Professional Documents
Culture Documents
Leonczuk Klara - Narzeczona Mafiosa 02 - Scarlet
Leonczuk Klara - Narzeczona Mafiosa 02 - Scarlet
Klara Leończuk
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2021
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Anna Adamczyk
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Epilog
Prolog
Scarlet
***
– Trzymasz się jakoś? – zapytała mnie Jane, gdy tego samego dnia
wieczorem ona i Jackson do nas przyszli. Teraz cała trójka mężczyzn
zamknęła się w gabinecie Cartera, deliberując, co dalej, a my
zostałyśmy same w mojej sypialni.
– Średnio – powiedziałam zgodnie z prawdą. Położyłam się na
łóżku, a Jane zajęła miejsce tuż obok, wspierając głowę na dłoni. – Po
prostu… gdy wydawało się, że wszystko wraca do normy,
dowiedzieliśmy się czegoś takiego. Naprawdę miałam nadzieję, że to
już koniec, a wychodzi na to, że cała zabawa zaczyna się od początku.
Poza tym wyobraź sobie, jakbyś ty się czuła, gdyby to na Jacksona ktoś
polował i usiłował go zamordować.
Kobieta skrzywiła się momentalnie, jakby sama myśl o tym
wywoływała u niej fizyczny ból.
– Wiem, że to cię nie pocieszy, ale znajdziemy tego kogoś,
zobaczysz – obiecała, ściskając mnie za rękę. – Nie jesteście z tym
sami.
– Nie chcę, żebyście się narażali – odparłam zgodnie z prawdą. –
Szczególnie teraz, gdy jesteś w ciąży. Powinniście wybierać meble do
pokoju dziecięcego i kolor farby na ściany, a nie polować na zabójcę.
– Uspokój się! – ofuknęła mnie Jane, patrząc na mnie ostro. – Ja
i Jackson doskonale wiemy, z czym wiąże się nasze życie. Mafia to nie
zabawa. Wiedziałam, na co się decyduję, wychodząc za Jacksona, tak
samo jak on wiedział, czym ryzykuje, przyłączając się do Cartera.
Jesteśmy nie tylko przyjaciółmi. Jesteśmy rodziną. A rodzina trzyma
się razem, choćby nie wiem co.
Poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy. Nawet nie próbowałam
ich hamować. Objęłam przyjaciółkę ramionami, przytulając mocno,
a ona odwzajemniła mi się tym samym.
***
Scarlet
Tydzień później
Obecnie
– Wystarczy tego dobrego – powiedziała Jane, wpadając do mojej
sypialni, a zaraz za nią podążała Melanie. Tak, nie wiem, jakim
cudem, ale Jane i Jackson skontaktowali się z moją przyjaciółką
i opowiedzieli o wszystkim, a ona bez zbędnych ceregieli spakowała
walizki dla siebie i swojego chłopaka, Aarona, a następnie obydwoje
przylecieli tutaj samolotem należącym do przyjaciela Cartera.
– Dajcie mi spokój – mruknęłam, nakrywając się kołdrą po sam
czubek głowy. Nie miało dla mnie znaczenia, czy jest rano,
popołudnie czy wieczór: wszystko straciło sens.
– Nie! – krzyknęła Mel, brutalnie ściągając ze mnie kołdrę, a Jane
tymczasem odsłoniła żaluzje w oknach. – Koniec użalania się nad
sobą. Od pogrzebu nie ruszasz się z łóżka. Czas wstać i zmierzyć się
z rzeczywistością.
To do mnie nie docierało – „od pogrzebu”. Cztery dni temu
pochowaliśmy Cartera. Jackson i Jane zajęli się wszystkimi
przygotowaniami, bo ja nie byłam w stanie nic zrobić. Czułam się tak,
jakbym żyła w innym wymiarze.
„Pogrzeb” – jedno słowo, które potrafi wywołać w człowieku tyle
negatywnych emocji, wprost zniszczyć go od środka. Nie znam
nikogo, kto byłby fanem takich uroczystości i z radością w nich
uczestniczył.
Zawsze uważałam, że w niektórych przypadkach można
przygotować się na to wydarzenie. Na przykład, gdy umiera ktoś
starszy lub ktoś, kto chorował od dłuższego czasu, rodzina jest
w stanie oswoić się z myślą, że niedługo straci tę osobę. Wiadomo,
śmierć kogoś bliskiego zawsze boli jak cholera, ale czasami człowiek
po prostu wie, że niedługo zabraknie jego krewnego. Wyczuwa to.
Jednak jeśli chodzi o nagłe odejście kogoś, kto powinien żyć, kogo
zabrakło zdecydowanie za wcześnie – wtedy jest sto razy gorzej. Myśli
się o wszystkich wspólnych planach, marzeniach, których nie udało
się zrealizować, bo najzwyczajniej w świecie zabrakło na to czasu.
W takiej sytuacji znalazłam się ja. Miałam ochotę wyć z bólu
i wściekać się jednocześnie, próbując się dowiedzieć dlaczego.
Dlaczego odebrano mi Cartera, kiedy tak naprawdę dopiero
rozpoczynaliśmy wspólne życie? Dlaczego nie mieliśmy szansy
nacieszyć się sobą i po prostu żyć?
Odruchowo wróciłam myślami do tamtego dnia, krzywiąc się na
samo wspomnienie.
***
***
***
***
Scarlet
***
***
***
***
Scarlet
Carter
Ze snu wyrwał mnie dzwonek komórki. Tylko jedna osoba miała ten
numer, więc od razu wiedziałem, że coś musiało się stać. Inaczej nie
zawracałby mi głowy.
– Co jest? – rzuciłem, bez zbędnych wstępów.
– Mamy mały problem – powiedział, a ja zacisnąłem szczęki,
wyglądając przez okno obskurnego motelu, w którym się
zatrzymałem. Na dworze było jeszcze całkiem szaro.
– Mów wprost, a nie bawisz się w budowanie napięcia – warknąłem.
Nie miałem czasu na zabawę w półsłówka.
– Scarlet chce znaleźć tego, kto stoi za twoją śmiercią – wyjaśnił na
jednym wdechu. – Zaangażowała w to wszystkich twoich ludzi.
Przekląłem siarczyście. Czego by nie mówić, wiedziałem, że tak
będzie. Na jej miejscu na bank zrobiłbym to samo. Jednak teraz
musiałem zrobić wszystko, żeby jej się nie udało. Inaczej mój plan
weźmie w łeb.
– Wiesz, co masz robić – warknąłem stanowczo. – Trzymaj ją od
tego wszystkiego z daleka. Nie może wpaść na żaden trop.
– Jakbym tego nie wiedział – prychnął do słuchawki, wyraźnie
zirytowany tym, że go szkolę. – Po prostu uznałem, że wypada, żebyś
o tym wiedział. Żebyś potem nie miał pretensji, że coś ukrywam.
– A jak ona w ogóle się trzyma? – zainteresowałem się. Wiedziałem,
że to, co usłyszę, nie spodoba mi się ani trochę, ale ciekawość była
silniejsza.
– Szczerze? – powiedział. – Teraz nawet jako tako, ale jeszcze jakiś
tydzień temu nie była w stanie ruszyć się z łóżka. Cały czas płakała
i do nikogo się nie odzywała. Nie chciała nic jeść. Była cieniem samej
siebie. Dopiero przyjaciele pomogli jej pozbierać się do kupy. Oni
i fakt, że ma wyznaczony cel.
– Dzięki za informację – zdołałem wydusić z siebie, czując
narastającą gulę w gardle. – W razie czego jesteśmy w kontakcie.
Rozłączyłem się, nie czekając na jego odpowiedź. Miałem
niesamowite wyrzuty sumienia. Zostawienie Scarlet i upozorowanie
własnej śmierci było najtrudniejszą decyzją w moim życiu. Czułem
fizyczny ból, gdy kilka tygodni wcześniej kłamałem, że jadę do firmy
i niedługo wrócę. Bo wiedziałem, że to wszystko to jedno wielkie,
jebane oszustwo. Ale musiałem to zrobić, nie miałem innego wyjścia,
mogłem tylko mieć nadzieję, że po wszystkim Scarlet mi wybaczy.
Wyrwałem się z zamyślenia i spojrzałem na zegarek. Dochodziła
siódma rano, więc czym prędzej spakowałem swoje rzeczy
i postanowiłem wynieść się z tego pokoju. W normalnych
okolicznościach w życiu nie zatrzymałabym się w takim miejscu, ale
nie chciałem zwracać na siebie uwagi. Mimo że wszyscy byli święcie
przekonani, że nie żyję, lepiej nie kusić losu.
