Professional Documents
Culture Documents
Erikson Zabawa I Aktualność
Erikson Zabawa I Aktualność
Erikson
ZABAWA I AKTUALNOŚĆ**1
* E. H. Erikson (1987). Play and actuality. In: S. Schlein (ed.), A Way of Looking at
Things. Selected Papers from 1930 to 1980. Erik H. Erikson (s. 311-338). New York:
W. W. Norton.
1 W oryginale: actuality. W języku angielskim termin actuality (podobnie jak w języku
polskim „aktualność”) ma znaczenie niemal zbieżne z terminem reality („rzeczywistość”).
E. H. Erikson (Psychological Reality and Historical Actuality. In: E. H. Erikson, Insight
and Responsibility, New York 1964, W.W. Norton) precyzuje i rozróżnia znaczenie obu
tych słów. Pojęcie „rzeczywistość” obejmuje świat zjawiskowy, którego charakter uzależ-
niony jest od historycznych możliwości rozpoznawania zjawisk przez człowieka i za-
grożony jest ludzką skłonnością do tworzenia iluzji. Pojęcie „aktualność” natomiast
dotyczy charakteru zaangażowania, uczestniczenia człowieka w świecie. Aktualność jest
specyficzna dla poszczególnych jednostek. Uzależniona jest od stadium rozwoju, in-
dywidualnych uwarunkowań życiowych oraz procesów politycznych i historycznych.
Aktualność ma więc charakter zmienny i indywidualny, ale może być podzielana z innymi
bądź przez zbieżność uwarunkowań ją określających (np. grupy pokoleniowe), bądź przez
odwoływanie się przez jednych do aktualności innych, we wzajemnych relacjach. Takie
„podzielanie” aktualności (w jednym z tych dwu wariantów’) jest koniecznym warunkiem
każdej „dobrej” relacji (np. wychowawczej, terapeutycznej i in.) (przyp. red.).
2 Niniejszy referat wygłoszony został na sympozjum sponsorowanym przez Uniwer-
sytet im. I. Loyoli w Chicago oraz przez Instytut Wczesnej Edukacji Eriksona. Innymi
uczestnikami konferencji byli: Jean Piaget, Peter H. Wolff, Rene A. Spitz, Konrad
Lorenz i Lois Barclay Murphy. Po raz pierwszy tekst ten opublikowano w: M. W. Pierś
(ed.) (1972). Play and development (s. 127-167). New York: W.W. Norton.
232
233
tego działania. Pięcioletni czarny chłopiec był dzieckiem bardzo żywym
i prawdopodobnie najbardziej wysportowanym w całej swojej klasie.
Sprawiał wrażenie, że gdziekolwiek się pojawi, od razu zadaje pytanie:
„Gdzie tu dzieje się coś ciekawego?” Nie tylko wszedł do pokoju
z zapałem, ale natychmiast zdecydowanie przystąpił do budowania
wysokiej, symetrycznej i dobrze zrównoważonej konstrukcji (patrz
rys. 1). Później dopiero przyglądał się badawczo innym zabawkom, po
Rys. 1
234
235
a może wszystkich tych trudności jednocześnie. Motyw tańczącej
sylwetki czarnego chłopca w każdym razie dominuje, ponieważ poją
wia się jako pierwszy, góruje nad całą sceną stworzoną przez chłopca
i znajduje się w jej centrum.
Aby można było w wiarygodny sposób wyjaśnić znaczenie tej
konkretnej konstrukcji, należałoby przeprowadzić porównania dużej
liczby różnych konstrukcji tego typu. Na obecnym etapie musimy
przyjąć, że działanie chłopca jest przykładem zdolności pięcioletniego
dziecka do projekcji istotnego wątku osobistego na mikrokosmos
zabawy3.
Znaczenie naszej sytuacji modelowej bierze się więc stąd, że, jak
wynika z obserwacji, i inne dzieci, posługując się kilkoma zabawkami
w czasie 10-20 minut, tworzyły unikatową pod względem stylu re-
prezentacji konstrukcję, a podstawą ich działania było jakieś niepoko
jące dla nich wydarzenie lub zadanie życiowe. Aby podkreślić wagę
tego zjawiska, pozwolę sobie tylko wspomnieć, iż konstrukcje budowa
ne przez dane dziecko w ciągu jakiegoś okresu odznaczają się im
ponującą różnorodnością, ale jednocześnie ciągłością wątków tematy
cznych. Jeśli kiedykolwiek miałem wątpliwości, że owa ciągłość dowo
dzi istnienia charakterystycznych trendów, bliskich samej istocie roz
woju jednostki, to ostatnio miałem najlepszą okazję, żeby się o tym
przekonać, porównując opisane trzydzieści lat temu konstrukcje (tego
typu, co opisane powyżej) wykonane przez dzieci w wieku kilkunastu
lat z wątkami dominującymi w ich późniejszym życiu4. Los przydzieli!
wielu osobom z tej grupy, obecnym czterdziestolatkom, dość za-
skakujące role. Jednak znaczną część tych konstrukcji, powstałych
kilka dziesięcioleci temu, można było bez wątpienia uznać za kwint
esencję wątku dominującego w przeznaczeniu danej osoby.
