Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 180

Copyright ©

Klara Leończuk
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2021
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved

Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Anna Adamczyk
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-616-4


SPIS TREŚCI

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Epilog
Prolog

Scarlet

Powrót do normalności i ślub za niecały miesiąc? Taaaa, chyba nie


w tym życiu. Przecież nie może być zbyt łatwo.
– Scarlet? – Usłyszałam nawołujący mnie męski głos, dochodzący
do mnie jakby z oddali. Miałam wrażenie, jakbym na chwilę opuściła
swoje ciało i teraz powoli do niego wracała. Poczułam, że czyjaś ciepła
dłoń trzyma moją, a druga gładzi mnie delikatnie po głowie.
Zmusiłam powieki, żeby się uchyliły i mrugnęłam kilkakrotnie, aby
mój wzrok nabrał ostrości i przyzwyczaił się do panującej w pokoju
jasności. Okazało się, że leżę na sofie w naszym salonie, a nade mną
nachyla się zaniepokojony Carter. Alessandro Vega stał przy drzwiach
ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i przyglądał nam się
z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Co się stało? – spytałam, próbując usiąść. Mój narzeczony pomógł
mi się podnieść i natychmiast objął ramieniem, żebym nie upadła.
Czułam się tak, jakbym zsiadła z rozpędzonej karuzeli.
– Zemdlałaś – wyjaśnił Carter, wciąż patrząc na mnie z niepokojem
w oczach. Już miałam zapytać, co się dzieje, gdy informacje
przekazane przez policjanta wróciły do mnie niczym tsunami.
– Ktoś zamordował Beckera – szepnęłam, patrząc to na siedzącego
obok mnie mężczyznę, to na Vegę. Czułam zbliżającą się nową falę
paniki. – Nie przyśniło mi się to, prawda?
– Nie, nie przyśniło ci się – zaprzeczył mój ukochany, zaciskając
szczęki.
– Ktoś usiłował upozorować samobójstwo, bo Beckera znaleziono
powieszonego na krawacie pod sufitem. Jednak gdy zdjęto jego ciało
i zbadał je patolog, na szyi odkryto ślady palców. Zabójca mocno się
starał, bo zmiażdżył mu krtań. Poza tym za paznokciami Beckera
odnaleziono ślady obcego naskórka, co znaczy, że się bronił. Na razie
nic więcej nie wiemy – wyjaśnił mi Vega. Podszedł do nas i usiadł na
fotelu naprzeciwko kanapy, opierając ręce na kolanach.
– Jak to możliwe, że ktoś wszedł do celi Beckera i go zabił, a nikt
z policji nie zareagował? – zapytałam, niedowierzając. To wszystko
brzmiało dla mnie nieprawdopodobnie.
– Niektórych bardzo łatwo przekupić – mruknął Vega. Widziałam,
że jest wściekły, bo mięśnie szczęki mu drgały.
– Więc co teraz? – Popatrzyłam to na jednego, to na drugiego
mężczyznę.
– Teraz cała sprawa jeszcze bardziej się komplikuje – odpowiedział
policjant. – Do tej pory myśleliśmy, że to Christopher Becker pociąga
za sznurki, ale jak widać, myliliśmy się. Sam też był marionetką.
Sprzątnął go ktoś, kto bał się, że powie za dużo.
Nagle dopadła mnie straszna myśl. Popatrzyłam na Cartera
z przerażeniem.
– Czyli ten, kto zlecił zabójstwo ciebie, wciąż jest na wolności –
zauważyłam. – Becker nie działał sam. Wykonywał polecenia swojego
szefa.
– Wszystko na to wskazuje – przyznał mój narzeczony. Wstał z sofy
i podszedł do okna, wkładając ręce w kieszenie spodni.
Schowałam twarz w dłonie załamana. Okazało się, że wracamy do
punktu wyjścia.

***

– Trzymasz się jakoś? – zapytała mnie Jane, gdy tego samego dnia
wieczorem ona i Jackson do nas przyszli. Teraz cała trójka mężczyzn
zamknęła się w gabinecie Cartera, deliberując, co dalej, a my
zostałyśmy same w mojej sypialni.
– Średnio – powiedziałam zgodnie z prawdą. Położyłam się na
łóżku, a Jane zajęła miejsce tuż obok, wspierając głowę na dłoni. – Po
prostu… gdy wydawało się, że wszystko wraca do normy,
dowiedzieliśmy się czegoś takiego. Naprawdę miałam nadzieję, że to
już koniec, a wychodzi na to, że cała zabawa zaczyna się od początku.
Poza tym wyobraź sobie, jakbyś ty się czuła, gdyby to na Jacksona ktoś
polował i usiłował go zamordować.
Kobieta skrzywiła się momentalnie, jakby sama myśl o tym
wywoływała u niej fizyczny ból.
– Wiem, że to cię nie pocieszy, ale znajdziemy tego kogoś,
zobaczysz – obiecała, ściskając mnie za rękę. – Nie jesteście z tym
sami.
– Nie chcę, żebyście się narażali – odparłam zgodnie z prawdą. –
Szczególnie teraz, gdy jesteś w ciąży. Powinniście wybierać meble do
pokoju dziecięcego i kolor farby na ściany, a nie polować na zabójcę.
– Uspokój się! – ofuknęła mnie Jane, patrząc na mnie ostro. – Ja
i Jackson doskonale wiemy, z czym wiąże się nasze życie. Mafia to nie
zabawa. Wiedziałam, na co się decyduję, wychodząc za Jacksona, tak
samo jak on wiedział, czym ryzykuje, przyłączając się do Cartera.
Jesteśmy nie tylko przyjaciółmi. Jesteśmy rodziną. A rodzina trzyma
się razem, choćby nie wiem co.
Poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy. Nawet nie próbowałam
ich hamować. Objęłam przyjaciółkę ramionami, przytulając mocno,
a ona odwzajemniła mi się tym samym.

***

Kiedy jakiś czas później zeszłyśmy na dół, zauważyłam, że Carter


i Alessandro rozmawiają przyciszonymi głosami w kuchni, a Jackson
stoi kawałek dalej i szuka czegoś w telefonie.
Na nasz widok Carter uśmiechnął się lekko i podszedł do mnie, po
czym objął w pasie i pocałował w bok głowy.
– O czym tak szepczecie? – spytałam niby żartem, ale w środku
czułam niepokój. Miałam wrażenie, że mój narzeczony usiłuje coś
przede mną ukryć i chyba się nie myliłam, bo gdy tylko o to
zapytałam, cały się spiął i zerknął przelotnie na Vegę, który teraz nie
zwracał na nas najmniejszej uwagi.
– O niczym ważnym – zbył mnie. – Omawialiśmy zabójstwo
Beckera. Alessandro próbował się dowiedzieć, czy patolog ustalił coś
jeszcze, ale póki co nic nie wiadomo. W areszcie są kamery, ale
o dziwo na czas zabójstwa Beckera przestały działać.
Wiedziałam, że Carter nie mówi mi całej prawdy, ale doszłam do
wniosku, że pomęczę go, gdy już zostaniemy w domu sami. Wtedy
trudniej mu się będzie wykręcić od udzielenia odpowiedzi na moje
pytania.
– Jakoś mnie to nie dziwi – mruknęłam. – Przecież ktokolwiek
zamordował Christophera Beckera nie chciał zostać złapany. I na
pewno nie jest głupi. Chce doprowadzić całą sprawę do końca.
– Dlatego Giacomo, ten który namierzył twój telefon, gdy Marco cię
uprowadził, pracuje już nad nagraniem – wyjaśnił. – Może uda mu się
coś z tego odzyskać.
– A jakim cudem Alessandro zdobył nagrania niepostrzeżenie? –
spytałam, zaskoczona tym, jak szybko działa Carter i jego ludzie.
– Ma swoje sposoby. – Mój narzeczony puścił do mnie oczko, po
czym uśmiechnął się krzywo, a ja pokręciłam tylko głową rozbawiona.
Nasi przyjaciele zostali z nami jeszcze przez niecałą godzinę, po
upływie której doszli do wniosku, że będą zbierać się do domu.
Usiedliśmy do kolacji we dwoje, atmosfera była dziwnie napięta.
Mężczyzna nie odzywał się do mnie ani słowem, a gdy o coś
zapytałam, odpowiadał mi mruknięciami albo półsłówkami. W końcu
nie wytrzymałam i rzuciłam łyżką, która obiła się o krawędź talerza
i wylądowała w naczyniu z pluskiem. Carter przerwał jedzenie
i popatrzył na mnie znad swojego posiłku.
– Możesz przestać się tak zachowywać?! – zażądałam, patrząc zła
na mojego narzeczonego. – Odkąd zamknąłeś się w gabinecie
z Jacksonem i Alessandro, dziwnie się zachowujesz. Nie myśl, że nie
zauważyłam.
– To nic takiego, naprawdę – odpowiedział, przecierając twarz
rękoma, a jedną z nich po chwili wyciągnął do mnie, wstając
niespodziewanie. Zaskoczona, podałam mu dłoń, a on natychmiast
przyciągnął mnie do siebie i objął mocno w pasie.
– Porozmawiaj ze mną – poprosiłam, kładąc palce na jego policzku.
Carter przytulił do nich twarz i pocałował mnie w przegub. Jak zwykle
poczułam, że serce zaczyna mi walić coraz mocniej. Wystarczył jeden
jego dotyk, a mój organizm już wariował.
– Boję się – oznajmił ledwie słyszalnym szeptem. – Ale nie o siebie,
tylko o ciebie. Że ten, kto na mnie poluje z takim zacięciem, mi cię
odbierze. Zrobię wszystko, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo, nawet
jeśli sprawi mi to ból. Kocham cię.
– Nie mów tak – poprosiłam. Po tym, co właśnie powiedział, mój
niepokój wzrósł jeszcze bardziej. – Przejdziemy przez to razem. Tak
jak zawsze.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go mocno w usta, zaplatając
ręce na jego szyi. Na początku Carter stał nieruchomo, ale po chwili
objął mnie mocno w talii i przyciągnął do swojej piersi, a następnie
odwzajemnił pocałunek, napierając na moje wargi i zmuszając mnie,
żebym je rozchyliła.
Coś mnie w tym pocałunku zaniepokoiło. Nie wiem, czy włączała
się moja paranoja, czy nie, ale miałam wrażenie, że Carter całuje mnie
z desperacją – tak, jakby miał to robić po raz ostatni w życiu. Jakby to
było nasze pożegnanie.
Rozdział 1

Scarlet

Tydzień później

Nie miałam siły się ruszyć. Jedyne, na co miałam ochotę, to zasnąć


i już nigdy się nie obudzić. Twarz miałam opuchniętą od płaczu, oczy
zaczerwienione, a włosy brudne i potargane. Innymi słowy,
wyglądałam beznadziejnie. W końcu nie ma co się dziwić, biorąc pod
uwagę, że nie brałam prysznica prawie od tygodnia. Zamiast tego, co
chwilę odtwarzałam w głowie wydarzenia z tego feralnego dnia,
czując się tak, jakby brakowało mi powietrza. Nie mogłam oddychać.
To była dla mnie istna tortura.

Sześć dni wcześniej


Cały dzień nie mogłam skontaktować się z Carterem i zaczynałam
odchodzić od zmysłów, bo nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca.
Mój narzeczony zawsze odbierał ode mnie telefon. Zadzwoniłam do
Jacksona, bo nie wiedziałam, co zrobić. Nie minęło piętnaście minut, a on
i Jane wpadli zaalarmowani do naszego domu. Mężczyzna powiadomił też
Alessandro, o czym ja nawet nie pomyślałam. Policjant obiecał, że
zorientuje się w sprawie i spróbuje czegoś dowiedzieć.
– A teraz opowiedz nam na spokojnie, co się stało – poprosiła Jane,
kierując mnie na sofę. Usiadła obok i mocno złapała moje ręce.
– Od wczorajszego wieczoru Carter był jakiś dziwny – powiedziałam,
biorąc głębszy wdech. Łzy mimowolnie kapały mi z oczu, przez co obraz
przed sobą miałam rozmazany. – Dzisiaj rano zjedliśmy śniadanie, po
czym powiedział, że musi pojechać na chwilę do firmy, bo jest jakiś
problem, który musi rozwiązać. Od tamtej chwili minęło ponad dziewięć
godzin, a ja wciąż nie mam z nim kontaktu. W komórce włącza się poczta,
a Emily powiedziała, że Carter w ogóle nie pojawił się dzisiaj w pracy.
Sama już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Moja przyjaciółka popatrzyła zaniepokojona na swojego męża, a on
podszedł do sofy i kucnął przede mną.
– Na pewno wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie, kładąc mi rękę
na kolanie. – Zobaczysz, Carter zaraz wróci i wszystko wyjaśni.
W tym samym momencie drzwi do domu się otworzyły. Zerwałam się
z kanapy, święcie przekonana, że to mój narzeczony, jednak w salonie
pojawił się Alessandro z grobową miną. Od razu wiedziałam, że to, co
zaraz powie, mi się nie spodoba.
– Był wypadek – powiedział, od razu przechodząc do rzeczy. – To mało
uczęszczana droga, dlatego dopiero niedawno ktoś zgłosił, że na poboczu
stoi spalony wrak samochodu. Na podstawie tablic rejestracyjnych udało
się nam ustalić, że to biały range rover należący do Cartera.
– A co z nim? – zapytałam, łudząc się, że zaraz usłyszę, że jakimś
cudem mój narzeczony przeżył. To przecież nie może tak się skończyć.
– Przykro mi, Scarlet – odparł Alessandro, spuszczając wzrok na
podłogę. Nie był w stanie spojrzeć mi prosto w oczy.
– Nie! – krzyknęłam, odsuwając się od nich wszystkich i wystawiając
rękę przed siebie, dając tym gestem znać, żeby nie odważyli się zrobić ani
jednego kroku w moim kierunku. – Nawet nie waż mi się tego mówić! To
nieprawda!
Jackson podszedł do mnie i zamknął mnie w szczelnym uścisku swoich
ramion, a ja rozryczałam się na dobre i zaczęłam okładać go pięściami po
piersi. Mężczyzna nic sobie jednak z tego nie robił i pozwalał potraktować
się jak worek treningowy. Po chwili opadłam z sił i wtuliłam się w niego
mocno, załamując się całkowicie. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje
naprawdę.

Obecnie
– Wystarczy tego dobrego – powiedziała Jane, wpadając do mojej
sypialni, a zaraz za nią podążała Melanie. Tak, nie wiem, jakim
cudem, ale Jane i Jackson skontaktowali się z moją przyjaciółką
i opowiedzieli o wszystkim, a ona bez zbędnych ceregieli spakowała
walizki dla siebie i swojego chłopaka, Aarona, a następnie obydwoje
przylecieli tutaj samolotem należącym do przyjaciela Cartera.
– Dajcie mi spokój – mruknęłam, nakrywając się kołdrą po sam
czubek głowy. Nie miało dla mnie znaczenia, czy jest rano,
popołudnie czy wieczór: wszystko straciło sens.
– Nie! – krzyknęła Mel, brutalnie ściągając ze mnie kołdrę, a Jane
tymczasem odsłoniła żaluzje w oknach. – Koniec użalania się nad
sobą. Od pogrzebu nie ruszasz się z łóżka. Czas wstać i zmierzyć się
z rzeczywistością.
To do mnie nie docierało – „od pogrzebu”. Cztery dni temu
pochowaliśmy Cartera. Jackson i Jane zajęli się wszystkimi
przygotowaniami, bo ja nie byłam w stanie nic zrobić. Czułam się tak,
jakbym żyła w innym wymiarze.
„Pogrzeb” – jedno słowo, które potrafi wywołać w człowieku tyle
negatywnych emocji, wprost zniszczyć go od środka. Nie znam
nikogo, kto byłby fanem takich uroczystości i z radością w nich
uczestniczył.
Zawsze uważałam, że w niektórych przypadkach można
przygotować się na to wydarzenie. Na przykład, gdy umiera ktoś
starszy lub ktoś, kto chorował od dłuższego czasu, rodzina jest
w stanie oswoić się z myślą, że niedługo straci tę osobę. Wiadomo,
śmierć kogoś bliskiego zawsze boli jak cholera, ale czasami człowiek
po prostu wie, że niedługo zabraknie jego krewnego. Wyczuwa to.
Jednak jeśli chodzi o nagłe odejście kogoś, kto powinien żyć, kogo
zabrakło zdecydowanie za wcześnie – wtedy jest sto razy gorzej. Myśli
się o wszystkich wspólnych planach, marzeniach, których nie udało
się zrealizować, bo najzwyczajniej w świecie zabrakło na to czasu.
W takiej sytuacji znalazłam się ja. Miałam ochotę wyć z bólu
i wściekać się jednocześnie, próbując się dowiedzieć dlaczego.
Dlaczego odebrano mi Cartera, kiedy tak naprawdę dopiero
rozpoczynaliśmy wspólne życie? Dlaczego nie mieliśmy szansy
nacieszyć się sobą i po prostu żyć?
Odruchowo wróciłam myślami do tamtego dnia, krzywiąc się na
samo wspomnienie.

– Jesteś gotowa do wyjścia? – spytał Jackson, cicho pukając do drzwi


mojego pokoju.
– Tak, możemy iść – odparłam automatycznie, poprawiając włosy.
Ubrałam się w czarną sukienkę z krótkim rękawem, sięgającą mi nad
kolano, a na nogi wsunęłam czarne szpilki. Włosy zebrałam w kok. Nie
nałożyłam na twarz makijażu, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam na
to siły, a poza tym wiedziałam, że wystarczy chwila, żebym się
rozpłakała, a wtedy makijaż szlag trafi.
Jackson podał mi ramię i razem zeszliśmy na dół, gdzie czekali na nas
Jane, Melanie, Aaron i wszyscy ludzie Cartera. Za niecałą godzinę miała
rozpocząć się msza w kaplicy, a po niej pochówek na cmentarzu. Agnese
razem z Jane i Clarą przygotowały obiad dla gości, gdy już wrócimy do
domu. Nie chciałam brać w tym udziału, ale przyjaciółki przekonały mnie,
że nie powinnam chować się w pokoju, bo będzie tylko gorzej.
Cała ceremonia była piękna, jeśli można takim mianem określić czyjś
pogrzeb. Kaplica wprost pękała w szwach, tyle osób pojawiło się w niej
tego ranka. Jackson, Paolo, Giacobbe i jeszcze trzech innych ludzi Cartera
niosło jego trumnę. Przez cały ten czas było ciepło i świeciło słońce, ale
gdy dotarliśmy na wyznaczone miejsce pochówku i ludzie z firmy
pogrzebowej byli w trakcie opuszczania trumny do ziemi, niebo zasnuło
się chmurami i zaczęło padać.
Przez cały ten czas Jane trzymała mnie pod ramię, a z mojej drugiej
strony stała Melanie. Zachowywały się tak, jakbym z rozpaczy miała
zaraz rzucić się do tego dołu za Carterem. Biorąc pod uwagę, że nie
wyobrażałam sobie dalszego funkcjonowania bez niego, może nie byłby to
taki głupi pomysł. Nic nie miało dla mnie już sensu.
– Nie mam ochoty nigdzie się ruszać – powiedziałam dobitnie,
siadając na łóżku i wracając do rzeczywistości. Próbowałam odzyskać
kołdrę, ale Melanie była nieugięta i im bardziej ja ciągnęłam, tym
bardziej ona trzymała. – Nie rozumiesz?! – krzyknęłam sfrustrowana,
czując, że świeże łzy napływają mi do oczu. Byłam zła na Jane i Mel,
bo nie rozumiały, przez co przechodzę, a swoim uporem tylko
pogarszały sprawę. – On nie żyje! Straciłam jedynego mężczyznę,
którego kochałam ponad życie! Był dla mnie wszystkim! WSZYSTKIM!
Nie wiesz, co to za uczucie, tęsknić za kimś do bólu i jednocześnie
wiedzieć, że nie ma możliwości, żebyś do niego zadzwoniła, usłyszała
jego głos, poczuła jego dotyk! I ta wiedza, że czegokolwiek byś nie
zrobiła, to i tak nie zwróci mu życia!
Melanie popatrzyła na mnie przez chwilę, po czym przytuliła
mocno do siebie. Zaraz dołączyła do nas Jane i siedziałyśmy tak we
trzy, próbując dodać sobie otuchy.
Wiedziałam, że moje przyjaciółki się starają, ale nie były w stanie
mi pomóc, choćby nie wiem co. Nikt nie mógł. Sama musiałam
poradzić sobie z tym niesamowitym bólem i wiedziałam, że on tak
szybko nie minie. To, co czułam, to cierpienie… ono odbierało mi
wolę życia.
– Wiemy, że cierpisz, Scar – powiedziała Jane. – I nawet nie
próbujemy sobie wyobrazić, przez co teraz przechodzisz. Ale Carter
nie chciałby, żebyś tak żyła. Nie chciałby, żebyś całymi dniami płakała
i pogłębiała się w bólu. Musisz żyć, skarbie. Dla siebie. I dla niego.
Na początku miałam na końcu języka jakiś wredny komentarz, ale
w ostatniej chwili się w niego ugryzłam.
– Macie rację. – Westchnęłam. – Wiem, że macie rację, ale to nie
takie proste. Czuję się pusta w środku. Ale dobrze, wstanę z łóżka
i zejdę do was, wezmę tylko prysznic. Dacie mi chwilę?
– Jasne – szepnęła Jane, uśmiechając się do mnie z otuchą. – Nie
żeby coś, ale śmierdzisz. Prysznic to naprawdę dobry pomysł.
Roześmiałam się krótko, bo moja przyjaciółka miała rację. Sama
czułam, że nie pachnę zbyt zachęcająco. Wstałam z łóżka
i skierowałam się do łazienki, zamykając za sobą drzwi.

***

Ubrałam się w legginsy i biały T-shirt, a włosy zebrałam w koński


ogon, po czym zeszłam na dół. W salonie zastałam Jane, Melanie,
Aarona, Jacksona i o dziwo, Alessandro. Nie wiedziałam, co jeszcze
tutaj robił.
– Hej – przywitałam się, gdy wszyscy na mój widok zamilkli
i popatrzyli ze współczuciem wymalowanym na twarzach. Nie
znosiłam tego. Nie potrzebowałam tego.
– Hej. – Usłyszałam chórek głosów, a Jackson podszedł do mnie
i zapytał:
– Jesteś głodna?
– Nie, nie mam apetytu – szepnęłam zgodnie z prawdą.
– Scarlet, musisz coś jeść – stwierdziła Melanie. – Nie dasz tak rady
na dłuższą metę.
– Dobrze, niech wam będzie. – Westchnęłam, poddając się. Nie
miałam siły się kłócić. – Zjem cokolwiek.
Melanie wyszła z salonu, zapewne do kuchni, żeby poprosić Agnese
o przygotowanie mi czegoś do jedzenia.
– Scarlet, wiem, że to nie jest dobry moment, ale chyba nigdy taki
nie będzie – zaczął Jackson, podchodząc bliżej. – W obecnej sytuacji
ktoś musi stanąć na czele mafii.
– No tak, ale dlaczego zwracasz się z tym do mnie? – spytałam,
marszcząc brwi. – To chyba logiczne, że jako prawa ręka Cartera, to ty
przejmujesz pałeczkę.
– Nie do końca – sapnął, zerkając na wszystkich w pokoju, jakby
bojąc się mojej reakcji na jego następne słowa. – Carter spisał coś
w rodzaju testamentu, w którym jasno określa, że jeśli coś mu się
stanie, to ty masz zająć jego miejsce.
Nie wiedziałam, co zaszokowało mnie bardziej: to, że mój
narzeczony spisał testament czy to, że zostawiał mafię mnie. Przecież
ja nie miałam o tym pojęcia, byłam w tym nowa!
– Nie! – krzyknęłam, kręcąc głową. – Nie ma takiej opcji! Jackson,
na Boga, ja się do tego nie nadaję! Po pierwsze, nie mam pojęcia
o kierowaniu mafią, a po drugie nikt nie weźmie mnie na poważnie!
Już widzę, jak ludzie Cartera będą słuchać moich poleceń! –
Zaśmiałam się, wyobrażając sobie siebie dyrygującą bandą
niebezpiecznych facetów. Najzwyczajniej w świecie nie widziałam się
w tej roli i nawet nie chciałam się jej podejmować. Byłam w tym
wszystkim zielona.
– Poradzisz sobie – zapewnił mnie mężczyzna, podchodząc do
mnie, po czym złapał mnie za ramiona w geście otuchy. – Będę przy
tobie. A ludźmi się nie przejmuj. Byłaś narzeczoną Cartera, więc to
logiczne, że cię posłuchają. Twoje zdanie jest tak samo ważne.
– Ale tobie się to wszystko należy – dodałam, czując, że zaczyna mi
brakować argumentów. – Tyle lat mu pomagałeś, wspierałeś, byłeś
obok.
– Może cię zaskoczę, ale nie chcę tego. – Zaśmiał się. – Pasuje mi
to, co robię. Wolę stać z boku i cię wspierać, wierz mi. Mówię
szczerze.
Westchnęłam głośno, przeczesując włosy palcami. A więc
postanowione. Teraz ja tutaj rządzę.

***

Od zeszłego tygodnia Jackson przesiadywał ze mną całymi dniami


w gabinecie Cartera i wdrażał we wszystko. Z początku przebywanie
w tym pokoju bolało, bo każda rzecz przypominała mi o moim
narzeczonym i o tym, co straciłam. Jakby tego było mało, to okazało
się, że poza kierowaniem mafią, Carter zostawił mi swoją sieć hoteli.
Na to z pewnością nie byłam przygotowana, a wyglądało na to, że mój
narzeczony wręcz przeciwnie.
Dzisiaj był pierwszy dzień, kiedy miałam pojawić się w firmie, i już
się bałam, jak wszyscy zareagują na mój widok.
– Gotowa? – zapytał Jackson, wchodząc do mojej sypialni. Ubrałam
się w czarną sukienkę bez rękawów, kończącą się tuż przed kolanem,
a włosy zebrałam w kok. Nałożyłam na twarz niewielki makijaż, akurat
tyle, żeby ukryć sińce pod oczami i bladość cery.
– Tak, możemy iść. – Uśmiechnęłam się lekko. Mężczyzna
przytrzymał dla mnie drzwi, puścił mnie przodem i razem zeszliśmy
na dół. Jane została u siebie, bo nie czuła się za dobrze, więc teraz
w domu była tylko Melanie i jej chłopak.
– Na pewno nie chcesz, żebyśmy jechali razem z tobą? –
zainteresowała się przyjaciółka.
– Nie, daj spokój – zapewniłam ją. – Jak by to wyglądało? Nowa
pani prezes z niańkami? To raczej nie przejdzie. Wystarczy mi, że
Jackson ze mną pojedzie. Poza tym, Emily jest na miejscu.
– No dobrze, masz rację – stwierdziła dziewczyna, chociaż po jej
minie widziałam, że wolałaby nie spuszczać mnie z oka. – Ale gdyby
coś się działo albo gdybyś po prostu złapała doła, to od razu dzwoń,
a ja przyjadę.
– Dziękuję – szepnęłam, przytulając ją mocno. Zaraz potem wraz
z Jacksonem wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do czarnego mercedesa,
po czym ruszyliśmy w stronę firmy.
– Bycie tam zaboli, wiem to – powiedziałam, gdy dojeżdżaliśmy na
miejsce. – Ja… nie jestem gotowa, żeby zmierzyć się z tym wszystkim,
ale wiem, że muszę. Im dłużej będę to odkładać, tym będzie mi ciężej.
Mam tylko nadzieję, że kiedyś ten ból zmaleje i będę w stanie
wspominać Cartera bez płaczu.
– Po burzy zawsze wychodzi słońce, Scar – pocieszył mnie Jackson,
łapiąc za rękę. – Zobaczysz, jeszcze będziesz szczęśliwa. Nie powiem
ci, że to nastąpi już niedługo, bo sam w to nie wierzę. Wiem, jak
bardzo kochałaś mojego przyjaciela.
– Ja po prostu… – Zawiesiłam na chwilę głos, przełykając łzy. Nie
chciałam rozkleić się tuż przed wejściem do biura. Nie po to
nakładałam makijaż godzinę temu. – Po prostu nie wierzę, że to się
naprawdę stało. Codziennie rano łudzę się, że to wszystko jest złym
snem, z którego niedługo się obudzę i zobaczę obok siebie Cartera,
a on powie mi, jak bardzo mnie kocha. Ale zaraz potem dociera do
mnie, że to nie jest sen, tylko podła rzeczywistość. Ja nie poradzę
sobie bez was, Jackson. Nie zostawiajcie mnie samej, proszę.
Wiem, że pod koniec brzmiałam żałośnie, ale taka była prawda.
Jedynym, co jeszcze motywowało mnie do pozbierania się do kupy,
byli moi przyjaciele. Bo wiedziałam, że jeśli znów się rozpadnę na
kawałki, to oni będą obok, żeby poskładać mnie w całość.
Nagle mężczyzna zatrzymał się przy chodniku. Wyjrzałam przez
okno i zorientowałam się, że dotarliśmy już do firmy. Jednak zanim
zdążyłam wykonać jakiś ruch, Jackson chwycił moją twarz w swoje
dłonie i zmusił, żebym spojrzała mu w oczy.
– Nigdy cię nie zostawimy. Nie ma nawet takiej opcji – powiedział
dobitnie. – Jesteśmy rodziną. I nawet gdybyś miała nas dość i kazała
nam spadać, to my i tak zostaniemy. Rozstawimy namiot w ogrodzie,
jeśli będzie trzeba, ale nie zostawimy cię samej ani na moment.
Jesteśmy rodziną.
Zagryzłam wargi i nie mogąc się powstrzymać, zarzuciłam ręce na
szyję Jacksona i mocno się do niego przytuliłam. On odwzajemnił
uścisk, opierając podbródek na moim prawym ramieniu.
– Dziękuję – szepnęłam, nie wiedząc, co więcej powiedzieć.
– Lepiej już chodźmy. – Mężczyzna zaśmiał się, poluźniając uścisk.
– Czas, żeby załoga poznała nową szefową.
Jęknęłam tylko, po czym otworzyłam drzwi i wysiadłam
z samochodu. Jackson poczekał na mnie na chodniku, a gdy do niego
dołączyłam, ruszyliśmy w stronę wejścia budynku.
Jak tylko przekroczyliśmy próg biurowca, wszyscy zamarli, i to
dosłownie. Było tak samo jak wtedy, gdy Carter po raz pierwszy
przyprowadził mnie tutaj ze sobą. Jednak teraz zamiast spojrzeń
pełnych ciekawości lub zazdrości, zewsząd mierzyłam się z wyrazami
smutku i współczucia. Nawet Violet, recepcjonistka, która od zawsze
okazywała mi jawną nienawiść, teraz uśmiechnęła się lekko na mój
widok i powiedziała ciche: „dzień dobry”. Odpowiedziałam jej
skinieniem głowy i nikłym uśmiechem, a następnie ruszyłam
z Jacksonem w stronę wind.
– Na razie pojedziemy do gabinetu Cartera, żebyś mogła na
spokojnie oswoić się z miejscem – wyjaśnił, gdy jechaliśmy na górę. –
A za godzinę zorganizowałem spotkanie w sali konferencyjnej
z pracownikami.
– Mam kompletną pustkę w głowie – powiedziałam przerażona. –
Nie mam pojęcia, co im powiedzieć ani jak się zachowywać. To ty
powinieneś stać na czele firmy i mafii. Ja się do tego nie nadaję,
jestem żółtodziobem.
– Dasz sobie radę, zobaczysz – zapewnił mnie mężczyzna, ściskając
moją rękę. – Ja tego wszystkiego nie chcę, mówiłem ci to już.
I mówiłem szczerze. Carter wiedział, co robi, zostawiając wszystko
tobie.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, dojechaliśmy na nasze piętro.
Jak tylko ruszyliśmy w stronę gabinetu, zza biurka wyłoniła się Emily.
Podeszła do mnie, smutna, i bez słowa przytuliła mocno do siebie.
Odwzajemniłam uścisk, przymykając oczy.

***

Tak jak rano podejrzewałam, gdy tylko przekroczyłam próg gabinetu


Cartera, poczułam się tak, jakby ktoś dźgnął mnie nożem prosto
w serce. Z siłą tornada przypomniały mi się te wszystkie godziny,
które spędziliśmy tutaj razem. Wszystko wyglądało tak, jakby Carter
wyszedł na chwilę i zaraz miał wrócić: na biurku walały się papiery
czekające na podpis, na środku stał laptop, a w łazience przylegającej
do gabinetu zobaczyłam jego kosmetyki.
To było dla mnie za wiele. Niewiele brakowało, a odwróciłabym się
na pięcie i wybiegła stąd z płaczem.
– Wszystko okej? – dociekał stojący tuż za mną Jackson.
– Tak, spokojnie – odparłam, zerkając na niego. Starałam się
brzmieć przekonująco. – Nic mi nie jest.
Po wyrazie jego twarzy widziałam, że mi nie wierzy, ale nic więcej
nie powiedział.
– Może podam wam coś do picia? – zaproponowała Emily, stając
w drzwiach.
– Wiesz co, napiłabym się kawy – stwierdziłam. – Ale tylko jeśli
zrobisz też sobie i do nas dołączysz.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zaskoczona, ale zaraz uśmiechnęła
się szeroko i powiedziała:
– Bardzo chętnie.
– Ja też poproszę kawę – dodał Jackson, zanim Emily zdążyła wyjść.

***

Godzinę później, tak jak zostało wcześniej zaplanowane, wszyscy


pracownicy zebrali się w sali konferencyjnej. Usiadłam u szczytu
stołu, Jackson po mojej prawej, a Emily po lewej stronie. Wstałam
i odchrząknęłam, skupiając tym samym na sobie uwagę
zgromadzonych osób. Rozmowy ucichły momentalnie, co wzięłam za
dobry omen.

– Jak zapewne wiecie, Carter wyznaczył mnie na swoją


następczynię – zaczęłam. – Nie będę was oszukiwać, nie mam
doświadczenia na tym polu. Niektórzy z was pewnie uznają, że
zaplanowałam sobie to wszystko z premedytacją, ale to nie jest
prawdą. Jestem tak samo zaszokowana jak wy. Wiem, że siedzący obok
mnie Jackson jest o wiele lepszym kandydatem na to stanowisko niż
ja, ale z nieznanych mi przyczyn Carter wybrał mnie. Nie chcę go
rozczarować ani działać wbrew jego woli, dlatego postanowiłam
stanąć na wysokości zadania i dać z siebie wszystko. Mam nadzieję, że
będę mogła liczyć na waszą pomoc. Z góry mówię, że nie mam
zamiaru nikogo zwalniać ani wprowadzać żadnych zmian w kadrach.
Jednak jeśli ktoś z was jest niezadowolony z tego stanu rzeczy, droga
wolna. Nie będę nikogo przetrzymywać tutaj wbrew jego woli. –
Skończyłam mówić i usiadłam z powrotem na fotelu, a w
pomieszczeniu zapadła cisza jak makiem zasiał.
Nagle z krzesła podniósł się łysiejący mężczyzna średniego wzrostu
z lekką nadwagą. Na oko był przed pięćdziesiątką.
– Pan Cambrini był wspaniałym szefem i wszystkim nam będzie go
brakować – powiedział, a zaraz po jego słowach dało się słyszeć
pomruki popierające jego wypowiedź. – Wierzymy, że wiedział, co
robi, zostawiając firmę w pani rękach. Myślę, że najuczciwszym
rozwiązaniem będzie, jeśli póki co poznamy się lepiej i zobaczymy, jak
będzie się nam współpracować. Z pracy zwolnić się łatwo, ale znaleźć
kolejną, to już inna kwestia.
– To uczciwa propozycja – odparłam, kiwając głową na znak zgody.
Spotkanie potrwało jeszcze kilka minut, po czym wszyscy rozeszli
się do swoich obowiązków, a ja odetchnęłam z ulgą.
Rozdział 2

Scarlet

Kiedy następnego wieczoru wróciłam do domu, już na wejściu powitał


mnie Stefano.
– Ma pani gościa – oznajmił. – Czeka w salonie.
Zdziwiłam się i niezwłocznie ruszyłam do pokoju. Gdy tylko tam
dotarłam, zobaczyłam, że na fotelu siedzi nie kto inny jak Alessandro
Vega.
– Cześć – powiedziałam, stając przy sofie. – Co cię do mnie
sprowadza?
– Cześć, Scarlet. – Uśmiechnął się lekko i podniósł się, podchodząc
bliżej. Był naprawdę przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany,
z brązowymi włosami sięgającymi mu za uszy i oczami w kolorze
mlecznej czekolady. Gdyby sprawy miały się inaczej, nie mogłabym
oprzeć się jego urokowi. – Pomyślałem, że sprawdzę, jak się masz. Nie
znałem Cartera długo, ale domyślam się, że musi ci być teraz bardzo
trudno. Poza tym masz na głowie firmę i mafię.
– To prawda, nie jest łatwo – przyznałam szczerze, po czym
usiadłam na kanapie i przeczesałam włosy palcami. Stos dokumentów
w firmie zdawał się rosnąć, a nie maleć. Na domiar złego telefony się
urywały, bo kierownicy filii naszych hoteli rozsianych po całym
świecie desperacko chcieli wiedzieć, co dalej z ich posadami i jakie
zmiany zamierzam wprowadzić. Gdyby nie pomoc Jacksona i Emily, to
nie wiem, jakbym sobie z tym wszystkim sama poradziła. Na szczęście
członkowie mafii nad wyraz dobrze przyjęli fakt, że teraz będzie nimi
rządzić kobieta i nie wszczynali z tego powodu buntu. – Ale jakoś daję
sobie radę. Dobre jest w tym wszystkim to, że cały czas mam czymś
zajętą głowę i brak mi czasu na użalanie się nad sobą.
Najgorsze były noce. Może to zabrzmi dziwnie, ale na poduszce
wciąż czułam zapach Cartera. W szafie nadal wisiały jego ubrania, bo
nie potrafiłam się zdobyć na spakowanie wszystkiego do toreb
i oddanie potrzebującym ludziom. Wiem, że sama dodatkowo się tym
wszystkim katowałam, ale po prostu nie byłam gotowa. Od jego
śmierci minęły raptem dwa tygodnie.
– Przykro mi, że musisz przez to wszystko przechodzić. Gdybyś
chciała pogadać, to tutaj jest mój numer – powiedział, wyciągając do
mnie dłoń z wizytówką.
– Dlaczego to robisz? – spytałam, zaskoczona jego zachowaniem. –
Tak naprawdę wcale mnie nie znasz. Łączyły cię tylko interesy
z moim narzeczonym.
– Sam nie wiem – wyznał, marszcząc brwi. Miałam wrażenie, że nie
jest ze mną całkiem szczery, ale nie miałam siły ani ochoty ciągnąć go
teraz za język. – Po prostu wydaje mi się, że przyda ci się pomoc.
Wiem, że otaczają cię teraz bliscy i nie mierzysz się ze wszystkim
sama, ale jak to mówią, przyjaciół nigdy za wiele.
– Dziękuję. – Zdobyłam się na lekki uśmiech.
Nagle drzwi frontowe się otworzyły i do środka weszli roześmiani
Melanie i Aaron. Uprzedzali mnie wcześniej, że po południu chcą
wyjść do miasta i pozwiedzać, więc nie spodziewałam się ich w domu
zbyt prędko. Jak widać ich wycieczka właśnie dobiegła końca.
– Hej. – Moja przyjaciółka przystanęła w progu salonu. Nie tylko
mnie zdziwiła wizyta Alessandro, bo Mel patrzyła to na mnie, to na
niego. Znałam ją na tyle długo, żeby wiedzieć, że weźmie mnie na
spytki, gdy mój gość już sobie pójdzie.
– Hej – rzuciłam. – Jak tam zwiedzanie?
– Super – przyznała Melanie. – To miasto jest piękne.
– Tak piękne, że twoja droga przyjaciółka chce się tutaj
przeprowadzić – prychnął Aaron, uśmiechając się lekko. – Już nawet
znalazła nam dom, oczywiście niedaleko od ciebie.
Roześmiałam się tylko, bo znając Melanie, byłaby do tego zdolna.
– To ja już lepiej pójdę. – Naszą wymianę zdań przerwał
Alessandro. – Pamiętaj o tym, co ci mówiłem, Scarlet.
– Będę. – Pokiwałam głową, zerkając na wizytówkę z jego numerem
telefonu, którą wciąż trzymałam w dłoniach.
Kiedy usłyszeliśmy trzask drzwi frontowych, Melanie złapała mnie
za rękę i zmusiła, żebym usiadła razem z nią na sofie.
– To ja lepiej pójdę na górę – stwierdził Aaron, wycofując się
z salonu z rękoma uniesionymi ku górze w geście kapitulacji. – Nie
mam ochoty słuchać waszego plotkowania. Tylko rozboli mnie od
tego wszystkiego głowa.
Melanie pokazała mu język, a ja uśmiechnęłam się do mężczyzny.
– To teraz nawijaj. – Moja przyjaciółka popatrzyła na mnie
wyczekująco, gdy zostałyśmy we dwie.
– O czym mam nawijać? – Zmarszczyłam czoło, udając, że nie
wiem, o co jej chodzi. Czasami lubiłam się z nią podrażnić.
– Nie udawaj głupiej. – Westchnęła z jękiem, przewracając oczami.
– Wracam do domu i zastaję ciebie, pogrążoną w rozmowie
z Alessandro. A facet jest niczego sobie.
– Po pierwsze, przypominam ci, że masz chłopaka, więc jeśli dowie
się, że wzdychasz na myśl o innym, to nie chciałabym być w twojej
skórze – zauważyłam. – A poza tym Vega mnie nie interesuje w ten
sposób. Owszem, jest przystojny, nawet bardzo, ale ja nie mam
zamiaru z nikim się spotykać. Ani teraz, ani nigdy. To Carter był dla
mnie tym jedynym i nikt go nie zastąpi.
W tej właśnie chwili mój w miarę dobry humor szlag jasny trafił. Na
samą myśl o tych wszystkich planach i marzeniach, których nie uda
mi się zrealizować razem z Carterem, miałam ochotę zwinąć się
w kłębek i płakać.
– Przepraszam – powiedziała Mel, widząc, że wpadam w doła. – Nie
chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Wiem, że Carter był dla ciebie
wszystkim i przez myśl mi nie przeszło, że mogłabyś zacząć spotykać
się z kimś innym, szczególnie teraz. Po prostu uważam, że wpadłaś
w oko naszemu panu policjantowi.
– Jeśli tak rzeczywiście jest, to niech nie robi sobie nadziei –
stwierdziłam, zirytowana jej komentarzem. – Jedyne, co mogę teraz
zaoferować komukolwiek to przyjaźń.
– Dobra, wystarczy tego gadania o facetach. – Melanie klepnęła
mnie w udo, wyraźnie chcąc sprawić, żeby mój dobry humor sprzed
kilku minut powrócił. – Może zrobimy sobie michę popcornu,
otworzymy butelkę wina i puścimy jakąś komedię? Dawno nie
miałyśmy babskiego wieczoru.
– Masz rację, to dobry pomysł. – Nie do końca byłam w nastroju, ale
nie chciałam sprawić przykrości Melanie. Widziałam, że się stara,
żeby poprawić mi humor, za co byłam jej wdzięczna. – Przyda się nam
taki relaks.
– No i super. – Mel wstała z kanapy i ruszyła w stronę kuchni. – To
ja przygotuję wino i przekąski, a ty wybierz film.
Pokiwałam głową, po czym włączyłam telewizor i uruchomiłam
Netflixa. Wybór padł na Kocha, lubi, szanuje. Widziałam to już dwa
razy, ale podobał mi się Ryan Gosling w tym filmie.
Melanie wróciła po chwili, w jednej ręce trzymając miskę
z popcornem, a w drugiej butelkę wina.
– A gdzie kieliszki? – spytałam, unosząc brew.
– To babski wieczór – wyjaśniła. – Nasz babski wieczór. Nie
potrzebujemy kieliszków.
Prychnęłam tylko i usiadłam wygodniej na kanapie, sięgając do
miski, a następnie włączyłam film.

***

Następnego ranka obudziłam się z bólem głowy i dziwnie


powyginana, nie wiedząc, gdzie się znajduję. Potrzebowałam chwili,
żeby uświadomić sobie, że leżę na sofie w salonie, a Melanie śpi
z głową na moim brzuchu, obejmując mnie ręką w pasie. Dziwiłam się,
że była w stanie przespać tak całą noc, z nogami podkulonymi pod
siebie, bo sofa była na to zdecydowanie za krótka. Przetarłam twarz
rękoma i jak tylko zaczęłam się wiercić, Melanie otworzyła oczy
i rozejrzała się dookoła spod przymrużonych powiek.
– Zasnęłyśmy tutaj? – zapytała zaspanym głosem.
– Jak widać – odparłam. – Dobrze, że dzisiaj sobota i nie muszę iść
do firmy. Głowa mnie boli tak, że jedyne, na co mam ochotę, to
położyć się do łóżka i przeleżeć cały dzień.
– Po połowie butelki wina? – zdziwiła się Melanie.
– Najwidoczniej – mruknęłam.
– No nic, idę wziąć prysznic – stwierdziła moja przyjaciółka, po
czym podniosła się ze mnie.
– Dobry pomysł. – Pokiwałam głową i sama też skierowałam się do
swojej sypialni. Potrzebowałam takiego wieczoru. Przez moment
zapomniałam o wszystkim, o wszystkich smutkach i problemach.
Wiedziałam, że gdy się ogarnę, muszę porozmawiać z Jacksonem.
Przez tych ostatnich kilka dni intensywnie nad czymś rozmyślałam.
Byłam pewna, że wypadek Cartera wcale nie był wypadkiem.
I zamierzałam odnaleźć tego, kto stoi za śmiercią mojego
narzeczonego. Nie odpuszczę, dopóki się nie zemszczę.
Gdy zeszłam na dół na śniadanie, w kuchni zastałam Melanie
i Agnese, przygotowującą jedzenie.
– Lepiej się czujesz? – spytała moja przyjaciółka, gdy usiadłam na
stołku barowym obok niej.
– Powiedzmy – mruknęłam, przykładając chłodną dłoń do czoła. –
Ale na pewno nie będę dzisiaj w szczytowej formie.
W tej samej chwili Agnese postawiła przede mną talerz z jajecznicą
na boczku i smażonymi kiełbaskami.
– Na kaca najlepsze jest tłuste jedzenie – rzuciła w odpowiedzi na
moje nieme pytanie.
– Okej, skoro tak twierdzisz. – Westchnęłam i zabrałam się do
jedzenia.
Posiłek przerwało mi pojawienie się w domu Jane i Jacksona.
– Hej – powiedziała kobieta, wchodząc do kuchni, a następnie
podeszła do mnie i uścisnęła na powitanie.
– Hej, wiecie, że nie musicie przyjeżdżać tutaj codziennie
i sprawdzać, jak się mam? – zapytałam, unosząc brew do góry. Głupio
mi było, bo miałam wrażenie, że przez fakt, że moi przyjaciele są tak
zaabsorbowani mną, nie mają czasu na własne życie. – Nie potrzebuję
opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Poza tym na miejscu jest
Melanie i Aaron, nie wspominając o Agnese, Stefano i reszcie osób.
W tym domu cały czas ktoś się kręci.
– I tak ma być – odparła Jane. – I nie pleć bzdur, że zabierasz nam
czas, bo wcale tak nie jest.
– W sumie, to może i dobrze, że jesteście, bo chciałabym z wami
o czymś porozmawiać – oświadczyłam, kończąc śniadanie. – Ale może
jesteście głodni i chcielibyście coś najpierw zjeść?
– Nie, spokojnie, jedliśmy przed wyjściem – zapewniła mnie moja
przyjaciółka. – Teraz jem za dwoje, więc mam spust jak odkurzacz.
Samej siebie nie poznaję.
– Ja też nie poznaję własnej żony. – Zaśmiał się Jackson. –
Najfajniej jest, gdy o drugiej w nocy najdzie ją ochota na lody
karmelowe, a gdy już wracam do domu ze sklepu, to dzwoni do mnie
i mówi, że zjadłaby jeszcze coś słonego.
– Hahaha – prychnęła Jane, po czym klepnęła męża w pierś. – Ale
tak na poważnie, to o co chodzi?
– To może przejdźmy do salonu, będzie nam wygodniej –
zaproponowałam, wstając ze stołka. – Melanie, zawołaj Aarona, jeśli
możesz.
– Jasne, już po niego idę – rzuciła, wyszła z kuchni i skierowała się
schodami na górę do ich pokoju.
Dziesięć minut później zastałam Jane i Jacksona objętych na sofie,
Melanie usiadła w fotelu, jej chłopak stanął obok niej, a ja zajęłam
drugi fotel.
– To z jakiej racji ta narada? – zapytała Mel, przerywając ciszę.
– Chcę odnaleźć tego, kto stoi za śmiercią Cartera – powiedziałam,
wziąwszy uprzednio głębszy wdech. – Nie jestem głupia i nigdy nie
uwierzę, że to był wypadek. Nie po tym, co przeszliśmy.
Kiedy to oznajmiłam, zapadła cisza, podczas której wszyscy moi
przyjaciele przyglądali mi się intensywnie. Nie wiedziałam, co im
chodzi po głowach, ale w duchu modliłam się, żeby nie brali mnie za
wariatkę.
– No dobrze – stwierdził Jackson, wzruszając ramionami, jakby to
nie było nic wielkiego. – Nie powiem, że jestem tym zaskoczony, bo
przeczuwałem, że gdy dojdziesz trochę do siebie, zaczniesz dodawać
dwa do dwóch. Sam też nigdy nie uwierzę, że to był wypadek. Z tego,
co wiem na asfalcie nie było śladów hamowania. Ponadto samochód
uderzył w barierkę, która oddziela drogę od urwiska. Takie uderzenie
nie spowodowałoby, że auto stanęło w płomieniach. Musiałoby
stoczyć się z góry albo dachować.
– Dlatego potrzebuję waszej pomocy – powiedziałam, oddychając
z ulgą. – Sama nie dam sobie rady, bo nie wiem, do kogo się zwrócić.
Wy siedzicie w tym dłużej.
Mówiąc „wy”, miałam na myśli Jacksona i Jane. Odczuwałam
wyrzuty sumienia, wciągając w to Melanie i Aarona, dlatego
zwróciłam się do nich:
– Mówię to też przy was, bo nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą
jakieś tajemnice, ale nie oczekuję, że będziecie brali w tym udział. Nie
chcę was narażać na niebezpieczeństwo. Poza tym i tak poświęciliście
mi już dużo swojego czasu.
– Trzymaj mnie, Aaron, bo zaraz jej przyłożę – warknęła Mel, a ja
spojrzałam na nią zaskoczona. Jej chłopak popatrzył rozbawiony to na
nią, to na mnie, ale na wszelki wypadek położył rękę na jej ramieniu.
– Oczywiście, że chcemy brać w tym udział – oznajmiła dobitnie. –
Jesteś naszą przyjaciółką i nie zostawimy cię samej, szczególnie teraz.
Nawet gdybyś wciągała nas w zabicie kogoś i pomoc w pozbyciu się
zwłok, wciąż byśmy ci nie odmówili. Nie ma takiej opcji, że się nas
pozbędziesz, więc lepiej skończ wygadywać takie głupoty.
Uśmiechnęłam się do niej szeroko ze łzami w oczach, chwytając
dziewczynę za nadgarstek w geście podziękowania.
– Melanie ma rację, Scar – dodał Aaron. – Gdybyśmy nie chcieli,
żebyś nas wciągała w cokolwiek, w ogóle byśmy tutaj nie przylecieli.
Pomożemy ci i zostaniemy tak długo, jak to będzie potrzebne.
Nie wiedziałam, czym zasłużyłam sobie na takich przyjaciół, ale
w tym momencie potrzebowałam ich jak nigdy i w duchu dziękowałam
Bogu, że mi ich zesłał. Bez nich błądziłabym jak dziecko we mgle.
– Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie skontaktowanie się
z Alessandro – wtrącił Jackson. – W końcu jest policjantem i ma
dojścia. Tak jak przy Beckerze, tak teraz przyda się nam jego pomoc.
– Dobrze. – Pokiwałam głową, bo sama rozważałam zaangażowanie
go w sprawę. W końcu wczoraj był tutaj i mówił, że jeśli będę
czegokolwiek potrzebować, to mogę dzwonić. Nie sądziłam jednak, że
tej pomocy będę domagać się tak szybko.
– Zadzwonię do niego od razu, zanim się rozmyślę – mruknęłam,
po czym wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni. Wizytówka
Alessandra leżała na szafce koło telewizora, więc podeszłam do niej
i wybrałam numer.
– Vega, słucham? – odezwał się po drugim sygnale.
– Cześć, Alessandro, tu Scarlet – zaczęłam rozmowę.
– Cześć, miło cię słyszeć – odparł, a w jego głosie usłyszałam, że
jest zaskoczony i jednocześnie uradowany tym, że dzwonię. – Stało
się coś?
– Chciałam cię prosić o przysługę – powiedziałam. – Ale to nie jest
rozmowa na telefon. Mógłbyś może przyjechać do mnie do domu?
– Wiesz co… – zawiesił na chwilę głos – myślę, że uda mi się
wyrwać stąd na godzinę lub dwie.
– To super. – Ucieszyłam się i pokazałam reszcie kciuk uniesiony ku
górze, na znak, że wszystko idzie w dobrym kierunku. – To w takim
razie do zobaczenia.
– Do zobaczenia – rzucił, po czym się rozłączył.
– I co powiedział Vega? – zapytała Melanie, kiedy usiadłam na
fotelu.
– Na razie niewiele, bo w sumie nic mu nie powiedziałam. –
Wzruszyłam ramionami. – Ma przyjechać tutaj za chwilę i wtedy we
wszystko go wdrożę.
– Na bank się zgodzi. – Mel puściła do mnie oczko. – Mówiłam ci
wczoraj, że ten facet na ciebie leci.
– Błagam cię, nie zaczynaj – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
– Czekaj, co?! – zapytała Jane, patrząc to na mnie, to na moją
przyjaciółkę, która ma zdecydowanie za długi jęzor.
– Zastałam ich wczoraj wieczorem razem w salonie, kiedy
z Aaronem wróciliśmy do domu – wyjaśniła jej Mel. – Na kilometr
było widać, że nie przychodzi tutaj bezinteresownie.
– Powiedział, że mogę liczyć na jego przyjaźń i żebym dzwoniła,
gdy będę czegoś potrzebować – powiedziałam. – Tylko tyle. To
Melanie ma wybujałą wyobraźnię i dużo sobie dopowiada. Nic mnie
z Vegą nie łączy i na pewno nie połączy.
Jane przyglądała mi się w zamyśleniu, a Mel pokręciła tylko głową.
– Oj, dajcie spokój – wtrącił Jackson. – Ja osobiście za nim nie
przepadam.
– Dlaczego? – zapytałam i wszyscy spojrzeliśmy zaskoczeni na
mężczyznę.
– Nie wiem – przyznał szczerze. – Ale coś mi w nim nie gra.
Nijak nie skomentowałam jego słów, bo nie wiedziałam, co
powiedzieć. Nie znałam Alessandro zbyt długo i w sumie nie miałam
o nim wyrobionej opinii. Faktem jest to, że pomógł mi i Carterowi
znaleźć dowody na Beckera i wsadzić go do aresztu, a to już było coś.

