Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 54

Erik H.

Erikson

ZABAWA I AKTUALNOŚĆ**1

Dzięki łaskawości Pani Marii Pierś, która planowała tę część


sympozjum2, przypadła mi rola ostatniego mówcy. Mam przez to
okazję uczynić dwie rzeczy —jedną, o której nigdy nie śmiałem nawet

* E. H. Erikson (1987). Play and actuality. In: S. Schlein (ed.), A Way of Looking at
Things. Selected Papers from 1930 to 1980. Erik H. Erikson (s. 311-338). New York:
W. W. Norton.
1 W oryginale: actuality. W języku angielskim termin actuality (podobnie jak w języku
polskim „aktualność”) ma znaczenie niemal zbieżne z terminem reality („rzeczywistość”).
E. H. Erikson (Psychological Reality and Historical Actuality. In: E. H. Erikson, Insight
and Responsibility, New York 1964, W.W. Norton) precyzuje i rozróżnia znaczenie obu
tych słów. Pojęcie „rzeczywistość” obejmuje świat zjawiskowy, którego charakter uzależ-
niony jest od historycznych możliwości rozpoznawania zjawisk przez człowieka i za-
grożony jest ludzką skłonnością do tworzenia iluzji. Pojęcie „aktualność” natomiast
dotyczy charakteru zaangażowania, uczestniczenia człowieka w świecie. Aktualność jest
specyficzna dla poszczególnych jednostek. Uzależniona jest od stadium rozwoju, in-
dywidualnych uwarunkowań życiowych oraz procesów politycznych i historycznych.
Aktualność ma więc charakter zmienny i indywidualny, ale może być podzielana z innymi
bądź przez zbieżność uwarunkowań ją określających (np. grupy pokoleniowe), bądź przez
odwoływanie się przez jednych do aktualności innych, we wzajemnych relacjach. Takie
„podzielanie” aktualności (w jednym z tych dwu wariantów’) jest koniecznym warunkiem
każdej „dobrej” relacji (np. wychowawczej, terapeutycznej i in.) (przyp. red.).
2 Niniejszy referat wygłoszony został na sympozjum sponsorowanym przez Uniwer-
sytet im. I. Loyoli w Chicago oraz przez Instytut Wczesnej Edukacji Eriksona. Innymi
uczestnikami konferencji byli: Jean Piaget, Peter H. Wolff, Rene A. Spitz, Konrad
Lorenz i Lois Barclay Murphy. Po raz pierwszy tekst ten opublikowano w: M. W. Pierś
(ed.) (1972). Play and development (s. 127-167). New York: W.W. Norton.

232

marzyć, i drugą, która w moim życiu zawodowym jest dla mnie


chlebem powszednim. Nigdy nie marzyłem o takiej sytuacji, gdzie
ostatnie słowo po Konradzie Lorenzu, Jeanie Piagecie i Rene Spitzu
należeć będzie do mnie. Cieszę się równocześnie, że po kilku dygresjach
mam możliwość powrócić raz jeszcze do tematu zabawy dzieci — tego
niewyczerpanego źródła potencjału tkwiącego w człowieku. Swoje
' rozważania zacznę od obserwacji zabawy pewnego dziecka, a następnie
zajmę się powiązanymi z zabawą zjawiskami, które zachodzą w toku
całego życia człowieka, mając na uwadze wszystko to, co do tej pory
zostało powiedziane na tym sympozjum.
Kilka lat temu, wraz z Peggy Penn i Joan Erikson, zacząłem zbierać
dane o zabawach cztero- i pięciolatków. Obserwowane przez nas dzieci
różniły się od siebie pod względem pochodzenia społecznego i miejsca
zamieszkania. Do grupy tej należały zarówno dzieci miejskie, jak
i wiejskie. Badania prowadziliśmy w kraju i za granicą. Peggy Penn
występowała w roli „pani od zabawy” — kolejno prosiła poszczególne
dzieci, zawsze pojedynczo, aby zechciały odłączyć się od swojej grupy,
i zapraszała je do pokoju, w którym znajdował się niski stolik oraz
zestaw klocków i zabawek. Następnie siedząc obok dziecka na pod-
łodze, prosiła by „zbudowało coś” i opowiedziało o swojej konstrukcji.
Joan Erikson zajmowała miejsce w rogu pokoju i notowała przebieg
wydarzeń. Ja zastępowałem ją od czasu do czasu lub obserwowałem
całą sytuację, siedząc gdzieś na uboczu (jeśli było jakieś wolne miejsce).
Wszystkie dzieci, z wyjątkiem tych najbardziej nieśmiałych, przy-
stępowały ze szczególnym entuzjazmem do zadania. Zapał ten był
równie powszechny, co zadziwiający. Po krótkim okresie orientowania
się w sytuacji, w którym dziecko mogło wciągać obserwatora do
rozmowy, manipulować w sposób badawczy zabawkami lub zastana-
wiać się nad możliwościami wykorzystania danego ich zestawu, na-
stępowało skupienie uwagi na doborze zabawek, układaniu klocków
i rozmieszczaniu lalek. Szybko można było zauważyć podporząd-
kowanie tych czynności jakiemuś naczelnemu tematowi i silnemu
poczuciu własnego stylu. W pewnym momencie dziecko stwierdzało
nagle, że konstrukcja jest już gotowa, przy czym często wyraz jego
twarzy mówił: „Zrobione, i to dobrze”.
Pozwolę sobie przytoczyć materiały dotyczące opisu jednej z takich
konstrukcji. Postaram się przedstawić wszystkie szczegóły, aby każdy
mógł indywidualnie ustalić, co jest „kluczem” do zrozumienia całego

233
tego działania. Pięcioletni czarny chłopiec był dzieckiem bardzo żywym
i prawdopodobnie najbardziej wysportowanym w całej swojej klasie.
Sprawiał wrażenie, że gdziekolwiek się pojawi, od razu zadaje pytanie:
„Gdzie tu dzieje się coś ciekawego?” Nie tylko wszedł do pokoju
z zapałem, ale natychmiast zdecydowanie przystąpił do budowania
wysokiej, symetrycznej i dobrze zrównoważonej konstrukcji (patrz
rys. 1). Później dopiero przyglądał się badawczo innym zabawkom, po

Rys. 1

czym szybkimi i zdecydowanymi ruchami ustawiał najpierw wszystkie


pojazdy pod i na swojej budowli. Następnie ułożył wszystkie zwie
rzęta razem obok konstrukcji z klocków. W środku tej grupy umieścił
węża. Po zastanowieniu jako pierwszą spośród lalek przedstawia
jących ludzi wybrał czarnego chłopca i umieścił go na samym
szczycie budowli. Z kolei obok grupy zwierząt ułożył kilka lalek
przedstawiających ludzi dorosłych i dzieci. Lalki miały rozpostarte ręce
(jakby reagowały na coś ze wzburzeniem). Na koniec w kilku pojaz
dach umieścił lalki przedstawiające małe dzieci, a na nich położył trzy
lalki przedstawiające mężczyzn (policjanta, lekarza i starca). I to juz
wszystko.
Opowieść chłopca odpowiadała poszczególnym etapom rozmiesz.
czania zabawek: „Samochody podjeżdżają pod dom. Lew zostaje
ukąszony przez węża i macha ogonem. Małpa i kotek próbują zabić

234

węża. Ludzie przyszli zobaczyć, co się dzieje. Mały (czarny chłopiec)


jest na dachu obok miejsca, skąd wylatuje dym”.
Zarówno zapis przebiegu powstawania całej konstrukcji, jak i koń-
cową scenę utrwaloną na fotografii oraz zapisaną przez nas opowieść
chłopca można rozpatrywać pod kątem różnych zainteresowań badaw-
czych. Obserwator zainteresowany różnicami związanymi z płcią może
na przykład zwrócić uwagę na to, że najpierw wykorzystane zostały
zabawki przedstawiające zwierzęta i pojazdy, co jest bardziej typowe
dla chłopców; może również dopatrzyć się w wysokiej i przypominają-
cej fasadę konstrukcji czegoś bardziej typowego dla chłopców po-
chodzących z miasta. Inny obserwator może wskazać na formalne'
cechy konstrukcji, które są w rzeczywistości niezwykłe. Psychoanalityk
zauważy tu motyw agresji i wątki seksualne, które nie są niczym
nietypowym w tym wieku, związane z sugestywnym obrazem węża.
Obserwator zajmujący się badaniami klinicznymi może zastanawiać się
nad bardziej zagadkowym elementem, dodanym jakby po głębszym
namyśle, jakim jest umieszczenie nad dziećmi mężczyzn reprezen-
tujących władzę (lekarza, policjanta i starca). Jednak analizy tego typu
nie umożliwiają nam zrozumienia (podkreślenie tłumacza) pewnych
unikatowych aspektów zabawy. Spowodowane jest to zwykle brakiem
szczegółowych informacji o życiu osób badanych.
W przypadku tego chłopca, poszukując unikatowego, a równocześnie
dominującego wątku, skupiłbym się przede wszystkim na samej kon-
strukcji z klocków, na której szczycie znajduje się lalka przedstawiająca
czarnego chłopca. Znaczenie tego układu wyszło na jaw w trakcie
rozmów z nauczycielami Roberta. Jeden z nich powiedział: „Pod
względem fizycznym może on konkurować ze znacznie starszymi
chłopcami. Ale gdy jest nieszczęśliwy, odrywa się od grupy i wykonuje
wokół klasy taniec na dwa pas z rękami wyciągniętymi na boki”. Kiedy
nauczyciel spróbował pokazać pozę chłopca, stało się jasne, że budowla
chłopca obrazuje sylwetkę człowieka: nogi, tors, rozpostarte ramiona
i głowę. Inna nauczycielka podsunęła drugą wskazówkę. Gdy po-
gratulowała mu kiedyś sprawności fizycznej, chłopiec zareagował na jej
komplement gestem pełnym desperacji, mówiąc jednocześnie: „Tak, ale
mój rozum jest do niczego”. Nauczycielka zapewniła go, że ciało
i rozum mogą nauczyć się wspomagać wzajemnie. Ta uwaga musiała
utkwić mu w pamięci jako formuła rozwiązywania konfliktów wewnęt-
rznych albo problemów związanych z kolorem skóry lub wiekiem,

235
a może wszystkich tych trudności jednocześnie. Motyw tańczącej
sylwetki czarnego chłopca w każdym razie dominuje, ponieważ poją
wia się jako pierwszy, góruje nad całą sceną stworzoną przez chłopca
i znajduje się w jej centrum.
Aby można było w wiarygodny sposób wyjaśnić znaczenie tej
konkretnej konstrukcji, należałoby przeprowadzić porównania dużej
liczby różnych konstrukcji tego typu. Na obecnym etapie musimy
przyjąć, że działanie chłopca jest przykładem zdolności pięcioletniego
dziecka do projekcji istotnego wątku osobistego na mikrokosmos
zabawy3.

Znaczenie naszej sytuacji modelowej bierze się więc stąd, że, jak
wynika z obserwacji, i inne dzieci, posługując się kilkoma zabawkami
w czasie 10-20 minut, tworzyły unikatową pod względem stylu re-
prezentacji konstrukcję, a podstawą ich działania było jakieś niepoko
jące dla nich wydarzenie lub zadanie życiowe. Aby podkreślić wagę
tego zjawiska, pozwolę sobie tylko wspomnieć, iż konstrukcje budowa
ne przez dane dziecko w ciągu jakiegoś okresu odznaczają się im
ponującą różnorodnością, ale jednocześnie ciągłością wątków tematy
cznych. Jeśli kiedykolwiek miałem wątpliwości, że owa ciągłość dowo
dzi istnienia charakterystycznych trendów, bliskich samej istocie roz
woju jednostki, to ostatnio miałem najlepszą okazję, żeby się o tym
przekonać, porównując opisane trzydzieści lat temu konstrukcje (tego
typu, co opisane powyżej) wykonane przez dzieci w wieku kilkunastu
lat z wątkami dominującymi w ich późniejszym życiu4. Los przydzieli!
wielu osobom z tej grupy, obecnym czterdziestolatkom, dość za-
skakujące role. Jednak znaczną część tych konstrukcji, powstałych
kilka dziesięcioleci temu, można było bez wątpienia uznać za kwint
esencję wątku dominującego w przeznaczeniu danej osoby.
Badając takie próbki, stanowiące skondensowane fragmenty życia,
obserwator niechętnie rozpatruje je w ramach teorii, które przy innych
okazjach i w innych warunkach wykorzystywane są do wyjaśniania
zjawisk pokrewnych. To prawda, że przedstawione wątki zdradzają
pewną powtarzalność, którą utożsamiamy z przepracowywaniem
traumatycznego doświadczenia. Są one jednak także wyrazem

3 E. H. Erikson (1963). Childhood and Society (2nd ed.). New York: W.W. Norton.
4 Dane zebrane przez Instytut Rozwoju Człowieka przy Uniwersytecie Kalifornijskim