Badając takie próbki, stanowiące skondensowane fragmenty życia,
obserwator niechętnie rozpatruje je w ramach teorii, które przy innych
okazjach i w innych warunkach wykorzystywane są do wyjaśniania
zjawisk pokrewnych. To prawda, że przedstawione wątki zdradzają
pewną powtarzalność, którą utożsamiamy z przepracowywaniem
traumatycznego doświadczenia. Są one jednak także wyrazem
3 E. H. Erikson (1963). Childhood and Society (2nd ed.). New York: W.W. Norton.
4 Dane zebrane przez Instytut Rozwoju Człowieka przy Uniwersytecie Kalifornijskim
236
237
Piaget mówił oczywiście o postępach w sferze poznawczej. Pozwolę
sobie jednak postawić przy tej okazji tezę, że procedury zabawy, takie
jak ta opisana wcześniej, mogą wspomagać tkwiące w dziecku skłonno-
ści do rekapitulacji i niejako odkrywania na nowo własnych doświad-
czeń w celu rozpoznawania tego, do czego mogą one prowadzić. Jeśli
tak rzeczywiście jest, możemy żywić pewną nadzieję, ze niektóre z tych
procedur nie będą wykorzystywane jedynie w badaniach czy też
w terapii, ale staną się dodatkowym elementem wspomagającym
wczesną edukację.
Rodzi się jednak pytanie co do funkcji skłonności do bawienia
się w reagowaniu dzieci na zadania poznawcze Piageta i na nasze
zadania, sprawdzające ekspresję dziecka. Chcąc najogólniej odpowie-
dzieć na to pytanie, musimy wskazać na pewną cechę wszystkich
żywych organizmów. Chodzi mianowicie o stałe powstawanie i od-
nawianie się tendencji do opanowywania6 odnoszącej się do
każdego typu zmian i okoliczności. W języku niemieckim istnieje
specjalny termin na określenie tego pojęcia: Spielraum. Tłumacząc
dosłownie ten wyraz jako „miejsce zabawy”, nie oddaje się w pełni jego
oryginalnego znaczenia. Termin ten używany jest także w mechanice,
gdzie oznacza swobodny ruch elementów w obrębie wytyczonych
granic. Ten aspekt pozwala przynajmniej określić zasięg zjawisk::
zabawy: jeśli brak jest swobody lub brak ustalonych granic, wówczas
nie ma miejsca na zabawę. Wydaje się, że taka polaryzacja zgodna jest
z etymologią słowa zabawa, które oznacza zarówno beztroską niepe-
wność, jak i stan zaangażowania, związania z czymś. Warto ponadto
zauważyć, iż język obfituje w wiele wyrażeń o odcieniu destruktywnym
lub autodestruktywnym, na przykład można bawić się w coś, bawić się
kimś, bawić się do upadłego. Te i inne typy zabawy wskazują w swoich
nazwach na granice, w obrębie których zabawa jest możliwa.
Gdyby jednak przyszło mi teraz dokonać pierwszego porównania
i powiedzieć, co w życiu dorosłym stanowić może najbliższą analogię
do konstrukcji powstających w opisywanych przez nas zabawach,
wskazałbym na pracę dramaturga. Jeśli w życiu tego małego chłopca
szkoła i dom stanowią wczesne odpowiedniki dorosłej aktualności
z występującym w niej współoddziaływaniem osób i instytucji, wobec
238
7 W oryginale: maternal person. Chodzi tu o każdą osobę, która pełni funkcję matki
(przyp. red.).
8 W oryginale: totality. Terminy angielskie totality i wholeness służą Eriksonowi
(A Memorandum on Identity and Negro Youth. Journal of Social Issues, 1964, 20,
429-442) do rozróżnienia dwóch rodzajów całości czy typów integracji: wholeness
„oznacza takie złożenie części, nawet zupełnie różnych części, które tworzy płodny związek
i przynoszącą korzyści organizację”; totality „przeciwnie, przypomina figurę, w której
podkreślane są granice”. Integracja typu totality zachowuje swoją spoistość dzięki zasadzie
włączania w obręb całości wszystkiego, co „naturalnie” bądź „logicznie” należy do jednej
kategorii, i bezwzględnego wykluczania poza obręb całości wszystkiego, co obce. Integra-
cja typu wholeness dokonywana jest na podstawie zasady „pokojowego współistnienia”.
Stąd w tłumaczeniu tych terminów zastosowano określenia opisowe (wholeness — „swobo-
dnie organizująca się całość”, totality — „całość zamknięta”), lepiej oddające znaczenia
nadawane im przez autora, a nie ich słownikowe odpowiedniki (przyp. red.).
239
mkniętej wołałbym raczej mówić tutaj o „swobodnie organizującej się
całości”9, w związku ze szczególną jakością wzrokowej integracji, która
pozwala niemowlęciu na poszerzanie tego, co nazwałem jego auto-
sferą i na włączenie do niej pochylonej twarzy człowieka wraz
z obecnością „matki”. Jak stwierdza Joan Erikson w swoim eseju pt.
Oko w oko: „Rozpoczynamy życie od kontaktu poprzez oczy. [...] To
właśnie za pomocą oczu matka przekazuje troskę i miłość, jak również
gniew i rezerwę. Dojrzewanie nie zmienia podstawowej roli oczu; przez
całe życie w kontaktach z innymi ludźmi zawsze skupiamy się na
oczach — oczach, które błogosławią i które przeklinają”10.
Spitz przypisuje zorganizowanemu widzeniu rolę pierwotnego za-
czątka ego11 jednostki, które umiejscowione jest w „specyficznym
wycinku centralnego układu nerwowego człowieka, co pozwala na
pierwszą integrację doświadczenia”. Wydaje się oczywiste, że badanie
kogoś wzrokiem zawiera element bawienia się, co prowadzi do po-
wstania znaczącego współoddziaływania, jako że badawcze spojrzenia
dziecka spotykają się z radosną zachętą ze strony matki. To z kolei
potwierdza u obu stron poczucie wzajemności. Sądzę, że właśnie tego
rodzaju współoddziaływanie jest głównym czynnikiem wspomaga-
jącym ów „zaczątek ego” jednostki.