***

Alessandro tak jak obiecał, przyjechał do nas niedługo potem. Kiedy


zobaczył nas wszystkich zgromadzonych w salonie, przystanął
zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się lekko i przysiadł na krześle,
które przyniosłam tutaj wcześniej.
– Więc co jest takiego ważnego, że nie mogliśmy o tym
porozmawiać przez telefon? – zapytał, patrząc na mnie.
Zerknęłam na Jacksona, który teraz stał przy oknie z rękoma
skrzyżowanymi na piersi i uważnie przyglądał się naszemu gościowi,
jakby czekał na choćby jeden jego błąd.
– Chcę odnaleźć tego, kto stoi za śmiercią Cartera – powiedziałam
prosto z mostu.
– Ale przecież wiesz, że to był wypadek – odparł Vega, zaskoczony.
– Nie ma czego się tutaj doszukiwać.
Popatrzyłam na policjanta tak, jakbym widziała go na oczy po raz
pierwszy w życiu. Serio był taki głupi czy bał się, że coś odkryję?
– Naprawdę w to wierzysz? – zapytałam z zaskoczeniem w głosie,
nachylając się do niego. – Naprawdę wierzysz, że to był wypadek? Bo
ani ja, ani nikt z moich przyjaciół nie uwierzy w te brednie.
Zadzwoniłam, bo chciałam cię poprosić, żebyś pomógł mi dowiedzieć
się prawdy. Masz dojścia tam, gdzie nasze ręce nie sięgają. Ale jeśli
chcesz dalej mydlić mi oczy tym, że to był wypadek, to myślę, że nie
mamy, o czym rozmawiać.
Wstałam z fotela, by podejść do okna i stanąć obok Jacksona, nie
zwracając uwagi na resztę towarzystwa.
Byłam rozczarowana zachowaniem Alessandra. Sam powiedział, że
jest moim przyjacielem i że mogę się do niego zwrócić, gdy będę
potrzebować wsparcia. A teraz próbował mi wmówić, że to wszystko
moje wymysły.
– Możemy porozmawiać na osobności? – poprosił nagle policjant.
– Dobrze – zgodziłam się po chwili namysłu. Widziałam, że Jackson
już chce zaprotestować, ale Jane szybko złapała go za rękę,
ostrzegając, żeby trzymał buzię na kłódkę. – To może przejdźmy do
gabinetu.
Alessandro przepuścił mnie w drzwiach, po czym ruszył za mną.
– Przepraszam – powiedział mężczyzna, podchodząc do mnie, gdy
drzwi gabinetu się za nami zamknęły. Zrobiłam kilka kroków w tył, bo
jak na mój gust staliśmy zdecydowanie zbyt blisko siebie. – Nie
miałem nic złego na myśli. Po prostu nie chcę, żebyś się w to wszystko
mieszała.
– Jakbyś nie zauważył, już jestem w to zamieszana – prychnęłam.
Nie wierzyłam w jego wytłumaczenia. Coś mi tutaj nie grało. – I nie
musisz się o mnie martwić. Jestem dużą dziewczynką i potrafię
o siebie zadbać.
Mężczyzna przez chwilę przyglądał mi się tak, jakbym sprawiała mu
ból. Kompletnie nic z tego nie rozumiałam.
– Dobrze. – Westchnął. – Pomogę ci. Poszperam trochę i zobaczę,
czego uda mi się dowiedzieć. Ale niczego ci nie obiecuję.
– O to mi tylko chodzi – odparłam. – Dziękuję.
– Wybacz, ale teraz muszę wracać do pracy – oznajmił. – Odezwę
się, gdy będę coś miał.
Skinęłam tylko głową i uśmiechnęłam się lekko, po czym
Alessandro wyszedł z gabinetu, zostawiając mnie sam na sam z moimi
myślami. Nie wiedziałam, czy angażowanie w to wszystko policjanta
to dobry czy zły pomysł, bo po tym, co powiedział Jackson, miałam
mętlik w głowie. Ale każda pomoc się przyda. Poza tym angażując we
wszystko Vegę, będziemy mieli go na oku i wtedy się dowiemy, czy
jest wobec nas szczery, czy wręcz przeciwnie. Jak to mówią, trzymaj
przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.
– I co powiedział? – spytała Melanie, pojawiając się w gabinecie
i tym samym przerywając moje rozmyślania. Zaraz za nią pojawili się
Aaron, Jackson i Jane.
– Obiecał, że spróbuje się czegoś dowiedzieć i da znać –
powtórzyłam im. – A tymczasem chciałabym spotkać się z naszymi
ludźmi. Jackson, możesz wszystko zorganizować?
– Jasne, nie ma problemu – rzucił mężczyzna, wyciągnął telefon
z kieszeni marynarki i zniknął w korytarzu.

***

Dwie godziny później ja, moi przyjaciele i siedemnastu innych


mężczyzn zebraliśmy się w jadalni mojego domu. Żadne inne
pomieszczenie nie było na tyle duże, żeby pomieścić nas wszystkich.
– Wiem, że zapewne jesteście zaskoczeni tak nagłym wezwaniem –
zaczęłam. – Sama też nie do końca wiem, jak działać, dlatego
potrzebuję waszej pomocy. Carter mianował mnie waszą nową donną
i mam dla nas wszystkich pierwsze, wspólne zadanie. Chcę, żebyśmy
dogrzebali się do prawdy w związku ze śmiercią Cartera.
Słysząc to, kilku mężczyzn zaczęło rozmawiać między sobą i kiwać
głowami.
– Jeśli macie coś do powiedzenia, podzielcie się tym z nami
wszystkimi – powiedziałam zdecydowanym głosem. Irytowało mnie
takie szeptanie po kątach.
– Uważamy, że to słuszna decyzja, donna – odezwał się jeden
z nich, z tego, co pamiętałam, miał na imię Paolo i był jednym
z najbardziej zaufanych ludzi Cartera. – Sami nie wierzymy, że to był
nieszczęśliwy wypadek. Nie po tym, jak Christopher Becker został
zamordowany w areszcie. Powiedz nam tylko, co mamy robić.
Ucieszyłam się, że wszyscy przyjęli to tak dobrze i nie
kwestionowali mojej decyzji.
– Na razie nie mamy żadnego punktu zaczepienia, dlatego chcę,
żebyście mieli oczy i uszy szeroko otwarte – oznajmiłam. – Wiem, że
każdy z was ma swoje dojścia do różnych ludzi, więc spróbujcie
dowiedzieć się czegokolwiek. Ludzie na pewno gadają, w końcu śmierć
capo nie przechodzi bez echa. Innymi słowy, działamy tak samo jak
w przypadku sprawy z Beckerem.
– A co, gdy uda nam się już do kogoś dotrzeć? – spytał jeden
z mężczyzn. – Co mamy zrobić?
– Wtedy przyprowadzacie go do mnie – odparłam. – I trochę
inaczej sobie z nim porozmawiamy.
Wszyscy uśmiechnęli się półgębkiem, jakby moja odpowiedź była
dokładnie tym, co chcieli usłyszeć.
Prawda była taka, że nie miałam zamiaru bawić się w półśrodki. Nie
żartowałam, gdy mówiłam, że znajdę tego, kto stoi za śmiercią
Cartera, nawet jeśli miałabym go wykopać spod ziemi. A gdy już
dostanę go w swoje ręce, lepiej niech Bóg ma go w opiece.

***

– Chcę, żebyś nauczył mnie walczyć – powiedziałam do Jacksona tego


samego dnia, późnym popołudniem. Słysząc to, mężczyzna zakrztusił
się kawą, którą właśnie pił.
– Co takiego? – Spojrzał na mnie tak, jakby wyrosła mi druga głowa.
– Właśnie to – oznajmiłam. – W końcu jestem donną, a to, że nie
potrafię się bronić, jest żałosne. Poza tym, gdy już znajdziemy tego,
kto doprowadził do śmierci Cartera, sama chcę się z nim policzyć. Nie
mam zamiaru dopuścić, żebyś wyręczył mnie ty lub którykolwiek
z naszych ludzi.
– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł – stwierdził mężczyzna,
marszcząc brwi.
– Co nie jest dobrym pomysłem? – spytała Jane, wchodząc do
kuchni.
– Chcę, żeby twój mąż nauczył mnie walczyć – wyjaśniłam. – Ale
chyba niezbyt mu się ten pomysł podoba.
– A dlaczego nie? – Jane spojrzała na niego groźnie. – Myślę, że to
dobry pomysł. Mnie w końcu nauczyłeś, więc czemu nie możesz zrobić
tego samego dla Scarlet?
– No właśnie, dlaczego? – Popatrzyłam na niego wyczekująco,
krzyżując ręce na piersi.
– Dobrze już, dobrze – sapnął, unosząc ręce w geście kapitulacji. –
Nauczę cię walczyć.
– I strzelać – dodałam.
Jackson skrzywił się lekko, ale pokiwał głową, przystając na moją
prośbę.
– Zaczniemy jutro z samego rana, więc się przygotuj – oznajmił. –
Nie dam ci forów.
– Wcale na nie nie liczę. – Puściłam do niego oczko. Starałam się
być twarda, ale w duchu liczyłam już ilość siniaków, które będę miała
po naszym jutrzejszym treningu.
Rozdział 3

Scarlet

Jackson od dwóch godzin uczył mnie, jak się bić, a ja miałam


wrażenie, że zaraz wyzionę ducha. Z początku byłam pełna zapału:
przyjaciel pokazał mi, jak bronić się przed ciosami w twarz i w tułów.
Następnie kazał mi samej pokazać, jak wyprowadzam ciosy. W tym
celu zaprowadził mnie do worka bokserskiego i pomógł założyć
rękawice.
Za każdym razem, gdy uderzałam w ten worek, wyobrażałam sobie,
że tak naprawdę mam przed sobą twarz Beckera i tego, kto stoi za
śmiercią Cartera. To dodawało mi sił. Jackson cały czas komentował
moje poczynania, mówiąc „ręka wyżej”, „uderzaj mocniej”,
„wyprowadzaj cios całym ciałem”, i tak dalej. Im więcej mówił, tym
bardziej się starałam, żeby było idealnie.
Wszystko stało się o wiele trudniejsze, gdy mój trener postanowił,
że wcieli się w rolę napastnika, a ja będę musiała go pokonać. Na samą
myśl o tym, poczułam, że serce podchodzi mi do gardła. Jackson
poprowadził mnie na niewielki ring znajdujący się na samym środku
siłowni. Nałożył na ręce rękawice i bez chwili wahania ruszył do akcji.
Nawet nie zdążyłam zareagować, gdy uderzył mnie w prawy policzek.
Co prawda nie mocno, bo nie chciał tak naprawdę zrobić mi krzywdy,
ale i tak poczułam piekący ból, a głowa odskoczyła mi lekko w lewą
stronę.
– Trzymaj gardę – upomniał mnie po raz tysięczny. Podziwiałam
Jacksona za cierpliwość, bo ani razu nie podniósł na mnie głosu, ani
się nie zirytował, tylko wszystko tłumaczył mi spokojnie jak małemu
dziecku. – Na początku walki, nie atakuj przeciwnika, tylko rób
wszystko, żeby się obronić. Jesteś niska, więc najprawdopodobniej
będzie celował w twarz, ewentualnie podetnie ci nogi. Dlatego
najważniejsze jest to, żebyś obserwowała jego ruchy. Zwracaj uwagę,
jak stawia kroki, w którą stronę się porusza, którą rękę ma silniejszą.
Po prostu naucz się go. Wtedy zrozumiesz, jakie ma słabe punkty, no
i dodatkowo go zmęczysz, więc potem będzie łatwiej ci go pokonać. –
Uniósł rękę i popatrzył mi w oczy. – Jeszcze jedno – powiedział, po
czym zanim zdążyłam się zorientować, podszedł do mnie od tyłu
i mocno przycisnął do swojej klatki piersiowej, unieruchamiając mi
ręce. – Gdy ktoś zajdzie cię tak jak ja teraz, nie szamocz się, bo to nic
nie da. Tylko się zmęczysz. Jedyne, co możesz zrobić, to stanąć mi na
stopie lub dźgnąć mocno łokciem między żebra, chociaż teraz masz to
utrudnione. Nie powalisz napastnika, ale zaskoczysz go na tyle, że
poluźni uścisk i wtedy będziesz miała sekundę na ucieczkę. Jeśli nie
będzie o wiele wyższy od ciebie, możesz uderzyć go głową
w podbródek. To najskuteczniejszy sposób. No, a na sam koniec
oczywiście kolanem w jaja. Spróbujemy teraz tego, ale bez ostatniej
części. – Na samą myśl o tym, że miałby oberwać w to miejsce,
Jackson się skrzywił, a ja uśmiechnęłam się krzywo. – Jestem więcej
jak pewny, że Jane chce mieć jeszcze dzieci i na pewno nie podziękuje
ci, jeśli nam to uniemożliwisz.
– Dobrze, dobrze, nie martw się – uspokoiłam go. – Ta część
twojego ciała jest przy mnie bezpieczna.
Tak jak zarządził Jackson, przećwiczyliśmy atak od tyłu. Musieliśmy
zrobić to kilka razy, bo z początku wkładałam w ciosy za mało siły
albo odruchowo zaczynałam się szamotać i wpadać w panikę.
– Wystarczy na dziś – oznajmił mój przyjaciel pół godziny później.
– Ledwo się trzymasz na nogach, a ja nie chcę wykończyć cię tak
szybko. Jutro poćwiczymy więcej na ringu.
– Okej. – Pokiwałam głową, łapiąc oddech. Czułam się tak, jakbym
przebiegła ze dwadzieścia kilometrów sprintem. Płuca niemiłosiernie
mnie paliły. – A teraz lecę pod prysznic. Cała się lepię.
Jackson roześmiał się tylko i razem wyszliśmy z sali treningowej.
Kiedy dwadzieścia minut później umyta, przebrana w świeże ciuchy
i lekko umalowana zeszłam na dół, w kuchni zastałam Jane, Melanie
i Agnese.
– I jak tam? – zapytała ta pierwsza na mój widok. – Mój mąż dał ci
wycisk?
– I to jaki – przyznałam zgodnie z prawdą, opadając na stołek obok
niej. – Ale to dobrze. O to mi chodziło.
– Zobaczymy, co powiesz za dwa, góra trzy dni, gdy nie będziesz
mogła się ruszyć rano z łóżka. – Zaśmiała się w odpowiedzi.
Chwilę potem dołączył do nas Jackson, który wciąż miał wilgotne po
prysznicu włosy.
– Nie zabij nam przyjaciółki, dobrze? – poprosiła go żona, próbując
zachować powagę. – W końcu to matka chrzestna naszego dziecka.
– Spokojnie, nie mam takiego zamiaru – uspokoił ją mężczyzna,
całując w czubek głowy.
– M-matka chrzestna? – wyjąkałam zaszokowana. – Chcecie,
żebym została matką chrzestną waszego dziecka?
– Oczywiście, że tak, a co myślałaś? – Jane popatrzyła na mnie tak,
jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Cóż, dla mnie
nie była. – Poszłaś z nami na pierwsze USG, a ponadto, poza
Carterem, jesteś naszą najbliższą rodziną. Jak tylko dowiedziałam się,
że jestem w ciąży, wiedziałam, że to ciebie wybierzemy.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć na takie wyznanie, dlatego ze
łzami w oczach mocno uściskałam przyjaciółkę, a następnie Jacksona.
– Hej, nie sądziliśmy, że tak zareagujesz. – Zaśmiał się mąż Jane. –
Rozumiemy, że się cieszysz.
– Oczywiście, że tak! – wykrzyknęłam, podekscytowana jak małe
dziecko tuż przed otwarciem prezentów w święta. – A myśleliście, że
co, że odmówię?!
– Nie pozwolilibyśmy ci na to. – Jane wzruszyła ramionami. – Siłą
zaciągnęlibyśmy cię do kościoła, gdyby to było konieczne.
Roześmiałam się tylko i otarłam łzy z oczu.

Carter
Ze snu wyrwał mnie dzwonek komórki. Tylko jedna osoba miała ten
numer, więc od razu wiedziałem, że coś musiało się stać. Inaczej nie
zawracałby mi głowy.
– Co jest? – rzuciłem, bez zbędnych wstępów.
– Mamy mały problem – powiedział, a ja zacisnąłem szczęki,
wyglądając przez okno obskurnego motelu, w którym się
zatrzymałem. Na dworze było jeszcze całkiem szaro.
– Mów wprost, a nie bawisz się w budowanie napięcia – warknąłem.
Nie miałem czasu na zabawę w półsłówka.
– Scarlet chce znaleźć tego, kto stoi za twoją śmiercią – wyjaśnił na
jednym wdechu. – Zaangażowała w to wszystkich twoich ludzi.
Przekląłem siarczyście. Czego by nie mówić, wiedziałem, że tak
będzie. Na jej miejscu na bank zrobiłbym to samo. Jednak teraz
musiałem zrobić wszystko, żeby jej się nie udało. Inaczej mój plan
weźmie w łeb.
– Wiesz, co masz robić – warknąłem stanowczo. – Trzymaj ją od
tego wszystkiego z daleka. Nie może wpaść na żaden trop.
– Jakbym tego nie wiedział – prychnął do słuchawki, wyraźnie
zirytowany tym, że go szkolę. – Po prostu uznałem, że wypada, żebyś
o tym wiedział. Żebyś potem nie miał pretensji, że coś ukrywam.
– A jak ona w ogóle się trzyma? – zainteresowałem się. Wiedziałem,
że to, co usłyszę, nie spodoba mi się ani trochę, ale ciekawość była
silniejsza.
– Szczerze? – powiedział. – Teraz nawet jako tako, ale jeszcze jakiś
tydzień temu nie była w stanie ruszyć się z łóżka. Cały czas płakała
i do nikogo się nie odzywała. Nie chciała nic jeść. Była cieniem samej
siebie. Dopiero przyjaciele pomogli jej pozbierać się do kupy. Oni
i fakt, że ma wyznaczony cel.
– Dzięki za informację – zdołałem wydusić z siebie, czując
narastającą gulę w gardle. – W razie czego jesteśmy w kontakcie.
Rozłączyłem się, nie czekając na jego odpowiedź. Miałem
niesamowite wyrzuty sumienia. Zostawienie Scarlet i upozorowanie
własnej śmierci było najtrudniejszą decyzją w moim życiu. Czułem
fizyczny ból, gdy kilka tygodni wcześniej kłamałem, że jadę do firmy
i niedługo wrócę. Bo wiedziałem, że to wszystko to jedno wielkie,
jebane oszustwo. Ale musiałem to zrobić, nie miałem innego wyjścia,
mogłem tylko mieć nadzieję, że po wszystkim Scarlet mi wybaczy.
Wyrwałem się z zamyślenia i spojrzałem na zegarek. Dochodziła
siódma rano, więc czym prędzej spakowałem swoje rzeczy
i postanowiłem wynieść się z tego pokoju. W normalnych
okolicznościach w życiu nie zatrzymałabym się w takim miejscu, ale
nie chciałem zwracać na siebie uwagi. Mimo że wszyscy byli święcie
przekonani, że nie żyję, lepiej nie kusić losu.

Scarlet
Kolejnego dnia trening z Jacksonem był jeszcze cięższy. Tak jak
wczoraj zaczęliśmy od ćwiczeń przy worku bokserskim, a następnie
przeszliśmy na ring. Jeśli myślałam, że poprzedniego dnia mój
przyjaciel dał mi wycisk, to grubo się myliłam. W ciągu dziesięciu
minut spędzonych na macie, Jackson zdążył powalić mnie na łopatki
już przynajmniej pięć razy. Za każdym razem czułam niesamowity ból
w plecach i bałam się, że uszkodzę sobie coś ważnego.
– Pamiętaj, co ci wczoraj mówiłem! – upomniał mnie po raz setny.
– Obserwuj mnie, naucz się moich ruchów. Znajdź moje słabe punkty.
– Próbuję – stęknęłam, gdy pomagał mi się podnieść. Otarłam pot
z czoła i spojrzałam na niego z bezsilnością wymalowaną na twarzy. –
Ale jesteś za szybki.
– Dlatego teraz spróbujesz z kimś innym – stwierdził i spojrzał
gdzieś nad moją głową. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam,
że na salę wchodzi Paolo, jeden z naszych ludzi.
– Co on tutaj robi? – zapytałam Jacksona, marszcząc brwi. Nie
podobało mi się, cokolwiek knuł mój przyjaciel.
– Paolo będzie dzisiaj z tobą ćwiczył, a ja będę się przyglądał –
wyjaśnił mi, a ja poczułam ciarki na plecach. Nie żeby coś, lubiłam
Paolo, ale facet mierzył ze dwa metry wzrostu i był jeszcze szerszy
w barach niż Jackson. Wiedziałam, że mnie zmiażdży, zanim zdążę
choćby zrobić krok.
– Spokojnie, nikt nie chce cię tutaj skrzywdzić – zapewnił mnie
Jackson. Po chwili Paolo pojawił się obok mnie, uśmiechając się lekko.
– Obiecuję, że będę delikatny – rzucił mój przeciwnik, puszczając
do mnie oczko. – Poza tym jestem pewien, że Jackson mnie dopilnuje,
żebym nie przegiął.
– Dokładnie – dodał mój przyjaciel. – Pamiętaj, że zabawa zabawą,
ale to twoja donna. Nie przeginaj.
Paolo pokiwał głową, po czym ustawiliśmy się na macie naprzeciw
siebie. Szybko przypomniałam sobie to, co wcześniej mówił mi
Jackson, i zamiast atakować Paolo, po prostu broniłam się przed jego
ciosami, osłaniając twarz i tułów na tyle, na ile było to możliwe. Gdy
zamierzył się na moją twarz, odruchowo się schyliłam, przez co jego
ręka uderzyła w powietrze nad moją głową.
– Brawo, o to chodzi! – pogratulował mi Jackson, stojący poza
ringiem, cały czas bacznie nas obserwując. – Zmęcz go najpierw.
Kiedy mój przeciwnik wyprowadzał ciosy, uważnie się w niego
wpatrywałam. O ile się nie myliłam, lewą rękę miał silniejszą, bo to
nią głównie operował. Poza tym, gdy brał zamach, odsłaniał swój lewy
bok, przez co bez trudu mogłam uderzyć go między żebra.
Wiedząc, że dłużej już nie wytrzymam, bo to uciekanie przed nim
zaczynało mnie męczyć, zamierzyłam się prawą ręką i uderzyłam
Paolo w tułów. Zaskoczony pochylił się lekko, gdy zabrakło mu
powietrza, a ja to wykorzystałam i drugie uderzenie wycelowałam
w jego twarz.
Nie przewidziałam tylko tego, że Paolo podetnie mi nogi, przez co
wyląduję na plecach. Poczułam, jak z płuc ulatuje mi powietrze, ale
nie miałam czasu na odpoczynek. Mój rywal usiadł na mnie,
unieruchamiając moje ciało. Leżąc, nie miałam takiego pola manewru
jak zwykle, więc wiedziałam, że nawet jeśli go uderzę, to nie poczuje
tego za mocno.
– Opleć go nogami w pasie! – polecił mi Jackson, a ja spojrzałam na
niego zaskoczona. Widział moje wahanie, ale je zignorował. – No już!
– Dobrze, a teraz spróbuj przerzucić go tak, że to on będzie pod
tobą – powiedział, gdy zrobiłam to, co mi kazał. Posłuchałam jego
instrukcji, ale Paolo był zbyt ciężki. Nie było szans, żebym zrzuciła go
z siebie.
– Nie dam rady – wyspałam. – Prędzej się tutaj uduszę.
– Skoro tak, to unieś się lekko i uderz go między łopatki – doradził
Jackson. – Nie zaboli mocno, ale zdezorientuje go, poza tym poczuje
promieniujący ból i poluźni uścisk.
Tym razem się udało – zamachnęłam się na tyle, na ile było to
możliwe i uderzyłam Paolo, ile sił w ręce. Ten stęknął cicho, po czym,
tak jak przewidział Jackson, poluźnił chwyt na moim ciele, a ja czym
prędzej wstałam, gotowa do dalszej walki.
– Wystarczy – powiedział mój przeciwnik, podnosząc się z maty. –
Szybko się uczysz, donno. Nie sądziłem, że dostanę aż taki wycisk, gdy
zgodziłem się tutaj przyjść.
– Dziękuję – odparłam, mile połechtana. Uśmiechnęłam się do
niego przepraszająco. – I wybacz, jeśli za mocno uderzałam. Starałam
się na tyle, na ile mogłam.
– Nie, w porządku, nic mi nie jest – uspokoił mnie Paolo,
odwzajemniając uśmiech. – Jedyne, co ucierpiało, to moje ego.
Roześmiałam się cicho, a po chwili mężczyzna zostawił mnie
i Jacksona samych.

***

Do biura dojechałam, gdy było dobrze po dziesiątej. Najchętniej wcale


bym się tu dzisiaj nie pojawiła, ale na dwunastą miałam umówione
spotkanie z przedstawicielem firmy deweloperskiej. Przed śmiercią
Carter był w trakcie finalizacji umowy na powstanie nowego hotelu
w Atenach. Brakowało jednego podpisu, żeby transakcja mogła zostać
doprowadzona do końca.
– Pan McCartney dzwonił, żeby przerosić, ale spóźni się około pół
godziny – powiedziała Emily, wchodząc do mojego gabinetu.
– Dobrze, nie ma problemu – odparłam. – I tak nie mam dzisiaj
urwania głowy. Mogę poczekać.
– A jak się trzymasz? – spytała sekretarka, podchodząc bliżej.
Widziałam, że szczerze się o mnie martwi i zrobiło mi się z tego
powodu miło. Mimo że byłam szefową od kilkunastu dni, z Emily
współpracowało mi się idealnie. Dziewczyna była obowiązkowa, pilna
i zawsze gotowa do pomocy. Bez niej i Jacksona nie wiem, jak dałabym
sobie tutaj radę.
– Nie jest źle – powiedziałam zgodnie z prawdą, uśmiechając się
blado. – Staram się pozbierać i iść dalej. Ból nie minie jeszcze przez
długi czas, ale nie chcę tkwić w błędnym kole, bo to i tak niczego nie
zmieni. Wiem, że Carter nie chciałby tego dla mnie.
– Podziwiam cię – stwierdziła Emily.
– Mnie? Dlaczego? – Spojrzałam na nią szczerze zaskoczona.
– Gdy patrzyłam na ciebie i Cartera, widziałam, jak bardzo się
kochacie – wyjaśniła. – To było widać w każdym waszym spojrzeniu,
każdym geście. I zrobiłam się zazdrosna, bo sama też chciałabym
trafić kiedyś na kogoś, kto patrzyłby na mnie tak jak pan Cambrini na
ciebie. A teraz gdy zginął… ja nie wiem, czy na twoim miejscu
byłabym w stanie się podnieść.
Nie lubiłam o tym rozmawiać, bo gdy tylko zaczynałam, zbierało mi
się na płacz. Ale wiedziałam, że Emily należy się szczerość.
– Kiedy dowiedziałam się, że nie żyje… – przełknęłam głośno ślinę
– myślałam, że to jakiś nieśmieszny żart. Że zaraz wejdzie do domu,
weźmie mnie w ramiona i zapewni, że jest cały i zdrowy. Ale po chwili
dotarło do mnie, że to niestety brutalna prawda. Poczułam się tak,
jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi, a potem zdeptał je butem na
miazgę. Czuję, że w mojej piersi wciąż zamiast niego jest ziejąca
pustką dziura. I wiem, że tak pozostanie na zawsze, bo nikt nigdy nie
będzie w stanie zapełnić tej pustki. Jedyne, co mogę zrobić, to
nauczyć się z tym żyć. I robię to dzień po dniu, małymi kroczkami, ale
brnę do przodu. Bo inaczej nic nie miałoby sensu.
– Wow. – Westchnęła Emily po chwili ciszy. – Nawet nie wiem, co
powiedzieć. Jak już wspomniałam, podziwiam cię. Uważam, że jesteś
niezwykle silna i dasz radę. W końcu nauczysz się żyć z tą dziurą
i oswoisz ją. No, a teraz lepiej porozmawiajmy o czymś
przyjemniejszym, bo zrobiła się atmosfera jak na stypie, wybacz
porównanie.
– Nic nie szkodzi – zapewniłam ją, uśmiechając się lekko. – Czy
ktoś z kierownictwa hotelu w Madrycie się z nami kontaktował?
Jeszcze zanim Carter zginął, planowaliśmy odwiedzić wszystkie
nasze hotele, żeby sprawdzić, jak funkcjonują. Z oczywistych
powodów teraz miałam tam się wybrać razem z Jane, Jacksonem
i oczywiście Emily. Na pierwszy rzut miał iść nasz hotel w Madrycie.
– Jeszcze nie – zaprzeczyła dziewczyna. – Jeśli do jutra się nie
odezwą, zadzwonimy tam ponownie.
– Dobrze. – Pokiwałam głową. – W razie czego to osobiście się
z nimi skontaktuję. Z prezesem firmy inaczej porozmawiają.

***
Kiedy wracałam do domu ze Stefano, usłyszałam dzwonek mojego
telefonu. Wyjęłam komórkę z torebki i zaskoczona zobaczyłam, że to
Alessandro.
– Tak słucham? – odezwałam się do słuchawki.
– Cześć, Scarlet – powiedział policjant. – Czy mogłabyś przyjechać
teraz do mnie na komisariat?
– A stało się coś? – spytałam zaniepokojona. – Dowiedziałeś się
czegoś w sprawie Cartera?
– To nie jest rozmowa na telefon – odparł Alessandro tajemniczo.
– Dobrze, to w takim razie zaraz przyjadę – obiecałam, po czym
zakończyłam rozmowę. Wychyliłam się w stronę kierującego autem
Stefano i poprosiłam:
– Zanim pojedziemy do domu, zawieź mnie na posterunek Vegi.
Muszę się z nim spotkać.
– Oczywiście – mruknął mężczyzna, zerkając na mnie we
wstecznym lusterku.
Dwadzieścia minut później dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam
z samochodu i skierowałam się w stronę komisariatu. Kiedy weszłam
do budynku, przy dyżurce spotkałam młodą kobietę w policyjnym
mundurze. Miała czarne włosy zebrane w koka i wyglądała na niewiele
starszą ode mnie.
– Dzień dobry – przywitałam się, podchodząc do biurka.
– Dzień dobry, w jakiej sprawie pani przychodzi? – odparła kobieta,
zerkając na mnie znad papierów. Ze sposobu, w jaki na mnie patrzyła
i mówiła, wiedziałam, że chciałaby, żebym jak najprędzej stąd poszła.
Chyba brała mnie za paniusię, która zgłasza na policję złamanie
paznokcia.
– Jestem umówiona z detektywem Vegą – wyjaśniłam. Tym razem
kobieta spojrzała na mnie zaciekawiona, po czym podniosła
słuchawkę telefonu i poprosiła:
– Proszę chwilę poczekać, detektyw zaraz przyjdzie po panią.
Wybrała numer i powiedziała coś do osoby po drugiej stronie
słuchawki, ale mówiła zbyt cicho, abym mogła usłyszeć, o co chodzi.
Nie minęło pięć minut, gdy usłyszałam kroki dochodzące z korytarza
i zaraz potem stanął przede mną Alessandro. Miał na sobie czarne
jeansy i białą koszulę opinającą jego umięśnione ramiona. Zwykle
nachodzące mu na kołnierzyk włosy zebrał w kucyk na karku.
– Cześć – powiedział na mój widok, po czym zaskoczył mnie, gdy
objął mnie jedną ręką delikatnie w pasie i nachylił się, składając na
moim policzku delikatny pocałunek.
– Cześć – szepnęłam, oszołomiona jego zachowaniem. – Powiesz
mi teraz, o co chodzi?
Vega spojrzał przelotnie na policjantkę za biurkiem, która usilnie
starała się udawać, że nie przygląda się nam z zainteresowaniem, ale
jak można się domyślić, średnio jej to wychodziło.
– Chodź – poprosił, wciąż obejmując mnie w pasie i ciągnąc za sobą
w stronę, z której przyszedł. Nie czułam się komfortowo, gdy się tak
ze mną spoufalał, ale nie chciałam mu robić sceny w miejscu pracy.
Po drodze minęliśmy kilka biurek z siedzącymi przy nich
policjantami zajętymi swoją pracą. Nie zwracali na nas większej
uwagi, chociaż czułam na sobie spojrzenia kilku par oczu.
Alessandro poprowadził mnie do drzwi na końcu korytarza
z wiszącą na nich tabliczką z jego imieniem i nazwiskiem. Mężczyzna
przepuścił mnie przodem, a następnie cicho zamknął za nami drzwi.
Jego gabinet był niewielki. Naprzeciwko wejścia znajdowało się
okno z żaluzjami, a po lewej stronie stał wysoki regał z masą
segregatorów i teczek. Poza tym przed oknem umieszczono czarne
biurko z komputerem, zawalone kartkami papieru, a podłogę
wyłożono ciemnoszarą wykładziną.
– Usiądź – zaproponował Vega, wskazując na krzesło przed
biurkiem. Sam obszedł mebel i usiał na skórzanym fotelu.
– Możesz mi wreszcie powiedzieć, co jest takie ważne, że musiałam
przyjechać? – spytałam, zaczynając się irytować całą sytuacją. Po
spotkaniu z przedstawicielem firmy deweloperskiej byłam
wykończona i jedyne, na co miałam ochotę, to wziąć gorącą kąpiel
i położyć się do łóżka. Tyle dobrze, że rozmowa przebiegła po mojej
myśli i już pod koniec przyszłego tygodnia miała ruszyć budowa
nowego hotelu.
– Nie wiem, jak ci to przekazać, ale nie mam dobrych wiadomości –
zaczął Vega, drapiąc się po brodzie. – Przekopałem wszystkie raporty
z miejsca wypadku, wszystkie zdjęcia, dosłownie wszystko, co udało
mi się znaleźć w sprawie Cartera. Jasno z nich wynika, że nie maczała
w tym palców osoba trzecia. To naprawdę był wypadek.
Z każdym wypowiedzianym przez mężczyznę słowem czułam się
tak, jakbym dostawała cios prosto w serce.
– Nie wierzę ci – szepnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Poczułam, że w moich oczach zbierają się łzy. – Najzwyczajniej
w świecie ci nie wierzę.
– Scarlet, rozumiem, że to dla ciebie szok, ale… – Vega wstał
z fotela i zbliżył się do mnie, ale ja szybko zerwałam się z krzesła
i stanęłam przy drzwiach.
– Gówno rozumiesz! – warknęłam. – Więc przestań mi tutaj
ściemniać i rozczulać się nade mną. Bo tego nie potrzebuję. Nie wiem,
dlaczego kłamiesz, ale skoro nie chcesz mi pomóc, to goń się. Dzięki
Bogu, nie jesteś jedyną osobą, na którą mogę liczyć.
– Scarlet! – krzyknął Alessandro, gdy z rozmachem otworzyłam
drzwi i pobiegłam korytarzem, kierując się w stronę wyjścia. Tym
razem wszyscy, których mijałam, przyglądali mi się z zaskoczeniem,
ale ja miałam to gdzieś. Słyszałam, że mężczyzna idzie za mną,
dlatego czym prędzej wyszłam z komisariatu i wsiadłam do auta,
trzaskając drzwiami.
Stefano popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami, ale nijak nie
skomentował mojego stanu. Czasami irytowała mnie jego
mrukowatość i małomówność, jednak dzisiaj byłam za nie wdzięczna.
– Jedźmy do domu – powiedziałam, a mężczyzna bez słowa odpalił
silnik i ruszył z miejsca z piskiem opon. Wyjrzałam przez okno
i zobaczyłam Alessandro, który stał przed komisariatem, przeczesując
włosy palcami. Był wyraźnie sfrustrowany i wściekły. Ale przepraszam
bardzo, czego się spodziewał? Że gdy powie mi, że to był wypadek, to
rzucę mu się na szyję i podziękuję za tę informację? Raczej nie było
takiej opcji.
Oparłam głowę o szybę, teraz rzeczywiście wykończona. Może i się
łudziłam, ale czułam, że z jakiegoś powodu Vega nie powiedział mi
prawdy. Zastanawiało mnie tylko dlaczego.
Gdy pół godziny później Stefano zaparkował przed domem,
z ociąganiem wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę wejścia.
– Cześć – rzuciłam, widząc w salonie Melanie i Aarona
oglądających jakiś film w telewizji.
– Hej – odparła moja przyjaciółka z uśmiechem, jednak gdy tylko
zobaczyła, w jakim stanie jestem, uśmiech natychmiast spełzł jej
z twarzy.
Weszłam do pokoju i usiadłam na fotelu naprzeciwko nich,
a następnie streściłam im moją rozmowę z Alessandro.
– Nie rozumiem – mruknęła Melanie, zerkając na swojego
chłopaka. – Dlaczego ci to powiedział? Sama też nie wierzę w tę
historyjkę i uważam, że z jakiegoś powodu kłamie. Pozostaje pytanie
czemu?
– Może rzeczywiście nie udało mu się nic znaleźć – stwierdził
Aaron, a ja i Mel spojrzałyśmy na niego groźnie za to, że bierze stronę
policjanta.
– Hej, nie zlinczujcie mnie tutaj – poprosił, widząc naszą reakcję. –
Po prostu może on wcale nie kłamał, tylko ktoś inny postarał się,
żebyś ani ty, ani nikt, kto stara się ci pomóc, nie doszedł do prawdy?
– Nie pomyślałam tak o tym… – przyznałam, zastanawiając się nad
słowami mężczyzny. Może rzeczywiście to nie Alessandro
wyprowadza mnie w pole, tylko ktoś inny wodzi nas oboje za nos?
– Żeby to wiedzieć, muszę ustalić, czy naszym ludziom udało się
czegokolwiek dowiedzieć – stwierdziłam po chwili. – Skoro Vega nie
jest w stanie, bądź nie chce mi pomóc, może innym się uda.
– Pamiętam, jak Jackson mówił, że coś mu nie pasuje w tym
policjancie – przypomniała mi nagle Melanie. – Że nie jest wobec nas
szczery.
– Też teraz to sobie przypominam – odparłam, marszcząc brwi. –
Nie wzięłam tego zbyt poważnie, bo myślałam, że to przez to, że
Jackson po prostu go nie lubi. Ale teraz nie jestem tego taka pewna.
Tak czy siak, musimy powiadomić o wszystkim jego i Jane. Wtedy
zastanowimy się razem, co dalej należy zrobić.
Rozdział 4

Scarlet

Następnego dnia rano zawołałam do siebie Paolo i Erico. Jackson


powiedział mi, że ci dwaj najlepiej nadadzą się do tego zadania.
Porozmawiałam wczoraj wieczorem z Jacksonem oraz Jane
i wspólnie doszliśmy do wniosku, że jest coś dziwnego w zachowaniu
Alessandro. Nie byłam do końca pewna, czy rzeczywiście nic nie
odnalazł, czy z jakiegoś powodu mnie okłamuje, ale musiałam mieć
w tej kwestii pewność. Postanowiłam, że ktoś musi obserwować
policjanta i spróbować dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
Najchętniej zrobiłabym to sama, ale po pierwsze: rano Emily odebrała
telefon od jednej z pracownic hotelu w Madrycie i dowiedziała się, że
dzieje się tam coś niepokojącego, a po drugie: gdybym sama zaczęła
chodzić za Alessandro, ten od razu by się zorientował. Logiczne jest
to, że musimy podstawiać kogoś, kogo ten nigdy nie widział na oczy.
Poza tym Jackson zapewnił mnie, że Paolo i Erico już nie raz
obserwowali ludzi i byli w tym naprawdę dobrzy.
– Donno, wzywałaś nas? – zapytał Paolo, kiedy obaj mężczyźni
weszli do mojego gabinetu.
– Tak, proszę, siadajcie – odparłam, wskazując im krzesła przy
biurku. – Poprosiłam, żebyście przyjechali, ponieważ mam dla was
zadanie. Chcę, żebyście obserwowali Alessandra Vegę.
– Tego policjanta, który pomagał nam w sprawie Beckera? – spytał
Paolo, marszcząc brwi. Widziałam, że nie do końca rozumie, po co to
wszystko.
– Dokładnie jego. – Pokiwałam głową. – Wiem, że może to wam się
wydać dziwne, ale nie wdając się w szczegóły, ja i Jackson, uważamy,
że Vega ukrywa przed nami coś istotnego w sprawie śmierci Cartera.
I chcę się dowiedzieć, dlaczego to robi. Z tego powodu proszę was,
żebyście nie spuszczali go z oka, póki nie powiem wam, abyście
przestali. A gdy tylko zauważycie coś podejrzanego, natychmiast mnie
informujcie.
– Oczywiście, donno – zapewnił Erico, na co Paolo przytaknął mu
głową. – Będziemy go cały czas obserwować.
– Dziękuję – powiedziałam, uśmiechając się lekko.

Carter
Byłem w drodze od ponad sześciu godzin i postanowiłem, że czas
zjechać na postój, żeby rozprostować nogi i coś zjeść. Skręciłem
w mijany właśnie zjazd i wysiadłem z samochodu, kierując się
w stronę knajpy. Dochodziła czternasta, więc w środku było całkiem
sporo ludzi.
Kiedy otworzyłem drzwi, dzwonek obwieścił moje wejście.
Zauważyłem, że kilka osób przerwało rozmowy i spojrzało na mnie
z zaciekawieniem. Skierowałem się do boksu w rogu lokalu przy oknie.
Gdy tylko usiadłem, podeszła do mnie kelnerka z notesem
i długopisem w ręce. Miała rude włosy zebrane w warkocz
i zdecydowanie za dużo makijażu na twarzy, a piersi o mało nie
wyskoczyły jej z dekoltu białej koszuli.
– Co podać? – zapytała, uśmiechając się do mnie w sposób, który
miał wyglądać na kokieteryjny, ale średnio jej to wyszło. Kiedyś może
i skorzystałbym z okazji, ale od kiedy poznałem Scarlet, nie byłem
w stanie patrzeć na inne kobiety, a co dopiero z nimi flirtować.
Na samą myśl o mojej narzeczonej poczułem ukłucie w klatce
piersiowej. Obiecałem jej, że nie pozwolę, żeby kiedykolwiek
ktokolwiek ją skrzywdził, a wychodzi na to, że sam jestem źródłem jej
cierpienia. Powtarzałem sobie, że musiałem tak postąpić, że nie było
innego wyjścia, ale średnio pomagało mi to uspokoić moje sumienie.
– Poproszę hamburgera z frytkami i colę – mruknąłem, na co
uśmiech spełzł z ust dziewczyny. Chyba dotarło do niej, że nie ma na
co liczyć z mojej strony. Szybko zanotowała moje zamówienie
i zniknęła za kontuarem, a ja wyjrzałem przez okno w oczekiwaniu na
jedzenie.
Jak pokazywał znak przy drodze, znajdowałem się teraz w Ash
Springs w stanie Nevada, a moim celem było Las Vegas. Ktoś mógłby
powiedzieć, że postanowiłem sobie zrobić wakacje i przepuścić trochę
kasy w kasynach, jednak prawda była zupełnie inna: ten, którego
szukałem, był w tym mieście. Żył sobie bezkarnie jak król, zagrażając
mnie i moim bliskim. To przez niego musiałem opuścić Scarlet
i upozorować własną śmierć. Inaczej to polowanie na mnie nigdy by
się nie skończyło. Teraz, kiedy myśli, że nie żyję, będzie mi go łatwiej
zaskoczyć i skończyć z nim raz na zawsze.
Do mojego stolika podeszła ta sama kelnerka, co przedtem.
Postawiła przede mną talerz z jedzeniem oraz szklankę coli i odeszła
bez słowa. Jadłem szybko, bo byłem głodny, a poza tym trochę się
spieszyłem.
Kiedy już skończyłem posiłek, zostawiłem pieniądze na stoliku
i wyszedłem z knajpy, kierując się do samochodu. Kupiłem starego
pick-upa od jednego gościa, bo nie chciałem rzucać się w oczy. Lakier
miejscami zżerała rdza, a silnik ryczał na znak protestu, gdy chciałem
rozpędzić się powyżej setki, ale poza tym samochód o dziwo dobrze
się sprawdzał.
Do Las Vegas miałem nieco ponad półtorej godziny drogi, ale biorąc
pod uwagę prędkość, jaką rozwijała furgonetka, droga raczej zajmie
mi trochę dłużej.

***

Ponad dwie godziny później zameldowałem się w niewielkim hotelu


w Las Vegas, po czym udałem się do pokoju wskazanego przez
recepcjonistę. Znajdował się na drugim piętrze budynku, był nieduży
i wyposażony w podstawowe rzeczy. Poza tym przynależała do niego
łazienka z prysznicem. Zawsze lepsze to niż poprzedni motel,
w którym spędziłem dwie noce.
Wziąłem szybki prysznic i przebrałem się w świeże ciuchy, zanim
wyszedłem z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Skierowałem się do
holu; od razu go zauważyłem. Siedział na jednej z kanap z rękoma
skrzyżowanymi na piersi i przyglądał się mijającym go ludziom.
– Cześć – powiedziałem, siadając na sofie naprzeciwko niego.
– Cześć? – prychnął. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia po tym,
jak ściągasz mnie do Las Vegas, mówiąc tylko, że na pewno mi się
opłaci? I w ogóle, co to za akcja z tym całym wypadkiem i twoją
domniemaną śmiercią?
– Potrzebuję twojej pomocy – rzuciłem tylko. To nie czas ani
miejsce, żeby wyjaśniać mu wszystko, na to przyjdzie jeszcze pora.
Poza tym jedyna osoba, której tak naprawdę miałem ochotę się
tłumaczyć, była obecnie w Palermo i mnie opłakiwała.
– Ty? – prychnął ponownie. Serio, zaczynałem żałować, że się
z nim skontaktowałem. Jeśli tak to ma wyglądać, to wolę już działać
w pojedynkę, mimo że będzie trudniej. – Zwariowałeś? Niby dlaczego
miałbym się zgodzić ci pomagać, szczególnie po tym wszystkim?
Przypominam ci, że ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, twój kumpel
sprzedał mi kulkę w plecy.
– Bo ty trzymałeś moją narzeczoną na muszce – warknąłem,
przypominając sobie tamten dzień i od razu się wkurwiłem. – Ale nie
czas ani miejsce teraz na przepychanki słowne. Wierz mi, Luciano,
gdyby nie to, jak popieprzona jest ta sytuacja, nigdy bym się do ciebie
nie zwrócił. Ale nie mam wyjścia.
– To co jest niby takiego ważnego? – zapytał, po czym pochylił się
do przodu i oparł łokcie na kolanach, czekając na to, co mam mu do
powiedzenia.