Scarlet
Kolejnego dnia trening z Jacksonem był jeszcze cięższy. Tak jak
wczoraj zaczęliśmy od ćwiczeń przy worku bokserskim, a następnie
przeszliśmy na ring. Jeśli myślałam, że poprzedniego dnia mój
przyjaciel dał mi wycisk, to grubo się myliłam. W ciągu dziesięciu
minut spędzonych na macie, Jackson zdążył powalić mnie na łopatki
już przynajmniej pięć razy. Za każdym razem czułam niesamowity ból
w plecach i bałam się, że uszkodzę sobie coś ważnego.
– Pamiętaj, co ci wczoraj mówiłem! – upomniał mnie po raz setny.
– Obserwuj mnie, naucz się moich ruchów. Znajdź moje słabe punkty.
– Próbuję – stęknęłam, gdy pomagał mi się podnieść. Otarłam pot
z czoła i spojrzałam na niego z bezsilnością wymalowaną na twarzy. –
Ale jesteś za szybki.
– Dlatego teraz spróbujesz z kimś innym – stwierdził i spojrzał
gdzieś nad moją głową. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam,
że na salę wchodzi Paolo, jeden z naszych ludzi.
– Co on tutaj robi? – zapytałam Jacksona, marszcząc brwi. Nie
podobało mi się, cokolwiek knuł mój przyjaciel.
– Paolo będzie dzisiaj z tobą ćwiczył, a ja będę się przyglądał –
wyjaśnił mi, a ja poczułam ciarki na plecach. Nie żeby coś, lubiłam
Paolo, ale facet mierzył ze dwa metry wzrostu i był jeszcze szerszy
w barach niż Jackson. Wiedziałam, że mnie zmiażdży, zanim zdążę
choćby zrobić krok.
– Spokojnie, nikt nie chce cię tutaj skrzywdzić – zapewnił mnie
Jackson. Po chwili Paolo pojawił się obok mnie, uśmiechając się lekko.
– Obiecuję, że będę delikatny – rzucił mój przeciwnik, puszczając
do mnie oczko. – Poza tym jestem pewien, że Jackson mnie dopilnuje,
żebym nie przegiął.
– Dokładnie – dodał mój przyjaciel. – Pamiętaj, że zabawa zabawą,
ale to twoja donna. Nie przeginaj.
Paolo pokiwał głową, po czym ustawiliśmy się na macie naprzeciw
siebie. Szybko przypomniałam sobie to, co wcześniej mówił mi
Jackson, i zamiast atakować Paolo, po prostu broniłam się przed jego
ciosami, osłaniając twarz i tułów na tyle, na ile było to możliwe. Gdy
zamierzył się na moją twarz, odruchowo się schyliłam, przez co jego
ręka uderzyła w powietrze nad moją głową.
– Brawo, o to chodzi! – pogratulował mi Jackson, stojący poza
ringiem, cały czas bacznie nas obserwując. – Zmęcz go najpierw.
Kiedy mój przeciwnik wyprowadzał ciosy, uważnie się w niego
wpatrywałam. O ile się nie myliłam, lewą rękę miał silniejszą, bo to
nią głównie operował. Poza tym, gdy brał zamach, odsłaniał swój lewy
bok, przez co bez trudu mogłam uderzyć go między żebra.
Wiedząc, że dłużej już nie wytrzymam, bo to uciekanie przed nim
zaczynało mnie męczyć, zamierzyłam się prawą ręką i uderzyłam
Paolo w tułów. Zaskoczony pochylił się lekko, gdy zabrakło mu
powietrza, a ja to wykorzystałam i drugie uderzenie wycelowałam
w jego twarz.
Nie przewidziałam tylko tego, że Paolo podetnie mi nogi, przez co
wyląduję na plecach. Poczułam, jak z płuc ulatuje mi powietrze, ale
nie miałam czasu na odpoczynek. Mój rywal usiadł na mnie,
unieruchamiając moje ciało. Leżąc, nie miałam takiego pola manewru
jak zwykle, więc wiedziałam, że nawet jeśli go uderzę, to nie poczuje
tego za mocno.
– Opleć go nogami w pasie! – polecił mi Jackson, a ja spojrzałam na
niego zaskoczona. Widział moje wahanie, ale je zignorował. – No już!
– Dobrze, a teraz spróbuj przerzucić go tak, że to on będzie pod
tobą – powiedział, gdy zrobiłam to, co mi kazał. Posłuchałam jego
instrukcji, ale Paolo był zbyt ciężki. Nie było szans, żebym zrzuciła go
z siebie.
– Nie dam rady – wyspałam. – Prędzej się tutaj uduszę.
– Skoro tak, to unieś się lekko i uderz go między łopatki – doradził
Jackson. – Nie zaboli mocno, ale zdezorientuje go, poza tym poczuje
promieniujący ból i poluźni uścisk.
Tym razem się udało – zamachnęłam się na tyle, na ile było to
możliwe i uderzyłam Paolo, ile sił w ręce. Ten stęknął cicho, po czym,
tak jak przewidział Jackson, poluźnił chwyt na moim ciele, a ja czym
prędzej wstałam, gotowa do dalszej walki.
– Wystarczy – powiedział mój przeciwnik, podnosząc się z maty. –
Szybko się uczysz, donno. Nie sądziłem, że dostanę aż taki wycisk, gdy
zgodziłem się tutaj przyjść.
– Dziękuję – odparłam, mile połechtana. Uśmiechnęłam się do
niego przepraszająco. – I wybacz, jeśli za mocno uderzałam. Starałam
się na tyle, na ile mogłam.
– Nie, w porządku, nic mi nie jest – uspokoił mnie Paolo,
odwzajemniając uśmiech. – Jedyne, co ucierpiało, to moje ego.
Roześmiałam się cicho, a po chwili mężczyzna zostawił mnie
i Jacksona samych.
***
***
Kiedy wracałam do domu ze Stefano, usłyszałam dzwonek mojego
telefonu. Wyjęłam komórkę z torebki i zaskoczona zobaczyłam, że to
Alessandro.
– Tak słucham? – odezwałam się do słuchawki.
– Cześć, Scarlet – powiedział policjant. – Czy mogłabyś przyjechać
teraz do mnie na komisariat?
– A stało się coś? – spytałam zaniepokojona. – Dowiedziałeś się
czegoś w sprawie Cartera?
– To nie jest rozmowa na telefon – odparł Alessandro tajemniczo.
– Dobrze, to w takim razie zaraz przyjadę – obiecałam, po czym
zakończyłam rozmowę. Wychyliłam się w stronę kierującego autem
Stefano i poprosiłam:
– Zanim pojedziemy do domu, zawieź mnie na posterunek Vegi.
Muszę się z nim spotkać.
– Oczywiście – mruknął mężczyzna, zerkając na mnie we
wstecznym lusterku.
Dwadzieścia minut później dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam
z samochodu i skierowałam się w stronę komisariatu. Kiedy weszłam
do budynku, przy dyżurce spotkałam młodą kobietę w policyjnym
mundurze. Miała czarne włosy zebrane w koka i wyglądała na niewiele
starszą ode mnie.
– Dzień dobry – przywitałam się, podchodząc do biurka.
– Dzień dobry, w jakiej sprawie pani przychodzi? – odparła kobieta,
zerkając na mnie znad papierów. Ze sposobu, w jaki na mnie patrzyła
i mówiła, wiedziałam, że chciałaby, żebym jak najprędzej stąd poszła.
Chyba brała mnie za paniusię, która zgłasza na policję złamanie
paznokcia.
– Jestem umówiona z detektywem Vegą – wyjaśniłam. Tym razem
kobieta spojrzała na mnie zaciekawiona, po czym podniosła
słuchawkę telefonu i poprosiła:
– Proszę chwilę poczekać, detektyw zaraz przyjdzie po panią.
Wybrała numer i powiedziała coś do osoby po drugiej stronie
słuchawki, ale mówiła zbyt cicho, abym mogła usłyszeć, o co chodzi.
Nie minęło pięć minut, gdy usłyszałam kroki dochodzące z korytarza
i zaraz potem stanął przede mną Alessandro. Miał na sobie czarne
jeansy i białą koszulę opinającą jego umięśnione ramiona. Zwykle
nachodzące mu na kołnierzyk włosy zebrał w kucyk na karku.
– Cześć – powiedział na mój widok, po czym zaskoczył mnie, gdy
objął mnie jedną ręką delikatnie w pasie i nachylił się, składając na
moim policzku delikatny pocałunek.
– Cześć – szepnęłam, oszołomiona jego zachowaniem. – Powiesz
mi teraz, o co chodzi?