236

„zabawowego”5 powtórzenia tego doświadczenia. Wątki te mogą


wynikać z potrzeby komunikacji lub nawet zwierzania się. Jedno-
cześnie wydaje się oczywiste, że służą one czerpaniu przyjemności
z autoekspresji. Pojawianie się tych wątków może być związane
z chęcią praktycznego wprawiania się w wykorzystywaniu ros-
nących sprawności jednostki, ale równie dobrze mogą one służyć także
nabywaniu umiejętności panowania nad złożoną sytuacją życiową.
Co prawda, nie jestem skłonny uznać którejkolwiek z tych opcji za
jedyne wytłumaczenie tego zjawiska, ale uważam, że żadnej z nich nie
można pominąć.
Sądzę, że warto w tym kontekście zacytować słowa Piageta, aby
zwrócić uwagę na jedną z naczelnych zasad, którą Instytut Eriksona
przejął od niego. Deklarując się jako „interakcjonista”, Piaget stwier-
dził: „Tym, co mnie interesuje, jest tworzenie rzeczy nowych, których
jeszcze* nie było, tworzenie nie determinowane ani samym dojrzewa-
niem układu nerwowego, ani naturą kontaktów z otoczeniem, ale
mające swe źródło w samej jednostce”. Piaget postuluje w konkluzji
wprowadzenie liberalnej metodyki nauczania: „Dzieci powinny mieć
możliwość prowadzenia własnych eksperymentów i badań”. Jednak
eksperymenty takie wymagają pewnej skłonności do bawienia się
(o czym przekonałem się dobitnie w Genewie, gdzie miałem okazję
obserwować, w "jaki sposób Baerbel Inhelder zachęcała dzieci do
eksperymentowania) i opierają się na wzajemnym współdziałaniu
wewnętrznych zasobów dziecka, charakteru zadania i sugestywności
badaczy będących „graczami”. „Aby dziecko mogło coś zrozumieć,
musi ono —jak konkluduje Piaget — dojść do tego samodzielnie,
musi odkryć to na nowo”.
5 W oryginale: playful. Angielskie słowa playful i playfulness, często stosowane
w tekście, nie mają odpowiedników w języku polskim. Dodatkową trudność w tłumacze-
niu stanowi fakt, że żadne z określeń opisowych nie wskazuje na właściwe znaczenie
angielskich słów. Słowo playful jest przymiotnikiem i określa cechy doświadczenia,
poczucia, doznania związanego z bawieniem się, zabawą (np. to play playfully). Słowo
playfulness — rzeczownik utworzony od przymiotnika playful — jest określeniem
uogólniającym ów specyficzny rodzaj doświadczeń powstających w trakcie zabawy,
bawienia się, grania. W tekście playful tłumaczone jest jako „pokrewny zabawie”,
„nasycony zabawą”, „o charakterze zabawy”, „element zabawy”, „zabawowy” itp.
w zależności od kontekstu. Playfulness tłumaczone jest jako „skłonność do bawienia
się” (przyp. red.).

237
Piaget mówił oczywiście o postępach w sferze poznawczej. Pozwolę
sobie jednak postawić przy tej okazji tezę, że procedury zabawy, takie
jak ta opisana wcześniej, mogą wspomagać tkwiące w dziecku skłonno-
ści do rekapitulacji i niejako odkrywania na nowo własnych doświad-
czeń w celu rozpoznawania tego, do czego mogą one prowadzić. Jeśli
tak rzeczywiście jest, możemy żywić pewną nadzieję, ze niektóre z tych
procedur nie będą wykorzystywane jedynie w badaniach czy też
w terapii, ale staną się dodatkowym elementem wspomagającym
wczesną edukację.
Rodzi się jednak pytanie co do funkcji skłonności do bawienia
się w reagowaniu dzieci na zadania poznawcze Piageta i na nasze
zadania, sprawdzające ekspresję dziecka. Chcąc najogólniej odpowie-
dzieć na to pytanie, musimy wskazać na pewną cechę wszystkich
żywych organizmów. Chodzi mianowicie o stałe powstawanie i od-
nawianie się tendencji do opanowywania6 odnoszącej się do
każdego typu zmian i okoliczności. W języku niemieckim istnieje
specjalny termin na określenie tego pojęcia: Spielraum. Tłumacząc
dosłownie ten wyraz jako „miejsce zabawy”, nie oddaje się w pełni jego
oryginalnego znaczenia. Termin ten używany jest także w mechanice,
gdzie oznacza swobodny ruch elementów w obrębie wytyczonych
granic. Ten aspekt pozwala przynajmniej określić zasięg zjawisk::
zabawy: jeśli brak jest swobody lub brak ustalonych granic, wówczas
nie ma miejsca na zabawę. Wydaje się, że taka polaryzacja zgodna jest
z etymologią słowa zabawa, które oznacza zarówno beztroską niepe-
wność, jak i stan zaangażowania, związania z czymś. Warto ponadto
zauważyć, iż język obfituje w wiele wyrażeń o odcieniu destruktywnym
lub autodestruktywnym, na przykład można bawić się w coś, bawić się
kimś, bawić się do upadłego. Te i inne typy zabawy wskazują w swoich
nazwach na granice, w obrębie których zabawa jest możliwa.
Gdyby jednak przyszło mi teraz dokonać pierwszego porównania
i powiedzieć, co w życiu dorosłym stanowić może najbliższą analogię
do konstrukcji powstających w opisywanych przez nas zabawach,
wskazałbym na pracę dramaturga. Jeśli w życiu tego małego chłopca
szkoła i dom stanowią wczesne odpowiedniki dorosłej aktualności
z występującym w niej współoddziaływaniem osób i instytucji, wobec

6 W oryginale: leeway of mastery. Por. na przykład Ch. Butler, Dziecięctwo i młodość,


Warszawa 1933, Nasza Księgarnia (przyp. red.).

238

tego jego samodzielnie wykonana konstrukcja stanowi dziecięcy model


dzieła dramaturga. Pisarz bowiem także przedstawia tragiczne (i ko-
miczne) dylematy reprezentatywnych jednostek, uwikłanych w kon-
flikty swego czasu, ujmując je w sceny charakteryzujące się jednością
miejsca i czasu, gdzie postaci dramatu występują na tle określonej
scenografii.

Zanim zajmiemy się sferą skłonności do bawienia się w późniejszym


życiu człowieka, pozwolę sobie wspomnieć o kilku fundamentalnych
elementach w początkowym okresie ontogenezy, które stanowią jej
podstawę. Można tutaj przywołać rozważania Rene Spitza dotyczące
„edukacji podstawowej”. Spitz jest autorem klasycznych studiów nad
tragicznymi konsekwencjami ograniczeń sensorycznej „przestrzeni za-
bawy” (Spielraurri) we wczesnym dzieciństwie. Ostatnio powrócił on do
tego tematu, aby określić, na czym polega ta deprywacja. Twierdzi on,
że wzrok jest zmysłem, który jako pierwszy służy integracji „niespój-
nych i oderwanych bodźców” odbieranych za pośrednictwem zmysłów
smaku, słuchu, węchu i dotyku. Według Spitza obejmowana wzrokiem
postać „matki”7 jest zarówno najwcześniejszym środowiskiem dziecka,
jak i pierwszym nauczycielem, który „umożliwia dziecku — jako że
wszystko poza postacią matki jest jednakowe — zdobycie zdolności
uczenia się”. Wydaje się, iż matka czyni to nieustannie, wystawiając
swoją twarz na badawcze spojrzenia noworodka, który dzięki temu
odbiera jej postać jako „zamkniętą całość”8. Zamiast o całości za-

7 W oryginale: maternal person. Chodzi tu o każdą osobę, która pełni funkcję matki
(przyp. red.).
8 W oryginale: totality. Terminy angielskie totality i wholeness służą Eriksonowi
(A Memorandum on Identity and Negro Youth. Journal of Social Issues, 1964, 20,
429-442) do rozróżnienia dwóch rodzajów całości czy typów integracji: wholeness
„oznacza takie złożenie części, nawet zupełnie różnych części, które tworzy płodny związek
i przynoszącą korzyści organizację”; totality „przeciwnie, przypomina figurę, w której
podkreślane są granice”. Integracja typu totality zachowuje swoją spoistość dzięki zasadzie
włączania w obręb całości wszystkiego, co „naturalnie” bądź „logicznie” należy do jednej
kategorii, i bezwzględnego wykluczania poza obręb całości wszystkiego, co obce. Integra-
cja typu wholeness dokonywana jest na podstawie zasady „pokojowego współistnienia”.
Stąd w tłumaczeniu tych terminów zastosowano określenia opisowe (wholeness — „swobo-
dnie organizująca się całość”, totality — „całość zamknięta”), lepiej oddające znaczenia
nadawane im przez autora, a nie ich słownikowe odpowiedniki (przyp. red.).

239
mkniętej wołałbym raczej mówić tutaj o „swobodnie organizującej się
całości”9, w związku ze szczególną jakością wzrokowej integracji, która
pozwala niemowlęciu na poszerzanie tego, co nazwałem jego auto-
sferą i na włączenie do niej pochylonej twarzy człowieka wraz
z obecnością „matki”. Jak stwierdza Joan Erikson w swoim eseju pt.
Oko w oko: „Rozpoczynamy życie od kontaktu poprzez oczy. [...] To
właśnie za pomocą oczu matka przekazuje troskę i miłość, jak również
gniew i rezerwę. Dojrzewanie nie zmienia podstawowej roli oczu; przez
całe życie w kontaktach z innymi ludźmi zawsze skupiamy się na
oczach — oczach, które błogosławią i które przeklinają”10.
Spitz przypisuje zorganizowanemu widzeniu rolę pierwotnego za-
czątka ego11 jednostki, które umiejscowione jest w „specyficznym
wycinku centralnego układu nerwowego człowieka, co pozwala na
pierwszą integrację doświadczenia”. Wydaje się oczywiste, że badanie
kogoś wzrokiem zawiera element bawienia się, co prowadzi do po-
wstania znaczącego współoddziaływania, jako że badawcze spojrzenia
dziecka spotykają się z radosną zachętą ze strony matki. To z kolei
potwierdza u obu stron poczucie wzajemności. Sądzę, że właśnie tego
rodzaju współoddziaływanie jest głównym czynnikiem wspomaga-
jącym ów „zaczątek ego” jednostki.
O ile przypomina nam to religijne obrazy, takie jak pochylona twarz
Madonny w aurze jej zespolenia z Dzieciątkiem, jestem przekonany
również, że zjawiska, do których odwołuje się Rene Spitz (i Joan
Erikson), są ontogenetyczną podstawą wiary. Ten fakt ma zasadniczy
i nieuchronny wpływ na cały rozwój człowieka. Pozwolę sobie zilust-
rować ten temat przykładem zaczerpniętym z historii sztuki.
Na naszym seminarium w Harvardzie, poświęconym tematowi
„Biografia a historia”, profesor Helmut Wohl szeroko omawiał pewne
zapiski autobiograficzne pozostawione przez Michała Anioła. Wielki

9 W oryginale: wholeness, patrz przypis 8 (przyp. red.).


10 Por. tekst Joan Erikson w: G. Kepes (ed.), The Man-Made Object. New York 1966,
Braziller.
11 W oryginale: a first ego nucleus. Pojęcie ego-nuclei wprowadzone zostało przez
Glovera (On the Early Development of the Mind. London 1956, Imago Publishing
Company) dla oznaczenia pierwszej płaszczyzny integracji doświadczenia, zapewniającej
jednostce poczucie ciągłości w czasie i w przestrzeni. Ego-nucleus jest rezultatem procesu
rozwoju i umożliwia przezwyciężenie pierwotnego stanu braku integracji doświadczeń
(przyp. red.).

240

rzeźbiarz zaraz po urodzeniu został oddany pod opiekę mamki,


ponieważ jego matka była zbyt chora, by sama mogła się nim zająć.
Wydaje się, że w tamtych czasach oddawanie dzieci pod opiekę mamek
nie było czymś nietypowym; faktem jest, że nawet patronujący nasze-
mu sympozjum św. Ignacy Loyoia wychowany został przez żonę
pewnego kowala. W przypadku Michała Anioła ojciec i mąż tej
„drugiej kobiety” byli kamieniarzami. Pierwsze środowisko chłopca
sąsiadowało z kamieniołomem w Settignano. Odgłosy dochodzące
stamtąd nie mogły umknąć jego uwadze. W każdym razie Michał Anioł
przyznał, że swojej matce zawdzięcza życie, natomiast jego mamka
(„może żartując, a może na poważnie”) wpoiła mu „miłość do dłuta,
wiadomo bowiem powszechnie, że mleko mamki posiada taką moc [...]
przez to, że zmienia temperaturę ciała dziecka”12. To właśnie dłuto
stało się ostatecznie (i pod ojcowskim protektoratem Lorenzo de’
Medici patronującego artyście) narzędziem służącym mu do wyrażania
swej prawdziwej tożsamości. Tworząc posąg młodego Dawida, Michał
Anioł sprowadził „Dawida do procy”, a „siebie do dłuta”13.
Chociaż Michał Anioł miał dwie matki, to niestety stracił obie dość
wcześnie. Rozstał się ze swą mamką, gdy wrócił do prawdziwej matki,
ale ta zmarła, kiedy chłopiec miał sześć lat. Wohl pokazał nam zbiór
szkiców, obrazów i rzeźb przedstawiających Madonnę. Najwcześniej-
sze z nich powstały, gdy Michał Anioł nie miał jeszcze dwudziestu lat,
a ostatnie, gdy miał niemal dziewięćdziesiąt. Jego wizerunki Madonny
zawsze cechują się znacznym dystansem między matką a dzieckiem, co
wykracza poza renesansowy motyw upartego Dzieciątka wyrywające-
go się z ramion Matki. Na tych wizerunkach sama Madonna odwraca
spojrzenie od dziecka, jej oczy pozostają zapatrzone w siebie, oddalone
i niemal niewidzące. Dopiero ostatnie z zachowanych szkiców Madon-
ny przedstawiają, mówiąc słowami Wohla, „bezkonfliktowy” obraz
matki i dziecka. Madonna trzyma dziecko blisko swej twarzy, a Jezus
zwraca się całkowicie w jej stronę i próbuje objąć ją swymi maleńkimi
rączkami. Tak więc dopiero w obliczu zbiżającej się śmierci Michał
Anioł zdołał odzyskać to, co utracił tak wcześnie w swym życiu.
Trudno jest oprzeć się skojarzeniu tego obrazu, starca odnajdującego