Scarlet
– Gotowa do wyjazdu? – zapytała Jane, wchodząc do mojej sypialni.
Razem z nią i Jacksonem ustaliliśmy, że wylecimy do Madrytu jutro
z samego rana, żeby jak najszybciej załatwić sprawę z hotelem
i wrócić do domu. Resztę naszych filii skontrolujemy, gdy sytuacja
z Alessandro i śmiercią Cartera trochę się wyjaśni. Póki co byłam
potrzebna w Palermo.
Z początku miała z nami lecieć również Emily, ale wspólnie
doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, jeśli zostanie na miejscu
i będzie mnie na bieżąco informować o tym, co dzieje się w firmie.
– Prawie – powiedziałam do niej znad walizki. Dochodziła
dwudziesta trzecia, a ja nie wiedziałam, co ze sobą zabrać. Zawsze
miałam problemy z pakowaniem, niezależnie od tego, dokąd jechałam
i na jak długo. Byłam święcie przekonana, że na wyjeździe przyda mi
się dosłownie wszystko, a jeśli, nie daj Boże, czegoś zapomnę, to
nastąpi koniec świata.
– Czekaj, pomogę ci. – Zaśmiała się, widząc moje zmagania
z walizkami. Podeszła do szafy i wyjęła kilka rzeczy, pokazując mi je
i pytając, co myślę. We dwie zdecydowanie szło nam to szybciej.
– Nie chcesz lecieć, prawda? – spytała Jane, siadając obok mnie na
łóżku.
– Nie – przyznałam zgodnie z prawdą. – Wiem, że jestem potrzebna
tutaj, szczególnie teraz, gdy sytuacja z Alessandro jest taka niejasna.
Ale nie mam wyjścia. Mam nie tylko mafię, ale też firmę, której nie
mogę zaniedbać. Mogę tylko mieć nadzieję, że uda nam się szybko
wszystko załatwić i wrócimy do domu za góra kilka dni.
– Na pewno tak będzie, zobaczysz – szepnęła przyjaciółka, ściskając
mnie lekko za ramię. – Trochę się tego wszystkiego namnożyło, ale
razem damy radę.
– Nie wiem, co zrobiłabym bez ciebie i Jacksona. – Czułam, że
w moich oczach zbierają się łzy.
– No już, już – uspokajała mnie. – Nie rozklejaj się mi tutaj, bo
przez tę ciążę zrobiłam się strasznie rozchwiana. Tylko patrzeć,
a zaraz obie będziemy wyć.
Parsknęłam śmiechem i dla bezpieczeństwa otarłam oczy.
Rzeczywiście lepiej nie kusić losu.

***

Następnego dnia rano wylecieliśmy z Palermo prywatnym samolotem


Cartera. Jak tylko weszłam na pokład, przypomniał mi się dzień,
w którym mężczyzna porwał mnie z Phoenix. Wydawało mi się, jakby
to wydarzyło się raptem kilka dni temu, a prawda jest taka, że od
tamtej chwili minęło dużo czasu, a zmieniło się jeszcze więcej. Gdyby
wtedy ktoś mi powiedział, że będę miała na głowie mafię i sieć hoteli
oraz próbowała odnaleźć zabójcę mojego narzeczonego, szybko
pomogłabym mu się znaleźć w pokoju bez klamek.
– Podać pani coś do picia? – spytała stewardessa, podchodząc do
mnie i uśmiechając się lekko. Jane i Jackson siedzieli naprzeciwko,
szepcząc o czymś do siebie, a ja wyglądałam przez okno, patrząc na
chmury.
– Poproszę zieloną herbatę – powiedziałam po chwili namysłu.
– A dla państwa? – zwróciła się kobieta do moich przyjaciół.
– Dla mnie czarną kawę, a dla żony sok pomarańczowy – odparł
Jackson.
– Oczywiście, już podaję – zapewniła kobieta, po czym zostawiła
nas samych.
– Rozmawiałaś z Paolo i Erico? – zainteresował się mężczyzna.
– Tak. – Pokiwałam głową. – Obiecali, że nie spuszczą Alessandro
z oka. Mam też nadzieję, że komuś z naszych ludzi uda się dowiedzieć
czegoś sensownego. Nie możemy ruszyć z miejsca, póki nie
znajdziemy punktu zaczepienia. A krętactwa Vegi w niczym nie
pomagają.
– Mówiłem ci już, że coś mi w nim nie pasuje – stwierdził Jackson.
– Jest jakiś taki… fałszywy.
– Nie wiem, na ile to prawda, a na ile twoje uprzedzenia, ale po
mojej ostatniej rozmowie z nim przestałam mu ufać – przyznałam
zgodnie z prawdą. – Gdy na tym posterunku mówił mi, że nie znalazł
dowodów na to, że wypadek Cartera był czymś więcej niż zwykłym
wypadkiem… sama nie wiem, coś mi nie grało. Miałam przeczucie, że
nie mówi mi wszystkiego. Jakby usiłował coś przede mną zataić.
– Dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie odpuścimy tak
łatwo – zapewniła mnie Jane. Nachyliła się do mnie i chwyciła moją
dłoń w swoją, lekko ściskając. Uśmiechnęłam się do niej nieśmiało,
mając nadzieję, że dziewczyna ma rację.

***

Trzy godziny później, wynajętym samochodem, dojechaliśmy do


hotelu w Madrycie. Gdy tylko przekroczyliśmy próg budynku,
skierowaliśmy się do recepcji.
– Dzień dobry – przywitała nas stojąca za biurkiem dziewczyna. –
Cieszę się, że przyjechali państwo tak szybko.
Na początku zastanawiało mnie, skąd wie, kim jesteśmy, ale po
chwili dotarło do mnie, że zapewne widziała Jacksona już nie raz.
W końcu pracował razem z Carterem.
– Jak ma pani na imię? – spytałam.
– Veronica – odparła dziewczyna, chyba do końca nie wiedząc, po
co mi ta wiedza.
– Proszę, żebyś dała nam klucz do jednego z apartamentów
i zwołała wszystkich pracowników na spotkanie za godzinę –
zwróciłam się do niej. – Chcę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim
chodzi.
– Oczywiście, już wszystko organizuję – zapewniła szybko
recepcjonistka. Wystukała coś na komputerze, po czym odwróciła się
i wyjęła z szufladki kartę magnetyczną.
– Tutaj jest klucz dostępu do apartamentu – powiedziała, podając
mi go. – Windą na samą górę, pokój numer 201 C. Carlo pomoże
państwu z bagażami.
Veronica skinęła ręką i szybkim krokiem podszedł do nas chłopak
w czerwonym uniformie hotelowym. Nie mógł mieć więcej niż
dwadzieścia lat.
– Zaprowadź państwa do ich apartamentu – wyjaśniła mu, na co
boy skinął tylko głową i zabrał nasze walizki na wózek, a następnie
skierował się w stronę windy.
– Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się funkcjonować
prawidłowo – mruknęła Jane, gdy jechaliśmy do góry. Zerknęłam na
chłopaka, czy aby nie podsłuchuje naszej rozmowy, ale stał
odwrócony do nas plecami i niespecjalnie zwracał na nas uwagę.
– Raczej wątpię – odpowiedziałam. – Widzieliście, jak ta
recepcjonistka zareagowała na nasz widok. Wyraźnie się ucieszyła, że
przyjechaliśmy i zrobimy porządek. Coś na pewno tutaj nie gra.
– Zgadzam się ze Scarlet – wtrącił Jackson. – Dostawaliśmy skargi
na kierownictwo tego hotelu, więc kryje się za tym coś
poważniejszego.
Zanim któraś z nas zdążyła coś odpowiedzieć, winda się zatrzymała,
a my ruszyliśmy za boyem. Poprowadził nas korytarzem do naszego
pokoju, po czym otworzył drzwi kartą magnetyczną.
Weszłam do środka, a Jane i Jackson zaraz za mną. Apartament był
bardzo ładny, utrzymany w jasnych kolorach. Większą jego część
stanowił przestronny salon, a jedna ściana była wykonana w całości ze
szkła. Z okien roztaczał się widok na panoramę Madrytu. Na środku
salonu ustawiono skórzany, beżowy narożnik i mały stolik kawowy.
Podłogę wyłożono jasnymi panelami. Na ścianie po prawej stronie
pokoju powieszono duży, plazmowy telewizor, a pod nim stała mała
szafka. Z salonem połączony był aneks kuchenny, wyposażony
w sprzęt najwyższej jakości.
– Jeśli będą państwo czegoś potrzebować, proszę dzwonić. –
Wskazał na telefon zawieszony na ścianie przy wyjściu. – Wystarczy
wybrać dwójkę.
– Dziękujemy. – Uśmiechnęłam się do niego, a po chwili zostaliśmy
sami.
– Którą wolisz sypialnię? – spytała Jane.
– Mogę wziąć tę po lewej stronie, wszystko mi jedno –
stwierdziłam. – Chcemy coś zjeść sami czy schodzimy do restauracji?
– Zjedzmy sami – zaproponował Jackson. – Lodówka na pewno jest
pełna, a tutaj przynajmniej na spokojnie porozmawiamy, nie
przejmując się, że ktoś podsłucha.
– Dobry pomysł – zgodziłam się z nim. – To ja zostawię walizki
w sypialni i zaraz do was wracam.
– Jasne – odpowiedziała Jane, kierując się w stronę lodówki.
Otworzyłam drzwi do jednego z pokojów, a moim oczom ukazało się
wnętrze podobne do salonu. Naprzeciwko wejścia ustawiono duże
łóżko z baldachimem, przykryte pościelą w kolorze kości słoniowej.
Podłogę w całym pokoju wyłożono jasnym dywanem typu shaggy, a na
ścianach położono białą tapetę w srebrne wzorki. Po lewej stronie od
łóżka stała wysoka szafa na ubrania z lustrem, a obok drzwi niewielka
toaletka.
Położyłam walizkę na posłaniu i otworzyłam ją, chcąc schować do
szafy chociaż część ciuchów, żeby się nie gniotły w torbie. Jednak
zanim zdążyłam rozsunąć zamki, usłyszałam dzwonek mojej komórki.
Czym prędzej wyjęłam telefon z bocznej kieszeni torebki i odebrałam,
nie patrząc, kto dzwonił.
– Tak słucham?
– Dzień dobry, donno – usłyszałam w słuchawce męski głos, który
natychmiast przypisałam do Paolo.
– Dzień dobry, stało się coś? – zapytałam, marszcząc brwi.
Wyjechałam raptem cztery godziny temu.
– I tak, i nie – odparł mężczyzna tajemniczo. – Tak jak pani sobie
życzyła, ja i Erico obserwujemy od rana Alessandro.
– No i? – popędziłam Paolo, bo zaczynałam się niecierpliwić. Nie
miałam czasu na jakieś półsłówka.
– Rano wyszedł z domu i pojechał do Giovanniego Trecoro –
wyjaśnił. – Nazywa się biznesmenem, ale ma swoje za pazurami.
Oficjalnie ma kilka restauracji, ale na ich zapleczach kryją się jaskinie
hazardu. Sam nie jest szczególnie wpływowy, ale ma dojścia do osób
pokroju Beckera.
– Po co Vega miałby się spotykać z kimś takim? – Miałam coraz
gorsze przeczucia.
– Sam chciałbym to wiedzieć – odpowiedział Paolo. – Nie mogliśmy
wejść razem z nim, więc nie wiemy, o czym rozmawiali, ale ich
spotkanie trwało dobrą godzinę. Po wszystkim Vega wyszedł
i pojechał na komisariat. Siedzi teraz za biurkiem i szpera w jakichś
papierach.
– Miejcie go cały czas na oku – rozkazałam. – Gdy będzie się działo
coś podejrzanego, dzwońcie do mnie od razu.
– Oczywiście – obiecał, a następnie rozłączył się, tym samym
kończąc rozmowę. Rzuciłam telefon na łóżko, po czym przetarłam
twarz dłońmi. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałam. Wróciłam
do salonu i poinformowałam o wszystkim Jane i Jacksona. Byli tak
samo zaskoczeni jak ja.
– Znasz tego całego Trecoro? – spytałam mojego przyjaciela.
– Tak – przyznał niechętnie. – Paolo ma rację. Nie jest groźny, bo
sam trzyma się na uboczu. Prowadzi swój interes, nikomu nie
zawadzając, i to mu wystarczy. Ale dla ochrony utrzymuje dobre
stosunki z większymi gangsterami.
– Co to wszystko znaczy? – wtrąciła Jane. – Czemu Alessandro
z nim rozmawiał? Jako glina powinien chcieć wsadzić go za kratki,
a nie spotykać się potajemnie.
– Nie mam pojęcia – powiedziałam. – Ale wychodzi na to, że pan
Vega ma nam sporo do wyjaśnienia.

***

Tak jak podejrzewałam, spotkanie z pracownikami naszego hotelu


w Madrycie nie należało do najprzyjemniejszych. Z początku nikt nie
chciał z nami rozmawiać, a wszyscy siedzieli przy długim stole w sali
konferencyjnej, z karnie pochylonymi głowami. W rogu
pomieszczenia stał kierownik i od razu wyczułam, że to kawał świni.
Na oko był koło pięćdziesiątki, wysoki i szczupły, z krótko
przystrzyżonymi siwymi włosami i brodą. Jego jasnozielone oczy
patrzyły na mnie z mieszaniną pogardy i lekceważenia. Miał na sobie
idealnie skrojony czarny garnitur i białą koszulę z niebieskim
krawatem w prążki.
Spojrzałam znacząco na Jacksona, który chyba zrozumiał, o co mi
chodzi, bo podszedł do mężczyzny i szepnął mu coś na ucho, a po
chwili obaj wyszli z sali.
– Teraz chyba możemy porozmawiać spokojnie – zwróciłam się do
załogi, gdy zostaliśmy sami. – Ktoś powie mi, co się tutaj wyprawia?
W pokoju znowu zapadła cisza i gdy już myślałam, że niczego się
nie dowiem, z krzesła wstała recepcjonistka, Veronica. Spojrzała
niepewnie po innych, po czym odwróciła się do mnie i wyjaśniła:
– Jak pani pewnie zauważyła, wszystkiemu winny jest kierownik,
Romano. Traktuje ten hotel jak swój. Jeszcze kiedy żył pan Cambrini,
zaczynał sobie pozwalać na więcej, a po jego śmierci Romano zrobił
się bardziej bezczelny. Zaczęło się od tego, że rachunki za pokoje
hotelowe się nie zgadzały. Romano wszystko tak rozdzielał, żeby
goście się nie zorientowali, że w rzeczywistości płacą za pokój więcej,
niż powinni, ale gdy nasza księgowa przyjrzała się wszystkim
rachunkom z ostatnich kilku miesięcy, okazało się, że po zsumowaniu
te kwoty sięgają tysięcy dolarów. Do wygórowanych rachunków
w ostatnim czasie doszły dziwne, nocne spotkania w naszych
apartamentach, w których nasz kierownik bierze udział. Spotyka się
tam zazwyczaj w towarzystwie pięciu lub sześciu mężczyzn, takich
których normalni ludzie raczej unikają. Nie wiemy, co tam się dzieje,
ale raczej nic dobrego. Romano zabrania komukolwiek tam wchodzić,
nawet sprzątaczkom, gdy następnego ranka chcą posprzątać pokoje.
Twierdzi, że sam się wszystkim zajmie, a my mamy pilnować swojego
nosa.
– Od kiedy to trwa? – zapytałam, marszcząc brwi.
– Nie wiemy dokładnie, ale pierwsze nieprawidłowości
zauważyliśmy jakieś sześć miesięcy temu – odpowiedział mi jeden
z pracowników, chyba kelner z restauracji hotelowej.
– To dlaczego w takim razie dopiero teraz się o tym dowiadujemy?!
– Podniosłam głos zdenerwowana.
– Romano ma na nas haki – powiedziała cicho Veronica.
– Słucham? – spytałam, bo miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
– Kierownik trzyma nas w garści – powtórzyła. – Większość z nas
pracuje tutaj już od kilku lat i wiadomo, zdarzało się coś przeskrobać,
z czego nikt nie jest dumny. Okazało się, że Romano jakimś cudem
wie o tym wszystkim i w swoim gabinecie, w sejfie, trzyma teczki
z dowodami naszych wybryków. Powiedział, że jeśli któreś z nas puści
parę z gęby odnośnie do tego, co się tutaj dzieje, to on bardzo szybko
pociągnie nas za sobą na dno i wylądujemy na ulicy.
– Na każdego z was coś ma? – Byłam coraz bardziej zaszokowana.
Zerknęłam na Jane i po jej minie widziałam, że tak samo jak ja nie
może uwierzyć własnym uszom. Okazuje się, że z tego Romano
naprawdę był kawał szui.
– Na każdego z nas nie, ale na większość – odpowiedziała Veronica.
Wychodzi na to, że ze wszystkich to ona była najbardziej rozmowna. –
Reszta woli siedzieć cicho, żeby nie pogrążać kolegów.
Pokiwałam głową i westchnęłam głośno, wiedząc, że czeka mnie
nieprzyjemna rozmowa z kierownikiem. Cała ta sytuacja musi się
skończyć raz na zawsze, inaczej hotel wpadnie w jeszcze większe
kłopoty.

***

– Proszę usiąść. – Wskazałam kierownikowi krzesło naprzeciwko


siebie. Odesłałam resztę pracowników, wcześniej obiecując, że zajmę
się całą sprawą. Poza mną w gabinecie byli jeszcze Jane i Jackson.
– Nie rozumiem, o co to całe zamieszanie – powiedział mężczyzna,
siadając leniwie. Zachowywał się tak, jakby to on tutaj był szefem,
a nie ja.
– Myślę, że doskonale pan wie, panie Fortelli – odparłam,
uśmiechając się do niego blado. – Nieźle się pan tutaj urządził.
Zawyżanie rachunków gości za pokoje hotelowe, urządzanie
podejrzanych spotkań w naszych apartamentach, szantażowanie
pracowników. Jestem pewna, że to nie wszystko.
– Niczego mi nie udowodnisz – warknął mężczyzna, zaciskając
zęby. Cały poczerwieniał na twarzy, a zmarszczka na czole stała się
wyraźniejsza.
Ciekawe, nie wiedziałam, że przeszliśmy na „ty”.
– Oczywiście, że ci udowodnię – stwierdziłam. – Kawał z ciebie
szui. Jestem więcej jak pewna, że gdy prześledzimy wyciągi z konta
hotelu, dziwnym trafem odkryjemy, że pieniądze trafiały na twoje
prywatne konto. Nie jesteś głupi, więc pewnie masz je gdzieś za
granicą, ale biorąc pod uwagę dzisiejszą technologię, nic nie jest
niemożliwe. Nie wspominając już o tym, że pracownicy chętnie
zeznają na policji, a jeśli będzie trzeba to i w sądzie, jak ich
szantażowałeś.
Z każdym moim słowem, Romano Fortelli robił się coraz bardziej
purpurowy na twarzy.
– Ty suko! – krzyknął, zerwał się z krzesła i wziął zamach, chcąc
mnie uderzyć. Już miałam przygotować się na cios, gdy w mgnieniu
oka do kierownika doskoczył Jackson.
– Trzymaj łapy przy sobie, Fortelli – warknął, uderzając go pięścią
w twarz. – Spróbuj ją jeszcze raz ją tknąć, a pożałujesz. Nie wiesz, do
czego jestem zdolny.
Spojrzałam na mojego przyjaciela z wdzięcznością, chociaż
podejrzewałam, że byłabym w stanie poradzić sobie sama. Mężczyzna
otarł sobie krew z twarzy, bo Jackson chyba złamał mu nos.
Pół godziny później policja wyprowadziła Romano Fortelliego,
skutego w kajdanki. Większość pracowników i kilku gości hotelowych
przyglądało się wszystkiemu z zaciekawieniem.
– Dziękujemy – powiedziała po wszystkim Veronica, podchodząc do
naszej trójki. – Wreszcie wszyscy odetchniemy z ulgą.
– Cieszę się – odparłam, uśmiechając się lekko. – Mam tylko
nadzieję, że jeśli jeszcze kiedykolwiek pojawi się jakiś problem, od
razu zostanę o tym powiadomiona.
– Oczywiście – zapewniła mnie dziewczyna, ale nie byłam do końca
tego pewna. Widać było, że ci pracownicy mnie tak naprawdę nie
znają, więc nie otworzą się przede mną w kryzysowej sytuacji. Może
przynajmniej zwrócą się do Jacksona, a on powiadomi o wszystkim
mnie.
– A kto zostanie nowym kierownikiem? – zapytała mnie jedna
z pracownic, podchodząc do nas bliżej.
– Jeszcze tego nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą. –
Znajdziemy kogoś na to stanowisko i wtedy poinformujemy was
o zmianach.

***

Niedługo potem całą trójką wróciliśmy do naszego pokoju. Doszliśmy


do wniosku, że skoro wszystko zostało wyjaśnione, jutro możemy
lecieć z powrotem do Palermo. Wyborem kierownika zajmiemy się
z domu, ale podejrzewałam, że padnie na kogoś z obecnych
pracowników. Wolałam nie wprowadzać do hotelu nikogo nowego.
Teraz, gdy wszystko stało się jasne, miałam na głowie inny
problem. Nazywał się Alessandro Vega.
– Dokądś się wybierasz? – zapytała Jane, widząc, że zbliżam się do
wyjścia. Ona i Jackson siedzieli na sofie objęci, oglądając jakiś film
w telewizji.
– Tak, niedługo wrócę – zapewniłam z uśmiechem. Potrzebowałam
się przewietrzyć, a poza tym ta dwójka też zasługuje na chwilę
samotności. Ostatnio ciągle jesteśmy we trójkę. – Przyda mi się
spacer.
Po wyjściu z hotelu ruszyłam przed siebie. Nie znałam Madrytu, bo
nigdy wcześniej tutaj nie byłam, ale miałam nadzieję, że nie zgubię
się na ulicach tego miasta. Potrzebowałam przewietrzyć umysł
i zastanowić się nad wszystkim na spokojnie.
Starałam się tego nie pokazywać po sobie, ale było mi ciężko. Mimo
że miałam przy sobie Jacksona i Jane, w takich chwilach brakowało mi
Cartera. Wiedziałam, że to uczucie tęsknoty nigdy nie przeminie.
Zawsze będę myśleć „co by było, gdyby”. Pewnie teraz szykowałabym
się na swój wieczór panieński, bo Jane i Melanie by mi nie odpuściły
za nic w świecie, a w szafie czekałaby na mnie suknia ślubna.
Dwudziesty szósty lipca, data naszego ślubu, wypada jutro.
Starałam się tym za bardzo nie zaprzątać myśli, bo użalanie się nad
sobą w niczym mi nie pomoże. Poza tym teraz naprawdę miałam
o czym myśleć. Mimo że sytuacja w hotelu została rozwiązana, po
głowie chodził mi teraz Alessandro. Nie miałam pojęcia, po co
spotykał się z tym całym Giovannim Trecoro. Może to wcale nie było
związane ze mną ani z moją sprawą? W końcu Vega ma swoje życie
i to, co robi po pracy, czy z kim się zadaje, mnie nie obchodzi tak
długo, dopóki nie zagraża to mnie.
Nie wiem, jak długo chodziłam po mieście, ale w pewnym
momencie dopadło mnie zmęczenie. Po drugiej stronie ulicy
zobaczyłam małą kawiarenkę. Większość stolików na zewnątrz było
wolnych, więc postanowiłam zajrzeć do lokalu i napić się czegoś
chłodnego.
Wybrałam stolik pod jednym z parasoli w cieniu, bo było tak ciepło,
że nie wysiedziałabym na słońcu. Gdy tylko usiadłam na krześle,
podszedł do mnie młody kelner z menu w dłoni. Zwrócił się do mnie
po hiszpańsku, ale widząc, że ni w ząb go nie rozumiem, uśmiechnął
się lekko i łamaną angielszczyzną powiedział:
– Dzień dobry, na co miałaby pani ochotę?
Przejrzałam szybko kartę i odparłam:
– Poproszę karmelowy deser lodowy i mrożoną herbatę.
– Oczywiście, zaraz podam.
Odchyliłam się na krześle i przymknęłam oczy, rozkoszując się
samotnością. Uliczka, przy której znajdowała się kawiarnia, nie była
ruchliwa, więc mogłam nacieszyć się ciszą. Potrzebowałam tego.
Chwilę później chłopak wrócił i postawił przede mną moje
zamówienie. Podziękowałam mu uśmiechem.
W pewnej chwili do stolika obok przysiadło się młode małżeństwo
z małym dzieckiem. Dziewczynka mogła mieć góra cztery latka. Miała
na sobie białą sukienkę w granatowe groszki i do tego sandałki.
Złapałam się na myśleniu, że zazdroszczę tej trójce. Wiedli
normalne życie, bez tego całego zamieszania i ciągłego oglądania się
za siebie. Nie, żebym żałowała, że poznałam Cartera i że wprowadził
mnie do tego świata, nie. Po prostu bez niego takie życie przestało
mnie interesować, a zaczęło męczyć. Chciałabym wrócić do Phoenix
i wieść życie, które wiodłam, zanim poznałam Cartera, ale
wiedziałam, że to niemożliwe.
Gdy wypiłam już herbatę i zjadłam lody, zapłaciłam za wszystko
i ruszyłam w stronę powrotną do hotelu. Byłam w połowie drogi, gdy
usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Wyjęłam komórkę
z zewnętrznej kieszonki torebki i gdy zobaczyłam, że to Alessandro,
natychmiast wrzuciłam telefon z powrotem do kieszeni. Był ostatnią
osobą, z którą miałam ochotę rozmawiać.
Nie minęło wiele czasu, gdy zorientowałam się, że ktoś woła mnie
po imieniu. Na początku zignorowałam tego kogoś, bo myślałam, że
nie chodzi o mnie – w końcu kto mógłby chodzić po Madrycie
i wykrzykiwać moje imię? Nikogo tutaj nie znałam.
Rozejrzałam się wokół i dopiero po chwili zauważyłam, że od strony
hotelu zmierza w moją stronę dobrze znajoma mi sylwetka. Nie
wierzyłam własnym oczom – albo zwariowałam i miałam zwidy, albo
Alessandro Vega właśnie zmierzał szybkim krokiem w moim kierunku.
Miał na sobie granatowe jeansy oraz kremowy podkoszulek,
przylegający do jego ciała i uwydatniający mięśnie ramion i brzucha.
Oczy zasłonił okularami przeciwsłonecznymi, a trzydniowy zarost
dodawał mu tylko uroku.
– Co…? – zapytałam, nie mogąc znaleźć języka w gębie. – Jak…?
– Co ja tutaj robię? – dokończył za mnie. – Musiałem się z tobą
zobaczyć, bo od naszej ostatniej rozmowy męczą mnie niesamowite
wyrzuty sumienia. Wiem, że cię rozczarowałem, ale chcę ci wszystko
wytłumaczyć, bo nie chcę, żebyś miała mnie za gnidę. A jak cię
znalazłem? Zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi, więc
postanowiłem się dowiedzieć, kto i dlaczego. Podejrzewałem, że to
twoja sprawka, bo kojarzyłem jednego z tych facetów, Paolo.
Widziałem go raz u was w domu, a mam pamięć do twarzy.
No tak, powinnam była to przewidzieć. Mentalnie puknęłam się
w czoło. Jakby nie patrzeć, Vega nie jest głupi. W końcu to glina.
– Uciąłem sobie z nimi pogawędkę, ale są wobec ciebie tak lojalni,
że żaden z nich nie puścił pary z ust. Na szczęście istnieje jeszcze coś
takiego jak lokalizacja. Użyłem sygnału GPS, wysyłanego przez twój
telefon. Czym prędzej złapałem najbliższy lot tutaj i oto jestem.
Przyleciałem niecałą godzinę temu i od tego czasu chodzę po mieście,
próbując cię złapać.
Otwierałam i zamykałam usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Byłam
zaskoczona tym, jak szybko się zorientował. Dopiero co rozmawiałam
przez telefon z Paolo, który twierdził, że Vega spotyka się
z podejrzanym typem, a teraz Alessandro jest tutaj?
– Nie mogłeś poczekać, aż wrócę do domu? – zapytałam
z niedowierzaniem. – Co niby jest takie ważne, że musiałeś lecieć za
mną do Madrytu i uganiać się za mną jak wariat?
– Boję się o twoje bezpieczeństwo – powiedział poważnie, patrząc
mi prosto w oczy. – Nie ufam temu całemu Jacksonowi.
– No popatrz, to samo on mówi o tobie – prychnęłam, krzyżując
ręce na piersi. – Zarówno Jackson, jak i jego żona to moi przyjaciele
i ufam im bezgranicznie. Więc nie wciskaj mi kitu, że przy nich coś mi
grozi, bo nigdy nie uwierzę w takie bzdury. Może zamiast oskarżać
moich przyjaciół, powiesz mi, dlaczego spotkałeś się z niejakim
Giovannim Trecoro?
Słysząc to nazwisko, Vega cały zesztywniał, patrząc na mnie
podejrzliwie.
– Skąd wiesz o tym spotkaniu? – spytał.
– Jak sam zauważyłeś, zostawiłam ci ogon w postaci Erico i Paolo –
wyjaśniłam. – Widzieli cię razem z nim.
Alessandro ściągnął okulary, po czym przeczesał włosy palcami,
wzdychając głośno. Gdy już myślałam, że mi nie odpowie, podszedł do
mnie tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami. Czując się
niekomfortowo w tej sytuacji, zrobiłam krok do tyłu, chciałam
zachować dystans.
– Pojechałem do Trecoro, bo jak zapewne poinformowali cię twoi
koledzy, ma dojścia do grubszych ryb z półświatka – przyznał
z ociąganiem. – Chciałem, żeby dowiedział się czegoś odnośnie
śmierci Cartera, bo sam nie wierzę, że to był wypadek. Wierz mi, ja
naprawdę chcę ci pomóc i cię nie oszukuję.
– Myślisz, że ci uwierzę? – zapytałam go, unosząc brew do góry. –
Przecież sam powiedziałeś mi na posterunku, że nie masz dowodów
na to, że śmierć Cartera nie była niczym innym jak wypadkiem. Skąd
mam pewność, że nie kłamiesz i nie próbujesz mną manipulować?
Poza tym, dlaczego niby ktoś taki jak Giovanni Trecoro miałby ci
pomagać? Jesteś gliną.
– Powiedzmy, że przymykam oko na jego niektóre wybryki – wyznał
niechętnie. – Trecoro nie stanowi większego zagrożenia, więc nie
szukam na niego haka za wszelką cenę.
– Jesteś taki sam jak Becker, Harrison i cała reszta. – Popatrzyłam
na niego z jawną niechęcią. – Fałszywy. Nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego. I nie trudź się, nie potrzebuję pomocy od kogoś takiego
jak ty.
Wyminęłam go, chcąc dostać się do hotelu, bo robiło się coraz
później i wiedziałam, że Jane i Jackson niedługo zaczną się martwić.
Jednak zanim zdążyłam zrobić więcej niż dwa kroki, Alessandro złapał
mnie pod ramię i przyciągnął do siebie.
– Poczekaj – poprosił. – Nie pozwolę ci tak odejść. Za bardzo mi na
tobie zależy. Chcę się tobą zaopiekować, pozwól mi na to.
– Doceniam twoje starania, ale naprawdę, odpuść sobie –
powiedziałam tym razem delikatniej. Przez moment miałam wyrzuty
sumienia przez to, jak się zachowuję w stosunku do Vegi. – Dalej
poradzę sobie sama.
Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, Alessandro złapał
mnie za tył głowy i przyciągnął do siebie, składając na moich ustach
mocny pocałunek.
Rozdział 5

Scarlet

W pierwszej chwili zamarłam, nie wiedząc co się dzieje. Dopiero po


jakiejś minucie dotarło do mnie, że Alessandro mnie całuje. Chyba nie
zorientował się, że to, co robi, mi się nie podoba wcale a wcale, bo
usiłował mnie nakłonić, żebym rozchyliła wargi i pozwoliła mu
pogłębić pocałunek. Oparł dłonie na mojej talii i przyciągnął bliżej do
siebie, a ja położyłam ręce na jego piersi, usiłując go od siebie
odepchnąć, jednak to na nic się zdało. Alessandro był jak skała.
Sfrustrowana i wkurzona na maksa, uniosłam prawe kolano
i kopnęłam Alessandra w klejnoty. Mężczyzna momentalnie mnie
puścił i zgiął się wpół, chwytając się za miejsce, z którym przed chwilą
zderzyło się moje kolano. Spojrzał na mnie z tak zbolałym wyrazem
twarzy, że przez ułamek sekundy zrobiło mi się go żal. Ale tylko przez
ułamek sekundy.
– Nigdy więcej nie waż się mnie tknąć – syknęłam przez zaciśnięte
zęby. – Rozumiesz? Nie życzę sobie tego.
Nie czekając na jego odpowiedź, rzuciłam się biegiem przed siebie,
nie oglądając się i niedługo potem byłam już przed hotelem. Oparłam
ręce na udach i wzięłam trzy głębsze wdechy, żeby uspokoić
galopujące serce. Przejrzałam się w szybie i przygładziłam włosy, bo
po tym biegu wyglądałam jak kobieta rodem z buszu. Rozejrzałam się
dookoła, ale Vega na szczęście mnie nie gonił. Może wreszcie dotarło
do niego, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Szybkim krokiem
przemierzyłam hol, a stojąca za biurkiem Veronica uśmiechnęła się do
mnie lekko, na co odpowiedziałam jej tym samym.
Jak tylko wyjechałam windą na górę i weszłam do naszego pokoju,
Jane podeszła do mnie od razu z zatroskaną miną.
– Gdzie byłaś tak długo? – zapytała. – Dzwoniliśmy do ciebie, ale
nie odbierałaś. Już mieliśmy się zbierać i cię szukać.
– Przepraszam, nie słyszałam dzwonka – odpowiedziałam,
wyciągając komórkę z torebki. Rzeczywiście, gdy spojrzałam na ekran,
okazało się, że mam dziesięć nieodebranych połączeń i cztery SMS-y
od mojej przyjaciółki.
– Co się stało? – Jane przyglądała mi się uważnie. Złapała mnie za
rękę i poprowadziła do sofy. W tej samej chwili Jackson wyszedł
z sypialni i usiadł na fotelu naprzeciwko nas.
– Alessandro tutaj jest – powiedziałam, na co oboje spojrzeli na
mnie, wybałuszając oczy.
– Co takiego?! – krzyknął mężczyzna, przeczesując włosy palcami.
– Skąd wiedział, gdzie cię szukać?
– Namierzył mnie po moim numerze telefonu – wyjaśniłam, wciąż
nie wierząc, że był zdolny posunąć się do czegoś takiego. – Okazało
się, że Vega wiedział, że ma ogon. Widział kiedyś Paolo u nas w domu
i od razu dodał dwa do dwóch.
– No dobrze, ale po co tutaj przyleciał? – zapytała Jane, wyraźnie
tego nie rozumiejąc. Ja sama też nic z tego nie potrafiłam pojąć.
– Powiedział, że chce mnie chronić i zapewnić bezpieczeństwo, bo
nie ufa tobie i Jacksonowi. – Wiedziałam, że tymi słowami urażę
moich przyjaciół, ale chciałam być wobec nich kompletnie szczera.
– Słucham?! – krzyknęła Jane, a jej mąż zacisnął szczęki, po czym
zaczął nerwowo chodzić po salonie.
– Zabiję gnoja – warknął, zmierzając w kierunku drzwi.
Wiedziałam, że jeśli go nie zatrzymamy, naprawdę to zrobi. Wolałam
przemilczeć fakt, że Alessandro mnie pocałował, bo to przelałoby
czarę goryczy. Poza tym już sobie poradziłam z Vegą i jasno dałam mu
do zrozumienia, co myślę o jego zalotach w stosunku do mnie.
Nie myśląc wiele, szybko wstałam z kanapy i zaszłam Jacksonowi
drogę, gdy był już w drzwiach. Oparłam dłonie na jego piersi,
popychając go delikatnie w stronę pokoju.
– Uspokój się – rozkazałam mu twardo. – Dałam mu do
zrozumienia, co myślę o jego podejrzeniach w stosunku do was i jasno
powiedziałam, że ma się trzymać ode mnie z daleka, bo nie potrzebuję
jego pomocy. Nie musisz się w to mieszać, wierz mi.
– A właśnie, że muszę! – odpowiedział Jackson wściekły. – Jesteś
dla mnie jak siostra, Scar. Jesteśmy rodziną. Nie pozwolę, żeby ten
gnój mieszał ci w głowie.
Słysząc to wyznanie z ust Jacksona, poczułam przyjemne ciepło
rozchodzące się po ciele. Zawsze marzyłam, żeby znalazł się ktoś, dla
kogo będę ważna. Na początku miałam Mel, potem pojawił się Carter,
a teraz do tej niewielkiej grupy dołączyli jeszcze Jane i Jackson.
Miałam nadzieję, że nigdy ich nie stracę.
– Scarlet ma rację, Jackson – powiedziała Jane, podchodząc do nas.
Oparła rękę na ramieniu męża, patrząc na niego łagodnie. – Jeszcze
nadarzy się okazja, żeby policzyć się z Vegą. Teraz spędźmy ten
wieczór miło, bo jutro wracamy do Palermo i do czekających tam na
nas problemów.
– No właśnie – poparłam moją przyjaciółkę. – Nie wiem jak wy, ale
ja mam ochotę, żebyśmy wyszli gdzieś we trójkę i pozachowywali się
jak turyści, którzy wyrwali się na krótkie wakacje.
– To jest bardzo dobry pomysł – zgodziła się ze mną Jane, w tym
samym czasie zakładając buty i chwytając torebkę pod pachę.
– No dobra, wygrałyście – mruknął Jackson. Popatrzył to na mnie,
to na swoją żonę, ale widziałam, że nie jest do końca przekonany. –
Ale nie myślcie, że to koniec. Nie odpuszczę mu.
– Oczywiście, oczywiście – rzuciłam, po czym praktycznie
wypchnęłam go z pokoju, zatrzaskując za nami drzwi.

***

Następnego dnia o trzynastej byliśmy już w Palermo. Rozstałam się


z Jane i Jacksonem w holu lotniska. Moi przyjaciele pojechali do siebie
do domu, wcześniej tysiąc razy powtarzając, żebym się nie wahała
i dzwoniła w razie czego.
Jak tylko wsiadłam do samochodu, w którym czekał na mnie
Stefano, i uruchomiłam komórkę, ta zaczęła wyć jak szalona.
Dostawałam wiadomość za wiadomością. Jak się okazało każda z nich
była od Alessandra. Miałam od niego trzydzieści cztery nieodebrane
połączenia i jakieś dwadzieścia SMS-ów. Nie chciało mi się nawet ich
otwierać i czytać, bo wiedziałam, co w nich będzie: przepraszanie
i nakłanianie mnie do odezwania się do niego. Wrzuciłam telefon
z powrotem do torebki i postanowiłam na razie o tym nie myśleć.
– Zawołaj mi tutaj Paolo i Erico – powiedziałam do jednego z moich
ludzi, jak tylko weszłam do domu. Zdążyłam wziąć szybki prysznic
i przebrać się w wygodniejsze ubranie, po czym od razu poszłam do
gabinetu.
– Oczywiście, donno – odparł mężczyzna, szybko wychodząc
z pokoju. Usiadłam za biurkiem i schowałam twarz w dłoniach.
Czułam zbliżającą się migrenę.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, a zaraz potem w gabinecie
znaleźli się Paolo i Erico. Miny mieli nietęgie, więc chyba czuli, co się
święci.
– Wzywałaś nas, donno? – zapytał Paolo.
– Tak, wzywałam – potwierdziłam. Wstałam z fotela
i skrzyżowałam ręce na piersi. – Możecie mi powiedzieć, dlaczego nie
poinformowaliście mnie, że Alessandro Vega leci za mną do
Hiszpanii? Muszę przyznać, miałam niezłą niespodziankę. Pomijam
już fakt, że mieliście go obserwować z ukrycia, a byliście w tym tak
świetni, że zorientował się, że ma ogon już po kilku godzinach.
Naprawdę, jest czego pogratulować.
– Przepraszamy – mruknął Paolo, spuszczając wzrok. Wyglądał
teraz jak dziecko karcone przez matkę, a nie dorosły gangster. – Nie
wiemy, jak to się stało.
– Nie wiecie, jak to się stało – prychnęłam. Byłam wredna, ale nie
miałam wyrzutów sumienia. Musieli nauczyć się, że może i jestem
kobietą, ale nie mam zamiaru się z nimi cackać i głaskać po główce za
każdym razem, gdy coś się nie uda. – Ja wam powiem, jak to się stało.
Nie potrafiliście wywiązać się nawet z takiego banalnego zadania jak
obserwowanie gliny! Dzieci poradziłyby sobie lepiej niż wy! Przez
takie zachowanie jak wasze stoimy w miejscu! Nie mamy nic,
dosłownie NIC na tego, kto stoi za śmiercią Cartera! Vega podstawia
mi pod nos fałszywe dowody i próbuje wmówić, że to wszystko
naprawdę był wypadek, myśląc, że to łyknę!
– Próbujemy się czegoś dowiedzieć, ale wszyscy trzymają gęby na
kłódkę – wtrącił Erico, patrząc na mnie niepewnie. – Śmierć naszego
capo to temat tabu.
– Za czterdzieści minut chcę widzieć wszystkich w jadalni –
powiedziałam twardym głosem. – Porozmawiamy sobie, bo to zaczyna
się robić śmieszne.
– Tak jest, donno – mruknęli obydwaj, po czym wyszli z gabinetu,
zostawiając mnie samą.

***

Dokładnie czterdzieści minut później wszyscy nasi ludzie zebrali się


w jadalni. Jackson i Jane też przyjechali, chociaż mówiłam im, że nie
muszą, bo dam sobie radę sama. Uparli się, że chcą być obecni i żadna
siła nie byłaby w stanie ich powstrzymać.
– Wezwałam was tutaj wszystkich, bo oględnie mówiąc, sytuacja
wygląda beznadziejnie – zaczęłam spokojnym głosem. Mężczyźni
siedzieli przy stole i przyglądali mi się uważnie. – Poprosiłam was
o jedno: powęszyć i dowiedzieć się czegokolwiek w sprawie śmierci
Cartera. Ale jak widać, nawet to zadanie to dla was zbyt wiele. Nie
wiem, może powinnam was wszystkich wyrzucić i poszukać sobie
nowych ludzi? Takich, którzy znają się dobrze na swojej robocie?!
– Ale donno…– wtrącił jeden z mężczyzn, ale szybko zgromiłam go
wzrokiem. Od razu zamilkł, spuszczając oczy.
– Zamiast informacji od was, dostaję stek bzdur od Alessandra Vegi,
który wmawia mi, że to wszystko to był zwykły wypadek! – Emocje
brały górę, przez co pod koniec krzyczałam. Czułam, że po całym tym
spotkaniu muszę zaciągnąć Jacksona do siłowni i trochę z nim
poćwiczyć. – A ja nie mam, jak odpierać jego idiotycznych
argumentów, bo sama nie mam żadnego punktu zaczepienia!
– To dlatego, że nikt nie chce puścić pary z ust – oznajmił jeden
z mężczyzn, Tomaso. – Gdy tylko wypowiadamy nazwisko naszego
capo, wszyscy zachowują się tak, jakby odebrało im mowę. W ogóle
nie dają nam dojść do głosu, od razu uciekają gdzie pieprz rośnie.
– Dlatego od dzisiaj biorę sprawy w swoje ręce – oświadczyłam. – Ja
tak łatwo nie odpuszczę.
– Co masz na myśli? – zapytał siedzący po mojej lewej stronie
Paolo.
– Wprowadzicie mnie do każdej speluny, każdego lokalu czy domu,
gdzie przesiadują ludzie, którzy mogą coś wiedzieć – wyjaśniłam. –
Muszę mieć przy sobie kogoś, kogo kojarzą, żeby w ogóle otworzyli
gęby i coś powiedzieli. A jeśli nie będą chcieli gadać, porozmawiamy
sobie z nimi inaczej. Skończyła mi się cierpliwość.
W pokoju zapadła cisza jak makiem zasiał. Widziałam, że niektórzy
popatrzyli na mnie z powątpieniem, jakby sądzili, że nie dam sobie
rady, a inni spojrzeli na mnie z mieszanką podziwu i poparcia.
– To wszystko, póki co jesteście wolni – dodałam.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytał Jackson, gdy wszyscy
się już rozeszli. Widziałam, że nie uważają mojej decyzji za słuszną,
ale nie interesowało mnie to. Moi ludzie mieli szansę się wykazać, ale
zawalili na całej linii. Teraz czas, żebym wzięła sprawy w swoje ręce.
– Tak – powiedziałam stanowczo. – I nie próbuj nawet wybijać mi
tego z głowy, bo od razu mówię, że ci się nie uda.
– No dobrze – zgodził się Jackson, chociaż widziałam, że nie jest do
końca przekonany do mojego pomysłu. – Ale wszędzie, dokąd idziesz
ty, idę ja. Nie puszczę cię samej, nawet jeśli będą z tobą nasi ludzie.
Masz mnie w pakiecie.
– Miałam nadzieję, że to powiesz. – Zaśmiałam się, klepiąc go
w ramię. Prawda była taka, że tylko przy Jacksonie czułam się
bezpieczna i cieszyłam się, że wyszedł z taką propozycją. Wiedziałam,
że jeśli coś miałoby pójść nie tak, on będzie przy mnie.
– A skoro już tutaj jesteś, może potrenowałbyś ze mną trochę? –
poprosiłam. – Ostatnio to zaniedbałam, a czuję, że mam ochotę coś
rozwalić.
– Nie ma sprawy. – Uśmiechnął się szeroko. – Mnie też się przyda
trening.
– To w takim razie chodźmy – rzuciłam, jednak zanim zdążyliśmy
zrobić choćby krok, podeszły do nas Jane i Melanie.
– Dokąd się wybieracie? – spytała ta druga.
– Poćwiczyć na sali – wyjaśniłam, zerkając na nie przez ramię.
– To w takim razie pójdziemy popatrzeć, jak spuszczasz mojemu
mężowi łomot – stwierdziła Jane, uśmiechając się szeroko.
– Aż tak bardzo we mnie nie wierzysz, kochanie? – prychnął, po
czym podszedł do żony i objął ją w pasie, całując w skroń.
– Wierzę, ale czasami mam ochotę rzucić w ciebie czymś ciężkim
albo ci przyłożyć, ale przez ciążę nie mogę – wyjaśniła, uśmiechając
się słodko. – Może przynajmniej Scar mnie wyręczy, a ja będę miała
satysfakcję.
– Mogę spróbować, ale niczego nie obiecuję. – Roześmiałam się. –
Poza tym myślę, że Jackson jeszcze nam się przyda w jednym kawałku.
Jane otaksowała męża wzrokiem i odparła:
– Hmm, rzeczywiście, masz rację. Ale lekka nauczka nie zaszkodzi.

***

Tego samego dnia wieczorem postanowiłam wcielić swój plan w życie.


