MATKA FEMINISTKA Warszawa Krytyka Polity

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 103

I E S Z KA

F
AGN

GR A F
CZNEJ
I P O LI TY
TW O K R Y TY K
WYD A W N IC
I E S Z KA

F
AGN

GR A F
CZNEJ
I P O LI TY
TW O K R Y TY K
WYD A W N IC
Wstęp –
czyli o tym, jak się wypada z obiegu,
i jak powstała ta książka

„Graff została konserwatystką, odbiło jej od ma-


cierzyństwa” – taka plotka chodziła po mieście,
podczas gdy ja gotowałam ekokaszki i regularnie
bywałam w miejscach, które nazywają się „Fiku-
-miku” albo „Hula-kula”, a w wolnych chwilach
pisywałam felietony do miesięcznika „Dziecko”.
Zwykle człowiek nie zna plotek na swój temat, ale
ta do mnie trafiła, bo wygadała mi ją na manifo-
wym beneficie dawna przyjaciółka z feministycz-
nej organizacji pozarządowej. Piszę „dawna”, bo
widuję ją na imprezach feministycznych, a od
dawna na takich imprezach nie bywam. Wypa-
dłam z obiegu. Dlaczego? Bo na feministyczne
spotkania nie przychodzi się z dwulatkiem. Ani
nawet z pięciolatkiem. A ja nie mam go z kim
zostawić. Albo nie chcę go z nikim zostawiać.
O subtelnej różnicy między „nie mam” a „nie
chcę” i o tym, jak ta granica się w praktyce zaciera,
można napisać powieść. Oczywiście byłaby to po-
wieść dla matek, bo nikogo innego to rozdarcie –
chęć uwolnienia się od dziecka choćby na chwilę
i tęsknota za nim, gdy wreszcie się uda – specjal-
nie nie ciekawi.
6 matka feministka

Nie o mnie tu chodzi, o mój rzekomy konserwa-


tyzm czy związane z macierzyństwem emocjonalno-
-organizacyjne dylematy. Nie o mnie tu chodzi, ale
o trudny splot dwóch tematów: opieki i emancypacji,
macierzyństwa i feminizmu. Otóż mam poczucie, że
w polskim feminizmie temat macierzyństwa budzi
opór i zniecierpliwienie. A jeszcze bardziej niż temat –
konkretny wymiar opieki nad dzieckiem jako bez-
płatnej pracy, która spada niemal w całości na kobiety.
Feministyczny obieg, z którego w czerwcu 2009 roku
wypadłam, zostając mamą Stasia, zajmował się ma-
cierzyństwem literacko, historycznie i antropologicz-
nie (Matka Boska, Matka Polka, Polonia, obraz matki
w polskiej kulturze), ezoterycznie (Wielka Bogini), me-
taforycznie („Matki Założycielki”, „matronat”). Jednak
feministki dopiero zaczynały się dobierać do tej tema-
tyki od strony bardziej praktycznej, czyli za pomocą
narzędzi socjologicznych i ekonomicznych. Zaledwie
parę lat wcześniej polski ruch kobiecy dostrzegł w ogó-
le obecność matek w swoim gronie. Stało się to za spra-
wą Sylwii Chutnik, późniejszej założycielki Fundacji
MaMa, a w 2007 roku twórczyni manifowego Kids-
-Bloku, czyli platformy dla dzieci rodziców uczestni-
czących w organizowanych przez Porozumienie Kobiet
8 marca corocznych demonstracjach1.

1. Sylwia Chutnik zainicjowała Kids-Blok po tym, jak


przedstawiciel Młodzieży Wszechpolskiej na jednej z Ma-
wstęp 7

Nie jestem na tym terytorium pionierką – ta


książka ma wiele polskich inspiracji. Listę lektur, które
uważam za szczególnie ciekawe (choć niekoniecznie
zgodne z moimi poglądami), znajdziecie na końcu. Do
kluczowych inspiracji, jakie towarzyszyły powstawa-
niu tej książki, należą eseje Sylwii Chutnik, zabawna
i wzruszająca książka Macierzyństwo non-fiction Joan-
ny Woźniczko-Czeczott, prace socjolożki Izy Desperak,
analizy i wypowiedzi publiczne Ireny Wóycickiej oraz
przełomowy zbiór tekstów Pożegnanie z Matką Polką?
pod redakcją Elżbiety Korolczuk i Renaty Hryciuk (na
tyle dla mnie ważny, że poświęcam mu osobny tekst),
a także teksty dotyczące ubóstwa i kobiet zamieszczo-
ne w Bibliotece Think Tanku Feministycznego. Wciąż
jednak tematyki macierzyńskiej jest w polskim femini-
zmie zastanawiająco niewiele, a osoby, które ją podej-
mują, łączy szczególne poczucie osamotnienia. I nadal
brakuje osadzonej w polskich realiach feministycznej

nif rzucił w nią kamieniem, który przeleciał kilka centy-


metrów od wózka z jej synkiem Brunkiem. Oto fragment
pierwszej ulotki Kids-Bloku: „Dzieci uczestniczą w Manifie
od wielu lat. (…) Poruszają się w wózkach, są przenoszone
na nosidełkach i taszczone na biodrach. Niektóre chodzą
na własnych nogach i wtedy przemieszczają się w różnych
kierunkach, zazwyczaj innych niż kierunek pochodu. (...)
Nigdy więcej marudzenia „mamooo, chodźmy do domuuu”.
Dzieci mają pytać się przez następny rok, kiedy znowu bę-
dzie ta fajna demonstracja” (dziękuję Sylwii za udostępnie-
nie tego materiału).
8 matka feministka

książki, która kompleksowo podjęłaby analizę emo-


cjonalnego, ekonomicznego i społecznego wymiaru
macierzyństwa, a jednocześnie zarysowała projekt
społecznej i politycznej zmiany.
Od razu powiem, że moja książka tej luki nie
wypełnia – to zbiór publicznych wystąpień i felie-
tonów, prędzej seria wycieczek w teren niż kom-
pleksowa analiza tematu. Stawiam tu wiele pytań –
politycznych pytań o macierzyństwo – i na wiele
z nich nie potrafię odpowiedzieć. Nie mam poję-
cia, jak należy docenić pracę opiekuńczą kobiet,
by jednocześnie nie przyczynić się do utrwalenia
stereotypu, który głosi, że praca domowa to wy-
łącznie ich domena. Nie wiem, jak zachęcić ojców
do większego zaangażowania w rodzicielstwo, jak
skutecznie egzekwować alimenty, jak zmusić pra-
codawców do szanowania praw rodziców ani jak
równościowo wychowywać dzieci. Oczywiście
mam na każdy z tych tematów rozmaite przemyśle-
nia. Przede wszystkim jednak wiem, że te pytania
musimy stawiać, a odpowiedzi są pilnie potrzebne.
Jeśli my – ludzie wierzący, że równość płci stano-
wi istotną wartość, o którą warto zabiegać – nie
będziemy ich szukać, zrobią to za nas ultrakonser-
watyści. Już to robią. O tym, dlaczego tak się stało,
jest pierwszy rozdział tej książki.
O co mi chodzi konkretnie z tym „upolitycz-
nionym macierzyństwem” i koniecznością zmia-
wstęp 9

ny? O to wszystko, co w polskiej rzeczywistości


budzi rozgoryczenie, wściekłość, a często wręcz
rozpacz matek, a nie znajduje żadnego oddźwię-
ku w debacie publicznej. Z jednej strony mamy
rodzinne „ideolo”: wciąż słyszymy, że dla Polaków,
a szczególnie Polek, najważniejsza jest rodzina,
a w rodzinie – jak wiadomo – najważniejsze jest
dobro dziecka. Łączy się z tym podszyta pogardą
litość dla bezdzietnych i czułostkowe idealizowa-
nie macierzyństwa: kwiatuszki, laurki i piosenki
dla mamy, co ma włosy jak atrament. A z drugiej
strony jest praktyka kulturowa i społeczna, która
z osoby opiekującej się małym dzieckiem – czyli de
facto matki, bo aktywne ojcostwo jest u nas zjawi-
skiem marginalnym – czyni w Polsce pariasa.
Żyjemy w społeczeństwie, które nieustannie
deklaruje szacunek dla rodziny i macierzyństwa –
a zatem dla więzi pomiędzy matką a dzieckiem –
ale jednocześnie organizuje ludziom życie zgodnie
z indywidualistycznym założeniem, że jednostki
są bytami odrębnymi, autonomicznymi i w pełni
odpowiedzialnymi za siebie. Te byty mają zarabiać
kasę, płacić podatki, odkładać na emerytury, oczy-
wiście każdy na swoją. Im bardziej osobno, odręb-
nie, autonomicznie, tym lepiej. Relacja całkowitej
zależności, sytuacja więzi totalnej jest w tym neo-
liberalnym społeczeństwie anomalią, skandalem.
To dlatego matka małego dziecka, zwłaszcza matka
10 matka feministka

samotna, staje się społecznie niewidzialna. Współ-


czesna kultura ma jej do powiedzenia tylko tyle:
„Urodziłaś dziecko – to twoja prywatna sprawa.
Weź za nie teraz odpowiedzialność”. Efektem jest
ogromna frustracja kobiet, wewnętrzne rozdarcie,
nieustanne poczucie winy, bezradność wobec sta-
wianych przez otoczenie sprzecznych wymagań.
Poświęć się dziecku, karm piersią, pracuj na peł-
nym etacie, rozwijaj się, inwestuj w rozwój dziecka.
A przede wszystkim: radź sobie sama i nie zawracaj
nam głowy swoimi potrzebami. Zależnie od kon-
dycji ekonomicznej i poziomu wsparcia, jakie ko-
bieta ma w najbliższych, to rozdarcie ma wymiar
mniej lub bardziej dramatyczny.
Czy muszę podawać przykłady? Bezrad-
ność państwa i społeczne pobłażanie dla ojców-
-rozwodników, którzy uchylają się od płacenia
alimentów (jest tych panów cała armia, statysty-
ki są wstrząsające)2. Agresja wobec kobiet w ciąży
w przestrzeni publicznej i środkach komunikacji.
Najgorszy w Europie system świadczeń socjalnych
dla rodziców, zwłaszcza rodziców dzieci niepełno-
sprawnych. Nagminne – i powszechnie tolerowane,

2. Jest ich w Polsce ponad ćwierć miliona – to dane z wrześ-


nia 2013 r. (podaję za PAP). „W 2012 r. gminy płaciły ali-
menty za 255,2 tys. dłużników”. http://www.dziennikw-
schodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130910/KRAJ-
SWIAT/130919994.
wstęp 11

mimo że niezgodne z prawem – zwalnianie z pra-


cy kobiet wracających z urlopów macierzyńskich
i wychowawczych. Brak miejsc w przedszkolach,
o żłobkach nie wspominając. Dramat niepłod-
nych par, atmosfera wstydu wokół niepłodności
i wciąż niezałatwiona kwestia in vitro. Przedmio-
towe traktowanie kobiet z dziećmi przez lekarzy
i skandaliczne warunki w szpitalach dziecięcych,
gdzie towarzyszący dziecku rodzic często nie może
nawet rozłożyć na podłodze materaca. Arogancja
władzy wobec kryzysów spowodowanych na przy-
kład likwidacją funduszu alimentacyjnego czy ob-
niżeniem wieku szkolnego. Czy wreszcie taki dro-
biazg, jak bezwstydna pogarda dla matek wpisana
w krajobraz polskich miast, czyli całkowity brak
wózkowej infrastruktury (na przykład wind i pod-
jazdów)3.
Wiele ważnych spraw pominęłam – lista rodzi-
cielskich skarg jest w Polsce długa. Rzecz w tym, że
nie ma ona odzwierciedlenia w debacie publicznej.

3. W maju 2011 r. warszawskie feministki związane z Funda-


cją MaMa zorganizowały happening „Bunt Matek”. Chodzi-
ło właśnie o zwrócenie uwagi na bariery architektoniczne –
schody, wysokie krawężniki i krótko działające światła –
które powodują, że miasto jest dla kobiety z dzieckiem
w wózku torem przeszkód. Relację z tego zdarzenia można
znaleźć w sieci (http://www.interia.tv/wideo-bunt-matek-
-w-stolicy,vId,704496).
12 matka feministka

Macierzyństwo jest w Polsce „świętością”, a o świę-


tościach rozmawia się ogólnikowo i z namasz-
czeniem, bez wdawania się w takie szczegóły, jak
ściągalność alimentów czy podjazdy dla wózków.
Każdy i każda, kto usiłuje ten temat wprowadzać
do debaty publicznej, oskarżany jest o „roszczenio-
wość”. W marcu 2014 roku, gdy kończę pisać ten
wstęp, media donoszą, że zdesperowani rodzice
niepełnosprawnych dzieci okupują Sejm. Doma-
gają się podwyższenia świadczeń oraz tego, by ich
całodobowa opieka traktowana była przez państwo
jako zawód. Przy okazji można się dowiedzieć, na
jakie kwoty mogą liczyć: zasiłek pielęgnacyjny to
153 zł (przysługuje osobom niepełnosprawnym
w stopniu znacznym); świadczenie pielęgnacyjne
(przyznawane opiekunom) wynosi 620 zł. Ewen-
tualne dodatki do świadczenia to kwoty do 420 zł.
Protestujących oskarża się o „roszczeniowość” oraz
o to, że ich protest ma charakter „polityczny”. Ow-
szem, ma. Przecież o to właśnie chodzi, że prawa
rodziców to kwestia polityczna, którą polscy po-
litycy nieustannie spychają do sfery prywatności4.
Opieka nad małym dzieckiem pochłania
ogromne ilości czasu, energii, funduszy, a tak-
4. Rodzice niepełnosprawnych dzieci okupują Sejm,
„G a z e t a Wy b orcz a” 2 0. 03. 2 014 , ht t p://w y b orcz a .
pl/1,75478,15653470,Rodzice_niepelnosprawnych_dzie-
ci_okupuja_Sejm.html.
wstęp 13

że emocjonalnego zaangażowania. Tak dużo, że


na niewiele innych spraw tych zasobów starcza.
Wszystko to dzieje się w kulturze, która ten gigan-
tyczny wysiłek matek lekceważy, traktując opiekę
nie jako pracę, ale jako „naturalne kobiece zajęcie”,
nieistotną krzątaninę. Ignorując ten wymiar kobie-
cej egzystencji lub zajmując się nim czysto teore-
tycznie i na chłodno, ruch kobiecy de facto godzi
się na niechęć ze strony dziewczyn i kobiet, które
zostają matkami.
Poznałam ich sporo. Niektóre z nich otarły
się o „gender” na studiach, ale szybko po porodzie
stwierdziły, że feminizm jest nie dla nich – kiedyś
tak, ale teraz już nie. Inne próbują połączyć te per-
spektywy, ale czują się w tym osamotnione. Jed-
na z nich opisała to obrazowo: „Dostałam cycem
w twarz. Byłam feministką, ale feminizm, który
znałam, nie miał mi nic do powiedzenia o macie-
rzyństwie. Właściwie to kazał mi czekać, aż mała
zaśnie – albo wreszcie urośnie i pójdzie do przed-
szkola – abym mogła wreszcie znowu być «sobą».
Odnalazłam siebie, robiąc krok ku dziecku”. Inna
mówi tak: „Nadal jestem feministką, ale na własny
sposób, taki bardziej macierzyński. I nie sądzę, by
większość feministek czuła ze mną jakąś ideową
więź”.
Łączy je poczucie osamotnienia. Nie wierzą, by
istniała wspólnota takich jak one matek feministek.
14 matka feministka

