na przykład czynników
genetycznych, kontaktu z alkoholem na etapie życia płodowego,
wcześniejszych problemów z więziami oraz dawnych traum.
Wróćmy do początku naszej rozmowy, do naszych głównych
układów regulacyjnych. GUR-y to zespół bardzo istotnych sieci
neurologicznych, które razem wzięte dosięgają każdej części ciała
i mózgu. Kiedy te układy są dobrze zorganizowane, elastyczne
i „silne”, mamy zdolność do radzenia sobie ze stresorami wszelkiego
rodzaju (ilustracje 2 i 3). Wiemy również, że możliwe
do kontrolowania, przewidywalne i umiarkowanych rozmiarów
wyzwania wręcz wzmacniają nasze GUR-y. Nasze zdolności
w zakresie reagowania na stres rosną, kiedy je „trenujemy”. Jeśli
dziecko w okresie dorastania ma okazję doświadczać
przewidywalnych wyzwań o umiarkowanym natężeniu, będzie
mieć większą zdolność do wykazywania odporności psychicznej
w obliczu dużego wyzwania.
Cały ten proces rozpoczyna się od chwili, kiedy głodny,
spragniony bądź zmarznięty noworodek otrzymuje to, czego mu
trzeba, od uważnego, czułego na jego potrzeby opiekuna. Później
niemowlę oddali się na czworakach od zapewniającego
bezpieczeństwo rodzica i zacznie eksplorować świat. Ponieważ jest
to coś nowego, uruchomi się jego mechanizm reagowania na stres –
ale jedynie w umiarkowany sposób. Kiedy się zmęczy, powróci
do „bezpiecznej bazy”. Ten proces – opuść bazę, zbadaj coś nowego,
wróć do bazy – powtórzy jeszcze tysiące razy. Za pomocą małych
wyzwań zbuduje swoją zdolność do wykazywania się odpornością
w obliczu niespodziewanego stresu.
Każdy rozwój wiąże się z kontaktem z czymś nowym, co z kolei
uruchamia reakcję stresową. Kiedy mamy bezpieczne i stałe
fundamenty w postaci relacji, tysiące dawek umiarkowanego stresu
pomagają zbudować zdolność do elastycznego reagowania.
W każdym roku szkolnym poznawanie nowych kolegów z klasy
i nauczyciela, nauka nowych tematów dostarczają umiarkowanych,
przewidywalnych stresorów. Udział w zajęciach sportowych,
muzycznych, teatralnych i inne aktywności stwarzają jeszcze więcej
okazji do przeżycia kontrolowanego, przewidywalnego stresu, który
pomaga budować odporność psychiczną.
W tym wszystkim relacje to absolutna podstawa. Dla
niemowlęcia więzi z głównymi opiekunami stanowią fundament
zdolności do budowania wszystkich przyszłych relacji. Otoczone
przez troskliwe i opiekuńcze relacje dziecko, kiedy napotyka
trudność, może skorzystać ze wsparcia dorosłego, który będzie dla
niego wzorem, zachętą i poda mu pomocną dłoń. A nagroda
w relacji – uśmiech, słowo zachęty, gratulacje za postępy podczas
pokonywania wyzwania i po nim – jest dla dziecka motywacją,
dzięki której będzie podejmować kolejne próby, aż opanuje nową
umiejętność. Dziecko, które nie dostaje wsparcia w postaci relacji,
nie będzie miało równie wielu sukcesów rozwojowych.
Naprawdę ważne jest też to, żeby zwrócić uwagę na fakt,
że wspierający rodzic, nauczyciel czy trener pomaga również
zapewnić dziecku odpowiednie „dawkowanie” wyzwań. Powinny
być one dopasowane do etapu rozwoju, ponieważ takie, którym
dziecko nie ma szans sprostać, skazują je na porażkę. Od dziecka,
które jeszcze nie nauczyło się mnożenia, nie można oczekiwać
opanowania algebry; od dziecka, które dopiero co nauczyło się
kreślić pierwsze słowa, nie można oczekiwać, że będzie pisać całe
akapity. Jak w bajce o Złotowłosej: wyzwanie nie może być ani
za duże, ani zbyt małe. Musi być wystarczająco nowe,
by spowodować, że dziecko wyjdzie ze swojej strefy komfortu
pełnej znanych już doświadczeń i opanowanych umiejętności. Jeśli
ma budować odporność psychiczną, stres musi być umiarkowany –
taki w sam raz.
Znalezienie tego „w sam raz” jest bardzo istotną sprawą
w przypadku dzieci, które doświadczyły traumy. Pamiętaj, że one
często żyją w ciągłym strachu. A strach paraliżuje część kory
mózgowej – myślącą część mózgu. To, co na tle klasy może
wydawać się umiarkowanym, odpowiednim rozwojowo
wyzwaniem, dziecko o uwrażliwionej reakcji na stres może
przytłoczyć (patrz ilustracja 5).

Oprah: Dzieci potrzebują więc wyzwań, by budować odporność.


Jednak stres z nimi związany musi być w sam raz, a „rusztowanie”
wsparcia musi być w odpowiednim miejscu, bo inaczej dziecko
może się rozregulować i ponieść porażkę. Wówczas, zamiast
budować pewność siebie i odporność, możemy podkopać jego
wiarę w siebie albo i gorzej.

Dr Perry: Właśnie. Trzeba uruchomić umiarkowaną reakcję na stres.


Nie możesz zostać dobrym sportowcem, jeśli nie będziesz wywierał
nacisku na swój układ sercowo-naczyniowy i mięśnie ani stawiał
im wyzwań, ale musisz robić to w sposób przewidywalny
i umiarkowany. Inaczej ryzykujesz kontuzję.

Oprah: I nie możesz wyrosnąć na zdrowego człowieka, jeśli nie


będziesz miał za sobą trudności, które pozwolą ci zbudować
odporność psychiczną i empatię.

Dr Perry: Tak. Zdrowy rozwój wymaga kolejnych wyzwań


i ekspozycji na nowe doświadczenia. A istotnym elementem tego
procesu jest niepowodzenie. Podejmujemy próbę, upadamy,
wstajemy, próbujemy znów. I jeszcze raz. Wszystkie sukcesy
rozwojowe następują po wcześniejszej porażce, a zazwyczaj
doświadcza się ich wielu, zanim opanuje się nową umiejętność.
Kluczem są wyzwania, których cele są osiągalne – na tyle zbliżone
do twoich aktualnych umiejętności, że przy pewnej zachęcie,
treningu i powtórzeniach nie będą stanowić problemu.
Dziecko dorastające w środowisku, w którym czuje się kochane
i bezpieczne, samo postanowi opuścić swoją strefę komfortu. To,
co bezpieczne i znajome, jest „nudne”; dziecko bezpieczne i stabilne
jest z natury ciekawskie – chce poznawać nowe rzeczy. Takie,
któremu brakuje poczucia bezpieczeństwa, nie ma takich pragnień.
Podstawowa zasada zdrowego rozwoju brzmi: poczucie
bezpieczeństwa i stabilności to fundamenty zdrowych postępów.

Oprah: Ten proces będzie wyglądał zupełnie inaczej, jeśli dziecko


przebywa w domu, w którym panuje chaos lub w którym nie
dostaje wsparcia. Przywodzi mi to na myśl dorosłych, którzy są
od razu gotowi do kłótni, kiedy tylko powiesz coś, co wezmą
za krytykę albo konfrontację; wystarczy drobiazg, a oni już są
gotowi wybuchnąć.

Dr Perry: Tak faktycznie może reagować osoba o uwrażliwionym


mechanizmie reagowania na stres. Nasz mózg przetwarza
przychodzące bodźce sensoryczne od dołu w górę (spójrz
na ilustracje 2 i 10), więc jeśli ktoś doświadczył chaotycznego,
niekontrolowanego, silnego lub długotrwałego stresu, szczególnie
na wczesnym etapie życia, istnieje spore ryzyko, że będzie działać
bez zastanowienia. Jego kora mózgowa jest mniej aktywna,
a reaktywność w niższych obszarach mózgu staje się bardziej
dominująca.
Bardzo trudno jest stworzyć głęboką więź czy też wręcz w ogóle
dotrzeć do kogoś, kto nie jest wyregulowany. Dyskutowanie z kimś
takim jest praktycznie niemożliwe. Dlatego gdy mówisz komuś
rozregulowanemu, żeby „się uspokoił”, to nigdy nie działa.
Oprah: To tylko złości kogoś takiego jeszcze bardziej.

Dr Perry: Oczywiście. Kiedy ktoś jest bardzo zdenerwowany, słowa


nie mają zbyt wielkiej siły przebicia. Sam ton i rytm głosu mogą
mieć silniejsze działanie niż słowa.

Oprah: Czy masz na myśli obecność?

Dr Perry: Tak, najlepszym, co możesz zrobić dla takiej osoby, jest


po prostu towarzyszenie jej. Jeśli chcesz coś powiedzieć, najlepiej
przeformułowywać jej własne wypowiedzi; ta technika nazywa się
słuchaniem refleksyjnym. Samą rozmową nie sprawisz, że komuś
minie złość, smutek czy frustracja, możesz jednak być gąbką, która
wchłonie jego emocjonalną intensywność. Jeśli pozostaniesz
wyregulowany, wreszcie „zarazi się” od ciebie spokojem. Pomaga
również zastosowanie dodatkowej rytmicznej aktywności
regulującej, takiej jak: spacer, kopanie piłki tam i z powrotem,
rzucanie piłką do kosza, wspólne kolorowanie. Istnieją dziesiątki
opartych na rytmie sposobów, które pomagają nam się regulować.

Oprah: To dlatego, że wykonywanie czynności rytmicznych


wymusza większą bliskość w komunikacji.

Dr Perry: Mówiliśmy już o tym; rytm jest bardzo ważny, a często


pomija się go jako narzędzie terapeutyczne. Kiedyś Mike Roseman,
weteran wojny koreańskiej, którego poznaliśmy w rozdziale
pierwszym, opowiadał mi o swoim weekendzie. Słuchałem go, ale
jednym uchem, bo trochę błądziłem myślami. Miałem wrażenie,
że słyszałem już tę historię tuzin razy. „W sobotnią noc spałem jak
dziecko, całą noc. W niedzielę czułem się bardzo dobrze. A potem,
wczoraj, znów koszmar”. A wtedy doznałem olśnienia. Rzeczywiście
słyszałem to już tuzin razy! W każdy poniedziałek Mike opowiadał
mi to samo o sobotniej nocy.
Łypnąłem na niego nieśmiało: „Zaraz, co robiłeś w ten weekend?”.
Odparł: „Poszliśmy na kolację, a potem na dancing”.
„A co robicie na tych dancingach?”. Spojrzał na mnie i uniósł brwi.
„No tak, tańczycie, prawda? Ale jak dużo? Godzinami czy tylko
jedną lub dwie piosenki? Walc? Hip-hop?”.
Odpowiedział: „Puszczają tam różną muzykę, ale przede
wszystkim swing, czasem trochę rock and rolla. Zazwyczaj tańczę
z przerwami przez trzy godziny”.
„A w zeszłym tygodniu powiedziałeś, że zasnąłeś na fizjoterapii,
kiedy zrobili ci masaż na koniec sesji, prawda?”.
Potwierdził.
Ta chwila namysłu pomogła mi dostrzec regulacyjny potencjał
w cyklicznie powtarzanych czynnościach, takich jak taniec czy
masaż. Jak pamiętacie, Mike Roseman cierpi na zespół stresu
pourazowego. Jego mechanizm reagowania na stres, w tym GUR-y,
jest nadaktywny i nadmiernie reaktywny. To utrudniało mu
zasypianie. Kiedy wreszcie zasnął, uwrażliwiony mechanizm
utrudniał mu łagodne przechodzenie pomiędzy różnymi fazami snu.
W efekcie spał bardzo płytko, zazwyczaj budząc się po kilku
godzinach. Przez wiele nocy zapadał w kilkuminutową drzemkę,
a następnie zrywał się przy najcichszym dźwięku. Był nieustannie
wyczerpany. Ale też opowiadał mi, że długo i głęboko spał po kilku
godzinach tańca i że zapadł w sen po kilku minutach od rozpoczęcia
masażu.
Od tamtej chwili głównym składnikiem terapii Mike’a stała się
fizjoterapia. Kilka razy w tygodniu chodził na masaże na swoje
„kiepskie plecy”. Zachęcałem go do tańca przez cały tydzień
w niewielkich dawkach i do spacerów. Zaczął spacerować po całym
mieście. Po mniej więcej miesiącu od ułożenia regularnego grafiku
rytmicznych czynności zaczął o wiele lepiej sypiać. A inne objawy
stresu pourazowego mniej mu dokuczały.

Oprah: To niesamowite, że coś tak prostego jak spacery może mieć


taki skutek. Dla mnie chodzenie jest bardzo regulujące.

Dr Perry: Szczególnie regulujące jest spacerowanie w otoczeniu


natury. Elementy sensoryczne świata przyrody obmywają nas
swoimi własnymi, regulującymi rytmami.
Porozmawiajmy jeszcze o tym, jak możesz pomóc rozregulowanej
osobie złapać równowagę. Zamiast mówić: „Hej, powiedz mi, co ci
chodzi po głowie?”, musisz pozwolić jej zachować kontrolę nad tym,
kiedy i ile powie ci na temat tego, co ją trapi. Jeśli pozwolisz jej nad
tym panować i pomożesz jej poczuć się bezpiecznie, łatwiej jej
będzie w swoim czasie się otworzyć.

Oprah: Tak! Pamiętam, jak po raz pierwszy przeprowadzałam


wywiad z rodzicami Elizabeth Smart. Może pamiętasz,
że czternastoletnią Elizabeth porwał z jej domu w Salt Lake City
uzbrojony w nóż bandyta, który przetrzymywał ją przez ponad
dziewięć miesięcy. Kiedy rozmawiałam z jej rodzicami po tym, jak
ją uratowano, zapytałam: „Co o tym powiedziała? O czym
rozmawialiście?”. A oni odparli, że nie powiedziała jeszcze nic.
Byłam wówczas zaskoczona, ale teraz rozumiem, że czekali na ruch
z jej strony. Chcieli jej pozwolić, by opowiedziała o tym, co ją
spotkało, w swoim tempie. Po swojemu. Jest tak, jak mówisz – jeśli
ty kontrolujesz to, kiedy i jak wiele mówi osoba, która doznała
traumy, może to być dla niej raczej od nowa traumatyzujące, a nie
lecznicze.
Dr Perry: O to chodzi, a my chcemy dostarczyć terapeutycznych,
leczniczych interakcji. Umiarkowanych, możliwych
do kontrolowania i przewidywalnych. Pamiętasz, w jaki sposób
opisywałaś rozmowy z Gayle? A z małym chłopcem, który
powiedział kasjerce, że jego matka nie żyje? Kontrolowanie, kiedy,
jak dużym i jakiego rodzaju aspektem traumatycznego zdarzenia
ktoś się podzieli, umożliwia tej osobie stworzenie własnego wzorca
zdrowienia. Nikt nie wie, jaka dawka powracania do wspomnienia
traumy jest lepsza dla kogoś, kto jej doświadczył. Dla małego
chłopca w sklepie spożywczym było to dosłownie kilka sekund.
Dużo rozmawialiśmy o wzorcach aktywacji stresu, które
powodują „uwrażliwienie” będące wręcz zaprzeczeniem odporności
psychicznej. Kiedy jednak sięgamy do traumatycznych wspomnień
i uruchamiamy mechanizmy reagowania na stres w sposób, który
zapewnia nam kontrolę i przewidywalność, możemy zacząć to
uwrażliwienie leczyć. Zdrowienie odbywa się wtedy, kiedy osoba,
która doświadczyła traumy, codziennie ma szansę przeżyć dziesiątki
momentów terapeutycznych, które może kontrolować, odwiedzając
i przepracowując swoje traumatyczne doświadczenie.
Kiedy masz przyjaciół, rodzinę i innych zdrowych ludzi wokół
siebie, masz naturalne środowisko do zdrowienia. Najlepiej nam się
zdrowieje w społecznościach. Stworzenie sieci – możesz też nazwać
takie środowisko wioską czy też jeszcze inaczej – daje ci możliwość
sięgania do traumy w umiarkowanych, możliwych
do kontrolowania dawkach. Ten wzorzec aktywacji stresu będzie
ostatecznie prowadził do wyregulowania krzywej reaktywności
na stres (patrz ilustracja 5). Osoba, która doświadczyła traumy i ma
teraz uwrażliwioną reakcję na stres, może stać się „neurotypowa” –
mniej uwrażliwiona, mniej delikatna. I jest wręcz szansa,
że ostatecznie rozwinie w sobie zdolność do wykazywania
odporności psychicznej.
Droga od osoby uwrażliwionej traumą, przez typową,
do odpornej, pozwala nabrać unikalnej siły i perspektywy.
Owocem takiej podróży może być mądrość pourazowa.
Przez tysiące lat ludzie żyli w małych, wielopokoleniowych
grupach. Nie istniały kliniki zdrowia psychicznego, a występowało
mnóstwo traum. Domyślam się, że wielu naszych przodków
cierpiało na problemy pourazowe: lęki, depresję, zaburzenia snu.
Ale wydaje mi się też, że doświadczali zdrowienia. Nasz gatunek nie
przetrwałby, gdyby większość naszych przodków, którzy
doświadczyli traumy, nie była w stanie dobrze funkcjonować.
Filarami tradycyjnego leczenia były: 1) bliskość z klanem i światem
przyrody; 2) regulowanie rytmu przez taniec, bicie w bębny i pieśni;
3) zespół wierzeń, przekonań i opowieści, które nadawały znaczenie
nawet bezsensownej, przypadkowej traumie i 4) sporadycznie
naturalne środki halucynogenne lub inne roślinne substancje
stosowane, by ułatwić leczenie, podawane pod opieką uzdrowiciela
lub przedstawiciela starszyzny.
Nie jest zaskoczeniem, że najlepsze dziś metody w leczeniu traum
stanowią z grubsza wersje tych czterech filarów. Niestety, niewiele
z nowoczesnych podejść umiejętnie wykorzystuje wszystkie opcje.
Model medyczny nadmiernie skupia się na psychofarmakologii (4)
i podejściu kognitywno-behawioralnym (3). Ogromnie nie docenia
potęgi więzi (1) i rytmu (2).
Pracowałem kiedyś z czteroletnią dziewczynką o imieniu Ally.
Na jej oczach matka zginęła z rąk ojca, który następnie popełnił
samobójstwo. Ally żyła w zżytej ze sobą społeczności,
a po traumatycznej stracie rodziców zamieszkała z jedną z ciotek.
Na tym samym osiedlu mieszkało przynajmniej trzydzieścioro
kuzynów, ciotek, wujów i dziadków. Zawsze spędzali razem
urodziny, święta i uroczystości rodzinne. Ally udzielała się
w kościele, uprawiała sport i chodziła do bardzo wspierającej szkoły
podstawowej z „wrażliwymi na traumę” nauczycielami. Część naszej
pracy polegała na edukowaniu obecnych w jej życiu dorosłych –
w tym nauczycieli – na temat traumy. Na początku pracy z Ally
spotykaliśmy się z nią około trzech razy w tygodniu. Po miesiącu ta
częstotliwość spadła do jednego razu w tygodniu, a po roku
potrzebowaliśmy tylko jednego spotkania w miesiącu. Sześć
miesięcy później powiedzieliśmy jej ciotce, żeby po prostu się
odzywała, jeśli pojawią się jakieś pytania czy problemy. Ostatni raz,
kiedy słyszałem o Ally, wybrano ją na przewodniczącą klasy
w gimnazjum, brała aktywny udział w zajęciach sportowych
i w kościele, bardzo dobrze radziła sobie w szkole. Wraz z ciotką nie
zgłaszały istotnych objawów. Oczywiście okazjonalnie pojawiał się
smutek, ale Ally była pozytywną, wesołą i ujmującą dziewczynką.
Blizny pozostały, ale dobrze się hartowała. I była mądrą duszą.
Rozwinęła w sobie mądrość pourazową.

Oprah: Mądrość pourazowa. Zachwyca mnie ta koncepcja.


Doświadczenie Ally ma pozytywne skutki. Czy nie jest to przykład
odporności psychicznej dziecka?

Dr Perry: Oczywiście, że tak. Ale to nie dlatego, że Ally się taka


urodziła. Mogła wykazać się odpornością w obliczu tragedii,
ponieważ w życiu sprzed tragedii miała dobre, pełne miłości relacje.
Odporność psychiczna nie stanowi stałej, wrodzonej cechy, tylko
jest zdolnością, która może się zmieniać w czasie. Gdyby Ally nie
miała bezpiecznej, stałej i troskliwej rodziny, wyrozumiałej
nauczycielki albo nie była głęboko wierząca, jej zdolność
do „powrotu do formy” szybko by się rozpłynęła. Mogła zdrowieć
i wykazywać się odpornością za sprawą bezpiecznych i stałych
relacji, dzięki którym mogła „nadać sens” koszmarowi i umieścić go
w kontekście swoich przekonań. Nawet pozornie najbardziej
odporni ludzie mogą być wyczerpani życiem ubogim w relacje,
stałym stresem, rozpaczą i traumą.

Oprah: Historia Ally i sposób, w jaki opisałeś leczniczą moc


wielopokoleniowych klanów sprzed tysięcy lat, przywodzą mi
na myśl moje dzieciństwo w Kosciusko w Missisipi i to,
że centralną rolę odgrywał w naszym życiu kościół. Co tydzień
meldowałam się w szkółce niedzielnej, po której o godzinie
jedenastej zaczynała się msza. Wracaliśmy do domu i moja babcia
gotowała, po czym wracaliśmy na kolejną mszę o piętnastej,
a następnie nauczanie w Unii Baptystycznej o piątej lub szóstej.
W środowe wieczory chodziliśmy na nabożeństwo modlitewne
i próbę chóru. W wieku trzech i pół roku przemawiałam przed całą
kongregacją. Godziny spędzone w tym białym kościółku przy
czerwonej, pylistej drodze z pewnością uformowały duchowy
fundament mojego życia. Później, gdy mieszkałam w Nashville
z ojcem, przyjęłam pracę reporterki w stacji telewizyjnej
w Baltimore. Kiedy przygotowywałam się, by opuścić rodzinę
i znane mi życie, ojciec poradził mi: „Znajdź tam sobie kościół”.
Myślałam wówczas, że chce być pewien, że znajdę w swoim życiu
miejsce dla Jezusa. Kiedy dziś patrzę wstecz, kiedy tak rozmawiamy
o uzdrawiającej mocy relacji, uświadamiam sobie, że nie chodziło
mu tylko o znalezienie miejsca do modlitwy – miał na myśli
społeczność i odkrycie autentycznej, trwałej więzi w nowym
mieście.
W tamtych czasach kościół był wszystkim: doradcą, opiekunem,
pocieszycielem, schronieniem. Nie wspominało się nawet o czymś
takim jak terapia; kiedy potrzebna była pomoc, szło się do kościoła.
Jak mówiłam, razem stawialiśmy czoła przeciwnościom. To twoja
kościelna rodzina upewniała się, czy miałeś gdzie pójść
na niedzielny obiad. To oni odwiedzali cię w chorobie albo
organizowali zbiórkę, kiedy nie miałeś co włożyć do garnka.
W kościele tworzyliśmy nawet uzdrawiający rytm. Muzyka nas
łączyła i podnosiła na duchu.
Wiele osób nie odczuwa potrzeby przynależenia do kościoła, ale
każdy potrzebuje ludzi, którzy potrafią słuchać, być obecni
i sprawiać, że czujemy się usłyszani i widziani. Dostrzegam,
że podstawą w zdrowieniu z traumy jest „znalezienie sobie
kościoła” – swoich ludzi, swojej społeczności. To może pomóc
w budowaniu odporności, w zdrowieniu po urazie psychicznym
i wreszcie w dochodzeniu do mądrości pourazowej. Może pomóc
w staniu się mądrym człowiekiem.

Dr Perry: To niemożliwe, by mieć autentyczną mądrość, nie


doświadczając żadnych życiowych trudności. Nie jesteśmy w stanie
rozwinąć w sobie mądrości pourazowej bez stawiania czoła
przeciwnościom i, co najważniejsze, jak sama zwróciłaś uwagę,
robienia tego we wspólnocie.

Oprah: Więzi społeczne budują odporność psychiczną, a ta pomaga


zdobywać mądrość pourazową, która z kolei daje nadzieję. Nadzieję
tobie i tym, którzy są świadkami twojego zdrowienia i biorą w nim
udział.

Dr Perry: Absolutnie. Zdrowa społeczność to społeczność, która


uzdrawia. Przepełniona jest nadzieją, ponieważ na jej oczach ludzie
stawiali czoła przeciwnościom losu – przeżywali trudności, po czym
rozkwitali. Pierwszy raz zobaczyłem lecznicze działanie wspólnoty
niecałe trzydzieści lat temu. To odkrycie zupełnie zmieniło mój
sposób myślenia o terapii; zacząłem pojmować, że doświadczenia
o najsilniejszej mocy uzdrawiającej mają miejsce poza formalną
terapią. Największa część leczenia odbywa się w społeczności.
W 1993 roku Biuro do spraw Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej
i Materiałów Wybuchowych najechało na farmę należącej
do Gałęzi Dawidowej Davida Koresha w Waco w stanie Teksas.
Zginęło wówczas czterech członków Biura i sześciu dawidowców.
Przez kolejne trzy dni FBI negocjowało uwolnienie dwadzieściorga
jeden dzieci z większej grupy przetrzymywanej na posesji. Po jakimś
czasie zaprzestano wypuszczania zakładników, a służby rozpoczęły
trwające pięćdziesiąt jeden dni oblężenie, które zakończyło się
atakiem funkcjonariuszy FBI i ostrzałem ze strony dawidowców.
Zginęło wówczas siedemdziesięciu trzech członków sekty, w tym
pozostałe dwadzieścia pięcioro dzieci.
Kilka dni po pierwszym nalocie teksascy urzędnicy poprosili mnie
o poprowadzenie zespołu klinicznego, który miał się zaopiekować
uwolnionymi dziećmi dawidowców. Wszystkie zostały
zakwaterowane w wielkim wiejskim domu na terenie ośrodka
wychowawczego Methodist Home w Waco. Dzieci miały od trzech
do trzynastu lat, chłopcy i dziewczynki. Na ich oczach odbyła się
wielogodzinna strzelanina i były świadkami śmierci członków ich
wspólnoty. Każde z nich zostało oddzielone od rodziny i przekazane
zupełnie obcym ludziom, najczęściej uzbrojonym agentom FBI
w umundurowaniu jednostki specjalnej SWAT.
Zanim je przejęliśmy, przeszły przez chaos. Nie sposób było
przewidzieć, co się wydarzy następnego dnia, a każde z nich miało
do czynienia z dziesiątkami obcych osób, z których część była
uzbrojona. Od małego były też indoktrynowane, by wierzyć,
że wszyscy niedawidowcy to „Babilończycy” zamierzający zniszczyć
Davida Koresha i wszystkich jego wyznawców. Oderwano je
od wszystkiego, co znały, a na dodatek znajdowały się pod opieką
ludzi, którzy w ich mniemaniu mieli mordercze zamiary.
Podsumowując, była to grupa dzieci doświadczających silnej
traumy.
Przez kilka pierwszych dni naszej pracy dzieci przejawiały różne
silne objawy stresu pourazowego; na przykład średnie tętno
w spoczynku wynosiło u nich sto trzydzieści dwa, podczas gdy
norma to poniżej dziewięćdziesięciu. Panowała presja,
by „poddawać je terapii”. Wiedziałem jednak, że rozmowa z dziećmi,
które są rozregulowane, nie będzie efektywna. Miałem poczucie,
że naszym pierwszym zadaniem powinno być wprowadzenie
regularności i przewidywalności do ich dnia.
Zaczęliśmy od takich zmian, które miały im zapewnić więcej
kontroli i przewidywalności. Ograniczyłem niepotrzebny dostęp
pacjentów – zero nowych dorosłych. Codziennie odbywaliśmy
grupowe spotkania: rano przedstawialiśmy zarys dnia, a wieczorem
robiliśmy podsumowanie; na spotkaniach dzieci mogły zadawać
nam pytania. Był czas na zabawę, wyciszenie i posiłki – zawsze
o tych samych porach. Dawaliśmy też dzieciom mnóstwo okazji
do dokonywania wyborów – co będą jeść, czym się bawić, jak będą
spędzać czas przeznaczony na wyciszenie.
Każdego dnia, kiedy dzieci już poszły spać, organizowaliśmy
spotkanie zespołu. Rozmawialiśmy o każdym z nich z osobna,
a terapeuci, którzy mieli z nim jakąkolwiek interakcję, opisywali ją.
Odnotowywałem te krótkie kontakty w arkuszu kalkulacyjnym
godzina po godzinie. Wiele z nich stanowiło momenty
terapeutyczne; dziecko pytało: „Jak myślisz, co będzie z moją
mamą?” – po czym słuchało uspokajającej odpowiedzi i wracało
do zabawy. To dzieci kontrolowały, kiedy i jak będą mówić
o traumatycznych wydarzeniach, które były ich udziałem. Szukały
też bezpiecznych, stałych i fizycznie regulujących interakcji.
Pohuśtaj mnie. Porysujmy. Kiedy sumowałem czas trwania tych
sytuacji, widziałem, że pomimo braku formalnych sesji terapii dzieci
otrzymywały dziennie ponad dwie godziny interakcji
terapeutycznych. Po niespełna trzech tygodniach spędzonych
z naszym zespołem dzieci były o wiele bardziej wyregulowane;
tętno w grupie spadło poniżej stu, czyli było w normie. Były też
bardziej kontaktowe i rozmowne, a interakcje terapeutyczne stały
się bardziej werbalne.
Jedną z najważniejszych obserwacji było to, że dzieci
potrzebowały różnego rodzaju interakcji terapeutycznych w różnych
sytuacjach. Wiedziały to lepiej niż my. Dziecko, które pragnęło
cichej troski, zwracało się do tego z członków naszego zespołu,
który był naprawdę dobrym słuchaczem i potrafił wysiedzieć bez
słowa – co nie jest łatwe dla większości dorosłych. Kiedy chciało się
pobawić, wybierało kogoś młodszego i bardziej skorego do zabawy;
kiedy chciało uspokojenia przez osobę z autorytetem, przychodziło
do mnie. Każde z nas dysponowało wyjątkowym zestawem cech
osobowości i czasem dzieci potrzebowały właśnie którejś z nich.
Żadna pojedyncza osoba, żaden pojedynczy terapeuta nie byłby
w stanie zapewnić tego wszystkiego grupie, której członkowie są
na różnych etapach rozwoju i regulacji. Struktura kliniczna przyjęta
przez nas w Waco przypomniała mi o tym, jak ważna jest dla dzieci
„różnorodność” na etapie rozwoju.
Te dzieci dorastały w tego rodzaju różnorodności, jaka występuje
we wspólnocie złożonej z niewielkiej grupy rodzin,
w wielopokoleniowym klanie. Dorastając, miały wokół siebie
licznych dorosłych i inne dzieci, które mogły stanowić dla nich
wzór, uczyć je, opiekować się nimi, dyscyplinować je i otaczać
troską. Każdy z członków klanu miał unikalny zestaw mocnych
stron – był właściwą osobą na właściwym miejscu. Od żadnej
z pojedynczych osób nie oczekiwano zaspokojenia wszystkich
emocjonalnych, społecznych, fizycznych czy poznawczych potrzeb
rozwijającego się dziecka.
To zupełnie inaczej niż w naszym współczesnym świecie.
Oczekujemy, że samodzielna, pracująca matka będzie rzucała piłkę
baseballową ośmiolatkowi, kołysała noworodka, czytała
trzylatkowi, a przy okazji ugotuje pożywny obiad, pomoże
w lekcjach, zrobi pranie, zagoni wszystkich do łóżek, a potem
obudzi się i wyszykuje wszystkich do żłobka i szkoły, po czym
pogna na cały dzień do pracy tylko po to, by wrócić pędem
do domu i zrobić to wszystko od początku. Całkiem sama.

