Professional Documents
Culture Documents
Judith Viorst to Co Musimy Utracić
Judith Viorst to Co Musimy Utracić
Karta redakcyjna
Dedykacja
Motto
Podziękowania autorki
Wstęp
I. ODDZIELNE „JA”
Rozdział 1. Wysoka cena oddzielenia
Rozdział 2. Najpełniejsza więź
Rozdział 3. Samodzielne trwanie
Rozdział 4. Własne „ja”
Rozdział 5. Lekcje miłości
II. CO ZAKAZANE I CO NIEMOŻLIWE
Rozdział 6. Kiedy oddasz to dziecko z powrotem do szpitala?
Rozdział 7. Trójkąty namiętności
Rozdział 8. Skazani na własną anatomię
Rozdział 9. Dobrzy, a jednak z poczuciem winy
Rozdział 10. Koniec dzieciństwa
III. NIEDOSKONAŁE WIĘZI
Rozdział 11. Marzenia a rzeczywistość
Rozdział 12. Koledzy i koleżanki ze szkolnych lat, ci, do których
szliśmy po radę, przyjaciele i przyjaciółki, którzy przychodzą, gdy
dzwonimy do nich o drugiej w nocy
Rozdział 13. Miłość i wojowanie w małżeńskim stanie
Rozdział 14. Ocalić dzieci
Rozdział 15. W rodzinie jak to w rodzinie
IV. KOCHAMY, TRACIMY, ODCHODZIMY, ZOSTAWIAMY ZA SOBĄ
Rozdział 16. Miłość i żałoba
Rozdział 17. Zmienia się obraz nas samych
Rozdział 18. Starość nie radość
Rozdział 19. ABC umierania
Rozdział 20. Złączeni na powrót
Podziękowania
Przypisy
Tytuł oryginału: Necessary losses
Copyright © 1986 by Judith Viorst
All rights reserved
© Copyright for the Polish translation by Aleksander Gomola
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło sp. z o.o., Warszawa 2020
ISBN: 978-83-8132-171-6
Washington, D.C.
Judith Viorst
I
ODDZIELNE „JA”
Najpełniejsza więź
....................................................
„Nikt – pisze Harold Searles – nie staje się tak do końca bytem
indywidualnym, tak w pełni «dojrzałym», by utracić wcześniej zdobytą
zdolność do symbiotycznego nakierowania na drugiego”[46]. Lecz
niekiedy wydaje się, że ją tracimy. Czasami krążąca bestia, czuwająca
nad „ja”, nie porzuci swej straży, nie skłoni łba i nie zaśnie. Czasem
jesteśmy zbyt przerażeni, by jej na to pozwolić.
Nie ulega wątpliwości, że taki rodzaj złączenia, który powoduje
unicestwienie „ja”, może zrodzić lęk przed unicestwieniem. Wyrzec się
siebie, poddać się – w miłości lub innej namiętności – może zdawać się
nam bardziej stratą niż zyskiem. Jak możemy stać się tak bierni, tak
owładnięci, tak niekontrolujący siebie, tak... czy przypadkiem nie
oszalejemy? I w jaki sposób odnajdziemy siebie na powrót? Trawieni
podobnymi niepokojami będziemy być może budować barykady, nie
granice. Chronić się w pancerzu przed każdą oznaką zagrażającą naszej
sztywnej autonomii. Zamykać się w skorupie przed każdym poddaniem
się emocjom.
A przecież tęsknota za tym, by przywrócić ekstatyczną jedność matki
i dziecka, nigdy nie wygasa. Każdy żyje na pewnym poziomie
podświadomości, tak jakby coś kiedyś sprawiło, że stał się istotą
niepełną. Chociaż przerwanie pierwotnej więzi to coś, co trzeba utracić,
pozostaje ono „nieuleczalną raną, której piętno odbija się na losie całej
rodziny ludzkiej”[47]. I przemawiając do nas w snach, które śnimy,
i w baśniach, które tworzymy, wizje ponownego zjednoczenia wciąż
trwają i trwają... – i jak klamra spinają nasze życie.
„Motorem czasu jest nieutulona żałoba. Dlatego pierwsze z wydarzeń
uchodzi za wygnanie, a ostatnie – jak ufamy – za pojednanie i powrót.
Pamięć ciągnie nas do przodu, a proroctwo jest tylko pamięcią
doskonałą; wszyscy będziemy jak jedno dziecko śpiące w naszej matce
Ewie, w sklepieniu jej żeber, pod osłoną kręgosłupa, w ogrodzie”[48].
ROZDZIAŁ 3
Samodzielne trwanie
Gdy kończymy drugi rok życia, mamy już za sobą ważną podróż od
jedności do odrębności, począwszy od różnicowania przez okres prób
i ćwiczeń, na zbliżeniu się kończąc. Te zachodzące na siebie etapy
procesu rodzenia się odrębności i indywiduacji „ja” kończą się
czwartym etapem, podczas którego stabilizuje się wewnętrzny obraz
nas samych i innych ludzi, etapem, który nie ma końca.
Wymaga on od nas trochę pracy.
Gdyż będąc jeszcze niedojrzałymi, nie mieści się nam w głowie ta
dziwna prawda, że ci, którzy są dobrzy, mogą być czasem źli. I dlatego
nasz wewnętrzny obraz matki i obraz nas samych rozszczepiają się na
dwie części[56]:
Istnieje w nas obraz wyłącznie dobrego „ja” – „Jestem absolutnie
cudowną osobą”.
Istnieje w nas obraz wyłącznie złego „ja” – „Jestem zepsuty do szpiku
kości”.
Istnieje w nas obraz wyłącznie dobrej matki – „Daje mi wszystko,
czego potrzebuję”.
I istnieje w nas obraz wyłącznie złej matki – „Nie daje mi niczego,
czego mi potrzeba”.
We wczesnym dzieciństwie jesteśmy przekonani, że te różne „ja”
i różne matki to zupełnie odmienni ludzie.
Są na świecie dorośli mężczyźni i dorosłe kobiety, u których zjawisko
to nie zanika, którzy przez całe życie w pewnej formie rozszczepiają
wszystko i w większym bądź mniejszym stopniu trwają w sztywnym
świecie biało-czarnych kategorii. Przechodzą nieustannie
z samouwielbienia w nienawiść do siebie samych. Idealizują przyjaciół
i kochane osoby. A kiedy ci zachowują się jak normalni, niepozbawieni
wad ludzie, niejednokrotni wyrzucają ich ze swego życia, mówiąc: „Nie
jesteś doskonały. Zawiodłaś mnie. Nie ma z ciebie żadnego pożytku”.
Podobnego rozszczepienia dokonują także rodzice, którzy jednemu
synowi przypisują rolę Abla, a drugiemu Kaina. I mężczyźni, których
kobiety to albo madonny, albo dziwki. I przywódcy nietolerujący
żadnego sprzeciwu: „Jesteś albo ze mną, albo przeciwko mnie”.
A czasem i ci dobroduszni dżentelmeni, w których sercu czai się
morderstwo – doktorzy Jekyllowie i panowie Hyde’owie.
Uważa się, że to rozszczepianie jest czymś powszechnym
w początkowym okresie życia. Bronimy tego, co dobre, trzymając na
dystans to, co złe. Poddajemy kwarantannie swój gniew, bojąc się, że
przepełnione nienawiścią emocje wymażą do cna uczucia, które w sobie
cenimy. Stopniowo uczymy się – jeśli doświadczamy miłości
i dostatecznie dużo zaufania – żyć z tą ambiwalencją. Sukcesywnie
uczymy się, jak usuwać to rozszczepienie.
Niewątpliwie wizja świata, gdzie wszystko jest dobre lub złe,
wszystko na „tak” lub „nie”, wszystko jest słuszne lub niesłuszne, tchnie
uspokajającą prostotą. Z całą pewnością nawet my, tak zwani normalni
ludzie, ulegamy od czasu do czasu tej skłonności do rozszczepiania.
Tymczasem wyzbycie się pełnych lęku, dziecięcych uproszczeń na
zasadzie: „to czarne, a to białe”, i przyjęcie na ich miejsce trudnych
dwuznaczności rzeczywistego świata, to kolejna rzecz, z którą musimy
się pożegnać. Także i tu, wyzbywając się, zdobywamy coś cennego.
To mianowicie, że teraz znienawidzona matka, która nas opuszcza,
i kochana, kochająca matka, która tuli nas mocno do siebie, są
postrzegane jako jedna, a nie dwie osoby. Dziecko złe i nic niewarte
oraz dziecko dobre, zasługujące na pochwałę i miłość, łączą się
w pojedynczy obraz „ja”. Zamiast dostrzegać tylko części osób,
zaczynamy widzieć całość – tylko, ale i aż tak wspaniale ludzką.
Dochodzimy także do poznania „ja”, w którym nienawiść może się
przeplatać z miłością.
To zadanie nigdy nie zostaje wykonane do końca – przez całe życie
będziemy rozszczepiać i szatkować nasze wewnętrzne wyobrażenia.
Czasem będziemy widzieć tylko czarne, a czasem jedynie białe. I aż do
śmierci będziemy poprawiać obraz naszego „ja”. Jednakże między
drugim a trzecim rokiem życia nasz świat wewnętrzny zacznie
cechować się pewną stałością.
Stałością „ja” – trwałym i zintegrowanym obrazem tego, co określamy
jako „ja”.
Stałością postrzeganych obiektów świata zewnętrznego –
wewnętrznym obrazem jednej, wystarczająco dobrej matki, obrazem,
który może przetrwać dłużej niż nasz gniew i nienawiść, obrazem – co
bardzo istotne – mogącym dostarczyć nam poczucia miłości,
bezpieczeństwa i pociechy, których źródłem była kiedyś matka[57].
Własne „ja”
Kimże jest ta pewna siebie istota, która ośmiela się stanąć na własnych
nogach? Odpowiadamy z zażenowaniem i z dumą: „To ja”. Owo „ja” jest
deklaracją świadomości własnej tożsamości – tego „ja”, którym
jesteśmy, byliśmy lub być możemy. Nasz umysł i nasze ciało, nasze cele
i zadania, pragnienia i ograniczenia, uczucia i możliwości – wszystko to
zawiera się w tym krótkim, ale jakże ważnym słówku. Nasze „ja”, „ja”,
którym teraz jesteśmy, może gotować gulasz, kochać się, kandydować
na jakiś urząd, biec w maratonie, mądrze perorować w sądzie,
zachowywać się niegrzecznie w pralni lub umierać ze strachu
u dentysty, wiedząc przy tym, że wszystkie te „ja”, podobnie jak twarz
sześciolatka w naszym albumie ze zdjęciami i sześćdziesięciolatek,
którym się prędzej czy później staniemy, wszystkie one są spójną
jednością, częścią jednej, odrębnej tożsamości – są „ja”.
Stając się konkretnym „ja”, musieliśmy wyrzec się niemającego sobie
równych raju jedyności, słodkiego złudzenia absolutnego
bezpieczeństwa i pocieszających uproszczeń wynikających z prostego
podziału świata, w którym dobro jest wyłącznie dobrem, a zło wyłącznie
złem. Stając się konkretnym „ja”, wkroczyliśmy w świat samotności,
dwuznaczności i bezsilności. Świadomi obecnych w nas strachu i glorii
mówimy: „To ja”.
Jak wszyscy wiedzą, jedna z teorii psychologicznych dzieli umysł na
trzy hipotetyczne struktury: id, czyli obszar niedojrzałych pragnień,
superego, będące sumieniem i wewnętrznym sędzią, i ego – siedzibę
postrzegania, pamięci, działania, myśli, emocji, samoobrony
i samoświadomości – miejsce, gdzie żyje „ja” jako nasz wewnętrzny
obraz siebie samych[59].
To „ja” – będące odzwierciedleniem nas samych – zbudowane jest
z okruchów przeżyć i doświadczeń, które ego spaja w jedną całość.
Doświadczeń harmonii i radosnego potwierdzenia siebie. Doświadczeń
naszych początkowych związków z innymi ludźmi. Istnieje teoria
głosząca, że obraz „ja psychicznego” jak gdyby stopniowo nabudowuje
się wokół wcześniejszego obrazu „ja cielesnego” i w efekcie około
osiemnastego miesiąca życia zaczynamy określać siebie swym
imieniem, jak i tą wyjątkową formą gramatyczną pierwszej osoby liczby
pojedynczej[60].
To „ja”, do którego się odnosimy, przeniosło do swego wnętrza obraz
„ja” jako dziecka otoczonego miłością matki. Objęło także sobą, przez
upodobnienie się i identyfikację, różne aspekty osobowości kochającej
matki. Ponieważ identyfikacja to jeden z najważniejszych procesów
tworzenia „ja”[61].
Weźmy mnie samą: lubię mieć decydujące zdanie, jestem ostrożna
w działaniu i kocham książki – tak jak moja matka. Jestem do przesady
zorganizowana i uparta – jak mój ojciec.
Identyfikacja sprawia – z tej racji, że mój mąż i ja codziennie
bierzemy prysznic – że nasi synowie, którzy kiedyś tego nie robili,
zmienili się w chłopców zaczynających dzień od natrysku.
W identyfikacji tkwi przyczyna tego, dlaczego niedaleko pada jabłko
od jabłoni.
Nasze pierwsze próby identyfikacji mają w dużej mierze charakter
globalny, wszechogarniający. Z czasem jednak identyfikujemy się
częściowo, wybiórczo. I gdy w końcu mówimy: „Będę jak ta część ciebie,
ale nie jak tamta”, następuje jeszcze większa depersonifikacja tego
procesu. Dzięki temu żadne z nas nie jest klonem ojca, matki lub kogoś
innego, lecz jest łagodne w słowach, pracowite jak mrówka, jest
tancerzem, jest dowcipne lub szybkie w działaniu. Możemy powtórzyć
za Ulyssesem Alfreda Tennysona „Jestem częścią wszystkiego, com
przeżył”[62]. Z tym wyjątkiem, że wszystkie cząstki uległy
przekształceniu; każdy z nas jest artystą swego „ja”, tworzącym barwny
kolaż – nowe, oryginalne dzieło sztuki, zrodzone ze skrawków i cząstek
identyfikacji.
Ludzie, z którymi się utożsamiamy, zawsze są – pozytywnie bądź
negatywnie – dla nas ważni. Uczucia, jakie do nich żywimy, są zawsze
pod pewnym względem bardzo intensywne. I chociaż każdy z nas
potrafi przypomnieć sobie świadomą decyzję naśladowania
konkretnego nauczyciela lub gwiazdy filmowej, większość identyfikacji
ma miejsce poza naszą świadomością i odbywa się nieświadomie.
(Kiedy piszę te słowa, uderza mnie fakt, że noszę grzywkę chyba
dlatego, że miało ją też moje bożyszcze z czasów, gdy byłam w siódmej
klasie, Pat Norton).
Identyfikujemy się z innymi z wielu różnych powodów i zazwyczaj
z kilku z nich równocześnie. Często utożsamiamy się z innymi po to,
aby poradzić sobie z poczuciem straty, by zachować wewnątrz samych
siebie – przez sposób ubierania się, sposób mówienia, gesty – kogoś,
kogo musimy opuścić, lub kogoś, kto umiera i odchodzi od nas.
Dlatego na przykład mężczyzna w średnim wieku zapuszcza wąsa
krótko po śmierci ojca, który też nosił wąsy, student drugiego roku
zmienia temat pracy magisterskiej z politologii na psychologię, krótko
po śmierci matki, która była psychologiem, a żona, której zawsze tyle
udręki sprawiały maniery męża przy stole, krótko po jego śmierci
zaczyna się zachowywać w taki sam nieznośny sposób. Podobnie mąż,
który nigdy nie chodził do kościoła, zaczyna odwiedzać go sumiennie co
tydzień wkrótce po śmierci pobożnej żony.
Straty, których doświadczamy, nie muszą się wiązać ze śmiercią.
Często to, co codziennie tracimy w związku z dorastaniem, sprzyja
ważnym formom identyfikacji. Gdyż identyfikacja może być nam
pomocna jako środek do tego, by równocześnie czegoś się wyrzec
i czegoś się trzymać. Prawdą jest, że utożsamianie się niejednokrotnie
zakłada rozumowanie typu: „Nie potrzebuję ciebie, byś to
zrobił/zrobiła; mogę zrobić to sam/sama”. Umożliwia nam rezygnację
z pewnych istotnych cech naszych związków z innymi przez
przyswojenie sobie tych cech.
Najwcześniejsze identyfikacje najczęściej na nas najbardziej
wpływają, ograniczając i kształtując wszystko, co nadejdzie później
w życiu. Okazuje się także, że prócz utożsamiania się – krótkotrwałego
lub stałego – z tymi, których kochamy, podziwiamy i którym
zazdrościmy, identyfikujemy się także z tymi, w stosunku do których
czujemy złość i strach.
To tak zwane „utożsamienie się z agresorem” może mieć miejsce
w momentach bezradności czy frustracji, gdy ktoś większy, silniejszy
i potężniejszy od nas sprawuje nad nami kontrolę. Działając w myśl
zasady: „jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do niego”, staramy
się upodobnić do ludzi, których się lękamy i których nienawidzimy,
mając nadzieję, że w ten sposób zdobędziemy moc, którą oni posiadają,
i dzięki temu będziemy umieli obronić się przed zagrożeniem, jakie
stanowią dla nas.
Dlatego właśnie porwana dziedziczka ogromnej fortuny, Patty
Hearst, przeobraża się w nierozstającą się z bronią rewolucjonistkę
Tanię.
I dlatego – z powodu służącego własnej obronie „utożsamienia się
z agresorem” – bite dziecko, kiedy dorośnie może także bić swoje
własne dzieci.
Procesy identyfikacji mogą mieć charakter czynny lub bierny, mogą
być przesiąknięte miłością lub nienawiścią, mogą prowadzić do zmiany
na lepsze lub gorsze. Mogą być utożsamieniem się z impulsywnymi
reakcjami jakiejś osoby, z jej emocjami, sumieniem, osiągnięciami,
umiejętnościami, sposobem bycia, celami, fryzurą, bólem i cierpieniem.
Z biegiem czasu modyfikujemy i dopasowujemy do siebie różne formy
identyfikacji, łącznie – rzecz jasna – z naszą wynikającą z płci
identyfikacją jako mężczyzn i kobiet, i razem – być może – z bardziej
zasadniczymi formami utożsamienia się z konkretną religią, zawodem
lub grupą społeczną. A także – niestety – wraz z najbardziej
przerażającymi, jak i najwspanialszymi cechami – są bowiem inne
możliwe formy naszego „ja”, które musimy odrzucić.
Wyrzeczenie się innych wariantów swego „ja” to także jedna z tych
rzeczy, które musimy utracić.
„Nie żebym nie chciał – pisze William James – być równocześnie
przystojnym i tęgim, i dobrze ubranym, i wspaniałym sportowcem,
i zarabiać milion dolarów rocznie, tryskać dowcipem, być bon vivantem,
kochać dobre jadło i wystawne biesiady, być zabójczym kochankiem
i przy okazji filozofem; być filantropem, politykiem, wojownikiem,
badaczem Afryki, a także twórcą poematów muzycznych i świętym. Ale
to po prostu niemożliwe. Tak różne postaci mogą, co zrozumiałe, być na
początku życia równie możliwe dla człowieka. Lecz aby którąkolwiek
z nich uczynić rzeczywistą, reszta musi zostać w mniejszym lub
większym stopniu usunięta w cień. A zatem człowiek poszukujący
swego najprawdziwszego, najwyraźniejszego, najgłębszego „ja” musi
przyjrzeć się tej liście bardzo starannie i wybrać tę postać, na której
oprze swe zbawienie. Wszystkie inne możliwe formy samego siebie
stają się na skutek tego nierzeczywiste...”[63]
Leslie Farber przedstawia, co dzieje się z kimś, kto buduje całą swą
egzystencję na fałszywym „ja”, przekonany, że musi „zabawiać się
własnym przedstawianiem swej osoby, (...) by zdobyć uwagę i poklask,
których usilnie pragnie”[64]. Nie tylko cierpi na skutek bólu i wstydu, jaki
przynosi mu posiadanie „pozostającego w ukryciu, nieatrakcyjnego,
niczym nieuprawnionego «ja»”. Zadręcza się także z powodu
„duchowego brzemienia, jakim jest niemożność ukazania się oczom
innych jako osoba, którą on «jest», ani też niemożność «bycia» osobą,
jaką zdaje się być”.
Trzeba zaraz dodać, że każdy z nas, od czasu do czasu, chce poprawić
swój publiczny wizerunek. Pragniemy wywrzeć wrażenie na innych,
oczarować ich, udobruchać, zawładnąć nimi. I z pewnością każdy z nas,
czasami, będzie do pewnego stopnia oszukiwał siebie, dając sobie na
przykład czwórkę z plusem za to, za co każdy sprawiedliwy i bezstronny
obserwator dałby nam najwyżej tróję. Niemniej gros z nas w większości
wypadków będzie starała się utrzymać rozsądną relację między tym
„ja”, jakim jesteśmy, a tym „ja”, jakie prezentujemy światu. Gdy ulegnie
ona zerwaniu, „ja” prezentowane innym może się okazać „ja”
fałszywym.
Jak w przypadku pewnej kobiety, która osiągnąwszy sukces
w dziedzinie, w której panowało duże współzawodnictwo, powtarza
w kółko: „Jestem tylko biedną dziewczyną z Brooklynu”.
Albo w przypadku mężczyzny zwierzającego się z tego, że posiada
„dwa «ja» – «ja» prawdziwe, które panicznie boi się ujawnić” i „drugie
«ja» (...) dostosowujące się do wymogów społecznych”[65].
Lub jak w przypadku Richarda Cory, człowieka, który „gdy szedł, to
się błyszczał”, któremu zazdroszczono wspaniałego życia, jakie
prowadził, który był przystojnym, bogatym dżentelmenem i który
pewnej letniej nocy „wrócił do domu i strzelił sobie w łeb”[66].
Wszystko to ludzie wiodący życie w oparciu o fałszywe „ja”.
Prawdziwe „ja” – jak pisze Winnicott – rodzi się w trakcie naszej
najwcześniejszej relacji z drugim, we wrażliwym dostrojeniu się matki
do dziecka. Zaczyna się od odpowiedzi komunikujących nam: „Jesteś
tym, kim jesteś. Czujesz to, co czujesz”. Pozwalających nam uwierzyć
w naszą rzeczywistość i realność. Przekonujących, że nic nam nie grozi,
jeśli ujawnimy nasze wczesne, kruche, zaczynające dopiero kiełkować
prawdziwe „ja”[67]. Wyobraźmy sobie rzecz całą w następujący sposób:
sięgamy ręką po zabawkę, lecz równocześnie spoglądamy przez ułamek
sekundy na mamę. Szukamy nie pozwolenia, lecz czegoś więcej.
Szukamy potwierdzenia, że nasze życzenie, nasz spontaniczny gest
należy prawdziwie do nas. Że czujemy to, co czujemy.
W tej delikatnej i subtelnej chwili uważna, ale nienarzucająca się
obecność matki pozwala nam zaufać swemu pragnieniu: „Tak, chcę
tego. Naprawdę chcę”. Utwierdzeni w kiełkującym dopiero poczuciu
„ja” i w naszej „samoświadomości” kontynuujemy to, co zaczęliśmy,
i chwytamy zabawkę.
Lecz jeśli matka zareaguje inaczej na pytanie w naszych oczach
i błędnie odczyta naszą potrzebę lub jeżeli zastąpi nasze potrzeby swoją
potrzebą, nie możemy w pełni ufać, że prawdą jest to, co czujemy, lub
to, co robimy. Jej niedostrojenie się może sprawić, że będziemy się
czuli, jak gdyby ktoś nas odrzucił lub zaatakował. W takiej sytuacji
możemy obronić nasze prawdziwe „ja”, tworząc „ja” fałszywe.
Fałszywe „ja” dostosowuje się do wszystkiego. Nie ma własnego
programu. Zdaje się mówić: „Będę tym, czym chcesz mnie mieć”. Jak
rozpięty na kracie krzew, którego wzrost kontroluje się w sztuczny
sposób, dostosowuje się do narzuconego z zewnątrz kształtu. Kształt
ten jest pociągający, czasem nawet aż do zawrotu głowy, ale przecież
nierzeczywisty.
uważa się
za centrum...
wszechświata
ziemia istnieje
by rodzić dla niego muchomory
pod którymi może siedzieć
słońce by dać mu światło
w dzień a księżyc
i krążące konstelacje
by uczynić noc piękniejszą przez wzgląd na
bliggensa krostowatego
To ci dopiero majestat!
Niektóre jednostki narcystyczne obnoszą się wyniośle ze swym „ja”,
komunikując innym: „Jestem najwspanialszy/najwspanialsza”. Gloria
i majestat innych objawia się w mniej bezpośredni sposób. Niemniej
pycha i pogarda okazywane innym, rozwiązłość i postawy aspołeczne,
kłamstwa na temat własnych osiągnięć lub niezdolność do tego, by
kiedykolwiek wydusić z siebie „nie wiem”, wskazują na świat fantazji,
w którym – jak wierzą – wiedzą wszystko, kontrolują wszystko i wolno
im wszystko, świat, gdzie są kimś wyjątkowym. Bardzo wyjątkowym.
Aby lepiej uchwycić to przeświadczenie o własnej wyjątkowości,
posłuchajmy, jak jeden z pacjentów opowiada psychiatrze swój sen:
„Pojawiła się kwestia mojego następcy. Pomyślałem: «A może Pan
Bóg?»”[81].
Kłopot z przekonaniem o własnym majestacie polega na tym, że jest
ono bardzo kruche[82]. Poza tym jest zawsze nieuchronnie bezbronne.
Możemy mieć na swym koncie mnóstwo zwycięstw i zajść bardzo
wysoko, nie zmienia to jednak faktu, że normalny bieg życia
doprowadzi nas do porażek. Do choroby. Do starości. Do ograniczeń
zarówno fizycznych, jak i umysłowych. Do rozłąki, osamotnienia
i śmierci. Są to bardzo trudne doświadczenia – nawet gdy wspiera nas
w nich rodzina, filozofia i religia, nawet jeśli istnieją więzi łączące nas
z kimś poza naszą kruchą, cielesną powłoką. Jednak bez tych relacji, bez
jakiegoś szerszego znaczenia, wykraczającego poza „ja”, upływ czasu
przyniesie nam tylko następujące jedne po drugich zalewające nas fale
panicznego lęku. Zdumiewające jest, że narcyz może zaprzeczać temu,
co na dłuższą metę jest nie do uniknięcia, przekonany, że młodość
i piękno, zdrowie i władza, podziw i utwierdzanie się we własnej
słuszności będą trwały wiecznie.
Rzeczy te zaś – rzecz jasna – wieczne nie są.
Gdy zanika talent i blednie uroda, gdy błyskotliwa kariera ma się ku
schyłkowi, świat przestaje być zwierciadłem doskonałości narcyza.
A ponieważ „ja” odbite jest jedynym, do jakiego się przyznaje, traci je
i pogrąża się w depresji. Depresję – drugą, mroczną stronę wspaniałości
i majestatu – będącą najbardziej prawdopodobną odpowiedzią
osobowości narcystycznej na zranione poczucie własnej wartości,
zapoczątkować może zwykły przytyk lub drobne niepowodzenie, jak
i cięższe doświadczenia, które nieuchronnie gotuje nam los.
„Potłukły się wszystkie jej zastępcze lustra – opowiada o starzejącej
się, pogrążonej w depresji kobiecie Alice Miller – i znowu stała się
bezbronna i zdezorientowana, jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką,
która w twarzy matki nie mogła odnaleźć siebie, a jedynie jej
pomieszanie”[83].
Narcyz może czuć się zubożony i przygnębiony także wtedy, gdy traci
swe idealizowane obiekty dla „ja”. Uczyniwszy je źródłem wszystkiego,
co dawało mu poczucie władzy i rozkoszy, jakże ogołocony, jakże pusty
musi być bez nich. Może próbować uciec przed swą pustką w narkotyki,
alkohol, frenetyczne podboje miłosne lub w niebezpieczne sporty. Może
szukać narcystycznej ucieczki dzielonej z innymi w jakimś kulcie
religijnym, gdzie „całkowite oddanie się, niekończące się rygory,
obowiązkowe chóralne śpiewy i rytualna medytacja” pomagają wypełnić
„próżnię niemal nie do wyobrażenia”[84].
Będąc częścią tej magicznej, mistycznej całości, która rości sobie
prawo, by dostąpić całkowitego oświecenia, narcyz próbuje nadmuchać
jak balon swoje „ja”. Będąc częścią radosnej, ekstatycznej wspólnoty,
odpędzającej od siebie wszystkie „negatywne myśli”, próbuje wskrzesić
euforię swego infantylnego narcyzmu.
Przyczyną wszystkich narcystycznych niepowodzeń są
doświadczenia z rodzicami niezdolnymi do empatii; z rodzicami,
którzy nie mogli lub nie chcieli być dostępni; z rodzicami, którzy wciąż
odrzucali, okazywali dezaprobatę, rozczarowanie lub po prostu brak
zainteresowania. Cynthii Macdonald w dojmującym wierszu Osiągnięcia
udało się uchwycić desperację córki próbującej za wszelką cenę uzyskać
potwierdzenie swych osiągnięć przez matkę:
Lekcje miłości
CO ZAKAZANE
I CO NIEMOŻLIWE
Trójkąty namiętności
Sofokles[165]
Gdy faza kompleksu Edypa dobiega końca, naszym udziałem staje się
już bogatsze i bardziej złożone rozumienie tego, co znaczy być osobą
płci męskiej lub żeńskiej. Sposób rozwiązania sprzeczności wynikłych
z trójkąta wzajemnych rywalizacji pomaga ukształtować to, jakiego
rodzaju kobietami lub mężczyznami będziemy w przyszłości.
Dziewczynki wzmacniają w sobie świadomość bycia kobietą w nadziei,
że pewnego dnia poślubią mężczyznę takiego jak ojciec. Chłopcy
wzmacniają w sobie świadomość bycia mężczyzną w nadziei, że
pewnego dnia poślubią kobietę taką jak matka. W trakcie tego wszyscy
poznajemy jeszcze wyraźniej to wszystko, czym nie możemy być lub
czego nie możemy mieć. Kocham cię, tatusiu” – mówi czteroletnie
dziecko, patrząc na ojca wzrokiem pełnym erotyzmu. „Kiedy dorosnę,
to wyjdę za mąż za jakiegoś mężczyznę”[226]. Sęk w tym, że to dziecko to
chłopak, który dowie się z czasem, że mama, którą także bardzo kocha,
jest znacznie bardziej typowym przykładem obiektu lokowania jego
pragnień seksualnych.
Nasze utożsamienie się z daną płcią nie kształtuje się tylko na
podstawie rodzica tej samej płci, ale i rodzica płci przeciwnej[227]. Dla
współczesnych Amerykanek i Amerykanów z klasy średniej możliwości
samorealizacji jako mężczyzny lub kobiety są naprawdę olbrzymie.
Jednak musimy pamiętać, że posiadamy ciała, które zawsze
i nieodmiennie będą różnić się od siebie. Dlatego nasza droga rozwoju
psychoseksualnego któregoś dnia rozwidli się – w jednym kierunku
podążą chłopcy, w drugim dziewczynki. Jako że jesteśmy istotami
heteroseksualnymi, nasza forma utożsamiania się i nasza miłość będą
zgodne z wzorcami i ograniczeniami danej płci. To jednak, czy
będziemy skazani na własną anatomię, zależy od tego, w jaki sposób
postrzegać będziemy swe ograniczenia.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że istnieją ograniczenia związane
z płcią. I nie ulega wątpliwości, że możemy je uważać za stratę. Ale
przecież uznanie pewnych ograniczeń to nie przeciwieństwo – co
więcej, może nawet warunek – twórczego rozwoju drzemiących w nas
możliwości.
„Garncarz pracujący w glinie dostrzega ograniczenia narzucane
przez ten materiał – pisze Margaret Mead. – Musi mieszać ją
z piaskiem, musi ją glazurować, musi utrzymywać taką, a nie inną
temperaturę, wypalać w takim, a nie innym cieple. Ale właśnie
dostrzegając ograniczenia samego tworzywa, nie narzuca ograniczeń
pięknu kształtu, jak jego ręka artysty mądra bogactwem tradycji opartej
na jego wyjątkowej wizji świata, nada tej glinie”[228].
Margaret Mead mówi nam, że wolność zaczyna się wtedy, gdy
uznajemy to, co możliwe, i co niemożliwe.
Mówi nam, że jeśli poznamy naturę gliny, z której jesteśmy ulepieni,
możemy odcisnąć swój własny los na naszej anatomii.
ROZDZIAŁ 9
Archibald MacLeish[229]
Nie wszystko jest możliwe. Przekonuje nas o tym nasze ciało i realia
miłości. Zawsze coś nas krępuje i nigdy nie uwolnimy się od ograniczeń,
którymi pęta nas wszystko, co zabronione, i wszystko, co niemożliwe –
łącznie z ograniczeniami, które rodzą się z poczucia winy.
Niezależnie od tego, czy jesteśmy, czy nie jesteśmy jedynymi istotami
na Ziemi doświadczającymi poczucia winy, bez wątpienia przychodzi
nam ono łatwiej niż trzmielom czy wilkom. Chociaż poczucie winy nie
położyło kresu siedmiu grzechom głównym ani nie przekonało nas do
bezwzględnego posłuszeństwa przykazaniom Dekalogu, bez wątpienia
w znacznym stopniu pełniło i pełni rolę hamulca dla naszych
niepożądanych zachowań.
Musimy także pogodzić się z tym że chociaż poczucie winy pozbawia
nas tylu przyjemności, bez niego my i nasz świat bylibyśmy
potwornością. Albowiem swobody, które się nam odbiera, wszystkie
ograniczenia i tabu, trzeba uznać za niezbędną stratę i część ceny, jaką
płacimy za cywilizację[230].
Poczucie winy staje się naszym osobistym udziałem, gdy w wieku
około pięciu lat zaczyna się w nas rozwijać superego, czyli sumienie,
i kiedy wszystkie „nie możesz tego zrobić” i „wstydź się”, przebywające
dotąd na zewnątrz nas, przeobrażają się w wewnętrzny głos krytyki.
Nasze poczucie winy zaczyna się w chwili, gdy doświadczając uczucia
mówiącego, że „lepiej tego nie robić, bo im się to nie spodoba”, ci „oni”
to już nie mama i tata, lecz my sami.
Nie jest bowiem tak, że przychodzimy na świat, czując się
zobowiązani do przestrzegania godnych pochwały zasad moralnych.
Nikt z nas nie rodzi się z zamiarem, by być dobrym. Przeciwnie –
stawiamy wyłącznie żądania i tylko z czasem, powoli, rezygnujemy
z wyciągania ręki i sięgania po wszystko. Tej kontroli naszego
zachowania nie można nazwać sumieniem dopóty, dopóki nie jesteśmy
w stanie przenieść jej do naszego wnętrza i uczynić jej samokontrolą,
dopóki nie będziemy odczuwać tych kleszczy ściskających żołądek, tego
przenikającego duszę zimnego dreszczu, tych zadawanych sobie
samemu katuszy, zwanych poczuciem winy – nawet gdyby zło, które
popełniliśmy lub tylko wyobraziliśmy sobie, że je popełniamy, miało
pozostać na zawsze nieznane lub nieukarane.
Możemy zaryzykować twierdzenie, że prawdziwe poczucie winy to
nie lęk przed gniewem rodziców lub przed utratą ich miłości.
Prawdziwe poczucie winy to lęk przed gniewem naszego sumienia,
przed utratą jego miłości[231].
Ellie i Marvin
Spotykają się potajemnie dwa razy w tygodniu
Już od sześciu miesięcy
Ale do tej pory nie zdołali pomyślnie zwieńczyć
Swej namiętności
Bo
Chociaż oboje zgadzają się
Że wierność małżeńska
To nie tylko rzecz nierealna, ale
Nieistotna,
U niej pojawiła się migrena,
U niego ten ostry, kłujący ból
W piersi
Ona ma liszaja,
On zapalenie spojówek.
Ellie i Marvin
Jeżdżą po czterdzieści mil, by zjeść lunch
Każde swoim wozem,
Ale nie posunęli się do tej pory poza
Zaawansowane pieszczoty
Bo
Chociaż oboje zgadzają się, że
wierność w seksie
To dobre dla młodzieży, a poza tym
oznaka zacofania,
U niej pojawiło się zapalenie okrężnicy,
U niego ten tępy, pulsujący ból
W plecach,
Ona zaczęła obgryzać paznokcie,
On znowu pali.
Ellie i Marvin
tęsknią za tym, by się kochać po południu
w jakimś motelu
Ale jak na razie wypili tylko
morze kawy.
Bo
On jest pewien, że jego telefon jest na podsłuchu,
Ona, że chodzi za nią jakiś mężczyzna w trenczu,
On powtarza, co będzie, jak motel się zapali,
Ona, co będzie, jak którejś nocy zacznie mówić przez sen,
Ona sądzi, że mąż zachowuje się dziwnie wrogo,
On myśli, że żona jest podejrzanie miła.
On bez przerwy zacina się przy goleniu,
Ona za każdym razem przytrzaskuje sobie rękę
drzwiczkami samochodu, tak więc
Mimo iż oboje zgadzają się, że poczucie winy to nie tylko
objaw nerwicy, ale i pojęcie rodem z lamusa,
Zdecydowali razem
że rezygnują z tajnych schadzek[240].
Nieświadome poczucie winy możemy okupić czymś poważniejszym
niż zapalenie okrężnicy, migrena, bóle w krzyżu czy łagodne przypadki
paranoi. Może ono domagać się życia w ciągłej pokucie i udręce. Może
się rodzić z każdego uczynku lub zaniedbania, z każdej myśli, jaką
nasze sumienie w swej nieskończonej mądrości uzna za grzeszną.
A więc choroba matki, rozwód rodziców, skrywane uczucia zazdrości
i nienawiści, uzyskiwane w samotności zadowolenie seksualne –
cokolwiek – wszystko może przeobrazić się w winę i powód do wstydu.