Często natomiast wspominają z goryczą artykuły


i wywiady prasowe, w których profesor Magdale-
na Środa, najbardziej rozpoznawalna polska femi-
nistka, twarz Kongresu Kobiet, pisze, że ciąża to
nie choroba, narzeka, że polskie matki nagminnie
biorą lipne zwolnienia, dowodzi, że urlop macie-
rzyński to płatne wagary, albo deklaruje, że wróci-
ła do pracy kilka dni po porodzie, a problem pracy
domowej zbywa uwagą, że „pierze pralka, prasować
nie trzeba, gotować uwielbiam. A sprząta mi pew-
na pani”5. Długo starałam się jej – i polskiego femi-
nizmu – bronić. Przecież gramy w jednej drużynie.
Osobiście ogromnie lubię Magdę Środę, od lat ki-
bicuję jej politycznym i społecznym przedsięwzię-
ciom (w niektórych zresztą uczestniczę), a wiele
jej tekstów i inicjatyw głęboko podziwiam. Jestem
jednak przekonana, że te wypowiedzi – i kam-
panie w rodzaju kongresowej „superwoman” –
mają dla ruchu kobiecego opłakane skutki. Młode
matki, które codziennie przekonują się, że pralka
sama jednak nie pierze, czują się przez ten ruch
zlekceważone i odtrącone6. W kraju, gdzie tak wy-
5. Agnieszka Kublik, Nauczycielka, wywiad z Magdaleną
Środą, „Magazyn Świąteczny”, 14.06.2013.
6. Poruszający przykład takiej pełnej rozczarowania,
gniewnej reakcji to wpis popularnej blogerki Zimno po
cytowanym wyżej wywiadzie: http://zimnoblog.blogspot.
com/2013/06/2195.html.
wstęp 15

gląda feminizm, doświadczenie macierzyństwa


automatycznie kieruje kobiety w objęcia konser-
watyzmu.
Pisząc te słowa, nie biję się tylko w cudze
piersi. Moje trzy poprzednie książki są od pro-
blematyki macierzyńskiej dalekie, a gdy się do
niej brałam, pisałam rzeczy, które dziś wprawiają
mnie w zażenowanie. Zdarzyło mi się zresztą kilka
razy wysłuchać krytyki, z którą nie potrafiłam się
zmierzyć. Znajome matki nieśmiało zwracały mi
uwagę, że Świat bez kobiet to książka, w której jest
kilka rozdziałów poświęconych mediom, ale nie
ma tekstu o macierzyństwie, nie ma nic o realnych
problemach rodziców. Nie bardzo umiałam im
odpowiedzieć. Sprowadzałam całą sprawę do wy-
miaru organizacyjnego oraz kwestii kontroli nad
własnym życiem – wiedzy, czego się chce, i umie-
jętności podejmowania świadomych wyborów,
ewentualnie domagania się od państwa, by nam
te wybory umożliwiło. Dziś rozumiem, że „wybór”
jest często pozorny – to jeden z głównych wątków
tej książki.
Cały bowiem kłopot w tym, że macierzyństwo –
to upragnione i wyczekiwane, ale także to przy-
padkowe – w niewielkim stopniu podlega racjonal-
ności i kontroli. To jest doświadczenie, które kon-
frontuje nas z rolą przypadku w życiu, z granicami
własnych sił i wpływu na rzeczywistość. A także
16 matka feministka

z brakiem autonomii: dziecka, bo ono długo nie


będzie w pełni odrębnym człowiekiem, i własnej –
bo musimy zaspokoić potrzeby dziecka, a do tego
niezbędne jest wsparcie innych ludzi. Nie da się
tego doświadczenia pogodzić z pełnym zaangażo-
waniem w pracę zawodową. Jest zbyt absorbujące,
zbyt nieprzewidywalne. „Tego się nie da pogodzić” –
to zdanie słyszałam dziesiątki razy od kobiet, któ-
re w mniejszym lub większym stopniu „wypadały
z obiegu”, zostając matkami. Czy z własnej woli?
Trudno powiedzieć. Bo o to właśnie chodzi, że ma-
cierzyństwo podważa nasze przekonania dotyczące
woli, samostanowienia, wolności wyboru.
Już słyszę pełne irytacji pomruki, że to „gad-
ka konserwatywna”. Rzecz jednak w tym, że to
jest gadka kobieca, którą wciąż słyszę, kiedy roz-
mawiam z matkami małych dzieci. Macierzyń-
skie rozdarcie ma wymiar emocjonalny, ale także
ekonomiczny. Nie da się dylematów związanych
z macierzyństwem sprowadzić do zgrabnego ha-
sła: „dajmy kobietom wybór”. Cóż to za wybór:
urodzić, albo poczekać do trzydziestki, a może
i czterdziestki, ryzykując kłopoty z płodnością?
Albo taki: zostać w domu z maluchem i nie mieć
co włożyć do garnka, czy może oddać do żłobka
i umierać z niepokoju i tęsknoty? To nie są żadne
wybory. Po pierwsze dlatego, że macierzyństwo to
pasmo kryzysów i konieczności. Po drugie dlatego,
wstęp 17

że w człowieku jest zarówno potrzeba autonomii,


jak i potrzeba więzi. Matki nie tylko chcą, ale i mu-
szą te sprzeczne potrzeby jakoś godzić.
Znam młodą dziewczynę, której macierzyń-
stwo od początku uwikłane jest w niemożność de-
cydowania: przypadkowy seks w maturalnej klasie,
niechciana, ukrywana przed rodziną ciąża, depre-
sja, potem już za późno na zabieg, dramatyczne
pytanie, czy oddać dziecko do adopcji, decyzja na
nie. Moja znajoma jest feministką, ale jej historia
ma happy end jak w konserwatywnej opowiast-
ce o „aborcyjnym ocaleńcu”: pojawia się dziecko,
a wraz z nim wielka do niego miłość. Ale jest też
mniej radosny wymiar tej sytuacji: ojciec ulatnia
się na długo przed porodem, jest wielka bieda, cał-
kowita zależność od rodziny, rozstanie z marze-
niem o studiach, codzienna szarzyzna. Przez trzy
miesiące moja znajoma miotała się między opieką
nad niemowlęciem a pracą w supermarkecie, gdzie
obowiązuje zakaz noszenia przy sobie komórki,
a stawka godzinowa to osiem złotych. Gdy ostat-
ni raz z nią rozmawiałam, właśnie rezygnowa-
ła z przedszkola, na które jej zwyczajnie nie było
stać, bo nie miała pracy. A nie mając pracy, nie ma
szans na przedszkole. Co roku spotykamy się na
manifie, bo tam – w odróżnieniu od większości fe-
ministycznych imprez – jest Kids-Blok, czyli wła-
śnie miejsce dla dzieci.
18 matka feministka

W warunkach polskiej biedy liberalna kategoria


wolnego wyboru wydaje się kpiną. A warto pamię-
tać, jaka jest skala tej biedy: stopa bezrobocia to 14
proc. (dla kobiet jest ona zawsze nieco wyższa); jed-
na czwarta Polaków pracuje na tzw. umowach śmie-
ciowych, bez etatu, bez zabezpieczeń społecznych;
dwa miliony ludzi żyje poniżej progu ubóstwa7. Bie-
da i związany z nią b r a k wyboru wpędza młode
matki w wieloletnią zależność od najbliższej rodzi-
ny (równie często od dziadków, jak od ojców dzieci).
Kobiety są w Polsce odpowiedzialne za dzieci, a jed-
nocześnie pozbawione wsparcia ze strony państwa.
I nic im nie pomogą nasze dywagacje o kulturowym
konstruowaniu płci, wolnym wyborze czy historycz-
nie zmiennym obrazie macierzyństwa.

7. Państwowa Inspekcja Pracy wskazywała w 2011 roku, że


problem śmieciowych umów dotyczy ok. 25 proc. zatrud-
nionych. Liczba osób pracujących na „śmieciówkach” jest
przedmiotem sporu – wiele zależy od tego czy uwzględ-
niamy ludzi na przymusowym samozatrudnieniu. http://
wyborcza.biz/biznes/1,100969,13669170,_Rz___Mit_
umow_smieciowych__Moze_jednak_nie_mit_.html#ixz-
z2vVIgQrXf. Dane o biedzie pochodzą z Raportu Głównego
Urzędu Statystycznego z 2010 roku. Dwa miliony ludzi żyje
za mniej niż 466 złotych miesięcznie (to granica minimum
egzystencji wyznaczona przez Instytut Pracy i Spraw Socjal-
nych). Omówienie raportu: http://natemat.pl/2457,prawda-
o-polskiej-biedzie-w-kraju-zyja-dwa-miliony-ubogich.
wstęp 19

Feministyczny brak zrozumienia dla macie-


rzyństwa jest lustrzanym odbiciem obojętności
i irytacji, jakie w obiegu konserwatywnym budzi
feminizm czy szerzej – kobiece aspiracje zawodo-
we, nasza potrzeba autonomii. Nie, nie zostałam
konserwatystką. Nie podzielam poglądu, że macie-
rzyństwo stanowi „esencję” kobiecości. Zauważam
tylko, że wiele kobiet to matki, i upieram się, że
jest to doświadczenie, od którego nie da się abstra-
hować, projektując wizję równości płci. Nie godzę
się na podział: feminizm dla niezależnych, konser-
watyzm dla udomowionych. I jestem głęboko prze-
konana, że udomowienie jest z macierzyństwem
nieuchronnie związane. Nie da się zbudować wię-
zi z małym człowiekiem, nie spędzając z nim cza-
su. Aby zostać matką, trzeba być tam, gdzie nasze
dziecko, czyli, nie czarujmy się, najczęściej w domu.
Można jednak i należy pytać: na jak długo, na ja-
kich warunkach i kto ma za to płacić?

***

Matka Feministka to archiwum moich zmagań z tą


problematyką. Zawarte w tej książce teksty pochodzą
z różnych etapów mojego macierzyństwa i myślenia
o macierzyństwie. Pierwszy rozdział powstał całkiem
niedawno i nie był nigdzie dotąd publikowany; sta-
nowi próbę zrozumienia, dlaczego polski feminizm
20 matka feministka

unika tematu macierzyństwa i co z tego wynika. Ko-


lejny tekst to moje feministyczne pożegnanie z mi-
tem Matki Polki – punktem wyjścia była recenzja ze
wspomnianej książki pod redakcją Elżbiety Korol-
czuk i Renaty Hryciuk. Kolejne teksty to publiczne
rozważania o równości i opiece – wystąpienia na
trzech kolejnych Kongresach Kobiet, które ukazy-
wały się potem na łamach „Gazety Wyborczej”, oraz
przełomowy w moim myśleniu esej pt. Umatczyńmy
Polskę, napisany wspólnie z Elżbietą Korolczuk. Da-
lej się robi nieco bardziej intymnie i rozrywkowo –
Feminizm spod zjeżdżalni to felietony publikowane
w miesięczniku dla rodziców małych dzieci „Dziecko”
i w „Wysokich Obcasach”, kobiecym (i równościo-
wym...) dodatku do „Gazety Wyborczej”. Wiele z nich
pisałam w pięknym, ale i trudnym dla mnie okresie
urlopu wychowawczego, gdy świadomie zrezygnowa-
łam z pracy na uczelni, oddając niemal cały swój czas
i uwagę dziecku. Początkowo traktowałam to zadanie
jako chałturę – łatwe źródło pieniędzy, których brak
bardzo nam wtedy doskwierał. Stopniowo jednak
chałtura zmieniała się w wielką przygodę, a działo się
tak między innymi pod wpływem czytelniczek, które
pisały do mnie maile i spierały się na forach.
Przygotowując tę książkę do druku, wróciłam do
tekstów, które pisałam, gdy Staś był bardzo mały. Nie-
które mnie zdziwiły, inne wzruszyły. Niektóre nieco
zirytowały. Tu ówdzie coś dopisałam lub dorzuciłam
wstęp 21

przypis, a w kilku miejscach to i owo wycięłam. Nie


zmieniałam jednak felietonów sprzed kilku lat grun-
townie, nie redagowałam pod tezę. Traktuję je trochę
jak dokumenty minionej epoki. Jest dla mnie waż-
ne, że wtedy czułam i myślałam właśnie tak. Dlate-
go wszystkie felietony z „Dziecka” trafiły do książki
– nawet te, które wydają mi się dziś nieco naiwne lub
egzaltowane, a także te osobiste, oderwane od kwestii
politycznych, zanurzone w domowości.
A teraz ostrzeżenie. To nie jest książka zwie-
rzeniowa, choć dobrze wiem, że ten i owa takiej się
właśnie książki po mnie spodziewają. Zawiodą się:
Matka Feministka to nie jest rzecz o tym, jak Agniesz-
ka Graff została mamą, jak bardzo tego chciała i co
z tego wynikło, gdy wreszcie się udało. Nie przepa-
dam za współczesną kulturą zwierzeń, w której to,
co intymne, tak łatwo staje się publiczne, i wszystko –
a zwłaszcza sprawy trudne i bolesne – jest na sprze-
daż. Jako kulturoznawczynię ciekawi mnie to zjawi-
sko, sporo o nim czytałam i chyba rozumiem, dlacze-
go Oprah Winfrey, królowa zwierzeniowej telewizji,
jest jedną z najbogatszych osób na świecie – mówi się
wręcz o „opryfikacji” kultury amerykańskiej8. Wiem

8. Do najciekawszych książek na ten temat należą prace Evy


Illouz: Oprah Winfrey and the Glamour of Misery. An Essay on
Popular Culture, Columbia University Press, Nowy Jork 2003,
oraz Saving the Modern Soul: Therapy. Emotions, and the Cul-
ture of Self Help, University of California Press, Berkeley 2008.
22 matka feministka

też dobrze, że feminizm, zwłaszcza w Stanach Zjed-


noczonych, od kilku dekad w zwierzeniowym rytuale
uczestniczy – osobiste historie kobiet służą upolitycz-
nieniu kobiecej sprawy. Znaczna część książek wy-
mienionych na końcu tak właśnie działa, bo przecież
o to chodzi w feminizmie, że „prywatne jest politycz-
ne”. W ostatnich latach sporo się zwierzeniowego fe-
minizmu macierzyńskiego naczytałam, a kilka ksią-
żek z tego gatunku zrobiło na mnie wielkie wrażenie.
Cóż, ja piszę inaczej. Przywołuję osobiste doświad-
czenia, ale pilnie strzegę granic. Przede wszystkim
dlatego, że prywatność nigdy nie jest do końca nasza
własna, a zdradzając własne sekrety, nieuchronnie
odkrywamy cudze życie. Ale także dlatego, że nad-
miar prywatności ciąży jak fatum nad polską debatą
o rodzicielstwie: moim celem jest właśnie u p o l i -
t y c z n i ć macierzyństwo, nie zaś opowiedzieć
o własnym doświadczeniu.
No dobra, trochę się zagalopowałam. Bo to
jednak jest książka o mnie – o tym, co mi się przy-
darzyło na placu zabaw i w drodze do przedszkola.
O mojej intelektualnej i emocjonalnej podróży ku...
No właśnie, jak by to nazwać? Powiedzmy, że cho-
dzi o feminizm umatczyniony i o macierzyństwo
feminizmem podszyte. O jedno i o drugie. W rów-
nym stopniu. Zostałam matką, nie przestając być
feministką.
Podziękowania

Matka Feministka nie powstałaby, gdyby Justyna


Dąbrowska, ówczesna redaktorka naczelna mie-
sięcznika „Dziecko”, nie zaprosiła mnie w maju
2010 roku na jego łamy. Justyna jest także redak-
torką tej książki – dziękuję za wsparcie na obu eta-
pach i za ważne dla mnie rozmowy oraz porady.
Drugą kluczową postacią jest Elżbieta Korolczuk,
której nazwisko wielokrotnie się w tej książce po-
jawia – dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Dziękuję też uczestnikom, uczestniczkom
oraz gościom i gościniom mojego seminarium
w Instytucie Studiów Zaawansowanych Krytyki
Politycznej („Co się stało z drugą Falą?” 2012/13
i „Feminizm nam współczesny” 2013/14). Dzięki
Wam sporo rzeczy przeczytałam, przemyślałam
i zrozumiałam.
Jestem ogromnie wdzięczna Annie Bedyńskiej,
Wojtkowi Radwańskiemu, Bernardowi Osserowi
i Dominice Wróblewskiej, których zdjęcia znalazły
się w tej książce. Dzięki Wam Matka Feministka
jest matką wieloznaczną i atrakcyjną. To nie są ilu-
stracje – Wasze fotografie stanowią zupełnie osob-
ny tekst. To dla mnie wielki zaszczyt, że mogę Was
24 matka feministka

gościć w mojej książce. Dziękuję też wszystkim bo-


haterom i bohaterkom zdjęć za to, że zgodzili się na
ich wykorzystanie.
Matkę Feministkę pisałam oczywiście sama...
ale jednak trochę nie sama. Zawarte w tej książ-
ce teksty powstawały pod wpływem niezliczonych
rozmów z moimi przyjaciółkami i znajomymi –
matkami. Toczyłyśmy je przy piaskownicy albo
w szatni – czekając, aż skończą się zajęcia z pił-
ki czy pływania. Toczyłyśmy je na kinderbalach
i podczas odwiedzin domowych, które miały uspo-
łecznić nasze dzieci – ale uspołeczniały także nas.
Toczyłyśmy je także w mailach, bo czasem trudno
się było spotkać. Dziękuję zwłaszcza Ani (mamie
Zosi i Stefana), Justynie (mamie Jędrusia), Klaudy-
nie (mamie Róży), Mai (mamie Tymona i Hugo-
na), Iwonie (mamie Niny i Marcina), Olce (mamie
Aleksa), Ani (mamie Dominika i Filipa), Kasi (ma-
mie Mai i Julki), Magdzie (mamie Hanci i Antka),
Poli (mamie Bruna i Mirona), Monice (mamie
Ignasia i Zosi), a także matkom feministkom: Kin-
dze (mamie Stasia), Ani (mamie Bronki) i Sylwii
(mamie Bruna). Nie ma już Iwci (tragicznie zmar-
łej mamy Krzysia, Kubusia i Kajtka), ale zdążyłam
z nią przegadać setki godzin. O macierzyństwie
rozmawiałyśmy rzadko, bo to jeszcze nie był mój
czas. Często zastanawiałam się, pisząc, co Iwona by
na to powiedziała. Tymczasem dziękuję Wojtkowi
26 matka feministka

i Joannie; wasza rodzinność i rodzicielstwo wiele


mnie nauczyły. Dziękuję też Małgorzacie Durskiej,
mojej koleżance z Ośrodka Studiów Amerykań-
skich, która podsunęła mi wiele lektur i pomysłów,
a także mobilizowała do pracy. I jeszcze Kasi, ma-
mie Agnieszki, babci Stasia – czyli mojej mamie,
z którą odbyłam w życiu całkiem sporo ważnych
rozmów.
A teraz najważniejsze. Moim pierwszym czy-
telnikiem jest zawsze Bernard – mój ukochany
partner, mąż, przyjaciel – tata Stasia. Jesteś w tej
książce mocno obecny, mimo że nie pada w niej
Twoje imię. Dziękuję za wszystkie uwagi, za tono-
wanie egzaltacji i gniewu, a przede wszystkim za to,
że czujnie pilnowałeś, bym nie przekroczyła w tej
książce ważnych dla nas granic. Dziękuję, że ce-
nisz i chronisz naszą prywatność. Masz rację – nie
wszystko jest polityczne. Muszę jednak odnotować,
że to o Tobie myślałam, pisząc z sympatią o zaan-
gażowanych, mądrych i czułych ojcach. I jeszcze
o moim tacie, który nie tylko był i jest dobrym
ojcem, ale też nieodmiennie kibicuje swojej córce
jako mamie i jako feministce.
Staś nie umie jeszcze czytać, ale to przecież
jemu należy się główne podziękowanie. Jest Cię
w tej książce pełno, ale starałam się szanować Two-
ją prywatność, nie zdradzać żadnych osobistych
sekretów. Często też myślałam o Tobie – gdy do-
podziękowania 27

rośniesz – jako o przyszłym czytelniku tej książki.