Oprah: Taka mama potrzebuje, by wokół niej pojawili się ludzie,


którzy ją wesprą, zapewnią jej jakieś przerwy, wezmą od niej dzieci
i zrobią z nimi niektóre z wyżej wymienionych czynności. Nie
jesteśmy stworzeni do życia w izolacji i samotności.
W rzeczywistości mamy działać razem. Kiedy samotna matka żyje
z ograniczonych dochodów, próbując jednocześnie ogarnąć czworo
dzieci, być dla nich matką oraz ojcem, i czuje się przeciążona albo
wydaje się jej, że nie sposób temu wszystkiemu sprostać, to
dlatego, że to faktycznie niemożliwe.

Dr Perry: To bardzo niesprawiedliwe, że nasze społeczeństwo tego


oczekuje. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło w historii tej planety,
by wymagano od jednej osoby dorosłej samodzielnego
zaspokajania fizycznych, społecznych, emocjonalnych i materialnych
potrzeb kilkorga dzieci.

Oprah: Nie jesteśmy stworzeni, by wychowywać dzieci samotnie


i w izolacji.
Dr Perry: Absolutnie nie. Mamy dzielić się opieką z wieloma
dorosłymi w naszym klanie – wspólnocie. W typowym klanie
łowiecko-zbierackim na każde dziecko poniżej szóstego roku życia
przypadało czworo dojrzalszych rozwojowo ludzi, którzy mogli je
kształtować, dyscyplinować, pielęgnować i uczyć. To stosunek
czterech do jednego: cztery dojrzalsze rozwojowo osoby na każde
dziecko poniżej lat sześciu. Myślimy dziś, że jeden opiekun
na czworo małych dzieci (1:4) jest „rozwijający”. To jedna szesnasta
tego, czego potrzebuje nasz rozwijający się mózg społeczny.
Nazywam to ubóstwem relacji.

Oprah: Chce mi się płakać na myśl o tych wszystkich samotnych


rodzicach, którzy codziennie stają na głowie, wykańczając się
i załamując, i nie mają nawet jak zająć się sobą. To również sprawia,
że inaczej patrzę na własną matkę. Dawała z siebie, co tylko mogła,
ale często była zbyt zmęczona, żeby postarać się bardziej.

Dr Perry: Samotni rodzice, tacy jak twoja matka, często zaczynają się
czuć, jakby nie pasowali – wydaje im się, że coś jest z nimi nie tak,
że nie są wystarczający. A tak naprawdę to współczesny świat jest
niewystarczający.
Silna więź ze społecznością jest równie istotna dziś jak tysiące lat
temu. Tragedią współczesnego świata jest to, że coraz trudniej taką
wspólnotę znaleźć. Nie każdy ma przyjaciół, jak ty Gayle. Mniej
osób udziela się w społecznościach religijnych. Nie każdy ma
poczucie przynależności. Istnieje bezpośrednie powiązanie
pomiędzy stopniem izolacji społecznej człowieka a ryzykiem,
że wystąpią u niego problemy ze zdrowiem fizycznym
i psychicznym.
Kiedy jednak masz więzi – swój „kościół” – masz także
wbudowany bufor wobec doświadczanego stresu czy cierpienia.

Oprah: Mamy swoje miejsce. Jesteśmy wystarczający. Jednak


w obecnym świecie trudno nam to dostrzec.

Dr Perry: Wyobraź sobie, że źle wypadła twoja roczna ocena


w pracy. Przełożony mówi ci, że nie jest z ciebie zadowolony.
Bardzo się tym przejmujesz. Ciągle o tym rozmyślasz. Nieustannie
analizujesz. Rozmawiasz z jednym z kolegów: „Czy możesz w to
uwierzyć, że tak powiedział? Nie wydaje mi się, żeby miał rację!”.
A on wysłuchuje cię i zapewnia: „Nie, nie ma racji. Chyba go
pogięło”. Na chwilę się uspokajasz. Później dzwonisz do koleżanki
i omawiasz z nią ten sam problem. Wracasz do domu i przegadujesz
go ze swoim partnerem.
Właśnie otrzymałaś trzy, cztery, a może i pięć „dawek” interakcji,
w których to ty kontrolowałaś, jak i kiedy mówisz o przykrej
ocenie. Kiedy przedstawiasz swój punkt widzenia i ktoś cię
wysłuchuje, daje ci tym samym regulację oraz potwierdzenie.
Następnego dnia czujesz się lepiej. Przeprowadziłaś kontrolowaną
i umiarkowanie intensywną analizę przykrej oceny, a to zmieniło
sposób, w jaki na nią reagujesz. Już nie wydaje ci się taka przykra.
Początkowo byłaś rozregulowana, nie miałaś więc dostępu
do „racjonalnej” części swojej głowy; przekręcałaś w myślach
opinie, wyolbrzymiałaś je. Teraz możesz wreszcie bardziej
adekwatnie zastanowić się nad oceną i może dostrzec w niej jakąś
prawdę. Nie było to możliwe, dopóki nie skorzystałaś z licznych
interakcji w relacjach, by kilka razy powrócić do tej sytuacji i się
wyregulować.
Kiedy jesteśmy we wspierającej społeczności, możemy stosować
tego rodzaju dawki do regulowania się po wszelkich stresujących
czy przykrych doświadczeniach. Pozwala nam to budować
i przejawiać odporność. Robimy to nieustannie. A pomyśl teraz
o kimś pozbawionym więzi, które umożliwiłyby mu taką regulację.
U osób dotkniętych ubóstwem relacji takie stresujące
doświadczenia rosną w ich myślach jak głos niesiony przez echo.
Stres przeradza się w rozpacz. To z kolei prowadzi do uwrażliwienia,
a dalej w konsekwencji ma takie same fizyczne i psychiczne skutki
jak trauma.
Oto wyzwanie, przed którym stoi nasz współczesny świat. W jaki
sposób możemy tworzyć społeczności, kiedy tak często się
przemieszczamy, tkwimy z nosami w ekranach, kiedy jesteśmy tacy
od siebie oderwani? Przy tworzeniu zdrowej przyszłości czeka nas
wielka próba. W jaki sposób możemy zapewnić każdemu z nas
więzi oraz poczucie bezpieczeństwa i przynależności?
ROZDZIAŁ 8.

NASZE MÓZGI, NASZE


UPRZEDZENIA, NASZE SYSTEMY
W 2015 roku w moim programie „Super Soul Sunday”
przeprowadziłam wywiad z mężczyzną o nazwisku Shaka Senghor.
W wieku dziewiętnastu lat Shaka został skazany za zabójstwo.
Spędził dziewiętnaście lat w więzieniu, w tym łącznie siedem lat
w izolatce. Na początku odsiadywania kary był agresywny
i brutalny, szybko wsiąkł w system, który nie był zainteresowany
przygotowywaniem go do ewentualnego powrotu na zewnątrz.
Jednak po sześciu latach za kratami coś się zmieniło, a więzień
rozpoczął metamorfozę. W celi o wielkości dwa na półtora metra
zaczął medytować, czytać i pisać dzienniki, a także wspomnienia,
które ostatecznie stały się kanwą jego bestsellerowej książki
„Writing My Wrongs” („Pisane na błędach”).
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcie Shaki na okładce,
byłam sceptyczna. Czego mógłby mnie nauczyć ten wytatuowany
morderca-skazaniec z dredami?
Jednak nasza rozmowa okazała się jedną z lepszych, jakich
doświadczyłam.
Spędziliśmy razem dwie i pół godziny, podczas których
zgłębialiśmy jego historię, a ja coraz lepiej rozumiałam, co to znaczy
sprawić zawód, zbłądzić, a także, co to naprawdę znaczy zostać
ukształtowanym przez swoje środowisko.
Shaka, urodzony jako James White, dorastał w należącej do klasy
średniej rodzinie w Detroit. Jego ojciec, członek rezerwy Air Force,
pracował dla stanu Michigan. Matka zajmowała się domem,
Jamesem i pięciorgiem jego rodzeństwa. W szkole chłopak miał
same piątki i marzył, że zostanie lekarzem.
Z zewnątrz White’owie wyglądali jak idealna amerykańska
rodzina. Jednak Shaka opowiada, że odkąd pamięta, jego matka
miała wybuchowy temperament i wyładowywała złość
na dzieciach.
„Czy kiedy dorastałeś, czułeś się kochany?” – zapytałam go.
„Mówiono mi: »Robię to, bo cię kocham« – odparł – ale zawsze
było to lanie albo kara”.
Natychmiast się z tym utożsamiłam. Opowiedział mi, jak to
mając dziewięć lat, wrócił pewnego dnia do domu
podekscytowany, że dostał piątkę z plusem z klasówki. Był pełen
nadziei, że matka podzieli jego radość. Zamiast tego rzuciła w niego
garnkiem, i to z taką furią, że rozbiła kafelki na kuchennej ścianie
za jego plecami.
Zapytałam, czy dowiedział się kiedyś, dlaczego była taka
wściekła.
„Nigdy tego nie wiedziałem – odparł. – Moja matka często się
gniewała”.
Kiedy go słuchałam, pękało mi serce. Z jego powodu oraz
milionów ludzi, którzy jako dzieci regularnie zaznawali w domu
paraliżującego strachu. Tragedia polega nie tylko na tym,
co wówczas czuli, lecz także na tym, że nauczyli się zagłuszać tę
emocję w sobie i akceptować takie traktowanie.
Poza przemocą fizyczną ze strony matki Shaka wspominał, że przez
ostatnich pięć lat małżeństwo jego rodziców chwiało się
w posadach. Chłopca załamywały ich rozstania, cieszyły powroty,
a każde powtórzenie tego cyklu naprzemiennie przygnębiało go
i pocieszało. Kiedy się wreszcie rozwiedli, wyczerpany poczuciem
zdrady przez ludzi, których kochał najbardziej na świecie,
wybudował wokół siebie emocjonalny mur i poszukał ochrony oraz
akceptacji na ulicy. Zaczął rozrabiać: wdawał się w bójki, odmawiał
odrabiania lekcji, uciekał z domu.
Najbardziej w jego opowieści uderzyło mnie to, że kiedy nastąpiła
w nim taka zmiana, nikt nie zadał mu pytania: „Co ci się
przydarzyło? Dlaczego tak się zachowujesz?”. Ani jeden dorosły nie
dostrzegał, co się z Jamesem dzieje; nikt nie zaprzątał sobie głowy
chłopakiem, który schodził na złą drogę.
Nim skończył czternaście lat, handlował narkotykami,
włamywał się do domów i okradał sklepy. Kiedy w wieku
siedemnastu lat został postrzelony, zaczął nosić ze sobą broń.
Funkcjonował w kulturze i środowisku, które utrwalały wizję,
że wartość młodego mężczyzny definiuje posiadanie pieniędzy,
popularność i reputacja „złego chłopaka”.
„Czułem się tam akceptowany – wyznał mi. – Przebywałem wśród
innych pozbawionych nadziei, wrażliwych młodych mężczyzn,
z którymi tworzyłem bandę na fundamencie naszej krzywdy.
Myślałem, że to właśnie jest wsparcie, to jest miłość. Że tak
wygląda »jestem z tobą, choćby nie wiem co«”.
„A gdzie się podział bystrzak, który chciał zostać lekarzem? –
spytałam. – Dlaczego marzyłeś o tym zawodzie?”.
Zamilkł na dwadzieścia trzy sekundy – w telewizji to wieczność.
Czułam, że nigdy wcześniej tak naprawdę się nad tym nie
zastanawiał. „Moja matka zawsze była dla mnie miła, kiedy
zabierała mnie do lekarza” – wykrztusił wreszcie. Zamilkł ponownie.
Jego oczy zawilgotniały. „Chyba wydawało mi się, że jeśli pójdę tą
drogą, będzie miła i dla mnie”. Ten moment olśnienia był głęboko
poruszający dla nas obojga: siedział przede mną młody, zagubiony
mężczyzna, odrzucony przez tych, którzy mieli go wychowywać,
i który zwyczajnie zabiegał o miłość matki i potwierdzenie, że jest
ważny.
Kiedy Shaka miał dziewiętnaście lat, jego niebezpieczne życiowe
wybory zebrały żniwo. Pewnej nocy, kiedy wracał z imprezy, wdał
się w kłótnię z mężczyzną o imieniu David. W środku awantury
Shaka wyciągnął broń, pociągnął za spust i zastrzelił go.
W więzieniu znalazł swojskie środowisko, w którym królowały
przemoc i dominacja. Ciągle lądował w izolatce za różne
przewinienia, od ataku na strażników więziennych po próbę
ucieczki.
Tym, co sprawiło, że wreszcie coś w nim pękło, był list od syna.
„Drogi Tato – pisał syn – mama powiedziała mi, że jesteś
w więzieniu za zabójstwo. Drogi Tato, nie morduj już nikogo. Jezus
patrzy na to, co robisz. Módl się do niego, a wybaczy ci twoje
grzechy”.
„To zdarzenie sprawiło, że mój świat wywrócił się do góry nogami
– powiedział mi Shaka. – Pomyślałem, że nie chcę zostawić po sobie
takiego dziedzictwa mojemu dziecku. W tamtym momencie
zdecydowałem, że nigdy nie wrócę na mroczną stronę i muszę
znaleźć swoje światło. I że jestem mu to winien”.
Od wyjścia z więzienia w 2010 roku Shaka jest aktywnym
działaczem na rzecz reformy systemu sądownictwa i więziennictwa.
Przemawia do ludzi w całym kraju, dzieląc się swoją historią
i zachęcając młodych mężczyzn, by unikali życia na ulicy. Prowadził
zajęcia na Uniwersytecie w Michigan i jest stypendystą MIT Media
Lab. Jego pracy przewodzi przekonanie, że ludzi nie powinny
definiować błędy z przeszłości i że zbawienie jest możliwe.
Większość osób, które przechodzą przez proces odkrywania
powodów, dla których podejmują pewne działania, w jakimś
momencie napotyka opór. Wszystko zwalasz na przeszłość.
Przeszłość to nie wymówka.
To prawda. Twoja przeszłość nie jest wymówką. Stanowi jednak
wyjaśnienie – oferuje pewne spostrzeżenia pomocne przy pytaniach,
które tak wielu z nas sobie zadaje: Dlaczego zachowuję się w ten,
a nie inny sposób? Dlaczego czuję się tak, jak się czuję? Jak dla mnie
nie ma wątpliwości, że nasze silne strony, wrażliwość i unikalne
reakcje stanowią wyraz tego, co się nam przydarzyło.
Bardzo często „to, co nam się przydarzyło”, potrzebuje lat, by się
ujawnić. Trzeba odwagi, by skonfrontować się z naszymi czynami,
zdjąć z naszego życia warstwy traum i odsłonić czystą prawdę
o przeszłości. Ale to właśnie tam rozpoczyna się zdrowienie.

— Oprah Winfrey
Oprah: Kiedy pierwszy raz zaczęliśmy rozmawiać o traumie, a było
to ponad trzydzieści lat temu, niezbyt wielu ludzi miało
świadomość jej wpływu na tak wiele aspektów życia. Czy to się
zmieniło? Kiedy spojrzeć na szkoły, na system opieki zdrowotnej,
na system sądownictwa – naprawdę, gdziekolwiek się obrócić –
natrafimy na ofiary traumy, które wciąż pozostają niezrozumiane,
a czasem wręcz doświadczają jej ponownie, tym razem ze strony
systemu, który powinien był im pomóc.

Dr Perry: Taka jest bolesna prawda. Zmiana zajmuje ludziom bardzo


dużo czasu, a jeszcze dłużej trwa zmiana systemów. Jestem jednak
nastawiony optymistycznie. Dzieje się wiele dobrego. Wzrasta też
świadomość powszechności traumy. Wiele osób rozumie, że może
ona wpłynąć na nasze zdrowie. Jeszcze jednak wiele pracy przed
nami. Potrzebujemy, by więcej specjalistów i organizacji zmieniło
sposób, w jaki „działa ich biznes”; pomoże to zająć się tematem
konsekwencji traumy.

Oprah: Czy chodzi ci o opiekę uwzględniającą wiedzę o traumie?

Dr Perry: I tak, i nie. Jak wiesz, nie jestem wielkim fanem tego
określenia. Jestem pod wrażeniem tego, co się dzieje w wielu
miejscach, gdzie próbuje się wprowadzać opiekę uwzględniającą
wiedzę o traumie, mam jednak wrażenie, że na przeszkodzie
postępów staje język. Pozwól, że wyjaśnię dlaczego.
Rozmawialiśmy już o tym, że złożoność traumy wpływa
na wszystkie nasze systemy, od opieki zdrowotnej nad matką
i dzieckiem, przez sprawę zasiłków na dzieci i edukację, organy
ścigania, po zdrowie psychiczne i więcej. Każdy z tych systemów
stanowi oddzielny świat ze swoimi profesjonalistami, własnym
podejściem i językiem. Mówiliśmy też o tym, że każda osoba
tworzy swój unikalny „obraz świata” – cóż, to samo zachodzi
w systemach i organizacjach; rozwija się w nich pewna dominująca
perspektywa. W przeszłości większość z nich nie brała specjalnie
pod uwagę rozwoju, stresu czy traumy ani powiązanych z nimi
spraw, które mogą powodować cierpienie lub urazy psychiczne,
na przykład ukrytych uprzedzeń, rasizmu i mizoginii. Jednak
pojawia się coraz więcej nowych badań na temat tych dziedzin
i kwestii, których nie można już ignorować. I zastanawiając się,
co to znaczy „wiedza o traumie”, w każdym z nich zastosowano
własną soczewkę – swój własny obraz świata.
W efekcie ujednolicenie tej definicji okazuje się wyzwaniem.
Podobnie jak w przypadku samego słowa „trauma”, które jest
stosowane na tyle różnych sposobów, ilu jest ludzi i ile grup.
Uporządkowanie tego może trochę potrwać.
Pojęcie „opieki uwzględniającej wiedzę o traumie” pojawiło się
w 2001 roku, by zachęcić systemy opieki nad zdrowiem
psychicznym i nad dzieckiem do przyznania, że trauma stanowi
istotny, lecz nie zrozumiany czynnik w życiu pacjentów.
Przez lata wiele ugrupowań zaczęło stosować ten termin, bardzo
skromnie go definiując bądź objaśniając. W różnych organizacjach
odbywały się trzygodzinne wykłady, po których obwieszczano,
że zdobyły „wiedzę o traumie”. Miasta przyznawały sobie tę
etykietkę, a nawet niektóre państwa aspirowały do bycia
„pierwszym narodem wyedukowanym na temat traumy”. Jeden
wielki mętlik. Co tak w ogóle stanowi o tym, że miasto jest
„wyedukowane na temat traumy”? Wybrzmiewało całe mnóstwo
modnych słów, ale rzadko wiązały się one z wprowadzaniem
konkretnych planów czy zmian w usługach, programach czy
polityce. „Szkolenia z wiedzy o traumie” zamieniły się w przemysł
chałupniczy obejmujący setki organizacji i „ekspertów” chętnych,
by sięgnąć do twojej kieszeni, byś wraz z twoją organizacją zdobył
wiedzę o traumie. Jakość tych szkoleń była, jak możesz się
spodziewać, bardzo nierówna.
W reakcji na te zagmatwane początki dziesiątki krajów, stanów,
organizacji zawodowych, komisji interdyscyplinarnych i zespołów
specjalistów podjęły pracę nad definicją i wdrażaniem „wiedzy
o traumie”. Niestety, te chaotyczne starania jeszcze bardziej
skomplikowały sytuację. Jak podsumowała to jedna z komisji:
„Pomimo lat pracy nad tą dziedziną nie istnieje wspólna definicja
opieki uwzględniającej wiedzę o traumie”. Pojawiły się dziesiątki
wersji jej kluczowych „elementów”, „zasad”, „filarów”,
„składników”, „założeń” „komponentów”, „domen” i „wytycznych”.
Chociaż narodziły się pewne spójne koncepcje, różnorodność
przyprawia o zawrót głowy.
W efekcie nigdy nie wiadomo, którą wersję „wiedzy o traumie”
ma na myśli nasz rozmówca, kiedy się na nią powołuje. Dlatego
właśnie, kiedy mówię na temat praktyk, programów czy polityki
dotyczącej traumy, zawsze staram się opisywać konkretne
koncepcje, treść czy cel, zamiast stosować pojęcie „wiedza
o traumie”.
Mimo zastrzeżeń, jakie właśnie wypowiedziałem, naprawdę
uważam, że te próby są istotne. I że postęp jest zauważalny. Te
wszystkie organizacje jednak upowszechniają wiedzę na temat
traumy; zabierając publicznie głos, zwiększają świadomość na jej
temat, wspierają badania, a wiele z nich także monitoruje ewaluację
interwencji, które mają na celu uleczenie z traumy. W 1989 roku
w ramach Departamentu do spraw Weteranów utworzono
Narodowe Centrum do spraw Zespołu Stresu Pourazowego, które
prowadziło badania nad traumą oraz wspierało weteranów jej
doświadczających, w szczególności na polu walki. W 2000 roku
powstało Narodowe Centrum do spraw Traumatycznego Stresu
Dziecka. Dopiero w 2018 roku oddziały CDC i SAMHSA badające
traumę ogłosiły siedem zasad „opieki uwzględniającej wiedzę
o traumie”, które, jak podejrzewam, będą ewoluowały wraz
z rozwojem tej dziedziny.
Łatwo zapomnieć, jak młodą dziedziną jest nauka o traumie (ang.
traumatology) zajmująca się badaniem urazów psychicznych.
Jeszcze młodsza jest dyscyplina nazywana nauką o traumie
rozwojowej (developmental traumatology). Różne organizacje
i systemy dopiero zaczynają zajmować się kwestiami, które
omawiamy w naszej książce. Niech to robią, ponieważ trauma
przenika wszystkie aspekty życia – pokolenia, rodziny, społeczności,
instytucje, kultury i społeczeństwa. I robi to w bardzo złożony
sposób. Uraz psychiczny może mieć wpływ na nasze geny, białe
krwinki, serce, jelita, płuca i mózg, a także na nasze myślenie,
odczuwanie, zachowanie, wychowywanie dzieci, nauczanie,
trenowanie, konsumowanie, tworzenie, przepisywanie leków,
aresztowania, wydawanie wyroków. I mógłbym tak dalej.
Zależnie więc od twojego punktu widzenia – od twojego obrazu
świata – oraz własnej historii traumy i straty będziesz mieć unikalną
wersję „wiedzy o traumie”.

Oprah: Jednak istotą takiej postawy jest podejście do ludzi


ze świadomością, że to, „co ci się przydarzyło”, jest istotne oraz
że wpływa na twoje zachowanie i zdrowie. A następnie
wykorzystywanie tej wiedzy, by odpowiednio się zachowywać
i reagować – niezależnie od tego, czy jesteś rodzicem, nauczycielem,
przyjacielem, terapeutą, lekarzem, policjantem czy sędzią.
Dr Perry: Owszem. To podsumowuje, podobnie jak każde inne
zwięzłe stwierdzenie, istotę wiedzy o traumie. Bardzo ważnym
elementem jest w tym kontekście „odpowiednie zachowywanie”.
Bo jedno to świadomość, że trauma może powodować pewne
zachowania i problemy. Drugie zaś – to postawienie sobie pytania:
„I co teraz zrobimy?”.
Jak umożliwić zdrowienie w ramach naszych systemów? W jaki
sposób możemy unikać powtarzania nieprzewidywalnych,
niemożliwych do kontrolowania stresorów, które wzmagają skutki
traumy? W jaki sposób upewnić się, że nie będziemy narażać kogoś
ponownie na tę samą traumę, niezamierzenie powielając
marginalizujące, odzierające z człowieczeństwa zachowania, zamiast
robić coś wprost przeciwnego?
Wierzę, że jeśli nie rozpozna się uprzedzeń zakorzenionych
w sobie samym, a także uprzedzeń strukturalnych w naszych
systemach (tych dotyczących rasy, płci, orientacji seksualnej), nie
sposób zdobyć autentyczną wiedzę o traumie. Marginalizowane
grupy społeczne – wykluczane, poniżane, zawstydzane – są grupami,
które zaznały traumy, ponieważ ludzie z założenia są stworzeniami
relacyjnymi. Wykluczenie lub odarcie z człowieczeństwa
w organizacji, wspólnocie lub wręcz społeczeństwie, do którego się
przynależy, skutkuje długotrwałym, niemożliwym
do kontrolowania stresem, a jego efektem jest z kolei uwrażliwienie
(patrz ilustracja 3). Marginalizacja jest fundamentalną traumą.
Dlatego właśnie wierzę, że system autentycznie wyedukowany
na temat traumy jest systemem antyrasistowskim. Destrukcyjne
konsekwencje marginalizowania na tle rasowym są
rozpowszechnione i dotkliwe. Na przykład w Ameryce Północnej,
Australii i Nowej Zelandii u dzieci czarnoskórych, ciemnoskórych
i pochodzących z rdzennych ludów częściej diagnozuje się poważne
choroby i podaje się im nadmierną ilość leków; częściej odbiera się
je rodzinom i umieszcza w systemie opieki społecznej; częściej
zawiesza się je w prawach ucznia, wyrzuca ze szkoły oraz stawia się
im zarzuty wagarowania i „napadów”, wskutek czego stają przed
sądem do spraw nieletnich. To wszystko dzieje się
w nieproporcjonalny sposób.
Mówiliśmy już o tym, że dziecko, które doświadczyło traumy,
często będzie miało trudności w nauce, a także będzie nadmiernie
reagowało w obliczu kłopotów szkolnych na informacje zwrotne
i krytykę. To z kolei może wywołać trudności związane
z zachowaniem, które często bywa niezrozumiane. Wiele działań
podejmowanych przez kierujących się dobrymi intencjami ludzi
i przez systemy tak naprawdę powoduje dodatkowe cierpienie
rodzin i dzieci, którym powinny one służyć.