Byłam trochę obolała po naszym treningu, bo Jackson dał mi wycisk,
ale nie pozostałam mu dłużna. Nie wiem, czy dawał mi fory, czy cała
złość, która skumulowała się we mnie, dała mi porządnego kopa, ale
byłam z siebie dumna.
Postanowiłam, że na początek wezmę ze sobą Riccardo i Giacobbe.
Obaj byli w wieku zbliżonym do Cartera i wyglądali groźnie, dlatego
po raz kolejny byłam wdzięczna Jacksonowi, że idzie razem z nami.
Z początku miałam wyrzuty sumienia w stosunku do Jane, bo kradłam
jej męża, ale zapewniła mnie, że nie przeszkadza jej to wcale, bo w im
bardziej zaawansowanej ciąży była Jane, tym bardziej nieznośny
i nadopiekuńczy stawał się Jackson. Moja przyjaciółka stwierdziła, że
zostanie u mnie w domu i poogląda filmy z Melanie, czekając na nasz
powrót.
Ubrałam się w granatową sukienkę z cekinami, dekoltem w serek
i rękawem trzy czwarte, która sięgała mi do połowy uda, a do tego
wysokie, czerwone szpilki na platformie. Włosy zebrałam w luźnego
koka, oczy pomalowałam ciemnym cieniem do powiek, a na usta
nałożyłam czerwoną szminkę. Miałam wrażenie, że wyglądam trochę
wyzywająco, ale przynajmniej mogłam być pewna, że przyciągnę
uwagę tego, z kim chcę rozmawiać.
– Gotowa? – zapytał Jackson, zaglądając do sypialni, i w tej samej
chwili zamarł na mój widok, to otwierając, to zamykając usta.
– Co ci się stało? – spytałam rozbawiona.
– Gdybym nie miał żony, od razu poprosiłbym cię o rękę –
odpowiedział z powagą, przez co wiedziałam, że mówi szczerze.
Roześmiałam się tylko, a na policzkach poczułam gorąco: znak, że
czerwienię się jak głupia.
– Ciesz się, że twoja żona cię teraz nie słyszy – skwitowałam,
usiłując ukryć zmieszanie.
– Czego miałabym nie słyszeć?
O wilku mowa. Obok Jacksona w drzwiach pojawiła się Jane. Na mój
widok zareagowała tak samo jak jej mąż: skamieniała i przyglądała mi
się, dokładnie otaksowując mnie wzrokiem.
– Jeśli ci faceci nie będą jedli ci z ręki, to są głupi – stwierdziła,
unosząc brew.
– Dobra, chodźmy już, zanim sytuacja zrobi się jeszcze bardziej
niezręczna – poprosiłam Jacksona.
Mężczyzna podał mi ramię, a ja podeszłam i wsparłam się na nim
niczym prawdziwa dama. Razem zeszliśmy ze schodów, a Jane szła
z tyłu, śmiejąc się i wciąż wychwalając mój strój. Dzięki Bogu,
w zasięgu wzroku nie było Mel i Aarona, bo jeszcze od nich bym się
nasłuchała.
Zauważyłam, że Riccardo i Giacobbe stoją przy drzwiach, czekając
na nas. Mieli na sobie czarne garnitury, a z kabur przy paskach spodni
wystawała im broń.
– Ruszajmy – powiedziałam, zwracając się do nich. – Nie ma czasu
do stracenia.
Mężczyźni skinęli mi tylko głowami, po czym otworzyli drzwi
wejściowe, przepuszczając mnie i Jacksona przodem.
Na podjeździe stał czarny Mercedes. Giacobbe usiadł za kierownicą,
a Riccardo zajął miejsce pasażera obok. Ja i Jackson usiedliśmy z tyłu.
Postanowiliśmy, że na początek zaliczymy jeden z pubów w gorszej
dzielnicy Palermo, gdzie prawdopodobnie znajdziemy kogoś, kogo
będzie można pociągnąć za język.
Kiedy jechaliśmy, Jackson splótł swoje palce z moimi, ściskając
moją rękę w geście otuchy.
– Widzę, że się denerwujesz – powiedział cicho, tak, żeby nasi
towarzysze nas nie usłyszeli. – Będę cały czas przy tobie, pamiętaj.
– Wiem, po prostu… – na chwilę zawiesiłam głos – sam wiesz, że
bardzo chcę się czegoś dowiedzieć, czegokolwiek. Ta niewiedza mnie
dobija.
– Uda nam się, wierzę w to – zapewnił mnie. Bardzo chciałam mu
wierzyć, ale miałam co do tego wszystkiego złe przeczucia. Instynkt
podpowiadał mi, że dzisiaj wydarzy się coś, co mi się nie spodoba.
Rozdział 6

Scarlet

Co by dużo nie mówić, lokal był typową speluną. Wchodziło się do


niego jak do piwnicy, a schody były dość strome i betonowe, więc
musiałam uważać, żeby nie skręcić sobie karku w tych szpilkach.
W pubie panował półmrok. Na lewo od wejścia znajdował się bar, za
którym stał łysy mężczyzna na oko koło pięćdziesiątki. Miał na sobie
przetarte jeansy i czerwoną koszulkę polo. W ustach trzymał
wykałaczkę, a gdy weszliśmy, przerwał rozmowę z jednym z klientów
i spojrzał na nas z mieszaniną niechęci i zaciekawienia. Przy
przeciwległej ścianie od wejścia ustawiono stół do bilardu, przy
którym grało pięciu mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie granatowe
jeansy i skórzane kurtki. Przy kilku stolikach siedzieli kobiety
i mężczyźni, pijąc piwo i grając w karty lub rozmawiając, jednak na
nasz widok czas jakby stanął w miejscu. Wszyscy, jak jeden mąż,
spojrzeli na nas, uważnie obserwując nasz następny ruch. Poczułam,
że Jackson chwyta mnie za rękę i ściska lekko, chcąc dodać otuchy
i chyba pokazać też innym, żeby nie ważyli się czegokolwiek
próbować.
Zadarłam podbródek i pewnym krokiem podeszłam do baru.
Właściciel lokalu popatrzył na mnie w taki sposób, że musiałam się
powstrzymać przed wzdrygnięciem z obrzydzeniem.
– Czego chcecie? – spytał, widząc moich towarzyszy, którzy
przezornie ustawili się za mną.
– Informacji – rzuciłam. – Na temat śmierci Cartera Cambriniego.
Zauważyłam, że zarówno faceci przy stole bilardowym, jak i kilku
siedzących przy stoliku, wstało i zrobiło kilka kroków w naszym
kierunku.
– Jeśli nie chcesz sobie napytać biedy, paniusiu, to lepiej zabieraj
swój śliczny tyłeczek i goryli tam, skąd przyszliście – poradził mi
barman. – Nie znamy żadnego Cambriniego, a tym bardziej nie wiemy
nic na temat jego śmierci.
– Nie wyjdę stąd, dopóki się czegoś nie dowiem – warknęłam,
nachylając się do niego. – Więc albo mi powiesz, co wiesz, albo
inaczej porozmawiamy.
Jak na komendę, Giacobbe i Riccardo wyciągnęli broń z kabur przy
paskach spodni, trzymając je nonszalancko w dłoniach.
– Tak, jak powiedziałem… – zaczął mężczyzna, kompletnie
niewzruszony moim tonem czy widokiem broni.
– Spokojnie, Eduardo. – Usłyszałam za sobą obcy głos. Obróciłam
się w tamtym kierunku i okazało się, że to jeden z mężczyzn jeszcze
przed chwilą grających w bilard. Mierzył około sześciu stóp i był
dobrze zbudowany. Miał blond włosy, gładko ogoloną twarz i trochę
krzywy nos, jakby został kilkakrotnie złamany. Nie mógł mieć więcej
niż czterdzieści kilka lat.
– Przecież nie chcemy tutaj problemów, to spokojny lokal –
powiedział, cały czas patrząc na mnie i uśmiechając się lekko. –
Myślę, że będę w stanie pani pomóc, ale wolałbym, żebyśmy
porozmawiali gdzieś na osobności. Może pani… przyjaciele poczekają
tutaj, a my się przejdziemy do pokoju obok?
Słowo „przyjaciele” wymówił w specyficzny sposób, trochę
ironicznie.
– Nie ma takiej opcji – warknął Jackson, patrząc na mężczyznę
z groźnym błyskiem w oku.
– Poczekaj – poprosiłam go, łapiąc za przedramię, po czym
zwróciłam się do mężczyzny. – Może dać nam pan moment?
– Oczywiście – odparł, robiąc kilka kroków w tył. Barman również
odszedł kawałek dalej, by zająć się obsługiwaniem innych klientów.
– Zwariowałaś?! – warknął Jackson, pół szepcząc, pół krzycząc. –
Nie taka była umowa. Nie zostawimy cię ani na moment.
– Zgadzam się z Jacksonem, donno – wtrącił Giacobbe. – To nie jest
dobry pomysł. Ten gość mi się nie podoba.
– To nasza jedyna szansa – tłumaczyłam, patrząc na każdego z nich
po kolei.
– To pułapka – sprostował Jackson, wciąż nieprzekonany.
Westchnęłam głośno, czując się bezsilna, po czym poprosiłam:
– Dajcie nam dziesięć minut, okej? Jeśli nie wrócę po tym czasie,
możecie urządzić tutaj demolkę, mam to gdzieś. Ale dajcie mi te
dziesięć minut. Przekonajmy się, czy on rzeczywiście coś wie, czy
tylko blefuje.
Jackson przyglądał mi się intensywnie przez chwilę, która zdawała
się ciągnąć w nieskończoność, aż w końcu stwierdził:
– Dziesięć minut i ani sekundy dłużej.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i ruszyłam
w stronę mężczyzny, który podobno miał jakieś informacje i twierdził,
że może nam pomóc.
– Carter by mnie zabił, gdyby się o tym dowiedział – dodał jeszcze
Jackson.
– Ale nigdy się o tym nie dowie – odpowiedziałam, uśmiechając się
smutno.
Podeszłam do informatora i zagadnęłam:
– W takim razie niech pan prowadzi.
– Panie przodem. – Skłonił się szarmancko i wskazał mi dłonią
drzwi prowadzące na zaplecze. Zerknęłam jeszcze przelotnie na trójkę
moich towarzyszy, którzy cały czas nie odrywali ode mnie wzorku,
jakby upewniając się, czy nie wyparuję.
Mężczyzna zaprowadził mnie do niewielkiego gabinetu
znajdującego się na końcu ciemnego korytarzyka. Otworzył przede
mną drzwi i zapalił światło. Od wejścia uderzył we mnie swąd dymu
tytoniowego i nieświeżego powietrza. Przydałoby się tutaj
przewietrzyć.
Gabinet wyglądał tak samo jak reszta lokalu – krótko mówiąc, był
zaniedbany. Na podłodze leżała przetarta miejscami, bordowa
wykładzina. Ściany miały kiedyś kolor zieleni, ale teraz całe były
brudne i porośnięte pleśnią.
– Napije się pani czegoś? – spytał, podchodząc do niewielkiego
barku ustawionego przy oknie. Popełniłam błąd, myśląc, że
właścicielem lokalu jest barman. Najwyraźniej był nim mój rozmówca.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam. – Może zaoszczędźmy sobie
czasu i uprzejmości i od razu przejdźmy do konkretów. Podobno ma
pan informacje dotyczące śmierci Cartera Cambriniego.
– Zanim pani coś powiem, chciałbym wiedzieć, dlaczego tak panią
interesuje ta sprawa – stwierdził, siadając na fotelu naprzeciwko mnie
i odchylił się lekko.
– A po co panu ta wiedza? – Uniosłam brew do góry, patrząc na
niego wyczekująco.
– Powiedzmy, że taka już moja natura. – Wzruszył ramionami. –
Jestem ciekawski. Lubię wiedzieć to i owo o ludziach.
– Był moim narzeczonym – wyjaśniłam. To żadna tajemnica, nie
było co kłamać. – Nie wierzę, że jego śmierć była wypadkiem. Jestem
przekonana, że brał udział w tym ktoś trzeci. I chcę się dowiedzieć,
kto to był, żeby odpłacić mu pięknym za nadobne.
– Zagłębiając się w to, igra pani z ogniem – stwierdził mężczyzna. –
A szkoda, żeby taka ślicznotka jak pani skończyła z kulką w głowie.
– Niech mi pan wierzy, potrafię o siebie zadbać – zapewniłam go,
patrząc na niego twardo. – Nie przyszłam tutaj słuchać porad, tylko
po informacje.
– Dobrze więc. – Westchnął mężczyzna, krzyżując ręce na piersi. –
Powiem pani, co wiem.
Jednak zanim mój rozmówca zdążył dodać coś więcej, usłyszeliśmy
odgłos strzałów i szamotaniny. Spojrzeliśmy po sobie i w tym samym
momencie zerwaliśmy się z krzeseł, żeby zobaczyć, co się dzieje.
Nim zdążyłam wyjść z korytarzyka, poczułam, że tuż przed moją
twarzą przelatuje kula. Odruchowo się cofnęłam, a mężczyzna za mną
przytrzymał mnie w miejscu. Zerknęłam ostrożnie, żeby zobaczyć, jak
wygląda sytuacja. Kilka osób leżało na podłodze z ranami
postrzałowymi. Nie wiem, czy żyli, czy nie, ale nie prezentowało się to
za dobrze. Wszystkie stoliki były powywracane do góry nogami,
a butelki stojące na półce za barem rozsypały się w drobny mak.
Alkohol skapywał ze szklanych półek na podłogę i mieszał się ze
śladami krwi.
Przez moment bałam się, że Jackson albo pozostali moi towarzysze
ucierpieli, ale gdy zobaczyłam ich kucających za barem, odetchnęłam
z ulgą. Dopiero po chwili zauważyłam czterech, uzbrojonych
mężczyzn, którzy stali na środku lokalu z pistoletami w dłoniach,
wyraźnie kogoś szukając. To oni byli sprawcami tego całego
zamieszania.
– Pani tutaj zostaje – powiedział właściciel lokalu, wymijając mnie
i pokazując się napastnikom. Chciałam go zatrzymać, bo wiedziałam,
że to samobójstwo, ale nie zdążyłam.
– Dobry wieczór – zwrócił się do nich, podchodząc, jak gdyby
w jego lokalu nie doszło właśnie do strzelaniny. – Czemu
zawdzięczam tę wizytę?
– Szukamy kogoś – odezwał się niskim głosem mężczyzna stojący
pośrodku. Górował wzrostem i budową ciała nad właścicielem pubu.
– Jak widzicie, nie ma tutaj nikogo poza mną – zauważył,
rozkładając ręce w geście bezradności. – Poradziliście sobie ze
wszystkimi.
Uzbrojony facet przyglądał się chwilę właścicielowi lokalu, po czym
rzucił:
– Zła odpowiedź.
Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, wymierzył broń
i strzelił mężczyźnie prosto w serce. Musiałam zakryć usta ręką, żeby
nie krzyknąć ze strachu.
– Wychodź, maleńka! – krzyknął, zbliżając się w moim kierunku. –
Oszczędźmy sobie tego wszystkiego! Chodź z nami grzecznie,
a nikomu więcej nie stanie się krzywda!
Nie ma takiej opcji. Zaczęłam wycofywać się w stronę gabinetu.
Rozejrzałam się po korytarzyku, ale wyglądało na to, że nie ma stąd
drugiego wyjścia. Lokal znajdował się w piwnicy, więc nie było opcji,
żebym przecisnęła się przez lufcik.
Nagle usłyszałam ciężkie kroki za sobą i zanim zdążyłam się
odwrócić, poczułam, że ktoś łapie mnie od tyłu i zasłania usta dłonią.
– A kuku – szepnął mi na ucho, a mnie przeszły ciarki po plecach.
Tak jak uczył mnie Jackson, wzięłam zamach i dźgnęłam mężczyznę
między żebra. Poluźnił uścisk, co ja skrzętnie wykorzystałam
i wyminęłam go, próbując dostać się do Jacksona i reszty, jednak
zanim mi się to udało, napastnik ponownie objął mnie od tyłu, a zaraz
potem poczułam, że coś wbija mi się w bok. Spojrzałam w tamtym
kierunku i okazało się, że facet celuje do mnie z broni. Miałam małe
déjà vu z dnia, w którym to Luciano trzymał mnie na muszce.
– Zrób tak jeszcze raz, a zobaczysz, co się stanie – warknął mi do
ucha. – A teraz idziemy.
Ruszyłam przed siebie, a on szedł tuż za mną, trzymając mnie
przyciśniętą do swojej klatki piersiowej. Serce biło mi tak, jakby zaraz
miało mi się wyrwać z piersi.
Byliśmy już prawie przy wyjściu z lokalu, gdy usłyszałam szuranie
dochodzące zza baru.
– Puść ją – zażądał Jackson. Mój oprawca odwrócił się w jego
kierunku, jeszcze mocniej wbijając lufę w mój bok. Jackson celował
w niego ze swojej broni, a Giaccobe i Riccardo trzymali na muszce
pozostałych facetów.
– Chyba nie – odpowiedział po chwili zastanowienia. – Jakbyś się
nie zorientował, mamy nad wami przewagę. Wasza lala idzie z nami.
Spróbujcie czegoś, a nie zawaham się jej zabić. Szef nie określił, czy
mam ją dostarczyć żywą czy martwą, a mnie jest wszystko jedno.
Chociaż trochę szkoda takiej ładnej buźki.
Mówiąc to, przejechał palcem po moim policzku, a ja odwróciłam
twarz w drugą stronę, chcąc uciec od jego dotyku.
– Myślę, że zaryzykuję – stwierdził Jackson. – A co do tej przewagi,
to na twoim miejscu rozejrzałbym się uważnie.
W tym samym momencie do lokalu wpadło dziesięciu mężczyzn.
Naszych mężczyzn. Otoczyli i wycelowali spluwy w moich niedoszłych
porywaczy.
– Jeśli nie puścisz jej w przeciągu dziesięciu sekund, sprzedam ci
kulkę w łeb – warknął mój przyjaciel. – A wierz mi, nigdy nie pudłuję.
Bandzior trzymał mnie jeszcze przez chwilę, wzmacniając uścisk.
Wiedziałam, że analizuje całą sytuację i wreszcie chyba dotarło do
niego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł, bo puścił mnie
i gwałtownie pchnął w stronę Jacksona. Ten złapał mnie jedną ręką
i przyciągnął do swojego boku, wciąż nie opuszczając broni.
– To jeszcze nie koniec – warknął wściekle mężczyzna, po czym on
i jego kompani wyszli z pubu.
– Jesteś cała? – spytał Jackson, rozluźniając się, a następnie wziął
moją twarz w dłonie.
– Tak, nic mi nie jest – zapewniłam go, uśmiechając się blado. – Ale
jak…?
– Jak udało mi się tutaj ściągnąć wszystkich? – dokończył za mnie
przyjaciel. – Kiedy ten gościu wymachiwał pistoletem i był zajęty
właścicielem lokalu, wysłałem wiadomość do reszty. Wiedziałem, że
dojazd tutaj zajmie im chwilę, dlatego miałem nadzieję, że uda mi się
go tutaj jakoś zatrzymać. Tak czy siak, nie pozwoliłbym mu cię zabrać.
Nie ma takiej opcji.
– Jedźmy do domu. – Westchnęłam, rozglądając się wokół. To
miejsce było istnym pobojowiskiem. – Nic tu po nas.
– Lepiej żeby nas tutaj nie było, gdy zjawi się policja – dodał
Riccardo, a chwilę potem wszyscy załadowaliśmy się do samochodów
i ruszyliśmy w drogę powrotną.

***

– Matko, Scar, jesteś cała?! – zaniepokoiła się Melanie, gdy


następnego ranka ona i Jane wparowały do mojej sypialni. Po naszym
powrocie do domu byłam tak wypłukana z emocji i zmęczona, że bez
słowa poszłam na górę wziąć prysznic i położyć się spać.
– Tak, nic mi nie jest – zapewniłam je, przecierając oczy i siadając
na łóżku. – Chociaż gdyby nie Jackson i reszta, to nie wiem, jakby się
to skończyło.
– Całe szczęście, że byli tam z tobą. – Odetchnęła Mel, przytulając
mnie do siebie mocno.
– Wiemy w ogóle, kto stoi za próbą porwania cię? – spytała Jane
z zatroskanym wyrazem twarzy.
– Nie mam pojęcia. – Pokręciłam głową, marszcząc brwi. – Ale
podejrzewam, że to ktoś, komuś zależy, żebym nie odkryła prawdy
o śmierci Cartera.
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytała Mel.
– Bo pojechaliśmy do tego pubu właśnie po to – odparłam. –
Chciałam się dowiedzieć czegoś odnośnie do wypadku. Na początku
nikt nie chciał nic powiedzieć, a barman nawet próbował nas
przegonić, ale właściciel powiedział, że chyba może mi pomóc.
Poszłam z nim do jego gabinetu, ale zanim zdążył mi udzielić
jakichkolwiek odpowiedzi, do lokalu wpadli ci faceci i urządzili jatkę.
Musieli nas śledzić.
Byłam zaskoczona, że wcześniej tego nie zauważyłam.
– Może to wszystko przypadek? – spytała nieśmiało Melanie, na co
ja i Jane popatrzyłyśmy na nią tak, jakby postradała rozum.
– Przypadek? – prychnęłam. – W moim życiu nie ma miejsca na coś
takiego jak przypadek. Ci faceci wyraźnie szukali mnie, po to
przyjechali. Poza tym jeden z nich jasno dał nam do zrozumienia, że
szef kazał mnie przywieźć, ale nie określił, czy mam być żywa, czy
martwa.
– Coraz więcej pytań i zero odpowiedzi. – Westchnęła Jane, a ja
w pełni się z nią zgadzałam. Zaczynało mnie to wszystko coraz
bardziej wkurzać.

Carter
– Naprawdę uważasz, że to ma jakiś sens? – zapytał mnie Luciano,
gdy kręciliśmy się po kolejnym kasynie. Robiliśmy to co wieczór od
kilkunastu dni i powoli też miałem tego dość. Zaczynałem tracić
nadzieję, że cokolwiek z mojego planu się uda. Z każdym dniem coraz
bardziej tęskniłem za Scarlet i bałem się, jak zareaguje na mój powrót.
Mogłem się tylko modlić, że będę miał, do czego jeszcze wracać.
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale to nasz
jedyny ślad. To w końcu jego rewir i jego kasyno. Nie ma sensu pytać
obsługi, bo i tak nikt nam nic nie powie. Poza tym rozpuściliśmy już
wici, gdzie trzeba, że mamy do niego interes. W końcu wypełznie ze
swojej dziury.
– Skąd wiesz, że on w ogóle jest w Las Vegas? – drążył Luciano,
coraz bardziej mnie wkurwiając.
– To akurat pewna informacja, mam swoje wtyki gdzie trzeba –
rzuciłem wymijająco.
– W to nie wątpię – prychnął mężczyzna.
W tym momencie rozległ się dzwonek mojego telefonu, za co byłem
niezmiernie wdzięczny, bo jeszcze chwila, a przywaliłbym Cortezowi.
– Co jest? – odezwałem się. Spojrzałem wcześniej, kto dzwonił,
dlatego wiedziałem, że ma to coś wspólnego z moją narzeczoną.
– Wczoraj wieczorem ktoś usiłował porwać Scarlet. – Usłyszałem
w słuchawce i poczułem, że krew buzuje mi w żyłach. Zacisnąłem rękę
na komórce, prawie ją miażdżąc.
– Słucham? – warknąłem.
– Pojechała z Jacksonem, Giacobbe i Riccardo do jednego z pubów,
żeby dowiedzieć się czegoś o twojej śmierci – wyjaśnił mój rozmówca.
– Jednak zanim zdążyła coś ustalić, do lokalu wpadło kilku facetów
i pozastrzelali prawie wszystkich. Jacksonowi w ostatniej chwili udało
się zadzwonić po chłopaków i przechwycić Scarlet. Podobno jeden
z nich powiedział, że mają ją dostarczyć do szefa, ale nieważne, czy
będzie żywa, czy martwa.
Zacisnąłem zęby i poczułem, że jeszcze moment, a coś rozjebię.
Ktoś odważył się tknąć moją Scarlet?! Pożałuje dnia, w którym się
urodził. I to bardzo go pożałuje. Już ja się o to postaram.
– Informuj mnie na bieżąco – rzuciłem do słuchawki, po czym się
rozłączyłem. Spojrzałem na Luciano z mordem w oczach, a on zapytał
zdenerwowany:
– Co jest?
– Wracamy do domu.
Luciano przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby wyrosła mi druga
głowa.
– Jak to wracamy do domu? – zapytał. – Zwariowałeś do reszty?! To
po co mnie tutaj ściągałeś i po co od prawie tygodnia kręcimy się po
Vegas, czekając, aż wypełznie?!
– Myślę, że on już wypełzł – stwierdziłem. Próba porwania Scar nie
była przypadkiem. To on za tym wszystkim stał. – I nie przeciągaj
struny – warknąłem na niego, zaciskając zęby. – Ktoś usiłował porwać
wczoraj Scarlet i jestem więcej niż pewien, że on za tym stoi. Tylko
dzięki Jacksonowi nic jej się nie stało, więc moje trzymanie się od niej
z daleka nie ma dalej sensu. Upozorowałem to wszystko, żeby
odciągnąć tego, kto na mnie poluje od niej. Żeby mogła normalnie żyć
i nie oglądać się przez ramię na każdym kroku. Ale czego bym nie
zrobił, jej i tak będzie grozić niebezpieczeństwo. Dlatego wolę już być
przy niej i samemu wszystkiego pilnować.
– Poczekaj, wiem, że to trudne, ale daj sobie na wstrzymanie –
powiedział Cortez, a we mnie jeszcze bardziej się zagotowało.
– Czy ty ogłuchłeś, do chuja? – zapytałem. – Nie słyszałeś nic
z tego, co ci właśnie powiedziałem?
– Słyszałem, ale w przeciwieństwie do ciebie, myślę trzeźwo –
odpowiedział Luciano. – Jeśli teraz wsiądziemy do samolotu
i wrócimy do Palermo, tylko wszystko pogorszymy. Wstrzymajmy się
jeszcze przez dwa dni i jeśli rzeczywiście okaże się, że nic tutaj po nas,
łapiemy pierwszy lot do domu.
– Okej – zgodziłem się niechętnie. – Dwa dni i ani, kurwa, minuty
dłużej.

Scarlet
Kiedy we trzy zeszłyśmy na dół, w kuchni zastałam Agnes i Clarę
przygotowujące śniadanie.
– Dzień dobry – powiedziała kucharka na mój widok. – Lepiej się
czujesz?
– Tak, jest już okej, naprawdę – zapewniłam ją. – Najadłam się
tylko nerwów i tyle.
– To teraz siadaj, a ja podam wam śniadanie. – Uśmiechnęła się do
mnie, odwracając się w stronę kuchenki.
– A gdzie Jackson i Aaron? – spytała Melanie.
– Wyszli do ogrodu – odparła Clara. – Chcieli o czymś porozmawiać
we dwóch.
Zdziwione ich zachowaniem, popatrzyłyśmy po sobie, po czym
ruszyłyśmy na poszukiwania mężczyzn. Tak jak powiedziała córka
Agnes, zastałyśmy ich siedzących na leżakach przy basenie. Byli
pochyleni do siebie i żywo o czymś dyskutowali.
– Co to za tajemnice? – spytała Jane, biorąc się pod boki i zerkając
to na jednego, to na drugiego z mężczyzn.
– Żadne tajemnice – odparł Jackson, po czym wstał i podszedł do
żony. – Rozmawialiśmy po prostu o wczorajszej próbie porwania
Scarlet. Zastanawiamy się, jak namierzyć tego, kto zlecił porwanie.
– I co? – zagadnęłam. – Macie jakieś pomysły?
– Chyba tak. – Zaskoczył nas Jackson. – Ten facet, który trzymał cię
na muszce, wydawał mi się dziwnie znajomy. Jakbym już gdzieś go
spotkał, tylko nie mogłem sobie przypomnieć gdzie. Dopiero nad
ranem mnie olśniło: ponad trzy lata temu pracował dla Alfredo
Cassiono.
Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie ja już słyszałam to nazwisko
i nagle do mnie dotarło.
– To ten gangster, przez którego zginęła żona Corteza, tak? –
upewniłam się. – Pamiętam, jak Carter mi o tym opowiadał.
Próbowaliście go dorwać, ale on porwał Laurę.
– Dokładnie ten – potwierdził Jackson. – Więc nie zdziwiłbym się,
gdyby to on za tym wszystkim stał.
– Ale myślałam, że wtedy zabiliście Cassiono – powiedziałam.
Czegoś tutaj nie rozumiałam.
– Niestety nie – odparł mój przyjaciel. – Jemu i kilkorgu z jego ludzi
udało się uciec. Chcieliśmy go ścigać, ale po śmierci Laury, Luciano
odsunął się od nas. Poza tym, żaden z nas nie mógł się na tym skupić.
Pokiwałam tylko głową, chłonąc to, co powiedział Jackson.
– Jeśli to on stoi za tym wszystkim, może to zemsta? – zagadnęłam.
– Co masz na myśli? – spytała mnie Jane.
– Może Alfredo Cassiono mści się teraz na Carterze? – wyjaśniłam.
– Może to on spowodował ten wypadek, a teraz, gdy zaczęłam węszyć,
próbuje pozbyć się również mnie?
Na chwilę zapadła cisza, podczas której widziałam, że wszyscy moi
przyjaciele myślą nad moją teorią.
– Jeśli masz rację, to mamy punkt zaczepienia – stwierdził Jackson
po chwili, krzyżując ręce na piersi. – Musimy sprawdzić, czy Cassiono
rzeczywiście jest w Palermo albo czy kręci się w pobliżu.
– Nie ma czasu do stracenia – podsumowałam, patrząc na moich
przyjaciół.
– Powiadomię wszystkich i powiem im, co mają robić – obiecał.

***

Pod wieczór tego samego dnia siedziałam w gabinecie nad papierami


dotyczącymi firmy, gdy usłyszałam poruszenie przy drzwiach.
Zaskoczona wyjrzałam z pokoju i przy wejściu zobaczyłam kłócących
się Stefano i Alessandro. Z tego, co udało mi się zobaczyć, Vega
usiłował wejść do domu, ale Stefano skutecznie mu to uniemożliwiał.
– Pani Johnson nie ma ochoty pana widzieć – powiedział do niego.
– Nie pójdę stąd, póki jej nie zobaczę! – warknął do niego policjant.
– Wpuść go, Stefano – poprosiłam, krzyżując ręce na piersi.
Podeszłam do nich bliżej, ale moja mina wyrażała jedno: niechęć
w stosunku do Vegi.
Lokaj puścił go bez słowa, a policjant poprawił na sobie ubranie,
patrząc z nienawiścią na Stefano.
– W razie czego jestem w pobliżu – powiedział mąż Agnes, zerkając
to na mojego gościa, to na mnie.
– Czego tutaj chcesz? – syknęłam, gdy zostaliśmy sami.
– Widzę, że nie mam co liczyć, że zaprosisz mnie dalej? –
Westchnął zawiedziony.
– Nie – odpowiedziałam. – Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy,
jasno ci powiedziałam: trzymaj się ode mnie z daleka. Nie chcę ani nie
potrzebuję twojej pomocy.
– A ja i tak będę w pobliżu – obiecał mi Alessandro. – Zrozum,
zależy mi na tobie.
Podszedł do mnie bliżej i wyciągnął ręce przed siebie, jakby chciał
mnie objąć, ale ja odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył.
– Nie zbliżaj się – ostrzegłam go.
– Dobrze już, dobrze – sapnął, unosząc ręce w geście kapitulacji.
Widziałam, że moje zachowanie go frustruje, ale miałam to gdzieś. –
Słyszałem, że ktoś próbował cię wczoraj porwać. Chciałem się
przekonać na własne oczy, że jesteś cała i zdrowa.
– Skąd o tym wiesz? – Nie byłam w stanie ukryć zaskoczenia. – A z
resztą, co za różnica. Jak widać nic mi nie jest, więc możesz już iść.
Nic tutaj po tobie.
– On nie wróci, Scarlet. – Mężczyzna zmienił temat. Na początku
nie wiedziałam, o czym mówi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że
ma na myśli Cartera. – Nie możesz tkwić w miejscu. Dlaczego tak
bardzo nie chcesz, żebym się do ciebie zbliżył?
– Tu nie chodzi o to, że Carter nie wróci – odpowiedziałam, czując
dobrze mi znany ból w piersi, który towarzyszył mi za każdym razem,
gdy wspominałam mojego narzeczonego. – Po prostu nie mogę ci dać
tego, czego chcesz. Nie czuję tego do ciebie. Zrozum to wreszcie.
Vega pokiwał głową, rozczarowany. Przez moment miałam wyrzuty
sumienia, że byłam wobec niego tak boleśnie szczera, ale hej, od
początku nie dawałam mu na nic nadziei. Od początku traktowałam
go jak znajomego i nikogo więcej. To on ubzdurał sobie, że możemy
być razem.
– W porządku. – Westchnął. – Pomimo wszystko mam dla ciebie
pewną propozycję.
Przewróciłam oczami, bo naprawdę coraz bardziej miałam dość
Alessandra Vegi w moim życiu.
– Myślę, że przed chwilą jasno wyjaśniliśmy sobie, że lepiej będzie
dla nas obojga, jeśli ograniczymy nasze kontakty do minimum –
zauważyłam. Odwróciłam się w stronę schodów, gotowa odejść na
górę i zostawić Stefano obowiązek pozbycia się naszego gościa, gdy
Vega zapytał:
– A jeśli powiem ci, że moja propozycja pomoże w ustaleniu, kto
brał udział w śmierci Cartera? Tym razem nic nie kręcę ani cię nie
oszukuję. Skoro tak bardzo ci na tym zależy, to nie zostawię cię z tym
samej.
Na te słowa zatrzymałam się i podeszłam do niego bliżej.
– Co masz na myśli? – Popatrzyłam na niego, marszcząc brwi. Nie
wiedziałam, czy mogę dać wiarę w jego słowa, ale ciekawość wzięła
górę.
– Raz na trzy miesiące w mieście jest organizowany bal – wyjaśnił.
– Pojawiają się tam wszyscy ważniejsi ludzie z Palermo. Nie muszę
dodawać, że ci „źli” również nie odmawiają sobie przyjemności
pojawienia się tam. To okazja, żeby podkreślić swoją rolę i wielkość,
a ponadto, aby ostrzec tych, którzy choćby próbowaliby przejąć
władzę, że niezbyt się to im opłaci. I tak się składa, że ten bal jest
pojutrze, a ja mam na niego dwa zaproszenia.
– Moment, moment. – Pokręciłam głową. – Chcesz mi powiedzieć,
że ty, zwykły glina, masz zaproszenia na bal dla miejscowych szych?
I przypadkiem masz aż dwa zaproszenia?
– Powiedzmy, że ktoś miał u mnie dług, a ja właśnie teraz
zażądałem jego spłaty – odpowiedział wymijająco.
– Naprawdę, z każdym twoim kolejnym słowem dochodzę do
wniosku, że Jackson miał rację – stwierdziłam, patrząc na niego
z niechęcią. – Nie można ci ufać. Jesteś fałszywy.
Widziałam, że moje słowa go zabolały, ale szybko to zamaskował.
– Myśl, co chcesz. – Wzruszył ramionami. – Widzę, że czego bym
nie zrobił, ty i tak nie zmienisz o mnie zdania. Jeśli zdecydujesz, że
chcesz, żebym zabrał cię na ten bal, zadzwoń do mnie do jutrzejszego
wieczora. Dogadamy szczegóły.
Nie czekając na moją odpowiedź, wyszedł z domu, cicho zamykając
za sobą drzwi.
Gdy tylko zostałam sama, poczułam niesamowite zmęczenie. Nie
wiem, czy było spowodowane naszym odkryciem odnośnie do
Cassiono, czy wizytą Vegi, a może wszystkim tym na raz. Tak czy siak,
postanowiłam, że wezmę prysznic i położę się dzisiaj wcześniej spać.
Melanie i Aaron uprzedzili, że wychodzą na randkę i żebym nie
czekała na nich, bo wrócą późno, więc kolację postanowiłam zjeść
w sypialni.
Agnese przygotowała zapiekankę z mięsem i warzywami, więc
wzięłam dla siebie porcję i poszłam na górę. Miałam sporo do
przemyślenia po dzisiejszym dniu.
Rozdział 7

Scarlet

– Słyszałem o tym balu – powiedział Jackson następnego dnia, gdy


opowiedziałam jemu i Jane o propozycji Alessandra. – Carter dostał
na niego nawet parę razy zaproszenie, ale za każdym razem
odmawiał.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Bo według niego to miejsce, gdzie wszystkie kanalie pławią się
w swojej chwale, a on nie miał ochoty w czymś takim uczestniczyć –
wyjaśnił.
– Nie dziwię się – mruknęłam. – Z tego, co opowiedział mi Vega, to
dokładnie takie miejsce. Każdy chce pokazać, ile znaczy i podkreślić
swoją ważność. Ale jak myślicie? Powinnam się zgodzić i z nim tam
pójść? Czy raczej nie ryzykować?
Jackson i Jane popatrzyli po sobie, jakby telepatycznie się
porozumiewali. Po chwili moja przyjaciółka powiedziała:
– Myślę, że warto zaryzykować. Może rzeczywiście uda ci się czegoś
tam dowiedzieć. Jak do tej pory wszystkie nasze pomysły kończyły się
fiaskiem, ale musimy najpierw wszystko przegadać, bo nie ma opcji,
żebyśmy puścili cię na ten bal samą, szczególnie po tym, co wydarzyło
się wczoraj w tym pubie.
Odetchnęłam z ulgą, bo po jej słowach uświadomiłam sobie, że
zależało mi, żeby pójść na to przyjęcie, a jednocześnie nie chciałam
być zdana na nim jedynie na Alessandra. Tak, jak powiedziałam mu
wcześniej, uważam, że nie jest godzien zaufania.
– Czyli mamy plan – podsumowałam, uśmiechając się lekko do
moich przyjaciół.

***

– Udało mi się załatwić dwa zaproszenia na to całe przyjęcie –


oznajmił zadowolony Jackson, wracając po kilku godzinach
nieobecności. Jane została ze mną i razem z Melanie dotrzymywały mi
towarzystwa, odwracając moją uwagę od tego wszystkiego, co działo
się wokół. Porozmawiałyśmy o bzdetach, obejrzałyśmy ckliwe
komedie romantyczne i zjadłyśmy niezliczoną ilość śmieciowego
jedzenia.
– Jakim cudem? – zapytałam, patrząc na niego oniemiała. Sądząc
z miny Jane, była tak samo zaskoczona jak ja.
– Tak jak Vega, tak i ja mam pewne znajomości. – Wzruszył
ramionami, jakby to było nic takiego. Przysiadł na oparciu fotela,
który zajmowała jego żona, i przyciągnął ją do siebie. – Powiedziałem
ci wcześniej: nie ma opcji, żebyś poszła sama na to przyjęcie, jeśli się
zdecydujesz.
Podeszłam do Jacksona, pochyliłam się i przytuliłam do niego,
przymykając oczy.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. – Pocałował mnie w czubek głowy.
– Powinnyśmy wybrać się na zakupy – oznajmiła nagle Jane
podekscytowanym głosem.
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – mruknęłam, zerkając na
Jacksona, szukając u niego wsparcia, jednak miał zrezygnowaną minę.
Chyba wiedział, że jeśli idzie o zakupy, nie wygra ze swoją żoną.
– Oczywiście, że to dobry pomysł – powiedziała kobieta dobitnie. –
Dobrze wiesz, że nie masz w szafie sukienki na taką okazję. Ja zresztą
też. Musimy wyglądać szałowo.
– Dobrze już, dobrze – zgodziłam się. – Tylko, błagam cię, nie
przesadzaj.

***

Tego samego wieczoru zadzwoniłam do Alessandra, żeby powiedzieć


mu o swojej decyzji. Odebrał telefon po drugim sygnale.
– I co postanowiłaś? – Chciał wiedzieć już na dzień dobry.
– Pójdę z tobą na ten bal – odpowiedziałam. – Ale żebyś nie był
zaskoczony, Jane i Jackson idą razem z nami.
– No oczywiście, że tak. Jakże mogłoby być inaczej – mruknął Vega,
bardziej do siebie niż do mnie. Wiedziałam, że obecność moich
przyjaciół go zirytuje, bo Alessandro z nieznanych mi powodów nie
lubił Jacksona, ale średnio mnie to obchodziło. Tak, jak wspomniałam
wcześniej, w towarzystwie policjanta nie czułam się całkowicie
swobodnie, a obecność znajomego małżeństwa doda mi otuchy.
– To w takim razie przyjadę po ciebie jutro o dziewiętnastej –
poinformował mnie, wyrywając z rozmyślań.
– Dobrze – odparłam. – W takim razie do zobaczenia jutro
wieczorem.
– Do zobaczenia – rzucił, po czym zakończył połączenie. Cisnęłam
telefon na łóżko i westchnęłam głośno, przeczesując włosy palcami.
Zdecydowałam, że przyda mi się długa kąpiel, dlatego czym prędzej
wyjęłam piżamę z szafy i poszłam do łazienki. Napełniłam wannę po
brzegi gorącą wodą i dodałam do niej sole do kąpieli o zapachu
kokosa. Przyjemna woń natychmiast roznosiła się po całym
pomieszczeniu i od razu poczułam się lepiej.

***

Następnego wieczoru byłam kłębkiem nerwów. Wcześniej Melanie


i Jane wybrały się ze mną na zakupy, żeby wybrać sukienkę na bal. Jak
można się domyślić, Jane nie wiedziała, co to znaczy umiar. Najgorsze
było to, że Melanie nie była wcale lepsza. Razem z żoną Jacksona
zrobiły sobie ze mnie kogoś w rodzaju żywej lalki i wspólnie czerpały
radość z katowania mnie przymierzaniem niezliczonej ilości sukien,
sukienek i bluzek.
Nasz wspólny wypad do domu towarowego skończył się kupieniem
przeze mnie czarnej sukienki do ziemi bez rękawów, z dekoltem
w serek i diamentową klamrą między piersiami. Kreacja otulała mnie
w pasie, przez co uwydatniała moją szczupłą talię. Z lewej strony
miała rozporek sięgający do połowy uda. Nie byłam do końca
przekonana co do kupna tej sukni, ale obie moje przyjaciółki
stwierdziły, że wyglądam w niej elegancko i pięknie. Na stopy
założyłam czarne buty na koturnie, a Mel zebrała moje włosy
w luźnego koka na czubku głowy.
Jane wybrała dla siebie czerwoną suknię do ziemi z krótkim
rękawem, od pasa w dół składającej się z luźnego i zwiewnego
materiału. Włosy zostawiła puszczone, a na nogi założyła niewysokie
obcasy, bo szpilki w ciąży to nie był zbyt dobry pomysł.
Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi, przejrzałam się w lustrze
jeszcze raz, a następnie wyszłam z sypialni, żeby dołączyć do
czekającego na mnie na dole Alessandro. Gdy znalazłam się u szczytu
schodów, zobaczyłam, że stoi koło drzwi wejściowych w towarzystwie
Stefano. Mąż Agnes łypał na niego jak jastrząb, więc nietrudno było
się domyślić, że policjant nie jest jego ulubieńcem i chętnie by się go
pozbył.
Czego by nie mówić, Vega był przystojny. Wiadomo, daleko mu było
do Cartera, ale z pewnością niejedna kobieta o nim marzyła. Miał na
sobie czarny smoking i białą koszulę z muszką. Włosy zebrał w węzeł
na karku. Na mój widok zamarł i otaksował mnie spojrzeniem od stóp
do głów.
– Pięknie wyglądasz – skomplementował, podając mi dłoń, kiedy
dołączyłam do niego przy drzwiach. Zaskoczył mnie, gdy pochylił się
i złożył na niej delikatny pocałunek.
– Dziękuję – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. Stefano podał
mi białe futerko, które szybko włożyłam, i chwyciłam w lewą dłoń
czarną kopertówkę. – Możemy iść. Nie chciałabym, żebyśmy się
spóźnili.
– O to się nie martw – zapewnił mnie Alessandro, puszczając
przodem. – Goście schodzą się całą noc. Mało kto przychodzi na
początku przyjęcia.
– To co po w takim razie kazałeś mi być gotową na siódmą? –
spytałam, marszcząc brwi.
– Żebyś miała czas się rozejrzeć i żebym mógł ci powiedzieć kto jest
kim, gdy będą się pojawiać – wyjaśnił, otwierając dla mnie drzwi od
strony pasażera swojego czarnego BMW. Wsiadłam do auta
i modliłam się w duchu, żeby ten wieczór ułożył się tak, jak wszyscy
byśmy tego sobie życzyli.

***

Pół godziny później dojechaliśmy na miejsce. Wyjrzałam przez szybę


i z wrażenia aż zaparło mi dech w piersi. Przede mną roztaczał się
widok na ogromną, trzypiętrową rezydencję. Była oświetlona
lampkami punktowymi, przez co mogłam uważnie się jej przyjrzeć.
Elewacja była w kolorze jasnobrązowym, a w każdym z okien zostały
zamontowane kremowe okiennice. Do rezydencji przynależał duży
ogród ze ścieżkami wysypanymi ciemnym, drobnym żwirem, a na
podjeździe ustawiła się kolejka samochodów. Miałam wrażenie, że
lokaje wpuszczający gości do środka powoli przestawali nadążać.
Alessandro zaparkował na jednym z niewielu wolnych miejsc, a ktoś
otworzył drzwi od mojej strony. Młody chłopak w uniformie
parkingowego wyciągnął do mnie rękę, pomagając wysiąść.
Uśmiechnęłam się do niego lekko, a Vega rzucił mu kluczyki od auta,
po czym podszedł do mnie i objął w pasie, przyciągając do swojego
boku. Pokonaliśmy schodki prowadzące do rezydencji, pokazaliśmy
nasze zaproszenia jednemu z mężczyzn przy wejściu i weszliśmy do
środka.
Jak tylko przekroczyliśmy próg budynku, uderzyło we mnie jasne
światło i ogromna powierzchnia. Znaleźliśmy się w przestronnym
holu z podłogami wyłożonymi marmurem. Ściany były białe, a na
samym środku sufitu wisiał ogromny, diamentowy żyrandol z rodzaju
takich, które widuje się w pałacach. Na szafkach stojących przy
ścianach ustawiono niezliczoną ilość wazonów z bukietami różnego
rodzaju kwiatów.
Naprzeciwko drzwi były usytuowane białe, kręte schody,
prowadzące na piętro. Na lewo od wejścia znajdowało się coś
w rodzaju sali balowej. Pod ścianami ustawiono stoły z napojami
i przystawkami, a centralną część pomieszczenia zajmował parkiet.
Na wprost od wejścia znajdowała się niewielka scena, a na niej
rozstawił się zespół grający teraz spokojną melodię. Goście, których
było już całkiem sporo, stali w grupkach, rozmawiając i popijając
szampana. Pomiędzy nimi kręcili się kelnerzy, co rusz podchodząc
i proponując coś do jedzenia lub picia.
Rozglądałam się za Jacksonem i Jane, ale nigdzie ich nie widziałam.
Może jeszcze nie przyjechali?
– Chodź, napijemy się czegoś – zaproponował Alessandro, ciągnąc
mnie do jednego ze stołów. Chwycił dwa kieliszki szampana i podał
mi jeden. Upiłam niewielki łyk, chociaż wcale nie miałam na to
ochoty. Nie przyjechałam się tutaj bawić, tylko zdobyć jakiekolwiek
informacje przydatne w wyjaśnieniu śmierci Cartera.
– Gdzie są gospodarze? – zainteresowałam się, rozglądając dookoła.
– Zaraz przyjdą – odpowiedział, zerkając na mnie z lekkim
uśmiechem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, do sali wszedł
wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna po pięćdziesiątce. Miał krótkie,
czarne włosy przyprószone siwizną na skroniach. Był ubrany
w granatowy, dopasowany smoking. Obok mężczyzny szła sporo
młodsza od niego kobieta. Musiałam przyznać, że była zniewalająco
piękna. Miała na sobie różową sukienkę do ziemi na ramiączkach
z gorsetem. Blond włosy spięła nisko na karku, a na twarz nałożyła
mocny makijaż. Usta podkreśliła czerwoną szminką.
Jak tylko ta para pojawiła się w sali, wszystkie rozmowy jakby
przycichły, a oczy gości skupiły się na nich, gdy szli w stronę sceny.
– To Cesare Rossi i jego żona, Elena – mruknął mi na ucho Vega,
a ja wzdrygnęłam się lekko, bo nie zauważyłam, kiedy znalazł się tak
blisko mnie. – To jego trzecia żona. Jest od niego prawie trzydzieści
lat młodsza. Jest córką jednego z przyjaciół Cesarego, Salvatore Ferro.
– Skąd to wszystko wiesz? – Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Odrobiłem zadanie domowe. – Uśmiechnął się do mnie krzywo,
na co przewróciłam oczami.
– Jak zawsze, chcielibyśmy powitać wszystkich gości w naszym
domu – zaczął Cesare, a ja od razu spojrzałam w jego stronę. Do
twarzy miał przyklejony uśmiech i wodził wzrokiem po wszystkich
zgromadzonych, jakby uważnie ich lustrując. Kiedy jego wzrok
spoczął na mnie, jego uśmiech jakby zbladł. Zaskoczona, rozejrzałam
się dookoła, bo myślałam, że może stoi za mną ktoś, kto nie podoba
się mężczyźnie, ale nie. Wyraźnie patrzył wprost na mnie, co było
dziwne, bo przecież nigdy wcześniej nie widział mnie na oczy.
Postanowiłam na razie tego nie roztrząsać, tylko przekonać się, co
będzie dalej.
– Wszystkim życzę udanej zabawy i w razie potrzeby ja i moja żona
jesteśmy do waszej dyspozycji – dodał, a następnie zszedł ze sceny,
biorąc swoją towarzyszkę za rękę. W sali rozległy się oklaski, a zaraz
potem zespół zaczął grać kolejną piosenkę. Kilka par wyszło na
parkiet, żeby zatańczyć, a reszta stłoczyła się w grupkach obok
stołów.
– Chodź, zatańczymy – zaproponował Vega i nim zdążyłam
zaprotestować, pociągnął mnie w stronę parkietu. Mężczyzna objął
mnie w talii, kładąc sobie moje dłonie na ramionach. – Zrelaksuj się.
To nie egzamin, tylko przyjęcie. Masz się dobrze bawić.
– Ja nie przyszłam tutaj się bawić – sprostowałam, patrząc na niego
ostro.
– To przynajmniej postaraj się udawać – syknął. – Inaczej zaraz
ktoś się zorientuje, że coś jest nie tak. Rossi i jego kumple nie są głupi.
Myślisz, że nie mają oczu dookoła głowy?
– Kiedy wszedł na scenę i witał wszystkich, dziwnie na mnie
spojrzał – podzieliłam się obserwacjami z moim towarzyszem. –
Patrzył na mnie tak, jakby doskonale wiedział, kim jestem, ale
przecież to niemożliwe. Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.
Alessandra zaskoczyły moje słowa, a po chwili zastanowienia
stwierdził:
– Byłaś narzeczoną Cartera Cambriniego, a jego raczej znają
wszyscy. Może widzieli cię na zdjęciu albo w jego towarzystwie. On
raczej nie krył się z uczuciami w stosunku do ciebie.
– To prawda – zgodziłam się z nim, bo to chyba było jedyne
logiczne wytłumaczenie.
W tym samym momencie spojrzałam w stronę wejścia i z ulgą
zobaczyłam, że Jane i Jackson już są. Powiedziałam o tym Vedze, na
co spiął się cały, ale wypuścił mnie z objęć i pozwolił podejść do
swoich przyjaciół.
– Hej – powiedziałam, uśmiechając się do nich szeroko.
– Cześć – przywitała się Jane. Widziałam, że tak samo jak ja, tak
teraz ona uważnie lustruje pomieszczenie. – Jak tam do tej pory?
– Dobrze. – Westchnęłam. – Chociaż Cesare Rossi popatrzył na
mnie tak, jakby mnie znał.
– Lepiej trzymać się od niego z daleka – wtrącił Jackson.
Widziałam, że zacisnął szczęki, a to, co wyznałam, wyraźnie się mu
nie spodobało. – Nazywa się businessmanem, ale tak naprawdę macza
palce we wszystkim, czym tylko się da: handel bronią, narkotyki,
sutenerstwo, przemyt ludzi… lista nie ma końca.
Słysząc to, poczułam, że dostaję ciarek na plecach. Rzeczywiście,
lepiej trzymać się od niego z daleka.
– Chodźmy się czegoś napić, bo przykuwamy uwagę – mruknęła
Jane. Obejrzałam się i rzeczywiście, wiele par oczu było zwróconych
w naszą stronę i bynajmniej ci ludzie nie patrzyli na nas z sympatią.
– O co im chodzi? – spytałam Jacksona, marszcząc brwi.
– Mimo że Carter stał na czele mafii i niejedno miał na sumieniu,
naraził się wielu z tych ludzi – wyjaśnił mój przyjaciel. – Wiedzą, kim
jestem ja i z całą pewnością nie mają ochoty na przyjacielską
pogawędkę.
– Miejmy nadzieję, że nie dojdzie dzisiaj do żadnej afery –
szepnęłam, ale jak można się domyślić, było zupełnie na odwrót.

