Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 326

,

Autorki: Katarzyna Żbikowska, Monika Filarowska


Tytuł: Idziemy po milion. Wszystko, czego nie mówią
Ci o zarabianiu na Twojej wiedzy online
Redakcja i korekta: Agnieszka Adamiak
Zdjęcia autorek: Agnieszka Majewska, Magdalena Rączka
Publikacja: dostępna wyłącznie na DigitalGirls.pl

Copyright © DigitalGirls.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie całości lub


fragmentu tego e-booka w jakiejkolwiek postaci jest zabronione.
Przesyłanie e-booka innymi osobom również jest łamaniem praw
autorskich. Autorki e-booka dzielą się w tym materiale jedynie swoim
doświadczeniem i ich prywatną opinią. Te treści nie mogą być
traktowane jako jakakolwiek forma doradztwa.

Warszawa 2021
Wydanie II (rozszerzone)
Kaśka Żbikowska i Monika Filarowska

Idziemy
po milion
Wszystko, czego nie mówią Ci
o zarabianiu na Twojej wiedzy online
Spis treści
I. DLACZEGO IDZIEMY
PO MILION?
15 Po co nam ten milion?
25 Czego możesz się spodziewać po tym e-booku?

II. BIZNES ONLINE −


ZARABIANIE ZACZYNA
SIĘ W TWOJEJ GŁOWIE
31 Dlaczego skuteczny biznes zaczyna się w głowie
i w 90% zależy od Twoich przekonań i nastawienia?
41 Co nas nie zabije, to nas wzmocni
47 Budowanie marki − case study o tym, jak nie należy
się za ten temat zabierać
63 Czym jest faza romantyczna w biznesie?
71 Nikt nie może wymyślić za Ciebie Twojego biznesu
79 Biznes online zmusi Cię do zmierzenia się z Twoimi lękami
85 Biznes online nie jest dla wszystkich
93 Przebudzenie z fazy romantycznej
97 Jak przestać rozglądać się na boki i frustrować
działaniami konkurencji?
109 To kiedy pojawiają się wreszcie pieniądze
w tym całym onlajnie?
III. BIZNES ONLINE −
TEMATY, O KTÓRYCH SIĘ
NIE MÓWI
123 Dlaczego bycie fabryką bezpłatnych treści do internetu
nie przyniesie Ci klientów?
147 Jak dużej społeczności potrzebujesz, aby zarabiać?
159 Na czym się skupić, jeśli nie na budowaniu społeczności?
163 Dlaczego prowadzenie bezpłatnej grupy na FB może
zmniejszać szanse na zdobycie klientów?
175 Ile kosztuje wypuszczenie kursu online na rynek?
201 Dlaczego e-book jako pierwszy produkt online to najczęściej
bardzo kiepski pomysł?

IV. BIZNES ONLINE −


NASZE NIESTANDARDOWE
METODY I WYNIKI
217 Jak Kaśka zarobiła w rok ponad 100 tys. złotych na sprzedaży
swoich kursów online przy mniej niż 2000 osób w społeczności
i bez zainwestowania nawet złotówki w reklamy?
229 Jak Kaśka zarobiła 42 tys. złotych, usuwając 2000
potencjalnych klientów ze swojej bazy kontaktów?
243 BONUS − Konwertujące e-maile
251 Jak Kaśka zaprojektowała webinar, który miał 60-procentową
konwersję przy cenach premium?
259 BONUS − Webinar sprzedażowy, który sprzedaje
279 Jak Monika w ciągu miesiąca zaplanowała, sprzedała
i przeprowadziła swój pierwszy kurs online?
289 Jak Monika zarobiła ponad 130 tys. złotych w rok na sprzedaży
jednego kursu online bez prowadzenia social mediów i wydając
mniej niż 4 tys. złotych na reklamy?
303 BONUS − Lead magnet (prezent za zapis), który rozwala system
311 Jak Monika zarobiła w dwa tygodnie prawie 100 tys. złotych
na kursach online?
317 Kilka słów na ostatnich stronach

W e-booku znajdziesz także słowa dziewczyn


z naszej społeczności #DigitalGirls, które podzieliły
się swoimi skojarzeniami z hasłem #IdziemyPoMilion.
Jesteśmy przekonane, że będziesz mogła odnaleźć
w nich cząstkę siebie.
MILION
Dlaczego
idziemy
po milion?
#IdziemyPoMilion
to dla mnie ekscytująca
droga, w której mogę nie
tylko zdobyć swobodę
finansową, ale przede
wszystkim realizować się
jako człowiek. I pomagać
innym w ich drodze
do niezależności.
Idalia Szczepaniak / www.sztukaprezentacji.com
Kilka słów do
wydania drugiego

444! Tyle razy został pobrany ten e-book od dnia


swojej premiery w grudniu 2020 roku. To oznacza,
że co najmniej tyle samo razy został przeczytany
(nie licząc tych ponad 100 razy podczas redakcji oraz
przygotowania odświeżonego i rozszerzonego wydania,
na które właśnie patrzysz).
W zasadzie nie ma dnia, żeby do naszej społeczności
#DigitalGirls nie dołączyła co najmniej jedna osoba
marząca o tym, aby usłyszeć naszą osobistą opowieść
o zakamarkach biznesu online, o których bardzo rzadko
mówi się głośno w sieci. A chcemy, aby był nas milion.
Jesteśmy bardzo dumne, że nasze wskazówki, które zawarłyśmy
w tym e-booku, codziennie wspierają naszą społeczność.
Doczekałyśmy się już nawet tego, że niektóre z naszych określeń na
stałe weszły do potocznych rozmów. Mało jest przyjemniejszych
chwil od takich, w których słuchamy podcastu albo uczestniczymy
w konferencji online, a prelegentka mówi o „turystkach rozwojo-
wych”, „tajnym biznesie” lub „fazie romantycznej”... To nasze
słowa, które coraz częściej pojawiają się w różnych miejscach
w internecie...

Wraz z premierą e-booka uruchomiłyśmy także akcję specjalną.


Nie tylko postanowiłyśmy oddać w ręce społeczności tę publikację,
ale także zaprosiłyśmy do wspólnej drogi po milion złotych
zarobionych na sprzedaży naszych kursów oraz innych
produktów i usług online. Stworzyłyśmy więc dedykowaną stronę
WWW, na której znajdował się prawdziwy licznik.

Odmierzał progres naszych klientek i nasz własny − na wspólnej


drodze do miliona złotych przychodu z oferowanych przez nas
kursów online, szkoleń, warsztatów, pakietów konsultacji,
subskrypcji oraz całej masy produktów i usług cyfrowych, które
sprzedajemy w sieci.

Każda przedsiębiorczyni z naszej społeczności mogła zgłosić


„do licznika” swoje przychody z ostatnich miesięcy. Wystarczyło
wpisać je w miniformularzu. Chciałyśmy, aby ten licznik był
inspiracją. Realną. Namacalną. Bardzo wizualną manifestacją tego,
czego pragniemy. I co realnie przyciągamy.

Idziemy po milion / strona 12


Byłyśmy przekonane, że ten licznik będzie tykał przez co najmniej
kilka kolejnych miesięcy. Że będziemy monitorować postępy,
które uwiecznia, i wspólnie świętować sukcesy oraz kolejne
wielkie przełomy.

Kiedy po niespełna kilku tygodniach licznik przebił milion… byłyśmy


głęboko zdumione i szalenie szczęśliwe. Społeczność naszych
Kursantek udowodniła, że „milion przychodów” nie jest tylko sexi
hashtagiem ani też nie jest himalajskim szczytem, który
zdobywają nieliczni. Udowodniłyśmy, że sięgnięcie po milion jest
w naszym zasięgu i że jesteśmy sprawcze.

Ale to nie wszystko!

Postanowiłyśmy zapytać Czytelniczki pierwszego wydania e-booka


o to, jakie są ich skojarzenia z hasłem „idziemy po milion”.
Ich wypowiedzi znajdziesz na kolejnych stronach. Jesteśmy
szczęśliwe, że możemy pracować z dziewczynami mającymi
tak piękne aspiracje, wartości i marzenia. Bo jak pewnie wiesz...

Digital Girls nie czekają na zmiany.


One są zmianą.

Magicznej lektury!

Kaśka i Monika
Idziemy po milion / strona 13
Wszystko to,
co mówisz
do siebie
w swojej
własnej głowie,
ma ogromną
moc sprawczą.
Twoje myśli
kreują
Twoje życie.
Kaśka
Po co nam
ten milion?

Zuchwałość, determinacja, kasa, duża kasa, pełne


energii kobiety, ludzie, bliskość, wspólnota i mówienie
o swoich celach głośno.

To tylko kilka skojarzeń z tytułem e-booka, którego


właśnie czytasz. Zapytałyśmy naszą społeczność
#DigitalGirls o to, z czym kojarzy się nam hasło
#IdziemyPoMilion, i otrzymałyśmy lawinę bardzo
różnorodnych odpowiedzi i… opowieści.
Słowa mają moc i zdecydowanie odzwierciedlają nasze nastawienie
do świata i siebie samych.

Każda z nas jakieś ma. A ono wpływa na to, jakich wyborów


dokonujemy każdego dnia, jakie decyzje podejmujemy, jakie kroki
robimy.

Bo albo wierzysz, że możesz czegoś dokonać, i szukasz dróg,


które Cię tam doprowadzą, możliwości, które wzmocnią to, co już
masz i pozwolą przyspieszyć Twoją drogę, albo szukasz ludzi, którzy
już to zrobili, i chcesz ich zapytać „jak?”.

Albo wierzysz, że to jest poza Twoim zasięgiem, i szukasz dróg


ucieczki, alternatywnych pomysłów, albo osób, które utwierdzą
Cię w Twoim przekonaniu, że się nie da, że to nie jest dobry moment,
że to nie dla Ciebie.

Tak samo jest z zarabianiem na swojej wiedzy w sieci.

Albo masz nastawienie, które daje Ci pewność, że wielu ludzi


może potrzebować Twojego produktu i wskazówek (np. kursu
online o tym, jak karmić małe dziecko, które ciągle płacze, jak zarobić
na blogu dla fanów narciarstwa, który dotąd był tylko hobby,
jak zainwestować w pierwszą nieruchomość i nie stracić na starcie
itd.), i robisz wszystko, aby dostarczyć tym osobom swoje wsparcie
i wiedzę. Bo wiesz, że masz rozwiązanie, które będą mogły
zastosować i pozbyć się problemu, który im ciąży i utrudnia życie.
Wiesz, że internet daje Ci niemal nieograniczone możliwości

Idziemy po milion / strona 16


zarabiania na produktach online opakowujących Twoją wiedzę
i doświadczenie. I wiesz, że warto poznać z bliska mechanizmy
rządzące sprzedażą w internecie, bo e-commerce nigdy nie miał
się lepiej niż teraz. No i wierzysz, że te umiejętności mogą Ci się
przydać nie tylko dziś, ale też w całym Twoim życiu. Generalnie jesteś
nastawiona na działanie i dostrzeganie nowych możliwości.

Albo masz nastawienie, przez które myślisz, że to niewłaściwe,


by używać swoich talentów i na nich zarabiać. Skoro coś sprawia
Ci frajdę lub robisz to z wyjątkową lekkością, to nie powinnaś na tym
zarabiać. Być może czujesz strach, że ktoś posądzi Cię
o to, iż dorabiasz się na czyimś nieszczęściu lub negatywnie oceni
to, że promujesz swoją ofertę w sieci, podczas gdy wielu ludzi
właśnie przechodzi kryzys. Niektórzy Twoi znajomi stracili ostatnio
pracę bądź przychody ze swoich stacjonarnych biznesów, a Ty nie
chcesz wyglądać na ich tle jak ktoś, komu się powodzi. Z takim
nastawieniem nie masz więc siły i ochoty na tworzenie
wartościowego kursu online, e-booka czy pakietu swoich usług
online, bo przecież i tak nikt ich nie kupi. To nie czas na
kreatywność… i w ogóle świat jest teraz bardzo mrocznym
miejscem, a ludzie trzymają oszczędności w skarpecie, zamiast
inwestować w cokolwiek. Generalnie jesteś nastawiona
na przeczekanie i ostrożne niewychylanie się.

Czujesz różnicę?
No właśnie.

Idziemy po milion / strona 17


Wszystko to, co mówisz do siebie w swojej własnej głowie,
ma ogromną moc sprawczą. Twoje myśli kreują Twoje życie.

Nasz e-book miał mieć różne tytuły. Mamy nawet obszerną kartę
na Trello, gdzie zbierałyśmy pomysły przez kilka miesięcy. Jednak
żaden nie pozostał z nami dłużej niż ten, który już znasz.

Bo widzisz, nasz e-book to w zasadzie nie jest e-book.


To nasz manifest.

Manifest każdej #DigitalGirl, która budząc się rano, wie − po prostu


WIE − że dziś zmieni świat. Może nie mieć jeszcze pewności
co do tego, jak to zrobi albo z kim. Ale wie, czuje to w kościach,
bo to jest jej powołanie.

Moje pierwsze skojarzenie? #IdziemyPoMilion: jasne,


że idziecie, dla Was sky is the limit! Właściwie to czemu
tylko milion? A skoro dla Was, to też dla mnie i każdej
innej kobiety, która chce wziąć życie w swoje ręce,
ma cel i determinację.

Dorota Puchlew-Grzelak / www.iqgrower.com

Idziemy po milion / strona 18


#DigitalGirl wie, że nosi w sobie coś ważnego do przekazania światu
i zamierza tego daru użyć w służbie innym ludziom. I właśnie po to
założyła swoją firmę (albo właśnie się do tego przygotowuje).
Po to szkoli się i szuka sposobów na to, jak z sensem pomagać innym
ludziom, aby to zawsze była wartościowa wymiana.

Czy właśnie piszemy o Tobie?

Jeśli odnajdujesz w tych słowach siebie, to znaczy, że jesteś


we właściwym miejscu i we właściwym towarzystwie.

Naszym marzeniem jest, aby hasło #IdziemyPoMilion stało się czymś


więcej niż tytułem czy hashtagiem.

Chcemy, aby zamieniło się w Twój drogowskaz. Aby było dla nas
wszystkich synonimem drogi ku lepszej przyszłości, którą
projektujemy każdego dnia.

I tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia, czy dla Ciebie tytułowy


milion to kasa na koncie, relacje z milionem ludzi, których życie
odmienisz dzięki swoim kursom lub szkoleniom, czy znaczy
coś jeszcze innego i ogromnie dla Ciebie ważnego.

Kluczowe jest to, abyś wiedziała, że nigdy nie będziesz w tej


podróży sama.

Idziemy po milion / strona 19


Hasło #IdziemyPoMilion powstało
w ułamek sekundy. Ta myśl była ze
mną od dawna. Od chwili, w której
powiedziałam mojej mamie:
„w ciągu najbliższych 5 lat zarobię
milion złotych”. Ona wtedy
odpowiedziała: „skoro tak mówisz,
to na pewno tak będzie”.

Tak dla jasności − w tamtym momencie to ja nawet na przysłowiowe


waciki nie zarabiałam. Miałam jednak wyraźną wizję i nie chodziło
tutaj o zobaczenie sześciocyfrowych kwot na koncie. Bynajmniej.
Chodziło o to, jak dzięki tym pieniądzom mogę zmienić życie
ukochanych ludzi. Zawsze chciałam, żeby moja mama miała
bezstresową, pełną przyjemności emeryturę, którą wypełniają
tak uwielbiane przez nią podróże. Wiedziałam, że marzy jej się też
domek na wsi, wśród lasów i pól. Ja i mój milion, niczym gwiazdka
z nieba, moglibyśmy spełniać te pragnienia jedno po drugim.

Z czasem zorientowałam się, że to, co motywuje moje klientki,


to nie ilość pieniędzy na koncie, ale to, co za te pieniądze można
kupić. Często rzeczy niemal bezcenne, takie jak spokój, zdrowie,
a nawet wolność. W innych sytuacjach sprawy bardziej namacalne,
jak domek nad jeziorem czy podróż dookoła świata.

Zaskoczyło mnie to, jak bardzo jesteśmy pod tym względem podobne.
Mamy podobne marzenia i podobne obawy.
Mnie czasami nadal ciężko pisze się o pieniądzach. Wciąż z tyłu głowy
pojawia się myśl, że może nie wypada mówić o „najwyższych stawkach
w biznesie”, o „kobietach wchodzących na szczyt” czy „dochodach
liczonych w setkach tysięcy złotych”. To nie jest mile widziane,
podobnie jak słowo „zuchwałość”.

Kobietom wypada mówić o relacjach, sympatii, siostrzeństwie,


bezpieczeństwie i dbaniu o innych. Te, które skupiają
się na dochodach, to pazerne harpie. Tak naprawdę to nie wiem,
czy ktoś tak uważa − dzielę się z Tobą jedynie strumieniem myśli
w mojej głowie.

Być może i Ty czasami doświadczasz podobnego. To jest w porządku.


Wątpliwości będą Cię nachodziły wielokrotnie, nie pozwól jednak, żeby
Cię powstrzymały.

Dla mnie ten milion jest dowodem na to, jak wiele mogę,
gdy naprawdę czegoś chcę i wytrwale dążę do celu. To powód
do dumy. To obietnica obfitości. Również dla Ciebie.

Jeżeli na tym etapie Twojej ścieżki ten milion jest dla Ciebie abstrakcją,
to doskonale trafiłaś. Ten e-book pokaże Ci, że też byłyśmy w tym
miejscu i chociaż po drodze popełniłyśmy mnóstwo błędów, to jednak
z każdym krokiem jesteśmy bliżej tego miliona.
#IdziemyPoMilion. Kiedy po raz
pierwszy przeczytałam na głos
te słowa, mój mąż uśmiechnął
się do mnie z miłością i życzliwie
powiedział: „grubo jedziecie”.
Od razu stwierdził, że to hasło
jest prawdziwym manifestem,
silną demonstracją naszych
poglądów i że spolaryzujemy
w ten sposób nasze otoczenie.

Rozmawialiśmy o tym do późnych godzin nocnych i zrozumiałam,


że kiedy pokażemy światu naszego e-booka i opowiemy z Moniką
o całym ruchu społecznym, który chcemy tą publikacją zainicjować,
to wiele osób odwróci się od nas i pomyśli, że już nie nadajemy
na wspólnych falach. Przestraszą się naszej zuchwałości i otwartości
na wielkie rzeczy, które przyciągamy do naszego życia. W tym samym
czasie wokół nas pojawi się także wiele zupełnie nowych osób, które
dopiero teraz poczują, że mamy podobny mindset i odnajdą w nas
partnerki do wspinaczki na szczyt.

Czy jestem na to gotowa?

Nie będę Ci tutaj zaciemniać obrazu. To w końcu nasz manifest,


a nie lukrowana opowieść jakich wiele na półkach empiku.

Boję się. Boję się każdego dnia, kiedy z Moniką promujemy w social
mediach nasze flagowe programy premium. Bo nigdy nie wiem,
kto odpowie na to zaproszenie.
Boję się co piątek, kiedy robimy transmisje live i opowiadamy w nim
o kulisach naszego biznesu i przyciągania realnych pieniędzy w służbie
innym ludziom. Bo nigdy nie mam pewności, czy nasze wskazówki
zostaną zinterpretowane jako „magiczna różdżka”, która zawsze
działa, czy raczej jako żywe case study − do sprawdzenia, czy zadziała
także u mnie.

Boję się także wtedy, gdy publikuję mocne słowa w sieci. Bo wiem,
że wiele osób je przeczyta i będzie miało na ich temat swoją opinię.

Ale ten strach mnie nie powstrzymuje. Strach jest moim najlepszym
przyjacielem. Towarzyszy mi każdego dnia i jest ze mną bliżej niż mój
mąż (wybacz, Kochanie, wiesz, że Cię kocham).

Niektórzy mówią: „Bój się i rób”. A ja mówię (za Marie Forleo): „Zacznij
działać, zanim będziesz gotowa”. I to jest właśnie prawdziwe imię
mojego strachu.

I o takim strachu jest cały ten e-book i każde słowo, które


w nim napisałyśmy.

Dla mnie ten e-book jest o milionie strachów, obaw i krzyków mojego
wewnętrznego krytyka, które usłyszę jeszcze wiele razy. Krzyków, które
będą starały się zagłuszyć moją potrzebę zmieniania świata.
Nie dlatego, że takie dążenie jest „złeeeee”, ale dlatego, że otwiera
moje życie na coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam na taką skalę
i jest skokiem w nieznane.

Po taki milion strachów idę. A Ty?


Ten milion jest
dowodem na
to, jak wiele
mogę, gdy
naprawdę
wytrwale dążę
do celu.
To powód
do dumy.
Obietnica
obfitości.
Monika
Czego możesz się
spodziewać po tym
e-booku?

To jest historia na dwa głosy. Dlatego niektóre


fragmenty tego e-booka napisała Kaśka,
a inne Monika.

Jesteśmy do siebie bardzo podobne, dzielimy wspólne


wartości i marzenia, a nawet często czytamy sobie
w myślach. Prawda jest jednak taka, że przez długi czas
szłyśmy zupełnie różnymi ścieżkami zawodowymi.
Mamy w związku z tym nie tylko odmienne punkty startowe
w biznesie online, ale też różne doświadczenia i przygody do
opowiedzenia. Co więcej, każda z nas stosowała zupełnie inne
strategie sprzedaży i przyciągania klientów. Bardzo nas to cieszy,
ponieważ dzięki temu założenie, że istnieje wiele dróg do sukcesu,
przestaje być pustym sloganem, a staje się faktem.

Na kolejnych stronach pokażemy Ci metody działania w biznesie


online opartym o sprzedaż wiedzy − które się u nas sprawdziły.
Zachęcamy, żebyś potraktowała je bardziej jako inspirację i zachętę
do testowania niż gotowy przepis na sukces czy jedyne możliwe
zalecenie. Są to strategie na naszą miarę, oparte na naszych mocnych
stronach i wizji życia, które pragniemy wieść. Nie dostałyśmy ich
w prezencie pod choinkę. Są efektem wielu prób i błędów, ponieważ,
jak pisała poetka: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. A siebie,
nasze plany i pomysły sprawdzamy w działaniu.

Chociaż z Kaśką znamy się naprawdę dobrze, to każda z nas


z wypiekami na twarzy czytała fragmenty napisane przez tę drugą.
Były parsknięcia śmiechem, a nawet łzy wzruszenia. Trudno się
dziwić; dzielimy się tutaj z Tobą zapiskami z naszego życia.

Bez cenzury, owijania w bawełnę i zbędnego lukru.

Piszemy, jak było. Po prostu.

Żadna z nas nie urodziła się przedsiębiorczynią. Nie wyssałyśmy


tajników prowadzenia biznesu z mlekiem matki. Zaczynałyśmy,
podobnie jak Ty, od pierwszego kroku, któremu najczęściej

Idziemy po milion / strona 26


towarzyszy więcej obaw, wątpliwości i pytań niż pewności
i odpowiedzi.

Dlatego w tym e-booku znajdziesz zarówno momenty radości, jak


i chwile, w których bezsensownie waliłyśmy głowami w ścianę.
Wierzymy, że w naszych doświadczeniach i emocjach odnajdziesz
swoje własne. Mamy też nadzieję, że oprócz poznania wielu
wartościowych wskazówek i strategii, zakończysz tę lekturę
z poczuciem, że nie warto się poddawać, nawet jeśli Twoje droga do
celu nie jest prosta i ekspresowa.

Nasz e-book jest bardzo interaktywny. Jesteśmy w końcu


#DigitalGirls. Na jego łamach znajdziesz nie tylko nasze opowieści,
ale także linki i przekierowania do naszych miejsc w sieci, do których
Cię zapraszamy.

Pamiętaj, że jesteś częścią społeczności #DigitalGirls,


a to oznacza, że już nigdy nie musisz się czuć osamotniona
w Twojej biznesowej podróży.

Stworzyłyśmy dla Ciebie zamkniętą grupę na FB, abyś w każdej


chwili mogła wejść w relację z innymi Kobietami, które dobrze
rozumieją, co przeżywasz, i są gotowe Cię wesprzeć dobrym słowem,
wskazówką i poradą zawsze, gdy będziesz tego potrzebować.

Idziemy po milion / strona 27


MINDSET
Zarabianie
zaczyna się
w Twojej głowie
#IdziemyPoMilion kojarzy
mi się z górą do zdobycia.
Niełatwą, pełną wyzwań,
trudności, ale po wejściu
na szczyt, dającą wiele
satysfakcji i dumy z siebie.
Taka góra testuje
mnie i sprawdza,
kiedy się poddam.
Greta Szubielska / www.gretaszubielska.pl
Dlaczego skuteczny
biznes zaczyna się
w głowie i w 90%
zależy od Twoich
przekonań
i nastawienia?

Czy rzeczywiście to, co o sobie myślimy, może


zadecydować o tym, czy osiągniemy swoje cele,
czy wręcz przeciwnie?

Carol Dweck, autorka książki „Nowa psychologia


sukcesu”, powołując się na badania naukowe,
pokazuje, że właśnie tak jest. To, jak siebie
postrzegamy, co o sobie myślimy, determinuje
nasze emocje i działania.
Twierdzi ona, że w zależności od tego, czy mamy nastawienie
(mindset) na stałość czy na rozwój, inaczej będziemy
przeżywać rzeczywistość.

Jeżeli zakładasz, że Twoje zdolności, inteligencja i możliwości


są stałe i raz na zawsze ukonstytuowane przez biologię, kulturę bądź
rodzinę pochodzenia, to nie widzisz przesadnych możliwości
rozwoju. W takim wypadku „bycie nietechniczną” jest ostateczne
i nie podlega zmianie. „Taka się urodziłam. I kropka”. Przy takim
podejściu dążenie do Twoich celów jest nieustannym zagrożeniem.

Dlaczego?

Ponieważ jeśli potkniesz się po drodze, popełnisz błąd albo


zorientujesz się, że są obszary, w których brakuje Ci umiejętności
(co jest nieuniknione), to zgodnie z tym nastawieniem nic nie możesz
w tej sprawie zrobić. Twój brak kompetencji Cię definiuje i pokazuje
Ci granicę Twoich możliwości. Całe Twoje życie jest nieustannym
sprawdzianem, w którym stawką jest Twoja samoocena: „Uda mi się
czy polegnę?”, „Zostanę zaakceptowana czy mnie odrzucą”, “Ocenią
mnie jako mądrą czy głupią”. Każde wyzwanie poprzedza obawa,
czy aby na pewno dasz radę. Gdy okazuje się, że się nie udało,
to najczęściej porzucasz dalsze starania (na długi czas albo
na zawsze), bo przecież udowodniłaś sobie swoją niekompetencję.

Jeżeli cechuje Cię takie podejście do siebie i świata,


to prowadzenie biznesu może być dla Ciebie koszmarem,
dżunglą, w której za każdym krzakiem czyha niebezpieczeństwo.

Idziemy po milion / strona 32


Jeżeli z góry
zakładasz,
że wszystko
musisz wiedzieć
od samego
początku i że
bezwarunkowo
ma Ci się powieść
przy pierwszej
próbie, to bierzesz
udział w złych
zawodach.
Monika
Gdy już wychodzisz z kryzysu „niezarabiania” w biznesie,
to zaczynasz martwić się tym, że teraz od części swoich dochodów
musisz zapłacić 50% podatku (generalnie życzymy Ci głównie
takich zmartwień).

Niemal każdego dnia Twoja firma będzie zmuszała Cię do uczenia


się czegoś nowego. A jak wiemy, wszystko, co nowe, budzi niepokój.
Twoim zadaniem jako przedsiębiorczyni jest stawiać kolejne kroki
z otwartością, mimo strachu i wątpliwości.

Będzie to dla Ciebie łatwiejsze, jeżeli jesteś osobą, która


postrzega inteligencję i swoje zdolności jako zjawiska elastyczne,
które poszerzają się i pogłębiają wraz z doświadczeniem.

W takim wypadku z dużym prawdopodobieństwem będziesz


traktować osiąganie celów jako lekcję i możliwość zdobycia nowych
umiejętności oraz wiedzy.

Podejmowanie działań będzie dla Ciebie okazją do rozwoju,


bo dobrze wiesz, że urodziłaś się z pewnym potencjałem, którego
realizacja jest w Twoich rękach. Porażki traktujesz jako informację
zwrotną, a Twoją naturalną reakcją jest chęć poprawienia wyniku
i spróbowania ponownie.

Jestem głęboko przekonana, że powodem, dla którego z Kaśką


jesteśmy w tym momencie w tak dobrym biznesowo miejscu, jest
właśnie nasze nastawienie na rozwój, nasza otwartość na uczenie się,
testowanie, eksperymentowanie i popełnienie błędów.

Idziemy po milion / strona 34


Jeżeli z góry zakładasz, że wszystko musisz wiedzieć od samego
początku i że bezwarunkowo ma Ci się powieść przy pierwszej
próbie, to bierzesz udział w złych zawodach.

Tutaj tak to nie działa.

Na ścieżce biznesowej na każdym kroku pojawiają się nowe


wyzwania, które budzą strach. Kiedy już przełamiesz obawę przed
pokazywaniem swojej twarzy w internecie, to martwisz się,
czy webinar nie zostanie przerwany przez problemy techniczne.

Gdy startujesz z własnym biznesem, najczęściej nie masz jeszcze


potrzebnych umiejętności do tego, żeby rozwinąć go
w satysfakcjonujący sposób. To jest zupełnie normalne.
Rozwinięcie ich, jak każdej innej zdolności, wymaga nauki i ćwiczeń.
Kiedy pierwszy raz zakładasz łyżwy na nogi, to nie spodziewasz się, że
chwilę później wykonasz potrójnego axla, prawda? Najpierw musisz
nauczyć się podstaw − bez nich żadne bardziej skomplikowane figury
się nie udadzą. Niestety w przypadku prowadzenia biznesu wiele
z nas chce ten etap pracy nad podstawami pominąć, oczekując,
że w parę miesięcy nasze media społecznościowe zaleje fala
obserwatorów, a nasze konta spłyną złotem. To przykład nastawienia
na stałość: „Oto jestem, jaka jestem, świat albo zareaguje tak,
jak sobie życzę, albo sobie stąd idę”. Prowadzenie własnego biznesu
to mikrokosmos, tak złożony, że trudno go porównać
z czymkolwiek innym. Jedyne porównanie, które zawsze wydawało
mi się słuszne, wiąże się ze sportem i dążeniem do mistrzostwa przez
nieskończenie dużą liczbę prób i ćwiczeń. Jak mawia moja mama:
„Wszystko jest kwestią liczby powtórzeń”.

Idziemy po milion / strona 35


Stwierdzałyśmy raczej
za Thomasem Edisonem:
My z Kaśką od początku
„Nie poniosłyśmy porażki.
zakładałyśmy, że nie
Po prostu odkryłyśmy 10.000
musimy od razu znać
błędnych rozwiązań”. Każde
wszystkich odpowiedzi.
z nich czegoś nas nauczyło
Gdy nasze plany brały
i położyło ważną cegiełkę
w łeb, gdy traciłyśmy czas
pod fundamenty tych sytuacji,
i pieniądze, nie mówiłyśmy
które dziś nazywamy sukcesami.
sobie – „nie nadajesz się
do tego”.
Powody tych błędnych rozwiązań
były różne.

Czasami po prostu źle skręciłyśmy. Wybrałyśmy drogę, która


nie prowadziła do naszego wymarzonego miejsca docelowego.
Być może wyglądała dobrze na mapie. Prawdopodobnie wiele osób
ją polecało. Ostatecznie jednak nie była dla nas.

Innym razem nie byłyśmy wystarczająco przygotowane,


brakowało nam wiedzy i umiejętności, często takich, które
przychodzą tylko z doświadczeniem.

Jednak i tak warto było spróbować, doświadczyć siebie w nowej


sytuacji, sprawdzić, co chcemy powtórzyć, a czego nigdy więcej
nie chciałybyśmy przeżywać.

To wszystko jest OK.

Masz prawo się mylić, masz prawo zmieniać zdanie.

Idziemy po milion / strona 36


Każdy kolejny krok przynosi nową wiedzę, która może modyfikować
Twoje wcześniejsze zamierzenia. Nikomu, poza sobą, nie musisz się
tłumaczyć. Nie potrzebujesz wszystkiego wiedzieć, być najlepsza
i nieomylna.

W tę podróż warto spakować jedynie gotowość do działania, uczenia


się i nierzadko intensywnej pracy. Tak, pracy, ponieważ w biznesie
nic nie zadzieje się samo, kiedy Ty będziesz sączyć drinka z palemką
i mówić znajomej przez telefon, że teraz to masz pasywny dochód.

Jeżeli czegoś nie potrafisz, to albo musisz się tego nauczyć, albo
zapłacić komuś, żeby zrobił to za Ciebie.

Chciałam napisać, że nie ma innej opcji, ale niestety jest −


zignorowanie tej kwestii i zostawienie jej tak, jak jest. Czyli stagnacja.
Nie jest to stan równoznaczny z rezygnacją. Rezygnacja jest dobra.
Pozwala pożegnać się z tym, co nam nie służy. Robi miejsce
na nowe. Rezygnacja jest proaktywna, wymaga decyzji i podjęcia
działań. Stagnacja jest zastygnięciem w miejscu, często z nadzieją,
że „jakoś się wszystko ułoży” albo „samo się zrobi”.

Dlatego w tym e-booku nie będziemy Ci mówić, że zarabianie online


jest banalnie proste i z pewnością ogarniesz ten temat pomiędzy
obiadem, a deserem. Nie usłyszysz tutaj zapewnień: „Wystarczy,
że kupisz nasz kurs i w tydzień później z łatwością będziesz zarabiać
świetne pieniądze”.

Z programami online jest jak z podręcznikiem do statystyki −


to, że go kupisz, nie oznacza, że zdasz egzamin na piątkę.

Idziemy po milion / strona 37


Na początku nas to
szokowało. Pisałyśmy
Tak, wśród naszych klientek są
prywatne wiadomości
kobiety, które w ciągu 1,5 miesiąca
do takich osób,
od dołączenia do któregoś z naszych
bo byłyśmy przekonane,
programów zarobiły kilkadziesiąt
że być może nie trafił
tysięcy złotych. Lecz są też takie,
do nich ważny e-mail
które po przejrzeniu kilku lekcji
z danymi do logowania.
z pierwszego modułu nigdy więcej
Nie mogłyśmy uwierzyć,
nie wróciły do tematu, a nawet
że ktoś potraktował
takie, które na platformę kursową
nasz program jak sweter
nigdy się nie zalogowały.
kupiony na wyprzedaży,
o którym często
zapomina się kilka minut po zakupie. Jesteśmy jednak zdania,
że nasze klientki będziemy traktować jak osoby dorosłe, które
wiedzą, co robią. To nie czas i miejsce na pilnowanie, czy ktoś
odrobił zadanie domowe.

Tylko Ty jesteś odpowiedzialna za swoje życie i decyzje,


bo to Ty poniesiesz konsekwencje swoich działań.

A także konsekwencje ich braku.

» Nikt nie da Ci przyzwolenia na osiągnięcie sukcesu.


» Nikt nie przekona Cię, że jesteś wystarczająco dobra,
dopóki Ty sama w to nie uwierzysz.
» Nikt też nie usunie z Twojej głowy negatywnych
przekonań, które Cię stopują.

Idziemy po milion / strona 38


Najwyższy czas przestać czekać na potwierdzenie od świata,
że jesteś gotowa.

Prawda jest taka, że nigdy nie będziesz się czuła w pełni


przygotowana. Zawsze znajdzie się coś, czego nie będziesz wiedziała
lub coś, co Cię zaskoczy. Pragnienie perfekcji blokuje.

Potrzebujesz wybrać siebie, ustalić sama ze sobą, dokąd chcesz


w swoim życiu dotrzeć, i że chcesz dotrzymać danego sobie słowa.
Masz do tego prawo. Ludzie zawsze będą mieli na Ciebie jakiś
pomysł, nie znalazłaś się jednak na tym świecie po to, żeby
zaspokajać ich oczekiwania. Jesteś tu po to, żeby być szczęśliwa,
radosna, spełniona i dzielić się swoją pasją ze światem.

Za każdym świetnym biznesem stoi bardzo konkretna wizja.


Ty musisz odkryć swoją.

Na kolejnych stronach tego e-booka opowiemy Ci o trudnych


momentach, upadkach, słabościach. Celowo od nich zaczynamy.

Mamy na koncie cudowne współprace z fantastycznymi kobietami,


świetne rezultaty finansowe i masę spełnionych biznesowych
marzeń. Jednak zanim dotarłyśmy do tak satysfakcjonującego
miejsca, podjęłyśmy szereg naprawdę kiepskich decyzji.
Wielokrotnie też musiałyśmy zawrócić i zacząć od nowa.

Idziemy po milion / strona 39


Chcemy, żebyś wiedziała,
że nie zawsze było
Kaśka wyliczyła kiedyś, że przez
kolorowo. Przez sporą
lata działania w sieci popełniła
część czasu głównie
156 „fuckupów”. I nie mówimy
podnosiłyśmy się z kolan.
tutaj o sytuacjach, w których
Najważniejsze jest jednak
popełnisz błąd w nagłówku maila
to, że wstawałyśmy
albo pomylisz daty ustawienia
i konsekwentnie
posta na FB. Mamy na myśli te,
zmierzałyśmy do celu,
w których myślisz sobie:
bo miałyśmy przed oczami
„po co mi to właściwie było?”
tę wyraźną wizję
i „a może by tak wszystko rzucić
stabilności finansowej,
i wyjechać w Bieszczady?”.
dowolności
w decydowaniu o swoim
czasie, wspierania naszych bliskich w spełnianiu ich marzeń,
pracy z osobami, które naprawdę lubimy i pragniemy widzieć,
jak wzrastają, możliwości pracy z łóżka, ale też powiedzenia sobie:
„no nie, dzisiaj to ja palcem nie kiwnę”.

Miałyśmy przed oczami wizję wolności.

Jak sama rozumiesz te wszystkie sprawy były dla nas zbyt ważne,
żeby jakiekolwiek przeciwności mogły nas powstrzymać. Wszystko
w życiu mija. Nawet gorszy nastrój i trudniejsze momenty.

A wtedy zbierasz się w sobie i wracasz do gry.

Idziemy po milion / strona 40


Co nas nie zabije,
to nas wzmocni

Był 20 września 2017 roku. Doskonale pamiętam ten


dzień. Wracałam właśnie z rozmowy kwalifikacyjnej
o pracę. Zakończyła się sukcesem, a mimo to nie było
mi do śmiechu. To nie tak miało być. Kiedy pod koniec
marca tego samego roku w trzy dni spakowaliśmy
się w bagaż podręczny i postanowiliśmy przeprowadzić
się do Edynburga, w mojej głowie widziałam siebie
jako właścicielkę świetnie prosperującej firmy.
Tymczasem po ponad sześciu miesiącach działań w sieci byłam
zmuszona przyznać sama przed sobą, że z moich ambitnych planów
nic nie wyszło. W teorii wszystko wydawało się proste. Wrzucam
do sieci swoją ofertę online i odbieram telefony od gotowych
do współpracy klientów. W praktyce miałam wrażenie, że chociaż
od roku spędzałam online o 300% więcej czasu niż kiedyś, to nie
przybliżam się do swoich celów ani o krok.

Tak czy inaczej oszczędności się skończyły. Mój biznes nie zarabiał.
Stanęłam przed koniecznością powrotu na etat. Przebywałam jednak
w Szkocji, a nie w Polsce. Moje uprawnienia psychologa nie były tutaj
respektowane. Zdobycie stanowiska na uczelni mogło zająć lata,
a ja potrzebowałam pieniędzy już teraz.

Mogłam pójść pracować na kasę do Lidla albo jako asystent osoby


niepełnosprawnej. Zdecydowałam się na tę drugą opcję, bo w tym
obszarze miałam jakieś doświadczenie (w przeciwieństwie
do obsługi kasy fiskalnej).

W fundacji, do której aplikowałam, przyjęli mnie z otwartymi


ramionami i dosyć szybko zaproponowali mi podopieczną,
którą miałam się zajmować. To właśnie z pierwszej, kwalifikacyjnej
wizyty u niej wracałam tego wrześniowego popołudnia.

Była to Luis, młoda kobieta, cierpiąca na poważne porażenie


mózgowe, poruszająca się na wózku, porozumiewająca się z bardzo
dużym trudem, osoba ze znacznymi deficytami intelektualnymi.
Do moich obowiązków miało należeć pomaganie jej we wszystkich
codziennych obowiązkach. Kąpanie, ubieranie, przemieszczanie

Idziemy po milion / strona 42


na wózku, mycie po skorzystaniu z toalety, zakupy, gotowanie dla
niej, sprzątanie oraz przenoszenie jej na specjalnym podciągniku do
łóżka, na wózek i do toalety.

Wydawało mi się, że nie boję się żadnej pracy, ale to mnie jednak
przerosło. Spotkanie z Luis miało się nijak do moich wcześniejszych
doświadczeń wolontariatu z osobami z zespołem Downa. Byłam
przerażona. Brakowało mi powietrza. Pamiętam, że powtarzałam
mojej mamie przez telefon: „nie dam rady, nie dam rady”.

Niemal wszyscy emigranci,


których spotkałam,
Nie wyjechałam do Szkocji
powtarzali, że po
za chlebem. Nie była to
przeprowadzce do innego
emigracja zarobkowa. Po latach
kraju zaczynasz od zera.
spędzonych na kończeniu
Przestaje mieć znaczenie to,
kolejnych kierunków studiów
co zbudowałaś w ojczyźnie.
miałam ochotę na przygodę.
Chciałam doświadczyć życia
Tu obowiązują inne zasady.
w innym kraju. No i dostałam
Mocno to wtedy poczułam.
to, o co prosiłam.

Nie musiałabym się tym


przejmować, gdybym była w stanie zdobyć klientów w swojej
firmie. Nie byłam, więc mimo całej gamy trudnych emocji, które
przeżywałam, stawiłam się tydzień później u Luis i przez kolejne
osiem miesięcy starałam się zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby
jak najlepiej ją wspierać. Być może zastanawiasz się, dlaczego
nie wróciłam wtedy do Polski. Niczego by to nie zmieniło − tam też
musiałabym wrócić do pracy na etacie i tam również nikt na mnie

Idziemy po milion / strona 43


Cokolwiek
powiedzą
ludzie, ich
słowa będą
więcej mówiły
o nich samych,
niż o Tobie
czy Twoim
projekcie.
Monika
z tą pracą nie czekał (jak to mawiał mój były szef: „psychologów
chętnych do pracy stoi pod bramą szpitala wielu”). Ja z kolei
chciałam pracować na własny rachunek i już prawie od roku
podejmowałam działania w tym kierunku. Coś jednak musiałam
robić nie tak, bo efekty były naprawdę marne.

Piszę Ci o tym, bo wiem, ile entuzjazmu potrafi towarzyszyć nam


w momencie, w którym decydujemy się na własną działalność.
Niestety większość z nas zupełnie nie jest przygotowana
na wejście do tego świata. Karmimy naszą głowę złudzeniami
i wyobrażeniami, z którymi rzeczywistość potrafi brutalnie
się rozprawić.

Nie bez powodu ponad 80% młodych firm upada po roku…

Opowiadam Ci tę historię również dlatego, że często słyszę, jak


niektóre osoby mówią: „od miesiąca prowadzę fanpage i nie mam
efektów”, „ten online nie jest dla mnie”, „ona miała lepszy start”, „łatwo
Ci mówić, że to jest możliwe, jeżeli naprawdę się chce”.

Chciałabym, żebyś wiedziała, że za ludźmi, których obserwujesz


w sieci, od których się uczysz, a może nawet podziwiasz, stoją trudne
historie, chwile zwątpienia, wstydu, żalu i złości. Niech nie zmylą Cię
piękne obrazki z IG. Być może żeby osiągnąć swoje marzenia,
zamiatali ulice, myli toalety czy też pracowali nocami, bo w dzień
zajmowali się swoimi dziećmi. Wielu z nich było o krok od rezygnacji.
Tylko że Ty nie widziałaś ich początków, ich zmagań, ich rozpaczy.
Porównujesz więc swoje pierwsze kroki do czasów ich rozkwitu,
a to bardzo frustrujące.

Idziemy po milion / strona 45


Dlatego właśnie chciałam, żebyś wiedziała, że rok, w którym
zarobiłam 250 tys. złotych, był poprzedzony miesiącami zmagań
i rozczarowań. To, gdzie jestem teraz, było możliwe tylko dlatego,
że nigdy nie przestałam wierzyć, że dam radę się wspiąć na ten
szczyt, nawet jeżeli będę musiała pójść naokoło.

Dlatego zanim podzielimy się z Kaśką naszymi skutecznymi


strategiami i metodami na zarabianie świetnych pieniędzy online,
najpierw opowiem Ci o tym, jak to się stało, że przez tak długi czas nie
zarabiałam w swoim biznesie online. Po co? A nuż unikniesz
dzięki temu paru pułapek, w które ja wpadłam niczym husky
w pierwszy śnieg.

A zatem czemu nie byłam w stanie zdobyć klientów?

Spoiler − ponieważ zajmowałam się wszystkim, tylko nie tym,


czym trzeba. Czyli:

» Projektowaniem strony WWW, zanim w ogóle opracowałam


i przetestowałam swoją ofertę.
» Wymyślaniem miesiącami najlepszej możliwej nazwy mojej firmy.
» Wybieraniem kolorów, fontów i zdjęć, które w 100% wyrażają moją
markę.
» Tworzeniem treści do mediów społecznościowych, które trafiały
w próżnię, ponieważ nie zadałam sobie trudu, żeby dobrze określić,
kim jest mój odbiorca.

Zajmijmy się tymi tematami po kolei.

Idziemy po milion / strona 46


Budowanie marki −
case study o tym,
jak nie należy się za
ten temat zabierać

Pamiętam swoje pierwsze podejście do bycia


przedsiębiorcą. Postanowiłam, że już najwyższy czas
otworzyć własną, prywatną praktykę
psychoterapeutyczno- coachingową. Było to mniej
więcej na pół roku przed wyjazdem do Edynburga.
Pracowałam w tym czasie na etacie w szpitalu
i na umowie zleceniu na Uniwersytecie Warszawskim.
Nie miałam wtedy bladego pojęcia o fundamentach
dochodowego biznesu, ale co do jednego byłam
przekonana − należy zacząć od strony internetowej!
Wtedy to miało sens − przecież klienci skądś musieli się o mnie
dowiedzieć, poczytać o tym, jak mogę im pomóc. Teraz wiem, że był
to strzał w stopę. Dlaczego? Zaraz Ci wyjaśnię, ale najpierw opowiem
więcej o kulisach pierwszych kroków mojej działalności.

Od początku wiedziałam, że stronę będę projektować sama (chociaż


wtedy nie miałam o tym bladego pojęcia, nie wiedziałam nawet,
co oznacza słowo „domena”, a o WordPressie nawet nie słyszałam).
Stały za tym dwa powody:

» Miałam ochotę nauczyć się czegoś nowego i mieć poczucie


sprawstwa i kontroli nad całym procesem.
» Nie było mnie stać na zapłacenie komuś za tę usługę. W tamtym
czasie zarabiałam w szpitalu 1800 złotych netto, mając skończone
2 kierunki studiów, doktorat i czteroletnie podyplomowe szkolenie
z psychoterapii. To nie było tak dawno temu, bo w 2017 roku.

Żebyśmy miały jasność − ogromnie mnie ten pomysł strony


internetowej ekscytował. Nie tylko czułam, że to mój pierwszy krok
ku większej samodzielności i wyższym zarobkom, ale też design
i grafika zawsze mnie fascynowały. Byłam przekonana, że wreszcie
będę miała szansę wyżyć się artystycznie i stworzyć coś na własnych
zasadach i według mojej estetyki.

Od razu założyłam, że moja strona będzie inna niż strony


większości psychoterapeutów, które miałam okazję oglądać.
Zwykle znajdowały się na nich zdjęcia krajobrazów i rozwojowe
cytaty. Ja pragnęłam, żeby moja miała charakter, żeby była
wyjątkowa i wzbudzała emocje, a przy tym posiadała wpadającą
w ucho nazwę i piękne logo (oczywiście!).

Idziemy po milion / strona 48


Kupiłam kurs online o tworzeniu stron WWW i wieczorami, po pracy,
z pasją rzucałam się w wir projektowania. Spędzałam godziny
na portalach z darmowymi zdjęciami, szukając tych idealnych, które
odzwierciedlą moją wizję artystyczną. Aż w końcu wybór padł
na kilka czarno-białych fotografii, które w moim odczuciu miały duży
ładunek emocjonalny i mocno przykuwały uwagę.

Broniłam tego projektu jak lwica.

Puszczałam mimo uszu wszystkie życzliwe uwagi, że strona, chociaż


piękna, to wyjątkowo mroczna i przygnębiająca jak na przestrzeń,
która ma zachęcić ludzi do pracy nad sobą i wnieść w ich życie
optymizm i zmianę. Ewentualne sugestie i dobre rady zbywałam
w miarę grzecznym (a jednak) warczeniem, że wiem, co robię.
W duchu zaś myślałam, że ta osoba po prostu pojęcia nie ma
o budowaniu marki.

I nie miała.
Kłopot w tym, że ja też nie.

W tamtym czasie nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele nie wiem
na temat budowania biznesu.

Własna firma była dla mnie synonimem wolności, którą wtedy


rozumiałam głównie jako możliwość decydowania nie tylko
o tym, o której rano wstaję i na jakich zasadach pracuję,
ale przede wszystkim o tym, w jaki sposób mogę wyrazić siebie
w moich biznesowych działaniach.

Idziemy po milion / strona 49


Zatem całą moją energię i wolny czas poświęciłam tworzeniu strony
internetowej, która miała w pełni wyrażać moje podejście
do psychoterapii. Stronę tę uważałam za wizytówkę, mój manifest.

„Po prostu klimat tej strony pewnych pacjentów zniechęci


do współpracy ze mną, ale będą tacy, których zachwyci i poczują,
że jestem dla nich idealnym psychoterapeutą” − tłumaczyłam pełna
emocji mojej przyjaciółce (też psychoterapeutce, ale ze znacznie
dłuższym stażem). Ona spojrzała wtedy na mnie z ogromną
życzliwością i bez żadnej drwiny powiedziała: „Masz rację. Wygląda
jednak na to, że Twoim idealnym pacjentem będzie pan
po pięćdziesiątce z wieloletnią historią nadużywania alkoholu”.

Nie powiem − te słowa były bardzo celne. Mimo to jeszcze wtedy


się nie ugięłam. Na pewien czas uznałam jednak temat strony WWW
za zamknięty (tylko na pewien czas, ponieważ później stworzyłam
jeszcze wiele kolejnych jej wersji).

Dzisiaj, z perspektywy paru lat pracy w roli stratega budowania


marki, uśmiecham się do siebie i pierwszego projektu mojej strony.

Rzeczywiście, jeżeli nasze miejsce w sieci ma być dla potencjalnego


klienta lustrem, w którym się przegląda i sprawdza, czy to, co widzi,
odzwierciedla to, w co on sam wierzy i jak się definiuje, to bardzo
skutecznie odstraszyłam wszystkie osoby, z którymi naprawdę
chciałam wtedy pracować − czyli kobiety w wieku 25−40 lat
zmagające się z poczuciem bycia „nie dość dobrą” i z historią
parentyfikacji w rodzinie pochodzenia.

Idziemy po milion / strona 50


Dlaczego Ci o tym piszę?
Bo wiem, że podobnie
Co moje wymarzone klientki
postępuje ogromna rzesza
zobaczyłyby po wejściu
kobiet planujących swoje
na moją stronę? W najlepszym
pierwsze kroki biznesowe.
wypadku swojego mocno
Inwestują one swój czas
doświadczonego przez los
i pieniądze w stronę
dziadka. Pozostawałoby
internetową, zgodnie
mi mieć nadzieję, że miały
z powiedzeniem: „jak Cię nie
o nim dobre wspomnienia.
ma w internecie, to nie
istniejesz”. Kłopot polega
na tym, że podobnie jak
ja na początku swojej drogi nie mają żadnych biznesowych
fundamentów, nie wiedzą prawie nic o swoich idealnych klientach,
temat niszy jest im zupełnie obcy, a na tej nieszczęsnej stronie
internetowej zamieszczają treści w oparciu o to, co im się wydaje.

Efekt? Brak reakcji ze strony odbiorców i brak klientów.

