Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 394

Table of Contents

Prolog
Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Rozdział 4.
Rozdział 5.
Rozdział 6.
Rozdział 7.
Rozdział 8.
Rozdział 9.
Rozdział 10.
Rozdział 11.
Rozdział 12.
Rozdział 13.
Rozdział 14.
Rozdział 15.
Rozdział 16.
Rozdział 17.
Rozdział 18.
Rozdział 19.
Rozdział 20.
Rozdział 21.
Rozdział 22.
Rozdział 23.
Rozdział 24.
Rozdział 25.
Rozdział 26.
Rozdział 27.
Rozdział 28.
Rozdział 29.
Rozdział 30.
Rozdział 31.
Rozdział 32.
Rozdział 33.
Rozdział 34.
Rozdział 35.
Epilog
Podziękowania
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie
całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest
zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także
kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym
powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami
firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do
prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości —
oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest
czysto przypadkowe.
Redaktorka prowadząca: Barbara Lepionka
Ilustracje na okładce i wewnątrz książki: FortunateEm Droga
Czytelniczko!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/scars1_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: kontakt@beya.pl
WWW: https://beya.pl
ISBN: 978-83-8322-025-3
Copyright © FortunateEm 2022

Dla każdego, kto kiedykolwiek poczuł się niewystarczający.


Jesteś wystarczający. Każdy jest. I każdy jest wyjątkowy.

Prolog
Vafara
Listopad

Po serii niekończących się zawodów, jakie przeżyłam


w ciągu ostatnich siedmiu dni, czekała mnie jeszcze
wisienka na torcie — cotygodniowy obowiązkowy
niedzielny obiad w domu rodzinnym.
Jak każdej niedzieli w ciągu minionych siedmiu
miesięcy wstałam z łóżka i bez przekonania powiedziałam
sobie „będzie dobrze”. Napiłam się ciepłego mleka z
miodem, wzięłam długi, gorący prysznic, wysuszy-
łam włosy, spięłam je w ciasny kok, przygładziłam
odstające sprężynki, których nie udało mi się ujarzmić, i
nałożyłam makijaż.
Czerwona szminka, która miała zwiększyć moją
pewność siebie, idealnie obrysowała moje nieidealne
usta. Brązowa kredka do brwi udoskonaliła moje
niedawno wyregulowane, ale mimo to wciąż nieidealne
brwi. Zalotka wywinęła, a tusz pogrubił i wydłużył moje
nieidealne rzęsy.
Podkład wygładził nieidealny koloryt mojej skóry.
Korektor i bronzer poprawiły nieidealne rysy mojej
twarzy.
A potem ubranie.
Czarny, klasyczny biustonosz zasłonił moje nieidealne,
przekłute kolczyki piersi. Majtki z kompletu zakryły moje
nieidealne pośladki. Czarna sukienka opięła moje
nieidealne kształty. Była prosta, bez żadnych dodatków —
długi rękaw, dekolt w kształcie litery „V”, sięgała mi za
kolano. Całości dopełniły wysokie czarne szpilki, które
skorygowały mój nieidealny wzrost.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, które stało tuż
przy moim łóżku. Wyglądałam znośnie. Sukienka była
jedną z tych, które nie podkreślały atutów, ale też nie
ujawniały ich braku. Była prosta, skromna i wiedziałam,
że zdenerwuje moją matkę. Makijaż ją zadowoli —
kochała czerwone usta. Buty będą w porządku. Fryzura
zostanie skomentowana jako do poprawy, bo niesforne
kosmyki, które kręciły mi się przy twarzy, nigdy nie
chciały się podporządkować i nienagannie ułożyć.
Gdy włożyłam do uszu duże platynowe kolczyki w
kształcie kół, poczułam się tak, jakbym szła na pogrzeb.
Były zimne i wyrachowane jak moja matka — w końcu to
był prezent od niej na moje dwudzieste urodziny.
Odetchnęłam dokładnie osiem razy, zanim odwróciłam
się i udałam prosto do salonu, z którego wzięłam torebkę.
Wrzuciłam do niej klucze, kluczyki do auta i telefon.
Potem ruszyłam jak na ścięcie do domu, w którym zawsze
będę nieidealna.
Drogę z dzielnicy View Ridge do North Admiral
pokonywałam przeważnie w czterdzieści sześć minut.
Dzisiaj zajęło mi to godzinę i osiem minut. Gdybym nie
wyjechała wcześniej, spóźniłabym się siarczyście,
doprowadzając tym swoją matkę do szału. „Bycie na czas”
oznacza po-jawienie się przynajmniej piętnaście minut
wcześniej — tak twierdziła.
Sutton Dahle, moja matka, była kobietą sukcesu.
Ubrana zazwyczaj w białą, idealnie wyprasowaną, a
wcześniej wykrochmaloną bluzkę z długimi rękawami
oraz czarną bądź grafitową ołówkową spódnicę z
wycięciem na udzie. Marynarki wkładała tylko do pracy.
Szpilki nosiła za to wszędzie, nawet w domu. Jej
ciemnobrązowe włosy zawsze były spięte w ciasnego
koka, z którego nigdy nie uciekały nawet pojedyncze
włoski.
Minę miała o każdej porze dnia tę samą — czujną i
groźną. Wyglądała, jakby podejrzewała każdego —
absolutnie każdego — o to, że gotów jest do niej strzelić,
bo złapała go, albo dopiero złapie, na większym czy
mniejszym grzeszku. Nie winiłam jej za tę podejrzliwość,
prowadziła przecież najlepsze biuro detektywistyczne w
całym Seattle.
Mój ojciec, Conall Dahle, był z kolei wielokrotnie
odznaczonym komendantem policji. Gdy nie nosił
munduru, wybierał drogie białe koszule oraz garniturowe
spodnie w kolorze, który akurat wkładała w danym dniu
moja matka. Zawsze musieli być tak cholernie
dopasowani!
Szpakowate włosy ojca były krótko ścięte, bez
wariacji, na całej głowie
jednej długości — matka nie lubiła dłuższych.
Nienawidziła też zarostu, więc ojciec się golił.
A ja nienawidziłam niedziel. Dzisiaj, gdy otwarła mi
gosposia i przekroczyłam próg domu, poczułam, że będzie
gorzej niż zwykle. Byłam spięta, nerwowa i ciągle
przygładzałam włosy, by nic nie odstawało. Dostawałam
szału, bo odkąd skończyłam studia i zaczęłam pracę w
biurze, matka nigdy nie żądała, bym w niedzielę przybyła
do nich wcześniej, jeszcze przed tym cholernym obiadem.
A skoro dziś dostałam wiadomość, żebym wpadła na
kawę, musiało być nieciekawie.
Nie pomyliłam się. Okazało się wręcz… koszmarnie.
Po przejściu przez długi korytarz ciągnący się w
nieskończoność i skręceniu w stronę jadalni usłyszałam
znajomy głos. Moja kuzynka Dahlia, córka jedynej siostry
mojego ojca, trajkotała jak najęta. Zamarłam przed
wejściem do pomieszczenia, bo usłyszałam kolejny głos,
tym razem męski i już wiedziałam. Wiedziałam, że to czas
na panikę, bo czekała mnie katastrofa.
Odliczyłam od dziesięciu do jednego, normując
oddech, który nagle stał się urywany, i bardzo powoli
ruszyłam przed siebie. Moje kroki były ciężkie, jakby moje
ciało protestowało przed tym spotkaniem. Mimo to
weszłam do jadalni z uniesioną wysoko głową, chłodnym
wyrazem twarzy i pustym spojrzeniem. Nakładanie masek
opanowałam do perfekcji.
Skoro nie byłam idealna, musiałam grać
niezniszczalną.
— Vafie! — krzyknęła moja kuzynka, która zauważyła
mnie jako pierwsza.
Wstała od stołu. Miała na sobie krwistoczerwoną
sukienkę, która eksponowała jej zaokrąglony brzuch i
obfity biust. Blond pukle kręciły się jej wokół twarzy i
spadały swobodnie na piersi. Podeszła do mnie z szeroko
rozpostartymi ramionami, na co wyraźnie się skrzywiłam.
Przytuliła mnie, więc sztywno ułożyłam dłoń na jej
łopatce, ale nie poruszyłam się.
Nienawidziłam się przytulać. Nienawidziłam, gdy ktoś
mnie dotykał.
— Mój Boże, Vafie, wyglądasz, jakbyś przyjechała na
pogrzeb —
skomentowała rozbawiona, odsuwając się ode mnie.
Zlustrowała mnie krytycznym spojrzeniem, zapewne
wyśmiewając w myślach moje szerokie biodra i głośno
westchnęła. — Czarny sprawia, że twoja zimna mina jest
jeszcze zimniejsza.
— Dziękuję, uznam to za komplement — mruknęłam.
Przeniosłam wzrok na swoich rodziców, którzy
siedzieli przy sporych rozmiarów dębowym stole wraz z
mężczyzną o ogromnych brązowych oczach. Przyglądał
mi się z nieskrywanym zaciekawieniem, a gdy go na tym
przyłapałam, posłał mi lekki uśmiech. Co dziwne, nie był
kpiący ani zarozumiały. Był zwykły.
— Matko, ojcze — odezwałam się, bo przecież
wymagali, bym prezentowała nienaganne maniery. —
Dzień dobry wszystkim.
— Dzień dobry, Vafaro. — Matka poruszyła się na
swoim miejscu, odwracając się całym ciałem w moim
kierunku i krytycznie zmierzyła mnie wzrokiem. —
Dobrze wyglądasz — stwierdziła.
Następnie wróciła do poprzedniej pozycji, a ja
zerknęłam na ojca, który jedynie skinął mi głową.
Nie zdążyłam zaprotestować, gdy Dahlia złapała mnie
za rękę i po-ciągnęła ku nieznajomemu. Mężczyzna wstał
i wyciągnął do mnie dłoń, więc niepewnie podałam mu
swoją.
— Vafie, poznaj mojego narzeczonego…
— …Elijah, bardzo mi miło — dokończył brązowooki.
— Piękna sukienka.
— Dziękuję.
Wyswobodziłam dłoń z jego uścisku i zapadła
niezręczna cisza. Nic nadzwyczajnego, ale Dahlia nie
lubiła ciszy. Gdy usiadłam obok niej przy stole, złapała
Elijaha za rękę i pociągnęła go, by objął jej ramię.
Moja matka skrzywiła się nieznacznie na ten akt
bliskości.
— Ciociu, skoro już jesteśmy w komplecie — zaczęła z
rosnącą ekscytacją w głosie moja kuzynka — to
chciałabym zdradzić cel naszej wizyty. Mianowicie: jestem
w ciąży!
Powstrzymałam się przed parsknięciem. Przecież nie
byliśmy ślepi.
— W zasadzie to celem naszej wizyty jest zaproszenie
państwa na nasze wesele — sprostował Elijah.
Wolną dłonią wyciągnął z marynarki dwie koperty i
ułożył je na stole przed moimi rodzicami. Dahlia
przesunęła jedną z nich przede mnie. Rodzice udawali
zaskoczonych, a ja po prostu sięgnęłam po kopertę z
moim imieniem napisanym brzydkim pismem i wyjęłam z
niej zaproszenie. Forma niespecjalnie mnie zaskoczyła.
Skorzystali z szablonu, który nie pozwalał na
oryginalność. Sześć zdjęć mojej kuzynki wraz z
narzeczonym w polach o nieregularnych kształtach
oddzielonych od siebie białym obramowaniem. W środku
wydrukowano standardową formułkę i uzupełniono ją o
moje imię, datę oraz miejsce, gdzie odbędzie się
uroczystość.
— Planujemy pobrać się w Ballard Bay Club —
oznajmiła Dahlia. —
W czerwcu będę już trochę po rozwiązaniu. Na pewno
będzie przepiękna pogoda i będzie można posiedzieć nad
wodą!
Jej ekscytacja sprawiła, że poczułam cholerne
zmęczenie. Mówiła z przesadną ekspresją i mocą. Nie
byłam szczególnie towarzyska, a gdy przebywałam w
pobliżu ludzi, którzy mieli za dużo energii, odnosi-
łam wrażenie, że podkradają też moją. Jak wampiry.
By mieć jej jeszcze więcej.
Czekał mnie długi i cholernie męczący niedzielny
obiad.
Po wyjściu kuzynki z narzeczonym sięgnęłam po telefon. Kirby,
moja przyjaciółka, atakowała mnie mnóstwem wiadomości. Inaczej
niż ja, niedzielę spędzała na randkowaniu z kolejnym
nieszczęśnikiem, który napisał do niej na Instagramie. Była
podekscytowana szerokością jego ramion i wielkością przyrodzenia,
którego przedstawił jej zeszłej nocy.
Już miałam jej napisać, że ostatnie, czego w tej chwili
potrzebuję, to czytanie o rozmiarze narządów płciowych
obcego faceta, ale nie zdąży-
łam, bo podeszła do mnie matka. Idealnie w
momencie, w którym na ekranie mojego telefonu pojawiło
się zdjęcie grubego członka trzymanego przez męską
rękę. A pod nim wiadomość o niezbyt przyzwoitej treści.
Kirby: Czy ty to widzisz!? OGROMNIASTY!
Wydałam jęk pełen frustracji i przerażenia, po czym z
szybkością błyskawicy zablokowałam ekran i odłożyłam z
hukiem telefon na blat.
Cisza ze strony mojej matki była zatrważająca. Serce
waliło mi w piersiach, bo jak zawsze musiała zbudować
napięcie, zanim wyrzuciła z siebie to, co myśli.
— Wysyłanie tego typu wiadomości jest nie tylko
obrzydliwe, ale i karalne, moja droga. Przekaż Kirby, że
za dzielenie się nagimi zdjęcia partnera bez jego zgody
grożą konsekwencje. — Głos matki aż ociekał
obrzydzeniem.
Pragnęłam zamknąć oczy i zniknąć.
Kirby najwyraźniej nieświadomie odpaliła bombę,
która miała mnie dzisiaj zabić. Ojciec udał się na
popołudniową niedzielną drzemkę, a matka tylko czekała
na odpowiedni moment. Pewnie zbierała się przez cały
tydzień i teraz z radością zmiesza mnie z błotem.
— A skoro już jesteśmy przy temacie… mężczyzn —
odezwała się zimno, zajmując miejsce naprzeciwko mnie
— nie sądzisz, że dwadzieścia cztery lata, które skończysz
za niecały rok, to odpowiedni moment na małżeństwo?
No tak, to było do przewidzenia.
— Cóż, uważam, że…
— Urodziłam cię, mając dwadzieścia cztery lata, a
byłam już trzy lata po ślubie z twoim ojcem. Nie wydaje ci
się, że wypadałoby zacząć myśleć o założeniu rodziny?
— Myślę, że to czas na…
— Nie myśl, Vafaro, bo nie wychodzisz na tym dobrze.
Powinnaś mieć już męża i dziecko, nie młodniejesz ani nie
piękniejesz z wiekiem.
Zaczęło się. Nie odezwałam się, gdy zrobiła pauzę, bo
to było oczywiste, że przerwie mi trzeci raz. Zawsze
przerywała. Za każdym cholernym razem, bo moje zdanie
było zupełnie nieistotne. Jak bezwartościowy zlepek liter
bez głębszego sensu.
— Twoja babcia chciałaby mieć wreszcie prawnuka.
Powinnaś przestać czekać na księcia z bajki, bo nie jesteś
księżniczką, a wiara w miłość od pierwszego wejrzenia
jest infantylna. Dahlia będzie matką i żoną w przeciągu
pół roku. Nie sądzisz, że ty też powinnaś pomyśleć o
ustatkowaniu się? Jest od ciebie dwa lata młodsza, Vafaro.
— Nie planuję najpierw zajść w ciążę, a potem liczyć,
że nieszczęśnik, który mnie zapłodnił, klęknie na jedno
kolano i weźmie odpowiedzialność.
— Nie sugeruję ci, żebyś zachowywała się jak dziwka
— odparowała ze złością. — Kolejnego rozczarowania
bym nie zniosła.
Kolejnego rozczarowania.
— Myślę, że powinnam już iść.
— A ja myślę, że powinnaś ze mną porozmawiać. —
Rozsiadła się wygodniej, układając dłonie płasko na
blacie, jakby przesłuchiwała podejrzanego o morderstwo.
— Musisz coś zrobić z włosami, sterczą ci wokół twarzy —
rozpoczęła gorzko. — Ta szminka jest za jasna i nie pasuje
do twojej karnacji. Nie wiem, czemu mnie nie posłuchałaś
i nie kupiłaś ciemniejszej. Sukienka podkreśla twoje
wady, widać w niej, jak dużą masz dysproporcję między
talią a biodrami, przez co twój biust jest jeszcze mniejszy
niż w rzeczywistości. Jak chcesz się podobać
mężczyznom? W ogóle o siebie nie dbasz, Vafaro.
Powinnaś być dumną i wy-rafinowaną kobietą.
„Wyrachowaną” lepiej pasuje do twoich ust, mamo.
— Nie możesz iść na wesele kuzynki sama, więc radzę
ci się wziąć za siebie. Mogłabyś popracować nad figurą i
lepiej dobierać kosmetyki, których używasz. W marcu
przyjeżdża moja przyjaciółka z synem. Jeśli coś ze sobą
zrobisz, może Marcus zgodzi się iść z tobą na to wesele.
Kolejna szpila. Szpila za szpilą. Wbijała mi je za
każdym razem, ale ukłucia przestałam czuć mniej więcej
trzy lata temu. Przywykłam i po prostu zaczęłam się
zgadzać z jej słowami, a ona uważała, że mi pomaga. Im
szybciej przestawałam się bronić, tym szybciej się
zamykała. Teraz było tak samo.
— Zadzwonię do znajomej i umówię cię na jakieś
zajęcia na siłowni i na kilka zabiegów na twarz. Przyda ci
się również odżywienie włosów, bo są oklapnięte i
matowe.
Czułam, jak zadrgała mi powieka, gdy powoli, choć z
niebywałą gracją wstała i oddaliła się… w cholerę.
Odczekałam dziesięć długich minut, wpatrując się w
obraz wiszący naprzeciwko mnie. Była to reprodukcja
martwej natury Picassa, któ-
rą jedenaście lat temu wykonała moja siostra. Lubiła
odtwarzać proste geometryczne formy w intensywnych
kolorach, bo były kurewsko nie-skomplikowane.
Moja reprodukcja Vanitas Stillleben Sebastiana
Stoskopffa od sześciu lat leżała w składziku na sprzęt
ogrodnika, który rodzice postawili dwa lata po
wybudowaniu domu.
Były tam też moje chęci do życia i walki z matką.
Rozdział 1.
Royce
Marzec
Bębniłem palcami w metalowy parapet, wybijając
rytm piosenki, która leciała kilka minut temu w studiu, i
paliłem papierosa. Dym wypełniał
moje płuca i wracał do ust, by za moment rozpłynąć
się w powietrzu.
Byłem zmęczony tym dniem. Od dziesiątej, czyli od
godziny otwarcia studia, do teraz, czyli do dwudziestej
pierwszej, zaliczyłem trzy sesje. Dwa covery były w
porządku, prosta robota zarówno u pierwszego klienta,
który chciał wytatuować sobie czarną opaskę wokół
nadgarstka, by zakryć imię swojej byłej, jak i u drugiego,
który zapragnął zmienić pająka na ramieniu w czarne
serce. Za to trzecia klientka, którą była nadmiernie
gadatliwa kobieta po pięćdziesiątce… wykończyła mnie
do cna. Chciała upamiętnić swojego męża, więc wymyśliła
sobie, że przeniosę jej na przedramię zdjęcie z jego
dowodu. Odmówiłem, rzecz jasna, bo nie wykonuję
portretów. Zdenerwowała się, rzucając mi w twarz, że
jestem nieprofesjonalny, i wyszła, by po piętnastu
minutach wrócić z innym zdjęciem. Zeszło nam tak sześć
razy, zanim zrozumiała, że nie wytatuuję jej cholernego
portretu. Stanęło na prostym zarysie twarzy jej męża.
Owal, charakterystyczny podkręcony wąs i włosy, które
miał
tylko na skroniach. Do tego okulary w okrągłych,
grubych oprawkach i klientka była wniebowzięta.
Lubiłem swoją pracę, ale nienawidziłem klientów,
którym nie zamykały się gęby. Wampiry energetyczne
zawsze sprawiały, że głowa mi
pękała. Wolałem ciszę przerywaną szemraniem
płynącej wody lub szumem drzew, nic więcej nie
sprawiało mi przyjemności. No, może jeszcze zabawa z
psami. I nastawienie mojej matki, która zawsze była
przygotowana, że jeden z jej synów przyjedzie znienacka
tylko po to, by zjeść kawałek jej słynnej tarty.
Drzwi po mojej prawej otworzyły się z impetem i
weszła przez nie wytatuowana od stóp aż po szyję Esther,
moja pracownica. Wyciągnęła paczkę fajek i zapalniczkę,
by moment później z głośnym jękiem za-ciągnąć się
nikotyną. Spojrzała na mnie dopiero po wypaleniu połowy
papierosa.
— Wyglądasz jak gówno, szefie — rzuciła gorzko.
Byłem ubrany w długą koszulkę z rękawem do
nadgarstka. Nadruk na niej przedstawiał kolorowe
doodle, które zaprojektowała żona mojego brata wraz z
dziećmi. Koszulka była zmięta i poplamiona tuszem, ale
lubiłem w niej pracować. Do tego miałem na sobie czarne
dresy ze zwężanymi nogawkami, beanie zakrywającą
moje za długie już włosy i niezasznurowane trapery. Nie
wyspałem się, to prawda, ale nie czułem się jak gówno.