O ile przypomina nam to religijne obrazy, takie jak pochylona twarz
Madonny w aurze jej zespolenia z Dzieciątkiem, jestem przekonany
również, że zjawiska, do których odwołuje się Rene Spitz (i Joan
Erikson), są ontogenetyczną podstawą wiary. Ten fakt ma zasadniczy
i nieuchronny wpływ na cały rozwój człowieka. Pozwolę sobie zilust-
rować ten temat przykładem zaczerpniętym z historii sztuki.
Na naszym seminarium w Harvardzie, poświęconym tematowi
„Biografia a historia”, profesor Helmut Wohl szeroko omawiał pewne
zapiski autobiograficzne pozostawione przez Michała Anioła. Wielki
240
241
na nowo nadzieję, ze słowami św. Pawła: „Teraz widzimy jakby
w zwierciadle, niejasno, ale wówczas zobaczymy twarzą w twarz; teraz
rozpoznaję tylko część, ale wtedy będę poznawał tak, jak sam zostałem
poznany”14.
Ten motyw wydaje się oczywiście tylko jednym z podrzędnych
tematów w gigantycznych przedsięwzięciach Michała Anioła. Nie tylko
wykuwał swoje dziwacznie udręczone rzeźby z majestatycznie górują
cym nad nimi złowrogim Mojżeszem, ale namalował także w Kaplicy
Sykstyńskiej swoją własną wizję Adama i Stwórcy oraz Chrystusa
w dniu Sądu Ostatecznego. W jednym z sonetów opisał on, jak kosztem
morderczego wysiłku całego swego ciała spoglądał na sklepienie,
wznosząc pędzel w dłoni: „moja broda skierowana w stronę Niebios,
czuję na karku tył mojego mózgu”15. Bez względu jednak na to, czy
jakaś potężna siła kompensacyjna wzmacniała zapał twórczy Michała
Anioła, czy też nie, możemy zatrzymać się w tym miejscu, aby
zastanowić się nad niezwykłą fascynacją, która nas przenika za sprawą
tych stworzonych przez artystów światów wizualnych namalowanych
w budowlach sakralnych. Czy wszystko to może być ontologicznic
związane ze szczególnym znaczeniem pola wzrokowego, które formuje
się w nasycony zabawą sposób w początkowym okresie dzieciństwa?
W dalszej części naszych rozważań omówię inne przykłady nacecho-
wanych szczególną aurą sfer wizualnych. Wspomniałem już wcześniej
o teatrze. Jak podaje słownik, rdzeniem tego słowa jest thea — widok,
z kolei wyraz thea spokrewniony jest ze słowem thauma oznaczającym
coś, co przykuwa spojrzenie. Być może „prawdziwy” teatr jest jedynie
szczególnym przypadkiem, skondensowaną postacią wszystkich wyob-
rażanych, opisywanych i ujmowanych teoretycznie (tak, rdzeniem
słowa „teoria” jest również thea) sfer, poprzez które usiłujemy wy-
tworzyć pewną spójność i ciągłość zarówno w całej złożoności, jak
i w afektywnym wymiarze naszej egzystencji16. Nie możemy tutaj także
242
243
Sądzę, że na obecnym etapie można by się zgodzić co do trzech
kwestii. Poznawcze ujęcie pierwszej swobodnie organizującej się
całości obiektu, której doświadczyło niemowlę, musi w jakiś sposób
zbiegać się u dziecka z początkową swobodnie organizującą się
całością podmiotu. Oznacza to, że spójność i ciągłość świata
obiektów warunkuje spójność i ciągłość „ja”18 jako obserwatora. To
jednoczesne poczucie bycia zarówno podmiotem, jak i obiektem staje
się zaczątkiem poczucia tożsamości.
Po wtóre, jeśli w ramach samej swej „edukacji podstawowej” dziecko
zdane było na opiekę matki wspomaganej przez rodzinę i społeczność,
to przez całe swoje życie będzie się ono opierało na ekwiwalentach
(a nie substytutach) tego, co składało się na wczesną wzajemność.
Z całą mocą zgadzam się z opinią Petera Wolffa, że na każdym etapie
rozwoju dziecko „identyfikowane jest poprzez całość różnych operacji,
które jest w stanie przeprowadzić”. Konkludując, chciałbym powie-
dzieć, że w każdym późniejszym stadium życia człowieka odpowiedni-
kiem postaci matki z wczesnego dzieciństwa zawsze musi być suma
wszystkich osób i instytucji, które są ważne dla jego swobodnie
organizującej się całości w rozszerzającej się strefie współoddziaływań.
Nie ulega wątpliwości, iż zawsze, w miarę jak powiększa się promień
zasięgu fizycznego i zdolność rozumienia poznawanych zjawisk oraz
244
245
była ontogeneza rytualizacji u zwierząt, ja zaś zająłem się w swoim
wystąpieniu ontogenezą rytualizacji u człowieka. Julian Huxley, który
przewodniczył temu sympozjum, już wiele lat temu określił mianem
rytualizacji takie instynktowne zachowania, jak na przykład roz-
budowane ceremonie powitalne par ptaków, które po długiej rozłące
muszą upewnić się, że należą nie tylko do tego samego gatunku, ale
także do tego samego gniazda. Jest to procedura „zadzierzgiwania
więzi”20, która według sugestii Huxleya służy eliminacji niejasno-
ści i wspomaganiu nie zakłóconego instynktownego współoddziały-
wania. Lorenz natomiast skupił swoją uwagę na rytualizacjach, dzięki
którym zwierzęta należące do tego samego gatunku przerywają walki
godowe odpowiednio wcześnie, aby uniknąć poważniejszych obrażeń.