***

Przyjęcie trwało w najlepsze, a ja coraz bardziej zachodziłam w głowę,


po co tutaj tak naprawdę przyszłam. Przecież nie odciągnę losowych
gości na bok i nie zacznę ich wypytywać, czy wiedzą coś o śmierci
Cartera, bo w najlepszym wypadku wyrzucą mnie z bankietu.
Alessandro też nie był zbyt pomocny. Chodził tylko po sali, ciągając
mnie wszędzie ze sobą jak psa na smyczy, a ja powoli miałam tego
wszystkiego dość. Sądząc po spojrzeniach, które przesyłał mu Jackson,
mojemu przyjacielowi również coraz mniej się to wszystko podobało.
– Idę do łazienki – oznajmiłam mojemu towarzyszowi w pewnym
momencie. Czułam, że jeśli nie uwolnię się stąd chociaż na chwilę, to
jeszcze moment i zwariuję.
Vega pokiwał tylko głową w odpowiedzi i zabrał swoje ramię z mojej
talii. Nie miałam pojęcia, gdzie tutaj jest toaleta, dlatego podeszłam
do jednej z dziewczyn z obsługi i poprosiłam ją o pomoc. Gdy
wskazała mi drogę, szybko ruszyłam w tamtym kierunku
i skorzystałam z ubikacji. Myjąc ręce w umywalce, przyjrzałam się
sobie w dużym lustrze. Makijaż trzymał się perfekcyjnie, ale jeśliby
popatrzeć uważniej, można było zauważyć, że jestem tym wszystkim
zmęczona. Te tropy prowadzące nas donikąd, sprawiały, że traciłam
wiarę w to, że kiedykolwiek uda mi się udowodnić, że śmierć Cartera
nie była zwykłym wypadkiem.
Kiedy miałam już wychodzić z łazienki, drzwi się otworzyły
i stanęła w nich Elena, żona Cesarego. Przystanęła w pół kroku
i zmierzyła mnie spojrzeniem z góry na dół, jakby to był jakiś konkurs
piękności. Wreszcie jej duże, zielone oczy spoczęły na mojej twarzy.
– Znam cię – powiedziała ozięble, a ja popatrzyłam na nią
zaskoczona, nie do końca rozumiejąc, skąd ta wrogość. – Byłaś
narzeczoną Cambriniego.
– Zgadza się – przytaknęłam, zachodząc w głowę, do czego
zmierzała.
– Nie wiem, jak udało wam się wejść na przyjęcie, ale ty i twoi
przyjaciele nie jesteście tutaj mile widziani – dodała, a słowo
„przyjaciele” wypowiedziała jak obelgę. Pod jej uważnym spojrzeniem
czułam się jak szczur, który ośmielił się wypełznąć z kanałów, i nie
spodobało mi się to ani trochę, dlatego postanowiłam, że nie dam się
jej tak łatwo.
– Dlaczego nie? – zapytałam, opierając dłonie na biodrach.
– Powiedzmy, że twój narzeczony obracał się w trochę innych
kręgach niż my – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się do mnie chłodno.
– Dlatego lepiej będzie, żebyś zabrała stąd swoich znajomych
i wróciła do domu, zanim komuś stanie się krzywda.
Poczułam ciarki na plecach, bo groźba zawarta w jej słowach nie
była trudna do odczytania. Jednocześnie poza niepokojem poczułam
narastającą we mnie złość.
– Pójdziemy – obiecałam. – Ale dopiero, gdy dowiem się paru
rzeczy.
– Mała, tylko marnujesz swój i mój czas. – Westchnęła głośno,
dając mi do zrozumienia, że moja obecność irytuje ją z minuty na
minutę coraz bardziej.
Elena odwróciła się na pięcie i wyszła na korytarz, ale ja szybko ją
dogoniłam i złapałam pod ramię, zmuszając, żeby się zatrzymała.
– Dla własnego dobra, lepiej mnie puść – warknęła, usiłując mi się
wyrwać, na co tylko wzmocniłam uścisk.
– Co się tutaj dzieje? – Usłyszałyśmy za plecami dobrze mi znany,
kobiecy głos. Jane stała w przejściu w taki sposób, że gdyby ktoś chciał
zobaczyć, co się tu wydarzyło, i tak niczego by nie dojrzał. Nie wiem,
czy ona miała szósty zmysł, czy co, ale w tej chwili bardzo przydała mi
się jej pomoc.
– No nie, tylko tej tutaj brakowało – mruknęła Elena bardziej do
siebie niż do którejś z nas.
– Ona coś wie – zwróciłam się do mojej przyjaciółki. – Przyszła za
mną do łazienki i mi groziła. Musimy ją przycisnąć. Pomożesz mi?
Jane przez chwilę patrzyła to na mnie, to na Elenę, przygryzając
lekko wargę, aż wreszcie podeszła do drzwi naprzeciwko łazienki i je
otworzyła.
– Dawaj ją tu – rzuciła, puszczając mnie przodem. O dziwo, żona
Cesara nie stawiała oporu.
Weszłyśmy do pomieszczenia, którym okazała się być pokaźnych
rozmiarów biblioteka. Naprzeciwko drzwi znajdowały się trzy duże
okna, a przed nimi biurko z laptopem, lampką i papierami. Przy każdej
z pozostałych ścian ustawiono wysokie szafki zastawione książkami
po brzegi. Dodatkowo, tuż obok drzwi stała brązowa, skórzana,
dwuosobowa sofa.
Puściłam Elenę, która oparła się o brzeg biurka i skrzyżowała ręce
na piersi, patrząc na nas wyczekująco.
– Nie ujdzie wam to płazem – syknęła, patrząc to na mnie, to na
Jane. – Doskonale wiecie, kim jest mój mąż.
– Słonko, wierz mi, takie gadki nie robią na nas wrażenia. – Żona
Jacksona spojrzała na nią z politowaniem. – Więc nie strzęp języka na
próżno. A teraz, żeby nie tracić więcej czasu, powiedz nam, co wiesz
o domniemanym wypadku Cartera Cambriniego.
– Co to znaczy „domniemanym”? – prychnęła, lekko wzruszając
ramionami. – Wszyscy dobrze wiemy, że to po prostu był wypadek
i tyle. Nie ma co szukać dziury w całym.
Może i bym uwierzyła w to, że nic nie wie, ale zdradziła ją mowa
ciała. Na pytanie zadane przez Jane cała się spięła, a w jej oczach
zobaczyłam przebłysk strachu.
– Czy ty nas masz za idiotki? – warknęła Jane. – Na kilometr widać,
że mydlisz nam oczy. Na pewno ani ty, ani twój mąż nie wierzycie
w to, że to TYLKO wypadek. Prawdę mówiąc, myślę, że wiecie, kto
maczał w tym palce. Nawiasem mówiąc, my też mamy już swoje
podejrzenia. Ciekawe tylko, dlaczego nie chcesz puścić pary z ust?
Zanim Elena zdążyła coś odpowiedzieć, drzwi otworzyły się
z hukiem i do biblioteki wszedł Cesare, a zaraz za nim Jackson
i Alessandro.
– Co się tutaj dzieje? – spytał, przejeżdżając wzrokiem od Jane,
przeze mnie, na swojej żonie kończąc. W końcu podszedł do niej
i objął w pasie, stanowczo przyciągając ją do swojego boku. – Czego
chcecie od mojej żony?
– Odpowiedzi – powiedziałam po prostu. Jackson stanął pomiędzy
mną a swoją żoną, a Alessandro tuż za mną. Na szczęście nie
próbował mnie objąć, ani nic w tym stylu, bo nie wiem, jak bym
zareagowała na jego dotyk w tej chwili. – Ale sądząc po reakcji
pańskiej żony, będzie ciężko.
– Chodzi ci o Cambriniego. Jesteś jego narzeczoną. Od razu cię
rozpoznałem, jak tylko wszedłem na salę – szepnął Cesare, blednąc.
Zdziwiłam się, bo nie sądziłam, że tak szybko się tego domyśli. –
Słyszałem pogłoski, że nie wierzysz w wypadek swojego narzeczonego
i chcesz dowiedzieć się, kto przyczynił się do jego śmierci.
– Dokładnie – przytaknęłam, patrząc mu w oczy. – Chcę ukarać
tego, kto to zrobił. Nie puszczę mu tego płazem.
– Od nas niczego się nie dowiecie – oznajmił wymijająco, a w jego
spojrzeniu zobaczyłam dokładnie to samo, co wcześniej u Eleny:
strach. – I dobrze ci radzę. Lepiej to zostaw. Dla własnego dobra. Nie
brnij w to dalej, bo tylko napytasz sobie biedy.
– Wiemy, że to Cassiono maczał w tym palce – oznajmił Jackson
Cesaremu, a ja popatrzyłam na mojego przyjaciela zaskoczona. – Nie
musisz kłamać.
– To w takim razie, po co to całe przesłuchanie, skoro z góry wiecie,
kto za tym stoi? – zapytał Rossi, marszcząc brwi.
– Bo chcemy go dopaść i się z nim policzyć – wyjaśnił. –
W przeciwieństwie do ciebie, my się go nie boimy.
– W takim razie jesteście głupsi, niż myślałem – syknął mężczyzna.
– Tak jak już powiedziałem, ode mnie ani od mojej żony niczego się
nie dowiecie. Wiecie, gdzie są drzwi. Chyba że wolicie, żebym wezwał
ochronę i wtedy to oni was wyprowadzą.
Jackson i Cesare przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż wreszcie
mój przyjaciel powiedział:
– Chodźcie. Nic tutaj po nas.

***

– Oni ewidentnie boją się Cassiono – powiedziałam do Jane, Jacksona


i Vegi, kiedy wróciliśmy do domu. Był środek nocy i wszyscy
padaliśmy z nóg, ale wiedziałam, że nie zasnę, dopóki nie omówimy
tego wszystkiego jeszcze raz. – Było to po nich widać. Ciekawi mnie
tylko, dlaczego?
– Odkąd pamiętam, Cassiono był grubą rybą w naszym świecie,
praktycznie nim rządził. Każdy, na kogo się natknęłaś, się go bał. Nie
wahał się mordować tych, którzy odważyli się choćby krzywo na niego
spojrzeć. Gdy Carter przyszedł i oznajmił, że chce go zlikwidować,
myślałem, że oszalał. Mój przyjaciel był chyba jedynym, który nie bał
się mu przeciwstawić. – Westchnął Jackson, rozpinając marynarkę.
Usiadł na sofie obok Jane i wyciągnął prawe ramię na oparciu mebla.
– W sumie to pasuje – wtrąciła Jane, a my spojrzeliśmy na nią. – Ty,
Carter i Luciano go osłabiliście. Niewiele brakowało, żebyście go
pokonali. Musiał przyczaić się na jakiś czas i odbudować siły. Teraz
wrócił, żeby się zemścić i pierwszego na celownik wziął Cartera.
– Myślę, że powinniśmy posłuchać Cesarego Rossi i jego żony –
wtrącił Alessandro po chwili ciszy, a ja popatrzyłam na niego, nie do
końca wiedząc, o co mu chodziło.
– Co masz na myśli? – zapytała Jane, ubiegając mnie.
– Zostawmy to tak, jak jest – wyjaśnił. – To się robi zbyt
niebezpieczne. Cassiono w końcu się zorientuje, że go tropimy,
a wtedy będzie jeszcze gorzej. Nie zawaha się przed niczym.
– Będzie chyba lepiej, jeśli już sobie pójdziesz – warknęłam do
niego przez zaciśnięte zęby. Czułam, że jeszcze chwila, a mu przyłożę.
Dobrze wiedział, ile znaczy dla mnie doprowadzenie tej sprawy do
końca, a i tak obstawał przy swoim. – Nie musisz się w to plątać.
– Scarlet… – Alessandro już chciał coś powiedzieć, ale w słowo
wszedł mu Jackson.
– Zrób to, o co prosi. Jeśli nie masz nic ważnego do dodania, to
zostaw nas samych.
Vega popatrzył na mnie tak, jakby oczekiwał, że zaraz rzucę mu się
na szyję i jednak poproszę, żeby został. Kiedy nie doczekał się z mojej
strony żadnej reakcji, odwrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł.
– Nie zostawimy tak tego, obiecuję – szepnął Jackson, podchodząc
do mnie. – Tej szui nie ujdzie to płazem. Zapłaci nam za wszystko.
Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi i poczułam, że dopada
mnie zmęczenie.
– Położę się spać, przepraszam was – oznajmiłam. – Jeśli chcecie,
zostańcie na noc. Jest późno, bez sensu, żebyście teraz wracali do
domu, skoro tutaj jest tyle miejsca.
Jane i Jackson popatrzyli po sobie i moja przyjaciółka stwierdziła:
– W sumie to dobry pomysł. Też czuję, że padam na twarz.
– Czyli ustalone – podsumowałam. – W sypialni gościnnej powinno
być wszystko, ale na wszelki wypadek jeszcze się upewnię.
Ruszyłam schodami na górę i dochodziłam już do pokoju, gdy drzwi
na końcu korytarza się otworzyły i stanęła w nich rozczochrana
i zaspana Melanie.
– I jak tam przyjęcie? – spytała. – Dowiedzieliście się czegoś?
– Nie za wiele – wyjaśniłam. – Rozmawiałam z organizatorami
przyjęcia i próbowałam z nich coś wyciągnąć, ale wyraźnie boją się
cokolwiek powiedzieć. Powiedzieliśmy im, że wiemy, że to Cassiono,
ale to przyniosło odwrotny skutek. Nabrali wody w usta i kazali nam
się wynosić. Więcej opowiem ci rano, teraz jest późno i zasypiam na
stojąco. Jane i Jackson zostają na noc.
– Okej, jasne. – Przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie lekko. –
W takim razie dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziałam i zniknęłam w pokoju gościnnym.
Rozdział 8

Scarlet

Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam. Pamiętam, że półprzytomna


wzięłam prysznic i przebrałam się w piżamę, a zaraz potem zapadłam
w sen.
Jednak w pewnym momencie obudziło mnie jakieś szuranie
dochodzące z dołu. Spojrzałam na zegarek na szafce nocnej
i zorientowałam się, że dochodziła trzecia w nocy. Zamarłam, usiłując
usłyszeć coś więcej, ale nie dotarły do mnie już żadne odgłosy.
Myśląc, że coś mi się przyśniło, miałam zamiar zasnąć z powrotem,
gdy ponownie usłyszałam jakieś dźwięki dochodzące z korytarza. Tym
razem były głośniejsze. Brzmiało to tak, jakby ktoś usiłował wejść
cicho do domu, ale średnio mu to wychodziło. To na pewno nie był
nikt z domowników, bo wszyscy od dawna leżeli w łóżkach i smacznie
spali.
Odrzuciłam kołdrę na bok, wstałam z łóżka i na palcach wyszłam
z sypialni. Wiedziałam, że to głupie, bo byłam nieuzbrojona, ale jeśli
rzeczywiście ktoś był na dole, musiałam się dowiedzieć, co się tutaj
działo. Nie miałam zamiaru chować się po kątach i drżeć ze strachu.
Było tak ciemno, że ledwie coś widziałam, ale nie zapalałam światła,
bo nie chciałam uprzedzić potencjalnego intruza. Po cichu zeszłam
schodami, przytrzymując się ściany, żeby nie upaść lub na coś nie
wpaść i nie narobić hałasu. Przemknęło mi przez myśl, żeby wrócić na
górę i obudzić Jacksona lub zabrać ze sobą coś ciężkiego, ale nie
chciałam robić afery, jeśli to tylko fałszywy alarm.
Kiedy znalazłam się w holu, okazało się, że słuch mnie nie mylił.
Ktoś wszedł do domu i stał teraz w korytarzu. Był odwrócony do mnie
plecami, więc nie wiedziałam, kto to, ale po sylwetce byłam pewna, że
to mężczyzna, i to dobrze zbudowany mężczyzna.
– Kim pan jest? – zapytałam, starając się, żeby głos mi nie zadrżał,
ale tak naprawdę w środku trzęsłam się jak osika.
Słysząc mój głos, mężczyzna zamarł, po czym odwrócił się w moją
stronę. Ujrzałam zarys jego twarzy w ciemności i miałam wrażenie, że
zabrakło mi tchu w piersi.
To już pewne. Zwariowałam i mam zwidy.
Intruz zapalił światło w korytarzu, a ja mrugnęłam kilkakrotnie,
zanim moje oczy przyzwyczaiły się do jasności. Gdy obraz mi się
wyostrzył, uświadomiłam sobie, że jednak nie zwariowałam i nie mam
omamów.
– Carter?
– Scarlet – wykrztusił mężczyzna z ulgą w głosie, jakby bał się, że
nie zastanie mnie w domu. Zanim zdążyłam się zorientować, dopadł
do mnie w dwóch krokach i zamknął w swoich ramionach, praktycznie
zgniatając przy swojej piersi. Nie wiedząc, co się działo, objęłam go
w pasie i wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową, przymykając oczy
i zaciągając się jego zapachem. To naprawdę był on. Pachniał jak mój
Carter. W niczyich ramionach nie czułam się tak dobrze, jak w jego.
Jedną rękę wplótł w moje włosy, po czym schował twarz w zagłębieniu
mojej szyi i pocałował mnie tam delikatnie.
Ten gest podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Otworzyłam
oczy, bo nagle dotarła do mnie brutalna prawda. Carter wcale nie
umarł. To wszystko to była jedna, wielka ściema. Gdy to sobie
uświadomiłam, wyswobodziłam się z jego objęć, po czym nie
zastanawiając się ani chwili, uderzyłam go siarczyście w lewy
policzek. Mężczyzna się tego nie spodziewał i chwycił się za miejsce,
w które uderzyłam, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Nie takiego powitania się spodziewałem – mruknął, spuszczając
wzrok.
– A jakiego?! – prychnęłam, opierając dłonie na biodrach. –
Myślałeś, że rzucę ci się na szyję i wszystko będzie po staremu?!
Byłam przekonana, że umarłeś, Carter! Pochowałam cię! Rozumiesz
to?! Pochowałam mężczyznę, którego kochałam ponad wszystko,
i gdy dowiedziałam się, że nie żyjesz, czułam się tak, jakby ktoś mi
wyrwał serce z piersi! Część mnie umarła razem z tobą tego dnia! Ale
jak widać ty masz się świetnie i jesteś cały i zdrowy!
– Wiem, że to nie wygląda za dobrze, ale pozwól mi wytłumaczyć,
proszę – poprosił, robiąc krok w moją stronę, na co ja zrobiłam dwa
w tył. Mimo że całe moje ciało rwało się do niego i krzyczało, żebym
wpadła mu w ramiona, nie miałam zamiaru tego zrobić. Czułam się
ośmieszona i oszukana. Jakiekolwiek miał wytłumaczenie, nie
interesowało mnie ono. Nie po tym wszystkim, co przeżyłam przez
ostatnich kilka tygodni.
– Nie – powiedziałam po prostu. – Nie mam ochoty słuchać ani
słowa z tego, co masz mi do powiedzenia. Ciekawe, jak ty byś się czuł,
gdybyś był przekonany, że umarłam, a potem kilka tygodni później
pojawiłabym się w twoim domu, w środku nocy, skradając się jak
złodziej i radośnie oznajmiła ci, że żyję. Po prostu… po prostu daj mi
święty spokój. Dla mnie nie żyjesz.
– Nie ma takiej opcji – warknął, nagle rozjuszony. Podszedł do
mnie i chwycił pod ramię, patrząc w oczy, gdy próbowałam odwrócić
się i pójść na górę. – Nie pozwolę ci tak mówić. Wiem, że to, co
zrobiłem, było podłe, ale daj mi wszystko wyjaśnić. Wtedy
zrozumiesz.
– Nie – powtórzyłam uparcie. Poczułam, że w moich oczach
zbierają się łzy. – Po prostu nie.
Nasza rozmowa obudziła Melanie i Aarona, bo w tym momencie
obydwoje pojawili się zaalarmowani na dole.
– Co się dzieje? – zmartwiła się moja przyjaciółka, patrząc to na
mnie, to na mojego narzeczonego. Ani ona, ani jej chłopak nie
widzieli go wcześniej na oczy, więc nie mieli pojęcia, że właśnie
zmartwychwstał.
– Może niech Carter wam wszystko wyjaśni – odparłam, na co
Melanie i Aaron popatrzyli na niego tak, jakby zobaczyli ducha.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, ruszyłam biegiem
w stronę sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi i przekręciłam klucz
w zamku, po czym osunęłam się po ścianie na podłogę i wybuchnęłam
płaczem.

***

Następnego dnia rano wzięłam prysznic, ubrałam się w jeansy


i zwykły podkoszulek, a następnie zebrałam włosy w koński ogon.
Przez resztę nocy nie zmrużyłam oka, co nie powinno nikogo
dziwić, ale przynajmniej miałam czas, żeby przemyśleć na spokojnie,
co dalej. Postanowiłam, że nie mam zamiaru zostać w tym domu ani
minuty dłużej. Spakowałam wszystkie swoje rzeczy do walizek
i doszłam do wniosku, że jak tylko Jackson i Jane wstaną, poproszę
ich, żeby pozwolili mi na jakiś czas zamieszkać u siebie, a co dalej to
zobaczymy.
Równo o siódmej trzydzieści zeszłam do kuchni, w której zastałam
Agnes i Cartera. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek go tutaj
zobaczę. Z jednej strony chciało mi się skakać ze szczęścia, bo mój
narzeczony żyje, a z drugiej czułam się potwornie oszukana. Kucharka
chyba całkiem dobrze przyjęła, że Carter jednak nie umarł, bo jak
gdyby nigdy nic gawędziła z nim, przygotowując śniadanie.
Jak tylko weszłam do kuchni, ich rozmowa ucichła. Kobieta
popatrzyła na mnie współczująco, natomiast Carter wstał ze stołka
i ruszył w moim kierunku. Zatrzymał się tuż obok, a ja położyłam dłoń
na jego piersi, chcąc, żeby zachował dystans.
– Nie zbliżaj się do mnie – szepnęłam.
– Skarbie… – zaczął mówić, ale przerwał nam odgłos kroków
dochodzących z korytarza. Wyszłam z kuchni, zostawiając Cartera
samego.
– Cześć – powiedziała Jane z lekkim uśmiechem, jednak widząc
moją minę, natychmiast spoważniała. – Co się stało?
Jak na zawołanie jej mąż pojawił się obok, po czym podszedł do
mnie i przyjrzał mi się uważnie, próbując wyczytać coś z mojej twarzy.
– Co jest? – szepnął.
– Zajrzyjcie do kuchni, to się przekonacie – rzuciłam, śmiejąc się
niewesoło. Oboje popatrzyli na siebie, nic nie rozumiejąc, a następnie
Jackson chwycił Jane za rękę i pociągnął ją w tamtym kierunku.
– O mój Boże! – wykrzyknęła Jane, natomiast jej mąż zaklął
siarczyście po włosku.
– Albo widzę duchy, albo w kuchni siedzi całkiem żywy i zdrowy
Carter – powiedziała moja przyjaciółka, odwracając się do mnie.
– To nie duch – zapewniłam ją. – Chociaż gdy o trzeciej w nocy
skradał się po domu, byłam święcie przekonana, że zwariowałam
i mam omamy.
Spojrzałam na Jacksona, który dosłownie zamarł w miejscu. Nic nie
mówił, tylko patrzył na swojego przyjaciela, to zaciskając, to
rozluźniając pięści.
– Wszystko wam wytłumaczę – powtórzył Carter po raz kolejny. –
Wiem, że to dla was wszystkich szok, ale nie mogłem postąpić inaczej,
musicie to zrozumieć.
Słysząc te puste słowa po raz kolejny, prychnęłam tylko i wyjrzałam
przez okno, udając, że widzę tam coś interesującego. Nie miałam
zamiaru słuchać ani jednego słowa wydobywającego się z jego ust.
– Możemy porozmawiać chwilę na osobności? – poprosił Cartera
Jackson, patrząc na niego twardo.
– Dobrze – zgodził się mężczyzna, zaskoczony zachowaniem
swojego przyjaciela. On chyba naprawdę sądził, że wszyscy rzucimy
mu się na szyję i ot tak wybaczymy tę szopkę.
– Chodź, pogadamy – zaproponowała Jane, ciągnąc mnie w stronę
salonu. W tym samym momencie z góry zeszła Melanie i szybko do
nas dołączyła. Usiadłyśmy we trzy na sofie: ja pośrodku, a moje
przyjaciółki po bokach, przytulając mnie do siebie.
– Trzymasz się jakoś? – spytała Mel.
– Średnio – przyznałam zgodnie z prawdą, spuszczając wzrok na
dłonie złączone na kolanach. – Mam taki mętlik w głowie… Jedna
część mnie ma ochotę skakać ze szczęścia, że Carter jest cały, zdrowy
i wrócił, a druga czuje się tak potwornie oszukana jak nigdy dotąd.
– A powiedział ci cokolwiek? – dopytywała Jane. – Wyjaśnił, o co
w tym wszystkim chodzi?
– Próbował, ale nie dałam mu dojść do słowa – wyjaśniłam. – Nie
mam ochoty z nim rozmawiać ani go oglądać. Dlatego mam do was
prośbę, Jane. Mogłabym zatrzymać się u was w domu na kilka dni? Nie
wiem, co dalej, ale nie chcę zostać tutaj ani minuty dłużej.
– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytała Jane z powątpiewaniem.
– Oczywiście to nie problem, nasz dom jest ogromny i wiesz, że
zawsze cię przyjmiemy. Chodzi mi o to, żebyś nie podejmowała
decyzji zbyt pochopnie.
– Miałam prawie całą noc na myślenie – zauważyłam. – Kocham
Cartera jak nikogo innego, ale nie potrafię mu wybaczyć.
Przynajmniej nie teraz.

Carter
Wszedłem do gabinetu za Jacksonem, a jak tylko zamknęły się za nami
drzwi, poczułem mocny cios prosto w twarz. Oparłem się ręką
o ścianę, żeby nie upaść i złapałem się za krwawiący nos.
– Popieprzyło cię do reszty, do cholery?! – krzyknąłem do mojego
przyjaciela, patrząc na niego wściekły.
– To chyba ciebie popieprzyło – odpowiedział rozjuszony. – Co to
ma być, możesz mi powiedzieć?! Pozorujesz własną śmierć, a po kilku
tygodniach zjawiasz się w domu jak gdyby nigdy nic?! W co ty grasz?!
– Jeśli dasz mi dojść do słowa, to wtedy zrozumiesz, że nie mogłem
zachować się inaczej – wyjaśniłem. – Zrobiłem to, żeby chronić
Scarlet.
– Chronić Scarlet, dobre sobie! – Jackson zaśmiał się niewesoło. –
Przestań pierdolić! Nie masz pojęcia, przez co ta dziewczyna
przechodziła! Przez pierwszy tydzień od twojego zniknięcia była jak
zombie. Nic nie jadła, mało piła, do nikogo się nie odzywała. Leżała
tylko w łóżku i tępo gapiła się w ścianę. Jakimś cudem Jane i Melanie
udało się ją przywrócić do żywych, ale cały czas widziałem w jej
oczach ten ból. Za każdym razem, gdy ona lub ktoś z nas wypowiadał
twoje imię, miała taką minę, jakby ktoś wbił jej nóż prosto w serce!
Uczepiła się nadziei, że znajdzie tego, kto stoi za twoją „śmiercią”. –
W tym miejscu zrobił znak cudzysłowu palcami. – To trzymało ją przy
życiu. Wiedziała, że to ci nie zwróci życia, ale liczyła, że przyniesie jej
ukojenie. Więc nie wciskaj mi tutaj kitu, że zrobiłeś to ze szlachetnych
pobudek, bo prawda jest taka, że zraniłeś ją najmocniej jak tylko się
dało. Będę mocno zaskoczony, jeśli jeszcze kiedykolwiek Scar odezwie
się do ciebie, nie mówiąc już o przebaczeniu.
Po tych słowach mój przyjaciel wyminął mnie i wyszedł z gabinetu,
głośno zamykając za sobą drzwi, a do mnie dotarło, jak bardzo
wszystko zjebałem. Mogłem tylko się modlić, żeby nie było jeszcze za
późno, żeby to wszystko naprawić.
Scarlet

– Scar zamieszka z nami przez jakiś czas – powiedziała Jane, gdy jej
mąż wrócił do salonu.
– Oczywiście, nie ma problemu – odparł, a ja popatrzyłam na niego
zaskoczona. Myślałam, że jako przyjaciel Cartera będzie mnie
odwodził od tego pomysłu i namawiał, żebym została i wysłuchała
tego, co mężczyzna ma mi do powiedzenia. – To w takim razie leć się
spakować.
– Prawdę mówiąc, już mam wszystko spakowane – oznajmiłam. –
Pójdę na górę i zaraz zniosę walizki.
– Pomóc ci? – zaproponował Jackson.
– Nie, dam sobie radę. – Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam
schodami na górę. Gdy byłam w połowie drogi, usłyszałam za sobą
odgłos kroków. Obejrzałam się, by zobaczyć, że idzie za mną nie kto
inny jak Carter. Widziałam, że ma zakrwawiony nos, jakby przed
chwilą w niego oberwał, ale nijak tego nie skomentowałam. Bez słowa
wszedł za mną do sypialni i podszedł do łóżka, ale jak tylko zobaczył
walizki ustawione koło szafy, cały się spiął i zapytał grobowym
głosem:
– Co to jest?
– Torby, jak widzisz – wyjaśniłam. – Postanowiłam, że przez jakiś
czas zamieszkam u Jane i Jacksona. A co dalej, to się okaże.
– Nie ma takiej opcji – warknął, po czym wyrwał mi torby i cisnął je
na łóżko. – Nie pozwolę ci zrobić choćby jednego kroku za próg tego
domu.
– Przestań zachowywać się jak dziecko – ofuknęłam go, w ogóle
niewzruszona jego zachowaniem. – Chyba nie sądzisz, że zostanę
tutaj, co?
– Właśnie tak sądzę – powiedział. Ruszył w moim kierunku, a ja
zaczęłam się od niego odsuwać. Patrzył na mnie jak drapieżnik na
swoją ofiarę, a ja trochę bałam się tego, co kombinuje. Wściekły
Carter nie wróżył niczego dobrego.
Kiedy poczułam za swoimi plecami ścianę, przylgnęłam do niej
najmocniej jak to było możliwe. Mężczyzna uśmiechnął się
z zadowoleniem, po czym stanął tuż przede mną, opierając ręce po
obu stronach mojej głowy.
– Jesteś moja, skarbie – mruknął, nachylając się w moją stronę tak,
że jego wargi ocierały się o moje, gdy mówił, a po całym moim ciele
przeszedł dreszcz. Tyle razy wcześniej słyszałam od niego te słowa. –
Pamiętasz, co kiedyś mi obiecałaś? Że nigdy mnie nie zostawisz,
choćby nie wiem co. I co teraz robisz?
– Sam na to zapracowałeś – szepnęłam, patrząc mu prosto w oczy.
– Pamiętasz, co jeszcze sobie kiedyś obiecaliśmy? Żadnych tajemnic.
A co ty zrobiłeś kilka tygodni temu?
– Zrobiłem to, co musiałem – stwierdził Carter. – Wierz mi,
porzucenie cię było najtrudniejszą rzeczą pod słońcem. Nie myślałem,
że dam radę.
– Daruj sobie te gadki – prychnęłam, odwracając od niego twarz. –
Nie mam ochoty tego wysłuchiwać.
– Ale wysłuchasz! – warknął, uderzając ręką w ścianę tuż przy mojej
głowie, aż podskoczyłam ze strachu. – Nie wypuszczę cię stąd, póki
nie dowiesz się wszystkiego. Jeśli będzie trzeba, to będziemy tutaj
siedzieć do jutra, mnie to obojętne.
– Dobrze – odwarknęłam, patrząc na niego jadowicie. – W takim
razie oświeć mnie. Chociaż to i tak niczego nie zmieni.
– Jeszcze zobaczymy – stwierdził, po czym ni z tego, ni z owego,
chwycił mnie na ręce i usiadł na łóżku, sadzając mnie na swoich
kolanach. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i spróbowałam
wstać, jednak Carter wzmocnił tylko uścisk na moich biodrach,
przytrzymując mnie w miejscu.
– Kilka dni przed moim zniknięciem, dowiedziałem się, kto z takim
zawzięciem na mnie poluje – zaczął. – To Alfredo Cassiono.
Zauważywszy, że nie robi to na mnie większego wrażenia, zerknął
na mnie zaskoczony.
– Do tego samego wniosku doszliśmy razem z Jacksonem –
wyjaśniłam. – W tym pubie rozpoznał jednego z mężczyzn, który
usiłował mnie porwać. Powiedział, że jeszcze trzy lata temu pracował
dla Cassiono i podejrzewa, że robi to nadal. Chcieliśmy sprawdzić ten
trop, bo myśleliśmy, że Cassiono mści się teraz za to, że zniszczyliście
go tych kilka lat temu.
– Czyli to wszystko było na nic – stwierdził Carter, zaciskając
szczęki.
– Słucham? – Tym razem to ja byłam zdziwiona.
– Upozorowałem swoją śmierć, bo doszedłem do wniosku, że
najlepiej będzie, jeśli poszukam Alfredo sam i się z nim policzę –
kontynuował. – Chciałem się upewnić, że będziesz bezpieczna i nic
nie będzie ci grozić. Wiedziałem też, że nie ma opcji, żebyś puściła
mnie na polowanie na tego… na tę gnidę, dlatego posunąłem się do
czegoś takiego. Ukradłem ciało z kostnicy, a następnie rozbiłem
samochód i go podpaliłem, żeby nie można było zidentyfikować
zwłok. Potem wyjechałem z Palermo, bo udało mi się ustalić, gdzie
przebywa teraz Cassiono. Trop zaprowadził mnie do Las Vegas.
Wiedziałem, że będę potrzebować pomocy, dlatego skontaktowałem
się z Luciano.
– Z Cortezem? – Popatrzyłam na Cartera zaskoczona. W życiu bym
nie pomyślała, że tych dwoje zacznie znowu się dogadywać.
– Tak. – Pokiwał głową. – Wiedziałem, że pomimo całej nienawiści
do mnie Luciano będzie chciał dopaść Cassiono i zemścić się na nim
za śmierć Laury. I się nie myliłem. Przez ostatni tydzień siedzieliśmy
w Vegas i próbowaliśmy wywabić Alfredo z jego nory, ale się nam nie
udało. Wróciliśmy, kiedy Stefano zadzwonił do mnie i powiedział
o porwaniu.
– Stefano? – spytałam wmurowana. – To on o wszystkim wiedział?!
– Tak – potwierdził. – Musiałem mieć kogoś tutaj, na miejscu,
kogoś, kto jest praktycznie niezauważalny, a komu mogę ufać. Mimo
że upozorowałem swoją śmierć, musiałem wiedzieć, co u ciebie. Nie
mogłem wtajemniczyć we wszystko Jacksona, bo wiedziałem, że
prędzej czy później wygadałby się przed tobą albo przed Jane i cały
mój plan wziąłby w łeb.
Wiadomość, że Stefano wiedział od początku o wszystkim i nie
pisnął słówka, wpędziła mnie w osłupienie i złość zarazem. Widział,
jak cierpię i w jakim jestem stanie, ale nie zrobił nic, żeby mi ulżyć
w rozpaczy.
Z drugiej strony Carter dobrze wybrał. Stefano zawsze trzymał się
na uboczu i nie był zbyt rozmowny. Mógł wślizgnąć się niezauważony
praktycznie wszędzie i zdobyć informacje. Poza tym, tyle lat
współpracował z Carterem, że na pewno można mu było ufać.
– Zrozum, odejście od ciebie było najgorszą decyzją, jaką musiałem
podjąć – powiedział mój narzeczony. – Jak tylko wsiadłem do tego
przeklętego samochodu, miałem ochotę zawrócić i wymyślić coś
innego, byle tylko nie odchodzić. Ale wiedziałem, że to jedyna szansa,
żeby odciągnąć niebezpieczeństwo od ciebie i zakończyć wszystko raz
na zawsze.
– Ale ci się nie udało – podsumowałam, patrząc na niego poważnie.
– Bo Cassiono próbował mnie uprowadzić. I prawie by mu to się
udało, gdyby nie Jackson. On, Jane, Mel i Aaron byli dla mnie
niesamowitym wsparciem, gdy ciebie nie było. Wiedziałam, że mogę
na nich liczyć, choćby nie wiem co, a jednocześnie czułam się winna,
że muszą mnie niańczyć. Nie wiesz, jak się czułam. Nie potrafisz sobie
tego wyobrazić. Kiedy dowiedziałam się… – przełknęłam gulę
w gardle, bo mówienie o tym nawet teraz, gdy okazało się, że Carter
żyje, sprawiało mi ból – że nie żyjesz, że nigdy więcej cię nie zobaczę,
nie poczuję twojego dotyku… Poczułam się wtedy tak, jakbym umarła
razem z tobą. Nie widziałam sensu w dalszym życiu. Potrafiłam
myśleć tylko o tym, że wszystko, co planowaliśmy, wszystkie nasze
wspólne marzenia nigdy się nie spełnią. Bo ty nie żyjesz.
Zsunęłam się z jego kolan na materac, wykorzystując fakt, że
siedział skamieniały, słuchając tego, co mówiłam, po czym stanęłam
na podłodze i przeszłam w nogi łóżka, krzyżując ręce na piersi.
– Na domiar złego zostawiłeś mi firmę i mafię, gdy tak naprawdę to
wszystko należało się Jacksonowi.
– Chciałem, żebyś miała zabezpieczenie – wyjaśnił cicho. – Ale
wiedziałem, że to na jakiś czas, bo zamierzałem do ciebie wrócić. Nie
wiedziałem, jak długo zajmie mi policzenie się z Cassiono, ale nie
dopuszczałem do siebie myśli, że więcej cię nie zobaczę. Byłem
pewny, że firma i mafia zatrzymają cię w Palermo.
To wszystko, jego wytłumaczenia, to było dla mnie zbyt wiele.
Miałam jeden, wielki mętlik w głowie i nie miałam pojęcia, co myśleć.
Czy byłam w stanie zrozumieć, wybaczyć i przejść nad tym wszystkim
do porządku dziennego?
Po chwili, która wydawała się trwać godzinę, podeszłam bez słowa
do łóżka i złapałam za uchwyty walizek.
– Dokąd idziesz? – spytał Carter, zastępując mi drogę. Chwycił
mnie za nadgarstki i przytrzymał w miejscu.
– Dobrze wiesz dokąd. – Westchnęłam. – Nie mogę tutaj zostać.
Mimo że wszystko mi wyjaśniłeś, potrzebuję czasu. Muszę wszystko
sobie poukładać i przemyśleć. A jedyny sposób na zrobienie tego, to
bycie z dala od ciebie. Bo tutaj tylko mącisz mi w głowie.
– Nie ma opcji, powiedziałem ci już – zaprzeczył. – Nie pozwolę ci
odejść.
– Daj mi dwa dni – targowałam się. – Tylko dwa dni, żebym mogła
oczyścić umysł. Jeśli po tym czasie nie wrócę, wiesz, gdzie mnie
szukać.
– Skąd mam mieć pewność, że czegoś nie kombinujesz, co? –
zapytał, zbliżając się do mnie. – Że nie wsiądziesz w pierwszy lepszy
samolot Bóg wie dokąd i więcej cię nie zobaczę?
– Nie będziesz miał tej pewności – powiedziałam szczerze. – Ale
musisz mi zaufać. Po takim czasie powinieneś być w stanie to zrobić.
Carter przyglądał mi się intensywnie, po czym puścił mnie i zrobił
dwa kroki do tyłu.
– Idź, zanim się rozmyślę – oznajmił zrezygnowany. – Masz dwa
dni od teraz, i ani minuty dłużej. I pamiętaj, nawet jeśli przyszłoby ci
do głowy uciec, to ja zawsze cię znajdę. Choćby nie wiem co.

***

– Może chcesz, żeby jednak odwieźć cię do Cartera? – zapytała mnie


Jane tego samego dnia wieczorem. Po tym, jak Carter zgodził się na
moje warunki, przyjechałam z moimi przyjaciółmi do ich domu.
Jednak odkąd zostawiłam narzeczonego, wszystko krzyczało we mnie,
żebym wracała tam, gdzie moje miejsce. Żebym o wszystkim
zapomniała i mu wybaczyła.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Tak, jak powiedziałam Carterowi,
potrzebuję trochę czasu dla siebie. Muszę przemyśleć wszystko
i dowiedzieć się, czego tak naprawdę chcę.
– Carter to mój przyjaciel, ale zachował się jak skończony dureń –
stwierdził Jackson, siadając na sofie naprzeciwko mnie. Jane usiadła
obok męża, a on od razu złapał ją w pasie i przyciągnął do swojego
boku. – Ten jego plan to najgłupsze, na co mógł wpaść. Co on w ogóle
sobie myślał?!
– Nie wiem – odparłam, wzruszając ramionami. – Gdy to wszystko
mi rano wyjaśnił, byłam w szoku. To zbyt wiele, żeby przejść nad tym
do porządku dziennego ot tak. Chcę mu wybaczyć, ale nie wiem, czy
potrafię. Przynajmniej na razie.
– Cokolwiek postanowisz, zrozumiemy to – obiecała Jane, łapiąc
mnie za rękę. – Ale pamiętaj też, ile was łączy. Kochasz go, a on kocha
ciebie. Planowaliście ślub.
– Wiem – powiedziałam, wstając i podchodząc do okna. Czułam, że
po raz kolejny zbiera mi się na płacz. – I wiem, że nigdy nie będę
w stanie od niego odejść na dobre. Bo pomimo tego, co się wydarzyło,
kocham go i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Ale teraz
przyćmiewa mi to wszystko poczucie zranienia i oszukania.
– Sama musisz się z tym uporać. – Westchnął Jackson. – My nie
jesteśmy w stanie ci pomóc. Ty wiesz najlepiej, co zrobić, tylko
potrzebujesz czasu. Ja natomiast powiadomię wszystkich, że Carter
Cambrini zmartwychwstał. Już widzę to zamieszanie, które
wybuchnie. Nie będziemy mieć ani chwili spokoju.

***

To już drugi dzień, odkąd przeniosłam się do domu moich przyjaciół.


W tym czasie Carter nie próbował się ze mną skontaktować ani razu,
chociaż kilka razy złapałam się na tym, że biorę do ręki telefon, żeby
napisać do niego lub zadzwonić, powiedzieć, że wszystko mu
wybaczam i chcę, żeby wszystko było po staremu. Jednak w ostatniej
chwili zawsze się powstrzymywałam.
Tak jak przewidział Jackson, następnego dnia po powrocie Cartera
w telewizji i internecie huczało od informacji na jego temat. Zrobiono
mu zdjęcia w drodze do firmy, a dziennikarze próbowali dowiedzieć
się czegoś odnośnie jego domniemanej śmierci, ale mój narzeczony
zbył ich półsłówkami. Oficjalna wersja była taka, że rzeczywiście miał
wypadek, ale wyszedł z niego z drobnymi obrażeniami. Obudził się
w szpitalu, bez dokumentów i nie wiedząc, jak się nazywa. Wiem to,
ponieważ od rana siedziałam w salonie i przeskakiwałam z jednego
kanału z wiadomościami na drugi.
– Jadłaś już śniadanie? – zapytała Jane, wchodząc do pokoju
w legginsach i T-shircie. Jackson pojechał rano do Cartera, żeby mu
pomóc.
– Tak, zrobiłam sobie kanapki. – Uśmiechnęłam się do niej. – Nie
przejmuj się mną, nie jestem dzieckiem.
– Proszę cię, wiesz, że nie o to chodzi – prychnęła moja
przyjaciółka, przewracając oczami. – Po prostu martwię się o ciebie.
Widzę, ile kosztuje cię bycie z dala od Cartera. I wcale nie uważam, że
te dwa dni z dala od niego w czymkolwiek ci pomagają. Bo ty już
podjęłaś decyzję. Mało tego, podjęłaś ją już w momencie, w którym
wyjaśnił ci wszystko. Tylko boisz się sama przed sobą do tego
przyznać. Bo myślisz, że jeśli wybaczysz mu zbyt łatwo, to uczyni cię
słabą. Ale to gówno prawda. Bo przebaczenie komuś wymaga nie lada
siły i odwagi. A ty jesteś silna.
Siedziałam oniemiała. Nie miałam pojęcia, skąd Jane wiedziała to
wszystko. Czy to, jak biję się z myślami, jest tak bardzo oczywiste?
– Jedź do niego – szepnęła, ściskając mnie za rękę. – Wiesz, że tego
chcesz. On cię potrzebuje, tak samo jak ty potrzebujesz jego. Nie unoś
się honorem, bo nie czas na to.
– Masz rację – powiedziałam do Jane po chwili namysłu, po czym
nachyliłam się i cmoknęłam ją w policzek. Potrzebowałam, żeby ktoś
mną tak potrząsnął. – Dziękuję.
– Nie ma za co. – Zaśmiała się. – Weź któreś auto z garażu.
Kluczyki wiszą na wieszaczku przy drzwiach.
Pokiwałam głową i dosłownie wybiegłam z domu w kierunku
garażu. Stały tam cztery pojazdy, a ja postanowiłam pożyczyć
pierwsze lepsze, dla mnie samochód to samochód. Złapałam kluczyki
wsiadłam do srebrnego Hyundaia Tucsona, po czym z piskiem opon
ruszyłam w stronę firmy Cartera.
Na miejsce dojechałam dokładnie dwadzieścia pięć minut później.
Zaparkowałam przed wejściem do firmy, a następnie skierowałam się
w stronę budynku. W wejściu powitali mnie pracownicy, kłaniając się
i mrucząc „dzień dobry”, na co odpowiadałam im przelotnym
uśmiechem.
Gdy winda wyjechała na najwyższe piętro, przy biurku nie
zauważyłam Emily. Bez pukania weszłam do gabinetu Cartera, gdzie
zastałam jego i jego asystentkę pochylonych nad jakimiś papierami.
Na mój widok Carter oderwał wzrok od dokumentów i popatrzył na
mnie tak, jakby zobaczył ducha.
– Zostaw nas, Emily – poprosił, nie odrywając ode mnie oczu.
– Oczywiście – odpowiedziała dziewczyna, a wychodząc,
uśmiechnęła się do mnie i puściła oczko.
– Nie sądziłem, że cię tutaj dzisiaj zobaczę – powiedział Carter,
wstając i podchodząc do mnie. – Stało się coś?
– Nie. – Pokręciłam głową. – A może jednak tak.
Widząc, że mężczyzna nie rozumie nic z tego, co próbuję mu
przekazać, wzięłam głęboki wdech i kontynuowałam:
– Rozmawiałam z Jane i ona uświadomiła mi, że ta cała moja
wyprowadzka była po nic. Bo ja ci już wybaczyłam. Wybaczyłam ci
w momencie, w którym wyznałeś mi prawdę. Ale to duma nie
pozwalała mi sobie zdać z tego sprawy. A prawda jest taka, że kocham
cię, Carter. Kocham cię tak mocno, jak jeszcze nigdy nikogo nie
kochałam. I z całą pewnością nie pokocham. Te tygodnie, podczas
których myślałam, że nie żyjesz, były najgorszymi tygodniami
w moim życiu. Ale znacznie gorsze byłoby dla mnie odejście od ciebie
i życie w świecie, w którym cię nie ma.
Gdy skończyłam mówić, Carter chwycił mnie w pasie i przyciągnął
do swojej piersi, po czym nachylił się i pocałował mnie mocno w usta.
Zaplotłam ręce na jego szyi i stanęłam na palcach, rozchylając wargi.
Mężczyzna skrzętnie to wykorzystał i pogłębił pocałunek. Chwycił
mnie za uda, a ja podskoczyłam i oplotłam go nogami w pasie, zaraz
potem położył mnie na sofie.
– Obiecuję, że nigdy więcej cię nie opuszczę – przyrzekł, odrywając
się ode mnie na chwilę. – Nie będę w stanie tego zrobić.
Nic nie odpowiedziałam, tylko uniosłam głowę i ponownie
złączyłam nasze usta w pocałunku. Zaczęłam bawić się końcówkami
włosów Cartera, które podrosły przez kilka ostatnich tygodni, na co
mężczyzna mruknął zadowolony. Podciągnął moją bluzkę do góry
i dotknął nagiej skóry brzucha, a ja drgnęłam, gdy jego chłodna dłoń
weszła w kontakt z rozgrzanym ciałem.
Czując ponownie jego dotyk i pocałunki, miałam wrażenie, że zaraz
umrę ze szczęścia. Ten facet był dla mnie jak narkotyk, bez którego
życie nie miało dla mnie sensu. Dobrze, że Jane pomogła mi to sobie
uświadomić.
Kiedy zabrakło nam tchu, mężczyzna zjechał pocałunkami na moją
szyję, a ja odchyliłam głowę do tyłu, ułatwiając mu dostęp.
W międzyczasie rozpięłam kilka górnych guzików jego koszuli
i położyłam dłonie na jego piersi. Poczułam, że serce bije mu coraz
mocniej pod wpływem mojego dotyku.
Carter zjechał pocałunkami na mój dekolt, a ja miałam wrażenie, że
serce zaraz wyrwie mi się z piersi. Wiedziałam, że jeśli zaraz nie
przerwiemy, sprawy zajdą za daleko, a jakby nie patrzeć, jesteśmy
w jego gabinecie, gdzie każdy może wejść w dowolnej chwili.
– Czekaj – poprosiłam, odrywając wargi od jego.
– Co się dzieje? – Carter popatrzył na mnie zaskoczony, jakby nie
mógł uwierzyć, że mam jakieś „ale”.
– Musimy przestać – powiedziałam. – Któryś z twoich pracowników
może tu wejść i co wtedy?
Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym bez słowa wstał z sofy
i podszedł do drzwi, przekręcając klucz w zamku. Wrócił do mnie,
uśmiechając się krzywo i stwierdził:
– Teraz nikt nam nie przeszkodzi.
Roześmiałam się tylko i wyciągnęłam do niego ręce, czekając na
ciąg dalszy jego pieszczot.
Rozdział 9

Scarlet

– Niedługo przyjedzie do nas Luciano – oznajmił mi Carter, gdy


popołudniu wracaliśmy do siebie. Odebraliśmy moje rzeczy z domu
naszych przyjaciół i oddaliśmy im samochód.
– To dlatego zaprosiłeś Jane i Jacksona na kolację – powiedziałam,
zerkając na niego.
– Tak – potwierdził. – Musimy ustalić, co dalej. Chcę znaleźć
Cassiono i policzyć się z nim na dobre, żebyśmy wreszcie mieli święty
spokój.
– Jeśli mam być szczera, nie sądziłam, że Cortez będzie chciał mieć
z tobą cokolwiek wspólnego – wyznałam. – Nie po tym, co stało się
ponad trzy lata temu.
– Też się tego obawiałem, ale jego chęć zemsty przewyższa niechęć
do mnie. – Westchnął. – Cassiono odebrał mu to, co Luciano kochał
najbardziej. Gdyby to tobie coś się stało…
– Ciii – szepnęłam, kładąc dłoń na jego udzie. – Nic mi nie jest i nic
mi się nie stanie, wiem to. Bo jesteś przy mnie, a to najważniejsze.
– Kocham cię, Scarlet – szepnął Carter, parkując przed naszym
domem, po czym spojrzał na mnie takim wzrokiem, że czułam, jak
cała rozpływam się w środku.
– Ja kocham ciebie bardziej – odparłam, uśmiechając się do niego
lekko.
– Niemożliwe. – Pokręcił głową i zanim zdążyłam się zorientować,
wychylił się i podniósł mnie, sadzając na swoich kolanach okrakiem.
– Zwariowałeś. – Roześmiałam się, zaplatając ręce na jego szyi.
– To prawda – przyznał, uśmiechając się do mnie szelmowsko. –
Zwariowałem na twoim punkcie. I to już dawno temu.
Jak tylko to powiedział, złożył na moich ustach pocałunek,
przelewając w niego wszystkie swoje uczucia do mnie. Próbował
wsunąć mi język w usta, jednak ja postanowiłam trochę się z nim
podrażnić i trzymałam wargi zaciśnięte. Wiedząc, co robię, mężczyzna
warknął sfrustrowany, a następnie włożył rękę pod moją bluzkę,
dotykając zimną dłonią skóry na plecach. Odruchowo rozchyliłam
wargi, a on to skrzętnie wykorzystał. Przejechałam dłońmi po jego
piersi, coraz niżej, aż do brzucha i poczułam, jak jego mięśnie
napinają się pod wpływem mojego dotyku. Chwilę potem mężczyzna
złożył pocałunki wzdłuż linii mojej szczęki, żeby następnie zjechać na
szyję, kierując się w stronę dekoltu. Poczułam przyjemne dreszcze na
całym ciele, a stado motyli mieszkające w moim brzuchu rwało się na
wolność. Odchyliłam się do tyłu i przymknęłam oczy, ułatwiając mu
dostęp, nawet kierownica wbijająca mi się w plecy mi nie
przeszkadzała.
Pewnie wszystko potoczyłoby się tak jak kilka godzin wcześniej
w jego gabinecie, gdyby ktoś nam nie przerwał, pukając w szybę.
Wkurzony Carter nacisnął guzik, by uchylić okno i zaraz zobaczyliśmy
roześmianego Jacksona, a kawałek za nim jego żonę.
– A co wy, gołąbeczki, tutaj robicie? – spytał, uśmiechając się
krzywo.
– Nie twój interes – warknął do niego mój narzeczony. – I z łaski
swojej nam nie przeszkadzaj.
– Nieładnie tak – stwierdził Jackson, kręcąc karcąco głową. –
Zapraszacie nas na kolację, a my znajdujemy was migdalących się
w samochodzie.
– Serio? – Popatrzyłam na niego zażenowana. – „Migdalących się”?
Ktoś tak jeszcze mówi?
– Ja – odpowiedział, szczerząc się w uśmiechu jak kot z Cheshire. –
A teraz chodźcie. Ja i moja żona jesteśmy głodni.
Po tych słowach ruszył w stronę naszego domu, a ja i Carter
popatrzyliśmy na siebie oniemiali.
– Czy on właśnie…? – zaczęłam, ale urwałam, bo zabrakło mi słów.
– Kiedyś go zabiję – mruknął Carter, pomagając mi wysiąść, żeby po
chwili stanąć obok, chwytając moją dłoń w swoją.