Oprah: To jest kwestia, którą chciałabym głębiej omówić. Podczas


naszego wywiadu w programie „60 Minutes” zdałam sobie sprawę,
że bardzo wiele organizacji charytatywnych i non profit, które
starają się rozwiązywać problemy społeczne, zajmuje się jedynie
powierzchnią. Próbują budować społeczne rusztowanie, które, jak
wiemy, jest ważne, jednak wiele z nich pomija przyczyny –
fundamenty – problemów, które starają się rozwiązać.
Jeśli program oferujący opiekę po szkole nie rozumie, dlaczego
dziecko ma chroniczne problemy zdrowotne lub nie nadąża z nauką;
jeśli program zatrudnienia nie wnika, dlaczego pracownik nie radzi
sobie z przełożonymi lub jest wybuchowy – wtedy takie organizacje
nie osiągną sukcesu we wprowadzaniu trwałych zmian. Wytłumacz
krok po kroku, jak niektóre z tych problemów tak naprawdę się
rozwijają i przejawiają.
Dr Perry: Zacznijmy od małych dzieci. Ciągle powtarzamy, jak
istotna jest rola relacji na wczesnym etapie życia dla rozwoju
układów reagowania na stres i zdolności budowania zdrowych
więzi w przyszłości. Wiemy, że jeśli dzieci doświadczają cierpienia
i traumy – takich jak: bieda, bezdomność, przemoc domowa,
maltretowanie – konsekwencją są uszczerbki w ich rozwoju. Często
pojawia się „rozszczepienie” w dojrzewaniu poszczególnych
umiejętności, co omówiliśmy w rozdziale szóstym na przykładzie
zaniedbania. Pięcioletnie dziecko może mieć więc umiejętności
językowe typowego dwulatka, a umiejętność samoregulacji
na poziomie czterolatka. Dodatkowo do tego pofragmentowanego
rozwoju dziecko będzie miało nadaktywny i nadmiernie reaktywny
mechanizm reagowania na stres (patrz ilustracje 3 i 5).
Teraz wyobraźmy sobie, jak to dziecko wkracza w środowisko
przedszkolne, którego oczekiwania, zmiany, zasady i program
nauczania są zaprojektowane z myślą o przeciętnym pięciolatku.
Niewyedukowane na temat rozwoju i pozbawione wiedzy
o traumie otoczenie będzie od niego wymagało, by „zachowywało”
się typowo. Dla niego jest to jednak niemożliwe. Dzień będzie
pełen trudności w komunikacji (z racji opóźnionego rozwoju
językowego) i intensywnej frustracji (ze względu na ograniczoną
zdolność do samoregulacji). W tej przytłaczająco rozpaczliwej
sytuacji dziecko zamknie się w sobie albo wybuchnie. Tak czy
inaczej nie skorzysta w pełni z nauki w wymiarze społecznym,
emocjonalnym czy edukacyjnym. Będzie coraz bardziej w tyle. Być
może zostanie skreślone z listy uczniów. O wiele więcej dzieci
zostaje wydalonych z przedszkola na etapie czterolatków niż
w jakiejkolwiek innej klasie na etapie szkolnym, a dzieci o innym
niż biały kolorze skóry, w szczególności chłopcy, wylatują trzy razy
częściej.
To dopiero początek toksycznego niedopasowania zdolności dzieci
do nierealistycznych oczekiwań systemu edukacji, który często ma
zbyt mało zasobów oraz wiedzy na temat rozwoju i traumy. Nawet
jeśli dziecko „przejdzie” do następnej grupy, nadal jest w tyle, a to
zwiastuje tylko porażkę. Z roku na rok zaległości będą rosły. Jego
opóźnienie w rozwijaniu różnych umiejętności w połączeniu
z objawami wynikającymi z traumy staną się magnesem dla
etykietek z zakresu zdrowia psychicznego (patrz ilustracja 6).
Nadmierna czujność wynikająca z uwrażliwionej reakcji na stres
zostanie nazwana ADHD; próby samoregulacji, których można się
po nim spodziewać, polegające na kołysaniu się, żuciu gumy,
rysowaniu na marginesach, odpływaniu myślami, słuchaniu
muzyki, stukaniu ołówkiem etc. są zakazywane. Takie dzieci zostaną
zaszufladkowane, dostaną leki, będą wykluczane, karane i być może
wydalone ze szkoły, a później, aż nazbyt często, aresztowane. Kiedy
próbują uniknąć nieustannego upokarzania w szkole, zarzuca im się
wagarowanie; kiedy próbują uciekać, a personel stara się je
zatrzymać siłą, incydent kończy się postawieniem dziecku zarzutu
napaści. To prosta droga ze szkoły do więzienia.

Oprah: Na dodatek tacy uczniowie najczęściej nie mają pojęcia,


że za ich problemami stoi konkretna przyczyna. Ostatecznie
przyjmują wizję siebie, jaką serwuje im świat: że są głupi,
opóźnieni lub leniwi. Cykl porażki stopniowo odziera ich z wiary
w siebie, aż uczeń staje się tak sfrustrowany lub zawstydzony, że się
poddaje.

Dr Perry: To niezwykle istotna uwaga. Dziecko, które ma trudności,


nie pomyśli: „Ten biedny nauczyciel nie ma pojęcia
o funkcjonowaniu »zależnym od stanu« i wpływie traumy na moją
zdolność do nauki. Powinien pomagać mi w regulowaniu się, a nie
w koniugacji”. Mówi więc do siebie: „Muszę być debilem”.
Inną naprawdę istotną kwestią dotyczącą szkół jest to, jak wiele
dzieci i młodzieży doświadcza problemów z nauką i zachowaniem,
których podłożem jest trauma. Problem ten nie dotyczy garstki,
wyjątków. Badania pokazują, że od trzydziestu do pięćdziesięciu
procent dzieci w szkołach publicznych ma trzy lub więcej punktów
w teście badającym niekorzystne doświadczenia w dzieciństwie. I,
jak już mówiliśmy, te trudności wywierają na nie wpływ.
Pomyśl, jak wiele spośród dzieci, które siedzą w szkolnej sali, ma
traumatyczne wspomnienia, które mogą aktywować się przez
niewinny bodziec. Pamiętaj, że to, czego doświadczamy, nim trafi
do kory mózgowej, zostaje przefiltrowane przez niższe części mózgu.
Wszystkie obecnie przychodzące informacje sensoryczne są
porównywane ze „wspomnieniami” przeszłych doświadczeń
i poddawane ich wpływowi w bardziej reaktywnych strefach
mózgu, a dopiero później wędrują do racjonalnych, „myślących”
obszarów.
Weźmy na przykład chłopca, któremu zdarzało się być świadkiem
przemocy domowej. Gdy był mały, widywał, jak ojciec szydzi
z matki i ją popycha. Wydarzenia te działy się na ważnym etapie
dla rozwoju mózgu, który tworzył wówczas pierwsze
„wspomnienia”, budując obraz świata u dziecka. Jego mózg zaczął
więc kojarzyć cechy męskie z zagrożeniem, a donośny, niski, męski
głos ze strachem.
Pięć lat po utworzeniu tych skojarzeń i wspomnień chłopiec jest
już uczniem i ma nauczyciela angielskiego, który wyglądem
przypomina jego agresywnego ojca – jest podobnego wzrostu, ma
podobny kolor włosów i równie niski głos. Dziecko nie jest
w stanie tego świadomie powiązać, ale już samo siedzenie na lekcji
angielskiego wywołuje w nim dyskomfort. Rodzi się on w tych
podkorowych, niższych częściach mózgu; jest nieuświadomiony.
Pamiętasz Sama, chłopca, którego ojciec używał old spice’a?
Człowiek rzadko zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie jest pod
wpływem bodźca przywołującego skojarzenie.

Oprah: Ponieważ nie jest świadomy tego skojarzenia – ani tego,


w jaki sposób to, co mu się kiedyś przydarzyło, wpływa dziś
na jego relacje – jego życiowa historia może być pełna serii
przykrych zdarzeń i sabotowania relacji z mężczyznami. Trenerzy,
nauczyciele czy inni mężczyźni potencjalnie mogli stanowić dla
niego pozytywne wzorce, ale on nieświadomie unikał lub odrzucał
te możliwości.

Dr Perry: Podobnie jak wtedy, kiedy nie zdawałaś sobie sprawy


z tego, dlaczego boisz się być sama w nocy. Nie byłaś świadoma
skojarzeń, jakie powstały na wcześniejszym etapie twojego życia.
Nasze zachowania kształtują się wokół emocjonalnych zasadzek
zastawionych na nas przez dawne traumy.
Pamiętaj jednak, że mózg zawsze stara się „pojąć sens świata”,
więc chłopiec ten będzie dążył do wyjaśnienia swoich problemów.
Może uzna, że nie lubi angielskiego. Albo że nauczyciel go nie lubi
i jest palantem. Nauczyciel z kolei nie ma zielonego pojęcia, że coś
takiego się dzieje. Powiedzmy, że uczeń ma trudności z napisaniem
rozprawki. Pedagog podchodzi do niego z zamiarem pomocy;
wydaje mu się, że postępuje życzliwie. Pochylając się, by spojrzeć
na tekst, kładzie dłoń na ramieniu chłopca. Ten jednak, zamiast
uznać gest za kojący, zrywa się jak oparzony i reaguje agresją, zanim
zdąży cokolwiek pomyśleć.
Niższy obszar w mózgu natychmiast krzyczy: „Niebezpieczeństwo!
Niebezpieczeństwo!”, co aktywuje układ reagowania na stres
i paraliżuje korę mózgową. Nie ma szans na przemyślaną,
racjonalną reakcję.
Później, jeśli porozmawiałabyś z chłopcem i powiedziała: „Nie
powinieneś przeklinać przy nauczycielu”, odparłby „Wiem, to
kiepski pomysł”. Ale w tamtej chwili autentycznie nie miał dostępu
do zdolności rozumowania. Im większą masz wiedzę o traumie
i reagowaniu na stres, tym łatwiej ci zrozumieć pewne zachowania,
które napotkasz w miejscu pracy, związku czy szkole.

Oprah: Mózg, sprowokowany wytworzonym w przeszłości


skojarzeniem związanym z przemocą, wysyła sygnał o zagrożeniu
i uruchamia reakcję walki lub ucieczki: „Zabieraj ode mnie te
łapska!”.

Dr Perry: Może nawet: „Zabieraj ode mnie te pieprzone łapska!”. Ten


impulsywny wybuch agresji kompletnie zaskakuje nauczyciela. Nie
rozumie, co się tak naprawdę dzieje. Kiedy będzie później opisywał
tę sytuację, powie coś w stylu: „I kompletnie bez powodu się
na mnie rzucił”. To jeden z najczęstszych opisów wybuchów
wywołanych przez bodźce przywołujące skojarzenie: ni stąd, ni
zowąd, nie do przewidzenia, te zachowania wydają się niczym
niesprowokowane.

Oprah: Właśnie doznałam kolejnego olśnienia. Często, kiedy nie


wiemy, skąd bierze się czyjś wybuch gniewu ani dlaczego ktoś
reaguje w agresywny sposób, mówimy, że „puściły mu nerwy”. Cóż,
teraz już wiem, co się w takiej chwili dzieje – w mózgu odzywa się
wspomnienie traumy. A ponieważ niższe, nieracjonalne części
mózgu odbierają sygnały jako pierwsze, natychmiast uruchamiają
reakcje stresowe, które z kolei blokują myślenie. Ten „wybuch”
agresji jest tak naprawdę skutkiem wysoce zorganizowanych
procesów. Jednak w powyższym przypadku pierwszą rzeczą, jaką
powiedzą o tym chłopcu w szkole, będzie: „Co jest z nim nie tak?”.
Nauczyciel, przekonany już, że z dzieciakiem jest coś nie
w porządku, kieruje je do dyrekcji. A zamiast tego powinien zadać
pytanie: „Co ci się przydarzyło?”.

Dr Perry: Właśnie! To dziecko będzie postrzegane jako


problematyczne. Jeśli podobne zachowania będą się utrzymywały,
zostanie odesłane do szkolnego pedagoga, następnie zawieszone
w prawach ucznia, a później skierowane do poradni zdrowia
psychicznego. Z kolei, jeśli nikt w poradni nie będzie rozumiał,
że jego problemy z zachowaniem mają związek z tym, „co mu się
przydarzyło” – czyli z traumą – wtedy, mimo dobrych chęci, zostanie
podjęta cała seria nieskutecznych interwencji.
Jednak zachowanie tego chłopca mogłoby być odebrane zgoła
inaczej, gdyby szkoła miała zasoby i narzędzia, by pomagać
nauczycielom zrozumieć powszechność niekorzystnych doświadczeń
z dzieciństwa i wpływ traumy na naukę, a także miała strategię
tworzenia bezpiecznej, sprzyjającej regulacji atmosfery w klasach.
Zamiast zawieszać dziecko w prawach ucznia i je szufladkować,
placówka spróbowałaby zainicjować proces nawiązywania relacji
z uczniem, dzięki któremu miałaby szansę zrozumieć chłopca.

Oprah: Ale coś takiego zaczyna się tylko wtedy, jeśli zadasz sobie
pytanie: „Zastanawiam się, co mu się przydarzyło?”.

Dr Perry: Tak, jeśli oczywiście zmienisz sposób, w jaki próbujesz


zrozumieć zachowanie. Dobre wieści są takie, że kiedy szkoły
naprawdę edukują się na temat konsekwencji traumy i podejmują
proste zmiany w metodach oceniania, wspierania i nauczania,
dostrzegają ogromną pozytywną zmianę w wynikach w nauce oraz
spadek liczby trudnych i destrukcyjnych zachowań. Jeśli w klasie
stosuje się techniki regulacji, nauczycielom okazuje się szacunek
i wsparcie, a dzieciom poświęca uwagę oraz wspiera ich mocne
strony, wyniki są jeszcze lepsze.
W szkołach na całym świecie stosujemy model
neurosekwencyjny w edukacji (NME), za pomocą którego uczymy
wielu z omówionych w tej książce podstawowych koncepcji.
Zawiera on przykłady strategii stosowania tych zasad i idei
wykorzystywanych podczas lekcji. Rezultaty są bardzo obiecujące.
Nauczyciele, pracownicy administracyjni szkół, rodzice i dzieci –
wszyscy zgłaszają korzyści, jakie wynieśli z programu, a wyniki
potwierdzają te opinie.
Wiele innych organizacji wprowadza do szkół programy „wiedzy
o traumie”. Podobnie jak w przypadku braku spójności w sprawie
samej definicji takiej „wiedzy” te modele edukacyjne i programy
ogromnie się między sobą różnią. Jednak wszystkie te, które są
skuteczne, łączy nacisk na regulację i relacje.

Oprah: To oznacza, że pomaganie dzieciom w regulowaniu się to


podstawa szkoły, która uwzględnia wiedzę o traumie. Regulacja,
relacja, a dopiero potem rozum, tak? Kluczem jest uszanowanie
sekwencji zaangażowania kolejnych części mózgu.

Dr Perry: Tak. Niestety, nasze szkoły najczęściej nie mają takiej


wiedzy i wykazują tendencję do zakazywania wielu regulacyjnych
czynności, o których wspominaliśmy: chodzenia, kołysania się,
zabaw manualnych podczas lekcji, słuchania muzyki przez
słuchawki podczas odrabiania lekcji. „Regulacja
somatosensoryczna”, czyli czuciowa, na przykład rytmiczne
aktywności, o których wspominaliśmy, wręcz pobudzają korę
i sprawiają, że dostęp do myślących części mózgu, a więc i nauka,
stają się łatwiejsze.
Szkoły mają też skłonność do spychania na margines
uzdrawiających i budujących odporność psychiczną zajęć, takich jak:
sport, muzyka i plastyka. Często są one postrzegane jako zajęcia
do wyboru lub dodatkowe, kiedy w rzeczywistości mogą stanowić
bazę nauki szkolnej, a to dzięki elementom regulacji i relacji. Oparta
na schemacie, powtarzalna, rytmiczna aktywność pozwala
na powrót do równowagi nadaktywnym i nadmiernie reaktywnym
głównym układom regulacyjnym (patrz ilustracja 2). Do tej
kategorii należy muzyka – zarówno granie, jak i słuchanie.
Wszystkie dyscypliny sportu również zawierają takie składniki.
A także taniec. I oczywiście wszystkie te aktywności zawierają też
bardzo istotne elementy relacji. Trzeba się nauczyć, kiedy podać
piłkę koledze z drużyny, jak się poruszać z partnerem tanecznym,
zsynchronizować grę na skrzypcach z pozostałymi członkami
orkiestry. Wreszcie w muzyce i innych dziedzinach sztuki, a także
w sporcie, są elementy poznawcze; angażują one, pobudzają
i synchronizują pracę w całym mózgu, od góry do dołu
i z powrotem. To są zdrowe czynności dla całego tego organu.
Teraz pomyśl o trzydzieściorgu dzieciach, które siedzą w rzędach
w klasie, biernie słuchając wykładu nauczyciela. To nie jest
skuteczny sposób aktywowania górnej części mózgu. Uczymy się
szybciej, kiedy jesteśmy w ruchu i wchodzimy w interakcje
z innymi. Najskuteczniej zapamiętujemy nowe informacje
i wydobywamy te zdobyte wcześniej, kiedy podczas nauki
podejmujemy jakąś czynność aktywującą somatosensorycznie.

Oprah: Wracając do ucznia, który wybuchł podczas lekcji, a szkoła


wysłała go do poradni zdrowia psychicznego – co się wydarzy, jeśli
pracujący tam specjaliści nie przeszli szkolenia z wiedzy o traumie
lub nie mają doświadczenia w tym zakresie?

Dr Perry: Nic dobrego. Zazwyczaj to tylko pogarsza sytuację dziecka.


Otrzymuje ono błędne diagnozy i, co częste, zbyt dużo leków.
Aktualny system ochrony zdrowia psychicznego u dzieci jest
niedoinwestowany i przeciążony. Publiczne poradnie zdrowia
psychicznego często mają długie listy oczekujących. Zdarza się,
że wizyty odbywają się jedynie raz w miesiącu; czasem wizyta
u psychiatry trwa tylko piętnaście minut. Średnia liczba konsultacji,
po których rodzina po prostu przestaje na nie przychodzić, to około
trzech. Nasz system ochrony zdrowia psychicznego ma tendencję
do skupiania się na kryzysie.
Istnieje jednak wiele miejsc, w których pracują zespoły kliniczne
uzbrojone w wiedzę o traumie i one wykonują naprawdę dobrą
robotę. Idealnie byłoby, gdyby od ucznia z problemami zebrano
wywiad uwzględniający historię jego rozwoju – czyli
przeprowadzono by szczegółową ewaluację pod kątem: „co mu się
przydarzyło?”. Dobry wywiad określa również potrzeby i mocne
strony dziecka. Na jego podstawie zespół może opracować
indywidualne podejście terapeutyczne, które mocne strony
wykorzysta i zajmie się obszarami wymagającymi wsparcia,
proponując odpowiednie zajęcia dodatkowe, edukacyjne lub
terapeutyczne.
Ludzie pracujący w takich zespołach zdają sobie sprawę z tego,
że rozwiązanie uniwersalne jest nieskuteczne. Pomyśl, jaki byłby to
absurd, gdyby każdy z bólem w klatce piersiowej i kaszlem
otrzymywał dokładnie ten sam antybiotyk. Tak się dzieje w wielu
przychodniach, które specjalizują się w konkretnej „technice”.
Ośrodek, który uzna, że terapia poznawczo-behawioralna
skoncentrowana na traumie (TF-CBT) jest skuteczna i oparta
na dowodach naukowych, będzie ją proponował każdemu, kto
do nich trafi. Być może niektórym faktycznie pomoże, nie jest to
jednak terapia odpowiednia dla wszystkich.
Wyposażony w autentyczną wiedzę o traumie zespół kliniczny
ma na podorędziu wiele „narzędzi”: terapię zajęciową, fizjoterapię,
logopedię, współpracę ze szkołą, rzetelną psychoedukację rodziny
i dziecka, a także dostęp do szerokiego zakresu technik
terapeutycznych, takich jak TF-CBT, EMDR (Eye Movement
Desensitization and Reprocessing – odwrażliwianie i ponowne
przetwarzanie za pomocą ruchów gałek ocznych), stymulację
somatosensoryczną, zooterapię i o wiele więcej. Terapia traumy jest
co prawda młodą dziedziną nauki, ale wiele technik stosowanych
w leczeniu ma już naukowo potwierdzoną skuteczność, jeśli
zastosuje się je na odpowiednim etapie procesu terapeutycznego.
Oznacza to, że skuteczne podejście terapeutyczne musi być
prowadzone zgodnie z sekwencją zaangażowania. Chodzi o to,
że nie można liczyć na postępy terapii otwierającej na relacje lub
poznawczej, jeśli wcześniej nie zajmiemy się problemami
z regulacją. Dlatego właśnie stworzyłem neurosekwencyjny model
terapeutyczny (NMT – Neurosequential Model of Therapeutics).
Opisałem go w mojej pierwszej książce, której współautorką jest
Maia Szalavitz – „O chłopcu wychowywanym jak pies”.
Uważam, że jednym z najważniejszych aspektów zdrowienia jest
łączenie wielu technik i podejść terapeutycznych. Wiemy,
że podstawowym elementem wychodzenia z traumy jest
wykorzystanie zdrowych relacji, by powracać do traumatycznych
doświadczeń i je przepracowywać. Jeśli chodzisz do terapeuty,
z którym łączy cię bezpieczna i stabilna więź, staje się on
decydującym elementem czegoś, co nazywam siatką terapeutyczną.
Pamiętaj jednak, że prowadzące do zdrowienia momenty
terapeutyczne mogą być krótkie. Idealnie byłoby, gdyby pojawiały
się przez cały tydzień, a nie tylko tę jedną godzinę tygodniowo
w gabinecie psychoterapeutycznym. Rozłożony w czasie proces
tworzy okazje do aktywowania traumatycznych wspomnień, w tym
układów reagowania na stres w umiarkowany, przewidywalny
i możliwy do kontrolowania sposób. Dzięki takim działaniom
uwrażliwione układy z czasem staną się bardziej „neurotypowe”
(patrz ilustracje 3 i 5).

Oprah: A jeśli nie stać cię na terapeutę?

Dr Perry: Większość ludzi, którzy doświadczają trudności oraz


traumy, nie ma dostępu do terapii, nie wspominając już o zespole
klinicznym, jaki właśnie opisałem. Okazuje się jednak, że w życiu
osoby po urazie psychicznym obecność wielu oddanych,
troskliwych ludzi daje tak naprawdę większe szanse na pozytywne
efekty zdrowienia niż sam dostęp do terapeuty. Siatka
terapeutyczna to zbiór pozytywnych doświadczeń opartych
na relacjach w ciągu dnia. Terapeuta może być istotnym elementem
zdrowienia, ale nie jest do niego niezbędny. Nie chcę tu sugerować,
że terapia nie jest pomocna. Jednak ona sama, bez czerpania
z relacji, nie jest zbyt skuteczna. Idealnie byłoby, gdyby dziecko
miało więzi z rodziną, społecznością i kulturą, a do tego dostęp
do zespołu klinicznego mającego wiedzę o traumie oraz do jego
zasobu narzędzi terapeutycznych.
Powtórzę: jeśli przyjrzeć się praktykom leczniczym rdzennych
ludów i medycynie ludowej, widać, w jak niezwykły sposób
tworzą kompletne doświadczenia obejmujące umysł i ciało,
wpływające na wiele układów w mózgu. Pamiętaj, że traumatyczne
„wspomnienia” dotykają wielu obszarów. Tradycyjne praktyki
zawierają oparte na relacjach elementy poznawcze oraz sensoryczne.
Opowiada się w nich historię na nowo; tworzy obrazy bitwy,
polowania, śmierci; przytula się, masuje; tańczy, śpiewa. Od nowa
buduje się więź z bliskimi – ze społecznością. Świętuje się
spotkania, spożywa razem posiłki i dzieli się nawzajem tym, co się
ma. Aborygeńskie praktyki lecznicze są powtarzalne, rytmiczne,
odnoszące się do tematu, relacyjne, pełne respektu i satysfakcji –
a są to doświadczenia, o których wiadomo, że skutecznie zmieniają
sieci neuronowe zaangażowane w reagowanie na stres. Te praktyki
powstały, ponieważ ich składowe były skuteczne. Ludzie czuli się
po nich lepiej i lepiej funkcjonowali, a podstawowe elementy
procesu zdrowienia utrwalano i przekazywano dalej. Mimo różnic
w czasie i przestrzeni te same zasady uzdrawiania spotykane są
we wszystkich kulturach.

Oprah: Kiedy się nad tym zastanowić, to naprawdę niezwykłe.

Dr Perry: To prawda. Nasi przodkowie dostrzegali, jak ważne są


więzi i jak toksyczne jest wykluczenie. Historia „cywilizowanego”
świata z kolei pełna jest polityki i praktyk, które faworyzowały
podziały i marginalizację – a to zniszczyło rodzinę, społeczność
i kulturę. Kolonizacja, niewolnictwo, system rezerwatów w Stanach
Zjednoczonych, szkoły z internatem w Kanadzie, skradzione
pokolenia w Australii – to wszystko siało zniszczenie przez wiele
pokoleń, ponieważ rodzinę i więzi kulturowe poddawano celowej
destrukcji. I tak stworzono osobne, doświadczone traumą jednostki
postawione w bolesnych sytuacjach, z których nie ma ucieczki –
sytuacjach, które, jak już wiemy, sprawiają, że ludzie popadają
w dysocjację, żeby się zaadaptować i przetrwać. I chociaż dysocjacja
jest przystosowawcza, jej skutkiem jest większa bierność i uległość,
co sprawia, że ludy poddane traumie łatwiej odczłowieczyć
i wykorzystać.
Chociaż jest to dla niektórych mniej oczywiste, jestem
przekonany, że obecne systemy ochrony praw dziecka, edukacji,
ochrony zdrowia psychicznego i wymiaru sprawiedliwości wobec
nieletnich często robią to samo. Dzielą rodziny, podważają rolę
społeczności i uczestniczą w marginalizowaniu, zawstydzaniu
i karaniu.

Oprah: W bardzo poruszający sposób opowiadałeś o systemowym


rasizmie, demontażu władzy i traumie, kiedy odwiedziłeś moją
szkołę w Afryce Południowej. Zbudowaliśmy Oprah Winfrey
Academy for Girls w 2007 roku, trzynaście lat po formalnym
upadku apartheidu i stworzeniu demokratycznego rządu
południowoafrykańskiego. Przyjechałeś do nas, kiedy zmagaliśmy
się ze stworzeniem zdrowej wspólnoty w naszej placówce.
Czarni nauczyciele mieli poczucie, że ci biali ich co prawda
akceptują, ale też się wywyższają. Bardzo dobrze wyjaśniłeś wtedy,
spoglądając na nasze problemy przez soczewkę rozwoju mózgu
i zakorzenione w nim schematy ukrytych uprzedzeń oraz rasizmu,
co mogło zachodzić pomiędzy tymi grupami. Czy mógłbyś
wytłumaczyć to tutaj?

Dr Perry: Oczywiście. Rozmawialiśmy o tym, że mózg niemowlęcia


wchłania informacje sensoryczne, by pojmować świat i budować
skojarzenia. Jesteśmy istotami głęboko relacyjnymi, których
rozwijające się mózgi – począwszy od najniższych obszarów –
zaczynają tworzyć „wspomnienia” zapachów, dźwięków i obrazów
otaczających nas ludzi. Te wspomnienia pozostają na bardzo
głębokim, podkorowym, nieświadomym poziomie: należy do nich
sposób, w jaki twoi opiekunowie mówią, jak się ubierają, jaki jest
kolor ich skóry. Teraz zapamiętaj, że twój mózg nieustannie
monitoruje świat – zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny –
by zapewnić ci przetrwanie. A kiedy napotka jakieś nieznane
doświadczenie, jego domyślnym działaniem jest uruchamianie
reakcji stresowej. Tak na wszelki wypadek – lepiej założyć, że coś
nowego może stanowić potencjalne zagrożenie.
Teraz dodaj do tego fakt, że największym drapieżnikiem dla ludzi
zawsze byli inni ludzie. Nasze reakcje stresowe drogą ewolucji stały
się wrażliwe na relacje, więc na przykład, kiedy jesteśmy z ludźmi,
którzy mają cechy przypominające nasz „klan” z dzieciństwa,
czujemy się bezpiecznie. Kiedy jednak napotkamy ludzi o innych
atrybutach, domyślnym działaniem mózgu jest uruchomienie
reakcji stresowej. Wówczas czujemy się rozregulowani, a nawet
zagrożeni.