12 Patrz A. Condivi, Vita di Michelangiolo Buonarotti. Rzym 1553.


13 Patrz Ch. Seymour, Michelangelo’s David: A Search for Identity. Pittsburgh 1967,
University of Pittsburgh.

241
na nowo nadzieję, ze słowami św. Pawła: „Teraz widzimy jakby
w zwierciadle, niejasno, ale wówczas zobaczymy twarzą w twarz; teraz
rozpoznaję tylko część, ale wtedy będę poznawał tak, jak sam zostałem
poznany”14.
Ten motyw wydaje się oczywiście tylko jednym z podrzędnych
tematów w gigantycznych przedsięwzięciach Michała Anioła. Nie tylko
wykuwał swoje dziwacznie udręczone rzeźby z majestatycznie górują
cym nad nimi złowrogim Mojżeszem, ale namalował także w Kaplicy
Sykstyńskiej swoją własną wizję Adama i Stwórcy oraz Chrystusa
w dniu Sądu Ostatecznego. W jednym z sonetów opisał on, jak kosztem
morderczego wysiłku całego swego ciała spoglądał na sklepienie,
wznosząc pędzel w dłoni: „moja broda skierowana w stronę Niebios,
czuję na karku tył mojego mózgu”15. Bez względu jednak na to, czy
jakaś potężna siła kompensacyjna wzmacniała zapał twórczy Michała
Anioła, czy też nie, możemy zatrzymać się w tym miejscu, aby
zastanowić się nad niezwykłą fascynacją, która nas przenika za sprawą
tych stworzonych przez artystów światów wizualnych namalowanych
w budowlach sakralnych. Czy wszystko to może być ontologicznic
związane ze szczególnym znaczeniem pola wzrokowego, które formuje
się w nasycony zabawą sposób w początkowym okresie dzieciństwa?
W dalszej części naszych rozważań omówię inne przykłady nacecho-
wanych szczególną aurą sfer wizualnych. Wspomniałem już wcześniej
o teatrze. Jak podaje słownik, rdzeniem tego słowa jest thea — widok,
z kolei wyraz thea spokrewniony jest ze słowem thauma oznaczającym
coś, co przykuwa spojrzenie. Być może „prawdziwy” teatr jest jedynie
szczególnym przypadkiem, skondensowaną postacią wszystkich wyob-
rażanych, opisywanych i ujmowanych teoretycznie (tak, rdzeniem
słowa „teoria” jest również thea) sfer, poprzez które usiłujemy wy-
tworzyć pewną spójność i ciągłość zarówno w całej złożoności, jak
i w afektywnym wymiarze naszej egzystencji16. Nie możemy tutaj także

14 Patrz Pierwszy List do Koryntian 13,12.


15 Patrz G. Creighton, Complete Poems and Selected Letters of Michelangelo. New
York 1965, McGraw-Hill.
16 Geraldowi Holtonowi zawdzięczam wiele sugestywnych uwag dotyczących roz-
ważań Einsteina na temat natury jego matematycznych inspiracji. Mówi się, że w wieku
trzech lat Einstein nie potrafił jeszcze mówić. Wołał „dogadywać się” z klockami
i układankami. W pochodzącym z roku 1945 liście do Jacquesa Hadamarda Einstein
napisał: „Z psychologicznego punktu widzenia ta polegająca na kombinacji elementów

242

zapomnieć o słowach nieżyjącego już Bertrama Lewina, który mówił


o „ekranie snów”, na którym przeżywamy nasze nocne wizje.

Konieczne wydaje się postawienie w tym miejscu pytania o charakterze


teoretycznym i terminologicznym. Jeśli matka-opiekun jest pierwszym
„obiektem”, jak jesteśmy skłonni twierdzić, z którym w „zabawie spoj-
rzeń” dziecko nawiązuje kontakt, to czym są w takim razie kolejne
„obiekty ” w późniejszych etapach życia, aż do momentu, kiedy nasz
wzrok spocznie wreszcie na obliczu św. Piotra? Czy są one, jak niektórzy
z nas chcieliby to może zbyt pochopnie powiedzieć, „substytutami matki”?
Na początek kilka słów o samym terminie-;,obiekt”. W ramach teorii
poznania uzasadnione wydaje się mówienie o stałości obiektów jako
o celu stopniowego rozpoznawania spójności i ciągłości w obrębie tego,
co nowo narodzone dziecko spostrzega. W ramach teorii energii
seksualnej zwanej libido słuszne jest twierdzenie o wzrastającej moż-
liwości kateksji obrazu wielowymiarowo spostrzeganej osoby, by w ten
sposób stać się zdolnym do kochania. Trafne wydaje się również
określanie w żargonie klinicznym „utratą obiektu” różnorodnych
deficytów i regresji uniemożliwiających jednostce zachowanie zarówno
poznawczego ujęcia swobodnie organizującej się całości innej osoby,
jak i zdolności do kochania w pełni i akceptowania miłości innych
osób. Wszystko to opisuje warunki, ale ani nie wyjaśnia, ani nie
gwarantuje występowania współoddziaływania, poprzez które roz-
wijająca się jednostka i jej opiekunowie zdolni są do utrzymywania lub
rozszerzania wzajemności „edukacji podstawowej”17.

zabawa jest zasadniczą cechą produktywnego myślenia - zanim powstanie jakikolwiek


związek z logiczną konstrukcją wyrażoną werbalnie lub za. pomocą innego rodzaju
znaków, które można przekazać innym ludziom” (Hadamard, 1945). A oto kolejny cytat:
„Człowiek w każdej sytuacji usiłuje stworzyć na swój użytek uproszczony i przejrzysty
obraz świata (Bild der Welt), aby przezwyciężyć świat doświadczenia, próbując zastąpić
go w pewnym stopniu tym obrazem. To właśnie czyni malarz, poeta, filozof i naukowiec
każdy na swój sposób. W tym obrazie i w jego tworzeniu umieszczają oni środek
ciężkości swojego życia emocjonalnego, aby osiągnąć spokój i pogodę ducha, której nie
mogą znaleźć w wirze swoich wąskich osobistych doświadczeń” (Holton, 1971/1972).
17 Kwestie terminologiczne szybko stają się częścią szerszego problemu związanego
z przyzwyczajeniem się do pewnego typu konceptualizacji. To, co usłyszeliśmy [od-
wołanie do wcześniejszego wystąpienia Spitza na sympozjum, z którego pochodzi
niniejsza wypowiedź Eriksona — przyp. tłum.] na temat ważności wzroku, musi
wprawiać nas w zdumienie związane ze stopniem, w jakim „klasyczna” metoda

243
Sądzę, że na obecnym etapie można by się zgodzić co do trzech
kwestii. Poznawcze ujęcie pierwszej swobodnie organizującej się
całości obiektu, której doświadczyło niemowlę, musi w jakiś sposób
zbiegać się u dziecka z początkową swobodnie organizującą się
całością podmiotu. Oznacza to, że spójność i ciągłość świata
obiektów warunkuje spójność i ciągłość „ja”18 jako obserwatora. To
jednoczesne poczucie bycia zarówno podmiotem, jak i obiektem staje
się zaczątkiem poczucia tożsamości.
Po wtóre, jeśli w ramach samej swej „edukacji podstawowej” dziecko
zdane było na opiekę matki wspomaganej przez rodzinę i społeczność,
to przez całe swoje życie będzie się ono opierało na ekwiwalentach
(a nie substytutach) tego, co składało się na wczesną wzajemność.
Z całą mocą zgadzam się z opinią Petera Wolffa, że na każdym etapie
rozwoju dziecko „identyfikowane jest poprzez całość różnych operacji,
które jest w stanie przeprowadzić”. Konkludując, chciałbym powie-
dzieć, że w każdym późniejszym stadium życia człowieka odpowiedni-
kiem postaci matki z wczesnego dzieciństwa zawsze musi być suma
wszystkich osób i instytucji, które są ważne dla jego swobodnie
organizującej się całości w rozszerzającej się strefie współoddziaływań.
Nie ulega wątpliwości, iż zawsze, w miarę jak powiększa się promień
zasięgu fizycznego i zdolność rozumienia poznawanych zjawisk oraz

psychoanalityczna sama w sobie może pomóc w kształtowaniu niektórych naszych pojęć.


Zatem jeżeli wzrok jest podstawowym organizatorem świata zmysłowego ijeżeli widzenie
czyjejś twarzy przez jakąś osobę stanowi podstawę poczucia wzajemności, to sytuacja,
w której ma miejsce klasyczne postępowanie psychoanalityczne, jest znakomitym
przykładem eksperymentu na deprywację. Być może geniusz tego klinicznego wynalazku
zawiera się w tym, że w sposób stały prowokuje u pacjenta „wolne” skojarzenia słowne
kosztem świata spostrzeżeń wzrokowych, co z kolei zachęca do penetrowania dawnych
wyobrażeń w poszukiwaniu uzdrawiającej wzajemności z terapeutą. Lecz wcześniej czy
później w każdej dziedzinie badacze muszą stać się świadomi stopnia, w jakim stosowana
przez nich procedura współwyznacza zarówno naturę tego, co jest obserwowane, jak
i terminy, które uznają za najbardziej odpowiednie do pojęciowego wyrażenia tej natury.
18 W oryginale: E. H. Erikson (Identity: Youth and Crisis. New York 1968, W.W.
Norton) dokonuje rozróżnienia pomiędzy I, Self i Ego. Ijest instancją świadomej,
aktywnej samoobserwacji. Poczucie I”[...] jest dla jednostki centralną świadomością
bycia”. Self zawiera różnorodne obrazy siebie odzwierciedlane przez I, dotyczące
zarówno zachowania i wyglądu, jak i tego, co obserwowane jest w obrębie subiektywno-
ści. Ego obejmuje zespół nieświadomych procesów, „[...] porządkujących i syntetyzują-
cych wszystkie wrażenia, emocje, wspomnienia i impulsy, które próbują zająć nasze myśli
i stawiać wymagania naszemu działaniu [...]” (przyp. red.).

244

wzmacnia się libidinalne przywiązanie i rośnie liczba odpowiedzialnych


działań jednostki, w obrębie każdej z tych dziedzin pojawiają się osoby
będące substytutami prawdziwej matki. Ale, jak wiadomo, może to
mieć zarówno dodatni, jak i ujemny wpływ, o ile same te osoby nie
staną się częścią tej szerszej sfery interakcji niezbędnej dla rosnącego
zasięgu procesu, którego początek stanowiła edukacja podstawowa.
W czasie naszych obserwacji zauważyliśmy, iż w konstrukcjach tworzo-
nych w trakcie zabawy przez pięcioletnie dzieci znajdują odzwiercied-
lenie nie tylko impulsy, fantazje i wątki rodzinne, ale także postacie
nauczycieli i środowisko szkolne pojmowane w najszerszym sensie jako
kontakt z tym wszystkim, czego można się nauczyć. Tak samo
i w okresie dorastania pokolenie rówieśników i świat ideologii stają się
częścią składową odpowiednika postaci matki z wczesnego dzieciń-
stwa. W życiu dorosłym sfera zawodowa i wszystkie instytucje obej-
mujące aktualność prokreacji i produktywności stanowią część ob-
szaru, w którego obrębie jednostka musi mieć pewień zakres i pole
swobodnego działania, ponieważ w przeciwnym wypadku narażona
będzie na poważne trudności związane z funkcjonowaniem własnego
ego. A zatem na każdym etapie to,“co uprzednio było mniej istotne,
zostaje teraz rozpoznane' i wchodzi w interakcje jako swobodnie
organizująca się całość, tak jak osoba dochodzi do rozpoznania siebie
jako aktora z określona w granicach życiowego planu tożsamością.
W istocie rzeczy człowiek dorosły na każdym etapie [swego rozwoju
przyp. tłum.] musi mieć zapewniony, dzięki społeczeństwu i włas-
nym zdolnościom, pewien obszar przypominający pole swobodnego
współoddziaływania. Jeśli tego zabraknie, nikt nie może liczyć na
osiągnięcie potencjalnej dojrzałości wieku przedsenioralnego, kiedy
faktycznie tylko swobodnie organizująca się całość egzystencji ograni-
czonej przez śmierć może czasami mgliście przypominać charakter
najwcześniejszej matrycy sensorycznej.

To, co do tej pory określaliśmy dość niejasnym terminem „współod-


działywanie”, można by sprecyzować, łącząc to pojęcie z problemem
rytualizacji, który' mieliśmy ostatnio okazję omawiać razem z Kon-
radem Lorenzem w czasie sympozjum19. Tematem referatu Lorenza

19 E. H. Erikson, „Dyskusja na temat rytualizacji zachowania człowieka i zwierząt”


zorganizowana przez Sir Juliana Huxleya, F. R. S., Philosophical Transactions of the
Royal Society of London, Seria B, nr 772, vol. 251, 337-349.