Vega spojrzał przelotnie na policjantkę za biurkiem, która usilnie
starała się udawać, że nie przygląda się nam z zainteresowaniem, ale
jak można się domyślić, średnio jej to wychodziło.
– Chodź – poprosił, wciąż obejmując mnie w pasie i ciągnąc za sobą
w stronę, z której przyszedł. Nie czułam się komfortowo, gdy się tak
ze mną spoufalał, ale nie chciałam mu robić sceny w miejscu pracy.
Po drodze minęliśmy kilka biurek z siedzącymi przy nich
policjantami zajętymi swoją pracą. Nie zwracali na nas większej
uwagi, chociaż czułam na sobie spojrzenia kilku par oczu.
Alessandro poprowadził mnie do drzwi na końcu korytarza
z wiszącą na nich tabliczką z jego imieniem i nazwiskiem. Mężczyzna
przepuścił mnie przodem, a następnie cicho zamknął za nami drzwi.
Jego gabinet był niewielki. Naprzeciwko wejścia znajdowało się
okno z żaluzjami, a po lewej stronie stał wysoki regał z masą
segregatorów i teczek. Poza tym przed oknem umieszczono czarne
biurko z komputerem, zawalone kartkami papieru, a podłogę
wyłożono ciemnoszarą wykładziną.
– Usiądź – zaproponował Vega, wskazując na krzesło przed
biurkiem. Sam obszedł mebel i usiał na skórzanym fotelu.
– Możesz mi wreszcie powiedzieć, co jest takie ważne, że musiałam
przyjechać? – spytałam, zaczynając się irytować całą sytuacją. Po
spotkaniu z przedstawicielem firmy deweloperskiej byłam
wykończona i jedyne, na co miałam ochotę, to wziąć gorącą kąpiel
i położyć się do łóżka. Tyle dobrze, że rozmowa przebiegła po mojej
myśli i już pod koniec przyszłego tygodnia miała ruszyć budowa
nowego hotelu.
– Nie wiem, jak ci to przekazać, ale nie mam dobrych wiadomości –
zaczął Vega, drapiąc się po brodzie. – Przekopałem wszystkie raporty
z miejsca wypadku, wszystkie zdjęcia, dosłownie wszystko, co udało
mi się znaleźć w sprawie Cartera. Jasno z nich wynika, że nie maczała
w tym palców osoba trzecia. To naprawdę był wypadek.
Z każdym wypowiedzianym przez mężczyznę słowem czułam się
tak, jakbym dostawała cios prosto w serce.
– Nie wierzę ci – szepnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Poczułam, że w moich oczach zbierają się łzy. – Najzwyczajniej
w świecie ci nie wierzę.
– Scarlet, rozumiem, że to dla ciebie szok, ale… – Vega wstał
z fotela i zbliżył się do mnie, ale ja szybko zerwałam się z krzesła
i stanęłam przy drzwiach.
– Gówno rozumiesz! – warknęłam. – Więc przestań mi tutaj
ściemniać i rozczulać się nade mną. Bo tego nie potrzebuję. Nie wiem,
dlaczego kłamiesz, ale skoro nie chcesz mi pomóc, to goń się. Dzięki
Bogu, nie jesteś jedyną osobą, na którą mogę liczyć.
– Scarlet! – krzyknął Alessandro, gdy z rozmachem otworzyłam
drzwi i pobiegłam korytarzem, kierując się w stronę wyjścia. Tym
razem wszyscy, których mijałam, przyglądali mi się z zaskoczeniem,
ale ja miałam to gdzieś. Słyszałam, że mężczyzna idzie za mną,
dlatego czym prędzej wyszłam z komisariatu i wsiadłam do auta,
trzaskając drzwiami.
Stefano popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami, ale nijak nie
skomentował mojego stanu. Czasami irytowała mnie jego
mrukowatość i małomówność, jednak dzisiaj byłam za nie wdzięczna.
– Jedźmy do domu – powiedziałam, a mężczyzna bez słowa odpalił
silnik i ruszył z miejsca z piskiem opon. Wyjrzałam przez okno
i zobaczyłam Alessandro, który stał przed komisariatem, przeczesując
włosy palcami. Był wyraźnie sfrustrowany i wściekły. Ale przepraszam
bardzo, czego się spodziewał? Że gdy powie mi, że to był wypadek, to
rzucę mu się na szyję i podziękuję za tę informację? Raczej nie było
takiej opcji.
Oparłam głowę o szybę, teraz rzeczywiście wykończona. Może i się
łudziłam, ale czułam, że z jakiegoś powodu Vega nie powiedział mi
prawdy. Zastanawiało mnie tylko dlaczego.
Gdy pół godziny później Stefano zaparkował przed domem,
z ociąganiem wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę wejścia.
– Cześć – rzuciłam, widząc w salonie Melanie i Aarona
oglądających jakiś film w telewizji.
– Hej – odparła moja przyjaciółka z uśmiechem, jednak gdy tylko
zobaczyła, w jakim stanie jestem, uśmiech natychmiast spełzł jej
z twarzy.
Weszłam do pokoju i usiadłam na fotelu naprzeciwko nich,
a następnie streściłam im moją rozmowę z Alessandro.
– Nie rozumiem – mruknęła Melanie, zerkając na swojego
chłopaka. – Dlaczego ci to powiedział? Sama też nie wierzę w tę
historyjkę i uważam, że z jakiegoś powodu kłamie. Pozostaje pytanie
czemu?
– Może rzeczywiście nie udało mu się nic znaleźć – stwierdził
Aaron, a ja i Mel spojrzałyśmy na niego groźnie za to, że bierze stronę
policjanta.
– Hej, nie zlinczujcie mnie tutaj – poprosił, widząc naszą reakcję. –
Po prostu może on wcale nie kłamał, tylko ktoś inny postarał się,
żebyś ani ty, ani nikt, kto stara się ci pomóc, nie doszedł do prawdy?
– Nie pomyślałam tak o tym… – przyznałam, zastanawiając się nad
słowami mężczyzny. Może rzeczywiście to nie Alessandro
wyprowadza mnie w pole, tylko ktoś inny wodzi nas oboje za nos?
– Żeby to wiedzieć, muszę ustalić, czy naszym ludziom udało się
czegokolwiek dowiedzieć – stwierdziłam po chwili. – Skoro Vega nie
jest w stanie, bądź nie chce mi pomóc, może innym się uda.
– Pamiętam, jak Jackson mówił, że coś mu nie pasuje w tym
policjancie – przypomniała mi nagle Melanie. – Że nie jest wobec nas
szczery.
– Też teraz to sobie przypominam – odparłam, marszcząc brwi. –
Nie wzięłam tego zbyt poważnie, bo myślałam, że to przez to, że
Jackson po prostu go nie lubi. Ale teraz nie jestem tego taka pewna.
Tak czy siak, musimy powiadomić o wszystkim jego i Jane. Wtedy
zastanowimy się razem, co dalej należy zrobić.
Rozdział 4
Scarlet
Carter
Byłem w drodze od ponad sześciu godzin i postanowiłem, że czas
zjechać na postój, żeby rozprostować nogi i coś zjeść. Skręciłem
w mijany właśnie zjazd i wysiadłem z samochodu, kierując się
w stronę knajpy. Dochodziła czternasta, więc w środku było całkiem
sporo ludzi.
Kiedy otworzyłem drzwi, dzwonek obwieścił moje wejście.
Zauważyłem, że kilka osób przerwało rozmowy i spojrzało na mnie
z zaciekawieniem. Skierowałem się do boksu w rogu lokalu przy oknie.
Gdy tylko usiadłem, podeszła do mnie kelnerka z notesem
i długopisem w ręce. Miała rude włosy zebrane w warkocz
i zdecydowanie za dużo makijażu na twarzy, a piersi o mało nie
wyskoczyły jej z dekoltu białej koszuli.
– Co podać? – zapytała, uśmiechając się do mnie w sposób, który
miał wyglądać na kokieteryjny, ale średnio jej to wyszło. Kiedyś może
i skorzystałbym z okazji, ale od kiedy poznałem Scarlet, nie byłem
w stanie patrzeć na inne kobiety, a co dopiero z nimi flirtować.
Na samą myśl o mojej narzeczonej poczułem ukłucie w klatce
piersiowej. Obiecałem jej, że nie pozwolę, żeby kiedykolwiek
ktokolwiek ją skrzywdził, a wychodzi na to, że sam jestem źródłem jej
cierpienia. Powtarzałem sobie, że musiałem tak postąpić, że nie było
innego wyjścia, ale średnio pomagało mi to uspokoić moje sumienie.