Mam nadzieję, że Ci się spodoba ten zagmatwany
ślad naszych wspólnych przygód na placach zabaw,
wspólnych lektur i niezapomnianych rozmów.
Dzięki Tobie poszerzyłam znacznie swoją wiedzę
z zakresu gender: teraz wiem to i owo o biednym
Williamie, który płakał, bo chciał mieć lalkę, oraz
o męskiej tożsamości Boba Budowniczego. I o so-
bie samej też.
część i
Umatczynić Polskę
Plecami do matek

Wzrusza mnie manifowy Kids-Blok, z roku na rok


coraz bardziej oblężony przez kolejne roczniki fe-
ministycznych dzieciaków. Cieszy mnie, że przy
Kongresie Kobiet powstał (zresztą z mojej inicjaty-
wy) Klubik Malucha, który umożliwia udział w tej
imprezie mamom małych dzieci. A jednak... Czy to
nie zdumiewające, że ani Manifa, ani Partia Kobiet,
ani Kongres Kobiet nie postawiły dotąd polityki
rodzinnej państwa i praw rodziców w centrum
swojego zainteresowania? Dlaczego oprócz Funda-
cji MaMa (prężnej i często obecnej w mediach, ale
przecież niewielkiej) i Fundacji Rodzić po Ludzku
(ważnej, ale skupionej wyłącznie na kwestii poro-
dów) nie istnieje w Polsce żadna organizacja femi-
nistyczna działająca na rzecz matek?
Sądzę, że to nie jest przypadkowe przeoczenie,
ale wynik pewnego splotu kulturowych i politycz-
nych okoliczności. Polski ruch kobiecy rozwijał
się w kontekście przemian po roku 1989, a osią
jego tożsamości od początku był opór wobec po-
tęgi politycznej i kulturowej Kościoła katolickie-
go. I chyba tu jest sedno sprawy. Rzecz w tym, że
Kościół widzi w kobietach w y ł ą c z n i e matki,
32 część pierwsza: umatczynić polskę

a macierzyństwo uważa za szczególne „powołanie”,


„geniusz” kobiecy, jedyne dostępne kobiecie źródło
„godności”. Paradoksalnie, dotyczy to także kobiet
bezdzietnych, a nawet sióstr zakonnych. Kościelny
i narodowy dyskurs o macierzyństwie i kobieco-
ści nie jest tematem Matki Feministki – pisałam
o nim w moich poprzednich książkach. Polecam
wam jednak mały eksperyment: wrzucenie do wy-
szukiwarki słów „macierzyństwo” i „powołanie”.
Uzyskacie taką m.in. wykładnię kobiecej natury:

Każda dziewczyna, każda kobieta jest stworzona


i powołana do tego aby być matką, niezależnie od
tego, czy powołanie to będzie realizować w ro-
dzinie czy w życiu zakonnym. Tylko w ten spo-
sób może doświadczyć spełnienia i prawdziwego
szczęścia (...) Każda kobieta powołana jest do ma-
cierzyństwa i to powołanie towarzyszy jej przez
całe życie. Macierzyństwo jest źródłem jej szcze-
gólnej godności. W wymiarze duchowym jest ona
matką zawsze i dla każdego1.

Kobieta to matka, i basta. Jest matką nawet


wtedy, gdy matką nie jest. Zgodnie z tym prze-
konaniem Kościół stara się kształtować sumienia,

1. „Powołanie kobiety” (http://www.zakony.pl/index.


php?z=z&c=3&i=48).
plecami do matek 33

prawo i obyczaje w Polsce. Skoro macierzyństwo


jest dla kobiety stanem naturalnym i nieuchron-
nym, czymś w rodzaju fatum, to przecież nie może
ono podlegać racjonalnemu planowaniu. Stąd ra-
dykalny opór Kościoła przeciw legalnej aborcji, ale
także antykoncepcji, edukacji seksualnej i leczeniu
niepłodności. Tu nie ma miejsca dla ludzkich decy-
zji – tu ma działać wola nieba.
Trudno się dziwić, że działając w krajobrazie
politycznym zdominowanym przez wpływy lu-
dzi (a de facto mężczyzn) myślących w tych kate-
goriach, ruch kobiecy widział w macierzyństwie
przede wszystkim ideologię i przymus, przed któ-
rym kobiety należy bronić. Pragnienie macierzyń-
stwa i problemy związane w wychowaniem dzieci
znalazły się w dużej mierze poza obszarem naszych
zainteresowań. To były nasze sprawy prywatne,
nasze osobiste historie. Sprawą publiczną, i to pa-
lącą, była walka o prawa reprodukcyjne. Nikt nie
postanowił, że tak będzie. Tak się po prostu stało.
Sądzę, że w pewnym sensie było to nieuchronne –
tę perspektywę wymusiła na nas wprowadzo-
na w 1993 roku, pod czujnym okiem episkopatu,
ustawa antyaborcyjna. Zapisany wówczas w pol-
skim prawie przymus rodzenia niechcianych dzieci
jest czymś oburzającym, wielką krzywdą i wielką
przemocą patriarchalnego społeczeństwa wobec
kobiet. Zmiana tego prawa pozostawała w cen-
34 część pierwsza: umatczynić polskę

trum naszych wysiłków, nawet jeśli w ostatnich la-


tach przesłoniły ją nieco inne tematy (m.in. kwoty
w yborcze, o które walczył Kongres Kobiet).
A jednak...
A jednak feminizm musi mieć coś do powie-
dzenia o macierzyństwie. Musi – jeśli chce być ru-
chem masowym, a nie kulturową czy akademicką
niszą, w której czyta się niezrozumiałe dla ogółu
teksty, lub klubem „kobiet sukcesu”, które walczą
ze „szklanym sufitem”, twierdząc, że macierzyń-
stwo nijak nie wpływa na ich życie zawodowe.
Nie czarujmy się: wpływa, i to bardzo. I w grun-
cie rzeczy wszystko jedno, czy jest to macierzyń-
stwo z przypadku, czy z wyboru. Dziecko zmie-
nia wszystko – to sentymentalny banał, ale także
życiowa prawda. Macierzyństwo to dla ogromnej
większości kobiet gigantyczny wysiłek, wielka
praca, a przy tym doświadczenie fundamentalne,
zmieniające życiowe priorytety i perspektywy na
rzeczywistość.
Z perspektywy ruchu kobiecego kluczowe jest
to, że fakt zostania matką bardziej niż cokolwiek
innego w życiu kobiety powoduje, że staje się ona
ofiarą dyskryminacji. Kobiety zarabiają mniej niż
mężczyźni, to fakt dla feminizmu zasadniczy. Ale
też matki zarabiają znacząco mniej niż kobiety
plecami do matek 35

bezdzietne2. Powiecie, że to naturalne, bo skoro


matki zajmują się dziećmi, to pewnie mniej pracu-
ją? Prawda i nieprawda. Zgoda, że urlopy macie-
rzyńskie utrudniają życie pracodawcom, czyniąc
ze znikających co pewien czas kobiet „trudnych”
pracowników. To się zmieni dopiero wówczas, gdy
urlopy zaczną brać mężczyźni. Tymczasem jednak
z badań jasno wynika, że matki pracują wydajniej
i intensywniej niż kobiety bezdzietne, a niższe pła-
ce i bariery w awansie zawodowym są w znacznym
stopniu pochodną p r z e k o n a n i a pracodaw-
ców, że matka to gorszy pracownik.
I drugi wymiar całej sprawy – sposób w jaki
rozumiemy słowo „praca”. Jak to się dzieje, że tak
łatwo znika nam z oczu ta praca, jaką jest wycho-
wanie dzieci, sprzątanie, gotowanie czy pranie?
Dawno już oszacowano wartość nieodpłatnej
pracy kobiet na 30 proc. PKB. Jak zauważa Anna
Dryjańska: „Gdyby nagle jej zabrakło, państwo
zostałoby zmuszone do gruntownej i – co równie
istotne – szybkiej przebudowy polityki społecznej.
Gdyby kobiety zrzuciły nieodpłatną pracę ze swo-

2. W szeroko dyskutowanej audycji relacjonującej ba-


dania przeprowadzone w stanie Now y Meksyk ame-
rykańskie radio publiczne (NPR) podaje, że w Stanach
w 2012 roku różnica ta wyniosła 14%. http://www.npr.
org/2012/02/07/146522483/the-wage-gap-between-moms-
-other-working-women.
36 część pierwsza: umatczynić polskę

ich barków na barki mężczyzn lub państwa, wiele


postulatów środowisk kobiecych, powtarzanych
od dziesiątków lat w kolejnych raportach i manife-
stach, zostałoby spełnionych – i to natychmiast”3.
Skąd zatem ciche założenie, że kobietom nic się za
ten wysiłek od społeczeństwa nie należy? Czy nie
jest ono przypadkiem wynikiem patriarchalnej
optyki, z którą feminizm miał przecież walczyć?
Jak zorganizować społeczeństwo, by opiekuńcza
praca kobiet przestała być niewidzialnym zaple-
czem dla rynku? Nie ma prostych odpowiedzi na
te pytania, ale ruch kobiecy nie może zrezygno-
wać z ich stawiania. Są one dziś bardziej aktualne
niż kiedykolwiek przedtem, bo państwa od kilku
dekad systematycznie wycofują się ze sfery opie-
ki, a tymczasem społeczeństwa się starzeją. Pracy
opiekuńczej będzie więc z roku na rok coraz więcej,
a nie mniej.
Zajmując się serio tą kwestią, ruch kobiecy wy-
chodzi poza teren wąsko pojętej równości płci. Tu
chodzi politykę społeczną. O demografię. O przy-
szłość całych społeczeństw. Nancy Fraser, jedna

3. Anna Dryjańska Nieodpłatna praca kobiet. Różowa stre-


fa gospodarki, [w:] A. Dryjańska i J. Piotrowska, red., Nie-
odpłatna praca kobiet. Różowa strefa gospodarki. Raport,
Henrich Boell /Feminoteka 2012, s. 5. (Plik dostępny: http://
www.pl.boell.org/downloads/raport2012-Rozowa_stre-
fa_gospodarki_FINAL.pdf).
plecami do matek 37

z najciekawszych postaci współczesnej filozofii


politycznej i teorii feministycznej, dowodzi, że li-
beralne państwa popełniają wielki błąd, ignorując
wagę tej problematyki. Spytana, czy dostrzega ideę,
wizję polityczną lub hasło, które mogłoby zjedno-
czyć ruch feministyczny i inne ruchy emancypa-
cyjne, odpowiada tak:

Takim problemem węzłowym polityki emancypa-


cyjnej, który łączy te wszystkie wymiary, a którym
ruch feministyczny jest żywo zainteresowany, jest
niepłatna praca związana z opieką albo szerzej,
z reprodukcją społeczną. Z jednej strony mamy
rynki finansowe i polityków powtarzających nam,
że w czasie kryzysu zwyczajnie nie stać nas na
utrzymanie całego systemu świadczeń socjalnych
i usług opiekuńczych, z drugiej strony kobiety są
zewsząd zachęcane do wchodzenia na rynek pra-
cy. Zestawienie tych dwóch tendencji grozi kryzy-
sem reprodukcji społecznej właśnie – nie chodzi
przecież tylko o gospodarstwa domowe, ale o całą
pracę podtrzymywania więzi sąsiedzkich, wspól-
noty lokalnej. A to wszystko stanowi lwią część
porządku społecznego jako całości4.

4. N. Fraser, Powrót do radykalizmu, rozmawiał Michał


Sutowski. Wywiad dostępny w sieci: http://www.krytyka-
polityczna.pl/artykuly/stany-zjednoczone/20130930/fraser-
-powrot-do-radykalizmu.
38 część pierwsza: umatczynić polskę

Z polskiej perspektywy może się to wydać


zaskakujące, ale macierzyństwo stanowi obecnie
wielki temat ruchów kobiecych na całym świecie.
Część badaczek i komentatorek widzi w materna-
listycznym zwrocie nie tyle powrót do lewicowych
korzeni feminizmu, ile raczej echo neokonserwa-
tywnej ideologii z jej idealizacją rodziny i wzor-
cami intensywnego rodzicielstwa, które wikłają
kobiety w nieustanne poczucie winy. Z drugiej
strony trudno nie dostrzec pokrewieństwa między
nowym maternalizmem a innymi ruchami spo-
łecznymi – takimi jak alterglobalizm, nowe ruchy
miejskie czy ruchy ekologiczne – które wyrosły na
fali rozczarowana neoliberalizmem.
Nie będę tu roztrząsać ani rozstrzygać tego
sporu – powiem tylko, że moja sympatia leży po
stronie ruchów macierzyńskich. Jestem im gotowa
wybaczyć pewien naddatek tradycyjnego „kobieci-
zmu” (te wszystkie praktyczne porady dotyczące
kuchni i wychowania), a nawet, od czasu do czasu,
esencjalizm (w manifestach i deklaracjach progra-
mowych, a zwłaszcza na blogach macierzyńskich
pobrzmiewa czasem wiara, że kobiety są jakoś
fundamentalnie odmienne od mężczyzn, bardziej
cierpliwe, empatyczne, pokojowe, komunikatyw-
ne...). Przełykam to lub pomijam, uznając za nie-
unikniony folklor, bo z fascynacją i szacunkiem
obserwuję skuteczność dyskursu macierzyńskiego
plecami do matek 39

w mobilizowaniu kobiet na rzecz sprawiedliwości


i równości. Budują trwałe koalicje z innymi rucha-
mi społecznymi, zdobywają fundusze, wpływają na
świadomość społeczną i politykę, a przede wszyst-
kim każą nam na nowo przemyśleć podstawowe
wartości, na których opiera się funkcjonowanie
współczesnych społeczeństw. Bo te społeczeństwa
wyglądają dość groteskowo, jeśli spojrzeć na nie
z perspektywy kogoś, kto właśnie karmi niemowlę
albo usypia dwulatka.
Za przykład „macierzyńskiego zwrotu” w ru-
chu kobiecym niech posłuży fakt, że największą
i najskuteczniejszą inicjatywą działającą dziś
w USA na rzecz równości płci – a kto wie, czy nie
największą organizacją na rzecz zmiany społecz-
nej – jest licząca ponad milion członkiń i członków
organizacja Moms Rising5. Jej siła to coś więcej niż
wspólnota doświadczeń i poglądów związanych
z macierzyństwem. Wystarczy spędzić pół godzi-
ny na ich stronie internetowej, by przekonać się,
że „Moms” to potężna machina lobbingowa, któ-
rej cele są dużo szersze niż „problemy matek” czy
„równość kobiet i mężczyzn”. Zgodnie ze scenariu-
szem przewidzianym przez Fraser kwestia opie-
ki nad dziećmi niczym magnes przyciąga inne
wielkie tematy związane ze sprawiedliwością spo-

5. Strona internetowa organizacji: www.momsrising.org.


40 część pierwsza: umatczynić polskę

łeczną i jakością życia. „Moms” działają na rzecz


wprowadzenia płatnych urlopów rodzicielskich
i płatnych dni na opiekę nad chorymi członkami
rodziny, współfinansowania przez państwo opie-
ki nad dziećmi, elastycznego czasu pracy, emery-
tur dla kobiet, ochrony środowiska, powszechnie
dostępnej służby zdrowia (w tym usług takich jak
antykoncepcja i aborcja), ograniczenia dostępu do
broni palnej. Lista jest długa i są na niej niezliczone
kwestie ważne z perspektywy rodziców, a zanie-
dbane w Stanach, gdzie – mimo kryzysu ekono-
micznego, który mocno nadwyrężył neoliberalną
ideologię – wciąż dominuje indywidualizm i wiara
w ozdrowieńczą siłę rynku. „Macierzyństwo”, tak
jak je rozumieją nowoczesne ruchy macierzyńskie,
nie oznacza wiary w jakąś przyrodzoną kobietom
odmienność. Oznacza światopogląd, w którym
opieka sprawowana nad innymi ma realną wartość
i pozostaje w centrum uwagi podczas kształtowa-
nia prawa i polityki społecznej.
Dlaczego w Polsce nie powstało nic podobne-
go? Dlaczego nikt, albo prawie nikt, nie próbuje
u nas mówić o rodzinie językiem nowoczesnej le-
wicy? Po pierwsze, powtórzę to raz jeszcze, mamy
do czynienia z długotrwałą alergiczną reakcją na
pełen celebry i słodyczy ton, z jakim słowo „matka”
wypowiada się w konserwatywnym dyskursie kato-
lickim i narodowym. Prawicowe gadanie o „świę-
42 część pierwsza: umatczynić polskę

tości rodziny” i „szczególnej roli matki” bywa


nieznośne, to prawda. Jednak efekt tej liberalno-
-lewicowej alergii jest dla nas fatalny – konserwaty-
ści przejęli w Polsce język wartości wspólnotowych,
bez większych przeszkód odbierając nam słowa
takie jak „rodzina”, „rodzice”, „macierzyństwo”
czy właśnie „wspólnota”. Stali się w tej dziedzinie
monopolistami, zostawiając lewicy chłodny język
praw człowieka. A może nawet było odwrotnie?
Może to liberalna lewica o d d a ł a wspólnotową
sferę konserwatystom, okopując się na pozycjach
indywidualistycznych? Jeśli tak, to feministyczne
omijanie tematu macierzyństwa jest częścią więk-
szego procesu jakim jest zanik lewicowego myśle-
nia w Polsce po 1989 roku. Bo przecież myślenie
lewicowe nie może być oparte na kategorii auto-
nomii jednostki. Tak czy owak „rodzina” i „matka”
kojarzą się już niemal automatycznie z „tradycją”
i „narodem”. Zupełnie tak, jakby wyborcy partii le-
wicowych nie żyli w rodzinach i nie miewali dzieci,
nie starzeli się i nie chorowali.
Potęga Kościoła jest w tej układance kluczo-
wym elementem, ale jest i drugi, równie istotny –
presja rynku. A może raczej bezkrytyczny za-
chwyt elit transformacyjnych nad wolnorynkową
ideologią. Polski ruch kobiecy jest w dużej wierze
dzieckiem lat 90. – polskiej transformacji, moder-
nizacji, a zatem także polskiej fascynacji indywi-
plecami do matek 43