245
była ontogeneza rytualizacji u zwierząt, ja zaś zająłem się w swoim
wystąpieniu ontogenezą rytualizacji u człowieka. Julian Huxley, który
przewodniczył temu sympozjum, już wiele lat temu określił mianem
rytualizacji takie instynktowne zachowania, jak na przykład roz-
budowane ceremonie powitalne par ptaków, które po długiej rozłące
muszą upewnić się, że należą nie tylko do tego samego gatunku, ale
także do tego samego gniazda. Jest to procedura „zadzierzgiwania
więzi”20, która według sugestii Huxleya służy eliminacji niejasno-
ści i wspomaganiu nie zakłóconego instynktownego współoddziały-
wania. Lorenz natomiast skupił swoją uwagę na rytualizacjach, dzięki
którym zwierzęta należące do tego samego gatunku przerywają walki
godowe odpowiednio wcześnie, aby uniknąć poważniejszych obrażeń.
Moje zadanie polegało na wskazaniu ontogenezy analogicznych zja-
wisk u człowieka. W przypadku ludzi, co zasugerowałem w swoim
referacie, rytualizacja obarczona jest również funkcją przezwycięża-
nia ambiwalencji w sytuacjach, w których występują silne kom-
ponentyjnstynktowne (tzn. popędy, które nie ograniczają się tylko
do „naturalnego” przetrwania), a więc odnosi się to do wszystkich
istotnych kontaktów w toku życia człowieka. Tak więc ontologicznie
najwcześniejsza rytualizacja w życiu człowieka — witanie się matki
i dziecka — wzbogaca minimum stymulacji mimicznej koniecznej do
wzbudzenia zainteresowania dziecka (a także jego uśmiechu) o ruchy,
dźwięki, słowa i zapachy charakterystyczne zarówno dla danej kultury,
klasy społecznej, rodziny, jak i osoby sprawującej opiekę macierzyńską.
Konrad Lorenz słusznie słynie ze swojej umiejętności witania się ze
zwierzętami, podobnie jak z ludźmi, w sposób umożliwiający nawiąza-
nie kontaktu (jego oswojona mała gąska imieniem Martina traktuje go
jak przybraną matkę). Lorenz zademonstrował również uczestnikom
sympozjum grę w chowanego, (nazywaną po niemiecku guck-guck
da-da, a po angielsku peek-a-boó)21. Te i podobne do nich zjawiska
w życiu człowieka pozwolę sobie określić mianem zrytualizowane-
go współoddziaływania. Obejmuje ono różne formy, poczynając
od najprostszej zwyczajowej interakcji, poprzez rozbudowane gry, aż
20 W oryginale: bonding. Chodzi tu o „zadzierzgnięcie więzi” w sensie pierwszego
„nawiązania kontaktu” , „skontaktowania się”, „powiązania”, „związania się” (przyp.
red.).
21 „A-ku-ku” (przyp. red.).

246

po bogate rytuały22. Obecnie, kiedy tak wiele rytualizacji przestaje już


do nas przemawiać, należy szczególnie pamiętać o tym, że na całym
obszarze zrytualizowanego współoddziaływania największe nawet
przerażenie występować może tuż obok przywracającego zaufanie
bawienia się. Mała gąska, aby przetrwać, biegała i przewracała wszyst-
ko na siebie, kiedy goniła za Konradem Loieuzem. Jakiekolwiek
przypadkowe zakłócenie zrytualizowanego zachowania, poprzez które
zwierzęta eliminują niejasność [sytuacji — przyp. tłum.], może skłonić
je nawet do morderstwa. W przypadku człowieka, aby zrozumieć
zarówno niezwykłą moc, jak i kruchość zrytualizowanego przywraca-
nia równowagi, wystarczy tylko wyobrazić sobie małe dzieci nie
potrafiące się śmiać albo ludzi starych, którzy stracili wiarę w cokol-
wiek.
Jednakże określenie tego, co stanowi lub co ogranicza zabawową
rytualizację u człowieka, jest równie trudne jak zdefiniowanie samego
pojęcia zabawy. Być może takie zjawiska, jak skłonność do bawienia
się, młodzieńczość czy żywotność określa właśnie fakt, że nie można ich
w pełni zdefiniować. We wszelkich rytualizacjach występuje element
godzenia tego, co jest nie do pogodzenia. Odnosi się to zarówno do
randki zakochanych, jak i do każdego rodzaju spotkania, w którym
uczestnicy mają poczucie swobody i prawo wyboru, a jednocześnie
odczuwają presję jakiejś konieczności. Może to być godzenie bardzo
indywidualnego i tradycyjnego wzorca, godzenie improwizacji i działań
sformalizowanych, zaskoczenia i powracającego poczucia obeznania
czy wreszcie swobody dla innowacji w obrębie czegoś, co musi być
nieustannie powtarzane. Tylko tego rodzaju biegunowość gwarantuje
uczestnikom spotkania wzajemne zespolenie przy jednoczesnym
wzroście poczucia własnej odrębności.
Zanim przejdziemy do omawiania wieku dojrzewania, pozwolę sobie
opowiedzieć pewne doświadczenie, które ilustruje znaczenie tych wszy-
stkich zagadnień w wieku szkolnym. Odwiedziliśmy ostatnio Headstart
School w Missisipi, w rejonie, w którym wciąż można było spodziewać
się operujących nożami nocnych jeźdźców i podpaleń, ilekroć Murzyni

22 Nie mieszczą się tu, oczywiście, „rytuały” stanowiące symptom u konkretnych


neurotyków, jak i wszystkie śmiechu warte użycia słowa „rytualizacja” jako synonimu
dla określenia powtarzalności i usztywnienia. Wszystkie one są w rzeczywistości
symptomami derytualizacji, tak jak ją tutaj rozumiemy.

247
inicjowali wspólnie nowe formy aktywności społecznej, korzystając
z pomocy z zewnątrz. Jako gości poproszono nas o skupienie uwagi na
kwestii, w jaki sposób i przez kogo nauczane są dzieci oraz czego te
dzieci się uczą. Nas jednak w równej mierze zaintrygował sposób,
w jaki ludzie ci rytualizowali „szkołę” i „uczenie”. W istocie rzeczy
nasze akademickie spojrzenie utrudniało nam rozpoznanie, do jakiego
stopnia bawili się oni w szkołę, a w jakim rzeczywiście ją tworzyli.
Działania podejmowane w celu zaaranżowania sytuacji uczenia się
i wspólnego śpiewania, a także organizacja posiłków i konwersacji
tworzyły oczywiście nowe role w nowych warunkach: sedno sprawy
polegało na przyswajaniu sobie ducha tych ról. Zachodziło tam zatem
tworzenie się zrytualizowanego współoddziaływania, i jedynie całe to
otoczenie, cała ta kombinacja budynków, wyposażenia, nauczających
matek, matkujących nauczycieli, uczących się dzieci, służących pomocą
ojców i sąsiadów, stanowiło zbiorową gwarancję przetrwania tego,
czego się uczono — bez względu na to, czy w tym początkowym okresie
przyswajany materiał był obszerny czy też niewielki. Nie mogliśmy się
powstrzymać od przywoływania na myśl innych szkół, które łatwiej
poddają się ocenie na podstawie zimnych danych o wynikach naucza-
nia i w których pod wpływem twardych metod uczymy się wielu rzeczy,
ale często z niewielkim zapałem. Jednakowoż wydaje się, iż ostateczna
asymilacja tego, czego się nauczyliśmy, zawsze zależy od kulturowej
spójności „szkoły” z rozwijającym się środowiskiem.______________
Od tego wszystkiego uzależnione jest życie ogółu uczących się. Co
jednak czeka dzieci, które stają u progu okresu dorastania; jest to
stadium, kiedy młodzi ludzie muszą już sami zacząć inicjować we
wzajemnych kontaktach tradycyjne rytualizacje w formie gier i spon-
tanicznych improwizacji, które często bywają działaniami na granicy
tego, co dorośli określają prawem młodości. Czyż nauczą się godzenia
gotowości do zabawy i przewidywania kierunku swego rozwoju osobis-
tego i społecznego?

W odniesieniu do dzieci nie można powiedzieć lub osądzać, że


„działają” one w sposób systematyczny i prowadzący do nieodwracal-
nych skutków, chociaż mogą one czasem wykazywać takie poczucie
odpowiedzialności oraz zrozumienie odpowiedzialności ciążącej na
ludziach dorosłych, iż wyprawiają nas tym w niekłamane zdumienie.

248

r
Młodzież natomiast (co uświadamiamy sobie obecnie bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej) w taki sposób kontynuuje swoje zabawy
i „wygłupy”23, że może się nieoczekiwanie okazać, iż były to działania
wywołujące nieodwracalne, a nawet niebezpieczne skutki naruszające
prawo i, co niestety częste, rzutujące na przyszłość ich uczestników.
Warto przy tym zauważyć, że w ostatnich latach młodzież zbliżająca sięz
do wieku dorosłego zaczęła na szeroką skalę uzurpować sobie prawo
do odpowiedzialności za sferę działań publicznych, a czasem nawet
przypisuje sobie rolę rewolucjonistów w tej dziedzinie. Zaowocowało to
trwałymi następstwami nawet w takich przypadkach, gdzie samo
działanie było jedynie prowokacją lub wybrykiem zrodzonym z wyima-
ginowanego poczucia siły; dlatego też istotne jest obecnie zrozumienie
zjawisk zachodzących w tym rozległym obszarze, gdzie młodzieńcze
działanie „na niby” spotyka się z działaniami o charakterze historycz-
nym.
W wielu podręcznikach znaleźć można rozważania na temat po-
wrotu młodych ludzi do zachowań infantylnych i typowych dla dzieci, _
przy jednoczesnym coraz większym ich uczestniczeniu w życiu jako
dorośli, czego w coraz większym stopniu od nich się oczekuje. Podręcz-
niki te zwracają uwagę na impulsywność związaną z dojrzewaniem
płciowym i z siłą agresywnego wyposażenia, ale równocześnie wskazują
na niezwykle rozległe horyzonty poznawcze współczesnej młodzieży.
Wymienia się również takie czynniki, jak chęć przynależności do grupy
rówieśniczej za wszelką cenę, poszukiwanie inspiracji (obecnie często
poprzez narkotyki), a także dojmującą potrzebę (potrzebę ego jedno-
stki) świata jednolitego ideowo i usankcjonowanego przez przywód-
ców, dzięki którym pojęcia wolności i dyscypliny wypełniłyby się realną
treścią. W moich rozważaniach dotyczących tego zagadnienia dodałem
do tego, co zostało tutaj wymienione, kwestię tożsamości — i wierno-
ści. W mojej książce taka poadolescencyjna „cnota” reprezentuje
minimum ewolucyjnie ukształtowanej potrzeby, a nie najwyższy ideał24.

23 W oryginale: to play-act. Chodzi tu o te wszystkie zachowania, które w języku


potocznym określa się jako „zgrywanie się”, „zgrywa”, „wygłupianie się” (przyp. red.).
24 Podkreślam to, biorąc pod uwagę powszechnie znane obrazowe przedstawienie
wyróżnionych przeze mnie stadiów życia (Sunday Times, New York). Kolejne cnoty
przybierały tam postać modelu, który rzeczywiście wyglądał „cnotliwe”, z punktu widzenia
danej klasy społecznej, a nawet rasy: blondyn, z niebieskimi oczami, zdrowy, o bujnych
włosach i oczywiście dobrze rozwinięty dzięki zdrowemu psychicznie środowisku.