Oprah: Dlatego właśnie małe dziecko zaczyna płakać, kiedy


wszyscy chcą je zobaczyć i podają je sobie z rąk do rąk. Jego mózg
reaguje na coś, czego nie zna.

Dr Perry: Właśnie tak. Dla niemowlęcia ci wszyscy ludzie są inni,


nowi i przytłaczający. To uruchamia reakcję stresową.
Jednak mózgi dorosłych również uruchamiają reakcję stresową
na widok ludzi, którzy różnią się od ich pierwotnego „klanu”. Przez
większość czasu aktywacja ta jest łagodna i powoduje nieufność,
ostrożność. Jeśli jednak u kogoś występuje uwrażliwiony
mechanizm reakcji stresowej lub cechy nowej osoby są
diametralnie inne niż znane z własnego plemienia, następuje
o wiele intensywniejsza reakcja. Wraz z nią następuje
uwstecznienie. Tracimy dostęp do wyższej części mózgu, tej, która
przechowuje nasze wartości i przekonania. Naszym myśleniem
i zachowaniem zaczynają kierować bardziej prymitywne, reaktywne
części mózgu.
Pozwól, że dam przykład. Poznałem kiedyś kobietę, której córka
dołączyła do Korpusu Pokoju i jeździła przez bardzo zaniedbany
obszar Afryki z wioski do wioski szczepić dzieci. Pochodziła
z Minnesoty i miała bardzo skandynawską urodę: była wysoka,
miała blond włosy i jasną, białą skórę.

Oprah: I pewnie trafiała do wiosek, w których ludzie autentycznie


nigdy nie widzieli białego człowieka.

Dr Perry: Tak. Mamy więc tę pozytywnie nastawioną młodą


kobietę o wielkim sercu, która kocha dzieci i ma poczucie, że robi
coś, by świat był lepszy – z entuzjazmem jeździ do małych wiosek
zwalczać choroby. Kiedy jednak wchodziła do wioski, wystarczyło,
by małe dzieci raz na nią spojrzały, od razu zaczynały krzyczeć.
Brały ją za ducha. Niektóre wybuchały płaczem, inne uciekały.
Trudno było jej do tego się przyzwyczaić. Dopiero kiedy matka
opowiedziała jej o niektórych naszych badaniach, dziewczyna
zrozumiała wreszcie, że dzieci reagowały na „nieznane”, a nie na nią
jako osobę. Ich mózgi nie miały żadnych pozytywnych skojarzeń
z „białym”, więc spotkanie z nią było czymś bardzo
nieoczekiwanym i aktywowało stres.
Ale to jedynie pierwsza reakcja. Mija czas, a młoda kobieta
okazuje dzieciom miłość, troskę i opiekuje się nimi. Pomaga je
karmić i reguluje je, kiedy się boją. Uczą się więc, że ta biała osoba,
która okazuje im miłość, troskę i wsparcie, jest bezpieczna i dobra.
Ta nauka zostaje „zamknięta” w ich mózgach tak głęboko, że kiedy
lata później spotykają kolejną białą osobę, z domysłu przypiszą ją
do kategorii ludzi pozytywnych.

Oprah: Nawet jeśli ta nowa biała osoba nie jest tak samo miła, nie
oznacza to, że zniknie oryginalny wzorzec miłej białej pani
z Minnesoty, ponieważ został on wbudowany głębiej w dziecięce
mózgi.

Dr Perry: Tak. Kiedy po raz pierwszy spotykasz kogoś, kto ma


określoną cechę odróżniającą go od opiekunów – na przykład inny
kolor skóry – zaczynasz tworzyć nowe skojarzenia, które mają ci
pomóc w pojmowaniu twojego świata, do którego dołącza właśnie
ktoś nowy. Twój mózg przypisze tę osobę do jakiejś kategorii,
będzie ją porównywał i kategoryzował. Początkowo zastosuje
istniejące już etykietki – czy ta osoba ma cechy męskie, czy jest ode
mnie starsza, czy jest nauczycielem. Ale im więcej razy się z nią
zetkniesz, tym więcej będziesz mieć szans na wytworzenie nowych,
bardziej zniuansowanych skojarzeń. Poznajesz różne oblicza
i złożoność tego człowieka, a nie tylko jego „kategorie”.
Jednocześnie jednak mózg zawsze wykorzystuje „skróty”. A skróty
nie zawsze są słuszne; sprawiają, że jesteśmy podatni na stereotypy
i „-izmy” – generalizowanie ludzkich cech na podstawie szerokich
kategorii, pod które podpadają. Najpotężniejsze kategorie w naszym
mózgu pochodzą z naszych pierwszych doświadczeń, zazwyczaj
z wczesnego etapu życia. To wpływa na naszą skłonność
do uprzedzeń.
Jakiś czas temu pracowałem z małym czarnym chłopcem
i zapytałem go, czy kiedykolwiek spotkał białego człowieka.
„Jednego” – odparł.
Okazało się, że pierwszą białą osobą, którą to dziecko zobaczyło
nie w telewizji, ale z bliska, był policjant. Funkcjonariusz zatrzymał
auto, którym chłopiec jechał z ojcem. Wymierzył do mężczyzny
z pistoletu, kazał mu wysiąść, krzyczał na niego, skuł kajdankami
i w końcu wepchnął do radiowozu. Przerażonego dzieciaka
trzymano w aucie do czasu, aż zabrała go stamtąd opiekunka
społeczna. Nawet nie pozwolono mu zobaczyć się z matką, dopóki
ta urzędowo nie udowodniła prawa do opieki nad chłopcem.
Możesz sobie wyobrazić, że jego wewnętrzny obraz białych ludzi
był zupełnie inny niż ten, jaki miały dzieci z afrykańskiej wioski
po poznaniu opiekuńczej wolontariuszki z Korpusu Pokoju.
Następnie chłopiec – ten sam, który widział brutalne
aresztowanie ojca – trafia na wizytę do mnie, białego lekarza, który
próbuje mu pomóc. Nasza relacja nie zaczyna się w neutralnym
punkcie. Maluch jest wystraszony i nie ufa mi – trochę dlatego,
że jestem dla niego kimś nowym, a trochę ze względu na mój kolor
skóry. Minie wiele tygodni pełnych łagodnej, cierpliwej,
pozytywnej pracy, zanim zobaczy we mnie osobę neutralną.
Ostatecznie udało nam się nawiązać pomyślną relację, ale byłem
postrzegany jako wyjątek. Pozostało w nim pierwotne, negatywne
wspomnienie związane z osobą o białej skórze utrwalone za sprawą
wielu doświadczeń otwartego i ukrytego rasizmu w szkole oraz
społeczności. Najwcześniejsze wspomnienia relacyjne są
najpotężniejsze i najtrwalsze.
Za sprawą sekwencyjnego przetwarzania doświadczeń u tego
chłopca informacja o białej skórze zawsze będzie trafiała najpierw
do niższej części mózgu. Kiedy napotka nieznajomego białego
mężczyznę, pierwotne (a tym samym domyślne) powiązanie
obecności takich osób z zagrożeniem spowoduje uruchomienie
reakcji stresowej, która może wpływać na to, jak się będzie czuł,
myślał i jak się zachowa. Przypomina to sygnał przywołujący
skojarzenie. Mózg tego chłopca uruchomi reakcję lękową, jeszcze
zanim do jego kory dotrze jakakolwiek inna informacja na temat
nowo poznanego białego człowieka. W samej korze chłopiec ma już
pewne zasoby pamięci autobiograficznej związane ze spotkaniem
ze mną, a to oznacza, że jego mózg przechowuje informację „doktor
Perry jest biały, ale był w porządku”. Jednak w chwili uruchomienia
reakcji stresowej nie jest w stanie do niej dotrzeć. Spojrzy na nowo
poznanego białego mężczyznę i nie poczuje zaufania. Nasze
pierwsze doświadczenia kształtują filtry, przez które muszą się
przedostać wszystkie kolejne.
Jeśli zaś chodzi o Republikę Południowej Afryki, to w tym kraju
jest wiele przeróżnych kultur. Przez wiele pokoleń biała społeczność
poddawała ludzi o odmiennym kolorze skóry brutalnej opresji.
Czarni nauczyciele ze szkoły OWLAG dorastali w świecie, w którym
stawianie aktywnego oporu białej władzy oraz rasistowskiej
polityce, praktyce i obowiązującemu wówczas prawu mogło
prowadzić do śmierci. Skojarzenia związane z białą skórą często
wywoływały strach. Wiele czarnoskórych osób opracowało
strategię przetrwania i styl adaptacyjny, które były z zasady
dysocjacyjne. Unikaj konfliktów; kiedy dochodzi do konfrontacji,
zgadzaj się na wszystko. Takie umiejętności przystosowawcze są
tam głęboko zakorzenione.

Oprah: Wielu nauczycieli uczących w mojej szkole mogło


nieświadomie trzymać się tych dawnych sposobów myślenia
i postępowania.

Dr Perry: Bardzo prawdopodobne. W roku 1994, kiedy zakończyły


się opresyjne działania apartheidu, w mózgach ludzi nie nastąpiła
natychmiastowa zmiana. Biali wciąż byli kojarzeni z dominacją
i marginalizacją. I chociaż teoretycznie wszystko już było inaczej, to
gdy ludzie wychowani w czasach apartheidu wchodzili między sobą
w interakcje, nieświadomie nadal traktowali się klasowo
i powoływali na dawne, adaptacyjne wzorce. Biali nauczyciele czuli
się komfortowo, zabierając głos i „przewodząc”, czarni zaś
wycofywali się, unikali konfliktów i przystawali na sugestie,
z którymi niekoniecznie się zgadzali. To doprowadziło do dużych
problemów w szkole. A jednak, kiedy rozmawiałem z białymi
nauczycielami, mówili szczerze, że nie są rasistami.
Jedną z najtrudniejszych rzeczy do uchwycenia w kwestii
ukrytych uprzedzeń i rasizmu jest to, że zachowaniem niekoniecznie
rządzą przekonania i wartości. Takie idee są przechowywane
w najwyższej, najbardziej złożonej części mózgu – w korze. Jednak
w innych częściach twojego mózgu mogą rodzić się skojarzenia –
wypaczone, niesłuszne, rasistowskie. Ta sama osoba o szczerych
antyrasistowskich przekonaniach może jednocześnie przejawiać
ukryte uprzedzenia, których skutkiem są rasistowskie komentarze
lub działania. By móc uchwycić sens tego, o czym mówię, należy
zrozumieć sekwencyjne przetwarzanie mózgu oraz docenić potęgę
doświadczeń rozwojowych, które zapełniają niższe partie tego
organu różnorakimi skojarzeniami składającymi się na nasz obraz
świata.

Oprah: Tak często słyszymy, jak biali ludzie mówią: „W naszym


domu nigdy nie mówiło się cz*rnuch”. Ale tu nie chodzi tylko
o język. Chodzi o to, że obserwujesz, w jaki sposób twoi rodzice
traktują ludzi, którzy nie są tacy jak ty. Widzisz ich interakcje
z innymi. Słyszysz to, co o nich mówią. Jaki jest emocjonalny ton,
który przebija w twoim domu w kontekście ludzi, którzy są „inni”?
Czym przesiąkasz od urodzenia i jak kształtuje to twój sposób
postrzegania ludzi odmiennych od ciebie. Tu nie chodzi o to, czy
ktoś używał słowa na „cz”, czy też nie. Czynników jest o wiele
więcej.

Dr Perry: O wiele więcej. Kiedy jesteś mały i kształtujesz swoje


pierwsze skojarzenia na temat tego, jak funkcjonuje świat, najsilniej
wpływają na ciebie twoi rodzice. Nawet nie to, co mówią, lecz ich
zachowanie. Podlegasz także wpływowi innych dzieci i otaczających
cię dorosłych. Jeżeli jesteś białym dzieckiem, które nie spędza czasu
z dziećmi o innym kolorze skóry, nie masz żadnych osobistych
doświadczeń, na podstawie których mógłbyś zbudować te istotne
relacyjne skojarzenia.
Podlegamy również głębokiemu wpływowi mediów. Obrazy,
jakie w nich widzimy, kształtują nasze pojmowanie świata już
od niemowlęctwa. Dla wielu białych ludzi stanowią one jedyne
źródło, na podstawie którego budują obraz ludzi o innym kolorze
skóry. Kiedy dorastałem, media były przesączone negatywnymi
stereotypami na temat czarnych.

Oprah: Znam wielu białych, którzy nie znali żadnej czarnej osoby,
dopóki nie poznali mnie. Był też czas, kiedy niektórzy biali
zatrudniali czarnych tylko po to, by móc powiedzieć, że kogoś
takiego znają. Ale jest tak, jak mówisz – dla wielu białych jedynym
skojarzeniem z czarnymi jest to, co widzieli w wiadomościach lub
filmach.

Dr Perry: Kiedy byłem młody, czarni mężczyźni i czarna młodzież


w filmach lub w telewizji o wiele częściej byli przedstawiani
w negatywny sposób – na przykład jako kryminaliści. Nie byli
detektywami, superbohaterami, naukowcami. To wypaczenie ma
niezwykle potężny wpływ na sposób, w jaki organizuje się mózg.
Przekłada się na negatywne skojarzenia, jakie tworzą biali na temat
ludzi o odmiennym kolorze skóry; to ogromny element tworzenia
ukrytych uprzedzeń.
Wszyscy budujemy sobie naszą własną wersję świata, która ma
swoje wypaczenia. Jak już mówiłem, skróty, jakich dokonuje mózg
przy przetwarzaniu informacji, sprawiają, że jesteśmy podatni
na uprzedzenia. Wszyscy mają jakąś ukrytą ich formę – jakieś
wypaczenie obrazu świata – które bazuje na tym, jak i gdzie
dorastali. Wyobraź sobie, co by było, gdyby każda kultura, religia
i grupa etniczna przynależały do swojego katalogu „bezpiecznych
i znajomych” – nie mówiąc już o tym, że nie byłoby możliwości
poznania ich wszystkich w pierwszych latach twojego życia.
Musimy więc przyjąć do wiadomości, że wszyscy nosimy w sobie
niektóre takie cechy.

Oprah: Isabel Wilkerson powołuje się w swojej książce „Caste”


na badanie przeprowadzone przez organizację zajmującą się reformą
systemu sprawiedliwości karnej The Sentencing Project. Wykazało
ono, że przestępstwa z udziałem czarnego podejrzanego i białej
ofiary stanowią zaledwie dziesięć procent wszystkich wykroczeń –
ale w wiadomościach telewizyjnych ten procent wynosi czterdzieści
dwa. Kiedy oglądasz serwisy informacyjne, w których blisko
połowa przestępstw jest popełniana przez czarnych wobec białych,
na pewno wpływa to na sposób, w jaki będziesz myśleć, kiedy
zobaczysz osobę o takim kolorze skóry.

Dr Perry: Zatrzymajmy się na chwilę i pomyślmy, jaką rolę


odgrywają takie ukryte uprzedzenia, kiedy niedoświadczony biały
policjant spotyka późną nocą czarnego nastolatka. To kwestia
funkcjonowania zależnego od stanu (patrz ilustracja 6). W chwili
zagrożenia rozumna część mózgu się wyłącza, a dowodzenie
przejmują bardziej reaktywne, emocjonalne jego partie. Powiedzmy,
że jesteś tym białym policjantem i czujesz się zagrożony, a do tego
masz broń. Jeśli niższe, bardziej reaktywne części twojego mózgu
zaczną dominować nad twoim pojmowaniem i zachowaniem
w chwili zagrożenia, a twój mózg wypełniają obrazy czarnych
mężczyzn jako groźnych kryminalistów, występuje o wiele większe
ryzyko, że twoje zachowanie będzie wynikało ze strachu (będziesz
krzyczeć, eskalować sytuację, pociągniesz za spust) przed czarnym,
a nie białym nastolatkiem. W twoim mózgu nie ma obrazów
groźnych białych nastolatków.
Należy rozmawiać o systemie, który potrzebuje edukacji
w zakresie traumy. Na szczycie listy powinni być stróże prawa.
Szkolenie w zakresie traumy, mózgu, stresu i zachowania
w rozpaczy jest kluczowe, jeśli masz być ratownikiem, strażakiem
czy policjantem – a w szczególności tym ostatnim. Każdy, na kim
spoczywa odpowiedzialność noszenia broni w służbie dla
społeczeństwa, powinien być gruntownie przeszkolony na ten
temat.

Oprah: Istnieje jednak różnica pomiędzy ukrytymi uprzedzeniami


a rasizmem. Gdzie twoim zdaniem przebiega granica między nimi?

Dr Perry: Ukryte uprzedzenia oznaczają, że uprzedzenie istnieje,


jednak nie jest „otwarcie wyrażane” – a jeśli jest, to w sposób
niezamierzony. Rasizm z kolei jest faktycznym, jawnym zestawem
przekonań na temat wyższości jednej rasy nad innymi. W Stanach
Zjednoczonych rasizm oznaczał marginalizację i ucisk osób o innym
kolorze skóry. To system stworzony przez białych mężczyzn
i uprzywilejowanych białych ludzi. Można powiedzieć, że rasizm
jest osadzony w wierzchniej, „racjonalnej” części mózgu, podczas
gdy ukryte uprzedzenia polegają na zniekształconych „filtrach”
utworzonych w niższych partiach. Rezultatem może być głęboko
zakorzeniony zestaw uczuć i przekonań, które przenikają liczne
obszary w mózgu.

Oprah: Jednak zmiana jest możliwa. Uważam, że to ważne,


by przywołać rozmowę, którą przeprowadziłam w 2018 roku.
Potwierdziła ona moje przekonanie, że jest nadzieja na przemianę
nawet największego rasisty dzięki sile współczucia.
Mam na myśli wywiad z mężczyzną o nazwisku Anthony Ray
Hinton, który spędził trzydzieści lat w celi śmierci w Alabamie
za zbrodnię, której nie popełnił. W więzieniu poddawany był
ekstremalnej izolacji. Był w celi sam i nie widział pozostałych
skazańców. Więźniowie nigdy tak naprawdę ze sobą nie
rozmawiali, ale nocą słychać było szloch i jęki – głosy cierpiących
mężczyzn.
Pewnej nocy Anthony usłyszał płacz i coś w nim pękło. Zawołał:
„Co się stało?”. Mężczyzna odpowiedział, że zmarła jego matka.
Tak się złożyło, że Anthony był bardzo blisko ze swoją matką
i poczuł w tamtym momencie przypływ empatii. To jedno pytanie,
ten akt współczucia sprawił, że pozostali mężczyźni również się
otworzyli. Zaczęli ze sobą regularnie rozmawiać, opowiadać sobie
historie, okazywać wsparcie. Anthony szczególnie zbliżył się
z pewnym mężczyzną o imieniu Henry. Dowiedział się ostatecznie,
że jego przyjaciel to Henry Hays, członek KKK, który przebywał
w więzieniu za powieszenie czarnego chłopaka. Jednak zamiast
odciąć się od niego i zakończyć przyjaźń, Anthony nawiązał z nim
więź i pozostali przyjaciółmi.

Dr Perry: Obstawiam, że Anthony miał wpływ na przemianę


Henry’ego.

Oprah: Była ona tak głęboka, że tego wieczoru, kiedy Henry został
stracony na krześle elektrycznym, w swoich ostatnich słowach
powiedział, że przez całe życie był w błędzie. Rodzice nauczyli go,
że czarni są wrogiem. I dopiero kiedy został skazany na śmierć,
mógł się dowiedzieć, czym jest miłość.

Dr Perry: Och, to niezwykle mocne słowa. Mamy tu doskonały


przykład, że nawet najbardziej nienawistny system rasistowskich
przekonań może ulec zmianie. Pamiętaj, że kora mózgowa jest
najbardziej plastyczną, podatną na zmiany częścią mózgu.
Przekonania i wartości mogą się zmienić.

Oprah: Z ukrytymi uprzedzeniami jest już trudniej, prawda?

Dr Perry: Z nimi sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.


Możesz szczerze wierzyć, że rasizm jest czymś złym, że wszyscy
ludzie są równi. Jednak te przekonania znajdują się w intelektualnej
części twojego mózgu, a ukryte uprzedzenia, które leżą w jego
niższych partiach, wciąż będą się codziennie odzywały –
w sposobie, w jaki wchodzisz w interakcje z innymi, w żartach,
z których się śmiejesz, w tym, co mówisz. Możemy obserwować,
jak to, o czym mówimy, przekłada się na ruch Black Lives Matter.
Po zamordowaniu George’a Floyda pojawiło się bardzo wiele
rozmów na temat strukturalnego rasizmu, ukrytych uprzedzeń
i uprzywilejowanych białych. Te dyskusje zwróciły uwagę na wiele
nieporozumień i spowodowały, że ujawniono wiele cierpienia. I,
oczywiście, odezwało się wiele głosów: „Nigdy nie byłem rasistą”,
„Nie mam w sobie ani krztyny rasizmu”. Cóż, problem nie leży
w tobie, tylko w mózgu. Wszyscy mamy głęboko zakorzenione
uprzedzenia, a między nimi czają się skojarzenia rasistowskie.
Zmiana ukrytych uprzedzeń wiąże się z pewnym wyzwaniem,
które polega na tym, że trzeba najpierw przyznać, że się je w ogóle
ma. Zastanówmy się nad tym, kiedy te uprzedzenia są wyrażane.
Spróbujmy przewidzieć, kiedy i gdzie mogą dojść do głosu. Miejmy
w sobie tyle odwagi, by spędzać czas z ludźmi, którzy są od nas inni
i mogą te uprzedzenia podważyć. To może być niekomfortowe.
Pamiętajmy jednak: umiarkowany, przewidywalny i możliwy
do kontrolowania stres może budować odporność psychiczną.
Twórzmy nowe skojarzenia; miejmy nowe doświadczenia. Idealnie,
gdybyśmy zagłębili się w swoją społeczność lokalną i spędzali czas
z ludźmi, którzy są inni niż my. Potrzebujemy tworzyć autentyczne,
istotne relacje, żebyśmy mogli poznać innych, bazując na ich
wyjątkowych cechach, a nie kategoriach przynależności.

Oprah: W ten sposób właśnie zmienia się zarówno uprzedzenia, jak


i rasizm.

Dr Perry: Tak. I dlatego właśnie nie da się tych kwestii zmienić,


po prostu wysyłając wszystkich pracowników korporacji na kurs
antyrasistowski i szkolenie z wrażliwości kulturowej. Tego nie
sposób wyszkolić – należy poświęcić czas na zanurzenie się w daną
kulturę, trzeba pobyć z innymi ludźmi. Doskonałym tego
przykładem był Anthony Bourdain. Zachęcał ludzi, by doświadczali
innych kultur, spędzając czas z kucharzami, przygotowując posiłki,
jedząc potrawy, obchodząc z nimi ich święta. Nie sposób nabrać
takiej wrażliwości na trzygodzinnym wykładzie.

Oprah: Czy to znaczy, że nie powinniśmy odbywać szkoleń


z wrażliwości kulturowej?

Dr Perry: Nie, to znaczy, że takiemu szkoleniu, które może pomóc


zdobyć intelektualne zaplecze, powinny towarzyszyć autentyczne
doświadczenia i relacje. Bo one właśnie mogą zmienić człowieka.
Nie jest to łatwe i z pewnością pojedyncze nawrócenia nie
naprawią systemu, ale od czegoś trzeba zacząć.
Rozwiązaniem długofalowym jest minimalizowanie rozwoju
ukrytych uprzedzeń. Musimy się zastanowić, jak wychowywać
nasze dzieci, by miały więcej okazji do kontaktu z ogromem
różnorodności kulturowej na wcześniejszym etapie swojego życia
niż teraz. Musimy też zmienić przesycone uprzedzeniami elementy
wielu z naszych systemów.

Oprah: Uważasz, że trauma powoduje, iż ludzkość się cofa?

Dr Perry: Rozmawialiśmy już o tym, że człowiekowi zawsze


towarzyszyły traumy. Dlatego pomimo wszystkich wyzwań,
o jakich rozmawialiśmy, jestem nastawiony optymistycznie. Sądzę,
że „humanitarność” naszego gatunku ma naturę fal; istniały czasy
humanitarne i okresy nieludzkie. Kiedy jednak przyjrzeć się historii
ludzkości, widać, że najważniejsze wskaźniki związane ze zdrowiem
i opieką społeczną, sprawiedliwością społeczną, kreatywnością
i produktywnością mają teraz tendencję wznoszącą.
Nie chcę przez to powiedzieć, że w tej chwili nie przechodzimy
w Stanach Zjednoczonych niezwykle trudnego okresu. Występuje
ogromna polaryzacja; mnóstwo ludzi wykorzystuje strach
do kształtowania opinii publicznej. Rozgniewane, spolaryzowane
grupy nie słuchają uważnie, a to, co komunikują, podszyte jest
strachem, cierpieniem i chęcią zmian.
Jestem pełen nadziei, że szerząc wiedzę o traumie i potędze
bliskości, poprawimy sytuację. Moglibyśmy inwestować
we wzmacnianie wspólnot sąsiedzkich, tworzenie służb
wyedukowanych na temat traumy, we wspieranie artystów,
przebudowę infrastruktury, budowanie przestrzeni, w których
ludzie mogliby tworzyć społeczności. Moglibyśmy wykonać krok
milowy w człowieczeństwie. Moglibyśmy. Możemy. Jednak
najpierw potrzebujemy zrozumieć powszechne i złożone skutki
traumy. Mamy ogromne zasoby niewyrażonego potencjału.
ROZDZIAŁ 9.