Skąd to wiem? Projektowanie stron internetowych tak mnie


wciągnęło, że w pewnym momencie przez prawie rok robiłam to za
pieniądze. Spotkałam przy tej okazji wiele kobiet, które pragnęły
pięknej strony, ale zupełnie nie miały pojęcia, jakie treści miałyby się
na niej znaleźć.

Prace nad moją (pierwszą) „idealną” WWW zajęły mi 4 miesiące.


W międzyczasie stanęłam przed koniecznością wyboru nazwy tego
przedsięwzięcia, bez której nie byłam w stanie kupić domeny, a tym
samym realnie powołać swojej strony internetowej do życia.

Idziemy po milion / strona 51


Podeszłam do nazwy mojej działalności jakby to była sprawa
życia i śmierci, która zadecyduje o moim być albo nie być
w biznesie. Byłam przekonana, że to właśnie od niej w dużej mierze
będzie zależało, czy klienci zdecydują się na współpracę ze mną,
czy nie. Tak jak wiele osób przecenia znaczenie logo przy budowaniu
marki, tak ja zdecydowanie przeceniłam kwestię nazwy.

Na początku byłam bardzo niechętna działaniom pod własnym


nazwiskiem, dlatego na pierwszy ogień poszła nazwa
„Pod powierzchnią” i, jak możesz się domyślić, podobnie jak moja
WWW, nie wzbudziła zbyt dużego entuzjazmu. Pomaszerowałam z tą
nazwą na liczne biznesowe grupy na FB, żeby zapytać odbiorczynie,
jak im się to hasło „Pod powierzchnią” podoba. Nie będę udawać, że
odpowiedzi w stylu „przygnębiające”, „jak to czytam, to już czuję,
jakbym się topiła”, „to człowieka w depresji może tylko dobić”
nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.

Tak naprawdę to mocno się podłamałam i doszłam do wniosku,


że świat i ta branża nie potrzebują kogoś takiego jak ja, z moją
wrażliwością i wyczuciem piękna. Wstyd się przyznać, ale takie
melodramatyczne myśli chodziły mi wtedy po głowie.

Teraz wiem, że zadawałam swoje pytania niewłaściwym osobom.

Cokolwiek robisz, ludzie wokół Ciebie będą mieli na ten temat


jakąś opinię. Ta opinia będzie zakotwiczona w ich historii,
przeżyciach i stanie umysłu. Cokolwiek powiedzą, ich słowa będą
więcej mówiły o nich samych, niż o Tobie czy Twoim projekcie.

Idziemy po milion / strona 52


Dlatego tak ważne jest, żebyś pytała właściwe osoby. A właściwymi
osobami są zawsze Twoi potencjalni klienci. Nie Twoja mama,
babcia, mąż, przyjaciółka czy grupa na FB o robieniu
na drutach (chyba że kierujesz swoją ofertę do osób robiących
na drutach).

Jestem pewna, że mogłam zbudować dobrą markę pod nazwą


„Pod powierzchnią”, ale nigdy nie dałam jej szansy. Słowa krytyki
przypadkowych osób z internetu sprawiły, że zupełnie ten pomysł
porzuciłam, a wraz z nim stronę z czarno-białym zdjęciem starszego
pana (to akurat chyba dobrze).

Nie odpuściłam jednak dalszego podkopywania swoich szans


na dochodowy biznes (nie boję się przyznać szczerze, że właśnie tym
zajmowałam się w pierwszym roku mojej działalności).

Przez następne miesiące stworzyłam jeszcze kilkanaście


alternatywnych projektów mojej WWW i pewnie, mniej więcej,
10 nowych nazw mojej działalności

Poniżej tylko kilka z nich:

» Kreatorka zmian − skoro „Pod powierzchnią” wydawało się


ludziom tak przygnębiające, to postanowiłam pójść w nazwę
mającą w potencjale większą sprawczość i energię. Efekt?
Ludziom z grup na FB nadal się nie podobało, bo w ich odczuciu
słowo „zmiana” źle się kojarzy. Ludzie nie lubią zmian (podobno).

Idziemy po milion / strona 53


» Psychoterapia w Edynburgu − ta nazwa miała sens z perspektywy
SEO i wyszukiwarki Google. Wykupiłam nawet dla niej domenę
i zaprojektowałam stronę WWW, ale nigdy nie zadałam sobie trudu,
żeby ją wypromować, bo byłam zbyt zajęta wymyślaniem nowych
nazw i wynajdowaniem pomysłów na siebie. Serio. To ogromnie
smutne, że dobre pomysły potrafią zostać tak żałośnie
zmarnowane, ponieważ trafiły na osobę owładniętą fazą
romantyczną prowadzenia biznesu (więcej na jej temat dowiesz
się w kolejnym rozdziale).

» Filar Twojego biznesu − cokolwiek sobie myślisz, to jeszcze nie


było maksimum moich możliwości (znajdziesz je poniżej). Ta nazwa
to radosna próba bawienia się moim nazwiskiem, która pojawiła
się w momencie, w którym pochłonęłam już tak ogromną wiedzę
na temat tworzenia biznesu online, że zasugerowano mi udzielanie
porad w tym zakresie. Pomysł tej nazwy nie wyszedł ode mnie
i jakoś nigdy nie był mi bliski, ale zapłaciłam copywriterowi
za jej wymyślenie (przynajmniej ktoś inny w tym czasie coś zarobił,
skoro mi to nie wychodziło).

» PTAK − kiedy opowiedziałam tę historię Kaśce, to płakała ze


śmiechu dobrą chwilę. PTAK był pomysłem z kosmosu (niemalże),
zasugerowanym przez numerolożkę, która stwierdziła, że liczby
kryjące się za tą nazwą mają najlepszą możliwą dla mnie wibrację.
Mam nadzieję, że teraz już jasno dostrzegasz, jaki był mój poziom
desperacji w tamtym czasie. I nie, nie odrzuciłam tego pomysłu,
uznając go za absurdalny. Kupiłam kolejną domenę (chyba już
piątą) i zaczęłam się zastanawiać, jak zrobić z tego PTAK-a

Idziemy po milion / strona 54


cokolwiek wskazującego na to, czym się zajmuję. Z pomocą
przyszła bliska mi osoba, która zaproponowała rozwinięcie
„Powiedz (sobie) TAK”. Weszłam w ten temat jak w masło i tak
nazwałam swoją pierwszą grupę na FB. Znowu jednak zabrakło
mi motywacji i pomysłu, na to jak rozwinąć ten projekt w coś
długofalowego. Nie miałam serca do prowadzenia grupy na
FB i mimo tego, że mnóstwo kobiet dołączyło do niej w ciągu paru
miesięcy, to uznaję ten pomysł za kolejny zmarnowany potencjał.
Był to chwilowy zryw, na którego strategiczne rozwinięcie nie
byłam jeszcze wtedy jako przedsiębiorczyni gotowa.

Ten totolotek nazw trwał w najlepsze, aż poziom mojej frustracji


sięgnął zenitu. Nie byłam w stanie przez miesiące ruszyć z miejsca.

Problemem była tak naprawdę nie nazwa, a to, że nie miałam


wtedy pojęcia, co ja tak naprawdę chcę zaoferować.

Bo gdybym wiedziała, to nie skakałabym z tymi nazwami od sasa


do lasa.

Nie wiedziałam, kim jest mój idealny klient.

Nie wiedziałam, gdzie go szukać. Nie wiedziałam, jak do niego


mówić, żeby mnie usłyszał i chciał ze mną pracować.

Wymyślanie „idealnej" nazwy było tematem zastępczym.

Pozwalało mi się nie zajmować tym, co naprawdę ważne


w moim biznesie.

Idziemy po milion / strona 55


Wiele mówi się o tym, że marka to znacznie więcej niż logo.

Marka to też znacznie więcej niż nazwa.

Świetna nazwa nie sprawi, że będziesz zarabiać, jeżeli nie zadbasz


o fundamenty − a fundamentem jest zawsze Twój klient, konkretna,
namacalna osoba, której dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu
możesz pomóc.

Miałam w planach podbój świata, a nie wystawiłam nawet stopy


za próg, bo nie potrafiłam się zdecydować, które skarpetki
założyć. Ostatecznie doszłam do wniosku, że dla moich klientek
nazwa mojej firmy będzie prawdopodobnie tak samo ważna jak
to, co mam na nogach. Czyli prawdopodobnie wcale. Kluczowe było
to, żeby poczuły, że mogę im pomóc. W związku z tym po około ośmiu
miesiącach boksowania się ze sobą zarejestrowałam domenę pod
nazwą Monika Filarowska.

Czasami najprostsza droga do celu to ta, której próbujesz


uniknąć...

Generalnie kwestia „imię i nazwisko” czy „abstrakcyjna nazwa”


to dylemat, bez którego nie obejdzie się żaden tydzień na forach
biznesowych w internecie. Zmierzyłam się z nim też ja oraz niemal
każda kobieta, z którą miałam okazję współpracować od tamtego
czasu.

Nie doradzimy Ci tutaj jednoznacznie, która z tych opcji jest lepsza,


bo każda z nich ma swoje plusy i minusy. Jedno jest pewne: jeżeli,

Idziemy po milion / strona 56


tak jak mi w tamtym czasie, częściej nasuwają Ci się pytania niż
odpowiedzi, masz mnóstwo pomysłów, wyobrażeń i fantazji
w głowie, ale niewiele z nich zweryfikowałaś w praktyce, to polecam
wybrać opcję z imieniem i nazwiskiem.

Dlaczego?

Ponieważ niezależnie od tego, jak potoczą się Twoje losy


biznesowe, to Twoje imię i nazwisko nadal pozostaną adekwatną
nazwą Twojej firmy.

Kiedy stawiamy pierwsze kroki w ramach nowej marki czy projektu,


więcej jest niewiadomych niż pewników. W ciągu paru tygodni
czy miesięcy nasze założenia mogą się zmienić o 180 stopni. Dlatego
nie ma sensu inwestować w tych pierwszych miesiącach w drogie
strony WWW i nie warto piłować w nieskończoność idealnej
nazwy, bo istnieje spora szansa, że wszystko się jeszcze zmieni.
Z tych właśnie powodów i ja ostatecznie, po wielu miesiącach
zawirowań, zdecydowałam się, że będę działać w sieci jako Monika
Filarowska. Gdybym po jakimś czasie znalazła tę „idealną nazwę”,
to zawsze mogłam dokonać zmiany na coś w stylu „Soul digging
by Monika Filarowska” (tak, taką domenę też wykupiłam).

Chcemy, żebyś wzięła pod uwagę jedną ważną rzecz. Żadna decyzja
w biznesie nie jest na zawsze. Nie ślubujesz tutaj wierności
do grobowej deski. Zmiana zdania, kierunku czy nazwy firmy nie jest
zdradą, a naturalnym efektem rozwoju. Masz do tego prawo. Twoi
dotychczasowi odbiorcy bądź klienci zostaną z Tobą, jeżeli nadal
będzie Wam ze sobą po drodze, albo odejdą, jeżeli nawzajem z siebie
wyrośliście. To jest OK.

Idziemy po milion / strona 57


Twoi klienci nie oczekują od Ciebie idealnej nazwy,
identyfikacji wizualnej czy strony internetowej, która
rzuca na kolana (możesz mieć to wszystko, ale później).

Twoi klienci marzą o tym, żebyś ich dostrzegła,


pokazała, że rozumiesz ich problemy i uczucia,
że naprawdę możesz im pomóc.

Po kilku latach działania jako samodzielna marka poczułam,


że wyrosłam z tej formuły. Zaczęłam dostrzegać ograniczenia
działania pod własnym nazwiskiem. Zrozumiałam, że potrzebuję
kogoś, kto zastąpi mnie w pracy z klientami, kiedy będę chora albo
spragniona spontanicznego urlopu. Sprzedaż pod własnym
nazwiskiem zobowiązuje. Kupując moje kursy, ludzie oczekiwali
(i słusznie), że to ja się nimi zajmę, odpowiem im na maile
i komentarze, osobiście pochylę się nad ich projektami. Na początku
to było proste. Jednak gdy klientów przybywało, okazało się, że sama
przestaję dawać sobie radę. Potrafiłam spędzać codziennie cztery
godziny, odpowiadając na maile i komentarze kursantek, a jak
możesz się domyślić, prowadzenie firmy to wiele innych codziennych
obowiązków.

Poza opieką nad klientami musisz jednocześnie zdobywać


nowych, żeby Twoja firma dalej istniała.

Czułam, że czas na zmiany.

Idziemy po milion / strona 58


Zauważ, że byłam już zupełnie w innym miejscu niż w momencie,
w którym pytałam przypadkowe osoby, czy nazwa PTAK
odpowiednio reprezentuje moją markę.

Wtedy już dokładnie wiedziałam, w czym jestem świetna, co sprawia


mi najwięcej frajdy i jakie efekty mogę zaoferować moim klientkom.
Miałam absolutną jasność, w jakim kierunku chciałabym,
aby w przyszłości zmierzała moja firma.

Chciałam, żeby była społecznością zuchwałych, przedsiębiorczych


kobiet, które pragną czegoś więcej w swoim życiu, które chcą sięgać
po marzenia − te ich własne, na ich miarę.

Ta wizja przekraczała markę Monika Filarowska


i wymagała innej nazwy − takiej, która oddawałaby
jej wartości i energię. Ta nazwa już istniała, a wraz
z nią jej wspaniała autorka.
Tak właśnie narodził się pomysł, aby nadać #DigitalGirls
nową odsłonę i nowy, zuchwały cel. Razem.

Parę lat temu ta decyzja nie byłaby możliwa dla żadnej z nas.

Wtedy zarówno ja, jak i Kaśka raczkowałyśmy online. Szukałyśmy


swojego miejsca, swojej wymarzonej oferty i idealnych klientek.

Testowałyśmy, eksperymentowałyśmy, myliłyśmy się


i upadałyśmy. A potem eksperymentowałyśmy dalej.

Idziemy po milion / strona 59


Wszystko po to, żeby się pozbierać, otrzepać i pójść dalej, aż do
tego miejsca, w którym jesteśmy teraz. I możesz nam wierzyć −
jesteśmy szczęśliwe jak nigdy wcześniej.

Warto było odrobić te wszystkie lekcje, żeby się znaleźć razem


z Tobą w tym miejscu.

Dlatego pamiętaj − to, czego potrzebujesz, to decyzja na teraz. Taka,


która popchnie Cię do przodu w tym momencie, pozwoli wykonać
kolejny krok, zweryfikować nowe założenie. Powiemy Ci otwarcie,
że wolałybyśmy podjąć działanie, dokonać wyboru i w efekcie
przekonać się, że popełniłyśmy błąd, niż przez miesiące stać
w miejscu, rozważając wyższość granatu nad fioletem.

I o to właśnie chodzi w stawaniu się przedsiębiorcą. O wdrożenie


we własnym życiu nawyku, którym jest podejmowanie ryzyka.

Ludzie odnoszący sukcesy najczęściej nie są mądrzejsi ani nie


mają lepszych zasobów od tych osób, które im zazdroszczą.
Oni po prostu więcej robią. Ciągle, nieustannie, nieugięcie…
Działają, sprawdzają, wypuszczają na rynek nie w pełni gotowe
i nieidealne wersje swoich produktów i badają reakcje odbiorców.
Jeśli coś działa, to powtarzają i wzmacniają, aby przy kolejnym
podejściu osiągnąć lepsze efekty. Jeśli coś nie działa, to bardzo
szybko wiedzą, że trzeba wybrać inną drogę, zrobić to inaczej, podjąć
nowe wyzwanie.

Mogłabym tak dalej wymieniać wstydliwe sekrety z mojego


pierwszego roku prowadzenia własnej firmy, ale zamiast tego,

Idziemy po milion / strona 60


zakończę ten temat smutną, lecz prawdziwą refleksją. Byłam tak
zaaferowana „wymyślaniem” pomysłu na siebie, radzeniem sobie
ze swoją multipotencjalnością, zdobywaniem nowych umiejętności,
projektowaniem kolejnych stron WWW, których nikt nawet
nie zobaczył, i wymyślaniem coraz to nowych nazw, że w tym czasie
nie zarobiłam nawet złotówki…

Opisałam Ci to wszystko z drżącym sercem, żebyś miała świadomość


tego, że moja ścieżka do setek tysięcy złotych dochodu nie była
łatwa, prosta, a już na pewno nie szybka. Jeżeli można było popełnić
jakieś błędy, to z pewnością mam je wszystkie na koncie. Jeżeli były
jakieś ślepe uliczki, których odwiedzenie wiązało się ze stratą czasu
i pieniędzy, to wierz mi, odwiedziłam ich wiele. Więcej razy mi się nie
udawało, niż odnosiłam sukces. Wielokrotnie chciałam rzucić
to wszystko w cholerę, ale jestem uparta i jeśli już zaczynam,
to doprowadzam rzeczy do końca. Nigdy też nie straciłam wiary,
że w końcu wpadnę na właściwy trop i że stojąc na rozdrożu, wybiorę
tę odpowiednią ścieżkę.

Hasło #IdziemyPoMilion kojarzy mi się z odwagą


i zuchwałością w mówieniu o swoich celach,
także finansowych.
Marta Gmyrek-Kowalska / www.lingua-art.pl /
www.przewodnik-krakowski.pl

Idziemy po milion / strona 61


Myśli na wynos
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje.

» Online jest niczym szwedzki stół − łatwo nasycić się samymi


przystawkami. Startując z biznesem online, zaczynasz bez
kompasu. Trudno jest Ci ocenić, na czym należy się skupić,
a co stanowi jedynie atrakcyjny, ale mało znaczący dodatek.
Bądź uważna i nie pozwól się zaślepić entuzjazmowi. Pamiętaj,
że jesteś tutaj, żeby zarabiać pieniądze.
» Nie zaczynaj od strony www. Ona będzie miała sens tylko wtedy,
jeżeli wypełnisz ją treścią, która trafia prosto w serce Twoich
wymarzonych klientów. A kiedy startujesz, to najczęściej wiesz
za mało − zarówno o sobie, jak i o nich.
» Nazwa Twojej firmy nie jest sprawą życia i śmierci. Jeżeli
będziesz potrafiła rozwiązać ważny dla Twojego klienta problem,
to naprawdę nie będzie miało dla niego znaczenia, czy działasz
pod swoim imieniem i nazwiskiem, czy pod inną nazwą.
» Nie musisz znać wszystkich odpowiedzi od razu. Twoim
zadaniem jest podejmować najlepsze możliwe decyzje zgodnie
z wiedzą i możliwościami, jakie masz w danym momencie.
Sytuacja zawsze może się zmienić. Nic nie jest stałe.
Zarówno Ty, jak i Twój biznes będziecie nieustannie ewoluować.
Wprowadzenie zmian i modyfikacji nie jest błędem, a naturalną
koniecznością.
Czym jest faza
romantyczna
w biznesie?

Historia początków mojej firmy jest pięknym


przykładem „fazy romantycznej” w budowaniu
biznesu online, o której za chwilę Ci opowiem.

Uspokajam − to całkiem naturalny etap, chociaż


bardzo kosztowny, czasochłonny, ostatecznie
frustrujący i demotywujący. Ale zaczyna się pięknie.

Od zauroczenia.
A nawet − nie bójmy się tego słowa − od zakochania w swoim
nowym projekcie.

Wszystko przebiega jak w klasycznym romansie (szczególnie tym dla


nastolatków). Ona wie, że on jest dla niej stworzony i że ich
przeznaczeniem jest być razem do końca życia. On nie wie o jej
istnieniu i nigdy z nią nie rozmawiał. Jej to właściwie nie przeszkadza,
bo marzy, że są razem i wiodą disnejowskie życie.

U przedsiębiorców nazywam ten stan „prowadzeniem tajnego


biznesu”. To czas, kiedy tworzysz w swojej głowie rozmaite plany
i zapełniasz notesy niezliczonymi pomysłami, które znają tylko
wnętrze Twojej szuflady. Tak wiele kierunków wydaje
Ci się fascynujących, że z tego wszystkiego przez kolejny miesiąc
stoisz w miejscu, bo rezygnacja z którejkolwiek z tych ścieżek wydaje
Ci się niemożliwa. Towarzyszą temu zafascynowanie i nieprzespane
noce, wypełnione snuciem wizji wspaniałej przyszłości. Nierzadko
też idealizacja ukochanego projektu w swojej głowie, wielkie
niespełnione nadzieje i, co kluczowe, funkcjonowanie nieco opodal
rzeczywistości oraz negowanie sygnałów z niej płynących.

Tak jak platonicznie zakochana osoba unika konfrontacji


z obiektem jej westchnień z obawy przed rozczarowaniem, tak
i wiele z nas, przedsiębiorczych kobiet, zwleka z wyjściem
ze swoim pomysłem do świata.

Myślimy sobie: „Wszystko dopracuję i jak będzie gotowe, doskonałe, to


dopiero wtedy to komuś pokażę”. To działa zarówno w przypadku
stron internetowych, jak i kursów online.

Idziemy po milion / strona 64


W obu sytuacjach zamykanie się w jaskini na parę miesięcy, żeby
pracować nad projektem, bez weryfikacji jego założeń z naszą grupą
odbiorców, to igranie z ogniem. A precyzyjniej − przepis na katastrofę
i rozczarowanie.

Dlaczego?

Ponieważ biznes jest rozmową, w której to nam, przedsiębiorcom,


powinno bardziej zależeć na tym, żeby druga strona dobrze nas
zrozumiała i nam zaufała. Klient ma do wyboru wiele różnych
marek i rozwiązań. Jeżeli my o niego nie zadbamy, to znajdzie
kogoś, kto zrobi to lepiej. Z kolei dla nas brak klientów to nie biznes,
a kosztowne hobby.

Podczas rozmów, które prowadziłam z kobietami zlecającymi mi


stworzenie strony internetowej, pytałam o to, w jaki sposób
przygotować ją pod kątem zdobywania nowych klientów. Wtedy
najczęściej następowała cisza. Nigdy się nad tym nie zastanawiały,
ponieważ w idealnym świecie (w ich głowach) uruchomienie własnej
WWW jest niczym scena pojawienia się Kopciuszka na balu.
Pokazujemy się w naszej najpiękniejszej odsłonie i spodziewamy się
zwróconych na nas oczu oraz propozycji współpracy.

Tymczasem świat jest obojętny, milczy i nie reaguje.

Podobnie jest z kursami online. Niemal codziennie korespondujemy


z kobietami, które zastanawiają się nad stworzeniem takiego właśnie
produktu, a wraz z nim skalowanego dochodu. Wiele z nich bierze
pod uwagę dołączenie do naszego programu #SkyRocket, w ramach
którego uczymy, jak tworzyć i sprzedawać kursy online.

Idziemy po milion / strona 65


Pytaniem, które pada naprawdę często, jest: „Czy pomożecie mi
w wyborze tematu kursu? Mam wiele pomysłów i nie wiem, który z nich
będzie najlepszy”.

Wtedy odpowiadamy, że oczywiście wspieramy w tym zakresie,


a w samym programie jest sporo materiałów na ten temat.
Jednocześnie dajemy też do zrozumienia, że ostatecznie dobry
temat kursu online to taki, który zachwyca naszych
potencjalnych klientów i to do nich warto skierować swoje kroki
i zapytania w tym zakresie.

W niektórych przypadkach pojawia się zdziwienie i zaskoczenie:


„Zapytać odbiorców? Skierować kroki do swojej społeczności? Nie
mam nikogo takiego. Nie sądziłam, że kwestia odbiorców będzie tutaj
tak istotna”.

Być może trudno Ci uwierzyć, że są osoby, które nie zastanawiają się


nad tym, czy jest ktoś, kto kupi ich produkt. Mnie to nie dziwi. Kiedyś
też mnie ten temat w ogóle nie zajmował. Zaczął dopiero wtedy, gdy
po paru miesiącach zamieszczania postów w mediach
społecznościowych okazało się, że praktycznie nikt nie reaguje na
moje treści.

Właśnie wtedy zaczęłam rozumieć, że pisać, o czym tylko moja dusza


zamarzy to ja mogę, ale raczej we własnym pamiętniku.

Nie bez powodu powyżej opisałam Ci moją historię.

Idziemy po milion / strona 66


Jak mogłaś zauważyć, na tym pierwszym etapie mojego biznesu
byłam zaabsorbowana głównie… SOBĄ.
» Skupiłam się na tym, co MNIE się podoba,
» jak JA będę postrzegana,
» co JA czuję, czego JA potrzebuję.

Naprawdę byłam przekonana, że jak już tylko dojdę ze sobą do


ładu, to wszystko się ułoży i zacznę świetnie zarabiać.

I proszę, nie zrozum mnie źle. Twoje odczucia i doświadczenia


w Twojej własnej firmie są bardzo ważne.

Przyznam Ci się
otwarcie, że przez
Obie z Kaśką prowadzimy biznesy
pierwszy rok moich
skrojone na naszą miarę i takie
działań w internecie nie
też uczymy tworzyć. Jednak,
poświęcałam im zbyt
abyś mogła sensownie zarabiać,
wiele uwagi. Byłam
potrzebujesz dodać jeszcze jedną
zbyt zajęta wyborem
zmienną do tego równania.
kolorów, czcionek, zdjęć
Zmienną, bez której cały projekt
i nazw. Wiem też, że nie
jest niemożliwy − płacących klientów.
byłam osamotniona
w takim podejściu.

Dokładnie z tego samego powodu Kaśka nie sprzedała ani jednego


egzemplarza swojego pierwszego płatnego kursu online. Stworzyła
go dla siebie. Na temat, który ją pasjonował, na którym się znała
i o którym mogłaby mówić i pisać godzinami. Spędziła kilka miesięcy
na przygotowaniu scenariuszy, a potem nagrywaniu materiałów

Idziemy po milion / strona 67


wideo i pisaniu przewodników dla klientów. Tylko zapomniała o tym,
by upewnić się, czy oni tego potrzebują. I czy za taki produkt zapłacą.

Trudno się temu dziwić.

Większość z nas startuje ze swoimi firmami z ogromnymi nadziejami.


Przez lata działania według cudzych wyobrażeń i planów, w swoich
pierwszych własnych biznesach chcemy wreszcie zaprojektować
wszystko po swojemu. Czy można mieć nam za złe, że zmęczone
biurokracją i nudnym, korporacyjnym pragmatyzmem
pragniemy wnieść w naszą markę ulubiony kolor czy umieścić
w logo grafikę ukochanego pudla (chociaż z weterynarią, psim
fryzjerstwem, a nawet ze zwierzętami nasze marki nie mają
nic wspólnego)?

Tak dla jasności − ja akurat pudla nie rozważałam, ale spędziłam bity
miesiąc, projektując logo z flamingiem. Przyśnił mi się którejś nocy,
a następnego dnia przeczytałam o jego symbolice, która wydawała
mi się w tamtym czasie świetnie wpisywać w założenia mojej marki
(tak, mam jeszcze trochę takich smaczków w zanadrzu). Ten flaming
w moim śnie nawet do mnie przemówił. Powiedział: „Otwórz oczy”.
Szkoda, że go wtedy nie posłuchałam. Zamiast tego przez kolejne
miesiące trwałam w zaślepieniu i w swoich fantazjach.

Z doświadczenia wiem, że są dwie podstawowe sytuacje życiowe,


które sprawiają, że faza romantyczna w biznesie może się przedłużać,
a nawet trwać w nieskończoność.

Idziemy po milion / strona 68


Kiedy faza romantyczna w Twoim
biznesie może się przedłużać?
1 // Masz prostsze i bardziej komfortowe sposoby zarabiania
pieniędzy.

Jeżeli pracujesz na etacie lub masz inne, regularne źródła dochodu,


to możesz bardzo długo zwlekać z wychodzeniem ze swojej strefy
komfortu w biznesie online. Będziesz skupiała się na działaniach,
które przychodzą Ci z łatwością lub są dla Ciebie szczególnie
przyjemne, a odkładała na później tematy trudniejsze i mniej
wygodne − zwykle te związane ze sprzedażą online.

2 // Masz u boku osobę, która wspiera Cię finansowo, więc możesz


pozwolić sobie na niezarabianie.

W takiej sytuacji, podobnie jak w powyższej, prowadzenie tajnego


biznesu we własnej głowie może trwać latami, bo nie istnieje
finansowy dyskomfort, który zmusiłby Cię (chociaż wolę słowo
„zmotywował”) do podjęcia realnych działań weryfikujących,
czy Twój pomysł realnie na siebie zarabia. Mając życzliwego
i wyrozumiałego sponsora Twojej onlajnowej działalności, możesz
skupić się na robieniu tego, co daje Ci frajdę i buduje ciekawe relacje,
niekoniecznie zaś na tym, co przynosi realne dochody.

Idziemy po milion / strona 69


Jak widzisz, w obu przypadkach chodzi o pieniądze.

Bo to właśnie one odróżniają biznes od hobby.

Na różnych etapach mojej działalności któraś z tych dwóch


powyższych sytuacji mnie dotyczyła i realnie stopowała. Oczywiście
wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Prawda jest jednak taka,
że gdybym nie miała zasobów finansowych płynących z mojej pracy
etatowej lub od mojego partnera, to nie mogłabym pozwolić sobie na
ponad rok bujania w obłokach i udawania, że jeżeli mam już stronę
WWW i pięć nazw domen, to mam biznes.

Widziałam wiele wspaniałych kobiet, które udzielały się online


niejako charytatywnie − bo mogły, bo lubiły, bo chciały, bo pieniądze
nie były tematem. To jest w porządku.

My jednak #IdziemyPoMilion.

I ja od początku myślenia o własnej firmie po ten milion szłam.

Zarówno dla siebie, jak i dla moich klientek. Dla mnie bycie online
to nie jest hobby. Dla przyjemności czytam książkę w wannie, zamiast
publikować posty na IG lub spędzać kilka godzin na wyjaśnieniu
z supportem, dlaczego ważne w mojej firmie narzędzie przestaje
działać akurat w trakcie kampanii sprzedażowej. Online to moja
praca. Lubię ją bardzo, a szczególnie doceniam wtedy, gdy daje
mi okazję do poznawania ciekawych ludzi i regularnie zasila
moje konto.

Idziemy po milion / strona 70


Nikt nie może
wymyślić za Ciebie
Twojego biznesu

Dosyć często zgłaszają się do mnie osoby, które pytają


o możliwość indywidualnej współpracy. Szukają
podpowiedzi, co konkretnie mają zrobić w swoim
biznesie albo proszą, żebym napisała im teksty na
stronę WWW i skonstruowała ofertę.

Zawsze odmawiam, chociaż dobrze rozumiem, z czego


wynikają te prośby. Parę lat temu czułam się równie
mocno zagubiona. Przede mną rozpościerał się
szwedzki stół możliwości, które dawał biznes online.
Mogłam robić tak wiele rzeczy, że dopadł mnie paraliż decyzyjny.
Przez pewien czas miałam nawet trzynaście różnych typów
konsultacji, bo wszystkie te tematy bardzo mnie interesowały i nie
chciałam z niczego rezygnować (yess).

Oczywiście przy takim podejściu to nie mogło się udać. Teraz


to wiem. Wtedy jednak nie rozumiałam, dlaczego pomimo doktoratu
i lat doświadczenia nie mam klientów. Myślałam, że im większą sieć
zarzucę, im więcej opcji zaproponuję, tym więcej osób
przyciągnę. Ta zasada w biznesie opartym o dzielenie się wiedzą
średnio działa. Wtedy jeszcze nie miałam świadomości, że naszym
celem jako przedsiębiorczyń, edukatorek, specjalistek, trenerek
i terapeutek jest przekazywać odbiorcom nasze najbardziej
wartościowe przesłanie, a nie nasz chaos. Share your message not
your mess.

Jak już wiesz, doświadczałam wtedy ogromnego chaosu


i potrzebowałam, żeby ktoś mnie z tego stanu uratował. Szukałam
więc mentorów, którzy powiedzą mi, co powinnam zrobić.
Koniecznie zależało mi, żeby to była praca 1:1. „Potrzebuję rozmowy
z żywym człowiekiem” − tak to sobie wtedy tłumaczyłam.

Tak naprawdę liczyłam na to, że ktoś zdejmie ze mnie


odpowiedzialność za podjęcie kluczowych decyzji w moim
biznesie.

Miałam nadzieję, że ktoś powie mi konkretnie: „Zrób TO, Monika,


właśnie TO zadziała”.

Idziemy po milion / strona 72


I wiesz, parokrotnie powiedziano mi, co mam robić.

Zbudowano dla mnie nawet całą strategię krok po kroku.

Tylko, że ja nie byłam w stanie z niej skorzystać.

Popełniłam wtedy podstawowy błąd.

Nie zwróciłam uwagi na to, by wybrać sobie mentora, którego


styl życia i sposób prowadzenia biznesu byłby zgodny z tym, jak
ja wyobrażałam sobie moje funkcjonowanie.

W efekcie odezwałam się do osób, które osiągały sukcesy, robiąc


wszystko to, czego ja nie robiłam i właściwie nie chciałam robić.

A dokładnie?

Jedna z tych osób stała na stanowisku, że należy zaczynać dzień


o 5 rano, tak aby o 8 być już gotowym do prowadzenia rozmów
sprzedażowych. Ja z kolei (dobrowolnie) nie wstaję z łóżka przed 9,
a z pracy psychoterapeutycznej zrezygnowałam między innymi po to,
aby nie musieć każdego dnia odbywać rozmów z ludźmi.

Druga osoba rewelacyjnie czuła się w prowadzeniu social mediów,


miała mnóstwo obserwatorów, a jej ulubionym sposobem
na spędzanie wieczorów było rozpoczęcie wielogodzinnej dyskusji
w grupie na FB. Prowadziła też kilkaset rozmów na Messengerze
ze swoimi obserwatorami. Ja social mediów nigdy nie lubiłam i było
to ostatnie miejsce, w którym chciałabym spędzać dużą część
swojego dnia.

Idziemy po milion / strona 73


Rady tych mentorów nie były złe. Wręcz przeciwnie. Dawali
je w dobrej wierze, ale wynikały one z ich własnych wartości,
światopoglądu i stylu życia. U nich te rozwiązania działały.

A ja, próbując je wdrażać w moje życie, czułam nieustanny zgrzyt,


że to nie moje sposoby. Miałam wtedy w głowie takie refleksje:
„Ja tak nie myślę, nie formułuję tak zdań, nie jestem taka. Nie
odpowiada mi taka formuła pracy. Dlaczego w swojej własnej firmie
robię wszystko wbrew sobie? Czy naprawdę nie ma innego sposobu
na prowadzenie dochodowego biznesu niż bycie robotem
prowadzącym nieustanne rozmowy sprzedażowe albo maszynką
do produkowania treści w social mediach?”.

Wtedy zrozumiałam, że zapłaciłam komuś, by zadecydował


za mnie o tym, jak będzie wyglądał spory kawał mojego życia.

Żeby zaprojektował mój biznes zgodnie z jego wizją i wyobrażeniami.


A przecież to miała być moja wymarzona marka, w której wreszcie
będę mogła się prawdziwie realizować. Jednak zamiast szukać
odpowiedzi w sobie, zaczęłam się rozglądać na boki i uznałam,
że ktoś inny będzie wiedział lepiej, co i jak mam zrobić.

Pamiętasz, jak pisałam wcześniej o tym, że każda z nas jest


odpowiedzialna za swoje życie? No właśnie. Tak się kończy chęć
przerzucenia tej odpowiedzialności na kogoś innego. Wprawdzie
zdjęłam z siebie ciężar podjęcia decyzji, ale ostatecznie zostałam
z planem na moją przyszłość rozpisanym przez kogoś innego.

Idziemy po milion / strona 74


Myślałam,
że im większą
sieć zarzucę,
im więcej opcji
zaproponuję,
tym więcej osób
przyciągnę.
Ale ta zasada
w biznesie
opartym o dzielenie
się wiedzą
średnio działa.
Monika
Dlatego pamiętaj − zawsze wybieraj wędkę, a nie rybę.

Ty sama musisz zrozumieć podstawy działania biznesu online


i dopasować je do siebie.

Jeżeli jasno sama dla siebie nie określisz, czego w swoim biznesie
chcesz, a na co się nie zgadzasz, to skończysz ze strategią marki, która
być może działa dla kogoś, ale nie dla Ciebie.

Ile razy w życiu dajemy innym możliwość, żeby zadecydowali za nas


o naszej przyszłości? Najpierw robią to nasi rodzice, później −
instytucje państwowe, a wreszcie − nierzadko − partnerzy życiowi.

Zgadzamy się na to, bo dowiadywanie się, kim naprawdę jesteśmy,


co jest dla nas ważne i co chcemy zaoferować światu, jest trudne
i czasochłonne.

Czasami łatwiej jest realizować czyjąś wizję.

Kiedy dostaję maile z prośbą: „Monika, ja znam wszystkie pytania


potrzebne do zbudowania dochodowej marki, ale nie potrafię na nie
odpowiedzieć. Boję się, że popełnię błąd, że dokonam złego wyboru.
Czy mogłabyś mi to rozpisać? Odpowiedzieć na te pytania za mnie?”,
naprawdę doskonale to rozumiem. Znam ten stan.

Znam tę pokusę oddania w czyjeś ręce odpowiedzialności


i sprawczości. Wiem również, że tak czy inaczej ta osoba zostanie
sama z konsekwencją tej decyzji.

Idziemy po milion / strona 76


Ktoś jej w końcu odpowie na te pytania, a ona nadal będzie stała
w miejscu, ponieważ w biznesie kolejny krok trzeba postawić
znacznie szybciej niż nam się wydaje. I znowu trzeba podjąć kolejną
trudną decyzję. A jak to zrobić, skoro do tej pory wszystkie
podejmował ktoś inny?

To jest jeden z powodów, dla których nie prowadzimy z Kaśką


konsultacji 1:1 (czasami robimy wyjątek dla klientek naszych
programów). Nie powiemy Ci, co masz robić i kim masz być. Nawet
jeżeli przyniosłoby Ci to chwilową ulgę.

Za to w naszych kursach online dajemy Ci narzędzia, abyś odkryła


to sama. Pokazujemy Ci różne możliwości, zachęcamy
do eksperymentowania i sprawdzenia, w której Ty sama czujesz
się komfortowo. Ostrzegamy Cię przed ryzykownymi
posunięciami, ale nigdy nie narzucamy Ci żadnych rozwiązań.
Omawiamy ważne zasady w prowadzeniu biznesu, których nie warto
ignorować, ale namawiamy, żebyś poszukała wśród nich miejsca dla
siebie.

To, na czym nam zależy najbardziej, to żebyś była samodzielnie


myślącą właścicielką biznesu, który zaprojektowałaś na swoją
miarę.

Żebyś była kobietą, która zdefiniowała sama dla siebie, czym są dla
niej sukces i spełnienie.

Chcemy, żebyś żyła na własnych zasadach, zamiast realizować


czyjś plan.

Idziemy po milion / strona 77


Wiemy, że może być Ci ciężko,
że masz mnóstwo pytań
Ja na przykład do tej pory nie
i ogromny chaos w głowie.
prowadziłam social mediów,
Pomyśl jednak, że to jest
chociaż każda osoba, z którą
Twój czas.
rozmawiałam, przestrzegała
mnie, że bez nich jestem
Wreszcie sama możesz
biznesowo stracona. Jak się
zdecydować, jak chcesz żyć,
okazało, jednak nie jestem,
zarabiać i funkcjonować
i w ciągu dwóch lat w moich
każdego dnia.
(nietanich) kursach wzięło
udział prawie 350 osób.
Zakończenie fazy
romantycznej w biznesie
następuje w momencie,
w którym spojrzymy prawdzie w oczy.

Zobaczymy, czego nie wiemy, na co tracimy czas, co nas przeraża


na tyle, że gotowe jesteśmy posprzątać we wszystkich szafkach
w kuchni, byle tylko się tym nie zajmować.

To jest ta chwila, w której niektóre z nas zrezygnują, a inne znajdą


sposób, żeby zmierzyć się ze swoimi lękami, słabościami
i obawami.

Idziemy po milion / strona 78


Biznes online zmusi
Cię do zmierzenia
się z Twoimi lękami

Jest jeszcze jedna sytuacja, która utrudnia wyjście z fazy


romantycznej − poczucie bycia „nie dość”:

» dobrą,
» profesjonalną,
» gotową,
» wykształconą,
» technicznie obeznaną,
» ekstrawertywną.
To tylko przykłady naszych wewnętrznych przekonań, które
stopują nas przed rozpoczęciem sprzedaży. W zamian skupiamy
się na nieustannym dokształcaniu (kupowaniu coraz to nowych
kursów, uzyskiwaniu kolejnych certyfikatów) lub też zamartwianiu
się i przekonywaniu siebie, że gdybyśmy tylko były „mniej”:

» technicznie nieogarnięte,
» introwertywne,
» wysoko wrażliwe,
» nieznoszące social mediów,
» zajęte w innych obszarach życia,

...to wtedy z pewnością już byśmy ten sukces w naszej marce


osiągnęły.

Kłopot polega na tym, że żadna z nas nie rodzi się z genem


przedsiębiorcy. Niektóre z nas miały to szczęście, że ktoś z bliskich
prowadził własną firmę i można było podejrzeć kulisy biznesowych
działań. Większość jednak, ze mną i z Kaśką włącznie, uczyła się
wszystkiego sama.

Też kiedyś nie miałam pojęcia, co to jest WordPress i MailerLite.


Kupiłam więc odpowiednie tutoriale i się nauczyłam.

Czy się bałam i wariowałam za każdym razem, kiedy coś się


wykrzaczyło i zadziałało inaczej niż w instrukcji?
Oczywiście, że tak.

Czy to mnie powstrzymało przed robieniem tego dalej?


Absolutnie nie.

Idziemy po milion / strona 80


Pragnienie własnego dochodowego biznesu było silniejsze niż
przeszkody, które regularnie pojawiały się na mojej drodze.
Zawsze towarzyszyła mi wiara w to, że sobie poradzę, że skoro inni
się nauczyli i poradzili sobie, to i ja mogę tego dokonać.

Piszę Ci o tym, żebyś wiedziała, że historia, którą sobie codziennie


opowiadasz we własnej głowie, ma kluczowe znaczenie. To ona
zdecyduje o Twojej przyszłości. Jeżeli skupiasz się na braku
(wiedzy, umiejętności, czasu, możliwości), to Twoje aktualne
wyzwania staną się wkrótce Twoimi wymówkami. Doświadczenie
nauczyło mnie, że (poza pewnymi szczególnymi wyjątkami) wszystko
sprowadza się do tego, jak bardzo pragniesz tego własnego biznesu.

Kaśka nieraz powtarza, że ona się nie motywuje. Ona po prostu robi
to, co trzeba zrobić. Każdego dnia. I kolejnego także. Żaden cytat
motywacyjny na FB ani poklepanie po plecach nie zastąpią
wewnętrznej gotowości do codziennego podejmowania setek
różnych decyzji i działań. Jeśli więc czekasz na jakiś magiczny znak
lub motywatora z zewnątrz, to poważnie zastanów się, czy chcesz
wejść na ścieżkę prowadzenia własnej firmy, bo tutaj nikt nie zrobi
Twojej roboty za Ciebie.

Zawsze uważałam, że zarówno nasze zasoby, jak i nasze wewnętrzne


niepoukładanie wnosimy w każdą możliwą płaszczyznę życia.
Nie wiem, dlaczego wydawało mi się, że biznes będzie wyjątkiem.
Prowadzenie własnej firmy mnie odmieniło. Nigdy wcześniej w tak
krótkim czasie nie stanęłam przed tak dużą liczbą potencjalnych
opcji i wyzwań, nigdy też nie musiałam tak często wychodzić
ze swojej strefy komfortu, żeby osiągnąć swoje cele. Tylko ja wiem,

Idziemy po milion / strona 81


z jak ogromną liczbą własnych lęków i blokad musiałam się zmierzyć,
żeby być w tym miejscu, w którym jestem teraz.

Jak już wiesz z mojej wcześniejszej historii, na początku z góry


odrzuciłam opcję, że będę działać w internecie pod swoim imieniem
i nazwiskiem. „To nie ma być marka o mnie, a o tym człowieku, który
potrzebuje mojej pomocy” − tak to sobie i moim bliskim tłumaczyłam.
Prawda była jednak taka, że jako psycholog i psychoterapeutka
przywykłam do bycia w cieniu moich pacjentów. Byłam lustrem,
w którym mogli się przeglądać, echem, które powtarza
i parafrazuje ich słowa oraz przeżycia. W tamtym czasie nie
wyobrażałam sobie oficjalnego sygnowania czegokolwiek moim
nazwiskiem, nie mówiąc już o pokazywaniu swojej twarzy
w internecie.

W środowisku, w którym przez prawie dziesięć lat kształciłam


się i pracowałam, media społecznościowe były odległą, nieznaną
galaktyką, do której nie należy się zbliżać, bo to grozi katastrofą.
Wielu znanych mi psychoterapeutów nie posiada nawet swojej
strony internetowej, a ci, którzy ją mają, rzadko bywają w social
mediach albo wcale ich tam nie ma. Nie ukrywam, że obawiałam
się reakcji ludzi z mojej branży na moje działania w sieci. Dlatego
chciałam być jak najmniej widoczna (jak możesz się domyślić, jest to
raczej kiepska strategia biznesowa).

Będąc z Tobą całkowicie szczerą, muszę dodać, że nie tylko reakcji


psychoterapeutów się obawiałam. Tak naprawdę to najbardziej
obawiałam się reakcji moich bliższych i dalszych znajomych − takich,
z którymi niemal nie utrzymywałam kontaktu. Nie byli to moi

Idziemy po milion / strona 82


przyjaciele, którzy na bieżąco towarzyszyli mi w moich pierwszych
krokach biznesowych. Martwiłam się o reakcje ludzi, którzy
właściwie byli mi obojętni. Godzinami, często nocami,
rozważałam, co sobie pomyślą, jak zobaczą, że Filarowska nagle
swoje biznesy w internecie prowadzi. Narzuca się i wyskakuje
z lodówki jak natrętna akwizytorka. Z perspektywy czasu te myśli
wydają mi się absurdalne, ale wtedy były to realne blokady, które
skutecznie zahamowały rozwój moich działań.

Wiem, że nie tylko ja doświadczyłam obaw związanych


z widocznością w social mediach i opiniami innych ludzi.
Wielokrotnie pisały do mnie osoby, głównie z branży coachingowej
i psychoterapeutycznej, które zgłaszały niechęć do publikowania
swojego wizerunku w sieci. Pytały, czy w biznesie online można
zarabiać, jeżeli nie ma się w sobie zgody na tworzenie nagrań audio
i wideo ani na podpisywanie treści swoim nazwiskiem.

Rozumiem te emocje, te obawy, tę niechęć. Byłam tam. Czułam to


i wiem, że nie jest to temat „dyskutowalny”. Co mam na myśli? Jeżeli
masz podobne odczucia co do „bycia online” jak ja kiedyś, to żadne
moje argumenty nie przekonają Cię, że jednak warto się światu
i klientom pokazać w pełnej krasie. Coś Cię wewnętrznie
powstrzymuje i dopóki temu czemuś się nie przyjrzysz
i nie sprawdzisz, co leży u podstaw tych obaw, to żadne dobre rady
z zewnątrz nie zachęcą Cię do pójścia do przodu.

U podstaw moich obaw było zdanie, które moja babcia powtarzała


przez całe moje dzieciństwo (dalej je zresztą powtarza): „Co ludzie
powiedzą”. Dla mnie personalnie (przynajmniej na poziomie

Idziemy po milion / strona 83


świadomym) zdanie innych ludzi na mój temat niespecjalnie
się liczyło. Kiedy jednak przyglądam się wielu swoim zachowaniom
z przeszłości, to widzę jak na dłoni, że na każdym kroku pilnowałam
się, żeby swoimi istnieniem nikogo nie urazić i nie wprowadzić
w kiepski nastrój. Miła, grzeczna dziewczynka, która zawsze
postępowała zgodnie z zasadami i dbała o to, żeby wszyscy byli
zadowoleni. Wszyscy poza mną.

„Niewychylanie się” było moim sposobem na zapewnienie sobie


spokoju i bezpieczeństwa.

Jeżeli ludzie mnie nie zobaczą, to nie będą mogli na mój temat
dyskutować, nie ocenią mnie, nie zranią. Myślałam, że ta strategia
mnie chroni, ale głęboko w środku mnie unieszczęśliwiała. Dopiero
przejście depresji i niewychodzenie przez kilka miesięcy z łóżka dało
mi do myślenia.

Co z tego, że wszyscy są zadowoleni, skoro ja nie lubię swojego


życia?

Chciałabym, żebyś mnie dobrze zrozumiała. To ja wybrałam każdy


aspekt tego życia − studia doktoranckie, pracę w szpitalu, szkolenie
psychoterapeutyczne. Były to jednak wybory podyktowane strachem
i nadzieją, że praca dla kogoś zapewni mi stabilność
i bezpieczeństwo. Nie zapewniła żadnej z tych rzeczy, a już na pewno
nie dała mi szczęścia. wielu moich znajomych świetnie sobie radzi
w takiej rzeczywistości, lecz to po prostu nie była moja ścieżka.

Tak jak Twoją może nie być biznes online.

Idziemy po milion / strona 84


Biznes online
nie jest dla
wszystkich

Zastanawia Cię, co ten rozdział robi w e-booku dla


osób, które chcą zarabiać na swojej wiedzy online?

Czy nie powinnyśmy Cię przekonywać, że każdy może


odnieść sukces w internecie? My wierzymy, że może,
ale nie każdy jest gotów zmierzyć się z wyzwaniami,
jakie ta branża stawia.
Działalność online, jak każdy wybór, niesie za sobą pewne
konsekwencje. Jakie? Kiedy tworzysz markę produkującą ubrania,
to musisz się liczyć z tym, że mogą się pojawić opóźnienia w dostawie
materiałów lub pracy szwalni oraz że inwestujesz swoje pieniądze
w kolekcję ubrań pół roku przed tym, zanim się ona sprzeda.
Takie są realia.

Jeżeli decydujesz się zarabiać na swojej wiedzy online,


to bierzesz na klatę technologię wraz z jej zaletami i licznymi
problemami. Wiesz, że w kluczowym momencie jakiś ważny
program może nie zadziałać i akceptujesz to. Rozumiesz, że social
media są częścią tej gry, więc prędzej czy później będziesz musiała
znaleźć na nie swój sposób i zacząć budować za ich pośrednictwem
relacje z odbiorcami. I, co najważniejsze, nie będziesz udawać,
że to nie Ty stoisz za swoją marką, bo Twoje wewnętrzne
„strachy” Cię blokują.

Nie każda z nas musi tworzyć markę osobistą sygnowaną imieniem


i nazwiskiem. Wielokrotnie powtarzamy to z Kaśką jak mantrę:
„Klienci kupują od marek, którym ufają, które lubią, które dzielą ich
wartości”. Czy pokazanie swojej twarzy i nazwiska w sieci gwarantuje
sukces? Oczywiście, że nie. Czy możesz założyć markę o abstrakcyjnej
nazwie i publikować wartościowe treści bez obnoszenia się ze swoim
wizerunkiem? Jasne, że tak. Jednak skoro przed klientem
w gabinecie nie siedzisz za parawanem i nie podajesz mu przez
telefon nazwiska panieńskiego ciotki swojego męża,
to w onlajnie też tego nie rób. Chcesz, aby ludzie otwierali się przed
Tobą i opowiadali o swoich trudnych wyzwaniach, z którymi sobie
nie radzą, a sama będziesz anonimowa, ukryta za maską
karnawałową?

Idziemy po milion / strona 86


Zastanawiasz się, jak ja poradziłam sobie ze swoimi lękami przed
pokazywaniem wizerunku w sieci? Moje pragnienie wolności, życia
na własnych zasadach i skalowalnego dochodu było silniejsze
niż moje obawy przed tym, że jakiejś mojej koleżance czy pani
profesor, którą minęłam raz w życiu na korytarzu na uniwersytecie,
może nie spodobać się to, co robię. Po prostu. Jak widzisz, wszystko
po raz kolejny sprowadza się do tego, jak silne jest Twoje „dlaczego”.

Wiele razy porzucałam temat biznesu online. Nie radziłam sobie


z obecnością w social mediach. Nie umiałam pisać tak, żeby chciano
mnie czytać, nie wiedziałam, czego konkretnie chcę ani komu
pomagam. Nie potrafiłam sprzedawać i bałam się tego ogromnie. Za
każdym razem czułam ulgę, gdy mówiłam sobie, że się do tego
onlajnu nie nadaję i że daję sobie z tym spokój.