Dzisiaj wyjątkowo byłem po prostu zmęczony trajkoczącą
pięćdziesięciolatką, której zmarł mąż.
— Dzięki Est, to pocieszające — mruknąłem,
zgniatając butem niedopałek. — Możemy już zamykać?
— Nie, jeszcze jedna klientka na dzisiaj.
O zgrozo, byle nie chciała mnie zmusić do portretu.
— Jakiś konkret podała?
— Czarna róża między piersiami. Ma być niewielka,
więc powinieneś się z nią szybko uwinąć.
— Jasne, przygotowałaś stanowisko?
— Pewnie, że tak, szefie.
Esther była moją asystentką od chwili, gdy
otworzyłem dla klientów drzwi swojego salonu.
Wcześniej, podczas remontu, przychodziła codziennie, by
patrzeć na zmiany, jakie zachodziły w budynku. Kilka razy
mnie zaczepiała, ale miałem w zwyczaju olewać
nieznajomych.
Ona jednak nie odpuściła i gdy tylko zmieniłem
tabliczkę z „zamknięte” na „otwarte”, podsunęła mi pod
nos CV. Zatrudniłem ją i dzięki temu od czterech lat
miałem asystentkę, na którą nigdy się nie wkurwiłem.
Matka uważała, że skoro z nią wytrzymywałem, to znak,
że może
być tą jedyną. Niestety nie wierzyłem w to, by Amor
postanowił strzelić mnie w tyłek drugi raz. Otrzymałem
jeden strzał i wystarczająco dużo przez to wycierpiałem.
Byłem wypalony i nie zamierzałem szukać drewna, by
rozpalić swoje wewnętrzne palenisko. W środku miałem
ruinę i zgliszcza.
Samotność była lepsza. Cisza przyjemniejsza. A
złamane serce po czasie wcale nie bolało. Bo jak mogło
boleć coś, co było martwe?
Wszedłem do studia, zostawiając Esther samą, i
udałem się za ladę, gdzie zostawiłem tablet. Zacząłem
poprzedniego dnia projekty, które miałem zamiar
umieścić w katalogu na drugą połowę roku. Te ze stycznia
schodziły szybciej, niż się spodziewałem.
Pół godziny później drzwi do studia otworzyły się
powoli i dotarł
do mnie wysoki, irytujący głos. Uniosłem głowę z
trwogą wypisaną na twarzy i ledwo powstrzymałem jęk.
Weszły dwie kobiety, a w zasadzie dziewczyny. Brunetka,
która wyrzucała z siebie słowa niczym karabin
maszynowy pociski, trzymała za rękę szatynkę o
obojętnym wyrazie twarzy. Ta spokojna była ubrana w
białą koszulę włożoną w czarne, garniturowe spodnie do
kostki i wysokie czerwone szpilki. Te buty pasowały do jej
krwistoczerwonych warg, które zacisnęła, gdy jej
przyjaciółka szarpnęła ją za rękę. Brunetka natomiast
miała na sobie zwykłą bordową sukienkę z dużym
dekoltem. Uwydatniał jej spory biust. Wyglądała
zajebiście wyzywająco.
— Dobry wieczór — odezwała się głośno z
nienaturalnym entuzjazmem. — Słyszałam, że ma pan
ładne prace, więc postanowiłam przyjść z przyjaciółką.
Czy to nie będzie dla pana problem? Postaram się nie
gadać za dużo. Będę tylko obserwować, ma pan na pewno
jakieś wolne krzesło dla towarzyszki niedoli, prawda?
Skrzywiłem się, próbując skupić myśli na tym, o czym
mówiła, ale ten skrzekliwy ton i milion słów na minutę
skutecznie doprowadziły mnie do irytacji. Było późno, a ja
nienawidziłem towarzyszy klientów.
Byli męczący i arcywkurwiający.
— Proszę usiąść na kanapie — burknąłem, patrząc na
nią. Posłała mi szeroki uśmiech, więc spojrzałem na swoją
klientkę. — Zapraszam do siebie.
Dziewczyna podała swojej pochłoniętej moimi
rysunkami przyjaciółce torebkę i bez słowa ruszyła w
moją stronę. Szła sztywno, stawiając kroki z nienaturalną
gracją, jakby je wyćwiczyła. Gdy znalazła się bliżej, owiał
mnie delikatny zapach jej perfum — mieszanka czegoś
słodkiego, ostrego i piżmowego.
Z bliska wyglądała o wiele ciekawiej. Jej twarz
pokazywała zmęczenie, makijaż nie tuszował worków pod
oczami, a te oczy… były tak bezdennie puste i zimne,
jakby była ze stali. Miały interesujący miodowy kolor z
brązowymi plamkami wokół źrenicy.
— Asystentka mówiła o róży między piersiami —
odezwałem się. —
Ma pani jakąś inspirację lub konkretny pomysł?
— Nie, w zasadzie pomyślałam, żeby narysował to pan
po prostu pisakiem i później wypełnił na czarno —
odezwała się. Jej głos był na-znaczony subtelną chrypką i
miał przyjemną, ciepłą barwę. — Chyba że ma pan jakieś
wzory? Słyszałam, że robi pan świetne projekty.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, od kogo o
mnie słyszała, i bez słowa zmieniłem folder na tablecie,
który przede mną leżał. Otworzyłem wolne wzory z
kwiatami i przejrzałem je w poszukiwaniu czegoś, co
mogłoby ją zainteresować. Miałem jeden czarny wzór,
który mógłby pasować. Róża miała idealnie prostą łodygę,
z której wychodziły cztery gałązki z różną liczbą liści i
kolców. Dwa listki spadały swobodnie z lewej strony.
Pączek był rozwinięty, ale nadal miał kształt litery „U”.
Uniosłem tablet na ladę i zwróciłem w kierunku
klientki. Przez chwilę się zastanawiała, dokładnie
przyglądając się każdemu szczegółowi, aż podniosła
głowę i obdarzyła mnie miłym, choć pozbawionym emocji
uśmiechem.
— Idealna.
— Świetnie — mruknąłem. Zwinąłem tablet i
skierowałem się do wyjścia zza lady. — Zapraszam za
mną.
Przeszliśmy do przyległego pomieszczenia, w którym
znajdowały się dwa stanowiska do tatuowania. Est
siedziała przy swoim i bawiła się maszynką, która dzisiaj
przyszła. Na nasz widok wstała i uśmiechnęła się
promiennie.
— Dobry wieczór — zaćwierkała. — Wszystko
ogarnęłam. Trzeba przygotować wzór?
— Tak, zrób kalkę z projektu, który jest otwarty. Trzy
różne wielkości. — Wręczyłem jej tablet. — A pani może
się rozebrać — dodałem do klientki.
Dziewczyna bez słowa skierowała się do leżanki, przy
której wszystko już na nią czekało. Esther wyszła, a ja
podszedłem do szafki, w któ-
rej trzymałem papierową taśmę. Wybrałem średnią
grubość, bo klientki często miały problem z tym, że za
bardzo widać im piersi, gdy tatuuję —
tak jakby mnie obchodziły ich cycki.
Wróciłem do szatynki, która zdążyła zdjąć swoją
koszulę, złożyć ją i położyć na krześle przy biurku.
Siedziała na leżance naga od pasa w górę. Nadal z
obojętną miną.
Podałem jej taśmę, ale odmówiła ruchem głowy.
— Jeśli to dla pana nie problem, wolałabym nie
zaklejać sutków —
odezwała się. — Nie cierpię taśmy na sutkach. —
Skrzywiła się, unosząc na mnie wzrok.
— Jasne, żaden problem — mruknąłem. — Proszę się
położyć.
Wykonała polecenie, układając się wygodnie, a ja
zająłem miejsce na swoim fotelu i założyłem czarne
rękawiczki. Na początek oderwałem kawałek ręcznika
papierowego i sięgnąłem po płyn dezynfekujący.
— Gdzie konkretnie ma być tatuaż?
Uniosła się na lewym łokciu i krytycznie spojrzała na
miejsce pomiędzy swoimi piersiami. Jej twarz ani drgnęła,
chłodna maska trzymała się doskonale. Wskazała sam
środek swojej klatki piersiowej i przeciągnęła palcem aż
pod piersi. Przytaknąłem, więc wróciła do poprzedniej
pozycji.
Najpierw zdezynfekowałem miejsce, potem
przesunąłem po jej skórze maszynką do golenia i znów
zdezynfekowałem, a na koniec wytarłem do sucha.
— Chce pani maść przeciwbólową? — zapytałem
rzeczowo. — Na mostku boli.
— Nie, poradzę sobie — mruknęła.
Kiwnąłem głową.
Esther weszła do pomieszczenia z trzema kalkami i
podała mi je.
Z uśmiechem zlustrowała biust mojej klientki.
Zaświeciły jej się oczy, gdy zobaczyła kolczyki.
Dziewczyna miała niewielkie, ale bardzo ład-ne piersi z
ciemnymi sutkami, które doskonale pasowały do koloru
jej skóry. Takiego… mlecznego karmelu. W sutkach miała
sztangi przy-trzymywane przez dłonie kościotrupa.
Wyglądało to ciekawie.
— Zajebiście fajne kolczyki — skomentowała Esther.
— Na zamówienie?
— Tak.
Zimny ton szatynki ostudził zapał mojej asystentki, co
było dziwnie satysfakcjonujące. Była bardziej mrukliwa
niż ja, czego nie spodziewałbym się po kimś z jej
wyglądem. Była bardzo delikatną dziewczyną o łagodnych
rysach.
Est wyszła, mówiąc, że zajmie się przyjaciółką mojej
klientki, więc zostaliśmy sami. Chwyciłem wzór średniej
wielkości, który rozmiarem mniej więcej pasował do
obszaru, jaki wskazała do dezynfekcji, i delikatnie
przyłożyłem do jej klatki piersiowej.
— Może pani wstać i spojrzeć w lustro na ścianie za
panią. Albo mogę podać mniejsze lusterko.
— Jest dobrze — mruknęła, nawet nie patrząc na to,
gdzie ułożyłem wzór.
Klient nasz pan.
Przystąpiłem do tatuowania, a ona ani razu się nie
skrzywiła. Nie poruszyła się. Nie syknęła i nie odezwała
się. Gdy pytałem, czy wszystko w porządku, kiwała głową
i na nowo zamykała oczy, relaksując się.
Po nałożeniu maści odsunąłem się i podałem jej
lusterko. Podniosła się powoli, z wyraźną niechęcią i
wzięła je ode mnie, a moment później zaczęła się
przeglądać.
— W porządku? — zapytałem.
— Tak, wygląda świetnie — przyznała, spoglądając na
mnie z lekkim uśmiechem. — Dziękuję.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Odebrałem
od niej lustro i sięgnąłem po folię. — Proszę się położyć.
Zabezpieczyłem tatuaż, wyrecytowałem formułkę na
temat tego, jak o niego dbać i po odebraniu pieniędzy
zamknąłem studio.
Była dwudziesta druga trzydzieści, gdy w końcu
skończył się ten nieszczęsny poniedziałek.
Vafara
Modliłam się od listopada o poznanie kogoś miłego,
kto mógłby uratować mój nieszczęsny tyłek przed
kandydatem na wesele, którego wybrała dla mnie matka.
Syn jej przyjaciółki, jak podkreślała co niedzielę, był
prezesem firmy transportowej, wyglądał przyzwoicie i
miał nienaganne maniery. Rzygać mi się chciało, gdy
czułam uwielbienie, jakim otoczyła tego gnojka. Przez to
wiedziałam, że jak go zobaczę, dostanę ataku serca.
— Vafie, do chuja, słyszysz ty mnie? — warknęła Kirby
podniesionym głosem.
— Jestem, jestem — mruknęłam. — Znów marzyłam o
niejakim Marcusie, który ma poznać moje szanowne
dupsko podczas niedziel-nego obiadu.
Siedziałyśmy na kocu rozłożonym przy brzegu Green
Lake i piłyśmy świeżo mieloną kawę z termosów. W
koszyku piknikowym, który Kirby nosiła na nasze spacery,
czekała na mnie wielka kanapka z pieczonym tofu i
porządną porcją warzyw. Na deser niezmiennie brownie z
czerwonej fasoli, które moja przyjaciółka miała w lodówce
zawsze.
Jako psychodietetyk Kirby próbowała nauczyć mnie
utrzymywania zdrowej relacji z jedzeniem. Uważała, że w
dużej mierze czuję się źle przez to, jak się odżywiam i
sypiam, a nie przez to, że siedzą we mnie skutki kilku
załamań nerwowych. Cóż, mogła mieć rację, bo gdy mój
organizm był wyregulowany, moja niechęć do życia była
mniejsza niż obecnie.
Chociaż podejrzewałam, że mój aktualny nastrój był w
dużej mierze zasługą zbliżającego się spotkania z
Marcusem Boloneyem i tego, że matka straszyła mnie
nim od niemal czterech miesięcy.
— Mówiłam, że powinnaś zjeść kanapkę, bo tofu jest
jeszcze ciepłe — przypomniała Kirby, wyciągając do mnie
jedzenie. — Za dużo myślisz, Vafs — dodała gorzko. —
Dlaczego tak bardzo się przejmujesz tym gościem?
— Bo czuję, że moja matka specjalnie wybrała
jakiegoś buca, który będzie mnie obrzucał gównem.
— Może znajdę ci jakiegoś starego kumpla, który z
chęcią odegra rolę twojego faceta? Przecież możesz nagle
wpaść na miłość swojego życia i twoja matka nie będzie
mogła nic z tym zrobić — zaoferowała z entuzjazmem.
Potrząsnęła kanapką, która wciąż tkwiła w jej
wyciągniętej ręce, więc ją odebrałam i westchnęłam. —
No proszę cię, ostatnio miałaś dobry humor.
— Zaczęłam nowy obraz — mruknęłam, odgryzając
kawałek prze-pysznie pachnącej kanapki. — Zrobiłam
podmalówkę, która wyglądała fajnie, i wyszłoby idealnie,
gdybym ją dopieściła kolorem, ale mój szanowny kot
postanowił przedrzeć mi płótno niemal na pół. Trochę
mnie to zdołowało, bo miałam zamiar zrobić zdjęcia
kubków, które ostatnio ulepiłam, właśnie na tle tego
płótna.
— Storm jest chujem — skwitowała. Tak, cóż, mój kot
bywał chujem. — Ale nie załamuj się, przecież zrobisz
nowy obraz, a kubki nie uciekną. Musisz przestać
wywierać na sobie presję — jęknęła, zapychając buzię
kanapką. — Jak coś spieprzysz, to spieprzysz. Wszystko
moż-
na naprawić lub machnąć drugi raz, Vafs.
Tak, tylko nie rozbitą psychikę, która tańczyła tango
ze złamanym sercem.
— Znajdziemy ci faceta, który doprowadzi twoją
matkę do szału, co ty na to?
Gdybym miała pewność, że nie odetną mnie od
rodziny i pracy, przyprowadziłabym na to wesele miłego
starszego pana, który brzydko pachnie i potrzebuje
gotówki na alkohol. Niestety moja matka nie uwierzyłaby
w tak szaloną miłość. A nie miałam innego pomysłu na to,
kogo podstawić jej pod nos, żeby się zamknęła i przestała
wciskać mi na siłę patałacha, który lizał jej tyłek przy
każdej okazji. Od listopada dzwoniła do niego co dwa
tygodnie, mówiąc o tym, jak cudownie było-by mieć go w
rodzinie. Przez to zaczęłam popadać w paranoję, że uda
jej się nas zeswatać. Byłam już tak zmęczona ciągłymi
pretensjami, że obawiałam się tego, co zrobię, jak tak
dalej pójdzie. Momentami mia-
łam wrażenie, że pewnego dnia dla świętego spokoju
obudzę się w białej sukni i z pierścionkiem na palcu.
Moje życie w pięćdziesięciu procentach było żartem,
w dwudziestu żałosną imitacją egzystencji i w ostatnich
trzydziestu — cholernym gównem. Gdybym straciła Kirby,
nie miałabym nikogo, kto przyjechałby do mnie w środku
nocy, by uspokoić mnie podczas napadu paniki
połączonego z histerycznym pragnieniem zdechnięcia
gdzieś w środku lasu.
— Myślę, że moja matka nie nabierze się na kogoś…
przerysowanego — mruknęłam, przypominając sobie,
jak… barwnych znajomych miała Kirby.
Odgryzłam kolejny kęs kanapki i przeniosłam wzrok
na jezioro. Pływające po nim kaczki radośnie trzepotały
skrzydłami, bo dwójka małych dzieci rzucała do nich
chlebem. Mała blondyneczka w czerwonej sukieneczce,
rajstopkach i wiosennym płaszczyku oraz trzymający ją za
rączkę blondynek w czarnych jeansach i czerwonej bluzie
z kapturem.
Obok nich siedział barczysty mężczyzna o prostych
brązowych włosach.
— Coś ogarnę, Vafs, nic się nie bój. Jak poznasz
Marcusa, będziemy miały obraz mężczyzny, którego twoja
matka chciałaby przy tobie zobaczyć, i damy jej całkowitą
odwrotność. Nie ma co się martwić na zapas.
Gdyby to było tak proste.
Pod maską wyrachowanej zimnej suki potrafiłam
jedynie się nad sobą użalać. Gdy nie malowałam, nie
lepiłam z gliny albo nie śpiewa-
łam, czułam, że powoli umieram. A z racji tego, że
ostatnio nie miałam siły na nic z tego, co stanowiło moją
pasję… Cóż, nie było zbyt kolorowo.
Dusiłam się wszędzie poza swoim loftem znajdującym
się na poddaszu starej siłowni, którą wcześniej prowadził
mój dziadek. Spędziłam tam wiele lat, chowając się przed
gniewem matki i złośliwością starszej siostry, która mnie
nienawidziła.
Dusiłam się przy każdym oprócz Kirby, bo
nienawidziłam, gdy ludzie taksowali mnie oceniającym
wzrokiem, z góry zakładając, że byłam wyrachowaną suką
z brzydką twarzą i wielkim tyłkiem.
Dusiłam się rozpaczą, która trawiła mnie od środka.
Nienawidziłam pozerów, ale sama byłam pozerką. W
końcu nieustannie udawałam, że nic ani nikt mnie nie
rusza.
Rozdział 2.
Vafara
Nerwicę natręctw od psychozy odróżnia między
innymi realistyczne myślenie — osoba chora na nerwicę
nie traci kontaktu z rzeczywistością i jest świadoma, że
to, co myśli i robi, to całe gówno, po prostu nie ma sensu.
Ale i tak to robi, bo nie potrafi przestać. Bo ten przymus…
to jest za silne. Po prostu, cholera, za silne.
Psychozy nie miałam. Zaburzenia obsesyjno-
kompulsywne chyba tak. Przekładałam kubki milion razy
z prawej na lewą stronę i z lewej na prawą, zawsze, gdy
nie mogłam sobie ze sobą poradzić. Tak jak teraz.
W ciągu nocy ulepiłam cztery kubki, wypaliłam je i do
tej pory zdążyłam nawet jeden pomalować w niebieskie
kwiatuszki z zielonymi łodygami.
A skoro zrobiłam to w takim tempie, to znaczy, że coś
mnie przerastało.
Dzisiaj był ten nieszczęsny dzień — niedziela. Od
samego rana krzątałam się po lofcie, przenosząc kubki i
obrazy co rusz w inne miejsca.
Pijąc poranne mleko z miodem, przekładałam między
palcami łyżeczkę, a jedząc kolorowe kanapki,
poprawiałam pomidora, tak by leżał idealnie na środku
plastra sera. Wiedziałam, że przesadzam, ale nie mogłam
się opanować. Musiałam coś robić, obojętnie co, ale coś
musiało się dziać.
Byłam znerwicowana i przerażona tym, co zastanę w
domu rodzinnym.
Miałam się stawić o dwunastej, bo równo pół godziny
później matka chciała podać obiad. Pierwszy raz od nie
wiem, kiedy postanowiła, że samodzielnie ugotuje, i było
to co najmniej niepokojące. Nienawidziła
gotować, odkąd sięgałam pamięcią. Skąd nagle taki
pomysł? Żeby się przypodobać jakiemuś nadętemu
bucowi w garniturze? Zapewne.
Włosy spięłam w idealnego koka, makijaż zrobiłam
upiększający, usta pomalowałam nowym odcieniem
bordowej pomadki. Założyłam długie kolczyki w kształcie
trójkątów, które przez swoją wielkość podkreślały moją
dość smukłą szyję. Na nogi wciągnęłam czarne
garniturowe spodnie do kostki, a na stopy włożyłam
bordowe szpilki. Do tego prosta bordowa koszula, którą
wsadziłam do spodni. No i jeszcze pasek z rażącym
znaczkiem Gucci, którego nienawidziłam. Od chwili, gdy
go dostałam, chciałam go wyrzucić. Był paskudny, ale
matka lubiła, kiedy go nosiłam, i to tak, żeby znaczek był
widoczny z kilometra. Przecież świadczył o bogactwie.
Spojrzałam na swoje odbicie krytycznym wzrokiem.
Wyglądałam znośnie, ale nadal nie porywałam. Z jednej
strony wolałabym włożyć stare szmaty, by Marcus
stwierdził, że do niczego się nie nadaję, ale z drugiej
wiedziałam, że gdybym to zrobiła, matka zgotowałaby mi
piekło.
Głowa do góry, Vafs.