249
Obecnie opisanie takich kolejno po sobie pojawiających się cnót idzie
w ślad za kliniczną formułką (przytoczoną przez Konrada Lorenza^
naszego nieodżałowanego przyjaciela Donalda Hargreavesa, który
zwykł pytać: „Co jest normalną, zapewniającą przetrwanie funkcją
procesu, który został tutaj zaburzony?” Innymi słowy, mój nacisk na
problem wierności bierze się stąd, iż zaobserwowałem, jak sądzę,
fatalne w swoich skutkach zjawisko osłabienia siły ego, będące rezul-
tatem braku takich zobowiązań, które pozwoliłyby młodzieży uloko-
wać w rzeczywistości społecznej jej gotowość do lojalności, oraz równie
zgubne zjawisko braku sensownego współoddziaływania społecznego,
będącego pochodną stanu społeczeństwa, w którym wierność staje się
przeżytkiem. Dlatego też, podobnie jak Konrad Lorenz, skłaniałbym
się ku poglądowi, że na przestrzeni całego rozwoju socjogenetycznego
człowieka próbuje się wprowadzać i zachęcać do wierności poprzez
obrzędy i rytuały. W przypadku, gdy zarówno pokolenie rodziców, jak
i pokolenie dzieci może uczestniczyć w tych obrzędach, angażując się
w nie emocjonalnie i poznawczo, w istocie spełniają one „funkcję
analogiczną do roli mechanizmu dziedziczenia w procesie zachowania
gatunku”. Obecnie, co wszyscy zgodnie potwierdzają, występują głębo-
kie i powszechne w swoim zasięgu zaburzenia w tej podstawowej sferze
zrytualizowanego współoddziaływania pokoleń.
Pozwolę sobie jednak powtórnie uciec się do pewnej obserwacji,
którą każdy czytelnik może zestawić z sytuacjami znanymi z własnych
doświadczeń. Kilka lat temu zaproszono mnie na konfrontację studen-
tów pewnego dużego uniwersytetu z członkami jego zarządu. Na
uniwersytecie tym, jako na jednym z pierwszych, doszło wiele miesięcy
wcześniej do sytuacji, która przez pewien okres powtarzała się w wielu
miasteczkach uniwersyteckich i miała charakter nieuniknionego kryzy-
su. Polegała ona na okupacji twierdz administracji, „uwalnianiu”
przechwyconych dokumentów, brutalnej i skutecznej interwencji poli-
cji, a po niej gwałtownie rozszerzającym się strajku studentów, pobu-
dzeniu wśród zdezorientowanych pracowników naukowych i na po-
wszechnym zamęcie i depresji odczuwanych przez wszystkich zaintere-
sowanych, łącznie z najbardziej wykształconymi i politycznie wyrobio-
nymi umysłami.
Na owym spotkaniu obecni byli ludzie starsi i zamożni — człon-
kowie zarządu oraz uczeni i goście tacy jak ja; było też kilku studentów
(jednak dobrze uprzednio dobranych) oraz specjalistów od spotkań

250

—zbiorowych,
którzy dzięki swojej fachowej wiedzy nadawali kształt
sytuacji, która w przeciwnym wypadku mogłaby stanowić naturalną
mieszaninę powściągliwości i spontanicznej konfrontacji. Po kilku
dniach plenarnych wystąpień oraz mniej lub bardziej napiętych dys-
kusji w małych grupach studenci postanowili przedstawić zarządowi
swoje problemy na swój własny sposób i posłużyć się w tym celu
improwizacją. Scenerię stanowił pewnego rodzaju amfiteatr. Główną
rolę odgrywał młody człowiek o długich blond włosach. Na jego bluzie
widniał napis: „Jezus zbawia” namalowany jaskrawymi farbami. Mło-
dy człowiek wzywał starszych do „zgrabnego poddania się” pewnym
nienegocjowalnym żądaniom. Inny młody człowiek, objąwszy długo-
włosego braterskim uściskiem, prowadził go po kolei przed oblicza
kilku przedstawicieli władzy. Wskazując na jaskrawe motto na bluzie
swego przyjaciela, zadawał poszczególnym mężczyznom pytanie, czy
napis ten znaczy dla nich cokolwiek i czy uczynili coś ostatnio dla
swoich sąsiadów. Prawdopodobnie niewiele jest grup ludzi, którzy
czynią więcej dla swoich „sąsiadów” (w świetle wzorców dobroczynno-
ści obowiązujących w ich społeczności), niż robią to, zarówno ofcjalnie,
jak i prywatnie, niektórzy członkowie zarządu naszego uniwersytetu.
Ale studenci zamierzali oczywiście wytknąć im ich grzechy wobec,
aktualnych sąsiadów uniwersytetu zamieszkujących ubogie osiedla
wokół miasteczka studenckiego, będące własnością uniwersytetu. Stu-
denci otwarcie dali do zrozumienia, że nie oczekują innych odpowiedzi
niż przyznanie się do winy. Starsi, z kolei, desperacko próbowali pojąć,
o co chodzi, ponieważ właśnie w tym celu tam przybyli. Sytuacja stała
się niezwykle napięta. Niektórzy studenci (jak powiedzieli później)
zaczęli czuć się jak „nawiedzeni”, a niektórzy nauczyciele oraz pewni
goście zaczęli okazywać swoje niezadowolenie.
Sceny takie jak ta opisana powyżej pozostawiają widza w niepewno-
ści, czy jest on świadkiem improwizacji teatralnej, szyderczej demonst-
racji czy też aktu rytualizacji religijnej. W moim odbiorze obserwowana
sytuacja składała się z wszystkich tych elementów i dałem temu wyraz: .
występowały tam fragmenty obrzędowe zestawione w na poły szyder-
czy, na poły śmiertelnie poważny sposób — apoteoza i negacja takich
motywów, jak miłość bliźniego, dobroczynność, ofiara. Jednak przy-
czyną niepowodzenia tego przedstawienia był fakt, że jego autorów
zawiodło poczucie etyki. Z absolutnym przekonaniem o własnej pra-
wości studenci żądali od wszystkich, z wyjątkiem samych siebie,

251

przyznania się do grzechów. Tak więc posłużyli się oni postacią Jezusa
w celu wyszydzenia starszych. Jednak samo tylko odwrócenie sytuacji
i szukanie nowych winowajców nigdy nie może doprowadzić do
osiągnięcia znaczącego porozumienia.
Zobaczyłem w tym akcie (nawet/i) właśnie tam, gdzie zawiódł,
kombinację tematów, dla których nasza epoka musi znaleźć nowe
formy bez względu na to, czy taka odnowa stanie się świadomym
zamiarem przywódców i organizatorów podobnych wydarzeń. W gru-
ncie rzeczy studentom udało się (za cenę narażenia się na utratę własnej
wiarygodności) wyciągnąć na światło dzienne pewien ogromny pro-
blem; igrali oni ze swego rodzaju rytualnym ogniem, którego sami nie
potrafią ujarzmić w ramach nowej uniwersalnej formy. Forma ta
w czasach przemiany może wykształcić się jedynie za sprawą zespolenia
się wszystkich dorosłych i ich gotowości do ryzykownego podejmowa-
nia nowych ról, a to oznacza zabawę tam, gdzie się tego dokonuje.

Zajmijmy się teraz przykładem zaczerpniętym z historii. Na prze-


strzeni ostatnich lat jedną z najbardziej godnych odnotowania rewolu-
cyjnych rytualizacji było założenie Partii Czarnych Panter25. Wydarze-
nie to zwraca uwagę, w kontekście naszych rozważań, jako ilustracja
młodzieńczych wyobrażeń politycznych budzących grozę. Rytualizacja
tego rodzaju może stać się częścią historii bez względu na to, czy
uwieńczona jest „sukcesem”. Dla osiągnięcia sukcesu musi ona wycis-
nąć trwały ślad i jednocześnie wykazać wystarczającą elastyczność, aby
możliwe było wyjście poza tę pierwszą fazę.
Znaczna część historii Czarnych Panter rozegrała się w ciemnościach
getta i w cieniu prawa, co dezorientuje i przeraża „praworządnych”

25 Partia Czarnych Panter to murzyńska grupa działająca na rzecz wyzwolenia


Murzynów. Oficjalnie założona w roku 1966 w Oakland (Kalifornia) przez H.P.
Newtona i B. G. Seale’a jako grupa samoobrony mniejszości murzyńskiej, patrolująca
getta ludności o pochodzeniu afrykańskim, dla „obrony przed napaściami białych
policjantów”. Z czasem dążyła do organizacji własnych szkół i wewnętrznego systemu
policyjnego. Znana też z uprawiania na szeroką skalę terroryzmu politycznego. W póź-
nych latach sześćdziesiątych zawarła sojusz z komunizującą radykalną Partią Pokoju
i Wolności. Pomimo niewielkiej formalnej liczebności (około 1000 zarejestrowanych
członków) wywarła znaczny wpływ na oblicze amerykańskiego życia politycznego (m.in.
oświadczenie J.E. Hoovera, że partia ta stanowi większe zagrożenie bezpieczeństwa
narodowego niż Partia Komunistyczna, proces Angeli Davis itp.) (przyp. red.).

252

obywateli. Nie można jednak odmówić pewnej dozy geniuszu swois-


temu „przełożeniu” wartości dokonanemu przez Hueya P. Newtona
(mającego wówczas 22 lata) i Bobby’ego Seale’a, kiedy to przypisali
sobie i innym młodym Murzynom całkowicie nowe role — a działo się
to w czasie, gdy amerykańska czarna młodzież potrzebowała nowych
wizerunków godności i bohaterstwa. Fakt, że ten nowy wizerunek
łączył się z publicznym noszeniem broni, budził w wielu ludziach
oburzenie; a przecież jest to w istocie tradycyjna w historii postawa
wielu uprzednio wyzyskiwanych i lekceważonych mniejszości: w pełni
autonomiczny człowiek posiadający własny pistolet, którego gotów jest
użyć zarówno jako symbolu, jak i jako broni służącej ochronie
godności własnej i godności jego współbraci. Taka postawa cechowała
pierwszych amerykańskich rewolucjonistów, jak również, w zupełnie
odmiennych okolicznościach, współczesnych Żydów i Diasporę26,
Hindusów z byłych kolonii brytyjskich, całą młodzież, o której uwień-
czone sukcesem rewolucje skłonne są tak łatwo zapominać. Czasem
w grę wchodzi książka, odgrywając podobną rolę jak pistolet, książka
świadcząca zarówno o tradycji, jak i o sile tkwiącej w znajomości
pisma. W przypadku Newtona była to książka prawnicza taka, jak ta
znaleziona na ulicy w Oakland tej nocy, gdy pewien policjant (mający
dopiero 23 lata) stracił życie w bójce, której przebieg nigdy nie został
dokładnie zrekonstruowany. Newton przeżył i przetrwał lata odosob-
nienia, zachowując zdrowie i niezachwianą postawę. Stworzony przez
niego wizerunek opierał się na uzurpacji przez Murzynów amerykań-
skich najstarszego prawa wszystkich (innych) Amerykanów (prawa
utrwalonego w wyobraźni młodzieży amerykańskiej, i nie tylko, za
sprawą „westernów”), mianowicie prawa do noszenia broni dla stwo-
rzenia pozorów legalności na terenie, gdzie utarte wzorce postępowania
nie zostały jeszcze określone.
Młody Newton na początku obstawał nie tylko przy tradycyjnym
prawie obywateli do posiadania broni, ale usiłował także usankcjono-
wać to prawo poprzez nowe umundurowanie i dyscyplinę, którą, jak
sądzę, nawet Gandhi uznałby (choć może ze smutkiem) za konieczny
krok w kierunku walki pokojowej — konieczny z tej prostej przyczyny,

26 Eldridge Cleaver swego czasu wyraził to bardzo podobnie, mówiąc, iż Murzyni


w Ameryce „psychologicznie” ujawniają „dokładnie takie samo spojrzenie na świat” jak
Żydzi wschodnioeuropejscy według Theodora Herzla (New Outlook, December 1970).

253
I

że człowiek nie umiejący sprawnie i rozważnie posługiwać się pis-


toletem nie wiedziałby także, jak i kiedy nie należy go używać. Jednak \
Newton, poza dramatycznym protestem przeciw negatywnej tożsamo-
ści swojego narodu postrzeganego jako uległe i bezradne ofiary prawa
linczu i powszechnych podziałów, uczynił wrogami swojego narodu
tychże umundurowanych ludzi, którzy stali się przedstawicielami
prawa sankcjonującego bezprawie, prawa częściej wykorzystywanego
dla obrony przypisywanych sobie przywilejów niż praworządności oraz
dla karania w równej mierze bezsilności, jak i działań nielegalnych.
Usiłował on zatem obraz obrońców takiego prawa zamienić na
negatywną tożsamość prześladowców biedoty. Czarne Pantery dlatego
właśnie są przykładem interesującym, iż zgodnie z intencją Newtona ta
pierwotna „przemoc” miała zostać ujęta w ramy nowego kodeksu
dyscypliny.
Działalności rewolucyjnej zawsze jednak towarzyszy dylemat, jak
określić, czym jest prawo i kto je reprezentuje oraz na jakiej podstawie
stwierdzić można, który akt przemocy, w jakich okolicznościach i kiedy
ma charakter bardziej polityczny niż kryminalny. Możemy spotkać się
również z podbudowanym poczuciem wyższości kreowaniem nowego
„gatunku” ludzi, co podkreślane jest przez nazwy grup (w przypadku
Czarnych Panter — pantera uważana jest za drapieżnika, który bywa
niebezpieczny przede wszystkim wówczas, gdy zostanie zaatakowany
i musi stanąć we własnej obronie), oraz zjawiskiem nieustępliwego
nazywania „prawowitych” sił policyjnych „świniami”, które to okreś-
lenie jest w rękach publicystów instrumentem walki słownej. Takie
zniesławianie oponenta jest pogwałceniem jego praw i wzbudza w nim
morderczą nienawiść, a jednocześnie może wywołać podobną postawę
u napastnika. W przypadku Murzynów amerykańskich, bardziej niż
w jakiejkolwiek innej grupie społecznej, ta skłonność do zniesławiania
przeciwnika ma swoje źródła we wspólnym doświadczeniu historycz-
nym, polegającym na istnieniu poczucia nieustannej i absolutnej
bezbronności, oraz w impulsywnym języku potocznym, będącym przez
długi okres jedynym ujściem dla ukrytej agresji — i używanym w istocie
z szyderczą, a także morderczą rezygnacją wewnątrz tej społeczności.
Pierwotne wizerunki młodych przywódców ruchu Czarnych Panter
(mam tu na myśli właśnie same początki tego ruchu, a nie powtarzaną
do znudzenia linię propagandy) z pewnością zawierały obietnicę
stworzenia nowego zestawu ról, i, choć mogło się często wydawać, że

254

odgrywane są one zbyt pompatycznie, role te rzeczywiście spajały


przeszłość z przyszłością, rekapitulując obrazy historyczne w cał-
kowicie zmienionej oprawie. To prawda, że niektóre tytuły w hierarchii
partyjnej wydawały się zbyt kwieciste wobec braku zdecydowanych
zwolenników tego ruchu; należy jednak pamiętać, iż język rewolucji,
nie bacząc na żadne ryzyko, zawsze stawia wyzwania historii, aby
potwierdzić to, co wcześniej uznane zostało za pewnik. Gdy rewoluc-
joniści są ludźmi młodymi, zjawisko to nasila się pczywiście, ponieważ
młodość i rewolucja występują na scenie takiego teatru działań, gdzie
osobiste nawrócenie i radykalne odmłodzenie wzmacniają się wzajem-
nie, aż do momentu, kiedy zgoda historii staje się oczywista. I czasem
historia rzeczywiście godzi się z tymi zjawiskami. Nasi czarni rewoluc-
joniści tym różnią się od innych, że nie występują przeciw pokoleniu
rodziców. Symbolem „władzy” jest dla nich „człowiek”. Jednak oba
przytoczone tu przykłady przypominają nam o tym, że należy szukać
dorosłych partnerów, którzy stanęliby w obliczu wypróbowanych
rytualizacji, domagających się nowych form transferu międzypokole-
niowego. Tu właśnie znajdujemy często uderzające braki w obsadzie .
niezbędnej dla wypełnienia określonego scenariusza — braków tych nie
mogą wypełnić zapalczywi policjanci lub niepewni siebie sędziowie.