dualizmem i neoliberalizmem. Nic dziwnego, że


lepiej nam idzie argumentowanie kwestii związa-
nych z wolnością i awansem zawodowym kobiet,
także w sferze publicznej, niż postulatów związa-
nych z opieką. Nic dziwnego, że łatwiej przecho-
dzi nam walka o prawo do aborcji niż o prawo do
świadczeń – takich jak płatne urlopy opiekuńcze,
fundusz alimentacyjny, ubezpieczenia, emerytury –
które z matek uczyniłyby pełnoprawne obywatelki.
Macierzyństwo jako temat polityczny wymyka
się indywidualistycznym schematom myślowym.
Nie da się tej kwestii, ot tak, dodać do feminizmu
liberalnego, czyli do tej jego wersji, która zakłada
odrębność każdej jednostki i chce tej odrębności
bronić przed patriarchalną wspólnotą. Macie-
rzyństwo jest przecież najgłębszą formą ludzkiej
wspólnoty i zależności. Tu chodzi o więź. Jak za-
tem urządzić świat, by relacja matki z dzieckiem
nie odbywała się, metaforycznie rzecz ujmując, we-
dług prawa ojców? Co zrobić, by macierzyństwo
nie wykluczało kobiety z uczestnictwa w życiu
wspólnoty? To wielki temat współczesnego femini-
zmu. Podjęcie go wymaga jednak głębokiej zmia-
ny w sposobie myślenia – zmiany, która w Polsce
odbywa się niesłychanie opornie. Moim zdaniem
zbyt opornie.
Gdy chodzi o kwestie związane z opieką, stra-
tegia głównego nurtu ruchu kobiecego w Polsce –
44 część pierwsza: umatczynić polskę

myślę tu, rzecz jasna, o Kongresie Kobiet – polega


na przemilczaniu i omijaniu, marginalizowaniu
i odsuwaniu tego tematu na wieczne potem. To
nie jest atak – to raczej uznanie własnej porażki.
Należę przecież do wąskiego grona osób, które tę
tematykę próbowały do Kongresu wprowadzać,
wraz z krytycyzmem wobec wolnego rynku, który
nieuchronnie jej towarzyszy. Zawarte w tym to-
mie teksty moich wystąpień z czterech kolejnych
Kongresów Kobiet (2010, 2011, 2012, 2013) to do-
wód, że próbowałam. Nie byłam jedyna: rok w rok
współtworzyłam przecież panele o rodzicielstwie,
w których uczestniczyły kobiety o poglądach jesz-
cze bardziej wyrazistych niż moje (m.in.: Aleksan-
dra Sołtysiak, Sylwia Chutnik, Elżbieta Korolczuk,
Sylwia Urbańska).
Cóż, nie udało nam się. Nasze postulaty nigdy
nie stały się priorytetami Kongresu, nasz sposób
myślenia nigdy nie przebił się ani do sali plenarnej,
ani do umysłów liderek. Tu zawsze priorytetem
było zwiększenie udziału kobiet w życiu publicz-
nym i politycznym. Dominował wzorzec „kobiety
sukcesu”, która z determinacją pnie się po stop-
niach kariery, starając się, by życie rodzinne stano-
wiło dla tej kariery raczej zaplecze niż przeszkodę.
Jest świadoma dyskryminacji, gotowa do działania
na rzecz innych kobiet, a przy tym głęboko przeko-
nana, że neoliberalny świat to nie tylko ten jedyny
plecami do matek 45

możliwy, ale najlepszy z możliwych. Trzeba tylko


skutecznie się w nim odnaleźć. Gdy kończę pisać
ten tekst, trwa kampania Kongresu Kobiet o na-
zwie „Superwoman na rynku pracy”. Towarzyszy
jej hasło „Matka to nie zawód” – w mniemaniu
inicjodawczyń zapewne prowokacyjne, w moim –
niemądre i paternalistyczne, wręcz obraźliwe dla
kobiet, które poświęciły życie rodzinom lub choć-
by zrobiły sobie dłuższą przerwę na wychowanie
dzieci. Rodzicielska polityka Kongresu – o ile coś
takiego w ogóle istnieje – sprowadza się do porad-
nictwa dla kobiet, jak być „superwoman”, która
po porodzie jak najszybciej wróci do pracy, by nie
narazić pracodawcy na straty, a potem skutecznie
„połączy role”. Do tego dochodzi garść postulatów
związanych z opieką nad dziećmi, czyli domaganie
się od rządu – nieskuteczne – żłobków i urlopów
ojcowskich.
Tymczasem ruch kobiecy musi odzwierciedlać
realne pragnienia, potrzeby i bolączki matek. Te-
matów są dziesiątki. Jednak chodzi także o to, by
stawiać państwu i społeczeństwu wyzwania natu-
ry ogólnej – pytania, które wymusza perspekty-
wa macierzyńska, stawiająca opiekę, a nie rynek
w centrum uwagi. Nie chodzi bynajmniej o dy-
wagacje na temat kobiecej natury – te zostawmy
teologom. Chodzi o kompleksową wizję polityki
społecznej. O autentyczny namysł nad relacją jed-
46 część pierwsza: umatczynić polskę

nostka–wspólnota, o refleksję nad tym szczegól-


nym ludzkim doświadczeniem, jakim jest opieka
nad małym dzieckiem, czyli kimś, kto opieki po-
trzebuje nieustannie.
Czy mam wymienić pytania, które należałoby
w ramach takiego podejścia zadać? Proszę bardzo,
oto one: Czy społeczeństwo ma jakieś szczególne
zobowiązania wobec rodziców małych dzieci? Czy
należy przyjąć, że opieka to praca o wymiernej
wartości – praca na rzecz całej wspólnoty? Albo
konkretniej: Czy rodzicom należą się od bezdziet-
nych podatników pieniądze? Czy państwo powin-
no zmuszać pracodawców, by przyjmowali matki
z powrotem do pracy, gdy wracają z urlopów ma-
cierzyńskich? Czy chcemy, by matki małych dzieci
były ubezpieczone, nawet jeśli nigdy nie pracowa-
ły zawodowo? Czy godzimy się, by wyrzucano je
na bruk, gdy przestają płacić czynsz? Albo na od-
bieranie im dzieci, skoro czynszu nie płacą? Czy
chcemy, płacąc podatki, składać się na szczególne
ulgi i świadczenia dla rodzin wielodzietnych? Dla
rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawne?
Ktokolwiek zapragnie w Polsce rozpocząć po-
ważną debatę na te tematy, musi liczyć się z agre-
sją, pogardą i szyderstwem. Jeśli wierzyć forom
internetowym, większość Polaków ma na każde
z powyższych pytań gotową i zwięzłą odpowiedź,
a brzmi ona: „NIE”. Dłuższa wersja jest mniej wię-
plecami do matek 47

cej taka: „Nie za moje podatki. Nikt tu nikomu nic


nie jest winien. Dzieci ma się wyłącznie na własny
rachunek. Dość tych roszczeń”. Zgodnie z tą logi-
ką państwo powinno wkraczać do akcji tylko po
to, by odbierać dzieci tym rodzicom, którzy sobie
nie radzą. „Trzeba było nie rozkładać nóg” – oto
co mieli do powiedzenia internauci, którzy swego
czasu komentowali na forach protesty „alimen-
ciar”, czyli kobiet, które po likwidacji funduszu
alimentacyjnego zostały z dziećmi bez środków
do życia i masowo wyszły na ulice. Podobne reak-
cje towarzyszyły głodowym protestom zdespero-
wanych kobiet z wałbrzyskiej dzielnicy Biały Ka-
mień, które w 2008 roku próbowały przeciwstawić
się brutalnym eksmisjom. Były wśród nich matki
małych dzieci i kobiety w ciąży. Tymczasem na
forach internetowych chwalono decyzję władz, by
odciąć głodującym wodę, prąd i gaz. Sugerowano,
że najlepszym rozwiązaniem problemu biedy ma-
tek byłaby ich przymusowa sterylizacja. W mnie-
maniu komentatorów społeczeństwo nie ma żad-
nych zobowiązań wobec pozbawionych środków
do życia samotnych matek i ich dzieci. Co ciekawe,
uciekający przed odpowiedzialnością ojcowie nie
zajmowali wcale uwagi forumowiczów6.

6. Relacje z tych dramatycznych zdarzeń, a także anali-


zy społecznych reakcji na nie można znaleźć na stronie
48 część pierwsza: umatczynić polskę

Podobny typ wrażliwości moralnej jest wpi-


sany w wybitny skądinąd film Leszka Dawida Ki
(2011) – opowieść o młodej samotnej matce, która
„narzuca” się znajomym, próbując im choćby na
kilka godzin podrzucić synka. Ojciec dziecka jest
w filmie postacią widmową, a Ki (w tej roli znako-
mita Roma Gąsiorowska) ewidentnie nie daje sobie
rady. Narracja jest tak poprowadzona, by jej bez-
radność budziła w nas raczej rozbawienie i irytację
niż empatię. A już pomysł, że potrzebna byłaby tu
głęboka społeczna zmiana, wykracza daleko poza
horyzont myślowy twórców filmu. Oto fragment
towarzyszącego mu tekstu promocyjnego: „Ki
(Kinga) jest jak tornado. Nim zdążysz zamienić
z nią słowo, zamieszka u ciebie ze swoim 2-letnim
synkiem, rozleje wino, a do drzwi zapuka wiet-
namski student, prosząc, żebyś pomógł mu wnieść
jej pralkę. Zanim się obejrzysz, poprosi o kilka
stów pożyczki i odebranie dziecka z przedszkola.
Wykorzysta każdego, kto stanie jej na drodze. Czy

Think Tanku Feministycznego (teksty Gośki Maciejewskiej


i Magdy Malinowskiej, Ewy Charkiewicz, Katarzyny Gaw-
licz i Marcina Starnawskiego). Szczególnie poruszający jest
tekst Ewy Charkiewicz Matki do sterylizacji. Neoliberalny
rasizm w Polsce, Nowa Krytyka 2008 (http://www.nowa-
krytyka.pl/spip.php?article423). Strajk Matek – wstrząsający
wideodokument Think Tanku i SzumTV (2010) jest dostęp-
ny na YouTube.
plecami do matek 49

zdoła ją zatrzymać facet z zasadami?”7. Zaprojek-


towany przez twórców odbiorca filmu ma się zatem
zidentyfikować ze znajomymi bohaterki, którzy co
prawda ją lubią, ale nie mają poczucia, by byli jej
cokolwiek winni. Przeciwnie, gdyby Ki przerobić
w grę komputerową, zadaniem gracza byłoby wy-
miganie się od udzielenia jej pomocy.
Obawiam się, że polski feminizm głównego
nurtu nie potrafiłby twórcom i fanom Ki wyjaśnić,
że w ich stosunku do zrozpaczonej samotnej mat-
ki – mieszaninie obojętności, irytacji i rozbawienia
– jest coś etycznie odrażającego. Ki jest przecież ta-
aaaaka zabawna. Film o jej zmaganiach z losem to
nic innego jak komedia obyczajowa o nieogarniętej
neurotyczce, która zaliczyła „wpadkę” i teraz ma
„kłopoty”. Taka właśnie jest polska optyka: widzi-
my jednostkę, nie widzimy systemu. A już na pew-
no nie widzimy s i e b i e jako jego współtwór-
ców. Polskie kino potrafi czasem wzniośle mówić
o sprawach Narodu, ale nie ma nic do powiedzenia
o problemach społecznych. Dlaczego tak się dzieje?
To już temat na inną książkę.
Na potrzeby obecnej zatrzymajmy się przy ta-
kim oto wniosku: poważna rozmowa o macierzyń-
stwie – i szerzej, o sferze opiekuńczej – nieuchron-
nie łączy się z krytyką neoliberalizmu i głębszą,

7. http://www.filmweb.pl/film/Ki-2011-537562.
50 część pierwsza: umatczynić polskę

krytyczną refleksją nad polskim modelem trans-


formacji. Takiej refleksji ciągle w Polsce brakuje.
Mainstreamowy dyskurs emancypacyjny nie po-
trafi się na nią zdobyć, bo jest on dzieckiem trans-
formacji, modernizacji i kultu indywidualizmu
rynkowego. Udaje się na tych ideach ciągnąć rów-
nościowy wóz dopóty, dopóki chodzi o WOLNOŚĆ
– o uwolnienie kobiecej energii, o kwoty na listach
wyborczych, o dowartościowanie kobiecych aspi-
racji, o prawa reprodukcyjne, o walkę z przemo-
cą. We wszystkich tych sprawach przedmiotem
zmagań z systemem są prawa kobiet jako jedno-
stek – chodzi o to, by dać kobietom wytchnienie
od patriarchalnej polskiej wspólnotowości, która
domaga się od nas poświęceń. Sprawy się kom-
plikują, gdy chodzi o RÓWNOŚĆ, czyli de facto
o roszczenia kobiet wobec państwa, o redystrybu-
cję środków finansowych, o równościową redefini-
cję wspólnotowości. Nie da się tego dylematu spro-
wadzić do sporu między feminizmem równości
i feminizmem różnicy. Tu nie chodzi o kobiecą na-
turę, ale o nasz – feministek – stosunek do rynku,
o naszą ocenę transformacji. Ten spór w polskim
ruchu kobiecym od kilku lat toczy się na dobre,
a kwestia opieki jest przestrzenią, w której te róż-
nice widać najdobitniej.
Od kilku lat ze smutkiem i rosnącą bezradno-
ścią przyglądam się, jak główny nurt dyskursu rów-
plecami do matek 51

nościowego rozmija się z potrzebami i pragnienia-


mi matek. Równolegle z przerażeniem obserwuję
skuteczność, z jaką gniew rodziców zagospodaro-
wują skrajni konserwatyści. Podczas gdy feminizm
okopał się na pozycjach indywidualistycznych, oni
przejęli wszelkie wartości związane ze wspólnotą,
a więc także z opieką i macierzyństwem. To nie
jest przypadek ani efekt jakiejś szczególnie wyra-
finowanej strategii, że małżeństwo Elbanowskich
zebrało w 2013 roku prawie milion podpisów pod
dziwacznym wnioskiem o referendum, które gro-
ziło rozmontowaniem polskiego systemu szkol-
nictwa. Ich sukces przypisuje się nostalgii za mi-
nionym systemem i nieufności rodziców wobec
państwa. Moim zdaniem chodziło tu o coś znacz-
nie głębszego: o gniew i frustrację opuszczonych
przez polskie państwo rodziców.
Karolina i Tomasz Elbanowscy zapewne przej-
dą do historii głównie dzięki populistycznemu ha-
słu „ratujmy maluchy”. Warto jednak pamiętać,
co było wcześniej. Otóż, w odróżnieniu od ruchu
kobiecego, domagali się oni dłuższych urlopów
macierzyńskich, a także płatnych urlopów wycho-
wawczych. Zanim rozpętali wojnę o sześciolatki,
doprowadzając elity polityczne do paniki, otwar-
cie krytykowali ustawę żłobkową za to, że jest – jak
z dumą stwierdził jeden z polityków – „bezkosz-
towa”. A także za to, że proponowane w niej stan-
52 część pierwsza: umatczynić polskę

dardy opieki nie zapewniają bezpieczeństwa i roz-


woju malutkim dzieciom. Feministyczna krytyka
ustawy żłobkowej – czuła na realne potrzeby matek
małych dzieci, a nie tylko na potrzeby rynku pra-
cy – dotąd nie powstała. Ruch kobiecy skupiał się
po prostu na tym, by powstały jakieś żłobki. Tym-
czasem Elbanowscy z ogniem mówili o realnych
potrzebach małych dzieci i o więzi dziecka z mat-
ką. Grali na uczuciach, które neoliberalizm igno-
ruje, a które są przecież kluczowe w doświadcze-
niu rodzicielstwa. Bronili rodziców nie tylko przed
skąpstwem państwa, ale przed brakiem wyobraźni
ustawodawcy.
Nie jestem ich fanką. Głęboko nie zgadzam
się z ich wizją państwa i rodziny. Uważam, że ich
pomysły szkodzą Polsce, polskim rodzicom i ich
dzieciom. Dla Elbanowskich aktywny rodzic małe-
go dziecka to t y l k o matka, a równość to wroga
rodzinie ideologia. W gruncie rzeczy wszystkie ich
kampanie sprowadzają się do żądania, by dzieci –
te małe i te trochę większe – jak najdłużej zosta-
wić w domu, z dala od zagrożeń jakie niesie so-
cjalizacja. Pomysł Elbanowskich, by zrezygnować
z gimnazjów, jest absurdalny, a ich opór wobec re-
formy programu szkolnego nauczania historii i wy-
powiedzi o „ideologii gender” świadczą o skrajnym
konserwatyzmie. Bądźmy jednak uczciwi: w kwe-
stii potrzeb niemowląt, jakości żłobków i warun-
plecami do matek 53

ków pracy opiekunów dziennych, a także w kwestii


nieprzygotowania znaczącej liczby szkół na przy-
jęcie sześciolatków Elbanowscy mieli po prostu ra-
cję. Jednak to nie racja lub jej brak w konkretnych
sprawach ma tu zasadnicze znaczenie. Kluczowe
jest to, że trafnie zdiagnozowali pogardę, z jaką
polskie państwo traktuje rodziców. To wielka po-
rażka polskiego ruchu kobiecego, że nie powstała
równościowa, lewicowa wersja rodzicielskich ru-
chów protestu, że gniew matek zagospodarowali
ultrakonserwatyści.
Gniew. Znam to uczucie. Wzmaga się ono we
mnie za każdym razem, gdy korzystam z dziec-
kiem z prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego
(w rejonowej przychodni byliśmy dwukrotnie i wy-
starczy) lub przeznaczam ponad połowę mojej pen-
sji, płacąc za prywatne przedszkole (w państwo-
wym nie było dla nas miejsca). Czuję gniew, gdy
pokonuję z dzieckiem niezliczone schody w moim
mieście lub próbuję z nim załatwić jakąś sprawę
w urzędzie. To nie jest kraj dla małych ludzi, myślę
sobie kilka razy w miesiącu. I czuję bezsilną wście-
kłość. Otóż konserwatyści ten rodzicielski gniew
zagospodarowali, podczas gdy my – ruch kobiecy –
omijałyśmy go wielkim łukiem, proponując kobie-
tom, by zostały „superwomen”.
Matka Polka już tu nie mieszka