Zgarnęłam z komody torebkę i przygotowane
wcześniej ciasto w brytfance, po czym skierowałam się do
wyjścia. Postanowiłam upiec marchewkowe, bo
wiedziałam, że mój ojciec kiedyś je lubił. Tyle że wtedy
robiła je matka, a nie ja, więc znając życie, jak wyjdę po
południu, wyrzucą je do śmieci. Trudno. Czego oczy nie
widzą, tego sercu nie żal.
Wyszłam z domu na miękkich nogach, z trudem
dotarłam na dół i do samochodu. Podczas jazdy byłam
rozedrgana, parkując też. Nawet gdy wyszłam z auta z
torebką i ciastem w rękach, w środku trzęsłam się jak
galareta. Skręcało mi się coś w brzuchu.
Wkroczyłam do rodzinnej posiadłości z przyklejonym
do ust uśmiechem i nie tracąc czasu, udałam się do
kuchni, w której na moje nieszczęście stały moja matka i
jakaś obca kobieta, prawdopodobnie jej przyjaciółka —
Nancy Boloney.
— Dzień dobry — przywitałam się.
— Dzień dobry — odpowiedziała nieznajoma,
obrzucając mnie krytycznym spojrzeniem.
Oceniała mnie. Bezczelnie.
Sama mogła mieć pięćdziesiąt kilka lat. Ubrana była
w elegancką garsonkę w zielonym kolorze, która
podkreślała jej platynowe, farbowa
ne włosy upięte w kucyk. Miała duże brązowe oczy i
małe, pomalowane na krwistoczerwony kolor usta.
Wyglądała… jak zimna suka.
— Vafaro, dlaczego nie włożyłaś sukienki? — Matka
zapytała mnie z wyczuwalną reprymendą w głosie.
Cóż, nie włożyłam, bo zawsze krytykowała moje nogi.
Mimo że ćwiczyłam i biegałam, by utrzymać zdrową i
szczupłą sylwetkę, ona zawsze miała uwagi. Przez
cholerne biodra, które miałam szerokie po babci.
Odziedziczyłam po niej figurę pomiędzy klepsydrą a…
gruszką. Mia-
łam spory tyłek i wcięcie w talii, ale moje piersi były
mikroskopijne.
Do klepsydry sporo mi brakowało, a moja matka
ciągle mi dogryzała i wytykała te mankamenty. Bo
przecież moja siostra miała idealne pro-porcje — duże
piersi i średni tyłek.
— Uznałam, że nie chcę — odpowiedziałam. —
Upiekłam ciasto marchewkowe.
Postawiłam blaszkę na wyspie kuchennej i
przesunęłam w kierunku matki.
Jedno jej zerknięcie na moje biodra wystarczyło,
żebym zamknęła się w kokonie obojętności, próbując
obronić się przed jej złośliwym komentarzem, który
nadszedł niemal natychmiast.
— Nie powinnaś jeść słodyczy, Vafaro. Wszystko idzie
ci w biodra.
— Nie powiedziałam, że upiekłam je dla siebie —
mruknęłam.
Odwróciłam się z obojętną miną i odeszłam do jadalni,
w której nikogo nie było. Wyciągnęłam telefon i
napisałam do Kirby z prośbą o pomoc. Niestety jedyne, co
odpisała, to żebym robiła notatki na temat Marcusa.
Cholerny Marcus Boloney był niskim mężczyzną o wątłej
budowie. Mia-
łam na sobie szpilki i byliśmy praktycznie równego
wzrostu. Jego sylwetka wskazywała na to, że nie był
fanem sportu czy… czegokolwiek.
Okrągłe okulary w złotych oprawkach podkreślały
kolor jego zaczesanych do tyłu i idealnie ulizanych
włosów — miedziany. Kojarzył mi się z typowym kujonem
z filmów. Oczy miał zielone, matowe i pozbawione blasku
zupełnie jak moje życie. Na szczęce ani śladu zarostu. Był
ubrany w białą koszulę i sweter bez rękawów. Do tego
garniturowe spodnie.
Boże, dopomóż, wyglądał dokładnie tak, jak to sobie
wyobrażałam. Nie
miał za grosz męskości ani czaru, przez który
mogłabym choć pomarzyć o wyjściu ze swojego
gównianego stanu emocjonalnego.
Jak mógłby mi pomóc? Zabijając mnie zszywaczem,
kurwa.
Nie byłam płytka. Jego wygląd nie trafiał w mój gust,
ale postanowiłam, że postaram się go lepiej poznać, bo
może był miłym i uroczym mężczyzną? Wygląd to zasłona,
która nie ma znaczenia, gdy odkryjemy to, co jest za nią.
Dałam więc Marcusowi czystą kartę i pole do popisu
podczas obiadu. Niestety jedyne, co dostałam w zamian,
to krytyczny wzrok i oceniające uśmieszki, które
wymieniał z matką. Przywitał mnie pocałunkiem w dłoń i
tyle było z naszej rozmowy. On się nie garnął do
pogaduszek, ja również nie.
Matka postanowiła wkroczyć do akcji, gdy odłożyłam
widelec.
— Więc, Marcus, kochany, opowiedz nam coś o swoich
zainteresowaniach.
— Pani Dahle, co mogę powiedzieć? Jestem
zapracowanym człowiekiem. — Westchnął, jakby ledwo
wyrabiał, no prawie zrobiło mi się go szkoda. —
Podpisałem niedawno kontrakt we Włoszech. Będziemy
powiększać bazę klientów w Europie i mam zamiar
nawiązać współpracę z tamtejszymi salonami
samochodowymi.
— Niebywałe — sapnęła matka z udawanym
zachwytem. — Vafara na razie pracuje w biurze przy
papierach, ale jestem pewna, że przy tobie rozwinie
skrzydła.
— Niepotrzebnie pracuje — skomentował od razu,
zaskakując mnie i mojego ojca. — Jak już wspominałem,
jestem zapracowanym człowiekiem, więc potrzebuję
kogoś, kto poprawi mi nastrój po ciężkim dniu.
Rozumiem, że pani jest kobietą sukcesu, co wzbudza
we mnie podziw, ale wolałbym, by Vafara została w domu.
Planuję trójkę dzieci, chcę mieć dużą rodzinę, bo sam
byłem jedynakiem.
Zacisnęłam dłonie w pięści pod stołem i wbiłam
paznokcie w skórę.
Ledwo powstrzymałam syknięcie. O czym on w ogóle
mówił? Czy oni naprawdę swatali mnie z tym palantem?
— Moja córka ma zostać kurą domową? — wtrącił
gorzko ojciec.
— Nie, po prostu zarabiam tak dużo, że może robić,
co tylko zechce.
Nie musi się przemęczać — odparł Marcus. Spojrzał
na mnie z fałszywym uśmiechem. — Może
porozmawiamy? Chciałbym ustalić szczegóły dotyczące
wesela, na które mamy się wspólnie udać.
Boże, błagam, pozwól, bym zakrztusiła się śliną. Albo
zadławiła.
Najlepiej na amen. Koniecznie na amen, bo wyjście z
tym dupkiem źle się skończy.
— Doskonały pomysł — przyklasnęła moja matka. —
Vafaro, zabierz Marcusa na spacer po ogrodzie,
powinniście się lepiej poznać.
Chcę poznać się z trutką na mszyce. Błagam, niech
ktoś mi jej doda do herbaty.
Marcus wstał i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką,
ale byłam na tyle nieuprzejma, że podniosłam się bez jego
pomocy. Od razu skierowałam się do wyjścia na taras, z
którego schodziło się do ogrodu. Czułam, że dupek kroczy
zaraz za mną, więc specjalnie przyspieszyłam.
Zajęłam miejsce na huśtawce, a on umościł się obok
mnie. Na tyle blisko, że poczułam woń jego perfum.
Zdecydowanie nie pasowały do jego naturalnego zapachu.
Skrzywiłam się, gdy jego twarz zbliżyła się do mojej.
— Uważam, że lepiej byłoby, gdybyś włożyła sukienkę
— oznajmił. — Do kolan, z zabudowanym dekoltem i bez
rękawów. Pasowała-by do ciebie niebieska.
Nienawidziłam siebie w niebieskim.
— Nie powinnaś również malować ust na czerwono,
bo są zbyt wyzywające. I te spodnie. — Zbliżył się
bardziej. — Podkreślają twój krągły tyłek i rozpraszają
facetów. Skromna sukienka sprawiłaby, że nie byłabyś
taka wyuzdana, kochanie.
O nie. Odsunęłam się gwałtownie, gdy jego oddech
owiał mój policzek. Zwróciłam się twarzą w jego kierunku
i uniosłam dłoń, po czym położyłam ją na jego ramieniu i
odepchnęłam go.
— Nie życzę sobie takiego gadania. Nie życzę sobie
warunków i nie życzę sobie słowa „kochanie”. Będę się
ubierać tak, jak mam ochotę.
— Nie wydaje mi się — mruknął. — I jeszcze szpilki.
Nie zakładaj ich, bo nie lubię, gdy kobieta jest mojego
wzrostu.
— Trzeba było urosnąć — warknęłam.
Cholera.
— Nie bądź niewdzięczna, Vafaro, wiesz, jak będzie
nam dobrze? —
Ułożył dłoń na moim kolanie, więc gwałtownie
wstałam. — Jesteś impulsywna, kochanie. Och, a przed
weselem poproszę, by matka umówiła cię do swojej
fryzjerki. Wie, co lubię, więc na pewno dobrze zajmie się
twoimi włosami.
Pierdol się, prostaku.
Pierdol się.
P-i-e-r-d-o-l s-i-ę.
— Jak ci smakowało moje ciasto, Marcusie?
Miałam szczerą nadzieję, że był uczulony na cynamon.
I marchewkę.
— Było zbyt mokre.
Ty zapyziały złamasie.
— Nie smuć się, kochanie, nauczysz się mnie
zadowalać — dodał.
Nie no, kurwa, byłam na granicy.
— Nie jestem przekonana co do tego wesela. Może
rozboleć mnie wątroba.
— Twoja matka powiedziała, że jeśli nie znajdziesz
nikogo, a zapewniła, że nie znajdziesz, to pójdziesz ze
mną.
— Moja matka może rządzić tylko w tym domu.
I w pracy, z której może mnie w każdej chwili zwolnić.
— Może rządzić w wielu kwestiach, Vafaro. —
Rozsiadł się wygodniej, spoglądając na mnie z lubieżnym
uśmieszkiem, a po chwili jego wzrok zatrzymał się na
moich piersiach. A raczej w miejscu, w którym mógłby je
dostrzec, gdyby nie stanik i nieprześwitująca koszula. —
Mam nadzieję, że jesteś dziewicą.
— Zastanawiam się, gdzie jest ta twoja wychwalana
przez moją matkę prezencja i ten czar, bo na razie widzę
jedynie tyle, że jesteś seksistowskim dupkiem bez taktu. I
z marnym wyglądem.
Odwróciłam się wściekle w stronę domu i bez
zastanowienia ruszy-
łam w kierunku drzwi. Nie zamierzałam dalej
marnować czasu z tym kretynem. Weszłam do budynku,
po czym udałam się prosto do kuchni, z której zabrałam
swoje ciasto. Z jadalni, w której siedzieli nasi rodzice,
zgarnęłam torebkę i bez słowa wyszłam.
Pieprzyć nawoływania matki.
Pieprzyć Marcusa Boloneya.
Pieprzyć ich wszystkich.
Wsiadłam do samochodu, odłożyłam ciasto na miejsce
pasażera i wy-ciągnęłam telefon. Wybrałam numer Kirby,
odpalając jednocześnie silnik swojego niebieskiego
hyundaia. Teraz jego kolor mnie irytował.
— Biuro matrymonialne Kirby Livon, w czym mogę
pomóc? — odezwała się moja przyjaciółka po dokładnie
dwóch sygnałach.
— Chciałabym poprosić o spotkanie z właścicielką.
— Ach, panna Dahle! Oczywiście, proszę podać
dogodny termin.
— Za czterdzieści minut będę przy Green Lake.
— Przyjęłam. Masz żarcie?
— Zbyt mokre ciasto marchewkowe. — Prychnęłam.
— ZROBIŁAŚ DLA TYCH BUCÓW SWOJE CIASTO?!
— W jej tonie było słychać oburzenie.
— No.
— Będę z kawą w termosie za godzinę.
— Kocham cię.
— A ja ciebie! — odparła i zakończyła połączenie.
Ułożyłyśmy się z Kirby na kocu w naszym ulubionym miejscu, z
którego był najlepszy widok na rodzinkę kaczek, które wygrzewały
się na wiosennym słońcu.
Kirby miała na sobie zwykłe czarne dresy i różową
bluzę z naszytym na środku białym kotkiem. Jej włosy
były w kompletnym nieładzie, a na twarzy nie miała ani
grama makijażu. Była piękna, naturalna i emanowała
pozytywną energią, gdy pochłaniała czwarty kawałek
mojego ciasta marchewkowego. Ja w tym czasie piłam
kawę z mlekiem, którą zrobiła.
— Dobra, mów, co i jak. I czy patałach rzeczywiście
okazał się patałachem — oznajmiła z pełną buzią.
— Wyobraź sobie typowego kujona ze szkoły, który ma
okulary i rude włosy. W szpilkach byłam od niego chyba
nawet nieco wyższa. Ubrany w koszulę i bezrękawnik.
Stereotypowy buc. Powiedział, że powinnam była włożyć
sukienkę w niebieskim kolorze, do kolan. Nie powinnam
malować ust i nosić tych spodni — wskazałam na swoją
garderobę — bo podkreślają moją dupę i wyglądam
wyzywająco. A nie, gorzej. Jestem wyuzdana! Generalnie
było tak, jak się spodziewałam.
— Czyli twoja matka uważa za ideał typ informatyka.
Bez zarostu, tak?
— Oczywiście.
— A jak był zbudowany?
— Jak mój ojciec, czyli prosty jak kijek, bez mięśni i
było widać, że jedyny sport, jaki uprawia, to jazda na
ręcznym. Bo za tym swoim biurkiem w firmie to z
pewnością masturbuje się do własnego zdjęcia. —
Parsknęłam śmiechem, choć walczyłam z
obrzydzeniem. — Ha, powiedział, że nie powinnam
pracować, bo jest taki bogaty. Zachowywał się, jakbym już
była sprzedana. A przecież chodzi tylko o wspólne wyjście
na wesele!
— Skurwysyn. A jego matka?
— Tleniona blondyna z naciąganą twarzą, nie miała
ani jednej zmarszczki.
Kirby prychnęła, wpatrując się w jezioro i przez
chwilę po prostu myślała. Zapewne kalkulowała w głowie,
który z jej znajomych byłby najlepszym kandydatem do
tego, by wkurzyć moją matkę, ale jednocześnie przekonać
ją na tyle, by uwierzyła w mój związek. Niestety jej mina
potwierdzała to, co podejrzewałam — nie było w czym
wybierać.
— Powinnyśmy się najebać — postanowiła.
Jej ramiona opadły, przez co i ja zrobiłam się
markotna. Jeśli ona straciła nadzieję, to pozamiatane.
Mnie nie zostało już nic. Czekało mnie spektakularne
upokorzenie u boku seksistowskiego frajera o ci-perskim
imieniu.
— Myślę, że zdecydowanie powinnyśmy.
Sięgnęłam po kawałek ciasta, który był na tyle mały,
że nie powinien mi pójść w biodra, co w tej chwili
zupełnie mnie nie obchodziło. Odgryzłam część dokładnie
w momencie, gdy coś z impetem odbiło się od mojej
głowy. Ciasto spadło kremem na moją nową bluzkę, a ja
zaczęłam się krztusić. Kirby zareagowała od razu i
gwałtownie uderzyła w moje plecy, przez co łzy
automatycznie napłynęły mi do oczu.
Pieprzone fatum.
— Pseplasam! — krzyknęło jakieś dziecko.
Gdy się uspokoiłam i otarłam łzy, zobaczyłam, że
przed moją twarzą stała mała postać z czerwoną piłką w
ręce. Chłopiec miał może ze cztery latka, brązowe
poskręcane włoski i wielkie niebieskie oczy. Patrzył na
mnie przepraszająco.
— Wsystko dobze?
Uśmiechnęłam się niemrawo, przez co dzieciak się
skrzywił i wystawił do mnie małą rączkę.
— Jestem Levi.
— Uhm, Vafara — przedstawiłam się, ściskając jego
dłoń.
Kirby szturchnęła mnie łokciem w ramię, ale byłam
zbyt skupiona na małym chłopcu, by zareagować. Przez
chwilę patrzył na ciasto, które miałyśmy w blaszce, po
czym uśmiechnął się do mnie szeroko.
— Mogę ciasto?
— Na miłość boską, Levi — jęknął nieznajomy głos za
moimi plecami. — Co ty wyrabiasz!?
Odchyliłam głowę, by spojrzeć na osobę, która za mną
stała, i z przerażeniem dostrzegłam trzy rosłe sylwetki.
Jezu Chryste.
Wyprostowałam się, zerkając na Kirby, która gapiła
się na mężczyzn za mną z szeroko otwartą buzią, i sama
odwróciłam się twarzą do nieznajomych. Obok tego po
prawej stała dwójka dzieci, bliźniaki — chłopiec i
dziewczynka. Blondyn i blondynka w zielonych ubraniach.
Ich ojciec był barczystym mężczyzną o prostych włosach
zaczesanych do tyłu i miłym spojrzeniu szarych oczu.
Obok, najbliżej mnie, stał równie rosły mężczyzna o
niebieskich tęczówkach i krótkich włosach. A na lewo…
facet, który mnie tatuował. Ubrany w czarną koszulkę z
długim rękawem, zielone bojówki i beanie. Wszyscy trzej
mieli idealną budowę, ostre rysy i zajebiście ładne oczy.
Zwłaszcza tatuator. Niebieskie z przebłyskami zieleni.
Dostrzegłam to już wtedy, gdy się nade mną pochylał przy
tatuowaniu.
Ja pierdolę.
— Przepraszam panią — odezwał się ten w środku. —
Levi lubi rzucać piłką, gdzie popadnie.
— W porządku — wydukałam.
— I jest nietaktowny, bo zjada pani ciasto.
— Mam nadzieję, że pójdzie mu na zdrowie —
wypaliłam.
— Zapłacę za pani bluzkę — zaoferował mężczyzna. —
Mam na imię Rune. — Wyciągnął w moim kierunku dłoń,
którą niepewnie uścisnęłam.
— Vafara.
— To moi bracia, Ramone — wskazał na tego z
bliźniakami —
i Royce — dodał, kiwając w stronę tatuatora. —
Przepraszam jeszcze raz.
— Nie szkodzi — mruknęłam.
— A ja mam na imię Kirby! — wtrąciła moja
przyjaciółka. Złapała za blachę z ciastem i wyciągnęła ku
naszym nowym znajomym. — Częstujcie się, panowie,
takie z was wielkoludy, że na pewno zmieścicie po
kawałku tego cuda.
— Nie dość, że młody was obżera, to jeszcze my
mamy się przyłączyć? — rzucił ze śmiechem Ramone.
— Vafie będzie miło, jeśli docenicie jej ciasto
marchewkowe, jest bajeczne — zareklamowała.
Prawdę mówiąc, zrobiło mi się lepiej przez jej słowa.
Była jedną z nielicznych osób, które lubiły moją kuchnię,
kubki i obrazy. Dzięki niej nie czułam się bezużyteczna.
Pierwszy po kawałek sięgnął Rune, następnie
Ramone, który od razu rozdzielił ciasto na trzy równe
części i podał dwie swoim dzieciom, a jako ostatni Royce,
który unikał wzroku Kirby. Gapiła się na niego jak zaklęta,
więc nie dziwiłam się, że czuł się nieswojo.
— Dzięki — mruknął. — Jak tatuaż? — zapytał mnie
rzeczowo.
Uśmiechnęłam się nieznacznie, bo to było miłe, że
mnie pamiętał.
Zapewne przez jego studio przetaczała się ogromna
liczba klientów i te trzy tygodnie, które minęły, mogły
zatrzeć ślad po mnie w jego pamięci. A jednak nie zatarły.
— Bardzo dobrze — odparłam.
— Pani? — Levi dotknął mojego ramienia, a z niego
przemknął palcami na kolczyk. — Upieces mi takie na
ulodziny?
Coś ścisnęło się w moim brzuchu. To było
niesamowicie kochane.
Dzieci były szczere i autentyczne i to pytanie
sprawiło, że poczułam się o wiele lepiej sama ze sobą.
Smakowało mu moje ciasto.
— O tak, zdecydowanie — wtrącił Rune, zajadając się.
— Jest przepyszne. Moja żona nigdy nie zrobi go tak, żeby
było miękkie i mokre.
Wyrazy uznania, Vafaro.
Cieplej.
— Potwierdzam — dodał Ramone. — Najlepsze ciasto
marchewkowe, jakie jadłem w życiu.
Jeszcze cieplej.
— Ja za dwa tygodnie mógłbym świętować kolejną
rocznicę otwarcia studia — dorzucił Royce. — Taki
marchewkowy tort byłby niezłą konkurencją dla tarty,
którą planuje zrobić mama.
Cholera, gorąco.
— Elegancko! — jęknęła podekscytowana Kirby. —
Masz wolny termin na tatuaż? Zakochałam się w twoich
pracach. Z chęcią się zapiszę, a Vafs zrobi ciasto.
Prawda?!
Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: „ja mam,
kurwa, plan doskonały, współpracuj”! Wzruszyłam
ramionami, nie chcąc nic spieprzyć i przeniosłam wzrok
na bliźniaki. Chłopiec patrzył na mnie z szerokim
uśmiechem, a dziewczynka oblizywała palce.