Jednak zawsze po paru dniach, tygodniach czy miesiącach wracało


do mnie to pragnienie. Ta wizja mojego życia, w którym robię to,
co mnie pasjonuje, zarabiam mnóstwo pieniędzy, mam dużo
wolnego czasu i sama sobie jestem szefem.

To marzenie wracało tak długo, aż poczułam, że jestem


SILNIEJSZA:

» niż mój strach,


» niż głosy w mojej głowie, które ciągle każą mi się z kimś
porównywać i kogoś zadowalać,
» niż niezadowolenie mojej rodziny, która nie potrafiła pojąć,
kto normalny porzuca pracę w prestiżowym Instytucie Medycznym
oraz karierę naukową na Uniwersytecie Warszawskim, po to,

Idziemy po milion / strona 87


by sprzedawać „kursy online” (spróbuj wytłumaczyć babci
po osiemdziesiątce, co to takiego jest i jakim cudem ktoś chce
Ci za to zapłacić).

Przekroczyłam swój lęk, bo bardziej niż onlajnu bałam się życia


od 8 do 16, wypełnionego poleceniami i zadaniami narzuconymi
mi przez innych ludzi. Rad wydziału i spotkań komisji - koszmarnie
nudnych, ale obowiązkowych dla pracownika naukowego. Pracy
psychoterapeutycznej po godzinach, żeby dorobić do nędznej pensji
pracownika prestiżowych instytucji państwowych.

Wierz mi, moja motywacja do rozpoczęcia własnej działalności


była bardzo silna. Byłam gotowa pracować tak długo, aż uda mi się
znaleźć komfortową dla mnie ścieżkę w biznesie online. To nie miał
być jakikolwiek biznes, lecz biznes na moich zasadach. Nie będę Ci
mydlić oczu, że to było proste, że zadziało się w miesiąc, że nie
kosztowało mnie wysiłku, pieniędzy i łez. Z perspektywy czasu
mogę jednak powiedzieć z pełną odpowiedzialnością − było warto!
Nie zamieniłabym swojego aktualnego życia na żadne inne. Warto
było stać się tym, kim jestem teraz, żeby je osiągnąć.

I Ty musisz zadać sobie pytanie: „Jak bardzo tego chcesz?”. Czy masz
w sobie wystarczająco dużo motywacji, żeby działać mimo przeszkód
i wątpliwości? Czy biznes online to dla Ciebie tylko chwilowa
zachcianka, czy może trampolina, dzięki której dosięgniesz swoich
marzeń?

Idziemy po milion / strona 88


Pytania do zadania sobie:
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje.

1 // Co jest dla Ciebie motywacją do stworzenia biznesu online?

Innymi słowy, co Cię napędza? Po co to robisz? Z jakiego powodu


warto podejmować wszelkie wyzwania i trudy, które moż esz
napotkać na swojej drodze?

To jest pytanie o Twoje „dlaczego” i jest ono najważ niejsze,


bo odpowiedź na nie będzie Cię wspierać i prowadzić na każ dym
etapie Twojej działalnoś ci.

Jeż eli będziesz znała odpowiedź − ale taką prawdziwą, głęboką


i przemyś laną − to nic Cię nie zatrzyma i nie zniechęci.

To jest też pytanie o wartoś ci, które stoją za Twoimi celami


biznesowymi.

Sprawdź , czy są one wystarczająco silne, by motywowały Cię


do działania. Skąd będziesz to wiedzieć ?

Wypisz 5 wartości, które stoją za Twoją marką. Rzeczy, dla których


warto robić to, co robisz. Jeż eli Twój poziom energii i motywacji
wzrośnie, to jesteś na dobrej ś cież ce.

Idziemy po milion / strona 89


2 // Czym się zajmujesz i z czym chcesz być kojarzona?

Nie zrozum nas ź le. My wierzymy, ż e Ty wiesz, czym się zajmujesz.


Zauważamy jednak, ż e wiele z nas ma w sobie wiele róż nych,
momentami sprzecznych pragnień i dążeń.

I to jest OK.

Jednak na potrzeby Twojej działalnoś ci biznesowej powinnaś


określić , z czym chcesz być kojarzona.

Musisz się na coś zdecydować , bo Twoi klienci chcą zobaczyć


Twój przekaz, a nie Twój chaos.

Ludzie kupują, kiedy czują się zrozumiani. Jeż eli nie potrafisz
wyjaś nić krótko i konkretnie, czym się zajmujesz, to będziesz
przyciągać do siebie przypadkowych odbiorców, a niekoniecznie
wymarzonych klientów. I to nie ma nic wspólnego z jakoś cią tego,
co oferujesz.

Bo moż esz być najlepsza na ś wiecie w tym, co robisz,


ale jeż eli Twój przekaz nie jest wyraź ny, to ludzie go nie wyłapią
w natłoku bodź ców i informacji.

Na początek wypisz 3 hasła, które chcesz, ż eby były kojarzone


z Twoją marką.

Idziemy po milion / strona 90


3 // Jak chcesz, żeby Twoi klienci czuli się w kontakcie z Twoją
marką?

Bardzo waż ne pytanie. Kluczowe. Od niego zależ ą:

» sposób, w jaki będziesz opowiadać o swojej marce,


» kanały komunikacji, które wybierzesz,
» treści, które będziesz publikować i sprzedawać,
» Twoja identyfikacja wizualna i wygląd Twojej strony internetowej.

Klientów przyciąga do marek nie tyle oferta, co emocje, które się


w nich pojawiają w reakcji na tę ofertę.

Jaką reakcję emocjonalną ma wzbudzić Twoja marka


w pierwszym kontakcie?

» Ulgę, że zostało się zrozumianym?


» Podekscytowanie, że wydarzy się coś nowego?
» Poczucie bycia zmotywowanym do działania?

Pozwól sobie na małą burzę mózgu w tej kwestii.

4 // Przypomnij sobie, co Cię napędza.

Kiedy mamy chwilę zwątpienia, zmęczenia, rezygnacji, kiedy sprawy


nie idą zgodnie z naszymi wyobraż eniami albo kiedy po prostu
obawiamy się, czy tym razem damy radę, wracamy myś lami do tego,
po co to robimy.

Idziemy po milion / strona 91


» Co spowodowało, że zdecydowałaś się rozpocząć swoją
działalność?
» Jaki cel Ci przyświecał?
» Jakie wartości za tym stały?
» Jakie marzenia?
» Co ważnego chciałaś wnieść do swojego życia dzięki temu
biznesowi?
» Co dobrego chciałaś dać dzięki niemu światu i Twoim klientom?

To bardzo ważne.

Bo dopóki nie będziesz wyraź nie i jasno wiedzieć , po co to wszystko


robisz, nie znajdziesz w sobie motywacji, by rozwinąć swój biznes.

Gdybym miała powiedzieć Ci tylko jedną rzecz, a potem zamilknąć ,


to powiedziałabym tak: Dopóki nie uwierzysz całkowicie w to,
co robisz, dopóki nie będziesz gotowa całkowicie się za tym
opowiedzieć, dopóki nie jesteś przekonana, że to, co oferujesz, jest
innym absolutnie potrzebne, to nie będziesz w stanie tego sprzedać.

#IdziemyPoMilion to dobrze zorganizowana wyprawa


pod okiem wytrawnych przewodniczek po wspólne K2.
Anna Bezdziecka / www.annabezdziecka.pl

Idziemy po milion / strona 92


Przebudzenie
z fazy
romantycznej

Wiesz już, że przez fazę romantyczną w biznesie


przechodzą wszyscy. U niektórych trwa ona krócej,
u innych dłużej.

U jednych przechodzi niemal bezboleśnie, inni w jej


trakcie tracą setki tysięcy złotych (zainwestowane
w pomysł, w którym tylko oni byli zakochani − true story),
inni marnują głównie czas (np. na tworzenie pięciu wersji
strony WWW, której nigdy nie wykorzystają).
To właśnie w fazie romantycznej zmagamy się z „klęską
urodzaju” − nadmiarem cudownych pomysłów na siebie,
z których każdy wydaje się równie fascynujący. To właśnie w tym
czasie mierzymy się z frustracją, gdy „guru internetów” próbują nam
wmówić, że nie możemy jednocześnie, w ramach jednej marki,
sprzedawać zdrowych przekąsek dla psów i coachingu dla par
w kryzysie (i mają rację, chociaż przez miesiące potrafimy temu
zaprzeczać).

Właśnie wtedy ujawniają się nasze najgłębsze lęki i obawy,


a także ukryte do tej pory przekonania na temat pieniędzy
i sprzedaży.

Wszystko to jest ogromnie trudne i deprymujące.

Co gorsza, ta faza odpala się nie tylko przy pierwszym podejściu do


budowania marki, ale za każdym razem, kiedy startujemy z nowym
projektem. Trudno w takiej sytuacji uniknąć zachłyśnięcia
ekscytacją, a bardzo łatwo stracić z oczu cel i rozdrobnić
się na zbyt wiele (zbędnych) części.

Pocieszające jest to, że za każdym razem ta faza ma szansę trwać


krócej i być mniej kosztowna − emocjonalnie i finansowo.

Od czego to zależy?

Od tego, czy poprzednim razem odrobiłaś lekcje.

Idziemy po milion / strona 94


Jeżeli porzucasz jeden pomysł na rzecz kolejnego bez wyciągnięcia
wniosków, to możesz utknąć na tym etapie na wieki. To tak, jakbyś
cały czas ćwiczyła próby generalne i nigdy nie dotrwała do premiery.

Faza romantyczna w prowadzeniu biznesu to stan ogromnego


podekscytowania nową ścieżką życiową, a jednocześnie
ogromnego zagubienia w gąszczu możliwości i wyborów,
nadmiernego skupienia na sobie i swoim wizerunku, a także czas,
w którym konieczne jest przepracowanie wielu obaw i wewnętrznych
blokad, które pozostawione same sobie skutecznie powstrzymają
nasz dalszy rozwój biznesowy.

Myśli na wynos
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje.

» Faza romantyczna w biznesie jest naturalnym stadium,


ale potrafi nieźle dać w kość. Za każdym razem, gdy startujesz
z nowym pomysłem, w Twojej głowie automatycznie odpala się
tendencja do snucia fantazji i wyobrażeń, które mogą mieć
niewiele wspólnego z rzeczywistością.
» W biznesie patrz przez okulary, które noszą Twoi klienci.
Twoja marka nie jest o Tobie − jest dla Ciebie. Ma dać Ci możliwość
życia na Twoich zasadach. Jeżeli pasjonujesz się tworzeniem
kwiatów z papieru, ale nikt nie jest gotów zapłacić Ci za kurs online
na ten temat, to zrób kurs o tym, jak nauczyć się robić na drutach

Idziemy po milion / strona 95


(jeśli to potrafisz), a kwiaty papierowe rób dla siebie, rodziny
i przyjaciół.
» Twój biznes Cię odmieni. Tutaj naprawdę działa zasada:
„co Cię nie zabije, to Cię wzmocni”. Nie tylko zdobędziesz wiele
nowych umiejętności, ale też tak wiele razy wyjdziesz ze swojej
strefy komfortu, że staniesz się silniejsza i pewniejsza siebie.
Z czasem zrozumiesz, że nie musisz nikomu niczego udowadniać
i przepracujesz wiele swoich obaw i lęków.
» Bez jasnej wizji łatwo zgubić drogę. Tworząc własną firmę,
naprawdę musisz wiedzieć, co Cię napędza. Bez wyraźnego
„dlaczego” niezwykle łatwo stracić zapał i poczucie sensu.
Wielu przedsiębiorców mówi: „Jeżeli chodzi Ci tylko o pieniądze,
to są prostsze sposoby na ich zarobienie”. Ty potrzebujesz czegoś
więcej. Musisz znaleźć powód, dla którego warto każdego dnia
wstawać rano i robić kolejny krok na drodze ku Twoim biznesowym
celom. Pamiętaj o jednym − żeby je osiągnąć, musisz
je najpierw określić.

Milion relacji, jakie to niewyobrażalne bogactwo. Milion


razy większe niż milion złotych, dolarów, funtów itd.
Pieniędzmi można obracać, fakt, ale z pieniędzmi nie
można niczego stworzyć czy wymienić. One są obojętne.
Ludzie to żywa materia, potencjał, DUSZA.
Jolanta Ciesielska / www.hairbyciesielska.pl

Idziemy po milion / strona 96


Jak przestać
rozglądać się
na boki i frustrować
działaniami
konkurencji?

Kiedyś nic mnie tak nie dobijało, jak maile od mojej


konkurencji. Wysyłane regularnie, pisane z humorem,
pomysłem, umiejętnie przeplatające treści budujące
relacje ze sprzedażowymi. Wzbudzały we mnie poczucie
winy, bo mistrzynią newslettera to ja nigdy nie byłam.

Budowanie relacji w biznesie, zarówno


w newsletterze, jak i w social mediach, wymaga
konsekwencji i systematyczności.
Wszyscy lubimy, jak pewne sprawy są przewidywalne, czujemy się
spokojniej i bezpieczniej, kiedy rzeczy dzieją się zgodnie z pewną
rutyną. Dlatego newslettery wysyłane regularnie mają lepszą
otwieralność niż takie jak moje − wysyłane raz na parę miesięcy,
kiedy większość ludzi zdążyła już o mnie zapomnieć.

Systematyczność jednak nigdy nie była moją mocną stroną


i ogromnie mnie frustrowało, gdy do mojej skrzynki wpadał kolejny
mail z czyjąś świetną ofertą.

Wydawało mi się, że za każdym razem, gdy ktoś z mojej


konkurencji coś sprzedaje − a to się dzieje właściwie cały czas −
to moje szanse na sukces, a w zasadzie na dobre, spokojne
i niezależne finansowo życie, maleją.

Nie byłam jednak w stanie skopiować strategii tych osób z branży,


których maile mnie jednocześnie zachwycały i dobijały. Nie dawałam
rady co miesiąc tworzyć nowego produktu, nowej kampanii
sprzedażowej, a wraz z nią kilkudziesięciu nowych maili. Kilka razy
próbowałam, efekt finansowy był niezły, ale cały proces okazał się
tak wyczerpujący, że wreszcie zrozumiałam, dlaczego w biznesie
kilkudniowe warsztaty nazywamy „wyzwaniem”. Zdecydowanie jest
to wyzwanie dla prowadzącego. Potrzebowałam własnej strategii,
która zamiast wydobywać moje słabsze strony, opierałaby się
na moich zaletach i naturalnych zasobach.

Udało się i chociaż nie zadziało się to w tydzień, to jestem pewna,


że jednym z pierwszych kroków do osiągnięcia tego efektu było
odpuszczenie sobie obserwowania innych ludzi z mojej branży.

Idziemy po milion / strona 98


Uznałam, że jeśli będę poświęcać tyle uwagi przyglądaniu się cudzej
działalności, to z własną nie zajdę daleko. Wypisałam się więc
z niemal wszystkich newsletterów i profili w social mediach. Zgodnie
z powiedzeniem: „Co z oczu, to z serca”. Poczułam większy spokój.

Wtedy postąpiłam intuicyjnie i zadbałam o swoje samopoczucie.


Od tamtego czasu jednak regularnie zgłębiałam temat
„porównywania się z innymi” i radzenia sobie z konkurencją.
Pomyślałam, że podzielę się z Tobą kilkoma moimi odkryciami, które
szczególnie pomogły mi zrozumieć cały mechanizm stojący
za cichymi szeptami w naszych głowach (a może za głośnymi
okrzykami?), pojawiającymi się regularnie i paraliżującymi nasze
działania. Chodzi mi o myśli w stylu:

„Ale ktoś już to robi, robi to dłużej niż ja, ma już pozycję na rynku,
ma społeczność, większe doświadczenie, więcej pieniędzy na reklamy
− może nie ma tutaj dla mnie miejsca? Może ja się do tego nie nadaję?”.

Znasz je, prawda?

Dlaczego porównujemy się z innymi?

Z czego wynika potrzeba porównywania się z innymi? Można


powiedzieć, że jest ona naturalna i wpisana w naturę ludzką. Każdy
z nas jej doświadcza w jakimś stopniu. Wiąże się to z tym, że chcąc
dokonać oceny jakiejś rzeczy, działania, sytuacji, najczęściej musimy
ją z czymś porównać. Jak to działa w praktyce? Powiedzmy, że masz
500 obserwatorów na IG. To dużo czy mało? Ktoś może stwierdzić,
że to niewiele, ale tylko dlatego, że porównuje tę liczbę do kont, które

Idziemy po milion / strona 99


mają kilka lub kilkanaście tysięcy obserwatorów. Gdyby
tak porównać te 500 osób do kont, które mają 10 lub 20
obserwujących, to nagle się okazuje, że 500 brzmi naprawdę dumnie.
Tak więc nie istnieje coś takiego jak obiektywnie mała
liczba obserwatorów.

Pewnie zauważyłaś, że najczęściej mamy tendencję


do porównywania się z tymi, którym wiedzie się lepiej od nas.

To również leży w naszej naturze, która podpowiada nam, że warto


się rozwijać, doskonalić i dążyć do ideału. Dzięki temu mamy dzisiaj
zmywarki, a podróż między Wielką Brytanią i Polską trwa tylko dwie
godziny (Monika bardzo docenia krótki czas podróży, jej partner −
istnienie zmywarki).

Ta tendencja do doskonalenia się i wzrastania jednych motywuje


do stawiania chociażby jednego małego kroku do przodu każdego
dnia, a innych wprowadza w przygnębienie i przeświadczenie, że nie
są wystarczająco dobrzy (bo gdyby byli, to nie musieliby nad
sobą pracować).

Dlaczego o tym piszemy? Wspominałyśmy o tym nie raz, ale warto


przypomnieć: powodzenie każdego przedsięwzięcia, w które
się zaangażujesz (również biznesu), zależy od Twojego
nastawienia, Twoich przekonań, Twojego zdania na swój temat;
myśli, które pojawiają się w Twojej głowie, wywołują adekwatne
do nich emocje, a te popychają Cię do konkretnych działań.

Spójrzmy na praktyczny przykład.

Idziemy po milion / strona 100


Maria obserwuje z zachwytem profil popularnej trenerki Olgi, która
dzięki swojej wiedzy i osobowości pomaga ludziom przeobrazić ich
ciała i nawyki związane z dbaniem o siebie. Maria
jest podekscytowana tym, jak fantastycznie ta trenerka połączyła
swoją pasję z biznesem i jak wielu ludziom pomogła. Jest to dla Marii
inspiracja do tego, żeby zacząć dzielić się wiedzą na temat pracy
z ciałem. Maria myśli: „Jeżeli Olga osiągnęła takie rezultaty,
to i ja mogę”. W efekcie pojawiają się takie emocje jak radość,
entuzjazm i podekscytowanie, które prowadzą do konkretnych
działań − regularnego dzielenia się przez Marię swoją wiedzą
z osobami, które jej potrzebują, i ciągłego dokształcania się, żeby
służyć im jak najlepiej.

Patrycja planuje rozpocząć biznes oparty o treningi fitness


i przeglądając IG, przez przypadek trafia na profil popularnej trenerki
Olgi. Widzi ogromną liczbę obserwujących, komentarzy i interakcji,
piękne zdjęcia i dużą pewność siebie Olgi. W efekcie entuzjazm
Patrycji zaczyna słabnąć. Pojawiają się myśli: „Na moim profilu mam
niewiele osób, które praktycznie w ogóle nie reagują na moje treści.
Mam gorszej jakości zdjęcia i nie bije z nich taki profesjonalizm.
Jakie ja mam w ogóle szanse przy takich osobach?”. Takie myśli mogą
prowadzić do zwątpienia, smutku, rezygnacji, a może nawet złości.
W przeciwieństwie do Marii, Patrycji nie motywuje świadomość
istnienia osób, które radzą sobie lepiej od niej. Wręcz przeciwnie −
zarzuca regularne działania, które realizowała do tej pory, tłumacząc
sobie, że to i tak strata czasu, bo nie ma opcji, żeby dogoniła Olgę
z jej popularnością.

Idziemy po milion / strona 101


Jak widzisz „obiektywna” sytuacja w przypadku Marii i Patrycji
jest taka sama. Obie pragną zarabiać na swojej wiedzy i pasji,
pomagając ludziom zadbać o ich ciało, ale jedną z nich sukcesy
innych motywują i są dla niej inspiracją, a w drugiej uruchamiają jej
wewnętrzne poczucie bycia nie dość dobrą.

Gdy porównujemy się z osobami, które podziwiamy, zawsze


będzie się pojawiał jakiegoś rodzaju dyskomfort, ponieważ
w ten sposób uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy jeszcze
w miejscu, w którym chciałybyśmy być.

Wyjścia z tego dyskomfortu są dwa:

» Rozwój, doskonalenie się, praca i posuwanie się małymi krokami


do wymarzonego celu.

» Rezygnacja i karmienie się wymówkami, takimi jak:


„Inni są uprzywilejowani, zdolniejsi, posiadają więcej zasobów,
wsparcia i możliwości”, a także myślenie w stylu: „Gdybym
zaczęła trzy lata wcześniej, to miałabym szansę”, które mają
na celu przekonać nas same i innych, że po prostu nie miałyśmy
uczciwych szans na sukces.

Być może zastanawiasz się, czy to, o czym piszemy, rzeczywiście ma


tak duże znaczenie. Czy warto zawracać sobie głowę naszymi
przekonaniami, skoro wystarczy sięgnąć po skuteczną strategię
działania, która sprawdziła się u innych?

Idziemy po milion / strona 102


Jedna z naszych klientek
niemal podczas każdej
Widziałyśmy na własne oczy,
rozmowy z nami
że osoby na niemal identycznym
nawiązywała do swojej
etapie w biznesie, które otrzymają
konkurencji. Obawiała się,
dokładnie te same wskazówki
że inne osoby w jej branży
dotyczące przeprowadzenia
„zainspirują się” jej
sprzedaży, uzyskują bardzo
metodologią pracy, więc
różne wyniki (nawet w tej samej
właściwie nie publikowała
branży).
treści edukacyjnych
dla swoich odbiorców.

Wątpiła, że jest w stanie wyróżnić się na rynku, skoro działa na nim


również jej konkurencja ze znacznie większymi zasięgami. Ustalając
ceny pakietów w swoim kursie, ciągle nawiązywała do tego,
jak podobne kursy wyceniają inni specjaliści w jej branży.
Podkreślała przy tym, że to na pewno się nie sprzeda. Jak możesz się
domyślać − nie sprzedało się… Ta bitwa została przegrana, zanim
się rozpoczęła.

Jakie jest rozwiązanie tej sytuacji?

Porównuj się tylko ze sobą.

Jak już wiesz, umysł ludzki naturalnie i wręcz automatycznie dąży


do porównań. Mówienie Ci więc, abyś w ogóle przestała
się z kimkolwiek porównywać, jest bez sensu. Zachęcamy Cię
do spojrzenia na kwestię konkurencji z nowej, bardziej wspierającej
i rozwojowej perspektywy.

Idziemy po milion / strona 103


Klientów
przyciąga
do marek
nie tyle oferta,
co emocje,
które się
w nich
pojawiają
w reakcji
na tę ofertę.
Monika
Życie to nie zawody. Biznes to nie
zawody (dla niektórych oczywiście
Zamiast porównywać
tak, ale Ty nie musisz brać udziału
się z innymi, zapraszamy
w tej konkurencji. My z Kaśką
Cię do eksperymentu,
już dawno się wypisałyśmy).
w którym porównujesz
Lubimy myśleć o budowaniu
się sama ze sobą.
własnej marki jak o wspinaniu
Najważniejszą wartością
się na szczyt. Tą samą ścieżką,
(i celem) dla Ciebie
którą my idziemy, idą też inni.
powinien być postęp
Niektórzy idą przed nami, inni za
względem tego, kim
nami, a jeszcze inni tuż obok nas.
jesteś teraz.
Każdy porusza się w swoim
tempie. Robi przerwy na
odpoczynek, kiedy tego potrzebuje, lub na podziwianie widoków,
kiedy tego zapragnie.

Satysfakcję przynosi zrobienie kolejnego kroku o własnych


siłach, a nie prześcignięcie kogoś na szlaku.

Co więcej, czasami pokonywanie ścieżki na szczyt jest przyjemniejsze


w towarzystwie. A nie będziesz mogła sobie na to pozwolić, jeżeli
będziesz traktować inne osoby w swojej branży jako rywali i wrogów,
którzy tylko czekają, żeby wykorzystać efekty Twojej pracy.

Zbyt często mamy tendencję do porównywania swojego zaplecza


z czyjąś wystawą.

Idziemy po milion / strona 105


Czyli wydaje się nam, że tylko my jesteśmy w rozsypce, pełne
wątpliwości, obaw i codziennie gasimy pożary, a inni w tym czasie
wiszą w hamaku, popijając kolorowe drinki z palemką.
Nigdy nie oceniaj swojej konkurencji po okładce i ładnych zdjęciach
na IG. Zwykle nie masz pojęcia o tym, co się dzieje za kulisami.

Pamiętaj, że jedynym naprawdę skutecznym w działaniach


wrogiem możesz być dla siebie Ty sama. Nie twierdzimy, że na tej
ścieżce nie przydarzą Ci się nieprzyjemne sytuacje, że ktoś nie
zawiedzie Twojego zaufania, nie zrani Cię w najmniej oczekiwanym
momencie. Jednak to nie te ciosy są nokautujące. Można się po nich
podnieść i iść dalej. Jeżeli jednak to Ty sama w swojej głowie
bojkotujesz swoje pomysły, to dalsze wspinanie się ku Twoim celom
przestaje być możliwe. Tylko Ty sama możesz siebie zatrzymać.

Dlaczego nie przepadamy za rywalizacją z innymi? Bo jej efekt, chcąc


nie chcąc, prowadzi do wyłonienia zwycięzców i przegranych.
Nie lubimy tego podejścia. Dla nas każda osoba, która podejmuje
wyzwanie i mierzy się codziennie ze swoimi słabościami, stawiając
choćby małe kroki na drodze do spełnienia swoich marzeń, jest
zwycięzcą. To naprawdę nie jest istotne, że ktoś uzyskał te rezultaty
trzy razy szybciej. Ważne jest to, jak bardzo tego chcesz i czy
konsekwentnie każdego dnia będziesz do tego dążyć. Bardzo lubimy
cytat Henryka Elzenberga: „Nie gardź sobą, że przegrałeś bitwę.
Trzeba znacznej siły, żeby zapędzić się tam, gdzie bitwy się przegrywa”.
Samo to, że działasz, czyni z Ciebie zwycięzcę. Wiele osób nigdy
nie spróbowało, bo lęk i wątpliwości w ich głowach były zbyt silne.

Idziemy po milion / strona 106


Jak w takim razie traktować swoją konkurencję − osoby z tej samej
branży, które zajmują się czymś podobnym do Ciebie? Zachęcamy,
żebyś życzyła im jak najlepiej i przestała je obserwować. Serio. Kiedy
startujesz w danej branży, dobrze jest się przyjrzeć, co robią inni.
Same do tego zachęcamy w ramach badania rynku. Sprawdź,
co działa, co się sprzedaje, na jakie treści ludzie reagują, co w tym
wszystkim jest Ci bliskie, a co Cię odpycha. A potem odpuść.

Skup się na tym, co Ty masz do


zaoferowania, pracuj nad sobą,
My z Kaśką już od dawna
dbaj o tych ludzi, których
nie śledzimy, co robią
przyciągasz (nawet jeżeli jest
i oferują inne osoby uczące
ich garstka), i buduj swoje
zarabiania na swojej wiedzy
miejsce w sieci oparte na
w sieci. Nie ma to dla nas
Twoich zasadach
znaczenia. Czy obawiamy się,
i wartościach.
że konkurencja „podkradnie”
I Tobie też polecamy takie
nam klientki? Nie. Ponieważ,
podejście, bo jest bardzo
zamiast spędzać czas na
skuteczne i dochodowe.
obserwowaniu tego, co robią
W efekcie klientki wolą zapłacić
inni, skupiamy się na
nam cenę premium za
zaprojektowaniu oferty,
doświadczenie premium.
która wyrywa z kapci,
Zamiast rozglądać się na boki,
i dbaniu o nasze odbiorczynie
decyzje w swoim biznesie
tak, aby czuły się najważniej-
podejmujemy w oparciu o to,
sze na świecie.
co służy nam i naszym
klientkom.

Nie będziemy sprzedawać swoich kursów za 100 złotych, tylko


dlatego, że ktoś inny na rynku tak robi. Nie będziemy robić promocji
na nasze programy z okazji „Black Friday” czy „Dnia Kota”, bo to
popularna, biznesowa praktyka. Nasza wiedza, zaangażowanie
i ogrom wsparcia nie podlegają obniżkom. Zachęcamy Cię do tego,
żebyś i Ty sformułowała zasady, którymi będziesz kierować się
w swoim biznesie − bez poszukiwania potwierdzenia na zewnątrz,
czy dobrze robisz.
To Twoja impreza i Twoje reguły.

Myśli na wynos
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje

» Porównywanie się z innymi jest wpisane w naszą naturę.


Jednak to nie oznacza, że nie możesz się z tej gry wypisać.
Na rynku jest miejsce dla nas wszystkich, a najlepsze efekty
osiągają Ci, którzy zamiast skupiać się na konkurencji, dbają
o swoich klientów i o skuteczne wspieranie ich w osiąganiu
wymarzonych rezultatów oraz rozwiązywaniu
palących problemów.
» Porównuj się tylko ze sobą. Nie jesteś na tym świecie, żeby
kogokolwiek zadowalać i komukolwiek się podobać. Twoim
zadaniem jest być szczęśliwą, zadbaną, twórczą. Tylko w ten
sposób będziesz napełniała swoje wewnętrzne źródło światłem
i energią, którą możesz się podzielić z innymi. Jeżeli się nie
rozwijasz i nie troszczysz o siebie, to nie jesteś w stanie nikomu
nic z siebie dać. Stawiaj każdego dnia małe kroki i ani się obejrzysz,
a będziesz bliżej swoich marzeń niż się spodziewasz.

Idziemy po milion / strona 108


To kiedy pojawiają
się wreszcie
pieniądze w tym
całym onlajnie?

Mówiąc krótko − pieniądze pojawiają się zwykle wtedy,


gdy przestajemy skupiać się na sobie, a zaczynamy
zakochiwać się w problemach klientów, które możemy
pomóc rozwiązać.

Większość biznesów upada nie dlatego, że ma


nieładne logo, za mało lajków albo zbyt dużą
konkurencję.
Biznesy nie zarabiają, gdy nie mają doskonałej oferty realnie
rozwiązującej palący problem klienta, z którym on sam sobie
nie radzi.

Ale pomimo tego, że już znasz pointę, czytaj dalej, bo warto.

Kilka tygodni temu zakończyłam moją szesnastoletnią pracę


w korporacji.

W tej ostatniej firmie pracowałam równo siedem lat.

I podczas dziesiątek rozmów, które odbyłam z tej okazji,


wciąż słyszałam te słowa (wypowiadane czasem z zazdrością,
czasem z rozczarowaniem)...

Rzuciłaś etat.

Ale ja nic nie rzucałam.

To nie był żaden zryw. Żaden covid. Żaden przypadek lub chwilowa
zachcianka. Przygotowywałam się do tego momentu miesiącami.
Mentalnie i fizycznie.

Wiele naszych klientek, podobnie jak ja, pracuje na etacie


do momentu, gdy stworzą i potwierdzą rynkowo swoją ofertę
online. Dopiero kiedy wiedzą na bank (a nie jedynie
przypuszczają), że ich kurs online czy pakiet konsultacji online
sprzedaje się świetnie − podejmują decyzję o przejściu w 100%
„na swoje”.

Idziemy po milion / strona 110


Bo bycie przedsiębiorcą nie powinno się zacząć
od zarejestrowania działalności gospodarczej, tylko
od przeprowadzenia serii testów rynkowych i uruchomienia firmy,
dopiero gdy mamy tę pewność, że stworzyłyśmy rozwiązanie,
na które są klienci i za które będą skłonni zapłacić właśnie nam,
właśnie teraz.

Piszemy o tym, bo być może i Ty jesteś teraz w podobnej sytuacji −


rozdarta między etatem a własnym biznesem − i bijesz się z myślami,
czy Twoi klienci potraktują Cię poważnie, kiedy będziesz tak działać.

Słyszałyśmy to nie raz…

„Boję się, że klient pomyśli, że taki sposób świadczenia moich usług


jest mniej profesjonalny. Albo mniej wartościowy. Dlatego nawet
nie startuję ze swoją własną marką, kiedy mam inne zobowiązania
zawodowe”.

Jeśli i Ciebie dopadną takie myśli, to przypomnij sobie o mnie


i o wielu przedsiębiorcach, którzy zaczynali w ten sposób albo latami
tak działali. I robili to bez żadnego uszczerbku na relacjach
z klientami czy jakości swoich usług i produktów.

Bo nie każdy musi być od razu 100-procentowym przedsiębiorcą.


To nie jest ścieżka dobra dla każdego (o nie!!). Przypomnij sobie
historię Moniki, która w pewnym momencie musiała wrócić na etat,
ponieważ jej firma nie zaczęła zarabiać tak szybko, jak ona to sobie
założyła.

Idziemy po milion / strona 111


Pamiętaj, że każdy sposób na poznanie bliżej wymarzonych
klientów i przygotowanie dla nich rozwiązania ich problemów
warto poważnie rozważyć.

Moja ścieżka zawodowa to była równoległa praca na etacie


i prowadzenie własnej firmy przez sześć ostatnich lat. Przez cały
ten czas tak zarządzałam swoją karierą i tak kształtowałam zakres
obowiązków, aby móc jak najpełniej korzystać na etacie z moich
doświadczeń przedsiębiorcy. I odwrotnie. Dlatego właśnie tak wiele
kobiet w społeczności #DigitalGirls podjęło w ostatnich latach
decyzję o płatnej współpracy ze mną, bo... byłam taka jak one.
Bo rozumiałam takie „podwójne życie” lepiej niż ktoś, kto nigdy go nie
doświadczył.

Bo wiedziałam, jak to jest, kiedy każdego dnia podejmujesz


dziesiątki decyzji o tym:

» w co zainwestujesz dziś swój czas (zawsze ograniczony),


» z kim się dzisiaj spotkasz (przyjaciele czy klienci),
» jak spożytkujesz swoją energię „po godzinach” (na rozwój
własnego biznesu czy kolejny serial na Netflixie) itd.

I wiesz co, jestem zdecydowanie wdzięczna sobie


za cały ten okres „podwójnego życia”.

Nie zawsze było łatwo (patrz punkty powyżej), ale dziś śmiało
mogę powiedzieć, że zdecydowanie było warto.

Idziemy po milion / strona 112


Zmiana zawodowa, o której Ci właśnie opowiedziałam, to jeden
z elementów długofalowej strategii biznesowej, którą wdrażałam
od kilku miesięcy. Nie była żadnym spontanicznym ruchem ani nikt
nie podjął tej decyzji za mnie. Chociaż wielu pukało się w głowę,
słysząc, że w okresie pandemii rezygnuję z „bezpiecznego etatu”,
aby rozwijać własną firmę.

Tylko że te dwa słowa „bezpieczny etat” to najkrótszy


dowcip świata.

I w ostatnich miesiącach przekonali się o tym moi najbliżsi,


a także wiele osób z naszej społeczności, za które to ktoś inny podjął
decyzję o odcięciu ich od regularnych wynagrodzeń.

Kiedy napisałam o mojej decyzji w cotygodniowym newsletterze,


to dostałam rekordową liczbę odpowiedzi od jego czytelniczek.
A te zainicjowane mailowe rozmowy trwały później jeszcze przez
wiele dni. Tak dużo było w nas emocji i bardzo podobnych epizodów
zawodowych, którymi chciałyśmy się ze sobą podzielić.

Równocześnie z mojej listy mailowej wypisało się wtedy rekordowo


dużo osób.

Przypadek?
Nie sądzę.

Czytasz naszego e-booka, więc wiesz, że odczuwamy totalny luz,


kiedy widzimy, że ktoś klika „unsubscribe” na dole naszego maila.
Lubimy z Moniką pisać do osób, które lubią nas czytać.

Idziemy po milion / strona 113


Twój biznes
czasami będzie
niczym
rollercoaster −
zaczniesz lecieć
w dół i krzyczeć
ze strachu
w sekundę po tym,
jak unosiłaś się
do góry, płacząc
ze szczęścia
i robiąc sobie selfie
na szczycie trasy.
Kaśka
Jeśli ktoś przestaje czuć, że nadajemy na tych samych falach, to klika
w ten przycisk. I to jest bardzo OK. To organiczny sposób, w który lista
mailowa się oczyszcza. Naturalnie podnoszą się wtedy wskaźniki
otwarć przy kolejnych wysyłkach maili. Zwiększa się rating naszego
adresu e-mail w filtrach antyspamowych. I mamy dzięki temu
większą pewność, że docieramy do osób, z którymi wciąż nam
po drodze.

Lecz to, że czujemy ten luz, nie znaczy, że nie interesuje nas
ten wskaźnik. Ani nie znaczy, że go nie mierzymy i nie analizujemy.

Tym razem mam przeczucie graniczące z pewnością, że powodem


tylu rozstań było to, o czym wtedy napisałam. Nie wszyscy odbiorcy
musieli do tamtej chwili wiedzieć, że ponad sześć lat prowadziłam
swój biznes online równolegle z pracą na etacie w roli senior project
managerki, a przez ostatni rok także szefowej marketingu w firmie
zarządzającej innowacjami.

No i nie wszystkim musiało się to spodobać.

Bo jeśli zarabiałam równolegle w innym miejscu i w inny sposób,


to może w tym onlajnie nie ma jednak takich kokosów?

Może tutaj jednak nie da się zarobić więcej niż na waciki? Może
to zarabianie na kursach online i sprzedaży swoich usług w internecie
to ściema?

Idziemy po milion / strona 115


Cóż... Jest wręcz przeciwnie. W końcu właśnie dlatego, że się da,
inwestujemy teraz z Moniką 100% naszej energii w taki biznes!
Ale ze stereotypami i koleinami, w które czasem wpada nasz umysł,
nie wygramy. I piszemy Ci o tym, ponieważ chcemy Cię uspokoić.
I zainspirować.

Chcemy Cię uspokoić.


Bo w internecie są Twoi klienci.

Mają swoje bolączki, na które tylko Ty masz antidotum. Mają też


swoje problemy, na które tylko Ty znasz rozwiązanie. I możesz
zarabiać na pomaganiu tym ludziom.

Rynek edukacji i usług rozwojowych online wciąż rośnie. Poniżej


wklejamy Ci screeny sprzed kilku minut z dowodami na to, że rynek
edukacji online (a więc przede wszystkim kursów online) rośnie
w niesamowitym tempie z roku na rok.

Idziemy po milion / strona 116


Chcemy Cię zainspirować.
Bo to jest genialny czas na Twój własny kurs online!

I są takie dziedziny i takie tematy, w których jesteś totalną mistrzynią


(bo pomogłaś w nich już wielu ludziom) i które aż proszą się o to,
aby stworzyć kurs online (by pomóc kolejnym osobom
na niespotykaną dotąd skalę).

Oczywiście nie chodzi tylko o „stworzenie kursu”.

Chodzi o stworzenie rozwiązania realnego problemu innych ludzi


w formie kursu (lub jego kombinacji z konsultacjami,
warsztatami czy e-bookami). I na tym można świetnie zarabiać.

Kaśka w ciągu ostatnich czterech lat wypuściła na rynek ponad


14 różnych kursów online i tylko na dwóch realizowanych
w minionym roku zarobiła praktycznie 100 tys. złotych. W tym roku
zwiększyła te wyniki, sprzedając tylko jeden flagowy program,
i to bez żadnych reklam. Nie każdy jej kurs, e-book czy warsztat
był sukcesem (oj, nie). Jednak każdy pozwolił jej dowiedzieć
się więcej i więcej o tym, czego potrzebuje klientka, której chciała
pomagać. Każdy kolejny krok w kierunku pomagania takim osobom
owocował kolejnymi, powtarzalnymi i coraz bardziej skalowalnymi
przychodami.

Monika w ciągu ostatnich dwóch lat wypuściła na rynek 2 flagowe


programy online oraz 2 kursy online w formie DIY (gdzie klientka
samodzielnie wdraża w życie nową wiedzę) i tylko na dwóch z nich
zarobiła ponad 300 tys. złotych. Na pierwszej sprzedaży pierwszego

Idziemy po milion / strona 117


kursu zarobiła 997 złotych, ale na pierwszej sprzedaży trzeciego −
już 66 tys. złotych. Taki kosmiczny przeskok był możliwy nie dlatego,
że poznała magiczne zaklęcie z Hogwartu, ale dlatego, że odrobiła
swoją pracę domową i przez wiele miesięcy prowadziła konsultacje
strategiczne, doradzała wielu przedsiębiorcom w zakresie strategii
ich marek i strategii produktowych. Kiedy stworzyła swój program
online, którym przebiła swój własny sufit finansowy (kilkadziesiąt
razy!), nie było to żadnym przypadkiem ani fartem. To był efekt wielu
miesięcy podejmowania akcji i setek przedsiębiorczych decyzji
każdego dnia.

I to jest także w Twoim zasięgu.

Dlatego nie czekaj, aż znajdziesz Świętego Graala w internecie


albo dostaniesz w prezencie od „internetowych guru” magiczną
różdżkę, która wyczaruje Ci pieniądze. Magią jest działanie.
Sensowne. Skoncentrowane na wyniku, który chcesz osiągnąć.

I na poznawaniu swoich klientów lepiej i bliżej każdego dnia.

Zacznij teraz.

Na Twojej drodze zawsze będą pojawiać się przeszkody.

Wielokrotnie staniesz na rozdrożu i utkniesz w chwili podjęcia


decyzji. Dostaniesz strzał bez ostrzeżenia od osób, po których byś
się tego najmniej spodziewała. Albo zawiedzie Cię technologia,
w którą zainwestowałaś tysiące. Przygotuj się na to.

Idziemy po milion / strona 118


Rozwój własnego biznesu to nie jest podróż
dla każdego − właśnie dlatego, że codziennie,
wielokrotnie będziesz musiała decydować,
czy po porażce wycofujesz się z przedsięwzięcia,
czy podnosisz się z kolan, otrzepujesz swoją
koronę i idziesz dalej.

Własny biznes czasami będzie przypominał front wojenny,


jak w najbardziej realnych strzelankach RPG. Czasami będzie niczym
rollercoaster − zaczniesz lecieć w dół i krzyczeć ze strachu w sekundę
po tym, jak unosiłaś się do góry, płacząc ze szczęścia i robiąc sobie
selfie na szczycie trasy. Czasem będzie oceanem, w którym wszystko,
co zaplanowałaś, trafia na właściwe miejsce, stanowi piękny
ekosystem, a Ty czujesz obezwładniający spokój, kiedy
na niego patrzysz.

W kolejnych rozdziałach podzielimy się naszymi własnymi,


najważniejszymi odkryciami związanymi z byciem przedsiębiorcą.

I nie ukrywamy, że najwięcej skorzystają na ich poznaniu


te z Was, które z zakurzoną koroną idą dalej przed siebie,
bo dokładnie wiedzą, o jaką stawkę toczy się ta gra.

Idziemy po milion / strona 119


START
Biznes online -
tematy, o których
się nie mówi
#IdziemyPoMilion
Widzę oczyma wyobraźni
pełne energii kobiety,
które maszerują pewnym
krokiem – ze sporymi
plecakami na plecach,
do swoich celów. Plecaki
są spore, bo zawierają
wszystko, czego potrzeba
na tej drodze.
Kobiety mają siłę,
by nieść swoje bagaże.
Agnieszka Stążka-Gawrysiak / www.dylematki.pl
Dlaczego bycie
fabryką
bezpłatnych treści
do internetu
nie przyniesie
Ci klientów?

Blog był moim cichym startem w internecie.

Mój pierwszy artykuł na blogu opublikowałam


w listopadzie 2011 roku. To był tekst o mapach myśli –
ten temat był wtedy moim numerem 1. Napisałam
książkę o organizowaniu pomysłów i projektów
(wydałam ją z Grupą Helion / Onepress) i zostało
mi sporo materiałów, które się w niej nie zmieściły.
Postanowiłam więc udostępnić je czytelnikom
w inny sposób. Założyłam bloga.
Podałam jego adres na okładce książki i dzięki temu na blogu
mieli zacząć pojawiać się czytelnicy. Takie były założenia.
Ale poza moją mamą, siostrą i mężem (zmuszanym przeze mnie
w imię wspierania żony) przez pierwsze tygodnie nikt nie
komentował moich wpisów. A pojawiało się ich sporo. Były mięsiste
w treści, a także piękne wizualnie. W końcu moją pasją była
komunikacja wizualna i myślenie wizualne.

Byłam totalnie rozczarowana.

Książka sprzedawała się świetnie. Trafiła nawet na listę bestsellerów


w księgarni internetowej Onepress. Jednak moja autorska strona
WWW świeciła pustkami.

Sporo czytałam o budowaniu swojej marki w internecie, tworzeniu


treści, aby budować zaufanie odbiorców, a w przyszłości mieć dzięki
temu platformę do realizacji autorskich pomysłów. To był mój cel.

Twierdzili, że content is king, i zachęcali do pisania, pisania,


pisania… No więc pisałam...

Myślałam, że jak stworzę książkę i bloga, to codziennie będę


poznawała nowych ludzi, którzy będą chcieli nawiązać ze mną
kontakt, opowiedzieć swoje wrażenia po lekturze, podzielić
się czymś inspirującym.

Ale odpowiedzią na moje treści była głucha cisza.

Idziemy po milion / strona 124


Moi znajomi zaczęli się interesować tym, co robię, ale nie w takim
sensie, że byli pod wrażeniem czy gratulowali mi samozaparcia.
O nie! Jeśli nawet tak czuli, to nikt o tym głośno nie mówił.
Spotykałam się raczej z dziwnymi spojrzeniami, minami
oznaczającymi zadziwienie i niezrozumienie. Pracowałam wtedy
jako project managerka w korporacji i takie działania rozwojowe
realizowane na własną rękę, po godzinach pracy, były odbierane
najczęściej jako zbytek i szaleństwo. „Normalny człowiek wraca
do domu po ośmiu godzinach pracy i chce odpocząć na kanapie,
a Ty, Kaśka, siadasz znowu przy laptopie i piszesz bloga… że też Ci się
chce. Dziwadło z Ciebie” − właśnie taką reakcję na to, co robię,
najczęściej obserwowałam w moim najbliższym otoczeniu.

Nie było łatwo.


Zapał do dalszych działań czerpałam tylko z własnego wnętrza.

Nie czekaj na odbiorców −


zaproś ich do siebie
Postanowiłam przestać z czekaniem na czytelników, którzy wpadną
do mnie magicznie tylko dlatego, że prowadzę pasjonackiego bloga.
Zaprosiłam ich do siebie.

Aby blog i moje internetowe projekty nabrały tempa, podejmowałam


wtedy bardzo różne działania:

» zapraszałam do wywiadów osoby, które znam i cenię,


» organizowałam konkursy, w których można było wygrać książki,

Idziemy po milion / strona 125


» uruchomiłam newsletter,
» po jakimś czasie zaczęłam też uczestniczyć w spotkaniach dla
przedsiębiorczych kobiet, a nawet występować na nich w roli
prelegentki.

Cały czas działałam. Pamiętam nawet taką sytuację, w której autor


czytanego i lubianego przeze mnie bloga o proaktywności ogłosił,
że poszukuje do zespołu nowego autora treści. Dostrzegłam w tym
moją szansę.

Zgłosiłam się więc do niego, ale nie jako redaktorka,


a jako managerka redakcji, i w kilka tygodni z bloga powstał
cały serwis internetowy.

To było dla mnie transformujące doświadczenie.

Nauczyłam się wtedy nie tylko zarządzać projektami


internetowymi, ale i zarządzać wirtualnymi zespołami.

Opowiadam Ci o tym wszystkim nie bez przyczyny.

Moja droga od pierwszego artykułu na własnym blogu do pierwszej


zarobionej złotówki w internecie nie była krótka. Powiedziałabym,
że raczej długa, pokrętna i wyboista.

Ale Twoja nie musi taka być.

Idziemy po milion / strona 126


Startując z moim blogiem, miałam bardzo mgliste wyobrażenie tego,
dokąd może mnie to doprowadzić. Byłam marzycielką (przez wielkie
M). W moim blogowaniu i byciu w sieci przez kilka pierwszych lat
nie było nawet minimalnej potrzeby monetyzowania. Chciałam
po prostu mieć trampolinę do rozwoju i most do poznawania
nowych ludzi.

Piszę Ci o tym dlatego, że chcę pokazać szeroki kontekst moich


działań i motywacje, które odczuwałam, bo to one mnie prowadziły.
Jestem przekonana, że gdybym na samym początku podjęła decyzję
o tym, że będę monetyzować to, co robię w sieci, to moja droga
wyglądałaby inaczej.

Wszak jestem urodzoną project managerką i uwielbiam ożywiać


moje pomysły, wdrażając je w życie, sprawdzać, jak działają
i jak służą mi i światu. Gdybym od początku miała w planach
rozwijanie biznesu w sieci, to poszłabym innymi ścieżkami i użyła
innych narzędzi.

Jednak wtedy, gdy stawiałam pierwsze kroki na własnej stronie


internetowej, poznawałam panel admina WordPressa, uczyłam
się włączać pierwsze wtyczki, uruchamiać wysyłkę maili
do czytelników, czy współpracować z wydawcami… byłam pewna
tylko tego, że chcę się rozwijać, a nie zarabiać na tym.

I właśnie dlatego, dzięki tym wszystkim decyzjom, jakie podjęłam


w prawdziwym życiu, dziś mogę opowiedzieć Ci tę historię i wspólnie
z Tobą wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Idziemy po milion / strona 127


Jak nawiązywać
nowe relacje w sieci?
Oto ciąg dalszy moich pomysłów, które także Ty możesz
zastosować − nawet zaraz:

» Dzięki publikowaniu recenzji książek, które chciałam


polecić moim czytelnikom − miałam otwartą drogę
do pisania osobistych maili do autorów, wydawców,
twórców. Taki pretekst był dla mnie genialny w swojej
prostocie. Poznałam w taki sposób kilkanaście osób,
które wcześniej znałam tylko z okładek ich książek,
konferencji TEDx, a nawet z radia i telewizji.
» Dzięki uczestniczeniu w warsztatach rozwojowych
i obejmowaniu nad niektórymi patronatów (jako
blogerka) −miałam możliwość wchodzenia za kulisy,
rozmawiania z osobami schodzącymi ze sceny, a także
dostęp do ich najnowszych książek, szkoleń czy
publikacji.
» Dzięki zapraszaniu na kawę osób, z którymi czułam,
że jest mi po drodze (robiłam to wiele razy!) − w ciągu
kilku lat poznałam ludzi, z którymi do dziś utrzymuję
bliskie relacje, a które w przeszłości wchodziły w buty
moich mentorek i przewodników, także w biznesie.

Idziemy po milion / strona 128


Słuchaj więcej niż mów
Rozwijanie bloga nauczyło mnie bycia uważną na drugiego
człowieka, a także słuchania więcej niż mówienia.

Najpierw pisałam artykuły i je publikowałam. A potem zamieniałam


się w „wielkie ucho” i wsłuchiwałam się w słowa czytelników.
To oni mi podpowiadali, o czym chcą dowiedzieć się więcej,
co zwróciło ich szczególną uwagę, co stanowi dla nich wyzwanie
i chcą poznać to od podszewki. Blog żył dzięki ich wskazówkom.
A ja pokornie słuchałam.

Zawsze kochałam pisać, więc blogowanie stało się naturalnym


fundamentem mojej przyszłej działalności biznesowej w sieci.
Nauczyło mnie także cierpliwości i pokory, bo wyniki organiczne
(czyli takie bez dopalania ich płatną promocją) nie przychodzą
szybko i „kiedy śpisz”.

Ludzie, którzy wchodzili ze mną w interakcje, a potem komentowali


wypowiedzi innych osób publikujących swoje refleksje pod moimi
artykułami, stworzyli moją pierwszą w życiu społeczność
internetową, której przewodziłam. Byłam ogromnie dumna.

Miałam swoje plemię!

Postanowiłam zrobić kolejny krok i uruchomiłam newsletter.

Co to były za emocje!