– Poproszę hamburgera z frytkami i colę – mruknąłem, na co
uśmiech spełzł z ust dziewczyny. Chyba dotarło do niej, że nie ma na
co liczyć z mojej strony. Szybko zanotowała moje zamówienie
i zniknęła za kontuarem, a ja wyjrzałem przez okno w oczekiwaniu na
jedzenie.
Jak pokazywał znak przy drodze, znajdowałem się teraz w Ash
Springs w stanie Nevada, a moim celem było Las Vegas. Ktoś mógłby
powiedzieć, że postanowiłem sobie zrobić wakacje i przepuścić trochę
kasy w kasynach, jednak prawda była zupełnie inna: ten, którego
szukałem, był w tym mieście. Żył sobie bezkarnie jak król, zagrażając
mnie i moim bliskim. To przez niego musiałem opuścić Scarlet
i upozorować własną śmierć. Inaczej to polowanie na mnie nigdy by
się nie skończyło. Teraz, kiedy myśli, że nie żyję, będzie mi go łatwiej
zaskoczyć i skończyć z nim raz na zawsze.
Do mojego stolika podeszła ta sama kelnerka, co przedtem.
Postawiła przede mną talerz z jedzeniem oraz szklankę coli i odeszła
bez słowa. Jadłem szybko, bo byłem głodny, a poza tym trochę się
spieszyłem.
Kiedy już skończyłem posiłek, zostawiłem pieniądze na stoliku
i wyszedłem z knajpy, kierując się do samochodu. Kupiłem starego
pick-upa od jednego gościa, bo nie chciałem rzucać się w oczy. Lakier
miejscami zżerała rdza, a silnik ryczał na znak protestu, gdy chciałem
rozpędzić się powyżej setki, ale poza tym samochód o dziwo dobrze
się sprawdzał.
Do Las Vegas miałem nieco ponad półtorej godziny drogi, ale biorąc
pod uwagę prędkość, jaką rozwijała furgonetka, droga raczej zajmie
mi trochę dłużej.
***
Scarlet
– Gotowa do wyjazdu? – zapytała Jane, wchodząc do mojej sypialni.
Razem z nią i Jacksonem ustaliliśmy, że wylecimy do Madrytu jutro
z samego rana, żeby jak najszybciej załatwić sprawę z hotelem
i wrócić do domu. Resztę naszych filii skontrolujemy, gdy sytuacja
z Alessandro i śmiercią Cartera trochę się wyjaśni. Póki co byłam
potrzebna w Palermo.
Z początku miała z nami lecieć również Emily, ale wspólnie
doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, jeśli zostanie na miejscu
i będzie mnie na bieżąco informować o tym, co dzieje się w firmie.
– Prawie – powiedziałam do niej znad walizki. Dochodziła
dwudziesta trzecia, a ja nie wiedziałam, co ze sobą zabrać. Zawsze
miałam problemy z pakowaniem, niezależnie od tego, dokąd jechałam
i na jak długo. Byłam święcie przekonana, że na wyjeździe przyda mi
się dosłownie wszystko, a jeśli, nie daj Boże, czegoś zapomnę, to
nastąpi koniec świata.
– Czekaj, pomogę ci. – Zaśmiała się, widząc moje zmagania
z walizkami. Podeszła do szafy i wyjęła kilka rzeczy, pokazując mi je
i pytając, co myślę. We dwie zdecydowanie szło nam to szybciej.
– Nie chcesz lecieć, prawda? – spytała Jane, siadając obok mnie na
łóżku.
– Nie – przyznałam zgodnie z prawdą. – Wiem, że jestem potrzebna
tutaj, szczególnie teraz, gdy sytuacja z Alessandro jest taka niejasna.
Ale nie mam wyjścia. Mam nie tylko mafię, ale też firmę, której nie
mogę zaniedbać. Mogę tylko mieć nadzieję, że uda nam się szybko
wszystko załatwić i wrócimy do domu za góra kilka dni.
– Na pewno tak będzie, zobaczysz – szepnęła przyjaciółka, ściskając
mnie lekko za ramię. – Trochę się tego wszystkiego namnożyło, ale
razem damy radę.
– Nie wiem, co zrobiłabym bez ciebie i Jacksona. – Czułam, że
w moich oczach zbierają się łzy.
– No już, już – uspokajała mnie. – Nie rozklejaj się mi tutaj, bo
przez tę ciążę zrobiłam się strasznie rozchwiana. Tylko patrzeć,
a zaraz obie będziemy wyć.
Parsknęłam śmiechem i dla bezpieczeństwa otarłam oczy.
Rzeczywiście lepiej nie kusić losu.
***
***
***
***
***
Scarlet
***
***
***
Scarlet
***
Carter
– Naprawdę uważasz, że to ma jakiś sens? – zapytał mnie Luciano,
gdy kręciliśmy się po kolejnym kasynie. Robiliśmy to co wieczór od
kilkunastu dni i powoli też miałem tego dość. Zaczynałem tracić
nadzieję, że cokolwiek z mojego planu się uda. Z każdym dniem coraz
bardziej tęskniłem za Scarlet i bałem się, jak zareaguje na mój powrót.
Mogłem się tylko modlić, że będę miał, do czego jeszcze wracać.
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale to nasz
jedyny ślad. To w końcu jego rewir i jego kasyno. Nie ma sensu pytać
obsługi, bo i tak nikt nam nic nie powie. Poza tym rozpuściliśmy już
wici, gdzie trzeba, że mamy do niego interes. W końcu wypełznie ze
swojej dziury.
– Skąd wiesz, że on w ogóle jest w Las Vegas? – drążył Luciano,
coraz bardziej mnie wkurwiając.
– To akurat pewna informacja, mam swoje wtyki gdzie trzeba –
rzuciłem wymijająco.
– W to nie wątpię – prychnął mężczyzna.
W tym momencie rozległ się dzwonek mojego telefonu, za co byłem
niezmiernie wdzięczny, bo jeszcze chwila, a przywaliłbym Cortezowi.
– Co jest? – odezwałem się. Spojrzałem wcześniej, kto dzwonił,
dlatego wiedziałem, że ma to coś wspólnego z moją narzeczoną.
– Wczoraj wieczorem ktoś usiłował porwać Scarlet. – Usłyszałem
w słuchawce i poczułem, że krew buzuje mi w żyłach. Zacisnąłem rękę
na komórce, prawie ją miażdżąc.
– Słucham? – warknąłem.
– Pojechała z Jacksonem, Giacobbe i Riccardo do jednego z pubów,
żeby dowiedzieć się czegoś o twojej śmierci – wyjaśnił mój rozmówca.
– Jednak zanim zdążyła coś ustalić, do lokalu wpadło kilku facetów
i pozastrzelali prawie wszystkich. Jacksonowi w ostatniej chwili udało
się zadzwonić po chłopaków i przechwycić Scarlet. Podobno jeden
z nich powiedział, że mają ją dostarczyć do szefa, ale nieważne, czy
będzie żywa, czy martwa.
Zacisnąłem zęby i poczułem, że jeszcze moment, a coś rozjebię.
Ktoś odważył się tknąć moją Scarlet?! Pożałuje dnia, w którym się
urodził. I to bardzo go pożałuje. Już ja się o to postaram.
– Informuj mnie na bieżąco – rzuciłem do słuchawki, po czym się
rozłączyłem. Spojrzałem na Luciano z mordem w oczach, a on zapytał
zdenerwowany:
– Co jest?
– Wracamy do domu.
Luciano przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby wyrosła mi druga
głowa.
– Jak to wracamy do domu? – zapytał. – Zwariowałeś do reszty?! To
po co mnie tutaj ściągałeś i po co od prawie tygodnia kręcimy się po
Vegas, czekając, aż wypełznie?!
– Myślę, że on już wypełzł – stwierdziłem. Próba porwania Scar nie
była przypadkiem. To on za tym wszystkim stał. – I nie przeciągaj
struny – warknąłem na niego, zaciskając zęby. – Ktoś usiłował porwać
wczoraj Scarlet i jestem więcej niż pewien, że on za tym stoi. Tylko
dzięki Jacksonowi nic jej się nie stało, więc moje trzymanie się od niej
z daleka nie ma dalej sensu. Upozorowałem to wszystko, żeby
odciągnąć tego, kto na mnie poluje od niej. Żeby mogła normalnie żyć
i nie oglądać się przez ramię na każdym kroku. Ale czego bym nie
zrobił, jej i tak będzie grozić niebezpieczeństwo. Dlatego wolę już być
przy niej i samemu wszystkiego pilnować.
– Poczekaj, wiem, że to trudne, ale daj sobie na wstrzymanie –
powiedział Cortez, a we mnie jeszcze bardziej się zagotowało.