Moje zadanie polegało na wskazaniu ontogenezy analogicznych zja-
wisk u człowieka. W przypadku ludzi, co zasugerowałem w swoim
referacie, rytualizacja obarczona jest również funkcją przezwycięża-
nia ambiwalencji w sytuacjach, w których występują silne kom-
ponentyjnstynktowne (tzn. popędy, które nie ograniczają się tylko
do „naturalnego” przetrwania), a więc odnosi się to do wszystkich
istotnych kontaktów w toku życia człowieka. Tak więc ontologicznie
najwcześniejsza rytualizacja w życiu człowieka — witanie się matki
i dziecka — wzbogaca minimum stymulacji mimicznej koniecznej do
wzbudzenia zainteresowania dziecka (a także jego uśmiechu) o ruchy,
dźwięki, słowa i zapachy charakterystyczne zarówno dla danej kultury,
klasy społecznej, rodziny, jak i osoby sprawującej opiekę macierzyńską.
Konrad Lorenz słusznie słynie ze swojej umiejętności witania się ze
zwierzętami, podobnie jak z ludźmi, w sposób umożliwiający nawiąza-
nie kontaktu (jego oswojona mała gąska imieniem Martina traktuje go
jak przybraną matkę). Lorenz zademonstrował również uczestnikom
sympozjum grę w chowanego, (nazywaną po niemiecku guck-guck
da-da, a po angielsku peek-a-boó)21. Te i podobne do nich zjawiska
w życiu człowieka pozwolę sobie określić mianem zrytualizowane-
go współoddziaływania. Obejmuje ono różne formy, poczynając
od najprostszej zwyczajowej interakcji, poprzez rozbudowane gry, aż
20 W oryginale: bonding. Chodzi tu o „zadzierzgnięcie więzi” w sensie pierwszego
„nawiązania kontaktu” , „skontaktowania się”, „powiązania”, „związania się” (przyp.
red.).
21 „A-ku-ku” (przyp. red.).
246
247
inicjowali wspólnie nowe formy aktywności społecznej, korzystając
z pomocy z zewnątrz. Jako gości poproszono nas o skupienie uwagi na
kwestii, w jaki sposób i przez kogo nauczane są dzieci oraz czego te
dzieci się uczą. Nas jednak w równej mierze zaintrygował sposób,
w jaki ludzie ci rytualizowali „szkołę” i „uczenie”. W istocie rzeczy
nasze akademickie spojrzenie utrudniało nam rozpoznanie, do jakiego
stopnia bawili się oni w szkołę, a w jakim rzeczywiście ją tworzyli.
Działania podejmowane w celu zaaranżowania sytuacji uczenia się
i wspólnego śpiewania, a także organizacja posiłków i konwersacji
tworzyły oczywiście nowe role w nowych warunkach: sedno sprawy
polegało na przyswajaniu sobie ducha tych ról. Zachodziło tam zatem
tworzenie się zrytualizowanego współoddziaływania, i jedynie całe to
otoczenie, cała ta kombinacja budynków, wyposażenia, nauczających
matek, matkujących nauczycieli, uczących się dzieci, służących pomocą
ojców i sąsiadów, stanowiło zbiorową gwarancję przetrwania tego,
czego się uczono — bez względu na to, czy w tym początkowym okresie
przyswajany materiał był obszerny czy też niewielki. Nie mogliśmy się
powstrzymać od przywoływania na myśl innych szkół, które łatwiej
poddają się ocenie na podstawie zimnych danych o wynikach naucza-
nia i w których pod wpływem twardych metod uczymy się wielu rzeczy,
ale często z niewielkim zapałem. Jednakowoż wydaje się, iż ostateczna
asymilacja tego, czego się nauczyliśmy, zawsze zależy od kulturowej
spójności „szkoły” z rozwijającym się środowiskiem.______________
Od tego wszystkiego uzależnione jest życie ogółu uczących się. Co
jednak czeka dzieci, które stają u progu okresu dorastania; jest to
stadium, kiedy młodzi ludzie muszą już sami zacząć inicjować we
wzajemnych kontaktach tradycyjne rytualizacje w formie gier i spon-
tanicznych improwizacji, które często bywają działaniami na granicy
tego, co dorośli określają prawem młodości. Czyż nauczą się godzenia
gotowości do zabawy i przewidywania kierunku swego rozwoju osobis-
tego i społecznego?
248
r
Młodzież natomiast (co uświadamiamy sobie obecnie bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej) w taki sposób kontynuuje swoje zabawy
i „wygłupy”23, że może się nieoczekiwanie okazać, iż były to działania
wywołujące nieodwracalne, a nawet niebezpieczne skutki naruszające
prawo i, co niestety częste, rzutujące na przyszłość ich uczestników.
Warto przy tym zauważyć, że w ostatnich latach młodzież zbliżająca sięz
do wieku dorosłego zaczęła na szeroką skalę uzurpować sobie prawo
do odpowiedzialności za sferę działań publicznych, a czasem nawet
przypisuje sobie rolę rewolucjonistów w tej dziedzinie. Zaowocowało to
trwałymi następstwami nawet w takich przypadkach, gdzie samo
działanie było jedynie prowokacją lub wybrykiem zrodzonym z wyima-
ginowanego poczucia siły; dlatego też istotne jest obecnie zrozumienie
zjawisk zachodzących w tym rozległym obszarze, gdzie młodzieńcze
działanie „na niby” spotyka się z działaniami o charakterze historycz-
nym.