Idziemy po milion / strona 129


Mój pierwszy newsletter wysłałam do 13 osób, a naciskając
„wyślij”, czułam się jak na egzaminie maturalnym z matematyki,
kiedy wiedziałam, że zbliża się pytanie o rachunek różniczkowy.

Po kilku miesiącach wysyłania do moich czytelników


cotygodniowego newslettera dowiedziałam się o nich jeszcze więcej.
Nauczyłam się zadawać im pytania na końcu listów.

Zachęcałam do dialogu i dzielenia się tym, co im w głowie siedzi,


i odpowiadałam na każdego maila (i tak robię do dziś, ale o tym
będzie później). Oczywiście nie każdy czytelnik zawsze
mi odpowiadał albo podpowiadał, czego pragnie więcej.

Takich aktywnych osób była garstka.

Lecz właśnie ta garstka pozwalała mi samej, blogowi i mojej


działalności systematycznie rosnąć.

Aktywne słuchanie i tworzenie innym przestrzeni do bezpiecznej


i życzliwej wymiany zdań przyniosło efekty. Kiedy uruchomiłam
pierwszy społeczny projekt online, nowe osoby zainteresowane
wzięciem w nim udziału pojawiały się co godzinę…

Czułam, że dzięki relacjom budowanym latami i dogłębnemu


wsłuchiwaniu się w potrzeby moich idealnych odbiorców uzyskałam
rezultaty, o jakich nawet nie marzyłam.

Pamiętam to do dziś.

Idziemy po milion / strona 130


W moim pierwszym bezpłatnym kursie online realizowanym
w formule mailowej (z połączoną z nim grupą na FB) wzięły udział
1234 osoby (sama rozumiesz, że takiej liczby nigdy nie zapomnę).

To był rok 2014, po ponad 112 opublikowanych artykułach


na blogu, 64 wysłanych cotygodniowych newsletterach
i niezliczonej liczbie indywidualnych rozmów prowadzonych
w mailach oraz komentarzach pod moimi blogowymi treściami.

Uczestniczki tego kursu były poruszone, zainspirowane


i zaangażowane.

Zaczęły organizować lokalne spotkania przy kawie, tworzyć własne


projekty z innymi kursantkami, a ja zbudowałam na tym
fundamencie pierwszą rozpoznawalną markę w internecie
(a także genialny zespół, z którym stworzyłyśmy magazyn
elektroniczny, warsztaty i szkolenia oraz całą masę inicjatyw,
o których nie śniło się nawet pracownikom NASA).

Czułam, że latam!

Jeśli czytając moje słowa, słyszysz w swojej głowie głos, który mówi:
„Kaśka, no fajna opowieść, ale ja nie mam tyle czasu co Ty na cackanie
się z tymi ludźmi w sieci. Ja chcę zarabiać już, teraz”...

... to zapewniam Cię, że warto czytać dalej.

Idziemy po milion / strona 131


Budowanie relacji
to nie jest jedna
ze strategii zarabiania
To jedyna strategia długofalowego wzrostu.

Nie twierdzę absolutnie, że potrzebujesz własnego bloga, wydanej


książki czy czterech lat obecności w sieci, aby na Twoim koncie
pojawiły się przychody. W różnych miejscach tego e-booka dowiesz
się, że są różne sposoby dojścia tam, dokąd pragniesz.

Lecz jeśli od samego początku budowania swojego biznesu,


marki, a może też zespołu, nie postawisz w centrum Twoich
zainteresowań drugiego człowieka, to skończysz bardzo szybko
i sromotnie.

Nasza rzeczywistość wciąż się zmienia, rozwój technologii pędzi


jak szalony, rynki rosną i zmieniają nasz świat. Kiedy startowałam
w sieci, bycie „blogerem” było nobilitujące, dziś wielu chce być
nazywanych „influencerami”, bo inne określenia brzmią jak
z zamierzchłej epoki. Wszystko się zmienia.

Ale niezmienne jest jedno.

Twoi klienci chcą być przez Ciebie zauważeni.


Chcą czuć, że są dla Ciebie ważni.

Idziemy po milion / strona 132


Tylko w taki sposób zdobędziesz ich serca, a potem uwagę,
i sprawisz, że otworzą swój portfel. Właśnie dzięki odkryciu
tej fundamentalnej zasady zaczęłam zarabiać wymarzone pieniądze
w internecie. Ale po kolei.

Moja droga do dochodów z online nie była szybka, a stało się tak
z kilku powodów:

» Nie chciałam od razu zarabiać − nie taki cel mi przyświecał,


kiedy zaczynałam prowadzenie bloga czy kiedy pisałam książki.
Chciałam się przede wszystkim rozwijać, a pomysł na pomaganie
innym ludziom przez internet przyszedł do mnie wiele lat później.
» Nie planowałam być przedsiębiorcą − pracowałam na etacie
i chciałam po prostu znaleźć sposób na realizowanie projektów,
na które w pracy nie miałam przestrzeni, a miałam za to ogromną
ochotę je zrobić.
» Nie czułam, że mam wystarczającą wiedzę i doświadczenie −
moją działalność gospodarczą założyłam dopiero po otrzymaniu
certyfikatu szkoły trenerów biznesu, kiedy już czułam, że chcę
generować przychody poza etatem i kiedy miałam dowody
na piśmie na to, że mogę uczyć innych ludzi, bo umiem
(to były oczywiście tylko moje przekonania, a nie fakty).
» Nie byłam pewna, czy to ścieżka dla mnie − na etacie było
„bezpiecznie” (przynajmniej tak zawsze powtarzali mi bliscy
i rodzina, wśród których nie było żadnego przedsiębiorcy),
a własna firma to ryzyko, inwestycje i podejmowanie setek
decyzji każdego dnia, a ja nie wiedziałam, czy chcę tak żyć.

Idziemy po milion / strona 133


» Nie miałam z kim o tym wszystkim porozmawiać − przyjaciele
i bliscy nie działali w tym obszarze, nie tworzyli nic autorskiego,
nie publikowali regularnie w sieci i nie mieli takiego „życia po
godzinach”, a więc czułam ogromną samotność w tym zakresie.

Ile z powyższych przekonań jest także Twoimi?

Myślę, że nie jesteśmy tak bardzo różne w powyższych kwestiach,


więc idźmy dalej, bo właśnie zaczyna się najciekawsza
część opowieści.

Kiedy masz poczucie,


że Twoje treści trafiają
w próżnię
Blogowanie i organizowanie bezpłatnych inicjatyw w sieci to tylko
jedna z możliwości wystartowania w internecie. Sporo naszych
klientek zaczyna właśnie w ten sposób. Niestety wiele z nas bardzo
szybko zaczyna odczuwać ogromną frustrację.

Powody mogą być różne, a najczęstszymi są:

» brak komentarzy pod treściami, które tworzymy,


» brak reakcji na publikowane materiały audio, wideo, live’y,
» brak odpowiedzi na newslettery, które wysyłamy,
» brak zakupów w naszych sklepach.

Idziemy po milion / strona 134


Budowanie
relacji to nie
jest jedna
ze strategii
zarabiania.
To jedyna
strategia
długofalowego
wzrostu.
Kaśka
Od kiedy podjęłam decyzję o tym, że moja działalność w sieci stanie
się działalnością biznesową i będę zarabiać na moich projektach,
postrzegałam strategię content marketingu (czyli tworzenia
wartościowych treści w sieci) jako bardzo ważny element moich
działań. Ale ani nie jedyny, ani nie dający szybkiego zwrotu
z inwestycji.

Najczęściej mówi się, że tworzenie treści do internetu ma za zadanie


wzmocnić nasz wizerunek ekspertki czy specjalistki w danej
dziedzinie. Sprawić, że odbiorcy będą kojarzyli nas z konkretnym
tematem i w związku z tym będą kupowali właśnie od nas, kiedy
poczują, odkryją niezaspokojoną potrzebę w tym obszarze. Jednak
dochodzenie do finansowych rezultatów z wykorzystaniem
content marketingu może trwać miesiącami albo nawet latami…

Nie dlatego, że te strategie nie działają, ale dlatego, że kiedy


zaczynasz działać w sieci, rozwijać swoją markę i projektować ofertę,
to… jeszcze bardzo mało wiesz o swoich klientach.

Na starcie Twoja głowa pełna jest założeń i hipotez.


Lubię je nazywać „gdybaniem”.

» Na początku tylko wydaje Ci się, czego potrzebują klienci.


» Na początku tylko wydaje Ci się, jak nazywają swoje problemy
i jak o nich mówią.
» Na początku tylko wydaje Ci się, gdzie bywają w sieci i gdzie
szukają odpowiedzi na swoje pytania.
» Na początku tylko wydaje Ci się, za co są skłonni zapłacić.

Idziemy po milion / strona 136


I właśnie w zmianie powyższych „wydaje mi się” na „wiem” może
Ci pomóc content marketing.

Pisanie artykułów, publikowanie postów w mediach


społecznościowych, nagrywanie podcastów, organizowanie
wydarzeń, konferencji, bezpłatnych warsztatów online itp.
na początku działalności biznesowej pozwala Ci lepiej zrozumieć
realne pragnienia i niezaspokojone potrzeby klientów, a więc jest
inwestycją. Lecz taka inwestycja nie zwraca się szybko.

Tworzenie materiałów do sieci i organizowanie eventów może zacząć


przynosić przychody tylko wtedy, gdy dobrze wiesz, czego Twój
wymarzony klient potrzebuje, i w tych treściach dostarczasz mu tego
więcej.

Udowadniasz mu tym samym, że znasz się na temacie, że może


Ci zaufać i powierzyć swoje pieniądze, czas oraz uwagę.

Na następnej stronie znajdziesz moje wskazówki dla Ciebie o tym, jak


sprzedawać słowami, a nie być dostawcą treści, które są szybo
konsulowane, ale nic z tego nie wynika (ani dla Ciebie, ani dla
odbiorcy).

Tylko podejmując świadome kroki w zakresie treści − uczysz się


Twoich klientów.
Poznajesz ich.
Zaczynasz lepiej rozumieć.
Wchodzisz w ich buty.

Idziemy po milion / strona 137


Jak się nie zatracić
i nie stać dostawcą
darmowego contentu?
» Określ pewne założenia początkowe dotyczące
Twoich klientów. Czego potrzebują? Czego pragną?
Czego poszukują w sieci? Z czym sobie sami nie radzą
(a Ty za to świetnie)?
» Nie pisz o tym, co lubisz, tylko o tym, o czym chcą
czytać klienci.
» Zadawaj im pytania otwarte. Nawet jeśli nie od razu
odpowiedzą, to nie zrażaj się i zadawaj im kolejne
pytania, po prostu inaczej je formułując.
» Rozmawiaj z odbiorcami. Kiedy ktoś zgłasza do Ciebie
problem czy reklamację albo opisuje swoje wyzwanie,
to rozmawiaj z nim, aż zrozumiesz temat, dopytuj, staraj
się zrozumieć tego człowieka, a nie zalewaj od razu
gotowymi rozwiązaniami.
» Po każdej rozmowie z klientem lub reakcji
na Twoje treści aktualizuj swoje założenia o nim
(spisane w punkcie pierwszym powyżej), bo zaczynasz
już więcej wiedzieć niż gdybać.

Idziemy po milion / strona 138


Zaczynasz mówić ich językiem, bo nazywasz ich problemy tak,
jak oni je nazywają i postrzegają.

Zaczynasz wiedzieć, że klienci nie potrzebują „diety jednogarnkowej”,


a raczej „chcą robić posiłki dla swoich dzieci na tyle szybko, żeby nie
spędzać w kuchni całego wolnego czasu”. Zaczynasz tworzyć artykuły
czy podcasty odpowiadające na ich realne, nazwane
i niezaspokojone potrzeby, a nie pisać o tym, na czym się znasz,
i czekać, aż ktoś Ci pogratuluje. Czujesz tę różnicę?

Tworzenie wartościowych treści warto robić z głową.

» Na początku stwórz 3−5 porcji treści i jak najszybciej pokaż je


osobom, które w twoim odczuciu będą nimi zainteresowane.
» Wyciągnij wnioski z reakcji ludzi (brak reakcji to też reakcja!).
» Kiedy wiesz, jaki temat naprawdę „chwycił” i jest potężne
zainteresowanie ze strony odbiorców, skup się na nim i jak
najszybciej stwórz produkty lub usługi płatne z nim związane.
W ten sposób sprawdzisz, czy temat tylko „interesuje” odbiorców,
czy jest na tyle palącą potrzebą, że są w stanie zapłacić za
jej zaspokojenie właśnie teraz.
» Wyciągnij wnioski z działań ludzi (brak podjętego działania może
oznaczać, że temat jest dla nich „fajny”, ale to za mało, aby kupić).
» Twórz kolejne porcje treści mające na celu przyciągać ludzi
podobnych do tych, którzy już coś kupili, nie upierając się przy
swoich początkowych pomysłach i nie zakochując w swoich
wyobrażeniach, a odpowiadając na realne potrzeby.

Idziemy po milion / strona 139


Kiedy już długo działasz w biznesie i wiesz naprawdę dużo o swoich
dotychczasowych płacących klientach, to możesz śmiało
wykorzystać content marketing w celu skalowania swoich
rezultatów.

Nazywam to „klonowaniem” dotychczasowych superklientów,


z którymi pracowało mi się najlepiej. I robię to tak...

Jak „klonować”
superklientów?
Najpierw pytam superklientów o to, co ich przyciągnęło do mnie
i mojej oferty − umawiam się często w tym celu na rozmowy
lub organizuję szybkie i nieuciążliwe ankiety zbierające ich
wypowiedzi, a potem tworzę treści na bazie zebranych informacji.

W taki właśnie sposób:

» powstał mój podcast, który już po pierwszych dwóch


miesiącach od startu przyciągnął do mojego kursu online
30 nowych kursantek,
» powstało kilkanaście moich trzydniowych wyzwań, które
doprowadzały uczestniczki do rezultatów i budziły w nich
wiarę w to, że przy mnie zrobią jeszcze więcej,
» powstają nasze live’y prowadzone z Moniką i organizowane
na FB i IG, które już w pierwszych dwóch tygodniach od startu
przyciągnęły kilka płacących klientek do naszych
programów premium.

Idziemy po milion / strona 140


Chcę to mocno podkreślić raz jeszcze…

Content marketing to długofalowa strategia.

Kiedy startujesz ze swoją ofertą w sieci − pozwoli Ci szybko zacząć


poznawać klientów, bo tworząc treści, kreujesz coś, do czego mogą
się odnieść oraz wyrazić swoje zdanie i odczucia. Zdecydowanie
łatwiej zapytać kogoś, co czuje, kiedy czyta o Twoim punkcie
widzenia, opisywanej technice czy wyzwaniu, niż zadać mu ogólne
pytanie: „Jak myślisz, co jest Twoim problemem?”.

Kiedy jesteś już „rozkręconą” przedsiębiorczynią − pozwala


Ci „klonować” superklientów, bo skoro wiesz, jakie komunikaty
i treści ich przyciągnęły (i przekonały) do Ciebie, to możesz
ich tworzyć więcej lub bardziej strategicznie i w ten sposób sprawić,
że pojawią się podobni do nich, dzięki którym będziecie
wspólnie rosnąć.

Content marketing może być silnikiem dla Twojego biznesu.

Ale nie oznacza wcale konieczności tworzenia gigabajtów treści


do sieci i bycia w niej non stop.

Rób go sprytnie.

Wykorzystaj nasze błędy i lekcje, które zaprezentowałyśmy


w tym rozdziale.

Idziemy po milion / strona 141


Na czym chcesz zarabiać?
Dochody w działalności online można wygenerować aktualnie
na wiele sposobów:

» Płatna reklama − w ten sposób kupujesz ruch (traffic), który


trafia na Twoje strony z ofertami i zaproszeniami. Ten ruch płynie
bezpośrednio z serwisów społecznościowych, wyszukiwarek,
zewnętrznych serwisów czy blogów.
» Afiliacje i partnerstwa − działają tak, że Ty polecasz czyjeś
produkty lub usługi i jeśli z tego polecenia wyniknie skuteczna
sprzedaż, to otrzymujesz prowizję (a więc umówiony wcześniej
procent od tej kwoty przychodów, które wygenerował Twój
partner-afiliant).
» Własne produkty i usługi − to nasza ulubiona kategoria
generatorów przychodów (na pewno to zauważyłaś). To sposób
na najwyższe marże sprzedażowe i brak konieczności dzielenia
się nimi z pośrednikami. Ty coś wytwarzasz i Ty sprzedajesz −
to bezpośrednia relacja z klientem.

Ta lista jest oczywiście otwarta i możesz te sposoby ze sobą łączyć.

Skupmy się na własnych produktach i usługach online.

Bo to one stanowią odpowiedź na tytułowe pytanie tego rozdziału


i są sercem mojego biznesu, który dziś rozwijamy wspólnie z Moniką.

Idziemy po milion / strona 142


Kiedy dziś ktoś mnie pyta o to, jaki jest mój sekret 6-cyfrowych
przychodów rocznych z kursów online, to zawsze odpowiadam
tak samo − budowanie relacji w biznesie. W moim biznesie online,
rozwijanym nieprzerwanie od 2014 roku, to relacje odgrywały
pierwszoplanową rolę. I o nich możesz rozmawiać ze mną zawsze −
pisząc maile, zaczepiając mnie na evencie czy przez DM
(direct message = osobista wiadomość) na IG.

Za chwilę udowodnię Ci, dlaczego relacje i dobre rozumienie


Twojego odbiorcy są elementem składowym KAŻDEGO sposobu
na zarabianie w sieci, jaki sobie wybierzesz.

To nie reklamy sprzedają


Wyobraźmy sobie sytuację, w której korzystasz z reklam płatnych
na FB, IG czy LI. Super − te mechanizmy wesprą Cię w dotarciu
do nowych odbiorców. Za to im płacisz. Za przekierowanie ruchu
z tych serwisów do Twojego miejsca w sieci (strona WWW, blog,
podcast, landing page, strona z wydarzeniem itd.).

I to by było na tyle!

A po Twojej stronie jest odpowiedzialność za stworzenie całego


systemu, który jest jedynie zasilany przez takie płatne promocje
i „zakup ruchu”. Bo reklamy nie sprzedają. Potrzebujesz połączenia
wielu ważnych elementów, które, dobrze naoliwione, będą dla Ciebie
pracowały i przyciągały nowych klientów.

Idziemy po milion / strona 143


O co jeszcze musisz zadbać, aby reklama
przyniosła Ci przychody?

» Kreacja reklamowa − aby w ogóle włączyć reklamę, musisz


przygotować wcześniej co najmniej: grafikę lub zdjęcie wiodące,
tytuł, CTA (call to action = wezwanie do działania), treść reklamy
(czyli copy).
» Określona grupa odbiorców reklamy − musisz zaznaczyć
w panelu managera reklam, do kogo chcesz, aby reklama trafiła,
czyli komu ma się wyświetlić, w jakim formacie, w jakim czasie
i na jakim urządzeniu.
» Strona WWW, na którą zaprosisz odbiorców − czyli gdzie
przekierujesz odbiorcę, który kliknie w reklamę. Potrzebujesz
mieć stronę WWW, na której pokażesz zaproszenie dla odbiorcy
do wykonania kolejnego kroku, np. zapisu na Twoją listę mailową,
zakupu produktu, pobrania bezpłatnej próbki pracy z Tobą itp.
» Produkt, który sprzedajesz (jeśli taki jest cel) − czyli to coś,
co ma kupić klient zainteresowany Twoim zaproszeniem. To może
być produkt, usługa albo też połączenie ich obu, np. kurs lub
szkolenie online z elementami pracy indywidualnej i grupowej.
» Produkt bezpłatny (jeśli taki jest cel) − czyli Twój lead magnet,
freebiś (jak lubię go pieszczotliwie nazywać), który ma za zadanie
dać odbiorcy dużą wartość oraz obudzić w nim ciekawość
i potrzebę dalszej pracy z Tobą (już płatnej).
» Proces przyjmowania płatności od klienta − czyli sposób, w jaki
klient będzie mógł zrealizować płatność, np. podanie numeru
konta bankowego, zintegrowanie strony WWW z bramkami
płatności, tj. PayU, TPay czy Przelewy24, integracja z PayPal dla
przyjmowania wpłat z zagranicy, a nawet umożliwienie rozłożenia
płatności na raty itd.

Idziemy po milion / strona 144


Elementy komunikacyjne, czyli m.in.:

» regulaminy, umowy, polityki i formularze zapisu z odpowiednimi


check-boxami oraz klauzulami informacyjnymi,
» maile transakcyjne − czyli maile z potwierdzeniem zapisu,
potwierdzeniem złożenia zamówienia,
» maile informacyjne − czyli wiadomości dotyczące produktu,
prezentujące Ciebie lub pozostałe oferty,
» maile budujące relacje − czyli newslettery lub wiadomości
wysyłane wtedy, gdy sprzedajesz produkt, który dostarczysz lub
udostępnisz dopiero za jakiś czas i pomiędzy momentem zakupu
a dostawą jest pewna przestrzeń.

Powyższa lista jest otwarta − i to bardzo szeroko otwarta…

W zależności od Twojej sytuacji będziesz także potrzebować różnych


dodatkowych elementów tego systemu, które będą realizowały
szczegółowe cele.

Moje skojarzenie z #IdziemyPoMilion – EKSCYTACJA.


Ania Łuńska / www.wnetrzanieoczywiste.pl

Idziemy po milion / strona 145


Dodatkowe elementy systemu do zarabiania:

» Własna platforma kursowa − jeśli sprzedajesz kursy i szkolenia


online i chcesz mieć wpływ na wszystkie kroki procesu
edukacyjnego, wygląd materiałów, sposób ich prezentacji i zasady
pobierania i dostępu do nich.
» Własny sklep internetowy − jeśli sprzedajesz inne produkty
i usługi na własnej stronie.
» Skonfigurowane konto w zewnętrznym sklepie internetowym −
jeśli sprzedajesz swoje produkty i usługi za pośrednictwem takich
platform jak eBay, Etsy, Amazon czy Allegro.
» Magazyn − jeśli potrzebujesz miejsca, w którym składowane
są Twoje produkty (…).

Przychody nie biorą się z reklam, stron WWW czy aplikacji w sieci.

Przychody biorą się z wpłat pieniężnych zrobionych przez


Twoich klientów.

Idziemy po milion / strona 146


Jak dużej
społeczności
potrzebujesz,
aby zarabiać?

Wystarczy Ci jedna osoba, która Ci zapłaci, abyś


zaczęła zarabiać w sieci.

Zaskoczona?
To tak jak większość osób, które to od nas słyszą.

Często w mailach i podczas rozmów z osobami


zainteresowanymi dołączeniem do naszych programów
#SHIFT i #SkyRocket słyszymy o obawach związanych
z tematem mitycznej społeczności, które stopują pracę
nad własnym produktem online.
„Ale ja nie mam żadnej społeczności i nie jestem znana”.

„Mam kilkunastu obserwatorów i nie mam pojęcia, jak pozyskać


ich więcej”.

„Chciałabym zarabiać na kursach, ale boję się, że do tego trzeba mieć


wielotysięczną publiczność − jak influencerki, które obserwuję”.

“Jestem introwertyczką, nie lubię tłumów i przeraża mnie bycie


w ciągłym kontakcie z wieloma osobami w sieci, dlatego
nie zbudowałam jeszcze społeczności, a wiem, że to niezbędne
do tego, aby w ogóle myśleć o zarabianiu”.

To tylko kilka wypowiedzi z minionego tygodnia.


A z każdym dniem ich przybywa.

Ty także boisz się, że nie uda Ci się pozyskać uwagi tysięcy osób,
które zasubskrybują Twój kanał na YT, będą codziennie
obserwowały Twoje Stories na IG czy lajkowały Twoje posty
na FB?

Jeśli to także Twoje lęki, to weź głęboki oddech i spuść je w toalecie.


Z hukiem!

» Nie potrzebujesz tysięcy obserwatorów, aby zarabiać.


» Nie musisz prowadzić aktywnie kilku kanałów w social mediach,
aby pozyskiwać klientów.
» Nie musisz wyskakiwać ludziom z lodówki, aby chcieli coś od Ciebie
kupić.

Idziemy po milion / strona 148


Weź kolejny głęboki oddech.

Za chwilę dowiesz się, czego naprawdę potrzebujesz. Bo na pewno


nie tłumów ludzi gapiących się w ekrany i podziwiających Twoje
występy akrobatyczne, ups… publiczne.

Bez jakich 3 rzeczy


nie zaczniesz zarabiać
na swojej wiedzy?
Naprawdę są tylko trzy! To nie tani chwyt, abyś wpadła
do tego rozdziału jak rozpędzony Struś Pędziwiatr. Oto one.

Potrzebujesz (dokładnie w tej kolejności):

» Poznać prawdziwe potrzeby osób, którym chcesz


pomagać (a przynajmniej jedną niezaspokojoną
potrzebę, którą potrafisz zaspokoić!).
» Zdecydować, w jaki sposób pomożesz im zaspokoić
tę potrzebę.
» Zacząć im pomagać i zarabiać na tym.

Serio, tyle wystarczy, aby zacząć zarabiać w sieci. Ba! To wystarczy


nawet do tego, by zarabiać powtarzalnie, wielokrotnie i z lekkością
(a nawet z możliwością skalowania tych zarobków). Omówmy
te kroki po kolei.

Idziemy po milion / strona 149


1 // Poznaj przynajmniej
jedną niezaspokojoną
potrzebę osób, którym
chcesz pomagać
Tylko pamiętaj − to musi być niezaspokojona potrzeba.

Ludzie nie kupują drukowanych kalendarzy.

Kupują możliwość sprawnego zorganizowania swoich zadań, planów


czy aktywności. Chcą wiedzieć, kiedy dokładnie wypada termin
przeglądu auta i nie myśleć o tym non-stop. Marzą o tym, by móc −
raz a dobrze − zapisać gdzieś wszystkie rocznice i urodziny członków
rodziny, aby nie zapomnieć o świętowaniu tych ważnych dni. Chcą
także zarządzać swoimi projektami, spisywać swoje wyzwania
kolorami i pięknymi flamastrami − zapisywać to, o czym marzą, czego
pragną i co planują − za pomocą narzędzia, które jest na tyle
poręczne, aby zmieścić je w torebce i móc zabrać ze sobą wszędzie.

Ludzie nie kupują kursu online o obróbce zdjęć w Lightroomie.

Kupują możliwość zachowania wspomnień dorastającego (zawsze


za szybko) dziecka uwiecznionego na zdjęciach z lustrzanki. Chcą
mieć przepiękne pamiątki do wydruku i włożenia do ramki nad
łóżkiem. Albo wręczenia w prezencie babci, która chce sto razy
dziennie spoglądać z miłością na swoje wnuki. Inni pragną
przygotowywać swoje zdjęcia do internetu i budować

Idziemy po milion / strona 150


niezapomniane kolaże, feedy i profile − dzięki profesjonalnym
zdjęciom, z nałożonymi dobrymi filtrami i prezentującymi ich marki
w internecie jak prawdziwe marki premium. Ale do tego
nie potrzebują doktoratu z Lightrooma, a jedynie poznania
5 kluczowych funkcji w wariancie „dla opornych”, które wystarczą,
by wszystko powyższe zrobić z lekkością.

Ludzie nie kupują kursu online o dietetyce.

Kupują swoją drogę do szczupłej sylwetki. Chcą czuć się dobrze


w swoim ciele, wrócić do formy sprzed ciąży, zadbać o siebie
po diagnozie hashimoto, wiedzieć, co włożyć do garnka, aby rodzina
była zdrowa i spędzała wspólnie dobry czas podczas pożywnych
posiłków. Albo chcą wziąć udział w triathlonie i potrzebują dobrze
odżywić swoje mięśnie i całe ciało. Albo wrócili na siłownię po latach,
aby zrzucić zbędne kilogramy, i chcą dołożyć do treningów także
właściwy bilans posiłków. Ale nie chcą się doktoryzować z tabel
kalorii i indeksu glikemicznego ani poznawać historii dietetyki
w Polsce, zaczynając od lat 90. dwudziestego wieku. Chcą wiedzieć,
co jeść, aby być zdrowym, szczupłym i nie czuć się jak flak.

Kiedy więc mówimy, że powinnaś poznać niezaspokojoną potrzebę


osoby, której chcesz pomóc, to mamy na myśli właśnie to powyższe:
» potrzeba odciążenia głowy od ważnych terminów i rocznic
rodzinnych,
» potrzeba przygotowywania takich zdjęć, aby siatka na IG
wyglądała spójnie,
» potrzeba zrobienia zakupów, aby spędzić fajny czas z rodziną
podczas zdrowej kolacji.

Idziemy po milion / strona 151


To są nierozwiązane problemy Twoich klientów, za których
rozwiązanie Ci zapłacą.

A drukowany kalendarz, obróbka w Lightroomie czy kurs dietetyki


mogą stanowić tylko jedne z możliwych sposobów wsparcia
w dotarciu do celu.

Zgodzisz się z nami na pewno, że powyższe potrzeby można


zaspokoić na wiele innych sposobów:

» włączyć Google Calendar w swoim smartfonie,


» założyć bezpłatne konto w serwisie Canva, aby nałożyć proste filtry
na zdjęcia zamieszczane w sieci,
» kupić książkę kucharską Pascala i działać zgodnie z jego
wskazówkami.

Twoi klienci mają setki, a nawet tysiące różnych możliwości,


aby zaspokoić swoją potrzebę.

Dlaczego więc mieliby wybrać Twój sposób i Twoją płatną ofertę?

Idę po milion − idę po wolność.


Ania Janowska / www.annajanowska.com

Idziemy po milion / strona 152


2 // Zdecyduj, w jaki sposób
pomożesz im zaspokoić tę
potrzebę skutecznie
Klienci mogą iść do empiku i kupić książkę podpowiadającą,
jak rozwiązać każdy problem współczesnego świata. Mogą wejść
do Wikipedii, na YT albo grupę wsparcia na FB, aby zadać swoje
pytanie i dostać lawinę odpowiedzi. Mogą też zadzwonić
do przyjaciela, iść do specjalisty albo zdecydować się na studia
podyplomowe, aby znaleźć swoje odpowiedzi.

Dlaczego więc mieliby wybrać pracę z Tobą i jeszcze


Ci za to zapłacić?

Ponieważ kiedy poznasz ich z bliska i dowiesz się, jak wygląda


ich codzienne życie, jakie mają środki finansowe na zakupy, gdzie
najczęściej szukają swoich odpowiedzi, dlaczego tak bardzo chcą
pozbyć się tego kłopotu… to będziesz mogła dopasować się do nich
i stać się brakującym elementem ich układanki.

Kiedy dowiadujesz się, że osoby chcące przygotowywać spójne siatki


zdjęć na IG to bardzo często przedsiębiorcy, którzy prowadzą
jednoosobowe działalności gospodarcze i nie wyrabiają
się na zakrętach z powodu setek codziennych spraw do załatwienia
oraz nie mają czasu podrapać się po głowie, a co dopiero uczyć
się obsługi programu takiego jak Lightroom (który przy pierwszym
kontakcie mnie osobiście przeraził, bo wyglądał jak pulpit kapitana

Idziemy po milion / strona 153


stacji kosmicznej NASA, i miałam ochotę krzyknąć: „Houston, we have
a problem!”)...

Kiedy dowiadujesz się, że ci przedsiębiorcy potrzebują spójnych


zdjęć nie dla własnego widzimisię czy lepszego samopoczucia,
ale po to, by ekspozycja ich marki w internecie wyglądała
profesjonalnie, atrakcyjnie i była naturalnym uzasadnieniem
wysokich cen w cenniku oraz jakości doświadczenia, które tworzą
dla swoich klientów i najwyższej jakości relacji, które chcą
w ten sposób zainicjować…

Kiedy dowiadujesz się, że ci przedsiębiorcy nie mają środków


na comiesięczne wynagrodzenie dla agencji kreatywnej lub social
mediowej, która będzie przygotowywała za nich materiały do sieci.
Nie zarabiają jeszcze tyle, aby reinwestować zarobione środki
w podwykonawców, a więc muszą sobie poradzić z tym wyzwaniem
samodzielnie…

Wtedy nagle zyskujesz krystaliczną jasność − jak Ty możesz


im pomóc i jak Ty możesz na tym pomaganiu zarobić.

Idziemy po milion / strona 154


Twoi klienci mają
setki, a nawet
tysiące różnych
możliwości,
aby zaspokoić
swoją potrzebę.
Dlaczego więc
mieliby wybrać
Twój sposób
i Twoją płatną
ofertę?
Kaśka
Oto przykład:

» tworzysz kurs online, który uczy 5 podstawowych funkcji


w Lightroomie do obróbki zdjęć, tj. nakładanie filtrów, kadrowanie,
zmienianie wielkości grafik,
» podpowiadasz, jak pobrać Lightroom w wersji darmowej na 30 dni
− aby sprawdził, czy to dla niego, zanim zainwestuje kilka tysięcy
złotych w roczny abonament Adobe,
» nagrywasz w kursie kilka krótkich instrukcji wideo, w których
pokazujesz, jak działają powyższe funkcje na konkretnych
przykładach zdjęć robionych własnym aparatem przez amatorów
(a nie na przykładach pięknych zdjęć ze stocków i banków zdjęć,
które nawet bez obróbki zawsze wyglądają jak marzenie, tylko
sporo kosztują i są robione przez zawodowców),
» piszesz (do tych filmików) kilka prostych instrukcji w PDF-ie,
aby ten niemający czasu przedsiębiorca mógł do nich szybko
wrócić w dowolnym momencie,
» wkładasz wszystkie wideo na YT (status niepubliczne) albo
na Vimeo (także niepubliczne − polecamy!), albo do zamkniętej
grupy na FB,
» przesyłasz klientom link do miejsca z opublikowanymi wideo,
a także linki do pobrania pliku PDF (i tyle),
» możesz jeszcze zaproponować chętnym dodatkową godzinną
konsultację po przejściu przez nich kursu, gdyby mieli dodatkowe
pytania, które pojawiają się już „w działaniu”.

Idziemy po milion / strona 156


3 // Zacznij im pomagać
i zarabiaj na tym
Powyższy przykład pokazuje, że ROZUMIESZ i SZANUJESZ swojego
klienta. Wiesz, że nie ma nadwyżki czasu, więc proponujesz
mu wsparcie w rozwiązaniu jednego problemu, ale za to szybko
i bezboleśnie, wtedy kiedy będzie mu wygodnie. Nie każesz
mu czekać do kolejnej edycji kursu za rok, tylko umożliwiasz mu
pracę nad swoimi zdjęciami nawet dziś wieczorem, jeśli
ma na to przestrzeń. Dajesz mu konkret, bez lania wody,
bez opowieści o historii fotografii i balansie bieli, a także
bez szczegółowego omawiania 10 modeli lustrzanek dostępnych
na rynku.

Dlatego najlepiej zacząć sprzedawanie własnych kursów online


od tematów, które jeszcze kilka miesięcy temu były Twoim
własnym wyzwaniem. Przeszłaś pewne kroki, by pozbyć
się skutecznie tego problemu, albo pomogłaś kilku osobom zrobić
to samo i stąd czerpiesz pewność, że potrafisz pomóc kolejnym
ludziom.

Nieraz mówimy z Moniką, że pierwsi płacący klienci są często


wersjami nas samych z przeszłości. Takie osoby jesteś w stanie
zrozumieć najlepiej, bo jeszcze nie tak dawno sama byłaś w ich
sytuacji.

Wykorzystaj tę świadomość.

Idziemy po milion / strona 157


Kiedy doskonale znasz problem Twoich klientów i opowiadasz
o tym z przekonaniem, to oni zaczynają wierzyć, że potrafisz
pomóc im go rozwiązać.

A kiedy pomożesz jednemu przedsiębiorcy, ale za to ze


100-procentową skutecznością, to on zacznie Cię polecać
koleżankom i kolegom, którzy mają podobne bolączki i podobną
sytuację życiowo-zawodową.

A nawet jeśli nie będzie polecał Cię aktywnie, to Ty sama będziesz


wiedziała o niebo więcej o tym, jakim ludziom możesz pomóc i gdzie
znaleźć podobnych do niego. I tak zaczniesz swoją podróż
do kolejnych zarobków w sieci.

A ta podróż zawsze zaczyna się od pierwszego zadowolonego


klienta. Nie ma innej drogi.

Moje skojarzenie z hasłem #IdziemyPoMilion -


wspierana przez kobiety uruchamiam milion moich
możliwości, żeby wesprzeć miliony kobiet!
Mava Targosz / www.lisiamatka.pl

Idziemy po milion / strona 158


Na czym się skupić,
jeśli nie na
budowaniu
społeczności?

Nie buduj społeczności. Pomagaj klientom.

Czy uwolniłaś się już od tej męczącej i oblepiającej


Cię nieprzyjemnie myśli o tym, że Twoim pierwszym
krokiem powinno być tworzenie gigabajtów darmowych
treści i budowanie społeczności, ZANIM zaczniesz
zarabiać?

Ufff… no to mamy to.


Jeśli będziesz miała jasny cel finansowy związany z Twoimi własnymi
produktami i usługami sprzedawanymi w sieci, to zdecydowanie
prostsze stanie się zaplanowanie drogi do osiągnięcia tego celu.

Spójrz na poniższe przykłady naszych klientek.

Agnieszka pragnęła stworzyć dla siebie nowe źródło przychodów


w internecie. Postanowiła zainwestować kilka tygodni
w przygotowanie świetnej oferty i poznawanie realnych potrzeb
jej odbiorczyń z grupy na FB, którą prowadzi od dłuższego czasu.
Postanowiła, że chce zapracować na duży zastrzyk gotówki, który
wystarczy jej na kilka kolejnych miesięcy, kiedy nie będzie w ogóle
myślała o pozyskiwaniu klientek. Będzie jedynie pracować z tymi,
które już jej zaufały. Zaprojektowała więc 6-miesięczny program
mentoringowy składający się przede wszystkim ze spotkań
grupowych na żywo w cenie premium (1920 złotych). Planowała
pozyskać 12 uczestniczek, a finalnie zakupu dokonały 24 osoby,
więc uruchomiła 3 grupy po 8 osób każda. Najbliższe pół roku spędzi
z osobami, które udowodniły, że chcą pracować tylko z nią
w tematach, w których pomaga.

Druga Agnieszka pomaga oswoić się z WordPressem i stworzyć


własną stronę WWW bez przekombinowywania. Skoro pomaga
zrobić użyteczną i działającą stronę WWW amatorom, którzy mają
mało czasu na rozwój takiej umiejętności, a do tego WordPress
to oprogramowanie otwarte, które ciągle „żyje” i ma swoje
aktualizacje kilka razy w miesiącu, to postanowiła zaprojektować
kurs online, który będzie sprzedawała raz na kwartał, a sam w sobie
nie będzie długim procesem, lecz kilkutygodniowym kursem. Takie

Idziemy po milion / strona 160


podejście pozwoli jej modyfikować materiały kursowe co kwartał
(wystarczająco często, aby były aktualne i użyteczne), czyli zawsze
przed kolejną edycją. Zapewnia także wsparcie przez pierwsze
tygodnie udziału, a więc niejako mobilizuje kursantów do działania
szybko i bez roztkliwiania się nad każdym elementem strony WWW.
Wie bowiem, że osoby, dla których tworzy kurs, oczekują pomocy
teraz, a nie za rok. Wie również, że potrzebuje kilku czy kilkunastu
klientów co kwartał, aby móc skupić się na ich projektach
i pomaganiu im na poważnie.

Z kolei Edyta pracuje w branży HR. Wywodzi się z korporacji i jest


świetna w organizowaniu procesów rekrutacyjnych i rozwojowych
dla dużych firm i zespołów. Ale w sieci postanowiła stworzyć ofertę
dla mikro- i małych przedsiębiorców, którzy najczęściej nie mają
środków na zatrudnienie HR-owca czy rekrutera, aby rozwijać swój
raczkujący dopiero zespół. Doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli
właściciel małej firmy potrzebuje pracownika, to najczęściej
potrzebuje go „na wczoraj”. Mało kto inwestuje w rozwój zespołu,
kiedy daje sobie radę prowadzić firmę bez niego. Edyta dokładnie
o tym wie, sama jest bowiem przedsiębiorcą. Dlatego projektuje
trening online dla swoich klientów, którzy nie mają kilku tygodni
wolnego czasu na oglądanie setek materiałów wideo o perfekcyjnych
procesach rekrutacyjnych. Potrzebują wiedzy o tym, jak napisać
ogłoszenie rekrutacyjne, gdzie je opublikować, jak prowadzić
rozmowy z kandydatami, jak wybrać spośród nich właściwego
i zatrudnić go zgodnie z prawem. Klienci Edyty nie chcą się uczyć
prawa pracy ani rozporządzeń o RODO. Pragną szybko, legalnie
i skutecznie dowiedzieć się, jak mogą pozyskać pracownika z rynku.

Idziemy po milion / strona 161


Ani Edyta, ani obie Agnieszki nie potrzebują setek klientów i tysięcy
obserwujących w sieci, których będą podgrzewać i karmić
materiałami edukacyjnymi i wizerunkowymi na IG przez
miesiąąąąąąące…

Ich klienci potrzebują wsparcia JUŻ.


TERAZ.

Dlatego dziewczyny muszą stworzyć ofertę właśnie dla takich osób


i zainteresować je swoim rozwiązaniem.

Jeśli będą komunikować się z osobami, dla których stworzyły swoje


rozwiązania (produkty i usługi cyfrowe), w sposób jasny i klarowny,
pokazując wyraźnie, że rozumieją i szanują ich codzienne wyzwania
i bolączki, zamiast wciskać im swoje „genialne kursy online”, to dalej
będą zarabiać z łatwością.

A co Ty bierzesz sobie z tych opowieści?

Jak możesz już dziś poprawić swoją ofertę, aby była lepiej
dopasowana do życia Twojego klienta (a nie do Twoich wyobrażeń
o nim)?

Idziemy po milion / strona 162


Dlaczego prowadzenie
bezpłatnej grupy
na FB może
zmniejszać szanse
na zdobycie klientów?

Przykułyśmy Twoją uwagę tym pytaniem? I bardzo


dobrze!

Kiedyś wystarczyło założyć grupę na FB i publikować


codziennie posty z hasłami „reklamowa środa”
i „inspirujący piątek”, aby w grupie wrzało od komentarzy
i rozmów. Działo się tak w czasach, kiedy na FB
funkcjonowało po kilka lub kilkanaście dużych grup
w każdej branży. A nie tysiące, które powstają każdego
dnia… jak to się dzieje dzisiaj.
Wielokrotnie zachęcamy Cię w niniejszym e-booku do takiego
podejścia do Twoich działań, które uwzględnia eksperymenty i ciągłe
podważanie tego, co wydaje się „prawdą ostateczną” w każdej
dziedzinie. W dobie tak szybko rozwijających się technologii
komunikacyjnych, a także zmieniających się co tydzień
algorytmów serwisów takich jak FB, naprawdę nic nie trwa
wiecznie. Ba! Czasami trwa tylko jeden, krótki sezon.

Podobnie jest dzisiaj z grupami na FB. Jeśli myślisz, że samo


stworzenie grupy i podpięcie jej do Twojego fanpage’a zapewni
Ci stały napływ klientów do Twojego sklepu, to radzę Ci się obudzić
w tej sekundzie.

Po pierwsze − czas
Nawet w czasach, kiedy wystarczyło mieć dobry pomysł na grupę
i sukcesywnie inicjować w niej aktywności, interakcje i wspólne
przedsięwzięcia realizowane przez jej członków − taka praca
zajmowała kilkanaście godzin tygodniowo. Piszę o tym z autopsji,
bo od 2014 roku prowadzę grupy na FB i mam w tym zakresie
praktyczne doświadczenia.

Zaczęłam od grupy Kreatorki w 2014 roku, kiedy uruchomiłam


mój pierwszy e-mailowy kurs online dla kobiet projektujących swoją
przyszłość. Potem była grupa Sięgam Gwiazd, do której przeszły
za mną osoby zainteresowane ożywianiem swoich biznesowych
pomysłów. Ostatnią z grup, którą zresztą możesz znać, jest
#DigitalGirls. To właśnie ona dała początek marce, pod którą dzisiaj

Idziemy po milion / strona 164


działamy z Moniką. W międzyczasie prowadziłam kilkanaście innych
grup − dla kursantek biorących udział w moich programach i kursach
online, a także dużo bardziej kameralne grupy zrzeszające
pasjonatów digital marketingu, zarządzania projektami i wiele
innych.

Kiedy sześć lat temu uruchomiłam pierwszą ze wspomnianych


grup − czyli Kreatorki − była to jedna z pierwszych, prężnie
działających i niezwykle aktywnych grup w krajowym FB.

Nowe osoby napływały bez wielkich akcji promujących. Najczęściej


dowiadywały się o niej od członkiń, które nieraz mówiły, że to jedyne
miejsce na FB, do którego regularnie wchodzą. Ja sama miałam
zwykle wyciągnięte na pulpit mojego smartfona skróty do moich
grup, bo sam feed z reklamami, ciekawostkami z wakacji moich
znajomych, a także kolejne zdjęcia ich kotów… nigdy specjalnie
nie przyciągały mojej uwagi. Ale „moje” grupy uwielbiałam.

Piszę „moje” w cudzysłowie, bo tak naprawdę to one nigdy nie były


moje. Zawsze je zakładałam i przewodziłam im jako liderka, ale nigdy
nie byłam ich najważniejszym ogniwem. Magia Kreatorek, Sięgam
Gwiazd i #DigitalGirls pochodziła z prostego założenia,
że oddawałam odpowiedzialność za te przestrzenie osobom,
które chciały za mną podążać, ale także wziąć swoje życie i czas
spędzony na FB w swoje ręce.

To nie były nigdy grupy, w których centrum byłam ja. W centrum


zawsze były one − członkinie tych społeczności.

Idziemy po milion / strona 165


W czasie największego rozkwitu grupy #DigitalGirls (w latach
2018−2019) prowadzenie jej − a więc organizowanie w środku
wyzwań dla społeczności, zarządzanie projektami, które zainicjowały
członkinie, a także inicjowanie niezliczonych rozmów i branie
aktywnego udziału w tych, które już się w niej toczyły − zajmowało mi
średnio 20 godzin tygodniowo. Dobrze przeczytałaś. To jest połowa
zwykłego etatu, czyli 4 godziny dziennie. A czasami nawet
dodatkowe godziny w weekendy, kiedy analizowałam komentarze
i dyskusje po to, aby wywnioskować z nich, jakie tematy budzą
największe trudności u członkiń grupy i w jaki sposób mogę
im najlepiej pomóc w ich pokonaniu. Byłam znowu „wielkim uchem”,
które wciąż nasłuchiwało, jakie są potrzeby tych kobiet. A kiedy
już wiedziałam, jakie tematy spędzają im sen z powiek, to w kolejnym
miesiącu organizowałam dla nich nowe wyzwanie, które pomagało
oswoić nowe umiejętności, a także zyskiwałam inspirację do mojego
newslettera. Bo zawsze staram się pisać o tym, o czym chcą czytać
moi odbiorcy, a nie o tym, co kręci mnie samą.

Po drugie − jakość
Przez wiele lat byłam twórczynią grup, w których panowała
atmosfera wzrostu, życzliwości i w której nieustannie robiłyśmy
eksperymenty rynkowe. Najczęściej wyglądało to tak, że osoba
planująca wypuścić na rynek swój nowy produkt (kurs, e-book
albo płatne szkolenie) pisała post lub nagrywała krótki live
i prezentowała swoją koncepcję − z prośbą o feedback, wsparcie albo
burzę mózgów. To było genialne! Dzięki stworzeniu niemalże
„inkubatora” dla naszych raczkujących jeszcze pomysłów
biznesowych stałam się matką chrzestną wielu kursów, które

Idziemy po milion / strona 166


Magia Kreatorek,
Sięgam Gwiazd
i #DigitalGirls
pochodziła
z prostego założenia,
że oddawałam
odpowiedzialność
za te przestrzenie
osobom, które chciały
za mną podążać,
ale także wziąć swoje
życie i czas spędzony
na FB w swoje ręce.
Kaśka
#DigitalGirls organizują do dziś w kolejnych edycjach. To jeden
z powodów, dla których nie żałuję ani sekundy zainwestowanej
w rozwój społeczności.

Jednak czasy się zmieniają. A wraz z nimi preferencje naszych


odbiorców. Dziś już nie wystarczy stworzenie grupy na FB, żeby
po kilku dniach zostać uznaną za ekspertkę w swojej dziedzinie
i zyskać grono lojalnych klientów.

» Jesteśmy coraz bardziej zmęczone byciem non stop w sieci,


a z samego FB wręcz uciekamy (wciąż to słyszymy od naszych
kursantek).
» Pragniemy spędzać w serwisach społecznościowych dobry
jakościowo czas (a więc nie nakarmi się nas już fast foodami).
» Chcemy mieć poczucie, że wchodząc do sieci, robimy dla siebie
i naszego biznesu coś wartościowego (a nie tylko scrollujemy feed
i lajkujemy zdjęcia kotów).

To wszystko sprawia, że wielokrotnie obserwujemy rozczarowanie


na twarzach naszych kursantek, które same założyły swoją grupę i już
po kilku tygodniach straciły ochotę na przebywanie w niej. Dzieje
się tak wtedy, gdy opieramy naszą drabinę założeń o niewłaściwą
ścianę − czyli kiedy nie projektujemy wraz z nią doświadczeń, które
mają być udziałem jej członków i nas samych, a które prowadzą
do sprzedaży naszych usług i produktów.

Dziś naprawdę nie wystarczy mieć grupy na FB, aby ludzie sami
do niej wchodzili i byli w niej aktywni, a w krótkim czasie stawali
się naszymi klientami.

Idziemy po milion / strona 168


Jeśli więc myślisz, że podamy Ci tutaj magiczną recepturę
na hulającą grupę na FB, to srogo się rozczarujesz.

Po trzecie − pieniądze
Prowadzenie bezpłatnej grupy na FB może wręcz przeszkodzić
Ci w zarabianiu na swojej wiedzy w sieci. Kiedy tak się stanie?

Oto przepis na klęskę:


» zalewasz ludzi non stop bezpłatnymi, obszernymi treściami,
» organizujesz półtoragodzinne live’y co kilka dni, a kilkudniowe
wyzwania co kilka tygodni,
» udajesz, że niczego nie sprzedajesz, tylko „dzielisz się wiedzą”.

Możesz uniknąć tych błędów.

1 / Nie ukrywaj, że zarabiasz na swojej wiedzy.

Przede wszystkim nigdy nie udawaj, że nie prowadzisz biznes.


Ekspertki i eksperci zarabiają na swojej wiedzy. Kropka. Latami
zdobywane doświadczenie i szlifowane umiejętności nie powinny
być za free.

» Artykuł na 1000 znaków na blogu − tak.


Bezpłatne konsultacje strategiczne − nie.
» Post na IG − tak.
Bezpłatne kursy mailowe co tydzień − nie.
» Podcast raz w tygodniu − tak.
Bezpłatny warsztat grupowy co miesiąc − nie.

Idziemy po milion / strona 169


Tak, wiemy, że to stoi w sprzeczności z tym, co wielokrotnie słyszałaś,
że „content is king”. Pisałyśmy o tym sporo w innych rozdziałach tego
e-booka. Treści są ważne, ale tylko wtedy, kiedy wiesz, do czego mają
doprowadzić odbiorcę, i tylko wtedy, gdy Twój biznes na tym
korzysta.

Mówimy wyraźne i głośne NIE każdej bezpłatnej próbce pracy z Tobą,


która rozmienia na drobne Twój czas i rozmywa wartość, którą
możesz dać, świadcząc swoim klientom płatne usługi najwyższej
jakości.

Wielokrotnie obserwowałyśmy sytuacje, w których ktoś był


rozczarowany, że po bezpłatnym wyzwaniu trwającym kilka dni nie
dochodziło do żadnej sprzedaży. A kiedy bliżej przyjrzałyśmy
się sprawie, to okazywało się, że:

» organizatorka wyzwania opowiedziała o płatnej ofercie dopiero


w piątego dnia trwania wydarzenia, podczas ostatnich minut
swojego 60-minutowego live’a, kiedy oglądało ją zaledwie 5 osób,
» zapomniała o tym, że osoby, które się zapisały, nie dostały od razu
informacji o tym, że wyzwanie prowadzi do płatnego warsztatu,
» autorka wyzwania dała tak wiele treści i wskazówek uczestnikom,
że musieliby wziąć urlop i wyjechać na bezludną wyspę, żeby
je wszystkie przerobić,, a co dopiero zdecydować się na dalszą
współpracę w formie płatnej.