– Czy ty ogłuchłeś, do chuja? – zapytałem. – Nie słyszałeś nic
z tego, co ci właśnie powiedziałem?
– Słyszałem, ale w przeciwieństwie do ciebie, myślę trzeźwo –
odpowiedział Luciano. – Jeśli teraz wsiądziemy do samolotu
i wrócimy do Palermo, tylko wszystko pogorszymy. Wstrzymajmy się
jeszcze przez dwa dni i jeśli rzeczywiście okaże się, że nic tutaj po nas,
łapiemy pierwszy lot do domu.
– Okej – zgodziłem się niechętnie. – Dwa dni i ani, kurwa, minuty
dłużej.
Scarlet
Kiedy we trzy zeszłyśmy na dół, w kuchni zastałam Agnes i Clarę
przygotowujące śniadanie.
– Dzień dobry – powiedziała kucharka na mój widok. – Lepiej się
czujesz?
– Tak, jest już okej, naprawdę – zapewniłam ją. – Najadłam się
tylko nerwów i tyle.
– To teraz siadaj, a ja podam wam śniadanie. – Uśmiechnęła się do
mnie, odwracając się w stronę kuchenki.
– A gdzie Jackson i Aaron? – spytała Melanie.
– Wyszli do ogrodu – odparła Clara. – Chcieli o czymś porozmawiać
we dwóch.
Zdziwione ich zachowaniem, popatrzyłyśmy po sobie, po czym
ruszyłyśmy na poszukiwania mężczyzn. Tak jak powiedziała córka
Agnes, zastałyśmy ich siedzących na leżakach przy basenie. Byli
pochyleni do siebie i żywo o czymś dyskutowali.
– Co to za tajemnice? – spytała Jane, biorąc się pod boki i zerkając
to na jednego, to na drugiego z mężczyzn.
– Żadne tajemnice – odparł Jackson, po czym wstał i podszedł do
żony. – Rozmawialiśmy po prostu o wczorajszej próbie porwania
Scarlet. Zastanawiamy się, jak namierzyć tego, kto zlecił porwanie.
– I co? – zagadnęłam. – Macie jakieś pomysły?
– Chyba tak. – Zaskoczył nas Jackson. – Ten facet, który trzymał cię
na muszce, wydawał mi się dziwnie znajomy. Jakbym już gdzieś go
spotkał, tylko nie mogłem sobie przypomnieć gdzie. Dopiero nad
ranem mnie olśniło: ponad trzy lata temu pracował dla Alfredo
Cassiono.
Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie ja już słyszałam to nazwisko
i nagle do mnie dotarło.
– To ten gangster, przez którego zginęła żona Corteza, tak? –
upewniłam się. – Pamiętam, jak Carter mi o tym opowiadał.
Próbowaliście go dorwać, ale on porwał Laurę.
– Dokładnie ten – potwierdził Jackson. – Więc nie zdziwiłbym się,
gdyby to on za tym wszystkim stał.
– Ale myślałam, że wtedy zabiliście Cassiono – powiedziałam.
Czegoś tutaj nie rozumiałam.
– Niestety nie – odparł mój przyjaciel. – Jemu i kilkorgu z jego ludzi
udało się uciec. Chcieliśmy go ścigać, ale po śmierci Laury, Luciano
odsunął się od nas. Poza tym, żaden z nas nie mógł się na tym skupić.
Pokiwałam tylko głową, chłonąc to, co powiedział Jackson.
– Jeśli to on stoi za tym wszystkim, może to zemsta? – zagadnęłam.
– Co masz na myśli? – spytała mnie Jane.
– Może Alfredo Cassiono mści się teraz na Carterze? – wyjaśniłam.
– Może to on spowodował ten wypadek, a teraz, gdy zaczęłam węszyć,
próbuje pozbyć się również mnie?
Na chwilę zapadła cisza, podczas której widziałam, że wszyscy moi
przyjaciele myślą nad moją teorią.
– Jeśli masz rację, to mamy punkt zaczepienia – stwierdził Jackson
po chwili, krzyżując ręce na piersi. – Musimy sprawdzić, czy Cassiono
rzeczywiście jest w Palermo albo czy kręci się w pobliżu.
– Nie ma czasu do stracenia – podsumowałam, patrząc na moich
przyjaciół.
– Powiadomię wszystkich i powiem im, co mają robić – obiecał.
***
Scarlet
***
***
***
***
***
***
Scarlet
***
Carter
Wszedłem do gabinetu za Jacksonem, a jak tylko zamknęły się za nami
drzwi, poczułem mocny cios prosto w twarz. Oparłem się ręką
o ścianę, żeby nie upaść i złapałem się za krwawiący nos.
– Popieprzyło cię do reszty, do cholery?! – krzyknąłem do mojego
przyjaciela, patrząc na niego wściekły.
– To chyba ciebie popieprzyło – odpowiedział rozjuszony. – Co to
ma być, możesz mi powiedzieć?! Pozorujesz własną śmierć, a po kilku
tygodniach zjawiasz się w domu jak gdyby nigdy nic?! W co ty grasz?!
– Jeśli dasz mi dojść do słowa, to wtedy zrozumiesz, że nie mogłem
zachować się inaczej – wyjaśniłem. – Zrobiłem to, żeby chronić
Scarlet.
– Chronić Scarlet, dobre sobie! – Jackson zaśmiał się niewesoło. –
Przestań pierdolić! Nie masz pojęcia, przez co ta dziewczyna
przechodziła! Przez pierwszy tydzień od twojego zniknięcia była jak
zombie. Nic nie jadła, mało piła, do nikogo się nie odzywała. Leżała
tylko w łóżku i tępo gapiła się w ścianę. Jakimś cudem Jane i Melanie
udało się ją przywrócić do żywych, ale cały czas widziałem w jej
oczach ten ból. Za każdym razem, gdy ona lub ktoś z nas wypowiadał
twoje imię, miała taką minę, jakby ktoś wbił jej nóż prosto w serce!
Uczepiła się nadziei, że znajdzie tego, kto stoi za twoją „śmiercią”. –
W tym miejscu zrobił znak cudzysłowu palcami. – To trzymało ją przy
życiu. Wiedziała, że to ci nie zwróci życia, ale liczyła, że przyniesie jej
ukojenie. Więc nie wciskaj mi tutaj kitu, że zrobiłeś to ze szlachetnych
pobudek, bo prawda jest taka, że zraniłeś ją najmocniej jak tylko się
dało. Będę mocno zaskoczony, jeśli jeszcze kiedykolwiek Scar odezwie
się do ciebie, nie mówiąc już o przebaczeniu.
Po tych słowach mój przyjaciel wyminął mnie i wyszedł z gabinetu,
głośno zamykając za sobą drzwi, a do mnie dotarło, jak bardzo
wszystko zjebałem. Mogłem tylko się modlić, żeby nie było jeszcze za
późno, żeby to wszystko naprawić.
Scarlet
– Scar zamieszka z nami przez jakiś czas – powiedziała Jane, gdy jej
mąż wrócił do salonu.
– Oczywiście, nie ma problemu – odparł, a ja popatrzyłam na niego
zaskoczona. Myślałam, że jako przyjaciel Cartera będzie mnie
odwodził od tego pomysłu i namawiał, żebym została i wysłuchała
tego, co mężczyzna ma mi do powiedzenia. – To w takim razie leć się
spakować.
– Prawdę mówiąc, już mam wszystko spakowane – oznajmiłam. –
Pójdę na górę i zaraz zniosę walizki.
– Pomóc ci? – zaproponował Jackson.
– Nie, dam sobie radę. – Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam
schodami na górę. Gdy byłam w połowie drogi, usłyszałam za sobą
odgłos kroków. Obejrzałam się, by zobaczyć, że idzie za mną nie kto
inny jak Carter. Widziałam, że ma zakrwawiony nos, jakby przed
chwilą w niego oberwał, ale nijak tego nie skomentowałam. Bez słowa
wszedł za mną do sypialni i podszedł do łóżka, ale jak tylko zobaczył
walizki ustawione koło szafy, cały się spiął i zapytał grobowym
głosem:
– Co to jest?
– Torby, jak widzisz – wyjaśniłam. – Postanowiłam, że przez jakiś
czas zamieszkam u Jane i Jacksona. A co dalej, to się okaże.
– Nie ma takiej opcji – warknął, po czym wyrwał mi torby i cisnął je
na łóżko. – Nie pozwolę ci zrobić choćby jednego kroku za próg tego
domu.
– Przestań zachowywać się jak dziecko – ofuknęłam go, w ogóle
niewzruszona jego zachowaniem. – Chyba nie sądzisz, że zostanę
tutaj, co?