— Mogę jeszcze? — zapytali równocześnie.
Nigdy bym nie przypuszczała, że uderzenie przez
piłkę tak bardzo poprawi mi humor.
Mokre ciasto marchewkowe — jeden, Marcus Boloney
— zero.
Rozdział 3.
Royce
Kwiecień
Gdyby ktoś powiedział mi cztery lata temu, że moje
studio tatuażu odniesie tak duży sukces, zaśmiałbym się
tej osobie prosto w twarz. Jako zgorzkniały
dwudziestosiedmiolatek podnoszący się po życiowej
stracie nie myślałem trzeźwo. Chciałem się czymś zająć,
żeby nie siedzieć bezczynnie w miejscu. Mentalnie
tkwiłem w gównie, ale musiałem się podnieść i ruszyć do
przodu. Nie mogłem nic nie robić w nieskończoność. A
przynajmniej tak uważała moja matka.
W przerwie między tatuażami siedziałem za ladą i
zajadałem się wytrawną tartą z kurczakiem i szpinakiem,
którą przyniosła mi rano moja rodzicielka w ramach
świętowania kolejnej rocznicy działania studia. Na blacie
stały tarty z kremem dyniowym i jedna z jabłkami, którą
szczerze wielbiłem. Były podzielone na kawałki i te
kawałki systematycznie znikały, w miarę jak ludzie
przychodzili się dziarać, zapisać czy skonsultować
projekt. Esther zjadła swoją wytrawną porcję godzinę
temu.
Moja rodzicielka przekroiła nam tę tartę na pół. Nadal
wierzyła, że jesteśmy do siebie na tyle podobni, by dać
sobie szczęście.
Kończyłem swoją część, gdy do salonu wkroczył Rune
z Levim na barkach. Młody miał w rękach kartkę złożoną
na pół, którą nieumiejętnie chował za plecami. Na twarzy
miał wypisaną ekscytację.
— Ceść, wujku Ce! — wykrzyknął.
— Czołem, młody — odpowiedziałem bez entuzjazmu
z ustami pełnymi jedzenia.
Moment później pojawiła się Esther, która
przygotowywała mi stanowisko dla następnej klientki.
— Mój ulubiony brat szefa i jego mały krasnal —
przywitała się standardowo. — Ale z was przystojniaki w
tych koszulach.
Rune miał na sobie granatową w niebieskie wieloryby,
a Levi niebieską w granatowe. Moja bratowa, Nile, która
była w połowie drugiej ciąży, uwielbiała kupować swoim
chłopakom ubrania, które były niemal identyczne. Nigdy
nie zapomnę tego, jak na Gwiazdkę któregoś roku kupiła
dla mnie i moich braci takie same swetry z grafiką
przedstawiającą półnagą kobietę, które różniły się tylko
kolorem jej stanika.
Moja matka uparła się na zdjęcie pod choinką, które
wisi teraz pośród miliona innych w salonie mojego domu
rodzinnego przy Green Lake.
— Ciociu Est, mam coś dla wujka Ce, chces zobacyć?
Moja pracownica pokiwała entuzjastycznie głową,
więc Rune postawił młodego na ziemi, a ten złapał Esther
za rękę i pociągnął do drugiego pomieszczenia, chowając
kartkę za plecami. Wcale jej nie widziałem.
— Levi uparł się, że musi ci przynieść kartkę, bo twój
salon ma cztery lata. Nile ledwo się wykręciła od
pieczenia tortu, bo młody tak się napalił na świętowanie,
że zaczął wymyślać placek z masą zakrapianą tuszem. —
Mój brat podszedł do lady i oparł się o nią łokciami. — Co
myślisz o wyskoczeniu w sobotę do klubów?
— Twoja ciężarówka nie będzie zadowolona, jeśli
przywleczemy cię do domu o piątej nad ranem w stanie
nieważkości po dziesięciu piwach.
— Tu cię mam, mój najdroższy bracie. Nile sama to
zaproponowała, bo uważa, że przyda ci się trochę
rozrywki. A jest okazja — świętowanie twojego sukcesu.
Nie lubiłem świętować. Szło dobrze, to fajnie, ale nie
było sensu ro-bić z tego nie wiadomo czego. Nie
tatuowałem sław międzynarodowych, więc na razie
powodów do dumy nie miałem.
— Nie mam ochoty na kluby — mruknąłem.
Wsunąłem w usta widelec z ostatnią porcją tarty i
popiłem to energetykiem. Gdy sprzątnąłem po swoim
posiłku, zerknąłem na brata, który milczał. Jego zmrużone
oczy mówiły mi jednak, że nie odpuści tak łatwo.
Chciałem rozpocząć wywód na temat tego, jak bardzo
nienawidzę picia w klubach pełnych ocierających się o
siebie małolatów, ale drzwi znów się otworzyły.
Zerknąłem ponad ramieniem Rune’a i dostrzegłem
dziewczyny z parku. Kirby, która miała być tatuowana,
ubrała się w krótką sukienkę w zielonym kolorze i
wysokie szpilki, a Vafara w długą czarną bluzę z
kapturem, czarne rajstopy ze zdobieniami w kształcie róż
i martensy. Na głowie miała ciasnego koka, a na twarzy
makijaż, który zdominowały bordowe usta. To, jak
drastycznie różniły się od siebie te dziewczyny, było
wręcz zadziwiające.
— Cześć wam! — wrzasnęła z przesadnym
entuzjazmem Kirby. —
Miło cię widzieć, Ramo, też robisz sobie tatuaż?
— Ma na imię Rune — mruknęła Vafara. — Dzień
dobry.
Mój brat parsknął śmiechem, ale nie skomentował
pomyłki. Gdy Kirby stanęła obok niego, objął ją
ramieniem jak młodszą siostrę. Jej entuzjazm podwoił się,
gdy z chęcią oddała mu uścisk. Vafara stała z boku,
przyglądając się im z taką samą miną jak moja —
obojętną.
— Dzień dobry — odezwałem się, żeby nie wyjść na
totalnego palanta.
Szatynka posłała mi krzywy uśmiech i zdjęła z
ramienia torbę, z któ-
rej następnie wyjęła wysoki kwadratowy pojemnik.
Podeszła do lady, postawiła go i zdjęła górną część. Moim
oczom ukazał się mały tort marchewkowy. Byłem w szoku.
Nie sądziłem, że… będzie pamiętać o tym, o czym
wspominałem w parku. I to dwa tygodnie temu.
— Wszystkiego najlepszego dla twojej pracy —
powiedziała niepewnie łagodnym głosem.
— Upiekłaś ciasto? — Rune przerwał ciszę, która
zapanowała w studiu. — Cholera jasna, wygląda jak z
cukierni. Musisz być w tym zajebiście dobra, żeby zrobić
taką miniaturę!
Na bladą twarz dziewczyny wstąpił nieznaczny
rumieniec, ale nie uśmiechnęła się. Jej rysy się
wyostrzyły, jakby próbowała się od nas odgrodzić. Jakby
nie wierzyła, że Rune naprawdę był szczerze zaskoczony i
zachwycony jej mini wypiekiem.
— Trzeba tylko kupić tortownicę o mniejszej średnicy
— mruknę-
ła. — Żadne cuda.
Zerknąłem na jej przyjaciółkę, która z westchnieniem
przewróciła oczami. Moment później otoczyła szatynkę
ramieniem i mocno pocałowała ją w policzek.
— Tortownica dała kształt, zabójczy smak jest twoją
zasługą, Vafs, nie bądź taka skromna.
Vafara w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.
Było w tej dziewczynie coś znajomego. Może ten
smutek w jej oczach, które miały przepiękny miodowy
odcień. Długie, grube rzęsy jeszcze podkreślały barwę jej
tęczówek. Tak, jej oczy o wiele mocniej przyciągały
uwagę niż te bordowe usta. A przynajmniej moją uwagę.
Vafara wydawała się… złamana.
— Czy to będzie bardzo nietaktowne, jeśli sam zjem
połowę? — Rune zapytał nas z nadzieją.
Kirby parsknęła śmiechem.
— Tak, bo to ja dostałem ciasto — odpowiedziałem. —
Jest moje.
— Doprawdy? — Uśmiechnął się złośliwie,
przekręcając głowę na bok. — Levi! Przyszła pani z parku
z ciastem marchewkowym!
Co za skurwiel.
Małe nogi momentalnie przyniosły do nas mojego
rozanielonego bratanka. Spojrzał na dziewczyny, na ojca,
na mnie i wbił swoje wielkie oczy w twarz Vafary. Posłała
mu słaby uśmiech.
— Pani ma ciasto dla mnie?
— W sumie to dla twojego wujka, ale na pewno się z
tobą podzieli.
— A dla mnie też będzie, jak będę miał ulodziny? —
dopytywał młody.
— Pewnie, jeśli tylko chcesz.
— Tak! — krzyknął z szerokim uśmiechem i odwrócił
się do nas. —
Słysys, tatusiu?! Dostanę ciasto. A ty, co mi das?
Kirby znów wybuchnęła śmiechem, a Rune jej
zawtórował. Kucnął
przed młodym i szeroko rozłożył ramiona, przez co
chłopczyk od razu go przytulił.
— Niespodziankę — odpowiedział z powagą. — A
teraz czas dać prezent wujkowi, prawda?
— Tak!
Levi wyrwał się z objęć taty i popędził z powrotem do
drugiego pomieszczenia. Moment później wrócił z Est,
która uśmiechnęła się jak wariatka na widok Vafary. Po
tym, jak zobaczyła jej kolczyki w sutkach, nie mogła
przestać o nich gadać. Zachwycała się pomysłem i tym,
jak ładne moja klientka ma piersi. Est miała spore, w
rozmiarze D, o czym wiedziałem, bo słyszałem o tym
jakieś milion razy w ciągu minionych 35
czterech lat. Jej zachwyt wiązał się z tym, że Vafara
miała piersi o wiele mniejsze. Zdaniem Est małe cycki
były dużo ładniejsze. Dla mnie każ-
de były spoko, bo były cyckami. Ale musiałem
przyznać, że niewielkie piersi o idealnych okrągłych
sutkach, które miałem okazję zobaczyć u swojej klientki,
miały swój urok.
Kurwa, o czym ja, do cholery, myślałem?
Levi podszedł do mnie za ladę i wystawił w moim
kierunku laurkę, którą samodzielnie wykonał.
Przedstawiała mężczyznę z czapką na głowie, który był
pokreślony po skroni, szyi i rękach, czyli tam, gdzie
miałem tatuaże, których nie zakrywała narysowana przez
młodego koszulka. Za postacią było moje studio, które
mogłem poznać po tym, że w szybie świecił neon z nazwą.
g p p y y ą
— Wsystkiego najlepsego, wujku Ce! — powiedział
chłopiec, gdy odbierałem prezent. — Ładnie zlobiłem ci
lysunki?
— Bosko — odparłem. — Zwłaszcza węża na moim
ramieniu.
Wąż był jedynym bohomazem, który był czytelny. W
wersji przed-stawionej przez młodego oplatał całą moją
rękę i był jednolicie czarny.
W rzeczywistości wąż był chudy i wytatuowany tak, że
widać było jego łuski. Zaczynał się przy zgięciu ręki, a
kończył na bicepsie, gdzie z głowy wystawał długi, cienki
język. Zrobiłem go dwa lata wcześniej, gdy miałem trudny
okres. Był dla mnie symbolem nienawiści i
niebezpieczeństwa, bo epizod depresyjny, który wtedy
przeżyłem, doprowadził
mnie niemal do katastrofy. Kojarzył mi się również z
inteligencją mojego najstarszego brata, bo to on ze swoją
gadką pomógł mi przejść przez kilka dni piekła i
opanować demony w swojej głowie. Od tamtego momentu
zamiast się załamywać i doprowadzać do granic
wytrzymałości, w chwili kryzysu tatuowałem pod wężem
kreskę. Stąd mnóstwo kresek na rysunku. Robiłem je
zawsze bez zastanowienia, a Levi narysował je wokół
gada równie bezmyślnie.
Przytuliłem młodego, cmoknąłem w policzek i
postawiłem laurkę na półce, która stała za mną. Miałem
na niej kilka figurek przedstawiających smoki.
Traktowałem je jak świętość, bo były prezentem od osoby,
o której nie chciałem i nie mogłem zapomnieć.
— No dobra, to może ja pokroję tort dla nas, a was,
dziewczyny, poczęstuję tartami naszej matki? —
zaproponował Rune, przerywając dialog toczący się
pomiędzy Kirby a Esther.
— Ja uciekam — odpowiedziała Vafara. — Mam kilka
spraw do załatwienia. Życzę dalszych sukcesów. —
Posłała mi lekki, choć wyraźnie wymuszony uśmiech i
szybko się odwróciła, a potem wymaszerowała z mojego
studia.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, Kirby przez chwilę
zaciskała usta i pięści, po czym wbiła spojrzenie w
mojego brata i głośno westchnęła.
— Z chęcią spróbuję tarty waszej mamy.
— Świetnie — mruknąłem.
Rune klasnął w dłonie i zabrał się za krojenie, a ja
sięgnąłem po tablet, na którym miałem kilka nowych
wzorów. Powiększyłem je na cały ekran i spojrzałem na
Kirby.
— Co będziemy tatuować i gdzie?
— Chciałabym coś, co będzie symbolem siły i odwagi
— oznajmi-
ła z uśmiechem, który nagle zrobił się smutny. — Dla
uczczenia mojej przyjaźni z Vafie.
Kiwnąłem głową na znak, że przyjąłem i zmieniłem
folder z projektami na wzory, które już sprzedałem.
Wybrałem ten, który miał na ramieniu Ramone. Zrobiłem
mu go, gdy na moim ciele pojawił się wąż.
Tatuaż brata był symbolem naszej braterskiej więzi i
tego, że po raz kolejny udało mi się zwyciężyć w walce z
samym sobą.
Odwróciłem tablet ekranem do brunetki, której Rune
podawał właśnie kawałek tarty z kremem dyniowym.
Odebrała talerzyk i skupiła się na projekcie.
— To ważka? — zapytała.
— Tak, ale wzór jest już zrobiony na kimś innym. W
jakieś dwadzieścia minut przygotuję na bazie tego
projektu dwie propozycje, które będą do ciebie lepiej
pasować. Co o tym sądzisz?
— A co konkretnie symbolizuje ważka?
— Może mieć wiele znaczeń. Na przykład w kulturze
japońskiej ważka jest symbolem siły, szybkości i
zwinności. W chińskiej oznacza harmonię i dobrobyt.
Szczerze powiedziawszy, można ją połączyć z różnymi
sensami, jest bardzo elastycznym wzorem. Ta, którą tutaj
widzisz, jest dla posiadacza symbolem relacji z ważnym
dla niego człowiekiem i oznacza siłę, więź i pewnego
rodzaju transformację, bo ważki najpierw żyją w wodzie,
a dopiero potem wzbijają się w powietrze.
Uśmiech, który uformował się na ustach dziewczyny,
powiedział mi, że trafiłem w punkt.
— Chciałabym małą, zrobioną samym czarnym
kolorem. Niech jedno skrzydło będzie idealne, a drugie
pokiereszowane. Im prościej bę-
dzie narysowana, tym lepiej. Jesteś naprawdę świetny.
Nawet bym nie pomyślała o owadzie.
— Symbolika jest dla szefa bardzo ważna — wtrąciła
się Esther. —
Jest artystą, dla którego każda dziara ma znaczenie,
ale robi też takie, które są po prostu ładne.
— A co symbolizują czarne róże?
Przez moment patrzyłem na jej zaciętą minę, za którą
starała się ukryć powód swojego pytania.
— Przeważnie cierpienie.
Spuściła wzrok na ciasto, więc uznałem, że trafiłem w
sedno.
Po czwartym z kolei piwie w towarzystwie braci poczułem, że
zaczynam się rozluźniać. Muzyka grała zdecydowanie za głośno jak
na mój gust —
albo była po prostu beznadziejna — światła
stroboskopowe świeciły za mocno, a tłumu napalonych
gówniarzy nawet nie chciałem komentować.
Co kilka chwil podchodziły do nas jakieś małolaty i
trzepotały rzęsami jak szalone, myśląc, że jesteśmy na
tyle zdesperowani, by postawić im drinki. Cóż, nie w tym
życiu.
— Za czym tak patrzysz? — Pytanie wyszło z ust
mojego najstarszego brata i zostało skierowane do
średniego. Rune gapił się nieustępliwie na drugi koniec
baru. — Szukasz żony czy co?
— Nie, idioto, nie jestem pijany — odpowiedział
poirytowanym głosem.
Ramone i ja spojrzeliśmy po sobie i równocześnie
wzruszyliśmy ramionami. Upiłem powoli kilka łyków
swojego piątego piwa i obróciłem się na krześle w stronę
parkietu.
Nie minęła minuta, a podeszła do mnie dziewczyna w
krótkim topie, przez który doskonale widziałem jej
sztuczne piersi, i w mini z jeansu, która przy pochyleniu
pewnie odsłoniłaby jej majtki. Cóż, wyglądała dość
wyzywająco, ale miała naprawdę ładny uśmiech. Jej
ciemnofioletowe włosy obcięte do ramion były mokre.
Oparła dłonie na moich kolanach, dokładnie w
miejscu wycięć w moich spodniach i pochyliła się ku mnie
z lubieżnym uśmiechem. Kątem oka widziałem, jak Rune
ciągnął Ramone’a w miejsce, które tak intensywnie
moment wcześniej obserwował. Wyglądał na
podekscytowanego.
— Heeej. — Usłyszałem damski głos przy uchu. Moja
nowa koleżanka niemal wbijała mi cycki w tors. Jej język
obrysował małżowinę mojego ucha, a dłoń z kolana
niebezpiecznie skierowała się ku górze. —
Jesteś zajebiście przystojny.
— Ta, dzięki, to miłe.
Odstawiłem kufel z piwem, który trzymałem w prawej
ręce, i delikatnie złapałem dziewczynę za ramiona, a
następnie odsunąłem od swojego ciała. Stanęła między
moimi nogami z miną zbitego szczeniaka. Nie kupowałem
tego.
— Jesteś tutaj sam? — zapytała z nadzieją, znów
łapiąc moje kolana.
— Nie, jestem z braćmi.
— Wszyscy jesteście tacy seksowni?
Westchnąłem.
Nie byliśmy brzydcy, co niejednokrotnie
wykorzystywaliśmy za czasów szkolnych, ale gdy
znaleźliśmy się w wojsku, a potem wylądowaliśmy na
misjach, przeklinaliśmy swoją urodę. Mimo że w armii
poznałem wielu świetnych ludzi, zdarzały się jednostki,
które uprzykrzały mi życie swoim złośliwym gadaniem.
Przez to, że dbałem o zarost, miałem dość regularne,
ostre rysy i pełne usta, często określano mnie mianem
„pedała”. Kiedyś miałem z tym problem, teraz w ogóle
bym nie zareagował. Opinia osób, które mnie nie znały i
nie miały na mnie wpływu, latała mi koło dupy. A
nazywanie mnie pedałem było żałosne. Każdy człowiek,
który używał tego słowa obraźliwie, był infantylnym
gówniarzem albo kretynem bez taktu i grama inteligencji.
— Jesteśmy do siebie podobni — odpowiedziałem
dziewczynie.
— Zawsze jesteś taki niedostępny? — Uśmiechnęła się
psotnie i powoli wyciągnęła język przekłuty kolczykiem z
niebieskim oczkiem. —
Wiesz, jak ten kolczyk pasowałby do twojego ku…?
— Nie, nie wiem — przerwałem jej szorstko.
— Idealnie, przystojniaku. Może skoczymy do
łazienki?
Uniosłem prawą brew, przyglądając się jej uważnie. W
jej oczach dostrzegłem desperację.
— Nie mam potrzeby, by iść do łazienki —
odpowiedziałem szczerze, uśmiechając się złośliwie.
Zaczynała mnie wkurzać. — Jeśli wolisz iść do kibla w
towarzystwie, to zabierz koleżankę, moje bratowe lubią
chodzić sikać razem.
Prychnęła.
— Oczywiście, jak przystojny i dobrze ubrany, to pusty
i zjebany —
podsumowała.
Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała, specjalnie
kręcąc biodrami.
Chwyciłem swoje piwo po raz drugi i upiłem kilka
kolejnych łyków, zanim coś zwróciło moją uwagę. Niska
szatynka szarpała się w tańcu z pijanym typem, który
próbował przycisnąć ją do siebie na siłę. Dziewczyna
miała na sobie czarne jeansy z wysokim stanem i
prześwitującą czarną bluzkę, która przylegała do jej ciała
jak druga skóra. Pod nią widać było czarny stanik. Do
tego czarne szpilki.
W pewnym momencie straciła chęć walki i ze
zrezygnowaniem opadła w ramiona natrętnego gościa.
Oczywiście wykorzystał to od razu —
obrócił ją tyłem do siebie, mocno objął jej wąską talię
i nachalnie przycisnął jej ciało do swojego. Może i
miałbym to gdzieś, w końcu nie byłem bohaterem, a jej w
sumie na razie nic nie groziło, ale… dostrzegłem jej
twarz, gdy uniosła głowę.
Odstawiłem kufel na bar i wystrzeliłem jak z procy w
ich kierunku.
Obijające się o mnie ciała były wkurwiające, ale
ignorowałem to, wściekle torując sobie drogę do celu.
Gdy stanąłem przed parą, okazało się, że jestem o pół
głowy wyższy niż pijany partner… Vafary.
Złapałem dziewczynę za rękę i mocno szarpnąłem w
swoim kierunku.