Jeśli coś sprzedajesz, to sprzedawaj.

Idziemy po milion / strona 170


Od razu mów o tym, że masz płatną ofertę, w ramach której
pomagasz indywidualnie albo grupowo, ale zdecydowanie
skuteczniej niż podczas powierzchownego spotkania w trakcie
wyzwania czy transmisji na żywo.

2 / Stwórz 1−2 kanały komunikacji, w których naprawdę


będziesz żywa i obecna, a resztę odpuść.

Jeśli takim kanałem będzie grupa na FB, to konsekwentnie się tego


trzymaj. I traktuj jej członków poważnie.

Nie traktuj jej jako jednego z kilkunastu miejsc, gdzie będziesz


przeklejać te same posty, publikować te same zdjęcia i udostępniać
treści z innych miejsc. Ludzie są bystrzy.

Kiedy zobaczą, że grupa stanowi dla Ciebie tylko kolejny słup


ogłoszeniowy, odejdą i nigdy nie wrócą.

Ja sama odeszłam z wielu grup, gdy autorzy traktowali mnie


jak bezmyślną osobę, która jest z nimi tylko po to, by konsumować
treści podawane wszędzie tak samo.

» IG, FB, LI − to zupełnie inne serwisy, w których odbiorcy


są po coś innego.
» Newsletter, podcast czy blog − to zupełnie inne media,
w których odbiorcy chcą doświadczać czegoś zupełnie innego.

Obserwowałyśmy to wielokrotnie i bardzo Cię przed tym


przestrzegamy. Jeśli napisałaś na swoim fanpage’u świetny post

Idziemy po milion / strona 171


i chcesz się nim podzielić także w innych miejscach, to oczywiście
możesz to zrobić. Ale nie rób tego z każdym kawałkiem treści, który
opublikujesz.

Na pewno wielokrotnie słyszałaś o tym, że w dzisiejszym świecie


odbiorca potrzebuje nie kilku, a kilkunastu kontaktów z Twoją
marką, aby zacząć Cię kojarzyć (a co dopiero coś od Ciebie kupić).

To fakt.

Ale to nie mają być te same, powielane kilkanaście razy treści.

To powinny być treści dopasowane do potrzeb Twoich odbiorców,


które różnią się w zależności od miejsca, w którym oni akurat
przebywają.

Ja sama jestem użytkownikiem IG i LI, ale do pierwszego serwisu


wchodzę najczęściej po inspiracje związane z designem
i copywritingiem, a na drugi wpadam po porady specjalistów
w obszarze zawodowym, kontakty biznesowe i rozmowy branżowe.
Niejednokrotnie spotykam tam tych samych twórców,
ale kontaktujemy się tam w zupełnie innym celu, w innych dniach
i godzinach (!!!). To tak, jakbym chciała w piątkowy wieczór zrobić
clubbing, ale weszła do biblioteki. Czujesz różnicę?

No więc nie funduj takiego rozczarowania swoim odbiorcom.


Uwzględnij to w swojej strategii.

Idziemy po milion / strona 172


3 / Daj im za sobą zatęsknić.

Pozwól im poczuć, jak to jest, kiedy Cię nie ma, a oni naprawdę
potrzebują z Tobą pracować i zapytać Cię o coś, na co odpowiedź
znasz tylko Ty (albo na co tylko Twoja odpowiedź jest dla nich ważna
w tej chwili).

Kilka lat temu, kiedy po 1,5 roku prowadzenia grupy Kreatorki


postanowiłam zorganizować płatne szkolenie dla społeczności,
dzięki któremu uczestniczki mogłyby stworzyć wyróżniającą
się markę i autorskie produkty w sieci (czyli temat wiodący całej
naszej grupy i setek inicjatyw, które w niej realizowałam za free),
jedna z członkiń grupy napisała mi maila: „Kaśka, nie mam pojęcia, co
jeszcze możesz mi dać za pieniądze, bo tak wiele dostałam od Ciebie za
darmo”.

Zabolało.

Przyznam Ci się, że nie byłam wtedy gotowa przeczytać tych słów.


Nie wiedziałam, jak odnaleźć w sobie siłę do postawienia kolejnego
kroku w tym temacie.

Oczywiście, możemy się poklepać po plecach i powiedzieć, że „to był


tylko jeden głos z kilkutysięcznej społeczności” i „nie poddawaj
się, jesteś diamentem”, „jedziesz, dziewczyno”. Ale to nie było takie
proste.

Bo ona miała rację.

Idziemy po milion / strona 173


Przez kilkanaście miesięcy wałkowałyśmy ten temat na każdy
możliwy sposób, organizowałam transmisje live (wtedy dopiero
raczkowały na FB), bezpłatne webinary z wiedzą, łączyłam członkinie
w pary, aby ćwiczyły ze sobą na bezpiecznym gruncie i miały swoje
sparringpartnerki, projektowałam serie bezpłatnych wyzwań,
w trakcie których dawałam taaaaak dużo, iż do dziś dostaję
wiadomości o tym, że ktoś ma materiały z Kreatorki 2015
(czyli mojego pierwszego e-mailowego kursu online) i wciąż z nich
korzysta.

No więc właściwie dlaczego ktoś miałby mi jeszcze płacić za to,


co od miesięcy dostaje ode mnie w hurtowych ilościach za darmo?

Ale najważniejsze pytanie brzmiało inaczej… Skup się mocno.

Czym będzie się różnić praca ze mną w zamkniętej grupie


uczestniczek tego płatnego szkolenia od mojej codziennej,
bezpłatnej i hojnej obecności w bezpłatnej grupie na FB, w której
spędzam co najmniej 4 godziny dziennie?

Na tym pytaniu wyłożyłam się kilka lat temu. Nawet dwukrotnie.


Bo zarówno grupę Kreatorki, jak i Sięgam Gwiazd zbudowałam na
darmowych treściach rozdawanych w ilościach hurtowych i na mojej
nielimitowanej obecności w grupie, która rozmywała całkowicie
wartość, którą daję, kiedy pracuję z kimś blisko. Za pieniądze.

Idziemy po milion / strona 174


Ile kosztuje
wypuszczenie
kursu online
na rynek?

Jesienią 2006 roku byłam z mężem na konferencji


poświęconej e-commerce.

Jednym z warsztatów, który zrobił na mnie największe


wrażenie i wzbudził ogromną ciekawość, był warsztat
prowadzony przez przedstawicieli Allegro. Opowiadali
o tym, że założenie sklepu internetowego jest prostsze
niż założenie konta w banku. Mieli na myśli założenie
profilu sprzedawcy na ich platformie, a nie stworzenie
od zera funkcjonalnego sklepu.
Bo rzeczywiście nawet 14 lat temu założenie konta na Allegro było
banalnie proste, zapewniało Ci możliwość wystawiania produktów
i usług na sprzedaż, a platforma zapewniała Ci niezbędne
funkcjonalności obsługujące cały proces zakupowy.

W tamtym okresie byłam też świeżo po magisterce z zarządzania


i marketingu i miałam w głowie jeszcze więcej przekonań
dotyczących działania w internecie. Na studiach mówili mi,
że rozpoczęcie zarabiania w sieci jest bajecznie proste. Sklep
internetowy nie wymaga bowiem wynajmowania lokalu
stacjonarnego, zatrudniania pracowników itd. Dlatego koszty wejścia
do świata przedsiębiorców w internecie są niższe niż kiedykolwiek
wcześniej.

Żyłam w tym przeświadczeniu bardzo długo.

Kiedy dojrzała we mnie gotowość, aby ruszyć z własną ofertą


biznesową, okazało się, że życie bardzo szybko weryfikuje
te wszystkie założenia.

Tuż po certyfikacji, już jako trenerka biznesu, zaczęłam tworzyć


swoje oferty szkoleń, które mogłabym poprowadzić. Zaczęłam
startować w konkursach ofert organizowanych przez większe firmy
i korporacje. Miałam unikalne kompetencje, świetne referencje,
a do tego moje szkolenia (oraz oferty) były piękne wizualnie, żywe,
aktywizujące i zapadały w pamięć. Ale bardzo szybko doświadczyłam
tego, że dla reprezentantów HR i działu zakupów w dużej firmie liczy
się moja stawka godzinowa, którą sobie wyliczą, dzieląc całość
wynagrodzenia przez… liczbę godzin spędzonych na sali

Idziemy po milion / strona 176


szkoleniowej. Najczęściej wygrywał najtańszy trener (na pewno są na
rynku także inne systemy rozliczeń, ale takie były moje
doświadczenia). I zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle ma sens.
Przecież do 6-godzinnego szkolenia na sali z grupą 12 uczestników
przygotowuję się co najmniej 3 razy tyle czasu. Nawet jeśli mam
już wcześniej opracowany i przećwiczony w działaniu program
szkolenia! A co z materiałami, które projektuję i które zostają
z uczestnikami na wiele miesięcy? (u mnie nigdy nie były to zwykłe
kserówki). Co z sesjami follow up, które niejednokrotnie
się odbywają? A co z odpowiadaniem na maile uczestników
przychodzące do mnie jeszcze długo po szkoleniach?

Zrozumiałam, że dopłacam do tego interesu, i przestałam


pozyskiwać takie zlecenia korporacyjne. Zaczęłam pracować jako
trenerka-freelancerka i podejmowałam tylko takie współprace,
w których czułam, że mogę działać na własnych zasadach.

Nie było ich wiele, ale miałam w końcu etat. Na każde szkolenie
musiałam brać urlop. A chciałam mieć w ciągu roku coś więcej
niż „urlopy szkoleniowe” i móc kiedyś naprawdę wypoczywać.

Po kilkunastu intensywnych miesiącach bycie trenerką na sali


szkoleniowej przestało być dla mnie interesujące. Ale wciąż chciałam
uczyć. Ta potrzeba była tak ogromna, że zaczęłam szukać możliwości
w internecie. Bardzo szybko trafiłam na angielskojęzyczne strony
z ofertami kursów i szkoleń online. To było dla mnie objawienie.
Edukacja online kojarzyła mi się wcześniej ze szkoleniami
e-learningowymi z zasad BHP (wiem, wiem, to wszystko dzięki
kilkunastu latom spędzonym w korporacjach).

Idziemy po milion / strona 177


Miałam słabe skojarzenia: kolejne ekrany z przewijaniem slajdów
czy animacji złożonych z czerstwych clipartów, a na końcu test
wiedzy. Nuuuuudy. „W życiu nie pójdę tą drogą!” − postanowiłam.

Zaczęłam więc przyglądać się moim własnym programom


rozwojowym, które prowadziłam w formule „na żywo”
dla zamkniętych grup uczestników, i szukać możliwości przełożenia
ich na formaty internetowe. Szybko odkryłam, że:

» zamiast spotkania w sali szkoleniowej − mogę użyć Skype’a


(dziś korzystam raczej z ZOOM-a),
» zamiast materiałów papierowych − mogę przygotować bajeczne
pliki PDF (dziś nawet interaktywne do wielokrotnego uzupełniania,
drukowania i archiwizowania),
» zamiast dyskusji na żywo między uczestnikami − mogę
im zaproponować rozmowy na czacie, w grupie na FB
lub w wirtualnych pokojach spotkań,
» zamiast pracy w parach na żywo − mogę zachęcić uczestników
do połączenia się ze sobą indywidualnie przez internet, a potem
wrócić do naszej „wirtualnej sali szkoleniowej i omówić zadania,
» zamiast opowiadać godzinami na szkoleniu na żywo o założeniach
jakiejś techniki czy sposobu − mogę nagrać wideo instruktażowe,
przekazać je uczestnikom do samodzielnego zapoznania
się i poćwiczenia, a w naszej „wirtualnej sali” mogę omówić wyniki
i zachęcić do dzielenia się doświadczeniami.

A te przykłady to przecież tylko fundamenty! Internet oraz wciąż


rozwijające się nowoczesne technologie w edukacji online dają
mi znacznie więcej możliwości. ZNACZNIE WIĘCEJ!

Idziemy po milion / strona 178


Tobie także. Ale o tym już za chwilę.

Zrozumiałam, że szkolenia stacjonarne przestały mnie kręcić i skupię


się tylko i wyłącznie na internecie. Bo poza nowoczesnymi
technologiami ma także wiele innych zalet. A ponieważ chciałam
pracować i rozwijać się w otoczeniu innych przedsiębiorców,
to wiedziałam, że nie mam co liczyć na to, że takie osoby przyjadą
na spotkanie ze mną z drugiego końca kraju czy świata. Ale na
włączenie kamerki tam, gdzie akurat przebywają, na godzinkę
spotkania warsztatowego ze mną − mogę liczyć jak najbardziej.

I tak to się u mnie zaczęło.

W mojej głowie wybrzmiewały wciąż przekonania, że założenie


firmy internetowej jest tanie. Można przecież korzystać z setek
darmowych narzędzi − skrzynka e-mail, Skype, WhatsApp
(komunikator internetowy), YT (transmisje na żywo, kanały
tematyczne), FB (grupy, live’y), WordPress (system zarządzania
treścią zaprojektowany do obsługi stron internetowych), Trello
(interaktywna tablica do pracy zespołowej), dziesiątki wtyczek,
aplikacji i dodatków do powyższej listy, a także ocean innych
możliwości, które powstają każdego dnia.

Kiedy patrzę na to wszystko, to nawet teraz wpadam w wir myśli,


które podpowiadają, że zarabianie w sieci może być „za darmo”.

Ale nie jest.

Idziemy po milion / strona 179


To nie narzędzia i aplikacje sprawiają, że zarabiasz w sieci.

To Twoja wiedza przetworzona na cyfrowe produkty i usługi może


Ci pomóc zarabiać.

Twój czas.

Twoja energia.

Twoja cierpliwość.

Twoje relacje z innymi ludźmi.

Powyższa lista wciąż wydaje się „bezkosztowa”, bo ciężko przeliczyć


na pieniądze coś nie zawsze mierzalnego albo niedocenianego
(jak na przykład Twój czas).

Dlatego, aby ta lista inwestycji była bardziej kompletna, dodajmy


do niej tematy, o których zwykle się nam nie mówi na starcie,
a bez których bardzo ciężko jest stworzyć jakikolwiek produkt
lub ofertę cyfrową samodzielnie.

#IdziemyPoMilion to sięganie gwiazd.


A konkretniej spełnianie swoich marzeń na każdej
płaszczyźnie i życie tak, jak chcę, w wolności.
Brygida Gołębiewska / www.hertraveldreams.com

Idziemy po milion / strona 180


Pisanie
Jedną z najważniejszych kompetencji przedsiębiorcy jest
umiejętność wyrażania swoich myśli i pomysłów w postaci słów. Jeśli
w liceum nie cierpiałaś polskiego albo do dziś masz kłopot
z napisaniem tekstu dłuższego niż SMS do przyjaciółki, to masz
prze… nad czym pracować. I to bardzo.

Jeśli myślisz, że możesz już na starcie prowadzenia biznesu oddać


wszystko, co jest związane z pisaniem, agencji lub copywriterowi,
to z dużą dozą prawdopodobieństwa stracisz mnóstwo czasu,
nerwów i klientów (a więc i pieniędzy!).

Mamy w tej kwestii wspólne stanowisko z Moniką. Bardzo silne


stanowisko! Jesteśmy absolutnie przekonane, że zlecić pisanie
swoich treści komuś innemu możesz tylko wtedy, kiedy Twój
biznes prosperuje od dłuższego czasu, kiedy wiesz
(a nie gdybasz), skąd i po co przychodzą Twoi klienci, gdy znasz
ich pragnienia i bolączki lepiej od nich samych i nazywasz
je ich słowami. Taka świadomość drugiego człowieka nie przychodzi
sama ani nie można jej kupić na żadnym szkoleniu czy dostać
w trakcie godzinnych konsultacji ze specjalistą.

Naprawdę.
W tej kwestii nie ma żadnej drogi na skróty.

Copywriter, strateg czy agencja content marketingowa mogą


Ci pomóc dopiero wtedy, kiedy dokładnie wiesz, jakie treści, jakie ich
formaty, jaka ich częstotliwość czy klimat trafiają w serca Twoich

Idziemy po milion / strona 181


klientów. Dopóki się tego nie dowiesz, nie zatrudniaj nikogo,
kto obiecuje, że to zrobi ZA CIEBIE.

Monika opowiadała Ci już o tym, jakie skutki miało zatrudnienie


przez nią stratega, zanim sama zdecydowała, na czym chce się skupić
w swoim biznesie. Takich decyzji nie da się oddelegować innym
ludziom. Nawet najlepszym specjalistom. Bo zaprojektują
rozwiązanie tak ogólne, iż Twoi klienci nie poczują, że jest stworzone
dla nich. A w takiej sytuacji − nie będziesz zarabiać.

Pisanie może Ci się kojarzyć z tworzeniem bloga albo


specjalistycznych artykułów na Twoją stronę WWW (np. do zakładki
„baza wiedzy”). Jednak pisanie to dużo więcej.

Pisanie w Twoim biznesie to także:

» treści na Twoją stronę z ofertą i całą stronę biznesową,


» treści Twoich e-maili marketingowych, promocyjnych,
transakcyjnych i budujących relacje (np. newslettery, sekwencje
powitalne),
» treści Twoich reklam na FB, IG, LI (tytuły, CTA, teksty główne
postów),
» treści Twoich materiałów kursowych i szkoleniowych (slajdy,
prezentacje, przewodniki i workbooki, zawartość platform
kursowych),
» treści Twoich produktów cyfrowych (kursy, szkolenia, warsztaty,
e-booki, subskrypcje, webinary, wideo i podcasty − bo każdą porcję
contentu warto dobrze opisać i zaprezentować),

Idziemy po milion / strona 182


» treści w Twoim SEO (nagłówki, słowa kluczowe, esencjonalne
streszczenia i podsumowania artykułów lub stron),
» treści Twoich postów w social mediach (każde słowo, które tutaj
publikujesz!),
» treści Twoich opisów na Stories, rozmowy w DM, na Messengerze
i w każdym innym komunikatorze,
» treści Twojego bio, portfolio, a także wszystkich wypowiedzi
publicznych,
» wreszcie treści Twoich e-maili, które każdego dnia wysyłasz
do partnerów biznesowych, potencjalnych klientów, lojalnych
odbiorców i znajomych z branży.

Mogłybyśmy tak jeszcze długo, ale podałyśmy Ci chyba


wystarczająco sporo argumentów za tym, abyś przestała myśleć,
że bez pisania Ci się upiecze.

I zauważ, że nie opisałyśmy tutaj specjalistycznych kompetencji


związanych ze storytellingiem, copywritingiem i webwritingiem
(bo pisanie do sieci i tworzenie innych materiałów promocyjnych
to dwie zupełnie różne kwestie).

Wszystkie te umiejętności możesz w pewnym momencie zapragnąć


rozwijać lub zgłębiać.

Na naszej liście jest tylko to, co niezbędne,a nie wyższy poziom


wtajemniczenia.

Idziemy po milion / strona 183


Empatia
To nie jest poradnik psychologiczny, więc nie będę definiować takich
pojęć. Ale opowiem Ci, jak rozumiem empatię w biznesie.

To Twoja umiejętność zrozumienia klientów, którym chcesz


służyć.

Jeśli chcesz stworzyć własną markę, bazując na własnych


doświadczeniach, wiedzy, a także twarzy, to nie możesz udawać,
że nie interesujesz się życiem swoich klientów, ich problemami
i potrzebami. Bo modele biznesowe mające w swoim centrum kursy
online zawsze stoją na fundamentach związanych
z niezaspokojonymi potrzebami odbiorców.

Kiedy piszę „kursy online”, to mam na myśli bardzo szeroką kategorię.

Nasze klientki i my same często eksperymentujemy


i w ramach naszych kursów łączymy bardzo różne formaty treści
oraz doświadczeń, np.:

» materiały do czytania, słuchania i oglądania


(PDF, wideo, podcasty),
» warsztaty grupowe i mastermindy,
» coaching, doradztwo, poradnictwo i wiele innych.

Idziemy po milion / strona 184


Kursy online mogą odbywać się w przestrzeni wirtualnej
na różne sposoby:

» podczas spotkań na żywo (live, ZOOM, Skype),


» podczas pracy grupowej (Slack, Trello, grupa na FB),
» podczas pracy indywidualnej (zeszyty ćwiczeń, zadania
wdrożeniowe) i wiele innych.

Kursy online mogą pełnić także różne funkcje w życiu Twoich


klientów:

» edukacja,
» rozwój osobisty i zawodowy,
» przeprowadzanie ludzi przez procesy transformujące
ich życie i inne.

Dlatego nie zaczynaj nigdy


Ani Monika, ani ja nie tworzenia kursu czy
podpowiemy Ci, jaki format, innego produktu od pytań
kształt lub długość powinien o format, kształt, długość.
mieć Twój kurs online czy usługa Zacznij od pytania:
dla klientów. Zupełnie inaczej „czego NAPRAWDĘ
będziesz świadczyć swoje potrzebuje mój płacący
wsparcie w kursie online na temat klient?”.
stawiania stron WWW, a zupełnie
inaczej w transformującym życie I daj mu właśnie to.
programie mentoringowym
z elementami duchowości.

Idziemy po milion / strona 185


Uczenie się
Dziewczyny z naszej społeczności często interesują się wieloma
tematami. Mówimy o sobie „multipasjonatki”. Czytamy kilka książek
naraz. Słuchamy podcastów w kolejce u dentysty, w korkach, a także
podczas sprzątania łazienki. Dołączamy do kilku kursów online
jednocześnie − najlepiej z kilku różnych dziedzin. A kiedy zaczynamy
rozwijać nasze marki i biznesy, to od nadmiaru możliwości
rozwojowych może się zakręcić w głowie. Znasz to uczucie?
No właśnie…

Bo widzisz, uczenie się samo w sobie przychodzi nam łatwo.


Gorzej jest z wdrażaniem w życie nowej wiedzy.

A bez sprawdzenia w praktyce nowo poznanych technik


czy sposobów, bez weryfikowania „czy to się sprawdzi u mnie?” −
nie ma prawdziwego rozwoju.

Osoby, które przemykają tylko przez nasze live’y czy webinar, nieraz
nazywam „turystkami rozwojowymi”. Określam tak odbiorczynie,
które skaczą po różnych kanałach i nigdzie nie zagrzewają miejsca.
Jest w końcu tyle podcastów do odsłuchania, tyle darmowych
PDF-ów do pobrania, tyle bezpłatnych treści do wchłonięcia, że życie
wydaje się za krótkie.

Dlatego też biorą udział w każdym wyzwaniu na IG (ale tylko patrzą,


scrollują). Są też członkiniami 267 grup na FB, ale nigdy się nie
odzywają (no może czasem skomentują czyjś post).

Idziemy po milion / strona 186


Oczywiście nie ma nic złego w robieniu researchu, sprawdzaniu,
co ciekawego w nowym kanale na YT piszczy, dowiadywaniu
się, jak zupełnie nowa funkcja w Canvie może odmienić życie albo
jak planowanie postów na IG sprawi, że nasz feed będzie wyglądał
oszałamiająco. Ale...

» jeśli z tych wiecznych poszukiwań nie wynika nic konkretnego


dla tej osoby…
» jeśli żadna z poznanych nowości nie zostanie wdrożona w życie
i choćby sprawdzona…
» jeśli żaden z pobranych darmowych PDF-ów, raportów rynkowych
czy e-booków nie zostanie nawet otwarty…

...to taka osoba się nie rozwija tak naprawdę. Wchłania nowe treści,
archiwizuje kolejne pliki na dysku, ale jeśli nie używa nowej wiedzy
i nie analizuje nowych informacji pod kątem zastosowania
ich w swoich projektach, to traci czas i tylko pozornie uczy się czegoś
nowego.

I proszę, nie zrozum nas źle. Lubimy „turystki rozwojowe”. Zawsze


serdecznie zapraszamy je do słuchania naszych podcastów
czy live’ów na fanpage’u. Mają otwarte zaproszenie do poznawania
nas z bliska w różnych publicznych formatach, które tworzymy.
Ale na pewno nie mamy dla nich miejsca w naszych programach
i kursach, ponieważ tam spotykamy się z osobami, które chcą
podejmować akcję, a nie tylko być obserwatorkami.

Przedsiębiorca to ktoś, kto uczy się w działaniu.

Idziemy po milion / strona 187


Kursant nie płaci
za to, aby przejść
razem z nami przez
całą naszą ścieżkę
edukacji,
certyfikacji
czy doświadczeń
zawodowych.
On chce rozwiązać
dzięki nam swój
problem,
a nie zrobić z tego
tematu doktorat.
Kaśka
Dlatego jako twórczyni kursów online, które pomagają innym
ludziom zmienić ich życie, a Tobie − świetnie zarabiać, musisz
wzmocnić w sobie postawę eksperymentatorki i uczennicy.

Eksperymentowanie to nic innego jak podejmowanie prób


i wyciąganie z nich wniosków.

Pisałyśmy tu o tym już nie raz.

Najważniejsze to ciągle sprawdzać, weryfikować, podważać to,


co Ci się wydaje w prawdziwym świecie.

Dlatego:

» nie zamykaj się na kilka miesięcy w sypialni, aby stworzyć swój


genialny kurs, zanim nie będziesz pewna, że są na niego klienci,
» nie nagrywaj kilkudziesięciu godzin wideo do 16 modułów
warsztatu online, zanim nie będziesz pewna, że Twoi kursanci
chcą się uczyć właśnie w takiej formie,
» nie wydawaj kilku tysięcy na platformę kursową czy
zaawansowane mechanizmy na Twojej WWW, zanim nie będziesz
pewna, że w ogóle chcesz robić kursy i szkolenia online (bo jak
wiemy − to wcale nie jest oczywiste).

Eksperymentowanie uratowało mój tyłek wielokrotnie.


Po pierwszych próbach, które zakończyły się twardym lądowaniem,
postanowiłam kolejne podejmować na mniejszej skali i uczyć
się szybciej.

Idziemy po milion / strona 189


Bo widzisz, wprowadzanie zmian w Twoim projekcie jest najtańsze
na początku prac. To tak jakbyś po remoncie generalnym swojej
kuchni podjęła decyzję o tym, że piekarnik stanie jednak obok
lodówki, a nie przy oknie. Im szybciej podejmiesz taką
fundamentalną decyzję, tym wprowadzenie jej w życie będzie
tańsze (a także mniej pracochłonne, frustrujące i męczące).

Dlatego zawsze zachęcamy nasze klientki do tego, aby sprawdzały


kluczowe założenia, na jakich bazuje ich kurs online − jak najszybciej.
Tylko w taki sposób możemy uniknąć wielu rozczarowań
i ogromnego marnotrawstwa.

Ale to nie wszystko! Jest jeszcze jedno wyzwanie, przed którym


osoby chcące zacząć zarabiać na swojej wiedzy w internecie stają
najczęściej. To „klątwa wiedzy”. Nazywamy tak zjawisko polegające
na tym, że skoro jestem specjalistką w danej dziedzinie i zjadłam
na niej zęby, pracując latami na swoje doświadczenia, to mam
tendencję do traktowania klientów tak, jakby startowali z mojego
miejsca / poziomu i byli w stanie dokładnie zrozumieć, o czym
mówię.

A prawda jest taka, że jeśli mówisz specjalistycznym językiem,


to zrozumie Cię tylko drugi specjalista.

Dlatego tak ważne jest poznawanie z bliska naszych odbiorców


i dopasowanie treści i formy do ich poziomu wiedzy i gotowości do jej
wdrażania w życie.

Idziemy po milion / strona 190


Także przez „klątwę wiedzy” bardzo trudno jest nam często dokonać
wyboru co do zawartości kursu online, aby nie dać odbiorcom
za dużo. To bardzo częsta pułapka, w którą wpadamy. Wydaje
się nam, że musimy w kursie przekazać wszystko, co wiemy.

A przecież nasz kursant nie płaci za to, aby przejść razem z nami przez
całą naszą ścieżkę edukacji, certyfikacji czy doświadczeń
zawodowych. On chce rozwiązać dzięki nam swój problem,
a nie zrobić z tego tematu doktorat. Pomyśl o tym za każdym razem,
gdy będziesz pisać setną stronę workbooka do swojego kursu!
Tutaj zawsze powinna Ci się zapalić lampka ostrzegawcza:
„Czy kursant na pewno potrzebuje tego wszystkiego, aby dojść
z punktu A do punktu B?”.

Ostatnim elementem Obserwujemy to bardzo często,


układanki jest Twoja kiedy do naszych programów
otwartość na wchodzenie mentoringowych dołączają
w rolę ucznia. ekspertki i doświadczone
specjalistki, które z jednej strony
Tak trudno jest nam, wiedzą, że czegoś nie wiedzą
specjalistkom, przyznać (dlatego wykupiły dostęp do
się, że czegoś nie wiemy naszego wsparcia w programie),
i że same wciąż jeszcze się ale z drugiej strony z ogromną
czegoś uczymy. trudnością przychodzi
im przyjmowanie feedbacku
Jeśli w swojej dziedzinie albo wskazówek, które przeczą
osiągnęłaś szczyty i jesteś ich intuicji (zbudowanej
przyzwyczajona, że ludzie na praktyce w ich dziedzinie).
proszą Cię o radę, słuchają

Idziemy po milion / strona 191


Twoich wskazówek, to możesz mieć trudność w wejściu w buty
osoby uczącej się w dziedzinie innej niż Twoja.

Zawsze zachęcamy wtedy do małych eksperymentów


i przetestowania tego, czego się dowiedziały − na małej skali,
np. podczas kameralnego warsztatu − zanim zaczną wdrażać w życie
nową wiedzę, organizując kurs online dla setek ludzi.

Możesz się zastanawiać, co to wszystko robi w rozdziale o tym,


ile kosztuje wypuszczenie kursu online na rynek.

Bardzo dużo!

Wiele naszych klientek, zanim stworzy prosty kurs lub uruchomi


swoją listę kontaktów mailowych, inwestuje setki, a nawet
tysiące złotych w dokształcanie się w powyższych obszarach.

My, kobiety, bardzo często wątpimy w nasze umiejętności, a dzieje


się tak najczęściej wtedy, gdy nie mamy dowodów
na ich skuteczność w działaniu.

Jeśli więc tylko chłoniesz nową wiedzę, wykupujesz kolejny kurs,


książkę czy szkolenie, ale nie robisz nawet małego użytku
z tej wiedzy, to tracisz. Tracisz życie.

Zastanów się więc, jakie umiejętności z powyższej listy warto


rozwinąć. Ale nie utknij w tym „uczeniu się” na wieki. Twoi klienci nie
chcą czekać.

Idziemy po milion / strona 192


Świat potrzebuje tego, co masz do przekazania − dzisiaj.
Nie chce idealnego kursu ani perfekcyjnego maila.
Chce Ciebie.

Długo mi zajęło dochodzenie do tej pewności, w czym naprawdę


pomagam innym ludziom za pośrednictwem internetu. Ale ta
świadomość nie zalała mnie niczym fala weny twórczej pięknej
lipcowej nocy, lecz przyszła dzięki działaniom, które podjęłam. Tylko
dzięki działaniu dowiesz się, w czym jesteś naprawdę dobra
(i niekoniecznie będzie to coś, w czym zdobyłaś kolorowy certyfikat
powieszony nad Twoim biurkiem).

Wypuszczenie na rynek Twojego własnego kursu online będzie więc


sporo kosztowało − sporo czasu, sporo inwestycji w niezbędne
umiejętności, a tak naprawdę to najwięcej pracy nad sobą.
Narzędzia, aplikacje czy sprzęt − to pikuś przy powyższym. Możesz mi
wierzyć.

Sprzęt w tworzeniu
kursów online
Tak naprawdę to mogłabyś wypuścić na rynek swój kurs, mając
tylko smartfona. I to wcale nie najnowszego ajfona za kilka tysięcy
złotych, ale zwykłego smartfona z kamerą i mikrofonem (czyli piszę
tutaj o dowolnym modelu). Kiedy uświadomisz sobie, że jakość
dźwięku i obraz, który możesz zarejestrować dowolnym smartfonem,
jest wystarczający do tego, by stworzyć materiały kursowe
lub warunki do rozwoju ze swoimi klientami, to poczujesz ulgę.

Idziemy po milion / strona 193


Większość naszych klientów nie potrzebuje superprofesjonalnych
nagrań wideo mozolnie przygotowanych w wynajętym studiu
nagraniowym z zatrudnionym dźwiękowcem, scenarzystą i osobą
montującą materiał. Twoi klienci będą pracować z Twoim
materiałem cyfrowym najprawdopodobniej właśnie za pomocą
swojego smartfona, więc wystarczy Ci ten sam sprzęt, by świadczyć
im swoje usługi i dostarczać produkty.

Jeśli już stworzysz prototyp swojego kursu i potwierdzisz, że to strzał


w dziesiątkę (czyli sprzedasz go i dostarczysz pierwszym
zadowolonym klientom), to przyjdzie czas na profesjonalizację tego
produktu. Dopiero wtedy mogą Ci się przydać dodatkowe sprzęty, tj.:

» laptop (z oprogramowaniem, tj. najprostszy edytor tekstu),


» zewnętrzna kamera (mocowana na monitorze
lub na oddzielnym statywie),
» zewnętrzny mikrofon (stojący na biurku albo przypinany
do kołnierza).

Sporo naszych kursantek czuje onieśmielenie na samym początku


pracy nad swoim kursem właśnie z powodu technologii.
Zauważyłyśmy, że my, kobiety, często mamy mało wspierające
przekonania w głowie, które podpowiadają nam, że technologie są
trudne, niedostępne i przeraźliwie drogie. Nic z tych rzeczy. Sama
zobacz dalej…

Monika od lat tworzy i sprzedaje swoje kursy online, korzystając


tylko i wyłącznie ze swojego laptopa z wbudowaną kamerą
i mikrofonem. Jakość dźwięku jest wystarczająca, aby nagrywać

Idziemy po milion / strona 194


także profesjonalne materiały audio, a jakość obrazu jest
wystarczająca, aby organizować live’y, webinary sprzedażowe
i prowadzić warsztaty na żywo z naszymi kursantkami.

Narzędzia i aplikacje
w tworzeniu kursów
Najważniejsze jest to, abyś potrafiła dostarczyć swój produkt
do klienta, a także przyjąć od niego wpłatę.

Dlatego w naszym przekonaniu absolutne minimum, które jest


zarazem wystarczające, to:

» narzędzie pozwalające przyjąć wpłatę od klienta − masz tu wiele


możliwości − od podania klientowi numeru konta bankowego w
mailu, poprzez proste przyciski typu PayPal i przyjmowanie wpłat
przez tę platformę, aż po wielofunkcyjne sklepy internetowe,
» narzędzie pozwalające przesłać klientowi produkt −
i tutaj możesz rozważyć rozwiązania takie jak:

- wysłanie klientowi maila zawierającego link do pobrania pliku,


- grupy na FB pełniące funkcję forum dyskusyjnego i wymiany
doświadczeń, w których publikujesz swoje materiały lub
prowadzisz transmisje na żywo,
- proste strony WWW z hasłem znanym tylko klientowi,
- profesjonalne platformy kursowe lub...

Idziemy po milion / strona 195


» narzędzie pozwalające świadczyć usługę online −
w tym przypadku także możesz przebierać w opcjach całkowicie
bezpłatnych, jak i płatnych:

- komunikatory typu Skype, Google Meet czy Facebook Rooms,


- aplikacje do organizowania spotkań 1:1 oraz warsztatów
grupowych, tj. ZOOM, WebinarJam, ClickMeeting,
- platformy z wewnętrznymi forami dyskusyjnymi czy marketplace.

I tutaj podobnie jak w przypadku sprzętu − dopiero kiedy będziesz na


etapie profesjonalizacji swojej oferty online, zacznij myśleć
o płatnych narzędziach z wieloma funkcjami. Na początek nie musisz
inwestować nawet złotówki.

Kaśka przez cały 2020 rok korzystała z bezpłatnego planu taryfowego


w aplikacji MailerLite, którą wykorzystywała do e-mail marketingu −
a wiesz już, że kanał komunikacji i sprzedaży, jakim są e-maile,
od zawsze był fundamentem w procesie pozyskiwania przez
nią klientów.

Jak to możliwe? Płatne plany rozpoczynają się od 1000


subskrybentów w bazie. Kaśka robiła co kilka tygodni „czystki”
na liście i usuwała z niej osoby, które nie otwierały jej maili. Dzięki
temu przez wiele miesięcy nie przekroczyła bezpłatnego limitu.

Idziemy po milion / strona 196


Szybki rzut oka na liczby
Chcesz wiedzieć, ile konkretnie kosztowało mnie wypuszczenie
na rynek pierwszego kursu online w 2015 roku?

» kilkadziesiąt godzin mojego czasu po pracy na etacie


i weekendowego. W tamtym okresie mojego życia to czas
był walutą, w której przeliczałam moje zaangażowanie i inwestycje
w obecność w sieci,
» 3150 zł wynagrodzenia dla webmastera, który stworzył mój
pierwszy e-sklep z funkcjonalnością platformy kursowej
(wtedy wydawało mi się, że tego potrzebuję).

Nie korzystałam wtedy z żadnych płatnych rozwiązań ani aplikacji.

Miałam sklep WooCommerce na WordPressie z kilkoma zmianami


napisanymi przez programistę, aby wyświetlanie moich produktów
wiedzowych było inne niż widok zakupów, które robię w sklepie
obuwniczym online.

Dziś wiem, że zupełnie tego nie potrzebowałam (ani ja, ani moje
kursantki), ale to była ważna inwestycja, bo zyskałam dostęp
do webmastera i bardzo dużo nauczyłam się od niego w trakcie
naszej współpracy. Przyjaźnimy się do dziś.

Moje kolejne kursy online wymagały ode mnie większych inwestycji


− w kolejnych latach do realizacji moich warsztatów grupowych
włączałam bardziej zaawansowane technologie, np.:

Idziemy po milion / strona 197


» zakupy licencji na programy, tj. ZOOM, WebinarJam czy wtyczki
do automatycznego wystawiania faktur w moim sklepie
internetowym,
» zakupy profesjonalnych zdjęć i ilustracji ze stocków,
tj. Depositphotos,
» zakupy profesjonalnych usług, tj. usługi księgowe,
usługi prawne, usługi wsparcia technicznego,
» zakupy materiałów edukacyjnych, koszt drukowania materiałów
fizycznych i wynajęcia sal na szkolenia stacjonarne oraz wiele
innych.

Te wszystkie inwestycje pojawiały się sukcesywnie,


kiedy testowałam nowe rozwiązania i modele zarabiania:

» w platformę zawierającą funkcjonalność przyjmowania płatności


cyklicznych zainwestowałam dopiero wtedy, gdy w mojej ofercie
pojawiła się subskrypcja (i bez obsługi wpłat automatycznych
nie dałabym sobie rady),
» w oprogramowanie do organizowania profesjonalnych webinarów
− w WebinarJam zainwestowałam dopiero po kilku latach, kiedy
to zastąpiłam tym rozwiązaniem wcześniejsze bezpłatne formy
organizowania takich warsztatów.

Wcześniej organizowałam webinary i grupowe warsztaty zamknięte


na dwa sposoby (nie wydając nawet złotówki):

» transmisja LIVE w zamkniętej grupie na FB lub


» transmisja na żywo ustawiana w bezpłatnym programie OBS
Studio, streamingowana na moim kanale na YT i następnie

Idziemy po milion / strona 198


„zagnieżdżana” na mojej stronie WWW (wiem, że na początku
to może brzmieć jak opis technologii ze Star Treka,
ale w rzeczywistości działa tak większość osób rozwijających
swoje biznesy online, więc przyzwyczajaj się).

A wiesz, ile kosztowało wypuszczenie na rynek programu #SHIFT


cztery lata po moim pierwszym kursie online, kiedy moje działania
były już w pełni profesjonalne i kiedy doskonale wiedziałam, czego
potrzebuję, a co jest zbędne?

» kilkadziesiąt tysięcy złotych na usługi prawne, księgowe, wirtualną


asystę, fotografa, platformę kursową, oprogramowanie Office 365
i Adobe,
» 8241 złotych na certyfikowany kurs Digital Marketing
Strategy & Planning (akredytowany przez Digital Marketing
Institute) oraz kilka tysięcy złotych na inne kursy specjalistyczne,
» 7320 złotych na wydruk i dostarczenie mojej autorskiej publikacji
dla kursantek, czyli #SHIFT Plannerów,
» 4014 złotych na zakup laptopa gamingowego (bo wreszcie
nie zawiesza się, kiedy pracuję równocześnie nad grafikami
w Photoshopie i Illustratorze, włączając OBS Studio i Audacity
do rejestracji dźwięku lub ekranu),
» 718 złotych na zakup tła fotograficznego i lamp studyjnych
(aby dobrze oświetlać to, co ma być widoczne w kadrze, kiedy
prowadzę live lub webinar).

Policzyłam przed chwilą, że to około 42−44 tysiące złotych.

Idziemy po milion / strona 199


W obu przypadkach prowadziłam działalność gospodarczą,
a więc do powyższej puli, dla pełnego rachunku, trzeba dodać jeszcze
podatki i składki do urzędów, które płaciłam jako przedsiębiorca.

Zauważ, że w powyższym zestawieniu nie ma ani złotówki wydanej


na reklamy i płatną promocję moich treści w internecie. Wszystkie
klientki do obu opisanych kursów pozyskiwałam w sposób
organiczny − angażując w to mnóstwo czasu i energii.

W tej chwili, działając z Moniką, powyższe zestawienie trzeba


powiększyć o koszty płatnej reklamy, kolejne roczne abonamenty,
które płacimy m.in. za licencję na platformę kursową, system
do e-mail marketingu, aplikacje do quizów, webinarów, deadline
timery, a także opłaty za banki zdjęć i kolejne szkolenia
specjalistyczne.

Czy Ty także musisz wydać kilkadziesiąt tysięcy złotych


na stworzenie swojego kursu online?

Do stworzenia pierwszej wersji kursu możesz nie potrzebować nawet


złotówki. Tak było w przypadku Moniki. Również koszt wypuszczenia
jej drugiego kursu online − Marka z duszą − był niewielki,
bo nie przekroczył 1500 złotych, a sam kurs zarobił w pierwszej edycji
ponad 17 tys. złotych.

Pamiętaj jednak, że kiedy będziesz chciała sprofesjonalizować Twoją


ofertę i dostarczyć klientom niezapomnianych doświadczeń, czeka
Cię wiele inwestycji. Dokładnie tak samo, jak w przypadku każdego
innego biznesu w dowolnej branży.

Idziemy po milion / strona 200


Dlaczego e-book jako
pierwszy produkt
online to najczęściej
bardzo kiepski
pomysł?

Mojego pierwszego e-booka kupiły 2 osoby.

I to nie była moja siostra ani mama, więc pozyskałam


prawdziwe 2 klientki. Wow! Cele sprzedażowe miałam
jednak nieco większe. Plan był taki, że po ogłoszeniu
światu, że mam e-booka, rzuci się na niego co najmniej
200 osób do końca miesiąca.

Ale zacznijmy od początku.


Był kwiecień 2016 roku.
Podjęłam trudną decyzję o zamknięciu projektu, który wiele dla mnie
znaczył, i skupieniu się tylko na swojej działalności.

Jednym z pierwszych poważnych przedsięwzięć, które podjęłam


już pod własną marką, był kurs online Realizuję pomysły dla osób
chcących ruszyć z miejsca ze swoimi projektami.

(O tym, jak pierwsza edycja tego kursu w ogóle się nie sprzedała
możesz posłuchać w naszej rozmowie >>> TUTAJ. A teraz skupię się
tylko na ciągu dalszym tej opowieści dotyczącym e-booka).

Kurs trwał dokładnie 7 długich, wakacyjnych tygodni. Ponieważ


w trakcie tego projektu cały czas pracowałam na etacie, to materiały,
warsztaty i maile dla kursantek przygotowywałam podczas urlopu
oraz w weekendy.

Ten temat był moją wielką pasją, więc czas wolny bardzo mocno
mieszał mi się wtedy z czasem pracy. To był pewnie jeden z głównych
powodów, dla których do dziś kojarzę czas realizacji tego kursu jako
mocno angażujący.

W sierpniu, po zamknięciu grupy kursowej, miałam tony notatek.


Pracując intensywnie z kursantkami, dowiedziałam
się naprawdę wiele o projektach, które chciały realizować,
o ich blokadach twórczych, obawach, wyzwaniach, sprawach, które
spowodowały, że do tej pory nie ruszyły z miejsca, a także o ich
silnych i głębokich motywacjach, dzięki którym wreszcie jednak
zaczęły działać.

Idziemy po milion / strona 202


Podjęłam wtedy 3 ważne decyzje:

» nie zorganizuję kolejnej edycji tego kursu,


» z materiałów kursowych i moich wniosków stworzę
płatnego e-booka,
» kolejny mój kurs będzie dotyczył tylko 1 z 7 modułów,
który przysporzył najwięcej przełomów w drodze
do realizacji pomysłów.

Najważniejszy mój wniosek dotyczył tematyki kursu. Problem, który


kurs miał pomóc rozwiązać, czyli „zrealizowanie swojego pomysłu”,
był tak szeroki, że w zasadzie każdy mógł pod nim wyczytać
coś innego. I tak też się stało. Z ankiet startowych wynikało jasno,
że przyciągnęłam na pokład osoby, które chciały: założyć swoją
działalność gospodarczą, rozhulać biznes szkoleniowy, stworzyć
piękny projekt nowego domu, uruchomić bloga z poezją, a także
uruchomić projekt o życiu w stylu zen. Sama widzisz, jak wielką
różnorodnością charakteryzowały się wyzwania moich kursantek.

Prowadzenie kursu dla tak różnorodnej grupy, mającej tak


różnorodne oczekiwania, było ogromnie energochłonne.
Wiedziałam już, że kolejne moje kursy będą zaprojektowane
zdecydowanie dla wąskiej niszy, a nie dla tak szerokiego grona
klientek.

Nie chciałam jednak zmarnować materiałów kursowych, które


przygotowałam, i stąd pomysł na wydanie ich w formie e-booka.
Przewodnik, który napisałam dla kursantek, cieszył się największym
powodzeniem w całym moim projekcie (bijąc na głowę moje nagrane

Idziemy po milion / strona 203


wcześniej, kilkugodzinne materiały wideo, których przygotowanie
zajęło mi najwięcej czasu), dlatego to właśnie na nim postanowiłam
oprzeć mój projekt e-booka.

Od razu zabrałam się do pracy. Połączyłam wszystko, co było ważne


w kursie, z elementami, które omawiałyśmy z kursantkami podczas
warsztatów na żywo oraz moimi własnymi notatkami, które robiłam
po analizie ankiet startowych i ewaluacyjnych. Miałam mnóstwo
materiału… Premierę rynkową e-booka zaplanowałam więc
na koniec września.

Na bazie doświadczeń z kursu, a także mając świeże i optymistyczne


rekomendacje od pracujących ze mną klientek, postanowiłam
uruchomić bezpłatny kurs mailowy #Projekt7dni, w ramach którego
każda jego uczestniczka mogła przejść w moim towarzystwie z fazy
„wymyśliłam coś genialnego” do fazy „sprawdzam to w działaniu”.

Mój cel biznesowy, który sobie postawiłam, to było


doprowadzenie uczestniczki tego bezpłatnego kursu do zakupu
mojego e-booka. Dodam więcej − w trakcie 7-dniowego kursu
opisywałam w codziennych mailach, co robię krok po kroku,
aby zrealizować mój cel tak sformułowany: „Do końca września
sprzedam 200 e-booków zadowolonym klientkom”.

Nie byłam pewna wyniku, ale za to przekonana, że umożliwienie


obserwowania mojej drogi dojścia do tego celu będzie inspiracją
i wywoła dodatkowe zainteresowanie, którego tak bardzo
pragnęłam. Moja społeczność nie liczyła bowiem tysięcy osób,
a co najwyżej kilkaset.

Idziemy po milion / strona 204


Pierwszy
produkt
w Twoim
biznesie
powinien
pozwolić
Ci się
utrzymać.
Kaśka
Oto dokładna lista działań, które podjęłam, aby zrealizować mój
cel sprzedaży 200 e-booków:

» kurs mailowy #Projekt7dni (7 długich, merytorycznych maili


wysyłanych każdego dnia, gdzie każdy przypominał moduł
kursowy, a nie zwykłą wiadomość),
» webinar po zakończeniu kursu mailowego (na który zaczęłam
zapraszać dopiero 3 dni przed jego premierą),
» wydarzenie na FB z zaproszeniem na webinar i ręczne zaproszenie
na niego osób, które w moim odczuciu mogły być zainteresowane
tematem,
» 2 cotygodniowe newslettery, w których zapraszałam do dołączenia
do kursu, webinaru, listy oczekujących na e-booka, a także
prosiłam o przekazywanie mojego zaproszenia znajomym, których
to może zainteresować.

Szybki rzut oka na liczby


» W kursie mailowym wzięło udział 112 osób.
» Na webinar zapisało się 65 osób.
» Mojego e-booka kupiły 2 osoby.

Kiedy przygotowywałam opis tego case study na potrzeby


niniejszego e-booka, sprawdzałam bardzo dokładnie każdą
powyższą liczbę, przeczytałam wszystkie moje archiwalne maile
do kursantek, do osób zapisanych na wspomniany powyżej webinar,

Idziemy po milion / strona 206


a także moje notatki przygotowane po całej akcji. I przypomniało
mi się ogromne rozczarowanie, które przeżyłam ostatniego dnia
września, kiedy zorientowałam się, że mój biznesowy cel, który
postawiłam dla sprzedaży mojego e-booka, zrealizowałam w 1%.

W jednym procencie.

Powtórzmy to dobitnie.

Dwie osoby kupiły e-booka, którego cena okładkowa wynosiła


37 zł, natomiast w czasie webinaru obowiązywała cena specjalna
− 27 zł.

Czy po przeczytaniu dokładnie tego rozdziału widzisz już, dlaczego


sprzedawanie e-booka może okazać się bardzo słabym pomysłem na
start?

Oto kilka lekcji, które wyciągnęłam z tej akcji i które do dziś


pracują na sukcesy kolejnych moich projektów.

» Nic niemówiący tytuł − mój e-book miał tytuł „Sięgam gwiazd”


i podtytuł „Zrealizuj każdy pomysł”. To bardzo enigmatyczne,
metaforyczne i niekonkretne określenia, które nie mówią
w zasadzie nic o korzyściach z jego zakupu.
» Przekombinowałam − w bardzo krótkim czasie (1 tydzień −
zapowiedzi, 1 tydzień − realizacja) zorganizowałam
i przeprowadziłam kurs mailowy, webinar i premierę e-booka.
Wszystkie te przedsięwzięcia miały inną nazwę,
były w innej formie i nawet ja sama czułam zamieszanie,

Idziemy po milion / strona 207


kiedy mówiłam o tym wszystkim. Jak w takim razie odbierała
to klientka, która miała poczuć przy mnie lekkość i spokój,
że to właśnie ja jestem tą osobą, przy której ona sama się
zorganizuje, uporządkuje pomysły i wreszcie wdroży je w życie?
» Zbyt szeroka tematyka − skoro uznałam, że kurs miał zbyt ogólną
tematykę, to było raczej pewne, że e-book na jego podstawie także
będzie traktował temat zbyt szeroko (dlaczego nie pomyślałam
o tym na samym początku?).
» Zakochałam się w moim pomyśle − no bo jak inaczej można
podsumować to, że zatytułowałam mój e-book „Sięgam gwiazd”?

Gdyby nie to doświadczenie z moim pierwszym e-bookiem, a także


dziesiątki kolejnych związanych z różnorodnymi premierami
cyfrowych produktów, które kolekcjonujemy z Moniką od kilku lat −
nie wiedziałybyśmy, jak podejść skutecznie do stworzenia
i sprzedawania e-booka, którego właśnie czytasz.

Oto kilka fundamentalnych założeń, które przyświecały


premierze e-booka “Idziemy po milion”.

» Wąska nisza − dokładnie wiedziałyśmy, dla kogo tworzymy


ten materiał, komu opowiadamy nasze historie zza kulis,
z kim dzielimy się naszymi sprawdzonymi strategiami (które tylko
wtedy działają świetnie; w przeciwnym razie nie działają wcale).
To efekt maksymalnego zawężenia grupy odbiorców, abyś nie
miała najmniejszych wątpliwości, co otrzymasz wraz z nim i jakich
odkryć możesz dokonać dla rozwoju własnego biznesu.