Jeśli zaś młodszy brat lub siostra (których przecież nie chcemy i tylko
pragniemy ze wszystkich sił, by zniknęli) na skutek choroby lub
wypadku znikają z naszego życia, my sami – wcale o tym nie wiedząc –
możemy myśleć: „Dlaczego go zabiłem/zabiłam? Dlaczego nie
uratowałem/uratowałam? Dlaczego?”
I nasze życie rozbije się być może na skałach nieświadomego
poczucia winy.
Freud pierwszy zauważył, że psychoanalitykom zdarza się pracować
z pacjentami, którzy gwałtownie bronią się przed tym, by w ich
cierpieniu nastąpiła ulga, którzy zdają się trzymać rozpaczliwie
emocjonalnych udręk, uczepieni kurczowo swych męczarni, ponieważ
jest to dla nich kara, o której nawet nie wiedzą, że jej pragną, za
zbrodnie, o których nawet nie wiedzą, że je popełnili. Freud zauważa
przy tym posępnie, że nerwica, która opierała się wysiłkom analityka,
może nagle zniknąć, jeśli pacjent wpadnie w sidła nieszczęśliwego
małżeństwa, straci majątek lub poważnie zachoruje. „W takich
wypadkach – pisze Freud – jedna forma cierpienia zostaje zastąpiona
inną i pojmujemy, że chodziło jedynie o to, by doznawać pewnej dozy
cierpienia”[241].
Koniec dzieciństwa
Spytałam Amy, czy jej dziewięcioletnie życie jest także zielone i złote.
Jej odpowiedź brzmiała: „Jasne, że tak!”. Kiedy zaś się słucha powodów,
jakie podała, ma się wrażenie, że czytała, a może i sama napisała
książkę o dziecku znajdującym się w okresie utajenia.
Amy wyjaśnia, że czuje się „dobrze i na luzie, jakby dorosła, ale nie
stara. Jestem niezależna, ale nie muszę zarabiać na życie”. Dorośli,
z którymi przebywa, już nie uważają jej za „małe dziecko”. Jednakże –
dodaje – „Wiem, że kiedy jestem gdzieś sama poza domem, zawsze
mogę wrócić, a mama z tatą będą na mnie czekać”.
Amy i jej cztery koleżanki założyły klub „Tęczowa Flota” (bo wszystkie
kochają tęczę). Jej najlepsza przyjaciółka to Anne, i Amy nigdy,
przenigdy nie zdradzi jej sekretów. Amy lubi gry planszowe, jazdę na
wrotkach i ludzi, którzy się za bardzo nie rządzą. Jej obecny pogląd na
sprawy społeczne to przekonanie, że „zakochać się to głupota” i że
„chłopcy powinni bawić się z chłopcami, a dziewczynki
z dziewczynkami”.
Co chciałaby zmienić? Bardzo niewiele. Straszna z niej gaduła
i uważa, że powinna spróbować mniej mówić. Chciałaby być lepsza dla
młodszego brata. I „rozpaczliwie” tęskni za tym, by mieć przekłute uszy.
I chociaż na to wielkie wydarzenie musi czekać, aż skończy trzynaście
lat, wcale jej się nie spieszy, żeby być starszą.
„Mam wrażenie, że w liceum wszystko będzie znacznie trudniejsze –
wyjaśnia mi, po czym milknie na chwilę i dodaje filozoficznie: – Kiedy
miałam sześć lat, to myślałam, że czwarta klasa też będzie trudna. Ale
zauważyłam, że jak już się w niej znalazłam, to byłam do niej gotowa”.
Wiele dzieci na tym etapie nie czuje jednak, że są gotowe zrobić
następny krok w życiu.
Dziesięcioletnia Nan mówi matce: „Nigdy nie będę używała szminki,
nigdy! I nie wolno ci kupować mi pończoch, dopóki nie skończę stu
lat!”.
Bajkowy Piotruś Pan postanowił, że nigdy nie dorośnie, ponieważ
wolał pozostać na zawsze chłopcem.
Szóstoklasistka Joy ciągle marzy o tym, by pędzić przez knieje jako
przywódczyni ludzi Robin Hooda. Najpierw jednak – także
w marzeniach – przesuwa w bliżej nieokreśloną przyszłość pierwszą
miesiączkę. Przekonuje samą siebie, że miesiączkująca dziewczyna nie
czułaby się najlepiej, przewodząc drużynie rozbójnika z Sherwood. Nie
mówi natomiast głośno, że boi się opuścić wiek łaski i wejść w okres
dojrzewania.
NIEDOSKONAŁE WIĘZI
Marzenia a rzeczywistość
Często mówi się, że przyjaźń osądza się po tym, czy gotowi jesteśmy
stanąć u boku przyjaciół, gdy są w biedzie; ale jest też przeciwny,
bardziej subtelny punkt widzenia, w myśl którego względnie łatwo jest
przyjść komuś z pomocą w przeciwnościach losu, ale trudniej wytrwać
całym sercem przy przyjaciołach w ich radosnych chwilach. Ponieważ
z dumą i poparciem dla nich przemieszane są chęć rywalizacji
i zazdrość. Życzymy wszystkiego najlepszego naszym przyjaciołom i na
poziomie świadomości dostrzegamy tylko swoją dobrą wolę; ale czasem
przez głowę przemknie nam, niczym rozbłysk na ekranie radaru,
świadomość, że cząstka nas życzy im także jakiegoś zła. A wtedy ulotnie
dostrzegamy i tę prawdę, że chociaż nigdy, ale to przenigdy,
jakimkolwiek słowem czy czynem nie wyrządzilibyśmy im żadnej
krzywdy, być może – jeśli nie otrzymają obiecanej podwyżki, nie
zdobędą nagrody, ich publikacja nie spotka się z dobrą recenzją – być
może nie będzie nam tak przykro z tego powodu, jak twierdzimy.
Nasze sprzeczne uczucia i przemieszane z sobą miłość i nienawiść
rodzą się już w stosunku do pierwszych najważniejszych osób
w naszym życiu, a potem część z tego, co odczuwaliśmy wobec
rodziców i rodzeństwa, przenosimy na naszego współmałżonka, na
nasze dzieci i na przyjaciół. Chociaż nasze wrogie emocje trzymane są
zasadniczo z dala od świadomości i chociaż w przyjaźni miłość bierze
górę nad nienawiścią, nasz nieodmienny ludzki los to cierpieć,
w mniejszym bądź większym stopniu, z powodu przekleństwa własnej
ambiwalencji[306].
Dinah, będącą dziś już żoną i matką, odwiedza najlepsza przyjaciółka
z dzieciństwa, piękna Isobel. Chociaż Dinah kocha Isobel, pragnie także
nad nią górować. Chce „rozprawić się z tym subtelnym zagrożeniem,
jakie stanowi Isobel, i z tym wszystkim, w czym być może powiodło się
jej w życiu”. Dinah chce, żeby jej dobra przyjaciółka Isobel zazdrościła
jej życia – jakby nawet ta chwila przypominała wspólną zabawę
z domkiem dla lalek. A równocześnie czuje przypływ „tego odwiecznego
instynktu, jaki jest między siostrami, by chronić Isobel przed
jakąkolwiek krytyką (...) z wyjątkiem jej własnej...”
Dinah dobrze wie o tym, że między najlepszymi przyjaciółkami
miłość i rywalizacja oraz miłość i zazdrość mogą istnieć obok siebie[307].
„Jestem przekonana, chociaż niełatwo mi o tym opowiadać – mówi
mi Marcy – że nie powinno być tak, że komuś wszystko się w życiu
zawsze układa. To nie fair”. Nie powinnam zazdrościć, „nawet
przyjaciołom, których bardzo kocham, muszę wiedzieć, że nie spijają
w życiu tylko samej śmietanki”.
Marcy, wyraźnie zakłopotana z powodu istniejącej w niej ukrytej
chęci rywalizacji, zauważa: „Chcę tylko, żeby było po równo, nie muszę
być górą”. I dlatego, kiedy jej przyjaciółka, piękna i bogata Audrey,
której powodzi się w życiu, „narzeka, że mąż ją źle traktuje, okazuję jej
współczucie, dodaję otuchy, ale myślę sobie: «W porządku, mąż ją źle
traktuje – i to jest sprawiedliwe»”.
(Podobnie i ja, kiedy patrzę na moją przyjaciółkę, która ma wszystko,
czego można chcieć od życia, cieszę się w skrytości ducha, bo robi jej się
podwójny podbródek).
Jakże nieswojo się czujemy, gdy pomyślimy, że można żywić takie
uczucia wobec przyjaciół. Jakże kusi nas, by powtarzać z uporem: być
może ty tak czujesz – ja nie. Jednak w trakcie rozmów z wieloma
kobietami i mężczyznami, dotyczących mieszanych uczuć
towarzyszących przyjaźni, większość moich rozmówców, chociaż
z początku trochę kręciła, odnalazła w sobie w końcu odrobinę
podobieństwa do Dinah i Marcy.
Ocalić dzieci
John Irving[388]
Louis Simpson
Kiedy będziemy mieć już swoje dzieci, zrodzi się w nas nowe
pragnienie rodem z krainy fikcji, pragnienie, by móc je zawsze ustrzec
od wszelkiej szkody. Lecz nasze najbardziej szczytne zamierzenia
zapewnienia im szczęścia i dobrobytu mogą być dalekie od ideału
z punktu widzenia naszych dzieci. Mimo iż tak bardzo chcemy uchronić
je od niebezpieczeństw i udręk życia, są granice tego, co możemy
i powinniśmy zrobić. Będziemy musieli zrezygnować z bardzo wielu
rzeczy, które mieliśmy nadzieję dla nich uczynić. Oczywiste jest też, że
będziemy musieli pozwolić im odejść i opuścić nas.
Podobnie bowiem jak dzieci muszą oddzielić się stopniowo od
rodziców, tak i my musimy oddzielić się od nich. Z tego powodu dręczyć
nas będzie – jak dzieje się to w przypadku większości matek (i ojców) –
lęk przed rozłąką.
Ponieważ rozłąka to koniec słodkiej symbiozy. To ograniczenie
naszej władzy i kontroli. Przez nią stajemy się mniej potrzebni i mniej
ważni. I to ona wystawia nasze dzieci na niebezpieczeństwo.
Chociaż nie można przypisać nam pełnej zasługi ani pełnej winy za
dziecko, które sprowadzamy na świat, to jednak właśnie my – po jego
urodzeniu – będziemy pierwsi kształtować jego środowisko. I nawet
jeśli nie pasujemy do siebie temperamentami, możemy z pomocą
innych, samemu wzrastając i starając się zrozumieć to, co się dzieje,
lepiej przystosować się do jego potrzeb i udoskonalić wzajemne
dopasowanie. Przekonani, że to, co dzieje się w dzieciństwie, ma
ogromne znaczenie w całym życiu, z całą pewnością będziemy starali
się, by wszystko to, co się zdarzy, było dobre dla dziecka. Jednak to, „co
się zdarza” w dzieciństwie, obejmuje zarówno wydarzenia zewnętrzne –
coś, co przytrafia się im w świecie zewnętrznym, jak i coś, co dzieje się
w ich wnętrzu.
Są granice naszej ingerencji w dramaty rozgrywające się na
którejkolwiek z tych scen.
Bo nie możemy uchronić syna przed tym, że jest najniższym
chłopcem w klasie, ani córki przed tym, że ma dziecinną twarz, ani nie
możemy zapobiec temu, że na wuefie zawsze wybierają ich na końcu do
drużyny, bo nie potrafią porządnie uderzyć piłki, ani nie możemy
ustrzec ich przed kłopotami z nauką. Nie możemy zabezpieczyć ich
przed „ogniem, wodą i innymi wypadkami” – jak pisze na początku tego
rozdziału Louis Simpson – ani przed śmiercią jednego z rodziców, ani
przed rozwodem. I niezależnie od tego, jak bardzo ich kochamy, nasza
miłość może nie wystarczyć do tego, by uchronić ich przed uczuciem
niedopasowania lub osamotnienia.
Istnieją sposoby wychowywania dzieci, które przypominają przepisy
na wychowanie psychotyka, i takie, które akcentują zdrowie psychiczne
dzieci i ich mocne strony. Są doświadczenia pozytywne, które z całą
pewnością powinniśmy zapewnić naszym dzieciom, i potencjalnie
szkodliwe doświadczenia ze świata zewnętrznego, przed którymi, rzecz
jasna, wszystkie dzieci powinny być chronione. Z drugiej jednak strony,
ponieważ każde dziecko rodzi się z pewnymi określonymi cechami,
z pewnymi skłonnościami i formami zachowań, z pewnymi „danymi”,
jego natura wchodzić będzie w reakcję z opieką, jaką się nad nim
roztacza, w charakterystyczny tylko dla niego i nieprzewidywalny
czasem sposób. To wchodzenie w reakcję ma miejsce nie tylko w świecie
zewnętrznym, ale i w świecie wewnętrznym, w jego umyśle. A zatem nie
tylko samo doświadczenie danej osoby odciska na nim swe psychiczne
znaczenie, ale również sposób doświadczania.
Kiedy Shelley Farnsworth w wieku szesnastu lat próbowała popełnić
samobójstwo, jej rodzice zaczęli szukać wyjaśnień tego faktu
w przeszłości.
Shelley jako niemowlę była krucha i miała niedowagę. Czy pani
Farnsworth była przerażona śmiertelnie tym, że jej dziecko może
umrzeć? Czy przeniosła swój lęk na córkę?
Kiedy Shelley miała zaledwie roczek, jej rodzice wyjechali na długie
wakacje. Może bała się, że nigdy już nie wrócą?
Drugie dziecko urodziło im się, kiedy Shelley miała raptem
osiemnaście miesięcy. Kiedy patrzą na to z dzisiejszej perspektywy,
widzą, że to zdecydowanie za wcześnie.
Rodzina przeprowadziła się, kiedy dziewczynka miała dziewięć lat.
Zmiana miejsca zamieszkania, jak każdy wie, może wywołać wstrząs
w psychice.
Kiedy Shelley miała dwanaście lat, ich związek przechodził kryzys.
W jaki sposób napięcia tamtego czasu i ich wzajemne utarczki odbiły
się na córce?
W wieku lat trzynastu Shelley sięgnęła po marihuanę. Rodzicom się
to nie podobało, ale przymknęli na to oko.
Kiedy była w drugiej klasie liceum, zaczęli wywierać na nią presję, by
miała tylko celujące stopnie i dostała się na dobry uniwersytet. Czy
presja nie była przypadkiem zbyt wielka?
W przedostatnim roku nauki w liceum ich śliczna, zdolna i ukochana
córka połknęła dużą dawkę środków nasennych.
Czy to jeden, a może wszystkie z czynników, które znalazły się na
liście przewin jej rodziców, doprowadziły ją do tego miejsca, w którym
postanowiła skończyć z życiem? A może jeden lub wszystkie z nich były
zbyt wielkim ciężarem dla wrodzonych słabości? Nie wiemy, czy
cokolwiek z tego, co uczynili lub czego nie uczynili jej rodzice,
sprawiłoby, że ta historia potoczyłaby się inaczej.
I nie możemy tego wiedzieć.
KOCHAMY, TRACIMY,
ODCHODZIMY,
ZOSTAWIAMY ZA SOBĄ
Miłość i żałoba
Ołowiana Godzina –
Kto przetrwał, ten ją wspomina,
Tak jak ktoś, kto zamarzał, wspomina Biel Śnieżną –
Ziąb – potem Odrętwienie – potem wszystko jedno –
Emily Dickinson[455]
W innym miejscu ta sama córka pisze o tym, jak śmierć odebrała jej
matkę, a równocześnie jak „matka wypełniła ją jak nigdy przedtem”[492].
Opisuje własnymi słowami proces, który psychoanalitycy określają
mianem „internalizacji”. To dzięki niej, przez to, że zmarli stają się
częścią naszego wewnętrznego świata, możemy wreszcie doprowadzić
do końca naszą żałobę[493].
Przypomnijmy sobie w tym miejscu, że gdy byliśmy jeszcze dziećmi,
pozwalaliśmy mamie opuścić nas na jakiś czas lub sami odchodziliśmy,
tylko dlatego, że stworzyliśmy jej trwały wizerunek w nas samych.
W podobny sposób dokonujemy internalizacji – przyjęcia do swego
wnętrza – ludzi, których kochaliśmy, a których zabrała nam śmierć.
„Obiekt miłości nie ginie – pisze Karl Abraham – bowiem teraz nosimy
go w nas samych”[494]. To stwierdzenie na wyrost, to prawda. Nie ma
dotyku ukochanej osoby, nie ma jej śmiechu, nie ma żadnych obietnic
ani możliwości tego, co jeszcze mogłoby być, nie ma wspólnego
słuchania muzyki, wspólnych posiłków i wspólnych nocy, nie ma
niosącej ze sobą radość cielesnej obecności ukochanego człowieka.
Niemniej prawdą jest, że gdy zmarli stają się częścią naszego
wewnętrznego świata, wtedy w jakiś istotny sposób zawsze pozostają
z nami.
Jedną z form internalizacji – o czym zresztą pisałam już wcześniej –
jest identyfikacja. To właśnie dzięki różnym identyfikacjom ubogaca
się i rozwija nasze dopiero wyłaniające się „ja”. Przez identyfikację
możemy uczynić częścią nas samych niektóre aspekty osobowości tych,
których kochaliśmy, a którzy już dziś nie żyją – aspekty czasem
abstrakcyjne, a czasem zdumiewająco konkretne[495].
Psychoterapeutka Lily Pincus wspomina o pewnej kobiecie, która po
śmierci swojego brata, zapalonego ogrodnika, sama zajęła się
pielęgnacją ogrodu, i o innej, dość bezbarwnej i nudnej osobie, która po
śmierci męża, człowieka dowcipnego, przejęła po nim jego cięty
język[496]. Możemy też utożsamiać się z mniej sympatycznymi
aspektami osobowości naszych zmarłych, a niektóre formy identyfikacji
mogą mieć charakter patologiczny[497]. Trzeba jednak się zgodzić co do
tego, że kiedy przyjmujemy do swego wnętrza naszych zmarłych, kiedy
stają się oni częścią tego, co myślimy, czujemy, co kochamy i czego
chcemy – równocześnie zachowujemy ich przy sobie i pozwalamy im
odejść.
Żałoba po śmierci ukochanej osoby może zakończyć się w formie
konstruktywnej identyfikacji. Często jednak cały proces przebiegać
będzie niepomyślnie. Ponieważ kiedy umierają nasi bliscy, możemy
starać się ustosunkować do ich śmierci, nie będąc w stanie się z nią
pogodzić lub też może być tak, że utkniemy na którymś z etapów naszej
żałoby.
W przypadku przedłużającego się, chronicznego smutku nie
wychodzimy poza drugą fazę całego procesu. Grzęźniemy w dotkliwym
i nieutulonym żalu, trzymając się bez chwili wytchnienia własnego
gniewu, poczucia winy, nienawiści do siebie lub przygnębienia, nie
będąc w stanie ułożyć sobie dalej życia. Trudno określić czas trwania
smutku po śmierci bliskiej osoby. Dla niektórych normą może być nie
rok, ale dwa lata lub więcej. Musi jednak nadejść w końcu chwila, kiedy
będziemy gotowi bez ociągania zrezygnować z utraconej więzi. Jeśli nie
chcemy i nie potrafimy tego uczynić to znak, że nasza żałoba stała się
patologiczna.
Jedną z wersji chronicznej żałoby opisuje Beverley Raphael: „W stanie
tym da się zauważyć ciągły płacz, bezustanne myślenie o zmarłym
i gniewny bunt, a osoba opłakująca stratę bliskiego bez końca
przywołuje wspomnienia wiążące się z utraconą więzią, często ją
idealizując. Żal i smutek nie zbliżają się do swego naturalnego końca
i zdaje się niemal, że opłakujący utożsamił się już z nową, szczególną
rolą: człowieka przybitego cierpieniem”[498].
Autorka dodaje, że przez tak okazywany żal „zmarła osoba żyje jak
gdyby nadal w tym żalu”[499]. Już dawno temu zrozumieli to poeci. Kiedy
król Filip w dramacie Szekspira Żywot i śmierć króla Jana strofuje
Konstancję, mówiąc: „Miłujesz boleść swą jak własne dziecko”, ta, pełna
rozpaczy, tak mu odpowiada:
Niezależnie od tego, czy smutek nasz przemówi, czy nie, sama śmierć
może mieć niekorzystne skutki dla zdrowia psychicznego i fizycznego
tych, którzy zostali przy życiu; okazuje się bowiem, że większy ich
odsetek, w porównaniu z tymi, którzy nie stracili nikogo bliskiego,
ginie, popełnia samobójstwo, zakaża się chorobami, ulega wypadkom,
nadużywa papierosów, alkoholu, narkotyków i lekarstw lub cierpi na
skutek depresji i innych zaburzeń psychicznych[504]. Pewnej kobiecie
przyszłość po śmierci męża zdawała się posępną i pustą „ogromną
czarną dziurą”. Zwierzyła mi się, że musiała świadomie zdecydować, że
pójdzie przez życie dalej, że – jak sama powiedziała – będzie żyła. Jest
przekonana, że gdy doświadczamy takiej straty, mamy do wyboru życie
albo śmierć i dodaje, że widziała jak jej przyjaciółka „wybiera tę drugą
drogę”. Ci z nas, którzy decydują się nie pozostawać dłużej na tym
świecie, marzą o jakimś pośmiertnym zjednoczeniu. Inni – jak ojciec
Hansa Castorpa z powieści Tomasza Manna Czarodziejska góra – po
prostu nie potrafią żyć dalej.
„Hermann Castorp niełatwo mógł się z tym pogodzić, a ponieważ był
bardzo przywiązany do swojej żony i sam nie należał przy tym do
najodporniejszych, nie umiał się już z tego podźwignąć. Upośledzony
na umyśle, popełniał w stanie depresji i zamroczenia błędy w interesach
(...). Wiosną następnego roku przeziębił się na inspekcji spichrzów
w porcie, wystawionym na wiatry, i dostał zapalenia płuc. Jego
osłabione serce nie wytrzymało wysokiej gorączki, więc umarł, pomimo
całej troskliwości doktora Heidekinda, w piątym dniu choroby”[505].
Badania nad stresem nieodmiennie wskazują na śmierć bliskiej
osoby jako na jeden z najbardziej stresogennych czynników
codziennego życia. To czynnik, którego doświadczy większość z nas.
Statystyki mówią, co następuje: Około ośmiu milionów Amerykanów
rocznie przeżywa śmierć kogoś w najbliższej rodzinie. Co roku
przybywa nam osiemset tysięcy wdów i wdowców. Czterysta tysięcy
dzieci umiera rocznie przed osiągnięciem dwudziestego piątego roku
życia[506].
Śmierć bliskiego człowieka to poważny czynnik stresujący, a jak
pokazują setki badań, każdy taki czynnik zwiększa ryzyko choroby
psychicznej lub somatycznej. Nie znaczy to jednak, że każdy, kto
doświadczy takiej śmierci, jest w równym stopniu podatny na
zachorowanie. Najbardziej intrygujące jest, rzecz jasna, pytanie, co jest
przyczyną tego, że u części z nas skończy się to chorobą, a u części nie.
Oto kilka odpowiedzi, co do których – zdaniem Instytutu Medycyny –
istnieje powszechna zgoda. Na większe ryzyko narażeni są ci, u których
wcześniej występowały już choroby somatyczne lub psychiczne. A także
ci, którzy próbują poradzić sobie ze śmiercią bliskiego, uciekając się do
samobójstwa, oraz małżonkowie, których relacja z mężem czy żoną
cechowała się dużą ambiwalencją lub zależnością. Szok jest dotkliwszy
dla tych, którzy nie mogą znaleźć oparcia w więziach społecznych.
Wiadomo też, że młodsi gorzej sobie radzą ze śmiercią niż starsi.
Badania wskazują, że jedną z częstych konsekwencji utraty kogoś
w dzieciństwie jest choroba psychiczna w życiu dorosłym[507].
Sypialnia była
wyspą światła
a ojciec i matka
namalowani
na ścianie poranka.
Wysuwali ku mnie
błyszczącą książkę z obrazkami
uśmiechali się
chcąc ujrzeć radość bez granic.
Nie ominie nas żałoba z powodu utraty naszych bliskich. Ale czeka nas
także żałoba z powodu utraty dawnych form naszego „ja” – wszystkich
wcześniejszych sposobów określania samych siebie, od których zależy
jego wizerunek. Potrzebę definiowania siebie na nowo rodzą zmiany
w naszym ciele. Prowadzi do niej wszystko, co przeżyliśmy do tej pory.
Kierują wszystkie formy, w jakich postrzegają nas inni ludzie. I jest
kilka takich chwil w życiu, kiedy będziemy musieli zrezygnować
z dawnego obrazu nas samych i żyć dalej bez oglądania się wstecz.
Różne okresy i fazy w życiu człowieka, ich charakter i wiążące się
z nimi zadania, zostały określone i opisane między innymi przez
Konfucjusza, Solona, Talmud, Szekspira, Erika Eriksona, Gail Sheehy,
Elliota Jaquesa, Rogera Goulda i Daniela Levinsona[532]. Współczesne
badania pokazują, że w rozwoju dorosłego człowieka istnieją dające się
przewidzieć stadia, chociaż trzeba dodać, że poszczególni ludzie
przechodzą przez nie w skrajnie odmienny sposób[533]. Z badań tych
wynika też, że w ramach ogólnej struktury, wewnątrz której
wypracowuje się odrębny los każdego z nas, mamy do czynienia na
przemian z okresami stabilizacji i transformacji.
W okresach stabilizacji nadajemy pewien kształt własnemu życiu –
dokonujemy kluczowych wyborów, dążymy do pewnych celów.
W okresach transformacji podważamy fundamenty zbudowanej przez
nas struktury – stawiamy pytania, badamy nowe możliwości. Każda
poważna przemiana to kres poprzedniej formy naszego życia, z którym
wiąże się – jak pisze Levinson „pewne zakończenie, proces rozłąki lub
utraty”. Następnie mówi: „Zadanie, jakie czeka nas w okresie przemiany
rozwojowej, to położyć kres realizacji czegoś w naszym życiu; nauczyć
się akceptować straty, jakie to położenie kresu możliwościom niesie ze
sobą; zrewidować i ocenić własną przeszłość; zdecydować, które jej
aspekty należy zachować, a które odrzucić; rozważyć własne pragnienia
i możliwości odnośnie do przyszłości. Człowiek jest w tym okresie
zawieszony między przeszłością a przyszłością i walczy o to, by pokonać
rozdzielający je rozziew. Musimy wyrzec się sporej części naszej
przeszłości, musimy się od niej odciąć, oddzielić ją od naszego życia,
odrzucić ją z gniewem i zrezygnować z niej ze smutkiem i żalem. Wiele
elementów przeszłości może jednak stać się fundamentem przyszłości.
Musimy dążyć do zmian zarówno w nas, jak i w otaczającym nas
świecie”[534].
W trakcie tych zmian z niemowlaka stajemy się dzieckiem, potem
nastolatkiem, a następnie wchodzimy w kolejne stadia dorosłości.
Pierwsze stadium to transformacja z okresu wczesnej dorosłości, czyli
stadium zrywania ze światem poprzedzającym dorosłość, przypadające
między siedemnastym a dwudziestym drugim rokiem życia. W trzeciej
dekadzie życia podejmujemy pierwszą stałą pracę, obieramy konkretny
styl życia i wstępujemy w związek małżeński. Rewizji naszych decyzji
dokonujemy pod koniec lat dwudziestych i na początku lat
trzydziestych w fazie transformacji lat trzydziestych, kiedy to
dopełniamy nasze życie o to, czego mu brakuje, modyfikujemy część
własnych postaw i poglądów, a część odrzucamy. Między trzydziestym
a czterdziestym rokiem życia stabilizujemy się, angażujemy w pracę,
w życie towarzyskie, w życie rodzinne, w życie społeczności lokalnej
i tak dalej. Około czterdziestego roku życia dochodzimy do okresu
w życiu, będącego pomostem między wczesną dorosłością a wiekiem
średnim. Levinson nazywa ten czas okresem przejściowym wieku
średniego. Dla większości z nas to czas kryzysu wieku średniego[535]. Ja
też miałam taki kryzys:
I być może zaczną nachodzić nas myśli, że teraz będzie już tak
zawsze i że będziemy musiały rezygnować ze wszystkiego po kolei.
Z wąskiej talii. Z wigoru. Z chęci doświadczania nowych przygód.
Z naszego wzroku, dotychczas bez zarzutu. Z naszej wiary
w sprawiedliwość. Z zapału. Z chęci do zabawy. Z marzenia o tym, by
zostać gwiazdą tenisa, gwiazdą szklanego ekranu, senatorem lub tą, dla
której Paul Newman porzuci wreszcie swą żonę, Joannę. Rezygnujemy
z nadziei, że przeczytamy wszystkie książki, które kiedyś
przysięgaliśmy przeczytać, i że pojedziemy do wszystkich miejsc, które
kiedyś obiecaliśmy sobie odwiedzić.
Rezygnujemy z nadziei, że uda się nam ocalić świat przed rakiem lub
wojną. Rezygnujemy nawet z nadziei, że uda nam się schudnąć lub stać
się nieśmiertelnym.
Czujemy się rozbici. Przerażeni. Nie czujemy się bezpiecznie. Zdaje
się nam, że „wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze”[541]. Nagle
naszym przyjaciołom, a może i nam samym, przytrafiają się romanse,
rozwody, ataki serca, rak. Niektórzy z nich – mężczyźni i kobiety
w naszym wieku! – już zmarli. I kiedy także i u nas pojawiają się bóle
i dolegliwości, zaczynamy z konieczności odwiedzać internistów,
kardiologów, dermatologów, ortopedów, urologów, stomatologów,
ginekologów i psychiatrów, i od każdego z nich oczekujemy
uspokajającej porady: „Proszę się nie martwić, będzie pan/pani żył/żyła
wiecznie”.
(Pewien mężczyzna po czterdziestce zwierzył mi się, że po odkryciu
u siebie łagodnych objawów łokcia tenisisty, zaczął się zamartwiać i nie
mógł sypiać w nocy, zaniepokojony nie na żarty. „Tym, co mnie
martwiło – wspomina – był lęk przed powolnym pogarszaniem się stanu
mojego organizmu. Teraz ręka, a co potem?” Martwił się tym tak
bardzo, że – jak mówił – „przestudiowałem jeszcze raz dokładnie swoją
polisę na życie”. Wtedy jednak zaczął uświadamiać sobie, że łokieć
tenisisty nie prowadzi być może do śmierci, natomiast życie tak).
Każdy doświadczany ból i każda zmiana i zmniejszenie się
możliwości naszego organizmu to oznaki naszej śmiertelności. I kiedy
przyglądamy się, jak łagodnie, a czasem raptownie, podąża ku
schyłkowi życie naszych ojców i matek, zaczynamy pojmować, że
wkrótce zniknie tarcza oddzielająca nas od śmierci, że kiedy oni znikną,
przyjdzie kolej na nas.
Co więcej, gdy nad naszymi rodzicami bierze górę starość, ich
potrzeby zaczynają pochłaniać nasz czas i burzyć nam spokój.
Zostajemy znowu wplątani w ich życie, a nasze rozmowy z nimi przez
telefon obracają się bez przerwy wokół pieniędzy i zdrowia. Nasze
dorosłe już dzieci same mogą zatroszczyć się o siebie, ale czy owdowiała
mama lub ojciec mogą żyć bez niczyjej opieki? Z niecierpliwością
i niechęcią, towarzyszącymi naszej miłości, a czasem biorącymi nad nią
górę, a także ze smutkiem i poczuciem winy, zaczynamy
przystosowywać się fizycznie i emocjonalnie do rosnącej zależności
rodziców od nas.
Gdy wchodzimy w wiek średni, dostrzegamy, że naszym
przeznaczeniem jest stać się rodzicami własnych rodziców. Niewielu
z nas włączyło dotąd ten fakt do swego życiowego planu. Jako
odpowiedzialni dorośli ludzie staramy się zrobić wszystko, co w naszej
mocy, chociaż nie ulega wątpliwości, że bardziej nam się podobało, gdy
byliśmy rodzicami naszych dzieci.
Ale i to – jak się przekonujemy z rosnącymi wciąż mieszanymi
uczuciami – powoli zbliża się do kresu. Dzieci bowiem stopniowo nas
teraz opuszczają, wyprowadzając się do innych domów i miast lub
wyjeżdżając do innych krajów. Ich życie toczy się tam, dokąd nie sięga
nasza kontrola i troska. To prawda, że puste gniazdo ma też swoje
dobre strony[542], niemniej będziemy musieli przystosować się do tego,
by stać się na powrót tylko połówką pary, a nie głową tętniącego życiem
domu, gdzie w pokoju walają się czyjeś adidasy, nie tą jedyną
i szczególną osobą, którą już nigdy nie będziemy, a o której mówi się:
„Spytam mamy”.
Ważną zmianą, jaką przynosi nam kryzys wieku średniego, może być
– tak jak w przypadku Randy’ego – sposób postrzegania naszego
dotychczasowego życia. Widząc wyraźniej, kim jesteśmy i co chcemy
osiągnąć, możemy raz jeszcze mocno opowiedzieć się po stronie
naszych wcześniejszych decyzji. Czasem jednak jedyne, co możemy
zrobić, to żyć dalej zgodnie z dawnymi wyborami, tyle że na nowych
i diametralnie różnych zasadach. Bywa także i tak, że wyrzekamy się
zupełnie tego, co postanowiliśmy w przeszłości.
Wiele małżeństw rozpada się w wieku średnim, ponieważ jedno ze
współmałżonków, podobnie jak Randy, odczuwa nieodparte
pragnienie, by albo zacząć od nowa, albo umrzeć, pragnienie, które
mówi mu: „Teraz lub nigdy trzeba dochodzić swych praw, teraz lub
nigdy trzeba odejść albo już na zawsze godzić się potulnie na wszystko”.
A ponieważ rozwód nie dyskwalifikuje już dzisiaj prawie nikogo
w oczach społeczeństwa, przestają obowiązywać nas tym samym
jakiekolwiek sankcje społeczne i pozostają tylko sankcje wewnętrzne,
które przynosi ze sobą wiek średni. I dlatego, jeśli dojdziemy do
wniosku, że nasze małżeństwo nie zaspokaja większości naszych
oczekiwań albo jeśli jest takie sobie, a my chcemy czegoś naprawdę
wspaniałego, lub jeśli – mimo iż zdajemy sobie sprawę, że małżeństwo
to ambiwalencja uczuć – odczuwamy daleko więcej nienawiści niż
miłości – możemy zacząć zadawać sobie pytanie: „A może poszukać
nowego związku, nim jeszcze nie sflaczeliśmy, nie straciliśmy wigoru
i nie ogarnia nas lęk?” Raptowny skok liczby rozwodów u osób w wieku
średnim wskazuje, że nasza odpowiedź jest często twierdząca.
Dlaczego nie przerwać małżeństwa, skoro dzieci są już prawie
dorosłe, a nam brakuje wspólnych zainteresowań i pasji, i skoro nic nas
nie ekscytuje ani nie sprawia nam przyjemności? Dlaczego nie
zbudować nowego małżeństwa, które da nam więcej satysfakcji
emocjonalnej? Czasu już coraz mniej.
Poczucie upływającego coraz szybciej czasu może też sprawić, że
wniwecz obracają się ciche porozumienia, którym przyjrzeliśmy się
bliżej w rozdziale trzynastym naszej książki, wszystkie te „ja będę
dzieckiem, a ty rodzicem”, „ty będziesz katem, a ja ofiarą”, „ja będę
zawsze uciekać w chorobę, a ty będziesz tryskać zdrowiem”. Kiedy
odchodzą w przeszłość i jedno ze współmałżonków przestaje odgrywać
rolę, na którą do tej pory oboje się zgadzali, wtedy zdarzyć się może, że
drugie z nich zacznie szukać nowego partnera. Czasem jednak udaje się
przetrwać koniec wzajemnej konspiracji i działając pod presją wieku
średniego, małżonkowie mogą na nowo ustalić zasady obowiązujące
w danym związku.
O tym, jak wielkie korzyści daje wypracowanie na nowo zasad
małżeńskiego współżycia tym szczęśliwym mężom i żonom, którym
udało się tego dokonać, pisze Roger Gould:
„Dawne milczące porozumienia zostają porzucone. Zamiast nich
mamy związek oparty na pełnej empatii akceptacji naszego
autentycznego partnera, który nie jest mitem, bogiem, nie jest nam
matką, ojcem, protektorem czy cenzorem. Miast tego mamy obok siebie
drugiego człowieka, obdarzonego całą gamą namiętności i zdolności
intelektualnych, posiadającego mocne i słabe strony, starającego się
dojść do tego, jak prowadzić sensowne życie w zgodzie z rzeczywistą
przyjaźnią i zażyłą więzią z drugim człowiekiem. Z tej nowej dynamiki
wyrastać może wiele nowych form małżeństwa: małżeństwa, gdzie
każdy z małżonków żyje swym życiem i gdzie spotykają się na
wspólnym gruncie tylko okresowo, tak jak dyktuje im to rytm ich
wzajemnej relacji, i małżeństwa, gdzie partnerzy złączeni są ze sobą
całkowicie w pracy i w wypoczynku, oraz wszystkie pośrednie formy
mieszczące się między tymi skrajnościami. W każdym przypadku jest to
związek ludzi równych sobie, wolny od hierarchii
i samowyrzeczenia”[549].
Wzrost i przemiana w wieku średnim mogą oznaczać
przeformułowanie dawnych zasad współżycia, pogodzenie się z nimi
lub rezygnację z nich. Niezależnie od tego, którą z możliwości
wybierzemy, nasze życie nie będzie już takie samo. Czy to w formie
zewnętrznej, czy w naszym wnętrzu, zaczynający się teraz etap życia
będzie wyrazem tego, co straciliśmy lub zyskaliśmy na skutek kryzysu
wieku średniego.