Wzdrygnęła się i z przerażeniem na mnie spojrzała,
ale gdy mnie rozpoznała, na jej twarzy odmalowała się
ulga. Facet oczywiście nie puścił
jej talii. Zerknął na mnie groźnie, a ja popatrzyłem na
niego.
— Skarbie! — krzyknęła Vafara, łapiąc mnie za rękę.
— Już myślałam, że cię zgubiłam na dobre!
Mówiła dziwnym głosem, pewnie przez alkohol.
— Skarbie? — Natręt powoli puścił jej talię i zrobił
krok w tył.
Vafara doskoczyła do mnie niemal natychmiast.
Zrobiła to tak szybko, że odbiła się od mojego torsu, i
gdybym nie otoczył jej ramieniem, upadłaby na podłogę.
— Myślę, że już masz dość alkoholu, co? — zapytałem,
pokazowo przyciskając ją do swojego boku. — Czy ten
facet był nachalny? — Przeniosłem wzrok na dupka przed
sobą, który nagle zrobił się potulny. —
Wydaje mi się, czy twoje łapy były nachalne w
stosunku do mojej kobiety, hm?
— Stary, przysięgam, nie miałem złych intencji.
— Ja też nie będę miał złych intencji, jak złamię ci
nos. Lepiej spierdalaj i następnym razem, jak ktoś daje ci
sygnał, żeby go nie dotykać, to tego nie rób.
— Luz — mruknął i posłał mi wymuszony uśmiech. —
Bawcie się dobrze.
Potem zniknął w tłumie, a ja pociągnąłem dziewczynę
do baru, na którym stało moje piwo. Pomogłem jej usiąść
na stołku i sam zająłem miejsce zaraz obok. Starała się
nie patrzeć mi w oczy.
— Wszystko w porządku? — zapytałem. — Nic ci nie
zrobił?
— Nie. Dziękuję za pomoc, to mogło się źle skończyć.
Przymknęła powieki, jakby nie potrafiła poradzić
sobie z tym, co przed chwilą zaszło i odetchnęła
kilkukrotnie, zanim się pozbierała.
Uniosła głowę i spojrzała mi w oczy przepitym
wzrokiem. Miała nieco rozmazany makijaż, a zamiast
czerwonej szminki lekko brązową. Jej wargi wydały mi się
naprawdę piękne.
Przełknąłem, chcąc odpędzić od siebie te
niepotrzebne myśli.
— Jesteś sama?
— Kirby jest na szybkim numerku w łazience —
odpowiedziała bez zastanowienia, po czym zatkała sobie
usta dłonią i wytrzeszczyła oczy, przez co zrobiły się
ogromne jak spodki. Oczy też miała piękne. — To
znaczy… poszła siku, tak? Proszę, udawajmy, że tego nie
powiedziałam.
— Przepraszam, mówiłaś coś? — Zagrałem głupka, by
się rozluźni-
ła. — Chyba nie dosłyszałem, bo jest za głośno. Jesteś
sama?
Lekki, pijacki uśmiech, który wpłynął na jej wargi, był
wart tego małego kłamstwa. Niestety pozostał na jej
ustach przez mniej więcej dwa mrugnięcia okiem, po
czym znów przywołała na twarz maskę obojętności.
— Jestem z Kirby.
Kiwnąłem głową na znak, że przyswoiłem i sięgnąłem
po piwo. Vafara w tym czasie przyjrzała się mojej
sylwetce i skupiła wzrok na beanie,
którą miałem na głowie. Nosiłem ją z
przyzwyczajenia. Poza nią miałem na sobie jeszcze czarne
spodnie z dziurami na kolanach, szarą koszulkę i rozpiętą
koszulę w brązowo-zieloną kratkę.
— Mogę zadać pytanie? — zapytała w końcu,
przenosząc wzrok z czapki na moje oczy.
Przytaknąłem.
— Jesteś łysy?
— Nie.
— Nie jest ci za ciepło?
Po pijaku była o wiele bardziej otwarta niż na
trzeźwo. Niby żadne odkrycie, bo ludzie zwykle tak
działali, a jednak w jej przypadku było to zaskakujące.
— Do czego zmierzasz, Vafaro?
— Nie chce być wścibska — zapewniła. — Ale ciekawi
mnie to, jakie masz włosy.
— Jeśli rozpuścisz swoje, ja zdejmę czapkę.
Tak, grałem nie fair, ale ten jej ciasny kok dziwnie na
mnie działał.
Jakbym był w zamkniętym pomieszczeniu i cierpiał na
klaustrofobię.
Przy uszach sterczały jej sprężynki, które pewnie nie
dały się zniewolić i ulizać, co sugerowało, że miała
falowane włosy, ale to było za mało.
Chciałem zobaczyć, jak cała jej czupryna żyje
własnym życiem. Nie wystarczały mi te urocze
niepokorne zakrętasy.
— Źle wyglądam w rozpuszczonych włosach —
mruknęła.
— Źle wyglądam bez czapki — przedrzeźniłem ją,
przez co kącik jej ust drgnął. — Ja jestem pijany i ty jesteś
pijana, zróbmy to razem.
Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń i obserwowałem, jak
na jej kształt-ne wargi wkradł się smutny uśmiech.
Westchnęła, przypieczętowując nasz układ i jej dłonie od
razu powędrowały do upięcia. Gdy ona rozpuszczała
włosy, ja zdjąłem czapkę i zmierzwiłem gniazdo, które
pod nią miałem. Moje włosy były nieokrzesane — przy
czole zawijały się w różne strony, ale nie układały się w
loczki. Były tylko lekko poskręcane, i to nie wszędzie,
więc obcinałem boki i tył krócej. A w momencie, gdy
wytatuowałem sobie mandalę na skroni, golenie boków
głowy stało się dla mnie oczywistością. Mandalę
narysowałem kilka dni po swojej pierwszej misji, kiedy
cudem uniknąłem śmierci. Stała się dla mnie
symbolem przetrwania i siły. Była odzwierciedleniem
mojego stanu ducha po tym, jak doceniłem życie i w armii
zyskałem przezwisko Lucky.
Rysunek nie był mocno skomplikowany, ale składał się
z wielu elementów i trzeba było poświęcić chwilę, by
dostrzec wszystko, co ważne.
— Widzę jednego idealnie skręconego loczka na
twoim czole —
oznajmiła Vafara i porzucając swoją bezuczuciową
maskę, uniosła rękę i z nieśmiałym uśmiechem dotknęła
dzikiego kosmyka. — Byłam pewna, że będziesz miał
krótkie włosy równej długości.
Wróciła na swoje miejsce, układając dłonie na udach i
przekręciła twarz, by przyjrzeć się mojej skroni. Ja
skupiłem się na jej długich, po-kręconych po koku
włosach, które spływały jej na ramiona i niżej, aż do pasa.
Przerzuciła większą część na lewo, przez co grzywka
przysłoni-
ła sporą część jej twarzy. Miała imponujące
kasztanowobrązowe włosy, a spinała je w ciasnego koka.
To powinno być karalne.
— Masz piękne włosy — skomplementowałem ją.
Skrzywiła się, jakbym powiedział coś kretyńskiego.
— I wyglądają świetnie, gdy są rozpuszczone. Pasują
ci o wiele bardziej niż ten klaustrofobiczny kok, który
nosisz — dodałem.
Na jej wargach zaigrał uśmiech.
— Klaustrofobiczny kok?
— Jest tak ciasny, że jestem pewien, że twoje włosy
krzyczą przez to, że nie mogą oddychać.
Parsknęła śmiechem, przewracając oczami, wsunęła
palce w pasma na czubku głowy i roztrzepała je, a potem
zebrała w kucyk, w którym wyglądała cholernie
seksownie. Kok robił z niej sztywną bibliotekarkę,
rozpuszczone włosy dodawały jej drapieżności i luzu, a
ten prosty, zwyczajny kucyk sprawiał, że wyglądała
bardzo kobieco. Miała świetną figurę, niemożliwie wąską
talię, kształtne biodra i naprawdę zajebisty tyłek, a do
tego te niewielkie, krągłe piersi, które miałem
przyjemność podziwiać podczas tatuowania.
Gdy dostrzegła, że przyglądałem się jej twarzy,
zmarkotniała i ponownie przywdziała swoją maskę. Ale
wypity alkohol sprawił, że ta maska nie leżała już
idealnie. Widziałem, co działo się we wnętrzu tej
dziewczyny.
Była zniewalająco piękna.
A w oczach miała zniewalający smutek i cierpienie.
Rozdział 4.
Vafara
Kac poalkoholowy przechodził mi zwykle pół dnia po
piciu, ale moralniak nie opuszczał mnie przynajmniej
przez tydzień. Czułam się gorzej niż zwykle przez to, jak
się zachowałam. Zamiast podziękować przystojnemu
szatynowi i odejść z godnością pod toaletę, w której
kopulowała moja przyjaciółka, wdałam się w dyskusję.
Czułam się fatalnie. Pozwoliłam, by ciekawość
przejęła nade mną kontrolę i otworzyłam się przed
mężczyzną, który zdecydowanie nie był moją ligą. Royce
był wysoki, dobrze zbudowany, miał cudownie szerokie
ramiona i wąskie biodra. Tatuaże, które widziałam na
jego ciele, były świetne. Do tego miał cholerne, miejscami
uroczo poskręca-ne włosy. Wyglądał za dobrze. Jego
niedbały styl pasował do dystansu malującego się na jego
twarzy i spokojnej aury, która go otaczała. Nie znałam go
za dobrze, ale miałam wrażenie, że mógł być
ucieleśnieniem słów „cicha woda brzegi rwie”.
Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się z impetem,
co przerwało moje rozmyślania o wyglądzie Royce’a.
Wyjęłam końcówkę długopisu z ust i usiadłam prosto,
przywołując na twarz chłodną maskę. Moja matka stanęła
w progu z dwiema teczkami i zirytowaną miną. Miała na
sobie granatowy spodnium, które idealnie opinało jej
zgrabną sylwetkę, wysokie czerwone szpilki, a włosy
upięła w ciasnego, idealnie przylizanego koka. Na jej
nosie tkwiły okulary w złotych oprawkach. Kobieta
sukcesu jak z obrazka.
— Przeredagowałaś moje notatki i uzupełniłaś o
wnioski oraz zdjęcia? — zapytała zimno, przyglądając mi
się oceniającym wzrokiem.
Najpierw popatrzyła na moje włosy, potem na twarz i
na końcu skrzywiła się na widok mojej kremowej bluzki.
Dzisiaj postawiłam na zwiewną, ale nieprześwitującą, z
rozkloszowanymi rękawami. Do niej dopasowałam czarne
garniturowe spodnie i szpilki. Czarne jak mój nastrój
spowodowany moralniakiem.
— Tak, przesłałam ci pliki mailem — oznajmiłam.
Zerknęłam na zegarek, który wskazywał, że zaraz będzie
przerwa na lunch. — Godzinę temu.
— Nic nie dostałam. — Prychnęła. — Pewnie nie
wpisałaś tematu, więc nie doszło.
Oczywiście, zapewne znów przyczyną nie było to, że
wyłączyła internet w telefonie, ani to, że nie usiadła
jeszcze do komputera. Przecież to ja byłam winna.
— Wyślę jeszcze raz.
Nauczyłam się przez te wszystkie lata, że wchodzenie
z tą kobietą w dyskusję zawsze kończyło się dla mnie
gorszym dołem. Dlatego zaczęłam odpuszczać i olewać to,
co mówiła. Wychodziłam na tym lepiej i częściej się
uśmiechałam.
— Przyniosłam ci kolejne akta i dodatkowo teczkę z
sugestiami od Marcusa oraz jego matki. Ślub twojej
kuzynki jest już za dwa miesiące, więc nie ma na co
czekać. Powinnaś ograniczyć cukier, żeby lepiej wyglądać
w sukience.
— Nie jem słodyczy — mruknęłam cierpko.
Odchyliłam się na fotelu i zmierzyłam matkę
krytycznym wzrokiem.
Zrobiła mi to samo.
— Daruj sobie fast foody, przekąski i całe to
niezdrowe badziewie, które lubi Kirby. Uważa się za
dietetyczkę, a bezustannie karmi cię jakimiś
hamburgerami z marchewki czy cholera wie czym. Jak
chcesz wyglądać na weselu kuzynki? Marcus mimo
wszystko chce się z tobą spotykać, nie zniechęcaj go.
Z rozkoszą go zniechęcę.
— Z góry założyliście, że nie będę miała partnera na
wesele, prawda? A co, jeśli go znalazłam?
Jej drwiący wyraz twarzy był jak cios w splot
słoneczny. Czasem określenie „wredna suka” nie
wystarczało. Zdarzało jej się przebić największe
okrucieństwa świata swoim paskudnym charakterem i
nienawiścią do mnie.
A to wszystko dlatego, że nie urodziłam się chłopcem.
Pech chciał, że los pokarał ją drugą dziewczynką, a nie
synkiem do pary, który zapewne byłby tak idealny jak
pierworodna córka. Och, życie, jakieś ty niesprawiedliwe,
że nie urodziłam się chłopcem.
Powinna była się cieszyć, że mnie miała. Bo byłam
tylko ja. Ainsley nie zmartwychwstanie. Nigdy.
— Vafaro, nie bądź śmieszna, Marcus jest twoją
szansą. Nie możesz mieszkać do śmierci tylko z tym
swoim niesfornym kotem. Koty nie żyją tyle, ile ludzie.
Cóż, prawdę mówiąc, człowiek może żyć tyle, ile
zechce, zawsze może skrócić swoją męczarnię na tym łez
padole. Żaden, kurwa, problem.
— Storm ma się świetnie — poinformowałam ją zimno.
— A w kwestii mnie i Marcusa nie byłabym taka pewna.
Jest strasznym dupkiem.
— Vafaro! — zrugała mnie. — Nie bądź taką paskudną
niewdzięcznicą. Pomogłam ci znaleźć partnera,
porządnego i wykształconego, a ty co? Nawet się nie
starasz — dodała, prawie warcząc i zgrzytając zębami ze
złości. — Zapoznaj się z teczkami. Masz się do tego
zastosować.
Tak łatwo pogarszała mi samopoczucie i obniżała
moją samoocenę, że to było wręcz komiczne.
Zacisnęłam pięści i wyprostowałam plecy, by być
bardziej ofensywną. Nie mogłam tym razem odpuścić. Nie
mogłam i koniec.
— Poznałam kogoś.
— Och, doprawdy? — prychnęła, krzyżując ręce na
klatce piersiowej. Jej oceniający wzrok mnie zabijał. Boże,
jak ja tego nienawidziłam, zawsze mnie, kurwa, oceniała!
— Jak ma na imię?
Myśl, Vafs, myśl.
Odwróciłam głowę. Nie mogłam powiedzieć tego, co
miałam na koń-
cu języka. To byłby strzał w czoło.
Musiała dostrzec moje zrezygnowanie, bo zwycięski
uśmiech na jej ustach zabolał mnie bardziej niż policzek.
Podeszła do mojego biurka i z hukiem położyła na nim
dwie teczki. Nie odezwała się, ale wiedziałam, że w duchu
pluje mi prosto w twarz.
p j p
Gdy wróciła do drzwi, pękłam.
— Ma na imię Royce.
— Royce — powtórzyła z niedowierzaniem i
gwałtownie obróciła się do mnie twarzą. — Royce jaki?
— Nie powiem ci, bo wiem, że zaraz go prześwietlisz.
— Prychnęłam.
— Dopóki go nie zobaczę, nie uwierzę, że nie jest
wymyślony. Zapoznaj się z teczką, nie mam czasu na
twoje infantylne gierki — warknęła.
Wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Ten dźwięk
zagłuszył odgłos mojego pękającego po raz kolejny serca.
Nienawidziłam relacji, jaka nas łączyła.
Zawsze nie cierpiałam bycia tą drugą, gorszą, ale
jeszcze bardziej nie znosiłam bycia niewystarczającą. To
mnie zabijało. Matka łamała mnie za każdym cholernym
razem tak samo mocno.
Odetchnęłam kilkukrotnie, sięgnęłam po butelkę
wody, z której upiłam kilka łyków, i chwyciłam pierwszą
teczkę — czarną. W środku był
opis mężczyzny, którego żona podejrzewała o zdradę.
Kochanką miała być koleżanka z pracy. Notatek było pięć
stron, zdjęć w kopercie mnóstwo, więc miałam co robić.
Druga teczka była w kolorze niebieskim i na środku
napisano mar-kerem moje imię. Brzydkim, niechlujnym
pismem. Wewnątrz była papierowa torebeczka na
biżuterię, w której wyczułam pierścionek, więc od razu ją
odłożyłam. Do tego znalazłam list oraz kopertę ze
zdjęciami.
Przedstawiały typowo weselne upięcie włosów, dwie
skromne niebieskie sukienki oraz trzy różne makijaże oka
na modelce. Ja pierdolę. Na koń-
cu rzuciłam okiem na krótki list.
Droga Vafaro,
jak zapewne widzisz, przesyłam Ci pierścionek i propozycje kreacji na wesele, na które
wspólnie się udamy. Niebieski będzie idealnie pasował do krawatu, który kupiła mi moja
matka, więc wybierz jedną z sukienek i daj mi znać, którą zamówić. Podaj mi również swój
rozmiar i umów się do fryzjera oraz makijażystki, do których zostawiam Ci numery po drugiej
stronie kartki.
Pierścionek nie jest zaręczynowy, potraktuj go bardziej jako prezent przed zaręczynami,
żebyś miała co włożyć na palec.
Całuję.
Marcus
Oddychaj.
Oddychaj, Vafie.
O-d-d-y-c-h-a-j.
Nie, kurwa. Lepiej jednak zdychaj, Vafs, bo to
kompletnie nie ma sensu.
Poprosiłam Kirby o spotkanie. Czułam się jak wypluty kawałek
zgniłego jabłka i pragnęłam zapaść się pod ziemię. Odciąć się chociaż
na krótki moment. Nienawidziłam tego stanu i potrzebowałam się
uspokoić, by nie zrobić czegoś głupiego. Czegoś, z czym skończyłam
prawie osiem miesięcy temu.
Siedziałyśmy w kawiarni na rogu ulicy pod
rozłożonym parasolem i milczałyśmy. Ja piłam mrożoną
kawę, a Kirby od kilku minut czyta-
ła raz po raz list od Marcusa. Oglądała też
pierścionek i bardzo podobało mi się jej obrzydzenie.
Błyskotka była złota, z małym niebieskim oczkiem, które
kompletnie do mnie nie pasowało. Ten idiota uwziął się na
mnie z tym niebieskim i przez niego nie mogłam patrzeć
na swój ukochany samochód. Skurwiel.
— Dobra, myślę, że ten złamas zakochał się w tobie
od pierwszego wejrzenia — oznajmiła Kirby. — Odpychasz
od siebie wszystkich, jesteś kurewsko piękna, czego nie
potrafisz dostrzec, ale ja to wiem, więc tak jest. Moja
rada jest prosta, Vafs. Umów się z Royce’em.
Zakrztusiłam się swoją kawą.
— Nie ma mowy.
To wcale nie tak, że powiedziałam matce, że spotykam
się z mężczyzną o takim imieniu.
— Czyli Marcus Boloney to maksimum twoich
możliwości? Wow, teraz to mnie zaskoczyłaś. Będziesz mu
gotować, dawać dupy, rodzić dzieci i potem wąchać ich
gówna i rzygi, nie mając czasu nawet się ze mną napić?
Racja, świetlana przyszłość. — Kirby rozparła się na
swoim siedzeniu, uniosła pierścionek od Marcusa na
wysokość naszych twarzy i uśmiechnęła się wrednie. —
Twoja matka będzie cię nim zadręczać, bo jego matka
pewnie napaliła się na ten związek. Jego minusowe geny
nie pokonają twoich plusowych i będą z tego ładne dzieci.
Moim zdaniem te baby miały to zaplanowane od dawna.
Szybko trzeba to rozjebać —
stwierdziła lekko. — Więc żegnaj, Marcusie, obyś
trafił do ścieków.
Zamachnęła się i pierścionek zniknął. Wytrzeszczyłam
oczy, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę to zrobiła. Nie
miałam jednak na tyle siły psychicznej, żeby spojrzeć, w
jakim kierunku poleciała i gdzie finalnie upadła błyskotka.
Wolałabym kupić nową niż szukać tej starej. Ale nie
zamierzałam się nią przejmować.
Lenistwo na miarę mnie.
— To było cholernie dziecinne — mruknęłam.
— Nie, to była zapowiedź tego, jak rozwinie się wasza
relacja. Wy-pierdolisz go do ścieków, bo będziesz z
Royce’em.
Jej naiwność i optymizm mogłyby być słodkie, gdyby
nie były idiotyczne.
— Nie jestem w jego typie — rzuciłam, chcąc uciąć
temat.
— Dobra, zacznijmy od tego, że uważasz, że nikomu
się nie podobasz. To nieprawda, bo jesteś cholernie
piękna. Problem w tym, że wszystkich odpychasz swoim
nastawieniem. No i nie pozwalasz nikomu podejść bliżej,
a to ma znaczenie. To po pierwsze. A po drugie, nie
mówię o tym, żebyś się z nim naprawdę umawiała. Po
prostu poproś go o odstawienie teatrzyku. Niech pomoże
ci zagrać twojej matce na nosie i skoczy z tobą na to
jedno wesele. Potem niech się dzieje, co chce.
Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka,
zastanawiając się, czy wyznać Kirby prawdę na temat
swojego wyskoku w obecności matki.
Oczywiście walka w mojej głowie nie trwała długo.
— Powiedziałam jej w złości, że się z kimś spotykam.