W wielu podręcznikach znaleźć można rozważania na temat po-
wrotu młodych ludzi do zachowań infantylnych i typowych dla dzieci, _
przy jednoczesnym coraz większym ich uczestniczeniu w życiu jako
dorośli, czego w coraz większym stopniu od nich się oczekuje. Podręcz-
niki te zwracają uwagę na impulsywność związaną z dojrzewaniem
płciowym i z siłą agresywnego wyposażenia, ale równocześnie wskazują
na niezwykle rozległe horyzonty poznawcze współczesnej młodzieży.
Wymienia się również takie czynniki, jak chęć przynależności do grupy
rówieśniczej za wszelką cenę, poszukiwanie inspiracji (obecnie często
poprzez narkotyki), a także dojmującą potrzebę (potrzebę ego jedno-
stki) świata jednolitego ideowo i usankcjonowanego przez przywód-
ców, dzięki którym pojęcia wolności i dyscypliny wypełniłyby się realną
treścią. W moich rozważaniach dotyczących tego zagadnienia dodałem
do tego, co zostało tutaj wymienione, kwestię tożsamości — i wierno-
ści. W mojej książce taka poadolescencyjna „cnota” reprezentuje
minimum ewolucyjnie ukształtowanej potrzeby, a nie najwyższy ideał24.
249
Obecnie opisanie takich kolejno po sobie pojawiających się cnót idzie
w ślad za kliniczną formułką (przytoczoną przez Konrada Lorenza^
naszego nieodżałowanego przyjaciela Donalda Hargreavesa, który
zwykł pytać: „Co jest normalną, zapewniającą przetrwanie funkcją
procesu, który został tutaj zaburzony?” Innymi słowy, mój nacisk na
problem wierności bierze się stąd, iż zaobserwowałem, jak sądzę,
fatalne w swoich skutkach zjawisko osłabienia siły ego, będące rezul-
tatem braku takich zobowiązań, które pozwoliłyby młodzieży uloko-
wać w rzeczywistości społecznej jej gotowość do lojalności, oraz równie
zgubne zjawisko braku sensownego współoddziaływania społecznego,
będącego pochodną stanu społeczeństwa, w którym wierność staje się
przeżytkiem. Dlatego też, podobnie jak Konrad Lorenz, skłaniałbym
się ku poglądowi, że na przestrzeni całego rozwoju socjogenetycznego
człowieka próbuje się wprowadzać i zachęcać do wierności poprzez
obrzędy i rytuały. W przypadku, gdy zarówno pokolenie rodziców, jak
i pokolenie dzieci może uczestniczyć w tych obrzędach, angażując się
w nie emocjonalnie i poznawczo, w istocie spełniają one „funkcję
analogiczną do roli mechanizmu dziedziczenia w procesie zachowania
gatunku”. Obecnie, co wszyscy zgodnie potwierdzają, występują głębo-
kie i powszechne w swoim zasięgu zaburzenia w tej podstawowej sferze
zrytualizowanego współoddziaływania pokoleń.
Pozwolę sobie jednak powtórnie uciec się do pewnej obserwacji,
którą każdy czytelnik może zestawić z sytuacjami znanymi z własnych
doświadczeń. Kilka lat temu zaproszono mnie na konfrontację studen-
tów pewnego dużego uniwersytetu z członkami jego zarządu. Na
uniwersytecie tym, jako na jednym z pierwszych, doszło wiele miesięcy
wcześniej do sytuacji, która przez pewien okres powtarzała się w wielu
miasteczkach uniwersyteckich i miała charakter nieuniknionego kryzy-
su. Polegała ona na okupacji twierdz administracji, „uwalnianiu”
przechwyconych dokumentów, brutalnej i skutecznej interwencji poli-
cji, a po niej gwałtownie rozszerzającym się strajku studentów, pobu-
dzeniu wśród zdezorientowanych pracowników naukowych i na po-
wszechnym zamęcie i depresji odczuwanych przez wszystkich zaintere-
sowanych, łącznie z najbardziej wykształconymi i politycznie wyrobio-
nymi umysłami.
Na owym spotkaniu obecni byli ludzie starsi i zamożni — człon-
kowie zarządu oraz uczeni i goście tacy jak ja; było też kilku studentów
(jednak dobrze uprzednio dobranych) oraz specjalistów od spotkań
250
—zbiorowych,
którzy dzięki swojej fachowej wiedzy nadawali kształt
sytuacji, która w przeciwnym wypadku mogłaby stanowić naturalną
mieszaninę powściągliwości i spontanicznej konfrontacji. Po kilku
dniach plenarnych wystąpień oraz mniej lub bardziej napiętych dys-
kusji w małych grupach studenci postanowili przedstawić zarządowi
swoje problemy na swój własny sposób i posłużyć się w tym celu
improwizacją. Scenerię stanowił pewnego rodzaju amfiteatr. Główną
rolę odgrywał młody człowiek o długich blond włosach. Na jego bluzie
widniał napis: „Jezus zbawia” namalowany jaskrawymi farbami. Mło-
dy człowiek wzywał starszych do „zgrabnego poddania się” pewnym
nienegocjowalnym żądaniom. Inny młody człowiek, objąwszy długo-
włosego braterskim uściskiem, prowadził go po kolei przed oblicza
kilku przedstawicieli władzy. Wskazując na jaskrawe motto na bluzie
swego przyjaciela, zadawał poszczególnym mężczyznom pytanie, czy
napis ten znaczy dla nich cokolwiek i czy uczynili coś ostatnio dla
swoich sąsiadów. Prawdopodobnie niewiele jest grup ludzi, którzy
czynią więcej dla swoich „sąsiadów” (w świetle wzorców dobroczynno-
ści obowiązujących w ich społeczności), niż robią to, zarówno ofcjalnie,
jak i prywatnie, niektórzy członkowie zarządu naszego uniwersytetu.