Jeżeli chodzi o naszą pracę, przyjdzie nam być może zaakceptować ze
smutkiem ograniczenia i rozczarowania związane z naszymi
osiągnięciami. Może się zdarzyć, że pragnąc uzyskać więcej satysfakcji
zawodowej, porzucimy dawne zajęcie, by obrać zupełnie nową drogę
kariery. I w sercu, i w kalendarzu mniej miejsca rezerwować będziemy
na pracę, a więcej na swoje prywatne sprawy i na potrzeby lokalnej
społeczności. Niektórzy, zrezygnowawszy częściowo z marzeń o władzy
i sukcesie, mogą stać się na tyle wolni, by pomagać w karierze
młodszym kolegom i stać się dla nich inspirującym oraz życzliwym
nauczycielem i doradcą.
Zdarzyć się może i tak, że kobiety pracujące dotąd całe życie i nie
rezygnujące z zawodu, nawet gdy wychowywały dzieci, także dokonają
rewizji swojej kariery. Naukowcy nie mogą nam jeszcze powiedzieć zbyt
wiele na ten temat, bowiem dla większości zamężnych kobiet z klasy
średniej praca zarobkowa nie stanowiła przymusu. Ruch feministyczny
radykalnie zmienił punkt widzenia na rolę kobiety i już w połowie lat
siedemdziesiątych każda znana mi kobieta w wieku średnim snuła
plany zawodowe lub powrotu do pracy po urodzeniu dziecka. U podłoża
tego leżały przyczyny zarówno negatywne, na zasadzie: „Muszę mieć
pracę, bo gdy spytają mnie na przyjęciu, kim jestem, nie będę wiedziała,
co powiedzieć”, jak i pozytywne – kobiety czuły się społecznie
uprawnione, a nawet przynaglane do tego, by dać pełniejsze ujście
swym zdolnościom i kompetencjom.
Trzeba jednak dodać, że wielu mężów nie uważało powrotu żon do
pracy za błogosławieństwo, a niektórzy nadal tak myślą. Co więcej,
wielu mężów, których żony od niedawna pracują, czuje się
opuszczonych i ma wrażenie, że nikt się o nich nie troszczy i że zostali
odstawieni na boczny tor. „Równie dobrze mógłbym mieszkać z kolegą
w akademiku” – skarżą się niektórzy z nich. „GDY ONA PRACUJE POZA
DOMEM ON, W WOLNYM CZASIE, MOŻE CZUĆ SIĘ
WYIZOLOWANY”, głosi nagłówek w „The Wall Street Journal”[550].
Dzieje się tak dlatego, że w czasie, gdy wielu mężów zaczyna zwalniać
tempo życia i koncentruje się na domu, uwaga ich żon kieruje się poza
domowe ognisko i zaczynają się one skupiać na karierze zawodowej.
Psychologowie nazywają to zjawisko niezgodnością faz lub
trajektorią kariery[551].
Jak twierdzą naukowcy, zmiana stosunków między mężczyzną
a kobietą wiąże się z tym, że kobiety w wieku średnim stają się bardziej
męskie, mężczyźni zaś tracą częściowo swą agresywność i chęć
osiągnięcia sukcesu i stają się pod wieloma względami bardziej
„kobiecy”. Niezależnie od tego, czy żona podejmie pracę czy nie, to
zachwianie równowagi płci może doprowadzić do ostrych napięć
w małżeństwie. Z drugiej jednak strony, unifikacja biegunów naszej
seksualności jest źródłem ogromnych korzyści dla nas i dla naszych
związków.
Nie znaczy to, że kobiety stają się mężczyznami, mężczyźni
kobietami lub że i mężczyźni, i kobiety przeobrażają się w istoty łączące
w sobie cechy obu płci. Oznacza to jedynie, że w wieku średnim
możemy ubogacić naszą definicję samych siebie do tego stopnia, że –
jak określa to Carol Gilligan – obejmuje ona teraz oba „głosy”[552].
Można podać jeszcze inne przykłady osób, z których część nadal żyje,
mających wizje jutra tryskające od pomysłów i które, na przekór
stratom, ograniczeniom i coraz to nowym dolegliwościom,
potwierdzają tę prawdę, że warto żyć.
Posłuchajmy osiemdziesięciodwuletniej matki górnika, która jak
zawsze szoruje próg domu, dba o syna i powtarza: „Życie jest piękne,
(...) dla mnie życie jest wciąż piękne”[597].
Przypatrzmy się Franciscowi Goyi, który na namalowanym w wieku
osiemdziesięciu lat portrecie starca, gdy wzrok odmawiał mu już
posłuszeństwa, umieścił triumfalny napis: „Nadal się uczę”[598].
Posłuchajmy, co mówi pewna nauczycielka, kobieta pełna humoru
i werwy: „Mam prawie dziewięćdziesiąt jeden lat, a artretyzm
doskwiera mi od czubka głowy aż po palce nóg, ale mam jeszcze dobry
wzrok, więc czytam. Dzięki Bogu, czytam. Och moje książki, jakże was
kocham!”[599]
Posłuchajmy siedemdziesięciodwuletniego... studenta, który pracuje
pilnie nad doktoratem z psychologii i mówi: „Mam tyle pomysłów, że
nie dam rady ich zrealizować przez najbliższe pięćdziesiąt lat. Nie mam
czasu, żeby umrzeć”[600].
Zobaczmy, jak zaplanowała i przeżyła siódmą dekadę życia Colette,
która ostatnie, naznaczone cierpieniem lata życia spędziła
unieruchomiona na kanapie, wsparta o poduszki: „Planuję jeszcze
pożyć troszkę i dalej cierpieć z godnością, a więc bez głośnego użalania
się i bez goryczy, (...) śmiać się w skrytości ducha i śmiać się otwarcie,
gdy będzie ku temu powód [i] kochać każdego, kto mnie kocha...”
Posłuchajmy, co mówi Lady Thelma, kobieta
dziewięćdziesięcioletnia, która budzi się co rana z głową pełną
pomysłów i powtarza, że chociaż jest „przeraźliwie stara (...) ma jeszcze
sporo rzeczy do zrobienia – mnóstwo rzeczy. Czy słyszysz mnie tam,
w niebie, Panie Boże?”[601]
Muszę tu wspomnieć jeszcze jedną kobietę, która na trwałe pozostała
w mej pamięci, nauczycielkę i psychoanalityczkę, miłośniczkę kina,
książek, muzeów i dobrej zabawy, której udało się podtrzymać w sobie
to najsłodsze z pragnień – ciekawość, i dla której najważniejszą rzeczą
w życiu byli po prostu ludzie[602]. Ci zresztą odwzajemniali jej uczucia.
Uformowano specjalny komitet obchodów jej osiemdziesiątych
urodzin, po to, by móc poradzić sobie z wszystkimi, którzy chcieli
uczcić ten dzień, a mimo to i tak trzeba było zorganizować pięć
osobnych przyjęć – jak dla jakiejś władczyni z Orientu.
Solenizantka jednak nigdy nie zachowywała się wobec innych jak
królowa – o nie! Skupiając uwagę na rozmówcy i siedząc na brzeżku
fotela, zachęcała go do mówienia pełnym zrozumienia potakiwaniem,
a ludzie przebywając w jej obecności – z której tchnęło łagodnością,
mądrością i w której nie uświadczyłeś jakiegokolwiek sentymentalizmu
– stawali się lepsi.
„Nigdy nie pochwaliła mojej pracy, ale pomogła mi w tym, bym
powiedział sobie, że wykonałem ją dobrze” – opowiada jeden z jej
studentów. A jej dawna pacjentka wspomina, że „zamiast być dla mnie
jak pocieszająca matka, starała się nauczyć mnie, jak mam sama dla
siebie być matką”. Jedna z jej przyjaciółek, chcąc opisać szczególny czar
jej obecności, wyjaśniała go następująco: „Zawsze umiała sprawić, że
człowiek czuł się tak, jakby został czymś obdarowany. Nikt nie
odchodził od niej z pustymi rękoma”.
Spotkałam ją tylko raz i ujrzałam wtedy drobną kobietę siedzącą na
wózku i przysłuchującą się wykładowi. Chociaż oddychała z trudem,
była jednak pełna energii i wigoru. W ciągu tych kilku chwil, które
spędziłyśmy na wspólnej rozmowie, znalazłam się pod jej urokiem,
zakochałam się w niej i powiedziałam sobie, że muszę ją poznać bliżej.
Pomyślałam sobie wtedy, że następnego dnia pojadę do jej domu,
zostawię pod drzwiami różę i może to jej się spodoba i pozwoli mi się
do siebie zbliżyć.
Umarła, zanim miałam okazję bardziej się z nią zaznajomić.
Pośród ogromnego dziedzictwa, jakie pozostawiła po sobie, jest i sen,
który opowiedziała przyjaciółce i którym ta podzieliła się ze mną.
Pokazuje on, niby wiersz, w kilku sugestywnych obrazach, kim była.
Śniło jej się, że siedzi przy stole i je obiad w gronie przyjaciół. Sięgając
do swego i do ich talerzy, pałaszuje ze smakiem potrawy. Jeszcze nie
skończyła, a tu kelner zabiera się za sprzątanie stołu. Unosi rękę
w proteście i chce go powstrzymać, lecz po chwili reflektuje się i powoli
opuszcza dłoń. Pozwala mu zebrać naczynia i nie mówi „nie”. Nie
skończyła posiłku, jedzenie jest dobre i bez wątpienia miałaby ochotę
zjeść jeszcze więcej, ale nasyciła się już i może zrezygnować z reszty.
To sen kobiety, którą aż do chwili śmierci w pełni pochłaniało życie;
sen, który i ja chciałabym śnić u kresu mych dni. Sen, który mówi, że
życie można łagodnie pozostawić na boku, kiedy przeżyliśmy je w pełni,
i to nie tylko w jego wiośnie, ale i w jesieni, i zimie.
Łatwiej starzeć się, gdy nie znudziło nas życie, nie jesteśmy uciążliwi
dla otoczenia, gdy są ludzie i sprawy, na których nam zależy, i gdy
jesteśmy dostatecznie otwarci, elastyczni i dojrzali, by poddać się, gdy
to konieczne, nieustannemu ciągowi strat w życiu. Proces ukochania
ludzi i rzeczy, a także rezygnacji z nich, który rozpoczął się już we
wczesnym dzieciństwie, może pomóc przygotować się nam na
ostateczne straty. Ogołoceni przez wiek z tego, co kochaliśmy w nas
samych, odkryjemy być może, że dobre przeżycie starości wymaga
zdolności do tego, co nazywamy „wyjściem poza własne «ja»”[606].
Zdolności do tego, by cieszyć się z radości innych, by troszczyć się
o sprawy, które nas bezpośrednio nie dotyczą, by zaangażować się
w jutro świata, chociaż już go nie ujrzymy.
Wyjście poza nasze „ja” pozwala nam – mimo że pojmujemy siebie
jako istoty skończone – połączyć się przez konkretnych ludzi czy idee
z przyszłością i dzięki dziedzictwu, jakie pozostawiamy następnym
pokoleniom, przekroczyć granice własnej osoby. Jako dziadkowie,
nauczyciele, wychowawcy, reformatorzy społeczni, kolekcjonerzy
sztuki, a może jej twórcy – możemy wywrzeć swój wpływ na tych, którzy
żyć będą wtedy, gdy nas już nie będzie. To staranie, by pozostawić swój
ślad, intelektualny, duchowy, materialny, a nawet fizyczny – to nic
innego, jak twórczy sposób radzenia sobie ze smutkiem z powodu
utraty samych siebie.
Angażowanie się w przyszłość przez pozostawienie po sobie jakiegoś
dziedzictwa może pomóc zwiększyć wartość naszej starości. Wartość ta
może też wzrosnąć, jeśli położymy większy nacisk na przyjemność
chwili i na zdolność życia tym, co jest nam dane tu i teraz. Posiadłszy
dar dobrej starości, umiemy wyzwolić się z obsesyjnego zaprzątnięcia
uciekającym czasem i uczymy się, jak w pełni zaistnieć w czasie, jaki
pozostaje do naszej dyspozycji, zdobywając przy tym to, co Robert
Butler określa jako „poczucie teraźniejszości lub elementalność
(elementality)”[607], a Mary Frances Kennedy Fisher nazywa nagrodą, jaką
niesie starość i dzięki której „śmiech dziecka lub promień słońca na
płatkach kwiatu oddziałują na nas z taką samą intensywnością jak głos
dziewczyny w uszach dorastającego chłopaka lub odgłos piłeczki
golfowej wpadającej do dołka w uszach łysiejącego bankiera”[608].
Wartość starości zwiększa się, kiedy znaczenie mają dla nas zarówno
przyszłość, jak i teraźniejszość. Nie zapominamy w tym miejscu, rzecz
jasna, o tym, jak ogromną wagę ma też dla nas przeszłość. W starości
mogą podtrzymywać nas na duchu przywoływane w pamięci
„wspaniałe chwile” naszego życia czy „zanikające miejsca”, do których
zawsze możemy wracać w naszej wyobraźni[609]. Możemy też poświęcić
się temu, co Butler nazywa „oceną życia” – jego zbilansowaniu,
podsumowaniu, ostatecznej integracji przeszłości[610].
Dla Erika Eriksona to właśnie jest najważniejszym zadaniem ósmego
stadium życia człowieka. Jeśli nasza ocena życia nie ma doprowadzić do
goryczy i rozpaczy, lecz do „integralności”, będziemy musieli
zaakceptować nasze „jedyne i niepowtarzalne zarazem życie takim, jak
się ono potoczyło”, uznać je za własne i mimo niedoskonałości i wad –
odnaleźć w nim wartość i znaczenie[611]. Będziemy musieli – pisze
Erikson – przyjąć prawdę, „że życie człowieka to także nasza za nie
odpowiedzialność”[612].
ABC umierania
Ernest Becker[628]
Teraz jednak, po tym, jak dane mi było być świadkiem śmierci tej
wyjątkowej kobiety, pełnej wewnętrznego spokoju i niepoddającej się
rozpaczy, mogę powiedzieć wszystkim, że wiedziała to.
Złączeni na powrót
Kiedy jednak dorosła, w jej uśmiechu pojawił się cień lęku, a spojrzenie
nabrało głębi. Teraz jest już świadoma niektórych strat, na jakie jest się
narażonym, przebywając tutaj. To właśnie rozbójniczy czynsz, jaki trzeba
opłacać dopóty, dopóki się tu mieszka.
Annie Dillard
W.H. Auden, Collected Poems; wiersz As I Walked Out One Evening; W.H. Auden, The English
Auden: Poems, Essays & Dramatic Writings, 1927–1939; wiersz September 1, 1939. Przedruk za
zgodą Faber and Faber, Ltd i Random House, Inc.
Joanna Bankier (red.), The Other Voice: Twentieth Century Women’s Poetry in Translation; angielskie
tłumaczenie wiersza Autoportret 2 Tove Ditlevsen. Copyright 1976 by Ann Freeman.
Przedruk za zgodą Ann Freeman i Gyldendal. Copyright 1969 by Tove Ditlevsen.
Collected Poems of W.B. Yeats; wiersze Sailing to Byzantium i The Tower. Copyright 1928 by
Macmillan Publishing Co., renewed 1956 by Georgie Yeats. Przedruk za zgodą Macmillan
Publishing Co. i AP. Watt, Ltd.
T.S, Eliot, Colleeted Poems 1909–1962; fragment wiersza The Love Song of J. Alfred Prufrock.
Copyright 1936 by Harcourt Brace Jovanovich, Inc. Copyright 1963, 1964 by T.S. Eliot.
Przedruk za zgodą Harcourt Brace Jovanovich, Inc. i Faber and Faber, Ltd.
Delia Ephron, Teenage Romance. Copyright 1981 by Delia Ephron. Przedruk za zgodą Viking
Penguin, Inc. i ICM.
Erik H. Erikson, Childhood and Society. Copyright 1950, 1963, 1978 by Erik H. Erikson. Przedruk
za zgodą W.W. Norton & Co, Inc.
Herman Feifel (red.), The Meaning of Death; wiersz Fredericka Hölderlina tłumaczony przez
Waltera Kaufmanna w pracy Existentialism and Death. Przedruk za zgodą McGraw-Hill.
Zygmunt Freud, An Autobiografical Study, tłum. James Strachey. Przedruk za zgodą
W.W. Norton & Co, Inc. Copyright 1952 by W.W. Norton & Co, Inc. Copyright 1935 by
Sigmund Freud. Copyright renewed 1963 by James Strachey.
Zygmunt Freud, Beyond the Pleasure Principle, red. i tłum. James Strachey. Przedruk za zgodą
W.W. Norton & Co, Inc. Copyright 1961 by James Strachey.
Zygmunt Freud, Civilization and its Discontents, red. i tłum. James Strachey. Przedruk za zgodą
W.W. Norton & Co, Inc. Copyright 1961 by James Strachey.
Zygmunt Freud, Collected Papers, vol. 2, tłum, autoryzowane pod red. Joan Riviere. Wyd. przez
Basic Books, Inc. w porozumieniu z The Hogarth Press, Ltd. i The Institute of
Psychoanalysis w Londynie. Przedruk za zgodą.
Zygmunt Freud, Collected Papers, vol. 4, red. James Strachey, Wyd. przez Basic Books, Inc.
w porozumieniu z The Hogarth Press, Ltd. Sigmund Freud Copyright Ltd., The Institute of
Psychoanalysis i W.W. Norton & Co. Inc.
Zygmunt Freud, Five Lectures on Psycholoanalysis, red. i tłum. James Strachey. Przedruk za zgodą
W.W. Norton & Co, Inc. 1977. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Zygmunt Freud, Introductory Lectures on Psychoanalysis, red. i tłum. James Strachey. Przedruk za
zgodą Liveright Publishing Corporation. Copyright 1966 by W.W. Norton & Co, Inc.
Copyright 1965, 1964, 1963 by James Strachey. Copyright 1920, 1935 by Edward L. Bernays.
Zygmunt Freud, New Introductory Lectures on Psychoanalysis, red. i tłum. James Strachey.
Przedruk za zgodą W.W. Norton & Co, Inc. Copyright 1965, 1964 by James Strachey.
Copyright 1933 by Sigmund Freud. Copyright renewed 1961 by W.J.H. Sprott.
Zygmunt Freud, The Future of an Illusion, red. i tłum. James Strachey. Przedruk za zgodą
W.W. Norton & Co, Inc. Copyright 1961 by James Strachey.
Brooke Hayward, Haywire. Przedruk za zgodą Jonathan Cape Ltd. i Random House, Inc.
Randall Jarrell, The Complete Poems of Randall Jarrell; fragment wiersza Next Day. Copyright 1965
by Mrs. Randall Jarrell. Przedruk za zgodą Farrar, Straus & Giroux, Inc. i Faber and Faber,
Ltd.
Thomas H. Johnson (red.), The Complete Poems of Emily Dickinson. Copyright 1929 by Martha
Dickinson Bianchi, copyright renewed 1957 by Mary L. Hampton. Przedruk za zgodą Little,
Brown and Company.
Maxine Kumin, Our Ground Time Here Will Be Brief. Fragmenty wierszy: The Man of Many L’s
i After Love. Copyright 1961 i 1980 by Maxine Kumin. Przedruk za zgodą Viking Penguin,
Inc.
Daniel J. Levinsons et al., The Seasons of a Man’s Life. Przedruk za zgodą Random House, Inc.
i Sterling Lord Agency.
Cynthia MacDonald, Transplants; wiersz Accomplishments. Copyright by Cynthia MacDonald.
Przedruk za zgodą George Braziller.
Archibald MacLeish, J.B.: A Play in Verse. Przedruk za zgodą Houghton Mifflin Co.
Louis MacNeice, The Collected Poems of Louis MacNeice; wiersze The Sunlight on the Garden i Les
Sylphides. Przedruk za zgodą Faber and Faber, Ltd.
Don Marquis, archy and mehitabel. Copyright 1927, 1930 by Doubleday & Co. Przedruk za zgodą.
Karl Menninger, Love Against Hate; wiersz z tej publikacji. Przedruk za zgodą. Copyright 1939,
1967 „The New Yorker” Magazine, Inc.
Arthur Miller, The Death of a Salesman. Copyright 1949, renewed 1979 by Arthur Miller. Przedruk
za zgodą Viking Penguin, Inc.
Linda Pastan, PM/AM, New and Selected Poems; fragmenty wierszy: The Five Stages of Grief i Go
Gentle. Copyright 1982 by Linda Pastan. Przedruk za zgodą W.W. Norton & Co, Inc.
Marge Piercy, Circle on the Water: Selected Poems of Marge Piercy; wiersz Doing it differently.
Copyright 1982. Przedruk za zgodą Alfred A. Knopf, Inc.
Poems of Dylan Thomas; wiersze Do not go gentle into that good night i Fern Hill. Copyright 1945 by
the Trustees for the Copyrights of Dylan Thomas. Copyright 1952 by Dylan Thomas.
Przedruk za zgodą New Directions Publishing Corp. i David Higham Associates.
Beverley Raphael, The Anatomy of Bereavement. Copyright 1983 by Beverley Raphael. Przedruk za
zgodą Basic Books, Inc., Publishers i Century Hutchinson, Ltd.
George Reavey, New Russian Poets. Fragment wiersza I Jewgienija Winokurowa. Copyright 1966
by George Reavey. Przedruk za zgodą October House.
Rose in the Afternoon; wiersz Jenny Joseph Warning. Wydane przez J.M. Dent & Sons. Copyright
1974 by Jenny Joseph.
May Sarton, Collected Poems 1930–1970; fragment wiersza All Souls. Copyright 1974 by May Sarton.
Przedruk za zgodą W.W. Norton & Co, Inc i Russell & Volkening.
Toby Talbot, A Book About My Mother. Copyright 1980 by Toby Talbot. Przedruk za zgodą Farrar,
Straus & Giroux, Inc. i ICM.
The Dream of Gouernors. Wiersz The Goodnight Louisa Simpsona. Copyright 1959 by Louis
Simpson. Przedruk za zgodą Wesleyan University Press. Wiersz po raz pierwszy
opublikował „The New Yorker”.
The Norton Anthology of Poetry; wiersz Ernesta Dowsona Non sum qualis eram bonae sub regno
Cynarae. Przedruk za zgodą Fairleigh Dickinson University Press.
The Standard Edition of the Complete Psychological Works of Sigmund Freud, red. i tłum. James
Strachey. Przedruk za zgodą Sigmund Freud Copyright Ltd., The Institute of
Psychoanalysis i The Hogarth Press.
Lew Tołstoj, The Death of Iwan Ilych. Tłum. Louise i Aylmer Maude. Copyright 1936. Przedruk za
zgodą Oxford University Press i Harper & Row.
E.B. Wbite, Poems and Sketckes of E.B. White. Copyright 1981 by E.B. White. Przedruk za zgodą
Harper & Row.
Richard Wilbur, Walking to Sleep; fragment wiersza Seed Leaves. Copyright 1964 by Richard
Wilbur. Przedruk za zgodą Harcourt Brace Jovanovich, Inc. i Faber and Faber, Ltd.
Z piosenki I Am a Rock wykonywanej przez duet Simon & Garfunkel. Copyright 1965 by Paul
Simon. Wykorzystano za zgodą.
A także za cytaty i streszczenia z nieopublikowanej pracy Roberta Winera na temat
kazirodztwa. Przedruk za zgodą dra Winera.
PRZYPISY
[7] Zob. J. Bowlby, Loss, s. 10. Bowlby cytuje J. Robertsona, z którym wspólnie badał problem rozłąki
u dzieci.
[8] Analizę protestu, rozpaczy i wyizolowania znaleźć można w pracy J. Bowlby’ego Separation, s. 26–
27 i Loss, s. 19–22.
[11] S. Fraiberg, Every Child Birthright, Basic Books, New York 1977, s. 160.
[12] To określenie pochodzi z pracy A. Freud i D. Burlingham, War and Children, s. 190. Freudowska
wizja początków miłości musi być rozpatrywana w kontekście jego teorii, w myśl której człowiekiem
kierują dwa podstawowe instynkty: instynkt seksualny i instynkt agresji. W terminologii Freuda
seks obejmuje wiele innych instynktów, które dopiero po osiągnięciu dojrzałości płciowej
przybierają formę seksualności genitalnej, jaką najczęściej utożsamiamy z seksem. Jednak instynkty
wchodzące w skład instynktu seksualnego obecne są w nas od urodzenia i po raz pierwszy objawiają
się jako dążenia oralne, których zaspokojenia niemowlę szuka przez ssanie i jedzenie. A zatem tym,
co skłania niemowlę ku matce, jest popęd seksualny w formie oralnej. Zaspokojenie tego popędu
staje się – zdaniem Freuda – podstawą miłości. W Zarysie psychoanalizy czytamy: „Pierwszym
erotycznym obiektem dziecka jest karmiąca je pierś matki; jego miłość powstaje w związku
z zaspokojoną potrzebą pokarmu”. S. Freud, Poza zasadą przyjemności, przeł. J. Prokopiuk,
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005, s. 126. Zainteresowanych odsyłam do Trzech rozpraw
z teorii seksualnej, w: S. Freud, Życie seksualne, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 2009,
s. 27–129. Krótkie streszczenie tego rozumienia początków miłości znaleźć można w pracy A. Freud,
D. Burlingham, Infants Without Families, International Universities Press, New York 1944, s. 23.
[13] I. Suttie, The Origins of Love and Hate, Kegan Paul, Trench, Trubner & Co., London 1935, s. 30.
Suttie, wcześniej niż Bowlby, łączy miłość z instynktem samozachowawczym zwierząt. Twierdzi on
jednak, że tym, co odróżnia człowieka od zwierząt, jest „najwyższy stopień, który osiągają te
wyraźnie określone, działające stereotypowo, konkretne instynkty «samozachowawcze» przodków
człowieka, które «stapiąją się» (...) w zależną miłość nakierowaną na matkę...” (s. 20).
W ostatnich latach wielu zwolenników teorii relacji z obiektem podważyło pogląd dotyczący
„miłości żołądka”. Wskazując na wagę wczesnej więzi matka–dziecko, stwierdzili oni, że teoria
Freuda o dwóch instynktach nie zapewnia tej więzi należnego jej centralnego miejsca. Dlatego też
na przykład brytyjski psychoanalityk W.R.D. Fairbairn w książce An Object-Relations Theory of the
Personality (Basic Books, New York 1954) odrzuca teorię dwóch instynktów Freuda i twierdzi zamiast
tego, że pierwotną potrzebą niemowlęcia nie jest zaspokojenie oralnych dążeń seksualnych, lecz
poszukiwanie więzi. W psychoanalitycznym żargonie bezduszne słowo „obiekt” oznacza
w rzeczywistości człowieka. Tak więc kiedy Fairbairn sugeruje, że niemowlę jest od początku
nakierowane na poszukiwanie obiektu swej więzi, twierdzi po prostu, że na pierwszym miejscu jest
potrzeba więzi, że niemowlęta szukają matki, nie pokarmu. (Fairbairn twierdzi, że agresja nie jest
instynktem podstawowym, lecz reakcją na niemożność zaspokojenia potrzeby więzi, o której mowa
powyżej).
Podjęto kilka interesujących prób pogodzenia teorii relacji z obiektem i teorii dwóch instynktów
Z. Freuda, które omawia artykuł A.H. Modella, The Ego and the Id: Fifty Years Later, „The International
Journal of Psycho-Analysis” 1975, vol. 56, no. 1, s. 57–68, i artykuł H.W. Loewalda Instinct Theory, Object
Relations and Psychic Structure Formation, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1978,
vol. 26, no. 3, s. 493–506. Więcej informacji na temat brytyjskich zwolenników teorii relacji
z obiektem znaleźć można w recenzji J.D. Sutherlanda The British Object Relations Theorists: Balint,
Winnicott, Fairbaim, Guntrip, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1980, vol. 28, no.
4, s. 829–860.
[14] Pierwsza część trzytomowej pracy J. Bowlby’ego Przywiązanie prezentuje ten punkt widzenia na
więź matka–dziecko na podstawie bogatego materiału opisującego zachowanie zwierząt (J. Bowlby,
Przywiązanie, przeł. M. Polaszewska-Nicke, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016).
[15] Istnieją przekonujące dowody, zebrane na przykład w trakcie badań nad dziećmi dorastającymi
w placówkach wychowawczych, potwierdzające niebezpieczeństwa biorące się z braku więzi.
Klasyczną pod tym względem jest praca R. Spitza Hospitalism, „The Psychoanalytic Study of the
Child” 1945, vol. 1, no. 1. Spitz, światowej sławy psychoanalityk, przez wiele lat prowadził badania
psychoanalityczne nad rozwojem dziecka. Ich wyniki wskazują na istnienie poważnych zahamowań
rozwojowych u niemowląt wychowywanych w placówkach bez matki i bez osoby, która ją
zastępowała, i gdzie opiekę sprawowała jedynie „jedna ósma pielęgniarki”. Spitz dochodzi do
wniosku, że „w planowaniu działania naszych instytucji, w naszej działalności dobroczynnej
i w naszym ustawodawstwie socjalnym musimy wziąć pod uwagę ogromną i wyjątkową rolę, jaką
pełni właściwa i satysfakcjonująca więź między matką a dzieckiem w czasie pierwszego roku życia”
(s. 72).
[16] Jeśli więź z matką, na której dziecko może polegać, ma tak istotne znaczenie dla właściwego
rozwoju człowieka, przerażeniem napełniać muszą stosowane obecnie procedury adopcyjne, na
skutek których dziecko przerzucane jest bezustannie z jednej rodziny do drugiej, nim jeszcze
zakończą się rozmowy z przyszłymi rodzicami i formalności prawne. Według raportu
opublikowanego przez The Foster Care Monitoring Committee, Foster Care 1984: A Report on the
Implementation of the Recommendation of the Mayor’s Task Force on Foster Care, New York 1984, s. 58,
przeciętny czas oczekiwania w Nowym Jorku na przejście z tymczasowej rodziny zastępczej do
rodziców, którzy ostatecznie zaadoptują dziecko, trwa sześć niewiarygodnie długich lat – sześć lat
kruchych i często zrywanych więzi.
[17] Por. film dokumentalny J. Robertsona A two Year Old Goes to Hospital (Dwulatek idzie do szpitala),
który w przejmujący sposób pokazuje, jak rozłąka z matką wpływa na dziecko przebywające
w szpitalu. Zob. także mój artykuł na temat emocjonalnych skutków hospitalizacji dzieci i na temat
zmian w polityce szpitalnej, pomagających złagodzić strach wynikający z rozłąki: The Hospital that
Has Patience for Its Patients: A Look at Childrern’s Hospital in Washington, D.C., „Redbook” 1977, luty,
s. 48–54.
[18] Wydział analiz zatrudnienia i bezrobocia w Biurze ds. Statystyk Pracy podaje, że w marcu 1983
roku pracowało zawodowo 50,5% kobiet z dziećmi poniżej szóstego roku życia. Stanowi to 7,6
miliona kobiet.
[19] S. Fraiberg, Every Child’s Birthright, s. 11. Ten pogląd został podważony przez psychologa
z uniwersytetu Harvarda, J. Kagana, który przedstawia dane wskazujące, że niemowlęta
przebywające w całodziennych placówkach opieki nad dziećmi mogą rozwijać się w sposób
prawidłowy, bez żadnych zahamowań emocjonalnych i intelektualnych i bez szkody dla ich więzi
z matką. Jego badania i wnioski będą bardzo pocieszające dla kobiet, które chcą lub muszą
pracować. Jednak nie można ich przyjąć, nie zadawszy przedtem kilku istotnych pytań,
a mianowicie:
Czy osoba opiekująca się dzieckiem jest wrażliwa, ma w sobie dużo ciepła i czy jest to wciąż ta
sama osoba, a nie kilka zmieniających się opiekunek?
Czy liczba dzieci podległych jednej opiekunce nie przekracza trojga?
Czy matka jest w sposób znaczący obecna w życiu dziecka przed udaniem się do placówki
opiekuńczej i po powrocie z niej?
Czy dziecko zostaje poddane tej formie opieki po osiągnięciu wieku, w którym lęk przed rozłąką
osiąga apogeum, czy po tym wieku?
Materiał powyższy przedstawiono w: J. Kagan, R.B. Kearsley, P.R. Zelazo, Infancy, Harvard
University Press, Cambridge, Massachusetts and London 1978. Autorzy przestudiowali 33 przypadki
dzieci chińskich i dzieci rasy kaukaskiej z rodzin należących do klasy robotniczej i średniej
w okolicach Bostonu, które zostały oddane do eksperymentalnego, całodziennego żłobka w wieku
od trzech i pół miesiąca do pięciu i pół miesiąca i gdzie przebywały do dwudziestego dziewiątego
miesiąca życia. Porównując je z grupą kontrolną, wychowywaną w domu, autorzy stwierdzili, że
zapewnienie odpowiedzialnej opieki w żłobku nie niesie ze sobą żadnych ukrytych
niebezpieczeństw dla rozwoju psychicznego i emocjonalnego dziecka. Autorzy przypominają
jednak czytelnikowi, że „oceniamy, jak dorastają dzieci w warunkach zastępczych, takich, które
zgodnie z obecnymi założeniami teoretycznymi są podobne do warunków wychowania w domu”
(s. 176).
[20] Piosenka Simona i Garfunkela I am a Rock.
[21] M. Robinson, Dom nad jeziorem smutku, przeł. W. Fladziński, Wydawnictwo M, Kraków 2014,
s. 208.
[22] Tamże, s. 189.
[23] M. Balint, The Basic Fault, Tavistock Publications, London 1968, s. 66.
[24] M. Sendak, In the Night Kitchen, Harper & Row, New York 1970, bez numeru strony.
[25] Psychoanalityk O. Rank w pracy The Trauma of Birth przedstawia koncepcję łona matki jako raju,
jako „błogosławionej pierwotnej więzi” (s. 113). Twierdzi, że każdy ludzki niepokój można
prześledzić wstecz, do niepokoju narodzin, i że „każda przyjemność ma za swój ostateczny cel
osiągnięcie po raz wtóry i na stałe tej wewnątrzłonowej podstawowej przyjemności” (s. 17). Chociaż
nie umiemy znieść naszego wyrzucenia z raju – twierdzi Rank – pamięć o pierwotnym niepokoju,
niepokoju narodzin, uniemożliwia nam zawrócenie i powrót do stanu z okresu pobytu w łonie.
Zamiast tego jesteśmy „ponaglani, by iść przed siebie i szukać raju w świecie utworzonym na
podobieństwo naszej matki, miast szukać go w przeszłości, a jeśli nasze poszukiwania zawodzą,
szukać go w wysublimowanych kompensacjach naszych pragnień, jakimi są religia, sztuka
i filozofia” (s. 190). Rank wiąże wszelką ludzką działalność, zarówno tę zdrową, jak i patologiczną,
z naszymi reakcjami na pierwotną sytuację w chwili naszych narodzin, chociaż w swoich
późniejszych pismach przesuwa akcent z narodzin fizycznych na psychiczne. (Ze względu na
kontekst tłumaczenie cytatów z pracy O. Ranka za tekstem angielskim; przekład polski: O. Rank,
Trauma narodzin i jej znaczenie dla psychoanalizy, tłum. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 2011 –
przyp. tłum.).
[26] M. Mahler, F. Pine, A. Bergman, The Psychological Birth of the Human Infant, Basic Books, New
York 1975, s. 227. Psychoanalityk M. Mahler proponuje, by rozróżniać dwa okresy rozwojowe między
naszymi rzeczywistymi narodzinami i „narodzinami psychicznymi” pięć miesięcy później.
Najwcześniejszy okres życia pozałożyskowego określa mianem „normalnej fazy autystycznej”
(normal autistic phase), w czasie której – jej zdaniem – jesteśmy całkowicie nieświadomi jakiejkolwiek
ludzkiej obecności. Po tej fazie następuje „normalna faza symbiotyczna” (normal symhiotic phase),
która zaczyna się w drugim miesiącu życia, gdy nasz zamknięty ściśle świat rozszerza się i gdy
łączymy się z naszą matką, by stworzyć „dwoistą jedność w obrębie jednej wspólnej granicy” (s. 44).
Symbioza kończy się „psychologicznym urodzeniem się niemowlęcia”, będącym stopniowym
procesem wyodrębniania się i indywidualizacji, który zostanie omówiony w następnym rozdziale.
Postulowanie przez Mahler powszechnego istnienia fazy symbiotycznej między drugim a piątym
miesiącem życia i jej opis oparte są na badaniach rozpoczętych pod koniec lat pięćdziesiątych XX
wieku na normalnych parach matka–niemowlę. Mahler przyznaje, że zarówno ona, jak i jej koledzy
ufają w swych obserwacjach swemu starannemu i uważnemu „oku psychoanalityka”, jednak nie
mogą do końca udowodnić poprawności swoich twierdzeń odnośnie do świata wewnętrznego
niemowląt w stanie prewerbalnym. Jednak wnioski zawarte w książce, dotyczące symbiozy,
wyodrębniania się i indywidualizacji, oraz bogactwo w interesujący sposób podanych informacji
klinicznych towarzyszących tej pracy potwierdzają przekonanie autorki, że jej tezy są zadowalające
i użyteczne.
Innych szczegółów dotyczących niewerbalnej pracy umysłu dostarczyć mogą ci pacjenci, którzy
cofnęli się do fazy symbiotycznej lub ci, którzy pozostają w tej fazie na dalszym etapie swego
rozwoju. Zob. pracę M. Mahler, On Human Symbiosis and the Vicissitudes of Individuation, vol. 1,
International Universities Press, New York 1968.
[27] M. Kumin, Our Ground Time Here Will Be Brief, After Love, Penguin Books, New York 1982, s. 182.
[28] R.C. Bak, Being in Love and Object Loss, „The International Journal of Psycho-Analysis” 1973, vol.
54, no. 1, s. 7. W podobnym duchu pisze E. Jacobson w pracy The Self and the Object World
(International Universities Press, New York 1964), stwierdzając, że pragnienie, by przywrócić tę
straconą całość „...prawdopodobnie nigdy nie przestaje odgrywać roli w naszym życiu
emocjonalnym. Nawet w normalnych sytuacjach doświadczenie fizycznego połączenia
i «identyczności» przyjemności, wypływającej z aktu seksualnego, może mieścić w sobie element
szczęścia, którego źródłem jest poczucie powrotu do tego, co zostało utracone, do pierwotnej
jedności z matką” (s. 39).