Jej uśmiech był godny Jokera. Jakby tylko na to
czekała.
— Więc przynęta zarzucona, teraz wystarczy tylko
poprosić go o pomoc. — Wzruszyła ramionami, jakby to
nie było nic wielkiego.
Nienawidziłam tego, że jej zdaniem wszystko było
takie łatwe. Była otwarta, pieprzyła się co tydzień z kimś
innym i każdy facet jej pragnął. Ja taka nie byłam. Ja
nienawidziłam w sobie tak wielu rzeczy, że nie mieściło
mi się w głowie, by ktoś mógł mnie choćby przytulić.
Mogłam się rozebrać do piercingu, tatuażu czy u lekarza,
ale nie myślałam wtedy o tym, że mężczyzna przede mną
mnie nie zechce. Jasne, pewnie w myślach krytykowali
moje ciało, ale nie czułam bolesnego rozczarowania
wywołanego odrzuceniem. Lekarz musiał mnie zbadać, a
piercer przekłuć. To były chwilowe spotkania, które
odbywały się i kończyły, a następnie o sobie
zapominaliśmy. Royce wydawał się miłym gościem, z fajną
rodziną i dobrym sercem. A tacy ludzie nie byli dla mnie.
Nie powinnam wpieprzać się z butami tam, gdzie mogłam
tylko zasiać zamęt i zatruć powietrze swoją obecnością.
Byłam pechowa i nie miałam na to wpływu.
— Odpłynęłaś, a ja robię wykład na temat
dobroduszności ludzi. —
Kirby przyciągnęła moją uwagę kopnięciem w łydkę.
— Upieczesz mu ciacho, zaprosisz go na kolację i będzie
po sprawie. Przecież to raptem dwa spotkania, nie zesra
się, jeśli ci pomoże. Spędzenie z tobą czasu nie będzie dla
niego karą, Vafs.
Byłam do bólu nudna, więc to na pewno byłaby kara.
A jeśli dodać do tego czas z moją matką i atmosferę na
weselu, niesmak pozostanie na całe życie. Royce był miły,
a ja nie powinnam go na to narażać. Musiałam wymyślić
coś innego niż wynajmowanie chłopaka. Zwłaszcza
takiego, który mi się… podobał.
— Wymyślimy coś innego — postanowiłam stanowczo.
— Może zła-mię sobie obie nogi?
Gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym martwa. Cóż, no
dobrze, łamanie nóg nie było zbyt błyskotliwe. A poza tym
istniały wózki inwalidzkie, więc i tak by mnie tam
zaciągnęli.
Kirby westchnęła i wyciągnęła swój telefon. Przez
chwilę patrzyła mi prosto w oczy, ale widząc mój upór,
przeniosła uwagę na urządzenie. Odblokowała je, znalazła
odpowiedni numer i przyłożyła aparat do ucha. Z
zaciekawieniem pochyliłam się nad stolikiem.
— Cześć! — sapnęła ze swoim zwyczajowym
entuzjazmem. — Z tej strony Kirby, możesz mi dać do
telefonu Ce?
Zamarłam. Podniosłam się gwałtownie i doskoczyłam
do niej, ale złapała moją rękę. Patrzyła mi nieustępliwie w
oczy i uśmiechała się jak szalona. Ona już podjęła
cholerną decyzję.
— Cześć, przepraszam, że ci przeszkadzam —
oznajmiła skruszonym głosem. — Nie, nie, z tatuażem
wszystko w porządku. Chciałam tylko o coś zapytać. —
Przygryzła wargę. — Spotykasz się z kimś obecnie? —
Zakryłam usta dłonią, by nie zdradzić, że byłam blisko
agonii. — To
super, chciałam po prostu wiedzieć, czy się z kimś
spotykasz. Miłego dnia, Royce!
Zakończyła połączenie, odłożyła telefon na stolik i z
szerokim uśmiechem rozłożyła ręce.
— Jest wolny.
— Nie poproszę go o pomoc!
— Poprosisz, poprosisz. Jest idealny! Przystojny,
szarmancki i ma wygląd niedbałego złego chłopca. Nie
nosi się jak sztywny nudziarz, ma tatuaże i zarost. No
przecież jest jak wyjęty z koszmarów twojej matki!
Moja siła jeszcze zmalała. Wróciłam na miejsce i z
jękiem ukryłam twarz w dłoniach. To nie miało
najmniejszego sensu.
— No, Vafie! Przecież będziesz się dobrze bawić, bo
jest miły i naprawdę zabójczo przystojny.
No właśnie. Miły i przystojny. Patrzący na mnie z
jakimś niezrozumiałym dla mnie zrozumieniem. Tak,
pokręcone, ale to właśnie czułam, gdy patrzył mi w oczy!
p g yp y y
Jakby mnie rozumiał. Ale ja nie rozumiałam, z jakiego
powodu.
Wyglądał jak mężczyzna, który mógł mieć każdą.
Więc także mnie. A ja nie miałam ochoty na leczenie
złamanego serca i rozczarowanie, że znów okazałam się
niewystarczająca. Bezwartościowa, brzydka i głupia.
Nie było szansy na to, żebym poprosiła go o pomoc.
Nie i koniec.
Rozdział 5.
Royce
Od środowego popołudnia, mniej więcej od telefonu
Kirby, byłem spięty.
Nie żebym jej nie lubił czy coś, ale… ona była
wampirem energetycznym. Jej entuzjazm, głośny styl
bycia i nadmierna radość sprawiały, że czułem się
osaczony. Dlatego jej telefon i pytanie o to, czy się z kimś
spotykam, wzbudziły we mnie niepokój.
Był piątek, przerwa na lunch, którą spędzałem w
parku niedaleko studia. Miałem dwie wolne godziny, bo
klient zrezygnował z sesji. Cóż, przynajmniej mogłem
zjeść na świeżym powietrzu. Esther właśnie szła do mnie
z dwoma papierowymi pudełkami z chińszczyzną. Moim
zadaniem było załatwienie czegoś do picia.
— Na zdrowie, szefie — oznajmiła, podając mi moją
porcję wraz z pałeczkami. — Wzięłam ostre, żeby cię
rozruszać, bo jakiś struty jesteś ostatnio.
Przewróciłem oczami. Ta kobieta była momentami nie
do zniesienia.
Esther usiadła naprzeciwko mnie i od razu zabrała się
za jedzenie.
Ja zrobiłem to samo, ale cały czas rozpraszałem się jej
ukradkowymi spojrzeniami. Miała coś na sumieniu i nie
wiedziała, jak zacząć rozmowę. Postanowiłem, że
zaczekam do końca posiłku i wymuszę wyznanie
tradycyjną metodą.
Po odłożeniu pałeczek do kartonika wyprostowałem
się i zrobiłem poważną minę.
— Mów, bo cię zwolnię.
— Dlaczego ty widzisz wszystko?
— Bo byłem na misjach. Wyczuwam zagrożenie,
głupotę i to, że człowiek przede mną jest zdenerwowany.
Rozbrajałem też bomby, mam wymieniać dalej?
Parsknęła śmiechem. Nie umiałem być dla niej
dupkiem, bo gdyby nie ona, moje studio nie działałoby tak
dobrze, jak działało. Ona zajmowała się całą papierkową
robotą i zawsze mnie zastępowała, gdy czułem się źle.
Była najlepszą asystentką, jaką mogłem sobie wymarzyć.
— Kocham tę robotę — oznajmiła. — I ciebie też
kocham, szefie, wiesz to, bo kupuję ci prezenty
urodzinowe, a nikomu innemu ich nie kupuję. —
Odetchnęła nerwowo i przygryzła wargę, przygotowując
się na ostateczny cios. — Pamiętasz Fionę?
Och, kurwa, błagam.
— Trudno zapomnieć kogoś takiego.
— Więc… wraca do miasta. Dzwoni do mnie co chwilę
i ciągle o tobie gada. Pojechała do ośrodka, żeby przejść
odwyk, przestała brać, ale jej obsesja na twoim punkcie
nie zelżała. Ona cię chyba kocha.
Fiona Keen była koleżanką Esther. Zrobiłem jej kilka
dziar, potem zaczęła ćpać, bo rzucił ją chłopak. Byłem dla
niej miły, a gdy czułem się chujowo, kilka razy
poczęstowałem się towarem, który miała. Sporo
rozmawialiśmy i jakimś dziwnym trafem jej serce zaczęło
mocniej bić, gdy byłem w pobliżu. Kiedy powiedziałem, że
nie bawię się w związki, zaczęła mnie nękać. Ćpała coraz
więcej i staczała się na dno, więc wjechałem jej na
psychikę i zmusiłem do wyjazdu na odwyk. Dwa lata jej
nie było. A teraz wracała. Nie byłem gotowy na powtórkę.
Nie kręciły mnie ani narkotyki, ani jej nachalne
zachowanie.
— Nie mam na nią siły, Est — przyznałem szczerze.
— Wiem, ale ona nie rozumie, że nie masz siły.
Powinniśmy coś wymyślić. Mogę zagrać twoją
dziewczynę, ale wiesz, jak jest… Gdzie się jada i pracuje,
tam się chujem nie wojuje — wyrecytowała. — Więc nie
powinnam się do ciebie dobierać.
Parsknąłem, gdy usłyszałem ten wierszyk i pokręciłem
głową ze zrezygnowaniem. Myślenie o Fionie
przyprawiało mnie o gęsią skórkę.
Ta kobieta miała ostro nasrane w głowie. A do tego
miała bardzo natrętne ręce, które z uporem próbowały
dobrać się do mojego rozporka.
Fiona Keen była jedyną osobą, która wzbudzała we
mnie strach.
— Cholera. — Esther zerwała się na równe nogi i
wyciągnęła telefon. — Znowu dzwoni. Idę do studia, jakby
co, jesteśmy w kontakcie.
Twój następny klient jest dopiero za półtorej godziny?
— Tak.
— No dobra, trzymaj się, szefie.
Pomachała mi na odchodne i z westchnieniem
odebrała. Gdy zniknęła za zakrętem, rozluźniłem się.
Powrót Fiony oznaczał kłopoty. Nie docierało do niej
słowo „nie” i miała gdzieś moje zapewnienia, że nie
szukam dziewczyny. Tak jakby w jej świecie to było wręcz
niemożliwe.
Pozbierałem kartony po naszym posiłku i powoli
skierowałem się do kosza. Potem postanowiłem zrobić
sobie spacer do swojej ulubionej budki z kawą.
Przeszedłem mniej więcej połowę drogi, gdy minęła mnie
niska dziewczyna z ciasnym kokiem na czubku głowy.
Szła tak szybko i była tak wściekła, że niewiele myśląc,
zatrzymałem się w pół kroku.
Dogoniłem ją chwilę później i pewnie złapałem za jej
ramię. Stanęła jak wryta i spojrzała na mnie wielkimi
oczami, w których zobaczyłem strach i zmieszanie. Gdy
posłałem jej powitalny uśmiech, gwałtownie wypuściła
powietrze. Odchyliła głowę i zamknęła oczy.
— Przestraszyłeś mnie na śmierć — mruknęła.
Puściłem ją i zaczekałem, aż powoli obróci się w moim
kierunku.
Miała czerwone policzki, rozmazany tusz wokół oczu i
wyglądała na przygaszoną. Jej klaustrofobiczny kok był
niemal nienaruszony, a pojedyncze sprężynki odstawały
przy jej uszach, w których miała kolczyki.
Była ubrana w pomarańczową koszulę, jak zwykle
włożoną w garniturowe spodnie. W dłoni trzymała
telefon.
— Wybacz, ale miałaś tak szaleńcze tempo, że mnie to
zaniepokoiło.
— Musiałam się przejść, by ochłonąć.
— A teraz powinnaś odpocząć? — zasugerowałem,
przechylając głowę. — Może napijemy się kawy?
Przygryzła wargę, a w jej oczach dostrzegłem
wahanie. Cóż, chciałem kawy, więc nie miała wyjścia.
Szybkim ruchem objąłem ją w talii i nim się zorientowała,
nakierowałem ją na swoją trasę. Zaraz po tym puściłem
ją, by dać jej przestrzeń.
— Wydawało mi się, że zadałeś pytanie, ale ja nie
zdążyłam odpowiedzieć.
— Wahanie biorę za przyzwolenie — skłamałem.
Po prostu chciałem kawy.
Ruszyliśmy powoli w stronę budki i dopóki do niej nie
dotarliśmy, nie padło między nami ani jedno słowo.
Zamówiłem dla siebie karmelową kawę z podwójną
śmietanką, a Vafara poprosiła o czarną bez mleka i cukru.
Uwielbiałem świeżo mieloną czarną kawę do śniadania,
ale po południu priorytetem było coś słodkiego.
Odebrałem zamówienie, podałem Vafarze jeden kubek
i wskazałem rozłożyste drzewo, pod którym akurat nikogo
nie było. Gdy tam dotarliśmy, przekazałem dziewczynie
y y y p y
moją kawę i zdjąłem swoją za dużą czarną koszulkę, by
zrobić z niej siedzisko. Vafara spojrzała na mnie jak na
kretyna, ale usiadła pod drzewem, a ja zająłem miejsce
zaraz przy niej.
Oparłem się o pień i odebrałem swoją słodką kawę.
— Nigdy nie rozumiałam tej mody, że facet zakłada
obcisłą koszulkę z długim rękawem, a na to za dużą
podkoszulkę.
— Ja też nie, ale jak mam koszulkę, to moje plecy
wydają się szersze.
Wymyśliłem to na poczekaniu, choć w sumie było to
zgodne z prawdą.
— Teraz są dokładnie takie same jak w niej. Zmieniło
się tylko to, że widzę twoje mięśnie.
— Masz mnie. Tak naprawdę po prostu się ich
wstydzę i dlatego zakładam ubrania oversize.
Przygryzła wargę, by się nie zaśmiać i upiła łyk
gorzkiej kawy. Cóż, nie pogardziłbym jej uśmiechem albo
nawet śmiechem. Nie wygląda-
ła na kogoś, kto często się śmieje. Była kompletnym
przeciwieństwem swojej przyjaciółki.
— Kłamstwo — szepnęła. — Skąd pomysł na otwarcie
studia tatuażu?
Wzruszyłem ramionami.
— To było jedyne, co przyszło mi do głowy po
powrocie z wojska.
— Więc twoja sylwetka jest efektem służby w armii?
Rozluźniła się. Nie tak bardzo, jak bym chciał, ale
zawsze coś. Nawet minimalnie się do mnie nachyliła.
— I tak, i nie, moi bracia zawsze byli fanami siłowni,
więc i mnie się udzieliło. Nie mogłem od nich odstawać,
bo ciągle się ze mnie wyśmiewali, że jestem przy nich
szczypiorkiem.
Trauma do końca życia.
Vafara zmarszczyła nos i cicho parsknęła.
— Trudno uwierzyć, że ktoś z twoją posturą mógł być
nazywany szczypiorkiem. Mogli pieszczotliwie nazywać
cię loczkiem — zasugerowała. — Jak byłeś mały, miałeś
loczki?
— Tak, ale kręciły się tak, jak chciały, więc zacząłem
je obcinać.
Bez zastanowienia złapałem za czapkę i zdjąłem ją, a
potem roztrzepałem włosy. Czułem tego niesfornego
skurwiela, który zawsze idealnie się kręcił i opadał mi na
czoło. Vafara uważnie mu się przyglądała.
— Ja mam loczki tylko przy uszach — mruknęła,
zawijając na palec wspomniane spiralki. — Nigdy nie da
się ich trwale przygładzić i psują mojego koka.
— Klaustrofobicznego koka — poprawiłem ją.
— Tak, racja. Włosy krzyczące przez brak powietrza,
pamiętam. —
Odchyliła się, znów tworząc między nami większy
dystans. — Kiedyś je zgoliłam, ale wyglądało to jeszcze
gorzej niż teraz.
— Włosy?
— Nie, te loczki przy uszach. Są moim
przekleństwem.
Spojrzałem na nią jak na kogoś, kto postradał zmysły.
A ona się skrzywiła i zdystansowała. Cholera, nie o to
mi chodziło.
— Dodają ci uroku — powiedziałem szczerze.
— Ujmują profesjonalizmu.
— Nie, zdecydowanie dodają uroku. Zajebiście mi się
podobają.
Westchnęła, kręcąc głową i upiła łyk kawy. Była
zapewne tak samo gorzka jak jej mina.
Dlaczego była taka spięta? I zamknięta? I co miała do
swoich włosów? Naprawdę cholernie mi się podobały.
Niby kilka delikatnych sprężynek przy uszach, a tak
ocieplały jej chłodny wygląd.
— Masz plany na jutro? — wypaliłem.
Jej milczenie było niepokojące, tak samo jak smutek w
jej oczach, którego nie dała rady ukryć. W reakcji na moje
pytanie aż się wzdrygnęła. Przyjrzała mi się z
powątpiewaniem i przez krótki moment miałem wrażenie,
że chciała się uśmiechnąć.
— Mam — ucięła.
— Na niedzielę?
— Niestety.
— A w tygodniu?
Chyba zabrzmiałem jak desperat.
— Dlaczego pytasz?
— Bo chciałbym wiedzieć?
— Jestem zajęta przeważnie od ósmej do piętnastej —
mruknęła.
Jej mina sprawiła, że zmieniłem temat.
— Czym się zajmujesz?
— Pomagam w biurze matki. Jest prywatnym
detektywem, a ja robię za jej sekretarkę.
Kiwnąłem głową i skupiłem się na swojej kawie.
Vafara zrobiła to samo, unikając kontaktu wzrokowego ze
mną. Spędziliśmy tak dobre kilkadziesiąt minut, aż w
końcu dostałem przypomnienie na telefon, że niedługo
powinienem pojawić się w studiu.
Vafara od razu to wyłapała. Podniosła się i spojrzała
na mnie przepraszającym wzrokiem.
— Wybacz, odciągnęłam cię od pracy. Miłego dnia,
Royce.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo ruszyła przed siebie
prawie biegiem.
Jak terminator. Nawet nie zerknęła na mnie. Jakby
musiała się ode mnie jak najszybciej uwolnić.
To, jak bardzo chciałem się dowiedzieć, dlaczego jest
taka rozgoryczona i smutna, było… dziwne. Przyjemnie
się z nią milczało, ale o wiele bardziej miałem ochotę jej
słuchać. Zaintrygowała mnie.
Po raz pierwszy od dawna zapragnąłem po prostu
kogoś poznać.
Pogoda była wręcz idealna na długi wieczorny spacer.
Po skończonej kolacji, która w każdą niedzielę
odbywała się w domu moich rodziców, matka
zaproponowała, żebyśmy wybrali się nad jezioro.
W pierwszej chwili nie byłem przekonany, ale gdy
tylko moja ciężarna bratowa wpadła na pomysł
urządzenia sobie wspólnego wieczorku karaoke, od razu
zaświeciła mi się w głowie czerwona lampka. Nie miałem
zamiaru przygrywać do jej jazgotu i udawać, że
stwierdzenie „słoń nadepnął ci na ucho” nie pasuje do
niej jak ulał i nie opisuje w punkt jej umiejętności
wokalnych. Nile zupełnie nie umiała śpiewać i nie miała
za grosz poczucia rytmu.
Ramone postanowił dołączyć do mnie i do matki,
która aktualnie zakładała buty. Zajął się ubieraniem
swoich bliźniaków, ale uporanie
się z wiecznie wiercącą się Bentie i zaczepiającym ją
Brantleyem okazało się ponad jego siły. Uklęknąłem przy
nim i zaproponowałem siostrzenicy pomoc, którą z
uśmiechem przyjęła. Bentie po matce była niską
blondyneczką i uwielbiała czerwony kolor. Dlatego
włożyłem jej czerwone buty i czerwoną kurtkę w
stokrotki. Na głowę wciągnąłem jej cienką czapkę, a w
nagrodę za pomoc otrzymałem buziaka w policzek.
Gdy spojrzałem na Brantleya, wydał mi się
rozzłoszczony.
— Co jest, młody?
— Weźmiesz mnie na barana? — zapytał prosto z
mostu.
Brant był niezwykle zazdrosny o swoją siostrę
bliźniaczkę. Mimo że mieli dopiero po pięć lat, to oni
rządzili w domu. Bentie była córeczką tatusia i
jednocześnie przytulanką babci, a Brant był synalkiem
mamusi i najlepszym pomocnikiem dziadka. Rune i Nile
przelewali swoją miłość na Leviego i jego nienarodzone
jeszcze rodzeństwo, więc przy bliźniakach pomagałem ja.
I to ja musiałem być wujkiem, który zawsze dzielił swoje
zaangażowanie równo na pół. Jeśli pomogłem Bentie się
ubrać, Brantley oczekiwał, że tuż po tym poświęcę uwagę
jemu. Tym sposobem młody, zamiast iść nad jezioro na
własnych nogach, siedział
jak król na moich barkach i bawił się moim kapturem.
Szliśmy niespiesznie, rozkoszując się ciepłym
powietrzem i spokojem. Park nie był zatłoczony o tej
porze, więc mogliśmy się zrelaksować.
Nawet dzieciaki były grzeczne i nie przekrzykiwały
się, kto jest wyżej —
Bentie na plecach ojca czy Brant na moich.
Po kilkunastu minutach dotarliśmy na kładkę, na
której zdjęliśmy z siebie dzieciaki. Moja matka wręczyła
im po kromce chleba, a ja usiadłem na końcu
drewnianego pomostu, by w razie czego uchronić
młodych przed wpadnięciem do wody. Rozdrabniali
pieczywo i z zapałem rzucali kaczkom, które podpłynęły
bardzo blisko.