Idziemy po milion / strona 208


» Współtworzenie z klientami − nie pisałyśmy tego e-booka
schowane na kilka miesięcy w naszych jaskiniach ani samotniach.
To żywy materiał, który powstał w kilka tygodni (dokładnie
w 3 tygodnie!) i od pierwszej chwili był pisany razem ze
społecznością klientek. Od ogłoszenia premiery e-booka pisałyśmy
maile i rozmawiałyśmy w naszych kanałach na FB i IG
z czytelniczkami, które zakupiły dostęp do niego w przedsprzedaży.
To ich wypowiedzi widzisz w każdym rozdziale. To także
ich wskazówki odnośnie do najważniejszych tematów
zaowocowały wzmocnieniem lub rozwinięciem o konkretne
case study w finalnej treści (raz jeszcze dziękujemy wszystkim
współautorkom!).
» Chwytliwy tytuł − czułyśmy, jak powinien brzmieć tytuł,
aby od razu było wiadomo, że to e-book dla przedsiębiorczych
kobiet, które mają zuchwałe marzenia i nie boją się
zamanifestować ich w swoim życiu.
» Prosty hashtag − co więcej, tytuł ma ambicje do bycia viralowym
hashtagiem, który będziemy wykorzystywać w różnych kanałach
w social mediach.
» Unikalne doświadczenie − nie sprzedajemy tylko e-booka,
ale doświadczenie! Dokonując jego zakupu, zyskujesz możliwość
spotykania się z nami oraz podobnymi do siebie kobietami
w naszej społeczności, ponieważ otrzymałaś dostęp do zamkniętej
społeczności #DigitalGirls w grupie na FB.
» Epicki cel − Ty i każda nasza czytelniczka zyskujecie możliwość
udziału w internetowej akcji, w której prezentujemy naszą wspólną
drogę do miliona przychodów w naszych biznesach opartych
o kursy online i sprzedaż wiedzy.

Idziemy po milion / strona 209


Duża liczba
obserwujących robi
wrażenie, ale nie musi
się przekładać na
klientów. O każdych
odbiorców należy
dbać. Nieważne czy
masz ich 100 czy
10 000. Bez Twojego
zaangażowania liczby
nie będą się
przekładać na efekty.
Kaśka
Szybki rzut oka na liczby
Odbiorcy, do których trafiło nasze zaproszenie dotyczące zakupu
e-booka w przedsprzedaży, to:

» 1495 osób na naszej wspólnej liście mailowej, którą zaczęłyśmy


tworzyć i rozwijać 10 listopada 2020 roku,
» 496 obserwatorek naszego kanału na IG, który wystartował
od zera 10 listopada 2020 roku,
» 467 osób na liście czytelniczek starego newslettera Kaśki
(12 osób dokonało zakupu w ciągu 24 h po wysyłce maila) −
konwersja 2,5%,
» 9012 osób na liście subskrybentów Moniki (37 osób dokonało
zakupu w ciągu 48 h po wysyłce maila, a następnie 49 osób
po ponownej wysyłce − konwersja 0,4%).

W okresie przedsprzedaży (od 10 listopada do 28 grudnia 2020 roku)


naszego e-booka kupiło łącznie 258 osób. Większość z nich stanowią
kursantki, z którymi pracujemy w naszych flagowych programach
#SkyRocket i #SHIFT.

E-book jest najczęściej produktem dosyć tanim. Jego cena rzadko


przekracza 100 złotych.

Pomyśl, ile egzemplarzy musiałabyś sprzedać, żeby zarobić


sensowne pieniądze?

Idziemy po milion / strona 211


Pamiętaj też o tym, że zwykle zakupu dokona 1% Twojej
społeczności. Jeżeli Twoja społeczność oscyluje wokół 100 osób,
to zgodnie ze statystyką Twojego e-booka kupi jedna osoba…
A znając życie, na pisaniu tego materiału spędzisz dobrych parę
miesięcy.

Pierwszy produkt w Twoim biznesie powinien pozwolić Ci się


utrzymać.

Myśli na wynos
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje.

» Duża liczba followersów robi wrażenie – ale nie musi


się przekładać na klientów. O każdych odbiorców trzeba dbać −
nieważne, czy masz ich 100 czy 10 000. Bez Twojego
zaangażowania i budowania relacji liczby na Twoich social
mediach nie będą się przekładać na efekty.
» Twój odbiorca to nie adres mailowy – a żywy człowiek
ze swoimi marzeniami, obawami i tęsknotami. Jeżeli ich nie
poznasz i nie zadbasz o nie, to daleko w biznesie nie zajdziesz.
» Potrzebujesz mieć jasność, po co tworzysz dany produkt.
To, że aktualnie w sieci jest moda na pisanie e-booków albo
tworzenie mikroszkoleń, nie oznacza, że i Ty musisz iść w taką
formułę. Przed stworzeniem każdego produktu musisz
się zastanowić nad tym, czy popchnie on Twój biznes do przodu,

Idziemy po milion / strona 212


czy raczej zatrzyma, bo przez pół roku będziesz nad nim pracować,
żeby potem zarobić na jego sprzedaży 1000 zł.
» Regularnie rób ewaluację swoich działań. Zgodnie z zasadą
Pareto − 20% naszych działań odpowiada za 80% rezultatów.
Sprawdź, jak jest u Ciebie. Może przypadkiem angażujesz ogrom
swojej energii w działania / projekty, które nie przynoszą
wystarczająco satysfakcjonujących efektów. Kto wie, może masz
w ofercie 10 propozycji, ale realnie zarabiasz tylko na 3? Porządki
są dobre.

Od początku mam z tym określeniem dobre skojarzenia.


Jest w tych słowach moc, odwaga, może nawet jakiś
bunt, niezgoda na umniejszanie sobie. Dla mnie,
w kontekście przyszłego roku, MILION to... milion
zachwytów nad sobą, swoją ofertą, swoją
skutecznością, odwagą... Milion wszystkich achów
i ochów, że zrobiłam kolejny krok do przodu. W tym
milionie są też wszystkie zadowolone Klientki, którym
pomogłam zadbać o siebie (poprzez malowanie mandal
i pracę z głosem). Tak więc − wiele ten milion pomieści.
Niech on będzie pękaty, wielki jak balon, który
z lekkością unosi mnie w powietrzu. A że miałam okazję
lecieć takim balonem, to wiem, jaka jest adrenalina,
co za emocje!
Aneta Olejniczak-Mejza / @pracownia_z_wyobraznia

Idziemy po milion / strona 213


WZROST
Nasze
niestandardowe
metody i wyniki
#IdziemyPoMilion
to dążenie do czegoś więcej
niż mam w tej chwili.
To droga do obfitości,
również finansowej.
Idziemy - nie biegniemy.
To znaczy, że mogę założyć
wygodne buty i iść.
Emilia Olszewska / FB.com/wrazliwosc.w.biznesie
Jak Kaśka zarobiła
w rok ponad 100 tys.
złotych na sprzedaży
swoich kursów online
przy mniej niż 2000
osób w społeczności
i bez zainwestowania
nawet złotówki
w reklamy?

Moja odpowiedź jest prosta: dzięki eksperymentom.

Możesz wierzyć lub nie, ale w ciągu wszystkich lat mojej


działalności w sieci (do 2020 roku) nie wydałam
ani złotówki na reklamy.

No dobra. Raz wydałam.

Ustawiłam kiedyś jedną kampanię promującą mój post


i zapomniałam ją wyłączyć.
Popełniłam przy tej jednej akcji tyle błędów, że już po prostu
odechciało mi się tego robić:

» wydałam prawie 900 złotych na promowanie posta, o którym


zapomniałam (przypomniał mi o nim FB, kiedy okazało się,
że limit, który jakimś cudem ustawiłam dla tej kampanii,
osiągnął swoją metę),
» to był post kierujący donikąd, to znaczy nie proponowałam
w nim podjęcia jakiegokolwiek konkretnego działania,
a jedynie zapoznanie się z moim postem (OMG! Aż mi wstyd,
kiedy o tym piszę, ale obiecałam, że będę z Tobą szczera do bólu,
więc oto ja − „blondynka w świecie FB Adsów”),
» grupa odbiorców dla tego posta to były − uwaga! − kobiety
w wieku 25−65 lat mieszkające w Polsce, czyli baaaaaaaardzo
wąska nisza.

No generalnie sama widzisz, że jak się czegoś nie umie, to lepiej


to zostawić w spokoju.

Zdecydowałam, że wrócę do tematu, jak będę gotowa naprawdę


dużo się w nim nauczyć, zainwestować sensowne środki, a także
kiedy będę miała ofertę, którą chcę w ten sposób promować.

Postanowiłam, że zrobię to sama albo pozyskam partnera, który


zrobi to dla mnie. Tak to się ostatecznie skończyło.

Ale miało być o eksperymentach.

I właśnie do nich idziemy.

Idziemy po milion / strona 218


W 2019 roku wypuściłam na rynek kilka ofert online, a przychody
z nich wszystkich zaowocowały przekroczeniem 100 tys. złotych
na moim koncie.

Pamiętaj, że mówię tutaj o przychodach, a nie o dochodzie


(o kosztach wypuszczania ofert na rynek już mówiłyśmy).

To były 4 główne produkty cyfrowe:

» #Exciter − subskrypcja z wiedzą − 97 złotych / miesiąc −


promowałam ofertę w zasadzie tylko przez newsletter,
podczas 3-dniowych wyzwań organizowanych co miesiąc na FB
oraz w trakcie 2 webinarów sprzedażowych promowanych
w newsletterze,
» #Mikro7 − subskrypcja z podcastami dla przedsiębiorców −
7 złotych / tydzień − prowadziłam kampanię z elementami
crowdfundingu, promowałam ją w newsletterze i grupie na FB,
» #Mastermindy strategiczne − grupowe warsztaty −
1597−2497 złotych / 3 miesiące − prowadziłam rekrutację osobistą,
a promowałam tę ofertę tylko w newslettrze i wśród klientek
#Exciter,
» #SHIFT − program mentoringowy − 997−1597 złotych
(podnosiłam ceny w kolejnych miesiącach wraz z rozwojem
programu) − promowałam ofertę w newsletterze, na IG podczas
wyzwania na przełomie roku.

Idziemy po milion / strona 219


3 ciemne strony mocy
mojej strategii
1 // Ogromnie pracochłonna.

Najniżej marżowe produkty kosztowały mnie najwięcej czasu


i energii w obszarze ich wytworzenia i dostarczenia. Mam tutaj
na myśli przede wszystkim #Mikro7, czyli mój 7-minutowy podcast
dla mikroprzedsiębiorców, który zawsze trafiał do skrzynek
mailowych subskrybentów w poniedziałki o 7 rano i był dostępny
przez 7 kolejnych dni.

Produkowanie odcinków było dla mnie wielką przyjemnością,


zwłaszcza kiedy nagrywałam je w setach po kilka odcinków naraz.
Ale ogromnie dużo czasu zużyłam na pisanie maili, publikowanie
ich na platformie, dostarczanie ich co tydzień o konkretnej porze
do klientów. Co więcej, wiele osób kupowało ten produkt, zgadzając
się na warunki jego realizacji, ale i tak w trakcie jego dostarczania
przez cały rok (52 tygodnie) zadawały pytania o to, czy mogą
odsłuchać poprzedni odcinek (bo nie zdążyli lub mail wpadł
do spamu).

To naturalne, że kiedy zaczynasz coś sprzedawać w sieci i pojawiają


się klienci, to pojawiają się też pytania. Większość z nich pozwoli
Ci jeszcze lepiej projektować Twoje produkty, strony z ofertą
i procesy w Twojej firmie. Piszę o tym dlatego, abyś wiedziała,
co Cię czeka (jeśli nigdy tego nie robiłaś). Chcę, abyś miała realne
wyobrażenie tego, jak to działa w rzeczywistości.

Idziemy po milion / strona 220


2 // Mało skalowalna.

Moim ulubionym produktem − a w zasadzie usługą premium –


były w tamtym okresie biznesowe mastermindy. Prowadziłam
2 równoległe grupy po 5−6 osób w każdej. Spotykałyśmy się
z dziewczynami wieczorami i rozmawiałyśmy o bieżących
wyzwaniach, po to, aby wspólnie wygenerować pomysły
na ich pokonanie. Ja odgrywałam rolę mentorki i facylitatorki.
Prowadziłam spotkania, dbałam o proporcje czasu i uważności
dla każdej uczestniczki, a potem przygotowywałam dla nich
kompleksowe notatki ze wskazówkami, które się pojawiły,
oraz dodatkowymi linkami do materiałów wartych przeczytania
i odsłuchania. Prowadziłam także grupę na FB dla każdego
z mastermindów, gdzie na co dzień pojawiały się konkretne pytania
i wyzwania.

Uwielbiam energię, która powstaje podczas takich spotkań.


Niejednokrotnie rozstawałyśmy się blisko północy i potem pisałyśmy
do siebie o tym, że głowy pękały od pomysłów, a sen nie chciał
nadejść…

Piękno pracy w takiej formule polega na żywej i zaangażowanej


wymianie doświadczeń, wskazówek, inspiracji, czasami także
wielkich emocji. Jednak nie jesteś w stanie prowadzić więcej
niż 2 grup w tygodniu, bo się nie sklonujesz. Dlatego tak intensywne
warsztaty grupowe są usługą premium, ale mało skalowalną.

Idziemy po milion / strona 221


3 // Trudna do wdrożenia na polskim rynku.

Kiedy uruchomiłam moją subskrypcję w trzecim kwartale 2018 roku,


to okazało się, że przez większość czasu w komunikowaniu tej oferty
skupiałam się na edukowaniu moich odbiorczyń w zakresie tego,
jak działają płatności abonamentowe, dlaczego trzeba podawać
numer karty płatniczej i jak to możliwe, że platforma sama pobierze
im kolejną opłatę z konta. Ludzie obawiali się takich rozwiązań.
A na nich opiera się sens modelu subskrypcyjnego.

Nie twierdzę, że subskrypcje są złe czy nieefektywne.


Dziś, czyli trzy lata po tamtej premierze, mogę śmiało powiedzieć,
że edukacja finansowa i świadomość tego, jak działają narzędzia,
tj. karta kredytowa i karta płatnicza, są zdecydowanie większe.
Lecz wciąż zdarzają się osoby, którym trzeba przybliżyć ten temat,
aby podjęły decyzję o zakupie. Dlatego uczciwie daję Ci znać,
co musisz przemyśleć, jeśli pójdziesz w tym kierunku ze swoją ofertą.

3 jasne strony mocy


mojej strategii
1 // Wielowymiarowe eksperymenty.

W ciągu 12 miesięcy sprawdziłam siebie, własne pomysły i zasoby,


a także gotowość moich odbiorców do pracy ze mną na bardzo wielu
różnych płaszczyznach. Oto kilka z nich:

» sprzedawałam oferty nisko i wysokomarżowe,

Idziemy po milion / strona 222


» promowałam oferty przez newsletter i w social mediach
(korzystając tylko z organicznego ruchu, który wygenerowałam
wcześniejszymi działaniami), a także w zamkniętej grupie
odbiorców, czyli do moich klientek,
» pracowałam z osobami inwestującymi od 7 do 2497 złotych
jednorazowo w pracę ze mną (uwierz mi, takie osoby mają zupełnie
inny poziom gotowości do działania, a to dla mnie najważniejszy
parametr),
» sprawdziłam siebie w roli podcasterki, twórczyni subskrypcji
z wiedzą, facylitatorki i mentorki, a także trenerki biznesu −
dzięki temu lepiej zrozumiałam siebie, moje mocne strony
i formaty pracy z ludźmi, które najlepiej służą im i mnie samej,
» świadczyłam swoje usługi i dostarczałam produkty na własnej
platformie kursowej, ale także przy wykorzystaniu innych narzędzi,
tj. ZOOM, Trello, Spreaker, grupa na FB,
» nagrałam przeszło 200 godzin materiałów rozwojowych
(podcasty i wideo), napisałam 2 publikacje dla klientek (#SHIFT
Planner i #SHIFT Book − które stanowią integralną część programu
#SHIFT i nie są sprzedawane oddzielnie), dostosowałam do swoich
potrzeb platformę kursową, przez którą przeszło w tym czasie
ponad 300 użytkowników mających bardzo odmienne potrzeby.

To był dla mnie przełomowy rok na każdym polu. Każdy


z powyższych eksperymentów dał mi niewyobrażalnie dużo wiedzy
m.in o tym, jaką edukatorką i mentorką chcę być, w jakich
formułach lubię pracować i w jakich najlepiej służę klientom, czego
już nigdy więcej nie powtórzę (uruchomiłam kampanię sprzedażową
dla #Mikro7 w ciągu 7 dni od wymyślenia koncepcji), a na co mam
największy apetyt i ja, i rynek (programy premium, gdzie klientka
doświadcza czegoś, czego nikt dotąd jej nie dał).

Idziemy po milion / strona 223


2 // Oferta premium.

Dosyć szybko zrozumiałam, że z moją niewielką listą mailową


(którą wciąż odchudzałam, usuwając osoby nieotwierające moich
wiadomości) nie jestem w stanie stworzyć tzw. trakcji i sprzedać
setek produktów za stówę, aby zarabiać na nich np. 20 tys. złotych
miesięcznie. Jeśli mój produkt kosztuje 97 złotych, to potrzebuję
ponad 200 klientów miesięcznie, aby osiągnąć powyższy rezultat
(oczywiście w uproszczeniu i mówię tu tylko o przychodach).
Skąd mam ich wziąć, skoro na mojej liście jest wciąż mniej niż 2000
osób, a ja nadal nie ogarniam reklam na FB ani w wyszukiwarce?

A przecież subskrypcja to model 2-stronny:

» z jednej strony pozyskiwanie wciąż nowych osób,


które dołączą do grona klientów;
» z drugiej strony utrzymywanie tych, którzy
są już w środku i podejmowanie wielu starań,
aby przedłużali swój pobyt ze mną na dłużej.

Zaczęłam sprzedawać dostępy także w pakietach na 3 i 9 miesięcy.


To pozwoliło mi wygenerować dużo większe przychody na tym
produkcie, ale i tak czułam, że docieram do mojego finansowego
„szklanego sufitu”. Musiałam coś zmienić.

Idziemy po milion / strona 224


Zamiana oferty subskrypcyjnej w całoroczny program mentoringowy
okazała się strzałem w dziesiątkę.

Mogłam dostarczyć klientkom doświadczenie na zupełnie nowym


poziomie, bo nie musiałam ciągle myśleć o tym, jak pozyskać
nowych klientów i wyprzytulać dotychczasowych.

Ale było tutaj coś jeszcze. Coś ogromnie dla mnie ważnego.

Po kilku miesiącach rozwijania mojej subskrypcji zrozumiałam,


że nie jestem w stanie realnie pomóc moim klientkom, które dołączą
do niej np. na 1−3 miesiące. Kierowałam moje zaproszenie do osób,
które są przed stworzeniem pierwszej płatnej oferty. W ramach
subskrypcji dostarczałam oczywiście materiały i moje wsparcie
związane z tworzeniem dochodowych ofert.

Jednak dopiero pracując z tymi osobami bardzo blisko,


podglądając je w działaniu, poznając ich bolączki i kluczowe
wyzwania, zrozumiałam, że najczęstszym problemem
niepozwalającym klientce wypuścić na rynek swojego produktu
nie są techniczne czy taktyczne wyzwania, ale… jej mindset.

Czyli postawa, nastawienie do działania, postrzeganie samej siebie,


pewność tego, co potrafi, gotowość do wyjścia na rynek itd. A to nie
są tematy, które można rozpracować podczas miesięcznego czy
nawet kwartalnego okresu subskrypcyjnego. Bo są to długofalowe
procesy stawania się przedsiębiorcą.

Idziemy po milion / strona 225


Dopiero kiedy zamieniłam subskrypcję na program mentoringowy
premium, mogłam skupić się na tym, aby realnie pomagać moim
klientkom pokonywać ich wyzwania i niejednokrotnie wewnętrzne
demony w ich głowach.

Moja własna głowa przestała puchnąć, kalendarz nagle


się oswobodził z natłoku spraw “na wczoraj” i konieczności
tworzenia wciąż nowych materiałów cyfrowych, a moje klientki
w spokoju i we własnym tempie zaczęły rosnąći wypuszczać swoje
oferty na rynek. Zaczęły zarabiać na swojej wiedzy. A o to mi chodziło
od samego początku!

3 // Dojrzewanie do zmian.

Gdyby nie moja gotowość do podejmowania tych wyzwań, które


na siebie wzięłam, nie byłoby mnie dziś tutaj z Tobą. Jestem tego
pewna. I jestem sobie wdzięczna za to, że pozwoliłam sobie
sprawdzać, bawić się, eksperymentować i zmieniać zdanie.

Przez cały ten rok w mojej głowie wielokrotnie odzywał się mój głos
wewnętrzny, który nie zawsze brzmiał przyjaźnie (znasz to skądś?):

» Zdecyduj się na coś wreszcie, nie można ciągle wypuszczać


nowej oferty na rynek, bo ludzie zgłupieją − fakt, trochę tych
różności w mojej ofercie było, ale promowałam je zawsze tylko
w mojej małej, kameralnej społeczności i stawiałam na
transparentną komunikację. Czułam więc, że jeśli ktoś czegoś
nie zrozumie, to nie będzie dramatu, bo przecież może mnie
o to dopytać, a ja życzliwie odpowiem.

Idziemy po milion / strona 226


» Jak możesz mieć w ofercie produkt za 7 złotych, a potem
za 2497 złotych? To chyba jakieś żarty − tutaj przyznaję trochę
rację mojemu głosowi. Kiedy klienci widzą taki rozstrzał cenowy
w Twoim sklepie, to tracą pewność, czy jesteś twórcą produktów
premium czy masowych. Ale ja i tak będę bronić tego, że gdyby nie
te eksperymenty, wciąż nie wiedziałabym, jaką twórczynią
produktów rozwojowych online chcę być. Dodam jeszcze, że takie
oferty, z tak wielką rozpiętością cenową, nigdy nie były w moim
sklepie dostępne jednocześnie. #Mikro7 i #Exciter to pierwsza
połowa roku, a #SHIFT i #Mastermindy to druga połowa roku.

Rok 2020 w moim biznesie wyglądał zupełnie inaczej niż opisany


w tym rozdziale rok 2019. Wyciągnęłam wnioski i wdrożyłam
je w życie. Przez pierwsze 9 miesięcy tego roku miałam w ofercie
tylko jeden produkt − był nim #SHIFT. Sprzedawałam go podczas
jednego webinaru, a następnie w formule evergreen (w kolejnych
rozdziałach dowiesz się o niej więcej).

#IdziemyPoMilion to wspólnota kobiet, które idą razem


by z odwagą sięgnąć po swoje marzenia.
Alicja Szuchnik / czuleplemie.pl

Idziemy po milion / strona 227


Myśli na wynos
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje:

» Aby dobrze zarabiać na produktach niskomarżowych −


musisz mieć stały dopływ ludzi na Twoją listę mailową i świetnie
zaprojektowany proces zamieniania ichz obserwatorów
w klientów. Można to zrobić, korzystając z narzędzi takich
jak e-mail marketing (newslettery i sekwencje e-maili).
» Aby wygenerować przychody o jakich marzysz −
musisz najpierw określić swój cel finansowy, a potem
zdecydować, jakimi produktami i usługami go osiągniesz
i w jakim okresie.
» Aby zarabiać regularnie w internecie na sprzedaży swojej
wiedzy − musisz najpierw poznać siebie i swoje możliwości.
Monika zawsze mówi, że jeśli Ty czujesz się komfortowo, świadcząc
jakieś usługi – klienci to wyczuwają i są szczęśliwi.
Jeśli Ty się w czymś spalasz, dusisz lub tkwisz w czymś,
co Ci nie służy − klienci także to wyczują i emocje się im udzielą.

Idziemy po milion / strona 228


Jak Kaśka zarobiła
42 tys. złotych,
usuwając 2000
potencjalnych
klientów ze swojej
bazy kontaktów?

W poniedziałek zadzwoniła do mnie przyjaciółka


i prawie płacząc wycedziła dramatyczną wiadomość:
„Dziś pierwszy subskrybent wypisał się
z mojego newslettera”.

Kurtyna.

To moja przyjaciółka, więc sama rozumiesz, że trochę


głupio było mi parsknąć śmiechem w samym centrum
jednego z największych dramatów, jakie przeżywała
w roli przedsiębiorcy internetowego.
Dziś uśmiecham się, kiedy o tym piszę.

Ale kiedyś sama bardzo mocno przeżywałam analogiczną sytuację.


Możesz nie uwierzyć, ale do dziś pamiętam adres e-mail pierwszej
osoby, która nacisnęła przycisk „unsubscribe” w moim newsletterze.
To było 8 lat temu, a zupełnie jakby wczoraj…

Monika też ma dramatyczne wspomnienia z tego wydarzenia.


Pierwszą osobą, która wypisała się z jej newslettera, była jej
najlepsza przyjaciółka. Zabolało, chociaż z racjonalnego punktu
widzenia nie powinno.

Od pierwszego zdania tego e-booka trąbimy o tym, jak ważne


w biznesie są relacje. Dlatego nie dziwię się, że możesz wciąż
przeżywać rozterki, kiedy widzisz powiększającą się liczbę osób,
które w pewnym momencie powiedziały „żegnaj”.

Tylko widzisz, fakty są takie, że one tak naprawdę nie żegnają się
z Tobą. Nie są rozczarowane Tobą. Nie grają Ci z ironią na nosie
i nie odwracają się na pięcie od Ciebie, bo jesteś „niefajna”,
„nieprofesjonalna”, „niewystarczająco jakaś”.

Subskrybenci odchodzą z Twojego newslettera tak samo naturalnie,


jak zmieniają kanał w telewizorze czy przeskakują do nowego okna
w wyszukiwarce.

Nikt nie mówił, że Wasza relacja będzie na zawsze.

Idziemy po milion / strona 230


Bo zobacz, Twoi czytelnicy czy obserwujący wskoczyli do Twojej listy
kontaktów lub grona followersów w konkretnym dniu w ich życiu
i stało się to z bardzo konkretnego powodu:

» właśnie wtedy coś ich przyciągnęło w Twoim zdjęciu,


w treści reklamy,
» właśnie to coś, co wtedy napisałaś, trafiło w centrum
ich zainteresowań,
» właśnie ten sposób, w jaki to zaprezentowałaś, sprawił,
że zachciało im się mieć tego więcej − i właśnie tak,
jak Ty to zrobiłaś,
» właśnie to coś, co im obiecałaś, było dla nich wtedy ważne.

Ale ten stan nie trwa wiecznie.

Rok temu chciałam „na już” nauczyć się podstaw grafiki


komputerowej. Nie miałam cierpliwości na wchłanianie miesiącami
darmowych filmików na YT i spędzanie godzin na forach
dyskusyjnych użytkowników Photoshopa i Illustratora. Dostałam
ogromny projekt i musiałam w ciągu dwóch tygodni nauczyć
się tworzenia profesjonalnych materiałów wizualnych do sieci
i do druku. Znalazłam więc szkołę grafik komputerowych
i wykupiłam swoją miejscówkę na pięciodniowe szkolenie.
Byłam zafascynowana i pochłonięta tematem od poniedziałku
(kiedy pierwszy raz w życiu włączyłam Photoshopa) aż do piątku
(kiedy potrafiłam zrobić w zasadzie każdą modyfikację zdjęcia
niezbędną do mojego przedsięwzięcia zawodowego).

Idziemy po milion / strona 231


Moja fascynacja możliwościami współczesnej grafiki komputerowej
nie ustaje, ale moja obecność na liście mailowej tej szkoły przestała
mieć sens po tym wspólnym tygodniu.

Wypisałam się z ich newslettera praktycznie od razu. Czy to oznacza,


że nie polecam ich usług na lewo i prawo, kiedy ktoś mnie pyta
o świetne i esencjonalne szkolenia w tym zakresie? Nie. To jedynie
oznacza, że nie interesują mnie ich oferty publikowane
w newsletterach skierowane do amatorów, bo ja już nim nie jestem.

Twoi odbiorcy także dorastają.

A wraz z rozwojem osobistym i zawodowym zmieniają


się ich pragnienia, potrzeby, marzenia i... preferencje. Ktoś lubił
kiedyś czytywać newslettery, a dziś już nie ma na to przestrzeni.
Ktoś inny lubił rok temu uczyć się z wideo DIY, a dziś nie ma ochoty
szukać rozwiązań na własną rękę i pracuje tylko ze specjalistami,
którzy w kilka godzin wspólnej pracy zaoszczędzą mu parę miesięcy
życia z tutorialami.

Wszystko się zmienia. Ludzie także.

Ale to jeszcze nie jest odpowiedź na tytułowe pytanie w tym


rozdziale.

Obiecałam Ci opowiedzieć, jak usuwając kontakty z bazy, możesz


zarobić kilkadziesiąt tysięcy złotych (u mnie to było dokładnie
42 688 zł w 3 miesiące).

Idziemy po milion / strona 232


Odbiorcy mogą zniknąć z Twojej listy kontaktów na 2 sposoby:

» odejdą samodzielnie (naciskając przycisk „unsubscribe”


na dole maila) albo
» usuniesz ich z listy własnymi rękami.

Docieramy tym samym do sedna mojej strategii mailingowej.


Jest nim usuwanie „martwych dusz” z mojej listy kontaktów.
A konkretniej − usuwam adresy e-mail osób, które nie otwierają
moich wiadomości od co najmniej 3 miesięcy.

Robię tak od wielu lat i naprawdę bez żalu „żegnam się” z adresami
e-mail, których właściciele nie otwierają wiadomości ode mnie.
Nigdy nie traktuję odbiorców jak „leady” (grrrr), ani „maile w bazie”.
To są ludzie. Mający swoje marzenia i pragnienia, a także przestrzeń
w swoim życiu na pracę ze mną. Lub niemający tej przestrzeni.
Od kiedy zaakceptowałam, że nie jestem dla wszystkich i nie wszyscy
muszą mnie lubić, moje życie stało się spokojniejsze.

Abyś mogła zastosować moją strategię, chcę wspomnieć o jeszcze


kilku założeniach, bez których takie podejście nie ma sensu:

1 // Od wielu lat wysyłam do swoich odbiorców cotygodniowy


newsletter.

Dzięki temu mogę analizować statystyki otwarć moich wiadomości


w systemie do ich wysyłki. Dostarczam 1 maila raz w tygodniu więc
w kwartale uzbiera się co najmniej 12 maili. To 12 szans dla mojego
odbiorcy, aby sprawdził, co do niego piszę. Gdybym wysyłała maile

Idziemy po milion / strona 233


nieregularnie albo tylko w trakcie kampanii sprzedażowej, takie
analizy kwartalne nie miałyby żadnego sensu.

Nie musisz wysyłać newsletterów co tydzień, aby być w regularnym


kontakcie. Pisz co 2 tygodnie albo co miesiąc. Ale pisz. I rób
to regularnie. Odbiorcy lubią rytm. Jeśli przyzwyczaisz ich do niego,
to będą czekać na Twoją wiadomość.

Mam tutaj dla Ciebie krótką historię. Przez cztery lata wysyłałam swój
newsletter zawsze w soboty o 10 przed południem. Newsletter miał
swoje stałe czytelniczki, które w ciągu kilku lat stawały się moimi
klientkami. Kilka razy zdarzyło się, że system do wysyłki maili nie
zadziałał właściwie albo ja sama nie zdążyłam przygotować listu na
czas. Jeśli ta cisza trwała do godziny 14, to dostawałam od nich
wiadomości z pytaniami: „Kaśka, czy wszystko w porządku?
Nie dostałam jeszcze dzisiejszego newslettera”. To właśnie są osoby,
dla których ten newsletter powstał. I takich reakcji na brak Twojego
regularnego maila życzę także Tobie!

2 // Wysyłam maile nie tylko wtedy, gdy akurat organizuję


premierę mojego produktu i chcę go sprzedawać.

Jeśli intensyfikujesz lub (o zgrozo!) w ogóle włączasz swoje działania


copywriterskie tylko w okolicach swojej kampanii sprzedażowej,
to popełniasz straszny błąd. To bardzo nieskuteczne. Ale przede
wszystkim niepartnerskie zachowanie w stosunku do Twoich
odbiorców.

Idziemy po milion / strona 234


Jesteśmy z Moniką zwolenniczkami transparentności w biznesie.
Ta wartość jest jedną z kluczowych, na których budujemy naszą
firmę. Dlatego nigdy nie ukrywamy, że nasi odbiorcy z listy mailowej
otrzymają od nas niejednokrotnie zaproszenie do skorzystania
z naszej oferty.

Na co dzień podejmujemy wiele działań edukujących, rozwijających


i wspierających naszą społeczność, np. spotykając się co tydzień
w piątek na żywo w naszych kanałach na FB i IG, nagrywając podcast,
publikując codziennie posty i Stories na IG (bo to nasza ulubiona
przestrzeń), a także pisząc wtorkowe newslettery.

To bezpłatne i otwarte formuły spotkań z nami. Ale nie tworzymy


tych treści tylko dlatego, że lubimy tworzyć treści (sprawdź rozdział
o tym, jak nie być fabryką bezpłatnych treści, bo to prowadzi
donikąd). Tworzymy je po to, abyś miała więcej okazji do poznania
nas z bliska i podjęcia decyzji o tym, czy chcesz pracować z nami
w naszych programach mentoringowych i kursach online.

Oczywiście w trakcie kampanii sprzedażowej czy tuż przed premierą


zupełnie nowej oferty wysyłamy więcej maili niż wcześniej.

Ale robimy to tylko do osób, które wyraziły chęć poczytania właśnie


o tym, właśnie teraz. Nie wysyłamy tych maili do całego grona
naszych odbiorców.

To jest po prostu segmentacja.

Idziemy po milion / strona 235


3 // Moi odbiorcy, którzy dołączają do listy kontaktów, zawsze
otrzymują ode mnie krótką sekwencję maili na start, abyśmy
mogli bliżej się poznać (zanim zaczną otrzymywać cotygodniowe
newslettery).

To świetne miejsce, aby opisać Ci jeden z największych błędów,


jaki popełniają nasze kursantki budujące swoją listę kontaktów.
Najpierw wkładają wiele wysiłku i starań, aby stworzyć skuteczny
formularz zapisu na listę, ale od razu po dostarczeniu do odbiorcy
maila „dziękuję, że jesteś”... zapominają o nim aż do momentu,
w którym chcą mu coś sprzedać.

To bezsensowne działanie.

Osoba, która dołącza do Twojej listy kontaktów, właśnie w tej chwili


potwierdza, że ma jakieś wyzwanie albo pragnienie, i zaufała,
że to właśnie Ty jej pomożesz przeskoczyć tę przeszkodę.
Jeśli zamilkniesz na kilka miesięcy, to ona najnaturalniej w świecie
zapomni o Tobie i znajdzie kogoś, kto pomoże jej szybciej.

Zdecydowanie lepiej zadziałasz, kiedy przygotujesz wcześniej


sekwencję 2−3 maili ogrzewających Waszą świeżą relację, w których
dostarczysz jej wskazówki, inspiracje lub coś innego, co obiecałaś
dostarczyć. Systemy do wysyłki maili mają w swoich funkcjach
podstawowych tzw. automations, czyli możliwość ustawienia kolejki
maili, które będą się automatycznie wysyłały do Twojego odbiorcy
w określonych odstępach czasu, np. co 3−7 dni.

Idziemy po milion / strona 236


Dzięki temu ta osoba przez kilka pierwszych dni będzie miała żywy
kontakt z Tobą w swojej skrzynce i z dużą dozą prawdopodobieństwa
nie zapomni o Tobie po pięciu minutach.

No to mamy już jasność − co jest ważne i jak robić to dobrze w e-mail


marketingu.

Przejdźmy więc do obiecanego case study − przychodów


w wysokości 42 688 zł w 3 miesiące.

Cała moja strategia sprzedażowa opierała się na tym,


że zapraszałam do moich programów osoby, które już zdążyły
mnie poznać − w newsletterach lub w otwartej grupie na FB.

Przez pierwsze 2 lata od powstania marki #DigitalGirls nie rozwijałam


żadnych innych kanałów komunikacji. Nagrywałam jeszcze podcast,
ale promowałam go tylko w newsletterze i wspomnianej grupie.
Fanpage, a także profile na LI czy IG w ogóle dla mnie nie istniały.

Kiedy w październiku 2019 roku zaprezentowałam mój całkowicie


nowy program #SHIFT, w przedsprzedaży dołączyło do niego
29 osób, które od dłuższego czasu przymierzały się do pracy ze mną
(tak mi powiedziały).

Do programu przeszły także moje dotychczasowe klientki będące


uczestniczkami oferty subskrypcyjnej. Dzięki temu − już po
pierwszym miesiącu od premiery − na pokładzie było prawie 40 osób,
które miały podobne cele i determinację, by je zrealizować.

Idziemy po milion / strona 237


Szybki rzut oka na liczby
Premierę #SHIFT ogłosiłam w newsletterze wysyłanym do 2323 osób
znajdujących się na mojej liście kontaktów, w tym do przeszło
50 klientek, które były akurat uczestniczkami mojego ówczesnego
programu subskrypcyjnego.

Oferta okazała się strzałem w dziesiątkę i odpowiedzią


na to, czego najbardziej brakowało dziewczynom z naszej
społeczności. Nie chodziło im bowiem o to, jak stworzyć produkt
czy usługę online ani nawet o aspekty techniczne tego procesu
(otwarcie mówiąc, nigdy mnie to nie kręciło, bo uwielbiam proste
rozwiązania i technologie i nudziło mnie gadanie o tym).

W #SHIFT chodziło przede wszystkim o to, jak szybko sprawdzić,


czy będą na ten produkt klienci, i skupić się na rozwijaniu
go dopiero po potwierdzeniu, że ktoś to kupi.
Czyli na dopieszczaniu i profesjonalizowaniu produktu. Na uczeniu
się służenia ludziom naszą wiedzą, pomagając im realnie,
a nie gdybając, jak to teoretycznie zrobić.

Ponieważ #SHIFT nie był kursem trwającym kilka tygodni,


a całorocznym programem rozwojowym dla przedsiębiorczyń,
to bardzo szybko postanowiłam stworzyć ofertę premium dostępną
tylko dla jego uczestniczek. To była oferta płatnych mastermindów
ze mną w roli facylitatorki. Na początku listopada zaczęłam robić
to, co robię co kwartał z moją listą mailową, czyli usuwać z niej
„martwe dusze”. W ten sposób pożegnałam się z ponad 2000

Idziemy po milion / strona 238


subskrybentek i na mojej liście zostało 265 osób. Kiedy wysłałam
newsletter pt. „Żegnam się z 2000 Subskrybentek i nie sprzedam
mojego najlepszego produktu”, odnotowałam rekordową liczbę
otwarć maila (dokładnie było to 75,47% otwarć i 21,17% kliknięć),
a także kilka sprzedanych dostępów do #SHIFT.

Szybki rzut oka na liczby


Zaproszenie do mastermindów ogłosiłam tylko wśród uczestniczek
programu #SHIFT − na tamten moment było to 47 osób.
Po otrzymaniu kilkunastu zgłoszeń przeprowadziłam szczegółową
rekrutację. Okazało się, że brakuje jeszcze kilku osób, aby powstały
2 grupy o nieco innym profilu i mające na pokładzie osoby będące
w innym momencie swojego zaawansowania w tworzeniu skutecznej
oferty. Dlatego w moim cotygodniowym newsletterze (wysyłanym
wtedy do 265 osób) zamieściłam jeszcze jedno zaproszenie
do wzięcia udziału w rekrutacji. W listopadzie uruchomiłam
2 równoległe grupy mastermind. Na tamten moment była to oferta
z wyższej półki cenowej w moim portfolio (ponad 2 tys. złotych).

Przez cały listopad i grudzień moje newslettery były zawsze


otwierane przez co najmniej 63% osób będących na mojej liście
mailowej, a więc, jak łatwo policzyć, przez co najmniej 166 osób
tygodniowo. Taka sytuacja ma swoje konsekwencje…

Po pierwsze − miałam ogromną satysfakcję, że moje wiadomości


są czytane! Nie tylko statystyki otwarć i kliknięć były wysokie,
ale także zwiększyła się liczba żywych odpowiedzi na moje maile.

Idziemy po milion / strona 239


To było niesamowite! Kilkanaście osób (a kilka razy nawet przeszło
30) podejmowało kroki i nie tylko czytało moje newslettery,
ale odpowiadało mi na nie. Wiele z tych mailowych rozmów trwało
przez wiele dni… Ale to nie koniec przyjemności!

Po drugie − skrzynki pocztowe, w których odbiorcy otwierali moje


maile (Gmail, Onet, WP, O2), a tak naprawdę to ich mocno
wyczulone na ściemę filtry antyspamowe, dostawały bardzo
jasny sygnał, że moje maile są wartościowe, warte otwarcia,
i trafiały do folderów głównych (a nie do ofert czy spamu).
Zwiększył się rating mojego adresu mailowego i wysyłek e-mail
marketingowych, co oznaczało, że mój adres zyskał doskonałą
reputację.

W grudniu uruchomiłam swoje działania na profilu na IG. I to była


odwzajemniona miłość. Oczywiście nie mówię o relacji z serwisem,
a z odbiorczyniami, które tam poznałam. Włożyłam ogrom pracy
i czasu w to, żeby profil zaczął żyć i wyglądać tak, jak doświadczenia
pracy ze mną w moim programie. A to zawsze doświadczenie
najwyższej jakości i bez warstwy lukru czy instagramowych filtrów
zakrzywiających rzeczywistość.

Po 3 tygodniach publikowania codziennych postów i Stories


oraz prowadzenia kilkudziesięciu rozmów w DM – 30 grudnia
2019 roku poprowadziłam mój #treningPREMIUM, czyli bezpłatny,
otwarty webinar sprzedażowy.

W ciągu jednej doby (ostatniej w roku 2019) sprzedałam


10 wejściówek do #SHIFT. Czyli dokładnie tyle, ile sobie wymarzyłam.

Idziemy po milion / strona 240


Szybki rzut oka na liczby
Na mój trening zaprosiłam osoby będące na mojej liście mailowej
oraz zupełnie nowe obserwatorki z IG, dzięki czemu na webinar
zapisało się dokładnie 197 osób, a 10 z nich kupiło wejściówkę.

Poza jedną z nich wszystkie poznały mnie w ostatnich 3 tygodniach


na IG. Nie były wcześniej na mojej liście mailowej. W nowy rok
weszłam z listą mailową liczącą 401 osób, a ostatni kwartał roku
zakończyłam z 42 688 złotych przychodu z moich ofert online.

Myśli na wynos
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje.

» Aby zarabiać w internecie, potrzebujesz piekielnie


skutecznej oferty − nic nie jest Ci bardziej niezbędne
niż produkt, który rozwiązuje realną potrzebę klienta.
» Statystyki dotyczące konwersji są ważne, ale możesz
je pokonać, mając publiczność, która chce od Ciebie kupić
właśnie teraz.
» Nie buduj społeczności. Dostrzegaj klientów. Rozmawiaj
w komentarzach z tymi, którzy przyszli na Twojego LIVE’a,
odpowiadaj na każdego maila, bądź otwarta na drugiego
człowieka wszędzie tam, gdzie inicjujesz konwersację.
To jedyna skuteczna strategia długofalowego wzrostu.
Idziemy po milion / strona 241
Chcesz poznać pozostałe #DigitalGilrs? I porozmawiać
w życzliwej przestrzeni o swoich doświadczeniach związanych
ze sprzedawaniem swojej wiedzy w sieci? Mamy coś dla Ciebie!

Wskocz do naszej grupy na FB tylko dla naszych klientek.


To miejsce, gdzie dziewczyny z naszej społeczności testują swoje
oferty, rozmawiają o niewygodnych tematach, wyciągają wnioski
z #fuckupów i świętują sukcesy!

DOŁĄCZ JUŻ TERAZ


BONUS −
Konwertujące e-maile

Od kilku miesięcy siedzę po uszy zagrzebana


w szkoleniach i kursach o e-mail marketingu.

Kocham pisać, sprzedawać pisząc i uczyć nasze klientki


tego, jak mogą zamieniać swoich czytających
w kupujących, a więc nie dziwisz się pewnie, że chcę
być w tym jeszcze lepsza. Stąd wziął się ten nowy rozdział
w e-booku. Bo mam Ci do przekazania coś, czego nie
miałam świadomości, kiedy powstawało jego pierwsze
wydanie.
Na wielu stronach tej publikacji czytasz o tym, że maile stanowią
bardzo ważny element całego naszego modelu sprzedażowego.

Maile są obecne w każdym naszym działaniu − od poznawania się


z odbiorczyniami i badania rynku, poprzez sprzedawanie
i zachęcanie do współpracy, aż po ewaluację naszych działań
i zbieranie feedbacku od klientek.

Przez większość czasu, w którym prowadzę biznes online,


rozróżniałam tylko dwa rodzaje maili: newslettery i maile
automatyczne (często występujące w sekwencjach / seriach).

Newslettery
Newslettery to wiadomości, które wysyłamy regularnie
do odbiorców i które piszemy na bieżąco. Od ponad 7 lat robię to
co najmniej raz w tygodniu. Kiedy działałam solo − były soboty,
a od kiedy działamy z Moniką − newsletter wysyłamy we wtorki.

To wiadomości, w których budujemy relacje, opowiadamy historie


zza kulis, zapraszamy na bezpłatne i płatne spotkania z nami, a także
zadajemy wiele różnych pytań, które wywołują reakcje czytelniczek.

Dzięki temu wszystkiemu poznajemy bliżej i głębiej osoby,


na których uwadze zależy nam najbardziej. Newslettery
zdecydowanie wspierają nasze procesy sprzedażowe (ale nie to jest
ich głównym celem).

Idziemy po milion / strona 244


Maile automatyczne
Maile automatyczne to najczęściej całe sekwencje wiadomości,
których wysyłkę uruchamia jakiś „wyzwalacz” (trigger). Sekwencje
mogą być sprzedażowe, edukacyjne, badające zainteresowanie
jakimś zagadnieniem wśród osób z listy kontaktów.

Najczęściej są przygotowywane w jakimś konkretnym celu


(np. dostarczenie lead magnetu i ocieplenie relacji z nieznajomymi
albo wsparcie procesu sprzedaży kursu online po webinarze).

Dzięki automatycznie wysyłanym mailom możemy śmiało


powiedzieć, że raz przygotowane pracują dla nas kiedy śpimy.
Bo kiedy osoba odwiedzająca naszą stronę z zaproszeniem
do naszego QUIZU pozostawi w formularzu swój adres e-mail dziś
o północy, to otrzyma całą serię wiadomości, które przygotowałyśmy
wcześniej. Nie ingerujemy w ten proces i nie musimy o północy
czuwać nad tym, by wysłać komuś maila. To dzieje
się w zaprogramowany wcześniej sposób.

Czy odnajdujesz w tych dwóch typach maili to, co sama robisz


w swoim biznesie, lub co (na razie) tylko otrzymujesz
od internetowych twórców jako czytelniczka?

Myślę, że jako odbiorca maili, nie zawsze jesteś w stanie ocenić,


czy dana wiadomość była pisana godzinę przed wysyłką, czy rok
przed nią. Bo widzisz, projektowanie maili, które konwertują
to sztuka. A na pisaniu takich właśnie maili powinno Ci zależeć
najmocniej, kiedy sama rozwijasz własne działania w sieci.

Idziemy po milion / strona 245


3 rodzaje
konwertujących maili
(takich, które wyzwalają w czytelniku reakcję, której pożądasz)

Bardzo często mówię naszym klientkom, że każdy mail powinien


mieć swoje CTA (call to action). Może nim być np. zapisanie się na
listę oczekujących na Twój kurs online, obejrzenie najnowszego
materiału na kanale IG, YT czy FB albo dokonanie zakupu oferty,
którą promujesz. Najważniejsze, abyś zawsze wiedziała, do jakiego
kolejnego kroku chcesz zachęcić czytelnika.

I właśnie przez pryzmat tych możliwych reakcji opowiem Ci o trzech


rodzajach maili, które możesz śmiało wykorzystywać w swoich
działaniach biznesowych (i które my z Moniką wykorzystujemy, aby
rozwijać nasz biznes):

» Mail budujący napięcie


» Mail wykorzystujący FOMO
» Mail udowadniający, że niemożliwe jest możliwe

Moje pierwsze skojarzenia z #IdziemyPoMilion


to zbudowanie na moim nowym koncie na IG
wspaniałej, serdecznej, milionowej społeczności mam,
które chcą nauczyć się robić piękne fotografie swoim
dzieciom bez względu na sprzęt, jakim fotografują (...)
Rozalia Szydło / @foto_szkola_dla_mam

Idziemy po milion / strona 246


1 / Mail budujący napięcie
− to mail, który zostawia niedosyt i wywołuje palącą potrzebę
dowiedzenia się „co będzie potem?”.

Najlepsze książki, filmy czy seriale na Netflixie wykorzystują


mechanizm, który nazywa się „cliffhanger”.

Kiedy bardzo zależy Ci na tym, aby Twój odbiorca otworzył kolejnego


maila od Ciebie albo lepiej, aby czekał na niego, przebierając nogami,
to napisz do niego wiadomość, którą zakończysz:

» obietnicą odsłonięcia kulis jakiegoś ważnego dla niego projektu


− np. jak napisałaś swoją książkę, nie mając żadnego
wykształcenia w tym kierunku, znajomości na rynku wydawniczym
i prowadząc równolegle swój biznes (a więc nie robiąc sobie
3-miesięcznych wakacji na „pisanie”),
» zapowiedzią czegoś niezwykłego, na co warto czekać −
np. tajna i cicha promocja tylko dla osób, które odczytają
tego maila,
» odliczaniem do czegoś przygotowanego specjalnie dla niego −
np. co zrobić, by dostać się na konsultacje 1:1 z Tobą lub Twoim
zespołem na temat, który jest dla klienta palący i szalenie ważny
(konsultacje, które realizujesz tylko raz do roku, właśnie teraz,
a liczba miejsc jest mocno ograniczona).

Idziemy po milion / strona 247


2 / Mail wykorzystujący
FOMO (fear of missing out / strach przed straceniem
wyjątkowej okazji)

− to mail, który jasno pokazuje, jakie będą konsekwencje


niepodjęcia działania przez odbiorcę.

Twoi odbiorcy bardzo często podchodzą do ofert, które widzą w sieci,


jak do czegoś, czym mogą zająć się jutro. Jesteśmy przebodźcowani,
dlatego łatwiej jest zapisać stronę z ofertą „na później”,
aby nie musieć się z nią zapoznawać „teraz”. Podobnych przykładów
mogę podać naprawdę wiele.

Jeśli więc chcesz, aby Twój odbiorca nie tylko nie odłożył czytanie
maila od Ciebie na „wieczne nigdy”, ale żeby wręcz poczuł, że jeśli
nie podejmie decyzji o działaniu teraz, to wiele straci, napisz do niego
maila, w którym:

» ostrzegasz go o tym, co przejdzie mu przed nosem, jeśli nie


zareaguje od razu − np. straci jedno z 7 miejsc w Twojej grupie
mastermind, do której prowadzisz właśnie nabór, a kolejna taka
możliwość będzie za pół roku,
» odliczasz minuty / godziny do końca promocji cenowej albo
dodatkowego bonusa w Twoim kursie − np. pokazujesz licznik,
który odmierza czas pozostały do końca promocji,
» przestrzegasz go przed groźnym ryzykiem niepodjęcia
natychmiastowej akcji − np. jeśli nie nauczy się w tym miesiącu
skuteczniej oszczędzać pieniędzy, to w kolejnym znowu wpadnie
w pętlę zadłużenia i straci nie tylko pieniądze, ale i swoje zdrowie.

Idziemy po milion / strona 248


3 / Mail udowadniający,
że niemożliwe jest możliwe
− to mail, który zmniejsza sceptycyzm i niedowierzanie
Twojego klienta.