[29] D.H. Lawrence, Lady Chatterley’s Lover, s. 208.
[30] W. James, Doświadczenia religijne, przeł. J. Hempel, Książka i Wiedza, Warszawa 1958, s. 352.
[31] Tamże, s. 358. W. James cytuje tu niemiecką idealistkę M. von Meysenbug.
[32] (Gra słów niemożliwa do oddania w języku polskim. Zwrot ten, jeśli wypowiedziany, oznacza:
„Ja i natura to dwie różne rzeczy” i „Ja także jestem z naturą” – przyp. tłum.). W. Allen potwierdza,
że wypowiedział takie słowa, ale ani on, ani jego agent nie umieli powiedzieć, gdzie pojawiły się one
po raz pierwszy.
[37] L. Silverman, F. Lachmann, R. Milich, The Search for Oneness, International Universities Press,
New York 1982, s. 247.
[38] Tamże, s. 5.
[39] O. Rank, The Trauma..., s. 177, Rank, nawiasem mówiąc, cytuje tu ekstatycznego mistyka islamu,
a nie psychotyczne dziecko. Jednak wyraźnie widać, że istnieją uderzające podobieństwa między
jednością psychotyczną a duchową.
[40] Przypadek pani C. omawia psychoanalityk G. Pollock w On Symbiosis and Symbiotic Neurosis, „The
International Journal of Psycho-Analysis” 1964, vol. 45, no. 1, s. 1–30.
[41] H. Searles, Countertransference, International Universities Press, New York 1979, s. 42.
[42] S. Smith, The Golden Fantasy: A Regressive Reaction to Separation Anxiety, „The International
Journal of Psycho-Analysis” 1977, vol. 58, no. 3, s. 314. Artykuł Smitha zawiera przykłady takich
mrzonek, łącznie z powyższą historią kobiety karmionej łyżeczką.
[43] Termin ten wprowadził E. Kris. Zob. tenże, Selected Papers of Ernst Kris. Some Problems of War
Propaganda, Yale University Press, New Haven and London 1975, gdzie pisze: „Przeciwstawianie, na
zasadzie wzajemnego wykluczania się regresji i kontroli ego, zachowania racjonalnego
i irracjonalnego, to niebezpieczne uproszczenie. Żadne takie wzajemne wykluczanie się nie istnieje.
Zdefiniujmy to w sposób negatywny: Ten, kto nie potrafi przez pewien okres czasu zrelaksować się,
popuścić sobie cugli i oddać się regresji, uważany jest, zgodnie z ogólnie przyjętymi normami
klinicznymi, za osobę chorą, regresja nie zawsze jest przeciwieństwem kontroli ego, może pojawić
się niejako w służbie ego” (s. 448).
[44] Stwierdzenie Rose’a pojawia się w pracy L. Silvermana, F. Lachmanna i R. Milicha The Search for
Oneness, s. 6. Bose utrzymuje, że wewnętrznemu wzrostowi sprzyja posiadana przez całe życie
zdolność do tego, by „na krótki czas usunąć rozgraniczenie między «ja» a innymi i przez to
chwilowo doświadczyć stanu umysłu podobnego do naszej wczesnej jedności z matką” (s. 5–6).
[47] S. Nacht, S. Viderman, The Pre-Object Universe in the Transference Situation, „The International
Journal of Psycho-Analysis” 1960, vol. 41, no. 4–5, s. 387.
[48] M. Robinson, Dom nad..., s. 187.
[49] Te wersy, jak i poprzednie, z początku tego rozdziału, pochodzą z wiersza R. Wilbura Seed
Leaves, w: The Norton Anthology of Poetry, eds. A. Allison et al., W.W. Norton, New York 1975, s. 1201–
1202.
[50] M. Mahler, F. Pine, A. Bergman w pracy The Psychological Birth... podają wiele informacji
dotyczących rodzenia się odrębności i indywidualizacji naszego „ja”, które wykorzystałam w tym
rozdziale. Dodatkowe informacje, zob. artykuły: The Separation-Individuation Process and Identity
Formation, s. 395–406 i Object Constancy, Individuality, and Internalization, s. 407–423, oba autorstwa
M. Mahler i J.B. McDevitta, które znaleźć można w: The Course of Life, eds. S. Greenspan, G. Pollock,
vol. 1, Infancy and Early Childhood, Government Printing Office, Washington DC 1980. W tych
przełomowych publikacjach rodzenie się odrębności i indywidualizacja własnego „ja”
przedstawione są jako dwie różne, lecz przeplatające się linie rozwoju, gdzie rodzenie się
odrębności (separatum) oznacza osiągnięcie przez dziecko wewnętrznego, intrapsychicznego
poczucia odrębności od matki, a indywidualizacja „ja” (individuation) oznacza nabycie przez dziecko
tych specyficznych cech, które czynią je odrębną jednostką. Mahler wyróżnia cztery fazy składowe
tego procesu: różnicowanie (differentiation) (między 5 a 9 miesiącem życia), okres prób i ćwiczeń
(practicing) (między 9 i 14 miesiącem), zbliżenie się (rapprochement) (między 15 i 24 miesiącem) oraz
konsolidację charakteru indywidualnego jednostki i początek stałości emocjonalnej wobec danego
obiektu (emotional object constancy) (między 24 i 36 miesiącem życia).
[51] M. Mahler pisze: „W pewnym momencie fazy różnicowania zaczęliśmy spostrzegać u dzieci
pewną formę uwagi, uporu i nakierowania na obiekt. Przyjęliśmy to za objaw behawioralny,
podobny do zachowania wykluwających się piskląt, i o dziecku zachowującym się w ten sposób
powiedzieliśmy umownie, że „się wykluło” (s. 54). Ten i dalsze cytaty autorstwa Mahler w tym
rozdziale pochodzą z pracy The Psychological...
[52] Jak twierdzi Mahler, autorem zwrotu „emocjonalne naładowanie się” jest Furer, i dodaje:
„Bardzo łatwo zaobserwować, jak zmizerniałe i opadłe z sił dziecko krótko po takim kontakcie
szybko podnosi się z tego stanu. Niebawem znowu zajmuje się dalej swoimi poszukiwaniami
i ponownie pochłania je satysfakcja z własnego działania” (s. 69).
[53] Zwrot „zakochanie się w świecie” M. Mahler przypisuje psychoanalityczce P. Greenacre. Tamże,
s. 70.
[54] W. Whitman, Pieśń o sobie, przeł. A. Szuba, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1992, s. 45; tenże,
Poezje wybrane, przeł. A. Tchórzewski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1971, s. 33.
[55] „W tym stadium nasz umysł jest już zdolny do tworzenia symboli i do manipulowania
obrazami. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie siebie jako siebie samych i naszą matkę, a zatem
matkę, która nie jest już zawsze dostępnym „dodatkiem do nas”, tak jak ją dotąd postrzegaliśmy.
Postrzeganie matki jako kogoś odrębnego od nas, kto – nieobecny w naszym polu widzenia –
egzystuje niezależnie w innym miejscu, jest tym, co J. Piaget nazywa trwałością obiektu.
[56] Opis mechanizmu rozszczepiania zaczerpnęłam z pracy O. Kernberga Object Relations Theory
and Clinical Psychoanalysis, Jason Aronson, New York 1976. Jego zdaniem nasze wczesne relacje
międzyosobowe są odtwarzane wewnętrznie w postaci obrazów – wewnętrznego obrazu nas
samych (obraz naszego „ja” [self-image]) i obrazu matki (obraz obiektu [object-image]) –
i towarzyszącej im atmosfery emocjonalnej (dobrej lub złej), w jakiej ma miejsce konkretne
doświadczenie (karmienie, zabawa itp.). Zapamiętując doświadczenia, rozszczepiamy je na dobre
i złe. Doświadczenie miłości i dający satysfakcję kontakt z matką łączone są razem jako dobre
obrazy wewnętrzne, podczas gdy kontakty rodzące ból, w których dziecko doświadcza odrzucenia,
stają się złymi obrazami wewnętrznymi. Kernberg pisze, że rozszczepianie zaczyna się jako zwykła
niezdolność niedojrzałego umysłu do integracji, lecz przed upływem trzeciego lub czwartego
miesiąca życia staje się aktywnym mechanizmem obronnym. Jest to obrona przed
niebezpieczeństwem agresji (albo silnej agresji wewnętrznej, albo intensywnej agresji będącej
skutkiem pierwszych doświadczeń zawodu), mogącej zniszczyć to, co kochamy lub wyrządzić temu
szkodę, rozszczepianie zanika stopniowo w trzecim roku życia, lecz jeśli wciąż istnieją w nas
niepokój i lęk przed własną agresją, proces ten może być podtrzymywany także w dorosłym życiu.
[57] Nasza najwcześniejsza pamięć o matce to „pamięć rozpoznawcza” – kiedy widzimy jej twarz,
rozpoznajemy ją. W okresie późniejszym, kiedy doświadczamy fizycznej lub psychicznej potrzeby
jej bliskości, możemy, pod jej nieobecność, przywołać jej obraz. Od piętnastego lub osiemnastego
miesiąca życia potrafimy już przywołać obraz matki – jest to przypominanie sobie powstające bez
żadnego specjalnego bodźca czy potrzeby, gdyż łączy się z umiejętnością uchwycenia przez nas
pojęcia „trwałości obiektu” – niezależnej egzystencji nieobecnych przy nas innych osób. Jednakże –
jak pisze Mahler – „pojęcie emocjonalnej stałości obiektu” oznacza jeszcze coś ponad to wszystko,
co powyżej. „Pociąga za sobą połączenie «dobrego» i «złego» obiektu w jedno pełne wyobrażenie”,
tak że „...obiekt miłości nie zostanie odrzucony lub zamieniony na inny, jeśli nie jest w stanie już
dłużej przynosić zadowolenia; i w tym stanie za obiektem takim dziecko dalej tęskni i nie zostaje on
odrzucony (znienawidzony) jako niezadowalający wyłącznie z tego powodu, że jest nieobecny”
(s. 110). Inna autorka, S. Freiberg, mimo iż wiąże stałość postrzeganych obiektów świata
zewnętrznego (object constancy) z wcześniejszym okresem życia, omawia w wyczerpujący
i fascynujący sposób samo zagadnienie w artykule Libidinal Object Constancy and Mental
Representation, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1969, vol. 24, no. 1.
[58] Szczegółowo o „podtrzymującym środowisku” (holding enuironment) matki pisał
D.W. Winnicott, autor tego pojęcia, który analizował je przekonująco i przystępnie. Zob.
D.W. Winnicott, The Depressive Position in Normal Emotional Development, w: Collected Papers, a także
The Capacity to be Alone, w: tegoż, The Maturational Processes and the Facilitating Environment,
International Universities Press, New York 1965.
[59] Podział umysłu na trzy części, zaproponowany przez Z. Freuda, i jego strukturalna teoria jaźni
zostały po raz pierwszy przedstawione w Ego i Id (S. Freud, Poza zasadą przyjemności, s. 59–92).
Później H. Hartmann używał pojęcia „ja” w odniesieniu do całej osoby – zarówno ciała, jak i umysłu,
i umieścił reprezentację tego „ja” w ego.
[60] Tworzenie się „ja” obejmuje między innymi: wiedzę, gdzie kończy się nasze ciało, a zaczyna
świat; zdolność do uporządkowania tego, co się zapamiętało, do tworzenia wewnętrznych obrazów
świata zewnętrznego i do rozumienia z grubsza, czym jest rzeczywistość zewnętrzna; umiejętność
tolerowania sprzecznych emocji. A także: przyswojenie sobie zdrowego i stabilnego narcyzmu
i stworzenie form identyfikacji z naszymi rodzicami. Zob. J. McDevitt, M. Mahler, Object Constancy,
vol. 1, s. 407–423.
[61] Informacje na temat identyfikacji zaczerpnęłam z następujących źródeł: E. Jacobson, The Self
and the Object World; R. Schafer, Aspects of Internalization; O. Kernberg, Object-Relations Theory and
Clinical Psychoanalysis; J. McDevitt, The Role of Internalization in the Development of Object Relations
during the Separation-Individuation Phase, „Journal of the American Psychoanalysis Association” 1979,
vol. 27, no. 2, s. 327–343.
[62] A. Tennyson, Ulysses, przeł. J. Pietrkiewicz, w: Poeci języka angielskiego, wybór i oprac.
H. Krzeczkowski, J.S. Sito, J. Żuławski, PIW, Warszawa 1974, t. 2, s. 476.
[63] W. James, The Principles of Psychology, Dover Publications, New York 1950, s. 309–310.
[64] Te przykłady zaczerpnęłam z artykułu L.H. Farbera On Jealousy, „Commentary” 1973, October,
s. 50–58. Cytowane tu zdania można znaleźć na s. 56 i 57.
[65] J. Bowlby, Loss, s. 27.
[66] Cytaty z wiersza Richard Cory E.A. Robinsona w: Contemporary Trends, eds. J. Nelson, O. Cargil,
The Macmillan Company, New York 1949, s. 669.
[67] Opieram się tu na rozdziale Ego Distortion in Terms of True and False Self, będącym analizą
prawdziwego i fałszywego „ja”, z książki D.W. Winnicotta The Maturational Processes and the
Facilitating Environment.
[68] Korzystam tu z analizy osobowości „jak gdyby” H. Deutsch, którą można znaleźć w: Neuroses and
Character Types, International Universities Press, New York 1965, w rozdziale Same Forms of Emotional
Disturbance and Their Relationship to Schizophrenia. Cytowany fragment pojawia się na s. 265.
[69] Jeden z najsłynniejszych amerykańskich bejsbolistów (przyp. tłum.).
[70] W pracy O. Kernberga Borderline Conditions and Pathological Narcissism, Jason Aronson, New York
1975, można znaleźć pełną analizę osobowości granicznej. Zob. także trzecie wydanie Diagnostic and
Statistical Manual of Mental Disorders, The American Psychiatric Association, code 301.83.
[71] O. Kernberg, Borderline..., s. 165.
[76] H. Kohut pisze, że chociaż zalążki ambicji i ideałów zaczynają być przyswajane już na początku
wczesnego dzieciństwa, większa część przypisywanej sobie wspaniałości utrwala się w formie
zasadniczych dążeń około drugiego, trzeciego i czwartego roku życia, zaś większość zasadniczych
ideałów nabywamy w późnym dzieciństwie, około czwartego, piątego i szóstego roku życia
(H. Kohut, The Restoration..., s. 179). Zauważa on też, że jeśli nie jesteśmy w stanie rozwinąć jednego
z aspektów naszego narcyzmu (tj. przekonania o wspaniałości lub idealizacji rodzica), możemy to
zrekompensować wyjątkowo silnym rozwinięciem drugiego aspektu. Mamy zatem dwie
możliwości, by się poprawnie rozwinąć, a „zaburzenia «ja» o charakterze patologicznym mogą
wyniknąć jedynie z niemożności skorzystania z obu tych możliwości rozwoju” (s. 185).
[77] Nasze relacje z innymi można podzielić na dwie kategorie – twierdzi H. Kohut. Albo kochamy
innych jako innych, albo kochamy ich jako części nowszego „ja”, jako self-objects. Jednakże – dodaje
Kohut – „nie waham się twierdzić, że nie ma takiej dojrzałej miłości, w której przedmiot miłości nie
jest także połączeniem „ja” i obiektu świata zewnętrznego (self-object). Nie ma związku opartego na
miłości, w którym nie byłoby wzajemnego (i przez to umacniającego poczucie własnej wartości)
odzwierciedlania i idealizacji” (s. 122).
[80] Don Marquis, archy and mehitabel, Doubleday & Co., New York 1927, s. 82.
[81] H. Kohut, The Analysis..., s. 149.
[84] A.B. Johnson, A Temple of Last Resorts: Youth and Shared Narcisism, w: The Narcissistic Condition, ed.
M.C. Nelson, Human Science Press, New York 1977, s. 42. Johnson zajmuje się w tym tekście relacją
między narcyzmem a uczestnictwem w ruchach religijnych.
[85] C. Macdonald, Accomplishments, w: A Geography of Poets, ed. E. Field, Bantam Books, New York
1979, s. 332–333.
[86] Narcystycznymi rodzicami zajmuje się A. Miller w Dramacie udanego dziecka...
[87] Zdaniem H. Kohuta, ludzie radzą sobie z wadami swego „ja”, rozwijając bądź „struktury
obronne”, których funkcją jest zakryć części uszkodzone, lub „struktury kompensacyjne”, których
zadaniem jest wzmocnić części zdrowe (H. Kohut, The Restoration..., s. 3).
[88] „Bardzo pożyteczne analizy zagadnienia tożsamości znaleźć można w następujących
publikacjach: H. Lichtenstein, The Dilemma of Human Identity: Notes on Self-Transformation, Self-
Objectivation and Metamorphosis, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1963, vol. 11,
no. 1, s. 173–223; H. Loewald, On The Therapeutic Action of Psychoanalysis, „International Journal of
Psycho-Analysis” 1960, vol. 41, no. 1, s. 16–33; Problems of Identity (dyskusja panelowa), rep.
D. Rubinfine, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1958, vol. 6, no. 1, s. 131–142;
E. Erikson, Identity. Youth and Crisis, W.W. Norton & Co., New York 1968.
[89] Zob. H. Loewald, On The Therapeutic... Artykuł ten analizuje kluczową rolę matki jako osoby
odpowiedzialnej za kształt życia niemowlęcia i jako pośrednika między nim a światem: „Czynności
wykonywane przy dziecku i z dzieckiem, troska o nie, sposób karmienia, dotykania, kąpieli, to, jak
się na nie patrzy, mówi do niego, woła po imieniu, poznaje i rozpoznaje – wszystkie te i wiele innych
sposobów komunikowania się z dzieckiem i komunikowania mu jego tożsamości, jego «jednakości»
jedności i indywidualności, kształtują je i formują, tak że zaczyna identyfikować samo siebie,
odczuwać i rozpoznawać siebie jako kogoś różnego od innych, chociaż przebywającego z innymi.
Przez koncentrowanie się na nim dziecko zaczyna doświadczać siebie jako istoty posiadającej
pewne centrum” (s. 20).
[90] A. Balint w artykule Love for Mother and Mother Love opisuje na czym polega miłość
bezwarunkowa („International Journal of Psycho-Analysis” 1949, vol. 30, s. 251–259).
[91] W artykule Mind and Its Relation to the Psyche-Soma D.W. Winnicott pisze: „Zwyczajna, dobra
matka jest wystarczająco dobra. Jeśli jest wystarczająco dobra, niemowlę, wykorzystując swój
umysł, nabywa umiejętności brania poprawek na jej ułomności. Aktywność umysłowa niemowlęcia
zmienia środowisko wystarczająco dobre na środowisko doskonałe” (Collected Papers, s. 245).
[92] Pragnienie to analizuje R. Bak w artykule Being in Love and Object Loss, „International Journal of
Psycho-Analysis” 1973, vol. 54, no. 1, s. 1–7.
[93] W. Shakespeare, Romeo i Julia, akt 2, scena 2, przeł. S. Barańczak, W drodze, Poznań 1990, s. 62.
[94] E. Fromm, O sztuce miłości, przeł. A. Bogdański, PIW, Warszawa 1971, s. 48.
[95] Z. Freud, Aktualne uwagi o wojnie i śmierci, w: S. Freud, Pisma społeczne, przeł. R. Reszke,
Wydawnictwo KR, Warszawa 1998, s. 47.
[96] J. Racine, Andromacha, przeł. M. Wroncka, PIW, Warszawa 1984, s. 22.
[97] Tych osiemnaście powodów można znaleźć w artykule D.W. Winnicotta Hate in the
Countertransference, Collected Papers, s. 201.
[98] Tamże, s. 202.
[99] Ten wiersz pochodzi z książki K. Menningera Love Against Hate, Harcourt, Brace and Co., New
York 1942, s. 19–20, gdzie jako jego źródło podano miesięcznik „The New Yorker” z lipca 1939 roku.
[100] Zaczerpnęłam to zdanie z książki M. Sendaka Where the Wild Things Are, bez numeru strony
(przekład polski Tam, gdzie żyją dzikie stwory, przeł. J. Jędryas, Dwie Siostry, Warszawa 2014;
tłumaczenie cytatu za wersją ang. – przyp. tłum.).
[101] Z. Freud, Aktualne uwagi o wojnie i śmierci, w: S. Freud, Pisma społeczne, s. 48.
[102] Tamże, s. 297: „Tak więc, gdyby osądzić nas na podstawie naszych nieświadomych,
impulsywnych pragnień, my sami jesteśmy, tak jak ludzie pierwotni, zgrają morderców”.
[103] R. May omawia to, co określa pojęciem daimonion w piątym i szóstym rozdziale swojej książki
Miłość i wola, przeł. H. i P. Śpiewakowie, Rebis, Poznań 1993.
[104] Tamże, s. 127.
[107] Wielu naukowców sądzi, że popędy agresywne to nie wyłącznie „wstrętne uczucia”. Chociaż
Freud przedstawia agresję jako siłę niszczycielską, połączoną z instynktem śmierci, inni mówią
o agresji konstruktywnej: przemożnym pragnieniu osiągnięcia doskonałości, sukcesu, władzy,
pragnieniu pokonania przeszkód. Interesujący przegląd obecnych poglądów na temat agresji
znaleźć można w artykule J. Krenta Some Thoughts on Aggression, „Journal of the American
Psychoanalytic Association” 1978, vol. 26, no. 1, s. 185–232.
[108] To określenie, a także wiele ciekawych informacji na temat roli ojca we wczesnym dzieciństwie
znaleźć można w artykule S. Greenspana The Second Other – The Role of the Father in Early Personality
Formation and in the Dyadic-Phallic Phase of Development, w: Father and Child. Developmental and Clinical
Perspectives, eds. S. Cath, A. Gurwitt, J. Ross, Little, Brown and Company, Boston 1982.
[114] A. Rossi, A Biosocial Perspective on Parenting, „Daedalus” 1977, jesień, vol. 106, no. 2, s. 5.
[115] Tamże, s. 4.
[116] Dalsze szczegóły badań na temat roli ojca można znaleźć w: Father and Child...; J.M. Ross,
Fathering: A Review of Some Psychoanalytic Contributions on Paternity, „The International Journal of
Psycho-Analysis” 1979, vol. 60, no. 3, s. 317–327; J.O. Wisdom, The Role of the Father in the Mind of
Parents in Psychoanalytic Theory and in the Life of the Infant, „The International Review of
Psychoanalysis” 1976, vol. 3, no. 2, s. 231–239; R. Prall, The Role of the Father in the Preoedipal Years,
„Journal of the American Psychoanalytic Association” 1978, vol. 26, no. 1, s. 143–161; The Role of the
Father in Child Development, ed. M. Lamb, John Wiley and Sons, New York 1976.
[117] W poniższej części tego rozdziału opieram się na moim wywiadzie z L. Ullmann i na materiale
z jej książki Przemiany, s. 15–17.
[118] Przymus powtarzania zachowań jest po raz pierwszy omawiany przez Z. Freuda (Z. Freud,
Przypominanie, powtarzanie i przepracowanie, w: K. Pospiszyl, Zygmunt Freud. Człowiek i dzieło, przeł.
B. Kocowska i in., Zakład Narodowy im Ossolińskich, Wrocław 1991, s. 266–272). Zauważa on, że
wydarzenia, których nie pamiętamy, są odtwarzane przez nas w naszym działaniu i że to
„powtarzanie jest przeniesieniem zapomnianej przeszłości...” na teraźniejszość (s. 268). W Poza
zasadą przyjemności Freud potwierdza też powszechny charakter przymusu powtarzania, łącząc go
z instynktem śmierci. (S. Freud, Poza zasadą..., s. 13–57); zob. też przypis poniżej odnośnie do
instynktu śmierci. A. Freud wyjaśnia zależność między przymusem powtarzania a przeniesieniem:
„Przez przeniesienie rozumiemy wszystkie te impulsy odczuwane przez pacjenta (...), które nie
zostały spowodowane realną sytuacją terapeutyczną, ale mają swe źródła w najwcześniejszych
relacjach z obiektem. W sytuacji analitycznej przywoływane są pod wpływem przymusu
powtarzania (Ego i mechanizmy obronne, przeł. M. Ojrzyńska, Wydawnictwo Naukowe PWN,
Warszawa 2004, s. 26). Zauważa też, że przymus powtarzania rozciąga się nie tylko na dawne
bodźce, ale i dawne mechanizmy obrony przed nimi (tamże, s. 19).
[121] W poniższym fragmencie opieram się na wywiadzie z 1983 roku, w którym moimi
rozmówcami byli B. Spock i M. Morgan.
[122] S. Freud, Poza zasadą..., s. 21.
[123] A. Miller opisuje ten przypadek w swojej książce Dramat udanego dziecka...
[124] S. Freud, Poza zasadą..., s. 20.
[125] Z. Freud zauważa, że „w skład miłości wchodzą nowe wersje starych cech i powtarza ona
reakcje z okresu dzieciństwa. Tym niemniej jest to istotna cecha bycia zakochanym. Nie ma takiego
stanu, który nie odtwarzałby pierwotnych wzorców zachowań z wczesnego dzieciństwa” (S. Freud,
Observations on Transference-Love, w: The Standard Edition of the Complete Psychological Works of Sigmund
Freud, ed. J. Strachey, vol. 12, The Hogarth Press, London 1958, s. 168; brak wersji polskiej tego tekstu
– przyp. tłum.).
[126] Kontrowersyjną teorię Z. Freuda na temat instynktu śmierci znajdziemy w Poza zasadą...
i w późniejszych publikacjach. Freud przesuwa o poziom niżej podział na instynkt seksualny
i instynkt agresji i wprowadza dostateczną dychotomię – instynkt życia i instynkt śmierci. Instynkt
życia – Eros – to popęd seksualny, który działa w nas i skłania do zachowania życia, do przedłużania
go przez rozmnażanie się, do zbierania go w jedno. Instynkt śmierci, czasem zwany Thanatos – to
działająca w nas dążność agresji, do tego, by niszczyć przez zabijanie i umieranie.
Freud przypisuje pragnienie przywrócenia dawnego stanu rzeczy, manifestujące się przymusem
powtarzania, instynktowi śmierci, będącemu pragnieniem powrotu „stanu bezruchu i spoczynku
świata nieorganicznego” (s. 62). Jednak wielu psychoanalityków utrzymuje, że całe nasze
zachowanie, a nie tylko ta część przypisywana instynktowi śmierci, kontrolowane jest częściowo
przez przymus powtarzania. Trzeba też dodać, że wielu z tych, którzy przyjmują zaproponowaną
przez Freuda dychotomię seksualność – agresywność, odrzuca jego hipotezę dotyczącą instynktu
śmierci.
[127] W pracy Zahamowanie, symptom, lęk (S. Freud, Histeria i lęk, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR,
Warszawa 2001, s. 263) Z. Freud proponuje następujące wyjaśnienie przymusu powtarzania: „Kiedy
jakaś rzecz nie odbyła się po naszej myśli, jest unieważniana przez powtarzanie jej w inny sposób”.
[128] E.M. Forster, Domostwo pani Wilcox, przeł. E. Krasińska, Czytelnik, Warszawa 1977, s. 11.
[129] R. May w książce Miłość i wola opisuje cztery rodzaje miłości: libido, eros, philia i caritas. R. May,
s. 33.
[136] Księga Rodzaju, 4,4b–5,8b. Cytat za: Biblia Tysiąclecia, wyd. 4, Pallottinum, Poznań–Warszawa
1984.
[137] Praca D. Levy’ego Studies in Sibling Rivalry (American Ortopsychiatric Association, New York
1937) daje nam częściowy wgląd w niektóre z morderczych wyobrażeń rywalizującego rodzeństwa.
Levy opisuje przypadki oparte na serii eksperymentów przeprowadzonych techniką zabawy, gdzie
dzieciom mającym młodsze rodzeństwo pokazywano lalkę reprezentującą matkę, lalkę oznaczającą
karmionego piersią młodszego braciszka lub siostrzyczkę i lalkę symbolizującą starszego brata lub
starszą siostrę, a następnie zachęcano, by pokazały, co czuje starszy brat lub siostra. Dzieci,
demonstrując swoją reakcję miażdżyły i przekłuwały lalkę symbolizującą młodsze rodzeństwo,
tłukły nią o podłogę, uderzały w nią innym przedmiotem lub rozszarpywały ją.
[138] A. Freud, Normality and Pathology in Childhood, International Universities Press, New York 1965,
s. 176.
[139] A. Freud twierdzi, że gdy ludzie znajdą się sytuacji tak przygniatającej, że czują się bezradni,
rodzi się w nich automatycznie niepokój. W miarę naszego rozwoju uczymy się, jak antycypować te
przygniatające, traumatyczne sytuacje i jak doświadczać niepokoju w złagodzonej formie tzw.
niepokoju ostrzegawczego, zanim nastąpi trauma. Niepokój ostrzegawczy zatem jest wewnętrznym
sygnałem alarmowym, którego zadaniem jest mobilizacja naszych mechanizmów obronnych,
byśmy mogli uniknąć sytuacji traumatycznej. Z. Freud, Zahamowanie, symptom, lęk, s. 197–270.
[140] Źródłem niebezpiecznych i niechcianych instynktów jest część umysłu zwana id – siedlisko
nieświadomych i prymitywnych pragnień. Inna jego część, ego, cały czas zajęte jest
podświadomymi działaniami, których celem jest obrona nas przed naszym id, przekazując nam
zarówno sygnały ostrzegawcze (za pomocą niepokoju ostrzegawczego), jak i sposoby ochrony nas
przed niebezpieczeństwem (za pomocą mechanizmów obronnych).
[145] Tamże. Schachter zauważa, że poczucie wyższości może być oznaką, że deidentyfikacja to
ukryta forma zachowania korzyści wiążących się z rywalizacją między rodzeństwem, przy
minimalizacji kosztów tej rywalizacji.
[146] Ciekawy przykład takiej polaryzacji ról podaje G. Pearson w artykule A Survey of Learning
Difficulties in Children, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1952, vol. 7, no. 1. Opisuje on
trzynastolatkę interesującą się wyłącznie szkołą i lekcjami, co wyraźnie kontrastowało
z zachowaniem jej starszej siostry, stroniącej od nauki, imprezowiczki, spotykającej się
z koleżankami itp. „Nauka stała się dla niej formą określenia własnej tożsamości, wyrazem
rywalizacji z siostrą, sposobem na zdobycie miłości rodziców w tej dziedzinie, która nie wywołałaby
zazdrości siostry i pozwoliła uniknąć jej wrogości” (s. 345).
[147] E. Fishel, Sisters, William Morrow and Co., New York 1979, s. 108.
[148] A. Adler, Problems of Neurosis, Kegan Paul, Trench, Trubner & Co., London 1929, s. 98.
[149] H. Ross i J. Milgram, Important Variables in Adult Sibling Relationships: A Qualitative Study, w:
Sibling Relationships... Autorzy opisują trzy rodzaje rywalizacji dorosłego rodzeństwa. Prostą
rywalizację, gdzie jedno z rodzeństwa darzy niechęcią przewagę drugiego w pewnej dziedzinie czy
dziedzinach; wzajemną rywalizację, gdzie każde z rodzeństwa ma swoje mocne i słabe strony
i niechęcią darzy mocne strony drugiej osoby; i rywalizację połączoną z płcią, gdzie niechęć drugiej
strony płci przeciwnej – czasem trwającą całe życie – rodzą konkretne przywileje wiążące się
z byciem mężczyzną lub kobietą.
Dlaczego rywalizację tę okrywa taka tajemnica? Ross i Milgram przypuszczają, że może się ona
wiązać przede wszystkim z lękiem, że przyznanie się do odczuwanych podniet do rywalizacji jest
bliskie przyznaniu się do nieprzystosowania. Może się także kryć w tym troska, że ujawnienie tego
faktu w sposób trwały może zaszkodzić relacji z bratem lub siostrą. „Co więcej – piszą autorzy –
ujawnienie chęci rywalizacji bratu lub siostrze, których postrzegamy jako osobę silniejszą od nas
lub górującą nad nami, zwiększa naszą bezbronność w już i tak mało bezpiecznej dla nas sytuacji
(s. 236–237).
[150] Cytaty dotyczące Henry’ego i Williama Jamesa pochodzą z pracy L. Edela Henry James, The
Master, 1901–1916, vol. 5, Avon Books, New York 1972, s. 295, 301, 300 i 98. Bracia James są dla Edela
odzwierciedleniem Jakuba i Ezawa walczących o prawo pierworództwa (zob. Księga Rodzaju, 25,29–
34 i rozdział 27 – przyp. tłum.).
[151] Cytaty pochodzą z autobiografii J. Fontaine No Bed of Roses, William Morrow and Co., New York
1978, s. 102, 145–146.
[152] Informacje o prezydencie Carterze i jego bracie pochodzą z książki S. Banka i M. Kahna The
Sibling Bond, Basic Books, New York 1982, s. 229–231.
[153] H. Arnstein, Brothers and Sisters, Sisters and Brothers, E.P. Dutton, New York 1979, s. 3.
[156] Z. Freud, W kwestii psychologii gimnazjalisty, w: S. Freud, Pisma psychologiczne, przeł. R. Reszke,
Wydawnictwo KR, Warszawa 1997, s. 220.
[157] Ten przypadek omawia J. Hilgard w artykule Sibling Rivalry and Social Heredity, „Psychiatry”
1951, vol. 14, no 4, s. 375–385. Cytowany fragment pojawia się na s. 380.
[158] J. Viorst, If I Were in Charge of the World and Other Worries, Some Things Don’t Make Any Sense At
All, Atheneum, New York 1981, s. 8.
[159] Istnieje mnóstwo często sprzecznych teorii wyjaśniających zależności między kolejnością
przyjścia na świat dziecka a jego osobowością, niemniej istnieje pewna zgodność opinii co do
plusów i minusów bycia dzieckiem pierworodnym. Informacje na ten temat znaleźć można w pracy
S. Banka i M. Kahna The Sibling Bond (s. 205, 206), a bibliografię dotyczącą poświęconych temu
badań na s. 6 i 7. Pierwszą poważną próbę połączenia kolejności przyjścia na świat z osobowością
znajdziemy u A. Adlera, Problems of Neurosis, rozdział 7. H. Arnstein w książce Brothers and Sisters...
wspomina wyniki badań pokazujące, że większość członków Kongresu z losowo wybranej grupy
stanowili pierworodni synowie lub córki, lecz podobnie było w przypadku 31 z 35 striptizerek.
„Tłumaczono to tym, że (...) u osób z obu tych grup istniały znaczne potrzeby zdobycia uznania,
docenienia ich i skupienia na sobie uwagi. Niewątpliwie osoby w obu tych grupach eksponowały
siebie przed ludźmi w ten czy inny sposób” (s. 87).
[162] Analizę rodzeństwa kochającego się jak Jaś i Małgosia znaleźć można w pracy S. Banka
i M. Kahna The Sibling Bond. Wypowiedzi braci Jerome zamieszczono na s. 117. Autorzy zauważają,
że aby mogły rozwinąć się te silne więzy lojalności, konieczna jest obecność we wczesnym
dzieciństwie jakiejś kochającej osoby.
[163] Cicirelli omawia więzi między rodzeństwem w artykule Sibling Influence Throughout the Lifespan,
w: Sibling Relationships..., s. 278.
[164] M. Mead, Blackberry Winter, William Morrow and Co., New York 1972, s. 70.
[165] Sofokles, Król Edyp, przeł. K. Morawski, w: Ajschylos, Sofokles, Eurypides, Antologia tragedii
greckiej, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 280–281.
[166] Pierwsze pełne omówienie seksualności dzieci znaleźć można u Z. Freuda w Trzech rozprawach
z teorii seksualnej. Freud opisuje poszczególne stadia rozwoju psychoseksualnego i kolejne główne
strefy erogenne następująco:
Od momentu narodzin do osiemnastego miesiąca życia trwa faza oralna, gdzie strefą erogenną
są usta, a przyjemnością ssanie i kąsanie.
Od osiemnastego miesiąca życia do trzeciego roku trwa faza analna, kiedy strefą erogenną jest
odbyt, a doznawana przyjemność to wydalanie i wstrzymywanie wydalania kału.
Od trzeciego do piątego bądź szóstego roku życia ma miejsce faza falliczna, sferą erogenną są
genitalia, a przyjemnością jest masturbacja.
Następnie, po okresie względnego spokoju zwanym okresem utajenia, dziecko wkracza w okres
dojrzewania, czyli w fazę genitalną.
Opisane przez Freuda trzy pierwsze fazy zachodzą na siebie i nigdy całkowicie nie zanikają,
stając się częściami składowymi dorosłej seksualności genitalnej. Oprócz opisanych mamy także
inne objawy instynktu seksualnego u dzieci, takie jak chęć oglądania, chęć obnażania się, erotyzm
uretralny (przyjemność zmysłowa łącząca się z cewką moczową i oddawaniem moczu) oraz
przyjemności zmysłowe związane ze zmysłem słuchu i węchu. Niektóre z nich mogą w różnym
stopniu stać się częścią seksualności osoby dorosłej. Mocne i stałe zaangażowanie się emocjonalne
w dziecięce sposoby zachowania (np. ssanie) czy skupienie się na obiektach będących źródłem
zadowolenia seksualnego (na przykład matce) nazywamy fiksacją. Powrót do wcześniejszego
sposobu zachowania lub do koncentracji na obiekcie będącym wcześniej źródłem przyjemności
seksualnej to regresja.
[167] E. Erikson, Dzieciństwo i społeczeństwo, przeł. P. Hejmej, Rebis, Poznań 1997, s. 76. Erikson
zauważa też, że całkowicie optymalną sytuacją (dająca się wywnioskować z gotowości dziecka do
przyjmowania tego, co jest mu dawane), jest wzajemne dostrojenie się matki i dziecka tak, że matka
pozwala dziecku rozwinąć i zharmonizować z jej zachowaniem sposób przyjmowania tego, co jest
mu dawane, równocześnie rozwijając i harmonizując z zachowaniem dziecka formę dawania. To
wzajemne zharmonizowanie owocuje dużą dawką satysfakcji libidalnej (s. 79–81). Dalsze szczegóły
można znaleźć w rozdziale Teoria seksualizmu dziecięcego tej pracy.