***

Kiedy Luciano Cortez dołączył do nas na kolacji, atmosfera stała się…


napięta, delikatnie rzecz ujmując. W końcu jakby nie patrzeć, Cortez
kupił mnie od Beckera, po czym groził mi bronią, a Jackson go
postrzelił. Poza tym, kiedyś byli przyjaciółmi, jednak trzy lata temu
zaczęli pałać do siebie niechęcią.
– Więc… – powiedział mężczyzna, zajmując miejsce naprzeciwko
mnie, przez co poczułam się jeszcze bardziej niekomfortowo. –
Rozumiem, że chcecie mojej pomocy. Inaczej by mnie tutaj nie było.
– Tak – potwierdził Carter, patrząc na mnie i przyjaciela. – Czas,
żeby Alfredo Cassiono zapłacił za wszystko raz na zawsze.
– Musimy obmyślić plan, jak wywabić go z jego nory – wtrącił
Jackson, krzyżując ręce na piersi.
– No właśnie, tutaj zaczynają się schody – powiedział mój
narzeczony. – Cassiono nie jest głupi i wie, że na niego polujemy. Nie
wystawi się nam do odstrzału.
– Co wy byście beze mnie zrobili – stwierdził nagle Cortez,
uśmiechając się szeroko i rozsiadł się na krześle. – Jak dzieci we mgle,
doprawdy.
– Możesz sobie darować i powiedzieć, co takiego ciekawego masz
nam do przekazania? – warknął Carter, coraz bardziej zirytowany.
– W przeciwieństwie do was od przedwczoraj nie obijałem się
i udało mi się dowiedzieć co nieco – zaczął Luciano. – Jak wszyscy
wiemy, Alfredo Cassiono zajmuje się prostytucją i handlem żywym
towarem. Tak się składa, że mam informacje, gdzie regularnie
wystawia swój „towar”.
Popatrzyliśmy na niego zaskoczeni, a w naszych sercach zaczęła
kiełkować nadzieja.
– Gdzie? – wyrwałam się, nie mogąc się powstrzymać.
– Na obrzeżach Palermo jest stary magazyn – wyjaśnił. –
Teoretycznie stoi pusty, ale praktycznie raz w miesiącu Cassiono
organizuje tam swoje aukcje. Na nasze szczęście najbliższa ma się
odbyć za cztery dni, o dziesiątej wieczorem. Istnieje
prawdopodobieństwo, że się tam stawi, bo lubi osobiście dopilnować
interesu.
– Wszystko zajebiście, tylko skąd masz takie informacje? – zapytał
Carter, patrząc na niego podejrzliwie. Dla mnie też było to dziwne.
W końcu obaj spędzili trochę czasu w Vegas, szukając Alfredo, a tu, ni
z gruchy, ni z pietruchy, Luciano udaje się ustalić tyle szczegółów.
– Po śmierci Laury nie odpuściłem ani na moment – wyznał
mężczyzna, poważniejąc. – Od prawie trzech lat szukałem tego chuja,
przepraszam panie, ale inaczej się go nazwać nie da, żeby się z nim
policzyć, ale za każdym razem był krok przede mną. Jakby wiedział, że
depczę mu po piętach. Kiedy Carter powiedział mi, że udało mu się
odnaleźć Cassiono w Las Vegas, naprawdę myślałem, że tam go
znajdziemy i zakończymy sprawę raz na zawsze. Jak widać, był to nie
do końca trafiony trop, bo skurwysyn po raz kolejny schował się do
dziury. Mimo wszystko, teraz pojawiły się nowe okoliczności i wierzę,
że nam się uda: Cassiono wie, że poluję na niego nie tylko ja, ale cała
nasza trójka. Powoli zaczyna się denerwować i czuć, że grunt osuwa
mu się spod nóg. Inaczej nie zleciłby swoim ludziom porwania Scarlet
ani twojego zabójstwa, Carter. Tylko czekać, aż popełni jakiś błąd i się
nam wystawi.
– I myślisz, że tym błędem będzie pojawienie się na tej całej aukcji?
– zapytał Jackson z powątpieniem.
– Nie wiem. – Luciano wzruszył ramionami. – Jeśli nie on, to na
pewno będzie któryś z jego goryli. Wystarczy, że go porwiemy
i wyciśniemy z niego informacje na temat szefa.
Na chwilę przy stole zapadła cisza, bo wszyscy przyswajaliśmy to,
czym uraczył nas nasz gość.
– No dobrze. – Westchnął Carter, przerywając ciszę. – Wychodzi na
to, że nie pozostaje nam nic innego jak uzbroić się w cierpliwość
i liczyć na szczęście na tej całej aukcji.

***

Przeprosiłam naszych gości i poszłam położyć się na górze, bo czułam


się jakoś słabo. Carter chciał iść ze mną, ale wybiłam mu ten pomysł
z głowy, zapewniając, że nic mi nie jest. Po prostu wrażenia i emocje
dzisiejszego dnia dały o sobie znać. Kiedy doszłam do sypialni, od
razu skierowałam się do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic, po czym
przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka. Jak tylko przymknęłam
oczy, od razu poczułam się lepiej.
Niestety, nie było mi dane nacieszyć się ciszą, bo zaraz usłyszałam
pukanie do drzwi. Myślałam, że to Carter lub Jane przyszli, żeby
sprawdzić, jak się czuję, jednak jakie było moje zdziwienie, gdy na
progu sypialni zobaczyłam Luciano. Podciągnęłam się na rękach do
pozycji siedzącej i spojrzałam na mężczyznę zaskoczona, zachodząc
w głowę, czego może ode mnie chcieć.
– Możemy chwilę porozmawiać? – spytał, cicho zamykając za sobą
drzwi.
– Dobrze – zgodziłam się, przełykając nerwowo ślinę. Jak
powiedziałam wcześniej, nie czułam się komfortowo w towarzystwie
Luciano i niespecjalnie miałam ochotę z nim rozmawiać.
– Wiem, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia. – Uśmiechnął się
krzywo, prawidłowo odczytując mowę mojego ciała. Przystanął
w nogach łóżka, opierając się rękoma o jego ramę. – Dlatego nie
zajmę ci dużo czasu. Nie mam w zwyczaju tego robić, ale chciałem cię
przeprosić.
Popatrzyłam na niego zaskoczona, nie wierząc własnym uszom.
– Naprawdę? – zapytałam, z niezadowoleniem odnotowując, że
z powodu zdenerwowania mój głos stał się piskliwy.
– Tak – potwierdził. – Zdaję sobie sprawę z tego, że to, w jaki
sposób zachowałem się wobec ciebie, nie było fair. Nie powinienem
był cię przetrzymywać ani tym bardziej celować do ciebie z broni. Po
prostu byłem przepełniony nienawiścią do Cartera i chciałem się na
nim zemścić.
– A teraz już go nie nienawidzisz? – dopytywałam, bo jakoś nie
chciało mi się wierzyć. W końcu tyle czasu Cortez obwiniał mojego
narzeczonego o śmierć swojej żony i nienarodzonego dziecka, a tu
nagle co? Przeszło mu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki?
– Wiem, że to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale nie – odparł. – Nie
obwiniam go. Miałem dużo czasu na przemyślenia. Chyba od początku
jakaś część mnie wiedziała, że nie było w tym winy Cartera, ale nie
chciałem do siebie dopuścić tej myśli. Bo łatwiej było mi wmawiać
sobie, że winę za śmierć Laury ponosi ktoś inny, a nie ja. I że przez to
nie mogłem nic zrobić, żeby ją uratować.
– Ty też nie ponosisz winy za jej śmierć – powiedziałam, pochylając
się w jego kierunku. Nawet nie wiem kiedy, Luciano przysiadł na
brzegu łóżka, a ja przysunęłam się do niego odrobinę. – Nie znam cię
za dobrze i nie było mnie przy tym wszystkim, ale z tego, co
opowiedział mi Carter, to była jej decyzja. Żaden z was nie był
w stanie jej powstrzymać. Biorąc ten strzał na siebie, Laura wiedziała,
co robi, ale mimo wszystko zaryzykowała. Bo cię kochała. A ja ją
rozumiem. Gdybym była na jej miejscu i chodziłoby o Cartera, bez
chwili namysłu zrobiłabym to samo. Bo życie bez niego nie ma dla
mnie sensu. Przekonałam się o tym przez tych ostatnich kilka tygodni
i modlę się, żebym nigdy więcej nie musiała spędzić choćby dnia
z dala od niego.
– Skurczybyk ma szczęście, że cię poznał – stwierdził Luciano po
chwili, patrząc na mnie z powagą w oczach, a ja poczułam, że się
rumienię. – Jesteś bardzo podobna do mojej Laury. Ona też widziała
we mnie to, co najlepsze. Kochała mnie takiego, jaki byłem. A ja
byłem gotów na wszystko, byleby tylko zobaczyć uśmiech na jej
twarzy. Przy niej byłem inny. Czułem, że żyję i oddycham pełną
piersią. Niestety, nie dane nam było szczęśliwe zakończenie. Mimo że
minęły ponad trzy lata, każdego dnia tęsknię za nią jak wariat
i zastanawiam się, co by było gdyby. Jak wyglądałoby nasze życie, jaka
byłaby nasza córka albo syn.
W tym momencie zrobiło mi się niesamowicie żal Luciano. Po tym,
co mi powiedział, zrozumiałam, że za tą maską aroganckiego mafiosa
tak naprawdę kryje się cierpiący facet, tęskniący za tym, co zostało mu
odebrane zdecydowanie za szybko.
– Nie potrafię znaleźć słów, żeby cię pocieszyć – szepnęłam,
patrząc na niego ze smutkiem.
– Błagam, tylko nie mów „współczuję ci” albo „żal mi ciebie” –
poprosił, śmiejąc się przy tym, żeby rozładować atmosferę. –
Nasłuchałem się tego od rodziny i znajomych zaraz po śmierci Laury
i mam dość. Wyczerpali limit na resztę mojego życia.
– Spokojnie, nie miałam zamiaru tego powiedzieć – zapewniłam go.
– To tylko puste frazesy.
Rozumiałam Corteza, bo sama też nienawidziłam, gdy ktoś mówił
mi „dasz radę” albo „będzie dobrze”. Miałam wtedy ochotę
odpowiedzieć temu komuś, że nie jest Bogiem i wcale nie może mieć
takiej pewności, więc lepiej niech trzyma gębę na kłódkę.
– Ale mam nadzieję, że będziesz jeszcze szczęśliwy – dodałam. – Że
znajdzie się ktoś, przy kim znowu będziesz oddychał pełną piersią.
– Dziękuję – odpowiedział mężczyzna. Widać było, że nie
spodziewał się usłyszeć ode mnie takich słów i był nimi szczerze
zaskoczony.
W tym momencie drzwi do sypialni stanęły otworem i do środka
wszedł Carter. Widząc Luciano siedzącego na łóżku, a mnie obok
niego, tylko w koszulce nocnej, zacisnął ręce w pięści i spojrzał to na
mnie, to na niego wściekły.
– Co tutaj się dzieje?! – spytał, podchodząc bliżej, po czym spojrzał
na Luciano. – I co ty robisz w sypialni z moją narzeczoną?!
– Spokojnie, nie ukradnę ci jej – powiedział mężczyzna, a następnie
wstał z łóżka i podniósł ręce w geście kapitulacji. Odwrócił się do
mnie i puścił oczko. – A może jednak.
– Masz trzy sekundy na wyjście z tego pokoju, zanim rozkwaszę ci
gębę – warknął do niego Carter i znając go, wiedziałam, że mówił
serio.
– Już mnie nie ma, nie nadymaj się tak, bo ci żyłka pęknie –
parsknął Cortez. Gdy trzymał rękę na klamce, spojrzał jeszcze na mnie
i powiedział:
– Dziękuję, Scarlet.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko, jednak ten uśmiech znikł, gdy
ja i mój narzeczony zostaliśmy w sypialni sami.
– Oj, daj spokój – prychnęłam, kładąc się na plecach i przykrywając
dokładniej kołdrą. – Nie waż się nawet odstawiać mi tutaj scen
zazdrości.
– Lepiej uważaj – ostrzegł mnie mężczyzna. Zawisł nade mną, po
czym złapał mnie za nadgarstki i uwięził je nad moją głową. – Już
jestem wystarczająco wściekły, a ty tylko dolewasz oliwy do ognia.
– Serio? – Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Starałam się
zachowywać nonszalancko, ale tak naprawdę, gdy tylko Carter
nachylił się nade mną, poczułam się tak, jakby temperatura w pokoju
skoczyła o minimum dziesięć stopni. – Co jak co, ale o Corteza nie
masz powodu być zazdrosny. Jakby nie patrzeć, nie dalej jak dwa
miesiące temu ten facet celował do mnie z broni i groził śmiercią.
– To co w takim razie robiliście w naszej sypialni? – dociekał,
nachylając się do mnie jeszcze bliżej. Gdy mówił, jego wargi ocierały
się o moje, a jedyne, na co miałam ochotę, to unieść głowę i mocno go
pocałować. Powstrzymywałam się resztkami siły woli, żeby tego nie
zrobić.
– Skoro już musisz wiedzieć, to Luciano chciał mnie przeprosić za
to, że mi groził i nie odwiózł mnie do ciebie, jak tylko dowiedział się,
kim jestem – powiedziałam w dużym skrócie. Nie chciałam streszczać
mu całej naszej rozmowy, bo uważałam, że to nie jest konieczne.
– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć – mruknął Carter, wsuwając
jedną rękę pod moją koszulkę nocną. Sunął nią wzdłuż krzywizny
mojego ciała, od brzucha w górę, aż do klatki piersiowej, na szyi
kończąc. Czułam, że na całym moim ciele pojawia się gęsia skórka
i jeszcze trochę, a zacznę mruczeć jak kot. Jego dotyk był delikatny,
niczym muśnięcie piórkiem, zupełne przeciwieństwo nastroju,
w którym w tej chwili był.
– Ja też nie mogłam w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Myślisz, że
bym cię okłamywała i wdawała się w romanse z kimkolwiek innym,
gdy kocham ciebie ponad wszystko?! – powiedziałam wkurzona.
Irytowało mnie to, że mi nie wierzy. Czyżby po tym wszystkim, co
przeszliśmy, nie rozumiał, że go kocham i tylko on mi w głowie? Nie
ufał mi? – A teraz daj mi święty spokój, chcę spać. I na pewno nie
mam ochoty z tobą rozmawiać.
Odtrąciłam jego ręce, po czym zepchnęłam go z siebie,
a zaskoczony Carter nie protestował, tylko przetoczył się na plecy
obok mnie. Odwróciłam się na prawy bok, przykrywając kołdrą po
samą szyję, całkowicie ignorując mojego tak zwanego narzeczonego.
– O nie, nie – powiedział Carter, łapiąc mnie w pasie. Zanim
zdążyłam się zorientować, ponownie leżałam na plecach, a mężczyzna
zawisł nade mną, wspierając się na rękach po obu stronach mojej
głowy. – Tak na pewno tego nie załatwimy.
Uniosłam podbródek, celowo unikając jego wzroku. Nie miałam
zamiaru mu ulec, nie było takiej opcji. Skoro potrafił urządzać mi
tylko sceny zazdrości i nie ufał na tyle, żeby uwierzyć w to, co
mówiłam, to nie mieliśmy o czym rozmawiać.
– Masz rację – odparłam, marszcząc brwi. – Dlatego z łaski swojej
daj mi święty spokój. Powiedziałam ci, po co przyszedł tutaj Luciano
i że nie masz być o co zazdrosny, a ty dalej swoje. Nie chce mi się
nawet cię dalej przekonywać, bo wiem, że to na nic. Jak coś sobie
wbijesz do głowy to kaplica.
Carter puścił mnie i usiadł, podkulając nogi pod siebie, po czym
przejechał dłonią po twarzy.
– Przepraszam – szepnął, na co zerknęłam na niego zaskoczona. To
słowo rzadko kiedy wypływało z jego ust. – Po prostu… cały czas boję
się, że obudzę się któregoś dnia, a ciebie nie będzie obok mnie. Bo
wreszcie uświadomisz sobie, że zasługujesz na o wiele więcej, niż
jestem w stanie ci dać.
Podciągnęłam się na rękach i przysunęłam do Cartera, siadając mu
na kolanach. Objęłam go za szyję i zmusiłam, żeby spojrzał mi w oczy.
– Przestać wygadywać takie bzdury – zażądałam. – Ile razy mam ci
powtarzać, że cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie? Czy
wydarzenia ostatnich kilku tygodni niczego cię nie nauczyły? Bez
ciebie nie ma mnie. Koniec, kropka.
Carter uniósł rękę i dotknął mojego policzka, a ja wtuliłam twarz
w jego dłoń i przymknęłam oczy.
– Jesteś dla mnie wszystkim, Scarlet – oznajmił. – Nic nie liczy się
dla mnie bardziej od ciebie. Gdyby odebrano mi firmę, dom, mafię,
dosłownie wszystko, jakoś bym dał sobie radę. Ale gdybym stracił
ciebie, to byłby koniec. Jesteś całym moim światem i zrobię wszystko,
bylebyś tylko była szczęśliwa.
– Już jestem. – Uśmiechnęłam się do niego. – Bo jesteś przy mnie.
I tylko to się liczy. Razem damy radę ze wszystkim.
Nachyliłam się i pocałowałam go, a on zaraz przejął kontrolę nad
pocałunkiem. Złapał mnie za kark, wplątując rękę w moje włosy
i odgiął mi głowę do tyłu, żeby łatwiej było mu pogłębić pocałunek.
Nie protestowałam i rozchyliłam wargi, co Carter skrzętnie
wykorzystał. Położyłam ręce na jego bicepsach, ściskając lekko, na co
on mruknął gardłowo i złapał za biodra, sadzając mnie na swoich
kolanach okrakiem, żeby było nam wygodniej. Koszulka nocna
podjechała mi do góry, dzięki czemu mężczyzna miał ułatwiony
dostęp do moich nóg. Położył wolną rękę na lewej nodze i zaczął
wodzić nią w górę i w dół, a ja poczułam, że dostaję gęsiej skórki.
Nie odrywając ode mnie ust, Carter pomógł mi pozbyć się bielizny,
a następnie ja rozpięłam jego koszulę, która wylądowała na podłodze,
razem z resztą naszych ubrań. Niedługo potem zapomnieliśmy o całej
naszej kłótni, Luciano, Alfredo i wszystkich problemach. Liczyliśmy
się tylko my.

***

Dni, które pozostały do aukcji, zleciały jak z bicza strzelił. Spędziliśmy


ten czas, dopracowując nasz plan i trenując. Początkowo Carter nie
był zadowolony, że Jackson nauczył mnie walczyć, bo jak stwierdził:
„od ochrony mam jego”. Jednak po moich uporczywych
przekonywaniach zgodził się zejść ze mną do sali treningowej
i sprawdzić, co potrafię.
Muszę powiedzieć, że odczułam niemałą satysfakcję, gdy udało mi
się kilka razy zablokować jego ciosy, a nawet wyprowadzić własne.
Raz nawet mój narzeczony wylądował na macie na plecach, patrząc na
mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. Przyglądający
się wszystkiemu Luciano i Jackson też mieli ubaw po pachy, śmiejąc
się, że wielkiego Cartera Cambriniego rozłożyła na łopatki laska.
– To teraz należy mi się porządny całus od mojej dziewczyny –
powiedział Carter, podchodząc do mnie z szeroko rozłożonymi
ramionami, chcąc mnie przytulić.
– Nie ma opcji. – Zaśmiałam się, uciekając przed nim z ringu. –
Cały jesteś spocony. Ja zresztą też. Najpierw prysznic, a potem
możemy gadać.
Dobiegłam do drzwi i stanęłam przy Jacksonie i Luciano,
obserwując mojego narzeczonego, który zatrzymał się jakiś metr ode
mnie. Przyglądał mi się jak drapieżnik swojej ofierze, gotowy
zaatakować w każdym momencie.
Zwilżyłam wargi językiem i otaksowałam Cartera wzrokiem od stóp
do głów. Co by nie mówić, nawet spocony, w samych spodniach od
dresu wyglądał seksownie. Miałam ochotę wprost rzucić się na niego,
ale powstrzymałam się resztkami siły woli, które mi pozostały. Chyba
było ze mną coraz gorzej.
Carter musiał zobaczyć coś w moim spojrzeniu, bo w jego oczach
dostrzegłam niebezpieczny błysk: znak, że coś kombinuje.
– W sumie prysznic to bardzo dobry pomysł – stwierdził,
podchodząc do mnie. Chciałam się wycofać, ale napotkałam
zamknięte drzwi. Stojący obok mnie Luciano i Jackson zaczęli coś do
siebie szeptać, podśmiewając się, ale ich zignorowałam.
Zanim zdążyłam się zorientować, Carter dopadł do mnie w dwóch
krokach i bez trudu przerzucił sobie przez ramię niczym worek
ziemniaków. Pisnęłam i zacisnęłam dłonie na jego koszulce.
– Zwariowałeś?! – pisnęłam, śmiejąc się przy tym głośno. – Postaw
mnie na podłodze!
– Sama powiedziałaś, że przyda nam się prysznic – odpowiedział,
klepiąc mnie lekko w pupę, na co zachłysnęłam się powietrzem. –
A że jestem oszczędny, to weźmiemy go razem. Przecież nie można
marnować wody.
– Ty i ta twoja logika. – Westchnęłam, poddając się. – Oboje dobrze
wiemy, że na prysznicu się nie skończy.
Carter roześmiał się, wzmacniając uścisk na moich biodrach, jakby
myślał, że jakimś cudem uda mi się uwolnić. Zaraz potem weszliśmy
do łazienki przylegającej do naszej sypialni. Mężczyzna postawił mnie
na kafelkach, po czym bez zbędnych ceregieli pomógł pozbyć się
przepoconych rzeczy.
– Wiesz, że umiem sama się rozebrać? – spytałam sarkastycznie,
wchodząc do kabiny i odkręcając wodę.
– Wiem, ale ja robię to lepiej. – Uśmiechnął się krzywo, po czym
sam się rozebrał i dołączył do mnie.

***

Dokładnie o dwudziestej pierwszej ja, Carter, Luciano, Jackson i kilku


naszych ludzi zapakowaliśmy się do trzech samochodów i ruszyliśmy
w stronę magazynu, gdzie miała odbyć się aukcja. Jane chciała jechać
z nami, ale Jackson stanowczo jej tego zabronił, mówiąc, że nie ma
zamiaru narażać ich nienarodzonego dziecka. Ku niezadowoleniu
mojej przyjaciółki, wyjątkowo wzięłam stronę jej męża. Gdyby coś się
stało Jane, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Została w domu
z Melanie i Aaronem, którzy obiecali dotrzymać jej towarzystwa.
– Masz cały czas trzymać się blisko mnie, rozumiesz? – pouczał
mnie Carter, gdy jechaliśmy. Siedzieliśmy razem na tylnej kanapie,
Jackson kierował, a Luciano siedział obok niego. Mój narzeczony
najchętniej zostawiłby mnie w domu razem z Jane, ale kategorycznie
odmówiłam. Byłam w to tak samo zamieszana jak on i nie miałam
zamiaru stać z boku, tylko się przyglądając. Gdy jego nie było, to ja
kierowałam mafią i nie pozwolę, żeby teraz odstawił mnie na boczny
tor.
– Dobrze. – Westchnęłam, przewracając oczami. – Nie zniknę ci
z pola widzenia, spokojnie. Nie mam takiego zamiaru.
– No ja myślę – mruknął Carter, po czym nachylił się i pocałował
mnie w skroń. – Mam tylko nadzieję, że nie wrócimy do domu
z niczym.
– Też na to liczę – stwierdziłam. – Po prostu chcę, żeby to wszystko
wreszcie się skończyło.
Kiedy kilkanaście minut później zaparkowaliśmy kawałek od
magazynu, od razu wiedziałam, że za żadne skarby świata nie
chciałabym znaleźć się tutaj sama. Znajdowaliśmy się w otoczeniu
starych, opuszczonych fabryk, które czasy świetności miały dawno za
sobą. Teren dookoła budynków był oświetlony kilkoma lampami
ulicznymi rzucającymi słabe światło na okolicę. Brakowało tylko
bezpańskich psów przebiegających nam drogę i worków foliowych
walających się po jezdni.
Gdy tylko się zatrzymaliśmy, Carter podszedł do drzwi od mojej
strony i pomógł mi wyjść, po czym od razu złapał mnie za rękę,
przyciągając do swojego boku.
– Pamiętaj o tym, co ci mówiłem – mruknął mi do ucha. – Ani
kroku ode mnie.
– Nawet na to nie licz – prychnęłam. – Już mam ciarki na plecach.
Mężczyzna objął mnie w pasie, a ja się w niego wtuliłam, trochę
żałując, że uparłam się, żeby z nim przyjechać.
– Chodźmy – powiedział Luciano, podchodząc do nas. – Za chwilę
zacznie się aukcja, a my musimy się jeszcze dyskretnie rozejrzeć.
Cortez poprowadził nas pewnym krokiem w stronę wejścia do
magazynu. Nie wiedziałam, jakim cudem jest w stanie dotrzeć tam
z taką łatwością, bo ja nie widziałam nic na odległość dalej niż
trzydzieści centymetrów.
Przy drzwiach stało dwóch wysokich mężczyzn, ubranych w ciemne
marynarki i czarne T-shirty. Ręce mieli skrzyżowane przed sobą,
uważnie obserwując otoczenie. Przyglądając im się z bliska,
wiedziałam, że nigdy nie chciałabym spotkać ich w ciemnym zaułku.
Carter, Jackson i Luciano bez słowa podeszli do nich, na co
ochroniarze przeszukali ich w poszukiwaniu broni, po czym
skinieniem głowy pozwolili wejść do środka. O dziwo, żaden z nich nie
chciał przeszukiwać mnie. Miałam ochotę krzyknąć: „Co? Myślicie, że
kobieta nie może nosić spluwy?!”, ale oczywiście trzymałam gębę na
kłódkę. Postanowiliśmy wcześniej, że reszta naszych ludzi będzie
czekać w samochodach niedaleko magazynu w razie jakichś
komplikacji.
W przeciwieństwie do stanu z zewnątrz, zaraz po wejściu powitały
mnie mocne światła, rozjaśniające całe pomieszczenie. W każdym
rogu ustawiono ogromne reflektory – takie, które można spotkać na
boiskach sportowych. Ponadto pod sufitem wisiały stare żyrandole.
Na samym środku magazynu ustawiono zbitą z desek scenę, a za nią
znajdował się czarny parawan. Domyślałam się, że miał oddzielić salę
od prowizorycznego zaplecza.
W magazynie kręciło się już trochę osób, przez co my nie
rzucaliśmy się w oczy i swobodnie mogliśmy się rozglądać.
– Widzę faceta, który próbował porwać Scarlet – mruknął Jackson
do Cartera, skinąwszy głową w stronę lewego rogu pomieszczenia, a ja
od razu spojrzałam w tamtym kierunku. Rzeczywiście, mężczyzna,
o którym mówił nasz przyjaciel, stał przy metalowych drzwiach
z napisem „wyjście ewakuacyjne”, opierając się o ścianę.
– Ciekawe, czy Cassiono też się zjawi – wtrącił Luciano.
– Zobaczymy – stwierdził Carter. – Jeśli nie, bierzemy tamtego.
Wydaje mi się, że jest bliskim współpracownikiem Alfredo
i odpowiednio zmotywowany, sporo nam wyśpiewa.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zrobiło się zamieszanie.
Na prowizoryczną scenę wyszedł ubrany w trzyczęściowy garnitur
mężczyzna średniego wzrostu, o gładko zaczesanych, siwych włosach.
Uśmiechnął się szeroko i chwycił do ręki mikrofon, jakby miał
zaanonsować czyjś występ, a nie aukcję żywym towarem.
– Panie i panowie – zaczął, na co zgromadzeni ludzie przerwali
prowadzone rozmowy i podeszli w stronę sceny. – Witam wszystkich
na dzisiejszej aukcji. Mam nadzieję, że to, co mamy państwu dzisiaj
do zaproponowania, przypadnie państwu do gustu. Myślę, że zasady
są jasne, ale dla tych, którzy pojawili się po raz pierwszy, powiem
jeszcze raz: licytacja trwa, póki nie skończą się oferty przebicia ceny
zaproponowanej przez konkurenta.
Kiedy mężczyzna odłożył mikrofon, rozległy się brawa, do których
niechętnie dołączyłam. Naprawdę nie mogłam zrozumieć, jak można
uczestniczyć w czymś takim. Co dziwniejsze, wśród kupców
znajdowały się również kobiety. Byłam zdumiona, że nie czują się
zniesmaczone, że przez tych mężczyzn jesteśmy traktowane
przedmiotowo, jak zabawki. Carter objął mnie mocniej w pasie
i przyciągnął mocniej do swojego boku, jakby wiedział, że nie czuję się
w tym miejscu komfortowo.
– Wszystko okej? – szepnął, nachylając się do mojego ucha.
– Tak – zapewniłam go, opierając ręce na jego przedramieniu. – Po
prostu nie rozumiem, jak można się tak zachowywać. Kupować innych
ludzi i traktować ich jak swoją własność.
– Na tym świecie jest wiele okropności – odparł Carter. – Tacy już
są ludzie. Nie potrafimy cieszyć się z tego, co mamy. Zawsze chcemy
więcej, chcemy władzy, być najważniejsi, postrzegani jak władcy tego
świata. Pokazać innym, jak wiele znaczymy. I nie obchodzi nas, że
przy tym ranimy innych. Po trupach do celu i nic innego się nie liczy.
Spojrzałam na mojego narzeczonego, zaskoczona jego słowami,
a jednocześnie zdając sobie sprawę, że jest w tym wiele prawdy.
W tym samym momencie na scenę zostały wprowadzone trzy młode
kobiety. Wszystkie miały na twarzach idealny makijaż, uczesane
włosy i suknie wieczorowe. Na pierwszy rzut oka mogłoby się
wydawać, że szykują się na jakiś bal, ale dopiero gdy przyjrzałam się
ich twarzom, zauważyłam, że te dziewczyny są przerażone.
Rozglądały się nerwowo dookoła, szukając drogi ucieczki,
jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że jest ona niemożliwa.
– Proszę państwa, zaczynamy – podjął prowadzący, ciągnąc na
środek jedną z nich. Miała na sobie suknię do ziemi w kolorze
butelkowej zieleni, bez rękawów, a czarne włosy uczesane w koka. –
Pierwsza kandydatka ma dwadzieścia cztery lata i jak widać, niczego
jej nie brakuje.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, po czym przejechał dłonią po
policzku dziewczyny, na co ta wzdrygnęła się lekko.
– Zaczynamy licytację od dwudziestu tysięcy dolarów – oznajmił
prowadzący, wciąż się uśmiechając.
– Rozejrzę się dyskretnie – mruknął Luciano, po czym, nie czekając
na naszą odpowiedź, wmieszał się w tłum.
Następne pół godziny minęło mniej więcej tak samo. Staliśmy lekko
z tyłu, obserwując, co działo się na scenie, jednocześnie mając oko na
cały magazyn. Mężczyzna po kolei wprowadzał na scenę kolejne
dziewczyny, reklamując je publiczności, a następnie ludzie
przekrzykiwali się, licytując je, jakby były kawałkami mięsa. Niektórzy
mężczyźni patrzyli na nie tak, jakby chcieli je pożreć w całości, a mnie
coraz bardziej było żal tych kobiet. Nie wiem, z jakiego powodu
znalazły się w tej sytuacji, ale na pewno nie robiły tego z własnej woli.
Ku naszemu niezadowoleniu, Cassiono do tej pory się nie pojawił,
a ja z minuty na minutę wątpiłam coraz bardziej w to, że przyjedzie.
Stałam pomiędzy Jacksonem i Carterem, czując, jak obaj stają się
coraz bardziej napięci. Oni też byli źli, że Alfredo się nie pojawił.
Niedługo potem wrócił do nas Luciano, a po wyrazie jego twarzy
widziałam, że nie jest zadowolony.
– Nie ma go – powiedział, stając za mną. – I raczej na bank się nie
pojawi. Aukcja kończy się za dwadzieścia minut. Poza dwoma
facetami przy wejściu na sali jest jeszcze czterech ludzi Cassiono, ten
cały konferansjer i niedoszły porywacz Scarlet przy tylnym wyjściu.
– Skoro nie ma chujka, bierzemy jego sługusa – mruknął Carter. –
Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.
– Wszystko fajnie, ale jak macie zamiar to zrobić? – spytałam ich,
nie spuszczając wzroku ze sceny. – Ich jest więcej.
– Poczekamy na koniec aukcji – wyjaśnił mój narzeczony. – Wtedy
zrobi się zamieszanie, bo goście będą wychodzić, a jego ludzie będą
zajęci zacieraniem śladów. Zaczaimy się na niego i w dogodnym
momencie złapiemy.
– No dobrze – mruknęłam, nie do końca przekonana. – Miejmy
nadzieję, że twój plan wypali.
– Trochę wiary, kobieto – poprosił Jackson, puszczając do mnie
oczko. Widziałam, co próbuje osiągnąć: chciał sprawić, żebym mniej
się przejmowała, ale średnio mu się to udało.
Rozdział 10

Scarlet

Kiedy magazyn zaczął pustoszeć, Carter nachylił się do mojego ucha


i szepnął:
– Idź z Giacobbe do samochodu i tam na nas poczekaj.
– Nie ma mowy – zaprotestowałam, patrząc na niego oburzona. –
Sam powiedziałeś, zanim tutaj przyjechaliśmy, że mam cię nie
odstępować ani na krok.
– Scar, proszę – powiedział. – Posłuchaj mnie choć raz. Tam nam
się nie przydasz. Tylko się będę martwił, czy nic ci nie jest.
– Dobrze. – Poddałam się, wiedząc, że i tak z nim nie wygram. Jak
na zawołanie koło nas pojawił się Giacobbe i mój narzeczony zwrócił
się do niego:
– Pilnuj jej jak oka w głowie.
– Tak jest, szefie. – Mężczyzna kiwnął głową, po czym stanął
z boku, czekając, aż pójdę razem z nim.
– Proszę cię, uważaj na siebie – poprosiłam Cartera, a zanim zdążył
odejść, stanęłam na palcach i pocałowałam go lekko w usta.
– Obiecuję, że wrócę do ciebie w jednym kawałku – powiedział,
patrząc mi w oczy z powagą. Spojrzałam jeszcze na stojących
nieopodal Jacksona i Luciano i uśmiechnęłam się do nich lekko.
– Chodźmy – zwróciłam się do ochroniarza. Ruszył pierwszy, a ja
tuż za nim. Obejrzałam się jeszcze raz za siebie, ale nigdzie nie
widziałam Cartera i reszty. Musieli wmieszać się w tłum i zacząć
wcielać swój plan w życie.
Jak tylko wyszliśmy na zewnątrz, uderzyło we mnie chłodne
powietrze. W magazynie było dość parno i duszno, a teraz wreszcie
mogłam odetchnąć pełną piersią. Dookoła kręciło się kilka osób,
wsiadając do aut i odjeżdżając spod budynku. Zachowywali się tak,
jakby wyszli z jakiejś imprezy albo seansu w kinie, a nie aukcji żywym
towarem.
Z rozmyślań wyrwał mnie Giacobbe, który zamarł w miejscu i zaczął
czujnie rozglądać się wokół.
– Coś jest nie tak – powiedział i w tym samym momencie kilka
rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Gdzieś za plecami usłyszałam huk
wystrzału, a Giacobbe jęknął i padł na żwir tuż przy moich nogach. Już
miałam krzyknąć i sprawdzić, co z nim, gdy czyjaś ręka objęła mnie od
tyłu w pasie, a druga zakryła usta i nos, uniemożliwiając wydanie
z siebie choć jednego dźwięku. Napastnik uniósł mnie i zaczął ciągnąć
w stronę czarnego vana. Wierzgałam, ile sił w nogach i usiłowałam się
wyrwać, ale to na nic. Ten, kto mnie trzymał, był przynajmniej głowę
wyższy ode mnie i szeroki w barach. Jego uścisk był mocniejszy niż
węża boa. Inny mężczyzna otworzył drzwi od bagażnika furgonetki,
do którego zostałam bezceremonialnie wrzucona. Zanim zdążyłam się
ruszyć, poczułam ukłucie w szyję, po czym dookoła zapadła ciemność.

***

Gdy się ocknęłam, głowa bolała mnie tak, jakbym miała kaca.
Uchyliłam powieki i zamrugałam kilkakrotnie, bo światło dzienne
mnie drażniło.
Kiedy już mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, rozejrzałam się
wokół. Okazało się, że leżę na stercie koców ułożonych na betonowej
podłodze. Pomieszczenie nie było duże, miało góra dziesięć metrów
kwadratowych. Na ścianie po mojej lewej stronie, pod sufitem,
znajdowało się maleńkie okienko, a naprzeciwko niego były
ciemnozielone, metalowe drzwi z zasuwą. Wyglądały na mocne
i wytrzymałe. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i wilgoci.
Z obserwacji wywnioskowałam, że znajduję się w jakieś piwnicy. Nie
dochodziły do mnie żadne odgłosy z ulicy, co oznaczało, że
musieliśmy być pośrodku pustkowia. Przypomniał mi się dzień, gdy
porwał mnie Becker i sprzedał Cortezowi, chociaż wtedy nie byłam aż
tak przerażona.
Nagle usłyszałam, że ktoś odsuwa zasuwę w drzwiach od
zewnętrznej strony, które po chwili się otworzyły. Stanął w nich
średniego wzrostu mężczyzna dobrze po czterdziestce, ubrany
w czarne spodnie od garnituru i błękitną koszulę z krótkim rękawem.
Miał krótko przystrzyżone, kręcone, czarne włosy i ciemne oczy
przykuwające uwagę. Na mój widok uśmiechnął się szeroko, ale w tym
uśmiechu nie było nic przyjemnego. Dostałam od niego ciarek na
plecach.
– Widzę, że nasz skowronek się wreszcie obudził – powiedział do
mężczyzny, który wszedł do piwnicy zaraz za nim.
– Gdzie ja jestem? – spytałam zachrypniętym głosem. – I dlaczego
mnie porwałeś?
– Oj, to bardzo proste, kochanie – odparł pobłażliwym tonem. –
Możesz podziękować swojemu narzeczonemu. Tak bardzo na mnie
poluje i trzyma się życia, że muszę coś z tym zrobić.
– To ty jesteś Alfredo Cassiono – wychrypiałam przerażonym
głosem, otwierając szeroko oczy.
– We własnej osobie. – Skłonił mi się teatralnie, wciąż się
uśmiechając. – Żałuję, że spotykamy się w takich okolicznościach, ale
wszystkiemu winny jest twój ukochany. On i cała wasza banda
myśleliście, że mnie przechytrzycie, ale nie jestem taki głupi. Wiem,
że poluje na mnie już od kilku lat, ale jak widać, zawsze udaje mi się
z tego wyjść cało. Jednak już znudziła mi się ta zabawa w kotka
i myszkę. Czas to zakończyć.
– I jak masz zamiar to zrobić? – wykrztusiłam, chociaż w duchu już
bałam się usłyszeć odpowiedź na to pytanie.
– Chyba się domyślasz – stwierdził, nachylając się lekko w moim
kierunku. – Jesteś tym, co dla niego najważniejsze. Jestem więcej niż
pewien, że gdy tylko się dowie, że cię mam, cały jego rozsądek wyleci
przez okno, a on przybiegnie tutaj jak głupiec, byleby tylko cię
uratować. A wtedy pozbędę się Cartera Cambriniego raz na zawsze.
Poczułam, że serce wali mi w piersi coraz mocniej i nie mogę złapać
tchu. Wiedziałam, że to, co mówił Cassiono, jest niestety prawdą: jak
tylko Carter się dowie, że ta szuja dorwała mnie w swoje łapska,
przyjedzie tutaj, nie bacząc na nic. Mogłam mieć tylko nadzieję, że
Jackson i Luciano go powstrzymają i obmyślą jakiś plan działania.

Carter
Zaczailiśmy się na pieska Alfredo na tyłach budynku, jednak coś mi
tutaj nie grało. Dorwanie go poszło nam zdecydowanie zbyt prosto,
nawet się specjalnie nie bronił. Jackson przystawił mu lufę pistoletu
do karku, a ten jakby się tego spodziewał.
Z niepokojem ruszyliśmy w stronę samochodu. Jackson i Luciano
prowadzili pomiędzy sobą naszego zakładnika, a ja szedłem z przodu.
Gdy tylko minęliśmy zakręt, czułem, że coś było nie tak, a moje
podejrzenia potwierdziły się niecałą minutę później. Koło auta leżał
nieprzytomny Giacobbe z raną postrzałową na piersi. Zdenerwowany,
otworzyłem drzwi samochodu, mając nadzieję, że jakimś cudem ujrzę
tam Scarlet, jednak, jak można się domyślić, były to płonne nadzieje.
Luciano dopadł do Giacobbe sprawdził palcami jego tętno, po czym
powiedział:
– Żyje, ale ma słaby puls. Musi szybko trafić do szpitala.
Zastanawiałem się, gdzie, do cholery, jest reszta naszych ludzi.
Mieli czekać w pobliżu i zareagować, gdyby coś się działo, ale jak
widać nawet tego nie potrafili zrobić. Już ja się z nimi policzę, niech
no tylko dostanę ich w swoje ręce.
– Dzwoń do naszych – zwróciłem się do Luciano. – Niech ruszą
dupy i zabiorą stąd Giacobbe do naszego lekarza.
Cortez pokiwał głową, po czym odszedł na bok i wyciągnął telefon
z kieszeni marynarki. Nagle rozległ się śmiech z rodzaju tych, które
można usłyszeć w horrorach, maniakalny i triumfalny.
– Naprawdę jesteście głupi – powiedział nasz zakładnik, nieprzejęty
kompletnie tym, że Jackson wciąż trzymał go na muszce. –
Myśleliście, że szef nie domyśli się, że się tutaj dzisiaj zjawicie?
Wystawił mnie na przynętę, żebyście ruszyli za mną, bo wiedział, że
mnie kojarzycie i spróbujecie wyciągnąć ze mnie informacje. Dzięki
waszej głupocie, szef dostał to, na czym mu zależało: twoją kobietę.
Wiedziałem, że to nic nie da, ale czułem, że z każdym jego słowem,
wkurwienie narasta we mnie coraz bardziej. Bez chwili wahania
podszedłem do niego i przyjebałem mu pięścią w twarz, aż głowa
odskoczyła mu do tyłu.
– Proszę bardzo, bij ile chcesz – powiedział, spluwając krwią w bok.
– Ale jeśli mnie zabijesz, nigdy więcej nie zobaczysz swojej
narzeczonej żywej.
– Gdzie ona jest?! Gadaj, kurwa! – warknąłem przez zaciśnięte
zęby.
– Radzę nauczyć się cierpliwości, bo to nie będzie takie proste –
prychnął mężczyzna, za co zarobił kolejny cios w twarz. Chyba
złamałem mu nos, bo usłyszałem odgłos łamanej kości.
– Nie przeciągaj struny – ostrzegłem. – Może i jesteś nam
potrzebny żywy, ale nikt nie powiedział, że musisz być w jednym
kawałku. Wierz mi, jedno twoje słowo, a zobaczysz, do czego
naprawdę jestem zdolny, gdy ktoś przywłaszcza sobie to, co moje.
Zobaczyłem w oczach mężczyzny coś na kształt strachu, który
szybko został zastąpiony przez kpiący uśmieszek.
– Wsadźcie go do auta – rozkazałem Luciano i Jacksonowi. – Muszę
chwilę pomyśleć, a przy tym chuju jedyne, na co mam ochotę, to
rozkwasić mu ryj.
Obaj moi przyjaciele zrobili to, o co ich prosiłem, a ja oparłem się
o maskę samochodu, wzdychając głośno. Co by dużo nie mówić,
sytuacja była beznadziejna. Cassiono trzymał mnie w garści
i doskonale wiedział, że zrobię, co on zechce, byle tylko Scarlet była
cała i zdrowa.
– Co teraz? – spytał Jackson, stając obok mnie. – Musimy coś
postanowić, i to szybko.
– Myślisz, że o tym, kurwa, nie wiem?! – warknąłem, wkurwiając się
na mojego przyjaciela. W tej chwili w ogóle mi nie pomagał. – Gdy
pomyślę o tym, co może się teraz jej dziać…
– Odbijemy ją – obiecał, ściskając mnie za bark. – Zobaczysz.
– Proponuję, żebyśmy teraz pojechali do Cartera i zamknęli go
w piwnicy – wtrącił Luciano, podchodząc do nas. – Na razie i tak nic
od niego nie wyciągniemy. Poza tym, podejrzewam, że tak naprawdę
on nic nie wie. Jest przynętą i sam czeka na rozkazy Alfredo.
– No dobrze – zgodziłem się. – To jedyne, co możemy teraz zrobić.

***

Niecałe pół godziny później byliśmy pod domem. Paolo i Riccardo


przejęli od nas zakładnika, prowadząc go schodami w dół do piwnicy,
a ja kazałem Jacksonowi zwołać wszystkich naszych ludzi do jadalni.
Miałem z nimi do pogadania.
– Co się stało? – zainteresowała się Jane na nasz widok. Zaraz za
nią pojawili się Melanie i Aaron. – Gdzie jest Scarlet?
– Nie teraz – mruknąłem, mijając ją.
– Jak to „nie teraz”?! – krzyknęła, łapiąc się pod boki. – Gdzie, do
cholery, jest moja przyjaciółka?!
Już miałem jej coś powiedzieć do słuchu, gdy wtrącił się Jackson:
– Kochanie, to naprawdę nie jest najlepszy moment – powiedział,
chwytając ją za przedramię. – Daj nam chwilę, potem ci wszystko
powiem.
Jane zerknęła na mnie i niechętnie kiwnęła głową, chociaż dobrze
wiedziałem, że chciała dalej wiercić mi dziurę w brzuchu.
Kiedy wreszcie wszyscy zebrali się w jadalni, widziałem po ich
twarzach, że boją się spojrzeć mi w oczy. I słusznie, spieprzyli sprawę
na całego.
– Możecie mi łaskawie powiedzieć, gdzie, do kurwy nędzy, byliście,
gdy ludzie Cassiono porywali waszą donnę?! – krzyknąłem, a ci,
którzy siedzieli przy stole najbliżej mnie, aż podskoczyli. – Nie
potraficie wykonać jednego, prostego polecenia?! Kogo ja zatrudniam:
wyszkolonych profesjonalistów czy bandę debili?!
– Zatrzymali nas, szefie – odważył się powiedzieć Erico.
– Co masz na myśli, mówiąc, że was zatrzymali? – Spojrzałem na
niego, skupiając na mężczyźnie całą swoją uwagę.
– Niedługo przed końcem całej tej aukcji pod magazyn podjechały
trzy terenówki – wyjaśnił. – Wysiadło z nich dziesięciu mężczyzn
z kijami bejsbolowymi i spluwami w dłoniach i nas zaatakowali. Nie
wiedzieliśmy, co się dzieje, ale zaraz potem zaczęliśmy się bronić
i udało nam się ich pokonać. Kiedy się zorientowali, że nie mają
z nami szans, wsiedli z powrotem do aut i odjechali z piskiem opon.
– To od początku była zasadzka – stwierdził Jackson. – Cassiono
wiedział, że będziemy go tam szukać i się przygotował. Daliśmy się
zaskoczyć jak banda nowicjuszy.
– To prawda. – Pokiwałem głową i nagle coś do mnie dotarło. –
Pytanie tylko, skąd wiedział, że tam będziemy? Kto pierwszy
zaproponował, żebyśmy pojechali na tę aukcję, bo na pewno
znajdziemy tam Cassiono?
Jackson najwyraźniej myślał tak samo jak ja, bo obaj spojrzeliśmy
na Luciano, krzyżując ręce na piersi.
– Zostawcie nas samych – syknąłem do naszych ludzi, nie
spuszczając oka z Corteza. W mgnieniu oka zostaliśmy w jadalni tylko
we trzech. W dwóch krokach podszedłem do Luciano i złapałem go za
kołnierz marynarki, a następnie popchnąłem na ścianę.
– Ej, no chyba nie myślicie, że to ja? – żachnął się, unosząc ręce
w geście kapitulacji. – Nie jestem taki głupi.
– No nie wiem – odpowiedziałem. – Ty pierwszy rzuciłeś pomysł
pojechania do magazynu, wręcz nalegałeś i dziwnym trafem Cassiono
wiedział, że się pojawimy. Miał też czas, żeby odpowiednio się
przygotować.
– Czyście do reszty zwariowali?! – krzyknął Luciano, wyrywając się
z mojego uścisku. – Dobrze wiecie, że z nas trzech to ja mam
największy powód, żeby chcieć się zemścić na Cassiono! Jakbyście
zapomnieli, przez niego zginęła Laura i nasze dziecko! Musiałbym
całkiem zwariować, żeby się z nim układać i jeszcze pomagać
w porwaniu Scarlet!
Popatrzyłem mu przez chwilę uważnie w oczy, ale nie zobaczyłem
w nich śladu kłamstwa czy fałszu. Luciano był z nami całkowicie
szczery.
– Masz rację, przepraszam. – Westchnąłem po chwili. Teraz, gdy
Luciano powiedział to wszystko, moje podejrzenia rzeczywiście
wydawały się być głupie i wyssane z palca.
– Z jednej strony cię rozumiem – stwierdził Cortez. – Na twoim
miejscu też bym wariował i próbował dowiedzieć się czegokolwiek.
– Po prostu boję się pomyśleć, co teraz może dziać się ze Scarlet –
wyznałem zgodnie z prawdą. – Jeśli spadnie jej choćby włos z głowy…
– Nie spadnie – wtrącił Jackson. – Zanim ją tknie, Scarlet będzie
z nami, bezpieczna.
– Obyś miał rację – mruknąłem. Wiedziałem, że jeśli tylko Cassiono
odważy się położyć na niej swoje łapska, gorzko tego pożałuje.
Z wielką przyjemnością raz na zawsze uwolnię świat od tego
skurwysyna.