Ale studenci zamierzali oczywiście wytknąć im ich grzechy wobec,
aktualnych sąsiadów uniwersytetu zamieszkujących ubogie osiedla
wokół miasteczka studenckiego, będące własnością uniwersytetu. Stu-
denci otwarcie dali do zrozumienia, że nie oczekują innych odpowiedzi
niż przyznanie się do winy. Starsi, z kolei, desperacko próbowali pojąć,
o co chodzi, ponieważ właśnie w tym celu tam przybyli. Sytuacja stała
się niezwykle napięta. Niektórzy studenci (jak powiedzieli później)
zaczęli czuć się jak „nawiedzeni”, a niektórzy nauczyciele oraz pewni
goście zaczęli okazywać swoje niezadowolenie.
Sceny takie jak ta opisana powyżej pozostawiają widza w niepewno-
ści, czy jest on świadkiem improwizacji teatralnej, szyderczej demonst-
racji czy też aktu rytualizacji religijnej. W moim odbiorze obserwowana
sytuacja składała się z wszystkich tych elementów i dałem temu wyraz: .
występowały tam fragmenty obrzędowe zestawione w na poły szyder-
czy, na poły śmiertelnie poważny sposób — apoteoza i negacja takich
motywów, jak miłość bliźniego, dobroczynność, ofiara. Jednak przy-
czyną niepowodzenia tego przedstawienia był fakt, że jego autorów
zawiodło poczucie etyki. Z absolutnym przekonaniem o własnej pra-
wości studenci żądali od wszystkich, z wyjątkiem samych siebie,
251
przyznania się do grzechów. Tak więc posłużyli się oni postacią Jezusa
w celu wyszydzenia starszych. Jednak samo tylko odwrócenie sytuacji
i szukanie nowych winowajców nigdy nie może doprowadzić do
osiągnięcia znaczącego porozumienia.
Zobaczyłem w tym akcie (nawet/i) właśnie tam, gdzie zawiódł,
kombinację tematów, dla których nasza epoka musi znaleźć nowe
formy bez względu na to, czy taka odnowa stanie się świadomym
zamiarem przywódców i organizatorów podobnych wydarzeń. W gru-
ncie rzeczy studentom udało się (za cenę narażenia się na utratę własnej
wiarygodności) wyciągnąć na światło dzienne pewien ogromny pro-
blem; igrali oni ze swego rodzaju rytualnym ogniem, którego sami nie
potrafią ujarzmić w ramach nowej uniwersalnej formy. Forma ta
w czasach przemiany może wykształcić się jedynie za sprawą zespolenia
się wszystkich dorosłych i ich gotowości do ryzykownego podejmowa-
nia nowych ról, a to oznacza zabawę tam, gdzie się tego dokonuje.
252
253
I
254
255
ność różnych grup ludzi do zachowywania się tak, jakby stanowili oni
gatunek wybrany — kiedyś posłużyłem się tym terminem dla zwrócenia
uwagi na to zjawisko. Lorenz żywo rozprawia na ten temat:
256
257
odrębność, używając szokującego zestawu sprzecznych względem sie-
bie oznak, i często kpi z wszelkiego uniformizmu, mieszając fragmenty v
mundurów wojskowych (a nawet flag) z ornamentami symbolizujący- H
mi braterstwo. Młodzież nie tylko stara się stworzyć nowe areny dla
własnego zaangażowania i podejmowania zobowiązań, ale również
próbuje wykreować nowy typ bohatera niezbędnego dla pełnego
uformowania „człowieka” i reprezentującego rodzaj ludzki jako taki
w sytuacji, gdy starsze pokolenie porzuciło własny pseudogatunek albo
samo przestało istnieć. Ponadto młodzież często sądzi, że zasadnicze
zmiany można wymusić poprzez drwiące domaganie się bezterminowe-
go moratorium oraz nieograniczonej dla niego przestrzeni, kiedy to
tylko za pomocą narkotyków zdolna jest uznać istniejące jeszcze
ograniczenia i stworzyć w ich ramach pozory nieograniczonej prze-
strzeni. W tych warunkach możliwe są wszelkie formy regresji grupo-
wych oraz regresji poszczególnych jednostek27. Regresje wieku doj-
rzewania zawsze są w części, i do pewnego stopnia, świadomymi
rekapitulacjami dziecięcych fantazji i pełnią funkcję adaptacyjną,
ożywiając to, co z dziecięcej skłonności do bawienia się zostało
poświęcone w imię ustalonego porządku, by dzięki temu mogło zostać
wykorzystane na nowych frontach ideologicznych. Podobnie historycz-
ne regresje grupowe o szerokim zasięgu często wydają się półświado-
mymi próbami przywołania minionych rewolucji w imię jakiejś, nie
zdefiniowanej jeszcze i nie określonej co do miejsca i czasu, przyszłej
rewolucji. Odnotowane tutaj skrajności mogą być jednak niezbędnymi
aspektami przemiany, której wyniki tylko wówczas można będzie
uznać za pozytywne, gdy będzie jasne, gdzie te pokrewne zabawie
tendencje łączą się z kompetencją i dyscypliną niezbędną dla trwałych
zmian.