Jak już wspomniałam, nie jestem na feministycz-


no-macierzyńskim terytorium pierwszą turystką
z polskim paszportem. Gdy zaczynałam nieśmia-
ło się po nim rozglądać, okazało się, że spóźniłam
się o ładnych parę lat. Staś miał dwa latka, a ja po
kilku miesiącach szarpaniny (dziecko, praca na
uczelni, dziecko, chałtury, kryzys w związku, pra-
ca, dziecko...) zdecydowałam się na roczny urlop
wychowawczy. Wywołało to powszechne zdumie-
nie, bo mam opinię pracoholiczki, osoby ambitnej,
wszechstronnie ogarniętej i świetnie zorganizo-
wanej. Ja jednak wiedziałam swoje – miałam dość
miotania się między rolami, chciałam mieć czas
dla dziecka. Chciałam też zwyczajnie odpocząć.
I szczerze mówiąc, nic mnie nie obchodziło, jak to
się ma do mojego feminizmu.
Urlop wychowawczy to urlop bezpłatny, dlate-
go chcąc sobie zrobić przerwę w pracy, musiałam
się czym prędzej za jakąś pracą rozejrzeć. Zaczęły
się felietony do „Dziecka”, a chwilę później trafiła
w moje ręce książka, która zupełnie zmieniła moje
myślenie o pracy i macierzyństwie: antologia Poże-
gnanie z Matką Polką? pod redakcją Renaty Hry-
matka polka już tu nie mieszka 55

ciuk i Elżbiety Korolczuk. Dostałam ją do czytania


w formie maszynopisu – było tego ponad pięćset
stron – z prośbą o recenzję wydawniczą, za którą
obiecano przyzwoite honorarium. Książka ta sta-
nowi efekt pracy grupy polskich naukowczyń femi-
nistek, w większości młodszych ode mnie o jakąś
dekadę. Jej zadziorny tytuł uzupełniono o uczenie
brzmiący podtytuł: Dyskursy, praktyki i reprezen-
tacje macierzyństwa we współczesnej Polsce.
Pożegnanie jest zbiorem bardzo różnorodnych
tekstów, ale stawia też pewną spójną, świetnie udo-
kumentowaną, a przy tym prowokacyjną tezę: mit
Matki Polki wyczerpał się i pora się z nim ostatecz-
nie pożegnać.
A teraz uwaga: to nie jest postulat polityczny,
ale metodologiczny. Chodzi z grubsza o to, by so-
cjologiczny czy antropologiczny opis społecznej
i kulturowej rzeczywistości, jaką jest macierzyń-
stwo, był mocniej niż dotychczas osadzony w wy-
nikach badań empirycznych. Czyli prowadzonych
tu i teraz, wśród kobiet, a nie wśród książek i w od-
niesieniu do narodowej mitologii. Pożegnanie to
propozycja – ba, wręcz żądanie – nowego otwarcia
w polskich badaniach nad gender: odczepmy się
wreszcie od Matki Polki, ta pani już tu nie mieszka.
To także wyzwanie rzucone nieco starszemu po-
koleniu badaczek (w tym także, jak sądzę, piszącej
te słowa); w rozmowie prywatnej usłyszałam pół-
56 część pierwsza: umatczynić polskę

żartem, że jest to rodzaj intelektualnego matkobój-


stwa. Otóż żyję i mam się nieźle, ale ta książka zro-
biła na mnie – jak chyba żadna inna lektura z tego
okresu – ogromne wrażenie, może oprócz książki
Adrienne Rich, którą czytałam dwukrotnie w po-
czuciu nieustannego olśnienia. Pożegnanie z Matką
Polką radykalnie wpłynęło na moje myślenie o ma-
cierzyństwie, państwie i feminizmie.
Redaktorki tomu (w większości socjolożki
i antropolożki) uważają, że postromantyczny mit
Matki Polki na naszych oczach stracił swój uprzy-
wilejowany status jako hegemoniczny wzorzec kul-
turowy i punkt odniesienia dla kobiecych narracji
tożsamościowych. Uwznioślone cierpienie, uświę-
cone poświęcanie się dla innych – od dobrych kil-
kunastu lat niemal nikt już nie myśli w tych kate-
goriach o własnym życiu. A skoro tak, to Matka
Polka straciła użyteczność jako kategoria badaw-
cza i temat feministycznych analiz współczesno-
ści. Stąd wyzwanie redaktorek tomu: przestańmy
pochylać się nad mitem, czas zająć się macierzyń-
stwem jako dyskursem i praktyką. Czas przyjrzeć
się wielości doświadczeń. Są w Polsce matki sa-
modzielnie wychowujące dzieci i matki lesbijki, są
matki imigrantki, matki Żydówki i matki Romki,
matki feministki i matki alimenciary, są rodziny
wielodzietne i patchworkowe. Matka Polka ma tak-
że i tę istotną wadę, że tę wielość przesłania.
58 część pierwsza: umatczynić polskę

Hryciuk i Korolczuk sugerują we wstępie, że


moje (ciut od nich starsze) pokolenie badaczek zbyt
długo trzymało się pojęcia „Matka Polka”, a działo
się tak dlatego, że dominowały wśród nas kulturo-
znawczynie, które fascynowała sfera reprezentacji
kulturowych. Innymi słowy, zamiast badać kobiety,
badałyśmy ich miejsce w zbiorowej wyobraźni, na-
rodowej mitologii, kulturze popularnej. Mocne to
zarzuty, zwłaszcza gdy wychodzą spod pióra byłej
studentki. W pierwszej chwili poczułam się do-
tknięta – każda robi swoje, pomyślałam, a ja akurat
robię w mitach, narracjach, obrazach. Po namyśle
musiałam jednak przyznać, że coś w tym jest, i że
to kwestia pokoleniowa. My poznawałyśmy femi-
nizm jako nurt teorii kultury, po czym analizo-
wałyśmy z jego pomocą film i literaturę, zamiast
zająć się tym, co dzieje się wokół nas. Paradoksal-
nie, nasze zainteresowania utrwalały wykluczenia
społeczne, zamiast analizować ich mechanizmy.
Uparte badanie mitu, sfery kulturowej, pozwalało
unikać namysłu nad sferą ekonomiczną. Mit Matki
Polki – opowieść o wszechmocnym stereotypie –
unosił się niczym fatum nad polskim feminizmem.
Tymczasem realne polskie matki trapiły problemy
realne i bardzo przyziemne.
Co takiego zobaczymy, gdy uwolnimy się od
fascynacji mitem? Głębokie pęknięcie. Towarzyszy
ono zarówno praktykom, jak i dyskursom macie-
matka polka już tu nie mieszka 59

rzyństwa we współczesnej Polsce, czyli temu, co


matki robią, myślą i czują jako matki, i temu, co
o tym się mówi i pisze w mediach, kulturze popu-
larnej, poradnikach itp. To pęknięcie, jak dowodzą
redaktorki Pożegnania, jest pochodną równoleg-
łego funkcjonowania dwóch niedających się po-
godzić systemów wartości i wynikających z nich
wyobrażeń o roli matki. Pierwszy to ten tradycyj-
ny, osadzony w postromantycznej wizji narodu
i wzmacniany przez doktrynę katolicką. Kobiecość
jest tu równoznaczna z macierzyństwem, zaś dla
pojęcia „matka” kluczowe jest poświęcenie, rezy-
gnacja z własnych aspiracji i wspólnotowość. Drugi
system to ten neoliberalny, zupełnie ze wspólno-
towości wypłukany. W kobiecie widzi się tu auto-
nomiczny podmiot, a macierzyństwo traktuje jak
efekt świadomej decyzji, kwestię wyboru. Dziecko
zaś przedstawia się jako wymagający czasu, pienię-
dzy i profesjonalnej wiedzy „projekt” oraz „inwe-
stycję”, którą kobieta powinna sprawnie zarządzać,
nie oglądając się na innych i nie licząc na wsparcie.
W wersji mizoginicznej ta optyka daje nam pogar-
dę wobec kobiet, które okazały się niewystarczają-
co autonomiczne: wycofały się z życia zawodowego
albo nie radzą sobie z „łączeniem ról” i domagają
wsparcia od państwa. A także wobec rodzin wie-
lodzietnych, z góry uważanych za „patologiczne”.
W wersji hurra-równościowej, czyli postfemini-
60 część pierwsza: umatczynić polskę

stycznej, model neoliberalny wytwarza wzorce


osobowe w rodzaju „superwoman na rynku pracy”.
Wróćmy jednak do natury samego pęknię-
cia. Otóż istnieje oczywista sprzeczność między
tradycyjnym wzorcem matki jako zanurzonej we
wspólnocie opiekunki a neoliberalną ideologią
macierzyńskiej efektywności, autonomii i jed-
nostkowej odpowiedzialności. W pierwszym mo-
delu wolność kobiety jest mocno ograniczona (bo
tradycja, bo rodzina, bo matka to jednak matka...),
ale może ona liczyć na wsparcie zbiorowości, której
jest członkinią (bo tradycja, bo rodzina, bo mat-
ka to jednak matka...). W drugim modelu wolność
wyboru jest kobiecie dana jako jednostce rywalizu-
jącej z innymi jednostkami na rynku. Ale jest tak-
że z a d a n a: okazuje się trudnym do uniesienia
obowiązkiem zwłaszcza wtedy, gdy kobieta staje się
matką (tym, którzy nadal nie wiedzą, o co chodzi,
polecam film Ki Leszka Dawida, o którym pisałam
we wstępie). Tymczasem wspólnota nie jest już ko-
biecie winna nic; można się nawet zastanawiać, czy
w zatomizowanym neoliberalnym społeczeństwie
jakakolwiek wspólnota jeszcze istnieje. Ciekawe, że
słynną, najzupełniej jednoznaczną, a przy tym bez-
troską odpowiedź na to pytanie wygłosiła właśnie
kobieta, Margaret Thatcher: „Społeczeństwo nie
istnieje – są tylko pojedynczy mężczyźni, kobiety
i rodziny”.
matka polka już tu nie mieszka 61

Do niedawna tę sprzeczność skutecznie ma-


skował w naszej kulturze niezwykle pojemny to-
pos Matki Polki – ideał kobiety poświęcającej się
dla innych, a przy tym niezwykle silnej, zarad-
nej, kompetentnej i wszechstronnej. W okresie
powojennym Matka Polka stopniowo zmutowa-
ła w umęczoną „menadżerkę życia codziennego”
i jako taka mogła być jednocześnie tradycyjna
i nowoczesna. Nawet w latach 90. to jeszcze jakoś
działało, jednak na początku XXI wieku funkcjo-
nalność tego wzorca wyczerpała się: towarzyszące
macierzyństwu napięcie ma dziś wymiar nie tylko
ideologiczny, ale także praktyczny, ekonomiczny
i polityczny. Dobitnym dowodem na jego istnienie
jest trwający od kilkunastu lat kryzys demograficz-
ny, czasem opisywany wręcz jako „strajk reproduk-
cyjny” Polek. Pozostaje on w pozornej sprzeczności
z deklaracjami Polaków, jakoby rodzina była w ich
życiu najwyższą wartością, a dzieci – najważniej-
szym źródłem szczęścia i spełnienia (bardzo cie-
kawie pisze o tym w swojej książce socjolożka prof.
Anna Titkow).
Paradoks sytuacji współczesnych polskich
kobiet – i właściwa przyczyna „reprodukcyjnego
strajku” – polega zatem na pozornej emancypacji
czy też, jak piszą redaktorki tomu, na otwarciu
nowych możliwości przy jednoczesnym radykal-
nym ograniczeniu możliwości ich wykorzystania.
62 część pierwsza: umatczynić polskę

„Wybieraj!” – oto nieustanny przekaz współczesnej


kultury, która obiecuje złote góry „samorealiza-
cji”, a jednocześnie zamyka przed nami kolejne
życiowe opcje. W dyskursie publicznym dominuje
obraz rodzicielstwa jako wspaniałego doświad-
czenia ze sfery prywatnej i intymnej. Posiadanie
lub nieposiadanie dzieci przedstawia się jako efekt
jednostkowych wyborów dotyczących prokreacji
i koncepcji życia. Świadomie wybieramy, czy i kie-
dy chcemy mieć dzieci, by następnie – podpierając
się dziesiątkami dostępnych na rynku poradni-
ków – wybrać wózek, kolor ścian w sypialni, formę
porodu, model pielęgnacji, styl wychowania, typ
szkoły itp. Rzecz jednak w tym, że polskie pań-
stwo nie wytworzyło po 1989 roku warunków do
podejmowania takich wyborów, wycofało się bo-
wiem niemal zupełnie ze sfery opiekuńczej. Kolej-
ne rządy uchylały się od tworzenia spójnej polityki
rodzinnej, zastępując opiekuńczą funkcję państwa
restrykcjami w sferze praw reprodukcyjnych (brak
edukacji seksualnej, trudny dostęp do antykoncep-
cji, zakaz aborcji).
Kryzys demograficzny w kraju powszech-
nej miłości do dzieci to nie żaden paradoks. To
pochodna ogromnej presji kulturowej i ekono-
micznej, z którą ludzie wchodzący dziś w Polsce
w dorosłość zwyczajnie sobie nie radzą. Zwłaszcza
polskie kobiety są tej presji świadome i starają się
matka polka już tu nie mieszka 63

jej po prostu wymknąć. Ideał Matki Polki nie jest


już w stanie ukryć faktu, że cały ciężar społecznej
reprodukcji został przerzucony na barki kobiet.
Gdy Pożegnanie wreszcie ukazało się w druku,
Staś miał trzy lata, a ja powoli wracałam do ży-
cia zawodowego. Wiele zawartych w obecnym to-
mie tekstów zdążyło już powstać. Są one zapisem
tego, co w tym okresie czułam i myślałam. Byłam
nieustająco zachwycona dzieckiem i chronicznie
rozczarowana sobą: przemęczona, rozdarta mię-
dzy pracą i macierzyństwem, dręczona poczuciem
winy, że nie potrafię, nie daję rady, nie nadążam,
a przecież powinnam. A Matka Polka? Ona nie
miała tu nic do rzeczy.
Parytety to za mało –
czyli co z tą opieką?
wystąpienie na Kongresie Kobiet 2010

Moja przyjaciółka – powiedzmy, że ma na imię Ka-


rolina – bardzo chciała być dziś z nami.
Rzecz w tym, że jest mamą dwuletniej dziew-
czynki, której nie miała z kim zostawić.
Tata tej dziewczynki jest feministą i też chciał
być na Kongresie Kobiet. Czy zgadniecie, kto wy-
grał w sporze o prawo do wyjścia z domu?
Różne wnioski można wyciągnąć z tej anegdo-
ty. Że męski feminizm miewa krótki oddech. Że taki
już babski los: mamy małych dziewczynek i małych
chłopców nie chodzą na kongresy. W ogóle raczej
mało gdzie chodzą. I taki wniosek jeszcze, że Kongres,
jako kobieca impreza, mógłby, a może nawet powi-
nien, zorganizować w kuluarach miniprzedszkole.
Co do feministów, to lubię, szanuję i ogólnie
popieram, ale swoje wiem. Znam takich „femini-
stycznych” rodzin kilka i sporo się nasłuchałam
historii o równościowych ojcach, którzy bardzo by
chcieli zostać z dzieckiem, posprzątać, ugotować
albo i uprać, ale akurat dziś nie mogą. Wniosek
drugi – ten o kobiecym losie, czyli naturalnej róż-
nicy płci – jest może słaby merytorycznie, ale ma
tę przewagę nad wizją równości, że rządzi życiem
parytety to za mało 65

milionów ludzi. Mam małe dziecko, więc rezygnuję


z pracy zawodowej, za kilka lat się zobaczy – z ba-
dań wynika, że taki właśnie jest scenariusz życio-
wy 3/5 matek małych dzieci w naszym kraju1. Nic
dziwnego, że większość Polaków uważa udomo-
wienie matek małych dzieci za oczywistość.
Powstaje jednak pytanie, w jakim stopniu jest
to wybór samych kobiet, a w jakim pochodna spo-
łecznych oczekiwań i braku alternatyw. Na to też
są statystyki. Tylko 7 proc. badanych uważa, że tak
być powinno, a 23 proc. kobiet wyjaśnia, że nie
pracują, bo „nie są w stanie łączyć pracy z domem”.
Od lat toczymy spory o konserwatyzm i/lub pra-
gnienie emancypacji wśród młodych Polek. Tym-
czasem prawda jest banalna i nie ma wiele wspól-
nego z ideologią. O powrocie młodej matki do
pracy decyduje jeden podstawowy czynnik: gotowa
do opieki nad wnukiem babcia. Brak babci chętnej
do przejęcia opieki wyklucza kobietę z rynku pra-
cy. Dlaczego? Bo żłobków w Polsce właściwie nie