Mamy więc tutaj do czynienia z pewną „luką”; Konrad Lorenz,


mówiąc o „wrogości między pokoleniami”, twierdzi, że istnieje ona nic -
tylko z powodu jakiejś kombinacji zmian historycznych i technologicz-,
nych, ale ze względu na zakłócające rozwój zachwianie proporcji
ewolucyjnych. Lorenz przypomina nam o pseudoplemiennym charak-
terze znacznej części współczesnych rebelii. Według niego powszechne
i prawdziwie „dziwaczne deformacje zachowań kulturowych” repre-
zentują nowy „infantylizm” i regres do prymitywizmu, który uważa on
za porównywalny do „zniekształceń w zapisie kodu genetycznego”.
Patrząc na rewolucjonizującą młodzież z punktu widzenia ewolucyj-
nego etologa, Lorenz zdaje się sądzić, że ludzkość dotarła do punktu
krytycznego, w którym konieczne międzypokoleniowe zmiany norm
społecznych zaczęły „wyprzedzać wydolność mechanizmów adaptacyj-
nych w okresie dojrzewania”.
Konrad Lorenz wprowadza do dyskusji termin „pozornego róż-
nicowania się gatunków” na wymiarze kulturowym, co oznacza skłon-

255
ność różnych grup ludzi do zachowywania się tak, jakby stanowili oni
gatunek wybrany — kiedyś posłużyłem się tym terminem dla zwrócenia
uwagi na to zjawisko. Lorenz żywo rozprawia na ten temat:

Sam w sobie proces ten jest zupełnie normalny, a nawet pożądany


[...] ma;on jednak pewien negatywny aspekt: pozorne różnicowa-
nie się gatunków jest przyczyną wojen [...] Jeśli rozbieżności
rozwoju kulturowego zajdą wystarczająco daleko, prowadzi to
z reguły do koszmarnych następstw w postaci odmawiania jednej
grupie przez drugą pełni człowieczeństwa. W wielu prymitywnych
językach nazwa plemienia jest synonimem imienia człowieka,
i z tego punktu widzenia zjadanie pokonanych wojowników
wrogiego plemienia nie jest tak naprawdę kanibalizmem. Pozorne
różnicowanie się gatunków tłumi instynktowne mechanizmy,
które normalnie zapobiegają zabijaniu przedstawicieli tego same-
go gatunku, przy czym ten szatański proces w żaden sposób nie
hamuje agresji wewnątrzgatunkowej.

Zanim jednak przejdziemy do wpływu pozornego różnicowania się


gatunków na młodzież i ludzi dorosłych, pozwolę sobie zadać pytanie
o jego znaczenie w odniesieniu do zjawiska zabawy. W świecie zwierząt
zabawa młodych jest oczywiście związana z adaptacją gatunku do
określonego wycinka środowiska naturalnego. Jednak zabawa dziecka
musi wyposażyć je w orientację, odnośnie do możliwości i ograniczeń
tego, co wyobrażalne i prawdopodobne, oraz odnośnie do tego, co jest
najbardziej skuteczne i spotyka się z największym przyzwoleniem
w danym otoczeniu kulturowym. A zatem jednym z zadań dziecka
w czasie zabawy jest wypróbowanie swych aspiracji do pełnienia
pewnych ról w ramach tej wersji rzeczywistości, której uczy się we
własnej społeczności, oraz staranie, aby stać się sobą pośród techniki
i ról, którymi dysponuje. Nic więc dziwnego, że zabawa człowieka
rozgrywa się na pograniczu niebezpiecznych alternatyw i zawsze skupia
zarówno przytłaczające człowieka konflikty, jak i oswobadzające
wybory.
Równocześnie zabawa człowieka oraz rytualizacje i rytuały ludzi
dorosłych zdają się służyć adaptacji do „pozornych” aspektów ludzkiej
„rzeczywistości”. Ludzkość bowiem poza olbrzymimi postępami w po-
znaniu natury i sposobów jej wykorzystania usiłuje jeszcze, co po-

256

staram się omówić bardziej szczegółowo nieco później, zachować nie


zweryfikowane założenia co do z góry ustalonej wyższości pewnych
„gatunków” ludzi. Tak więc pokrewna zabawie wyobraźnia człowieka
służy nie tylko temu, co istnieje i co mogłoby istnieć, ale zmuszona jest
także obejmować to, co (jak się wpaja ludziom) musi istnieć, aby
jednostka mogła zostać uznana za psychicznie zdrową i wartościową.
Młodzieńcze rebelie zawsze usiłują stworzyć pole dla nowych i potenc-
jalnych ról w takich właśnie realiach; jednak samo zjawisko pozornego
różnicowania się gatunków sprawia, że ludzka skłonność do bawienia
się dotyczy zarówno wolności, jak i niewoli, zarówno zintensyfikowa-
nego życia, jak i zwielokrotnionej śmierci.
Młodzieńcze „wygłupy” i przyjmowanie lub uzurpowanie sobie
przez młodzież prawa do pełnienia ról tworzących historię mogą ze
sobą sąsiadować. Musimy jednak obecnie wyjaśnić, dlaczego ów
„przerażający fakt, że nienawiść, którą młodzi kierują na nas, ma
charakter nienawiści plemiennej”, sprawia, iż nowe rytualizacje mogą
zaniknąć. Wydaje się, że zmiana ogólnych czynników ekologicznych
i technologicznych w środowisku człowieka doprowadziła rzeczywiście,
przynajmniej w obrębie świata należącego do amerykańskiej kultury
przemysłowej (do którego należą także przeciwnicy Stanów Zjed-
noczonych z okresu drugiej wojny światowej), do przegrupowania
pseudogatunków: po jednej stronie znaleźli się wszyscy młodzi ludzie
wszystkich byłych imperiów, po drugiej zaś cała „stara” generacja.
Młodzi ludzie odrzucają oczywiście wszelkie oznaki i postawy będące
odbiciem tyranizowania ich i prób uczynienia z nich bohaterów
w służbie jednego z pseudogatunków, które jeszcze przetrwały. Ponie-
waż młodzież nosi symbole protestu dosłownie na rękawach, do
tematów wymagających omówienia dodać możemy jeszcze kwestię
rytualnego znaczenia „manifestacji” dokonywanych przez człowieka.
Pamiętamy przecież, jak wielką wagę przywiązywano zawsze w staro-
żytnych armiach do błyszczących strojów bojowych ozdobionych
ptasimi piórami. Ich funkcją było z jednej strony dzielenie młodych
ludzi na wojowników służących grupom prawym i bogobojnym albo
nikczemnym i złym, a z drugiej — integrowanie ich w ramach tych
„gatunków”. Aż nadto wyraźnie widać, że pseudogatunki, manifes-
tując fizyczne oznaki własnej odrębności, naśladują w tym względzie
zwierzęce różnicowanie gatunków. W tym kontekście staje się bardziej
zrozumiałe, że zbuntowana młodzież woli dzisiaj manifestować swą

257
odrębność, używając szokującego zestawu sprzecznych względem sie-
bie oznak, i często kpi z wszelkiego uniformizmu, mieszając fragmenty v
mundurów wojskowych (a nawet flag) z ornamentami symbolizujący- H
mi braterstwo. Młodzież nie tylko stara się stworzyć nowe areny dla
własnego zaangażowania i podejmowania zobowiązań, ale również
próbuje wykreować nowy typ bohatera niezbędnego dla pełnego
uformowania „człowieka” i reprezentującego rodzaj ludzki jako taki
w sytuacji, gdy starsze pokolenie porzuciło własny pseudogatunek albo
samo przestało istnieć. Ponadto młodzież często sądzi, że zasadnicze
zmiany można wymusić poprzez drwiące domaganie się bezterminowe-
go moratorium oraz nieograniczonej dla niego przestrzeni, kiedy to
tylko za pomocą narkotyków zdolna jest uznać istniejące jeszcze
ograniczenia i stworzyć w ich ramach pozory nieograniczonej prze-
strzeni. W tych warunkach możliwe są wszelkie formy regresji grupo-
wych oraz regresji poszczególnych jednostek27. Regresje wieku doj-
rzewania zawsze są w części, i do pewnego stopnia, świadomymi
rekapitulacjami dziecięcych fantazji i pełnią funkcję adaptacyjną,
ożywiając to, co z dziecięcej skłonności do bawienia się zostało
poświęcone w imię ustalonego porządku, by dzięki temu mogło zostać
wykorzystane na nowych frontach ideologicznych. Podobnie historycz-
ne regresje grupowe o szerokim zasięgu często wydają się półświado-
mymi próbami przywołania minionych rewolucji w imię jakiejś, nie
zdefiniowanej jeszcze i nie określonej co do miejsca i czasu, przyszłej
rewolucji. Odnotowane tutaj skrajności mogą być jednak niezbędnymi
aspektami przemiany, której wyniki tylko wówczas można będzie
uznać za pozytywne, gdy będzie jasne, gdzie te pokrewne zabawie
tendencje łączą się z kompetencją i dyscypliną niezbędną dla trwałych
zmian.
Jeżeli przyjmie się prawdziwość teorii mówiącej o zwrocie od
mentalności pseudogatunkowej do mentalności wspólnoty ogólnoludz-
kiej, wówczas łatwo dopatrzyć się w radykalnych manifestacjach
młodzieży znamion przewrotu koniecznego dla zasadniczego prze-
grupowania, które przewartościowuje dawne ideały doskonałości i bo-
27 W pracy na temat rozbieżności zapatrywań (1970) [dotyczących współczesnej
młodzieży — przyp. tłum.] przedstawiłem topologię takiej półświadomej regresji grupo-
wej, odnosząc ją do stadiów życia i wskazując zarówno na jej potencjalnie profetyczny
charakter, jak i potencjalnie niebezpieczny wpływ na zaangażowane w nią jednostki.

258

haterstwa pod kątem bardziej jednolitej wizji ludzkości. Niewątpliwie


znaczna część przerażającej nienawiści i wynikającego z niej paraliżu
przenosi się na teren walki międzypokoleniowej, gdzie sprawia wraże-
nie beznadziejnie surowej i nieuformowanej w porównaniu z dawną
stabilnością i wytrwałością zuniformizowanego i zdyscyplinowanego
drylu wojskowego. To jest prawdopodobnie przyczyną występujących
czasem aktów całkowicie bezsensownego okrucieństwa oraz dramaty-
cznych mordów popełnianych zgodnie z wizją mściwego zniszczenia
panującego systemu.
Możemy wspomnieć tutaj również o dwóch istotnych aspektach
charakteryzujących odgrywanie historii przez tę drugą stronę, tj. przez
dorosłych. Po pierwsze, wspomnieć należy o fakcie, iż ludzie dorośli za
pomocą niezwykle twórczej ekspansji naukowej (przypomnijmy skłon-
ność Einsteina do bawienia się) i organizacyjnej swobody zbudowali
świat wyposażony w możliwości techniczne pozwalające momentalnie
unicestwić ludzkość w interesie jakiegoś narodu, który nie potrafi
zaprzestać zabawy w imperium. Czy powinno nas więc dziwić, że
w swoich najbardziej romantycznych i najbardziej destrukcyjnych
zachowaniach młodzież zdaje się szydzić z nas, wyczekując dnia
nuklearnej zagłady?
Drugim godnym odnotowania faktem jest rozpad paternalistycznej
dominacji zarówno w stosunkach rodzinnych, jak i w „umysłach
ludzi”. I znowu winą za to obarczamy przede wszystkim antypater-
nalistyczne nastawienie młodych. W zgodzie z Freudem posłusznie
obstajemy przy wskazywaniu kompleksu Edypa jako źródła buntow-
niczych zapędów w okresie dzieciństwa. W ten sposób jednak unieś-
miertelniliśmy tylko, jako nieuchronne, zachowanie syna, który nie-
świadomie zabił własnego ojca zgodnie z przepowiednią wyroczni. Nie
zwróciliśmy przy tym większej uwagi na fakt, że ojciec Edypa tak
mocno wierzył w niejasne proroctwo wyroczni i w swoją interpretację
tej zapowiedzi, iż skłonny był pozbyć się własnego syna. Być może
Lajos tylko bardziej otwarcie i dramatycznie uczynił to, co kryje się za
ceremoniami obrzezania, rytuałami inicjacji w okresie dojrzewania
i różnego typu „potwierdzeniami”. W zamian za oficjalne uznanie
dorosłości synów ojcowie ograniczają i uprzedzają niektóre potencjal-
nie niebezpieczne zjawiska rozwojowe mogące zagrozić „systemowi”.
Wszyscy oni dążą do zawładnięcia nową jednostką na użytek jakiegoś
pseudogatunku, naznaczając ją mianem potencjalnego wroga, wpro-