– Właśnie tak sądzę – powiedział. Ruszył w moim kierunku, a ja
zaczęłam się od niego odsuwać. Patrzył na mnie jak drapieżnik na
swoją ofiarę, a ja trochę bałam się tego, co kombinuje. Wściekły
Carter nie wróżył niczego dobrego.
Kiedy poczułam za swoimi plecami ścianę, przylgnęłam do niej
najmocniej jak to było możliwe. Mężczyzna uśmiechnął się
z zadowoleniem, po czym stanął tuż przede mną, opierając ręce po
obu stronach mojej głowy.
– Jesteś moja, skarbie – mruknął, nachylając się w moją stronę tak,
że jego wargi ocierały się o moje, gdy mówił, a po całym moim ciele
przeszedł dreszcz. Tyle razy wcześniej słyszałam od niego te słowa. –
Pamiętasz, co kiedyś mi obiecałaś? Że nigdy mnie nie zostawisz,
choćby nie wiem co. I co teraz robisz?
– Sam na to zapracowałeś – szepnęłam, patrząc mu prosto w oczy.
– Pamiętasz, co jeszcze sobie kiedyś obiecaliśmy? Żadnych tajemnic.
A co ty zrobiłeś kilka tygodni temu?
– Zrobiłem to, co musiałem – stwierdził Carter. – Wierz mi,
porzucenie cię było najtrudniejszą rzeczą pod słońcem. Nie myślałem,
że dam radę.
– Daruj sobie te gadki – prychnęłam, odwracając od niego twarz. –
Nie mam ochoty tego wysłuchiwać.
– Ale wysłuchasz! – warknął, uderzając ręką w ścianę tuż przy mojej
głowie, aż podskoczyłam ze strachu. – Nie wypuszczę cię stąd, póki
nie dowiesz się wszystkiego. Jeśli będzie trzeba, to będziemy tutaj
siedzieć do jutra, mnie to obojętne.
– Dobrze – odwarknęłam, patrząc na niego jadowicie. – W takim
razie oświeć mnie. Chociaż to i tak niczego nie zmieni.
– Jeszcze zobaczymy – stwierdził, po czym ni z tego, ni z owego,
chwycił mnie na ręce i usiadł na łóżku, sadzając mnie na swoich
kolanach. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i spróbowałam
wstać, jednak Carter wzmocnił tylko uścisk na moich biodrach,
przytrzymując mnie w miejscu.
– Kilka dni przed moim zniknięciem, dowiedziałem się, kto z takim
zawzięciem na mnie poluje – zaczął. – To Alfredo Cassiono.
Zauważywszy, że nie robi to na mnie większego wrażenia, zerknął
na mnie zaskoczony.
– Do tego samego wniosku doszliśmy razem z Jacksonem –
wyjaśniłam. – W tym pubie rozpoznał jednego z mężczyzn, który
usiłował mnie porwać. Powiedział, że jeszcze trzy lata temu pracował
dla Cassiono i podejrzewa, że robi to nadal. Chcieliśmy sprawdzić ten
trop, bo myśleliśmy, że Cassiono mści się teraz za to, że zniszczyliście
go tych kilka lat temu.
– Czyli to wszystko było na nic – stwierdził Carter, zaciskając
szczęki.
– Słucham? – Tym razem to ja byłam zdziwiona.
– Upozorowałem swoją śmierć, bo doszedłem do wniosku, że
najlepiej będzie, jeśli poszukam Alfredo sam i się z nim policzę –
kontynuował. – Chciałem się upewnić, że będziesz bezpieczna i nic
nie będzie ci grozić. Wiedziałem też, że nie ma opcji, żebyś puściła
mnie na polowanie na tego… na tę gnidę, dlatego posunąłem się do
czegoś takiego. Ukradłem ciało z kostnicy, a następnie rozbiłem
samochód i go podpaliłem, żeby nie można było zidentyfikować
zwłok. Potem wyjechałem z Palermo, bo udało mi się ustalić, gdzie
przebywa teraz Cassiono. Trop zaprowadził mnie do Las Vegas.
Wiedziałem, że będę potrzebować pomocy, dlatego skontaktowałem
się z Luciano.
– Z Cortezem? – Popatrzyłam na Cartera zaskoczona. W życiu bym
nie pomyślała, że tych dwoje zacznie znowu się dogadywać.
– Tak. – Pokiwał głową. – Wiedziałem, że pomimo całej nienawiści
do mnie Luciano będzie chciał dopaść Cassiono i zemścić się na nim
za śmierć Laury. I się nie myliłem. Przez ostatni tydzień siedzieliśmy
w Vegas i próbowaliśmy wywabić Alfredo z jego nory, ale się nam nie
udało. Wróciliśmy, kiedy Stefano zadzwonił do mnie i powiedział
o porwaniu.
– Stefano? – spytałam wmurowana. – To on o wszystkim wiedział?!
– Tak – potwierdził. – Musiałem mieć kogoś tutaj, na miejscu,
kogoś, kto jest praktycznie niezauważalny, a komu mogę ufać. Mimo
że upozorowałem swoją śmierć, musiałem wiedzieć, co u ciebie. Nie
mogłem wtajemniczyć we wszystko Jacksona, bo wiedziałem, że
prędzej czy później wygadałby się przed tobą albo przed Jane i cały
mój plan wziąłby w łeb.
Wiadomość, że Stefano wiedział od początku o wszystkim i nie
pisnął słówka, wpędziła mnie w osłupienie i złość zarazem. Widział,
jak cierpię i w jakim jestem stanie, ale nie zrobił nic, żeby mi ulżyć
w rozpaczy.
Z drugiej strony Carter dobrze wybrał. Stefano zawsze trzymał się
na uboczu i nie był zbyt rozmowny. Mógł wślizgnąć się niezauważony
praktycznie wszędzie i zdobyć informacje. Poza tym, tyle lat
współpracował z Carterem, że na pewno można mu było ufać.
– Zrozum, odejście od ciebie było najgorszą decyzją, jaką musiałem
podjąć – powiedział mój narzeczony. – Jak tylko wsiadłem do tego
przeklętego samochodu, miałem ochotę zawrócić i wymyślić coś
innego, byle tylko nie odchodzić. Ale wiedziałem, że to jedyna szansa,
żeby odciągnąć niebezpieczeństwo od ciebie i zakończyć wszystko raz
na zawsze.
– Ale ci się nie udało – podsumowałam, patrząc na niego poważnie.
– Bo Cassiono próbował mnie uprowadzić. I prawie by mu to się
udało, gdyby nie Jackson. On, Jane, Mel i Aaron byli dla mnie
niesamowitym wsparciem, gdy ciebie nie było. Wiedziałam, że mogę
na nich liczyć, choćby nie wiem co, a jednocześnie czułam się winna,
że muszą mnie niańczyć. Nie wiesz, jak się czułam. Nie potrafisz sobie
tego wyobrazić. Kiedy dowiedziałam się… – przełknęłam gulę
w gardle, bo mówienie o tym nawet teraz, gdy okazało się, że Carter
żyje, sprawiało mi ból – że nie żyjesz, że nigdy więcej cię nie zobaczę,
nie poczuję twojego dotyku… Poczułam się wtedy tak, jakbym umarła
razem z tobą. Nie widziałam sensu w dalszym życiu. Potrafiłam
myśleć tylko o tym, że wszystko, co planowaliśmy, wszystkie nasze
wspólne marzenia nigdy się nie spełnią. Bo ty nie żyjesz.
Zsunęłam się z jego kolan na materac, wykorzystując fakt, że
siedział skamieniały, słuchając tego, co mówiłam, po czym stanęłam
na podłodze i przeszłam w nogi łóżka, krzyżując ręce na piersi.
– Na domiar złego zostawiłeś mi firmę i mafię, gdy tak naprawdę to
wszystko należało się Jacksonowi.
– Chciałem, żebyś miała zabezpieczenie – wyjaśnił cicho. – Ale
wiedziałem, że to na jakiś czas, bo zamierzałem do ciebie wrócić. Nie
wiedziałem, jak długo zajmie mi policzenie się z Cassiono, ale nie
dopuszczałem do siebie myśli, że więcej cię nie zobaczę. Byłem
pewny, że firma i mafia zatrzymają cię w Palermo.
To wszystko, jego wytłumaczenia, to było dla mnie zbyt wiele.
Miałam jeden, wielki mętlik w głowie i nie miałam pojęcia, co myśleć.
Czy byłam w stanie zrozumieć, wybaczyć i przejść nad tym wszystkim
do porządku dziennego?