1. Wszystkie dane i statystyki w tym wystąpieniu pochodzą


z broszury pt. Między pracą a domem autorstwa prof. Ireny
E. Kotowskiej, Urszuli Sztanderskiej i Ireny Wóycickiej (In-
stytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Warszawa 2007).
Nie aktualizowałam ich, mimo iż niektóre – zwłaszcza te
dotyczące żłobków i przedszkoli – uległy od tego czasu
zmianie.
66 część pierwsza: umatczynić polskę

ma, a z usług opiekunek korzysta co setna rodzina


(i trudno się dziwić – aby zapłacić niani, trzeba za-
rabiać więcej niż niania, co dla młodej kobiety jest
często nieosiągalne). I trzeci wniosek: Kongresowe
Przedszkole. Czy to nie dziwne, że nikt dotąd na to
nie wpadł? Nie będę złośliwie komentować naszych
przeoczeń. Mam tylko nadzieję, że za rok Kongres
będzie bardziej otwarty na potrzeby matek.
Zaspokoję waszą ciekawość: Karolina jednak
przyszła – razem z córeczką. Gdy z nimi ostatnio
rozmawiałam, mała siedziała u taty na kolanach
i jadła jabłko. Pewnie jeszcze z godzinę wytrzy-
mają. Spójrzmy jednak na kłopot Karoliny jak na
problem natury ogólnej. Założę się, że w tej sali
jest więcej niż setka kobiet, który dziś rano mia-
ły podobny kłopot. Tu małe dziecko, tam Kongres
Kobiet, a tata dziecka w pracy. Jestem pewna, że
z powodu tego kłopotu kolejnych kilkaset kobiet
na Kongres nie dotarło, choć bardzo chciały tu być.
Nie o kongresowe przedszkole mi chodzi. Chodzi
o to, że ojcowie małych dzieci nie mają takich kło-
potów. Oni wiedzą, z kim ich dzieci zostaną, gdy
rano ruszają w świat. I dlatego ten świat należy
w dużej mierze do nich.
Tu chodzi o podział ról w rodzinie, ale także
o relację państwo-obywatel. Chodzi o nasz – jako
społeczeństwa – stosunek do pracy, jaką jest opie-
ka nad drugim człowiekiem. Niekoniecznie dziec-
parytety to za mało 67

kiem – także osobą niepełnosprawną, chorą lub


niesamodzielną z powodu starości. Opieka to pra-
ca niedoceniana, nieodpłatna i niewidzialna. I wy-
konywana niemal wyłącznie przez kobiety. Rzecz
w tym, że tej pracy nie traktuje się jak pracy. To,
co robi opiekun – a de facto opiekunka – nazywa
się na przykład s i e d z e n i e m z d z i e c -
k i e m w d o m u. Tymczasem każdy i każda,
kto to robił, wie, że wśród miliona czynności, które
trzeba codziennie wykonać, akurat siedzenie zaj-
muje ostatnie miejsce. Jasne, wykonuje się ten mi-
lion zadań z miłością. Opieka to budowanie i pie-
lęgnowanie więzi. Jest w niej czułość i troska. Ale
te piękne uczucia nie zmieniają faktu, iż mówimy
o ciężkiej i odpowiedzialnej pracy, którą w każdym
społeczeństwie ktoś musi wykonywać. Dlaczego
robią to niemal wyłącznie kobiety? Dlaczego robią
to niemal bez wsparcia państwa? Dlaczego męż-
czyźni traktują tę nieodpłatną pracę jako należną
im daninę?
Z badań wynika, że teoretycznych „femi-
nistów” jest w Polsce zatrzęsienie. Dużo gorzej
z praktykami. Kobieta i mężczyzna w równym stop-
niu dzielą się obowiązkami zawodowymi i rodzin-
nymi – tak chce żyć 65 proc. mężczyzn i 78 proc.
kobiet. Jednak pytani o konkret, czyli własne wy-
bory w życiu codziennym respondenci w więk-
szości odpowiadają: dzieckiem zajmuje się matka,
68 część pierwsza: umatczynić polskę

tata natomiast zarabia. Wybór? Zawsze tak było?


A może to reakcja na twardą rzeczywistość?
Po 1989 roku państwo niemal całkowicie wy-
cofało się ze sfery opieki. Jako społeczeństwo wy-
braliśmy model jej refamilizacji. Masowo zamyka-
no żłobki i przedszkola. Odsetek dzieci w wieku do
trzech lat korzystających z opieki instytucjonalnej
jest w Polsce najniższy w całej Unii i wynosi 2 proc.
Dla dzieci od 3 do 7 lat jest to 60 proc.2 Tymcza-
2. Trzeba przyznać, że w kwestii opieki nad najmłodszy-
mi rzeczywiście bardzo wiele się zmienia, głównie dzięki
przyjętej w 2011 tzw. ustawie żłobkowej. Według danych
zebranych przez UNICEF w 2013 roku dostęp do opieki
żłobkowej poprawił się nieznacznie, zaś dostęp do przed-
szkoli systematycznie rośnie. Dane dotyczą roku szkolnego
2010/2011: 3 proc. (żłobki) i 69,9 proc. (przedszkola). Mimo
wzrostu obu wskaźników istnieje ogromna dysproporcja
między danymi dla miast i obszarów wiejskich (UNICEF
podaje, że w latach 2010/2011 wskaźnik skolaryzacji przed-
szkolnej wynosił 83,6 proc. w mieście i 51,2 proc. na wsi).
Raport jest dostępny w sieci: Dzieci w Polsce. Dane, Liczby,
Statystyki (UNICEF, 2013). W marcu 2014 roku na stronach
internetowych rządu można znaleźć optymistyczne dane
dotyczące żłobków: „W porównaniu z 2011 rokiem ich
liczba zwiększyła się o 140 proc. (…) W sumie na rozwój
żłobków przeznaczyliśmy w latach 2011–2013 aż 500 mln
złotych”. https://www.premier.gov.pl/wydarzenia/aktual-
nosci/nowe-zlobki-dla-najmlodszych.html. Na stronach
rządu można też przeczytać, że w latach 2011–2012 powsta-
ło ok. 7 tys. nowych miejsc w żłobkach; w 2013 – jeszcze
ok. 5 tys. Podw yższono dotacje z budżetu państwa
parytety to za mało 69

sem zalecenia UE to odpowiednio 33 i 90 proc.3


Polityka „prorodzinna” kolejnych rządów polegała
na wypychaniu kobiet z rynku pracy. To one miały
zastąpić żłobki i przedszkola.
Jako demokratyczne społeczeństwo uznaliśmy,
że taki już „kobiecy los”, by „siedzieć” z dziećmi
w domu. Ma to wymierne skutki społeczne.
Po pierwsze – cierpi na tym praca kobiet, ich
aspiracje, także polityczne. Sztywny podział ról
jest sprzeczny z wymogami nowoczesnych ryn-
ków pracy. Trudno się dziwić, że pracodawcy uwa-
żają kobiety za uciążliwych pracowników, skoro
tylko my korzystamy z urlopów wychowawczych
czy wolnych dni na opiekę nad chorym dzieckiem.
Długie przerwy w życiu zawodowym właściwie
zamykają drogę do awansu. Plan maksimum dla
wielu kobiet to wrócić do pracy i przetrwać. Jest
też prozaiczna, codzienna, kwestia czasu. Kobiety
poświęcają go na prace domowe ponad dwukrotnie

z 50 proc. do 80 proc. kosztów inwestycji. Rząd deklaruje,


że do 2020 roku jedna trzecia dzieci do lat trzech ma być
objęta opieką w żłobkach i punktach opiekuna dziennego
(https://rodzina.gov.pl/opieka/zlobki).
3. Chodzi o tzw. cele barcelońskie z 2002 r. Ustalono wtedy,
że do 2010 roku 33 proc. dzieci poniżej trzeciego roku ży-
cia powinno mieć zapewnione miejsca w żłobkach. W Pol-
sce ustawa o opiece nad dziećmi do lat 3 (zwana potocznie
„żłobkową”) weszła w życie dopiero 4 kwietnia 2011 r.
70 część pierwsza: umatczynić polskę

więcej niż mężczyźni – średnio 36,6 godzin tygo-


dniowo. Łatwo obliczyć, że to prawie cały dodatko-
wy etat! Chcemy większej liczby kobiet w polityce
– to przewodnia myśl Kongresu. Jednak parytety
niewiele zmienią, jeśli nie zastanowimy się, jak ten
dodatkowy etat sprawiedliwiej podzielić.
Po drugie – demografia. W kolejnych odsło-
nach „polityki prorodzinnej” zakładano, że we-
pchnięte w sferę prywatną kobiety urodzą całą
masę dzieci. Jednak, jak się okazało, ludzie podej-
mują decyzje zupełnie niezgodne z tym oczekiwa-
niem. W ciągu ostatniej dekady przyrost naturalny
w Polsce był ujemny: liczba ludności zmniejszyła
się o 90 tysięcy. A przecież w badaniach opinii ko-
biety deklarują, że mają mniej dzieci niż chciałyby
mieć. Pytane, co mogłoby to zmienić, nie domagają
się więcej akademii ku czci Matki Polki, nie mó-
wią o becikowym. Wspominają natomiast o zbyt
małej dostępności żłobków, przedszkoli i świetlic.
O zbyt wysokich kosztach kształcenia. I o tym, że
w obecnym systemie macierzyństwo oznacza dla
kobiety rezygnację z szans na rynku pracy. A ludzi
zwyczajnie na to nie stać.
Czy nie dałoby się tak zorganizować życia
społecznego, żeby małe dzieci były zaopiekowa-
ne, a ich mamy mogły – w wybranym przez siebie
wymiarze czasu – pracować? Przecież to się opłaci,
bo potem te dzieci grzecznie zarobią na emerytury
72 część pierwsza: umatczynić polskę

dla swoich rodziców. Ale aby tak się stało, musi-


my sobie uświadomić, że opieka jest pracą, a nie
emanacją kobiecej duszy. I zacząć się tą pracą
uczciwie dzielić. My, czyli nie tylko mama z tatą
i babcią.
Po pierwsze: państwo. Musi się w dużo więk-
szym niż obecnie stopniu zaangażować w sferę
opieki, powinno też wspierać równość w sferze
prywatnej, stwarzając mechanizmy, które zachę-
cą mężczyzn do aktywnego ojcostwa. Podstawą są
dobre i tanie usługi opiekuńcze. Ale państwo musi
też wspierać i chronić ludzi, których praca polega
na opiece nad innymi – zadbać o ich zabezpiecze-
nia emerytalne, pilnować by prawo powrotu do
pracy po urlopie wychowawczym nie było fikcją,
tworzyć atrakcyjne warunki zatrudniania osób,
które opiekują się dziećmi. Więcej urlopów ojcow-
skich, mniej gadania o szczególnej roli Matki Polki.
Więcej świetlic, mniej stadionów.
Po drugie, pracodawcy muszą muszą przyjąć
do wiadomości, że opieka jest częścią życia pra-
cowników, a nie cechą szczególną kobiet, które
z tego powodu można gorzej traktować. Nowo-
czesny rynek pracy to nie tylko „dyspozycyjność”
i „kreatywność”, ale także elastyczne rozwiązania,
takie jak niepełnoetatowy wymiar zatrudnienia
czy możliwość pracy zdalnej, w domu dla ludzi –
kobiet i mężczyzn – którzy opiekują się innymi.
parytety to za mało 73

Po trzecie, media muszą wreszcie podejść do


tematu z należną mu powagą. Dość rechotu
o „urlopach tacierzyńskich” i dowcipów o zamia-
nie ról. Dość ośmieszania mężczyzn, którzy chcą
się posunąć w sferze władzy i zabrać do pracy opie-
kuńczej. Mówimy o sprawiedliwości, o ludzkich
marzeniach, o prawdziwej modernizacji kraju.
Czwarty postulat jest do mężczyzn. Muszą
wyjść poza deklaracje o partnerstwie i wziąć się
do roboty w sferze prywatnej. Nie będę ich zapew-
niać, że równość w domu to dla mężczyzn czysty
zysk – bo tak nie jest. Umówmy się: chodzi o go-
towanie, pranie, sprzątanie i długie godziny przy
piaskownicy. To jest praca. Ale nie ma w niej nic
upokarzającego ani niemęskiego. I owszem, jest
nagroda: cieplejsze, silniejsze więzi międzyludzkie.
Wpatrzone w was oczy dziecka. I matki. I babki.
I teściowej też.
Natomiast kobiety muszą się posunąć. Musi-
my przekazać część „kobiecej” roli mężczyznom
i państwu. Uznać, że mężczyźni nie tylko chcą,
ale też potrafią się zajmować dziećmi. Niedawno
na placu zabaw obserwowałam, jak babcia wyry-
wała wnuczkowi wózek z lalką, szydząc: „Co ty?
Dziewczynka jesteś?”. Czas pożegnać się z pięknym
mitem, że jesteśmy niezastąpione. Tylko wtedy, nie
rezygnując z rodziny, będziemy mogły realizować
własne aspiracje i marzenia. Parytet w sferze pu-
74 część pierwsza: umatczynić polskę

blicznej to za mało. Potrzebny nam drugi, w sferze


prywatnej.

PS Moje przemówienie odniosło skutek: w 2011


roku kongresowe przedszkole już było.
Nie tylko oczy dziecka – dzieciństwo,
rodzicielstwo, praca
wystąpienie na Kongresie Kobiet 2011

„Oczy dziecka” – tak nazywał się happening stano-


wiący hit jednej z pierwszych warszawskich ma-
nif. Składał się w całości z cytatów z prasy kon-
serwatywnej dotyczących kobiecej roli. Czyli tego,
że prawdziwa kobieta to matka, a macierzyństwo
to kobiecość. Tekst ten został odśpiewany mo-
notonnie i z dostojeństwem, podczas gdy grupka
przebranych w zwiewne szaty dziewczyn krążyła,
uginając się pod ciężarem gigantycznego różańca.
Nie pamiętam dokładnie słów (nagrania przepadły,
szkoda wielka), ale utkwił mi w pamięci motyw
przewodni: matce wystarczą wpatrzone w nią oczy
dziecka oczy dziecka oczy dziecka. Prawdziwa ko-
bieta nie ma aspiracji, nie potrzebuje ani kariery,
ani nawet pieniędzy. Wystarczą jej oczy dziecka,
w nich się ona cała odbija, z nich czerpie sens, cała
reszta dzieje się sama.
Wspominam te radykalne wygłupy z rozrzew-
nieniem, a zarazem pewnym dystansem. Dziś nie
potrafiłabym chyba tak kpić. Bo z tymi oczami jest
coś istotnie na rzeczy. Relacja z dzieckiem to więź
niesłychanie głęboka. Więź, która anuluje wiele
wcześniejszych doświadczeń, zawiesza zwłaszcza
76 część pierwsza: umatczynić polskę

nasze przekonania o własnych granicach. Więź


oparta na całkowitej zależności, totalnej odpo-
wiedzialności za małego, bezbronnego człowieka.
Z tych doświadczeń i wiedzy mogłaby wynikać ko-
bieca solidarność. Ale tak się dzieje rzadko.
Częściej jest tak, że matki przeżywają swoje
uczucia i rozterki samotnie, a na potędze, radości
i trudzie macierzyństwa opierają się wrogowie na-
szej wolności. Serwują nam ideologię „prawdziwej
kobiecości”, która jest rzekomo nieuchronnym
skutkiem macierzyństwa. Z tego że kobiety rodzą
i kochają dzieci, ma wynikać, co nam wolno i co
możemy – a raczej czego nie możemy i rzekomo
nie chcemy – w życiu osiągnąć. To szantaż, który
podszywa się pod serdeczną troskę. Marzy wam
się równość? A pomyślałyście, co stanie się wtedy
z waszymi dziećmi? Figura złej matki, która „wy-
brała karierę”, i wizerunek smutnego dziecka, roz-
paczliwie za nią tęskniącego – oto kluczowe tropy
antyrównościowej retoryki. Używa się ich często,
bo mają wielką moc. Paraliżującą.
Nasycona sentymentalizmem i egzaltacją ideo-
logia macierzyństwa jako jedynego „powołania”
kobiet od lat zastępuje w Polsce poważną polity-
kę społeczną dotyczącą rodzicielstwa, dzietności
i systemu opieki. Matka kocha, więc sobie poradzi.
Państwo umywa ręce. Po co ściągać alimenty i bu-
dować realną sieć pomocy dla samotnych matek?
78 część pierwsza: umatczynić polskę

Przecież matki nie pozwolą, by dzieci były głodne,


poradzą sobie! Po co prawdziwe gwarancje powro-
tu do pracy po urlopach macierzyńskich i wycho-
wawczych? Poradzą sobie same, mamy przecież
wolny rynek. Znieczulenia przy porodzie? Refun-
dacja antykoncecji? Podjazdy dla wózków? Przewi-
jaki w urzędach? Eee tam, kobiety sobie poradzą.
Istotnie, w większości jakoś sobie radzą, stając się
jednak obywatelkami drugiej kategorii.
Matki rzadko czują się grupą interesu. Ale
jako grupa ponosimy koszty zaniechań państwa,
jego wycofania się ze sfery reprodukcji. Fachowo
to, co się stało w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat,
nazywa się „reprywatyzacją opieki”.
Owszem, kobiet y kochają swoje dzieci
i jakoś sobie „radzą”. Są wręcz gotowe zrezygno-
wać z własnych potrzeb, z samych siebie. Czy
rolą ruchu kobiecego jest im tego zabraniać? Nie.
Chodzi o stworzenie takiej sytuacji społecznej – ta-
kiej obyczajowości, takich reguł gry na rynku pracy
i takiego systemu opieki – by taka rezygnacja nie
była konieczna. By wycofanie się matek z wszel-
kiej aktywności poza „radzeniem sobie” przestało
być normą. Chodzi o to, by mężczyźni poczuli się
rodzicami na równi z kobietami i byli jako rodzi-
ce traktowani poważnie, a państwo realizowało
swoje zobowiązania. Łączy się z tym kilka powiąza-
nych ze sobą tematów, a każdy z nich to temat rzeka.
nie tylko oczy dziecka 79