Lubiłem patrzeć na naturę. Znajdowałem spokój w
prostocie i ciszy.
Lubiłem czuć się tak, jak czułem się w tej chwili.
— O! — sapnął Ramone kilkanaście minut później. —
Czy to nie jest ta dziewczyna od ciasta marchewkowego?
Zacisnąłem powieki. Vafara.
Poderwałem głowę do góry i rozejrzałem się w obie
strony, szukając dziewczyny. Szła zamaszystym krokiem w
kierunku budki z lodami i nie zwracała uwagi na nic, co ją
otaczało. Ciasny kok, garniturowe spodnie i biała bluzka.
Wyglądała jak wkurwiona bibliotekarka, której dzieciaki
krzyczały nad uchem przez cały dzień pracy.
Nie miałem pojęcia, w którym momencie wstałem i
ruszyłem za nią.
Naprawdę nie wiedziałem, jakim cudem znalazłem się
tak blisko niej.
A już w ogóle nie pojmowałem, jak to możliwe, że
znów złapałem ją za ramię i odwróciłem w swoją stronę.
To było, cholera, niepojęte.
Popatrzyła na mnie wielkimi zaczerwienionymi oczami
i znów głęboko odetchnęła.
— Przerażasz mnie, Royce.
Cóż, siebie też przerażałem, bo nie potrzebowałem
nowych znajomości, a jednak wpadałem na nią cały czas.
Albo nogi mnie za nią niosły. To było irytujące.
— Masz ochotę na lody? — wypaliłem.
Byłem takim idiotą. Ale to było jedyne, co przyszło mi
do głowy.
Chciałem ją zatrzymać i po prostu z nią posiedzieć. Jej
sposób bycia mnie ciekawił, jej oczy mnie fascynowały, a
smutek, którym emanowała, sprawiał, że desperacko
pragnąłem ją pocieszyć. To było nowe, nie-znane.
Uzależniające.
Jej oczy pociemniały, a twarz stężała. Delikatnym
ruchem wyswobodziła się z mojego uścisku i zrobiła krok
do tyłu.
— Nie, nie mam — odpowiedziała krótko.
— Kawa?
Desperat.
— Nie, jest trochę za późno na kawę.
Ramiona mi opadły. Powinienem był się pożegnać i
odejść, ale nie mogłem. Coś mnie blokowało.
Przyglądała mi się przez moment, jakby szukała
podstępu, ale finalnie westchnęła, posyłając mi nieszczery
uśmiech. Chciała być miła, nie złośliwa, ale była
psychicznie zmęczona, więc nie wyszło tak, jak powinno.
Nie przeszkadzało mi to. Pragnąłem ją poznać. Po prostu.
— Herbata? — zaproponowała.
W pierwszej chwili nie zrozumiałem. Moja mina
musiała to odzwierciedlić, bo na jej twarzy wymalowało
się rozbawienie. Lekkie, ulotne jak jej uśmiech, ale
jednak. Rozbawiłem ją.
— Mam ciasteczka — dodała.
— Herbata. Tak, jasne — odparłem. — Na kładce są
Ramone, bliźniaki i moja matka.
Dostrzegłem przerażenie w jej oczach. Ale było już za
późno. Nie wywinie się.
Złapałem ją pod ramię i pociągnąłem w kierunku
małej budki z napojami. Stała niedaleko tej z lodami, ale
jak nie chciała lodów, to nie miałem zamiaru jej zmuszać.
Zamówiliśmy cztery duże herbaty i poprosiliśmy o
dodatkowe kubki dla bliźniaków. Wybraliśmy same
dziwne nazwy mieszanek, które po chwili sprzedawca
zalał dla nas wrzątkiem. Ja wziąłem dwa kubki, Vafara
dwa i do tego otrzymaliśmy torebkę z cukrem,
g y y
drewnianymi pa-tyczkami do zamieszania napoju i
kubeczki.
Gdy wróciliśmy na kładkę, Ramone i moja matka
siedzieli z nogami spuszczonymi do wody, trzymając na
kolanach Bentie i Branta. Na nasz widok dzieciaki
szeroko się uśmiechnęły.
— Dzień dobry — odezwał się Brantley niczym mały
dżentelmen. —
Będzie ciasto? — dodał zupełnie nie po
dżentelmeńsku.
Ramone wybuchnął śmiechem i zakrył usta młodego.
Bentie wyglądała, jakby chciała zadać to samo pytanie.
Moja matka z kolei wbiła przeszywające spojrzenie w
Vafarę, która momentalnie zesztywniała przy moim boku.
— Dzień dobry — przywitała się dziewczyna. — A
może raczej dobry wieczór.
— Cześć, skarbie! — Mama postawiła Bentie na
kładce i wstała, by wziąć Vafarę w ramiona. Dziewczyna
w ostatnim momencie rozsunę-
ła ręce na boki, dzięki czemu nie poparzyła siebie,
mojej matki i mnie herbatą. — Wybacz, słoneczko, nie
pomyślałam o herbacie. Jak masz na imię? Mów mi Alena,
jestem mamą Royce’a.
Vafie spojrzała na mnie szybko i zaśmiała się
nerwowo, kompletnie zmieszana przez entuzjazm mojej
rodzicielki. Cóż, moja matka była…
wylewnym człowiekiem.
— Nie żeby coś, ale moją matką też jesteś — wtrącił
Ramone, podnosząc się z Brantleyem w ramionach.
Złapał matkę za ramię i odsunął od Vafary, która posłała
mu uśmiech pełen wdzięczności. — To jest Vafara,
dziewczyna, która upiekła ciasto marchewkowe i dostała
w głowę piłką od twojego młodszego wnuka.
Twarz matki rozbłysła.
— Oj, kochana, przez ciebie spadłam na drugie
miejsce w rankingu ciast!
Matka odebrała od Vafary jeden kubek i złapała ją za
rękę. Pociągnęła ją w stronę ławki, która znajdowała się
przy ścieżce, a ja od razu ruszyłem za nimi. Nie mogłem
zostawić mojej znajomej sam na sam z moją mamą.
Usiadłem przed nimi, na ścieżce, ignorując to, że jak
wstanę, moje spodnie będą wyglądać, jakbym wrócił z
budowy. Ramone do mnie dołączył w chwili, gdy Vafara
wyciągnęła z torebki pudełko pełne ciasteczek w kształcie
kwiatków. Były czekoladowe i pachniały nieziemsko.
— Ciacha! — ryknął Brantley i wpakował do buzi trzy
naraz. — Ale pyszne — dodał.
Bentie podzielała jego entuzjazm, ale wzięła jedno.
p j g j j
— Wujku, dasz mi pić? — zapytała po chwili.
— Tak, jasne — mruknąłem. — Moment.
Oddałem herbatę brata w jego ręce i z torby z
dodatkami wyjąłem kubeczek. Posłodziłem swoją herbatę,
zamieszałem i rozlałem na pół, po czym wręczyłem
dzieciom ich kubeczki, uśmiechając się. W tym czasie
Vafara rozdzieliła swoją herbatę i podstawiła mi pod nos
połowę. Odebrałem kubeczek z uśmiechem, który prawie
odwzajemniła.
— Więc… — zaczęła matka — …powiedz coś o sobie,
kochanie.
Vafara westchnęła, upijając niewielki łyk herbaty,
której nie posłodziła, i zerknęła na mnie kątem oka.
Potem jej uwaga skupiła się na Brancie, który po wypiciu
kilku łyków napoju wrócił do szarży na ciastka. Na jej
ustach w końcu pojawił się szczery uśmiech. Zmiękczył jej
rysy, uwydatniając piękno jej twarzy. Była zachwycająca.
— Nie mam za wiele do powiedzenia. Jestem…
znajomą pani synów.
Royce robił mi tatuaż, a teraz jakimś cudem ciągle na
siebie wpadamy.
— O, co sobie wytatuowałaś?
Moja matka była fanką tatuaży na każdym poza moim
ojcem. Biedak nadal jej nie powiedział, że zrobiłem mu
pierwszą literę jej imienia na żebrach. Świetnie się z tym
ukrywał.
— Wytatuowałam sobie różę.
— Piękny kwiat — stwierdziła matka. — Czerwone
róże symbolizują miłość, prawda?
— Tak, pewnie. — Vafara upiła spory łyk herbaty i
przechyliła głowę, przenosząc spojrzenie na Ramone’a. —
A ty czym się zajmujesz?
— Prowadzę drukarnię, moja żona uwielbia
projektować różne rzeczy.
— Ciociu?
Brantley z pełną buzią zwrócił uwagę nas wszystkich.
Vafara zamarła, słysząc słowo, którym ją określił.
Spojrzała na młodego oczami pełnymi wzruszenia i
wydawało mi się, że jej dolna warga lekko zadrżała.
— Tak? — odpowiedziała niepewnie.
— A ja też dostanę ciasto, tak jak Levi?
Przygryzła wargę. Jej oczy pojaśniały, a ramiona w
końcu się rozluźniły. Brantley był czarującym dzieciakiem
i potrafił zawrócić w głowie każdej kobiecie. Nie był tak
odważny jak Levi, ale nie był też nieśmiały.
— Właściwie to… — Ramone zerknął na mnie
przebiegle. — Za tydzień w sobotę mamy zamiar zrobić
ognisko. Może wpadniesz z Kirby?
Moja żona na pewno by się ucieszyła.
— Świetny pomysł! — poparła go matka. — Z rozkoszą
spróbuję tego twojego ciacha. Moje wnuki ciągle mi o nim
mówią, a Rune podobno zjadł tort, który zrobiłaś dla Ce.
Moja matka wiedziała wszystko. Dosłownie wszystko.
— Nie jestem pewna, czy dam radę w sobotę —
bąknęła Vafara.
Pod wpływem impulsu wyciągnąłem telefon z kieszeni
i odblokowałem go, a następnie jej podałem. Odebrała
urządzenie ze zmarszczonymi brwiami, ale gdy zerknęła
na ekran, od razu zrozumiała.
— Wpisz mi swój numer, żebyśmy byli w kontakcie.
Przez moment patrzyła mi w oczy, jakby podanie mi
numeru telefonu było czymś nieodpowiednim. Gdy
posłałem jej uśmiech, odwzajemniła go bez przekonania i
w końcu wpisała ciąg cyfr. Następnie uniosła telefon w
górę, ekranem w moją stronę i wcisnęła zieloną
słuchawkę.
Oddała mi urządzenie, gdy w jej torebce rozbrzmiała
cicha melodia.
— Ciociu, a ja też dostanę ciasto?
Moja bratanica w końcu dojadła ciastka i powtórzyła
pytanie brata.
Byłbym zdziwiony, gdyby go nie zadała — zawsze
musieli otrzymywać dokładnie tyle samo.
— Jasne. — Vafie wzruszyła ramionami.
— A będę mogła kiedyś zrobić z tobą ciasteczka?
— Ja też! — upomniał się od razu Brant.
Na twarzy Vafary znów wykwitł lekki uśmiech.
Była cholernie intrygująca.
Rozdział 6.
Vafara
Moja desperacja sięgnęła zenitu. Cóż, kiedyś w końcu
musiałam upaść niżej niż nisko i pech chciał, że nastąpiło
to dzisiaj.
Byłam umówiona ze swoją matką, matką Marcusa
oraz Kirby na zakupy. Powiedziałam, że nie mam zamiaru
ubrać się na wesele kuzynki tak, jak życzył sobie ten
nadęty buc. Ku mojemu zaskoczeniu matka niechętnie
przyznała mi rację, jednocześnie rzucając mi w twarz
argument w swoim stylu. Uznała, że wybrany przez
lizodupca krój sukienki poszerzy moje kilometrowe
biodra. Było mi przykro, ale jednocześnie odetchnęłam z
ulgą, bo nie upierała się przy tych okropnych niebieskich
kieckach. Coś za coś, nie można mieć wszystkiego,
prawda?
O siedemnastej dostrzegłam na chodniku samochód
Kirby. Ona sama wyłoniła się z auta dosłownie sekundę
później, jak zwykle olśniewają-
ca. W dopasowanych jeansach w kolorze ciemnej
zieleni i białej koszuli z falbanami na końcu rękawów.
Ciemne włosy miała upięte w wysoki kucyk, który
optycznie wyszczuplił jej piękną twarz.
Zerknęłam do lustra, by spojrzeć na swoje marne
odbicie, po czym z niesmakiem skierowałam się do
wyjścia. Miałam na sobie czarną bluzkę z dekoltem
wyciętym w literę „V” i jak zwykle klasyczne garniturowe
spodnie. Kusiło mnie, by włożyć za dużą bluzę i rajstopy,
ale wiedziałam, że matka uznałaby, że splunęłam jej w
twarz przy jej najlepszej przyjaciółce. To byłoby słabym
posunięciem. Na szczęście wpadłam na pomysł, który
pozwoli mi utrzeć nosa im obu.
Kirby powitała mnie słodkim buziakiem w policzek.
Czuła się źle z tym, że w niedzielę nie mogła się ze mną
spotkać. Dlatego właśnie po jakże miłym obiedzie w domu
rodzinnym wyszłam sama na spacer, przez co trafiłam nad
jezioro. A nad jeziorem wpadł na mnie mężczyzna o
pięknych, wręcz turkusowych tęczówkach. Niech to szlag.
— Jak się dzisiaj czujesz? — zapytała Kirby, gdy
ruszyłyśmy w stronę samochodu.
Złapałam ją za rękę. Musiałam szybko przejść do
rzeczy, zanim mój niezbyt mądry pomysł wyda mi się
totalnie idiotyczny. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
Mimo to jakoś nie mogłam zdobyć się na tę głupotę.
— Wszystko gra, Vafs?
Nie no, nie bądź tchórzem, Vafaro, przecież nic się nie stanie.
— Zrobisz mi malinkę na szyi? — wypaliłam.
Zaraz po tym skrzywiłam się, jakbym polizała coś
kwaśnego. Mina Kirby wyrażała jednocześnie zaskoczenie
i rozbawienie. Bez wahania złapała mnie za ramiona, a
potem przyciągnęła do siebie na krótkiego buziaka prosto
w usta.
— Wiem, że mnie kochasz, ale mam obsesję na
punkcie dobrze wyposażonych mężczyzn — jęknęła z
udawaną goryczą. — Mogę być twoja, ale będę mieć
kochanków.
Parsknęłam śmiechem na te słowa i objęłam ją w talii,
uśmiechając się z wdzięcznością. Kirby była moim
osobistym promyczkiem słońca, który zawsze rozjaśniał
mi dzień. Przebijał się nawet przez najgrubszą warstwę
burzowych chmur.
Od dnia, w którym uderzyła mnie w głowę plastikową
łopatką do piasku, była moim aniołem stróżem. Nie
chciałam wiedzieć, gdzie bym dzisiaj była, gdyby nie ona.
Zapewne leżałabym zakopana głęboko w ziemi,
podgryzana przez robale.
— Dobra, a tak serio, to o co chodzi?
— Pomyślałam, że jeśli zrobisz mi malinkę, matka
uwierzy, że naprawdę się z kimś spotykam. Może się
wścieknie i obrazi, a matka Marcusa uzna, że jestem
zajęta, i zabierze synka w cholerę ode mnie… Ja z kolei
zyskam czas, żeby wymyślić jakieś rozwiązanie w związku
z tym weselem.
Moja przyjaciółka westchnęła nieprzekonana, bo
upierała się jak osioł przy swoim planie wepchnięcia mnie
w ramiona pewnego tatuatora.
Dla świętego spokoju obiecałam, że to rozważę, jeżeli
wszystko inne za-wiedzie. Ale to była dla mnie
ostateczność.
Przez jakąś minutę panowała między nami cisza,
podczas której Kirby kalkulowała za i przeciw. Po chwili
jednak zgodziła się na mój głupi pomysł i przechyliła mi
głowę na bok, by moment później boleśnie przyssać się do
mojej szyi. Była brutalna i solidna, a ja wiedziałam, że
tego znaku nie będzie można przegapić. Ten chwilowy
zastrzyk bólu był
kojący. Lubiłam wiedzieć, że żyję. A przecież jak boli,
to znaczy, że się żyje.
Gdy Kirby zakończyła tworzenie swojego dzieła, jej
źrenice były rozszerzone, a uśmiech niepokojący.
— Nie każdy ma ten zmysł, że trafia z perfumami. A
twoje idealnie mieszają się z naturalnym zapachem twojej
skóry. Cholernie kocham to połączenie. Pachniesz tak
dobrze, że serio mogłabym się zastanowić nad dobraniem
ci się do majtek.
Parsknęłam śmiechem, przyjmując jej komplement z
wdzięcznością.
Wyjęłam telefon, by włączyć aparat i przyjrzeć się
sinej malince. Wyglądała doskonale — ostro i seksownie
jednocześnie.
Po oględzinach mojej oznaczonej szyi wsiadłyśmy do
auta Kirby i powoli ruszyłyśmy do salonu z eleganckimi
sukienkami, który wybrała moja matka. Miała tam kupić
kreację dla siebie i skontrolować moje zakupy, ale nie
miałam nic przeciwko. Mogłam przy niej kupić sukienkę,
by zamknąć jej usta, a chwilę przed weselem nabyć
drugą, taką, która mnie będzie się podobać. Proste jak
drut.
Mniej więcej po dziesięciu minutach jazdy przy
akompaniamencie muzyki płynącej z radia usłyszałam
dźwięk przychodzącego SMS-a.
Royce: Cześć, Vafs, Ramone kazał Ci przekazać, że
jego żona nie przyjmuje odmowy, jeśli chodzi o sobotnie
ognisko, i musisz się pojawić Na moment zamknęłam
oczy, chcąc uspokoić swoje serce, które zaczęło
gwałtownie podskakiwać.
— To Marcus? — zapytała Kirby.
— O Boże, nie — sapnęłam. — To Royce, Ramone
zaprosił nas na ognisko w sobotę.
— Nas?!
— Tak.
— No to pisz, że wbijamy z wódą! — Posłała mi szybki,
ale szalenie szeroki uśmiech. — Trzech seksownych
facetów i trójka słodkich dzieci, to musi się skończyć
dobrze, Vafs. Jak starzy będą zjebani, to pobawimy się
samochodzikami z młodymi, zawsze coś!
Jej entuzjazm… był dobijający.
Vafara: Godzina i adres?
Royce: Przyjadę po Was, żebyście nie musiały
martwić się o alkohol Podałam mu adres i zablokowałam
telefon. Byłam sceptycznie nastawiona do tego spotkania.
Oparłam głowę o szybę i próbowałam zmienić tor swoich
myśli na sukienkę, ale nie umiałam. W głowie miałam
tylko obraz tych dużych niebieskich oczu, które patrzyły
na mnie tak łagodnie.
Gdy mój telefon zawibrował dwukrotnie, ponownie
uniosłam go przed nos.
Royce: Będę około osiemnastej trzydzieści Royce: A
tak przy okazji… może masz ochotę wybrać się ze mną w
środę na mini konwent z tatuatorami z Seattle?
Zanim zdążyłam odpisać, przyszła kolejna wiadomość,
a Kirby wbiła wzrok w moją twarz. Stanęła na czerwonym
i wyczuła, że coś było nie tak, skoro nagle
znieruchomiałam i się spięłam.
Royce: Będzie mnóstwo artystów z albumami,
gwarantuję świetną zabawę i tartę jabłkową przemyconą
od mojej mamy :) Cholera jasna.
— Co jest? Zbladłaś, Vafs — mruknęła Kirby, ruszając
na zielonym.
— Ja… Royce zaproponował, żebym poszła z nim w
środę na konwent z tatuatorami z Seattle.
— O! Słyszałam o tym kiedyś — jęknęła z
entuzjazmem, łapiąc mnie za kolano. — To takie mini
wydarzenie, o którym mówią dopiero chwilę wcześniej,
żeby zaskoczyć ludzi i zmusić ich do spontanicznego
zrobienia sobie dziarki.
Cóż, mnie również obiło się to o uszy, ale jakoś nie
miałam odwagi się tam wybrać. W przypływie złości na
matkę mogłabym zrobić sobie jakiś głupi tatuaż na twarzy
i stracić nie tylko pracę, ale i… rodzinę. Mimo wszystko
nie chciałam żyć ze świadomością, że zostałam
wydziedziczona.
— Co mu odpisałaś?
— Jeszcze nic.
— Jeśli napiszesz, że nie dasz rady iść, skręcę na
skrzyżowaniu w ulicę, na której znajduje się jego studio, i
osobiście powiem mu, że idziesz.
Chyba nie chcesz, żebym ci zrobiła siarę, co?
Nie miałam zamiaru jej prowokować. Wiedziałam, że
Kirby nie rzuca słów na wiatr.
— Jak wpadłam na niego w piątek, proponował mi
wspólne wyjście.
Na ustach Kirby znów zamigotał uśmiech. Tym razem
dziwnie dwuznaczny.
— Idziesz na randkę!
— Co? — pisnęłam. — Nie, po prostu się nade mną
zlitował. Na pewno widział ślady łez na moich policzkach.
Nie potrzebuję niczyje-go współczucia.
— Jesteś ślepa i głupia. Napisz mu, że z chęcią się z
nim spotkasz, Vafie. A jeśli to będzie katastrofa i
następnego dnia się do ciebie nie odezwie, to go olejemy.
Och, oczywiście, najlepiej po raz kolejny przekonać
się na własnej skórze, że nie warto robić sobie nadziei.
Nauczyłam się już, że bezpieczniej jest unikać
rozczarowań, i nie uśmiechało mi się łamanie swojego
postanowienia o nienarażaniu się na nie.