Po chwili, która wydawała się trwać godzinę, podeszłam bez słowa
do łóżka i złapałam za uchwyty walizek.
– Dokąd idziesz? – spytał Carter, zastępując mi drogę. Chwycił
mnie za nadgarstki i przytrzymał w miejscu.
– Dobrze wiesz dokąd. – Westchnęłam. – Nie mogę tutaj zostać.
Mimo że wszystko mi wyjaśniłeś, potrzebuję czasu. Muszę wszystko
sobie poukładać i przemyśleć. A jedyny sposób na zrobienie tego, to
bycie z dala od ciebie. Bo tutaj tylko mącisz mi w głowie.
– Nie ma opcji, powiedziałem ci już – zaprzeczył. – Nie pozwolę ci
odejść.
– Daj mi dwa dni – targowałam się. – Tylko dwa dni, żebym mogła
oczyścić umysł. Jeśli po tym czasie nie wrócę, wiesz, gdzie mnie
szukać.
– Skąd mam mieć pewność, że czegoś nie kombinujesz, co? –
zapytał, zbliżając się do mnie. – Że nie wsiądziesz w pierwszy lepszy
samolot Bóg wie dokąd i więcej cię nie zobaczę?
– Nie będziesz miał tej pewności – powiedziałam szczerze. – Ale
musisz mi zaufać. Po takim czasie powinieneś być w stanie to zrobić.
Carter przyglądał mi się intensywnie, po czym puścił mnie i zrobił
dwa kroki do tyłu.
– Idź, zanim się rozmyślę – oznajmił zrezygnowany. – Masz dwa
dni od teraz, i ani minuty dłużej. I pamiętaj, nawet jeśli przyszłoby ci
do głowy uciec, to ja zawsze cię znajdę. Choćby nie wiem co.
***
***
Scarlet
***
***
***
***
Scarlet
***
Gdy się ocknęłam, głowa bolała mnie tak, jakbym miała kaca.
Uchyliłam powieki i zamrugałam kilkakrotnie, bo światło dzienne
mnie drażniło.
Kiedy już mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, rozejrzałam się
wokół. Okazało się, że leżę na stercie koców ułożonych na betonowej
podłodze. Pomieszczenie nie było duże, miało góra dziesięć metrów
kwadratowych. Na ścianie po mojej lewej stronie, pod sufitem,
znajdowało się maleńkie okienko, a naprzeciwko niego były
ciemnozielone, metalowe drzwi z zasuwą. Wyglądały na mocne
i wytrzymałe. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i wilgoci.
Z obserwacji wywnioskowałam, że znajduję się w jakieś piwnicy. Nie
dochodziły do mnie żadne odgłosy z ulicy, co oznaczało, że
musieliśmy być pośrodku pustkowia. Przypomniał mi się dzień, gdy
porwał mnie Becker i sprzedał Cortezowi, chociaż wtedy nie byłam aż
tak przerażona.
Nagle usłyszałam, że ktoś odsuwa zasuwę w drzwiach od
zewnętrznej strony, które po chwili się otworzyły. Stanął w nich
średniego wzrostu mężczyzna dobrze po czterdziestce, ubrany
w czarne spodnie od garnituru i błękitną koszulę z krótkim rękawem.
Miał krótko przystrzyżone, kręcone, czarne włosy i ciemne oczy
przykuwające uwagę. Na mój widok uśmiechnął się szeroko, ale w tym
uśmiechu nie było nic przyjemnego. Dostałam od niego ciarek na
plecach.
– Widzę, że nasz skowronek się wreszcie obudził – powiedział do
mężczyzny, który wszedł do piwnicy zaraz za nim.
– Gdzie ja jestem? – spytałam zachrypniętym głosem. – I dlaczego
mnie porwałeś?
– Oj, to bardzo proste, kochanie – odparł pobłażliwym tonem. –
Możesz podziękować swojemu narzeczonemu. Tak bardzo na mnie
poluje i trzyma się życia, że muszę coś z tym zrobić.
– To ty jesteś Alfredo Cassiono – wychrypiałam przerażonym
głosem, otwierając szeroko oczy.
– We własnej osobie. – Skłonił mi się teatralnie, wciąż się
uśmiechając. – Żałuję, że spotykamy się w takich okolicznościach, ale
wszystkiemu winny jest twój ukochany. On i cała wasza banda
myśleliście, że mnie przechytrzycie, ale nie jestem taki głupi. Wiem,
że poluje na mnie już od kilku lat, ale jak widać, zawsze udaje mi się
z tego wyjść cało. Jednak już znudziła mi się ta zabawa w kotka
i myszkę. Czas to zakończyć.
– I jak masz zamiar to zrobić? – wykrztusiłam, chociaż w duchu już
bałam się usłyszeć odpowiedź na to pytanie.
– Chyba się domyślasz – stwierdził, nachylając się lekko w moim
kierunku. – Jesteś tym, co dla niego najważniejsze. Jestem więcej niż
pewien, że gdy tylko się dowie, że cię mam, cały jego rozsądek wyleci
przez okno, a on przybiegnie tutaj jak głupiec, byleby tylko cię
uratować. A wtedy pozbędę się Cartera Cambriniego raz na zawsze.
Poczułam, że serce wali mi w piersi coraz mocniej i nie mogę złapać
tchu. Wiedziałam, że to, co mówił Cassiono, jest niestety prawdą: jak
tylko Carter się dowie, że ta szuja dorwała mnie w swoje łapska,
przyjedzie tutaj, nie bacząc na nic. Mogłam mieć tylko nadzieję, że
Jackson i Luciano go powstrzymają i obmyślą jakiś plan działania.
Carter
Zaczailiśmy się na pieska Alfredo na tyłach budynku, jednak coś mi
tutaj nie grało. Dorwanie go poszło nam zdecydowanie zbyt prosto,
nawet się specjalnie nie bronił. Jackson przystawił mu lufę pistoletu
do karku, a ten jakby się tego spodziewał.
Z niepokojem ruszyliśmy w stronę samochodu. Jackson i Luciano
prowadzili pomiędzy sobą naszego zakładnika, a ja szedłem z przodu.
Gdy tylko minęliśmy zakręt, czułem, że coś było nie tak, a moje
podejrzenia potwierdziły się niecałą minutę później. Koło auta leżał
nieprzytomny Giacobbe z raną postrzałową na piersi. Zdenerwowany,
otworzyłem drzwi samochodu, mając nadzieję, że jakimś cudem ujrzę
tam Scarlet, jednak, jak można się domyślić, były to płonne nadzieje.
Luciano dopadł do Giacobbe sprawdził palcami jego tętno, po czym
powiedział:
– Żyje, ale ma słaby puls. Musi szybko trafić do szpitala.
Zastanawiałem się, gdzie, do cholery, jest reszta naszych ludzi.
Mieli czekać w pobliżu i zareagować, gdyby coś się działo, ale jak
widać nawet tego nie potrafili zrobić. Już ja się z nimi policzę, niech
no tylko dostanę ich w swoje ręce.
– Dzwoń do naszych – zwróciłem się do Luciano. – Niech ruszą
dupy i zabiorą stąd Giacobbe do naszego lekarza.
Cortez pokiwał głową, po czym odszedł na bok i wyciągnął telefon
z kieszeni marynarki. Nagle rozległ się śmiech z rodzaju tych, które
można usłyszeć w horrorach, maniakalny i triumfalny.
– Naprawdę jesteście głupi – powiedział nasz zakładnik, nieprzejęty
kompletnie tym, że Jackson wciąż trzymał go na muszce. –
Myśleliście, że szef nie domyśli się, że się tutaj dzisiaj zjawicie?
Wystawił mnie na przynętę, żebyście ruszyli za mną, bo wiedział, że
mnie kojarzycie i spróbujecie wyciągnąć ze mnie informacje. Dzięki
waszej głupocie, szef dostał to, na czym mu zależało: twoją kobietę.
Wiedziałem, że to nic nie da, ale czułem, że z każdym jego słowem,
wkurwienie narasta we mnie coraz bardziej. Bez chwili wahania
podszedłem do niego i przyjebałem mu pięścią w twarz, aż głowa
odskoczyła mu do tyłu.
– Proszę bardzo, bij ile chcesz – powiedział, spluwając krwią w bok.
– Ale jeśli mnie zabijesz, nigdy więcej nie zobaczysz swojej
narzeczonej żywej.
– Gdzie ona jest?! Gadaj, kurwa! – warknąłem przez zaciśnięte
zęby.
– Radzę nauczyć się cierpliwości, bo to nie będzie takie proste –
prychnął mężczyzna, za co zarobił kolejny cios w twarz. Chyba
złamałem mu nos, bo usłyszałem odgłos łamanej kości.