Ojcostwo. Bez tego ani rusz. Mężczyźni muszą


wziąć na siebie połowę pracy domowej i opiekuń-
czej. Muszą spojrzeć w „oczy dziecka”. To się samo
nie stanie, państwo musi stworzyć system motywo-
wania mężczyzn. Jak to zrobić? Temat rzeka.
Prawa reprodukcyjne. W kraju, gdzie nie
ma edukacji seksualnej, dostępność antykoncepcji
jest mocno ograniczona, a parlament serio deba-
tuje nad całkowitym zakazem aborcji, o równości
płci nie może być mowy. Musimy odwojować tę
sferę życia z rąk Kościoła. Kobiety muszą mieć pra-
wo do decydowania o własnej płodności. Jak to
zrobić? Temat rzeka, niestety w Polsce raczej
mętna.
Głębokie zmiany na rynku pracy. „Godzenie”
pracy i rodzicielstwa to nie fanaberia, lecz koniecz-
ność dla ogromnej rzeszy ludzi. Pracodawcy muszą
się z faktem rodzicielstwa zacząć liczyć, a nie trak-
tować go jak czysto kobiecej „skazy”. Rozwiązania
są różne, a te z pozoru świetne (jak elastyczny czas
pracy) budzą też wiele kontrowersji. Z całą jednak
pewnością muszą dotyczyć zarówno kobiet, jak
mężczyzn. Rzeka, rzeka, rzeka.
Równościowy model wychowania. Dla dziew-
cząt – wyzwolenie od stereotypu grzecznej dziew-
czynki, przyszłej mamusi, wiara w siebie, rozbu-
dzanie aspiracji. Dla chłopców – więcej nacisku na
troskę, empatię i odpowiedzialność. Na początek
80 część pierwsza: umatczynić polskę

kupmy mu lalkę, a jej samolot odrzutowy. I oboj-


gu czytajmy równościowe książeczki. Jest ich coraz
więcej.
System opieki z prawdziwego zdarzenia. Taki,
który pozwoli rodzicom godzić pracę z wychowa-
niem dzieci, a maluchom zapewni bazę edukacyj-
ną i równy start w życiu. Temat rzeka, a ustawa
żłobkowa to zaledwie maleńka tratwa. Przed nami
budowa mostów, kanałów i okrętów.
Więcej niż równy kawałek tortu
wystąpienie na Kongresie Kobiet 2012

Jakieś dziesięć lat temu, gdy zaczynałam publicz-


nie funkcjonować jako feministka, pewien profe-
sor mojej uczelni zapytał mnie: „Pani Agnieszko,
czy zastanawiała się pani, po co wam ta równość?
Co z nią zamierzacie zrobić? Jak zmienicie świat,
kiedy już zajmiecie w nim równe mężczyznom
miejsce?”.
Pytanie to uznałam za przejaw paternalizmu.
Jak to, po co? Równość nam się po prostu należy.
Jest przecież wartością samą w sobie. Nie mamy
obowiązku zmieniać świata, być lepsze czy bardziej
bezinteresowne od mężczyzn. To mężczyźni mają
obowiązek posunąć się i zrobić dla nas miejsce,
zwrócić nam prawo decydowania o sobie, podzielić
się wolnością, władzą, pieniędzmi, prestiżem. Tak
wówczas myślałam.
Dziś myślę nieco inaczej. Sądzę, że ambi-
cją Kongresu Kobiet powinno być coś więcej niż
wyszarpanie dla kobiet większego kawałka tortu.
Czas zastanowić się nad sposobem dystrybucji tego
tortu. A może nawet nad proporcjami składników?
Ten tort – czyli zasoby, jakimi dysponuje polskie
społeczeństwo, a patrząc szerzej, Unia Europejska
82 część pierwsza: umatczynić polskę

i globalizujący się świat – psuje się od środka. Jest


kiepsko, będzie gorzej.
Kongres Kobiet powinien zabiegać o coś in-
nego niż o to, by wśród ludzi bogatych i wpływo-
wych było coraz więcej osób noszących spódnice.
Jesteśmy ruchem społecznym działającym na rzecz
równości, a nie – jak sądzą niektórzy nasi kryty-
cy – lobby kobiet sukcesu, wąskiej i elitarnej grupy,
która ma dostęp do władzy i pieniędzy i chce ten
dostęp poszerzyć.
Kiedy usłyszałam, że hasło przewodnie IV Kon-
gresu Kobiet ma brzmieć „Aktywność, przedsię-
biorczość, niezależność”, zrobiło mi się nieswojo.
Nie mam nic przeciw aktywności i niezależności –
to z tęsknoty za nimi, z frustracji spowodowanej
masowym udomowieniem kobiet i towarzyszącej
mu konserwatywnej ideologii zrodził się – kilka
dekad temu – nowoczesny ruch feministyczny.
Właśnie wydałyśmy, inaugurując tym samym serię
„Biblioteka Kongresu Kobiet”, legendarną książkę
Betty Friedan pt. Mistyka kobiecości, która tę fru-
strację i tęsknotę uchwyciła.
Mam jednak kłopot ze słowem „przedsiębior-
czość”. To słowo zrobiło w Polsce zawrotną karierę,
ale ja za nim nie przepadam. I wiem, że nie jestem
w tej niechęci odosobniona. Podobno pewna duża
stacja telewizyjna zrobiła ostatnio badania, z któ-
rych wynika, że wielu Polaków czuje podobnie –
więcej niz równy kawałek tortu 83

na dźwięk tego słowa ludzie odruchowo zmienia-


ją kanał1. Dlaczego? Bo mają poczucie, że słowo
„przedsiębiorczość” ich wyklucza, a może nawet
obraża.
To słowo premiuje indywidualizm, a depre-
cjonuje wartości wspólnotowe i pozaekonomiczne.
Kult przedsiębiorczości zawiera też w sobie lekce-
ważenie tych, którzy okazali się „za mało przedsię-
biorczy”. Sugeruje, że sami są sobie winni, jeśli nie
wygrali w rynkowej grze. Nie zarabiasz – zdychasz.
Od lat słowo „przedsiębiorczość” służy w Polsce
piętnowaniu ludzi biednych jako roszczeniowych
nieudaczników, a jednocześnie zwalnianiu pań-
stwa od odpowiedzialności za biedę, za wyrów-
nywanie szans. Kobietom, a zwłaszcza matkom,
jakoś szczególnie łatwo przypina się łatkę „rosz-
czeniowych”. Ostatnio zrobił to w brawurowym
popisie mizoginicznej pogardy Zbigniew Mikołej-
ko, pisząc o „wózkowych”, które bezczelnie zajmują
„jego” kawałek trawnika2. Nie o trawnik profesora
Mikołejki tu jednak chodzi, ale o roszczenia, jakie
można mieć wobec wspólnoty, czyli państwa i jego

1. Opowiadał mi o tym znajomy dziennikarz, ale nigdy nie


udało mi się znaleźć źródła.
2. Chodzi o szeroko dyskutowany felieton Zbigniewa Mi-
kołejki Wózkowe – najgorszy gatunek matki, „Wysokie Ob-
casy Ekstra”, 05.09.2012.
84 część pierwsza: umatczynić polskę

zasobów z tej racji, że sprawuje się nad kimś opie-


kę. Otóż w Polsce takich roszczeń mieć nie wolno.
Bo zgodnie z logiką „przedsiębiorczości” państwo
ma ułatwiać życie przede wszystkim przedsiębior-
com. Po co nam polityka społeczna z prawdziwego
zdarzenia? Wszak jesteśmy przedsiębiorczy! Po co
walczyć z dyskryminacją w pracy? Każdy i każda
może przecież założyć własną firmę!
Kult przedsiębiorczości przyczynił się też do
zepchnięcia na margines życia społecznego sfery
kultury i edukacji. Zamyka się szkoły, likwiduje bi-
blioteki publiczne, padają świetne teatry, szkolnic-
two wyższe funkcjonuje już tylko dzięki płatnym
studiom. W imię przedsiębiorczości deprecjonuje
się w Polsce pracę artystów, pisarzy, naukowców.
Te nurty ludzkiej aktywności – choć niezbędne dla
rozwoju wspólnoty – nie podlegają logice rynku.
Podobnie jak sfera opiekuńcza.
Przestraszeni kryzysem demograficznym po-
litycy zachęcają kobiety do rodzenia dzieci. Jed-
nocześnie uznaje się za oczywiste, że każdy ro-
dzi „sobie” dzieci wyłącznie na własny rachunek.
Oprócz becikowego nie można liczyć właściwie
na nic. Ciekawy przykład stosunku państwa do
rodziców stanowi tegoroczna wyprawka szkolna:
dofinansowanie podręczników przysługuje tylko
rodzinom żyjącym w skrajnej nędzy (kryterium
dochodowe: poniżej 456 zł na osobę w rodzinie)
więcej niz równy kawałek tortu 85

i w żaden sposób nie pokrywa kosztów ich zakupu


(na dziecko w klasach I–III można dostać 180 zł;
czwartoklasista dostanie 210 zł)3. Zajmujemy ostat-
nie miejsce w Unii Europejskiej pod względem
dostępności instytucjonalnej opieki nad małymi
dziećmi4. Podobnie jest z opieką nad ludźmi stary-
mi: nie istnieje system opieki geriatrycznej, nie ma
sieci pomocy dla opiekunów, nie ma miejsc w do-
mach opieki.
W ciągu ostatnich 20 lat bieda i wykluczenie
stały się w Polsce dziedziczne. Jak podaje PCK, po-
nad pół miliona dzieci jest niedożywionych; w cią-
gu ostatnich ośmiu lat blisko milion dzieci straciło
prawo do zasiłku rodzinnego. Przedsiębiorczość,
ciężka praca nie wystarczają – takie jest doświad-
czenie milionów ludzi w Polsce, i nie jest to kwe-
stia deficytu inwencji czy pracowitości z ich strony.
Nie mam tu na myśli tylko bezrobotnych, ale także
pracę za grosze i bez zabezpieczeń socjalnych. Zaj-
mujemy niechlubne pierwsze miejsce w Unii Euro-
pejskiej pod względem niestabilności zatrudnienia,

3. W 2013 r. kwoty te zostały nieznacznie zwiększone: kry-


terium dochodowe: 539 zł. Wyprawka dla klas I–III: 225 zł;
klasy IV–V: 325 zł.
4. Raporty z 2013 r. porównujące kluczowe dane w zakre-
sie opieki równości płci w państwach członkowskich Unii
można znaleźć tu: http://europa.eu/rapid/press-release_IP-
13-495_pl.htm.
86 część pierwsza: umatczynić polskę

czyli liczby umów zawieranych na czas określo-


ny (w większości tzw. śmieciowych, niedających
pracownikom żadnych praw, na przykład związa-
nych z rodzicielstwem). Kobiety są jeszcze bardziej
od mężczyzn narażone na bezrobocie i pozostają
bez pracy dłużej – w 2011 roku stanowiły 53 proc.
bezrobotnych; statystyczna Polka po przerwie
w pracy związanej z macierzyństwem szuka pracy
ponad rok5.
Jesteśmy krajem o najniższym w Unii pozio-
mie zaufania społecznego. Tylko 10 proc. społe-
czeństwa ma zaufanie do innych ludzi niż człon-
kowie ich rodzin – w krajach skandynawskich
zaufanie społeczne wynosi 60–70 proc. Niski po-
ziom zaufania przekłada się też na niski poziom

5. Dane GUS, 2012 r. Ciekawą lekturą jest zwłaszcza raport


pt. Ubóstwo w Polsce w 2012 r. (na podstawie badań budże-
tów gospodarstw domowych). Czytamy tam między innymi:
„W Polsce częściej ubóstwem ekonomicznym zagrożeni są
ludzie młodzi, w tym dzieci. W 2012 roku wskaźnik za-
grożenia ubóstwem skrajnym wśród dzieci i młodzieży do
lat 18 wyniósł ok. 9%. (...) Rodziny wielodzietne stanowią
grupę najbardziej zagrożoną ubóstwem skrajnym. W 2012 r.
poniżej minimum egzystencji żyło ok. 27% osób w gospo-
darstwach małżeństw z 4 i większą liczbą dzieci. Osoby
tworzące rodziny niepełne były we względnie lepszej sytu-
acji. Wskaźnik zagrożenia ubóstwem skrajnym dla rodzin
niepełnych wyniósł ok. 9%” (http://www.stat.gov.pl/cps/rde/
xbcr/gus/WZ_ubostwo_w_polsce_2012.pdf).
więcej niz równy kawałek tortu 87

kapitału społecznego, czyli na niechęć do angażo-


wania się w cokolwiek, co wykracza poza interes
własny i najbliższych.
Jaki to wszystko ma związek z nierównością
płci i Kongresem Kobiet? Ogromny. Wycofując się
ze swoich zobowiązań, państwo zrzuciło niemal
całą pracę opiekuńczą właśnie na barki kobiet.
Nie zrobiono nic, by ta sfera przestała być sferą
czysto kobiecą, a jednocześnie przestano w nią
inwestować. To między innymi dlatego bieda
w Polsce jest w większym stopniu udziałem kobiet
niż mężczyzn. Nic tak nie degraduje społecznie
i ekonomiczne jak samotne macierzyństwo, dłu-
gotrwała opieka nad osobą chorą lub niepełno-
sprawną.
Kultura i edukacja zostały zepchnięte na
margines, bo liczy się tylko „gospodarka, głup-
cze”. Nie przypadkiem są to sfery w których pra-
cuje znacznie więcej kobiet niż mężczyzn: nauczy-
cielki, bibliotekarki, pracownice instytucji kultury
i sztuki. Z punktu widzenia Polski „przedsiębior-
czej” są to po prostu osoby przegrane. Okazały
się za mało „elastyczne” i „kreatywne”. Czy to
właśnie ma im do powiedzenia Kongres Kobiet?
A może będziemy walczyć o dowartościowanie ich
pracy?
Nie ukrywam, że bardziej od losów przedsię-
biorczyń i potencjalnych członkiń rad nadzorczych
88 część pierwsza: umatczynić polskę

porusza mnie dramatyczna sytuacja kobiet wyzy-


skiwanych w specjalnej strefie ekonomicznej pod
Wałbrzychem, protesty w fabryce Chung Hong,
los rodzin, które podlegają brutalnym eksmisjom
w Warszawie i Poznaniu, sytuacja pielęgniarek
i bezrobotnych absolwentek uczelni.
A jednak nie uciekłam stąd na dźwięk słowa
„przedsiębiorczość”, tylko postanowiłam pocze-
kać, co będzie dalej. Cieszy mnie, że tegoroczny
Kongres skierowany jest przede wszystkim do
kobiet ze wsi i małych miasteczek, że jest ich tu
kilka tysięcy, że mówimy o ich aktywności, pro-
blemach i potrzebach. Pierwszy punkt na liście
naszych postulatów dotyczy stworzenia sieci wiej-
skich centrów edukacyjno-kulturowych. Myślimy
zatem o wyrównywaniu szans – nie tylko kobiet
i mężczyzn, ale ludzi w ogóle – a nie tylko o „pro-
mocji” kobiet przedsiębiorczych.
Zastanawiamy się tu wspólnie, co się z nami
dzieje, gdy wchodzimy w męski świat aktywno-
ści, rywalizacji i władzy. Na ile podlegamy regu-
łom tego męskiego świata? To są ważne pytania.
Ale tuż za nimi czai się kolejne pytanie: co chce-
my w tym świecie zmienić? Mówiąc o równo-
ści płci, pamiętajmy, że nie tylko płeć jest źró-
dłem dyskryminacji. Nie wszystkie mamy takie
same możliwości, by korzystać z szans, o które
walczymy.
więcej niz równy kawałek tortu 89

Podczas pierwszego Kongresu Kobiet mówi-


łam, że czas „urealnić kobiety”6. Jednak po to, by
je urealnić, musimy najpierw zrozumieć ich do-
świadczenia, zobaczyć, w jakich warunkach żyją,
z jakimi problemami się na co dzień zmagają. Jeśli
jesteśmy ruchem społecznym, a nie tylko coroczną
imprezą dla „kobiet sukcesu”, to nie wolno nam
myśleć w kategoriach opłacalności – efektywności
ekonomicznej. Polska okresu transformacji była
krajem, w którym co prawda nieprzerwanie rósł
PKB, ale rosły też nierówności społeczne mierzone
współczynnikiem Giniego.
Dlatego w kongresowym myśleniu o aktywno-
ści i przedsiębiorczości musi znaleźć się miejsce na
sprawiedliwość. Równość to coś więcej niż równy
kawałek tortu.

6. Tekst tego wystąpienia można znaleźć w mojej książce


pt. Magma, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa
2010, s. 19–24.
umatczyńmy polskę
tekst napisany wspólnie z Elżbietą Korolczuk1

W swoim drugim exposé premier Tusk zapowiedział


wydłużenie do roku płatnych urlopów macierzyń-
skich. Po czwartkowym posiedzeniu rządu poświę-
conemu polityce rodzinnej okazało się, że politycy
mówią już o urlopach rodzicielskich, a zmiany idą
dużo dalej: można będzie pracować na część etatu
podczas urlopu, rozłożyć go na części, a po pierw-
szych 14 tygodniach przekazać resztę urlopu na
rzecz ojca. Państwo ma też mocno dofinansować
opiekę instytucjonalną, znajdą się pieniądze na do-
finansowanie zabiegów in vitro i na dopłaty do kre-

1. Dziękuję Elżbiecie Korolczuk za wspólną pracę nad tym


tekstem i za zgodę na umieszczenie go w książce. Ukazał
się w nieco skróconej wersji w „Gazecie Świątecznej” 17–18
listopada 2012 r. Jego współautorka to socjolożka, badaczka
na Uniwersytecie Södertörns w Sztokholmie, stypendystka
Swedish Research Council, Foundation for Baltic and East
European Studies oraz programu Marie Curie Host Fellow-
ships, członkini Porozumienia Kobiet 8 Marca, współtwór-
czyni panelu nt. rodzicielstwa i opieki na Kongresie Kobiet
2012, współredaktorka antologii Pożegnanie z Matką Polką,
której poświęciłam tu już sporo uwagi... i moja serdeczna
przyjaciółka.
umatczyńmy polskę 91

dytów mieszkaniowych. Z punktu widzenia rów-


ności płci kluczowym elementem pozostają dłuższe
urlopy. Opinie na ten temat są podzielone. Jedni się
cieszą, że obiecywana „polityka prorodzinna” na-
biera wreszcie realnych kształtów i przewidują baby
boom. Inni wieszczą „eldorado dla naciągaczy”, bo
uważają, że kobiety będą zachodzić w kolejne cią-
że, by wykorzystać maksymalnie przysługujący im
urlop, nie dając pracodawcom możliwości zwolnie-
nia2. A Leszek Balcerowicz cały projekt wyrzuciłby
do kosza jako nieopłacalny. Zdania są podzielone
także wśród feministek. Czy dłuższe urlopy macie-
rzyńskie są dobre dla kobiet? Czy przypadkiem nie
zadziałają na ich szkodę?
Warto się pochylić nad szczegółami propono-
wanych rozwiązań. Przede wszystkim jednak trzeba
zauważyć, że jest to spór fundamentalny. Dotyczy
naszych wyobrażeń o sprawiedliwości, o równości
płci w nowoczesnym społeczeństwie. Właśnie decy-
dujemy, co znaczą słowa „rodzina”, „praca” i „opie-
ka”. Ważą się losy kontraktu płci w Polsce.