Kiedy czujesz, że warto pokazać Twojemu odbiorcy dodatkowe


i namacalne dowody na to, że Twoje sposoby działają nie tylko
u Wonder Woman i Super Mana, to napisz do niego maila, w którym
pokażesz:

» Twoje własne rezultaty z czasów, w których nie byłaś jeszcze


ekspertką − np. jak sama schudłaś 10 kg bez efektu jojo, zanim
za poważnie zainteresowałaś się dietetyką,
» opowieści o sukcesach swoich klientów, w których znajdują
się nie tylko „ochy i achy” oraz strzelające korki od szampanów,
kiedy odnieśli sukces, ale przede wszystkim opisy miejsc, w których
myśleli, że nie dadzą rady, kiedy byli o włos od poddania się
i co takiego stało się, że finalnie się nie zatrzymali
» demonstrację Twojej metody lub prezentację konkretnego
przykładu jej zastosowania i rezultatów − np. jak prezentuje
się strona WWW stworzona samodzielnie przez Twoją klientkę,
która uczestniczyła w Twoim kursie o projektowaniu stron
dla początkująch.

Idziemy po milion / strona 249


Zaintrygowana? Chciałabyś poznać więcej rodzajów
konwertujących maili, a nawet otrzymać ich przykłady
do zastosowania w swoim biznesie?

Zapisz się na naszą listę kontaktów, a jako pierwsza otrzymasz


zaproszenie na bezpłatne szkolenie, podczas którego podzielę
się z Tobą prostymi technikami, które sprawią, że Twoje maile
zaczną dla Ciebie zarabiać jak szalone.

ZAPISZ SIĘ TUTAJ


Jak Kaśka
zaprojektowała
webinar, który
miał 60-procentową
konwersję przy
cenach premium?

Statystyki w e-commerce na całym świecie mówią,


że średnia konwersja z webinaru sprzedażowego przy
dobrej, responsywnej liście mailowej i świetnej
ofercie to 1– 2%.

Tymczasem na początku 2020 roku Kaśka rozbiła ten


szklany sufit i zaprojektowała webinar, który miał
60-procentową konwersję. A sprzedawała dostęp
do produktu premium.

Oto kulisy tego projektu.


Jak się pewnie domyślasz − bo przeczytałaś już większość naszego
e-booka − lubimy z Moniką łamać ogólnie przyjęte schematy działań
i sprawdzać, jak nasze nowe pomysły i strategie zadziałają na naszym
polu. Nie inaczej było z tytułowym webinarem.

W kwietniu 2020 roku #SHIFT był na rynku już pół roku i zbierał coraz
lepsze recenzje od kursantek. Wiele z nich wypuściło na rynek swoje
oferty online i pracowało z pierwszymi klientami pozyskanymi przez
internet (a nie tylko z polecenia lub „przez przypadek”). Wówczas
postanowiłam, że nadszedł czas na pozyskanie kolejnych
20 kursantek do programu. Nowe osoby to zawsze świeże
spojrzenie i zupełnie nowa perspektywa, z której mogą korzystać
wszystkie kursantki.

Wymyśliłam, że zorganizuję webinar w sposób, który odradzaliby


mi wszyscy „guru marketingu” − z bardzo ograniczoną liczbą miejsc
(dokładnie 30 wejściówek), dla osób, które już mnie dobrze znają
(ogłosiłam go tylko w grupie #DigitalGirls na FB).

Dlaczego takie podejście przeczy temu, czego nawet sama uczyłam


się kilka miesięcy wcześniej na certyfikowanym kursie Digital
Marketing Institute?

Bo większość strategii skalowania biznesu i pozyskiwania


w krótkim czasie wielu klientów opiera się o dwa fundamenty:
reklamy oraz pozyskanie za ich pomocą adresów mailowych
do dużej grupy zupełnie nowych odbiorców. Doskonale rozumiem
te założenia.

Idziemy po milion / strona 252


Statystyki są nieugięte i mówią jasno − średnio 5–20% osób
będących na żywo na Twoim webinarze (a nie tylko zapisanych na
Twój webinar) coś od Ciebie kupi. Łatwo więc policzyć, że abym
sprzedała 20 wejściówek do mojego programu, potrzebuję co
najmniej 2000 osób na liście mailowej, a tak naprawdę to najlepiej by
było, gdyby te osoby uczestniczyły na żywo w webinarze, bo wtedy
konwersja jest rzeczywiście najwyższa.

Cóż… ja nie miałam nawet 450 osób na liście mailowej (z czego


ogromną większość stanowiły osoby, które już były moimi
klientkami!) ani nie miałam w planach korzystania z płatnej promocji
mojego zaproszenia na webinar. Co zatem zrobiłam konkretnie?

Zapnij pasy, bo wsiadamy do ekspresu:

1 // Nazwałam webinar #treningiemPREMIUM.

Słowa mają moc. A to było w zasadzie 90-minutowe szkolenie


z najwyższej półki, które projektowałam od 3 miesięcy. Szkolenie
napakowane po brzegi wskazówkami do zastosowania od zaraz,
sprawdzonymi przeze mnie i dziesiątki moich dotychczasowych
klientek. I oczywiście zawierające bardzo konkretne, prezentowane
z dumą atrakcyjne zaproszenie do płatnej współpracy ze mną.

2 // Ogłosiłam trening tylko w grupie #DigitalGirls.

Grupa #DigitalGirls to była przestrzeń, w której nie byłam nikomu


nieznaną ekspertką. To na pewno dawało mi kilka punktów do lansu

Idziemy po milion / strona 253


na starcie. Ale miało to także swoje słabe strony. W grupie było
w tamtym czasie około 1800 osób (aktywnych, udzielających
się w dyskusjach i biorących udział w życiu społeczności osób −
realnie maksymalnie 100). A ja nie sprzedawałam mojej oferty
pierwszy raz, a… kolejny w czasie ostatniego pół roku. Istniało zatem
wielkie ryzyko, że jeśli w ciągu tego okresu ktoś nie kupił mojego
programu, to nie kupi go tym bardziej teraz, kiedy podniosłam cenę
wejściówki. Postanowiłam jednak zaryzykować, bo kocham
eksperymenty i… to jeszcze nie koniec tego, co wymyśliłam.

3 // Limitowałam wejściówki na trening do 30 miejsc.

Chciałam pozyskać na pokład #SHIFT 20 nowych kursantek dzięki


tej jednej akcji, a więc chciałam skupić się na tych osobach w 100%
i nie rozpraszać się na bycie inspiratorką dla „turystek rozwojowych”,
które i tak nie są gotowe na pracę nad swoją ofertą pod moimi
skrzydłami. Są jedynie gotowe na wchłonięcie kolejnych webinarów
i… zostanie w miejscu, w którym trwają od dawna. Nie z nimi
chciałam się teraz spotkać. Finalnie do mojego projektu dołączyły
33 osoby, bo kilka osób w tym samym momencie się zgłosiło
i nie chciałam tracić czasu na rozstrzyganie, kto był pierwszy.

4 // Zrobiłam do bezpłatnego treningu rekrutację.

Dobrze czytasz − rekrutację. Polegała ona na tym, że opublikowałam


post z zaproszeniem na trening i opisem korzyści, które uzyska każda
jego uczestniczka w grupie #DigitalGirls. Ale były 3 warunki
do spełnienia i trzeba było je pisemnie potwierdzić w komentarzu
pod postem.

Idziemy po milion / strona 254


Przyjmowałam tylko osoby, które spełniły wszystkie trzy warunki
jednocześnie:
» rozważały dołączenie do mojego programu #SHIFT (niczego
nie deklarują, ale potwierdzają, że rozważają jego zakup);
» zamierzały być na żywo na treningu;
» zgodziły się napisać recenzję treningu.

Jeśli ktoś miał ochotę podjąć wyzwanie i potwierdził wszystkie


3 warunki w komentarzu pisemnym pod moim postem – dostawał
zaproszenie do pop up grupy.

5 // Uruchomiłam pop up grupę dla uczestniczek treningu.

To moja autorska formuła pracy grupowej, która polega na tym,


że grupa istnieje jedynie przez tydzień (3 dni przed treningiem,
w dniu treningu i 3 dni po nim) i jest powołana do życia tylko
w jednym celu (poznanie bliżej potencjalnych klientek). Jestem
w niej aktywna przez cały ten czas i odpowiadam na wszystkie
pytania jej członkiń. Nie ma mnie wtedy nigdzie indziej. Mój fokus
na tych osobach = 100%.

6 // Słuchałam, notowałam i analizowałam każde słowo przez


tydzień.

Każde słowo, które zostawiły w tej grupie osoby biorące udział


w projekcie, było dla mnie na wagę złota. Dosłownie. Chłonęłam
je. Dyskretnie przypatrywałam się interakcjom, które zachodziły
pomiędzy członkiniami. Zadawałam swoje pytania dotyczące
ich wyzwań będących w mojej strefie geniuszu (opowiem o tej strefie

Idziemy po milion / strona 255


za chwilę). Zapisałam pół notesu cytatami, hasłami i pomysłami,
które przyszły mi do głowy w ciągu tych kilku dni. Wiele z nich
wykorzystałam podczas samego treningu, uzupełniając moje slajdy
lub przenosząc najważniejsze tematy do końcowej sesji Q&A.

7 // W treningu wzięło udział 25 osób na żywo.

Emocje już na starcie sięgały zenitu. Dziewczyny naprawdę czekały


na rozpoczęcie naszego szkolenia i czułam, że mam ich uwagę.
To było bezcenne i jestem pewna, że przesądziło o wyniku mojego
przedsięwzięcia − wyniku dla mnie i dla nich. Bo od samego początku
moim głównym celem było pozyskanie nowych kursantek gotowych
do pracy nad swoją ofertą online w tej chwili, właśnie ze mną.
Ale przede wszystkim stworzenie warunków do ich własnego rozwoju
i obudzenie ich odwagi do sięgania po więcej, nawet jeśli finalnie
nie pójdą dalej ze mną. Zdradzę Ci po cichu, że 3 dziewczyny, które
nie podjęły decyzji o zakupie #SHIFT w tamtej akcji, finalnie
i tak pracują z nami w programie. W czasie treningu nie były
na to w pełni gotowe , ale kiedy ta gotowość przyszła, doskonale
wiedziały, pod czyimi skrzydłami chcą działać.

8 // 16 osób dokonało zakupu wejściówki do mojego programu


premium.

Dokładnie 10 z nich dokonało zakupu, zanim trening się skończył,


a pozostałe osoby zrobiły to w ciągu kilku kolejnych godzin. Nasza
pop up grupa żyła jeszcze 3 dni po szkoleniu, dając nam wszystkim
możliwość wymiany wrażeń, podzielenia się swoimi odkryciami
i zacieśnienia relacji. Lecz to nie wszystko.. Osoby, które kupiły

Idziemy po milion / strona 256


wejściówkę do #SHIFT i przeskoczyły do przestrzeni tylko dla
kursantek, miały tam już co najmniej kilka „znajomych” osób,
z którymi czuły się swobodnie.

9 // 4 wejściówki sprzedałam w ciągu 2 dni po szkoleniu wśród


osób, które nie zostały zrekrutowane do projektu, a bardzo
chciały ze mną pracować.

W ciągu kolejnych dni wciąż pojawiały się zapytania w grupie


#DigitalGirls, czy i kiedy będę organizować analogiczną akcję
dla osób, które nie dostały się na pokład tym razem. Jednak
ja nie miałam w planach kolejnej edycji projektu. Z wielu powodów.
Głównym było to, że taki tydzień pracy z 33 bardzo aktywnymi
zawodowo osobami to jak praca na trzech pełnych etatach.
Co najmniej trzech.

Dlatego zapraszałam najbardziej zainteresowane osoby na 15-


minutową rozmowę przez telefon, w trakcie której mogły zadać mi
każde swoje pytanie dotyczące programu #SHIFT,
a ja cierpliwie odpowiadałam i byłam dla nich na 100% w trakcie tych
rozmów. Poznałam w ten sposób kolejne genialne kobiety.
A 4 spośród nich powiedziały TAK mojemu zaproszeniu do programu
i zostały moimi klientkami.

Idziemy po milion / strona 257


Chcesz zarabiac dzięki webinarom? To jeden z najbardziej
skutecznych sposobów na to, aby w najkrótszym możliwym czasie
zbudować w zupełnie nowych odbiorcach zaufanie do Ciebie w roli
ekspertki.

Już teraz wskocz na naszą listę dla osób zainteresowanych naszym


bezpłatnym szkoleniem o tym, jak strategicznie projektować
webinary, które sprzedają.

Zacznij z nami projektować własne systemy do zarabiania na swojej


wiedzy w sieci.
ZAPISZ SIĘ TUTAJ
BONUS −
Webinar sprzedażowy,
który sprzedaje

No dobrze, mamy to. Znasz już wszystkie zakulisowe


szczegóły projektu, w którego centrum był mój
webinar sprzedażowy z konwersją 60%. Jakie są Twoje
wrażenia? Czy odkryłaś coś nowego dla siebie? Mam taką
nadzieję.

Jednak zanim zaczniesz knuć swoje plany zmiany świata


i organizowanie u siebie analogicznej akcji, to poczekaj
jeszcze moment i posłuchaj o kilku ważnych kwestiach,
bez których nie masz szans na powtórkę mojego wyniku.
Intensywna praca w kameralnych grupach warsztatowych
to moja strefa geniuszu

W TOP 5 mocnych stron wynikających z testu Gallupa znajdziesz


u mnie: Strateżkę, Aktywatorkę, Wizjonerkę i Budującą relacje
Maksymalistkę (czyli wzmacniającą to, co u innych ludzi już jest
świetne − nie myl tego talentu z byciem perfekcjonistką). To jest moja
strefa geniuszu. Interesuję się ludźmi. Odkąd pamiętam, psychologia
społeczna była moją prawdziwą pasją, a na studiach chodziłam
na zajęcia z tego przedmiotu dwa razy w jednym roku i męczyłam
profesora, aby pozwolił mi zdać egzamin raz jeszcze (i poprawić
5 z egzaminu na 5+, bo czułam, że powinnam dać z siebie więcej).
W życiu codziennym, w relacjach z bliskimi i nie tylko, widzę
w drugim człowieku najbardziej interesujący obiekt badawczy
pod Słońcem. Zawsze jestem zaintrygowana tym, co w nim pięknego
się chowa. A to wszystko sprawia, że jestem świetna w projektowaniu
doświadczeń dla osób, z którymi pracuję. Bo najpierw je widzę
(dostrzegam), potem poznaję (zbliżam się), pytam o wyzwania
(z którymi same sobie nie radzą), a dopiero na końcu proponuję
rozwiązanie (aby zmienić ich życie na lepsze).

Ale bądź spokojna, jeśli masz inne TOP 5 w teście Gallupa. I tak wciąż
możesz być twórczynią świetnych webinarów!

Po prostu odkryj swoje najsilniejsze strony i użyj ich z całą mocą


w służbie drugiego człowieka. Inaczej to wszystko nie ma sensu.

Idziemy po milion / strona 260


Nie każdy webinar sprzedażowy sprzedaje

Nie wystarczy zorganizować spotkania dla kilkunastu czy kilkuset


osób, wyświetlić im kilku slajdów i zagadać na śmierć przez 90 minut.
Aby webinar pozwolił Ci w kilkadziesiąt minut zamienić widzów
w klientów − musisz się mocno napocić. Przede wszystkim wiedzieć
dokładnie, dla kogo go robisz i z jakim nastawieniem, oczekiwaniami
i problemami przyjdą na spotkanie uczestnicy. To oni są bohaterami
tej opowieści − nie Twoja oferta ani slajdy. A już na pewno nie Ty.

Doskonałe przygotowanie

Przygotowanie prezentacji to nie tylko slajdy. To kompletny


scenariusz Twojego wystąpienia publicznego i dbałość o jego każdy
element. Wyobraź sobie, że dostałaś zaproszenie, by wygłosić
prezentację na konferencji TED w Nowym Jorku. Jesteś
podekscytowana? Chcesz zrobić wrażenie na widzach z całego
świata? Sprzedać im swoją ideę i poderwać z krzeseł? Super. To już
wiesz, z jakim nastawieniem powinnaś podejść do każdego swojego
webinaru, który ma sprzedawać Twoją unikalną ofertę.

Nie schodź poniżej tego poziomu, bo odbiorcy to wyczują.

Genialna prezentacja wyrywająca z butów

Czyli taka, po której otrzymujesz dziesiątki maili z błaganiami


o jej udostępnienie, bo każdy chce ją wydrukować i zrobić ze slajdów
plakaty motywacyjne nad łóżkiem. Nie żartuję − do takiego efektu
dążę za każdym razem, projektując slajdy. Monika podziela moją

Idziemy po milion / strona 261


miłość do takich prezentacji i jesteśmy na tym punkcie totalnymi
freakami. Nasza prezentacja musi być merytoryczna i przepiękna
wizualnie. Zapadać w pamięć i gotować zwoje mózgowe podczas jej
słuchania. A zarazem koić wzrok i dostarczać niezapomnianych
wrażeń estetycznych. Prezentacja jest częścią Twojej oferty
premium.

Niezapomniane doświadczenie rozwojowe

Twój webinar to spektakl. A prezentacja to scena, na której występuje


Twój potencjalny klient (uczestnik webinaru). Ty jesteś scenarzystką
albo lepiej − producentką tego show! Ale na pewno nie jesteś jego
bohaterką. Twoim zadaniem jest tak poprowadzić bohatera,
aby dzięki Tobie uwierzył, że docelowe miejsce, do którego dąży
i gdzie pragnie się znaleźć − jest dzięki pracy z Tobą osiągalne
dla niego. Tylko tyle i aż tyle.

Webinar to nie czas i nie miejsce na:

» podzielenie się całym Twoim dorobkiem zawodowym


(bo nie 5 slajdów „o Tobie” buduje Twoją pozycję
ekspertki),
» zrobienie wykładu, w trakcie którego nie widzisz
uczestników (nie dosłownie, oczywiście, ale w sensie
uważności na ich realne potrzeby, z którymi
do Ciebie przyszli),
» uśpienie ich zagadywaniem o rzeczach, które są ważne
tylko dla Ciebie.

Idziemy po milion / strona 262


Uczestnik Twojego webinaru powinien nie móc się odnaleźć
w swoim życiu po zakończeniu szkolenia. Powinien czuć, że już się
w nim nie mieści. Że jego strefa komfortu zdecydowanie urosła dzięki
prezentowanym przez Ciebie treściom, przykładom, opowieściom.
I powinien doskonale wiedzieć i czuć, jaki następny krok warto
zrobić, by nie błądzić jeszcze bardziej.

Jak tego dokonać?

Poza wszystkim, co przeczytałaś powyżej − najpierw poznaj swojego


klienta. Bo wszystko zaczyna się w Twoim kliencie.

Dotrzyj do jego największych bolączek i trudności, z którymi sam


sobie nie radzi. Dociekaj do momentu, w którym poznasz jego
najbardziej skryte pragnienia, o których czasami aż boi się myśleć na
głos.

Bo musisz siedzieć w jego głowie. Musisz nawet lepiej od niego


nazywać te tematy, które nie pozwalają mu spać, bo tylko wtedy on
Ci zaufa. Zaufa, że znasz rozwiązanie na jego wyzwania. I zechce pójść
dalej za Tobą.

...Minął niemal rok od startu naszych wspólnych działań


pod marką #DigitalGirls...

I gdybyśmy miały wymienić tylko jeden element naszych ścieżek


klienta, który sprawił, że nasza droga do miliona najbardziej
się skróciła, to byłyby nim webinary sprzedażowe.

Idziemy po milion / strona 263


Dzięki specjalnie zaprojektowanym webinarom sprzedażowym
zarobiłyśmy w ciągu pierwszych miesięcy naszej współpracy prawie
pół miliona złotych. Dobrze czytasz. Dzięki webinarom. Nie dzięki
codziennym publikacjom na IG, cotygodniowemu podcastowi
czy spędzaniu życia na FB. Dzięki naszym webinarom.

No i oczywiście świetnie skrojonej ofercie dla klientek, ale o tym,


w jaki sposób i Ty możesz tego dokonać, opowiadamy w tym
#Treningu Oferta, którejnie można się oprzeć, który możesz obejrzeć
w każdej chwili >>> TUTAJ.

Ponieważ obiecałyśmy opowiedzieć Ci w tym e-booku


o tym wszystkim, czego nie mówią Ci o zarabianiu na Twojej wiedzy
w sieci, to teraz usiądź wygodnie i (jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś) weź
do ręki notes lub zakreślacze. Kilka najbliższych stron to będzie
podróż bez biletu powrotnego. Bo wszystko, czego się za chwilę
dowiesz, odmieni Cię na zawsze.

Na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że wielu twórców


internetowych (i nie tylko) zarabia dzięki organizowaniu webinarów
sprzedażowych. Ale równocześnie mogłaś słyszeć także o tym,
że ludzie nie oglądają już webinarów, że to formuła, która
się już wypaliła, że teraz liczy się tylko publikowanie ciągle nowego
contentu w social mediach.

Kiedy sama zaczynałam swoją webinarową przygodę, nie do końca


wierzyłam, że będę dzięki temu zarabiać powtarzalnie i zuchwale.
Miałam bardzo dużo ograniczających mnie przekonań. Poniżej
poznasz kilka z nich.

Idziemy po milion / strona 264


Nie umiem sprzedawać. Wolę dzielić się moją wiedzą.
Właśnie dlatego przez pierwsze 3 lata mojej działalności w sieci
organizowałam tylko webinary, które w zasadzie były moimi
wykładami, opowieściami o wynikach moich eksperymentów
i obserwacji trendów edukacyjnych w sieci. Miały swoją wartość.
Odbiorcy je uwielbiali. Ale najczęściej podczas nich
nie sprzedawałam żadnych moich usług ani produktów online.
Tkwiłam głęboko w przekonaniu, że nie potrafię tego robić, a więc
nie ośmielałam się prezentować swojej oferty. A kiedy nawet udało
mi się to zrobić, zajmowało mi to zwykle 3 minuty na końcu długiego
spotkania. Albo w przypływie emocji zapominałam o tym
i przenosiłam tę informację do maila, którego wysyłałam
do uczestników z podziękowaniem za udział w webinarze.

Jestem świetna w budowaniu bliskich relacji z ludźmi, ale na


wielką skalę z internetową publicznością nie uda mi się tego
dokonać.
To przekonanie pozbawiło mnie w zasadzie możliwości budowania
ofert dla szerokiego grona odbiorców. Byłam tak pewna tego,
że wartość mogę dać jedynie w pracy 1:1, 1:5 albo 1:30, że nawet do
głowy mi nie przychodziło, że mogę zebrać na webinarze publiczność
liczoną choćby w setkach osób, a co dopiero w tysiącach… Sama
blokowałam sobie dostęp do większej skali mojej działalności.

A ponieważ ja miałam w sercu takie przekonania, to z dużym


prawdopodobieństwem Ty także możesz w sobie kisić podobne
ograniczające założenia.

Zacznijmy od mitów.

Idziemy po milion / strona 265


MIT #1:
Webinar to prezentacja
wiedzy
Webinar to spotkanie dwojga ludzi − Ciebie i Twojego klienta.
Spotkanie, podczas którego inspirujesz go do zmiany i budzisz w nim
pewność oraz odwagę do ruszenia z miejsca. Bo Twój klient jest
dzisiaj w miejscu, którego nie lubi, które go ogranicza albo frustruje.
A Ty znasz drogę do miejsca w przyszłości, w którym on pragnie się
znaleźć.

» Jak utrzymać się na diecie, gdy przed Tobą imieniny u cioci i grill
u znajomego, a Ty nie chcesz czuć się jak kosmita, kiedy odmówisz
dokładki?
» Poznaj kluczowy składnik metody X, o którym mało się mówi,
a który możesz wdrożyć w życie od zaraz, dzięki czemu Twoja
przygoda z tą metodą w końcu zacznie się na serio!

Klient nie chce podczas webinaru dowiedzieć się, jakie


są fundamenty dietetyki klinicznej i co zgłębiłaś w ramach swoich
kilkuletnich studiów, szkoleń i doktoratu. Klient chce dowiedzieć
się, jak pozbyć się nadwagi, bo zbliża się ślub przyjaciela i fajnie
będzie móc wbić się w garnitur sprzed lat. Albo rozpocząć powrót
do zdrowia po operacji czy druzgocącej diagnozie. A jeśli to klientka,
to mogło ją coś ruszyć w kierunku zmian po tym, jak chłopak dał
jej w prezencie na rocznicę bon na siłownię, zamiast bonu do spa
(swoją drogą, zastanowiłabym się poważnie, czy chcę dalej być
z takim gościem).

Idziemy po milion / strona 266


Ci ludzie nie chcą stać się ekspertami w Twojej dziedzinie.
Oni chcą poprawić swoje życie na lepsze i to tylko w pewnym
konkretnym jego fragmencie, który nie daje im spokoju.

Twój klient oczywiście chce podczas webinaru poznać ciekawe


aspekty tematu, na którym się znasz. Ale nie chce słuchać
o odkryciach nauki, technologii czy Twoim bogatym dorobku
akademickim. Klient chce poczuć, że zmiana, której pragnie (już,
teraz!), jest w zasięgu jego ręki i że przy Tobie może tego realnie
dokonać.

Dlatego webinar to nie wykład ani streszczenie Twojej książki


czy kilkutygodniowego kursu online w 90 minutach! Webinar
to spotkanie, w którego trakcie oswajasz lęki i obawy Twojego klienta
i merytorycznymi argumentami oraz swoją pewnością siebie
przekonujesz go, że on także da radę.

MIT #2:
Dobry webinar
sam sprzedaje
Zamiana oglądającego w klienta nie następuje tylko dzięki temu,
że przygotowałaś świetne slajdy i masz na koncie certyfikat
z wystąpień publicznych. Webinar − rozumiany jako 90-minutowe
wydarzenie online − to tylko część ścieżki klienta. Ani początek,
ani koniec.

Idziemy po milion / strona 267


Webinar może odbywać się na żywo lub być wcześniej nagranym
materiałem, który udostępniasz publiczności. Ale nigdy
nie sprowadza się tylko do tego, że coś komuś zaprezentujesz.
Sprzedaż z wykorzystaniem webinarów to cały system powiązanych
elementów, który zaczyna się na długo przed tym, kiedy klient
zobaczy pierwszy slajd (lub pierwszą minutę nagrania).

Potrzebujesz publiczności.
Przed webinarem musisz zebrać ludzi i poinformować ich o swoim
wydarzeniu. Mówiąc konkretnie − potrzebujesz listy mailowej
zawierającej kontakty do osób, które obejrzą webinar.

Do tego celu niezbędne będzie skorzystanie z systemu do e-mail


marketingu i stworzenie formularza zapisu na taką listę mailową,
osadzonego na prostej stronie WWW. Odbiorca powinien mieć
możliwość zapoznania się z Twoim zaproszeniem i (bez nacisków)
podjęcia decyzji o tym, czy chce zostawić Ci swój adres e-mail,
abyś mogła przesłać mu link do webinaru oraz dodatkowe
informacje. Taki formularz publikuje się zwykle na prostej stronie
internetowej (landing page).

Potrzebujesz promocji.
Sam fakt, że przygotowujesz coś genialnego, jest
niewystarczający. Pisałyśmy już o tym na początku e-booka.
Prowadzenie „tajnego biznesu” to tak samo nieskuteczne działanie
jak organizowanie „tajnego webinaru”.

Idziemy po milion / strona 268


Aby ktokolwiek zapisał się na Twoją listę kontaktów mailowych,
najpierw musi się o niej dowiedzieć. Najlepiej tam, gdzie już szuka
odpowiedzi na nurtujące go pytania lub tam, gdzie spędza swój czas
w sieci. Czyli gdzie?

Odbiorca może dowiedzieć się o Twoim webinarze z posta w social


mediach, z Twojej reklamy, maila, polecenia, a nawet z osobistej
rozmowy ze znajomym. Każdy z tych sposobów dotarcia do Twojego
przyszłego klienta to temat na oddzielny kurs, a nie tylko rozdział
tego e-booka, dlatego… czytaj dalej.

Potrzebujesz procesu
sprzedażowego.
Sam webinar nie sprzedaje. Potrzebujesz doskonałej oferty,
która wyrywa z butów, a także znajomości potrzeb Twoich klientów
oraz ich obaw związanych z podjęciem decyzji o pracy z Tobą.
Te obiekcje i lęki są często związane z czymś innym niż cena
czy termin realizacji oferty. Dotykają często przekonań, osobistych
doświadczeń i emocji Twoich klientów. Dlatego tak ważne jest,
by odnieść się do nich zarówno podczas samego webinaru,
jak i w komunikacji po jego zakończeniu.

Po webinarze warto skorzystać z listy kontaktów mailowych


i nie tylko przesłać im link do nagrania webinaru, ale także serię
wiadomości zachęcających do zakupu Twojej oferty,
którą prezentowałaś podczas webinaru. Odpowiadaj w tych

Idziemy po milion / strona 269


wiadomościach na pytania, które zadawali Ci klienci, a także
prezentuj historie, które stały za ich własnymi transformacjami.

Webinar to pewnego rodzaju podróż bohatera, czyli Twojego klienta.


Zaczyna się w momencie, w którym się poznajecie i w którym
udowadniasz mu, że doskonale rozumiesz jego aktualne wyzwanie,
przed którym stoi. Potem krok po kroku pokazujesz mu, jak może
to wyzwanie pokonać w Twoim towarzystwie. Zwykle taka przeprawa
jest zdecydowanie dłuższa niż czas trwania webinaru. Dlatego
po prostu musisz skorzystać z możliwości dalszego kontaktu
z klientem i prowadzić go ku lepszej wersji przyszłości za pomocą
serii maili, które do niego wysyłasz.

Jak widzisz, same slajdy i Twoje przygotowanie do poprowadzenia


spotkania z odbiorcą nie wystarczą, aby zrealizować sprzedażowe
plany i pozyskać nowych klientów.

MIT #3:
Tylko webinar
organizowany na żywo
może mieć dużą konwersję
(czyli więcej niż 5%)

To bardzo silne przekonanie wielu naszych klientek. Było także moim


własnym. U jego podłoża kryje się niezachwiana pewność, że tylko
bycie z klientem w bardzo bliskim kontakcie oraz możliwość żywego

Idziemy po milion / strona 270


reagowania na jego słowa i reakcje pozwala zbudować relację
prowadzącą do zakupu.

Statystyki mówią o tym, że konwersja webinaru sprzedażowego


waha się pomiędzy 1% a 2%. W wariancie najbardziej
optymistycznym oznacza to, że 2 osoby na 100 dokona zakupu.
Jednak należy pamiętać, że wśród tych 100 osób wciąż muszą być
ludzie, którzy potrzebują tego, co masz dla nich do zaoferowania,
a nie przypadkowi turyści.

Najlepsze wyniki, często przekraczające powyższe procenty,


są udziałem internetowych twórców, którzy realizują swoje
webinary na żywo. Mam tutaj na myśli sytuację, w której całe
wydarzenie odbywa się na żywo, a prezentowana oferta ma
znamiona pilności i ważności dla uczestników.

Przykłady?

» tylko dla osób będących do końca na żywo umożliwia się zakup


oferty na bardzo preferencyjnych warunkach (np. niższa cena,
dodatkowe bonusy),
» tylko osoby będące na żywo mogą zadawać swoje pytania
i mają gwarancję, że prezenter udzieli na nie odpowiedzi
(np. w sekcji Q&A na końcu spotkania),
» tylko osoby będące na żywo otrzymują kod umożliwiający
im zakup prezentowanej oferty na specjalnych warunkach
w ciągu kilku godzin lub dni po zakończeniu webinaru
(np. kod rabatowy obowiązujący tylko do północy lub tylko
do końca tygodnia).

Idziemy po milion / strona 271


Te wszystkie zabiegi pozwalają wywołać w odbiorcy potrzebę bycia
na żywo podczas webinaru, a następnie wzmocnić poczucie pilności
i niedostępności oferty. Z takich narzędzi możesz korzystać
także wtedy, gdy nie projektujesz wydarzenia na żywo. Ale o tym
za chwilę.

Z naszych doświadczeń wynika, że podobne wyniki można


osiągnąć, nie realizując żadnego webinaru na żywo. Nasze wyniki
sprzedażowe zawdzięczamy wykorzystaniu w procesie
sprzedażowym wcześniej zarejestrowanych webinarów.
W praktyce oznacza to, że nagrałyśmy dwa świetne materiały
rozwojowo-transformacyjne, które umożliwiły nam pozyskanie
ponad 120 kursantek do jednego programu i prawie 30 do drugiego.
Oba są kompleksowymi programami, w ramach których aktywnie
działamy w roli mentorek − prowadząc dwa razy w miesiącu
warsztaty na żywo, pracując z kursantkami nad ich konkretnymi,
bieżącymi wyzwaniami i odpowiadając na codzienne ich pytania
w prywatnych grupach. Te programy są zdecydowanie produktami
rozwojowymi z półki „premium” (tak je nazywamy dla odróżnienia
od produktów DIY, które nie zawierają wsparcia mentorskiego,
a jedynie materiały i narzędzia do pracy własnej).

Możliwość zarabiania na swojej wiedzy dzięki wykorzystaniu


webinarów nagranych wcześniej, a nie odbywających się na
żywo, potwierdzają także nasze klientki, zwłaszcza wiele
spośród ponad 120 kursantek programu #SkyRocket (program
mentoringowy, w ramach którego uczymy, jak wypuścić na rynek
pierwszy kurs online zarabiający już w swojej pierwszej edycji).

Idziemy po milion / strona 272


Trzy klucze do zarabiania
z wykorzystaniem webinaru
sprzedażowego
1 // Najpierw Ty musisz się zaangażować.

Często słyszymy pytanie: „Jak zbudować zaangażowaną społeczność


/ publiczność, która będzie od nas kupować?”. Nasze klientki
wielokrotnie marzą o tym, żeby ich praca nad kursem online, a potem
nad sprzedażowym webinarem, zapewniła im wieczny wizerunek
ekspertki w oczach innych ludzi, a także sprawiła, że odbiorcy będą
często udzielać się w dyskusjach, które one zainicjują, komentować
ich posty, zapisywać się na kolejne sprzedażowe wydarzenia
i oczywiście aktywnie kupować.

Ale prawda jest taka, że dopóki Twoi odbiorcy nie zobaczą,


że to Tobie realnie zależy na ich efektach i poprawie ich życia
na lepsze, nie odpowiedzą na Twoje zaproszenie.

Dopóki nie poczują, że nie tylko jesteś specjalistką w swojej


dziedzinie, ale przede wszystkim, że chcą zaufać właśnie Tobie i dać
Ci się poprowadzić, to nie kupią Twoich usług ani produktów online.

Rynek edukacji i rozwoju online jest pełen „ekspertów”, którzy


pojawili się na nim wczoraj albo którzy są świetni w swojej dziedzinie
i osiągnęli ponadprzeciętne wyniki, ale niekoniecznie mają dowody
na to, że inni ludzie dzięki pracy z nimi osiągnęli podobne.

Idziemy po milion / strona 273


Dlatego tak ważne jest, abyś użyła wszystkich możliwych narzędzi
i okazji do tego, by pokazać Twoim klientom, że przy Tobie zrealizują
swoje marzenie.

» Korzystaj z e-maili − pisz wiadomości, newslettery, serie maili


tematycznych dotykających kwestii ważnych i praktycznych
dla Twoich przyszłych klientów. Pisanie tylko wtedy, gdy
coś sprzedajesz to błąd. Buduj długofalowe relacje.
» Korzystaj z social mediów − publikuj posty i materiały, które
dają wartość i prezentują Twój wyrazisty punkt widzenia na tematy
istotne dla Twoich klientów. Nie musisz jednak publikować
codziennie, albo kilka razy dziennie, aby zostać dostrzeżoną. Twórz
treści wielokrotnego użytku i powracaj do spraw realnie ważnych.
» Korzystaj z webinarów sprzedażowych − prezentuj siebie i swoją
historię, która doprowadziła Cię do tego miejsca, w którym
z pełnym przekonaniem pomagasz ludziom takim jak Twoi
odbiorcy, przytaczaj opowieści Twoich zadowolonych klientów,
zmieniaj sposób patrzenia na świat tych, którzy Cię akurat słuchają
i pomagaj im podjąć dobrą decyzję o zmianie.

Te wszystkie działania pomogą uwierzyć Twoim klientom, że jesteś


zaangażowana i realnie zainteresowana tym, aby w ich życiu zaszła
zmiana w kierunku, którego pragną.

Idziemy po milion / strona 274


2 // Skupiaj się na rozwiązaniu problemu klienta, a nie na zalaniu
go swoją wiedzą.

Pouczanie klienta albo przytłoczenie go nadmiarem ważnej wiedzy


może spowodować spadek jego uwagi, wyłączenie webinaru, a także
ucieczkę z Twojej listy kontaktów. Każda z tych konsekwencji jest
słaba dla Twojego klienta i Twojego biznesu.

Klient w trakcie webinaru musi poczuć całym sobą, że znasz


problem, z którym się boryka i że znasz rozwiązanie. To na tym
powinnaś się skupić przez większość czasu swojej prezentacji
webinarowej, a także w całym procesie sprzedażowym (do którego
ten webinar wykorzystujesz).

Gdyby klient chciał poznać całą Twoją wiedzę z danej dziedziny,


to poszedłby na te same studia albo przeczytał książki z kilku półek
w księgarni, a nie przyszedł na Twój kilkudziesięciominutowy
webinar. Klient, który dołącza do webinaru, to osoba, która w ten
sposób potwierdza, że ma jakieś wyzwanie, w rozwikłaniu którego
potrzebuje pomocy − tu i teraz.

Potwierdza swoją otwartość na poznanie Ciebie i Twoich


na to sposobów albo wręcz gotowość do działania z Tobą.
Wykorzystaj to dobrze.

Idziemy po milion / strona 275


3 // Sprzedawaj przez cały czas, a nie tylko na końcówce
webinaru.

Wiesz, jakie jest jedno z głównych założeń, które współdzielimy


z Moniką i na którym opiera się cały nasz biznes?

Sprzedawanie to wymiana. I jest bardzo sexy.

Serio, właśnie tak do tego podchodzimy. Uwielbiamy sprzedawać


i zarabiać. I robimy to pewnie i śmiało. Bo wiemy, że stwarzamy
naszym klientkom przestrzeń do podjęcia dobrej decyzji.

Dziś mamy niezachwianą pewność, że nasze produkty pomogły


już przeszło 600 klientkom w projektowaniu ich własnych ofert,
edukacyjnych modeli biznesowych i ścieżek klienta, które pomagają
im zamieniać oglądających webinar w kursantów uczestniczących
w ich kursach i programach online.

Ty też możesz tak do tego podejść, jeśli masz już na swoim koncie
współprace z klientami, dzięki którym obie strony
są zadowolone. Bo to bardzo ważne, aby ta wymiana pomiędzy
Tobą i klientem była dobra dla Was obojga. Tylko wtedy zachodzi
realna wymiana wartości. Ty dajesz klientowi swoją wiedzę, formuły,
sposoby i narzędzia, a on daje Ci swoje pieniądze, czas i uwagę.

I jeśli z takim założeniem zaczniesz projektować cały proces


sprzedaży, w którego centrum jest webinar, to naturalne będzie to,
że do takiej wymiany będziesz dążyć od pierwszego maila i od
pierwszej minuty nagrania. Z takim podejściem będziesz zapraszać

Idziemy po milion / strona 276


wszystkich odbiorców do płatnej współpracy, bo będziesz mieć
pewność, że obu stronom to się opłaci.

Nie wstydź się tego, że sprzedajesz swój kurs online, konsultacje czy
inny produkt online podczas webinaru. Nie ukrywaj tego nigdy.
I nie zostawiaj na zakończenie, kiedy często uwaga odbiorcy jest
już rozproszona albo wcale go już z Tobą nie ma.

» Czy czujesz potęgę webinarów sprzedażowych?


» Czy chcesz włączyć je do swoich działań biznesowych?
» Czy chcesz zamieniać swoich odbiorców w klientów z jeszcze
większą lekkością?

Nie byłoby Cię tutaj, gdyby Twoje odpowiedzi nie brzmiały


3 x TAK, dlatego sprawdź nasze zaproszenia do kursów i treningów,
które zaprojektowałyśmy dla Ciebie.

Znajdziesz je na kolorowych stronach naszego e-booka.

Idę po milion kobiecych serc, którym chcę towarzyszyć


w przeżywaniu żałoby.
Aleksandra Patykowska / FB.com/kontaktbezmamy

Idziemy po milion / strona 277


Jeżeli masz już świetną ofertę, której sprzedaż chciałabyś
skalować, to chętnie pokażemy Ci, jak stworzyłyśmy niemal
automatyczny system pozyskiwania klientów i sprzedaży
naszych różnorodnych produktów, który pozwala nam
generować przychody na poziomie 80 000 złotych / miesięcznie.

ZAPISZ SIĘ TUTAJ


Jak Monika
w ciągu miesiąca
zaplanowała,
sprzedała
i przeprowadziła swój
pierwszy kurs online?

Znasz już moją historię, chociaż do tej pory dzieliłam


się z Tobą głównie upadkami. Teraz nadszedł czas
na sukcesy, dobre pomysły, zrywy odwagi, powody
do dumy.

Chciałabym Ci napisać, że one wszystkie wynikały


z doskonale zaplanowanej strategii, ale tak nie było.
W większości były efektem spontanicznej chęci pomocy
komuś, kto był w potrzebie.
Pod koniec wakacji w 2018 roku odezwała się do mnie bliska
mi osoba, która przeżywała wiele negatywnych emocji związanych
z pracą. Była już zmęczona pracą na etacie i chociaż po części
pracowała na własny rachunek, to wciąż nie czuła się gotowa, żeby
pójść tą ścieżką na 100%.

Ta historia bardzo mocno ze mną zarezonowała. Przypomniała


mi moją własną sprzed paru miesięcy. Ja z kolei byłam wtedy pod
ogromnym wrażeniem archetypów biznesowych i ta koncepcja
kompletnie odmieniła moją markę oraz wreszcie skierowała mnie na
właściwe tory. W tamtym czasie stworzyłam już quiz badający
archetypy marki oraz napisałam 12 przewodników, które miały być
darmowym prezentem dla osób wykonujących quiz i zapisujących
się na moją listę mailingową. Dopiero startowałam z tym pomysłem.
Miałam wprawdzie w planach kursy online, ale ciągle coś stawało
mi na drodze. Nie czułam się gotowa, a tak naprawdę to po prostu
bałam się tego, co nieznane. Przerażała mnie konieczność
ponownego uczenia się czegoś nowego i ogarniania kolejnej
porcji technologii.

A jednak pojawienie się mojej koleżanki dodało mi odwagi


i motywacji. Pomyślałam: „Ten proces, który ja przeszłam, a który
pomógł mi poukładać sobie w głowie moją markę i wreszcie przestać
rozglądać się na boki i przeżywać nieustanną frustrację, mógłby
pomóc również jej”. Praca 1:1 między nami z pewnych powodów
nie wchodziła w grę, więc pomyślałam, że zaproponuję jej mały kurs
online, w ramach którego przeprowadzę ją krok po kroku przez
proces budowania marki w oparciu o archetypy.

Idziemy po milion / strona 280


Jeszcze dobrze nie przemyślałam całego pomysłu, a już pisałam do
mojej koleżanki, proponując jej udział w kursie online.

Była zachwycona, ale zadała mi dwa trudne pytania:

» Ile to będzie kosztowało?


» Ilu będzie uczestników?

Żadnej z tych kwestii nie poświęciłam nawet sekundy zastanowienia.


Właściwie to byłam gotowa przejść z nią w ramach kursu ten
proces za darmo, ale odmówiła. Zaproponowałam jej więc
symboliczną kwotę 97 złotych − pierwszą, jaka przyszła mi do głowy.

Cena ta wynikała:

» po pierwsze, z chęci koleżeńskiej pomocy (w sumie byłam gotowa


to zrobić za darmo),
» po drugie, trochę z obawy, czy jestem uprawniona, żeby wyżej
wyceniać swoją pracę, skoro nie jestem przecież z wykształcenia
strategiem biznesowym, a wszystkiego nauczyłam się sama
metodą prób i błędów.

W tamtym momencie jednak pieniądze nie odgrywały tak dużej roli.


Tak naprawdę byłam bardzo szczęśliwa, że wreszcie poczułam
gotowość, żeby taki program przygotować. Miałam wizję, miałam
motywację i miałam, wprawdzie tylko jedną, ale klientkę.
Czułam, że dzieje się coś naprawdę ważnego − serio, prawie
chodziłam po ścianach z tej ekscytacji.

Idziemy po milion / strona 281


Czy zrobiłabym ten kurs tylko dla jednej osoby?

Tak, bo wiem, że wiele osób, które zarabiają teraz miliony,


zrobiło kiedyś swój kurs, dla 1−2 osób. Są takie rzeczy, których
nie są się kupić i jest nim chociażby doświadczenie.

Jednak pomysł z tym, żeby w kursie wzięły udział również inne


osoby, wydał mi się bardzo dobry. W grupie zawsze raźniej. Kłopot
polegał na tym, że nie miałam w tamtym momencie żadnej
społeczności, a na mojej liście mailingowej było może 50 osób, które
do tej pory wykonały quiz i pobrały przewodnik po archetypie.
Postanowiłam więc, że znajdę jeszcze 9 osób, które dołączą
do programu. Miałam na to kolejny tydzień.

Zdecydowałam z dnia na dzień, że przeprowadzę 3-dniowe wyzwanie


dotyczące budowania marki i wrzucę na nie zaproszenie na różne
biznesowe grupy na FB. Wszystko odbyło się bez jakichkolwiek
inwestycji finansowych. Nie obyło się jednak bez dużego
zaangażowania czasowego.

Podsumowując, w ciągu tygodnia od chwili, w której w mojej głowie


zakiełkował pomysł stworzenia kursu online, miałam już pierwszą
kursantkę, zaplanowaną datę wyzwania i rozesłane zaproszenia
na to wydarzenie.

Potrzebowałam jeszcze prostej strony sprzedażowej, na której


potencjalni klienci mogliby dowiedzieć się więcej na temat mojego
kursu i dokonać jego zakupu. Kłopot oczywiście polegał na tym,

Idziemy po milion / strona 282


że sam kurs jeszcze nie istniał, więc ciężko było mi jednoznacznie
opisać jego zawartość.

Zaplanowałam więc, że kurs potrwa 2 tygodnie, a każdego dnia


(poza weekendami) będę udostępniała uczestnikom nowe
materiały w postaci PDF-ów i nagrań audio. Stwierdziłam,
że materiały kursowe będę tworzyć z dnia na dzień (nie miałam
innego wyboru − całe przedsięwzięcie, łącznie z fazą planowania,
zajęło miesiąc) i umieszczać je na zamkniętej grupie na FB, która
będzie stanowiła moją platformę kursową.

Nie miałam wtedy jeszcze sklepu internetowego ani żadnej metody


przyjmowania płatności. Stwierdziłam, że tutaj nie będę
kombinować i skorzystam z najprostszej możliwej opcji,
czyli z przycisku do płatności PayPal, którego konfiguracji
nauczyłam się parę godzin wcześniej z tutorialu na YT.

Cały pomysł z wyzwaniem opierał się na 3 live’ach organizowanych


na moim fanpage’u, który miał wtedy może 20 polubień. Live’ów
nigdy wcześniej nie robiłam, więc byłam przerażona niemal tak
bardzo jak przed pierwszą w życiu konferencją na studiach, na której
miałam wystąpić przed kilkoma tysiącami osób (a nie tak jak w tym
przypadku przed kilkudziesięcioma, które zapisały się na wyzwanie).

Oprócz live’ów każdy uczestnik wyzwania otrzymywał ode mnie


również materiały w postaci plików PDF, które również tworzyłam
nocami poprzedzającymi kolejne dni wyzwania.

Idziemy po milion / strona 283


Jak widzisz całe przedsięwzięcie było bardzo spontaniczne, oparte
na prostych, ogólnodostępnych narzędziach, napędzane zarówno
ogromną ekscytacją, jak i wielkim strachem.

Jaki był efekt tego wszystkiego?

10 sprzedanych kursów. Nie pamiętam, kiedy tak bardzo się


z czegoś cieszyłam w swoim życiu. Finansowo to nie była kwota,
którą ktokolwiek by się chwalił w internecie, ale dla mnie
te 997 złotych było w tamtym momencie cenniejsze niż góry złota.
Ten niecały tysiąc złotych oznaczał, że aż 10 osób mi zaufało.
Uznało mnie za wiarygodną i chciało się ode mnie uczyć. Nigdy nie
zapomnę tego uczucia −wdzięczności pomieszanej z obawą, czy dam
radę, czy ich nie zawiodę.

Dzień po zakończeniu sprzedaży ruszył kurs. Tworzenie materiałów


z dnia na dzień było koszmarnie męczące. Byłam bardzo przejęta
i pełna obaw. Czy moje klientki będą zadowolone? Czy potrafię uczyć
i jednocześnie nie zanudzić kursanta?

To o tyle zabawne, że przez parę lat pracowałam jako wykładowca


na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Miałam więc
za sobą przynajmniej kilkaset godzin nauczania studentów w bardzo
różnych formułach (również zajęć online − byłam jedną z pierwszych
osób na naszym wydziale, które proponowały takie rozwiązanie).
Do tej pory wszyscy byli zadowoleni, przynajmniej na to wskazywały
wyniki ankiet semestralnych. Mimo to uczenie klientów, którzy
zapłacili Ci za kurs, to zupełnie inna bajka, inne emocje,
doświadczenia, ale też inne oczekiwania odbiorców.

Idziemy po milion / strona 284


Nie będę ukrywać − przez kolejne dwa tygodnie, to była praca na
półtora etatu. Poza tworzeniem materiałów, co zajmowało
mi z 5−6 godzin dziennie (nie ukrywam, jestem perfekcjonistką,
wszystko było piękne i wypieszczone), zajmowałam się również
klientkami na naszej grupie na FB − a były bardzo aktywne i chętne
do dzielenia się swoimi doświadczeniami.

Te rozmowy z nimi, chociaż czasochłonne, były ogromnie


odkrywcze i stanowiły dla mnie inspirację do tworzenia
następnych materiałów, na kolejne dni. W ten sposób poznawałam
pytania i wątpliwości moich klientek, zaczynałam je lepiej rozumieć
i mogłam zaprojektować cały kurs konkretnie pod ich potrzeby
i oczekiwania.

Kurs, który na szybko nazwałam Biznesową mapą marzeń, okazał się


hitem. Wszystkie uczestniczki były zachwycone i twierdziły,
że to, co dostały, było warte dużo więcej (wymieniały kwoty
na poziomie 700 złotych).

Byłam bardzo zmęczona, ale też pijana ze szczęścia.

Zrobiłam to. Podobało się. Chcą więcej.

Wierz mi, nic nigdy nie da Ci takiego kopa do działania i takiej


motywacji jak przeprowadzona sprzedaż i okazja do pracy
z kursantami. Szczególnie za tym naprawdę pierwszym razem.

Jedno jest pewne, ten program nie byłby tak dobry, gdyby nie to,
że tworzyłam go w bliskiej relacji z uczestniczkami.

Idziemy po milion / strona 285


Ja go nie wymyśliłam we własnej głowie, to nie była realizacja
moich fantazji na temat potrzeb klientów. To były odpowiedzi na
te potrzeby, które znałam, bo zostały mi niemal na tacy podane.

Wszystko dzięki temu, że ten kurs został stworzony na grupie na FB,


która bardzo zachęca do interakcji. Nie bez znaczenia jest też to,
że nie został przygotowany wcześniej, a powstawał niemal na żywo,
w bliskiej relacji z jego odbiorczyniami, które poniekąd stały się jakby
współautorkami tego projektu.

Od tamtego momentu wiedziałam jedno − już zawsze najpierw


będę sprzedawać, a dopiero potem tworzyć.

Szalony pomysł? Sprzedawać coś, czego jeszcze nie ma?

Oj nie, szaleństwem jest najpierw miesiącami tworzyć coś,


co jest jedynie zapisem naszych wyobrażeń, a potem zorientować
się, że nikt nie jest tym zainteresowany.

Z każdym tygodniem pracy nad kursem Twój zapał maleje, a obawa,


że tworzone przez Ciebie materiały nie będą atrakcyjne
dla odbiorców, rośnie. Gdy najpierw sprzedasz kurs, to nie tylko masz
już pieniądze na koncie, ale Twój poziom motywacji do pracy
nad kursem wynosi 300% i raczej taki pozostanie, bo przez cały
czas tworzenia treści będziesz w relacji i kursantami i będziesz
otrzymywać informacje zwrotne.

Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej na temat sprzedaży kursów/e-


booków, zanim one powstaną, to zapraszamy Cię do obejrzenia

Idziemy po milion / strona 286


nagrania live na naszym fanpage’u. Tam omówiłyśmy tę kwestię
dosyć szczegółowo. Bardzo Cię zachęcamy, żebyś zostawiła nam pod
tym nagraniem swój komentarz i napisała, co myślisz na ten temat.