GŁÓD RELACJI WE WSPÓŁCZESNYM


ŚWIECIE
Maoryski starzec zaprowadził nas do furtki u szczytu stromego
zbocza. Na samej górze stał piękny prostokątny budynek
z niezwykłymi rzeźbieniami na filarach i belkach stropowych. Furtka
prowadziła do marae, zamkniętego obszaru stanowiącego centrum
życia maoryskiej społeczności. Sam budynek był miejscem spotkań
nazywanym wharenui. Kilkudziesięcioro członków wspólnoty
czekało na prowadzącej do niego ścieżce. W pewnym momencie
podszedł do nas jeden ze starców, trzymając kij i głośno
przemawiając po maorysku, położył liść paproci na ziemi przede
mną. Starsza kobieta zaczęła śpiewać. Przyłączyli się do niej inni;
rozpoczęła się nasza ceremonia powitalna, pōwhiri.
Dwadzieścia pięć lat temu dr Robin Fancourt, pionierka
nowozelandzkiej pediatrii, zaprosiła mnie, bym przyjechał z wizytą
i wykładami na temat swojej pracy dotyczącej traumy rozwojowej
i mózgu. Zapytałem ją, czy w zamian pomogłaby mi dostać się
do maoryskich uzdrowicieli. Starałem się wówczas dowiedzieć
czegoś więcej na temat leczniczych praktyk pierwotnych ludów.
Trauma towarzyszy człowiekowi od zawsze, a nasi przodkowie byli
z nią dobrze zaznajomieni. Spędziłem więc jakiś czas, słuchając
starszyzny i uzdrowicieli z kanadyjskich Pierwszych Narodów, Métis
i Tubylczych Amerykanów. Uczyłem się od nich. Zaobserwowałem
w ich metodach leczenia pewne wspólne elementy – najbardziej
rzucało się w oczy wykorzystanie rytmu i nacisk na harmonię
z naturą. Wiem jednak, że to nie wszystko.
Przez kolejne dwa dni miałem patrzeć, jak wyglądają trauma
i zdrowienie z punktu widzenia społeczności maoryskiej. Moją
pierwszą lekcją okazał się sam sposób uczenia. Starszyzna nie
posadziła mnie do lektury ani nie przeprowadziła „prezentacji”
tradycyjnego leczenia. Zamiast tego zostałem na ten cały czas
włączony w społeczność. Jej mądrość polegała na ofiarowaniu mi
okazji do nauki, doświadczenia. Mogłem odkryć wiele, ale zależało
to tylko ode mnie. Czy wystarczająco się otworzę, żeby naprawdę się
czegoś nauczyć – czy też po prostu przefiltruję to doświadczenie przez
soczewkę zachodniej medycyny i uznam za osobliwy
antropologiczny przypis?
Przez pozostałą część pierwszego dnia i wieczoru społeczność
schodziła się do marae. Zbieraliśmy się w domu spotkań, siadaliśmy
na podłodze. Wielu przedstawicieli społeczności opowiadało mi
o tradycyjnych metodach leczniczych. Szybko stało się jasne, że nie
dokonują pojęciowego podziału problemów czy rozwiązań na takie
kategorie, jak: edukacja, zdrowie psychiczne, wymiar
sprawiedliwości wobec nieletnich czy opieka społeczna. Z ich
sposobu myślenia i bycia przebijała pełnia. Było to wyjątkowo
zbliżone do „obrazu świata”, jakim niegdyś dzieliła się ze mną
starszyzna Cree i Métis. Przebijało też autentyczne docenienie drogi,
jaką przeszliśmy, by być tu i teraz; świadomość, że lepsze
zrozumienie teraźniejszości wiąże się z koniecznością poznania tego,
skąd przyszliśmy i „co się przydarzyło” nam i naszym przodkom.
Kiedy ktoś przemawiał przed grupą, szedł do miejsca w rogu,
z którego wszyscy go widzieli i on widział wszystkich. Mówca się
przedstawiał, załączając zarys genealogii własnej rodziny i często
zwracając uwagę na jakiś szczególny atrybut niektórych przodków;
to jawne śledzenie dziedzictwa przodków wiązało się z nieustannym
wyrażaniem uznania dla międzypokoleniowych więzi. Później
następowało przemówienie, podczas którego często sięgano
po opowieści, by przekazać kluczową myśl.
Przez te dwa dni wspólnie jedzono. Posiłki stanowiły połączenie
ceremonii, rozmów, gier, opowieści – a wszystko to okraszone
mnóstwem śmiechu i uścisków. Panowała atmosfera rodzinnego
spotkania. Ciepło i moc tej społeczności były wręcz namacalne.
W nocy wszyscy spaliśmy we wharenui razem jako wspólnota.
Spotkał mnie też zaszczyt. Dwoje starszych uzdrowicieli
oprowadzało mnie po tych ziemiach, spacerowaliśmy razem po lesie
i po plaży. Czasem zatrzymywali się, schodzili ze ścieżki, żeby zbliżyć
się do jakiejś rośliny, odrywali liść lub odrobinę kory, wykopywali
kawałek korzenia. Podawali mi je do powąchania i posmakowania,
opowiadając, jak można je wykorzystywać. „Z tego zrób pastę
z wodą morską”. „To pomaga na ból”.
Starsi wykazywali się ogromną cierpliwością wobec mojej
ciekawości i byli lekko rozbawieni moimi wywodzącymi się
z zachodniej medycyny nazwami „chorób”, kiedy pytałem ich o to,
co radzą na depresję, zaburzenia snu, nadużywanie leków i traumę.
Nieustannie próbowali pomóc mi zrozumieć, że te wszystkie
problemy to z grubsza „to samo”. Że wszystkie są ze sobą powiązane.
W zachodniej psychiatrii lubimy je rozdzielać, a to powoduje,
że omijamy autentyczną esencję problemu. Gonimy za objawami,
a nie leczymy ludzi.
Według moich maoryskich gospodarzy ból, cierpienie i dysfunkcje
wynikają z jakiejś formy pofragmentowania, rozłączenia,
rozstrojenia. Szeroko omawialiśmy te sprawy. Maorysi, podobnie
jak wszystkie skolonizowane ludy tego świata, doświadczyli
ogromnej historycznej traumy. Międzypokoleniowe konsekwencje
kolonizacji, ludobójstwa kulturowego i rasizmu są druzgocące.
Odsetek bezrobocia, biedy, alkoholizmu, przemocy domowej,
problemów ze zdrowiem psychicznym i fizycznym jest o wiele
wyższy wśród Maorysów niż ogółu populacji Nowej Zelandii (która
jest w osiemdziesięciu pięciu procentach biała). Podobna
nadreprezentacja rdzennej ludności oraz ludzi o odmiennym kolorze
skóry w systemach szkolnictwa specjalnego, ochrony zdrowia
psychicznego, wymiaru sprawiedliwości do spraw nieletnich
i karnego występują w Australii u Aborygenów i ludów Torres
Strait, w Kanadzie u Pierwszych Narodów i w Stanach
Zjednoczonych u populacji czarnej społeczności Latinx i rdzennych
Amerykanów. Maoryska koncepcja „choroby” wyjaśnia te różnice
lepiej niż mój medyczny model: kolonizacja celowo rozbija rodziny,
spójność wspólnot i kultur – ten podział leży w sercu traumy.
Rdzeniem wszystkich tradycyjnych praktyk leczniczych było coś,
co Maorysi nazywali whanaungatanga. Termin ten odnosi się
do wzajemnych relacji, braterstwa i poczucia więzi rodzinnych,
przynależności, która wyłania się z dzielenia doświadczeń i wyzwań.
Wiele z ich praktyk leczniczych i rytuałów polega na „ponownym
połączeniu” – otwartym nazwaniu źródeł więzi. Należą do nich
wspólne doświadczenia, takie jak polowania czy podboje innych
wiosek, a następnie symboliczne i dosłowne odnowienie więzi
z rodziną, społecznością i światem przyrody.
Starszyzna zawsze otwarcie mówiła, że nie odrzuca postępów
genetyki, immunologii czy fizjologii. Maoryska społeczność
współpracowała z wykształconymi w zachodniej medycynie
lekarzami, którzy u nich praktykowali. Uznają jednak,
że postrzeganie zdrowia, które rozdrabnia człowieka na części
składowe – leczone przez osobnych lekarzy: od kości, od oczu,
od mózgu i tak dalej – stanowi po prostu pominięcie podstawowego
elementu zdrowia. Jeśli nie zajmiemy się więziami –
whanaungatanga – potencjalna skuteczność zachodnich interwencji
spada.
Gdy moja wizyta dobiegała końca, stanąłem razem z jedną
z członkiń starszyzny na urwisku. Wiało od wody, fale rozbijały się
o skały. Efekt był głośny, przytłaczający i rytmiczny.
Podziękowałem jej za poświęcenie mi tak wiele czasu, a ona obróciła
się do mnie i uśmiechnęła. Położyła dłoń na moim sercu
i powiedziała: „Jesteśmy uzdrowicielami”. Napędzany wówczas
przez moje ego lekarza medycyny zachodniej uznałem, że miała
na myśli to, że ona i ja jesteśmy uzdrowicielami. Dziś rozumiem,
że próbowała mi powiedzieć, zresztą nie pierwszy raz, że to zbiorowe
„my” całej wspólnoty leczy. Wszyscy jesteśmy uzdrowicielami.
Kiedy wróciłem z Nowej Zelandii, byłem zdeterminowany,
by lepiej zrozumieć wpływ zdrowych relacji na ogólny stan moich
dziecięcych pacjentów. Byłem ciekaw, czy możemy znaleźć dowody
na korelację pomiędzy więziami a zdrowiem. Pierwszym krokiem
było uświadomienie sobie, że tak naprawdę nie zadawałem pytań
o niektóre z najważniejszych aspektów życia dzieci. W jaki sposób
spędzały czas – przez cały dzień? Kim byli ich przyjaciele, „ich
ludzie”? Kiedy czuły się bezpiecznie? I co się takiego wydarzyło,
że wreszcie wysłano je do psychiatry? Wcześniej byłem zbyt
skoncentrowany na tym, co „było z nimi nie tak” – jakimi
problemami, objawami, kłopotami szkolnymi musimy się zająć.
Nasze standardowe narzędzia mierzyły rodzaj i natężenie
symptomów. Nie mierzyliśmy zaś rodzaju i jakości ich relacji. Nasze
podejście do leczenia nie docierało do serca uzdrawiania –
whanaungatangi.
Jednym z pierwszych pacjentów, z którymi rozmawiałem
po powrocie z Nowej Zelandii, był dziesięcioletni Timothy.
Odwiedzał naszą klinikę od około dziewięciu miesięcy. Skierował go
do nas rejonowy pediatra po tym, jak chłopiec miał kilka
wybuchów gniewu i przejawiał agresywne zachowania wobec
kolegi z klasy. Zdiagnozowano u niego ADHD oraz zachowania
opozycyjno-buntownicze; leki, które mu przepisano, by „leczyć
zaburzenia”, nie niwelowały objawów, więc wysłano go do naszej
kliniki.
Kiedy prześledziłem jego dokumentację, dostrzegłem wiele
wskazówek, skąd mogą się brać jego aktualne problemy.
Od trzeciego roku życia nad Timothym znęcał się fizycznie partner
jego matki, który z nimi mieszkał. Chłopiec doświadczał agresji
i przemocy przez mniej więcej trzy lata, do czasu aż jego matka
zostawiła wybuchowego mężczyznę. Wówczas jednak rodzina
popadła w biedę. Mama chłopca miała trudności ze znalezieniem
porządnej pracy. Przez kolejne lata przeprowadzali się do trzech
kolejnych miast – czego skutkiem były trzy nowe szkoły
Timothy’ego, trzy nowe dzielnice i trzy komplety sąsiadów. W końcu
po przeprowadzce do Teksasu kobieta znalazła stałe zatrudnienie.
Powoli zaczynali odzyskiwać stabilizację ekonomiczną i społeczną,
ale wciąż ciążyły na nich doświadczenia z przeszłości.
Matka była wyczerpana i zrezygnowana, w depresji, starała się
robić co trzeba, ale z trudem. Timothy przejawiał klasyczne objawy
kogoś dotkniętego skutkami traumy: nadmierną czujność
(niesłusznie nazwaną ADHD), problemy ze snem, wyczerpanie
bezsennością i stale nadaktywny mechanizm reakcji stresowej.
Do tego dochodziła niedojrzałość społeczna. Mimo dziesięciu lat
Timothy miał dotychczas niewiele okazji do społecznej „praktyki”.
Wciąż był nowy i przejawiał związane z traumą trudności w nauce,
co doprowadziło do znacznego opóźnienia jego rozwoju społeczno-
emocjonalnego. Był jak pięciolatek w społecznym świecie
dziesięciolatków. Ignorowano go i zaczepiano. Wykluczano.
Najbardziej wyregulowany czuł się wtedy, kiedy przebywał sam
albo z mamą. Chciał pasować do innych ludzi, ale nie miał
umiejętności, które by mu na to pozwoliły. Kiedy tylko
przeprowadzili się do Teksasu, zaprzyjaźnił się z sześciolatkiem
z osiedla, ale jego rodzice odczuwali dyskomfort z powodu dzielącej
chłopców różnicy wieku i zniechęcali syna do wspólnych zabaw,
aż wreszcie zupełnie ich zabronili.
Siedzieliśmy razem z Timothym przy stole w klinice, rysując
i kolorując obok siebie.
„Wiesz, zdałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie zapytałem cię
o twoich kolegów” – zaryzykowałem.
Kolorował dalej, nie mówiąc ani słowa. Prawie jakby mnie nie
usłyszał, ale wiedziałem, że po prostu unika odpowiedzi.
„Kto jest twoim najlepszym kumplem?”.
„Moim najlepszym kolegą jest Raymond” – odpowiedział bez
wahania.
„Nie przypominam sobie, żebyś wspominał o Raymondzie”.
„Jest bardzo miły. Poszliśmy razem popływać. Złapaliśmy trochę
żab. On lubi żółwie Ninja, tak jak ja” – chociaż zazwyczaj był dość
wycofany i wyglądał na smutnego, teraz Timothy ożywił się
i rozchmurzył.
„Chodzicie do tej samej klasy?”.
Zamilkł, wyglądał na zamyślonego: „Nie wiem. Nie zapytałem”.
Byłem zdezorientowany: „Czy on chodzi do twojej szkoły?”.
„Nie. Mieszka w Kansas”.
„Aha. A jak często się widujecie?”.
„Widzieliśmy się zeszłego lata. Może zobaczę go w następne
wakacje, kiedy znów pojedziemy na kemping” – powiedział tęsknie
i znów zrobił się smutny, jak zawsze.
Mnie również zrobiło się smutno. Ten dzieciak właśnie
opowiedział mi, że jego najlepszym przyjacielem był ktoś, kogo
spotkał raz na kempingu i bawił się z nim przez kilka dni. Ten
chłopiec nie miał prawdziwych przyjaciół. Jego dalsza rodzina
mieszkała w innym mieście, nie należał do wspólnoty religijnej, był
jedynakiem i marginalizowano go w szkole z powodu niedojrzałych
i impulsywnych zachowań. Postrzegano go jako „dziwne” dziecko.
Jego matka ciężko pracowała, zmagała się z opieką nad synem
zupełnie sama. Kiedy ją spotkałem, zaobserwowałem, że ona też
zawsze wyglądała na smutną.
Kontrast pomiędzy ich światem a maoryską wspólnotą był
uderzający. Maorysi mieli niezwykle bogate relacje z osobami
na różnorodnych etapach rozwoju – niemowlęta, dzieci, młodzież,
dorośli i starszyzna, wszyscy byli w jednym miejscu, w ruchu,
śpiewali, rozmawiali, jedli, śmiali się. Wyobraziłem sobie, jak
Timothy biega po marae z pozostałymi dziećmi, od czasu do czasu
wchodząc w interakcje z ciociami, wujkami i dziadkami. Albo
że znów jest na kempingu i gania żaby ze swoim kolegą
Raymondem. Uśmiechnąłem się na samą myśl. A później, już bliżej
rzeczywistości, wyobraziłam sobie, jak szuka bezpiecznego miejsca
w szkolnej stołówce, by usiąść sam i zjeść lunch; jak maszeruje
do domu po szkole, by zastać puste mieszkanie; jak wypełnia sobie
czas grami wideo i telewizją w oczekiwaniu, aż jego zmęczona,
kochająca matka wróci do domu.
Trauma odcisnęła piętno zarówno na Timothym, jaki na jego
mamie. Obydwoje doświadczali ubóstwa relacji. Nie mieli wokół
siebie terapeutycznej sieci pozytywnych relacji koniecznych
do zdrowienia. Timothy i jego matka potrzebowali bliskości –
potrzebowali whanaungatangi.
W następnych tygodniach kilka razy spotkałem się z Timothym
i jego matką. Zmieniliśmy podejście do leczenia. Po pierwsze,
zapisaliśmy kobietę do naszej przychodni. Choć brzmi to
zaskakująco, niektóre ośrodki dla dzieci przyjmują również
dorosłych. Biorąc pod uwagę częstość, z jaką występuje trauma
międzypokoleniowa lub wewnątrzrodzinna, jest to kolejny
przykład, że nasz system destrukcyjnie dzieli i fragmentuje.
Znaleźliśmy Timothy’emu mentora w szkole, zapisaliśmy go
na zajęcia popołudniowe w Boys & Girls Club na jego osiedlu
i odstawiliśmy wszystkie leki. Zachęciliśmy mamę do sprawdzenia
grupy dla samotnych rodziców w lokalnym kościele; została
wychowana w duchu prezbiteriańskim, jednak nie znalazła
„kościelnego domu” w Teksasie. Spotkaliśmy się z kilkoma
nauczycielami Timothy’ego, co stanowiło część jego
zindywidualizowanego programu kształcenia specjalnego. Gdy
dowiedzieli się, jakie jest podłoże jego zachowań, okazali się o wiele
bardziej wyrozumiali, a jeden z nich szczególnie się nim
zainteresował. Wcześniej Timothy był niewidzialny, a nauczyciele
byli przeciążeni. Teraz wreszcie jednak był „dostrzegany” przez więcej
osób w szkole.
Sześć miesięcy później Timothy rozkwitał. Nie miał już więcej
problemów z zachowaniem w szkole i nadrobił cały rok
edukacyjnych zaległości. Miał nowego, najlepszego kolegę,
z którym bawił się co tydzień. Był aktywny w szkole, po szkole
i w nowej wspólnocie religijnej. Jego mama również lepiej sobie
radziła. Grupa dla samotnych rodziców okazała się bardzo
pomocna, a ona nawiązywała nowe przyjaźnie. Wcześniej pękało
jej serce, gdy widziała, jak Timothy się męczy, więc jego postępy
podniosły ją na duchu. Z kolei szczęśliwszy rodzic zaraża radością,
co z kolei motywowało chłopca do postępów. Pozytywne,
odwzajemnione relacje i nowe poczucie przynależności pomogły
uleczyć tę rodzinkę. A to był zaledwie początek mojego zagłębiania
się w potęgę więzi.

— Dr Bruce Perry
Oprah: Mówiłeś, że w naszym świecie panuje ubóstwo relacji.
Żyjemy w środowiskach, w których widujemy mniej ludzi, a jeśli
już się spotkamy i nawiążemy rozmowę, tak naprawdę nie
słuchamy się nawzajem ani nie jesteśmy w pełni obecni. To
oderwanie sprawia, że stajemy się jeszcze wrażliwsi.

Dr Perry: Myślę, że to prawda. Chociaż żyjemy we wspaniałym


kraju pełnym dobrych ludzi, jestem przekonany, że jako grupa
mamy mniejszą odporność psychiczną. Nasza ludzka zdolność
do tolerowania stresorów maleje, ponieważ słabną nasze więzi.
Ubóstwo relacji oznacza mniejszy bufor, kiedy doświadczamy
stresu. Stajemy się bardziej „uwrażliwieni” na cokolwiek, co wydaje
się potencjalnie zagrażające, choćby na osoby o odmiennych
poglądach politycznych. Wielu ludzi jest nadmiernie reaktywnych
na stosunkowo niewielkie przeszkody. A kiedy jesteśmy
nadmiernie uwrażliwieni, prędko przechodzimy do mniej
racjonalnego, a bardziej emocjonalnego stylu myślenia i działania.
Tracimy zdolność do spokojnego rozważenia czyjejś opinii,
zastanowienia się i próby spojrzenia na sprawę z innego niż nasz
punktu widzenia.

Oprah: Obserwuję to cały czas. Ktoś popełnia jeden błąd albo


wypływa coś, co powiedział dawno temu, i uruchamia się „kultura
unieważniania”. Nie chcemy siebie nawzajem słuchać.

Dr Perry: Ironia polega na tym, że całą komunikację międzyludzką


cechują nieporozumienia i chwile braku synchronizacji, ale po nich
przychodzi pora na naprawę. Jak uczy nas mój dobry przyjaciel Ed
Tronick, pionier psychologii rozwojowej, rozpad i naprawa relacji
międzyludzkich są korzystne dla budowania odporności. Te kłótnie
są idealnymi dawkami umiarkowanego, możliwego
do kontrolowania stresu.
Na przykład rozmowa wspiera odporność; dyskusje i spory przy
rodzinnej kolacji oraz umiarkowanie gorące wymiany zdań
z przyjaciółmi stanowią – o ile następuje naprawa – doświadczenia
budujące odporność i służące wzrostowi empatii. Nie powinniśmy
przerywać rozmowy, kiedy czujemy się wyprowadzeni
z równowagi; powinniśmy tę równowagę odzyskać. Naprawiać to,
co zerwane. Ponownie zbliżać się do siebie i rozwijać. Kiedy
trzaskasz drzwiami, wszyscy na tym tracą. Wszyscy potrzebujemy
stawać się lepsi w słuchaniu, regulowaniu się, refleksji. To wymaga
zdolności do przebaczania, do cierpliwości. Dojrzałe interakcje
między ludźmi wiążą się z wysiłkiem, by zrozumieć tych, którzy są
inni niż ty. Ale jeśli nie jemy rodzinnych posiłków, nie spotykamy
się z przyjaciółmi poza domem, by odbywać z nimi długie, osobiste
rozmowy, i komunikujemy się tylko przez wiadomości tekstowe czy
Twittera, nie jesteśmy w stanie stworzyć tego pozytywnego,
zdrowego, naprzemiennego wzoru, jakim są ludzkie więzi.

Oprah: Przyjemne, pozytywne chwile są, oczywiście, wspaniałe. Ale


mówisz, że prawdziwy rozwój wynika z tych cięższych momentów,
trudniejszych rozmów. I potrzebujemy podchodzić do nich
ze świadomością pytania: „Co ci się przydarzyło?”.

Dr Perry: Empatia to zdolność wejścia w czyjąś skórę – zarówno


w sensie emocjonalnym, by poczuć trochę tego, co może czuć ta
druga osoba, ale także w znaczeniu poznawczym, by ujrzeć sytuację
z jej perspektywy. Jeśli ustosunkujesz się do interakcji w sposób
empatyczny, zachodzi o wiele mniejsze ryzyko, że będziesz
negatywnie patrzeć na cokolwiek, co się wydarzy. I jest nadzieja,
że pomoże ci to lepiej poznać tę drugą osobę – nawet jeśli jest to
ktoś, kogo pozornie już znasz. Jest nadzieja, że lepiej poznasz jej
historię, a to z kolei pomoże ci wchodzić z nią w interakcje w lepiej
wyregulowany sposób.
Kiedy ktoś jest nieuprzejmy, naszą typową reakcją jest uleganie
wirusowi jego emocji – stajemy się rozregulowani, a następnie
naśladujemy jego nieuprzejme zachowania. Ale jeśli podejdziesz
do takiej interakcji w sposób empatyczny, oparty na regulacji, twoja
reakcja się zmieni.

Oprah: A to zmienia wszystko. Powiedziałeś też, że ludzki mózg nie


jest tak naprawdę zaprojektowany dla współczesnego świata.
Porozmawiajmy o tym.

Dr Perry: Cóż, ludzie są ludźmi w swojej formie genetycznej


od około stu pięćdziesięciu tysięcy lat. I przez dziewięćdziesiąt
dziewięć koma dziewięć procent tego czasu żyliśmy w zbieracko-
łowieckich klanach złożonych ze stosunkowo niewielkich grup
wielorodzinnych. Nasz mózg jest więc „dopasowany”
do społecznych cech i złożoności takich mniejszych wspólnot. Przez
niemalże całą ludzką historię nasza „sieć” społeczna była mała –
„znaliśmy” zaledwie od sześćdziesięciu do stu osób. Mogliśmy mieć
oczywiście pewne więzi z innymi grupami o podobnym stopniu
pokrewieństwa i pewnych wspólnych elementach kulturowych, ale
z grubsza nasz „świat” był mały i osadzony w przyrodzie.
Mieliśmy wokół siebie wielu ludzi na różnym etapie
rozwojowym; dorośli, młodzież i dzieci mieszali się w ciągu dnia
w tych samych przestrzeniach. Było więcej bliskości fizycznej,
więcej dotyku i więzi. Nasze układy sensoryczne wyewoluowały
do monitorowania rytmu dnia, barw, światła i dźwięków świata
przyrody, a także do werbalnych, a jeszcze bardziej
do niewerbalnych sygnałów płynących z naszych relatywnie
małych, ale złożonych grup społecznych – naszych klanów
i plemion.
Jednak dziś żyjemy zupełnie inaczej niż tysiące lat temu.
Wynaleźliśmy nasz nowoczesny świat. I kiedy tylko ten świat
i jego wynalazki zaczynają wymagać od nas przekraczania
genetycznych zdolności czy zmian preferencji, pojawiają się
kłopoty.
Naszym aktualnym wyzwaniem jest to, że tempo powstawania
nowych wynalazków przekracza tempo, w jakim jesteśmy w stanie
radzić sobie w trudnych sytuacjach. Przez ostatnie dwa tysiące lat
prędkość zmian w naszym świecie – w naszej demografii,
technologii, transporcie itp. – eksplodowała. Jak stwierdził pisarz
i biochemik Isaac Asimov: „Najsmutniejszym aspektem dzisiejszego
życia jest to, że nauka osiąga wiedzę szybciej, niż społeczeństwo
osiąga mądrość”[5].
Wyzwaniem odnajdywania się z dala od świata przyrody
i naszych społecznych potrzeb jest to, że dochodzi do nadwyrężenia
sieci neuronowych zaangażowanych w monitorowanie świata.
Nasze mechanizmy reagowania na stres są wyczerpane
nieustannym monitorowaniem sensorycznej kakofonii
nowoczesnego świata: dźwięków dobiegających z ulicy, ruchu
drogowego, samolotów, radia, telewizji, szumu lodówek, syku
wiatraków komputerowych. Życie w środowisku miejskim wywiera
jeszcze większą presję na te układy – za każdym razem, kiedy
widzisz na ulicy kogoś nowego, twój mózg pyta: Bezpieczny
i znajomy? Przyjaciel czy wróg? Godny zaufania czy nie? I tak
w kółko. Skanujesz cechy każdej z tych osób i porównujesz je
ze swoim „wewnętrznym katalogiem bezpiecznych znajomych”. To
nieustanne monitorowanie środowiska społecznego może zużywać
znaczną porcję naszych zasobów.
Na dodatek buntujemy się przeciwko naturze. Stosujemy sztuczne
światło, żeby nie spać w nocy. Jemy skrajnie przetworzone jedzenie
– zupełnie odmienne od pożywienia, do którego trawienia
wyewoluowało nasze ciało. To wszystko stresuje nasz organizm,
a w szczególności mózg. I ten stres jest o wiele gorszy, jeśli musisz
się dodatkowo martwić o dach nad głową, jedzenie czy
zatrudnienie. Nieprzewidywalność i niepewność biedy tak drenują
zasoby mechanizmów reagowania na stres, że ogromnie trudno
wykorzystać „okazje” na wydostanie się z niedoli.

Oprah: Rozmawialiśmy o tym, jak traumatyzująca może być bieda.


Jednak zwracasz też uwagę, że nie tylko ubóstwo ekonomiczne jest
powodem do zmartwienia. Panuje epidemia izolacji i samotności.

Dr Perry: Tak, jestem bardzo zaniepokojony ubóstwem relacji


w nowoczesnym społeczeństwie. W naszej pracy odkrywamy,
że o aktualnym stanie zdrowia psychicznego człowieka świadczy
zdrowie jego relacji i więzi. Karmią się one na dwa sposoby:
za sprawą twoich podstawowych umiejętności tworzenia
i podtrzymywania więzi oraz przy okazji różnych interakcji,
do jakich dochodzi w twojej rodzinie, sąsiedztwie, szkole i tak dalej.
Prosto rzecz ujmując, nowoczesne życie daje mniej możliwości
do kontaktów pozwalających na budowanie relacji.
W wielorodzinnym, wielopokoleniowym środowisku nieustanne
interakcje społeczne stanowią bogate źródło regulacji, satysfakcji
i wiedzy. I tak właśnie kiedyś żyliśmy. W 1790 roku
w sześćdziesięciu trzech procentach gospodarstw domowych
w Stanach Zjednoczonych mieszkało pięć lub więcej osób; jedynie
dziesięć procent domów zamieszkiwały dwie osoby lub mniej. Dziś
te liczby się zmieniły, w 2006 roku jedynie osiem procent
gospodarstw miało pięciu lub więcej mieszkańców; sześćdziesiąt
procent – dwoje lub mniej. Ankieta przeprowadzona niedawno
w wybranych miejskich społecznościach Stanów Zjednoczonych,
Europy i Japonii wykazała, że aż do sześćdziesięciu procent
wszystkich gospodarstw zamieszkuje jedna osoba.
Dodajmy do tego czas spędzany przed ekranami. W domu,
w pracy, w szkole przesiadujemy niezliczone godziny przed
monitorami – jest to średnio jedenaście godzin dziennie.
Spożywamy mniej rodzinnych posiłków; nasza zdolność
do prowadzenia rozmów słabnie. Zanika sztuka opowiadania oraz
umiejętność słuchania. Skutkiem jest populacja bardziej skupiona
na sobie, bardziej lękowa, depresyjna – i mniej odporna psychicznie.

Oprah: Czy sądzisz, że to wszystko wpływa na niższy poziom


empatii?

Dr Perry: Cóż, zdolność do przejawiania empatii jest funkcją


głównych sieci neuronowych w mózgu, a sieci te organizują się
tym lepiej, im więcej z nich korzystamy. Innymi słowy, podobnie
jak biegłość językowa wymaga wielu okazji do konwersacji
i stymulacji werbalnej, tak „biegłość w empatii” wymaga
odpowiedniej liczby powtórzeń polegających na interakcjach
w ramach pełnych troski relacji. A nasz współczesny świat nie
dostarcza dzieciom takich możliwości.
W skrajnych sytuacjach, jeśli niemowlę nie otrzyma
konsekwentnej, bezpiecznej, stabilnej i troskliwej opieki, nie
rozwinie się u niego podstawowa zdolność do tworzenia
i podtrzymywania zdrowych relacji. Zależnie od całego zestawu
innych doświadczeń rozwojowych może później przejawiać wiele
problemów z intymnością, umiejętnościami społecznymi
i zachowaniem interpersonalnym.
Oprah: Wiem, że pracowałeś z ludźmi, u których zdolność
do empatii nigdy się nie ukształtowała.