Podczas gdy Erikson, rozwijając tezy Freuda określające etapy rozwoju psychoseksualnego,
podkreśla znaczenie więzi między sferami erogennymi a relacjami międzyosobowymi,
O.F. Kernberg koncentruje się na zinternalizowanych relacjach z obiektami świata zewnętrznego
(object relations), czyli na reprezentacjach tych relacji w umyśle dziecka. W pracy Object Relations
Theory and Clinical Psychoanalysis twierdzi, że zinternalizowane relacje z obiektami świata
zewnętrznego to zasadniczy czynnik porządkujący w rozwoju instynktów człowieka (s. 186).
[168] W skład pism Z. Freuda poświęconych kompleksowi Edypa wchodzą następujące prace:
Objaśnianie marzeń sennych, Wstęp do psychoanalizy, Ego i id, Upadek kompleksu Edypa i Kilka
psychicznych skutków anatomicznej różnicy płci (ostatnia praca w: S. Freud, Życie seksualne).
Kiedy Freud pisze o pragnieniach kazirodczych dziecka, ma na myśli jego nieświadome chęci
wykonywania czynności seksualnych z jednym z rodziców, chociaż jego rzeczywiste marzenia, do
czego miałyby się dokładnie sprowadzać te czynności, mogą być niedokładne, a nawet dziwaczne.
Kiedy pisze o chęci morderstwa, ma na myśli nieświadome pragnienie dziecka, by zabić ojca lub
matkę, chociaż dziecko może nie zdawać sobie sprawy z tego, że śmierć to stan nieodwracalny.
„Los króla przejmuje nas – pisze Freud w Objaśnianiu marzeń sennych – tylko dlatego, że mógłby to
być nasz los, ponieważ wyrocznia, jeszcze nim przyszliśmy na świat, rzuciła na nas taką samą
klątwę, jak na niego. Tyle, że my być może poprzestaliśmy na tym, by pierwszą pobudkę seksualną
skierować w stronę matki, pierwsze zaś nienawistne i agresywne życzenie zwrócić w stronę ojca”;
S. Freud, Objaśnianie marzeń sennych, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1996, s. 232.
[169] Taką krzywdą jest dla chłopca – zdaniem Freuda – kastracja, definiowana z grubsza jako utrata
najdroższego organu płciowego, czyli penisa. (Odkrycie przez chłopca, że istnieją ludzie pozbawieni
penisa, przekonuje go, że utrata jego penisa jest także możliwa). Jeśli chodzi o dziewczynkę, Freud
i jego zwolennicy definiują jej lęk w sposób bardziej wieloznaczny (jedną z sugestii jest lęk przed
uszkodzeniem organów płciowych na skutek stosunku z ojcem).
[170] Z. Freud, A Special Type of Choice of Object Made By Men, w: The Standard Edition of the Complete
Psychological Works of Sigmund Freud, ed. J. Strachey, vol. 11, The Hogarth Press, London 1957, s. 166;
brak wersji polskiej tego tekstu – przyp. tłum.
[171] Tamże, s. 169.
[172] E. Jones, Hamlet and Oedipus, Doubleday Anchor Books, New York 1955. Cytowane tu fragmenty
pojawiają się na s. 51 i 100. Freud dokonuje tego samego spostrzeżenia w Objaśnianiu marzeń sennych:
„Hamlet zdolny jest do wszystkiego, tylko nie do zemsty na człowieku, który zamordował jego ojca
i zajął jego miejsce u boku matki, na człowieku, który pokazuje mu urzeczywistnienie jego
wypartych życzeń dziecięcych” (s. 234).
[173] Niektórzy dorośli, w tym pacjenci korzystający z terapii, nie osiągnęli jeszcze w swoim życiu
emocjonalnym stadium kompleksu Edypa. Nie interesuje ich rywalizacja i miłość seksualna
w trójkącie matka–ojciec–dziecko. Wciąż zmagają się z lękiem, czy oni sami oraz inni ludzie
stanowią jedną całość, czy odrębne byty, i z tym, czy są w stanie przetrwać, jeśli wyodrębnią się od
innych, a także z narcystycznym postrzeganiem innych jako przedłużenia siebie samych.
[174] Z. Freud, Some Character-Types Met with in Psycho-Analytic Work, w: The Standard Edition of the
Complete Psychological Works of Sigmund Freud, ed. J. Strachey, vol. 14, The Hogarth Press, London
1957, s. 331; brak wersji polskiej tego tekstu – przyp. tłum. Zob. też doskonały artykuł B. Nelsona na
temat nerwicy sukcesu zatytułowany Self-Sabotage in Careers – A Common Trap, „The New York
Times” 1983, 15 lutego.
Nawiasem mówiąc, nerwica sukcesu dotyczyć może zarówno pracy, jak i miłości. Ci, co
zwyciężyli w walce zrodzonej z kompleksu Edypa, a więc ci, którym symbolicznie lub
w rzeczywistości udało się zdobyć rodzica, do którego odczuwali pociąg seksualny, także mogą
cierpieć na nerwicę sukcesu.
[175] Pisma Z. Freuda na temat negatywnego kompleksu Edypa to: Ego i id, Upadek kompleksu Edypa
i Kilka psychicznych skutków anatomicznej różnicy płci. W niektórych miejscach Freud wysuwa
przypuszczenia, że u dziewcząt negatywny kompleks Edypa, poprzedzający kompleks pozytywny,
to stadium wyraźniej określone niż u chłopców. Chłopcy jednak odczuwają silne pragnienie –
związane z negatywnym kompleksem Edypa – zajęcia miejsca matki u boku ojca. Odrzucają
możliwości czerpania zaspokojenia z tego samego powodu, z którego rezygnują z seksualnego
pożądania swej matki – z powodu lęku przed kastracją. „Bo przecież obie pociągały za sobą utratę
penisa – jedna męska jako skutek wymierzenia kary, druga – kobieca – jako przesłankę” (Upadek
kompleksu Edypa, w. S. Freud, Życie seksualne, s. 223).
[176] Zob. Z. Freud, O seksualności kobiecej (w: tegoż, Życie seksualne, s. 245–263), gdzie czytamy: „silne
uzależnienie kobiety od ojca występuje jedynie jako dziedzictwo równie silnej więzi z matką...”
(s. 249). Zob. też: J. Lampl-De Groot, The Evolution of the Oedipus Complex in Women, „The
International Journal of Psycho-Analysis” 1928, vol. 9, s. 332–345. W artykule tym spotykamy się
z twierdzeniem, że dziewczynki rezygnują z matki jako swego obiektu zainteresowania
seksualnego, ponieważ obwiniają ją za to, iż są niekompletne – tzn. za to, że nie dała im penisa,
który jest przedmiotem ich pragnienia i zazdrości. Tak więc gdy obawy związane z kastracją kładą
kres pozytywnemu kompleksowi Edypa u chłopca, u dziewczynki stają się one jego początkiem,
wywołując jej gniew i kierując ją przeciw matce, a nie ku ojcu, czemu towarzyszą wyobrażenia, że
dzięki niemu otrzyma substytut penisa – czyli dziecko. Wielu psychoanalityków odrzuca dzisiaj
zazdrość o penisa jako przyczynę zwrotu dziewczynki od matki ku ojcu, chociaż – jak zobaczymy to
w następnym rozdziale – zazdrość o penisa (podobnie jak zazdrość o łono i inne rodzaje zazdrości)
mogą odgrywać ważną rolę w naszym życiu umysłowym.
[177] O. Fenichel w artykule Specific Forms of the Oedipus Complex (w: O. Fenichel, The Collected Papers of
Otto Fenichel, W.W. Norton, New York 1953) omawia wpływ różnych czynników środowiska na
konflikty wynikające z kompleksu Edypa.
Zauważa na przykład, że bracia i siostry „są przede wszystkim obiektem zazdrości i zależnie od
indywidualnych okoliczności mogą albo zwiększyć gniew skierowany na skutek kompleksu Edypa
ku jednemu z rodziców, albo zmienić jego kierunek i tym samym go osłabić” (s. 212). Jednakże – jak
zauważa dalej – rodzeństwo może też być obiektem miłości.
Dochodzi także do wniosku, że kompleks Edypa jest stymulowany częściowo przez
korespondującą z nim postawę rodziców: ojciec kocha córkę, a matka syna. To nieświadome
przywiązanie seksualne do dzieci staje się szczególnie mocne wtedy, gdy nie znajdują oni pełnej
satysfakcji w swoim życiu seksualnym” (s. 212).
Dalsze informacje na temat wpływu środowiska znaleźć można w: T. Lidz, Hamlet’s Enemy, Basic
Books, New York 1976, rozdział 17, The Oedipal Transition: An Existential Interpretation. Zob. też:
P. Neubauer, The One-Parent Child and His Oedipal Development, „The Psychoanalytic Study of the
Child” 1960, vol. 15, s. 283–309.
[180] F.S. Fitzgerald, Czuła jest noc, przeł. M. Skroczyńska i Z. Inserling, Czytelnik, Warszawa 1985,
s. 123.
[181] T. Morrison, Najbardziej niebieskie oko, przeł. S. Studniarz, Świat Książki, Warszawa 2014, s. 185.
[182] S. Fields, Like Father, Like Daughter, Little, Brown and Company, Boston 1983, s. 161–162.
[183] R. Winer, Incest (Kazirodztwo).
[184] S. Feldman, On Romance, „Bulletin of the Philadelphia Association for Psychoanalysis”, vol. 19,
no. 3, s. 153–157.
[185] S. Fraiberg w książce The Magic Years (Charles Scribner’s Sons, New York 1959) opisuje sposoby,
za pomocą których „stwarzamy w dziecku przekonanie, że więź między rodzicami (...) musi zostać
uszanowana. Dziecko, nawet ogromnie przez nas kochane, nie powinno naruszać tej intymnej
więzi, nie powinno dzielić z rodzicami intymnych aspektów ich życia i nie może otrzymywać
wyłącznej miłości któregokolwiek z rodziców. Jeśli występują u niego fantazje, by poślubić
wybranego rodzica, fantazje dotyczące bardziej intymnej i bardziej wyłącznej miłości, pozostaną
one wyłącznie w sferze wyobraźni, gdyż jako rodzice nie robimy nic, by je rozbudzić, a bez
rozbudzenia zostają one porzucone” (s. 225).
[186] E. Sweet, The Electra Complex, Ms., maj 1984, s. 148–149. Cytowane fragmenty pojawiają się na
s. 149.
[187] Przypadek ten opisuje Fenichel w pracy Specific Forms..., s. 213–214.
[188] Artykuł L.B. Francke, The Sons of Divorce, ukazał się w „The New York Times Magazine” 1983,
maj 22, s. 40–41, 54–57 i z tego tekstu pochodzą cytaty wypowiedzi Livingstona i synów, których
rodzice rozwiedli się.
[189] Taką uwagę czyni H. Loewald w pięknym artykule zatytułowanym The Waning of the Oedipus
Complex, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1979, vol. 27, no. 4. „Choćby ego nie
wiadomo jak zdecydowanie odwracało się od niego i choćby nie wiadomo jak odpowiednie były
proporcje między tłumieniem, sublimacją a «destrukcją», kompleks Edypa w okresie dorastania
znowu jak hydra podnosi łeb i czyni to także w późniejszych okresach życia. (...) Bez końca
potrzebne jest w stosunku do niego tłumienie, internalizacja, transformacja, sublimacja, krótko
mówiąc, pewna forma panowania nad sobą w życiu” (s. 753).
[190] Przyjmując za swoje normy moralne rodziców, zdobywamy wewnętrznego sojusznika w walce,
której celem jest odrzucenie niebezpiecznych pragnień wyrosłych z kompleksu Edypa. Wewnętrzny
sojusznik, czyli nasze superego, jest – posługując się terminologią Freuda – „dziedzicem”
kompleksu Edypa.
[191] Cytat ten pojawia się w książce Mężczyźni i kobiety, przeł. K. Jagiełło, A. Kochan, Vis-à-vis Etiuda,
Kraków 2013, s. 125–126.
[192] Tamże, s. 126–109. Pełny tekst wiersza E. Fielda To a usurper (Do uzurpatora) pojawia się
w przypisie. (Wiersz Fielda podaję w moim tłumaczeniu – przyp. tłum.).
[193] Zob. L. Kubie, The Drive to Become Both Sexes, „The Psychoanalytic Quarterly”, vol. 43, no. 3,
s. 349–426. Cytowany fragment pojawia się na s. 370.
[194] V. Woolf, Orlando, przeł. T. Bieroń, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1984.
[195] Zgodnie z tym, co twierdzi R. Stoller, tożsamość płciowa dziecka ugruntowuje się w zasadzie
na stałe między osiemnastym miesiącem a trzecim rokiem życia. Jego badania w sposób
przekonywający podważają teorię Z. Freuda, w myśl której chłopców od razu cechuje pierwotna
męskość, podczas gdy kobiecość dziewczynki pojawia się na późniejszym etapie rozwoju,
następującym po traumatycznym dla niej odkryciu braku penisa. Odrzucając hipotezę kobiecości
jako pierwszego stadium rozwoju płciowego człowieka, Freud opisuje dziewczynkę jako istotę
męską pod względem swej seksualności aż do chwili uświadomienia sobie różnic między chłopcami
a dziewczynkami, które to odkrycie – jego zdaniem – rodzi w niej przekonanie, że została
wykastrowana i wywołuje zazdrość o penisa. Z tego powodu poniżona zostaje jej miłość własna,
rezygnuje z zadowolenia, jakie może dać masturbacja (ponieważ to, co posiada – czyli łechtaczka –
ustępuje penisowi), obwinia matkę o to, że nie potrafiła jej odpowiednio „wyposażyć”, i postrzega ją
oraz wszystkie pozbawione penisów kobiety za istoty o niższej wartości. W tym momencie
następuje jej odwrócenie się od matki i zwrot ku ojcu, będący początkiem kompleksu Edypa
i początkiem rozwoju kobiecości.
Stoller w artykule A Different View of Oedipal Conflict, The Course of Life vol. 1, opowiada się za
kobiecością jako pierwotną formą seksualności człowieka, mówiąc o wczesnej „niekwestionowanej,
bezkonfliktowej, egosyntonicznej akceptacji siebie jako kobiety” (s. 595). Z kolei w artykule Primary
Femininity („Journal of the American Psychoanalytic Association” 1976, vol. 24, no. 5) omawia
„podstawową tożsamość płciową”, którą definiuje jako „poczucie posiadanej przez nas płci –
męskości u mężczyzn, a kobiecości u kobiet” (s. 61). Dopiero wokół tego jądra tworzy się nasza
tożsamość płciowa, będąca pojęciem szerszym – obejmującym męskość, kobiecość, a także
poszczególne role i związki łączące się z daną płcią. Zdaniem Stollera podstawowa tożsamość
płciowa zależy od pięciu czynników: (1) „siły” biologicznej – skutku oddziaływania hormonów na
płód; (2) płci przypisanej nam przy urodzeniu; (3) postaw rodziców wobec przypisanej nam płci,
które znajdują swoje odbicie w dziecku; (4) zjawisk „biopsychicznych” – skutków działania wzorców
wynikających z opieki nad dzieckiem, konkretnych uwarunkowań i skutków imprintingu; (5)
wrażeń cielesnych, zwłaszcza tych pochodzących z narządów rodnych.
J. Kleeman w artykule Freud’s Views on Early Female Sexuality in the Light of Direct Child Obseruation
(„Journal of the American Psychoanalytic Association” 1976, vol. 24, no. 5, s. 3–27) zauważa, że
ważnym kluczem do wczesnej tożsamości płciowej dziecka jest jego świadome i nie całkiem
świadome zaklasyfikowanie swego „ja” jako chłopca lub dziewczynki. To zaklasyfikowanie „służy
jako zasadniczy i podstawowy czynnik porządkujący wszystkie późniejsze doświadczenia związane
z płcią” (s. 15).
[196] J. Viorst, Are Men and Women Different?, „Redbook” 1978, listopad. Odpowiedzi L. Gould,
G. Steinem, E. Jong są na s. 46–50.
[197] Taki opis kobiety znajdujemy w pracy Kobiecość, w: S. Freud, Wykłady ze wstępu do psychoanalizy.
Nowy cykl, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 2009, s. 120–140.
[198] Tamże, s. 121.
[201] C. Dowling, The Cinderella Complex, Pocket Books, New York 1982, s. 64. Prezentację tego
zagadnienia znaleźć można w artykule V. Gornick, Toward a Definition of the Female Sensibility, „The
Village Voice” 1973, maj 31.
Gornick pisze: „Najgłębsza przyczyna uzależnienia kobiety to, moim zdaniem, wrodzone
przekonanie – podzielane przez obie strony – że małżeństwo to dla kobiet doświadczenie
o decydującym znaczeniu. Ono to redukuje w nich, a w ostateczności gasi, energię psychiczną, która
od chwili narodzin wciąż tworzy się u mężczyzn, wraz z wpajaną im, budzącą lęk prawdą, że
człowiek jest sam na świecie; że nikt się o niego nie troszczy; że życie to bezwzględna walka między
lękiem a pożądaniem; że tylko lęk utrzymuje na dystans ciągle powracające pożądanie; że
pożądanie zaostrza się tylko wtedy, gdy wzmacnia je zdolność do doświadczenia siebie samego; że
zdolność do doświadczenia siebie samego jest wszystkim”.
Dalej Gornick pisze: „To, czym zajmuje się obecny ruch feministyczny, to odtworzenie
w kobietach doświadczania siebie; brak własnego „ja” to niewolnik, którego trzeba wycisnąć do
ostatniej kropli. W kobietach muszą nastąpić ogromne wewnętrzne zmiany. (...) Trzeba wyruszyć
w nową wewnętrzną podróż, gdzie na nowo zdefiniowane zostaną pojęcia dotyczące konfliktu
wewnętrznego. Ta podróż to wędrówka w niewyobrażalnym bólu i samotności, to trwająca wciąż
walka, w której jedna i wciąż ta sama piędź naszego terytorium emocjonalnego musi być
zdobywana raz za razem, wielokrotnie, w zupełnej samotności i bez żadnych sojuszników, siłą
armii, której jedynym żołnierzem jest walczące z uporem „ja”. Lecz po drugiej stronie leży wolność,
czyli władza nad sobą samym” (s. 21–22).
[202] Autorem tego określenia jest W.R.D. Fairbarn i pochodzi ono z pracy Psychoanalytic Studies of
the Personality, Tavistock Publications, London 1952. Fairbarn twierdzi, że woli termin „dojrzała
zależność” od terminu „niezależność”, ponieważ „zdolność do wchodzenia w relacje z innymi
ludźmi siłą rzeczy pociąga za sobą pewnego rodzaju zależność” (s. 145).
[203] C. Gilligan, In a Different Voice, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1982, s. 156.
[204] W skłaniającej do refleksji książce In a Different Voice C. Gilligan odwołuje się do badań na
temat wyobrażeń siły i mocy u osób dorosłych, które pokazały, że „w przypadku relacji dwojga osób
współzależnych od siebie kobiety bardziej niż mężczyźni mają na względzie nie tylko siebie, ale
i drugą stronę”. Badania te pokazały też, że „dla mężczyzn działania będące przejawem siły to
dochodzenie swych praw i agresja, dla kobiet zaś przeciwnie, działaniami będącymi przejawem siły
są czynności opiekuńcze” (s. 167–168).
[205] Tamże, s. 160.
[206] M. Scarf, Unfinished Business, Doubleday & Co, New York 1980, s. 89.
[207] Z. Freud, Kultura jako źródło cierpień, przeł. J. Prokopiuk, wyd. KR, Warszawa 1995, s. 27–28.
[208] Zob. M. Scarf, Unfinished..., w którym autorka łączy depresję kobiet z „utratą istotnej,
pozwalającej na nasze samookreślenie, mocnej i wiążącej nas więzi emocjonalnej” (s. 86). Scarf
pisze, że na depresję cierpi trzy do sześciu razy więcej kobiet niż mężczyzn.
Dalsze argumenty wspierające jej punkt widzenia znaleźć można w pracy E. Eriksona Identity:
Youth and Crisis, gdzie autor, opierając się na swoim doświadczeniu klinicznym, dochodzi do
następującego wniosku: „Kobiecą formą wiecznego potępienia jest pustka. (...) Porzucić ją, znaczy
dla niej zostawić ją pustą, wysączyć krew z jej ciała, ciepło z jej serca, wyssać z niej wszystkie sola
życiowe” (s. 278).
[209] M. Mead w pracy Mężczyźni i kobiety zauważa, że w świecie, w którym istnieją dwie płci
„istnieją pewne biologiczne prawidłowości” (s. 158). Jedna z nich to fakt, że matka opiekuje się
zarówno chłopcami, jak i dziewczynkami, co znaczy, że „najwcześniejszym doświadczeniem
dziecka płci żeńskiej jest bliskość ze swoją własną naturą”, zaś jeżeli chodzi o chłopca to musi on
„zainicjować proces odróżniania siebie od najbliższej mu osoby” (s. 159). Mead dodaje jednak, że
regularność ta znikłaby, gdyby mężczyźni w tym samym stopniu co kobiety zaangażowali się
w opiekę nad dzieckiem, którą to kwestię w wyczerpujący sposób omawia D. Dinnerstein w pięknej,
ale i trudnej książce The Mermaid and the Minotaur, Harper & Row, New York 1977.
Pełne omówienie różnic rozwojowych między chłopcami a dziewczynkami w procesie ustalania
swej tożsamości płciowej znaleźć można w artykule P. Tyson, A Developmental Line of Gender Identity,
Gender Role and Choice of Love Object, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1982, vol.
30, no. 1, s. 61–86.
[210] Zob, R. Stoller, G. Herdt, The Development of Masculinity: A Cross Cultural Contribution, „Journal of
the American Psychoanalytic Association” 1982, vol. 30, no. 1. Autorzy wysuwają hipotezę, że
najwcześniejszym stadium rozwoju męskiego jest; „protokobiecość – stan będący skutkiem zlania
się występującego w symbiozie matki z dzieckiem”. By rozwinąć męską tożsamość, chłopiec musi
wznieść w sobie wewnętrzny mur, tarczę chroniącą go przed pragnieniem „podtrzymania dającego
rozkosz doświadczenia bycia jednością z matką” (s. 32–33).
[211] L. Michaels, The Men’s Club, Farrar, Straus and Giroux, New York 1978, s. 161.
[212] L. Altman, Some Vicissitudes of Love, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1977,
vol. 25, no. 1, s. 48.
[213] L. Kaplan pisze na przykład, że „zazdrość o penisa nie wynika zatem u dziewczynki
z przypadkowego odkrycia, że jej brat lub ojciec są lepiej obdarzeni przez naturę, ale raczej
z uświadomienia sobie tego, że oni mogą, a ona nie może osiągnąć pełnego ponownego
zjednoczenia z matką”. L. Kaplan, Some Thoughts on the Nature of Woman, „Bulletin of the
Philadelphia Association for Psychoanalysis” 1970, vol. 20, s. 324.
[216] Interesujące omówienie problemów kreatywności i płci znaleźć można w książce P. Greenacre,
Emotional Growth, vol. 2, Woman as Artist. Z kolei M. Mead w pracy Mężczyźni i kobiety pisze, że jest
problemem na skalę cywilizacji przypisać taką rolę mężczyznom, by dała im ona poczucie „trwałego
sukcesu”, porównywalnego z tym, który staje się udziałem kobiet przez wydawanie na świat
potomstwa (s. 170).
[217] B. Bettelheim, Ramy symboliczne: rytuały inicjacji i zazdrość męska, przeł. D. Danek, Czytelnik,
Warszawa 1989.
[218] F. Boehm, The Feminity-Complex in Men, „The International Journal of Psycho-Analysis” 1930,
vol. 11, no. 4, s. 444–469. Cytowany materiał pojawia się na s. 456 i 457.
[219] M. Piercy, Doing It Differently, w: tejże, Circles on the Water, Alfred A. Knopf, New York 1982,
s. 113.
[220] Zob. A. Applegarth, Some Observation on Work Inhibitions in Women, „Journal of the American
Psychoanalytic Association” 1976, vol. 24, no. 5, s. 251–268.
[221] Badania przeprowadziły C. Tavris i A. Baumgartner i zostały one opisane w artykule How
Would Your Life Be Different If You’d Been Born a Boy?, „Redbook” 1983, luty, vol. 60, no. 4, s. 92–95.
Baumgartner i jej koleżanki i koledzy z Instytutu Badania Równości w Nauczaniu uniwersytetu
stanu Kolorado przeprowadzili sondaż wśród prawie dwóch tysięcy dzieci w tym stanie i stwierdzili,
że zarówno chłopcy, jak i dziewczynki nadal są przekonani, że chłopcy mają się lepiej w życiu.
[222] Pewna psychoanalityczka opowiada: „Moje doświadczenie z pracy z pacjentkami pokazało mi,
że zazdrość o penisa nie jest celem samym w sobie, ale raczej wyrazem pragnienia, by zatriumfować
nad (...) matką przez fakt posiadania organu, którego ona nie posiadała”. J. Chasseguet-Smirgel,
Freud and Female Sexuality: The Consideration of Some Blind Spots in the Exploration of the „Dark
Continent”, „The International Journal of Psycho-Analysis” 1976, vol. 57, no. 3, s. 285. Jeszcze inna
twierdzi, że zazdrość o penisa bywa „pragnieniem posiadania czegoś, co w zadowalający sposób
zmniejszy zależność od mężczyzn...” (B. Moore, Freud and Female Sexuality: A Current View, „The
International Journal of Psycho-Analysis” 1976, vol. 57, no. 3, s. 296).
Zob. też W. Grossman, W. Stewart, Penis Envy: From Childhood Wish to Developmental Metaphor,
„Journal of the American Psychoanalytic Association” 1976, vol. 24, no. 5, s. 193–212.
[223] Z. Freud (Some Character-Types Met with in Psycho-Analytic Work) pisze o mężczyznach
i kobietach w głębi ducha przekonanych, że życie ich skrzywdziło i dlatego czują się zwolnieni
z pewnych obowiązków i uprawnieni do specjalnego traktowania. Freud twierdzi, że każdy z nas ma
czasem mniej lub bardziej głęboko ukryte żale i urazy i że „każdy z nas żąda zadośćuczynienia za
rany wczesnego dzieciństwa zadane naszemu narcyzmowi i miłości własnej”. Niektórzy jednak – ci,
których określa on mianem „wyjątków” – żyją tak, jakby rzeczywiście byli wyjątkami. Domagają się
specjalnego traktowania i są przekonani, że pewne reguły nie stosują się do nich. A jeszcze inne
osoby, czyli – jak twierdzi – kobiety, z tego powodu, że czują się „niezasłużenie czegoś pozbawione
i niesprawiedliwie traktowane”, uważają się za osoby, które winny zostać uwolnione od „wielu
dokuczliwości życia” (The Standard Edition..., vol. 14, s. 315). Freud zdaje się zatem twierdzić, że
kobiety sądzą, iż los powinien je oszczędzić, ponieważ dość już wycierpiały, i że brak penisa
sprawia, że czują się uprawnione do specjalnego traktowania.
[224] Według najnowszych badań i w przeciwieństwie do teorii Freuda zazdrość o penisa, podobnie
jak i lęk przed kastracją i pragnienie możliwości urodzenia dziecka, mogą wystąpić na długo przed
kompleksem Edypa.
[225] K.R. Eissler, porównując rozwój psychoseksualny mężczyzn i kobiet, dochodzi do wniosku, że
mężczyźni z powodu lęku przed kastracją stoją przed znacznie trudniejszym zadaniem niż kobiety.
Podczas gdy u kobiety „istnieje ryzyko, że będzie do końca życia dręczona zazdrością (...)
mężczyzna może spodziewać się, że prześladować go będzie lęk, że zostanie pozbawiony swego
penisa. Oczywiste jest, że zazdrość jest znacznie łatwiejsza do zniesienia i mniej bolesna niż taki
straszliwy lęk”. K.R. Eissler, Comments on Penis Envy and Orgasm in Women, „The Psychoanalytic
Study of the Child” 1977, vol. 32, s. 65.
[226] P. Tyson, A Developmental Line of Gender Identity, Gender Role and Choice of Love Object, „Journal of
the American Psychoanalytic Association” 1982, vol. 30, no. 1, s. 69.
[227] A. Solnit zauważa: „To właśnie biseksualność dziecka umożliwia mu identyfikację z obojgiem
rodziców, przyswojenie sobie charakteru psychicznego zarówno matki, jak i ojca...” Zob.
Psychoanalytic Perspectives on Children One-Three Years of Age, w: The Course of Life, vol. 1, s. 512.
[228] M. Mead, Mężczyźni i kobiety, s. 53.
[229] A. MacLeish, Hiob, przeł. M. Słomczyński, w: Współczesny dramat amerykański, t. 3, s. 106.
[230] Freud zajmuje się granicami, jakie musimy sobie wyznaczyć, by żyć jak cywilizowani
członkowie społeczeństwa. Powiada, że jego zamiarem jest „przedstawić poczucie winy jako
najważniejszy problem w rozwoju kultury i pokazać, że za postęp kultury płacimy utratą szczęścia
na skutek zwiększonego poczucia winy” (Kultura jako źródło cierpień, s. 83).
[231] To, czy poczucie winy istnieje w nas przed pojawieniem się sumienia lub superego (używam
zamiennie obu terminów), jest nie od dziś przedmiotem zagorzałej dyskusji wśród
psychoanalityków. Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, czy samo pojęcie winy definiujemy
w sposób szeroki czy wąski. W Kulturze jako źródle cierpień... Z. Freud przyjmuje obie definicje,
stwierdzając, że świadomość winy zaistniała przed pojawieniem się sumienia (s. 86), chociaż
wcześniej stwierdza, że „dopiero wtedy, gdy autorytet zostanie zinternalizowany poprzez
wzniesienie jakiegoś «nad ja» (...) można mówić o sumieniu i poczuciu winy” (s. 73–74). J. Sandler
w artykule On the Concept of Superego, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1960, vol. 15, opowiada
się za drugim punktem widzenia, pisząc, że przed fazą kompleksu Edypa dostrzec u nas można
„niedojrzałe superego, działające tylko pod nadzorem rodziców. (...) Nie ma ono jeszcze uprawnień
do samodzielnego działania...” A zatem – twierdzi Sandler – kiedy to niedojrzałe superego wysyła
sygnał ostrzegający o zbliżającej się karze lub utracie miłości, sygnał ten „nie zasługuje jeszcze na
miano poczucia winy, chociaż stan uczuciowy, jaki następuje w ego na skutek jego działania, może
być identyczny z tym, co w późniejszym okresie rozwoju dziecka określamy jako poczucie winy”
(s. 152–153).
[233] Sześć stadiów rozwoju moralnego L. Kohlberga występuje w obrębie trzech głównych faz –
moralności przedkonwencjonalnej, konwencjonalnej i postkonwencjonalnej lub autonomicznej.
W każdej fazie występują dwa stadia. (Zob. L. Kohlberg i C. Gilligan, The Adolescent as a Philosopher:
The Discovery of the Self in a Postconventional World, „Daedalus” 1971, vol. 100, no. 4, s. 1066–1068. [Zob.
też E.B. Hurlock, Rozwój dziecka, przeł. B. Hornowski, K. Lewandowska, B. Rosemann, PWN,
Warszawa 1985, t. 2, s. 192 (przyp. tłum.)].
Kohlberg opiera się na pracach J. Piageta, przyjmującego następującą kolejność rozwoju władz
poznawczych i logicznego myślenia, począwszy od egocentryzmu wczesnego dzieciństwa, gdzie
myśl wiąże się z działaniem, aż do zdolności do myślenia abstrakcyjnego. Od chwili urodzin do
dwóch lat mamy stadium sensoryczno-motoryczne. Od lat dwóch do pięciu stadium
przedoperacyjne, etap myślenia symbolicznego, intuicyjnego i prelogicznego [stadium
przedoperacyjne – przyp. tłum.]. Od lat sześciu do dziesięciu – stadium operacji konkretnych i od
jedenastego roku życia do dorosłości – stadium operacji formalnych (zob. s. 1063 wspomnianego
artykułu). [Zob. też E.B. Hurlock, Rozwój dziecka, s. 127–128 (przyp. tłum.)].
Kohlberg łączy stadium naszego rozumowania moralnego z osiągniętym przez nas poziomem
rozwoju władz poznawczych, dodając jednak, że „pełne rozwinięcie władz poznawczych jest
niezbędnym, ale niewystarczającym warunkiem dojrzałych osądów moralnych” (s. 1071).
Podkreślając związek między rozwojem zdolności osądu moralnego i zdolności poznawczych,
niektórzy naukowcy zauważają, że poczucie winy wymaga „zdolności do odwrócenia w umyśle
swego działania i do rozważenia możliwości alternatywnych. Zauważają oni dalej, że zdolność ta
pojawia się w stadium operacji konkretnych, który dziecko osiąga mniej więcej z końcem fazy
kompleksu Edypa.
Zarówno dla Kohlberga, jak i Piageta, kolejne stadia to stały postęp od tego, co mniej
skomplikowane ku temu, co bardziej złożone, chociaż trzeba dodać, że nie każdy człowiek osiąga
proponowany przez Piageta poziom operacji formalnych, cechujący się zdolnością myślenia
logicznego w kategoriach abstrakcji, lub piąte bądź szóste stadium rozwoju moralnego Kohlberga.
Pełne omówienie powyższych poglądów zawiera wspomniana praca Kohlberga i Gillgana (s. 1051–
1086). Zob. też L. Kohlberg, R. Kramer, Continuities and Discontinuities in Childhood and Adult Moral
Development, „Human Development” 1969, vol. 12, s. 93–120. Doskonałą syntezę dotyczącą różnych
teorii formowania się sumienia oraz rozwoju moralnego i kognitywnego przynosi rozdział ósmy
pracy L. Bregera, From Instinct to Identity, Prentice-Hall, Englewood Cliffs, New Jersey, 1974.
[234] Gwoli przypomnienia: według Z. Freuda superego rodzi się jako sposób wydobycia się z matni
kompleksu Edypa. Lęk przed kastracją (a u dziewczynek przed bardziej nieokreślonym
uszkodzeniem ciała) i strach przed utratą miłości rodziców zmuszają nas, byśmy stali się podobni
do nich, odrzucając od siebie pragnienia zabicia jednego z nich, by posiąść seksualnie drugiego. To
pierwsze ograniczenia to fundament naszego superego, czyli sumienia.
Zatem sumienie uważane jest za strukturę osobowości powstającą dopiero na pewnym etapie
naszego rozwoju. Niemniej doświadczenia sprzed okresu kompleksu Edypa wywierają silny wpływ
na charakter naszego superego, a wiele elementów biorących udział w jego tworzeniu, nazywanych
„prekursorami superego, obecnych jest w nas w okresie przed pojawieniem się kompleksu Edypa.
Sumienie, pojawiające się około piątego lub szóstego roku życia, nabiera stabilnego charakteru
dopiero około roku dziewiątego lub dziesiątego, staje się niezależne od autorytetów zewnętrznych
z końcem okresu dojrzewania i może podlegać niewielkim korektom w ciągu całego życia.
Freud twierdził też, że sumienie kobiece jest słabsze, mniej stabilne i mniej bezosobowe niż
sumienie mężczyzny, ponieważ jest mniej prawdopodobne, że odczuwana przez kobietę groźba
uszkodzenia własnego ciała, nie tak drastyczna jak groźba kastracji, skłoni ją do równie
zdecydowanego jak u mężczyzn wydobycia się z kompleksu Edypa. Również C. Gilligan w pracy In
a Different Voice zauważa różnice między rozumowaniem moralnym mężczyzn i kobiet, polegające
na tym, że kobiety akcentują więź z innymi i troskę o innych, podczas gdy mężczyźni podkreślają
wewnętrzną integralność. Ale – jak twierdzi Gilligan – nie jest tak, że jedna forma rozumowania jest
lepsza od drugiej. Są to raczej dwie formy doświadczania i interpretacji, które złączone razem
mogłyby pomóc nam „dotrzeć do bardziej złożonego przedstawienia ludzkiego doświadczenia”
(s. 174).
[235] Prymitywne części naszej świadomości nadal wierzą w prawo odwetu, żądając, by kara
przestępcy była równa krzywdzie, jaką wyrządził, na zasadzie „oko za oko, ząb za ząb”. Niektórzy
jednak spośród nas, którym doskwiera poczucie winy, mogą posuwać się dalej i nakładać na siebie
karę śmierci za zwykłe wykroczenia.
[236] H.S. Kushner, Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom, przeł. M. Koraszewska, Verbinum,
Warszawa 1994, s. 98.
[239] P. Roth, Kompleks Portnoya, przeł. A. Kołyszko, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1990, s. 124–
125.
[240] J. Viorst, Secret Meetings, w: tejże, How Did I Get to Be Forty and Other Atrocities, Simon and
Schuster, New York 1973, 1974, 1976, s. 26–27.
[241] Z. Freud, Ekonomiczny problem masochizmu, w: S. Freud, Psychologia nieświadomości, s. 275. Zob.
też Ego i id, gdzie znajduje się więcej informacji na temat nieświadomego poczucia winy.
[242] Z. Freud pisze: „Idąc za znanymi słowami Kanta łączącymi sumienie w nas i niebo gwiaździste
nad nami, ktoś bogobojny skłonny byłby darzyć czcią jedno i drugie jako cuda stworzenia. Gwiazdy
są bez wątpienia wspaniałe, lecz sumienie, to bylejakie dzieło Boga, nieproporcjonalnie rozdzielone,
ponieważ u większości ludzi jest tak nikłe, że nie warto o nim wspominać”. (Wykłady ze wstępu do
psychanalizy. Nowy cykl, s. 98).