– Nie przeciągaj struny – ostrzegłem. – Może i jesteś nam
potrzebny żywy, ale nikt nie powiedział, że musisz być w jednym
kawałku. Wierz mi, jedno twoje słowo, a zobaczysz, do czego
naprawdę jestem zdolny, gdy ktoś przywłaszcza sobie to, co moje.
Zobaczyłem w oczach mężczyzny coś na kształt strachu, który
szybko został zastąpiony przez kpiący uśmieszek.
– Wsadźcie go do auta – rozkazałem Luciano i Jacksonowi. – Muszę
chwilę pomyśleć, a przy tym chuju jedyne, na co mam ochotę, to
rozkwasić mu ryj.
Obaj moi przyjaciele zrobili to, o co ich prosiłem, a ja oparłem się
o maskę samochodu, wzdychając głośno. Co by dużo nie mówić,
sytuacja była beznadziejna. Cassiono trzymał mnie w garści
i doskonale wiedział, że zrobię, co on zechce, byle tylko Scarlet była
cała i zdrowa.
– Co teraz? – spytał Jackson, stając obok mnie. – Musimy coś
postanowić, i to szybko.
– Myślisz, że o tym, kurwa, nie wiem?! – warknąłem, wkurwiając się
na mojego przyjaciela. W tej chwili w ogóle mi nie pomagał. – Gdy
pomyślę o tym, co może się teraz jej dziać…
– Odbijemy ją – obiecał, ściskając mnie za bark. – Zobaczysz.
– Proponuję, żebyśmy teraz pojechali do Cartera i zamknęli go
w piwnicy – wtrącił Luciano, podchodząc do nas. – Na razie i tak nic
od niego nie wyciągniemy. Poza tym, podejrzewam, że tak naprawdę
on nic nie wie. Jest przynętą i sam czeka na rozkazy Alfredo.
– No dobrze – zgodziłem się. – To jedyne, co możemy teraz zrobić.
***
***
Scarlet
***
Scarlet
***
***
***
***
Scarlet
***
***
– Równo za dwa tygodnie bierzemy ślub – powiedział Carter jakiś czas
potem. Zwróciłam uwagę, że to nie było pytanie tylko stwierdzenie
faktu.
– Słucham? – spytałam, podnosząc lekko głowę. Jakoś tak
w międzyczasie wyszło, że z sofy przenieśliśmy się na miękki dywan.
Leżałam na plecach, bawiąc się włosami Cartera, który położył głowę
na moim brzuchu, jedną ręką obejmując mnie w talii.
– Właśnie to – rzucił. – Nie ma na co czekać. Planujemy to już od
dawna i wystarczy.
– Ale Carter, to za mało czasu! – zaprotestowałam, chociaż tak
naprawdę marzyłam o jak najszybszym ślubie. Chciałam już zostać
panią Cambrini. – Nie mam sukni, ty nie masz garnituru. Nie mówiąc
już o zaproszeniu gości, cateringu i całej reszcie.
– Nie wiem jak ty, ale ja nie potrzebuję wystawnego weseliska –
odparł. – Dom i teren wokół niego jest wystarczająco duży, więc
przyjęcie możemy urządzić tutaj. Oboje nie mamy już niestety
rodziny, więc zaprosimy tylko najbliższych przyjaciół. Skoro gości nie
będzie wiele, to Agnese i Clara na pewno zgodzą nam się pomóc
z przygotowaniem jedzenia. A co do sukni, to na pewno uda ci się coś
wybrać w salonie. Melanie i Jane ci w tym pomogą. Czy to rozwiewa
wszystkie twoje wątpliwości?
– Tak – powiedziałam po chwili, oniemiała. Nie spodziewałam się,
że Carter tak dokładnie wszystko przemyślał. – Dobrze. W takim razie
pobierzmy się za dwa tygodnie. O niczym innym nie marzę tak
bardzo, jak o tym.
Chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go mocno w usta.
– Już nie mogę się doczekać, gdy wreszcie zostaniesz moją żoną –
mruknął z wargami tuż przy moich, na co uśmiechnęłam się szeroko.
***
***
Czas, który pozostał do ślubu, zleciał jak z bicza strzelił. Przez kilka
dni, kiedy jeszcze musiałam mieć szwy, Jane i Melanie spędzały
u mnie wiele godzin, pokazując katalogi sukien ślubnych oraz
omawiając razem z Agnese i Clarą dania, które podamy gościom na
weselu. Na Cartera w tej kwestii oczywiście nie można było liczyć:
zmył się, wykręcając się nawałem pracy w firmie i pilnymi sprawami.
– Nie martw się, Jackson był taki sam – powiedziała Jane pewnego
popołudnia. – Usprawiedliwił się jakimś zadaniem, które dał mu
Carter i tyle go widziałam. Przyszedł praktycznie na gotowe.
– Faceci – mruknęłam, przewracając oczami.
W tej samej chwili mój mężczyzna wszedł do domu, po czym usiadł
na kanapie tuż obok mnie.
– Stęskniłem się dzisiaj za tobą – mruknął, całując mnie w czubek
głowy. – Padam z nóg.
– Nie miałeś nawet czasu, żeby porozmawiać o weselu –
powiedziałam, patrząc na niego z oskarżeniem. Niech wie, że jego
zachowanie niezbyt mi się podoba. W końcu nie biorę ślubu sama ze
sobą, tylko z nim.
– Przepraszam, Scar – odparł, wzdychając głośno. – Ale nie
wykręcam się, w firmie naprawdę mieliśmy urwanie głowy.
Wymieniamy całą załogę w jednym z hoteli i stąd całe zamieszanie.
Daj mi jeszcze dwa dni i będę cały twój.
– Carter, chciałam ci tylko przypomnieć, że ślub jest za niecały
tydzień, a ty nie masz garnituru – uświadomiłam mu. – Nie
wspominając już o tym, że wciąż nie wszyscy goście potwierdzili
swoje przybycie. Gdyby nie Jane i Melanie, sama nie dałabym sobie
z tym rady.
Po suknię ślubną wybierałam się jutro z moimi przyjaciółkami.
Obejrzałam w katalogach kilka modeli i wiedziałam już, czego mniej
więcej chcę, a że w końcu zdjęto mi szwy, to mogłam swobodnie
przymierzać je w salonie. Miałam tylko nadzieję, że szybko uda mi się
znaleźć tę jedyną.
– Zdążymy ze wszystkim, nie martw się – pocieszał mnie mój
narzeczony. – Nie takie rzeczy się robiło.
Prychnęłam tylko, po czym wyswobodziłam się z jego objęć
i wstałam z sofy, wychodząc z salonu.
– Scar, nie mów mi, że obrażasz się na mnie o taką bzdurę! –
zawołał Carter, podążając za mną. Zamarłam na schodach
prowadzących na górę i odwróciłam się na pięcie, patrząc na
mężczyznę z niedowierzaniem w oczach.
– Nasz ślub to dla ciebie bzdura?! – spytałam z niedowierzaniem.
Tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego byłam aż tak zła. Wystarczyło
jedno jego słowo, żebym się wkurzyła. Czułam się jak nie ja.
– Nie wkładaj mi w usta słów, których nie powiedziałem – zażądał,
podchodząc bliżej. Stanął dwa schodki niżej i chwycił moje dłonie. –
Po prostu wiem, że zdążymy ze wszystkim. Zrobię wszystko, żebyśmy
w najbliższą sobotę wzięli ślub, wiesz to. Chcę tego jak niczego innego
na świecie. Wiem, że możesz mieć wrażenie, że cię olewam, ale to
nieprawda. Naprawdę mamy w firmie burzę. Jeśli mi nie wierzysz,
zapytaj Jacksona czy Emily. Zobaczysz, że nie wychodzimy z firmy od
rana do wieczora, żeby jak najszybciej to wszystko ogarnąć.
W tym momencie poczułam się okropnie, jak jakaś roszczeniowa
narzeczona. W oczach zebrały mi się łzy, ale kilkakrotnie szybko
zamrugałam powiekami, żeby je przepędzić.
– Przepraszam – szepnęłam, wtulając twarz w zagłębienie szyi
Cartera. – Nie wiem, czemu na ciebie tak naskoczyłam.
– Nie gniewam się na ciebie, spokojnie. – Pogładził mnie po
włosach, zjeżdżając dłonią na plecy i zatrzymując ją na krzyżu,
a następnie westchnął głęboko. – Wiem, że się denerwujesz, bo to dla
nas obydwojga wielki dzień. Wszystko będzie jak w bajce, obiecuję.
***
***
***
***
***
Scarlet
***
***
Scarlet