Dr Perry: Pamiętam rozmowę z kobietą, która siedziała w więzieniu,


bo zabiła młodą matkę, żeby zabrać jej niemowlę i wychować jako
własne. Gdy zapoznawałem się z jej dokumentacją, zrobiłem z nią
wywiad lekarski; jej osobność była boleśnie oczywista.
Kiedy jednak dowiedziałem się, „co jej się przydarzyło”, wszystko
nabrało sensu. Ona sama została porzucona, kiedy miała sześć dni.
Następnie spędziła kilka miesięcy w pogotowiu opiekuńczym
(gdzie zajmowało się nią wielu opiekunów), by później trafić
do systemu opieki zastępczej. Od samych więc narodzin nie zaznała
zupełnie żadnej trwałej relacji. Nie przynależała ani do nikogo, ani
donikąd. Nim skończyła szesnaście lat, zdążyła zamieszkać
w siedmiu stanach, dwunastu miastach i pod dwudziestoma
sześcioma różnymi adresami. Nigdy nie chodziła do tej samej
szkoły przez dwa lata z rzędu. Najdłużej mieszkała w jednym
miejscu przez osiem miesięcy. Nie miała żadnej rodziny, nie była
związana z żadną społecznością czy miejscem.
Ta kobieta była pozbawiona skrupułów, nie wyrażała żadnych
autentycznych uczuć wobec matki, którą zamordowała, ani
niemowlęcia, które zabrała. Kiedy rozmawialiśmy, wydawała się
pusta i zimna. Brakowało jej empatii. Przypomnijmy sobie, o czym
już mówiliśmy: nie sposób dać z siebie czegoś, czego samemu się
nie dostało. Jeśli nikt nigdy do ciebie nie mówił, nie umiesz mówić;
jeśli nikt cię nie kochał, nie możesz okazywać miłości.

Oprah: Jednak odkładając na bok takie ekstremalne przypadki jak


ten, powiedziałeś, że niedawno nastąpiła zmiana w naszej
zbiorowej zdolności do odczuwania empatii – do odczuwania bólu
drugiego człowieka.
Dr Perry: Owszem. Mam na myśli empatię niedostatecznie
rozwiniętą lub niedojrzałą. Kiedy małe dzieci słyszą mniej
wyrazów, nadal są w stanie nauczyć się mówić – tylko mniej biegle.
Na tej samej zasadzie, jeśli dzieci mają mniej interakcji w relacjach,
nadal rozwiną się u nich zdolności społeczne – tylko będą one
mniej dojrzałe, bardziej egocentryczne i skupione na sobie. Widać
to w wynikach kilku badań naukowych. Nastąpiła niedawno
znaczna zmiana w zasobach empatii: typowy dorosły w wieku
studenckim jest o trzydzieści procent „mniej empatyczny” i bardziej
skupiony na sobie niż dwadzieścia lat temu. Jedno z badań
udokumentowało czterdziestoprocentowy wzrost w psychopatologii
studentów college’u w ciągu ostatnich trzydziestu lat; autorzy
sugerują, że ma to związek ze zmianami kulturowymi, które
przenoszą ciężar zainteresowania na cele zewnętrzne – takie jak
dobra materialne i status – z celów wewnętrznych, takich jak
wspólnota, sens życia i przynależność.
Nie chodzi o to, że młodzi ludzie są źli lub jest z nimi gorzej, to
jednak oczywisty przykład tego, jak kształtują nas nasze życiowe
doświadczenia; co ci się przydarza, ma znaczenie. Wszyscy
do pewnego stopnia jesteśmy odzwierciedleniem relacyjnych cech
naszej rodziny, społeczności i kultury.
Kiedy myślę o zmianach, jakie przeszła w naszej kulturze
struktura rodziny, często przychodzi mi na myśl film Barry’ego
Levinsona „Avalon”. Otwiera go scena, w której ogromna,
wielopokoleniowa rodzina zbiera się na Święto Dziękczynienia.
Mieszkanie jest stosunkowo małe, ale są w nim wszystkie
pokolenia pogrążone w pełnym miłości, hałaśliwym chaosie.
A teraz scena finałowa, w której widzimy jedno z kolejnych Świąt
Dziękczynienia: już po tym, jak części z nich – niegdyś
przynależących do tamtego wielkiego rodu – „się powiodło”
i przeprowadziła się na przedmieście. Siedzą teraz obok siebie,
w milczeniu jedząc kolację z mrożonki wyłożoną na tacach,
i oglądają telewizję.
Międzypokoleniowa tkanka społeczna naszego społeczeństwa się
przerzedza. Nasze więzi się rozpadają, jesteśmy bardziej podatni
na trudności. To jest – jak sądzę – istotny czynnik wpływający
na wzrost zaburzeń lękowych, samobójstw i depresji, który
niedawno zaobserwowaliśmy, jeszcze przed pandemią COVID-19.

Oprah: Twoim zdaniem wynika to z rozpadu więzi.

Dr Perry: Tak. Rozpad więzi i samotność w naszym społeczeństwie


to najistotniejszy czynnik powodujący zaburzenia lękowe, problemy
ze snem, nadużywanie substancji i depresję.
Niedawno przeprowadzone na Harvardzie badanie wykazało,
że ze wszystkich czynników wpływających na depresję
najważniejsze miały związek z relacjami: „Ochronne działanie więzi
społecznych wystąpiło nawet w przypadku jednostek o wyższym
ryzyku depresji na skutek wrażliwości genetycznej lub traumy
wczesnodziecięcej”[6]. Nasza praca z pewnością potwierdza tę
obserwację. Jednym z naszych największych odkryć jest to, że przy
diagnozie bieżącego stanu zdrowia psychicznego danej osoby
i zbieraniu wywiadu istotna jest nie tylko historia jej traum.
Równie ważny, o ile nie ważniejszy, jest charakter jej relacji – to,
czy były i są zdrowe. W przypadku dzieci i młodzieży, które
doświadczają traumy, najlepszą prognozą ich przyszłego zdrowia
psychicznego są aktualne więzi.
Przypomina mi się maoryska starszyzna i jej przekonanie,
że trauma, zaburzenia lękowe, depresja i nadużywanie substancji
„są jednym i tym samym” – wszystkie są powiązane z naturą
naszych relacji, z naszym poczuciem przynależności.
Oprah: Zgoda. Wspominałam, że moim głębokim odkryciem
po wysłuchaniu historii tysięcy ludzi było to, że każdy ból jest taki
sam – po prostu wybieramy różne sposoby na jego wyrażanie. Poza
tym wierzę też, że wszyscy jesteśmy na świecie, by wyciągać lekcje
z cierpienia drugiego człowieka. Dlatego utrata wspólnoty i izolacja
społeczna, którą wszyscy odczuwamy, stanowi źródło ogromnego
zbiorowego bólu.

Dr Perry: Utrata więzi jest chorobą. Myślę, że maoryska starszyzna


miała rację, że istnieje pewna korelacja pomiędzy wzrostem liczby
samobójstw a narastającym osłabieniem naszej tkanki społecznej.
Wychowujemy dziś nasze dzieci i młodzież w środowiskach, które
są zarówno ubogie w relacje, jak i przeciążające sensorycznie
za sprawą technologii bazujących na ekranach.

Oprah: Wszyscy jesteśmy nadmiernie przywiązani do naszych


telefonów. Nikt nawet nie nawiązuje kontaktu wzrokowego.

Dr Perry: Właśnie. Piszemy więcej wiadomości tekstowych,


tweetów i postów, a mniej tak naprawdę rozmawiamy. Wierzę,
że podczas rozmów z przyjaciółmi, bez rozpraszaczy, nie
doświadczamy wystarczających chwil ciszy, milczenia. Taki rodzaj
interakcji wprowadza do więzi międzyludzkich zupełnie inną
jakość. Inną głębię. I myślę, że tego pragniemy. Wielu z nas zwraca
się do mediów społecznościowych, by ten głód zaspokoić, ale
ostatecznie te interakcje nie są w stanie tego dokonać.
W międzyczasie wśród naszej młodzieży rosną wskaźniki
samobójstw, zaburzeń lękowych i depresji. Nasza kultura jest wielce
„zaawansowana”, posiadamy ogromne zasoby, jesteśmy bardzo
kreatywni i produktywni – a dysproporcje i nierówności
we wszystkich naszych systemach nadal marginalizują, dzielą
i podważają bliskość we wspólnotach i kulturach.
Co z tego, że mamy dobry system edukacji publicznej, doskonałe
technologie, kiedy wciąż nie zaspokajamy podstawowych potrzeb
relacyjnych naszych dzieci i nas samych. Bardzo wielu ludzi
odczuwa pustkę i dąży do bliskości, lecz często robi to w naprawdę
niezdrowy sposób.

Oprah: I to zjawisko występuje na wszystkich poziomach


socjoekonomicznych. Nie wygląda na to, by zamożność mogła
zabezpieczać przed stanami lękowymi czy depresją.

Dr Perry: To prawda. Ale nierówna dystrybucja zasobów bardzo


utrudnia życie. Jeśli nie jesteś członkiem „wewnętrznego kręgu”,
czujesz się zmarginalizowany, a to może nasilać poczucie braku
przynależności.
Mówiliśmy wcześniej, że mózg bez przerwy skanuje środowisko
społeczne w poszukiwaniu oznak, czy jesteś u siebie, czy nie. Kiedy
człowiek odbiera sygnały – z których wiele jest nieświadomych –
świadczące o tym, że jest wśród swoich, jego mechanizmy
reagowania na stres się wyciszają i przekazują mu, że jest
bezpieczny. Czuje się wyregulowany i usatysfakcjonowany. Ale
kiedy odbierze sygnał, że do danego miejsca nie przynależy,
wówczas mechanizm reagowania na stres zostanie aktywowany.
Bodźce mówiące o „nieprzynależności” to nasza domyślna reakcja
na każdego, kto jest dla nas obcy, szczególnie jeśli nie ma żadnych
atrybutów znanej nam grupy. Postrzegamy tę osobę jako
potencjalne zagrożenie.

Oprah: Jako „innego”.


Dr Perry: Tak. A teraz pomyśl, jakie są tego konsekwencje w naszym
współczesnym świecie. Jak już wspomnieliśmy, jeśli mieszkasz
w mieście, możesz codziennie widywać setki „nowych” ludzi, a twój
mózg musi te setki nieustannie monitorować (Przyjaciel czy wróg?
Pomoże mi czy mnie skrzywdzi?). To pochłania zasoby naszych
emocji. Często ludzie mieszkający w miastach uczą się zupełnie
ignorować innych i nie nawiązywać z nimi kontaktu. Potrafią się
minąć, nie zwracając na siebie uwagi. Taka interakcja sprawia,
że czujesz się niewidzialna, jednak dla nich może to stanowić formę
działania obronnego.
Wielu ludzi doświadczyło uczucia wyczerpania po dniu
spędzonym w podróży, nawet jeśli nie robili nic poza staniem
w kolejkach i siedzeniem w samolocie. Dzieje się tak dlatego,
że twój mózg bez przerwy śledził tysiące nowych bodźców.
Pamiętaj: aktywowanie twoich mechanizmów reagowania na stres,
nawet na poziomie umiarkowanym, przez długi czas jest fizycznie
i emocjonalnie wyczerpujące.
Wzrost występowania zaburzeń lękowych we współczesnym
świecie można przypisać nieustannemu bombardowaniu
nowościami (w szczególności społecznymi) oraz brakiem
równoważącej je bliskości w relacjach.

Oprah: Chcesz powiedzieć, że kiedy nasz świat się rozszerza


i spotykamy coraz więcej ludzi, to dochodzi do przeciążeń mózgu.

Dr Perry: Owszem, a w konsekwencji mózg zaczyna stosować


skróty, by poradzić sobie z tymi wszystkimi bodźcami (nowymi
ludźmi). Ten organ jest w stanie obsłużyć jedynie ograniczoną liczbę
w pełni wzajemnych relacji. Co ciekawe, w kontekście tego, o czym
dopiero co rozmawialiśmy, ta liczba to około osiemdziesięciu do stu
osób, a jest to rozmiar dużego klanu łowiecko-zbierackiego.
Oprah: Poznanie nowej osoby wymaga ogromu energii i czasu,
a w naszych mózgach jest tyle przestrzeni, ile jest. Może dlatego
przeprowadzki są takie trudne.

Dr Perry: Właśnie. Kiedy wyprowadzasz się z dala od tego, co jest


znane, i trafiasz do społeczności, w której jesteś nowy, twój mózg
będzie się nieustannie starał poradzić sobie z tym wszystkim.
Bardzo trudno to jednak zrobić, kiedy nie ma się żadnych
relacyjnych punktów zaczepienia w nowym środowisku. Relacje
oczywiście się rozwiną, ale na to trzeba czasu. Dlatego ludzie są
najwrażliwsi przez pierwszych sześć miesięcy po przenosinach.
Wtedy gdy pozostawiają za sobą bezpieczne, stabilne i znajome
miejsca, żeby zacząć budować nowy zestaw więzi.
Pomyśl o dziewczynach z twojej szkoły. To bardzo młode kobiety,
ale zostały wyjęte ze swojego społecznego kontekstu i umieszczone
w zupełnie nowym środowisku. Do czasu, aż zbudują nowe więzi,
są kruche.

Oprah: Dlatego staram się znaleźć im mieszkanie przy rodzinach,


żeby zawsze miały dokąd wrócić. Bezpieczną przestrzeń.

Dr Perry: To bardzo mądre, ponieważ to właśnie więzi pomagają


nam radzić sobie ze zmianami i regulować się w sytuacji
nieustannego bombardowania nowościami.

Oprah: A co robią dziś ludzie pozbawieni społeczności? Sięgają


po urządzenia elektroniczne. Nie ma w tym nic obiektywnie
niedobrego, ale w końcu takie relacje są puste.

Dr Perry: Czasem obserwuję niemalże szaleńcze próby nawiązania


więzi za pomocą zdobywania większej liczby „przyjaciół”,
„obserwujących” albo „polubień”. Tworzenie swojego klanu,
do którego przynależymy, ma silnie magnetyczną moc, ale – jak
powiedziałaś – więzi z mediów społecznościowych są często puste.

Oprah: Ponieważ to nie „przyjaciele” ani „obserwujący” siedzą przy


tobie, kiedy jesteś chory, rozwodzisz się albo po prostu czujesz się
samotny. Nie zasiadają do stołu z twoją rodziną czy sąsiadami.
Wracam myślami do czegoś, co powiedziałeś wcześniej – że brak
więzi jest chorobą. Czy izolacja jest nową formą traumy?

Dr Perry: Myślę, że w pewnych sytuacjach izolacja i samotność


mogą wpłynąć na uwrażliwienie mechanizmów reagowania
na stres. W tym znaczeniu mogą być traumatyczne. Na przykład
umieszczenie kogoś w więziennej izolatce. Znaczenie ma również
czas, w którym doszło do izolacji – jak u kobiety, którą poznałem
w więzieniu, tej, która została porzucona jako noworodek. Myślę,
że z pewnością rozsądnie byłoby wziąć pod uwagę ubóstwo relacji
(brak więzi) jako niekorzystne doświadczenie rozwojowe. Ubóstwo
relacji może zaburzyć rozwój, wpłynąć na działanie mózgu, narazić
na ryzyko fizycznych i psychicznych problemów zdrowotnych. Jest
absolutnie niezdrowe.

Oprah: W szczególności dla dzieci.

Dr Perry: Tak. Wszyscy pragniemy być częścią grupy, a tak wiele


dzieci jest marginalizowanych, wykluczanych, narażonych
na znęcanie się. To może mieć druzgocące skutki. Bycie
wykluczonym może mieć głębokie i trwałe konsekwencje.
Na wiele sposobów konsekwencje panującego w naszym
społeczeństwie ubóstwa relacji są formą społecznego
i emocjonalnego deficytu. Nasze dzieci głodują.
Oprah: Wydaje mi się, że wielu ludziom trudno to pojąć, ponieważ
dzieci w naszej kulturze wydają się mieć wszystko. Co masz
na myśli, mówiąc, że głodują?

Dr Perry: Cóż, istnieją różne sposoby odżywiania. Jedną z rzeczy,


których nie doceniamy w zachodnich kulturach, jest istotna
i potężna rola, jaką w naszym rozwoju fizycznym i emocjonalnym
odgrywa dotyk.

Oprah: To ciekawe.

Dr Perry: Dotyk jest równie kluczowy dla zdrowego rozwoju


fizycznego i emocjonalnego jak kalorie czy witaminy. Jeśli
niemowląt się nie przytula ani nie kołysze, jeśli nie doświadczają
pełnego miłości ciepła dotyku opiekuna, nie urosną. Mogą wręcz
umrzeć.

Oprah: Dosłownie umrzeć?

Dr Perry: Oczywiście, że tak. Wiele osób w naszym społeczeństwie,


w tym dzieci i młodzież, cierpi na głód dotyku. Nie rozumiemy,
że stanowi on zdrową potrzebę. Małym dzieciom w żłobkach,
których odruchem jest podbieganie do kolegi z grupy czy
nauczyciela, żeby ich uściskać, zabrania się tego. I na odwrót –
nauczycielom i innym opiekunom nie wolno dotykać dzieci. To jest
zwyczajnie niezdrowe, by trzy- czy czterolatek wytrzymywał osiem
godzin bez dotykania, przytulania czy siłowania się w zabawie
z drugim człowiekiem.

Oprah: To jedna z kwestii, które tak bardzo mnie poruszyły, kiedy


usłyszałam o rodzicach rozdzielanych z dziećmi na granicy Stanów
Zjednoczonych z Meksykiem. Colleen Kraft, była prezeska
Amerykańskiej Akademii Pediatrycznej, powiedziała, że uderzyło ją
to, iż opiekunom nie było wolno dotykać małych dzieci. Maluchy
krzyczały i płakały, lecz obowiązywał zakaz kontaktu fizycznego.
Nic, tylko dawali im zabawki, dawali zabawki, dawali zabawki.
Wiem, że istnieje sposób, by pozwolić na dotyk zdrowy,
jednocześnie chroniąc dzieci przed tym niepożądanym.

Dr Perry: Oto klasyczny przykład dobrych zamiarów, ale


minimalnego zrozumienia rozwojowych potrzeb dzieci podczas
tworzenia zaleceń dotyczących polityki. Ten zakaz ma pomagać
dzieciom, minimalizując ewentualność nieodpowiedniego dotyku
lub przemocy, a zarazem chronić personel przed fałszywymi
zarzutami. Jednak zamiast zastanowić się nad rozsądnymi granicami
zapewnienia zdrowego kontaktu fizycznego w dobrze
monitorowanych warunkach, narzuca się ogólną regułę „zero
dotykania”. To wspólny wątek w naszej kulturze: jesteśmy
reaktywni, priorytetowo traktujemy wygodne, krótkoterminowe
rozwiązania; niechętnie podejmujemy ryzyko i raczej stosujemy
nagrody w postaci rzeczy materialnych, a nie relacji. Proszę, weź
zabawkę. Bądź grzeczny, a damy ci przedmiot. Dawanie zabawek
zamiast kojącego dotyku jest praktyką oburzająco błędną. Stanowi
rezultat polityki ignorancji wobec rozwoju i braku edukacji
w zakresie traumy – i kolejny przykład potrzebnych zmian
w naszych systemach.

Oprah: Kiedy o tym usłyszałam, chciało mi się płakać. Naprawdę


musimy się bardziej postarać. Stać nas na więcej. Wiemy, że kontakt
z drugim człowiekiem jest zdrowy. Wiemy, że zbyt wiele czasu
przed ekranem nie może zastąpić przyjaciela, nauczyciela, trenera
czy rodzica.
Dr Perry: Powiem to jeszcze raz, prędkość powstawania
wynalazków przewyższa zdolność pojmowania ich wpływu na nasz
świat. Telewizja, gry wideo, telefony, komputery – to wszystko jest
dość nowe. I nie znamy zbyt dobrze pełnych konsekwencji
oddziaływania tych urządzeń na rozwijający się mózg i na to, jak
nasze dzieci będą myślały i przetwarzały doświadczenie korzystania
z nich. Zaczynamy jednak pojmować niszczący wpływ, jaki może
wywrzeć jedenaście godzin przed komputerem na rozwój społeczny.
Wszyscy zaznaliśmy destrukcyjnych skutków wysyłania
wiadomości tekstowych czy rozmawiania przez telefon podczas
rodzinnych obiadów czy rozmów z przyjaciółmi. Oraz
rozpraszającego wpływu surfowania po internecie podczas wykładu
w szkole czy spotkania w pracy.

Oprah: Słyszałam, że używasz określenia „technohigiena”. Bardzo mi


się ono podoba. Czy możesz wyjaśnić, co oznacza?

Dr Perry: Z grubsza wierzę, że potrzebujemy ustalić zasady praktyki


społecznej w zakresie tego, kiedy i jak korzystamy z nowych
technologii. Przy okazji wynalazków zawsze wprowadzaliśmy nowe
reguły.
Weźmy na przykład współczesne praktyki higieniczne. W historii
medycyny jednym z najważniejszych postępów było rozpoznanie
relacji pomiędzy chorobami, mikrobami i ściekami. Dziś wydaje
nam się to niewiarygodne, ale chirurdzy operowali, nie myjąc
przedtem rąk; ludzie „korzystali z toalety”, gdzie tylko chcieli, a całe
społeczności wylewały nieczystości do źródeł wody pitnej. Gdy
zdobyliśmy wiedzę na temat bakterii, zakażeń i chorób, zdaliśmy
sobie sprawę z tego, że musimy lepiej zorganizować nasze
otoczenie. Opracowano więc wiele protokołów higieny. Uczymy
dzieci, by załatwiały potrzeby w toalecie. Myjemy ręce
po skorzystaniu z łazienki. Trzymamy ścieki z dala od wody pitnej.
Myślę, że trzeba nam pewnego rodzaju uniwersalnych zasad
standardowego stosowania naszych technologii. Miejsc i pór
objętych zakazem korzystania z telefonów, odpowiedniego
„dawkowania” i rozłożenia w czasie okresów przed ekranem i tak
dalej. Wiemy na przykład, że nieustanne korzystanie z urządzeń
elektronicznych przez małe dziecko nie jest korzystne dla zdrowego
rozwoju umiejętności językowych, uwagi czy koncentracji, więc
Amerykańska Akademia Pediatryczna wydała rekomendacje
na temat odpowiedniej długości czasu przed ekranem dla różnych
grup wiekowych. Dowiadując się coraz więcej, możemy rozwijać
i modyfikować niektóre z tych zaleceń „higienicznych”.

Oprah: Czy to prawda, że dzieci poniżej drugiego czy trzeciego roku


życia zupełnie nie powinny patrzeć na tablet czy ekran, ponieważ
jest to niekorzystne dla rozwoju mózgu?

Dr Perry: Prawdopodobnie nie jest korzystne.

Oprah: Dlaczego?

Dr Perry: Nasz mózg jest zorganizowany w sposób, który


faworyzuje to, co wizualne; chociaż mamy wiele zmysłów, wzrok
ma skłonność do dominacji. Obrazy potrafią wyzwalać silne reakcje,
ponieważ mózg preferuje treści kolorowe i ruchome. Kiedy
połączysz ze sobą te dwie cechy na ekranie, zwracasz uwagę widza.
Nie jest to z gruntu złe, dopóki nie stanie się dla mózgu tak
przyjemne i wciągające, że będziemy stawiać ekran ponad inne,
mniej stymulujące i mniej intensywne bodźce sensoryczne.
Niemowlę czy małe dziecko pochłonięte ekranem przegapia inne
kluczowe sposoby uczenia się świata. Powinno poznawać go
dotykiem, węchem, smakiem. Powinno próbować go pojąć,
wykorzystując wszystkie swoje narzędzia sensoryczne.
Niemowlęta i maluchy ciągle wsadzają sobie coś do buzi,
prawda? Próbują się dowiedzieć, jak smakuje fioletowy kwiatek.
Szukają w świecie sensu. Ale jeśli siedemdziesiąt pięć procent dnia
spędzają zapatrzone w ekran, pozbawione możliwości dotykania,
czucia, poruszania się czy interakcji z innymi żywymi ludźmi,
zwyczajnie hamują rozwój kluczowych części mózgu, które się
szybko organizują na tym etapie życia.
Najlepszym sposobem na nauczenie dziecka języka nie jest
posadzenie go przed ekranem, ale rozmowa. Kiedy przyjrzeć się
uważnie temu, w jaki sposób maluchy przyswajają język, widać,
że biegłość związana jest z liczbą wyrazów wypowiadanych
w sposób interaktywny, naprzemiennie z drugą osobą, jak
w rozmowie. A nie z liczbą słów odsłuchanych z urządzenia.

Oprah: A chcemy, żeby dzieci nawiązywały autentyczne więzi


z innymi dziećmi i dorosłymi. Jak mówiłeś, ośrodek empatii
w mózgu rozwija się wtedy, kiedy jest wiele okazji
do stymulowania go.

Dr Perry: Idealnie jest, jeśli dziecko dorasta w domu „zamożnym”


w relacje i ma mnóstwo okazji do bezpiecznych, stabilnych
i wzbogacających interakcji. Wówczas będzie budować swoją
relacyjność i odporność psychiczną. Ta myśl przyświeca wszystkim
tradycyjnym praktykom wychowawczym i leczniczym, jakich
nauczyłem się od starszyzny rdzennych ludów.
Pojmowanie nadrzędności więzi międzyludzkich to mądrość,
którą utracił nasz współczesny świat. Jaka to ironia, że kultury,
które zmarginalizował, mają mądrość zdolną uleczyć nasze
współczesne zmartwienia.
ROZDZIAŁ 10.

CZEGO NAM TERAZ TRZEBA


Wiele lat temu zagrałam Sethe w ekranizacji przejmującej powieści
Toni Morrison „Umiłowana”.
Sethe to była niewolnica nawiedzana przez ducha ukochanej
córki, która zmarła koszmarną śmiercią. W filmie córka powraca
do matki w ciele kalekiego dziecka, które Sethe przygarnia. Ich losy
się splatają, a kobieta do końca życia pokutuje, opiekując się
Umiłowaną.
Pewnego dnia filmowaliśmy scenę, w której Sethe miała opatulać
Umiłowaną w łóżku. Jedyną instrukcją, jaką dostałam od reżysera
Jonathana Demme’a było: „Dobra, teraz ją opatul”. Podeszłam więc
do każdego z narożników łóżka, ułożyłam pieczołowicie koc
i wcisnęłam go pod materac.
„Cięcie! – zawołał Jonathan zza kamery. – Oprah, ty jej nie
opatulasz”.
Powtórzyłam cały proces z większym oddaniem, wsuwając każdy
z rogów koca pod materac.
„Cięcie! – Jonathan podszedł do mnie. – Co ty robisz?”.
„Opatulam ją” – czułam, jak narasta we mnie mieszanina strachu
i zażenowania, ale nie wiedziałam dlaczego.
„Ścielesz łóżko – odparł – a nie opatulasz w nim córkę”.
W tamtej chwili coś we mnie zaskoczyło. Głęboko we mnie.
Wpatrywałam się w Jonathana.
„Nie wiem, co to znaczy – powiedziałam cicho. – Nie wiem, jak to
się robi”.
Nareszcie oboje zrozumieliśmy, o co chodziło. Jonathan spokojnie
nauczył mnie, jak obejść posłanie córki, czule otulając ją kocem.
Kiedy przesuwaliśmy się razem dookoła łóżka, zalała mnie fala żalu.
Nie przypominam sobie, żeby mnie kiedykolwiek ktoś opatulał.
Nigdy nie czułam, żeby ktoś układał na mnie koc z tego rodzaju
kochającą intencją.
Tak musi wyglądać miłość matki.
Wiele lat później siedziałam w kuchni mojej przyjaciółki Uranii
z jej córeczką Kylee. Urania zapytała Kylee, czy chciałaby coś zjeść.
„Tak, poproszę” – odparła Kylee. Moja przyjaciółka podeszła więc
do lodówki i wyjęła truskawki. Umyła je, sięgnęła po nóż i zaczęła
je nacinać. Widać było, że robiła to już wiele razy wcześniej. Gdy nóż
się przesuwał dookoła owocu, wyłaniał się kształt delikatnej róży.
„Róża z truskawki!” – zachwycałam się. Urania ostrożnie ułożyła
piękne owoce na talerzu i podała je córce. Kiedy na to patrzyłam,
moje oczy wypełniły się łzami. Czułość, z którą to zrobiła, rozdzierała
mi duszę.
I znów powiedziałam do siebie: „Tak musi wyglądać miłość
matki”.
Moja relacja z matką była skomplikowana. Wspomniałam już
wcześniej, że wczesne dzieciństwo – pierwszych sześć lat – spędziłam
u babci. Nie pamiętam mojej matki z tego okresu.
Kiedy babcia zachorowała, nagle wylądowałam u matki
w Milwaukee. Nie był to radosny powrót dziecka do mamy.
Czułam, że nie jestem mile widziana. Tej nocy, kiedy pojawiłam się
w Milwaukee, pani Miller, u której mieszkała moja matka, rzuciła
na mnie okiem i powiedziała: „Będzie musiała spać na ganku”.
Pani Miller miała jasną skórę. Mogłaby nieomal uchodzić
za białą i nie zamierzała mieć w domu „ciemnego dzieciaka z głową
w kołtunach”.
„W porządku” – odparła moja matka.
Nigdy wcześniej nie spałam w innym miejscu niż łóżko mojej
babci. Na zabudowanym ganku słyszałam hałas z ulicy. Kiedy
patrzyłam, jak moja matka zamyka drzwi domu, żeby pójść
do łóżka, gdzie myślałam, że będę spać, zalało mnie pełne
przerażenia poczucie samotności, które doprowadziło mnie do łez.
Wyobrażałam sobie, że porywa mnie stamtąd złodziej albo ktoś
włamuje się przez okno i mnie dusi. Tej pierwszej nocy padłam
na kolana i modliłam się do Boga, żeby zesłał anioły, by mnie
chroniły.
Kiedy obudziłam się rano, przerażenie minęło, ale brak poczucia
bezpieczeństwa podczas snu pozostał ze mną na większą część życia.
Uświadomiłam sobie wtedy coś, co wypełniło moją duszę. W wieku
sześciu lat byłam sama i nikt poza Bogiem nie zamierzał o mnie
dbać.
Moje cierpienie i następujące po nim odkrycie przeistoczyły się
w cykl, który się wiele razy powtórzył. Wierzę, że jest to najgłębsza
istota mojej linii życia. Cierpienia, jakie przetrwałam w dzieciństwie,
pozwoliły mi rozpoznać ból u innych i nie być na niego obojętna.
Rozpoznaję u innych intensywne pragnienie potwierdzenia, jakiego
sama pragnęłam jako dziecko. Tysiące ludzi miały odwagę podzielić
się ze mną swoimi historiami, bo ich opowieść była moją
opowieścią. Ich cierpienie było moim cierpieniem. Ponieważ każde
cierpienie jest takie samo.