Opisuję Ci tutaj cały proces sprzedaży i tworzenia mojego pierwszego


kursu, ponieważ, o ile może Ci się on wydawać nieznaczący pod
względem finansowym, to całe to doświadczenie z Biznesową mapą
marzeń stało się fundamentem do stworzenia, 3 miesiące później,
programu Marka z duszą, który w ciągu 2 lat sprzedał się w ponad
250 egzemplarzach i zarobił prawie 220 tys. złotych.

Jestem przekonana, że gdyby nie ta spontaniczna chęć wsparcia


koleżanki i gotowość do przetestowania mojej metody pracy, nawet
za darmo, ale z korzyścią dla drugiego człowieka, to cały mój biznes
oparty na kursach online mógłby nigdy nie powstać.

Czasami musisz po prostu spróbować, podjąć ryzyko, powiedzieć


światu, co masz do zaoferowania, i dać mu okazję odpowiedzieć
Ci: „TAK”.

Idziemy po milion / strona 287


Chcesz sprzedać i stworzyć swój kurs online / program grupowy?
Super! Pamiętaj jednak, że stworzenie kursu, to najmniejszy
problem. Sztuką jest go SPRZEDAĆ, a to już nie jest takie oczywiste.
Odbierz dostęp do 90-minutowego szkolenia, w którym pokażemy
Ci jak stworzyć kurs online, który zarabia i poznaj nasz flagowy
program mentoringowy, w którym poprowadzimy Cię za rękę do
własnego dochodowego kursu.

ZAPISZ SIĘ TUTAJ


Jak Monika zarobiła
ponad 130 tys.
złotych w rok na
sprzedaży jednego
kursu online bez
prowadzenia social
mediów i wydając
mniej niż 4 tys.
złotych na reklamy?

Gdybym miała powiedzieć, o co jestem pytana przez


moje klientki najczęściej, to byłyby to social media −
a dokładnie, jakim cudem zarobiłam sensowne
pieniądze online, praktycznie ich nie prowadząc?

W czasie fazy romantycznej przekonałam się na własnej


skórze, że produkowanie treści w social mediach bez
żadnego planu prowadzi głównie do frustracji.
Nigdy nie planowałam bycia influencerką.

Nie bawiło mnie również pstrykanie sobie selfie, aby umieścić


je na IG. Prowadzę dosyć emerycki tryb życia. Dużo śpię, lubię
spacery w naturze, czytanie książek, spacery z moim kotem
po ogrodzie, czas spędzony z bliskimi przyjaciółmi i święty spokój.
Prowadzę biznes online, ale na telefonie nie mam FB
ani Messengera, a na IG wyłączyłam opcję powiadomień i wpadam
tam tylko po to, żeby odpisać na komentarze.

Gdy więc na finiszu fazy romantycznej spadły mi klapki z oczu


i zrozumiałam, jak wiele czynności zastępczych podejmowałam
przez ostatnie miesiące, tylko po to, żeby odwlec jak najdłużej,
to, czego obawiałam się najbardziej − czyli docierania do klientów
i sprzedawania − postanowiłam, że od tej pory totalnie
upraszczam wszystkie swoje działania biznesowe. Będę robiła
tylko to, co w prosty i szybki sposób przynosi mi pieniądze.
Nieszczęśliwie dla mediów społecznościowych okazało
się, że znalazłam sposób, który zadziałał u mnie doskonale
bez ich udziału.

Ale po kolei.

Jak już wiesz, po sukcesie Biznesowej mapy pragnień postanowiłam


przygotować jej rozbudowaną i droższą odsłonę, opartą
na informacjach zwrotnych moich pierwszych kursantek.
Przygotowałam więc wstępną stronę sprzedażową takiego programu
i nazwałam go Marka z duszą, bo właśnie marki oparte
na wartościach chciałam pomagać budować, wykorzystując w tym

Idziemy po milion / strona 290


celu koncepcję archetypów biznesowych. Doszłam jednak
do wniosku, że zanim przystąpię do sprzedaży nowego kursu,
potrzebuję jeszcze lepiej poznać moje potencjalne klientki.
A jak najlepiej poznać drugiego człowieka? Z moich doświadczeń
wynika, że przez rozmowę, więc na takie właśnie spotkania
postanowiłam zapraszać.

Jak się do tego zabrałam?

Zaczęłam najprościej, czyli organicznie. W tamtym czasie


raz w miesiącu na większych grupach biznesowych dla kobiet była
możliwość zamieszczenia posta ze swoim ogłoszeniem.
Były to wydarzenie niezwykle popularne. Wyjątkowa okazja, żeby
za darmo zareklamować się przed dużą publicznością. Przyglądałam
się temu od dłuższego czasu i zauważyłam pewną prawidłowość.
W dniach reklamowych na takich grupach potrafiło pojawić
się kilkaset postów, a większość z nich to były posty zachęcające
do zakupu czegoś. Ja już wtedy zdawałam sobie sprawę, że odbiorcy
potrzebują przynajmniej 8 punktów styku z marką, zanim podejmą
decyzję o zakupie. Wiedziałam więc, że nie tędy droga. Postanowiłam
postąpić inaczej.

Napisałam posta z zaproszeniem na darmową konsultację


dla kobiet, które chcą stworzyć silne i dochodowe marki
osobiste, pozbyć się chaosu i opracować jasną strategię.
Podkreśliłam, że spotkanie będzie bezpłatne, a ja z przyjemnością
podzielę się swoją wiedzą. Zrobiłam jeszcze jedną ważną rzecz.
Zaznaczyłam, że aby umówić się na spotkanie, trzeba dać znać
w komentarzu pod postem. W ten sposób pod moim ogłoszeniem

Idziemy po milion / strona 291


wkrótce znalazło się kilkanaście komentarzy, a wszystkie wiemy,
że FB bardzo promuje posty, które angażują odbiorców. Dlatego moje
ogłoszenie znajdowało się na górze tej konkretnej grupy na FB
i widział je każdy, kto na nią wchodził.

Po tej akcji miałam zapisanych 13 osób na bezpłatne konsultacje.

Byłam bardzo podekscytowana i gotowa dzielić się całą


zgromadzoną przeze mnie wiedzą. Nie korzystałam z żadnych
zaawansowanych narzędzi − po prostu odzywałam się do tych osób
z komentarzy na Messengerze i umawiałam się z nimi mailowo na
spotkania, podsyłając im link do ZOOM-a.

Moje założenie było takie, że na początku każdej konsultacji


poproszę rozmówczynię, aby opowiedziała mi o swoim
problemie i stosowanych do tej pory metodach, a potem
zaproponuję swoje podpowiedzi i rozwiązania.

Zakładałam, że w ten sposób zdobędę bezcenną wiedzę na temat


moich potencjalnych klientek i lepiej zrozumiem, co i z jakich
powodów nie działa w ich biznesach. Nie spodziewałam
się natomiast jednej rzeczy. Większość kobiet, z którymi
rozmawiałam, pod koniec rozmowy pytała mnie o to, jak można
ze mną współpracować. Nie sądziłam, że coś takiego się wydarzy.
To nie miały być rozmowy sprzedażowe, a badawcze.

Sama w żadnym momencie nie proponowałam płatnej usługi.


Okazało się jednak, że problem moich rozmówczyń był na tyle
palący, a moje wskazówki sensowne, że wiele z nich była gotowa

Idziemy po milion / strona 292


podjąć ze mną współpracę już teraz. Jedyne, co przyszło mi do głowy,
gdy padło pierwsze pytanie: „Jak można z Tobą pracować”, to mój
kurs Marka z Duszą, który, jak wiesz, jeszcze wtedy był w dosyć
odległych planach. Kurs wzbudził duży entuzjazm, padło więc
pytanie o to, kiedy się zaczyna.

Mimo że byłam w sporym stresie, to dosyć szybko oceniłam, że stoję


przed wyjątkową okazją. Mam przed sobą gotowe do współpracy
klientki, które chcą mi zapłacić już teraz. Nie mogłam im podać
daty za pół roku. Powiedziałam więc, że kurs startuje za miesiąc.
Była właśnie druga połowa grudnia, czas świąteczny, w którym wiele
osób i tak robi sobie przerwę, więc większość moich rozmówczyń
nie miała problemu z tym, żeby poczekać miesiąc na pierwsze
materiały.

Następnie padło pytanie o cenę. Myślałam nad tym wcześniej,


ale nie bardzo wnikliwie. Planowałam zaproponować 3 pakiety.
Najtańszy w cenie 397 złotych (bez bonusów), podstawowy w cenie
547 złotych (z bonusami) i pakiet VIP z dodatkowymi 4 konsultacjami
ze mną za 997 złotych. Jak myślisz, na które pakiety zdecydowały
się moje rozmówczynie? Wszystkie sześć osób zainteresowanych
współpracą ze mną kupiło najdroższy pakiet za 997 złotych.
Nie mogłam w to uwierzyć. W parę dni zarobiłam więcej niż przez
ostatnie pół roku.

Miałam też 9 pierwszych klientek Marki z Duszą. Kursu,


który jeszcze nie istniał, a miał powstać w ciągu miesiąca.

Idziemy po milion / strona 293


Zwróć uwagę, że z 13 przeprowadzonych przeze mnie konsultacji
aż 9 zakończyło się sprzedażą − i to najdroższego pakietu. To daje
prawie 70-procentową konwersję z konsultacji, które w założeniu
wcale nie miały być sprzedażowe. Być może myślisz,
że to przypadek albo, że posiadam jakieś tajemne moce i taki wynik
nie jest możliwy dla zwykłego śmiertelnika, ale to nie prawda.

Jedna z naszych kursantek, która brała udział w naszym programie


mentoringowym #SkyRocket, wykorzystała tę samą metodę, żeby
zdobyć kursantów do pierwszej edycji jej kursu Terapeutyczna poMoc
online, skierowanego do psycholożek i terapeutek dopiero
zaczynających swoją podróż w ocenie online. Dzięki bezpłatnym
konsultacjom Sylwia zyskała 16 kursantek i zarobiła blisko
12 tys. złotych.

Nawet w trakcie pisania tego e-booka dostałyśmy maila od kolejnej


naszej kursantki, która, prowadząc konsultacje badające rynek,
zdobyła pierwsze klientki do swojego testowego kursu online.

Jak widzisz, da się!

Ja jednak na tym nie poprzestałam. Doszłam do wniosku, że trzeba


pójść za ciosem i zdobyć jeszcze kilka klientek. W końcu co miałam
do stracenia? 9 osób było już na pokładzie. Mogło być tylko lepiej.

Postanowiłam jeszcze raz skorzystać z dnia reklam na popularnej


grupie na FB. Tym razem w poście napisałam, że zapraszam
na bezpłatny webinar − miałam na nim opowiedzieć o 4 elementach,
które odróżniają marki, które odniosły sukces, od tych,

Idziemy po milion / strona 294


które z trudem walczą o byt. I znowu poprosiłam, żeby osoby chętne
dawały znać w komentarzach pod postem, a wtedy wyślę im link
do webinaru.

Odzew przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Pod moim


ogłoszeniem pojawiło się około 300 komentarzy, co sprawiło, że mój
post bił rekordy popularności tamtego dnia na tej grupie. Na każdy
z 500 komentarzy odpisałam z informacją, że zaraz wysyłam link
przez Messengera. A potem przez kolejne parę godzin pisałam
indywidualne wiadomości do każdej z zainteresowanych osób.
Zajęło mi to niemal cały dzień. Ale tak to już jest z organicznym
docieraniem do odbiorców. Nie płacisz pieniędzmi, a czasem.

Opłacało się − prawie 300 z tych osób rzeczywiście zapisało


się na mój webinar, podając swojego maila w formularzu. Nie tylko
moja lista mailingowa zaczęła rosnąć, ale też miałam kilkaset osób,
które wyraziły realne zainteresowanie moim webinarem.

Być może zastanawiasz się, co z tymi pozostałymi 200 osobami,


które zostawiły komentarz, a ostatecznie się nie zapisały?
To zupełnie normalne. Zawsze będą osoby, które w pierwszym
momencie się zadeklarują, a potem zmienią zdanie, albo
postanowią spędzić swój czas w inny sposób. Podobnie jest
z przyjściem na webinar. Statystyki mówią, że webinar na żywo
ogląda od 25 do 50% zapisanych na niego osób. Jak widzisz,
50% osób, które wyrażą zainteresowanie, traci je w ciągu kilku dni
dzielących zapis od samego wydarzenia. Z tego też zdawałam sobie
sprawę, więc postanowiłam wypróbować opcję z płatną reklamą

Idziemy po milion / strona 295


na FB i w ten sposób, wydając około 600 złotych, zdobyłam kolejne
300 osób gotowych zobaczyć webinar, który miał się odbyć za 3 dni.

Miałam przygotowaną sekwencję maili, które miały pozwolić


osobom zapisanym na webinar lepiej mnie poznać, zapraszałam
w nich również do wykonania quizu i pobrania przewodnika
po dominującym archetypie marki. Wiedziałam, że ten prezent
wzbudzał ogólny zachwyt. Uznałam więc, że będzie to dobry punkt
startowy, który zachęci ludzi do przyjścia na webinar. Wierzyłam,
że kiedy zobaczą, jak wiele dałam im w małym, bezpłatnym
materiale, to uznają, że i webinar będzie napakowany wiedzą.
Tak właśnie się stało. Jeszcze przed samym webinarem dostawałam
liczne maile z podziękowaniem za tak fantastyczny prezent.
To był dobry znak, wyraźne potwierdzenie, że moje działania
zmierzają w dobrym kierunku.

Sekwencja maili była gotowa, ale nie prezentacja webinarowa.


Spędziłam nad nią kolejne 3 dni. Skończyłam ją na pół godziny przed
rozpoczęciem webinaru. Wiedziałam, że jest kluczowa.

Od samego początku planowałam, że podam same konkrety,


a całe spotkanie będzie wypchane wiedzą. Wiedziałam, że mam
tylko godzinę czasu, żeby zdobyć zaufanie moich odbiorców.
To były w 99 % osoby, które w ogóle mnie wcześniej nie znały.

Moim zadaniem było im pokazać, że znam się na rzeczy i mogę


im pomóc.

Idziemy po milion / strona 296


Bałam się tego webinaru straszliwie. Głównie dlatego, że wiązał
się on z koniecznością użycia nieznanej mi wcześniej technologii,
która w każdej chwili mogła przestać działać, niwecząc tym samym
całe moje przedsięwzięcie. Zdecydowałam się skorzystać z testowej
wersji narzędzia do prowadzenia webinarów − Webinar Jam. Nie było
mnie wtedy stać na zakup pełnej wersji, która kosztowała około
2000 złotych. Obejrzałam wszystkie możliwe tutoriale na temat
WebinarJama na YT, ale mimo to bałam się, że coś źle nacisnę i nie
będzie mnie słychać albo spotkanie się nie nagra. Na szczęście się
udało.

Prowadzenia webinaru nie da się porównać z niczym, czego


doświadczyłam wcześniej. Prowadziłam zajęcia dla 30 i 100 osób,
występowałam na konferencjach naukowych w Polsce i na świecie,
również przed wielotysięczną publicznością, ale te sytuacje znacząco
różniły się od tej, która mnie czekała. Podczas webinaru jesteś tylko
Ty i ekran Twojego komputera. Nie widzisz swoich odbiorców,
nie możesz zobaczyć wyrazu ich twarzy, nie widzisz ich uśmiechów
ani potakiwań. Masz wprawdzie czat, ale jest to nędzny substytut.
Całość działa trochę tak, że mówisz do siebie, raz na jakiś czas
zadajesz pytania i sprawdzasz, czy ktoś tam z Tobą jeszcze jest.

Było strasznie, było stresująco, ale jednocześnie ekscytująco


i magicznie. Jeszcze w trakcie webinaru, kiedy mówiłam o tym,
jak można pracować ze mną w ramach Marki z Duszą, sprzedały się
wszystkie pakiety VIP za 997 złotych (ograniczyłam ich liczbę
do 3 ponieważ nie byłam w stanie większej liczbie osób
zaproponować konsultacji).

Idziemy po milion / strona 297


Kilka osób kupiło też wtedy wersję premium kursu za 547 złotych.
Byłam przeszczęśliwa. Na żywo ze mną było wtedy około 200 osób.
Jeszcze ze 150 obejrzało powtórkę webinaru − wśród nich były
kolejne klientki.

Ostatecznie w pierwszej edycji Marka z Duszą zarobiła


17 437,50 złotych i kupiło ją 29 osób (łącznie z tymi, które dokonały
zakupu w trakcie konsultacji). Byłam oszołomiona.

W ciągu tygodnia zarobiłam niemal tyle, ile przez rok pracy w szpitalu
na etacie (oczywiście netto). Co więcej, prawie 30 osób mi zaufało
i chciało się ode mnie uczyć, mimo że to była pierwsza edycja tego
kursu, ja nie miałam żadnych jego opinii, a moje media
społecznościowe świeciły pustkami.

To właśnie wtedy w mojej głowie narodziła się myśl… A co by było,


gdybym skupiła się tylko na zapraszaniu ludzi na mój webinar
i proponowaniu im udziału w moim kursie? Bez tworzenia treści
do social mediów i żadnych innych zbędnych działań? Gdybym tak
zrezygnowała ze wszystkich dodatków, które mnie nie cieszą,
a skupiła się tylko na sprzedaży, zgodnie z metodą, która już raz
świetnie zadziałała?

Tak też zrobiłam. Opierając się na strategii − REKLAMA − WEBINAR −


ZAPROSZENIE DO ZAKUPU KURSU, sprzedałam w 2019 roku jeszcze
ponad 100 programów Marka z Duszą i w efekcie zarobiłam na nim
130 tys. złotych w rok.

Idziemy po milion / strona 298


W docieraniu do odbiorców korzystałam zarówno z metod
organicznych, które opisałam wyżej, jak i z reklam na FB, których
koszt wyniósł w ciągu roku około 4 tys. złotych. Reklamy ustawiałam
sama. Nauczyłam się tego zarówno z tutoriali na YT, jak i kursów
online. Zupełnie mi to wystarczyło, a rezultaty były więcej
niż zadowalające.

W tym czasie na FB opublikowałam może 3 posty i wszystkie miały


związek z prowadzonymi przeze mnie webinarami. Sprzedawałam
ten kurs w ramach edycji, które odbywały się co 2−3 miesiące.
Nie jestem mistrzynią regularności, więc nie odbywały
się jak w zegarku. Działałam w dużej zgodzie ze sobą.
Gdy poczułam, że jestem gotowa na kolejną sprzedaż, po prostu
ją robiłam. Mimo to, działając na luzie i sprzedając, kiedy miałam
ochotę, zarobiłam więcej niż kiedykolwiek wcześniej w życiu.

Być może odnosisz wrażenie, że jestem niechętna social mediom.


Nie jest to do końca prawda. Doceniam je i jestem wdzięczna za to,
że prowadzę swój biznes w czasach, w których dają mi one tak prosty
i tani dostęp do moich potencjalnych klientek.

Moja przygoda z social mediami po prostu źle się zaczęła. Podobnie


jak wiele naszych klientek wpadłam do tego świata bez żadnego
planu. Obserwując różnych ludzi w sieci, odniosłam wrażenie,
że trzeba w tych social mediach być cały czas, postować kilka razy
dziennie − i to nie byle co, a piękne zdjęcia wnętrz, flat layów
i własnych selfiaków robionych przy ekscytujących i luksusowych
okazjach. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko wpisać w mój styl życia
i mój biznes. Czy mam wrzucać zdjęcia kanapy, chociaż chcę mówić
o roli ograniczających przekonań w tworzeniu własnej marki?

Idziemy po milion / strona 299


To był podstawowy powód, dla którego social media potraktowałam
po macoszemu. Nie miałam na nie pomysłu i znacznie prościej
przychodziło mi działanie bez nich.

Jestem jednak na 100% przekonana, że gdybym połączyła moją


strategię z sensownym prowadzeniem social mediów, to moje
rezultaty finansowe byłyby jeszcze lepsze. Lecz w tamtym okresie nie
miałam do tego ani serca, ani głowy.

Jedno wiem na pewno, jeżeli musisz wybierać pomiędzy


regularnym tworzeniem treści do social mediów a sprzedażą,
to zawsze wybieraj sprzedaż. Sam content na siebie nie zarobi,
jeżeli nie jest połączony ze strategią sprzedażową, jeżeli
nie zaprasza do wykonania kroku w kierunku zakupu, nie prowadzi
do webinaru albo konsultacji.

Trzeba też zrobić jedno zastrzeżenie. U mnie strategia sprzedaży bez


prowadzenia social mediów się sprawdziła. Docierały do mnie
jednak głosy (i maile), a wraz z nimi skargi, że nie ma na mój temat
w ogóle informacji w sieci, a to nie buduje zaufania. Mimo tego efekty
moich działań były dla mnie finansowo zadowalające. Głównie
dlatego, że naprawdę szybko potrafię zbudować zaufanie i jako
edukatorka jestem bardzo przekonująca. Nie bez znaczenia
jest z pewnością moje wykształcenie psychologiczne
i psychoterapeutyczne oraz parę dobrych lat praktyki w roli
wykładowcy.

To są moje zasoby. Użyłam ich z sukcesem.

Idziemy po milion / strona 300


Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy na początku swojej drogi
biznesowej jest w stanie w ciągu 4 dni zbudować z odbiorcą na tyle
silną relację, żeby ten był gotów kupić od niego kurs za 1000 złotych.
Tak, jak wspominałam wcześniej, nasi potencjalni klienci często
potrzebują co najmniej kilku punktów styku z daną marką, zanim
zaufają na tyle, żeby dokonać zakupu. Te punkty styku bardzo często
zapewniają regularnie prowadzone social media. U fundamentów
zarówno FB, jak i IG leży budowanie relacji i zaufania. Dzięki nim
mamy okazję poznać siebie nawzajem lepiej, sprawdzić, czy jest nam
ze sobą po drodze, czy wręcz przeciwnie. Aby uzyskać ten efekt,
potrzebujemy jednak konsekwencji, regularności i nie wolno nam
zniechęcać się początkowym brakiem reakcji ze strony odbiorców.

Ja ten element ominęłam. Musiałam więc zaproponować moim


odbiorcom coś w zamian. Coś na tyle wyjątkowego, że osłodzi
im brak mojej obecności w social mediach i przekona ich,
że naprawdę znam się na tym, co robię.

Na zakończenie tego rozdziału pomyślmy jeszcze chwilę o tym,


dlaczego miałam tak wielką pewność siebie w procesie
sprzedawania... W moim przekonaniu bardzo pomogła mi doskonale
określona nisza.

Najprawdopodobniej wielokrotnie słyszałaś o takich koncepcjach jak


„klient idealny”, „avatar klienta”, „grupa docelowa”, ale być może
wciąż zastanawiasz się, jak wprowadzić te idee w życie i czy to
naprawdę ma sens.

Idziemy po milion / strona 301


Poznaj nasze spojrzenie na niszę i jej strategiczną rolę w biznesie.
Bez kombinowania. Same konkrety i wskazówki idealnie
dopasowane dla osób, które oferują swoją wiedzę w sieci.
W naszym treningu Nisza, w której są Twoim klienci
poprowadzimy Cię krok po kroku do zdefiniowania kim są ci Twoi
ludzie w internecie.

NATYCHMIASTOWY DOSTĘP
BONUS −
Lead magnet
(prezent za zapis),
który rozwala system

Wspominałam już wcześniej o moim quizie


i przewodnikach po archetypach marki.

Projektując to rozwiązanie, miałam w głowie jeden cel −


totalnie zachwycić moją odbiorczynię.

Zero kompromisów − najwyższa jakość, ogromna


wartość, mnóstwo wiedzy i momentów: “AHA”.
Wielokrotnie wcześniej miałam okazję pobierać tak zwane
„prezenty za zapis” na listę mailingową − większość z nich była
rozczarowująca. Checklista na jedną stronę A4, parę zdań
skleconych naprędce bez konkluzji − nic, co zatrzymałoby mnie
na dłużej. Nic, co sprawiłoby, że zapamiętam tę osobę, która to dla
mnie stworzyła. Miałam świadomość, że aktualnie zdarza się nam
pobierać nawet kilka prezentów za zapis dziennie. Wiele z nich nigdy
nie zostanie nawet otwartych, a większość będzie zapomniana
jeszcze przed kolacją.

Czułam, że muszę podejść do tego tematu inaczej.

Jak już wiesz, planowałam nie udzielać się za specjalnie w social


mediach. Musiałam więc zaproponować kuszącą alternatywę.
Dać okazję odbiorcom do poznania mnie, a sobie szansę
na zaprezentowanie się z jak najlepszej strony. Potrzebowałam
czegoś tak wartościowego i robiącego wrażenie, że przysłoni
moją nieobecność na popularnych portalach w sieci.

Stąd pomysł na quiz i przewodniki po archetypach. Tak dla jasności,


pracowałam nad tym wszystkim przez 5 miesięcy. Potrzebowałam
narzędzia, które umożliwi wysyłkę odpowiedniego przewodnika
do właściwej osoby. To dosyć zaawansowana funkcjonalność
i znalazłam tylko jedno narzędzie, które ją posiadało. Niestety
w wersji płatnej Musiałam też przygotować sensowne pytania
i odpowiedzi do quizu, a także napisać treść każdego
z 12 przewodników po archetypach. Najwięcej czasu zajęło
mi projektowanie oprawy graficznej przewodników. Ostatecznie
każdy z nich ma 22 strony A4.

Idziemy po milion / strona 304


Dlaczego nie zleciłam tej pracy grafikowi? W tamtym czasie nie było
mnie na niego stać. Ważniejszym wydatkiem był zakup narzędzia
do tworzenia quizów (Interact − koszt około 200 dolarów na rok). Poza
tym, jak już wiesz, lubię design, więc cały proces dał mi też sporo
frajdy.

Nie zrozum mnie źle. Nie zachęcam Cię tutaj do spędzenia


kolejnych paru miesięcy na tworzeniu bezpłatnego prezentu
za zapis. Zależy mi jednak, żeby pokazać Ci, iż jest to ogromnie
ważny element Twojej strategii biznesowej, a niepokojąco dużo
grupa osób traktuje go lekceważąco i nie przykłada do niego
należytej uwagi. Spójrz na to w ten sposób. Spotykasz kogoś po raz
pierwszy, to jest moment na zrobienie dobrego wrażenia. Dajesz
więc komuś pudełeczko, a wraz z nim obietnicę prezentu.
Obdarowany jest podekscytowany (kto nie lubi dostawać
prezentów), po czym zagląda do środka i znajduje tam powietrze.
Jak myślisz, na ile ta osoba ucieszy się z kolejnego spotkania?
Na ile będzie nim zainteresowana?

No właśnie. Podobnie działa to w przypadku biznesu online


i budowania listy mailingowej. Prezent za zapis to pierwszy uścisk
dłoni. W tym czasie koniecznie powinno się zadziać coś ważnego,
coś, co wpłynie na życie Twojego odbiorcy. Po tym wydarzeniu
Wasza relacja powinna być silniejsza, a przynajmniej byłoby
świetnie, gdyby nowy subskrybent zapamiętał, kim jesteś.

Jeżeli podczas pierwszego spotkania − a tak właśnie rozumiem


prezent za zapis − dałaś dużą wartość, to zwiększa się szansa na to,
że odbiorca będzie szukał kolejnej okazji do kontaktu z Tobą.

Idziemy po milion / strona 305


Zobacz, jak wykorzystałam ten mechanizm w mojej kampanii
sprzedażowej.

» Zapraszam na webinar na temat: „4 elementy, które odróżniają


marki, które odniosły sukces, od tych, które z trudem walczą o byt”
zarówno metodami organicznymi, jak i przez płatne reklamy.
» Po zapisie na webinar (na stronie podziękowania
za zapis) odbiorca otrzymuje zaproszenie do wykonania quizu
i poznania archetypu swojej marki. Na tej stronie umieściłam
również atrakcyjne zdjęcia okładek 12 przewodników po
archetypach
i wyraźnie napisałam, że efektem quizu jest otrzymanie jednego
z nich, a wraz z nimi 22 stron wartościowej wiedzy.
» W pierwszym mailu, który odbiorca otrzymuje po zapisie
na webinar, poza najważniejszymi informacjami związanymi
ze spotkaniem, znajduje się też ponowne zaproszenie do wzięcia
udziału w quizie (jeżeli ktoś jeszcze tego nie zrobił).

Bardzo mi zależało, żeby odbiorca wykonał quiz i pobrał


przewodnik omawiający najsilniejszy archetyp jego marki,
ponieważ wiedziałam, że ten prezent zmotywuje
go do obejrzenia mojego webinaru. Rzeczywistość potwierdziła
moje przypuszczenia. Dostawałam bardzo dużo maili
z podziękowaniem za przewodniki i opiniami, jak wartościowe były
informacje w nich zawarte. W tych wiadomościach znajdowały
się też takie słowa, jak: „już nie mogę się doczekać webinaru”,
„zastanawiałam się, jak wiele będę mogła się od Ciebie nauczyć na
webinarze, skoro już teraz dałaś mi tak dużo”.

Idziemy po milion / strona 306


Widzisz, co się zadziało? Osoby, które pobrały przewodnik
i go przeczytały, w większości przypadków uważały mnie
już za kogoś z ogromną wiedzą i gotowością do dzielenia się nią.
Tyle już dostały, że nie miało dla nich znaczenia, że nie ma mnie
na FB, a być może nawet to potęgowało ciekawość. W końcu
nie zalewałam moich odbiorców darmowymi treściami codziennie.
Można powiedzieć, że dzięki quizowi i przewodnikowi zrobiłam
naprawdę dobre pierwsze wrażenie i zostałam zapamiętana.

Teraz wystarczyło przygotować świetny webinar, bo chętni


do obejrzenia go byli już zadbani i rozgrzani.

Pamiętaj, że to nie lejki, reklamy czy inne zaawansowane techniczne


narzędzia sprzedają. Sprzedają słowa. Słowa, które poruszają
wrażliwe struny w naszych odbiorcach. Słowa, które dotykają
ich bolesnych punktów, marzeń i potrzeb. Jednak, żeby wiedzieć,
jakich słów użyć, musisz najpierw wykonać inną pracę. Zdefiniować,
kim są Twoi odbiorcy i czego potrzebują. Ja doskonale wiedziałam,
co powinno się znaleźć w przewodnikach po archetypach
i w prezentacji webinarowej. Mówiłam do kobiet, które były
w tym miejscu, w którym ja utknęłam parę miesięcy wcześniej.
Zagubiły się w meandrach onlajnu i tworzenia contentu, który
nie przynosił im klientów. Wiedziałam, co im powiedzieć, również
dlatego, że przeprowadziłam wiele bezpłatnych konsultacji 1:1 po to,
aby jak najlepiej poznać je i ich potrzeby. Dlatego zachęcam
Cię, żebyś zamiast „wymyślania” lead magnetu, skierowała swoje
kroki do Twoich wymarzonych klient i dowiedziała się, rozwiązanie
jakiego małego problemu możesz zaproponować na początek
w ramach prezentu za zapis.

Idziemy po milion / strona 307


Cechy dobrego
lead magnetu
» Odpowiada na konkretny problem dobrze określonej
grupy odbiorców − nie jest to prezent skierowany
do wszystkich. Tworzenie lead magnetu ma sens
dopiero, gdy wyraźnie określisz swoją niszę. Pamiętaj
też o tym, że jeden lead magnet to odpowiedź na jedno
pytanie/wątpliwość Twojego odbiorcy. Nie wrzucaj zbyt
wielu tematów do jednego worka, bo tylko spotęgujesz
chaos w głowie potencjalnego klienta.
» Daje realną wartość i pokazuje Ciebie jako ekspertkę
− naprawdę nie ma sensu tworzenie czegokolwiek jako
prezentu. Ten materiał powinien pokazywać Twoją
wiedzę i doświadczenie oraz pozwolić Twoim odbiorcom
przejrzeć się w tym, co przygotowałaś − jak w lustrze.
Muszą poczuć, że ich dostrzegasz, rozumiesz i wiesz,
z czym się zmagają. Dzięki prezentowi od Ciebie powinni
móc zrobić chociaż mały kroczek do przodu.
» Wzmaga apetyt na więcej − dobry lead magnet jest
zaproszeniem do wykonania kolejnego kroku. Może
do umówienia się na konsultację poprzedzającą udział
w programie online lub pracę 1:1 czy do wzięcia udziału
w webinarze?

Idziemy po milion / strona 308


» Format nie gra roli − prezentem za zapis może być
nagranie audio, wideo, plik PDF, krótki kurs mailowy,
bezpłatny webinar. Tylko wyobraźnia Cię ogranicza.
Jeżeli jednak masz taką możliwość, to sprawdź,
jaki format będzie najdogodniejszy dla Twoich idealnych
klientów. W ten sposób zwiększasz szansę, że z tego
prezentu skorzystają.
» Nie obawiają się dawać wartości za darmo − wiele
osób obawia się, że jeżeli odbiorca dostanie za dużo
w lead magnecie, to nie podejmie decyzji o zakupie.
Zasada jest jedna − im droższy jest Twój produkt,
tym więcej wartości klient powinien dostać w
bezpłatnym prezencie. Ponieważ im większa inwestycja,
tym więcej jest wątpliwości i obiekcji, które potrzebujesz
rozwiać, a prezent za zapis może być do tego świetną
okazją.

Idziemy po milion / strona 309


A gdybyśmy Ci dały prosty przepis na projekt oferty online, której
nie da się oprzeć. Oferty, która nie pozostawia Twojego klienta
obojętnym. Oferty, której Twoi klienci mówią TAK, bez stawania na
rzęsach z Twojej strony? Oferty, dzięki której Twój biznes regularnie
i przewidywalnie zarabia. To czy przyjęłabyś nasze zaproszenie?

NATYCHMIASTOWY DOSTĘP
Jak Monika
zarobiła w dwa
tygodnie prawie
100 tys. złotych
na kursach online?

Mój kurs Marka z Duszą radził sobie na tyle dobrze,


że postanowiłam stopniowo podwyższać ceny.

Każda kolejna edycja była trochę droższa, a mimo


to program nadal bardzo dobrze się sprzedawał.
Co więcej, mimo wyższej ceny, liczba osób, która
go kupowała w każdej kolejnej kampanii sprzedażowej,
pozostawała taka sama.
Przykładowo, jeżeli mój webinar obejrzało na żywo i w ramach
powtórki około 500 osób, to liczba klientów oscylowała wokół 30.

To, co się zmieniało, to mój zysk, który znacząco wzrastał wraz


ze zmianą cennika. Postanowiłam też wprowadzić inne
modyfikacje.

Już po pierwszej edycji Marki z Duszą zauważyłam, że najtańszy


pakiet (bez bonusów) cieszy się najmniejszym powodzeniem. Kupiły
go tylko 2 osoby. Zrezygnowałam więc z niego i w drugiej edycji
zostawiałam pakiet premium za kwotę 557 złotych i pakiet VIP
za 997 złotych (ale zmniejszyłam w nim liczbę konsultacji do 2).

W którejś z kolejnych edycji postanowiłam w ogóle zrezygnować


z pakietu VIP i sprzedawać tylko pakiet premium za cenę 797 złotych.
Aż w końcu, w listopadzie 2019 roku, poczułam, że jestem gotowa
sprzedawać pakiet premium tego kursu za 997 złotych.

Jak widzisz, żadna strategia nie jest na zawsze − również


ta cenowa. Z czasem nabywasz większej pewności, że Twój kurs
jest dobry i wartościowy − dostajesz w końcu informacje zwrotne
od kursantów.

Te, które ja otrzymywałam, były bardzo entuzjastyczne. To mnie


zachęciło do zwiększenia ceny kursu. Od początku wiedziałam,
że jest wart dużo więcej niż 500 złotych, nie miałam jednak
dość odwagi, żeby zaproponować wyższą cenę.

Idziemy po milion / strona 312


Co sprawiło, że poczułam się gotowa zwiększyć cenę kursu?

Już od kilku miesięcy chodziła za mną myśl, żeby stworzyć program


mentoringowy, w ramach którego będę pomagać kobietom
w tworzeniu i sprzedaży ich kursów online. Nieraz otrzymywałam
zapytania o to, co takiego zrobiłam, że Marka z Duszą tak dobrze
się sprzedaje. Nie byłam jednak gotowa na tworzenie kolejnego
programu. Wiedziałam, że to czasochłonny proces, a moją głowę
zajmowały wtedy tematy osobiste.

Na początku listopada 2019 roku poczułam w końcu, że to jest


ten moment. Wytłumaczyłam sobie, że przecież mogę podejść
do tego w najprostszy możliwy sposób − z małą grupą, w oparciu
o serię spotkań na ZOOM-ie. Taka perspektywa dodawała
mi motywacji, bo uwalniała mnie od konieczności spędzenia wielu
tygodni nad tworzeniem materiałów kursowych.

Mój entuzjazm był tak duży, że w ciągu paru dni przygotowałam


posty reklamowe, maile przed- i powebinarowe oraz prostą stronę
sprzedażową. Swoją standardową metodą postanowiłam znowu
najpierw sprzedać coś, czego jeszcze nie było. Okazało się,
że webinar na temat „Jak stworzyć i sprzedać dochodowy kurs online”
cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem i w ciągu 3 dni
zgromadziłam grupę 500 zapisanych osób. Ostatecznie webinar
i jego powtórkę zobaczyło 300 osób, co również stanowiło bardzo
dobry wynik. Mój poziom ekscytacji sprawiał, że prawie
chodziłam po ścianach. W tamtym momencie z całego serca
chciałam powiedzieć innym kobietom: „Słuchajcie, kursy online
odmieniły moje życie. To jest tak cudowna forma dzielenia się wiedzą

Idziemy po milion / strona 313


i zarabiania pieniędzy, że musicie spróbować”. Dlatego ten webinar
prowadziłam jak na skrzydłach. Do tej pory, kiedy odsłuchuję
nagranie z tamtego dnia, to nie mogę wyjść z wrażenia, na jakim flow
go wtedy prowadziłam.

Założyłam, że program będzie kosztował 2 tys. złotych, ponieważ


zamierzałam stworzyć małą 10-osobową grupę, z którą będę
pracowała bardzo blisko podczas spotkań na żywo na ZOOM-ie.
Wiedziałam, że to będzie ogrom mojego zaangażowania i bardzo
indywidualne podejście. Należało więc wycenić swój czas
należycie. Miała to być testowa wersja tego programu. W ten sposób
nie tylko chciałam sprawdzić, jakie będzie zainteresowanie moją
propozycją, ale też, na ile mój system tworzenia i sprzedaży
kursów online jest skuteczny i przynosi rezultaty nie tylko mi,
ale też moim kursantkom.

Wszystko jednak poszło inaczej niż sobie założyłam. Chęć udziału


w programie zgłosiło nie 10, a 40 osób, z czego ostatecznie klientkami
zostały 33 osoby, które podzieliłam na 3 grupy po 11 osób i przez
prawie 4 miesiące pracowałam z każdą z tych grup podczas
cotygodniowych spotkań na ZOOM-ie. Mimo że nie planowałam
nagrywać dodatkowych materiałów, to skończyło się na tym,
że w ciągu tych 4 miesięcy przygotowałam ponad 50 godzin nagrań
wideo i kilkadziesiąt PDF-ów − wszystko to w ramach 6 modułów
kursowych i 5 bonusów. Ostatecznie, zamiast zarobić planowane
20 tys. złotych, zarobiłam 66 tys. złotych w tydzień (3 dni reklamy
na FB i 4 dni sprzedaży).

Idziemy po milion / strona 314


Tak mnie ta sytuacja rozochociła, że postanowiłam sprzedawać
w kolejnym tygodniu również „Markę z Duszą” − i to w cenie, jakiej
jeszcze nie było − 997 złotych. Co to dla mnie, przecież chwilę temu
30 osób kupiło ode mnie program dwa razy droższy, prawda? A takie
doświadczenie bardzo zmienia perspektywę. Wprawdzie wiele osób
odradza organizowanie w jednym miesiącu kilku kampanii
sprzedażowych, ale ja lubię robić rzeczy na przekór i testować,
co działa u mnie, a nie tylko w teorii. Jak postanowiłam,
tak zrobiłam.

Zaplanowałam na 3 dni reklamę na FB, zorganizowałam webinar


w oparciu o prezentację, którą już miałam przygotowaną,
wykorzystałam sekwencje maili z poprzednich kampanii
sprzedażowych i w kolejnym tygodniu sprzedałam 30 kursów Marka
z Duszą − po 997 złotych każda.

W ten sposób w 2 tygodnie zarobiłam 95 910 złotych, wydając około


1400 złotych na reklamy.

Myśli na wynos
Poniżej kilka lekcji z tego rozdziału. Zanotuj także swoje.

» Jeżeli masz naprawdę dobry, przetestowany program, który


dostaje świetne opinie od klientów, to nie obawiaj się podnieść
cen. Jeżeli Twój program kosztuje 600 złotych i chcesz zarobić
30 tys. złotych, to potrzebujesz 50 kursantów. Gdy zwiększysz cenę

Idziemy po milion / strona 315


kursu do 1000 złotych, to potrzebujesz ich już tylko 30.
Pamiętaj o tym, że standardowe statystyki są nieubłagane i jeżeli
nie będziesz stosować dodatkowych technik dopieszczania
odbiorców (o których wcześniej pisała Kaśka), możesz liczyć na to,
że ok. 1% osób z Twojej listy mailingowej dokona u Ciebie zakupu,
a to oznacza, że aby sprzedać 50 kursów za 600 złotych, musisz
mieć minimum 5000 osób na swojej liście mailingowej − i to osób,
o które regularnie dbasz i, o których można powiedzieć,
że są zaangażowanymi odbiorcami.
Generalnie zasada jest taka: im masz większą społeczność,
tym tańsze produkty możesz sprzedawać (jeśli taką masz ochotę).
Jeżeli masz małą grupę odbiorców, to warto pomyśleć nad
bogatszym i bardziej spersonalizowanym programem, który
pozwoli Ci zaproponować wyższą cenę.
» Nie bój się eksperymentować − testuj różne pakiety cenowe
i sposoby prowadzenia kursu, aż znajdziesz optymalne rozwiązanie
dla siebie. Najwięcej informacji zdobywasz w działaniu.
Nie ma możliwości przewidzieć pewnych zachowań klientów,
dopóki się tego nie sprawdzi w praktyce. Co więcej, dopóki
nie spróbujesz różnych form prowadzenia kursu, nie będziesz
w stanie ocenić, która z nich jest najbardziej dopasowana
do Ciebie.
» Jeżeli masz w głowie pomysł na nowy kurs, to przetestuj
go jak najszybciej − jak najprostszymi metodami. Kto wie, może
to będzie hit? Jeżeli tak − chcesz to wiedzieć jak najszybciej. Jeżeli
nie… To również chcesz wiedzieć tak szybko, jak się da, żeby
nie marnować czasu i energii na projekt bez przyszłości.

Idziemy po milion / strona 316


Kilka słów
na ostatnich
stronach

Kiedy w maju 2020 roku zaczęłyśmy pracować


nad strategią marki #DigitalGirls na kolejne miesiące,
ten e-book był w jej centralnym punkcie.

Pragnęłyśmy stworzyć coś, co same chciałybyśmy


przeczytać, kiedy zaczynałyśmy z własnym biznesem.
Ale nie tylko na starcie. Mówienie, że zakręty
i wątpliwości są tylko na początku to bezsensowne
uproszczenie.
Prawda jest taka, że zakręty rosną wraz ze wzrostem firmy,
naszych przychodów i naszego doświadczenia.

Monika na początku onjalnowych działań drżała na samą myśl


o włączeniu kamery przed pierwszym webinarem.

Kaśka chwiejną ręką wysyłała swój pierwszy mail w ramach


newslettera (którego zatytułowała „Myślnik”, bo miał skłaniać
do myślenia).

I co z tego, że obie jesteśmy kilka lat po tych wydarzeniach,


z dziesiątkami kolejnych webinarów na koncie i z setkami (jeśli
nie tysiącami) wysłanych maili?

Wciąż mamy swoje wyzwania.

Podczas jednej z konferencji online dla przedsiębiorców


usłyszałyśmy „new level − new devil”. I to jest dokładnie to, czego
możesz się spodziewać także Ty, kiedy pokonasz już swoje pierwsze
schodki w drodze na szczyt. Po pokonaniu każdego − świętuj i ciesz
się ze zrealizowanego kroku! A potem podwijaj rękawy i wspinaj
się dalej. Ta rozwojowa droga może nigdy się nie skończyć.

Znasz takie zjawisko jak „samotność lidera”?

To jedno z największych wyzwań przedsiębiorców.

Bo dla startujących stworzono miliony książek i poradników,


podcastów i szkoleń, a także inkubatorów przedsiębiorczości

Idziemy po milion / strona 318


i akceleratorów dla start-upów. Jest naprawdę wiele możliwości,
by zdobywać wiedzę o podstawach prowadzenia firmy. Ale kiedy
osiągasz pewien pułap swoich przychodów, zaczynasz rozwijać
zespół, skalować firmę albo wypuszczać na rynek coraz lepsze
i bardziej dochodowe oferty, to… wsparcia jest jak na lekarstwo.
Ratują Cię tylko grupy mastermind i mentorzy biznesu, którzy mogą
podzielić się swoim doświadczeniem. Lecz to wszystko.

Bo po zrealizowanym spotkaniu ze swoimi partnerami


z mastermindu i po rozmowie z mentorem − zostajesz sama
na swoim szczycie. A to właśnie z tej pozycji podejmujesz swoje
codzienne − strategiczne i taktyczne − decyzje.

Cieszymy się więc, że pierwsze czytelniczki naszego e-booka


dostrzegły w nim realne wsparcie na zakrętach, których będzie
każdego dnia coraz więcej.

» Marta nazwała go „rozmową z Wami − szczerą, intymną


i niesamowicie inspirującą, czasem zabawną, czasem
poruszającą i zawsze pomocną”.

» Jola powiedziała, że tym e-bookiem „zainstalowałyśmy jej


sprawczą wtyczkę i że czuje się, jakby coś kliknęło w jej sferze
działania”.

» Aga stwierdziła, że „to obowiązkowa lektura dla każdego


przedsiębiorcy w każdej fazie rozwoju. Jeśli zaczynasz,
to prawdopodobnie unikniesz wielu błędów. Jeśli biznes online

Idziemy po milion / strona 319


nie ma przed Tobą tajemnic, to i tak gwarantuję, że wiele razy
się zatrzymasz i znajdziesz tu mnóstwo inspiracji”.

» Emilka dodała „myślałam, że coś ze mną nie trybi, że się do tego


biznesu nie nadaję, ale teraz widzę, że nie muszę się w kołowrotku
moich bezsensownych działań ciągle kręcić. Wasz e-book pozwolił
mi wyjść z tego kołowrotka. Poczuć ulgę, spokój, pewnego rodzaju
ukojenie”.

» Dorota podsumowała „tu znajdziesz historie i wnioski dwóch


zwykłych dziewczyn (takich jak ja czy Ty), które wiedziały, że mają
światu mnóstwo do zaoferowania, postanowiły wziąć
odpowiedzialność za swoje życie oraz swój biznes i pomóc setkom
kobiet, dobrze przy tym zarabiając. Dziewczyn, które udowadniają,
że nie ma jednej słusznej drogi, ale że można (a nawet trzeba!)
tę drogę samej sobie zaprojektować i wyegzekwować od życia.
Że do tego potrzeba wsparcia i towarzyszenia mentora,
ale nie jego gotowej recepty. Ta książka to wędka, nie ryba.
I to jest dokładnie to, czego potrzebujesz w swoim biznesie”.

I do takiego podejścia zachęcałyśmy Cię na każdej z 300 stron


naszego e-booka.

Nie tylko do bycia pasjonatką swojego ulubionego „tematu”.


Ale przede wszystkim do bycia pasjonatką rozwoju swojej firmy
i poznawania pragnień swoich wymarzonych klientów.

Każdego dnia. Bez przerwy. Nieugięcie.

Idziemy po milion / strona 320


Bo bez tej żywej, płynącej z wnętrza Ciebie energii możesz utknąć
na dobre. To właśnie Twój wewnętrzny głos napędza cały silnik
Twojego biznesu online, zachęca Cię do podejmowania kolejnych
wyzwań i realizowania następnych eksperymentów rynkowych,
projektowania takiej przyszłości, o jakiej właśnie TY marzysz.

Kiedy pisałyśmy tego e-booka, w naszych życiach działo się wiele


magicznych rzeczy. Monika zaczęła przygotowywać się do zakupu
działki pod wymarzony dom, a Kaśka… kupiła mieszkanie.

Tak się złożyło, że w dniu, w którym stawiała ostatnie przecinki


w e-booku, odbierała do niego klucze. Oto, co napisała do Moniki
kilka minut później na WhatsAppie: „Kochana, nie uwierzysz! Kiedy
już weszliśmy do windy na naszym 7. piętrze, z kluczami do mieszkania
w rękach i z przyspieszonym biciem serc... okazało się, że w windzie
już była nasza sąsiadka z 8. piętra ze swoim psem. Wymieniliśmy
uśmiechy, przywitaliśmy się z nią, powiedzieliśmy, że niedługo tutaj
zamieszkamy. Jej pies miał ogromną ochotę wylizać moją torbę,
więc podszedł bliżej i obwąchał mnie, przyjacielsko merdając ogonem.
Nagle sąsiadka odezwała się do niego: „Milion! Nie wąchaj pani
torebki”. Milion. Tak. Dobrze czytasz. Milion to imię psa. Milion będzie
mieszkał nade mną od nowego roku. Co więcej, mam sąsiada, który
będzie ambasadorem naszego e-booka!”.

Pewnie uśmiechasz się teraz do siebie, czytając te słowa. A może


sądzisz, że to wymyśliłyśmy. Ale prawda jest taka, że Milion mieszka
na 8. piętrze i ma bardzo chłodny nos!

Idziemy po milion / strona 321


Życzymy Ci tego, abyś nie czekała na żadne magiczne chwile,
idealny moment i pełną gotowość.

Stwarzaj je. Każdego dnia. Niestrudzenie.

Kaśka i Monika
Warszawa i Edynburg, 29.12.2020 roku

Idziemy po milion / strona 322


Tyle od nas. ie .
Te ra z c za s n a Ci e b
rękach.
Wszystko w Twoich
b ęd zi em y b a rd zo szczęśliwe,
Am y
li kl ik n ie sz w p o n iższy przycisk
jeże
st a w is z n a m ki lka zdań opinii
i zo
ka.
na temat tego e-boo
tanie być on
W ten sposób przes
, a st a n ie si ę n a szą rozmową.
monologiem
łos!
Czekamy na Twój g

ENIAMI
PODZIEL SIĘ WRAŻ
Moje skojarzenie z #IdziemyPoMilion" to wciąż jeden
obraz. Wy dwie uśmiechnięte jak na Waszych wspólnych
fotkach, idziecie w szpilkach, zamaszystym krokiem,
idziecie w super modnych płaszczach – z rozwianym
włosem i błyszczącymi oczami – ulicą na Wall Street New
York. Idziecie po ten plik kasiory! Po milion! I wiecie,
że już na Was czeka.
I teraz moja refleksja na ten własny obraz z głowy...
Dlaczego taki obraz? Dlaczego miejsce, które wcale nie
jest dla mnie wymarzone, a jednak Wall Street się
pojawia? Jestem idealistką, która pieniądze stawia na
dalszym miejscu. Na pierwszym są zdecydowanie
wartości miłości, piękna, wolności, przyjaźni, a może
jednak? Sama przed sobą ukrywam, że chce zarabiać
miliony? Nie wiem, co o tym myśleć. Ale uwielbiam Was!
Wywołałyście mimochodem powyższe refleksje.
(…) Teraz już wiem… wcale nie Wall Street mnie
pociąga, ale to, co idzie za tym, by nie myśleć o braku
funduszy, by mieć ten komfort, że mogę leżeć bardzo
długo na trawie z moim mężem, patrząc w niebo.
Albo mogę zwiedzić Nową Zelandię lub Azję z lotu ptaka,
mając fundusze na wynajęcie turystycznego samolotu...
No tak, zainspirowałaś mnie Kaśka tymi conversami.
Katarzyna Skowronek-Ajchstet / www.kiuruvisage.pl
Copyright © DigitalGirls.pl 2021

You might also like