[243] E. Jacobson w książce The Self and the Object World powołuje się na „typ pacjentów, którzy
działają bezustannie pod wpływem impulsu, a następnie płacą za swoje przewiny stanami
depresyjnymi zmuszeni wziąć na siebie niszczące konsekwencje własnych działań; na osoby,
których superego jest dla nich surowe, ale mimo to nie służy jako moralny środek zapobiegawczy
lub bodziec moralny. Zasadniczo rzecz ujmując, ich konflikt moralny trwa cały czas i pozostaje
niezmieniony od jednego impulsywnego działania do następnego” (s. 134).
[244] Z. Freud pisze o ludziach, których „można słusznie nazwać przestępcami z powodu poczucia
winy”, których czyny nie są przyczyną, lecz skutkiem poczucia winy i mają przynieść ulgę
w dławiącym ich i niezwiązanym z niczym poczuciu winy, ponieważ teraz „ich poczucie winy
z czymś się przynajmniej wiąże”. Some Character-Types Met With in Psycho-Analytic Work, w: The
Standard Edition..., vol. 14, s. 332.
[245] H. Cleckley w fascynującej książce The Mask of Sanity (The C.V. Mosby Company, Saint Louis,
1964) opisuje szereg takich osobowości. Chociaż słabością książki są bezpardonowe ataki na szereg
postaci i poglądów, znajdujemy w niej wstrząsający opis mężczyzn i kobiet, którzy wydają się nie
doświadczać jakiegokolwiek poczucia winy ani żadnych świadomych bądź nieświadomych
wyrzutów sumienia.
[246] S. Milgram opisał eksperyment w książce Posłuszeństwo wobec autorytetu, przeł. M. Hołda,
Wydawnictwo WAM, Kraków 2008. Cytowane fragmenty pochodzą ze s. 23 i 27.
[247] M. Buber, Guilt and Guilt Feelings, „Psychiatry” 1957, vol. 20, no. 2, s. 119, 118, 121, 128.
[248] Z. Freud pisze, że kolejną ważną funkcją superego jest być „nośnikiem idealnego ego, na
podstawie którego «ja» mierzy siebie (...) i którego żądania jeszcze większej doskonałości stara się
usilnie wypełnić”. Wykłady ze wstępu do psychanalizy. Nowy cykl, s. 102. Zob. też R. Schafer, The Loving
and Beloved Superego in Freud’s Structural Theory, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1960, vol. 15,
s. 163–188.
[249] H. Hartmann i R.M. Lowenstein w Notes on the Superego („The Psychoanalytic Study of the
Child” 1962, vol. 17, s. 42–81) piszą, że powstanie idealnego ego można uważać za operację
ratunkową dla narcyzmu (s. 61). E. Jacobson w pracy The Self and the Object World twierdzi, że za
pomocą ego idealnego, „superego, ta wyłącznie ludzka cecha staje się jedynym obszarem struktury
psychicznej, gdzie (...) marzenia dziecka o wspaniałości mogą znaleźć bezpieczne schronienie
i gdzie mogą być podtrzymywane na zawsze z korzyścią dla ego” (s. 94).
Jacobson zauważa też, że z tego powodu, iż idealne ego ma „podwójne oblicze”, że jest
połączeniem idealizowanego obrazu rodziców i idealizowanego „ja”, zaspokaja także „dziecięcą
tęsknotę (...) by być jedno z obiektem swej miłości. Nawet nasza niekończąca się walka o jedność,
między naszym «ja» a ego idealnym, odzwierciedla to trwające uporczywie pragnienie” (s. 96).
J. Sandler w artykule On the Concept of Superego wysuwa podobny wniosek, kiedy wspominając
superego pisze, że „chociaż często niesie ono ból i zniszczenie, powodem jego istnienia zdaje się
staranie dziecka o to, by przemienić raj utracony w raj odzyskany” (s. 159).
[250] Jedna z wersji tej anegdoty, przypisywanej czasopismu „New Yorker”, pojawia się w książce
S. Fraiberg, Magic Years, s. 250.
[251] Z. Freud wprowadził pojęcia okresu utajenia już w roku 1905 w Trzech rozprawach z teorii
seksualnej. Informacje, na których się oparłam, pisząc o tym okresie, pochodzą ze zbioru artykułów
pod wspólnym tytułem The Course of Life, vol. 2, Latency, Adolescence and Youth, Government Printing
Office, Washington D.C. 1980.
Okres utajenia nie jest tam postrzegany jako brak seksualności, ale jako okres względnego
spokoju między dwiema bardziej intensywnymi fazami rozwoju seksualnego. Toczy się dyskusja,
czy ów względny spokój jest wynikiem zmniejszonego działania instynktu, czy mocniejszego
działania mechanizmów naśladowczych, niezależnie jednak od tego, co jest przyczyną, wydaje się
że w okresie utajenia nasze ego jest mocniejsze niż id. W tym czasie nasze popędy seksualne
(i skłonności do agresji) ulegają częściowemu stłumieniu (zostają wypychane ze świadomości),
a częściowo podlegają sublimacji, tzn. skierowaniu w inną stronę, ku innym formom aktywności –
związanym ze szkołą, sportem, życiem w społeczności. Oprócz mechanizmów obronnych represji
i sublimacji pojawia się także reakcja upozorowana, w oparciu o którą, zastępując niepożądane
bodźce ich przeciwnościami, rozwijamy w sobie społecznie akceptowane cnoty, takie jak na
przykład schludność i skromność.
Interesująca uwaga: Większość z nas, osiągając okres utajenia, zapomina większość tego, co
działo się z nami przed nim, na przykład wakacje całej rodziny, dawnych sąsiadów, ukochaną
opiekunkę, która przychodziła pod nieobecność rodziców. Powodem tego jest fakt, iż tłumiąc
namiętności występujące w fazie kompleksu Edypa, tłumimy także towarzyszące im wydarzenia.
Nie możemy ich wymazać, możemy jednak zakopać je tak głęboko, że są niedostępne naszej
świadomości. Skutkiem tego jest występujące powszechnie zjawisko zwane amnezją dziecięcą,
a zatem utrata części nas samych i naszej przeszłości. To psychiczny równoważnik – jeśli można tak
powiedzieć – wylania dziecka z kąpielą.
[252] Sądzi się, że przyczyną wielu charakterystycznych cech okresu utajenia są zmiany w rozwoju
kognitywnym i neurobiologicznym dziecka, występujące około siódmego roku życia. Obejmują one
udoskonalenie zdolności motorycznych i zdolności percepcji, lepszą orientację czasoprzestrzenną,
pojawienie się mechanizmów pozwalających na dłuższe okresy skupienia i koncentracji, rozwój
płatu czołowego mózgu, co wydaje się mieć znaczenie w procesie socjalizacji. Wśród zmian
kognitywnych następujących w tym okresie wymienić trzeba zdolność do wykonywania działań
zwanych przez J. Piageta operacjami konkretnymi, pozwalającą nam między innymi tworzyć
kategorie obiektów i dostrzegać przynależność rzeczy do tej samej kategorii mimo widocznych
różnic. Działania te umożliwiają nam przejście od egocentrycznego do bardziej obiektywnego
punktu widzenia, umożliwiając zrozumienie tego, że to, co wiemy o Y, może się także odnosić do
Z, i w ten sposób pomagając nam wczuć się w sytuację innej osoby. Jak wspominałam w przypisie
234, naukowcy odkryli współzależność między rozwojem wnioskowania logicznego a moralnego.
Szczegółową analizę kognitywnych i fizjologicznych podstaw okresu utajenia znajdziemy w:
T. Shapiro, R. Perry, Latency Revisited, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1976, vol. 31, s. 79–105.
[253] Trudności z zachowaniem, w relacjach z rówieśnikami i z nauką, lęki przed szkołą i tęsknota
za domem to charakterystyczne problemy dzieci w okresie utajenia. Możemy do nich zaliczyć także
nadmierną wrażliwość na krytykę (z powodu surowości naszego nowego superego) i stawiane sobie
nierealne wymagania odnośnie do osiągnięcia doskonałości. W tym wieku często dokonujemy
projekcji naszego surowego sumienia na kogoś innego, co prowadzi do narzekań typu „uwzięła się
na mnie”, kierowanych pod adresem rodziców lub nauczycieli, podczas gdy w rzeczywistości jedyną
osobą, która uwzięła się na nas, jesteśmy my sami. By okres ten zakończył się pomyślnie, trzeba
zmodyfikować swoje nadmiernie wymagające sumienie i żyć przez jakiś czas nie literą, lecz duchem
prawa.
[254] Oprócz realistycznego już teraz postrzegania rodziców jako ludzi omylnych i niedoskonałych
wielu z nas kreuje w tym okresie rodzaj fantazji zwany „romansem rodzinnym”. W tej
charakterystycznej dla okresu utajenia historii wyobrażamy sobie, że zostaliśmy adoptowani, że nie
jesteśmy prawdziwymi dziećmi naszych rodziców i że nasi prawdziwi rodzice to ludzie znacznie
znamienitsi, na przykład arystokraci. Innymi słowy, chociaż nasi rodzice to osoby tępe i zacofane,
w naszych żyłach płynie błękitna krew.
[255] Rozdział Osiem okresów w życiu człowieka w książkce E. Eriksona Dzieciństwo i społeczeństwo
opisuje kolejno ciąg istotnych etapów rozwoju psychospołecznego człowieka, w którym zauważyć
można „momenty rozstrzygające między postępem a regresją, integracją a opóźnieniem” (s. 282).
Na każdym z tych etapów należy rozstrzygnąć następujące dychotomie: podstawowa ufność
a podstawowa nieufność, autonomia a wstyd i zwątpienie, inicjatywa a poczucie winy, pracowitość
a poczucie niższości, tożsamość a niepewność roli, intymność a izolacja, kreatywność a stagnacja
i wreszcie integracja ego a rozpacz.
Erikson dodaje, że tego, o czym mówi, nie należy rozpatrywać w kategorii całkowitej realizacji
czy osiągnięcia jednego z tych dwóch stanów, ale raczej jako „korzystny stosunek” tego, co
pozytywne, do tego, co negatywne, z zastrzeżeniem, że to, co negatywne, pozostaje w nas jako
„dynamiczne przeciwieństwo” do końca życia (s. 286).
[256] E. Erikson, Identity: Youth and Crisis, s. 123.
[257] C. Marlow, bohater Jądra ciemności, mówi: „Nie lubię pracy – żaden człowiek jej nie lubi – ale
lubię to, co jest w pracy, sposobność do odnalezienia siebie samego, swej własnej rzeczywistości –
dla siebie, nie dla innych – której inni ludzie poznać nie mogą”. J. Conrad, Opowiadania wybrane,
przeł. A. Zagórska, PIW, Warszawa 1978, s. 85.
[258] E. Erikson w Identity... pisze: „Wielokrotnie, w czasie rozmów z ludźmi utalentowanymi,
można dowiedzieć się, jak spontanicznie i z blaskiem w oczach mówią, że temu to a temu
nauczycielowi zawdzięczają odkrycie w sobie ukrytego talentu” (s. 125).
[259] D. Thomas, Fern Hill, przeł. J.A. Ihnatowicz, w: Poeci języka angielskiego, t. 3, s. 467.
[260] To określenie zaczerpnęłam z artykułu J. Kestenberg, Eleven, Twelve, Thirteen: Years of Transition
from the Barrenness of Childhood to the Fertility of Adolescence, w: The Course of Life, vol. 2.
[261] J. Blume, Are you there, God? It’s Me, Margaret, Dell Publishing, New York 1970, s. 25.
[262] Tamże, s. 37.
[265] Dorastanie jako formę zabójstwa drugich analizuje H. Loewald w artykule The Waning of the
Oedipus Complex, s. 751–775. Powyższy cytat pojawia się na s. 757. W dalszej części artykułu Loewald
zauważa, że „ojco- lub matkobójstwo, jeśli tylko dziecko przeobraża się w sposób przekonywający
w odrębną jednostkę, staje się więcej niż symboliczne. (...) Jeśli nie boimy się dosadnych
sformułowań, możemy powiedzieć, że jako dzieci naszych rodziców, prawdziwie uniezależniając
się od nich, rzeczywiście zabijamy w nich coś żywotnego – nie wszystko za jednym razem i nie pod
każdym względem, niemniej jednak przyczyniamy się do tego, że umierają” (s. 764). Zob. także
analizę poczucia winy związanej z odchodzeniem od rodziców w: A. Modell, On Having the Right to
a Life: An Aspect of the Superego’s Development, „The International Journal of Psycho-Analysis” 1965, vol.
46, no. 3, s. 323–331.
[266] Dziewczęta, statystycznie rzecz biorąc, osiągają dojrzałość płciową dwa lata wcześniej niż
chłopcy, chociaż u obu płci mamy przypadki osób osiągających dojrzałość bardzo szybko lub
stosunkowo późno. U większości dziewcząt pierwsza miesiączka (menarche) występuje przed
czternastym rokiem życia. Pożyteczną i interesującą analizę zmian fizycznych następujących
w okresie dojrzewania i reakcji psychicznych na te zmiany przynosi artykuł M. Sklansky’ego The
Pubescent Years: Eleven to Fourteen, w: The Course of Life, vol. 2, s. 265–292.
[267] D. Ephron, Teenage Romance, Ballantine Books, New York 1981, s. 115.
[268] A. Esman cytuje Schoenfelda w artykule Mid-Adolescence – Foundations for Later Psychopathology,
w: The Course of Life, vol. 2, s. 421.
[269] Stwierdzono, że u dziewcząt cierpiących na anoreksję występuje tak dalece posunięty
samooszukańczy obraz siebie jako osób otyłych (nawet jeśli zostały już z nich tylko skóra i kości), że
„otyłość” jest czasem przez nie nieświadomie utożsamiana z „byciem w ciąży” i że takie
przypadłości związane z płcią, jak obecność piersi czy menstruacja, mogą stać się źródłem
ogromnego wstydu i poczucia winy. Wszystkie powyższe objawy mogą połączyć się
z występującymi wcześniej zaburzeniami procesu wyodrębniania i indywidualizacji naszego „ja”,
z rzeczywistą niemożnością rozpoznania sygnałów mówiących o głodzie, wysyłanych przez ciało
i z podszytą lękiem potrzebą kontroli własnego ciała, które w zrywach i eksplozjach okresu
dojrzewania zdaje się być całkowicie poza wszelką kontrolą. Zob. H. Bruch, The Sleeping Beauty:
Escape Room Change, w: The Course of Life, vol. 2, s. 431–444.
[270] „Samo gwałtowne tempo wzrostu wpływa niepokojąco na wizerunek danej osoby i może
wyjaśniać fizyczną niezdarność niektórych chłopców i dziewcząt” (M. Sklansky, The Pubescent...,
s. 272).
[271] „Dojrzewanie to początek lub wzmożony okres masturbacji” (tamże, s. 269).
[274] A. Freud, Adolescence, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1958, vol. 13, no 1, s. 275. Mimo że
praca ta potwierdza powszechny charakter zamętu doświadczanego w okresie dorastania, D. Offer
opisuje badania nad grupą przeciętnych nastolatków, u których przejście przez okres dorastania
miało, jak wszystko na to wskazywało, spokojny charakter. Zob. D. Offer, Adolescent Development:
A Normative Perspective, w: The Course of Life, vol. 2, s. 357–372. Jednak istnieje powszechna zgoda co do
tego, że pewien zamęt i chaos to zjawisko nieuniknione i powszechne, niezależnie od tego, czy
towarzyszą mu czy też nie zaburzenia zewnętrzne.
[275] Nasilenie się podniet seksualnych w okresie dojrzewania wskrzesza stary trójkąt z okresu
kompleksu Edypa, co sprawia, że młodzi ludzie doświadczają czasem świadomie i wyraźnie uczuć
i fantazji erotycznych, których obiektem są rodzice i w rezultacie rodzi się w nich gniew, wstyd lub
poczucie winy. (Na skutek przebudzenia się dawnych namiętności wyrastających z kompleksu
Edypa dorastające dziewczyny krępują się, gdy tata sadza je na kolana lub obejmuje, a chłopcy czują
się równie nieswojo w obecności mam). Jednak w przeciwieństwie do wcześniejszej formy
rozwiązania sprzeczności wynikających z kompleksu Edypa, kiedy to bodźce seksualne były
w mniejszym bądź lub większym stopniu tłumione, dorastający młodzi ludzie muszą poradzić sobie
z niełatwym zadaniem odrzucenia kazirodczych pragnień seksualnych, nie odrzucając przy tym
pragnień seksualnych w ogólności.
[276] E. Erikson, Identity..., s. 91.
[277] A. Esman pisze, że „okres dorastania jest dla nas okazją przemodelowania naszego ego
idealnego i wprowadzenia poprawek do superego”. Ego idealne, jak twierdzi Esman, „jest lepiej
dostrojone do bieżącej rzeczywistości, bliższe świadomości i zazwyczaj mniej apodyktyczne
w charakterze”, superego zaś „traci swój kategoryczny charakter wyrażający się zasadą wszystko
albo nic” (A. Esman, Mid-Adolescence..., s. 427).
[278] Psycholodzy zmagania te umieszczają w różnych fazach okresu dojrzewania, ale wszyscy
zgadzają się, że pierwsza faza okresu dojrzewania koncentruje się na tym, by poradzić sobie ze
zmianami związanymi z dojrzewaniem płciowym i że problemem dotyczącym całego okresu
dojrzewania jest oddzielenie się od rodziców.
[279] M. Wolfenstein w artykule How is Mourning Possible?, „The Psychoanalytic Study of the Child”
1966, vol. 21, s. 93–123, przytacza opinię Jacobsona na temat intensywności żalu w okresie dorastania
(s. 114) i wiersz A.E. Housmana o kraju utraconej radości (s. 115).
[280] C. Kurash, w nieopublikowanej pracy The Transition to College: A Study of Separation –
Individuation in Late Adolescence, dzieli przejście ze starego do nowego środowiska na trzy fazy: fazę
poprzedzającą, fazę opuszczenia i fazę osiedlenia się w nowym środowisku. W czasie fazy
poprzedzającej „dorastający ludzie odnawiają wysiłki, by jeszcze bardziej oddzielić się od rodziców.
(...) Chyba najbardziej widoczny jest wzrost agresji w stosunku do obojga rodziców” (s. 71–72).
[281] Tamże, s. 1.
[282] Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie problemy osób dorastających są wynikiem
trudności związanych z oddzieleniem się od rodziców. Zob. na przykład artykuł J. Noshpitza, gdzie
znaleźć można doskonały przegląd problemów rozwojowych wieku dojrzewania. J. Noshpitz,
Disturbances in Early Adolescent Development, w: The Course of Life, vol. 2, s. 309–356.
[285] Zob. L. Edel, Stuff of Sleep and Dreams, The Mystery of Walden Pond, Avon Books, New York 1982,
s. 47–65. Dwa pierwsze cytaty pochodzą ze s. 54, ostatni ze s. 62.
[286] P. Blos, On Adolescence, The Free Press, New York 1962, s. 12.
[291] P. Blos pisze: „Młodzieńczy okres indywidualizacji kładzie kres niektórym z naszych
najdroższych, megalomańskich marzeń z dzieciństwa. Pora odesłać je w świat fantazji; nigdy już
nie można brać poważnie pod uwagę możliwości ich spełnienia”. Tamże, s. 12.
[292] Według tego, co twierdzi psychoanaliza, konflikty wywołane tłumieniem impulsów mogą
doprowadzić do objawów neurotycznych, a zjawiska takie jak przejęzyczenia, chwilowe
zapomnienia, przypadkowe zdarzenia i inne niepomyślne zbiegi okoliczności, nie dzieją się
przypadkiem, lecz są działaniami zamierzonymi, umotywowanymi nieświadomie. (Na przykład
takie pechowe zdarzenie jak rozlanie barszczu na sukienkę innej kobiety nastąpić może, kiedy nie
da się stłumić wrogiego impulsu, mówiącego: „Pozbądź się rywalki”). Zob. Z. Freud, Wstęp do
psychoanalizy, część I: Czynności pomyłkowe; część III, wykład 23: Drogi tworzenia się objawów.
[293] Z. Freud wspomina o „starym ujęciu świata charakterystycznym dla animizmu”, które
charakteryzuje się „narcystycznym przecenianiem własnych procesów psychicznych, wszechmocą
myśli”. Freud twierdzi, że „każdy z nas przeszedł w trakcie swego indywidualnego rozwoju fazę
korespondującą ze stadium animistycznym człowieka pierwotnego i że nikt z nas nie wyszedł z niej,
nie zachowawszy pewnych jej pozostałości i śladów” (Niesamowite, w: S. Freud, Pisma psychologiczne,
s. 252).
[294] Tamże, s. 258.
[295] Język ten odbiega od uporządkowanych sposobów świadomego wykorzystywania umysłu i jest
im obcy. Opiera się on na tym, co nazywamy primary-process thinking. Jest to forma „myślenia”,
z której korzystamy, nim nauczymy się myśleć, wykorzystując logikę i zasady rozumowania, nim
posiądziemy zdolność secondary-process thinking, typowego dla ludzi dorosłych. Urzekający pięknem
opis primary-process thinking przedstawiają A. i B. Ulanov w książce Religion and the Unconscious, The
Westminster Press, Philadelphia, 1975 s. 26–32. Zob. też: C. Brenner, An Elementary Textbook of
Psychoanalysis, s. 45–53. Jednak pierwsze omówienie primary-process thinking, oszałamiające swą
głębią wniknięcie w tajemnice nieświadomego funkcjonowania umysłu, znajdujemy w pracy
Z. Freuda Objaśnianie marzeń sennych.
[296] Ten doskonały przykład kondensacji różnych elementów podaje L. Altman, The Dream in
Psychoanalysis, International Universities Press, New York 1969, s. 10.
[299] W polskich tłumaczeniach prac Z. Freuda występuje termin „zagęszczenie” (np. Psychopatologia
życia codziennego...) i „zgęszczenie” (np. Wstęp doa psychoanalizy – przyp. tłum.).
[300] W pracy Objaśnianie marzeń sennych Z. Freud opisuje proces, w trakcie którego nasze
nieświadome, będące częścią marzenia sennego myśli i pragnienia (czyli „treść utajona”) są
przekształcane w sen, który przypomina nam się po przebudzeniu (czyli w „treść jawną” snu).
Freud twierdzi, że sny kształtowane są przez dwie siły: jedna z nich tworzy pragnienie, zaś druga
cenzuruje sposób wyrażenia tego pragnienia. Dziwaczne i zniekształcone elementy treści jawnej
marzenia sennego są zatem odzwierciedleniem jego pierwotnego charakteru, wtórnej rewizji,
a także dalszych zniekształceń, jakie trzeba zastosować, by było możliwy do przyjęcia przez siłę
cenzurującą, działającą w czasie snu.
[301] L. Altman, The Dream in..., s. 126–128. (Gra słów: Kill bride znaczy po angielsku „zabij
oblubienicę” – przyp. tłum.).
[302] Źródłem zakazanych pragnień z dzieciństwa jest część naszej psychiki, określana mianem id,
jednak sen nie jest wyłącznie wyrazem pragnień id, bo nawet w czasie snu dają się odczuć chcące
dojść do głosu zamiary ego i ograniczenia nakładane przez superego. Nasze sny zatem to rezultat
kompromisu trzech sprzecznych sił: id, ego i superego.
Trzeba też zauważyć, że obecnie wiele badaczy zajmujących się naukową analizą snów nie
posiada już tak jednostronnego podejścia do problemu jak Freud, którego zdaniem, jedyną funkcją
snu było spełnić nasze pragnienia. Erikson pisze na przykład, że sny „nie tylko spełniają nasze
nieskrępowane niczym pragnienia rozwiązłości seksualnej, nieograniczonej dominacji
i niepohamowanych aktów niszczenia (...) ale także usuwają izolację śniącego, uspokajają jego
sumienie i podtrzymują jego tożsamość, a każde z marzeń sennych spełnia tę funkcję w szczególny
dla siebie i kształtujący śniącego sposób”. E. Erikson The Dream. Specimen of Psychoanalysis, „Journal
of the American Psychoanalytic Association” 1954, vol. 2, no. 1, s. 55. Zob. też C. Rycroft, The Innocence
of Dreams, Pantheon, New York 1979; The Dream in Clinical Practice, ed. J. Natterson, Jason Aronson,
New York 1980. W tej ostatniej publikacji S. Einstein w artykule The Dream in Psychoanalysis
zauważa, że większość psychoanalityków nadal podpisuje się pod poglądem Freuda, dla którego
„główną funkcją snu jest spełnienie pragnienia” (s. 362).
[303] Zob. Z. Freud, Wstęp do psychoanalizy. Pisze on tam: „Każde dążenie osiąga zarazem formę
spełnienia w wyobraźni; nie ulega wątpliwości, że zatrzymywanie się przy życzeniach spełnionych
w fantazji przynosi ze sobą zaspokojenie. (...) Twórczość w krainie fantazji znajduje całkowity
odpowiednik w urządzeniu rezerwatów przyrody, tam gdzie wymagania rolnictwa, przemysłu, czy
komunikacji grożą pierwotnemu obliczu ziemi szybką zmianą nie do poznania, rezerwat zachowuje
dawny stan rzeczy, który wszędzie poza tym został z żalem poświęcony użyteczności. Wszystko tam
może krzewić się i rosnąć, jak chce, również i to, co jest nieużyteczne, a nawet szkodliwe. Takim
rezerwatem, usuniętym spod władzy zasady rzeczywistości, jest także kraina fantazji” (s. 338).
Freud zauważa, że mimo iż „najlepiej znanymi tworami fantazji są tak zwane «marzenia
dzienne»”, to „marzenie senne nie jest w gruncie rzeczy niczym innym jak marzeniem dziennym
nadającym się do zużytkowania dzięki nocnej swobodzie tendencji popędowych, zmienionym przez
nocną postać działalności psychicznej”. Freud zauważa też, że istnieją „nieświadome [podobnie jak
i świadome] marzenia dzienne”. Wstęp do psychoanalizy, s. 338.
[304] Mój opis „zdrowej osoby dorosłej” opiera się przede wszystkim na pracy T. McGlashana
i G. Millera The Goals of Psychoanalysis and Psychoanalytic Psychotherapy, „Archives of General
Psychiatry” 1982, vol. 39, s. 377–388. Autorzy twierdzą, że wiele celów, o których piszą, „można
utożsamić z ogólnym zdrowiem psychicznym i dojrzałością emocjonalną” (s. 378).
[305] Test rzeczywistości omawia Z. Freud, Metapsychologiczne uzupełnienie marzeń sennych, w: tegoż,
Psychologia nieświadomości, s. 131–144.
[306] „Taka wrogość ukryta w nieświadomości występuje poza czułą miłością we wszystkich niemal
przypadkach silnego uczuciowego stosunku do określonej osoby, a nawet stanowi przypadek
klasyczny, prawzór ambiwalencji ludzkich uczuć. W mniejszym czy większym stopniu
ambiwalencja ta występuje zawsze w skłonnościach każdego człowieka”. Z. Freud, Totem i tabu, w:
tegoż, Człowiek, religia, kultura, przeł. J. Prokopiuk, Warszawa 1967, s. 71.
W pracy W kwestii psychologii gimnazjalisty Z. Freud pisze, że ambiwalentne uczucia
w późniejszym okresie życia człowieka mają swe źródło we wczesnym dzieciństwie, kiedy to
utrwalają się miłość i nienawiść odczuwane równocześnie wobec rodziców i rodzeństwa. „Wszyscy
poznani później zastępują pierwsze obiekty jego uczuć. (...) Osoby, z którymi później się
zaznajamia, są zatem zmuszone przejąć pewien rodzaj emocjonalnego dziedzictwa” (s. 223).
[307] R.F. Dew, Dale Loves Sophie to Death, Penguin Books, New York 1979, 1981, s. 132, 131, 134.
[308] Z. Freud zauważa, że „jądro miłości stanowi naturalnie to, co potocznie określa się tym
terminem i co opiewają poeci, a mianowicie miłość płciową mającą na celu zespolenie seksualne.
Jednakże od miłości tej nie oddzielamy tego, co skądinąd również podpada pod pojęcie miłości:
z jednej strony miłości własnej, z drugiej zaś strony miłości do rodziców i miłości do dzieci,
przyjaźni i miłości bliźniego. (...) Usprawiedliwia nas w tym to, że zgodnie z badaniami
psychoanalitycznymi wszystkie te dążenia są wyrazem tych samych popędów, które obie płci
popychają do zespolenia seksualnego, chociaż w pewnych sytuacjach zostają od tego celu
odciągnięte siłą lub też nie są w stanie go osiągnąć” (Psychologia zbiorowości i analiza ego w: Z. Freud,
Poza zasadą przyjemności, s. 187–188).
[309] Z. Freud, Zarys psychoanalizy w: tegoż, Poza zasadą przyjemności, s. 126. Inne uwagi Freuda na
temat biseksualności człowieka znaleźć można w Trzech rozprawach z teorii seksualnej i w Kulturze jako
źródle cierpień, s. 52–53. W angielskim tłumaczeniu prac Freuda w przypisie do The Ego and the Id
zacytowano jego słowa dotyczące biseksualności z listu do przyjaciela W. Fliessa: „Przyzwyczajam
się do tego, by każdy akt seksualny uważać za wydarzenie między czworgiem osób”; The Standard
Edition of the Complete Psychological Works of Sigmund Freud, ed. J. Strachey, vol. 19, The Hogarth Press,
London 1961, s. 33.
[310] Group for the Advancement of Psychiatry, Friends and Lovers in the College Years, Mental Health
Materials Center, New York 1983, s. 88. Omówienie związków homoseksualnych zawarto
w rozdziale 7.
[311] S. Hite, The Hite Report of Female Sexuality, Macmillan Publishing Co., New York 1976, s. 365.
[312] L. Rangell, On Friendship, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1963, vol. 11, no.
1, s. 5. Rangell cytuje Harta, który wypowiada się następująco na temat opinii Freuda o przyjaźni:
„Przyjacielskość i przyjaźń traktowane są jako rozmyte wersje miłości, podobnie jak różowy
uważany jest za rozmytą czerwień”.
[313] J. McMahon, Intimacy Among Friends And Lovers, w: Intimacy, eds. M. Fisher, G. Stricker, Plenum
Press, New York 1982, s. 302.
[314] Tamże, s. 304. Zob. też pracę antropologa R. Braina Friends and Lovers (Basic Books, New York
1976), w której autor także stanowczo przeczy temu, jakoby „potrzeba miłości i przyjaźni mężczyzny
i kobiety mogłaby być zaspokojona wyłącznie przez więź z jednym tylko partnerem. (...) Mężczyzna
przesiadujący co wieczór w barze z kolegami kocha ich równie mocno jak żonę, ale w inny sposób.
Jego żona zaś kocha koleżankę z sąsiedztwa, która zachodzi do niej co popołudnie i z którą razem
ogląda telewizję” (s. 262–263).
[315] J. Wagenvoord, P. Bailey, Men: A Book for Women, Avon, New York 1978, s. 277.
[316] R. Bell w książce Worlds of Friendship (Sage Publications, Beverly Hill, 1981) pisze: „Zebrany
materiał wyraźnie wskazuje na to, że przyjaźń kobiet cechuje się większą otwartością i zażyłością
niż przyjaźń mężczyzn” (s. 62). Na podstawie ankiety, w której uczestniczyło 101 kobiet i 65
mężczyzn, Bell stwierdził, że odpowiedź na pytanie o liczbę przyjaciół wahała się między 4,7 dla
kobiet i 3,2 dla mężczyzn. Bell wnioskuje: „Z naszych ankiet wynika, że mężczyźni są zamknięci
w sobie. Zdecydowana większość kobiet zwierza się swoim najlepszym przyjaciółkom ze swoich
lęków, niepokojów i obaw, natomiast większość mężczyzn tego nie robi” (s. 80). Dalszych informacji
na temat przyjaźni kobiet i mężczyzn dostarczają rozdziały trzeci i czwarty pracy Bella.
[317] Tamże, s. 81–82.
[320] R. Bell pisze: „Wielkie przyjaźnie odnotowane w historii były zawsze przyjaźniami między
mężczyznami. W przeszłości, kiedy przyjaźń między mężczyznami przedstawiano w konwencji
romantycznej i kiedy na ich cześć pisano panegiryki, odzwierciedlały one męstwo, odwagę
i fizyczne poświęcenie się w chwili, gdy człowiek spieszył w sukurs przyjacielowi, rzadko jednak
przechowywano wspomnienia opiewające żywione wobec siebie uczucia, zrozumienie i współczucie
jednego mężczyzny wobec drugiego” (s. 75).
[321] Tamże, s. 104.
[326] R. Bell, opisując swoje badania, stwierdza, że „mniej więcej połowa kobiet określiła swych
mężów jako bardzo bliskich przyjaciół. Około sześćdziesięciu procent żonatych mężczyzn nazwało
swe żony bliskimi przyjaciółkami” (s. 125). Bell zauważa jednak, że dane te pokazują, iż około połowy
małżonków nie uważa swych partnerów za bliskich przyjaciół.
[327] R. Bell przytacza wyniki ankiety przeprowadzonej wśród czytelników miesięcznika
„Psychology Today”, na podstawie której stwierdzono, że „około trzy czwarte respondentów było
przekonanych, że przyjaźń z osobą płci przeciwnej jest inna niż przyjaźń z osobą tej samej płci.
Głównym powodem różnicy są napięcia seksualne, będące utrudnieniem relacji” (s. 98–99).
[328] L. Rangell pisze: „Prawdziwa przyjaźń to ludzki rys towarzyszący cywilizacji i umożliwiający
jej zaistnienie. Oba te zjawiska możliwe są kosztem instynktów” (s. 49).
[329] Poniższy podział i fragmenty rozmów pochodzą z artykułu J. Viorst, Friends..., s. 31–32, 38.
[330] J. Howard, Families, Simon and Schuster, New York 1978, s. 263.
[331] J. McMahon, Intimacy..., s. 297.
[332] Tamże.
[333] J. Viorst, Rosie and Michael, Atheneum, New York 1974, bez numeru strony.
[334] Tłumaczenie za tekstem angielskim. Przekład polski, Leliusz o przyjaźni, przeł. J. Korpanty,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997 – przyp. tłum.
[335] R. Bell przytacza poglądy G. Simmela, który przeciwstawia ideał przyjaźni z przeszłości –
„absolutną głęboką więź psychiczną” – przyjaźniom współczesnym – cząstkowym i zróżnicowanym
(s. 122).
[338] O. Kernberg, Adolescent Sexuality in the Light of Group Process, „The Psychoanalytic Quarterly”
1980, vol. 49, no. 1, s. 46.
[339] To fragment wiersza E. Dowsona, Non sum ąualis eram bonae sub regno Cynarae, w: The Norton
Anthology of Poetry, s. 937–938.
[340] Zob. E. Hitschmann, Freud’s Conception of Love, „The International Journal of Psycho-Analysis”
1952, vol. 33, no. 4, s. 312–428. Zob. też, co Z. Freud pisze na temat zakochania i hipnozy w:
Psychologia zbiorowości i analiza ego, w: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności, s. 171–228.
[341] W.D. Howells, The Rise of Silas Lapham, Random House, New York 1951, s. 43.
[344] L. MacNeice, Les Sylphides, w: Modern Poetry, eds. M. Mack, L. Dean, W. Frost, Prentice-Hall,
New York 1950, s. 296.
[345] G. Flaubert, Pani Bovary, przeł. A. Micińska, PIW, Warszawa 1983, s. 137.
[349] Cytat z B. Malinowskiego pojawia się w książce N. O’Neill, The Marriage Premise, Bantam Books,
New York 1978, s. 36.
[350] K. Perutz, Marriage is Hell, William Morrow & Co., New York 1972, s. 96–97. Prawdę tę
potwierdzają zarówno badania naukowe, jak i potoczne opinie. Zob. na przykład książkę
W.H. Mastersa i V.E. Johnson, Szczęśliwy związek, w której autorzy, terapeuci seksualni, piszą:
„Współżycie seksualne w pełnym gorącego uczucia związku małżeńskim może z biegiem czasu
dostarczać partnerom innego rodzaju wrażeń i odczuć, podobnie jak może się zmienić charakter
samej reakcji seksualnej. Nie zawsze ona musi być tak intensywna jak przy pierwszych kontaktach
seksualnych” (W.H. Masters, V.E. Johnson przy współpracy R.J. Levina, Szczęśliwy związek: nowe
spojrzenie na seks i zaangażowanie uczuciowe, przeł. R. Klimek, A. Bacz, Państwowy Zakład
Wydawnictw Lekarskich, Warszawa 1980, s. 83). A pewna mężatka z Pensylwanii pisze do mnie
z goryczą w liście coś, co często można usłyszeć: „Czego ludzie oczekują od seksu? Że niezależnie od
tego, jak potoczy się życie, seks zawsze będzie doświadczeniem świeżym i ekscytującym (...).
Prawda jest taka (...), że z czasem problemem staje się znudzenie. Niech jakaś para
z dziesięcioletnim stażem powie mi, że to nieprawda”.
[351] J. Viorst, It’s Hard to Be Hip Over Thirty and Other Tragedies of Married Life, World Publishing
Company, New York and Cleveland 1968, s. 63.
[352] O. Kernberg, Boundaries and Structure in Love Relations, „Journal of the American Psychoanalytic
Association” 1977, vol. 25, no. 1, s. 99.
[353] B. Russell, Autobiografia 1872–1914, przeł. B. Zieliński, Czytelnik, Warszawa 1971, s. 17.
[354] To tytuł książki Ch. Lascha Haven in a Heartless World, Basic Books, New York 1977.
[355] To określenie pochodzi z książki G. Bacha i P. Wydena The Intimate Enemy (William Morrow &
Co., New York 1969) mówiącej o tym, jak walczyć fair w miłości i w małżeństwie.
[356] J. Viorst, Sometimes I Hate My Husband, „Redbook” 1976, listopad, s. 73–74.
[357] Cytat ten pojawia się na s. 119–120 książki J. Bernard, The Future of Marriage, Yale University
Press, New Haven and London 1982.