— Oprah Winfrey
Oprah: Jest tak wiele pięknych historii ludzi, którzy mówią,
że udało im się „przerwać błędne koło” przemocy lub traumy w ich
rodzinie. Czy to możliwe, by całkowicie zapobiec przekazaniu
negatywnych lub toksycznych skutków takich doświadczeń?

Dr Perry: To ważne, by powiedzieć jasno, że większość ofiar


przemocy nie znęca się później nad innymi. Jednak z innej strony,
bardzo rzadko takie osoby nie wykazują jakiejś formy zachowania
przystosowawczego, które wpływa na to, jak sobie radzą z innymi.
Nie musi to być „patologia”, ale na przykład sposób, w jaki tworzą
i podtrzymują relacje.
Mówiliśmy o tym wcześniej, przy okazji rozmowy o tym,
dlaczego niektórzy ludzie wydają się dążyć do przemocowych
relacji. Nasz mózg, nasz umysł, pcha nas do znajomych wzorców –
nawet kiedy są one negatywne. Ludzie powielają wcześniejsze
schematy i nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Często nasze
otoczenie widzi to wyraźniej niż my.

Oprah: Owszem, lecz często prawdziwa zmiana nie nastąpi, dopóki


sami nie dostrzeżemy swoich problemów. Już jako małe dziecko
wiedziałam, że jeśli chcę sobie poradzić w życiu, muszę się sama
o siebie zatroszczyć. Nie istniało żadne, jak to nazywasz,
rusztowanie, które ktoś by dla mnie wcześniej zbudował. Ale
w ciągu lat spotkałam bardzo wyjątkowych nauczycieli, którzy
poświęcili czas na pielęgnowanie potencjału, jaki we mnie
dostrzegli. I o tym właśnie mówiłeś. Wystarczy zaledwie garstka
ludzi, którzy zobaczą cię z nowej perspektywy i poświęcą czas, by ci
pomóc. Moi nauczyciele nic nie wiedzieli o traumie. Czy dziś, kiedy
niektórzy już mają potrzebną wiedzę, a wyniki twojej przełomowej
pracy trafiają do coraz większej grupy na całym świecie, masz
nadzieję, że więcej osób będzie mogło wyzdrowieć?

Dr Perry: Mam więcej nadziei niż dwadzieścia lat temu.


Poświęciłem większość swojej kariery próbom pomocy i lepszego
zrozumienia dzieci, młodzieży i dorosłych po traumie. Największy
przełom nastąpił wtedy, kiedy wreszcie mogliśmy przełożyć część
skomplikowanej wiedzy neurobiologicznej na praktyczne modele
pracy klinicznej.
Model neurosekwencyjny pozwala nam stworzyć
prawdopodobny obraz organizacji mózgu danej osoby; z grubsza
przypomina to inspekcję domu. Pytając o „historię budowy domu”
– o to, „co mu się przydarzyło?” – jesteśmy w stanie zlokalizować
większość prawdopodobnych problemów. Jakie mogą być
przewidywalne konsekwencje tego, że nie pozwolono zastygnąć
betonowym fundamentom ani nie poprowadzono prawidłowo rur
na piętro?
Kiedy już znamy źródło problemu, możemy lepiej zrozumieć, jak
naprawić budynek. W kolejności, która powiela oryginalną budowę
domu – mózgu – wdrażamy plan „odbudowy/odnowy”. Mając
na uwadze problematyczne obszary, możemy zapewniać
doświadczenia (zarówno edukacyjne, jak i terapeutyczne)
uruchamiające i przeorganizowujące układy, które doznały
uszczerbku z powodu zaniedbań, trudności i traum. Mamy lepsze
pojęcie o tym, jak wybierać i szeregować doświadczenia
terapeutyczne; lepsze pojęcie na temat tego, co i kiedy możemy
zrobić, żeby pomóc.
Jeszcze wiele nauki przed nami, ale jesteśmy nastawieni dość
optymistycznie. Setki tysięcy dzieci, młodzieży i dorosłych z ponad
dwudziestu sześciu krajów skorzystało z naszych ośrodków
klinicznych i edukacyjnych, które wykorzystują to narzędzie
neurorozwojowe oraz wiedzę o traumie.
Wróćmy na chwilę do Mike’a Rosemana. Kiedy wreszcie
wprowadziliśmy podejście „od dołu do góry”, które pomogło
wyregulować jego uwrażliwione przez traumę główne układy
regulacji, to właśnie była wersja beta podejścia zgodnego
z modelem neurosekwencyjnym (polegającego na zajmowaniu się
problemami mózgu w odpowiedniej kolejności i skupianiu się
na niższych sieciach przed przejściem do spraw umiejscowionych
w wyższych obszarach).

Oprah: Jak mawiasz: regulacja, relacja, rozum.

Dr Perry: Pozwól, że przedstawię ci jeszcze jeden dodatkowy, nawet


bardziej szczegółowy przykład tego, jak to działa. Około dwudziestu
lat temu poproszono nas o wizytę u Susan, siedmioletniej
dziewczynki, którą adoptowano jako dwulatkę. Jej zachowanie
przytłaczało opiekunów, nauczycieli, terapeutów.
Kiedy Susan adoptowano, nie mówiła i miała problemy ze snem,
długie ataki furii, zagapiała się i samookaleczała, na przykład
drapiąc się po twarzy albo skubiąc skórę aż do krwi. Kiedy
podrosła, w opiekę nad nią zaangażowani byli fizjoterapeuci
i terapeuci zajęciowi, prywatni nauczyciele, dostępni całą dobę
specjaliści z zakresu zdrowia psychicznego, pomocnicy nauczyciela
w szkole, pediatrzy zajmujący się rozwojem, psycholodzy
i psychiatrzy. Przez pięć lat zmieniano diagnozy i terapie, ale
postępy były minimalne.
Na wczesnym etapie życia Susan zaznała głębokich traum
i doświadczała minimalnej bliskości w relacji. „Fundamenty” jej
domu były bardzo kruche. Urodziła ją samotna matka, która
zmagała się z problemami psychicznymi, ją samą odebrano
rodzicom jako czterolatkę i całe dzieciństwo oraz okres dorastania
spędziła w różnych rodzinach zastępczych. W wieku osiemnastu lat
wyrosła z systemu i była zdana na siebie. Natychmiast zaszła
w ciążę, ale nie była w stanie zajmować się Susan. Opieka
społeczna przejęła pieczę nad czteromiesięczną dziewczynką,
by ostatecznie odebrać matce prawa rodzicielskie. Susan stała się
podopieczną państwa. Tego rodzaju trauma międzypokoleniowa nie
jest rzadkim zjawiskiem wśród dzieci z naszego systemu ochrony
dziecka.
Kiedy Susan odebrano matce, na dwa miesiące trafiła
do pogotowia opiekuńczego. Następnie przebywała kolejno
w trzech rodzinach zastępczych, aż wreszcie trafiła do adopcji.
Można sobie tylko wyobrazić jej „obraz świata” w zakresie
bezpieczeństwa i wiarygodności dorosłych. Jej proces budowy
domu raz za razem przerywano; kable, rury i szkielet ucierpiały
na skutek dwóch lat nieprzewidywalnych, niemożliwych
do kontrolowania i silnych aktywacji jej mechanizmów reagowania
na stres. Nie jest zaskoczeniem, że przejawiała klasyczne symptomy
uwrażliwionej reakcji dysocjacji. Jej samookaleczenia, jak
rozmawialiśmy już wcześniej, stanowiły próbę samoregulacji.
W obliczu niemożliwego do uniknięcia cierpienia i stresu
popadała w dysocjację – stąd chwile, gdy się zagapiała. Ale element
mobilizacji w jej reakcji na stres również był uwrażliwiony (patrz
ilustracja 5) – ataki furii były odpowiednikiem reakcji ucieczki lub
walki w wydaniu malucha. Było to przerażone, zdezorientowane
i niedostatecznie rozwinięte dziecko.
Problem częściowo wynikał z tego, że systemy edukacji i zdrowia
psychicznego – nie wspominając już o rodzicach – postrzegały Susan
jako siedmiolatkę. Jednak chociaż metrykalnie miała siedem lat,
wiek ten nie dotyczył jej rozwoju. Miała umiejętności społeczne
niemowlęcia, zdolność do samoregulacji na poziomie rocznego
dziecka, a zdolności poznawcze jak trzylatka. Rodzice, nauczyciele
i terapeuci próbowali się z nią porozumiewać na poziomie rozumu
(wyższych funkcji mózgu). Tłumaczyli jej zasady i próbowali
wyjaśniać, dlaczego była niegrzeczna. Starali się jak mogli; nie
rozumieli funkcjonowania zależnego od stanu ani wyzwań
rozwojowych, które były do przewidzenia, jeśli wziąć pod uwagę
historię Susan.
Nasz model neurosekwencyjny pozwolił opracować strategię
terapeutyczną, która rozpoczynała się od „fundamentów” – dolnych
części mózgu Susan. Dziewczynka miała istotne problemy
z integracją sensoryczną – nie była w stanie znieść dotyku,
przytłaczało ją, kiedy w pokoju mówiła więcej niż jedna osoba, nie
tolerowała określonych tkanin na skórze, ciągle zakopywała się pod
stertami poduszek i koców. Zaczęliśmy więc od stworzenia zestawu
przewidywalnych i schematycznych doświadczeń
somatosensorycznych: kołder obciążeniowych, wprowadzanego
stopniowo masażu terapeutycznego, wzbogaconej diety
sensorycznej opracowanej przez posiadającego wiedzę w zakresie
traumy terapeutę zajęciowego. Nie patrzyliśmy na kłopoty Susan
z rówieśnikami, na jej brak umiejętności skupienia się w klasie, jej
objawy depresyjne, wybuchy emocjonalne, a nawet na jej
problemy z mową. Postępowaliśmy zgodnie z sekwencją.
Zaczęliśmy od niższych układów, wiedząc, że w procesie
terapeutycznym dojdziemy z czasem do pozostałych problemów.
Kluczowym elementem podejścia neurosekwencyjnego jest
pomaganie rodzicom, nauczycielom i klinicystom w rozpoznawaniu,
na jakim etapie jest dziecko, oraz obserwowanie jego stanu. Chcemy
im pomóc dowiedzieć się, jaki jest faktyczny etap rozwojowy
w odróżnieniu od wieku. Chcemy też pomóc im nabrać
świadomości, że dziecko jest zależne od stanu, i zachęcamy ich
do zadania sobie pytania: „Czy dziecko jest teraz w stanie, w którym
rzeczywiście »słyszy« to, co próbuję mu powiedzieć lub czego chcę
je nauczyć?”.
To niesamowite, jak często ignorujemy tę podstawową intuicję.
Jeśli dziecko jest zbyt rozregulowane, nie otworzy się na żadną
nową wiedzę ani doświadczenie. A jeśli będziesz wciąż oczekiwać
od niego koncentracji, skupiania się i uczenia, zaczniesz kruszyć jego
poczucie bezpieczeństwa (tzn. przestajesz być dla niego kimś
bezpiecznym). Zaczniesz niszczyć empatyczną więź, jaka jest między
wami – dokładnie to, od czego zależy każda szansa na zmianę.
Odpuść sobie więc „nauczanie”, „trenowanie” czy „rozumowanie”,
kiedy dziecko jest w stanie, w którym nie da rady się uczyć. Kiedy
zaczynasz odczuwać frustrację czy złość spowodowaną tym,
że dziecko cię nie słucha, albo odbierzesz jego zachowanie jako brak
szacunku, skup się na byciu obecnym tu i teraz oraz regulowaniu
samego siebie. Jeśli odejdziesz na chwilę i się uspokoisz, uzyskasz
dostęp do własnej kory mózgowej i przypomnisz sobie sposoby, jak
pomóc dziecku się wyregulować, a wasza relacja przetrwa, żebyś
mógł nadal je uczyć.
Pracowaliśmy z Susan przez kolejne cztery lata. Robiła powolne,
ale stałe postępy. Podstawowe techniki terapeutyczne ewoluowały
– od somatosensorycznych, przez rytmiczne i regulacyjne (w tym
dogoterapię), po relacyjne, aż wreszcie doszliśmy do dominująco-
poznawczych (takich jak terapia poznawczo-behawioralna skupiona
na traumie, czyli TF-CBT). Fascynujące jest to, że finalnie
zastosowaliśmy wiele z tych samych metod terapeutycznych, które
poprzednio zawiodły. Nie było w nich nic „błędnego” – po prostu
zostały zastosowane w czasie, kiedy Susan nie mogła z nich
skorzystać. Zastosowaliśmy neurosekwencyjność. Tu chodzi
po prostu o kolejność. Mózg się rozwija, przetwarza bodźce
sensoryczne i zdrowieje w określonej sekwencji.
Pod koniec tego procesu terapeutycznego Susan chodziła
do normalnej szkoły i była na poziomie rówieśników, miała grupkę
przyjaciół i nie wpadała w furię ani się nie samookaleczała.
Przerzuciła się na zdrowsze i bardziej społecznie akceptowane formy
regulacji dysocjacyjnej – czytanie, sztukę i teatr. Nabierała zdolności
do bycia osobą życzliwą i współczującą. Jej rodzice nie byli już
wyczerpani ani wypaleni.

Oprah: Lekcja jest taka, że niezależnie od tego, co się wydarzyło,


masz szansę zmienić scenariusz.

Dr Perry: Otóż to. Naprawdę nigdy nie jest za późno. Zdrowienie


jest możliwe. Kluczem jest świadomość, od czego zacząć ten proces.
I dopasowanie potrzeb rozwojowych do danej osoby.

Oprah: Pamiętam rozmowę z Belindą Pittman-McGee, która


prowadzi centrum Nia Imani w Milwaukee, ośrodek
długoterminowego zakwaterowania przejściowego dla bezdomnych
kobiet, ciężarnych lub z małymi dziećmi. Belinda powiedziała mi,
że do zakładu często trafiają kobiety z zaburzeniami zachowania,
takimi jak porywczość czy nieumiejętność utrzymania pracy –
typowymi problemami wynikającymi z wychowania
w traumatyzującym środowisku. Kiedy uczy je, jak działa uraz
psychiczny, zaczynają rozumieć, że ich zmagania z emocjami
i odreagowywaniem za pomocą agresji mają związek z tym, „co im
się przydarzyło”. Już samo uświadomienie sobie tej korelacji może
być czymś, co zmieni życie. Szczególnie wtedy, gdy wcześniej
myśleliśmy o sobie jako o kimś złym czy głupim albo uważaliśmy,
że taki już nasz los.
Dr Perry: Nie jestem w stanie zliczyć, jak wielu ludzi doznało
niezwykłej ulgi, kiedy otrzymali wyjaśnienie, jak działa ich mózg
i dlaczego taki jest. Nie wkładamy ich do szufladki psychiatrycznej.
Mówimy tylko, że w taki sposób są zorganizowani i że absolutnie
można się tego spodziewać na podstawie tego, co im się
przydarzyło. Następnie pomagamy im zrozumieć, że mózg jest
elastyczny, „plastyczny”, podatny na zmiany. I razem
opracowujemy plan, jak zmienić niektóre z układów, które wydają
się stać za ich problemami.

Oprah: Właśnie liczy się rozpoznanie, że „to, przez co” przeszedłem,


„sprawiło, że mam takiego rodzaju uczucia”. Nie jestem jedyną
osobą, która tak ma. I to jest logiczne. Jeśli jesteś przepracowaną
matką trojga czy czworga dzieci, która ma za sobą traumatyczną
przeszłość, będziesz mieć problemy z samodzielnym dźwiganiem
wszystkich ciężarów. Twoje zdrowie cierpi na różne sposoby,
których nawet nie widzisz.
Wtedy dowiadujesz się, że powodem czucia tak silnego
przeciążenia jest to, że nie znalazłaś dobrej metody samoregulacji.
Dlatego tak ważne jest zadbanie o siebie. Jeśli sama nie jesteś
wyregulowana, jak masz efektywnie wychowywać dzieci lub
pracować?

Dr Perry: To niezwykle istotna uwaga. Często otrzymujemy prośby


o pomoc dzieciom i młodzieży, którzy byli maltretowani lub doznali
traumy, albo o konsultacje w społeczności, która doznała
traumatycznego zdarzenia. A kiedy mówię ludziom, że tak
naprawdę będę musiał pracować także z dorosłymi, są
zdezorientowani. Jeśli jednak dorośli, którzy mieszkają z dziećmi,
uczą je i leczą, sami nie są wyregulowani, nie będą w stanie być
pełni współczucia w wyregulowany sposób. To te chwile pełnej
obecności są regulujące, nagradzające i uzdrawiające. Jeśli
pomożemy dzieciom, ale nie zaspokoimy potrzeb dorosłych, nasza
praca niewiele da. To jedna z najważniejszych zasad każdego
podejścia nauki uwzględniającej wiedzę o traumie: musisz pomóc
dorosłym z pierwszej linii frontu, którzy będą pracowali z dziećmi
i młodzieżą.
Dla niektórych z naszych systemów takie przeniesienie ciężaru
jest wyzwaniem. Na przykład w systemie opieki zdrowotnej
„pacjentem” jest dziecko. Ekonomiczny model systemu zazwyczaj
nie zakłada wynagrodzenia dla klinicysty, jeśli ten zechce poświęcić
czas nauczycielowi, trenerowi, a nawet rodzicom dziecka. To
krótkowzroczne podejście. Wiemy, że rozregulowany rodzic nie jest
w stanie zapewnić regulacji dziecku. Wyczerpany, sfrustrowany
dorosły nie jest w stanie nikogo wyregulować. Jak słusznie
zwracasz uwagę, jeśli nie zadbasz o siebie, zwyczajnie nie będziesz
skutecznym nauczycielem, liderem, przełożonym, rodzicem,
trenerem, kimkolwiek. Dbanie o siebie ma wielką siłę. Niestety,
wielu ludzi ma poczucie winy, że zajmują się sobą; postrzegają
dbanie o siebie jako samolubność. To nie jest samolubne – to
niezbędne. Pamiętaj, że najważniejszym narzędziem, jakie masz,
żeby pomóc innym w zmianie – czy jesteś rodzicem, nauczycielem,
terapeutą czy przyjacielem – jesteś ty sam. Relacje stanowią walutę
zmiany.

Oprah: Musimy zadbać o siebie, żeby móc coś z siebie dać. Jest to
szczególnie istotne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że tak wielu z nas
idzie przez życie z traumą czy niekorzystnymi doświadczeniami
z przeszłości. Nie byłabym tym, kim jestem, bez moich traum.
Przyznaję się więc do nich. Uznaję je. A robiąc to, wierzę,
że znalazłam sposób, jak je wykorzystać, by pomóc innym. Empatia,
współczucie i wybaczanie. Wszystkie są elementami praktyki, która
pcha mnie do przodu przy każdej podejmowanej przeze mnie
decyzji czy doświadczeniu spotkania.

Dr Perry: Owszem, a to sprowadza nas znów do mądrości


pourazowej. Kiedy przeżyłeś trudności życiowe, dochodzisz
do punktu, w którym możesz spojrzeć wstecz, zastanowić się,
wyciągnąć naukę i dojrzeć dzięki temu doświadczeniu. Wierzę,
że trudno jest zrozumieć gatunek ludzki, o ile nie wie się czegoś
o przeciwnościach losu. Niekorzystne doświadczenia, wyzwania,
rozczarowanie, strata, trauma – to wszystko może się przełożyć
na zdolność do głębokiej empatii, do mądrości życiowej. Trauma
i trudności życiowe są na swój sposób darami. To, co z nimi robimy,
zależy od człowieka.

Oprah: To ciekawe, co mówisz. Kiedy dorastałam, chciałam mieć


idealne życie jak w serialu „Leave It to Beaver”. Taka była moja
wizja rodziny – zawsze mleko i ciasteczka w domu, mama i tata
razem, cały pakiet. Ale nie stałabym się dojrzałą osobą – którą
wciąż się staję, bo jest to proces – gdybym miała wszystko podane
na tacy lub gdybym dostała wszystko, czego zapragnęłam akurat
w chwili, kiedy pomyślałam, że tego chcę.

Dr Perry: Mam takie same odczucia. Choć to prawda, że cena


mądrości może być bardzo wysoka. I u wielu osób ten ból nie
przemija nigdy. Mądrzy ludzie uczą się nieść swój ciężar jak łaskę,
często po to, by uchronić innych przed intensywnością bólu, jakiego
sami doświadczają.

Oprah: Przywodzi mi to na myśl historię Anthony’ego Raya


Hintona, człowieka, który przeżył trzydzieści lat w celi śmierci
za morderstwo, którego nie popełnił. Przez pierwsze trzy lata
po wyroku zupełnie się nie odzywał. Był tak przygnębiony
i zdruzgotany, że – jak później opowiadał – czuł się, jakby Bóg
odebrał mu głos.
Tym, co pozwoliło mu przetrwać, była zdolność dysocjacji.
Uruchomił wyobraźnię i ofiarował sobie przeróżne doświadczenia.
Grał na Wimbledonie i pięciokrotnie wygrał. Grał w NBA, poznał
królową angielską, jego żoną była Halle Berry – a to wszystko
w jego własnej głowie.

Dr Perry: Potrafił wykorzystać swoją supermoc dysocjacji, by się


uchronić przed niemożliwym do kontrolowania, nieuniknionym
cierpieniem wynikającym z uwięzienia.

Oprah: I znalazł sposób, by zamienić je w coś dobrego – mądrość


i łaskę, o której mówiłeś. Kiedy zaczął nawiązywać relacje
ze współwięźniami z cel śmierci, przekonał strażnika, by ten
pozwolił im założyć klub książkowy. Pomyślał, że skoro nie potrafią
podróżować w myślach w taki sposób jak on, mogą to robić dzięki
lekturze. Chciał pokazać im sposób, by zaczęli proces zdrowienia,
podobnie jak on sam.
Wiesz, w naszych licznych rozmowach powracam wciąż
do programu, który zrobiłam wiele lat temu z Iyanlą Vanzant.
Powiedziała wtedy, że dopóki nie wyleczysz ran z przeszłości,
będziesz krwawić. Rany będą się sączyć i plamić twoje życie
za pośrednictwem alkoholu, narkotyków, seksu, przepracowywania
się. Musisz mieć odwagę, by wyciągnąć ranę na wierzch i zacząć się
uzdrawiać.
To lekcja, którą – mam nadzieję – wszyscy wyniosą również
z naszej rozmowy. Musimy zrozumieć i uzdrowić rany z przeszłości,
nim będziemy mogli ruszyć naprzód.
Dr Perry: Nie mogę się oprzeć myśli, że to samo dotyczy całego
społeczeństwa, nie tylko jednostki. Jak to możliwe, by nasze
społeczeństwo przeszło zmianę w kierunku bardziej humanitarnej,
sprawiedliwej społecznie, twórczej i produktywnej przyszłości, nie
konfrontując się z naszą wspólną historyczną traumą? Zarówno tą
doświadczaną, jak i wyrządzaną. Jeśli naprawdę chcemy zrozumieć
siebie samych, potrzebujemy zrozumieć własną historię – naszą
prawdziwą historię. Ponieważ emocjonalny osad przeszłości podąża
za nami.

Oprah: Ale to nie może się wydarzyć, dopóki nie nastąpi punkt
zwrotny w świadomości – tego, co zrobiliśmy sobie jako istoty
ludzkie; tego, jaka jest autentyczna kondycja człowieka; tego,
co zrobiła nam trauma. Dopiero wtedy pojawi się świadomość,
że potrzebujemy postąpić inaczej.

Dr Perry: Oto główne elementy: świadomość i więzi. Wspólnie


mogą stworzyć społeczeństwo, które jest świadome traumy.

Oprah: Myślę, że właśnie tego trzeba światu. Kiedy jesteś w stanie


naprawdę dostrzec drugiego człowieka, przejawiasz autentyczne
współczucie. A danie z siebie wszystkiego z empatią wobec drugiej
istoty ludzkiej zmienia naturę naszych relacji, naszych społeczności,
naszego świata. Uznanie jednego człowieka przez drugiego jest tym,
co nas spaja. Pytanie: „Co ci się przydarzyło?”, pogłębia więzi
międzyludzkie.