Optyka Magdaleny Środy: wartością jest praca

Zanim poznaliśmy szczegóły projektu, prof. Mag-


dalena Środa, jedna z „matek założycielek” Kongre-

2. „Dziennik Gazeta Prawna”, 30.10.2012.


92 część pierwsza: umatczynić polskę

su Kobiet, ostro skrytykowała propozycję premiera


na łamach „Gazety”, uznając ją za „populistyczną
i szkodliwą”. „To trochę tak, jakby za rozsądne uznać
wydłużenie o miesiąc wakacji gorszym uczniom lub
jak dawanie becikowego: fajne to, kosztowne i nicze-
mu dobremu (na dłuższą metę) nie służy” – napisa-
ła3. Ma prawo do takiej opinii, jednak jako uczest-
niczkom Kongresu i organizatorkom tegorocznego
panelu poświęconego macierzyństwu zależy nam,
by jej pogląd nie został uznany za stanowisko Kon-
gresu czy tym bardziej środowisk feministycznych
w Polsce. Jak wiele innych kobiet – feministek, ak-
tywistek, osób, które działają na rzecz równości płci
– kompletnie nie zgadzamy się z wizją, którą prezen-
tuje profesor Środa.
3. Magdalena Środa, Populistyczny urlop macierzyński,
„Gazeta Wyborcza”, 17.10.2012. Ciąg dalszy tego sporu sta-
nowi opublikowana w „Wysokich Obcasach” rozmowa Re-
naty Grochal z Magdaleną Środą i Ireną Wóycicką: Matka
czy Polka? Debata nad urlopami macierzyńskimi i rodziciel-
skimi („WO”, 19.04.2013). Magdalena Środa mówi w niej
m.in.: „Znam wiele kobiet, które najpierw miały do mnie
pretensje o to, że nie cenię urlopów macierzyńskich, ale gdy
je spotkałam po latach, mówiły, że miałam rację: z urlo-
pów skorzystały i wiele na tym straciły: miejsce na rynku
pracy, niezależność finansową, publiczny status. Słyszałam
od nich: «Wychowałam trójkę dzieci, potem mąż mnie zo-
stawił (zachorował, stracił pracę), jestem bezrobotna, bez
szans. Miała pani rację. Trzeba było trzymać się pracy»”.
94 część pierwsza: umatczynić polskę

Nie chodzi tylko o niezamierzone lekceważe-


nie, które pobrzmiewa w określeniu „gorszy uczeń”.
Chodzi o to, jak ruch kobiecy postrzega pracę opie-
kuńczą i zawodową kobiet, jak widzi swoją rolę we
współtworzeniu polityki społecznej w tym zakresie.
Jeśli przyjąć optykę Magdaleny Środy, to odpowiedź
jest prosta: zadaniem ruchu jest wypychać kobiety
na rynek pracy, do udziału, na równi z mężczyzna-
mi, w wyścigu o awans i podwyżkę. Ruch kobiecy
ma jej zdaniem poskramiać konserwatywne od-
ruchy polityków, którzy chcą kobiety zapędzić do
domu. Środa uważa, że rynek rządzi się jednoznacz-
ną i zasadniczo niezmienialną logiką, z którą należy
się po prostu liczyć. Dlatego urlopy są złem, dobrem
zaś – praca zawodowa kobiet.

Opieka też ma wartość i sens

Nasza optyka jest inna. Uważamy, że opieka ma


realną wartość i powinna być doceniona niezależ-
nie od tego, czy jest wykonywana w rodzinie, czy
jest pracą zarobkową. Uważamy też, że opieka nie
powinna mieć płci, to znaczy nie powinna być do-
meną kobiet. Dając odpór konserwatystom, którzy
pod płaszczykiem „polityki prorodzinnej” wypy-
chają kobiety poza rynek pracy, trzeba pamiętać, że
ów rynek powstał z myślą o mężczyznach i dlatego
sam z siebie nie bierze pod uwagę ludzkich potrzeb
umatczyńmy polskę 95

związanych z opieką nad dziećmi czy osobami


niesamodzielnymi. Rynek zakłada, że praca opie-
kuńcza dzieje się niejako sama, na zapleczu, czyli
wykonują ją w domach żony „pracowników”. Rolą
ruchu kobiecego jest wymusić zmiany w tej sferze,
czyli redefiniować nie tylko „kobietę”, ale i „pra-
cownika”. Odcinając się, jak Magdalena Środa, od
idei urlopów rodzicielskich, odcinamy się od takiej
możliwości.
W wielu krajach od lat rozmawia się o tych
kwestiach w kategoriach life-work balance, czyli
równowagi między życiem prywatnym i zawodo-
wym, odchodząc od anachronicznej wizji kobiety
jako tej, która „łączy role”. Feministki od lat mówią
o opiece jako pracy – emocjonalnej, fizycznej, inte-
lektualnej – która ma określoną wartość i znacze-
nie dla całego społeczeństwa. Czas by dyskusję na
ten temat zacząć też w Polsce.
Na czym polega wartość opieki? Zacznijmy od
oczywistości: nasz system społeczno-ekonomiczny
oparty jest na założeniu, że będzie się rodzić odpo-
wiednia liczba dzieci. Tak zwana zastępowalność
pokoleń jest konieczna, by zapewnić stabilność bu-
dżetu, wypłacalność systemu ubezpieczeń społecz-
nych i zdrowotnych. Tak po prostu jest i dopóki nie
wymyślimy czegoś lepszego, wszystkim nam po-
winno zależeć na tym, by ludzie mogli mieć dzie-
ci, jeśli tylko tego chcą. Tymczasem opieki świad-
96 część pierwsza: umatczynić polskę

czonej w ramach rodziny nie uznaje się za pracę,


a o kobietach wychowujących dzieci i niepracują-
cych zawodowo mówi się pogardliwie, że „siedzą
w domu”. „Pani ma małe dzieci? – słyszą młode
kobiety od pracodawcy. – To pewnie będzie pani
chodzić na zwolnienia, nie będzie się pani anga-
żować w pracę”. Macierzyństwo i związane z nim
obowiązki są pretekstem, by kobietom płacić mniej
albo nie zatrudniać ich wcale, mimo że kolejne ba-
dania pokazują, iż młode matki radzą sobie w pra-
cy równie dobrze, jak inne osoby, a często lepiej.
W ten sposób koło się zamyka. Jest to oczywista
niesprawiedliwość.
Co robić, by to zmienić? Środa rozumuje tak:
skoro opieka jest definiowana jako powinność
kobiet, a to utrudnia funkcjonowanie na rynku,
to należy tę opiekuńczą funkcję neutralizować,
a opiekę uczynić niewidzialną, bagatelizując jej
znaczenie i delegując poza rodzinę (do żłobków
i przedszkoli). Niestety, takie rozwiązanie po pro-
stu się nie sprawdza. Dla większości pracodawców
kobieta, szczególnie młoda, pozostaje „pracowni-
kiem wysokiego ryzyka” bez względu na jej sytu-
ację osobistą (czy ma do pomocy babcię dziecka,
nianię lub żłobek).
Co więcej, wiele kobiet nie chce „delegować”
opieki. Albo nie od razu. Rzecz w tym, że opieka
stanowi wartość samą w sobie. Buduje więzi i nada-
umatczyńmy polskę 97

je sens życiu. Obcowanie z małym dzieckiem bywa


męczące, ale jest też źródłem ogromnej przyjemno-
ści, której z żadną inną przyjemnością porównać się
nie da. Ma się przy tym nieustanną świadomość, jak
bardzo to doświadczenie ulotne, bo każde dziecko
tylko raz stawia pierwsze kroki, tylko raz uczy się
mówić, tylko raz przeżywa każdą kolejną fazę roz-
woju. Rodzicielstwo na tym przecież polega, że chce-
my w tym procesie uczestniczyć. To dlatego wiele
matek i ojców po prostu chce spędzić ze swoimi
dziećmi tyle czasu, ile to możliwe. Wzajemne opie-
kowanie się sobą, bliskie relacje i troska są ludziom
potrzebne. Lekceważenie tych potrzeb, marginalizo-
wanie znaczenia opieki i troski nie sprawia, że stają
się one mniej ważne. Pogłębia jedynie istniejące nie-
równości, bo w praktyce to kobiety nadal wykonują
80 proc. prac domowych, są zwykle jedynymi opie-
kunkami małych dzieci.
Zamiast sugerować, że macierzyństwo czy-
ni z kobiet „gorszych uczniów”, bo czas spędzo-
ny z dziećmi to wagary, proponujemy generalny
remont szkoły, czyli zmianę myślenia zarówno
o pracy, jaki i o rodzicielstwie. Przestańmy na siłę
„urynkawiać” matki, wzywając je, by „wzięły się
w garść”, ogarnęły, zorganizowały i ruszyły „ro-
bić kariery”. Spróbujmy choć trochę „umatczynić”
rynek pracy, czyli wymusić na nim, by liczył się
z istnieniem sfery opiekuńczej jako czegoś, co nie-
98 część pierwsza: umatczynić polskę

uchronnie zajmuje czas i energię zatrudnionych


osób, nie tylko kobiet. Jeśli nie chcemy by polity-
ka społeczna utrwalała tradycyjny podział ról, to
należy dążyć do tego, by pracę opiekuńczą w coraz
większym stopniu wykonywali mężczyźni, by sta-
wała się ona po prostu częścią „ludzkiego”, czyli tak-
że „pracowniczego” życia. Tu Magda Środa z pew-
nością się z nami zgodzi. Zanim jednak z owych
80 proc. nieodpłatnej pracy domowej zejdziemy do
70 proc. a wreszcie do 50 proc., warto kobietom ja-
koś ten wysiłek wynagrodzić. Nie tylko dlatego, że
wszyscy na tym skorzystamy, bo urodzi się więcej
dzieci i uratujemy nasze przyszłe emerytury. Także
dlatego, że tak jest po prostu sprawiedliwie.

Chichot historii, czy jak feminizm


zaszkodził kobietom

Magdalena Środa chce bronić kobiety przed oby-


czajowym konserwatyzmem, który przeszkadza
im w dostosowaniu się do wymogów rynku pracy.
My uważamy, że rolą ruchu kobiecego jest też przy-
czyniać się do ochrony kobiet przez wyzyskiem
typowym dla form zatrudnienia współczesnego
kapitalizmu. Wybitna amerykańska politolożka
Nancy Fraser ostrzega przed niezamierzonym
podobieństwem między indywidualistycznym fe-
minizmem, takim właśnie jaki reprezentuje Środa,
umatczyńmy polskę 99

a neoliberalizmem. Feminizm drugiej fali rozwijał


się w czasach dobrobytu, gdy praca – obwarowana
systemem zabezpieczeń społecznych – w znacznym
stopniu oznaczała dla kobiet wolność. Pół wieku
później zmagamy się z gorzkimi owocami tego
sukcesu, bo dziś „prawo do pracy” to często przy-
mus pracy ponad siły, na umowach śmieciowych,
bez zabezpieczeń społecznych4.
Krótko mówiąc, Fraser uważa, że feminizm
nieświadomie wziął udział w demontażu państwa
opiekuńczego, a w każdym razie nie spostrzegł go
w porę. Opisuje to jako swoisty „chichot historii”.
W polskim kontekście, gdzie nie nastąpiło przy-
musowe udomowienie kobiet po II wojnie świato-
wej i gdzie nie było drugiej fali ruchu kobiecego,
neoliberalizm i feminizm pojawiły się równolegle
po 1989 roku. Dlatego ów chichot słychać u nas
szczególnie głośno. Tym bardziej jednak powinny-
śmy być świadome, czym grozi idealizacja wolnego
rynku i indywidualizmu.
Dyspozycyjność, elastyczność, zatrudnienie
na chwilę i bez żadnych zabezpieczeń socjalnych –

4. Nancy Fraser, Feminism, Neoliberalism and the Cunning


of History, „New Left Review” 56, marzec–kwiecień 2009.
Książka Fraser pt. The Future of Feminism (2013), zawie-
rająca ten głośny tekst oraz inne, które rozwijają jego tezę,
ukaże się wkrótce w polskim przekładzie nakładem Kryty-
ki Politycznej.
100 część pierwsza: umatczynić polskę

to nie są wartości, które współgrają z potrzebami


osób sprawujących opiekę nad innymi. W przy-
padku rodziców płatny urlop rodzicielski pozwa-
la na pewien czas wypisać się z gry. Ale polityka
społeczna musi też brać pod uwagę potrzeby tych
kobiet, które nie chcą się z gry wypisywać – ofe-
rować im, zamiast urlopu, tanią i dostępną opie-
kę instytucjonalną. Dotychczasowe rozwiązania,
a właściwie ich brak, skazywały kobiety na wybór:
praca a l b o rodzina. Był to wybór pozorny, bo
dla większości z nas praca zawodowa jest koniecz-
nością. O prawdziwym wyborze możemy mówić
dopiero wtedy, gdy państwo zapewnia warunki do
jego podjęcia. Dlatego propozycja Tuska to krok
w dobrym kierunku. To w gruncie rzeczy pierwszy
wysiłek tego rządu, by budować politykę społeczną
z prawdziwego zdarzenia.

Dzietność, równość i podatki

Warto docenić, że nie jest to projekt wyłącznie pro-


natalistyczny, bo tworząc nowy program, inspiro-
wano się zorientowanym na równość płci syste-
mem szwedzkim. Kłopot polega na tym, że gdzieś
po drodze zgubiły się niektóre jego równościowe
elementy, w tym przede wszystkim konkretne na-
rzędzia, które skłonią mężczyzn do większego za-
angażowania się w opiekę nad dziećmi. Projekt rzą-
umatczyńmy polskę 101

dowy mówi o „możliwości wymieniania się częścią


urlopu między rodzicami”. To za mało, biorąc pod
uwagę, że dziś z dwutygodniowych urlopów ojcow-
skich korzysta zaledwie 10 proc. ojców. Potrzebne
są zachęty finansowe, na przykład podwyższenie
odsetka wypłacanej kwoty w przypadku dzielenia
się urlopem po równo. Warto także rozważyć kon-
sekwencje negatywne, choćby utratę części urlopu,
jeśli nie skorzysta z niego drugi rodzic.
Projekt przewiduje możliwość wykorzysta-
nia urlopu rodzicielskiego w ratach. Świetnie, ale
należy jasno określić, jak długo będzie to możliwe
i w jakim zakresie. W Szwecji prawo to przysługu-
je do ósmego roku życia dziecka. Działa to na ko-
rzyść aktywności zawodowej kobiet, bo im starsze
dziecko, tym większa gotowość ojca do przejęcia
opieki.
Równie ważne jak urlop rodzicielski jest za-
pewnienie opieki instytucjonalnej. Dlatego nale-
ży się cieszyć, że projekt zakłada, że do 2016 roku
100 proc. polskich dzieci będzie miało miejsce
w przedszkolach, a wkład własny gmin w budo-
wę żłobków ma spaść do 20 proc. Trzeba jednak
wyciągnąć wnioski z fiaska tzw. ustawy żłobkowej.
System nie będzie działał, jeśli na funkcjonowanie
opieki przedszkolnej i żłobkowej nie będzie pienię-
dzy z budżetu centralnego. Przerzucanie kosztów
na samych obywateli i gminy pogłębia tylko istnie-
102 część pierwsza: umatczynić polskę

jące nierówności w dostępie do opieki instytucjo-


nalnej, a w efekcie uderza w najbiedniejszych.
I wreszcie ważna kwestia, której projekt
w ogóle nie bierze pod uwagę: problem opieki nad
osobami zależnymi – niepełnosprawnymi, chory-
mi i starszymi. W Polsce system wsparcia rodzin
w tym zakresie właściwie nie istnieje. To pominię-
cie jest znamienne. Pokazuje, że celem projektu
rządowego jest przede wszystkim podniesienie
dzietności. Tymczasem starzejące się społeczeń-
stwo wymaga szerszego myślenia o opiece i znacz-
nie bardziej zaawansowanych rozwiązań w tym
zakresie.
Jak słusznie zauważył Leszek Balcerowicz, to
wszystko musi bardzo dużo kosztować. Nam to
nie przeszkadza. Badania pokazują, że sensowna
polityka społeczna to inwestycja kosztowna, ale
na dłuższą metę opłacalna. Jednak dla wielu osób
koszt to argument kluczowy. Na forach interneto-
wych wszelkie propozycje równościowej polityki
społecznej zbywa się aroganckim: „Nie za moje po-
datki” czy „Każdy ma dzieci na własny rachunek”.
Tak rozumując, należałoby zlikwidować cały sys-
tem zabezpieczeń społecznych, rozmontować służ-
bę zdrowia, sprywatyzować edukację – internauci
często zresztą popierają takie rozwiązania. Nie je-
steśmy jednak zbiorem jednostek, które przypad-
kiem znalazły się w jednym miejscu, tylko społe-
umatczyńmy polskę 103

czeństwem. Wizja społeczeństwa, w którym ludzie


wyłącznie ze sobą konkurują, a nie współpracują
czy wzajemnie wspierają, jest wizją nie tylko od-
ległą od feministycznych ideałów, ale w gruncie
rzeczy głęboko nieludzką.

You might also like