***

– Jak to Cassiono ma Scarlet?! – krzyknęła Jane, patrząc to na mnie,


to na Luciano i Jacksona.
– Nie krzycz – powiedziałem. – I tak to. To była pułapka. Alfredo
spodziewał się, że przyjedziemy na aukcję i się przygotował. Wystawił
dla nas swojego pomagiera, a my połknęliśmy haczyk i daliśmy się
podejść jak dzieci.
– Więc co teraz? – spytała Melanie spokojniejszym tonem.
Widziałem, że jest zaniepokojona, ale w przeciwieństwie do Jane
panowała nad emocjami.
– Na razie nie pozostaje nam nic innego jak czekać na kolejny ruch
Cassiono – odparłem. – Nie mamy pojęcia, gdzie Alfredo może
przetrzymywać Scarlet. Na pewno ma jakąś nową kryjówkę, bo wie, że
będziemy starali się go dopaść. W piwnicy trzymamy jego człowieka,
więc mamy kartę przetargową.
– A nie możemy z niego czegoś wycisnąć? – zapytał Aaron.
– Możemy, ale wątpię, żeby on coś wiedział – wyjaśniłem. – Sam
jest pionkiem i nie zna planu swojego szefa. Miał odwrócić naszą
uwagę i to zrobił.

Scarlet

Gdy tylko Cassiono zostawił mnie samą w piwnicy, wstałam


i rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu, szukając możliwej
drogi ucieczki. Okienko było małe i umieszczone wysoko, dlatego nie
było opcji, żebym przecisnęła się przez nie na zewnątrz.
Nagle usłyszałam, że drzwi po raz kolejny się otwierają, więc czym
prędzej wróciłam na swoje miejsce pod ścianą. Spojrzałam w kierunku
wejścia i zobaczyłam, że do środka wchodzi młoda dziewczyna,
trzymając w rękach tacę z talerzem jedzenia i butelkę wody.
Miała na sobie długą sukienkę w kwiaty z krótkim rękawem i była
niesamowicie chuda. Myślę, że była w moim wieku lub niewiele
młodsza. Czarne włosy sięgające do brody miała założone za ucho,
a jej duże, brązowe oczy patrzyły na mnie ze strachem.
Jak tylko weszła, drzwi za nią się zamknęły, a ona podskoczyła
w miejscu, po czym niepewnym krokiem ruszyła do mnie.
– Kim jesteś? – spytałam, gdy postawiła tacę przede mną i już
chciała czmychnąć.
– Nikim – szepnęła, spuszczając wzrok. – Jestem nikim.
– Ale chyba masz jakoś na imię? – dopytywałam delikatnie.
Wyglądało na to, że dziewczyna bała się wziąć głębszy wdech, a co
dopiero się odezwać.
– Zoe – szepnęła.
– Ja mam na imię Scarlet – odparłam. – Powiedziałabym, że miło
mi cię poznać, ale w obecnych okolicznościach…
Ku mojemu zaskoczeniu dziewczyna zachichotała krótko
i zauważyłam, że jest naprawdę ładna.
– Koniec pogaduszek – krzyknął mężczyzna, wchodząc do piwnicy.
Na jego widok Zoe cała się zgarbiła i spuściła wzrok. – Idziemy.
Dziewczyna posłała mi przelotny uśmiech, po czym posłusznie
wyszła razem z mężczyzną. Spojrzałam na mój posiłek, na który
składał się kawałek chleba i plasterek szynki i z braku laku zabrałam
się do jedzenia.

***

Nie wiedziałam, ile czasu minęło, ale sądząc po świetle wkradającym


się do pomieszczenia, był poranek następnego dnia. Po raz kolejny
usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi i do środka weszła Zoe, niosąc
tacę.
– Cześć – przywitałam się, gdy do mnie podeszła, na co dziewczyna
uśmiechnęła się lekko. – Wiesz, gdzie jesteśmy?
– Jeśli się dowiedzą, że z tobą rozmawiam, źle skończę –
odpowiedziała, zerkając przez ramię ze strachem. – Nie zagaduj mnie.
– Obiecuję, że ci pomogę, ale najpierw to ty musisz pomóc mnie –
przekonywałam ją, łapiąc za nadgarstek. – Uciekniemy stąd razem.
Dziewczyna popatrzyła na moją dłoń zaciśniętą na jej, po czym
kucnęła i spojrzała mi w oczy.
– Nie wiem dokładnie, ale to posiadłość na obrzeżach Palermo –
szepnęła. – Odkąd tutaj jestem, ani razu nie byłam na zewnątrz.
– A jak się tutaj znalazłaś? – Zmarszczyłam brwi. Czułam, że to, co
usłyszę mi się nie spodoba.
– Ojciec oddał mnie Alfredo Cassiono. – Słowo „ojciec”
wypowiedziała z taką nienawiścią, że aż się wzdrygnęłam. – Nie miał
za co spłacić długów, które u niego zaciągnął, i zaproponował mnie
w zamian.
– Wydostaniesz się stąd, obiecuję – powiedziałam po raz kolejny. –
Mój narzeczony i jego przyjaciele przyjdą po nas. Już niedługo to
wszystko się skończy.
– Ja już dawno straciłam nadzieję, że kiedykolwiek się stąd
wydostanę. – Uśmiechnęła się niewesoło, po czym wstała i wyszła
z piwnicy, zanim zdążyłam cokolwiek więcej powiedzieć.
Tak jak poprzednim razem, tak teraz na mój posiłek składała się
kromka chleba, plasterek szynki i butelka wody. Nie było to jedzenie
marzeń, ale powinnam się cieszyć, że w ogóle coś mi dają.
Miałam nadzieję, że Carter niedługo mnie znajdzie i policzy się
z Cassiono raz na zawsze. Modliłam się też, żeby nic mu się nie stało.
Gdy był wściekły, jego rozsądek wyskakiwał przez okno, ale miałam
nadzieję, że Luciano i Jackson go powstrzymają w razie czego.
Czułam, że boli mnie każda kość w ciele. Noc na betonowej
podłodze była okropna. Pomijam już fakt, że było mi zimno, a lichy
koc nijak nie pomagał mi się rozgrzać. Wstałam, żeby rozprostować
nogi, a w tym samym momencie metalowe drzwi po raz kolejny
stanęły otworem. Tym razem zobaczyłam w nich samego Alfredo
Cassiono i jeszcze jednego mężczyznę, którego nie znałam.
– I jak tam? – zadrwił. – Księżniczka się wyspała?
– Jeśli mam być szczera, to nie za bardzo. – Postanowiłam pograć
mu na nerwach. – Koc jest za cienki, przez co zmarzłam, podłoga za
twarda, więc całe ciało mnie boli, a jedzenie do kitu. Mogliście
bardziej się postarać, naprawdę.
Zanim Alfredo zdążył coś powiedzieć, mężczyzna stojący za nim
podszedł do mnie i wymierzył mi siarczysty policzek. Złapałam się za
twarz, po której rozszedł się piekący ból. Jestem pewna, że zostanie
piękna śliwa. Ku mojemu zaskoczeniu, Cassiono spojrzał na swojego
pomagiera wściekły i uderzył go pięścią w brzuch, przez co ten zgiął
się wpół, próbując złapać oddech.
– Ani mi się waż ją tknąć – warknął, nachylając się do niego. – Ma
być cała i zdrowa aż do czasu, gdy przyjedzie po nią kochaś. Co
nawiasem mówiąc, nastąpi już za parę minut.
Słysząc to ostatnie zdanie, popatrzyłam na niego zaskoczona.
– Nie bądź taka zdziwiona – zwrócił się do mnie, prawidłowo
odczytując wyraz mojej twarzy. – W końcu od początku było
wiadomo, że jesteś kartą przetargową. Nie ma sensu, żebym trzymał
cię tutaj w nieskończoność. Osobiście nic do ciebie nie mam. To twój
narzeczony jest zadrą w moim oku. A teraz chodź. Czeka nas mały
spacerek.
Niepewnie podniosłam się z podłogi, a Cassiono podszedł do mnie
i chwycił pod ramię, wyciągając z pomieszczenia. Jego pomagier
ruszył za nami, utrzymując odległość i co rusz rzucając mi
nienawistne spojrzenia.
Weszliśmy schodami na górę i znaleźliśmy się w pokaźnych
rozmiarów salonie. Ściany były białe, a podłogę wyłożono drewnem.
Naprzeciwko wejścia do piwnicy znajdowały się trzy masywne okna,
pod którymi ustawiono beżowy narożnik, a obok fotel. Przed nimi stał
niewielki, szklany stolik kawowy. Przy ścianie po lewej stronie był
duży kominek, a nad nim prostokątne lustro ze złotą ramą,
zawieszone pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Na półeczce stał
staromodny zegar, który wskazywał godzinę jedenastą. Nie sądziłam,
że jest już tak późno.
– Siadaj – powiedział mężczyzna, prowadząc mnie w stronę kanapy.
– Poczekamy sobie tutaj na twojego kochasia i jego kumpli.
– Cokolwiek planujesz, nie uda ci się – oznajmiłam, patrząc na
niego z nienawiścią. – Carter nie jest głupi.
– Oj, moje drogie dziecko. – Zaśmiał się i spojrzał na mnie jak na
gówniarę, która nie pojmuje najprostszych rzeczy. – Mylisz się. Miłość
ogłupia. To słabość. Przez nią człowiek nie myśli racjonalnie, jest
więźniem swoich uczuć, przez co staje się podatny na zranienie. A ja
to skrzętnie wykorzystałem.
Zanim zdążyłam powiedzieć mu, że nie ma racji, usłyszałam dźwięk
silnika samochodu, a chwilę potem kroki na żwirze na podjeździe.
– Przyjechali szybciej, niż myślałem – mruknął Cassiono bardziej
do siebie niż do mnie. Do pokoju wszedł kolejny mężczyzna, ubrany
w czarną marynarkę i szary T-shirt. Jednak to, co mnie przerażało, to
to, że w dłoni trzymał pistolet.
– Wiesz, co robić – powiedział do niego mój porywacz i zaraz potem
wyszedł z salonu. Nowo przybyły kiwnął głową, a następnie podszedł
do mnie i bezceremonialnie chwycił pod ramię i pociągnął w stronę
kominka, przykładając mi broń do szyi. Miałam ochotę przewrócić
oczami, myśląc, ile to już razy ktoś mierzył do mnie z pistoletu.
– Gdzie ona jest?! – Usłyszałam wściekły głos Cartera dochodzący
z korytarza. Moje serce zaczęło bić szybciej.
– Zaraz się przekonasz – odpowiedział Cassiono i byłam więcej niż
pewna, że ma na twarzy ten swój kpiarski uśmieszek. – Wejdźcie.
Jak tylko Carter pojawił się na progu salonu, na jego twarzy
odmalowała się ulga, gdy zobaczył, że jestem cała i zdrowa, jednak
zaraz zacisnął szczęki, bo zorientował się, że facet Cassiono trzyma
mnie na muszce. Razem z Carterem do pokoju weszli Luciano
i Jackson, stając po obu jego stronach i Alfredo, który podszedł do
mnie.
– Puść ją – zażądał mój narzeczony. – Masz mnie. Tego chciałeś,
prawda?
– Myślałeś, że to będzie takie proste? – zadrwił Alfredo rozbawiony.
– Że przyjdziesz tutaj, a ja oddam ci narzeczoną bez słowa sprzeciwu?
O nie, nie. Nie tak szybko. Najpierw sobie porozmawiamy.
Poczułam, że serce zaczyna mi bić coraz mocniej, a ręce pocą się
z nerwów. Nie wiedziałam, co kombinuje Cassiono, ale jedno było
pewne: to na pewno nie było nic dobrego.
– Nie mamy o czym rozmawiać – wtrącił Luciano. – Trzy lata temu
zabiłeś mi żonę, a teraz próbujesz zrobić to samo Scarlet i Carterowi.
Ale nie pozwolę ci na to. Tym razem nie wyjdziesz z tego cało.
Wreszcie dostaniesz to, na co sobie zasłużyłeś.
W tej samej chwili kilka rzeczy wydarzyło się naraz. Usłyszeliśmy
odgłos strzałów dochodzący z zewnątrz, a następnie kilka szyb
wyleciało z ram okiennych. Carter rzucił się w moją stronę, a zanim
trzymający mnie mężczyzna zdążył pociągnąć za spust, Jackson
powalił go na podłogę, wyprowadzając cios prosto w szczękę, po czym
odkopnął broń w kąt pokoju.
– Nic ci nie jest? – spytał mój narzeczony, chwytając moją twarz
w dłonie. Wylądowałam na plecach na podłodze, a Carter leżał na
mnie, chroniąc swoim ciałem przed ewentualnym zagrożeniem.
– Nie – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. – Jestem cała.
– To doprawdy wzruszające. – Usłyszeliśmy, na co wszyscy
w pokoju zamarliśmy. Carter zacisnął szczęki, a z jego oczu bił taki
chłód, że aż zrobiło mi się zimno. Mój narzeczony pomógł mi
podnieść się z podłogi, złapał za rękę i stanął przede mną tak, żeby
zasłaniać mnie własnym ciałem.
W tym całym zamieszaniu nie zauważyliśmy, że Alfredo udało się
zdobyć broń i teraz stał naprzeciwko naszej czwórki, mierząc
z pistoletu do mnie i Cartera.
Rozdział 11

Scarlet

– Wreszcie policzę się z tobą raz na zawsze, Cambrini – powiedział


Alfredo, nie spuszczając oka ze mnie i z Cartera. – Trzy lata temu
prawie udało ci się mnie dopaść, ale się wywinąłem. Teraz też tak
będzie. Tylko tym razem mam zamiar dopilnować, żebyś więcej nie
pokrzyżował mi szyków.
– Pomyśl przez chwilę – zwrócił się do niego mój narzeczony,
wyciągając przed siebie rękę. – Mamy przewagę liczebną. Moi ludzie
już poradzili sobie z twoimi. Dom jest otoczony. A jeśli teraz
naciśniesz spust i do mnie strzelisz, Jackson i Luciano i tak cię
pokonają. Tak czy siak, jesteś na straconej pozycji.
– Może tak, może nie – stwierdził Cassiono, uśmiechając się lekko.
Widziałam, że z jego oczu znika ta pewność siebie i chyba zaczyna
sobie uświadamiać, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Jednak
zaraz potem odzyskał rezon i dodał: – Ale przynajmniej będę miał
satysfakcję, że się zemściłem.
Zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować, mężczyzna nacisnął
spust i w pokoju rozległ się odgłos wystrzału. W tej chwili naprawdę
wiedziałam, jak czuła się Laura, kiedy postanowiła stanąć na drodze
kuli wycelowanej w Luciano. Ten strach, że można stracić ukochaną
osobę, sprawia, że jest się w stanie zrobić wszystko, byleby tylko ją
ocalić, nawet poświęcając własne życie. Nie myśli się wtedy
o konsekwencjach, o bólu, którego się doświadczy – to wszystko
schodzi na dalszy plan. Bo liczy się tylko i wyłącznie bezpieczeństwo
osoby, którą kocha się ponad wszystko. Dlatego niewiele myśląc,
zrobiłam krok do przodu i objęłam Cartera w pasie, zasłaniając go
przed kulą. Zdążyłam zobaczyć tylko szok wymalowany na jego
twarzy, a chwilę później poczułam niesamowity ból rozchodzący się
po moich plecach. Nogi się pode mną ugięły i upadłabym na podłogę,
gdyby Carter nie chwycił mnie w pasie i nie przyciągnął do swojej
piersi.
– Scarlet, zostań ze mną! – krzyczał roztrzęsionym głosem.
Widziałam przerażenie i ból malujący się w jego oczach. – Nie waż się
zamykać oczu!
Naprawdę chciałam spełnić jego żądanie, jednak moje powieki stały
się niesamowicie ciężkie. Mruganie było wysiłkiem porównywalnym
do wspięcia się na szczyt góry.
– Kocham cię – szepnęłam do Cartera, po czym się poddałam
i ogarnęła mnie senność. Ostatnie, co pamiętałam, to huk wystrzału
i Cartera, który nawoływał moje imię, błagając, bym się ocknęła.

***

Otworzyłam oczy, słysząc miarowe pikanie maszyn. Mrugnęłam


kilkukrotnie i zobaczyłam nad sobą biały sufit, w powietrzu unosił się
zapach trudny do opisania, z rodzaju takich, jakie spotyka się
w szpitalu. Czując dziwny ciężar w prawej ręce, spojrzałam w tamtym
kierunku i zobaczyłam tkwiący w zgięciu mojego łokcia wenflon
podłączony do kroplówki. Na klatce piersiowej miałam kilka
przyssawek, a na palcu założony pulsoksymetr. Oblizałam suche
wargi, dopiero teraz uświadamiając sobie, że gardło mam wyschnięte
na wiór. Już miałam wcisnąć czerwony przycisk na pilocie wzywający
pielęgniarkę, kiedy drzwi do sali stanęły otworem i do środka wszedł
Carter.
Co by dużo nie mówić, wyglądał okropnie. Miał włosy w nieładzie,
jakby cały czas przeczesywał je palcami, a pod oczami worki. Na
dodatek był blady i nieogolony, a policzki miał zapadnięte. Był ubrany
w jeansy i biały podkoszulek, w ręku trzymał dwa kubeczki z czymś do
picia. Widząc, że jestem przytomna, otworzył szerzej oczy i w dwóch
krokach znalazł się przy moim łóżku. Postawił kubki na szafce obok
i chwycił moją dłoń w swoją, całując ją kilkukrotnie.
– Wreszcie się obudziłaś – powiedział z ulgą w głosie.
– Jak długo… – Zawiesiłam głos, głośno przełykając ślinę. Carter
chyba wiedział, o co chodzi, bo bez słowa podał mi kubek z wodą, a ja
powoli opróżniłam jego zawartość. – Jak długo byłam nieprzytomna?
– Pięć dni – odparł. – Lekarzom udało się wyjąć kulę, która utknęła
między żebrami. Na szczęście pocisk nie uszkodził żadnych organów.
Martwiłem się, że się nie budzisz, ale lekarz powiedział, że twój
organizm musi dojść do siebie po wydarzeniach z ostatnich dni. Nigdy
więcej mi tego nie rób. Coś ty sobie myślała, co?!
Wzdrygnęłam się, gdy podniósł na mnie głos. Te jego zmiany
nastrojów kiedyś wywołają u mnie zawał.
– Chyba nie myślałeś, że będę stać z boku i patrzeć, jak Cassiono cię
zabija, co?! – warknęłam, marszcząc brwi. Widziałam, że wciąż jest
zły, bo mięśnie jego szczęki drgały nerwowo. – Nie mogłam na to
pozwolić. Nie przeżyłabym utraty ciebie, dobrze o tym wiesz. Już raz
to przerabialiśmy i nie mam ochoty na powtórkę.
– Aha, więc zamiast tego, stwierdziłaś, że sama dasz się zabić –
prychnął Carter. – To naprawdę genialne rozwiązanie.
Wstał ze stołka i zaczął chodzić po sali w tę i z powrotem,
oddychając głośno. Postanowiłam trzymać buzię na kłódkę, chociaż aż
mnie mierziło, żeby coś odpyskować.
Gdy mój narzeczony spojrzał na mnie ponownie, w jego oczach
malował się taki ból, że miałam ochotę podbiec do niego i przytulić,
obiecując, że wszystko będzie dobrze i nigdy więcej nie zrobię nic
lekkomyślnego.
– Nawet nie wiesz… – zawiesił głos – nawet nie wiesz, jak się
czułem, gdy trzymałem cię w ramionach, nieprzytomną, całą we krwi
i bladą. Myślałem, że cię straciłem. Że to koniec, tym razem
naprawdę. Czułem się taki bezsilny… Nigdy więcej nie chcę
przechodzić przez coś takiego. Te ostatnie dni to był dla mnie
koszmar. Kiedy lekarze powiedzieli, że operacja przebiegła pomyślnie,
poczułem się lepiej. Jednak ty wciąż się nie budziłaś, a ja snułem
najczarniejsze scenariusze. Byłem zły na siebie, że nie potrafiłem
temu zapobiec i na ciebie, że wystawiłaś się na takie
niebezpieczeństwo.
– Przepraszam – powiedziałam, czując wyrzuty sumienia. – Ale
zrozum, nie mogłam inaczej. Nie myślałam o sobie, tylko o tobie.
Chciałam zrobić wszystko, żeby tylko cię uratować. Wiem, że nie
spodoba ci się to, co teraz powiem, ale zrobiłabym to jeszcze raz, jeśli
tylko znaczyłoby to, że wciąż będziesz przy mnie.
– Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem? – szepnął, patrząc na mnie,
jakby widział mnie po raz pierwszy. – Już to kiedyś powiedziałem, ale
powiem jeszcze raz: jesteś moim aniołem.
Poczułam, że na policzki występują mi rumieńce, a zdradzieckie
serce zrywa się do galopu. Ku mojemu jeszcze większemu
zażenowaniu, maszyna pikała tym głośniej, im szybciej biło moje
serce. Carter spojrzał na monitor, a następnie na mnie, po czym
nachylił się i, zerkając na moje wargi, mruknął:
– Zobaczymy, ile wytrzyma ta maszyna.
Następnie złączył nasze usta w pocałunku, a ja odruchowo
zamknęłam oczy, zarzucając rękę bez wenflonu na jego szyję.
Wplotłam palce w końcówki jego włosów, a on mruknął gardłowo,
zadowolony z tego, co robiłam. Carter napierał na moje wargi coraz
bardziej, a ja z wielką ochotą je rozchyliłam, umożliwiając mu
pogłębienie pocałunku. Mężczyzna odchylił moją głowę do tyłu,
poprawiając sobie dostęp do moich ust, a ja westchnęłam cicho,
czując gęsią skórkę na całym ciele. Maszyna rzeczywiście z minuty na
minutę pikała coraz głośniej, ale my byliśmy zbyt zajęci sobą, żeby
zwrócić na to uwagę. Carter całował mnie tak, jakby nie mógł się mną
nacieszyć, jak spragniony człowiek, który wreszcie dostał się do
zbiornika z wodą. Ja nie pozostawałam mu dłużna. Te ostatnie dni od
mojego porwania to był koszmar. Miałam nadzieję, że nigdy więcej
coś takiego się nie powtórzy.
Kiedy poczułam, że nie mogę złapać tchu, oderwałam wargi od ust
Cartera, a ten zjechał na moją szyję, składając na niej delikatne
pocałunki. Gdy dojechał do miejsca, w którym ramię spotyka się
z szyją, nie mogłam się powstrzymać i wyrwało mi się cicho
westchnienie. Poczułam, że Carter uśmiecha się do siebie,
zadowolony z efektu, jaki na mnie wywiera i pocałował mnie w to
samo miejsce po raz kolejny. W odpowiedzi pociągnęłam go za
końcówki włosów i zmusiłam, żeby uniósł głowę i praktycznie od razu
złączyłam nasze wargi, jednocześnie sunąc ręką po jego piersi w dół,
aż do brzucha. Czułam, jak jego mięśnie kurczą się pod wpływem
mojego dotyku. Zakończyłam wędrówkę mojej ręki tuż przy jego
biodrach. Przesunęłam dłoń do tyłu, na jego plecy, tym samym
mocniej go obejmując i przyciągając do siebie.
– Kocham cię – powiedziałam po chwili, gdy oderwaliśmy się od
siebie, żeby złapać oddech.
– Ja kocham ciebie mocniej – odparł Carter, całując mnie w czubek
nosa.

***

Musiałam przysnąć, bo gdy się ocknęłam, w mojej sali znajdowali się


Jackson, Jane, Carter, Melanie, Aaron i Luciano. Rozmawiali
przyciszonymi głosami, a sądząc po minie mojego narzeczonego,
bardzo chciałby się ich pozbyć.
– Cześć – powiedziałam, podciągając się na poduszkach
i przykuwając ich uwagę.
– Dzięki Bogu, że jesteś cała i zdrowa! – wykrzyknęła Mel, po czym
ona i Jane rzuciły się w moim kierunku, obejmując mocno.
– Zaraz zrobicie jej krzywdę! – krzyknął Carter, odsuwając ode mnie
dziewczyny. Uśmiechnęłam się do nich szeroko, a w duchu
podziękowałam mojemu narzeczonemu. Rzeczywiście niewiele
brakowało, żeby odcięły mi dopływ powietrza.
– Skoro jesteśmy tutaj wszyscy, to czy możecie mi powiedzieć, co
zaszło, gdy ja byłam nieprzytomna? – poprosiłam.
Widząc, że Carter nie jest zbyt skory, by o tym rozmawiać, pałeczkę
przejął Jackson.
– Gdy Cassiono cię postrzelił, Luciano, który stał bliżej, wyciągnął
broń i strzelił do niego. Kula przebiła płuca, a w efekcie Alfredo zmarł.
Zaraz potem do domu wpadł Vega razem ze swoimi ludźmi
i aresztował wszystkich ludzi Cassiono.
Słysząc nazwisko policjanta, zbladłam, przypominając sobie,
w jakich okolicznościach się rozstaliśmy, a Carter spojrzał na mnie
z uniesioną brwią. Uśmiechnęłam się do niego blado, ale wiedziałam,
że potem będę miała co wyjaśniać. Nie chciałam mówić mu
o pocałunku i o całej reszcie związanej z Alessandrem, ale
wiedziałam, że zatajanie prawdy nie byłoby fair. Skoro oczekiwałam
od niego szczerości, to ja powinnam odwzajemnić się tym samym,
i także być uczciwą wobec niego.
– Ale jak wam udało się z tego wykręcić? – spytałam, marszcząc
brwi. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że po tej całej jatce ot tak
puszczono ich wolno.
– Oczywiście nie obyło się bez przesłuchań. – Westchnął Jackson. –
Policja przyjeżdżała specjalnie do szpitala, żeby przesłuchać Cartera,
bo ten odmówił odejścia od twojego łóżka choćby na moment.
Powiedzieliśmy o porwaniu i o tym, że to Cassiono i jego ludzie
zaatakowali nas jako pierwsi, a my tylko się broniliśmy. Nie wiem, czy
nam w pełni uwierzyli, ale ostatecznie nie postawiono nam żadnych
zarzutów. Chociaż Vega mówił, żebyśmy byli ostrożni, bo detektyw,
który nas przesłuchiwał ma nas na oku.
– A co z Zoe? – spytałam, nagle przypominając sobie o dziewczynie
poznanej w tamtym domu.
– Kim jest Zoe? – Carter zmarszczył brwi, wyraźnie nie wiedząc,
o kim mowa.
– To dziewczyna, którą poznałam u Cassiono – wyjaśniłam. –
Powiedziała mi, że jej ojciec ją sprzedał, bo nie miał za co spłacić
długu, który u niego zaciągnął. Obiecałam jej, że pomogę jej się
uwolnić.
Im więcej mówiłam, tym bardziej niepokoiłam się o Zoe. Nie
znałyśmy się za dobrze, ale było mi jej żal. Chciałam móc jej jakoś
pomóc uwolnić się od tego potwora.
– Spokojnie, Zoe jest cała i zdrowa – zapewnił mnie Jackson,
uśmiechając się krzywo, po czym zerknął na stojącego w kącie pokoju
Luciano. – Razem z nią uwolniliśmy jeszcze trzy dziewczyny
przetrzymywane przez Alfredo. A naszą małą Zoe postanowił zająć się
Luciano. Musiała wpaść mu w oko, bo ledwie odstępuje ją na krok. To
cud, że przyjechał tutaj bez niej.
– Jeszcze jedno słowo, a obiję ci tę buźkę i już nie będzie ci tak do
śmiechu – warknął Luciano, zaciskając ręce w pięści.
– Ej, ej, ej – wtrącił Carter. – Jak chcecie się bić, to na zewnątrz,
a nie tutaj. Scarlet ma mieć spokój.
– Jak dzieci – mruknęła Jane, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Byłam zaskoczona, że akurat Luciano postanowił zaopiekować się
dziewczyną, ale jednocześnie się cieszyłam. Widać było, że
dziewczyna potrzebuje kogoś, kto da jej poczucie bezpieczeństwa,
a Luciano nadawał się do tej roli jak mało kto. Poza tym, po śmierci
żony należało się mu szczęście. Miałam nadzieję, że pewnego dnia
wyjdzie z tego coś więcej.
Nasze spotkanie przerwało pojawienie się w sali lekarza. Popatrzył
na wszystkich zgromadzonych z uśmiechem, ale na szczęście nikogo
nie wyrzucił. Jakby nie patrzeć, pokój był niewielki, więc gdy wszyscy
moi przyjaciele stanęli przy łóżku, prawie nie było jak się ruszyć.
– Dzień dobry, jak się pani czuje? – spytał, trzymając w dłoni
długopis i kartę na podkładce.
– Dobrze – przyznałam zgodnie z prawdą. – Jestem tylko trochę
senna i rwie mnie pod prawą łopatką.
Lekarz pokiwał głową, po czym zanotował coś na kartce
i oświadczył:
– To normalne. Obudziła się pani kilka godzin temu, więc organizm
wciąż jest osłabiony. Co do bólu, to również nic niepokojącego.
W końcu została pani postrzelona, a rana była dość głęboka. Przez
najbliższy tydzień lub dwa będzie musiała pani uważać, żeby nie
wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, bo może to doprowadzić
do zerwania szwów. Zaraz poproszę pielęgniarkę, żeby podała pani
coś przeciwbólowego.
– Panie doktorze, a kiedy będę mogła wyjść do domu? – spytałam.
Myślę, że nikogo nie zdziwi fakt, że nie znosiłam szpitali. Mogłam
leżeć w łóżku ile trzeba, ale we własnym domu.
– Zatrzymamy panią jeszcze na obserwacji, ale myślę, że za dwa,
trzy dni wypiszemy panią do domu, jeśli wszystko będzie w porządku
– odparł, uśmiechając się lekko, po czym skinął mi głową. Gdy był już
przy drzwiach, dodał:
– Proszę niedługo skończyć wizytę. Pacjentka musi odpoczywać.
– Lekarz ma rację, myślę, że wystarczy na dzisiaj tych atrakcji –
powiedział Carter, zwracając się do naszych przyjaciół. – Idźcie już
lepiej.
– Wow, kultura nie jest twoją mocną stroną – mruknęła Melanie,
zbierając się do wyjścia.
– Nigdy nie była – odpowiedziała jej Jane.
– Przyjdziemy jutro – obiecał Jackson, całując mnie w czoło, po
czym objął żonę w pasie i razem wyszli z sali. Chwilę później
pożegnałam się z Mel, Aaronem i Luciano i zostałam sam na sam
z narzeczonym.
– Ty też idź – powiedziałam. – Jestem zmęczona, więc pewnie się
prześpię. Nie ma sensu, żebyś siedział przy mnie. Tobie też przyda się
prysznic i porządny sen w łóżku.
– Nie ma mowy – zaprzeczył Carter. – Nie zostawię cię tutaj samej.
Będę spał na krześle.
– Nawet nie ma takiej opcji! – krzyknęłam oburzona. – Chcę mieć
narzeczonego, a nie zombie. Nic mi tutaj nie grozi. Jak widać, jestem
cała i zdrowa, lekarz sam powiedział, że za dwa, trzy dni wypuszczą
mnie do domu. Jutro rano chcę cię widzieć wypoczętego i ogolonego.
Inaczej nie mamy o czym rozmawiać.
Odwróciłam głowę i ostentacyjnie wyjrzałam przez okno, ignorując
Cartera i dając mu znać, że rozmowę uważam za zakończoną.
– Scar… – zaczął, ale weszłam mu w słowo.
– Albo wyjdziesz sam, albo zawołam pielęgniarkę i powiem, że
mnie nękasz – zagroziłam.
– Nie odważysz się – stwierdził mężczyzna, mrużąc oczy.
– Załóż się – odparłam, patrząc na niego wyzywająco.
– No dobrze. – Westchnął, wyraźnie pokonany. – Skoro tak
stawiasz sprawę. Ale będę tutaj z samego rana.
– I to rozumiem. – Uśmiechnęłam się szeroko. Carter nachylił się
i złączył nasze usta, a ja odwzajemniłam pocałunek, chwytając jego
twarz w dłonie.
– Śpij dobrze – szepnął, po czym odwrócił się i wyszedł z sali, cicho
zamykając za sobą drzwi. Jednak zanim zdążyłam zasnąć na dobre,
usłyszałam, że drzwi do pokoju ponownie się otwierają. Myślałam, że
to Carter postanowił mimo wszystko wrócić i już chciałam go
ochrzanić. Gdy otworzyłam oczy i zobaczyłam, kim jest mój gość,
oniemiałam.
– Co ty tutaj robisz? – spytałam z niedowierzaniem.
– Nie denerwuj się – powiedział Alessandro, trzymając w rękach
bukiet krwistoczerwonych róż. Miał na sobie przetarte jeansy i białą
koszulę, a na to nałożył skórzaną kurtkę. Włosy jak zwykle zebrał
w kucyk na karku. – Musiałem cię zobaczyć i upewnić się, że wszystko
z tobą dobrze.
– Jak widzisz, jestem cała i zdrowa – powiedziałam, nerwowo
zerkając w stronę drzwi. Miałam nadzieję, że Carter zaraz nie wróci
i nie natknie się na Alessandra, bo wtedy będę musiała grubo się
tłumaczyć. – I dziękuję za kwiaty.
– Scarlet, nie traktuj mnie tak – poprosił, siadając na stołku przy
moim łóżku. Położył bukiet w moich nogach i chwycił moją dłoń
w swoje, a ja od razu ją wyrwałam. Wydawało mi się, że to go
rozzłościło, bo zacisnął szczęki i odwrócił wzrok.
– Jak mam cię nie traktować? – zdziwiłam się, marszcząc brwi. –
Uważam, że ostatnio jasno ci wszystko wyjaśniłam. Wiem, że liczysz
na coś więcej, ale to się nigdy nie zdarzy. Nie wydarzyło się wtedy i z
całą pewnością nie wydarzy się teraz, gdy odzyskałam Cartera.
Kocham go i nie wyobrażam sobie życia bez niego. A twoja obecność
tylko wszystko komplikuje.
– Czyli jednak coś do mnie czujesz. – Uśmiechnął się zadowolony
z siebie. Naprawdę, czy do tego człowieka nic nie dociera?!
– Jedyne, co teraz czuję, to irytacja – syknęłam. – Bo niezależnie,
ile razy mówię ci, żebyś dał mi święty spokój, ty i tak wracasz. Nie
wiem, mam ci to napisać na czole, czy jak, żebyś wreszcie zrozumiał?
Między nami nic się nie wydarzy! Źle zinterpretowałeś moją sympatię.
Traktowałam cię jak swojego przyjaciela, nikogo więcej. Tamten
pocałunek to był błąd i nigdy nie powinien się wydarzyć. Jedyne, co
mam ci do powiedzenia, to dziękuję. Dziękuję, że pomogłeś nam
pozbyć się Cassiono raz na zawsze i że dopilnowałeś, żeby Carterowi
i reszcie nie postawiono zarzutów. Ale od dzisiaj lepiej trzymaj się ode
mnie z daleka. Bo jedyne, co mogę ci zaoferować, to luźna znajomość,
a oboje dobrze wiemy, że tobie to nie wystarczy.
– Dobrze – powiedział Alessandro po chwili ciszy. Widziałam, że
nie jest łatwo mu pogodzić się z moim odrzuceniem, ale to było
jedyne uczciwe wyjście z tej sytuacji. – Więcej nie będę niepokoił ani
ciebie, ani Cartera, możesz być tego pewna. Mam nadzieję, że
będziesz z nim szczęśliwa.
Pokiwałam tylko głową, uśmiechając się do niego, chociaż wiele
mnie to kosztowało. Widząc jego minę, miałam wyrzuty sumienia.
Mężczyzna wstał i pocałował mnie w czoło, po czym wyszedł bez
słowa z sali, nie oglądając się za siebie.
Odetchnęłam głęboko i położyłam się wygodniej, przymykając oczy.
Wystarczy mi wrażeń jak na jeden dzień.

***

Następnego ranka obudził mnie dotyk czyjejś dłoni na twarzy.


Uśmiechnęłam się szeroko, jeszcze zanim otworzyłam oczy, bo
doskonale wiedziałam, do kogo należała ta ręka.
– Dzień dobry – powiedziałam do mojego narzeczonego.
– Dzień dobry – odparł, patrząc na mnie z czułością. Jednak zaraz
jego wzrok uciekł na szafkę nocną i coś, co na niej stało, sprawiło, że
jego oczy ciskały błyskawice.
– Skąd masz te kwiaty? – spytał, niby spokojnym głosem. – Nie
przypominam sobie, żeby wczoraj tutaj były.
– Od Alessandra – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie było
sensu kłamać, poza tym już wcześniej doszłam do wniosku, że chcę
wyznać Carterowi wszystko szczerze. – Przyszedł niedługo po tym,
gdy ty wyszedłeś.
Nie wiedziałam, jakim cudem róże znalazły się w wazonie, bo ja ich
tam nie wkładałam. Musiała to zrobić pielęgniarka, gdy spałam.
– Vega? – zdziwił się mężczyzna. – A co on tutaj robił?
– Chciał sprawdzić, jak się czuję – wyjaśniłam. – I przyniósł mi te
róże.
– Tylko tyle? – dopytywał Carter, mrużąc oczy. Nie wiem, jakim
cudem, ale zawsze potrafił rozpoznać, gdy próbowałam coś przed nim
zataić. Miał jakiś szósty zmysł czy co? – Scarlet? Czego mi nie
mówisz?
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam się bawić palcami jego dłoni, nie
patrząc mu prosto w oczy.
– Kiedy myślałam, że nie żyjesz, poprosiłam Vegę o pomoc –
zaczęłam. – Chciałam udowodnić, że twoja śmierć nie była
wypadkiem i ukarać winnego. Wiedziałam, że on ma wtyki tam, gdzie
nie dosięgają nasi ludzie, dlatego go w to wciągnęłam. Jacksonowi od
początku nie podobał się ten pomysł, powiedział, że nie ufa Vedze, ale
ja byłam uparta. No i w tym wszystkim jakoś się nie zorientowałam,
że…
Zawiesiłam głos, bo słowa nie mogły mi przejść przez gardło. Nie
sądziłam, że to będzie takie trudne, mimo że sama nic złego nie
zrobiłam. To nie tak, że bałam się, że Carter mnie skrzywdzi, nic
z tych rzeczy. Po prostu wiedziałam z doświadczenia, że zazdrosny
Carter staje się irracjonalny i działa pod wpływem impulsu.
– Że? – dociekał, nachylając się w moją stronę.
– Że Alessandrowi zależy na czymś więcej – dokończyłam na
jednym wdechu. – Zrozumiałam to, gdy przyjechał za mną do
Hiszpanii i mnie pocałował, a potem wyznał, co czuje.
Czekałam na jego reakcję, cokolwiek, ale przez chwilę, która
zdawała się trwać w nieskończoność mężczyzna siedział nieruchomo
niczym posąg, ze wzrokiem wbitym w pustkę.
Nagle Carter zerwał się z krzesła, zaciskając dłonie w pięści
i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, warcząc przez zaciśnięte
zęby:
– Zabiję sukinsyna.
– Carter, stój! – krzyknęłam spanikowanym głosem. Tego się
właśnie obawiałam. – Co ty chcesz zrobić?!
– To, co mówię – odparł. – Pokażę mu, jak kończy ktoś, kto odważy
się tknąć to, co moje.
Zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej i jakoś go powstrzymać, mój
narzeczony już wypadł z sali. W pierwszym odruchu chciałam pobiec
za nim, ale wiedziałam, że w obecnej sytuacji to głupie i raczej
niemożliwe. Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. Wiedziałam, że
jeśli ktoś będzie w stanie go powstrzymać, to tylko jego przyjaciel.
Wyjęłam telefon z szufladki szafki nocnej i wybrałam numer Jacksona.
– Scarlet? – spytał, odbierając po trzecim sygnale. – Stało się coś?
– Musisz jechać do Vegi – powiedziałam od razu przechodząc do
rzeczy. – Carter wypadł ode mnie z pokoju i powiedział, że go zabije.
A on w takich sprawach nie żartuje.
– A czemu miałby go zabić? – dopytywał Jackson, wyraźnie nie
rozumiejąc.
– Alessandro był tutaj wczoraj i przyniósł mi kwiaty – wyjaśniłam
szybko, zniecierpliwiona, bo wiedziałam, że nie mamy czasu. – Rano
zobaczył je Carter i spytał od kogo je mam. Od słowa do słowa, tak
jakby powiedziałam mu, że Vega się do mnie przystawiał i mnie
pocałował. Wypadł stąd jak burza, warcząc, że pokaże mu, jak kończy
ktoś, kto odważy się tknąć coś, co jest jego. Błagam, powstrzymaj go.
Nie chodzi mi o Vegę, ale o Cartera. Nie pozwól mu zrobić głupstwa.
– Dobrze, już wychodzę – obiecał Jackson, a w tle usłyszałam
szuranie, co znaczyło, że szykuje się w pośpiechu. – Nie martw się,
powstrzymam go. Chociaż jeśli da Vedze kilka razy po gębie, to też nic
się nie stanie. Może wreszcie dotrze do niego, że ma zostawić cię
w spokoju.
– Dziękuję. – Odetchnęłam z ulgą i zakończyłam rozmowę.

***

Trzy godziny później, podczas których odchodziłam od zmysłów, do


sali wszedł Carter. Z pozoru wyglądał normalnie, jednak gdy
popatrzyłam na knykcie jego prawej dłoni, zauważyłam że są
zaczerwienione i lekko podpuchnięte.
– Co zrobiłeś? – spytałam, zerkając na niego zaniepokojona.
– To, co powiedziałem wcześniej – powiedział, podchodząc do
mnie. – Pokazałem Vedze, jak kończy ten, kto zabiera się za coś, do
czego nie ma prawa.
– Czy ty go…? – zapytałam, nie będąc w stanie dokończyć zdania.
Obawiałam się najgorszego.
– Nie martw się, nie zabiłem go, jeśli o to ci chodzi. – Carter
roześmiał się niewesoło. – Jackson w porę mnie powstrzymał. Ale
zanim przyjechał, dałem Alessandrowi kilka razy po mordzie. Teraz
na pewno będzie się trzymał od ciebie z daleka, bo raczej dosadnie mu
wytłumaczyłem, jak skończy, gdy zbliży się do ciebie na odległość
bliższą niż trzysta jardów.
Kamień spadł mi z serca. Carter usiał na brzegu łóżka i złapał mnie
za podbródek, zmuszając, żebym spojrzała mu prosto w oczy.
– Ale ty nic do niego nie czujesz, prawda? – zapytał.
– Zwariowałeś?! – pisnęłam, patrząc na niego z niedowierzaniem. –
Nawet, kiedy sądziłam, że nie żyjesz, ani przez moment nie
pomyślałam, że mogłabym być z nim albo kimkolwiek innym.
W moim sercu jest i zawsze będzie miejsce tylko dla ciebie. I nic tego
nie zmieni.
– No ja myślę – mruknął Carter, po czym złączył nasze usta
w pocałunku. Całował mnie zaborczo, jakby chciał zostawić na moich
ustach swoje piętno i pokazać innym, że jestem już zajęta.
Rozchyliłam wargi i z radością odwzajemniłam pocałunek,
przelewając w niego całą moją miłość do Cartera.
– I żeby była jasność – powiedziałam, gdy oderwaliśmy się od
siebie. – Jeśli kiedykolwiek zobaczę, że choćby patrzysz na inną
kobietę, zabiję ją bez chwili wahania. Bo tak samo jak ja jestem twoja,
ty jesteś mój.
– Możesz być o to spokojna. Odkąd zabrałem cię ze sobą do
Palermo, przepadłem – wyznał Carter, uśmiechając się do mnie
krzywo. – Inne dla mnie nie istnieją. Liczysz się tylko ty. I nic nigdy
tego nie zmieni.
Rozdział 12

Scarlet

Tydzień później wszystko wróciło do normy. No, prawie wszystko.


Odkąd lekarze wypuścili mnie do domu cztery dni wcześniej, Carter
nie pozwalał mi ruszyć się z łóżka na krok. Całymi dniami musiałam
leżeć w naszej sypialni, a on był na każde moje skinienie. Z początku
taka sytuacja mi odpowiadała i miałam z niego niezły ubaw, ale
trzeciego dnia miałam już serdecznie dość mojego narzeczonego
i jego nadgorliwości. Przecież nawet kota można zagłaskać na śmierć!
On postanowił, że nawet mnie nie dotknie, jeśli nie będzie takiej
potrzeby, bo bał się, że może mi coś zrobić! W nocy ustawiał na łóżku
między nami mur z poduszek, żeby broń Boże mnie nie musnąć, ani
żebym ja nie wtuliła się w niego podczas snu, jak miałam w zwyczaju
robić. Gdy mnie podnosił, żeby pomóc mi dostać się do łazienki,
trzymał mnie na wyciągniętych rękach, byleby tylko mnie nie ścisnąć
i nie sprawić bólu.
Kolejną zmianą było, że Melanie i Aaron postanowili zamieszkać na
stałe w Palermo. Póki co wynajęli trzypokojowe mieszkanie niedaleko
naszego domu, do którego wyprowadzili się dwa dni temu, ale często
do nas wpadali. Ja i Carter przekonywaliśmy ich, że dom jest
wystarczająco duży i mogą zostać z nami bez żadnych przeszkód, ale
jak to stwierdziła moja przyjaciółka: „każdy musi mieć swój własny
kąt”.
Właśnie dzisiaj doszłam do wniosku, że czas na mój mały bunt.
Postawiłam stopy na podłodze i wstałam ostrożnie, powoli się
prostując. Poczułam w plecach rwący ból, ale był niczym
w porównaniu z tym, co czułam jeszcze kilka dni temu. Dwa razy
dziennie Carter smarował ranę maścią, która miała pomóc w gojeniu
i uśmierzyć ból, i jak widać, spełniała swoje zadanie.
Właśnie gdy wstałam, niczego niepodejrzewający Carter wszedł do
naszej sypialni. Trzymał w rękach tacę ze śniadaniem, a na mój widok
zamarł w pół kroku.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął, odzyskując rezon. Postawił tacę
na komodzie, po czym podszedł szybkim krokiem i stanął tuż przede
mną, oczywiście uważając, żeby mnie nie dotknąć. – Natychmiast
wracaj do łóżka!
– Nie ma mowy! – powiedziałam ostro. – Mam serdecznie dość tej
całej sytuacji. Jeśli tak ma to wyglądać przez nie wiadomo, ile czasu
jeszcze, to ja dziękuję bardzo i wracam do szpitala. Tam przynajmniej
zachowywałeś się normalnie!
Zaskoczony moim wybuchem Carter, zrobił krok do tyłu i spojrzał
na mnie z wyrazem szoku na twarzy.
– A teraz nie zachowuję się normalnie? – spytał, wyraźnie nie
rozumiejąc o co mi chodzi.
– Carter, od tygodnia traktujesz mnie jak zarazę! – Roześmiałam się
niewesoło. – Bawisz się w jakieś ustawianie piramid na łóżku, byleby
tylko za bardzo się do mnie nie zbliżyć, a gdy chcę cię przytulić czy
pocałować, odskakujesz ode mnie jak oparzony! Nie wspominając już
o tym, że nie dajesz mi zrobić kroku poza łóżko. To rana postrzałowa
na plecach, na Boga, nie amputacja nogi! Poza tym, że rwą mnie szwy
i mam obolałe plecy, nic mi nie jest, nogi działają świetnie!
– Ja po prostu chcę, żebyś doszła do siebie i żebyś była bezpieczna –
bronił się mój narzeczony. Wyraźnie był oburzony i zraniony moimi
pretensjami do niego. – Czy to takie dziwne? Prawie cię straciłem,
Scarlet! A jeśli moja nadopiekuńczość sprawi, że wyzdrowiejesz, to
proszę bardzo, możesz się na mnie drzeć i wyżywać, ile wlezie,
wytrzymam. Ale zdania nie zmienię, choćby nie wiem co!
Warknęłam sfrustrowana, zaciskając ręce w pięści. Czułam, że tak
to się skończy: ja wyjdę na niewdzięczną narzeczoną, a on na
świętego faceta, który robi wszystko z myślą o swojej ukochanej.
Tylko po drodze chyba zapomniał, że czasami, nawet nieświadomie,
można przegiąć.
– Wyjdź – powiedziałam po prostu. Nie miałam ochoty więcej się
z nim kłócić, bo wiedziałam, że to do niczego nie doprowadzi. On i tak
postawi na swoim.
– Słucham? – spytał Carter, jakby nie wierzył w to, co usłyszał.
– Wyjdź! – Tym razem krzyknęłam. – Nie mam ochoty cię teraz
oglądać, ani tym bardziej z tobą rozmawiać, więc z łaski swojej wyjdź
z tego pokoju i zostaw mnie samą!
Carter zacisnął zęby, spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem, po
czym odwrócił się na pięcie i, tak jak chciałam, wyszedł z sypialni,
trzaskając za sobą drzwiami. Wzięłam głęboki wdech, a następnie
podeszłam powoli do komody i zabrałam z tacy talerz z jajecznicą
i kubek soku pomarańczowego. Wiem, że zachowywałam się
w stosunku do niego jak zołza, ale powinien przynajmniej spróbować
mnie zrozumieć. Ale nie, przecież to wielki Carter Cambrini. Jego
słowo jest święte.