Jeżeli przyjmie się prawdziwość teorii mówiącej o zwrocie od
mentalności pseudogatunkowej do mentalności wspólnoty ogólnoludz-
kiej, wówczas łatwo dopatrzyć się w radykalnych manifestacjach
młodzieży znamion przewrotu koniecznego dla zasadniczego prze-
grupowania, które przewartościowuje dawne ideały doskonałości i bo-
27 W pracy na temat rozbieżności zapatrywań (1970) [dotyczących współczesnej
młodzieży — przyp. tłum.] przedstawiłem topologię takiej półświadomej regresji grupo-
wej, odnosząc ją do stadiów życia i wskazując zarówno na jej potencjalnie profetyczny
charakter, jak i potencjalnie niebezpieczny wpływ na zaangażowane w nią jednostki.
258
259
260
261
wewnętrznego oddzielenia (wyparcie itd.) dorosłych od znacznej części
swego dzieciństwa; istniejących ograniczeń w rozwoju tożsamości
dojrzewającej młodzieży, dotyczących dostępności ról; pewnej dozy
nietolerangi występującej w instytucjach dorosłych w stosunku do
odnawiania kryzysu tożsamości. Instytucje dorosłych życzyłyby sobie,
żeby młodzieńczy chaos stał się zakazany, podobnie jak chciałyby
wykluczyć myślenie o starzeniu się i śmierci. Stawia to dorosłych
w pozycji podwójnej obrony, z potrzebą podtrzymywania granic tego,
co dla danego pokolenia wydaje się „realne”.
Wiedzą o tym ludzie „twórczy”, czemu dał wyraz Frost w jednym ze
swoich utworów. Bohater wiersza rąbiący drewno w jakimś lesie
dostrzega nagle dwóch włóczęgów, którzy przywodzą mu na myśl
tragiczny rozdział między pracą a zabawą, co skłania go do zain-
tonowania:
262
263
o ich dynamicznym oddziaływaniu na osobowość, tożsamość, a nawet
na zdrowie psychiczne — czy to poszczególnych jednostek, koterii czy
zorganizowanych grup lub mas. Faktem jest, iż zjawiska takie można
badać tylko wtedy, gdy stosuje się wyraźnie określone podejścia,
„szkoły myślenia” oraz systemy teoretyczne, które same w sobie
fascynują swoją zdolnością do organizowania powierzchownych wra-
żeń oraz ujawniania prawdy faktów. Jednak nauka nie ustaje w tworze-
niu krytyki samej siebie oraz uprawiających ją naukowców w sposób
coraz bardziej akceptowany przez wszystkie „gatunki” ludzi. Jeśli
fakty leżą u podstaw wszelkich poszukiwań rzeczywistości, to w takim
razie ludzkość jest na drodze ku uznaniu wspólnej rzeczywistości; a jeśli
prawda może wyłonić się tylko z ogólnoludzkiej aktualności, wkrótce
może nadejść dzień, w którym wszyscy ludzie będą ze sobą w „kontak-
cie”.
Uważam, że w przyszłości powinniśmy dobrze przyjrzeć się nie tylko
tym sytuacjom, kiedy dorośli twierdzą, że bawią się jak dzieci lub
„udają” na prawdziwej scenie, ale również innym sytuacjom — kiedy
z uporem utrzymują ze śmiertelną powagą, że grają o „prawdziwą”
stawkę, a prędzej czy później okazuje się, że byli tylko marionetkami na
scenie urojonych „konieczności”.
Tak jak na początku niniejszej rozprawy dokonałem „przeskoku” od
konstrukcji tworzonych w zabawie do teatru, tak teraz pozwolę sobie
na jeszcze jeden przeskok, tym razem od rzeczywistości dorosłych do
niemowlęctwa. Czy nie może być tak, że wszystkie te sfery zajmują
w życiu dorosłego człowieka miejsce odpowiadające tej sferze wizual-
nej, która w pierwszym roku życia zapewnia nam nagle integrację
świata doznań, wzajemność z osobą sprawującą opiekę macierzyńską
i zaczątek wewnętrznego porządku, a przez to podstawową możliwość
swobodnego rozwoju, działania i interakcji? Nie chcę popadać w tym
miejscu w przesadę; jest oczywiste, że w dorosłym życiu takie wizualizo-
wane sfery zazębiają się z konkretnymi obszarami ustalonej władzy
i zorganizowanej techniki, które to elementy mają swoją własną logikę
ciągłości i rozwoju. Wszystkie one posiadają tę cechę każdej wizji,
która nie tylko czym doświadczenie znacznie bardziej zrozumiałym, ale
dostarcza jednostce emocjonalnych — zbiorowych i indywidualnych —
potwierdzeń. Co więcej, wizji często towarzyszy jakaś bogini (uwidocz-
niona jako Nike w urzekającym locie lub Wolność obnażająca pierś
wobec rewolucyjnej nawałnicy, „ślepa” Sprawiedliwość lub surowa
264
265
Jednak Freud, podobnie jak „moralność uznawał za rzecz oczywis-
tą”, dorosłość i rzeczywistość traktował jako sprawy, co do których
wszyscy światli ludzie powinni być zgodni. Myślę wszakże, iż miał rację
co do tego, że człowiek dopiero po dostrzeżeniu swojej neurotycznej
izolacji i stagnacji staje się na tyle wolny, aby pozwolić swojej
wyobraźni i poczuciu prawdy stanąć do konfrontacji z dylematami
egzystencjalnymi, które wykraczają poza przemijającą rzeczywistość.