Dr Perry: Łatwo się zniechęcić i dać się przytłoczyć licznymi


problemami naszego społeczeństwa, dać się zdemoralizować
nierównościami, trudnościami i traumami, które są w naszym
świecie nad wyraz powszechne. Ale jeśli postudiujesz historię,
dostrzeżesz, że ogólna trajektoria ludzkości jest pozytywna. Nasz
świat jest wypełniony życzliwymi, zdolnymi i twórczymi ludźmi.
Jesteśmy ciekawskim gatunkiem. Będziemy dalej odkrywać,
dokonywać wynalazków i się uczyć. Możemy sprawić, że nasz
świat będzie bezpieczniejszym, sprawiedliwszym i bardziej
humanitarnym miejscem dla wszystkich.
EPILOG

Młody mężczyzna stał po pas w basenie i prowadził zajęcia


z aquafitnessu dla seniorów. Miał na sobie niebieską koszulkę z logo
domu pogodnej starości, smycz z gwizdkiem i duży identyfikator
z imieniem. Nie mogłem go przeczytać, ale znałem je: był to Jesse,
chłopak z rozdziału 3. Kiedy poprzednio go widziałem, dziesięć lat
wcześniej, leżał nieprzytomny w szpitalnym łóżku.
Patrzyłem przez okno, jak Jesse entuzjastycznie kieruje kolejno
ruchami ośmiu mieszkańców osiedla dla emerytów. Z uśmiechem
przechodził od osoby do osoby, korygując ich postawę, delikatnie
pomagał jakiejś kobiecie ułożyć ramię. Widać było, że go lubią, a on
lubi ich. On się dobrze bawił, oni się dobrze bawili. Był na swoim
miejscu.
Pierwotnie dokonywałem oceny stanu Jessego podczas
konsultacji dla zespołu klinicznego w innym stanie. Po wstępnej
diagnostyce, kiedy chłopak był jeszcze w śpiączce, śledziłem jego
dalsze postępy i odbywałem zdalne konsultacje z prowadzącym go
zespołem. Po mniej więcej miesiącu Jesse się wybudził. Początkowo
pojawiły się oznaki poważnego urazu mózgu, ale powoli wszystkie
jego funkcje wracały, z wyjątkiem niektórych aspektów pamięci
długotrwałej, w szczególności epizodycznej. Jego pamięć
autobiograficzna z czasu przed śpiączką miała formę pomieszanych
strzępków. Kiedy pytano go o ludzi, miejsca i wydarzenia, po prostu
ich sobie nie przypominał. Zespół neurologów uważał, że miało to
związek z urazem mózgu. Ponieważ widziałem wiele przypadków
amnezji w następstwie traumy, nie byłem tego taki pewny.
Zalecałem, by na razie odpuścić ten tematu. Zamiast tego – radziłem
– niech Jesse zacznie znów chodzić, mówić, poruszać się,
socjalizować. Możemy monitorować jego pamięć, skupiając się
na umiejętnościach związanych z pamięcią krótkotrwałą.
A co najważniejsze, znajdźmy mu pierwszy w życiu bezpieczny, stały
i opiekuńczy dom.
Początkowo Jesse, ze względu na plan rehabilitacji, potrzebował
zakwaterowania w miejscu przystosowanym do potrzeb osób
z niepełnosprawnością. Opiekun społeczny należący do naszego
zespołu – o wiele inteligentniejszy ode mnie – zaproponował,
żebyśmy umieścili go w lokalnym ośrodku dla seniorów, w którym
można było zamieszkać w niezależnym mieszkaniu albo
jednoosobowym pokoju „jak w akademiku”, ewentualnie na sali
z łóżkami rehabilitacyjnymi dla osób wymagających stałej opieki.
Kilku starszych pracowników ośrodka dostawało zakwaterowanie
jako część wynagrodzenia; partnerka opiekuna społecznego
należała właśnie do tej grupy. Mieszkali razem „na terenie
kampusu”, czyli w ośrodku dla seniorów – to oni zgodzili się
stworzyć rodzinę zastępczą dla Jessego. Było to autentyczne osiedle:
wiele budynków, ogród, siłownia z basenem i salami ćwiczeń,
biblioteka, fryzjer, kilka stołówek i kawiarnia. Miejsce idealne.
Jesse się wprowadził i natychmiast został ciepło przyjęty przez
personel i mieszkańców. Chociaż początkowo uczył się „w domu”, nie
minął rok, a był już w stanie chodzić do publicznej szkoły na końcu
ulicy. Radził sobie z nauką; nie sprawiał problemów z zachowaniem
w domu ani w szkole. Ale chociaż poznał kilkoro kolegów
i koleżanek, nigdy nie zbliżył się do rówieśników ani nie czuł się
z nimi swobodnie. Był powszechnie lubiany, ale nie były to wielkie
przyjaźnie. Najlepsze relacje miał z rodzicami zastępczymi
i seniorami rezydentami. Zaczął pracę jako pomoc przy transporcie
mieszkańców, pomagając im poruszać się po kompleksie i docierać
na różne spotkania na jego terenie. Nauczył się prowadzić
samochód. W wieku osiemnastu lat uzyskał pozwolenie
na przeniesienie się do jednego z samodzielnych mieszkań tuż obok
swoich rodziców zastępczych. Skończył szkołę średnią. Teraz,
w wieku dwudziestu trzech lat, był prawnie niezależny, ale
związany z rodzicami zastępczymi i uważany za członka ich rodziny.
Część swojego czasu poświęcał na naukę w college’u, gdzie
koncentrował się na zajęciach z wychowania fizycznego z nadzieją
na zostanie fizjoterapeutą. Na osiedlu dla seniorów awansował
na asystenta działu rekreacji, przy czym częścią jego wynagrodzenia
było zakwaterowanie i wyżywienie. Odnalazł swój bezpieczny,
stały i opiekuńczy dom. Wiele tysięcy nieplanowanych momentów
terapeutycznych w społeczności pomogło mu w zdrowieniu.
Od czasu do czasu odzywali się do mnie koledzy i przekazywali
nowiny. Wciąż zastanawiałem się nad stanem pamięci Jessego.
Miał koszmarne dzieciństwo – doświadczył wielu form przemocy
i zdrady, zaniedbania oraz nieopisanego upokorzenia w relacjach.
Kiedy jednak wyzdrowiał po urazie głowy, nie był impulsywny,
agresywny, nieuważny czy wrogo nastawiony. Chociaż odczuwał
reakcje fizjologiczne na niektóre bodźce przywołujące skojarzenia
nie miał zespołu stresu pourazowego ani żadnych innych łatwych
do zaobserwowania objawów traumy. Jego stany emocjonalne
i zachowanie były na tyle stabilne, że nie musiał korzystać z pomocy
specjalistów od zdrowia psychicznego. Nie musieli też tego robić
monitorujący jego stan opiekunowie.
Przez te wszystkie lata opiekę nad Jessem sprawował neurolog –
doktor Anderson. Ponieważ wybierałem się do ich miasta,
odezwałem się do niego z pytaniem, jak sobie radzi Jesse.
Zasugerował, żebym zobaczył to na własne oczy, i zapytał Jessego,
czy wybierze się ze mną na lunch.
„Nie pamiętasz tego, Jesse – powiedziałem przy spotkaniu – ale
byłem jednym z lekarzy, którzy współpracowali z doktorem
Andersonem wtedy, kiedy doznałeś urazu mózgu. Dziękuję,
że zgodziłeś się ze mną spotkać”.
Uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę: „Cóż, w takim razie
dziękuję, że mi pan wtedy pomógł”.
Poszliśmy do stołówki, odstaliśmy swoje w kolejce i w końcu
usiedliśmy, żeby porozmawiać. To była luźna rozmowa. Pytał
o Teksas, a ja o jego szkołę. Tak sobie gawędziliśmy, aż wreszcie
Jesse zapytał grzecznie: „Czy przyjechał pan tutaj, żeby mnie
analizować?”. Odpowiedziałem żartem: „Nie, musiałbyś mi za to
zapłacić”.
Uśmiechnął się. Spojrzeliśmy na siebie, obaj w pełni obecni w tej
cichej chwili bliskości.
„Chociaż faktycznie zastanawiam się czasem nad twoją pamięcią”
– jego twarz z wolna zaczął spowijać smutek. Spuścił wzrok, patrząc
w przestrzeń wypełnioną jakimś bolesnym wspomnieniem.
Pozwoliłem temu momentowi zatopić się w dźwiękach stołówki.
Podeszła do nas starsza kobieta i pocałowała Jessego w czoło.
„Dziękuję za kwiaty – powiedziała. – Rozjaśniły mi dzień”.
Ten gest wyrwał go z zadumy i powrócił ożywiony, uśmiechnięty
Jesse: „Wiedziałem, że się pani spodobają. Pójdźmy po południu
do ogrodu i zbierzmy ich więcej”.
Kiedy odchodziła, Jesse wydawał się zakłopotany. Nie ich
interakcją, ale wcześniejszą chwilą smutku.
„Kiedy zacząłeś dochodzić do zdrowia po urazie głowy, doktor
Anderson powiedział, że nie pamiętasz swojego dzieciństwa” –
zagaiłem.
Jesse wzruszył ramionami: „Naprawdę nie lubię o tym wszystkim
myśleć”.
„Nie musimy zupełnie o tym rozmawiać, jeśli tylko nie chcesz,
Jesse”.
„Nie szkodzi, po prostu nie lubię o tym myśleć i nie lubię nikogo
denerwować”.
„Rozumiem. Wiesz pewnie, że pracuję z wieloma osobami –
dziećmi i dorosłymi – którzy doświadczyli w życiu strasznych rzeczy.
A każde z nich pomogło mi lepiej zrozumieć, jak pomagać innym.
Kiedy będziesz gotowy, byłbym zachwycony, gdybym mógł uczyć
się od ciebie”. Przyglądał mi się badawczo. „Miałeś naprawdę ciężkie
życie, Jesse. A teraz, zobacz tylko, po tych wszystkich przejściach
uczysz się, masz świetną pracę, dużo wspaniałych relacji i wydajesz
się całkiem szczęśliwy. Podejrzewam, że mógłbyś mnie wiele
nauczyć”.
„Miewam czasem kłopoty ze snem”.
Pokiwałem głową.
„Ale wtedy po prostu wstaję i ćwiczę, idę pobiegać. To naprawdę
pomaga. I bardzo się stresuję, kiedy dookoła jest zbyt wielu ludzi.
Gdy za często wychodzę z domu, myślę tylko o tym, żeby do niego
wrócić. Mam na myśli to, że nie lubię być wśród dzieci i ludzi
młodszych ode mnie. Wszyscy zachowują się za głośno, są zbyt
narwani”.
W tamtej chwili zdałem sobie sprawę, że wiele z sygnałów
przywołujących skojarzenie z pierwszymi doświadczeniami
pochodziło w jego przypadku z katalogu bodźców sensorycznych
związanych z dziećmi i dzieciństwem. Dziecięce głosy, zapachy,
zabawy, kreskówki, jedzenie – cokolwiek – ten czas w jego życiu był
tak przepełniony zagrożeniem, że jego mózg, próbując pojąć świat,
skojarzył z nim prawie wszystko. Jednak jego nowe życie, to
ponowne życie po „restarcie”, toczyło się w świecie seniorów. Dom
opieki wypełniony był zupełnie innymi doświadczeniami
sensorycznymi niż te w klasie pełnej dzieci czy w domu zastępczym
dla młodzieży. Rodzaj ruchu, jego prędkość, wysokość głosów,
zapachy, obraz, plan dnia, muzyka, upodobania dotyczące telewizji
– wszystko było inne. Podobnie z interakcjami w relacjach – były
przewidywalne i mniej mu się kojarzyły z tymi z dzieciństwa.
Miejsce, w którym zamieszkał, było jeszcze bardziej genialne, niż
myślałem. Po prostu było tam o wiele mniej bodźców
przywołujących skojarzenia, które mogłyby rozregulowywać
Jessego. Mógł w nim przeżywać więcej umiarkowanie
intensywnych, przewidywalnych i możliwych do kontrolowania
doświadczeń. Bardziej panował nad interakcjami, bo to on pchał
ludzi na wózkach inwalidzkich, to oni od niego zależeli. Przez lata
zdołał zbudować sobie nowy katalog tego, co „bezpieczne i znane”,
który dostarczył mu fundamentów do zdrowienia. Przez dziesięć
stabilnych lat doświadczył tysięcy pozytywnych, uzdrawiających
interakcji, dzięki którym się odbudował.
„To co z tą utratą pamięci...?” – zapytałem.
Spojrzał na mnie, a po jego twarzy przemknął cień słodko-
gorzkiego uśmiechu. „Pamiętam z grubsza wszystko”.
Odpowiedziałem: „Cóż, tego się domyślałem. Jedną z rzeczy,
których nauczyłem się przez te wszystkie lata, jest to, że to, co ci się
przydarzyło, nie znika tak po prostu. Te dziecięce doświadczenia
mogą mieć na ciebie różnoraki wpływ. I istnieją sposoby, by pomóc
ludziom wyzdrowieć. Jeśli którekolwiek ze wspomnień kiedykolwiek
będzie cię dręczyć albo sprawi, że poczujesz się zagubiony lub
zdenerwowany, odzywaj się śmiało. Istnieją sposoby, by sprawić,
że łatwiej będzie dźwigać ciężar traumy”.
Dałem mu swoją wizytówkę.
Kiedy minęła pora lunchu, gromadka starszych pań porwała go
na kolejną sesję gimnastyki – zmodyfikowaną lekcję zumby. Kiedy
szedł przez hall, spojrzał na moją wizytówkę, którą trzymał w dłoni,
odwrócił się, by mi pomachać, i odszedł tanecznym krokiem.
Kilka razy do roku rozmawiamy. Jesse dobrze sobie radzi. Obaj
wciąż się uczymy.

— Dr Perry
22 listopada 2018 roku zmarła moja matka, Vernita Lee.
Do samego końca miałam mieszane uczucia w kwestii naszej
relacji.
Prawda jest taka, że dopiero kiedy odniosłam sukces, moja matka
zaczęła okazywać mi jakiekolwiek zainteresowanie. Walczyłam
ze sobą, zastanawiając się, w jaki sposób się nią zająć. Co byłam
winna kobiecie, która dała mi życie? Biblia mówi: „Czcij ojca swego
i matkę swoją”, ale co to tak naprawdę znaczy? Postanowiłam,
że jednym ze sposobów będzie pomoc finansowa. Zawsze
upewniałam się, czy ma wszystko, czego trzeba do wygodnego
życia, ale nigdy nie było między nami autentycznej więzi.
Powiedziałabym, że telewidzowie znali mnie lepiej niż ona.
Kiedy kilka lat temu zaczęła podupadać na zdrowiu, wiedziałam,
że muszę przygotować się na jej odejście. Na kilka dni przed Świętem
Dziękczynienia zadzwoniła do mnie moja siostra Patricia, żeby
przekazać mi, że jej zdaniem nadeszła pora. Poleciałam
do Milwaukee.
Przesiedziałam z matką wiele godzin w pokoju, który lubiła sobie
nagrzać do ponad dwudziestu pięciu stopni. Oglądałyśmy w kółko
teleturnieje Steve’a Harveya i serial „One Life to Live”. Próbowałam
wymyślić, co mogłabym jej powiedzieć. W pewnym momencie
sięgnęłam nawet po poradnik pozostawiony przez personel
hospicjum. Przeczytałam ich rady – myśląc przez cały czas, jakie to
smutne, że ja, Oprah Winfrey, która rozmawiała w cztery oczy
z tysiącami ludzi, muszę czytać poradnik z hospicjum, żeby wiedzieć,
co powiedzieć własnej matce.
Kiedy nadeszła pora, żeby wyjść, coś mi mówiło, że widzę ją
ostatni raz w życiu. Ale kiedy się skierowałam w stronę drzwi, słowa
nadal nie nadchodziły. Byłam w stanie wydusić z siebie tylko: „Pa...
na razie”. I wyszłam, bo miałam, o ironio, zaplanowane
przemówienie.
Kiedy tamtego wieczoru leciałam do domu, cichy głosik w mojej
głowie wyszeptał coś, co w głębi serca wiedziałam: „Będziesz tego
żałowała. Nie dokończyłaś dzieła”. I w tamtej chwili poczułam się
jak hipokrytka; gdyby na moim miejscu był ktoś inny,
powiedziałabym mu: „Musisz tam wrócić i powiedzieć to, co trzeba”.
Zawróciłam do Milwaukee.
Spędziłam kolejny dzień w tamtym gorącym pokoju, a słowa
wciąż nie nadchodziły. Tej nocy modliłam się o pomoc. Rano
medytowałam. Kiedy zbierałam się do wyjścia, sięgnęłam
po telefon i zauważyłam, jaką miałam ustawioną piosenkę –
Mahalia Jackson śpiewała „Precious Lord” („Drogi Boże”). Co jak
co, to musiał być znak. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób Mahalia
trafiła na moją playlistę. Kiedy słuchałam słów – „Drogi Boże / Weź
moją dłoń / prowadź mnie, pomóż wstać / jestem zmęczony, słaby,
wycieńczony / prowadź mnie przez światło. Weź mą dłoń” – nagle
wiedziałam, co robić.
Kiedy weszłam do pokoju matki, zapytałam, czy chce usłyszeć
piosenkę. Pokiwała głową. A wtedy wpadłam na inny pomysł:
zadzwoniłam do mojego przyjaciela Wintleya Phippsa, pastora
i artysty gospel. Poprosiłam go, by zaśpiewał „Precious Lord” mojej
odchodzącej matce. Zaśpiewał a cappella przez FaceTime, siedząc
przy kuchennym stole, po czym modlił się o to, by nasza rodzina „nie
odczuwała strachu, tylko spokój”.
Zauważyłam, że moja matka się wzruszyła. Pieśń i modlitwa
sprawiły, że obie się otworzyłyśmy.
Zaczęłam jej opowiadać o jej własnym życiu, o marzeniach
i o mnie.
Wreszcie pojawiły się słowa.
Powiedziałam: „Musiało być ci ciężko. Kiedy zaszłaś w ciążę, nie
miałaś wykształcenia, fachu i nie wiedziałaś, jaka cię czeka
przyszłość. Jestem pewna, że wiele osób mówiło ci, żeby pozbyć się
dziecka”.
Pokiwała głową.
„Ale nie zrobiłaś tego – powiedziałam. – I chciałabym ci za to
podziękować”.
Zamilkłam na chwilę. „Wiem, że wiele razy nie wiedziałaś,
co robić. Robiłaś, co mogłaś, tak jak umiałaś najlepiej. I to dla mnie
w porządku. To w porządku dla mnie. Więc możesz teraz odejść,
wiedząc, że to dobrze. W mojej duszy jest dobrze. I jest tak już
od dawna”.
Był to święty, piękny moment, jeden z tych, z których jestem
najbardziej dumna w życiu. Jako dorosła osoba nauczyłam się
widzieć matkę z innej perspektywy – nie jako matkę, która się mną
nie zajmowała, nie chroniła mnie ani nie kochała, ani nie rozumiała
niczego, co mnie dotyczyło, ale jako młodą dziewczynę, jeszcze
dziecko, przerażoną, samą i bez zasobów, by być dobrym rodzicem.
Lata wcześniej wybaczyłam matce to, że nie była taką matką,
jakiej potrzebowałam, ale ona tego nie wiedziała. I w naszych
ostatnich wspólnych chwilach wierzę, że udało mi się uwolnić ją
od wstydu i poczucia winy z przeszłości.
Wróciłam i dokończyłam to, co było do zrobienia.
Wybaczanie jest porzucaniem nadziei, że przeszłość mogła być
jakakolwiek inna. Ale nie możemy ruszyć do przodu, jeśli dalej
trzymamy się bólu z przeszłości. Wszyscy z nas, którzy zostali
skrzywdzeni i zranieni przez traumę, mają szansę zamienić te
doświadczenia w coś, o czym rozmawialiśmy z doktorem Perrym:
mądrość pourazową.
Wybacz sobie, wybacz im. Wyjdź ze swojej własnej historii
i wkrocz na ścieżkę przyszłości.
Mój przyjaciel, poeta Mark Nepo, mówi, że musieliśmy doznać
bólu, żeby dowiedzieć się, jak wygląda prawda.
Ale teraz nie musimy już podtrzymywać go przy życiu, by prawda
nadal żyła.
Pogodziłam się z moją matką, kiedy przestałam ją porównywać
z matką, jaką chciałabym mieć. Kiedy przestałam się kurczowo
trzymać tego, co powinno lub mogło być, a zwróciłam się ku temu,
co się wydarzyło i co było możliwe.
Wiem na pewno, że wszystko, co ci się przydarzyło, przydarzyło
się również „dla ciebie”. I w tym samym czasie, w tych wszystkich
chwilach budowałeś siłę. Siła pomnożona przez siłę, pomnożona
przez siłę daje potęgę. To, co ci się przydarzyło, może być twoją
potęgą.

— Oprah
ŹRÓDŁA

Mamy nadzieję, że ta książka skłoniła cię do refleksji nad


pojmowaniem siebie i innych i że wzbudziliśmy w tobie
zainteresowanie tą problematyką. Zakres tematów związanych
z traumą jest szeroki, a implikacje niekorzystnych doświadczeń
rozwojowych powszechne i głębokie. Z pewnością więc nie
zdołaliśmy omówić ich wszystkich na ograniczonej liczbie stron tej
książki. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, oto dobre publikacje
na początek.

LEKTURY:

O chłopcu wychowywanym jak pies, Bruce D. Perry, M.D., PhD.,


Maia Szalavitz
To książka wydana po raz pierwszy w 2006 roku. Druga,
poprawiona edycja wyszła w 2017 roku, jest zapisem ewolucji pracy
doktora Perry’ego z dziećmi i młodzieżą, które przeżyły zaniedbanie,
traumę i niekorzystne doświadczenia rozwojowe. Stanowi
doskonałe uzupełnienie tej książki i pogłębia wiedzę na temat
niektórych z podstawowych założeń omawianych w Co ci się
przydarzyło?

Strach ucieleśniony. Mózg, umysł i ciało w terapii traumy, Bessel


van der Kolk, M.D.
Doktor van der Kolk jest pionierem i innowatorem w dziedzinie
traumy. Ta klasyczna pozycja, opublikowana w 2014 roku, jest
zarysem rozwoju jego badań, podejścia klinicznego i myślenia
na temat złożonych konsekwencji traumy dla mózgu, umysłu
i ciała.

Born for Love: Why Empathy is Essential – and Endangered


(„Urodzeni, by kochać: dlaczego empatia jest kluczowa –
i zagrożona”), Maia Szalavitz i Bruce D. Perry, M.D., PhD.
(po angielsku).
Ta wydana w 2010 roku książka wykorzystuje historie i przykłady
przypadków klinicznych, by pokazać kluczową rolę, jaką odgrywają
w rozwoju i zdrowiu empatia oraz miłość. Autorzy podkreślają, jak
ważna jest świadomość zmian zachodzących w więziach
społecznych w nowoczesnym świecie, oraz poruszają wiele
tematów związanych z naturą więzi, które były omawiane w Co ci
się przydarzyło?

Together: The Healing Power of Human Connection in a Sometimes


Lonely World, Vivek H. Murthy, M.D. (po angielsku).
W tej wydanej w 2020 roku książce doktor Vivek H. Murthy,
naczelny lekarz prezydentów Obamy i Bidena, zajmuje się
istotnością więzi międzyludzkich i wpływem samotności na nasze
zdrowie fizyczne, a także emocjonalne. Te wiadomości stanowią
echo wielu rozmów zawartych w Co ci się przydarzyło? i Born for
Love..., ale jego punkt widzenia jako lidera medycyny bada tę
tematykę z unikalnego i niezwykle istotnego punktu widzenia.
(po angielsku).

The Deepest Well: Healing the Long-Term Effects of Childhood


Adversity, Nadine Burke Harris, M.D. (po angielsku).
Wydana w 2018 roku pozycja opowiada, jak doktor Harris,
naczelna lekarka Kalifornii, dowiedziała się o przeprowadzonych
w 1998 roku badaniach nad niekorzystnymi doświadczeniami
w dzieciństwie (ACE) i udokumentowanych w nich korelacjach
pomiędzy traumą dziecięcą a ryzykiem problemów ze zdrowiem
fizycznym. Co ważniejsze, przemawia za zmianami w opiece
zdrowotnej, które pomogą identyfikować, zapobiegać i zajmować
się konsekwencjami zdrowotnymi niekorzystnych doświadczeń
z okresu dzieciństwa.

JEŻELI CHCESZ DOWIEDZIEĆ SIĘ WIĘCEJ O:

MÓZGU I NEUROBIOLOGII:
BrainFacts.org (po angielsku) to najbardziej rzetelne, dokładne
i przystępne źródło wiedzy dla każdego, kto interesuje się mózgiem.
Owoc współpracy pomiędzy Society of Neuroscience, Kavli
Foundation i Gatsby Charitable Foundation. Zawiera materiały dla
nauczycieli, uczniów i profesjonalistów. Doskonały punkt wyjścia,
by zanurkować głębiej w mózg.

ZAPOBIEGANIE PRZEMOCY I WSPARCIE DLA RODZIN:


Prevent Child Abuse America (Preventchildabuse.org) to najstarsza
i największa północnoamerykańska organizacja zajmująca się
przeciwdziałaniem przemocy wobec dzieci i zapobieganiem
zaniedbaniom. Jej strona internetowa to doskonałe podstawowe
źródło wiedzy na temat innowacyjnych, opartych na badaniach
naukowych programów wsparcia dla rodzin (po angielsku).

NIEKORZYSTNE DOŚWIADCZENIA W DZIECIŃSTWIE (ACE):


Sekcja do spraw Niekorzystnych Doświadczeń w Dzieciństwie
Wydziału Zapobiegania Przemocy Amerykańskiej Agencji
Epidemiologicznej (CDC) (Adverse Childhood Experiences section
the Violence Prevention Branch of the CDC;
www.cdc.gov/violenceprevention/aces/index.html). Ta strona jest
skrzynią pełną skarbów: treści edukacyjnych, implikacji
politycznych odnośnie do niekorzystnych doświadczeń
w dzieciństwie oraz artykułów opartych na badaniach naukowych.
Stanowi najrzetelniejsze źródło informacji na temat ACE
(po angielsku).

MODEL NEUROSEKWENCYJNY I PRACE DOKTORA PERRY’EGO


Neurosequential Network (Neurosequential.com, po angielsku) to
strona przedstawiająca zarys badań, programów klinicznych
i innych działań edukacyjnych Neurosequential Network,
społeczności działającej w dwudziestu ośmiu państwach
i dziesiątkach dziedzin.

Na stronie WhatHappenedtoYouBook znajdziesz pełną listę


publikacji, do których odnieśliśmy się w tej książce, oraz więcej
informacji związanych z traumą, odpornością psychiczną
i zdrowieniem.
PODZIĘKOWANIA I WYRAZY
UZNANIA

Autorzy są wdzięczni wszystkim dzieciom, młodzieży i dorosłym,


którzy podzielili się z nami swoim życiem. Ich historie są darem
wrażliwości i odwagi. Pisanie książki to wysiłek bardzo zbiorowy.
Chcielibyśmy podziękować wielu pracownikom Harpo, Flatiron,
Melcher Media i Neurosequential Network, a także pozostałym,
którzy ofiarowali nam czas, energię i kreatywność, by pomóc przy
powstawaniu tej książki. Szczególne podziękowania kierujemy
do Jenny Kostelnik Utley, Bryn Clark i Lauren Nathan
za kierowanie procesem wydawniczym. Wyrazy szczególnego
uznania w zakresie jakości i ewolucji ogromnej części pracy doktora
Perry’ego zaprezentowanej w tej książce należą się grupie
kierowniczej w Neurosequential Network – Janie Rosenfelt, Emily
Perry, Diane Vines, Steve’owi. Granerowi, Erin Hambrick i Kristie
Brandt.

Producentami tej książki są:

Założyciel i dyrektor generalny: Charles Melcher


Wiceprezeska i dyrektorka operacyjna: Bonnie Eldon
Dyrektorka wydawnicza: Lauren Nathan
Dyrektorka produkcji: Susan Lynch
Dyrektor wykonawczy: Chris Steighner
Starsza redaktorka: Megan Worman
Starsza producentka cyfrowa: Shannon Fanuko
Asystentka wydawnicza: Vanina Morrison

MELCHER MEDIA CHCIAŁOBY PODZIĘKOWAĆ Chice Azumie,


Luke’owi Gernertowi, Carolyn Merriman, Cheryl Della Pietrze i Zoe
Margolis.
PRZYPISY

[1] William Ernest Henley, Niepokonany, 1875, tłum. Ryszard


Długołęcki. Wiersz rozsławił Nelson Mandela. Przypisy pochodzą
od tłumaczki. Oprócz przypisów, które umieściła tłumaczka,
kolejne cytowane źródła książek i badań znajdują się na stronie
WhatHappenedtoYouBook
[2] Sanctuary Model jest programem opieki uwzględniającej
wiedzę o traumie, opracowanym w latach osiemdziesiątych XX
wieku w Filadelfii przez zespół specjalistów z zamkniętego
oddziału psychiatrycznego prowadzonego przez dr Sandrę
L. Bloom. Opiera się na stworzeniu demokratycznej przestrzeni
bez przemocy, w której dana społeczność może doświadczyć
uzdrowienia z traumy.
[3] S.L. Bloom (1994). The Sanctuary Model: Developing Generic
Inpatient Programs for the Treatment of Psychological Trauma
[w:] Handbook of Post-Traumatic Therapy, A Practical Guide to
Intervention, Treatment, and Research, M.B. Williams i J.F.
Sommer, Greenwood Publishing, 1994, s. 476.
[4] Zdrowie relacji oznacza stan zdrowia, samopoczucia i więzi,
w którym dana osoba posiada możliwość i zdolność
do tworzenia, podtrzymywania i przyjmowania stałych, pełnych
troski relacji z innymi osobami oraz uczestniczenia w szerokim
zakresie w relacjach społecznych, takich jak aktywne
zaangażowanie w różne działania i formy wzajemnego wsparcia
we wspólnocie (z materiałów programu VITAL RELATIONAL
HEALTH fundacji Center for Innovation and Resurces,
http://www.cirinc.org).
[5] Isaac Asimov, Isaac Asimov’s Book of Science and Nature
Quotations, red. Isaac Asimov, Jason Shulman, 1988, s. 281.
[6] Karmel W. Choi, Murray B. Stein, Kristen M. Nishimi, Tian
Ge, Jonathan R.I. Coleman, Chia-Yen Chen, Andrew
Ratanatharathorn, Amanda B. Zheutlin, Erin C. Dunn, Gerome
Breen, Karestan C. Koenen, Jordan W. Smoller. An Exposure-Wide
and Mendelian Randomization Approach to Identifying
Modifiable Factors for the Prevention of Depression. „American
Journal of Psychiatry”, 2020.

You might also like