259

wadzając w ściśle określoną sferę dopuszczalnych działań, nakłaniając


do wyboru preferowanych zajęć oraz przygotowując młodego człowie- l
ka do poświęcenia siebie na polu „świętych” wojen. Być może ojcowie ’
rytualnie akcentują jedynie to, co i tak osiągane jest poprzez rozwój
człowieka i samą strukturę społeczną. Większość ludzi dorosłych, po
okresie eksperymentów z różnorodnymi alternatywnymi wyborami,
poddaje się bowiem tak zwanej rzeczywistości, czyli kompleksowi
ustalonych faktów, przyswojonych metod, zdefiniowanych ról i natar-
czywych systemów wartości. Uważa się, że połączenie tych czynników
jest niezbędne nie tylko dla ukształtowania stylu działania i wchodzenia
w interakcje, ale przede wszystkim dla wychowania kolejnego pokole-
nia dzieci. Żywi się nadzieję, że następna generacja od dziecięcych
zabaw i młodzieńczych eksperymentów z odgrywaniem różnych ról
przejdzie natychmiast do powszechnie dominujących działań wytwór-
czych i przeniesie swoją skłonność do bawienia się i poszukiwania
tożsamości w sferę codziennej pracy niezbędnej dla pomnażania chwały
pseudogatunku.
W naszych czasach Lajos i Edyp stają naprzeciw siebie w innego
rodzaju konfrontacji. Jeśli nawet młodzież w różnych krajach zaczyna
wyglądać, mówić i odczuwać podobnie — a dzieje się tak zarówno, gdy
młodzi ludzie buntują się przeciwko cywilizacji przemysłowej, jak
i wówczas, gdy szybko uczą się podstawowych sprawności wymaganych
w tej cywilizacji — to starsze pokolenie również wydaje się coraz bardziej
zuniformizowane i stereotypowe. Generaga ta personifikuje bowiem
nowy i uniwersalny typ człowieka — typ wydajnego członka zorganizowa-
nego systemu wytwórczego, który gra człowieka wolnego i równego,
będąc przy tym na łasce masowych wzorców, standardowej konsumpcji
i gwałtownie rozrastającej się biurokracji. Wszystkie te czynniki eliminują
jednak ze sfery pracy element zabawy. Dzieje się tak nie (lub nie tylko) ze
względu na etykę protestancką, nakazującą oddzielenie tych dwóch sfer
w imię prawości, ale dlatego, że nie jest to pomocne. W tym kontekście
w szyderstwach dużej części młodzieży kryje się myśl, że skoro muszą
istnieć zdefiniowane role, to lepiej nadal bawić się w wybieranie po-
szczególnych ról, niż stać się bezwolną marionetką.

Podsumowanie rozważań na temat zabawy w życiu dorosłym może


być jedynie wstępem do kolejnej pracy. Wkraczamy tutaj bowiem

260

w sferę niejasności definicji „rzeczywistości” i wieloznaczności terminu


zabawa — a pewne jest, że oba te pojęcia są ze sobą powiązane. Mimo
iż człowiek neguje prawdy oczywiste dlatego tylko, że jest zwierzęciem
potrafiącym kłamać — i udawać naturalność — to jego dążenie do
dostosowania się do trudnej rzeczywistości jest równie silne, ponieważ
łatwo ulega iluzjom i abstrakcjom. Prawda i rzeczywistość stają się
problemem wówczas, gdy człowiek musi określić, co ma na myśli,
mówiąc, że gra (lub nie gra) w danym momencie.
Mówiąc słowami poety, człowiek nigdy nie jest bardziej ludzki niż
wtedy, kiedy się bawi. Ale kim musi być człowiek, co musi robić
i w jakim kontekście, aby być jednocześnie dorosłym i zdolnym do
zabawy? Czy musi on robić coś, co daje mu poczucie, że znowu jest
rozbawionym dzieckiem lub nastolatkiem uczestniczącym w jakiejś
grze? Czy musi wyjść poza swoje najpoważniejsze i brzemienne w skut-
kach troski i problemy? A może konieczne jest wzniesienie się ponad
codzienną egzystencję — wyjście „poza siebie” w świat fantazji, ekstazy
lub „współobcowania z innymi”?
Być może w ujęciu epigenetycznym nie jest konieczna tak ostra
kategoryzacja. Człowiek dorosły był kiedyś dzieckiem i nastolatkiem.
Nigdy już nie będzie ani jednym, ani drugim ■— nigdy też nie pozbędzie
się dziedzictwa tych wcześniejszych okresów życia. Moim zdaniem
można wysunąć twierdzenie, iż prawdziwa dorosłość wymaga na
każdym poziomie przywoływania dziecięcej skłonności do bawienia się
i młodzieńczego dowcipu. Jak wynika z naszych obserwacji, zarówno
dzieci w swoich zabawach i grach, jak i młodzież w swych wybrykach,
dowcipach i wyskokach politycznych bronią się przed uznawaniem
swych „wygłupów” za takie, które prowadzą do nieodwracalnych
skutków, niemniej jednak ich działania dotyczą dwóch podstawowych
kwestii — rozliczenia się z przeszłością i antycypacji przyszłości.
Podobnie człowiek dorosły musi pozostać, wychodząc poza działania
o charakterze czystej zabawy i żartu, zdolnym do zabawy w obrębie
swoich najważniejszych spraw i musi pozostać otwartym na wszelkie
okazje odnawiania i zwiększania zakresu możliwości swobodnego
działania dla siebie i dla otaczających go ludzi. Bez względu na to, co
leży u podstaw specyficznej „dorosłej” zdolności do zabawy, zdolność
ta musi rozwijać się na każdym etapie i poprzez każdy etap życia
dorosłego, gdyż etapy te zachodzą tylko dzięki takiemu odnawianiu.
Stajemy tutaj jednak w obliczu potrójnie trudnej sytuacji: wyraźnego

261
wewnętrznego oddzielenia (wyparcie itd.) dorosłych od znacznej części
swego dzieciństwa; istniejących ograniczeń w rozwoju tożsamości
dojrzewającej młodzieży, dotyczących dostępności ról; pewnej dozy
nietolerangi występującej w instytucjach dorosłych w stosunku do
odnawiania kryzysu tożsamości. Instytucje dorosłych życzyłyby sobie,
żeby młodzieńczy chaos stał się zakazany, podobnie jak chciałyby
wykluczyć myślenie o starzeniu się i śmierci. Stawia to dorosłych
w pozycji podwójnej obrony, z potrzebą podtrzymywania granic tego,
co dla danego pokolenia wydaje się „realne”.
Wiedzą o tym ludzie „twórczy”, czemu dał wyraz Frost w jednym ze
swoich utworów. Bohater wiersza rąbiący drewno w jakimś lesie
dostrzega nagle dwóch włóczęgów, którzy przywodzą mu na myśl
tragiczny rozdział między pracą a zabawą, co skłania go do zain-
tonowania:

Zgoda. Lecz niechaj je, kto chce, rozłącza —


Ja żyję po to, by się we mnie zrosło
Jak para oczu jeden wzrok tworząca
Natchnienie moje i moje rzemiosło.
Miłość z potrzebą, gdy w jedność spleciona,
A trud — zabawą ostatecznościami:
Tak, tylko wtedy czegoś się dokona
Dla nieb nad nami i wieków przed nami.28

Pomińmy na moment fakt, iż mężczyźni, do których skierowane były


te słowa, poszukiwali pracy; wiemy, że zabawa i praca jednego
człowieka może oznaczać bezrobocie innej osoby. Przyjmując jednak
za wzór kreatywność Frosta, możemy dodać do jego sformułowania
stwierdzenie, iż każdy dorosły człowiek, łącząc swoje rzemiosło z na-
tchnieniem, tworzy dla siebie możliwość swobodnego działania, jeśli
tworzy taką możliwość dla tych, którzy znajdują się w jego polu
wzajemności.
Na początku niniejszego referatu porównałem wyjątkową konstruk-
cję tworzoną przez samodzielnie bawiące się dziecko do funkcji
przedstawienia dramatycznego w życiu dorosłym. W obu przypadkach
dominujące w „szerokim” świecie wątki i konflikty ulokowane zostają
w przemyślanej i zwartej formie w obrębie „mikroświata”, widowiska

28 Robert Frost, Two Tramps in Mood-Time [Dwaj włóczędzy w porze roztopów w:


R. Frost, 55 wierszy, tłum. S. Barańczak Kraków 1992, Wydawnictwo Arka — przyp. red J.

262

będącego zwierciadłem warunków wewnętrznych i zewnętrznych.


W przyćmionych światłach teatralnych widzimy więc odbicie i in-
dywidualne aspekty tych wszystkich spraw, które w świetle dnia
rozgrywają się „na całym świecie”. Jeśli jednak, jak już zaznaczyliśmy,
człowiek nazywa te sfery „teatrami”, „spektaklami” i „scenariuszami”,
to czasem rodzi się pytanie, co jest w tym kontekście metaforą czego.
Człowiek bowiem również sfery najwyższej rzeczywistości nasyca
atmosferą ceremonialności i proceduralną aurą, która umożliwia mu
zaangażowanie się w nią z pewnym oddaniem, silniejszym poczuciem
lojalności oraz często z większą energią i sprawnością, poświęcając
jednak zdolności do prostego i trafnego osądu. Niektórym z tych
szczególnych sfer przypisane są rytuały [odgrywane — przyp. tłum.]
w budowlach o charakterze ponadrealnym — w katedrach, na dworach
czy też w zamkach. Jednak ich hipnotyczna moc związana z tym, że
należą do sfery nierzeczywistości, przekracza jakiekolwiek umiejs-
cowienie i instytucjonalizację; możemy pomyśleć tutaj o monarchii lub
prezydenturze, o sądach lub rezydencjach rządowych — wszystkie te
pojęcia oznaczają wymóg nadludzkiej doskonałości, a jednocześnie, za
powszechnym przyzwoleniem, istnieje tendencja do ukrywania licznych
sprzeczności i pozorów akceptowanych jako „reguły gry”. Każdy
uważny gość odwiedzający izbę ustawodawczą w rezydencji najwyższej
władzy wykonawczej dozna niesamowitego wrażenia oderwania od
rzeczywistości, istniejącego w tych „fabrykach decyzji” wytyczających
nieodwracalne zmiany, które dla wielu ludzi okażą się tak dotkliwie
namacalne, oraz określających przyszłym pokoleniom, w imię czego
warto żyć, umierać i zabijać — pamiętamy „żelazną kurtynę”! Najbar-
dziej zgubną (nigdy nie powinniśmy przestać tego powtarzać) dla ludzi
jako gatunku jest tendencja do wprowadzania wtórnych podziałów
sceny politycznej, które prowadzą do tego, że nagle ci „po drugiej
stronie” wydają się mniej wartościowi, zredukowani do wymiaru
statystycznego i zasługujący jedynie na traktowanie w „kategoriach
ilościowych”. Jednakże to właśnie w naszych czasach aura niektórych
(jeśli nie wszystkich) z tych sfer ulega degradacji za sprawą nowych sfer
wizualnych produkowanych przez środki przekazu, które cechuje
dziwne współoddziaływanie użyteczności, prawdy i interesu. Niektóre
takie sfery, jak „scena państwowa”, „forum opinii publicznej” lub
„arena polityczna” są w swych najważniejszych aspektach przed-
miotem badań nauk społecznych; jak dotąd niewiele wiemy jednak