[358] Omówienie komplementarności małżeństwa można znaleźć w artykule B. Mittelmanna
Complementary Neurotic Reactions in Intimate Relationships, „The Psychoanalytic Quarterly” 1944, vol. 13,
no. 4, s. 479–491. Z tego powodu, że małżeństwo ma charakter ciągły i intymny, nerwica osoby
pozostającej w związku małżeńskim jest mocno osadzona w więzi między partnerami. „Obecność
komplementarnej reakcji neurotycznej u partnera w małżeństwie jest istotnym aspektem nerwicy
osoby zamężnej lub żonatej” (s. 491). Zob. też klasyczną pracę H. Dicksa Marital Tensions, Basic
Books, New York 1967. Inne informacje na temat komplementarności w małżeństwie znaleźć można
w książce J. Bernard The Future of Marriage, gdzie autorka odwołuje się do dwudziestu jeden różnych
schematów relacji mąż–żona, zaproponowanych przez R. Rydera, i do czworakiej klasyfikacji
małżeństwa R. Wincha: „małżeństwa ibsenowskiego, gdzie mąż jest sobą dominującą i opiekuńczą,
a żona jego przeciwieństwem, małżeństwa thurberowskiego będącego odwrotnością ibsenowskiego
[J.G. Thurber – amerykański pisarz, karykaturzysta i ilustrator książek (przyp. tłum.)], małżeństwa
na zasadzie pan–służąca, gdzie mąż jest osobą dominującą, a żona uległą, i małżeństwa matka–syn,
będącego odwrotnością relacji pan–służąca” (s. 119).
[361] Zob. What Qualities Do Women Most Value in Husbands?, „Viewpoints” 1982, vol. 16, no. 5, s. 77–90.
Cytowany fragment pojawia się na s. 89.
[362] Zob. artykuł P. Giovacchinniego Characterological Aspects of Marital Interaction, a także opinie
uczestników dyskusji w: „The Psychoanalityc Forum” 1967, vol. 2, no. 1, s. 7–29. Cytowany fragment
pojawia się na s. 9.
[363] O. Kernberg pisze, że analizując oparte na miłości związki, zmuszony był „dojść do wniosku,
że dojrzałość emocjonalna partnerów nie jest żadną gwarancją stabilności i braku konfliktów
w danym związku. Sama zdolność do głębokiej miłości i do realistycznego doceniania z upływem lat
wartości drugiej osoby (...) może zarówno umocnić i pogłębić daną więź, jak i doprowadzić do
rozczarowań i śmierci związku. Sprawę komplikuje bowiem fakt, że jednostki, podobnie jak pary,
zmieniają się i że osiągana z czasem dojrzałość może umożliwić w bardziej swobodny i realistyczny
sposób powtórną ocenę podstaw bycia razem”, Boundaries..., s. 84.
[364] D. Dinnerstein, The Mermaid and the Minotaur, s. 234.
[365] Tamże, s. 5–6. D. Dinnerstein przyznaje oczywiście, że istnieje wiele wyjątków od tej reguły,
niemniej przytacza wiele argumentów, by pokazać, „jak zdominowanie przez kobiety opieki nad
dziećmi prowadzi nieuchronnie do tego, że mężczyźni upierają się przy istnieniu podwójnego
standardu zachowania seksualnego i że kobiety na to przystają”; jak „prowadzi to nieuchronnie do
tego, że mężczyźni i kobiety uważają siebie nawząjem za wyrośnięte, głupie dzieci”, i jak „prowadzi
to nieuchronnie do pewnych dominujących u mężczyzn i podzielanych przez kobiety form niechęci
do kobiet”, łącznie z przekonaniem, że kobiety to istoty ułomne, niegodne zaufania i złośliwe (s. 36).
Analizując tę niechęć, Dinnerstein zauważa, źe bezcelowe jest potępianie mężczyzn „za nienawiść,
którą siłą rzeczy muszą odczuwać, a kiedy twierdzą – w wielu wypadkach szczerze – że jej nie czują,
nie ma żadnego powodu, by im wierzyć; kiedy zaś rozpoznają ją w sobie i ubolewają z jej powodu,
nie ma sensu ufać im, że będą w stanie ją opanować” (s. 90).
[366] Tamże, s. 111–112.
[367] Zob. informacje dotyczące tworzenia się tożsamości płciowej w rozdziale ósmym tej książki
„Skazani na własną anatomię”.
[368] Zwrot ten jest tytułem książki L. Rubin, Intimate Strangers, która uważa, że różnice psychiczne
między mężczyznami a kobietami biorą się z wychowania a nie z cech wrodzonych, Rubin,
podobnie jak D. Dinnerstern w książce The Mermaid and the Minotaur, jest przekonana, że mężczyźni
mieliby mniej kłopotu z utrzymywaniem bardziej intymnego kontaktu z drugim człowiekiem,
a dziewczyny mniej trudności z określeniem własnej autonomii, gdyby ojcowie angażowali się
w wychowanie dzieci w takim samym stopniu jak matki.
[369] L. Rubin, Intimate Strangers, Harper & Row, New York 1983, s. 66.
[370] J. Bernard, The Future of Marriage, s. 26–27.
[375] H. Dicks w książce Marital Tensions na s. 52 i 69 opisuje małżeństwa żyjące „jak pies z kotem”,
a na s. 73 związki, w których panuje ciągle „pogoda bez żadnej chmurki na niebie”. W pracy
J. Bowlby’ego Loss, s. 209–210, mamy wzmiankę o małżeństwach żyjących „jak pies z kotem”
i małżeństwach głoszących zasadę „naprawdę nic się nie dzieje”, gdzie pierwsze cechują się ciągłym
istnieniem konfliktu, a drugie zdecydowanym zaprzeczaniem jego istnienia.
[376] J. Viorst, Sometimes... Rozmowa ta pojawia się na s. 74.
[379] Zob. książkę K. Lorenza Tak zwane zło (przeł. A.D. Tauszyńska, PIW, Warszawa 2003),
zwłaszcza rozdział jedenasty „Więź”. Podając przykłady z badań nad zwierzętami, Lorenz dochodzi
do wniosku, że „istnieje więc agresja wewnątrzgatunkowa bez swojego kontrpartnera, którym jest
miłość, ale nie istnieje – odwrotnie – miłość bez agresji” (s. 256–257).
[380] Zob. O. Kernberg, Love, the Couple and the Group: A Psychoanalytic Frame, „The Psychoanalytic
Quarterly” 1980, vol. 49, no. 1, s. 78–108. Cytat pojawia się na s. 83. H. Dicks zgadza się z nim, kiedy
w książce Marital Tensions pisze: „Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść. Obie mogą
współistnieć dopóty, dopóki związek jest żywy. Przeciwieństwem miłości jest obojętność”, s. 133.
[383] Analizę wdzięczności i innych aspektów miłości znajdziemy w zakrojonym na szeroką skalę
artykule M. Bergmanna On Intrapsychic Function of Falling in Love, „The Psychoanalytic Quarterly”
1980, vol. 49, no. 1, s. 56–77.
[384] O. Kernberg, Object Relations Theory and Clinical Psychoanalysis, s. 238.
[385] W.H. Auden, Gdy szedłem raz wieczorem, przeł. S. Barańczak, w: W.H. Auden, 44 Wiersze, Znak,
Kraków 1994, s. 35 i 37.
[386] Określenie „ukochani wrogowie” pochodzi z artykułu L. Altmana Marriage – Dream and Reality,
którego streszczenie znajdziemy w: B.D. Lewin, Memorial Symposium: Psychoanalytic Perspectives on
Love and Marriage, „Journal of the Philadelphia Association for Psychoanalysis” 1975, vol. 2, s. 191–201.
„Nawet najbardziej oddany partner – stwierdza Altman – może być dla drugiej osoby jej ukochanym
wrogiem, a samo małżeństwo to sposobność do trwania w stanie oblężenia lub do bitwy, w której
zawsze wytacza się wszystkie działa” (s. 193).
[387] Zwrot ten pochodzi z artykułu: T. Benedek, Ambivalence, Passion and Love, „Journal of the
American Psychoanalytic Association” 1977, vol. 25, no. 1, s. 53–79. Pisze ona: „Małżeński etos
domaga się wiele, prawdopodobnie nawet tego, co niemożliwe: miłość – zawsze; nienawiść – nigdy”
(s. 77).
[388] J. Irving, Świat według Garpa, przeł. Z. Uhrynowska-Hanasz, Czytelnik, Warszawa 1984, s. 216.
[391] J. Viorst, Letting Go: Why It’s Hard to Let Children Grow Up, „Redbook” 1980, maj, s. 42, 44.
Rozmowa ze wspomnianym tatą pojawia się na i s. 44.
[392] L. Simpson, The Goodnight, w: Sound and Sense, ed. L. Perrine, Harcourt, Brace, Jovanovich, New
York 1956, 1963, 1969, 1973, 1977, s. 133–134.
[395] Tamże.
[396] W artykule The Too-Good Mother („The International Journal of Psycho-Analysis” 1964, vol. 45,
no. 1, s. 85–88), R. Shields, wychodząc od zaproponowanego przez D.W. Winnicotta pojęcia
„wystarczająco dobra matka”, omawia typ matki, która postrzega samą siebie „jedynie jako kogoś,
kto dostarczyć ma dziecku nieskończonego zadowolenia”.
[397] H. Kohut, The Restoration of the Self, s. 146. Na s. 146–151 Kohut omawia przypadek „dziecka
psychoanalityka”. Takie działania rodziców Kohut nazywa „wypaczoną empatią”, ponieważ mimo iż
rodzice często całkiem trafnie wczuwali się w pewne szczegóły, „nie potrafili dostroić się do potrzeb
dzieci, wiążących się z ich dojrzewaniem emocjonalnym” (s. 150).
[398] J. Viorst, Letting Go..., s. 44.
[399] T.B. Brazelton, C. Buttenwieser, Early Intervention in a Pediatric Multidisciplinary Clinic, w: Infants
and Parents, ed. Sally Provence, International Universities Press, New York 1983, s. 13.
[402] D.W. Winnicott, Psychoses and Child Care, Collected Papers, s. 223.
[403] W artykule Mind and Its Relation to the Psyche-Soma D.W. Winnicott określa to zjawisko mianem
„stopniowanej niemożności przystosowania się” (s. 246).
[404] D.W. Winnicott łączy tę szczególną intensywność więzi matki z dzieckiem z tym, co nazywa
„pierwszym i podstawowym zaangażowaniem się matki” i co opisuje jako „bardzo szczególny stan
psychiczny matki”, który „stopniowo rozwija się i staje się stanem zwiększonej wrażliwości” pod
koniec ciąży i przez kilka pierwszych tygodni po urodzeniu. Stan głębokiego przywiązania matki do
swego dziecka i identyfikacja z nim umożliwia jej „wrażliwe i delikatne dostosowanie się od samego
początku do potrzeb niemowlęcia” i – w opinii D.W. Winnicotta – jest po prostu zwykłą chorobą,
która prędzej czy później mija. D.W. Winnicott, Primary Maternal Preoccupation (s. 302).
Zob. też stwierdzenia zaczynające się od słów: „to let go...” (s. 53) i „a difficult thing...” (s. 54) w:
D.W. Winnicott, The Theory of the Parent-Infant Relationship, w: The Maturational Processes and the
Facilitating Environment.
[405] M. Mahler, F. Pine, A. Bergman, The Psychological Birth..., s. 79. Mahler opisuje różne reakcje
matek biorących udział w jej badaniach na procesy wyodrębniania i indywidualizacji u swoich
dzieci. Na przykład „jedna z matek traktowała syna jako symbiotyczną część siebie samej i (...)
czynnie mu przeszkadzała, gdy podejmował próby oderwania się od niej” (s. 67). Inne matki
znajdowały przyjemność w bliskości związanej z fazą symbiotyczną, lecz gdy ta kończyła się,
chciały, by dzieci były od razu „dorosłe” (s. 66). Jeszcze innym matkom, niespokojnym
w początkowym okresie macierzyństwa, „wielką ulgę przyniosła świadomość, że dzieci są już
bardziej odporne na zagrożenia i do pewnego stopnia bardziej niezależne”.
[406] D.W. Winnicott (Paediatrics and Psychiatry, Collected Papers, s. 160–161) prezentuje powyższą
listę „następujących czynników dotyczących matki, które wysuwają się na pierwszy plan jako
szczególnie ważne”.
[407] M. Mahler, F. Pine, A. Bergman The Psychological Birth..., s. 72–73.
[410] H.G. Ginott, Między rodzicami a dziećmi, przeł. B. Horosiewicz, Media Rodzina, Poznań 1998,
s. 87.
[411] Tę wypowiedź matki dwóch teraz już dorosłych córek zaczerpnęłam z książki S. Radl Mother’s
Day is Over, Charterhouse, New York 1973, s. 128.
[412] Group for the Advancement of Psychiatry, The Joys and Sorrows of Parenthood, Charles Scribner’s
Sons, New York 1973, s. 41. W książce tej opisano historię starszej córki pewnego lekarza, osoby
przewrażliwionej i łatwo poddającej się emocjom, podobnie jak jej dziadek. Jej ojciec zawsze
nienawidził i bał się zmienności charakteru ojca i jego napadów złego humoru, które jego zdaniem
były czymś nagannym, stanowiącym oznakę egoizmu, radził sobie z jego potrzebami
emocjonalnymi w ten sposób, że pilnie się uczył, chętnie pomagał i był wyczulony na jego nastroje.
Innymi słowy, rozbrajał gniew ojca, uprzedzając jego żądania i będąc przykładnym synem. Z kolei
jego postawa wobec córki cechowała się podejrzliwością i krytycyzmem. Chociaż od czasu do czasu
próbował ją udobruchać, częściej ujawniał wobec niej swą niechęć i gniew, ukryte w nim z powodu
lęku.
[413] J. Lazarre, wstęp do książki The Mother Knot, McGraw-Hill, New York 1973, s. vii–viii.
[416] Group for the Advancement of Psychiatry, The Joys and Sorrows of Parenthood s. 43–44.
[417] Bliższe informacje na temat zróżnicowania temperamentu u dzieci znajdziemy w artykule
S. Chess i T. Alexandra Temperament in the Normal Infant, w: Individual Differences in Children, ed.
J. Westman, John Wiley & Sons, New York 1973.
[418] W pracy Z. Freuda, Dynamics of Transference, Standard Edition..., vol. 12 na s. 99 znajdujemy
następujący przypis: „Skorzystam tu z okazji, by obronić się przed przypisywanym mi błędnie
oskarżeniem, jakobym zaprzeczał istotnemu znaczeniu, jakie mają czynniki wrodzone
(konstytucjonalne), z tego powodu, że akcentuję doświadczenia człowieka z okresu wczesnego
dzieciństwa. Oskarżenie to wynika z ograniczonej natury tego, czego ludzie szukają, jeżeli chodzi
o przyczynę rzeczy; w przeciwieństwie do tego, co zazwyczaj okazuje się prawdą w świecie
rzeczywistym, ludzie wolą zadowalać się pojedynczym czynnikiem sprawczym. Jeżeli chodzi
o etiologię, psychoanaliza wiele powiedziała na temat przypadkowych czynników, a niewiele na
temat czynników konstytucjonalnych, ale jest tak tylko dlatego, że mogła wnieść coś nowego, tylko
jeśli chodzi o te pierwsze, podczas gdy – i od tego trzeba zacząć – nie wiedziała nic więcej niż było
powszechnie wiadomo, jeżeli chodzi o te drugie. Nie zgadzamy się z zasady na to, by wprowadzać
kontrast między tymi dwoma zespołami czynników etiologicznych; wręcz przeciwnie –
przypuszczamy, że oba te zespoły działają wspólnie, doprowadzając do obserwowanych rezultatów.
[Cechy wrodzone i przypadek] determinują los człowieka – rzadko zaś lub nigdy tylko jedna z tych
sił”. (Cytat za wersją ang; wersja polska: W kwestii dynamiki przeniesienia, w: S. Freud, Technika terapii,
przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 2007, s. 120–137 – przyp. tłum.).
[419] Więcej o dopasowaniu znajdziemy w książce D. Sterna, The First Relationship, Harvard
University Press, Cambridge, Mass. 1977, zwłaszcza w rozdziale ósmym Missteps in the Dance.
[422] Zob. doskonałą książkę S. Greenspana Psychopathology and Adaptation in Infancy and Early
Childhood: Principles of Clinical Diagnosis and Preventive Intervention, International Universities Press,
New York 1981, gdzie opisano jest przypadek Hildy, która w obecności matki większość czasu
prężyła się i zanosiła płaczem. Stwierdzono, że dziewczynka była wrażliwa na hałas i szczególnie
dokuczliwy był dla niej wysoki ton głosu matki. Matce doradzono, by mówiła do córki niskim,
rytmicznym głosem, uspokajała ją kołysaniem i odwracała uwagę od irytujących dźwięków za
pomocą budzących ciekawość dziewczynki bodźców wzrokowych. Opis podobnych przypadków
zaburzeń relacji matka–dziecko znaleźć można w pracy Infants and Parents.
[423] Z. Freud opisuje swoją rezygnację z teorii uwiedzenia i wniosek, że symptomy neurotyczne nie
łączyły się bezpośrednio z rzeczywistymi wydarzeniami, lecz z fantazjami o charakterze
życzeniowym (Z. Freud, Moje życie i psychoanaliza, przeł. A. Kowaliszyn, B. Gawroński, SFINKS AN,
Warszawa 1991).
[424] Zob. znakomity artykuł L. Shengolda Child Abuse and Deprivation: Soul Murder, „Journal of the
American Psychoanalytic Association” 1979, vol. 27, no. 3, s. 533–559, opisujący takie doświadczenia.
Przytoczony tu cytat pojawia się na s. 550.
[425] Tamże, s. 549–550.
[428] W cennej książce autorstwa G. Klimana i A. Rosenfelda Responsible Parenthood (Holt, Rinehard
and Winston, New York 1980) na s. 243–244 znajdujemy szereg przykładów dowodzących, że
doświadczenia wczesnego dzieciństwa, mają istotny wpływ na późniejsze życie emocjonalne.
Autorzy przyznają, że stanowisko w psychologii, który określają mianem „dzieciństwo nie ma
znaczenia”, może być częściowo słuszne, ponieważ nie istnieje konieczny związek między
niekorzystnym dla rozwoju emocjonalnego dzieciństwem a trudnościami w dorosłym życiu
(„Nieodpowiednia opieka rodzicielska nie skazuje dziecka na porażkę czy nieszczęście”) i że nie
zawsze rodzice są odpowiedzialni za to, kiedy dzieci, niezależnie jakie kryterium przyjąć,
„wychodzą na złych ludzi” (s. 240). Przyznają też, że orientacja ta jest wartościowa także dlatego, że
podkreśla istotną prawdę, iż skaza z dzieciństwa nie jest z pewnością czymś nieodwracalnym.
Jednak usunięcie tej skazy – piszą autorzy – okupić trzeba wysoką ceną i ogromnym wysiłkiem.
Znacznie lepiej zapobiegać” (s. 244).
Sally Provence analizuje znaczenie dzieciństwa w rozwoju człowieka we wstępie do książki
S. Greenspana Psychopathology and Adaptation in Infancy and Early Childhood: Principles of Clinical
Diagnosis and Preventive Intervention: „To prawda, że w niektórych przypadkach zachowanie
niemowląt, odznaczających się nadmierną wrażliwością na pewne czynniki i trudnościami
z dostosowaniem się, może w pierwszym roku życia, bez zewnętrznej intwerwencji lub
przynajmniej takiej formy interwencji, jaką jesteśmy w stanie wyraźnie określić, ulec poprawie.
Fakt, iż wiele niemowląt cechuje się rezyliencją, umiejętnością lepszego dostosowania się, jak i to, że
wielu rodziców może z czasem stać się lepszymi opiekunami dla dziecka, sprawia, iż niektórzy
badacze lekceważą znaczenie zapewnienia dziecku wczesnej pomocy. Musimy jednak pamiętać, że
w przypadku wielu niemowląt i rodziców sytuacja przedstawia się znacznie gorzej. Wczesne
przypadki dysfunkcji mogą przekształcić się w psychopatologiczne wzorce nieprzystosowania się,
które nie tylko przeszkadzają w rozwoju dziecka i zakłócają jego relację z rodzicami, ale także
prowadzą do trwałych niekorzystnych dlań skutków” (s. xii). S. Provence zgadza się jednak z tym, że
badania próbujące przewidzieć przyszły charakter rozwoju i zdolności adaptacyjnych dziecka
bywały często niewiarygodne, częściowo z tego powodu, że nadal musimy się jeszcze wiele
dowiedzieć o czynnikach gwarantujących zdrowy rozwój dziecka, a częściowo dlatego, że
wcześniejsze studia w niedostateczny sposób uwzględniają to, że ludzkie zachowanie
determinowane jest przez więcej niż jeden czynnik.
[429] V. Nabokov, Pamięci, przemów: autobiografia raz jeszcze, przeł. A. Kołyszko, Muza, Warszawa
2018, s. 328.
[430] L. Simpson, The Goodnight..., s. 133–134.
[431] O mitach rodzinnych (słów „mit” i „wątek” używam zamiennie) piszą R. Hess i G. Handel,
w pracy The Family as a Psychosocial Organization, w: The Psychosocial Interior of the Family, ed.
G. Handel, Aldine Atherton, Chicago 1967, s. 17–19.
[432] Pojęcie „znak firmowy” omawiane jest we wstępie do powyższej książki; tamże, s. 5.
[433] Zob. A. Ferreira, Family Myth and Homeostasis, „Archives of General Psychiatry” 1963, vol. 9, no.
5, s. 457–463. Cytowany fragment pojawia się na s. 462. Zob. też: D. Bagarozzi, S. Anderson, The
Evolution of Family Mythological Systems: Considerations for Meaning, Clinical Assessment and Treatment,
„The Journal of Psychoanalytic Anthropology” 1982, vol. 5, no. 1, s. 71–90; Zob. także: L. Wikler, Folie à
Famille: A Family Therapist’s Perspective, „Family Process”, vol. 19, no. 3, s. 257–268, gdzie znajdujemy
szczegółowy opis wspólnego samooszukiwania się rodziny. Wikler przedstawia też hipotetyczne
continuum przekonań będących udziałem całej rodziny, gdzie mamy i folie à famille, i rodzinne mity,
i dziwaczne, podzielane przez wszystkich członków przekonania, aż po kreowanie wspólnie
uznawanej, charakterystycznej dla danej rodziny rzeczywistości.
[434] Zob. L. Wynne, I. Ryckoff, J. Day, S. Hirsch, Pseudo-Mutuality in the Family Relations of
Schizophrenics, w: The Psychosocial Interior of the Family, s. 451.
[437] H.-E. Richter w artykule The Role of Family Life in Child Development, „The International Journal
of Psycho-Analysis” 1976, vol. 57, no. 4, s. 385–395, pisze: „Bardzo często, jeszcze przed narodzinami
potomka, rodzice tworzą sobie szczegółowe wyobrażenia tego, jaką pozycję zajmie ich dziecko w ich
rodzinie. (...) Im bardziej są oni obciążeni wewnętrznymi konfliktami, tym bardziej kierują się
w swym wychowaniu w sposób sztywny i przymusowy swymi wyobrażeniami. W tej perspektywie
rozwój dziecka widziany jest jako trwałe usiłowanie pogodzenia się z rolą przypisaną mu przez
jednego lub oboje rodziców” (s. 387).
[440] P. Lomas, Family Role and Identity Formation, „The International Journal of Psycho-Analysis”
1961, vol. 42, no. 4–5, s. 379.
[441] A. Miller, Śmierć komiwojażera, przeł. J. Gorczycka, w: Współczesny dramat amerykański..., t. 3,
s. 277.
[444] R. Gould, Transformational Tasks in Adulthood, w: The Course of Life, vol. 3, Adulthood and the Aging
Process, Government Printing Office, Washington D.C. 1981, s. 58.
[445] Tamże, s. 69.
[446] R. Gould pisze: „Między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia musimy tłumić w sobie
formy utożsamienia się z rodzicami, aby uwierzyć w iluzję całkowitego uniezależnienia się od ich
wpływu. Zaś teraz, by uniknąć ślepego powielania rodzicielskich wzorców i nie utracić tej części
«ja», która leży u podłoża utożsamiania się z rodzicami, musimy przede wszystkim uznać w nas
obecność tego tajemniczego, odrobinę obcego nam wewnętrznego «ja»”.
Niemniej nie wszystkie formy utożsamienia się stanowią wierne kopie lub całkowite odrzucenie
cechy rodzica. „Ostateczny finał udanego procesu identyfikacji nadchodzi, gdy odkrywamy, że
jesteśmy podobni do rodziców, lecz nie identyczni z nimi. Wspólna nam może być istota pewnej
wartości, a nie jej konkretne realizacje. Możemy odziedziczyć jakąś cechę temperamentu, lecz
wykorzystywać ją do innych celów. Naturalna nieufność może przerodzić się w bojowy animusz,
skąpstwo w rozsądne gospodarowanie pieniędzmi. Dopiero gdy uzna się istnienie podobieństwa
będącego wynikiem utożsamienia się, wprowadzić można konieczne rozróżnienia i dopiero wtedy
może istnieć «ja» związane z tą cechą” (s. 73).
[447] Zob. T. Benedek, Parenthood as a Developmental Phase: A Contribution to the Libido Theory, „Journal
of the American Psychoanalytic Association” 1959, vol. 7, no. 3, s. 389–417, gdzie autorka pisze, że
w czasie kolejnych stadiów rozwoju dziecka przed rodzicami staje kolejna szansa na to, by
wypracować w sobie lub ugruntować rozwiązania konfliktów powstałych na poszczególnych
etapach dzieciństwa. Zauważa ona, że każde dziecko „przez swój własny, przechodzący przez
kolejne fazy rozwój, wzbudza odpowiadający danej fazie nieświadomy konflikt rozwojowy
w psychice rodzica, [a] jedyne co może zrobić rodzic, to zająć się nieświadomie swym konfliktem,
zaś świadomie starać się pomóc dziecku osiągnąć cel związany z danym etapem rozwoju” (s. 404–
405). „Zakładamy zatem, że gdy rodzice świadomie manipulują zachowaniem swego dziecka
i własną z nim relacją w danym okresie, nieświadomie dokonuje się w nich modyfikacja ich
wewnętrznych procesów psychicznych” (s. 408).
[450] J. Featherstone, Family Matters, „Harvard Educational Review”, vol. 49, no. 1, s. 29–30.
[451] Wobblies – potoczna nazwa związku zawodowego International Workers of the World
(Robotnicy Przemysłowi Świata), założonego w 1905 roku (przyp. tłum.).
[452] Omówienie tajemnic rodzinnych znajdziemy w artykule T. Jacobsa, Secrets, Alliances and Family
Fictions: Some Psychoanalytic Observations, „Journal of the American Psychoanalytic Association” 1980,
vol. 28, no. 1, s. 21–42.
[453] H. Gold, Fathers, Fawcett Publications, Greenwich, Conn. 1968, s. 199–200.
[456] G. Grochlin, The Dread of Abandonment, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1961, vol. 16, no.
1, s. 452.
[457] Z. Freud, Żałoba i melancholia, w: tegoż, Psychologia nieświadomości, s. 148.
[458] W pracy Bereavement: Reactions, Consequences, and Care (eds. M. Osterweis, F. Solomon,
M. Green, National Academy Press, Washington D.C. 1984) przedstawiającej wyniki szeroko
zakrojonych badań ludzi, którzy utracili bliską osobę, przeprowadzonych przez Instytut Medycyny,
czytamy, że „większość naukowców mówi o tworzących pewną całość reakcjach, lub «fazach» stanu,
w jakim znajdujemy się po śmierci bliskich, zmieniających się z upływem czasu. Chociaż dzielą oni
ten stan na różną liczbę faz i określają je różnymi terminami, panuje powszechna zgoda co do
zmieniającego się z upływem czasu charakteru naszych reakcji na stratę. Klinicyści zgadzają się
również co do tego, że istnieją istotne różnice jednostkowe, jeżeli chodzi o konkretną formę
manifestacji smutku i żalu przez daną osobę i szybkość, z jaką ten sam proces przebiega u różnych
ludzi” (s. 48).
[459] C.S. Lewis, Smutek, przeł. J. Olędzka, PAX, Warszawa 1974, s. 47.
[462] Wielu badaczy zauważa istnienie „wstępnej żałoby” albo „żałoby przed śmiercią”. G. Pollock
pisze: „Kiedy na skutek długotrwałego osłabienia organizmu spodziewamy się śmierci, dotkliwy
smutek i żal wystąpić mogą jeszcze przed śmiercią. U kilku pacjentów, których rodzice umierali na
raka, szok następował wtedy, gdy pacjenci ci usłyszeli po raz pierwszy nierokującą żadnych nadziei
diagnozę, natomiast w nikłym stopniu reagowali na samą śmierć” (s. 346). Pollock zauważa jednak,
że kiedy śmierć nastąpi, „wciąż kluczowe jest doświadczenie żałoby po zmarłym” (s. 349). Mourning
and Adaptation, „The International Journal of Psycho-Analysis” 1961, vol. 42, no. 4–5, s. 341–361.
[463] Ten przykład podaje Ch. Lipson, Denial and Mourning, w: The Interpretation of Death, ed.
H. Ruitenbeek, Jason Aronson, New York 1969, 1973, s. 269.
[464] W pracy Bereavement... czytamy, że „głęboki smutek i żal łączą się z wieloma różnymi
dolegliwościami fizycznymi, łącznie z bólem, zaburzeniami w pracy układu trawiennego, a także
z tymi symptomami «wegetatywnymi», które w innych okolicznościach mogłyby sygnalizować
zaburzenia spowodowane depresją (np. zaburzenia snu, brak apetytu, utrata sił witalnych)” (s. 51).
[465] L. Pincus w Death and the Family (Random House, New York 1974) na s. 41–43 pokazuje, jak
ważne jest, aby pozwolić człowiekowi w żałobie na pewną formę regresji. Wspomina o wdowie,
która „z początku cierpiała na bezsenność, później jednak zasypiała już bez trudu, bo przytulała się
do poduszki, podobnie jak dziecko zasypiające bez matki tuli się do swojego misia. Dlaczego zatem
nie przyznać się do obecności w sobie i nie zaspokoić dziecięcych potrzeb, które wywołała w nas
utrata bliskiej osoby?” (s. 114–115). Dalej autorka zauważa: „Trzylatek, który po śmierci braciszka
zaczyna z powrotem moczyć się i brudzić pościel, domaga się od nas w ten sposób szczególnej
troski i uwagi. Zarówno małe dziecko, które chce na powrót być niemowlęciem, jak i przybita bólem
osoba dorosła uczą się w nowej dla siebie sytuacji wykorzystywać regresję, by przez nią zdobyć
miłość i pocieszenie. Jeśli pożądana przez dziecko reakcja rodziców rzeczywiście następuje, może
ono wyjść ze stanu regresji i zrobić krok na drodze dalszego wzrostu. (...) Obecność regresji
w stanach głębokiego żalu i smutku należy widzieć jako sposób służący adaptacji i zdrowiu danej
osoby i jako taki należy wspierać” (s. 122–123).
[466] B. Raphael, The Anatomy of Bereavement, Basic Books, New York 1983, s. 49.
[467] To strofa dziewiąta i dziesiąta wiersza J.R. Lowella After the Burial, napisanego po śmierci
dziecka. The Complete Poetical Works of James Russell Lowell, The Riverside Press, Cambridge, 1925,
s. 308–309.
[468] J. Bowlby w pracy Loss, dokumentując swą tezę wynikami badań, potwierdza rolę gniewu
w normalnie przebiegającym procesie żałoby: „Nie może być co do tego żadnej wątpliwości, że
w normalnej żałobie gniew skierowany ku temu, czy innemu obiektowi jest regułą. (...) Ani
występowania gniewu, ani jego częstotliwości nie można uważać za rzecz niezwykłą” (s. 29).
[469] B. Raphael, która prowadziła zakrojone na szeroką skalę badania i terapię osób pogrążonych
w żałobie, zauważa w książce Anatomy of Bereavement, że kiedy opłakujemy śmierć bliskiej osoby
„poczucie winy to częste zjawisko; wiąże się ono z niedoskonałością międzyludzkich więzi. Kiedy
opłakując śmierć bliskich, cofamy się wstecz pamięcią, może przypomnieć się nam miłość, której
nie okazaliśmy, i troska, której zabrakło, czyli «grzechy» zaniedbania. Może przypomnieć się nam
nienawiść, jaką odczuwaliśmy w stosunku do zmarłej osoby, niechęć, dysząca gwałtem wrogość,
która znajdowała ujście w różnych fantazjach, liczne «grzechy» popełnione. Gdy w danej relacji
dominowała miłość, poczucie winy ma charakter przejściowy; tam zaś, gdzie uczucia cechowały się
dużą ambiwalencją, rodzi ono większy stres. Można też odczuwać ulgę z tego powodu, że skończyła
się choroba, że nadszedł kres bolesnego dla nas związku, że samemu się przeżyło – i fakt ten może
zostać zaakceptowany lub może stać się kolejną przyczyną poczucia winy” (s. 45).
[470] Te słowa F. Gunther pojawiają się we wspomnieniach J. Gunthera, których bohaterem jest ich
syn. Death Be Not Proud, Harper & Brothers, New York 1949, s. 258, 259.
[471] Sposób idealizacji zmarłego opisuje Z. Freud: „Odwracamy odeń ostrze krytyki, wydajemy
nakaz: «De mortuis nihil nisi bene» i uważamy za usprawiedliwione, że w mowie pogrzebowej i na
kamieniu nagrobnym sławi się w nim wszystko, co najlepsze. Wzgląd na zmarłego – coś, czego on
sam wcale nie potrzebuje – cenimy wyżej niż prawdę”. Aktualne uwagi o wojnie i śmierci, w: S. Freud,
Pisma społeczne, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1998, s. 40.
[472] B. Raphael, The Anatomy..., s. 207.
[473] Tamże.
[474] J. Bowlby, Loss, s. 87.
[479] S. de Beauvoir opisuje swój sen w książce A Very Easy Death, G.P. Putnam’s Sons, New York
1966, s. 102–103.
[480] To sen dwudziestoletniego mężczyzny mającego trudną więź z ojcem, opowiedziany mi przez
jego psychiatrę.
[481] Oba sny zostały mi opisane przez mężczyznę, który po śmierci bardzo idealizował swą matkę.
[482] G. Gorer, Death, Grief..., s. 55.
[483] Ten sen opisała mi kobieta, której mąż, cierpiący na chorobę afektywną dwubiegunową,
popełnił samobójstwo. Gdy się zastrzelił, miał pięćdziesiąt lat, ona czterdzieści sześć.
[484] E. Wilson, The Thirties, Farrar, Straus and Giroux, New York 1980, s. 367, 368, 369.
[485] G. Pollock pisze: „Kluczowym czynnikiem w tym procesie jest zdolność «ja» do uświadomienia
sobie realnego charakteru własnej straty, uświadomienia sobie jej charakteru trwałego, zarówno
w sensie przestrzennym, jak i czasowym, zdolność uświadomienia sobie jej znaczenia; zdolność
poradzenia sobie z doświadczeniem ogromnego i nagłego rozbicia, będącego skutkiem utraty
bliskiego człowieka i z towarzyszącymi tej stracie atakami strachu przed własną słabością,
bezradnością, frustracją, wściekłością, bólem i gniewem; zdolność skierowania na powrót własnej
energii ku nowym celom i ideałom i zbudowania w ten sposób nowych, niemniej zadowalających
więzi”. Mourning and Adaptation, s. 355.
[486] Tamże, s. 345. Zob. też: G. Pollock, The Mourning Process and Creative Organizational Change,
„Journal of the American Psychoanalytic Association” 1977, vol. 25, no. 1, s. 3–34.
[487] To końcowe strofy wiersza L. Pastan The Five Stages of Grief pochodzącego z jej książki The Five
Stages of Grief, W.W. Norton & Co., New York 1978, s. 62.
[488] Tamże, s. 61.
[491] To fragmenty książki T. Talbot A Book About My Mother, Farrar, Straus and Giroux, New York
1980, s. 10, 16, 33, 75, 120, 121, 154, 166, 172, 178–179.
[492] Tamże, s. 178.
[493] Ponieważ część autorów pisze o internalizacji „obiektu”, który utraciliśmy, a część
o identyfikacji z nim, pozwolę sobie wprowadzić rozróżnienie między tymi terminami.
Internalizację najlepiej zdefiniować jako pojęcie ogólne oznaczające różne procesy (takie jak
identyfikacja, inkorporacja, introjekcja, by wymienić tylko trzy), za pomocą których nasze
doświadczenia ze świata zewnętrznego i więzi z nim przekształcamy w wewnętrzne więzi
i doświadczenia. Identyfikacja to rodzaj internalizacji, w oparciu o którą dokonujemy modyfikacji
naszego „ja”, by stać się pod pewnym względem podobnym do tej czy owej osoby w świecie
zewnętrznym.
Z. Freud w pracy Żałoba i melancholia twierdził, że identyfikacja z ukochaną zmarłą osobą
następuje jedynie wtedy, gdy żałoba ma charakter patologiczny, lecz później (w pracy Ego i id) zajął
stanowisko, że identyfikacja jest częścią każdego przypadku żałoby i dzięki niej możemy pogodzić
się z utratą więzi ze zmarłą osobą.
[494] K. Abraham, A Short Study of the Development of the Libido, Viewed in the Light of Mental Disorders,
w: tegoż, Selected Papers of Karl Abraham, Basic Books, New York 1927, s. 437.
[497] L. Pincus opisuje kobietę, która całe życie ganiła męża za złe maniery przy stole, a po jego
śmierci zaczęła się zachowywać tak jak on. Autorka sugeruje, że ze strony tej kobiety była to próba
zadośćuczynienia mężowi za wcześniejsze połajanki (tamże, s. 121–123). Identyfikacja patologiczna
obejmuje utożsamienie się z symptomami choroby, która doprowadziła do śmierci bliskiej nam
osoby, a nawet ich rzeczywiste pojawienie się w organizmie. Z identyfikacją patologiczną możemy
mieć do czynienia także wtedy gdy więź ze zmarłym naznaczona była ambiwalencją. Wtedy osoba
będąca w żałobie gniew i wyrzuty tkwiące w niej samej kieruje nie przeciw zmarłemu, ale przeciw
sobie (zob. Z. Freud, Żałoba i melancholia).