***

Dwie godziny później, gdy leżałam w łóżku i oglądałam jakiś film


w telewizji, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Wiedziałam, że to nie
Carter, bo on by po prostu wszedł, dlatego wyłączyłam telewizor
i powiedziałam: „proszę”. Do mojej sypialni weszła Jane, uśmiechając
się lekko. Sądząc po jej minie, mój narzeczony poskarżył się jej i jej
mężowi na mnie, a teraz przyjaciółka przyszła ze mną porozmawiać
i pobawić się w mediatora.
– Hej – przywitała się z lekkim uśmiechem. – Mogę wejść?
– Jasne – odparłam, podciągając się na łóżku, żeby usiąść. – Miło,
że przyszłaś. Od tygodnia odchodzę od zmysłów. Mam już serdecznie
dość tego pokoju i tego łóżka.
– Słyszałam – oznajmiła, potwierdzając moje przypuszczenia. –
Carter opowiedział nam o waszej dzisiejszej kłótni. I żeby było jasne:
rozumiem cię. Gdy Jackson się dowiedział, że jestem w ciąży, nie
dawał mi zrobić kroku poza łóżko. Myślałam, że oszaleję. Ale teraz
jestem na początku szóstego miesiąca i jakoś dajemy radę. Wiadomo,
dalej jest nadopiekuńczy, ale nie dusi mnie swoją troską, jeśli wiesz,
co mam na myśli.
– Zazdroszczę – mruknęłam. – Najbardziej wkurza mnie nie to, że
Carter o mnie dba, tylko że traktuje mnie, jakbym była chodzącą
zarazą. Ja po prostu za nim tęsknię. Tęsknię za jego pocałunkami, jego
dotykiem, za wszystkim.
Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Ale taka była prawda.
Odkąd się obudziłam, poza dwoma pocałunkami, Carter ani razu nie
wziął mnie tak naprawdę w ramiona. Był obok, a jednocześnie daleko.
Może brzmiałam jak zdesperowana kobieta, ale nic nie mogłam na to
poradzić.
– Na dodatek w mojej głowie co jakiś czas pojawia się głosik, który
mi mówi, że ta cała rana i mój stan to tylko wymówka, żeby się ode
mnie oddalić – kontynuowałam. – Że Carterowi już tak bardzo na
mnie nie zależy.
– Przepraszam cię bardzo, ale pieprzysz – powiedziała Jane, patrząc
na mnie, jakbym do reszty zwariowała. – Ten człowiek szaleje na
twoim punkcie i nie ma mowy, żeby kiedykolwiek przestało mu na
tobie zależeć! On cię kocha jak wariat! Nie widziałaś go, gdy byłaś
w śpiączce, ale ja tak. I krajało mi się serce. Wyglądał jak cień samego
siebie. Nie sypiał, nie jadł i nie odstępował twojego łóżka na dłużej niż
pięć minut. Więc przestań pleść głupoty i porozmawiajcie ze sobą jak
dorośli ludzie, a nie zachowujcie się jak gówniarze!
Spojrzałam na moją przyjaciółkę zaszokowana. Jeszcze nigdy nie
widziałam jej tak zdenerwowanej. Zawsze była spokojna i rzadko
kiedy podnosiła głos, nawet gdy coś ją wkurzyło. Oddychała ciężko,
jakby przebiegła maraton, a ja zaczęłam się martwić, że z mojego
powodu coś stanie się jej lub dziecku.
– Połóż się – poprosiłam zaniepokojona. – Nie chcę potem się
nasłuchać od Jacksona.
– Nic mi nie jest, spokojnie. – Uśmiechnęła się lekko, kładąc dłoń
na klatce piersiowej, a jej oddech wrócił do normy. – Po prostu ośli
upór i głupota twoja i twojego narzeczonego potrafi wyprowadzić
z równowagi. Jeśli teraz sobie wszystkiego nie wyjaśnicie, to z dnia na
dzień będzie wam trudniej się dogadać. A wszyscy dobrze wiemy, że
kochacie się na zabój. Nie psujcie tego, co macie głupimi sprzeczkami.
Wiedziałam, że Jane ma rację. Jak zwykle zresztą. Nie pozostawało
mi nic innego, jak posłuchać rady mojej przyjaciółki.
Żona Jacksona, trzymając mnie za rękę, pomogła mi zejść na dół do
salonu. Widząc mnie, Carter podszedł szybkim krokiem, a zaraz za
nim szedł jego przyjaciel.
– Mogę wiedzieć, co ty robisz? – spytał, patrząc na mnie ostro. –
Chyba wyraźnie ustaliliśmy, że masz leżeć w łóżku.
– Nie wiem, z kim to ustalałeś, ale na pewno nie ze mną –
odpowiedziałam.
– To my pójdziemy do kuchni i zobaczymy, co dobrego Agnes
szykuje na obiad – wtrąciła Jane, po czym chwyciła męża za rękę i już
ich nie było.
– Musimy porozmawiać – stwierdziłam. – Chodź do gabinetu. Tam
będziemy mieć trochę prywatności.
– No dobrze. – Westchnął Carter i już chciał mnie podnieść, ale
wystawiłam przed siebie dłoń, uniemożliwiając mu to.
– Dam sobie radę sama – powiedziałam, odwracając się, i weszłam
do pokoju. Mężczyzna był tuż za mną, zamknął drzwi, a następnie
oparł się o nie i skrzyżował ręce na piersi.
– Więc o czym chcesz rozmawiać? – zapytał, patrząc na mnie
wyczekująco.
– Przepraszam – oznajmiłam prosto z mostu. – Nie powinnam rano
na ciebie tak naskakiwać. Przesadziłam, wiem. Po prostu… denerwuje
mnie to, jak się zachowujesz.
– A jak się według ciebie zachowuję? – Carter zmarszczył brwi.
– Jak mój ojciec, a nie narzeczony – wyjaśniłam. – Ilekroć próbuję
się do ciebie zbliżyć, ty natychmiast mnie stopujesz. Nawet nie wiesz,
jak mi brakuje twojego dotyku, twoich pocałunków, po prostu ciebie.
Niby jesteś obok, ale mam poczucie, jakby dzieliła nas ściana. A z dnia
na dzień jest coraz gorzej. Czy tobie przestało na mnie zależeć, a ta
cała sytuacja jest tylko wymówką?
Na obliczu Cartera odmalowało się zdumienie, a chwilę potem
stanął przede mną i chwycił moją twarz w dłonie.
– Pleciesz bzdury – szepnął, patrząc mi uważnie w oczy, jakby
czegoś w nich szukał. – Ale widzę, że też powinienem cię przeprosić.
Scarlet, mówiłem ci to już wiele razy, ale jak widać muszę powiedzieć
po raz kolejny: kocham cię najbardziej na świecie. Nigdy nie kochałem
nikogo tak, jak kocham ciebie. Przewróciłaś mój świat do góry nogami
i nie przeszkadza mi to ani trochę. Nie wyobrażam sobie życia bez
ciebie, więc nie wymyślaj, że przestało mi na tobie zależeć, bo to stek
głupot. Jesteś na mnie skazana na wieczność i nie waż się myśleć
inaczej. A tak na marginesie, ostatni tydzień też był dla mnie torturą.
To całe powstrzymywanie się przed pocałunkami i dotknięciem
twojego ciała, kiedy tylko chciałem, doprowadzało mnie do szału.
Dlatego koniec z tym.
Zanim zdążyłam zareagować, Carter wpił się w moje wargi,
odbierając oddech. Na początku zamarłam, bo wciąż docierało do
mnie to wszystko, co przed chwilą powiedział, ale zaraz potem
odzyskałam rezon. Nie mogłam unieść ramion, dlatego położyłam
dłonie po bokach mężczyzny, a on wplótł jedną rękę w moje włosy,
a drugą przycisnął mnie do swojego ciała, przez co nie było między
nami ani milimetra odległości. Pociągnął mnie za włosy, odchylając
moją głowę do tyłu i ułatwiając sobie dostęp do mojej szyi. Złożył
delikatne pocałunki, kierując się w stronę mojego dekoltu. Miałam na
sobie rozpinaną koszulę, bo nie byłabym w stanie założyć zwykłej
bluzki, dzięki czemu mężczyzna miał ułatwione zadanie. Rozpiął
guziki i pomógł mi ją zdjąć, po czym podniósł mnie, a ja odruchowo
oplotłam go nogami w pasie. Carter delikatnie ułożył mnie na sofie,
uważając na moje plecy i zawisł nade mną, wodząc wzrokiem po moim
ciele. Czułam, że krew zaczyna mi szybciej krążyć w żyłach. Zdjął
z siebie T-shirt, przez co miałam doskonały widok na jego tors.
Oparłam dłonie na jego piersi i poczułam, jak mocno bije mu serce.
– Kocham cię – szepnęłam, uśmiechając się lekko.
– Ja kocham cię mocniej – odpowiedział. – I nigdy w to nie wątp.
Carter ponownie mnie pocałował, odbierając oddech. Rozchyliłam
wargi, co mężczyzna od razu wykorzystał, pogłębiając pocałunek.
Brunet jedną ręką wspierał się na sofie, żeby mnie nie przygnieść,
a drugą zaczął wodzić wzdłuż krzywizny mojego ciała. W każdym
miejscu, w którym mnie dotknął, czułam gęsią skórę. Uwielbiałam
jego dotyk, to, jak potrafił sprawić, że cała się rozpływałam, i nigdy
nie miałam go dość.
Chwilę później reszta naszych ubrań wylądowała na podłodze, a my
zajęliśmy się sobą bez reszty.

***
– Równo za dwa tygodnie bierzemy ślub – powiedział Carter jakiś czas
potem. Zwróciłam uwagę, że to nie było pytanie tylko stwierdzenie
faktu.
– Słucham? – spytałam, podnosząc lekko głowę. Jakoś tak
w międzyczasie wyszło, że z sofy przenieśliśmy się na miękki dywan.
Leżałam na plecach, bawiąc się włosami Cartera, który położył głowę
na moim brzuchu, jedną ręką obejmując mnie w talii.
– Właśnie to – rzucił. – Nie ma na co czekać. Planujemy to już od
dawna i wystarczy.
– Ale Carter, to za mało czasu! – zaprotestowałam, chociaż tak
naprawdę marzyłam o jak najszybszym ślubie. Chciałam już zostać
panią Cambrini. – Nie mam sukni, ty nie masz garnituru. Nie mówiąc
już o zaproszeniu gości, cateringu i całej reszcie.
– Nie wiem jak ty, ale ja nie potrzebuję wystawnego weseliska –
odparł. – Dom i teren wokół niego jest wystarczająco duży, więc
przyjęcie możemy urządzić tutaj. Oboje nie mamy już niestety
rodziny, więc zaprosimy tylko najbliższych przyjaciół. Skoro gości nie
będzie wiele, to Agnese i Clara na pewno zgodzą nam się pomóc
z przygotowaniem jedzenia. A co do sukni, to na pewno uda ci się coś
wybrać w salonie. Melanie i Jane ci w tym pomogą. Czy to rozwiewa
wszystkie twoje wątpliwości?
– Tak – powiedziałam po chwili, oniemiała. Nie spodziewałam się,
że Carter tak dokładnie wszystko przemyślał. – Dobrze. W takim razie
pobierzmy się za dwa tygodnie. O niczym innym nie marzę tak
bardzo, jak o tym.
Chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go mocno w usta.
– Już nie mogę się doczekać, gdy wreszcie zostaniesz moją żoną –
mruknął z wargami tuż przy moich, na co uśmiechnęłam się szeroko.

***

– Sądząc po odgłosach dochodzących z gabinetu, to się pogodziliście


– powiedziała Jane z uśmieszkiem na ustach, gdy ja i Carter weszliśmy
do jadalni. Zażenowana, wtuliłam twarz w pierś mojego
narzeczonego, a ten roześmiał się głośno.
– Masz rację – odparł, wpędzając mnie w jeszcze większe
zakłopotanie. – A co więcej, za dwa tygodnie ja i Scarlet bierzemy
ślub. Mamy dość czekania.
Jane pisnęła uradowana niczym dziecko, które dostało wymarzony
prezent na Gwiazdkę. Podbiegła do mnie, po czym uściskała lekko,
a zaraz po niej zrobił to uśmiechnięty od ucha do ucha Jackson.
– Czas najwyższy, brachu – powiedział, klepiąc Cartera po plecach.
– Już zaczynałem się zastanawiać, na co czekacie.
– Hahaha, bardzo śmieszne. – Przewróciłam oczami, szturchając go
łokciem. Jakby mało się ostatnio działo.
Nagle moja przyjaciółka jakby sobie coś uświadomiła, bo
zachłysnęła się powietrzem i chwyciła mnie za ręce.
– Mamy niewiele czasu! – wykrzyknęła. – Nie wiem, jak uda nam
się zorganizować wszystko w dwa tygodnie!
– Spokojnie, trochę już o tym z Carterem rozmawialiśmy –
powiedziałam, zerkając na mojego narzeczonego. – Wesele urządzimy
tutaj. Gości nie będzie wiele, tylko najbliżsi przyjaciele, więc Agnese
i Clara powinny sobie poradzić z przygotowaniem jedzenia. Zostaje
tylko suknia.
– To w takim razie na jutro przyniosę katalogi ślubne. Powinnam
mieć kilka w domu i zobaczymy, jaki model ci się spodoba – obiecała
Jane, wciąż podekscytowana. Nie wiedziałam, która z nas bardziej się
cieszyła na myśl o wybieraniu sukni, ale chyba jednak ona. Ja
zaczynałam się bać mojej przyjaciółki.

***

Czas, który pozostał do ślubu, zleciał jak z bicza strzelił. Przez kilka
dni, kiedy jeszcze musiałam mieć szwy, Jane i Melanie spędzały
u mnie wiele godzin, pokazując katalogi sukien ślubnych oraz
omawiając razem z Agnese i Clarą dania, które podamy gościom na
weselu. Na Cartera w tej kwestii oczywiście nie można było liczyć:
zmył się, wykręcając się nawałem pracy w firmie i pilnymi sprawami.
– Nie martw się, Jackson był taki sam – powiedziała Jane pewnego
popołudnia. – Usprawiedliwił się jakimś zadaniem, które dał mu
Carter i tyle go widziałam. Przyszedł praktycznie na gotowe.
– Faceci – mruknęłam, przewracając oczami.
W tej samej chwili mój mężczyzna wszedł do domu, po czym usiadł
na kanapie tuż obok mnie.
– Stęskniłem się dzisiaj za tobą – mruknął, całując mnie w czubek
głowy. – Padam z nóg.
– Nie miałeś nawet czasu, żeby porozmawiać o weselu –
powiedziałam, patrząc na niego z oskarżeniem. Niech wie, że jego
zachowanie niezbyt mi się podoba. W końcu nie biorę ślubu sama ze
sobą, tylko z nim.
– Przepraszam, Scar – odparł, wzdychając głośno. – Ale nie
wykręcam się, w firmie naprawdę mieliśmy urwanie głowy.
Wymieniamy całą załogę w jednym z hoteli i stąd całe zamieszanie.
Daj mi jeszcze dwa dni i będę cały twój.
– Carter, chciałam ci tylko przypomnieć, że ślub jest za niecały
tydzień, a ty nie masz garnituru – uświadomiłam mu. – Nie
wspominając już o tym, że wciąż nie wszyscy goście potwierdzili
swoje przybycie. Gdyby nie Jane i Melanie, sama nie dałabym sobie
z tym rady.
Po suknię ślubną wybierałam się jutro z moimi przyjaciółkami.
Obejrzałam w katalogach kilka modeli i wiedziałam już, czego mniej
więcej chcę, a że w końcu zdjęto mi szwy, to mogłam swobodnie
przymierzać je w salonie. Miałam tylko nadzieję, że szybko uda mi się
znaleźć tę jedyną.
– Zdążymy ze wszystkim, nie martw się – pocieszał mnie mój
narzeczony. – Nie takie rzeczy się robiło.
Prychnęłam tylko, po czym wyswobodziłam się z jego objęć
i wstałam z sofy, wychodząc z salonu.
– Scar, nie mów mi, że obrażasz się na mnie o taką bzdurę! –
zawołał Carter, podążając za mną. Zamarłam na schodach
prowadzących na górę i odwróciłam się na pięcie, patrząc na
mężczyznę z niedowierzaniem w oczach.
– Nasz ślub to dla ciebie bzdura?! – spytałam z niedowierzaniem.
Tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego byłam aż tak zła. Wystarczyło
jedno jego słowo, żebym się wkurzyła. Czułam się jak nie ja.
– Nie wkładaj mi w usta słów, których nie powiedziałem – zażądał,
podchodząc bliżej. Stanął dwa schodki niżej i chwycił moje dłonie. –
Po prostu wiem, że zdążymy ze wszystkim. Zrobię wszystko, żebyśmy
w najbliższą sobotę wzięli ślub, wiesz to. Chcę tego jak niczego innego
na świecie. Wiem, że możesz mieć wrażenie, że cię olewam, ale to
nieprawda. Naprawdę mamy w firmie burzę. Jeśli mi nie wierzysz,
zapytaj Jacksona czy Emily. Zobaczysz, że nie wychodzimy z firmy od
rana do wieczora, żeby jak najszybciej to wszystko ogarnąć.
W tym momencie poczułam się okropnie, jak jakaś roszczeniowa
narzeczona. W oczach zebrały mi się łzy, ale kilkakrotnie szybko
zamrugałam powiekami, żeby je przepędzić.
– Przepraszam – szepnęłam, wtulając twarz w zagłębienie szyi
Cartera. – Nie wiem, czemu na ciebie tak naskoczyłam.
– Nie gniewam się na ciebie, spokojnie. – Pogładził mnie po
włosach, zjeżdżając dłonią na plecy i zatrzymując ją na krzyżu,
a następnie westchnął głęboko. – Wiem, że się denerwujesz, bo to dla
nas obydwojga wielki dzień. Wszystko będzie jak w bajce, obiecuję.

***

Następnego dnia z samego rana, Jane i Melanie przyjechały pod mój


dom samochodem, po czym od razu pojechałyśmy do pierwszego
z salonów, który miałyśmy odwiedzić tego dnia.
– I jak tam? – spytała Jane, zerkając na mnie we wstecznym
lusterku. – Wyspana?
– Nie za bardzo – odparłam zgodnie z prawdą. – Im bliżej ślubu,
tym bardziej się denerwuję.
– Ale chyba się nie rozmyśliłaś, co? – zagadnęła Melanie, wyraźnie
się ze mnie podśmiewając.
– Haha, bardzo śmieszne. – Przewróciłam oczami. – Po prostu
martwię się, czy wszystko wyjdzie tak, jakbym tego chciała.
– Będzie cudownie, sama się przekonasz – zapewniła mnie Jane,
puszczając do mnie oczko.
Dziesięć minut później byłyśmy na miejscu. Jak tylko weszłyśmy do
sklepu, od razu podeszła do nas uśmiechnięta sprzedawczyni.
Zastanawiałam się, czy twarz nie boli jej od tak szerokiego uśmiechu.
– Dzień dobry, w czym mogę paniom pomóc? – spytała, zerkając na
nas wszystkie po kolei.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, odwzajemniając jej uśmiech. –
Szukam dla siebie sukni ślubnej.
– Oczywiście, czy ma pani jakiś upatrzony model, wie pani, jak ma
wyglądać suknia? – dopytywała ekspedientka.
– Na pewno chciałabym, żeby góra była wykonana z koronki, a co
do fasonu, to nie chciałabym, żeby to była syrenka – wyjaśniłam.
– Dobrze, to zobaczymy, co uda nam się znaleźć – odparła kobieta.
– Zapraszam do przebieralni, a panie na kanapę. Zaraz pokażę pani,
co mamy w ofercie.
Przez najbliższą godzinę przymierzyłam kilka sukien, ale żadna mi
nie odpowiadała. A to jedna miała zbyt głęboki dekolt, druga była zbyt
skromna na suknię ślubną, a jeszcze inna źle na mnie leżała.
Pojechałyśmy jeszcze do trzech salonów sukien i w żadnym z nich nie
znalazłam tej jedynej. Nie wiedziałam, czy to ja mam wymagania
z księżyca, czy w tych sklepach rzeczywiście nie ma czego wybierać.
– Nie martw się – pocieszała mnie Jane, gdy jechałyśmy w kolejne
miejsce. – Teraz pojedziemy do salonu, w którym ja kupiłam suknię
dla siebie. Tam na pewno sobie coś wybierzesz.
– Mam nadzieję, że masz rację. – Westchnęłam. – Bo powoli
zaczynam w to wątpić.
Jak tylko weszłyśmy do kolejnego salonu, od razu wiedziałam, że
coś sobie tutaj wybiorę. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu sukien
w jednym miejscu. Tak jak w poprzednich sklepach, tak i w tym, od
razu podeszła do nas uśmiechnięta sprzedawczyni i wszystko zaczęło
się od początku. Przymierzyłam dwie suknie, a trzecia chyba była dla
mnie tą jedyną. Miała fason księżniczki, a spódnica była uszyta
z dużej ilości tiulu, przez co wydawało się, że suknia rusza się razem
ze mną, gdy idę. Jej górę stanowił gorset pokryty koronką sięgającą
nadgarstków. Z tyłu miała niewielki dekolt w łódkę, a reszta sukni
była zapinana na niewielkie guziczki.
– Wyglądasz ślicznie – powiedziała Jane, patrząc na mnie
z zachwytem, gdy wyszłam z przymierzalni pokazać się
przyjaciółkom.
– To prawda – zgodziła się z nią Melanie. – Koniecznie musisz ją
wziąć.
– Tak zrobię – oznajmiłam, uśmiechając się szeroko. Kreacja
podobała mi się, odkąd zobaczyłam ją na wieszaku i nie było opcji,
żebym jej nie kupiła.
Weszłam z powrotem do przymierzalni i przebrałam się we własne
ciuchy, a suknię podałam ekspedientce, uprzedzając, że ją kupuję.

***

Wreszcie nadszedł ten dzień. Za niecałe cztery godziny miałam zostać


panią Cambrini. Do tej pory nie mogłam uwierzyć, że to już.
Z samego rana przyjechały do mnie Jane i Melanie, żeby pomóc się
przygotować. Mel napuściła wody do wanny i dodała do nich soli do
kąpieli, po czym rozkazała mi wejść i się zrelaksować. Posłusznie
zrobiłam, co mi kazała i zanurzyłam się w ciepłej wodzie, przymykając
oczy.
Teraz serce o mało co nie wyrwało mi się z piersi. Już nie mogłam
się doczekać, gdy zobaczę Cartera, czekającego na mnie przy ołtarzu.
Ostatnią noc mój narzeczony spędził w domu Jacksona i Jane, a ja
prawie nie zmrużyłam oka. Przyzwyczaiłam się już, że zawsze jest
obok mnie i śpię wtulona w jego ramiona, a łóżko poprzedniej nocy
było puste i zimne.
– Scar, koniec tego dobrego. – Usłyszałam przez drzwi roześmiany
głos Jane. – Wychodź z wanny. Przyszły kosmetyczka i fryzjerka.
– Już idę, moment – odkrzyknęłam, spłukując pianę z ciała, po
czym wyszłam z wanny, otarłam się ręcznikiem do sucha i włożyłam
na siebie szlafrok.
Gdy wyszłam z łazienki, w sypialni zastałam moje przyjaciółki
w towarzystwie dwóch kobiet. Pierwsza z nich miała krótkie, czarne
włosy i była niewiele starsza od nas. Miała na sobie czarny kostium,
idealnie dopasowany do jej szczupłej figury. W oczy rzucały się jej
duże usta, pomalowane krwistoczerwoną szminką. Druga z kobiet
miała długie, blond włosy do pasa, zebrane w gruby warkocz, a na oko
była koło czterdziestki. Miała na sobie jeansy i czerwony podkoszulek.
– To jest Stella, a to Mia – przedstawiła mi je Jane po kolei. – Zajmą
się tobą, a w tym czasie ja i Mel się przygotujemy. W razie czego
będziemy w pokoju naprzeciwko.
– Dobrze – odparłam, uśmiechając się do nich.
– Niech pani usiądzie i się odpręży – poprosiła Mia z uśmiechem.
Pokiwałam głową i usiadłam na fotelu przy stoliku. Stella zajęła się
moimi włosami, rozczesując je i dzieląc na partie, a Mia usiadła po
drugiej stronie, skupiając się na paznokciach moich dłoni.

***

Dwie i pół godziny później byłam gotowa do ślubu. Fryzjerka zrobiła


mi fryzurę, zaczynając od luźnego, dobieranego warkocza, po czym
podpięła go luźno na moim karku, przez co utworzyła coś w rodzaju
koka. Co do makijażu, to nałożyła mi na powieki cień w kolorze
metalicznym, przechodzącym w ciepłe złoto. Dokleiła mi również
sztuczne rzęsy, dzięki czemu oczy stały się wyraźniejsze, a usta
pomalowała mi szminką w odcieniu nude.
Kiedy zobaczyłam moje przyjaciółki, myślałam, że się rozpłaczę.
Obie wyglądały przepięknie. Melanie miała na sobie długą, czerwoną
suknię, z rozporkiem po prawej stronie do połowy uda. Góra sukni
była w stylu hiszpańskim, odcięta w talii. Zebrała włosy w klasyczny
kok na czubku głowy, a powieki pomalowała cieniem w odcieniu
ciepłego brązu.
Jane natomiast miała na sobie sukienkę do kolan w kolorze
butelkowej zieleni. Była z krótkim rękawem i z dekoltem w szpic,
odcięta pod piersiami, żeby zamaskować ciążowy brzuszek kobiety.
Powieki pomalowała cieniem podobnym do mojego, a na usta
nałożyła jasnoróżową szminkę.
Uściskałam je obydwie, pilnując się, żeby się nie popłakać.
– Uważaj, bo zaraz robota z kilku ostatnich godzin pójdzie na
marne – ofuknęła mnie Jane.
– Dobrze już, dobrze – powiedziałam, puszczając je.
W tym samym momencie usłyszałyśmy pukanie do drzwi i do
sypialni wszedł Aaron. Jako że nie miałam ojca, to on miał mnie
poprowadzić do ołtarza.
– Wyglądasz pięknie – oznajmił mężczyzna, taksując mnie
wzrokiem od stóp do głów. – Gotowa?
– Tak, możemy iść. – Westchnęłam i podeszłam do Aarona, który
podał mi ramię. Wyszliśmy z pokoju, a dziewczyny ruszyły zaraz za
nami. Puściliśmy je przodem, bo jako moje druhny, miały iść do
ołtarza pierwsze, razem z Jacksonem i Luciano, będącymi drużbami
Cartera.
Kiedy zeszliśmy na dół, skierowaliśmy się do drzwi prowadzących
do ogrodu, gdzie miała się odbyć cała ceremonia. Krzesła ustawiono
w rzędach w dwóch kolumnach, a pomiędzy nimi ułożono biały dywan
prowadzący do altany, przyozdobionej kwiatami. Całość pięknie się
prezentowała.
Gdy podeszliśmy do drzwi, obok nas pojawili się Jackson i Luciano.
Pierwszy z nich chwycił swoją żonę pod ramię, a Luciano podszedł do
Melanie, robiąc to samo. Obie pary ustawiły się przede mną i przed
Aaronem, a gdy zaczęła grać muzyka, ruszyli powoli w stronę altanki.
Czułam się tak, jakbym zaraz miała zemdleć. Serce waliło mi tak
mocno, że słyszałam szum pulsu w uszach.
Nadeszła pora na mnie i na Aarona. Kiedy zaczęliśmy iść, wszyscy
goście wstali i patrzyli na mnie, uśmiechając się lekko. Większość
zaproszonych osób znałam: byli to ludzie z firmy Cartera lub z mafii,
ale paru twarzy nie rozpoznawałam.
Gdy byliśmy już blisko i spojrzałam przed siebie, nie mogłam się
powstrzymać i uśmiechnęłam się szeroko. Carter stał obok księdza,
wyglądając niesamowicie przystojnie. Miał na sobie dopasowany
granatowy garnitur, który podkreślał jego wysportowaną i umięśnioną
sylwetkę, a do tego białą koszulę i muchę w jaśniejszym odcieniu niż
garnitur. Mężczyzna patrzył na mnie z taką mieszanką uwielbienia
i miłości, że aż zaparło mi dech w piersi. Starał się to zamaskować, ale
ja i tak znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że się denerwuje.
Kiedy doszliśmy już do ołtarza, mój narzeczony wyciągnął lewą dłoń,
a ja bez chwili wahania ją chwyciłam.
– Zebraliśmy się dzisiaj tutaj, aby połączyć świętym węzłem
małżeńskim tego mężczyznę i tę oto kobietę – zaczął ksiądz. – Proszę,
powtarzajcie za mną. Ja, Carter, biorę sobie ciebie, Scarlet, za żonę
i ślubuję ci miłość, wierność… – Carter powtarzał słowa przysięgi za
księdzem z powagą w głosie. Po chwili przyszedł czas na mnie.
Starałam się mówić wyraźnie, ale czułam, że mój głos drży.
Kiedy powtórzyliśmy już słowa przysięgi za kapłanem, Jackson
wyjął aksamitne pudełeczko z wewnętrznej kieszeni marynarki i podał
je Carterowi. Mężczyzna wziął w palce obrączkę, chwycił moją prawą
rękę, i włożył ją na mój palec serdeczny, mówiąc:
– Scarlet, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności,
w Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
Gdy skończył, przyszła kolej na mnie. Wzięłam obrączkę w trzęsącą
się dłoń i włożyłam ją na palec Cartera, powtarzając:
– Carterze, przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności,
w Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
– Małżeństwo przez was zawarte ja powagą Kościoła Katolickiego
potwierdzam i błogosławię, w Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
Amen. Możesz pocałować swoją żonę – powiedział ksiądz,
uśmiechając się do nas lekko.
Carterowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Bez zbędnych
ceregieli objął mnie mocno w pasie, przyciągając do swojej piersi
i pocałował zachłannie na oczach kapłana i wszystkich
zgromadzonych gości. Przerwałam pocałunek, czerwieniąc się lekko,
a nasi przyjaciele roześmiali się głośno. Carter zaskoczył mnie po raz
kolejny, gdy niespodziewanie chwycił mnie na ręce, po czym ruszył
przed siebie.
– Co ty robisz?! – spytałam zaskoczona, zaplatając ręce na jego
szyi, żeby nie spaść.
– Niosę swoją żonę – odparł, a ja na moment zamarłam,
rozkoszując się słowem „żona” wypływającym z ust Cartera. Trochę
mi zajmie, zanim się przyzwyczaję, że on jest moim mężem, a ja jego
żoną.
– Ale wiesz, że tradycja każe przenieść przez próg świeżo
poślubioną małżonkę? – Spojrzałam na niego, unosząc brew.
– Co zrobić, jestem bardzo skrupulatny – stwierdził. – I muszę ci
powiedzieć, że już nie mogę się doczekać naszej nocy poślubnej. W tej
sukni wyglądasz bardzo kusząco. Ledwie się powstrzymałem, żeby nie
pobiec w twoją stronę, gdy zobaczyłem cię z Aaronem.
– Ty też wyglądasz bardzo seksownie – mruknęłam, po czym
nachyliłam się i ugryzłam go w podbródek.
– Rób tak dalej, a zaraz ominiemy wesele i od razu przejdziemy do
nocy poślubnej – ostrzegł mężczyzna, przystając na chwilę, a ja tylko
uśmiechnęłam się do niego niewinnie.

***

Tak, jak zostało wcześniej ustalone, przyjęcie weselne odbywało się


w naszym ogrodzie. Na samym jego środku rozstawiono wielki biały
namiot, a w nim stoły z jedzeniem i przekąskami. Na zewnątrz
znajdował się parkiet na podwyższeniu w kształcie owalu, zbudowany
z desek, do którego prowadziły schodki. Całość konstrukcji po bokach
była opleciona lampkami dającymi jasne światło. Jane zajęła się
oprawą muzyczną, wynajmując zespół grający piosenki z lat
osiemdziesiątych.
– Mogę prosić do tańca? – zapytał Carter, wyciągając do mnie dłoń.
Bez chwili wahania podałam mu rękę, po czym dałam się poprowadzić
na sam środek parkietu. Objął mnie mocno i przyciągnął do swojej
piersi, chowając twarz w moich włosach.
– Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz? – mruknął.
– Jakieś tysiąc razy, ale chętnie usłyszę to po raz tysiąc pierwszy. –
Zaśmiałam się, patrząc mu prosto w oczy. Carter uśmiechnął się do
mnie szeroko, nachylił się bliżej i złożył na moich ustach namiętny,
ale krótki pocałunek. Jak dla mnie to zdecydowanie zbyt krótki.
– Odbijany. – Usłyszeliśmy dobrze nam znany głos. Obróciłam się
i uśmiechnęłam się do Jacksona. Przyjaciel objął mnie, nie
przerywając tańca, a Carter zatańczył z Jane.
– I jak się czujesz jako pani Cambrini? – zapytał.
– To jeszcze do mnie do końca nie dociera – przyznałam zgodnie
z prawdą. Czułam się, jakby to wszystko było pięknym snem,
z którego zaraz miałam się obudzić.
– Zawsze zastanawiałem się, czy Carter kiedykolwiek znajdzie
kobietę dla siebie – oznajmił nagle Jackson, zaskakując mnie. – Cieszę
się, że trafił na ciebie. Jesteś dla niego idealna. Nie mógłby trafić
lepiej.
Poczułam, że w moich oczach zbierają się łzy. Nie sądziłam, że ten
dzień może stać się jeszcze bardziej idealny, a Jacksonowi udało się
tak sprawić.
– Tylko mi tu nie płacz, bo Carter jest gotów mnie obić, przyjaciel
czy nie. – Zaśmiał się Jackson, a ja mu zawtórowałam, bo znając
mojego męża, byłby do tego zdolny.

***

– Chodź, czas się szykować – powiedziała Jane, wyrywając mnie


z ramion Cartera. Było mi tak dobrze, że aż jęknęłam na znak
protestu. Mój mąż też wydawał się nie być zadowolony, że ktoś mu
mnie odbiera nawet na chwilę, ale koniec końców mnie puścił.
– Powiecie mi chociaż, dokąd jedziemy w podróż poślubną? –
spytałam Jane i Mel, która dołączyła do nas przy wejściu do domu.
– Nie ma nawet takiej opcji. – Melanie stanowczo pokręciła głową.
– Carter by nam tego nie darował, a ty nie miałabyś niespodzianki.
– Wiecie dobrze, jak nie znoszę niespodzianek – marudziłam.
– Akurat ta ci się spodoba, przekonasz się – dodała Jane, wpychając
mnie do sypialni. Prychnęłam tylko i przewróciłam oczami, poddając
się.
– No dobrze. – Westchnęłam. – To w takim razie uwolnicie mnie
z tej sukni. Czuję, że zaraz się uduszę.
Moje przyjaciółki roześmiały się i wzięły się za rozpinanie miliona
guziczków na moich plecach.
Rozdział 13

Scarlet

– Powiesz mi teraz, dokąd mnie zabierasz? – spytałam Cartera, gdy


kilka godzin później siedzieliśmy w samolocie, który miał nas
przetransportować na nasz miesiąc miodowy. Byłam trochę zła, bo
nikt nie chciał mi powiedzieć dokąd lecimy, a ja nie znosiłam
niespodzianek. Jane i Melanie pomogły mi się przebrać z sukni ślubnej
w błękitną sukienkę bez rękawów z cienkim paseczkiem w talii,
sięgającą mi nad kolano, w której było mi zdecydowanie wygodniej.
Włosy zebrałam w koński ogon i zmyłam makijaż, zostawiając jedynie
tusz na rzęsach i błyszczyk na ustach.
– Nie – odparł mężczyzna, patrząc na mnie z psotnym
uśmieszkiem. – Zobaczysz, gdy już dotrzemy na miejsce. Na razie nie
puszczę pary z ust.
– Jesteś okropny – stwierdziłam, krzyżując ręce na piersi
i wyglądając przez okno, całkowicie ignorując mojego męża.
– Ale i tak mnie kochasz – mruknął Carter, po czym złapał mnie za
podbródek i pocałował w usta. Na początku postanowiłam trochę się
z nim podroczyć i siedziałam jak skamieniała, nijak nie reagując na
jego dotyk, co musiałam przyznać, było niesamowicie trudne. Carter
chyba przeczuwał, co robię, bo coraz mocniej napierał na moje wargi,
a gdy to nie skutkowało, złapał mnie za biodro i uszczypnął lekko,
przez co zaskoczona je rozchyliłam. On natychmiast to wykorzystał
i pogłębił pocałunek, a następnie chwycił moje włosy, ściągając z nich
gumkę, i przechylił moją głowę do tyłu, ułatwiając sobie dostęp. Nie
mogąc się dłużej powstrzymać, zaplotłam ręce na jego szyi,
podniosłam się i przeszłam ze swojego fotela na jego, i usiadłam
Carterowi okrakiem na kolanach. Zaczęłam wodzić dłońmi po piersi
mężczyzny, rozpinając guziki jego koszuli, a on mocniej mnie objął
i przysunął do siebie jeszcze bliżej, jeśli to w ogóle było możliwe.
Nagle podniósł się z siedzenia i nie przerywając pocałunku, ruszył ze
mną na tyły samolotu.
– Dokąd mnie niesiesz? – spytałam, odrywając wargi od jego, żeby
zaczerpnąć tchu.
– Czekają nas dwie godziny lotu – powiedział, zjeżdżając ustami na
moją szyję, a ja poczułam gęsią skórkę w każdym miejscu, w którym
mnie dotykał. – Mam pomysł, jak spędzić ten czas.
– No kto by pomyślał – powiedziałam, śmiejąc się do niego.
Zaraz potem Carter postawił mnie na podłodze, a ja rozejrzałam się
wokół i zauważyłam, że znajdujemy się w sypialni. Wyglądała
dokładnie tak samo jak ta, w której się obudziłam, gdy Carter porwał
mnie z Phoenix. Chciało mi się śmiać, bo tyle rzeczy zmieniło się od
tego czasu. Jeszcze niecały rok wcześniej bałam się go i myślałam,
jakby tutaj się uwolnić od tego mężczyzny, a teraz byłam pijana ze
szczęścia, bo wiedziałam, że już zawsze będziemy razem i nie
wyobrażam sobie życia bez niego.
– Co cię tak rozbawiło? – spytał Carter, widząc moją minę.
– Przypomniałam sobie, jak się poznaliśmy – wyjaśniłam. –
Marzyłam jedynie, żeby znaleźć się jak najdalej od ciebie, a teraz
proszę.
– Od początku wiedziałem, że nigdy się ode mnie nie uwolnisz –
odparł mój mąż, uśmiechając się z wyższością. – Nie było opcji,
żebym wypuścił cię ze swoich rąk.
Stanął za mną, po czym pocałował mnie w kark i rozpiął suwak
mojej sukienki, ta opadła na podłogę, a ja zostałam w samej białej,
koronkowej bieliźnie. Odwróciłam się do niego przodem, patrzył na
mnie wygłodniałym wzrokiem, a ja kończąc rozpinanie guzików u jego
koszuli, zagadnęłam:
– Mam ci coś do powiedzenia.
– A to nie może poczekać? – zapytał Carter, wodząc nosem po
mojej szyi.
– Nie, nie może – zaprzeczyłam, a następnie wzięłam głęboki
wdech. – Od kilku dni nie czułam się najlepiej. Miałam dziwne
wahania nastrojów, kręciło mi się w głowie i trochę mnie mdliło.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś wcześniej? – zdenerwował się
mój mąż. – Jak tylko dolecimy na miejsce, z samego rana idziemy do
lekarza. I nie chcę słyszeć ani słowa sprzeciwu.
– Poczekaj, daj mi dokończyć – poprosiłam, śmiejąc się lekko. –
Wczoraj rano zrobiłam test. Będziemy rodzicami, Carter.
Gdy tylko to powiedziałam, miałam wrażenie, że przestał oddychać.
Zamarł jak posąg i jedyną oznaką tego, że wciąż żyje, było, że mocniej
objął mnie w talii.
– Możesz powtórzyć? – poprosił cichym głosem.
– Jestem w ciąży, kochanie – oznajmiłam, ciesząc się jak głupia na
myśl o byciu mamą.
Carter nachylił się nade mną i pocałował mnie mocno w usta,
odbierając oddech. Nie musiał nic mówić, bo w ten pocałunek przelał
wszystkie swoje uczucia. Wiedziałam, że cieszy się z tego tak samo jak
ja.
– Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak szczęśliwy teraz jestem –
powiedział, biorąc moją twarz w dłonie, a jego oczy zaszkliły się od
łez. – Kilka godzin temu poślubiłem kobietę, którą kocham jak nikogo
innego na świecie, a za parę miesięcy zostanę tatą. Nie mogę prosić
o więcej.
– Ja też jestem największą szczęściarą – stwierdziłam. – A to
wszystko dzięki tobie. Bo dałeś mi wszystko to, o czym od zawsze
marzyłam: miłość, poczucie bezpieczeństwa i rodzinę. Niczego więcej
nie potrzebuję.
Stanęłam na palcach i pocałowałam go ponownie w usta, a chwilę
potem Carter delikatnie mnie podniósł i ułożył na łóżku, po czym
zawisł nade mną. Pocałował mnie w brzuch i przyłożył do niego ucho,
jakby już mógł usłyszeć dziecko, co oczywiście było niemożliwe.
Wplotłam palce w jego włosy i oparłam głowę o poduszki,
przymykając oczy.

***

Obudziłam się, czując, że ktoś składa delikatne pocałunki wzdłuż linii


mojej żuchwy.
– Jesteśmy na miejscu, skarbie – powiedział Carter, patrząc na mnie
z uśmiechem. Słysząc to, usiadłam, a mój mąż pomógł mi włożyć
z powrotem sukienkę i zapiąć zamek.
– Powiesz mi wreszcie, gdzie jesteśmy? – spytałam po raz kolejny,
gdy wysiadaliśmy z samolotu.
– Teraz tak – odparł, a ja popatrzyłam na niego wyczekująco. –
Witaj na Krecie.
Niewiele myśląc, podskoczyłam i objęłam go nogami w pasie, co
w tej sukience było nie lada wyzwaniem, i przytuliłam się do niego
mocno.
– Dziękuję! – krzyknęłam, piszcząc jak głupia. – Zawsze marzyłam,
żeby tutaj przylecieć.
– Wiem. – Carter wyszczerzył się do mnie w uśmiechu. – Melanie
mi o tym powiedziała. Dlatego spędzimy tutaj najbliższe dwa
tygodnie.
Wciąż trzymając mnie na rękach, mój mąż ruszył ze mną w stronę
czekającego na nas samochodu, który miał nas zawieść do hotelu.
– Dla ciebie zrobię wszystko, Scar – wyznał, gdy już siedzieliśmy
w aucie. – Przecież dobrze o tym wiesz. Jesteś moją teraźniejszością
i przyszłością. Ty i nasze nienarodzone dziecko. Nikt nigdy nie kochał
tak jak ja kocham ciebie.
– Z jednym wyjątkiem – zastrzegłam, unosząc palec.
– Mało prawdopodobne, ale nie mam ochoty się z tobą o to kłócić –
stwierdził Carter, całując mnie w czubek głowy, a ja wtuliłam twarz
w zagłębienie jego szyi, uśmiechając się szeroko.

***

Niedługo potem nasza podróż samochodem dobiegła końca. Kiedy


mój mąż otworzył mi drzwi, wysiadłam i aż zaparło mi dech w piersi.
Przede mną rozciągał się widok na piękny, dwupiętrowy domek
zbudowany z kamienia. Do wejścia prowadziła drewniana weranda
z bujaną ławką, a podłoga była wyłożona jasnym drewnem. Do
posiadłości należał zadbany ogródek z ładnie przystrzyżonymi
krzewami.
– Tu jest pięknie – szepnęłam, gdy Carter podszedł i objął mnie
w pasie, przyciągając do swojej piersi. Niespodziewanie chwycił mnie
pod kolanami i wziął na ręce, kierując się w stronę wejścia. Pisnęłam
i zaplotłam ręce na jego szyi.
– Co robisz? – zapytałam, śmiejąc się w głos.
– Przenoszę cię przez próg – wyjaśnił. Nie wiem, jak to mu się
udało, ale wciąż mnie trzymając, wyciągnął klucze z kieszeni
i otworzył drzwi. Spojrzałam do tyłu i zobaczyłam, że nasz kierowca
zbliża się do nas powoli, niosąc nasze bagaże.
Nie zdążyłam nawet dobrze rozejrzeć się po wnętrzu domku, bo
Carter od razu skierował się na piętro w stronę sypialni.
– Ale ja chciałam się rozejrzeć po domu i pójść na spacer –
jęknęłam, chociaż tak naprawdę w zupełności odpowiadał mi plan
mojego męża co do najbliższego czasu.
– Zdążymy ze wszystkim, wynająłem domek na dwa tygodnie –
odpowiedział, kładąc mnie na łóżku, a sam zaczął rozpinać guziki
swojej koszuli. Podniosłam się i uklękłam na łóżku, opierając mu ręce
na ramionach i zsunęłam z nich materiał, dzięki czemu miałam
doskonały widok na jego klatkę piersiową. Wygięłam ręce i zaczęłam
rozpinać zamek swojej sukienki, na co Carter uśmiechnął się krzywo.
– Widzę, że ktoś tutaj jest niecierpliwy – mruknął. Nachylił się
w moim kierunku, a gdy mówił, nasze wargi ocierały się o siebie.
Poczułam, że motyle w moim brzuchu jak zwykle, gdy Carter był
blisko, zrywają się do lotu.
– Sam zacząłeś – stwierdziłam, wzruszając ramionami.
Przyciągnęłam go do siebie bliżej i pocałowałam. Mój mąż praktycznie
od razu przejął kontrolę nad pocałunkiem, popychając mnie lekko,
przez co znowu wylądowałam na plecach. Podwinął moją sukienkę,
wodząc dłonią w górę mojej nogi, a drugą rękę wplótł w moje włosy.
Rozchyliłam wargi, umożliwiając mu pogłębienie pocałunku. Po
chwili oderwał się od moich warg i zjechał ustami na moją szczękę
i wytyczył sobie ścieżkę aż do dekoltu.
– Lepiej będzie, jeśli się tego pozbędziemy – oznajmił, mając na
myśli moją sukienkę.
– Tak myślisz? – Spojrzałam na niego, unosząc brew. Chciałam go
trochę podrażnić i sądząc po jego minie, udawało mi się to.
– Daruj sobie tę kokieterię – mruknął z ustami tuż przy moim uchu.
Przygryzł płatek, a ja poczułam dreszcze na całym ciele.
Zaśmiałam się, a zaraz potem zarówno moje, jak i jego ubrania
wylądowały na podłodze w nogach łóżka.
Epilog

Scarlet

Nasz pobyt na Krecie skończył się zdecydowanie za szybko. Dwa


tygodnie upłynęły nam na zwiedzaniu, leniuchowaniu na plaży i w
łóżku. Carter nie miał mnie dość, a ja byłam dokładnie taka sama.
Miałam wrażenie, że odkąd dowiedział się o ciąży, nie mógł przestać
mnie dotykać. Zawsze tak było, ale teraz jakby się to pogłębiło. Nie
było praktycznie minuty w ciągu dnia, żeby nie trzymał mnie za rękę,
nie obejmował lub nie całował. Nie, żebym narzekała – co to, to nie.
Gdy wróciliśmy do domu, nasi przyjaciele już na nas czekali. Jane
i Melanie uściskały mnie tak mocno, jakbyśmy nie widziały się dwa
lata, a nie dwa tygodnie. Jakby tego było mało, kiedy tylko
przekazaliśmy im nowinę, że spodziewamy się dziecka, moje
przyjaciółki zwariowały. Jane zaczęła piszczeć i podskakiwać,
krzycząc, jak to fajnie, że nasze dzieci będą wychowywały się razem
i będą prawie w tym samym wieku. Melanie natomiast od razu
zasypała nas propozycjami imion dla dzieci. Recytowała je
z prędkością karabinu maszynowego, a ja bezradnie popatrzyłam na
Aarona, który stał kawałek dalej z rękoma skrzyżowanymi na piersi
i przyglądał się swojej dziewczynie z uśmiechem na twarzy. Widząc,
że potrzebuję jego pomocy, zapanował nad Melanie i jej tyrada imion
na całe szczęście dobiegła końca.
Dopiero wieczorem, tego samego dnia, gdy układałam się do snu,
dotarło do mnie, że to wreszcie koniec. Koniec naszych problemów
z ludźmi czyhającymi tylko, żeby nas skrzywdzić. Wreszcie ja i Carter
mogliśmy myśleć o przyszłości, nie bojąc się jednocześnie, że zaraz
zostanie nam to brutalnie odebrane. Codziennie się modliłam, żeby
los nigdy więcej nas nie rozdzielił i żebyśmy w końcu mogli żyć jak
wszystkie inne młode, zakochane w sobie małżeństwa.
– O czym myślisz? – Carter wyrwał mnie z rozmyślań. Leżałam na
prawym boku, a on ułożył się za mną, obejmując mnie mocno w talii
i przyciągając do swojej piersi. Miałam na sobie krótkie spodenki do
spania w kremowym kolorze, a do tego bluzkę z krótkim rękawem,
zapinaną na guziki na całej długości. Z tego powodu mój mąż bez
problemu rozpiął kilka dolnych, dotykając dłonią gołej skóry brzucha.
Poczułam, że wszystkie włoski stają mi dęba, a motylki w brzuchu
zaczynają wariować. Wiedziałam, że nigdy nie będę miała dość efektu,
jaki Carter na mnie wywiera. Wystarczył jeden jego dotyk, a ja już
topniałam w jego ramionach jak wosk.
– O tym, że wreszcie możemy żyć normalnie – odpowiedziałam,
odwracając się do niego przodem. Mężczyzna miał na sobie spodnie
od piżamy, a od pasa w górę był nagi. Oparłam dłonie na jego piersi,
czując pod prawą dłonią bicie jego serca. – Wreszcie nie musimy cały
czas oglądać się przez ramię.
– Scar, dobrze wiesz, że życie ze mną nigdy nie będzie „normalne”.
– Popatrzył na mnie znacząco. – Zawsze będziemy musieli być
ostrożni i przygotowani na to, że coś może pójść nie tak.
– Wiem o tym – zapewniłam go. – Mam na myśli, że nikt nie
spiskuje, jakby to nas rozdzielić. Nie przeżyłabym tego po raz drugi.
– Ja też nie – mruknął Carter. Wyciągnął lewą dłoń i kciukiem
obrysował kontury moich warg. – Nigdy do tego nie dopuszczę. Teraz,
kiedy spodziewasz się mojego dziecka, będę jeszcze bardziej zaborczy,
więc lepiej się przygotuj. I nawet się nie waż protestować, bo to i tak
nic nie da. Wszystko, co robię, robię z myślą o bezpieczeństwie mojej
rodziny.
Przewróciłam oczami, ale tak naprawdę nie miałam mu tego za złe.
To, o czym mówił, świadczyło tylko o tym, jak bardzo zależało mu na
mnie i naszym dziecku.
– A teraz już koniec gadania – mruknął, nachylając się nade mną.
Przerzucił nas tak, że leżałam na plecach, a on zawisł nade mną.
Stłumił mój śmiech pocałunkiem, a jednocześnie rozpiął pozostałe
guziczki mojej bluzki. Objęłam go rękoma za szyję, a nogami w pasie,
czekając z niecierpliwością na to, co zaraz miało nadejść.
Nigdy nie byłam szczęśliwsza, a to był dopiero początek. Początek
naszego wspólnego życia.

You might also like