263
o ich dynamicznym oddziaływaniu na osobowość, tożsamość, a nawet
na zdrowie psychiczne — czy to poszczególnych jednostek, koterii czy
zorganizowanych grup lub mas. Faktem jest, iż zjawiska takie można
badać tylko wtedy, gdy stosuje się wyraźnie określone podejścia,
„szkoły myślenia” oraz systemy teoretyczne, które same w sobie
fascynują swoją zdolnością do organizowania powierzchownych wra-
żeń oraz ujawniania prawdy faktów. Jednak nauka nie ustaje w tworze-
niu krytyki samej siebie oraz uprawiających ją naukowców w sposób
coraz bardziej akceptowany przez wszystkie „gatunki” ludzi. Jeśli
fakty leżą u podstaw wszelkich poszukiwań rzeczywistości, to w takim
razie ludzkość jest na drodze ku uznaniu wspólnej rzeczywistości; a jeśli
prawda może wyłonić się tylko z ogólnoludzkiej aktualności, wkrótce
może nadejść dzień, w którym wszyscy ludzie będą ze sobą w „kontak-
cie”.
Uważam, że w przyszłości powinniśmy dobrze przyjrzeć się nie tylko
tym sytuacjom, kiedy dorośli twierdzą, że bawią się jak dzieci lub
„udają” na prawdziwej scenie, ale również innym sytuacjom — kiedy
z uporem utrzymują ze śmiertelną powagą, że grają o „prawdziwą”
stawkę, a prędzej czy później okazuje się, że byli tylko marionetkami na
scenie urojonych „konieczności”.
Tak jak na początku niniejszej rozprawy dokonałem „przeskoku” od
konstrukcji tworzonych w zabawie do teatru, tak teraz pozwolę sobie
na jeszcze jeden przeskok, tym razem od rzeczywistości dorosłych do
niemowlęctwa. Czy nie może być tak, że wszystkie te sfery zajmują
w życiu dorosłego człowieka miejsce odpowiadające tej sferze wizual-
nej, która w pierwszym roku życia zapewnia nam nagle integrację
świata doznań, wzajemność z osobą sprawującą opiekę macierzyńską
i zaczątek wewnętrznego porządku, a przez to podstawową możliwość
swobodnego rozwoju, działania i interakcji? Nie chcę popadać w tym
miejscu w przesadę; jest oczywiste, że w dorosłym życiu takie wizualizo-
wane sfery zazębiają się z konkretnymi obszarami ustalonej władzy
i zorganizowanej techniki, które to elementy mają swoją własną logikę
ciągłości i rozwoju. Wszystkie one posiadają tę cechę każdej wizji,
która nie tylko czym doświadczenie znacznie bardziej zrozumiałym, ale
dostarcza jednostce emocjonalnych — zbiorowych i indywidualnych —
potwierdzeń. Co więcej, wizji często towarzyszy jakaś bogini (uwidocz-
niona jako Nike w urzekającym locie lub Wolność obnażająca pierś
wobec rewolucyjnej nawałnicy, „ślepa” Sprawiedliwość lub surowa

264

i bezosobowa Prawda, nie mówiąc już o „uśmiechniętym” Sukcesie),


która odpowiada uznaniem na uznanie. Te wizje, co należy powtórzyć,
mogą wydobyć z człowieka to, co jest w nim najlepsze, ponieważ
pobudzają one do odwagi, solidarności, wyobraźni i inwencji. Tragedią
człowieka było i jest to, że boginie stojące najwyżej w hierarchii
znajdują się w cieniu żądań wysuwanych przez pseudogatunki ludzi,
którzy wykorzystują w końcu nawet najbardziej heroiczne czyny
i najszczersze osiągnięcia wiedzy w celu wyzyskiwania, zniewalania,
zniesławiania i unicestwiania, a przynajmniej w celu trzymania w sza-
chu innych „rodzajów” ludzi. Ponieważ każdy wizualny porządek
wiąże się nieodłącznie zarówno z wykluczaniem, jak, i abstrahowaniem,
człowiekowi trudno jest — coraz bardziej urzeczywistniając siebie
i czyniąc swój świat bardziej zrozumiałym — nie widzieć jednocześnie
innych jako zbędnych lub nie istniejących, nawet jeśli będzie to
osiemset milionów Chińczyków za „bambusową kurtyną”.

Istnieją także dorośli, którzy są wielkimi ludźmi i nazywani są


wielkimi dlatego, że ich poczucie tożsamości znacznie wykracza poza
narzucone im role, ich wizja otwiera nowe rzeczywistości, a ich dar
porozumiewania się na nowo ożywia aktualność. Uwalniając się od
sztywności i zahamowań, tworzą oni nowe formy wolności dla pew-
nych kategorii ludzi ciemiężonych, znajdują nowe możliwości dla
stłumionej energii i dają nowe pole swobody swoim następcom, którzy
z kolei czują się bardziej dorośli ze względu na otrzymaną zachętę
i usankcjonowanie. Mówimy, że ci wielcy „obdarzeni” są geniuszem.
Często jednak muszą oni również dokonywać zniszczenia, więc będą
wydawać się złymi ludźmi tym, których wykluczają i którym zagrażają.
Freud, uwalniając, w swojej represyjnej epoce, neurotyków od brze-
mienia degeneracji, wynalazł pokrewną zabawie metodę komunikacji
nazywaną „swobodnym kojarzeniem”. Uczy ona ludzi bawić się poru-
szaniem (z dala od gabinetu lekarskiego) tam i z powrotem pomiędzy
tym, co jest dla nich najbardziej świadome, a tym, co pozostaje nie
zwerbalizowane lub uległo wyparciu. Uczył on także ludzi, w sposób,
który umożliwia „uwalnianie”, bawić się swoimi fantazjami i impulsami,
które, jeśli nie zostaną zrealizowane we wstępnej grze miłosnej lub
„wysublimowane” w aktualności, mogą być pomocne jedynie w ograni-
czaniu Spielraian, aż nie wybuchną w symptomatycznych działaniach.

265
Jednak Freud, podobnie jak „moralność uznawał za rzecz oczywis-
tą”, dorosłość i rzeczywistość traktował jako sprawy, co do których
wszyscy światli ludzie powinni być zgodni. Myślę wszakże, iż miał rację
co do tego, że człowiek dopiero po dostrzeżeniu swojej neurotycznej
izolacji i stagnacji staje się na tyle wolny, aby pozwolić swojej
wyobraźni i poczuciu prawdy stanąć do konfrontacji z dylematami
egzystencjalnymi, które wykraczają poza przemijającą rzeczywistość.
Interesujące może być przypomnienie w tym miejscu słów Marksa,
który mówił o nadchodzącej dorosłości gatunku. W sto pięćdziesiątą
rocznicę jego urodzin, obchodzoną w Trewirze, Robert Tucker wskazał
na fakt, iż „samorealizacja lub nabywanie pełni człowieczeństwa nie
było według Marksa problemem, z którym jednostka mogłaby uporać
się samodzielnie. Problem ten rozwiązać można jedynie w ramach
samorealizacji całego gatunku u kresu historii”29. Marks określał
historię jako Entfremdungsgeschichte, czyli czyniącą z człowieka istotę
wyalienowaną, oraz jako Entstehungsakt, czyli analizującą proces
rozwoju gatunku ludzkiego. Tylko swoiste odrodzenie „zgodne
z prawami piękna” mogłoby przezwyciężyć zalew estetycznej produkcji
i zanik skłonności do bawienia się wywołany pracą najemną. Według
sugestii Tuckera całkiem prawdopodobne jest, że znajdujemy się dzisiaj
w stanie końcowego „kryzysu okresu dojrzewania”. „Jeśli tak jest
— mówił — to najpoważniejszym aspektem tego kryzysu jest [...]
tendencja większości ludzi, a nawet przywódców narodów do twier-
dzenia, że żadna wielka zmiana nie jest konieczna i że my, niedojrzali
ludzie, jesteśmy już dorośli”.
Teraz, w kilka lat później, oczywiste jest, że świadomość ta, chociaż
niedostępna jeszcze „większości ludzi” i ich przywódcom, rozprzest-
rzeniła się już na tyle, że młodzi ludzie negują dorosłość starszego
pokolenia. Rzeczywiście ma miejsce rozprzestrzeniająca się podejrzli-
wość do idei dorastania w ogóle; większa jest również świadomość
historyczna, która uczy, że zdobyta wczoraj rewolucyjna swoboda
dzisiaj może zamienić się w obsesję i represję, i to z powodów tkwiących
immanentnie zarówno w samej wielkości, jak i w samej dorosłości. Jeśli
wielcy ludzie poprzez twórczą skłonność do bawienia się inspirują
rozległe zmiany, zarówno poruszające, jak i (z konieczności) niszczące,
to ich naśladowcy muszą dokonać konsolidacji tych zmian, co oznacza

29 Patrz R. Tucker, The Marxian Revolutionary Idea. New York 1969, W. W. Norton.

266

usunięcie z nich elementu ryzyka. W dającej się przewidzieć przyszłości


nie można spodziewać się owoców ani marksistowskiej krytyki nie-
świadomej motywacji „historycznej”, ani freudowskiej krytyki we-
wnętrznego opanowywania niedojrzałości zarówno impulsów, jak i su-
mienia.
Stara metoda może stać się dzisiaj częścią szerszej świadomości.
Psychoanaliza może zajmować się szukaniem własnego miejsca w his-
torii i jednocześnie może nadal śledzić swój tradycyjny przedmiot
zainteresowań, mianowicie symptomy wypierania i tłumienia —- łącznie
z ich zaprzeczaniem. Psychoanaliza może badać kolejne przemiany
w obrębie wypierania w powiązaniu ze zmianami historycznymi; nie ma
chyba wątpliwości, że nasze „oświecone” stulecie pragnie wykazać, iż
Freud był w błędzie, czyniąc otwarcie i mściwie to, co według niego
miało być ukrytymi pragnieniami trzymanymi na wodzy dzięki zaha-
mowaniom. Zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, że (oraz z tego,
jak) przyczyniliśmy się do takich rezultatów za sprawą naszej bez-
krytycznej wiary (również uwarunkowanej kulturowo i historycznie)
w „dominację rozumu”, która często czyniła stopień akceptacji teorii
psychoanalitycznej i jej nomenklatury miarą adaptacji człowieka.
Obecnie wiemy już (a badania na temat zabawy utwierdzają nas w tym
przekonaniu), że rozumienie tego, co Freud określał mianem Wirklich-
keit musi wykraczać poza jedno ze znaczeń tego terminu, mianowicie
poza pojęcie „rzeczywistości”, i obejmować musi także pojęcie „aktual-
ności”30. Jeśli bowiem rzeczywistość jest strukturą składającą się
z faktów, co do których przy danym stanie wiedzy istnieje consensus,
aktualność jest możliwością swobodnego działania stworzoną przez
nowe formy współoddziaływania. Bez aktualności rzeczywistość staje
się więzieniem w murach stereotypów, jednocześnie zaś aktualność
musi zawsze na nowo'poddawać próbie rzeczywistość, aby zachować
charakter zabawy. W celu dokładnego zrozumienia tego zagadnienia
musimy podjąć się zbadania wzajemnego przenikania się sfery poznaw-
czej i afektywnej, jak również moralnej i instynktualnej we wszystkich
fazach życia. Będziemy wówczas mogli uświadomić sobie, że w doros-
łości jednostka uzyskuje możliwość swobodnego działania, jeśli stwa-
rza ją również innym; na tym polega cała istota zabawy ludzi doros-
łych.

30 Patrz przypis 1.

267
Podsumowując, musimy zwrócić uwagę na jeszcze jedną „lukę”
w naszej cywilizacji, która tylko częściowo pokrywa się z luką między-
pokoleniową. Chodzi mianowicie o opozycję między nieugiętą deter-
minacją do odgrywania ustalonych i wprowadzających podziały ról,
funkcji i kompetencji, aż do ich gorzkiego końca, a nowymi formami
życia grupowego charakteryzującymi się powszechną skłonnością do
bawienia się i zachowującymi pozory bezkresnego świata wyobraźni
(często za pomocą narkotyków), wolność w sferze seksu i doznań
zmysłowych oraz swobodę wypowiedzi wykraczającą poza mechaniz-
my integracyjne jednostek, nie mówiąc już o ekonomicznych i technicz-
nych realiach. Wybitne jednostki po jednej stronie owej „luki”, gdzie
panuje zwyczajowy pragmatyzm, usiłują zawzięcie udawać, że w pełni
kontrolują sytuację i w żaden sposób nie odgrywają jakichkolwiek ról,
a postawa ta jest przyczyną ich malejącej wiarygodności. Po drugiej
stronie rozbawiony tłum, który często, jak się wydaje, za bardzo „gra”,
bawiąc się i udając, że uczestniczy już w powszechnym, zjednoczonym
człowieczeństwie, a jednocześnie pomija te elementy z dziedziny tech-
niki i polityki, które są konieczne dla zapewnienia materialnych
podstaw „zjednoczonemu światu”. Człowiek jest jednak skomplikowa-
nym zwierzęciem, dlatego dorośli zbytnio „grający” swoje odgrywanie
ról czy pozorowanie naturalności, uczciwości i intymności mogą
w końcu stać się każdym i jednocześnie nikim, utrzymując kontakty ze
wszystkimi, nie będąc jednocześnie w prawdziwej zażyłości z kimkol-
wiek.
Istnieją jednak pewne oznaki wskazujące, iż człowiek rzeczywiście
przygotowuje się do odrzucenia roszczeń do prastarych prerogatyw
specjalnego pseudogatunku, takich jak wykorzystywanie innych czy
marnotrawienie zasobów środowiska naturalnego i zasobów życia
wewnętrznego. W momencie kiedy znaleźliśmy się na rozdrożu, psy-
choanaliza musi pozostać wyczulona na niepokój i gniew wzbudzany
tam, gdzie poszerzana tożsamość zagrażać będzie istniejącym stylom
[gratyfikacji — przyp. tłum.] instynktów i typom tożsamości, a także
tradycyjnym wizjom moralności i rzeczywistości.
Zawsze jednak musimy być otwarci na nowe formy współoddziały-
wania. Zawsze także powinniśmy powracać do dzieci i uczyć się
rozpoznawać oznaki nie znanych zasobów, które mogą jeszcze kiedyś
zaowocować w obrębie wizji zjednoczonej ludzkości na Ziemi i w prze-
stworzach.

268

Literatura

Erikson E. H. (1970). Reflections on the Dissent of Contemporary Youth, International


Journal of Psychoanalysis, 51, 11.
Hadamard J. (1945). The Psychology of Invention in the Mathematical Field. Princeton:
Princeton University.
Holton G. (1971/72). On Trying to Understand Scientific Genius, The American
Scholar, 41, 1.

You might also like