[498] B. Raphael, The Anatomy of Bereavement, s. 60.
[503] W. Shakespeare, Makbet, przeł. S. Barańczak, W drodze, Poznań 1992, akt 4, scena 3, s. 118.
[504] Pełne omówienie skutków zdrowotnych, jakie pociąga za sobą utrata bliskiej osoby,
znajdziemy w pracy Bereavement... Autorzy dochodzą między innymi do następujących wniosków:
„Ze statystyk wynika, że istnieje znaczący wzrost śmiertelności u mężczyzn poniżej
siedemdziesiątego piątego roku życia, których dotknęła śmierć bliskiej osoby. (...) Nie zauważono
większej śmiertelności u kobiet w ciągu pierwszego roku po stracie bliskiego im człowieka. Niejasne
jest, czy śmiertelność zwiększa się w drugim roku.
W ciągu pierwszego roku od śmierci bliskiej osoby zwiększa się liczba samobójstw, zwłaszcza
u wdowców i samotnych mężczyzn, którzy przeżyli śmierć matki. Być może nieznacznie zwiększa
się liczba samobójstw u wdów.
U wdowców odnotowuje się zwiększone ryzyko śmierci na skutek wypadków i z powodu chorób
sercowo-naczyniowych i niektórych chorób zakaźnych. U wdów zwiększa się ryzyko śmierci
z powodu marskości narządów.
Wszystkie badania osób, które doświadczyły śmierci kogoś bliskiego, wskazują na zwiększone
spożycie alkoholu i palenie papierosów, a także na częstsze przyjmowanie leków uspokajających lub
o działaniu hipnotycznym (albo obu rodzajów naraz). W większości wypadków wzrost ten dotyczy
osób, które już wcześniej korzystały z tych używek lub leków, niemniej można go częściowo łączyć
z osobami sięgającymi po te środki po raz pierwszy.
W pierwszych miesiącach po śmierci bliskiej osoby często obserwujemy symptomy depresji.
U dziesięciu do dwudziestu procent mężczyzn i kobiet, którzy stracili współmałżonka, depresja
zauważalna jest jeszcze rok po śmierci”.
Zob. także rozdział 6 tej samej książki, zatytułowany To a Biology of Grieving, w którym
analizowany jest wpływ odczuwanego smutku i żalu na nasz organizm. Bereavement..., rozdz. 2,
s. 39–40.
[505] T. Mann, Czarodziejska góra, przeł. J. Kramsztyk, Czytelnik, Warszawa 1982, t. 1, s. 26.
[506] Bereavement..., s. 4.
[509] Ten wiersz i informację o T. Ditlevsen znalazłam w książce In the Midst of Winter. Selections from
the Literature of Mourning, ed. M.J. Moffat, Random House, New York 1982, na s. 88–90. Wiersze
Ditlevsen znaleźć też można w antologii The Other Voice: Twentieth-Century Women’s Poetry in
Transition, ed. J. Bankier et al, W.W. Norton & Co., New York 1976, s. 27–29.
[510] Jedna z najgorętszych dyskusji między ekspertami w tej dziedzinie dotyczy zdolności dzieci do
przeżywania żałoby. Jedni (jak M. Klein) uważają, że nawet niemowlęta mogą przeżywać żałobę,
inni (jak M. Wolfenstein) twierdzą, że przeżywanie żałoby możliwe jest dopiero od okresu
pokwitania. Brak jasności wynika częściowo z przyjęcia różnych definicji żałoby. Jeśli jednak przez
pełne przeżycie żałoby rozumieć nie tylko zdolność do odczuwania żalu po stracie kochanej osoby,
lecz także zdolność do tego, by nie zamykać oczu na tę stratę, by podtrzymywać smutek (i inne
emocje) i by z czasem wewnętrznie oddzielić się od tego, kogo się utraciło, wydaje się
prawdopodobne, że dzieciom trudniej niż dorosłym przeżywać żałobę i w czasie jej trwania
potrzebują większej pomocy dorosłych. W pracy Bereavement... czytamy, że: „generalnie panuje
zgoda co do tego, że dzieci poniżej trzeciego lub czwartego roku życia nie są zdolne przeżywać
w pełni żałobę i zgoda co do tego, że nastolatki w okresie pokwitania mogą doświadczać żałoby, lecz
są bardziej niż dorośli bezbronni w trakcie jej trwania, ponieważ doświadczają w tym czasie wielu
innych strat i przemian. Spór dotyczy okresu między zakreślonymi powyżej granicami” (rozdz. 5,
s. 2–3).
Więcej informacji znajdziemy w: M. Klein, Mourning and Its Relation to Manic-Depressive States, w:
The Interpretation of Death, ed. H. Ruitenbeek, Jason Aronson, New York 1969, 1973; M. Wolfenstein,
How is Mourning Possible?, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1966, vol. 21; E. Furman, A Child’s
Parent Dies, Yale University Press, New Haven and London 1974; J. Bowlby, Loss.
[511] Zob. pracę J. Bowlby’ego Loss, w której omawia on warunki, od których zależy to, czy żałoba
u dziecka będzie miała skutki niekorzystne dla jego zdrowia. B. Raphael w pracy The Anatomy of
Bereavement (s. 114–119) prezentuje różne warianty sytuacji rodzinnych, w których dziecko
doświadcza śmierci i straty bliskiej osoby.
[512] Tamże, s. 138.
[513] Zob. G. Gorer, Death..., s. 121–126, gdzie autor omawia reakcje rodziców na śmierć dzieci.
[514] B. Raphael, The Anatomy..., s. 236.
[517] To fragment listu Z. Freuda do L. Binswangera. The Letters of Sigmund Freud, ed. E. Freud, Basic
Books, New York 1960, 1975, s. 386.
[518] L. Caine, Widow, Bantam Books, New York 1974, s. 1.
[521] To przejmujące zdanie pojawia się w książce E. Hillesum, Przerwane życie, przeł. I. Piotrowska,
Wydawnictwo WAM, Kraków, s. 197.
[522] Problem rozwodu omawia szczegółowo praca G. Jacobsona The Multiple Crises of Marital
Separation and Divorce, Grune & Stratton, New York 1983.
[523] S. de Beauvoir, Kobieta zawiedziona, przeł. E. Gryczko, PIW, Warszawa 1989, s. 95.
[524] B. Raphael, The Anatomy..., s. 228.
[525] E. Hemingway, Pożegnanie z bronią, przeł. B. Zieliński, PIW, Warszawa 1975, s. 233.
[526] To prawie cały wiersz M. Kumin The Man of Many, zamieszczony w zbiorze wierszy jej
autorstwa Our Ground Time Here Will Be Brief, Penguin Books, New York 1982, s. 30–31.
[527] Wiele z książek, które wymieniam w przypisach, pokazuje, jak wielkie znaczenie mają
tradycyjne rytuały żałobne i jak ułatwiają nam wewnętrzne przeżycie żałoby.
[528] To fragment wiersza L. Pastan Go Gentle, s. 41.
„Mistrz powiedział: gdy miałem lat piętnaście skłoniłem swe serce ku nauce.
Gdy trzydzieści, utwierdziłem swe stopy mocno na ziemi.
Gdy czterdzieści, już dłużej nie targały mną wahania.
Gdy pięćdziesiąt, znałem przykazania nieba.
Gdy sześćdziesiąt, nakłoniłem ku nim posłusznie swe ucho.
Gdy miałem lat siedemdziesiąt, mogłem już iść za tym, co dyktowało mi serce, ponieważ to,
czego pragnąłem, nie wykraczało już dłużej poza granice prawości”.
Według Talmudu:
Piąty rok życia to pora na czytanie (Pisma);
Dziesiąty to pora na Misznę (Prawo);
Trzynasty na Przykazania (u chłopców bar micwa i odpowiedzialność moralna);
Piętnasty na Gemarę (rozważanie i roztrząsanie Miszny; myślenie abstrakcyjne);
Osiemnasty na chupę (ślubny baldachim);
Dwudziesty na poszukiwanie sposobu zarabiania na życie;
Trzydziesty na osiągnięcie pełni sił („koah”);
Czterdziesty na zrozumienie;
Pięćdziesiąty na udzielanie rad;
Sześćdziesiąty na to, by stać się starszym w zgromadzeniu (przez mądrość i wiek);
Siedemdziesiąty na siwe włosy;
Osiemdziesiąty na Gewurę;
Dziewięćdziesiąty na to, by człowiek ugiął się pod ciężarem lat;
Setny to czas, gdy jest się jak zmarły i jak ktoś, kto już odszedł z tego świata.
I według Szekspira:
„Cały świat to scena,
A ludzie na nim to tylko aktorzy.
Każdy z nich wchodzi na scenę i znika,
A kiedy na niej jest, gra różne role
W siedmioaktowym dramacie żywota.
Najpierw niemowlę, śliniące się z wrzaskiem
W ramionach niańki. Potem uczniak z torbą
Na książki, z buzią jak wypucowane
Poranne niebo, wlokący się z jękiem
Do nielubianej szkoły. W trzecim akcie –
Kochanek, który żarem westchnień bucha
Jak piec i składa mętne serenady
O brwiach bogdanki. Jeszcze później żołnierz,
Z gębą klątw dziwnych pełną i z wąsami
Nastroszonymi w szpic jak u pantery,
Skory do bitki, z drażliwym honorem,
Goniący za mydlaną bańką sławy
Prosto w armatnią gardziel. Potem sędzia,
Z brzuchem tuczonym kapłonami, które
Znoszą mu w darze podsądni, z surowym
Okiem i brodą pod sznurek przyciętą,
Sypiąc cytaty i przykłady z życia,
Gra swoją rolę. Po niej – rola szósta:
Chudy, osłabły starowina w kapciach,
Z okularami, sakiewką przy boku,
Łydkami, z których zwisają zbyt luźne
Pończochy, zachowane z lat młodości,
I z głosem, który – dawniej męski, gruby –
Piszczy znów denko jak dziecięcy dyszkant.
I wreszcie akt ostatni, który kończy
Dziwną i pełną zdarzeń akcję sztuki:
Nowe dzieciństwo, gdy traci się pamięć,
Zęby, smak, włosy, wzrok – i w końcu wszystko.
(W. Shakespeare, Jak wam się podoba, akt 2, scena 7, przeł. S. Barańczak, W Drodze, Poznań 1993,
s. 60–61.)
[533] Z. Freud podkreślał stadia rozwojowe człowieka w dzieciństwie, jednak w ostatnich latach
wiele uwagi zwraca się na stadia rozwoju osoby dorosłej. Inicjatorem tego nowego podejścia był,
zdaniem D. Levinsona i innych badaczy, uczeń Freuda, C.G. Jung, który poszedł własną drogą, dając
początek odrębnej szkole psychologii analitycznej. Jung w swoich pismach mocno podkreślał
zmiany i rozwój człowieka w drugiej połowie życia, w tym, co nazywał „popołudniem życia”. Zob.
np. jego The Stages of Life, w: The Portable Junged, J. Campbell, The Viking Press, New York 1971.
[534] D. Levinson, The Seasons..., s. 50, 51.
[535] Przytaczam tu zaproponowany przez D. Levinsona podział okresu między wczesną dorosłością
a wiekiem średnim. Levinson wyróżnia okres przejściowy wczesnej dorosłości, wejście w dorosłość,
okres przejściowy lat trzydziestych, ustatkowanie się i osiągnięcie pełnej samodzielności
i niezależności w życiu, okres przejściowy wieku średniego i wejście w wiek średni (tamże, s. 68).
Badania, na których się opiera, dotyczyły mężczyzn, ale powyższe podziały można do pewnego
stopnia rozszerzyć na obie płci.
[536] J. Viorst, How Did I Get to Be Forty and Other Atrocities, Midlife Crisis, s. 17.
[537] To fragment wiersza R. Jarrella Next Day, cytowany przez C. Simmonsa w artykule The Age of
Maturity, „The New York Times Magazine” 1983, 11 grudnia, s. 114.
[538] Tamże.
[539] S. Sontag, The Double Standard of Aging, „Saturday Review”, październik 1972, s. 29–38,
Cytowane zdania pojawiają się na s. 31.
[540] Tamże, s. 34.
[541] Cytat z W.B. Yeats, Drugie przyjście, w: „Z Tobą, więc ze wszystkim. 222 arcydzieła angielskiej
i amerykańskiej liryki religijnej”, przeł. S. Barańczak, Znak, Kraków 1992, s. 257.
[542] Wiele kobiet potwierdzi, że z pustym gniazdem wiąże się mnóstwo dobrych rzeczy: w domu
panuje nowy ład i spokój, wolno nam jeść, spać i kochać się, o której godzinie chcemy; nie dręczy
nas już niepokój towarzyszący temu, gdy każdej nocy, kiedy na dworze szaleje śnieżyca, nie wiemy,
czy czasem nasze dzieci nie podróżują w tej chwili samochodem. I rzeczywiście, L. Rubin w książce
Women of a Certain Age (Harper & Row, New York 1983) podważa przekonanie o istnieniu syndromu
pustego gniazda, związanego ze smutkiem, samotnością i przygnębieniem. „Prawie wszystkie
kobiety, z którymi rozmawiałam – pisze autorka – zareagowały na odejście dzieci, czy to
rzeczywiste, czy mające niebawem nadejść, z wyraźnym poczuciem ulgi” (s. 15). Jeżeli chodzi jednak
o wszystkie moje rozmówczynie, odczuwały one zarówno ulgę, jak i smutek, zwłaszcza w okresie
następującym bezpośrednio po odejściu dzieci. A razem z odejściem ostatniego dziecka – zwierzały
mi się – znikali z ich domów także jego koledzy i koleżanki. Strata ta nie jest zatem wyłącznie utratą
własnych dzieci, ale utratą obecności dzieci w codziennym życiu.
[545] J. Viorst, How Did I Get to Be Forty and Other Atrocities, Self Improvement Program.
[546] Nasz postój na ziemi będzie krótki (Our ground time here will be brief) to równocześnie tytuł wiersza
i zbiorku poezji M. Kumin (zob. przypis 27).
[547] Wielu autorów piszących o kryzysie wieku średniego za jego doskonały opis uważa
początkowe wersy Boskiej Komedii:
[553] C. Gilligan zajmuje się tym w rozdziale szóstym swojej książki In a Different Voice, gdzie opisane
tam studia nad rozwojem osoby dorosłej (podobne do badań D. Levinsona i G. Vaillanta) „niosą
z sobą taką wizję dorosłości, w której relacje z drugimi podporządkowane są ciągle posuwającemu
się naprzód procesowi indywidualizacji i dążeniu do większych osiągnięć” (s. 154).
[554] D. Gutmann, Psychoanalysis and Aging: A Developmental View, w: The Course of Life, vol. 3, s. 499.
[557] Jest to jedna z czterech sprzeczności, które D. Levinson omawia w pracy The Seasons of a Man’s
Life (s. 197–198; 209–244). Jego zdaniem sprzeczności te, „których rozwiązanie to główne zadanie
procesu indywidualizacji w wieku średnim, to: młodość – starość, destrukcja – kreatywność,
pierwiastek męski – pierwiastek kobiecy i więź – niezależność” (s. 197).
[558] R. Gould, Transformational..., cz. I, Childhood Consciousness us. Adult Consciousness.
[559] Te cztery fałszywe założenia R. Gould opisuje w pracy Transformational Tasks in Adulthood, w:
The Course of Life, vol. 3, s. 66.
[560] R. Gould, Transformations..., s. 294.
[561] H. Loewald, Psychoanalysis and the History of the Individual, Yale University Press, New Haven
and London, 1978, s. 56.
[562] R. Gould, Transformations..., s. 305.
[565] T.S. Eliot, Pieśń miłosna J. Alfreda Prufrocka, przeł. W. Dulęba w: Poeci języka angielskiego, t. 3,
s. 305.
[566] W.B. Yeats, Odjazd do Bizancjum, przeł. Cz. Miłosz, w: Poeci języka angielskiego, t. 3, s. 79.
[567] G. Pollock, Aging or Aged: Development or Pathology, w: The Course of Life, vol. 3, s. 573. Prócz
tekstów, do których odwołuję się na tej i następnych stronach, za szczególnie przydatne w czasie
lektury tego rozdziału uważam następujce publikacje The Boston Society for Gerontologic
Psychiatry: Normal Psychology of the Aging Process, ed. N. Zinberg, I. Kaufman, International
Universities Press, New York 1963; Geriatric Psychiatry; Grief Loss and Emotional Disorders in the Aging
Process, eds. M. Berezin, S. Cath, International Universities Press, New York 1965; Psychodynamic
Studies on Aging: Creativity, Reminiscing and Dying, ed. S. Levin, R. Kahana, International Universities
Press, New York 1967.
[568] S. de Beauvoir, Starość, przeł. Z. Styszyńska, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011,
s. 102.
[575] Zob. R. Peck, Psychological Development in the Second Half of Life, w: Middle Age and Aging, ed.
B. Neugarten, Chicago University Press, Chicago and London 1968, s. 90–91, gdzie można znaleźć
bliższe omówienie tego zagadnienia.
[576] Zob. E. Shanas et al., The Psychology of Health, w: Middle Age and Aging, gdzie znajdujemy
omówienie tych trzech postaw.
[577] M.F.K. Fisher, Sister Age, Alfred A. Knopf, New York 1983, s. 237.
[578] F. Scott-Maxwell, The Measure of My Days, Penguin Books, New York 1979, s. 5, 36.
[579] W rozdziałach 6–12 pracy D. Woodruff i J. Birrena Aging (D. Van Nostrand Company, New
York 1975) znaleźć można przydatne dla nas w tym miejscu omówienie zmian fizycznych
i psychicznych następujących w organizmie w trakcie normalnego procesu starzenia się.
[580] M. Cowley, The View from 80, The Viking Press, New York 1980, s. 3–4.
[581] Tamże, s. 5.
[588] Tamże.
[589] Król Lear, akt 1, scena 4, tamże. s.47.
[594] J. Viorst, In Praise of Older Women, „Redbook”, wrzesień 1980, s. 42, 44.
[595] Ta i poniższa wypowiedź pochodzą z mojej rozmowy z tą osobą.
[596] H.W. Longfellow, Morituri Salutamus, w: tegoż, The Complete Poetical Works of Henry Wadsworth
Longfellow, Houghton Mifflin Company, Boston 1893, s. 313.
[597] R. Blythe, The View..., s. 167.
[598] M. Cowley, The View from..., s. 16–17.
[603] Z dwóch przeciwstawnych teorii „optymalnego” starzenia się jedna zachęca do utrzymania
wysokiego poziomu aktywności, druga sugeruje powstrzymywanie się od nadmiernej aktywności.
Jednak B. Neugarten, R. Havighurst i S. Tobin w pracy Personality and Patterns of Aging (Middle Age
and Aging) twierdzą, że żadna z tych teorii nie jest stuprocentowo wiarygodna, ponieważ różne typy
osobowości cechują różne wzorce starzenia się. Na poparcie tej tezy przedstawiają wyniki badań
mierzących zadowolenie z życia w grupie siedemdziesięciolatków prezentujących różne wzorce
starzenia się. Wśród seniorów o osobowości „zintegrowanej” można było wyodrębnić trzy
odmienne typy zachowań, jeżeli chodzi o stosunek do własnego starzenia się. Typ „reorganizujący
się” utrzymywał wysoką aktywność życiową, typ „skupiony” aktywnością średnią, typ
„niezaangażowany” niską aktywnością życiową. U wszystkich typów odnotowano wysokie
zadowolenie z życia.
Prowadzący badania opisali także starzenie się osobowości „nastawionych defensywnie,
odznaczających się potrzebą ścisłej kontroli siebie i koniecznością stosowania mechanizmów
obronnych powstrzymujących lęk wywołany groźbą starości. Zauważono dwa wzorce zachowań:
kurczowe trzymanie się poprzedniego sposobu życia połączone z wysoką aktywnością oraz ucieczkę
od wszelkich nowych doświadczeń połączoną z niską aktywnością. Osoby reprezentujące te wzorce
zachowań umiejscawiały swe zadowolenie z życia w przedziale między wysokim a średnim.
W kategorii trzeciej, osobowości „bierno-zależnych”, zaobserwowano potrzebę znalezienia
kogoś, na kim można by się wesprzeć. U osób – jak je nazwano –, „szukających pomocy i pociechy”
zaobserwowano średnią aktywność życiową; jeśli znalazły one kogoś, kto zaspokoił ich potrzeby
emocjonalne – określały swoje zadowolenie z życia jako średnie. Osoby „apatyczne” cechowały się
niską aktywnością, ich bierność unieruchamiała je, a stopień zadowolenia z życia był niski.
Do czwartej kategorii należały osobowości niezintegrowane, u których obserwowano poważne
zaburzenie funkcji psychicznych, utratę kontroli emocjonalnej i pogorszenie się procesów
myślowych. Zarówno aktywność, jak i zadowolenie z życia takich osób były niskie.
[604] R. Butler, Why Survive, s. 341. Organizacja Siwych Panter założona w wieku sześćdziesięciu
siedmiu lat przez M. Kuhn skupia emerytów angażujących się w działania prospołeczne.
[605] J. Joseph, Warning (Ostrzeżenie), za: The Oxford Book of Twentieth Century English Verse, ed.
P. Larkin, Oxford University Press, London 1973, s. 609–610.
[606] Zob. R. Peck, Psychological Developments in the Second Half of Life, w: Middle Age and Aging, s. 91–
92, gdzie omówiono zarówno wyjście poza własne „ja” jak i skupienie się wyłącznie na własnym „ja”.
Zob. też: D. Gutmann, Psychoanalysis and..., s. 489–517, gdzie autor, odwołując się do zdolności do
kateksji odmienności, czyli do umiejętności zaangażowania własnych sił i energii w działania
niemające bezpośredniego związku z bezpieczeństwem i sprawami zasadniczymi dla własnego „ja”,
ma bez wątpienia na myśli tę właśnie zdolność wyjścia poza własne „ja”.
[607] R. Butler, Why Survive, s. 410.
[610] Zob. R. Butler, The Life Review: An Interpretation of Reminiscence in the Aged, „Psychiatry” 1963, vol.
26, no. 1, s. 65–76, gdzie autor opowiada się za istnieniem „występującego powszechnie u ludzi
w podeszłym wieku wewnętrznego doświadczenia lub procesu myślowego, którego istotą jest
oglądanie się za siebie i ocena własnego życia”, co owocuje czasem depresją, a czasem
„prostolinijnością, wewnętrznym spokojem i mądrością” (s. 65).
[611] E. Erikson, Identity..., s. 139.
[618] O rozwoju i zmianie w dorosłym życiu mówią C. Colarusso i R. Nemiroff w pracy Adult
Development, Plenum Press, New York and London 1981, rozdziały 4 i 12.
[619] F. Scott-Maxwell, The Measure of My Days, s. 139–140.
[626] O tej kobiecie pisze M. Berezin w artykule Psychotherapy of the Elderly, w: „Aspects of Aging”
1984, no. 4, bns.
[627] Sofokles, Edyp w Kolonie, przeł. L.H. Morstin, PIW, Warszawa 1956, s. 138.
[628] E. Becker, Zaprzeczanie śmierci, przeł. A. Trąbka, Zakład Wydawniczy Nomos, Kraków 2015,
s. 262.
[629] W. Stevens, Niedzielny poranek, za: Z Tobą, więc ze Wszystkim. 222 arcydzieła angielskiej
i amerykańskiej poezji religijnej, przeł. S. Barańczak, Znak, Kraków 1992, s. 269.
[630] Zob. książkę L.M. Goodman, Death and the Creative Life (Penguin Books, New York 1981, 1983)
zawierającą wywiady autorki na temat śmierci ze słynnymi artystami i naukowcami. Wywiad
z Wheelerem zamieszczono na s. 76–83. Cytat pochodzi ze s. 78.
[631] Zob. P. Tillich, The Eternal Now, w: The Meaning of Death, ed. H. Feifel, McGraw-Hill, New York
1959, s. 32.
[632] M. Spark, Memento Mori, przeł. K. Tarnowska, PIW, Warszawa 1970, s. 149.
[633] R.J. Lifton, w książce The Broken Connection, Simon and Schuster, New York 1979, na s. 70 cytuje
to właśnie dojmujące pytanie E. Ionesco: „Po co się urodziłem, skoro nie jestem wieczny?”.
[634] Księga Koheleta, 3,1.2; Biblia Tysiąclecia, wyd. IV, Pallottinum, Poznań–Warszawa 1984.
[635] Zwolennicy kriogeniki utrzymują, że zamrożone i przechowywane w niskiej temperaturze
ciało zmarłej osoby będzie można przywrócić do normalnej temperatury, a zarazem do życia, gdy
ludzkość znajdzie lekarstwo na chorobę będącą przyczyną zgonu. Istnieje już kilkanaście placówek
oferujących zamrożenie i przechowywanie ciał zmarłych.
Jeżeli chodzi o przedłużanie życia ludzkiego, warto przytoczyć wstęp do książki J.A. Manna,
Secrets of Life Extension, Bantam Books, New York, 1980, 1982. Autor wstępu S. Kent zauważa, że
„pionierscy wyznawcy wiary w długowieczność rozpoczęli niesamowitą wędrówkę, która być może
mogłaby ich doprowadzić w końcu do fizycznej nieśmiertelności (s. xi). W artykule opublikowanym
w „Newsweeku” (26 marca 1984) D. Pearson i S. Shaw, pracujący nad przedłużeniem swego życia,
przedstawieni są jako osoby wierzące w to, że „w przyszłości jedynymi przyczynami śmierci będą
wypadki, morderstwa lub samobójstwa (s. 81).
[636] Zob. G. Rochlin, The Dread of Abandonment: A Contribution to the Etiology of the Loss Complex and to
Depression, „The Psychoanalytic Study of the Child” 1961, vol. 16, gdzie autor zajmuje się „dwoma
nierozdzielnymi ogromnymi lękami człowieka (...) lękiem przed niemożnością przetrwania lub
przed śmiercią i (...) lękiem przed porzuceniem” (s. 460). Rochlin twierdzi że „mit raju” (s. 467) jest
egzemplifikacją starań ludzkości do zmiany znaczenia śmierci z z rozłąki i porzucenia na ponowne
zjednoczenie z innymi.
[637] L. Tołstoj, Śmierć Iwana Iljicza, w: tegoż, Opowiadania i nowele, przeł. J. Iwaszkiewicz,
Ossolineum, Wrocław 1985. Ten i następne cytaty pochodzą kolejno ze s. 283–284, 289, 290, 291–292,
293, 295, 312, 315 i 299.
[638] Książka E. Kübler-Ross Rozmowy o śmierci i umieraniu (przeł. I. Doleżal-Nowicka, Media
Rodzina, Poznań 2007) stanowi owoc seminarium na temat śmierci, zorganizowanego
i poprowadzonego przez autorkę na Uniwersytecie Chicagowskim. W czasie seminarium studenci
medycyny, psychologii, socjologii i teologii mieli możność wysłuchać lęków i pragnień osób
nieuleczalnie chorych. Kübler-Ross twierdzi, że wszyscy nieuleczalnie chorzy pacjenci „są świadomi
powagi swej choroby, niezależnie od tego, czy im się to powie, czy nie” (s. 262). Dodaje, że mimo iż
początkowo mogą cieszyć się z tego, że lekarze i krewni (sami pełni obaw) nie chcą z nimi o tym
rozmawiać, nadchodzi chwila, gdy człowiek umierający odczuwa potrzebę obecności drugiej
rozumiejącej osoby, z którą może podzielić się swymi odczuciami i lękami, potrzebę „zrzucenia
maski, spojrzenia na rzeczywistość” (s. 262) w prawdzie. Autorka dodaje, że nawet realistycznie
myślący pacjenci dopuszczają „możliwość zastosowania jakiejś nowej kuracji” (s. 148) i dlatego
ważne jest, by dzielić się z nimi nadzieją, że „zawsze może zdarzyć się coś nieprzewidzianego”
(s. 149), nie uciekając się przy tym do kłamstw.
Kübler-Ross jest przekonana, że lekarze i rodzina powinni przygotować się na szczerą rozmowę
o śmierci, dodając zarazem, że „nie zawsze mówimy pacjentowi wprost o jego nieuleczalnej
chorobie. Najpierw staramy się dowiedzieć, jakie są jego potrzeby (...) dotrzeć do jego jawnych czy
ukrytych pragnień, by stwierdzić, do jakiego stopnia pacjent w danym momencie chce poznać
prawdę” (s. 63).
Część lekarzy twierdzi, że zawsze będą pacjenci, którzy nie chcą wiedzieć o swojej śmierci,
i którym nie powinno się mówić, że umierają. Przypadek takiego pacjenta omawia K. Eissler
w książce The Psychiatrist and the Dying Patient, International Universities Press, New York 1955.
Więcej informacji odnośnie do informowania pacjentów o nieuleczalnej chorobie znaleźć można
w pracy E. Payne, The Physician and His Patient Who Is Dying, w: Psychodynamic studies of the Aging:
Creativity, Reminiscing, Dying, s. 135–139.
[642] E. Kübler-Ross rozróżnia dwa typy depresji: skutkową i przygotowawczą. Depresja z powodu
poniesionych strat, czyli depresja skutkowa, może przejawiać się w formie smutku możliwego do
złagodzenia przez otoczenie. Łagodzenie smutku może polegać na umacnianiu poczucia kobiecości
u pacjentek po mastektomii lub zaofiarowaniu pomocy w prowadzeniu domu, w przypadku kiedy
pacjent lub pacjentka nie są już w stanie sami sobie z tym sobie poradzić. Jednak w przypadku
depresji przygotowawczej wywołanej perspektywą własnej śmierci słowa otuchy i uspokajanie nie są
najwłaściwsze. Kübler-Ross pisze: „Taki pacjent traci właśnie wszystko i wszystkich, których kocha.
Jeśli umożliwi mu się wyrażenie jego żalu, znacznie łatwiej mu przyjdzie ostatecznie się pogodzić
z rzeczywistością, a zwłaszcza będzie wdzięczny tym odwiedzającym, którzy w czasie trwania
depresji nie będą go stale pocieszać”.
[643] Tamże, s. 124, 123.
[644] Pierwsza strofa wiersza D. Thomasa Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy, brzmi:
[646] E. Shneidman, Voices of Death, Bantam Books, New York 1980, 1982, s. 108, 109.
[647] Zob. E. Payne, The Physician and His Patient Who Is Dying, w: Psychodynamic Studies on Aging:
Creativity, Reminiscing and Dying, s. 141–143, gdzie autor omawia regresję. W pracy The Interpretation of
Death H. Ruitenbeek przytacza fragment przepojonego troską listu terapeuty do umierającej na
raka dziewczyny: „Przede wszystkim nie wstydź się tego, że chciałabyś być małym dzieckiem. Kiedy
odczuwamy ból fizyczny i bardzo nam źle, wszyscy uciekamy w dzieciństwo” (s. 3–4). W Śmierci
Iwana Iljicza czytamy, jak umierający bohater wypowiada się o pragnieniu takiego powrotu do
dzieciństwa: „Iwan Iljicz w pewnych chwilach po długich cierpieniach najbardziej chciał, choć mu
było wstyd przyznać się do tego, aby go ktoś pożałował jak chore dziecko. Chciał, żeby go ktoś
popieścił, pocałował, popłakał trochę, jak się pieści i pociesza dzieci. Wiedział o tym, że jest wysokim
urzędnikiem, że ma siwiejącą brodę i że dlatego to jest niemożliwe; ale mimo wszystko chciał tego”
(s. 300).
[648] Oprócz wspomnianej już pracy E. Payne’a mamy też kilka innych wartościowych pozycji
poświęconych pracy z ludźmi umierającymi. Są to między innymi: K.R. Eissler, The Psychiatrist and
the Dying Patient; H. Feifel, Attitudes towards Death in Some Normal and Mentally Ill Populations, w: The
Meaning of Death; T. Hagglund, Dying, International Universities Press, New York 1978; a także
J. Norton, Treatment of a Dying Patient; H. Rosenthal, Psychotherapy for the Dying; L. i E. LeShan,
Psychotherapy and the Patient with a Limited Life-Span – ostatnie trzy publikacje zamieszczone w: The
Interpretation of Death.
[649] Historię Gary’ego Leinbacha przedstawił L. Altman w artykule A Fatally Ill Doctor’s Reaction to
Dying, opublikowanym w dzienniku „The New York Times” (22 lipca 1974, s. 1, 26). Autor pisze, że
„jest wielu innych ludzi, którzy, podobnie jak doktor Leinbach, walczą aż do samego końca” i dodaje,
że podawanie pacjentowi przez żyłę szyjną roztworu bogatego w glukozę i białko to normalna
procedura pooperacyjna. Kiedy jednak lekarze wahali się, czy w przypadku Leinbacha kontynuować
ten zabieg, domagał się, by go nie przerywali, pytając: „Jak mogę bez tego żyć?” (s. 26).
[650] K.R. Eissler, The Psychiatrist and the Dying Patient, s. 66.
[651] To najświeższe [w czasie pisania książki – przyp. tłum.] dane pochodzące z Krajowego
Centrum Statystyk Zdrowotnych, rzeczywista liczba samobójstw może być znacznie wyższa, gdyż
wiele zgonów, na przykład na skutek przedawkowania leków, może być oficjalnie sklasyfikowanych
jako śmierć „z przyczyn naturalnych”.
[652] Historię małżeństwa Saundersów i przypadki samobójstw innych starszych i nieuleczalnie
chorych osób opisuje A. Malcolm w artykule Same Elderly Choose Suicide Over Lonely, Dependent Life,
zamieszczonym w dzienniku „The New York Times” (24 września 1984, s. 1, B6).
[653] K.R. Eissler opisuje, jak starał się odwieść od samobójstwa jednego z pacjentów (s. 186–194).
[654] Zdanie z pracy R. Burtona Anatomy of Melancholy, z roku 1621, zacytowane zostało przez
A. Alvareza w książce Bóg Bestia. Studium samobójstwa, przeł. Ł. Sommer, na s. 144. Wartościowe
omówienie problemu samobójstwa znalazłam też w pracach H. Hendina Suicide in America,
W.W. Norton & Co, New York 1982, i R.J. Liftona The Broken Connection, s. 239–280.
[657] A.J. Toynbee, Why and How I Work, „Saturday Review” 1969, 5 kwietnia, s. 15.
[658] Te słowa Małgorzaty z Nawarry cytuje w swojej książce P. Ariès. Tenże, Człowiek i śmierć, przeł.
E. Bąkowska, PIW, Warszawa 1989, s. 305.
[659] W.C. Bryant, Thanatopsis, w: tegoż, A Treasury of the World’s Best Loved Poems, Avenel Books, New
York 1961, s. 161–163.
[660] R.L. Stevenson, Bed in Summer, w: tegoż, A Child’s Garden of Verses, George C. Harrap and
Company Ltd, London 1885.
[661] Powyższy cytat wiersza F. Hölderlina pojawiają się w pracy W. Kaufmanna Existentialism and
Death, w: The Meaning of Death, s. 59, 62. (Przekład z wiersza Hölderlina Do parek za: tenże, Co się
ostaje, ustanawiają poeci. Wiersze wybrane w przekładzie Antoniego Libery, Słowo/Obraz Terytoria,
Gdańsk, 2009, s. 42 – przyp. tłum.).
[662] Wypowiedzi Kaufmanna pochodzą z jego pracy Existentialism..., s. 59, 62.
[665] K.R. Eissler, The Psychiatrist and the Dying Patient, s. 53.
[666] Tamże, s. 54.
[669] Odwołuję się tu do słynnego powiedzenia W. Allena: „Jeżeli chodzi o mnie, to nie boję się
śmierci. Nie chciałbym tylko być przy tym, kiedy to się stanie”.
[670] P. Ariès, Człowiek i śmierć.
[671] Zob: Institute of Medicine, Cancer Today: Origins, Prevention and Treatment, National Academy
Press, Washington D.C. 1984, a tam artykuł Alternative Care for the Dying: American Hospices, s. 103–116.
Jeżeli mogę tu poczynić osobistą uwagę, chcę powiedzieć, że ogromne wrażenie wywarły na mnie
troskliwość i kompetencja pracowników hospicjum odwiedzających mój dom i opiekujących się
moją siostrą w jej ostatnich dniach przed śmiercią.
[672] F. de La Rochefoucauld, Maksymy i rozważania moralne, przeł. T. Żeleński, PIW, Warszawa 1977,
s. 18.
[673] Zob. R.J. Lifton, The Broken..., s. 13–35, gdzie autor omawia pięć zasadniczych sposobów
manifestowania się świadomości nieśmiertelności.
[674] Tamże, s. 21.
[677] R.J. Lifton, The Broken..., s. 18. Lifton mówi tu o nieśmiertelności pojmowanej symbolicznie, nie
dosłownie.
[678] W.C. Bryant, The Broken..., s. 162.
[681] Z. Freud, Kultura jako źródło cierpień, s. 8. Freud parafrazuje tu fragment listu R. Rollanda, który
pisze o swych „oceanicznych” uczuciach.
[682] Tamże, s. 8. Z. Freud utrzymuje, że poczucie jedności z wszechświatem, doświadczane przez
R. Rollanda, można wyprowadzić z okresu niemowlęctwa, kiedy granice między jednostką
a światem były jeszcze rozmyte. Jednak R.J. Lifton twierdzi, że tego doświadczenia nie należy
utożsamiać jedynie z regresją, albowiem ponowne odkrycie harmonii i wewnętrznej jedności
z okresu wczesnego dzieciństwa ma obecnie miejsce w strukturze osobowości człowieka dorosłego.
Zob. rozdział The Experience of Transcendence, w: tegoż, The Broken..., s. 24–35.
[685] Bohaterka powieści K. Snow, Willo, wspomina na s. 98 tę właśnie wymianę zdań między
Flavianem a jego przyjacielem Mariusem, bohaterami powieści Marius the Epicurean Waltera Patera.
[686] R.J. Lifton, The Broken..., s. 17.
[687] L. MacNeice, The Sunlight on the Garden, w: The Norton Anthology..., s. 1127.
[1*] Autorka przeprowadziła wywiad z Liv Ullmann w latach 80-tych XX w.