Interesujące może być przypomnienie w tym miejscu słów Marksa,
który mówił o nadchodzącej dorosłości gatunku. W sto pięćdziesiątą
rocznicę jego urodzin, obchodzoną w Trewirze, Robert Tucker wskazał
na fakt, iż „samorealizacja lub nabywanie pełni człowieczeństwa nie
było według Marksa problemem, z którym jednostka mogłaby uporać
się samodzielnie. Problem ten rozwiązać można jedynie w ramach
samorealizacji całego gatunku u kresu historii”29. Marks określał
historię jako Entfremdungsgeschichte, czyli czyniącą z człowieka istotę
wyalienowaną, oraz jako Entstehungsakt, czyli analizującą proces
rozwoju gatunku ludzkiego. Tylko swoiste odrodzenie „zgodne
z prawami piękna” mogłoby przezwyciężyć zalew estetycznej produkcji
i zanik skłonności do bawienia się wywołany pracą najemną. Według
sugestii Tuckera całkiem prawdopodobne jest, że znajdujemy się dzisiaj
w stanie końcowego „kryzysu okresu dojrzewania”. „Jeśli tak jest
— mówił — to najpoważniejszym aspektem tego kryzysu jest [...]
tendencja większości ludzi, a nawet przywódców narodów do twier-
dzenia, że żadna wielka zmiana nie jest konieczna i że my, niedojrzali
ludzie, jesteśmy już dorośli”.
Teraz, w kilka lat później, oczywiste jest, że świadomość ta, chociaż
niedostępna jeszcze „większości ludzi” i ich przywódcom, rozprzest-
rzeniła się już na tyle, że młodzi ludzie negują dorosłość starszego
pokolenia. Rzeczywiście ma miejsce rozprzestrzeniająca się podejrzli-
wość do idei dorastania w ogóle; większa jest również świadomość
historyczna, która uczy, że zdobyta wczoraj rewolucyjna swoboda
dzisiaj może zamienić się w obsesję i represję, i to z powodów tkwiących
immanentnie zarówno w samej wielkości, jak i w samej dorosłości. Jeśli
wielcy ludzie poprzez twórczą skłonność do bawienia się inspirują
rozległe zmiany, zarówno poruszające, jak i (z konieczności) niszczące,
to ich naśladowcy muszą dokonać konsolidacji tych zmian, co oznacza
29 Patrz R. Tucker, The Marxian Revolutionary Idea. New York 1969, W. W. Norton.
266
30 Patrz przypis 1.
267
Podsumowując, musimy zwrócić uwagę na jeszcze jedną „lukę”
w naszej cywilizacji, która tylko częściowo pokrywa się z luką między-
pokoleniową. Chodzi mianowicie o opozycję między nieugiętą deter-
minacją do odgrywania ustalonych i wprowadzających podziały ról,
funkcji i kompetencji, aż do ich gorzkiego końca, a nowymi formami
życia grupowego charakteryzującymi się powszechną skłonnością do
bawienia się i zachowującymi pozory bezkresnego świata wyobraźni
(często za pomocą narkotyków), wolność w sferze seksu i doznań
zmysłowych oraz swobodę wypowiedzi wykraczającą poza mechaniz-
my integracyjne jednostek, nie mówiąc już o ekonomicznych i technicz-
nych realiach. Wybitne jednostki po jednej stronie owej „luki”, gdzie
panuje zwyczajowy pragmatyzm, usiłują zawzięcie udawać, że w pełni
kontrolują sytuację i w żaden sposób nie odgrywają jakichkolwiek ról,
a postawa ta jest przyczyną ich malejącej wiarygodności. Po drugiej
stronie rozbawiony tłum, który często, jak się wydaje, za bardzo „gra”,
bawiąc się i udając, że uczestniczy już w powszechnym, zjednoczonym
człowieczeństwie, a jednocześnie pomija te elementy z dziedziny tech-
niki i polityki, które są konieczne dla zapewnienia materialnych
podstaw „zjednoczonemu światu”. Człowiek jest jednak skomplikowa-
nym zwierzęciem, dlatego dorośli zbytnio „grający” swoje odgrywanie
ról czy pozorowanie naturalności, uczciwości i intymności mogą
w końcu stać się każdym i jednocześnie nikim, utrzymując kontakty ze
wszystkimi, nie będąc jednocześnie w prawdziwej zażyłości z kimkol-
wiek.
Istnieją jednak pewne oznaki wskazujące, iż człowiek rzeczywiście
przygotowuje się do odrzucenia roszczeń do prastarych prerogatyw
specjalnego pseudogatunku, takich jak wykorzystywanie innych czy
marnotrawienie zasobów środowiska naturalnego i zasobów życia
wewnętrznego. W momencie kiedy znaleźliśmy się na rozdrożu, psy-
choanaliza musi pozostać wyczulona na niepokój i gniew wzbudzany
tam, gdzie poszerzana tożsamość zagrażać będzie istniejącym stylom
[gratyfikacji — przyp. tłum.] instynktów i typom tożsamości, a także
tradycyjnym wizjom moralności i rzeczywistości.
Zawsze jednak musimy być otwarci na nowe formy współoddziały-
wania. Zawsze także powinniśmy powracać do dzieci i uczyć się
rozpoznawać oznaki nie znanych zasobów, które mogą jeszcze kiedyś
zaowocować w obrębie wizji zjednoczonej ludzkości na Ziemi i w prze-
stworzach.
268
Literatura