Jednak, mimo że czerwona lampka w mojej głowie
świeciła z pełną mocą, gdzieś w zakamarkach mojego
umysłu błąkała się nadzieja, że może Royce nie był
dupkiem… Albo to znów litość? Cholera.
Vafara: Jasne, czemu nie? Gdzie mam przyjechać i o
której?
Będę żałować.
Royce: Przyjadę po ciebie o siedemnastej. Do
zobaczenia, Fafie x Royce: *Vafie
Przygryzłam wargę, czując ciepło na policzkach. Jasna
cholera, faceci tego typu byli niebezpieczeństwem dla
takich złamanych idiotek jak ja.
— Mów mi! — jęknęła Kirby, klepiąc mnie po udzie. —
Masz wypieki!
Boże, dopomóż, to żenujące.
— Napisał mi „do zobaczenia, Fafie”. Po czym
poprawił się na „Vafie”.
— Fafie? — pisnęła. — To ultraurocze, ten facet jest
misiaczkiem.
Oni wszyscy wydają się takimi misiaczkami.
Napakowanymi misiaczkami, które pewnie zamieniają się
w grizzly, jak ktoś ich wkurwi. Ja pierdolę, Vafs, to jest
podniecające.
Parsknęłam śmiechem. Coś w tym było.
Vafara: Miłego dnia, Roy x
Ile razy w ciągu jednego spotkania można usłyszeć, że wygląda
się jak gówno? Cóż, prawie tyle samo, ile razy można pomyśleć o
morderstwie lub samobójstwie. Jeszcze nie zadecydowałam, co
byłoby lepsze w moim przypadku. Obie opcje były kuszące.
Stałam w przebieralni, mierząc dwudziestą z kolei
sukienkę i poważnie pragnęłam udusić się ramiączkami.
Moja matka była wściekła i wyżywała się na mnie
wrednymi komentarzami odnośnie do mojej tuszy.
Jechała po moich małych piersiach i wyśmiewała moje
szerokie biodra, choć moim zdaniem kilka sukienek, które
przymierzyłam, wyglądało naprawdę w porządku. Sutton
Dahle po prostu nie mogła zdzierżyć widoku krwistego
śladu na mojej szyi. Wiedziałam, że stąd ta wściekłość.
Czułam taką satysfakcję, że nie brałam sobie do serca
jej gadania. Kirby skutecznie poprawiała moją samoocenę
po tym, jak matka mieszała mnie z błotem. Emocjonalny
rollercoaster był już dla mnie normalką.
Zdjęłam bordową sukienkę przylegającą do mojego
ciała jak druga skóra i z westchnieniem spojrzałam na
swoje odbicie. Moja twarz wyrażała zmęczenie — dniem,
matką i całym życiem, które rzadko mnie rozpieszczało.
Miałam sińce pod oczami, widoczne nawet pod warstwą
korektora. Moje oczy nie miały w ogóle blasku. Włosy
zmatowiały, a sylwetkę miałam tragiczną. Za duże
ramiona, nieproporcjonalna talia, a do tego te moje
karykaturalne, ekstremalnie szerokie biodra.
Szerokie biodra plus wyćwiczony tyłek, przez co i
moje uda wyglądały grubo. Piersi miałam małe, ale ładnie
układały się w dłoni. W mojej dłoni, bo miałam małe ręce.
Cóż, przynajmniej miałam ładne kolczyki.
Tatuaż, który wykonał Royce, całkiem się zagoił.
Prezentował się imponująco w zagłębieniu pomiędzy
piersiami. Niżej, po lewej stronie, na odcinku między
żebrami a kością biodrową, miałam pięć małych, prostych
motyli — każdy był symbolem podniesienia się po upadku.
Były dla mnie ważne i podobały mi się. Podobało mi
się też to, że każdego motyla wykonał inny artysta.
Pierwszy był kopią rysunku, który lata temu naszkicował
mój dziadek, a kolejne powielały ten tatuaż, ale w innych
stylach. Na prawym boku miałam wytatuowanego węża.
Zaczynał się przy moim kręgosłupie i ciągnął się aż pod
mój pępek. Był
do połowy swojej długości wypełniony na czarno i
odrobinę zakrywał
rozstępy, które odznaczały się na mojej bladej skórze.
Nienawidziłam ich, ale byłam wdzięczna, że zdążyły
zmienić kolor na biały. Wściekły róż zmuszał mnie do
robienia głupich rzeczy, których ślady przykrywał ostatni
z tatuaży, jaki miałam na ciele, czyli drut kolczasty.
Oplatał
moje lewe udo, tuszując blizny, które przypominały mi
złe dni. Każda kreska, każda kropla krwi, każda łza —
czas, w którym nie umiałam sobie poradzić z tym, co mnie
spotykało.
Przebiegłam opuszkami po zgrubieniach będących
smutną pamiątką moich załamań nerwowych i
uśmiechnęłam się blado. Kreska za kreską, a teraz blizna
za blizną.
Zadrżałam, bo to był naprawdę zły czas.
— Vafaro — warknęła moja matka, wyrywając mnie z
zamyślenia.
Szybko zasłoniłam się sukienką, która była wykonana
z mnóstwa warstw tiulu, i usiadłam na pufie. Gdyby
matka zobaczyła moje tatuaże, zapewne wpadłaby w szał.
A wolałam, by żyła w nieświadomości co do tego, co
znajdowało się na mojej skórze.
— Możesz wejść — mruknęłam.
Przesunęła kotarę jednym ruchem i wparowała do
małej przestrzeni z kolejnymi dwiema sukienkami. Jedna
była zielona, a druga niebieska.
Obie wyglądały jak dla dziewczynki, która szła na bal
w szkole. O zgrozo. Na sto procent wybrała je matka
Marcusa. Miała paskudny gust.
— Niebieska powinna dobrze leżeć na twoich
biodrach. Kolor do ciebie pasuje i dodatkowo Marcus
bardzo go lubi. Kupię ci ją, jeśli się w nią zmieścisz. —
Obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem, a ja nie
zareagowałam, jedynie lekko przekrzywiłam głowę. To był
błąd, bo jej oczy zapłonęły wściekłością. Pochyliła się ku
mnie i brutalnie złapała mnie za szczękę, by przyjrzeć się
bordowej malince na mojej szyi. —
Dlaczego nie zakryłaś tego obrzydliwego… czegoś?
Przynosisz wstyd naszej rodzinie — syknęła. — Jak w
ogóle mogłaś pozwolić, by jakiś kretyn tak cię naznaczył?!
— To tylko drobne ugryzienie — rzuciłam
lekceważąco.
Jej spojrzenie jeszcze się wyostrzyło. Prychnęła,
puszczając moją twarz i wyprostowała się. Powiesiła
sukienki na kołkach.
— I mówisz, że to ten twój wyimaginowany Royce tak
cię oszpecił?
W odpowiedzi uniosłam brew.
— Nie wierzę w tego chłopaka, Vafaro. A ten
paskudny znaczek?
Pewnie wypięłaś się przed kimś w klubie i pozwoliłaś,
by jakiś chłoptaś zrobił z ciebie dziwkę. Nie zdziwiłabym
się, gdybyś upadła tak nisko.
Zachowujesz się jak rozwydrzona smarkula. Nie masz
za grosz szacunku do siebie. — Zrobiła krok do tyłu i
złapała zasłonę. — Nie zakryłaś tego siniaka tylko
dlatego, że chciałaś mnie zdenerwować, i doskonale ci to
wyszło. Ale to ci nic nie da. Wesele twojej kuzynki to
niezła okazja, żebyś zbliżyła się do Marcusa, ale
niezależnie od niego zostaniecie parą. Będziecie razem,
czy tego chcesz, czy nie — warknęła.
— Nie zmusisz mnie do związania się z kimś, kogo nie
kocham.
— Masz prawie dwadzieścia cztery lata i nikt cię
dotąd nie zechciał, więc nie zamierzam zmuszać cię do
związku, tylko do małżeństwa. Wyjdziesz za Marcusa. Tak
zdecydowałyśmy z jego matką, i to dawno temu.
Chyba się przesłyszałam. Czy ja doznałam wstrząsu
mózgu i wydawało mi się, że moja matka majaczy? Może
zemdlałam i uderzyłam w coś głową? Bo czułam się,
jakbym właśnie została potrącona przez ciężarówkę. Ona
naprawdę chciała mnie zeswatać z synem swojej
przyjaciółki. Od dawna.
— Nie masz prawa — syknęłam.
Chciałam się podnieść, ale zastygłam w miejscu.
Miałam dość i czułam, że nie zniosę więcej upokorzeń.
Zniszczyłaby mnie za tatuaże.
— Nie mam? Należysz do mojej rodziny i skoro sama
nie umiesz się wydać za mąż, to ja cię wydam. A jeśli
będziesz się tak paskudnie zachowywać i nie docenisz
dobra, jakie ci oferuję, to zostaniesz wykreślona z rodziny
raz na zawsze.
Wściekła cofnęła się o krok, po czym nerwowym
ruchem zasunęła kotarę. Usłyszałam stukot jej szpilek,
gdy oddalała się od przebieralni.
Zacisnęłam powieki, by się nie rozpłakać. Wtedy
stukot znów się zbliżył i matka ponownie szarpnęła
kotarą.
— Po zakupach pojedziesz do domu i razem z ojcem
przedstawimy ci zmiany, które zostały wprowadzone w
testamencie twojego dziadka tuż przed jego śmiercią. Nie
zobaczysz ani centa z majątku, który był
przewidziany dla ciebie, jeśli nie wyjdziesz za mąż do
ukończenia dwudziestego czwartego roku życia. Zegar
tyka, moja droga, masz urodziny we wrześniu, a nie
widzę, byś szykowała się do zamążpójścia.
Otworzyłam gwałtownie oczy, kompletnie oniemiała.
Zerwałam się na równe nogi, resztką sił zmuszając się, by
nadal zasłaniać się sukienką. Cała drżałam. Nikt mi nie
powiedział niczego o jakichś cholernych zmianach!
— Dlaczego rzucasz we mnie takimi informacjami w
przymierzalni!? — warknęłam, tracąc grunt pod nogami.
Ona chciała mnie po prostu perfidnie wykończyć. —
Dlaczego mi to robisz?!
— Dlaczego pozwoliłaś zrobić sobie to na szyi? —
Splunęła, mierząc we mnie palcem. — Jestem wściekła,
bo wyglądasz jak dziwka i muszę się za ciebie wstydzić!
Zmianę w testamencie zrobiłam ja, pod koniec życia
mojego ojca, za jego zgodą, żeby cię zmotywować do
szukania stabilizacji.
— Dziadek nie żyje od kilku lat, a ty nie powiadomiłaś
mnie o jakimś cholernym zamążpójściu!
— Wiedziałam, że nikogo nie znajdziesz, więc
uznałam, że powiem ci wtedy, gdy Marcus będzie gotowy.
Jeżeli nie wyjdziesz za mąż do urodzin, twój majątek, tak
jak i miejsce w MOJEJ rodzinie, pójdzie w zapomnienie.
Nie będę czekać wiecznie na to, byś postawiła się do
pionu i przestała przynosić mi wstyd.
Zagotowałam się.
— Wstyd? To, że nie wyszłam za mąż, jest wstydem?
— Tak, jesteś starą panną i żyjesz na moim garnuszku.
Ile mogę cię utrzymywać?! — syknęła.
— Pracuję dla ciebie! — wrzasnęłam, tracąc
panowanie nad sobą.
Cała się trzęsłam i czułam, że lada moment wybuchnę
płaczem.
— Jesteś bolesnym rozczarowaniem na każdym kroku,
Vafaro — podsumowała. — Albo wyjdziesz za mąż za
Marcusa i się usamodzielnisz, albo wynoś się z mojej
rodziny raz na zawsze. Z mojej rodziny, z mojego życia, z
pracy u mnie. I z tego cholernego loftu, gdzie się
zaszyłaś.
Przestanie być twój, jeśli w dniu dwudziestych
czwartych urodzin nie będziesz mieć obrączki na palcu.
Zasunęła kotarę i odmaszerowała, zostawiając mnie
samą z pulsującym bólem głowy i pękniętym sercem.
Byłam rozczarowaniem. Na każdej cholernej
płaszczyźnie uważała mnie za rozczarowanie. Nie
p y
urodziłam się chłopcem. Nie uczyłam się tak jak moja
starsza siostra. Nie byłam zadziorna i przebojowa. Bałam
się śledzić klientów i nie angażowałam się w życie jej
firmy bardziej, niż miałam zapisane w umowie. Byłam
cicha i wycofana. Zawsze na drugim miejscu,
niewystarczająca pod każdym względem. Żaden obraz,
który namalowałam, nie był godny powieszenia na ścianie
w domu, gdzie się wychowałam. Żadne naczynie, które
ulepiłam i ozdobiłam, nie było godne tego, by znaleźć
miejsce w moim rodzinnym domu. Jedyne, do czego
byłam względnie potrzebna, to redagowanie notatek i
tworzenie prezentacji ze zdjęć, które robiła moja matka
podczas obserwowania swoich celów.
Nie byłam materialistką. Utrzymywałam się z dobrych
pieniędzy, które otrzymywałam za solidną pracę, oraz ze
sprzedaży swoich wyrobów artystycznych. Sprzedawałam
obrazy w internecie i zbierałam na niezamówienia, tak
samo jak na ręcznie wykonane naczynia. Miałam tyle
pieniędzy, ile potrzebowałam. Niczego od niej nie brałam,
o nic nie prosiłam. A ona chciała mnie pozbawić jedynej
rzeczy, którą kochałam i która została mi zapisana w
testamencie mojego najukochańszego dziadka. Mojego
loftu i siłowni. Mojego azylu, bezpiecznej przystani.
Chciała mi odebrać jedyne miejsce, w którym czułam się
choć odrobinę szczęśliwa.
Samotna łza spłynęła po moim policzku. Czułam, że
limit bólu, jaki mogłam znieść, został przekroczony.
Byłam o włos od załamania. Rzuci-
łam sukienkę, którą miałam w rękach, na puf i szybko
włożyłam swoje ubranie. Otarłam łzy i po zabraniu swojej
torebki gniewnym krokiem wyszłam z przebieralni. Potem
znalazłam Kirby, bez słowa złapałam ją za rękę i
wyciągnęłam ze sklepu. Dopóki nie dotarłyśmy do
samochodu i nie wybuchnęłam głośnym płaczem, Kirby
nie zareagowała. Gdy pękłam, mocno mnie przytuliła i
kołysała moim ciałem, póki się nie wypłakałam.
Kirby nigdy nie naciskała, gdy traciłam kontrolę nad
sobą. Zawsze pozwalała mi płakać do utraty sił, a potem
zabierała mnie na długi spacer, podczas którego po
prostu trzymała mnie za rękę. A ja otępiała kroczyłam
przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że wyglądałam
jak szop pracz po nieudanej walce z innym szopem
praczem o kawałek jedzenia wytargany z kubła na śmieci.
Byłam wrakiem.
Szłyśmy długo, wolnym tempem i nie zwracałyśmy na
nic uwagi.
Po prostu stawiałyśmy krok za krokiem, aż nie
dotarłyśmy do jakiegoś spokojnego miejsca.
Dzisiaj tym miejscem było Haller Lake. Duże jezioro,
nad którym stało kilka domów w znacznej odległości od
siebie. Usiadłyśmy z Kirby na ławeczce i obie utkwiłyśmy
wzrok w przeciwległym końcu zbiornika.
Ja jak zwykle patrzyłam na niewielki dom wykonany z
drewna i szkła, wokół którego stał wysoki płot. Był
odgrodzony od sąsiadów i wścibskich spojrzeń ludzi,
którzy siedzieli po naszej stronie jeziora. Widziałam przed
płotem zejście na kładkę, która wchodziła do wody, ale
nigdy nikogo tam nie dostrzegłam.
— Vafie? — Głos Kirby wyrwał mnie z zamyślenia. —
Nie jesteś głodna?
— Nie, dzięki.
— Mam domowe batoniki owsiane…
— No dobra, jednak jestem głodna. — Spojrzałam na
nią z lekkim uśmiechem i wyciągnęłam rękę po
przekąskę. Kochałam te batoniki, zwłaszcza z migdałami.
— Nie zamęczyłam cię tym spacerem?
— Nie, kocham to miejsce, więc mogę chodzić po
Seattle do upadłego, jeśli na koniec dojdziemy tutaj —
zapewniła mnie.
Podała mi batonik, który odpakowałam i od razu
wsunęłam do ust.
Słodycz miodu i chrupanie twardych migdałów od
razu poprawiły moje samopoczucie. Jadłam, napawając
się spokojem tego miejsca i układa-
łam sobie w głowie to, czego się dzisiaj dowiedziałam.
— Matka powiedziała mi, że zrobiła zmianę w
testamencie dziadka i by mój spadek rzeczywiście na sto
procent był mój, będę musiała wyjść za mąż do
ukończenia dwudziestego czwartego roku życia —
powiedziałam powoli.
Kirby zamarła z dłonią na wysokości ust. Ostrożnie
przekręciła ku mnie twarz, na której odmalowały się
obrzydzenie i wściekłość.
— Zrobiła zmianę w ostatniej woli twojego dziadka,
żeby zmusić cię do małżeństwa? — wyszeptała z
niedowierzaniem. — W sensie, że chce ci zabrać
mieszkanie i siłownię?
— Tak, na to wychodzi. Dziadek postanowił, że
budynek jego siłowni i mieszkanie, które razem
urządziliśmy po kryjomu, będzie dla mnie.
Miałam dostać też pieniądze, ale powiedziałam mu, że
moim marzeniem jest mieszkać w naszym lofcie. Gdy
zachorował, zapisał mi go w tajemni-cy przed matką i
dodał tam też jakieś pieniądze z tego, co miała dostać w
razie śmierci babci. A ona to pozmieniała, żeby mieć mnie
w garści, bo doskonale wie, że niczego nie kocham tak
bardzo jak siłowni dziadka i swojego loftu. Widocznie
wmówiła coś dziadkowi i podpisał. Może nawet na łożu
śmierci… Albo to jakiś jej przekręt, w końcu ona niemal
na każdego w tym mieście ma haka… no i ma znajomości.
Nie wierzę, że dziadek świadomie by się na to zgodził.
Nie zrobiłby mi tego. Nie mógłby. — Głęboko
odetchnęłam. — To musiał być jej przekręt. Musiała
spieprzyć nawet to.
Kirby objęła mnie ramieniem i głośno westchnęła.
— Podsłuchiwałam te dwie harpie, jak ściągały te
paskudne sukienki z wieszaków. — Skrzywiłam się, bo na
samą myśl o tym, co mogła usłyszeć, przewracało mi się
w żołądku. — Matka Marcusa powiedziała, że już nie
może się doczekać przygotowań do ślubu. A twoja matka
doda-
ła, że połączenie waszych rodzin będzie ogromnym
wydarzeniem, więc wesele musi być zorganizowane z
pompą, na wielką skalę. One chyba na poważnie chcą was
zeswatać.
— Jak mogła mi zrobić coś takiego? To oczywiste, że
dla tego loftu zgodzę się na wiele. Pieniądze miałabym
gdzieś, ale siłownia i loft? Nie przeżyję bez tego, Kirby —
wyszeptałam, drżąc na samą myśl o utracie tak ważnej
części swojego świata. — Do tego jestem pewna, że
naprawdę pozbawiłaby mnie wszystkich praw i
wydziedziczyła, tak że pewnie nie mogłabym nawet
odwiedzać babci w ośrodku. To zamknięty obiekt i mogą
przychodzić tylko osoby z rodziny i upoważnione przez
moją matkę. Co, jeśli mnie wykopie? Nie będę miała już
żadnych krewnych, Kirbs.
— Vafs, babcia kocha cię całym sercem, dziadek też
cię kochał. Ja cię kocham, moi rodzice cię kochają… Nie
pozwolimy tej nadętej wariatce odebrać ci babci i
pamiątek po dziadku — wyszeptała, gładząc
moje ramię. — Musisz się dowiedzieć, co takiego
masz zrobić według tego testamentu i coś wymyślimy.
— Co niby? Powiedziała jasno, że mam wyjść za mąż.
Za ciebie nie wyjdę, bo nie jesteś mężczyzną. A moja
matka nie zaakceptuje związku z kobietą. Jest homofobką,
więc jestem niemal pewna, że dodała tam punkt o tym, że
to musi być mężczyzna.
— Tak, cóż, to bardzo prawdopodobne. — Kirby
parsknęła gorzkim śmiechem. — Damy radę, Vafie, nie ma
co. W razie czego jest pewien przystojniak, którego
możemy poprosić o pomoc.
O zgrozo, nie ma mowy. Prędzej odgryzę sobie rękę,
niż poproszę Royce’a o to, by udawał mojego chłopaka. A
tym bardziej męża.
Rozdział 7.
Vafara
W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo
potrafiłam nie cierpieć samej siebie? Och, zdecydowanie
dziesięć i cholerne pół.
Ś
Byłam kłębkiem nerwów. Środa przyszła
zdecydowanie za szybko.
Czułam się psychicznie wykończona po dniu pracy z
matką, która jak na złość postanowiła ślęczeć nade mną i
sprawdzać, jak sprawnie radzę sobie z
przeredagowywaniem jej notatek. Teraz burczało mi w
brzuchu, bo nie zdążyłam nic ugotować. Byłam w
rozsypce. Zawinięta w szlafrok malowałam paznokcie
drżącymi dłońmi, bo za dwie godziny Royce miał
zabrać mnie na ten nieszczęsny konwent tatuażu.
W ciągu jednej cholernej godziny, jaka minęła, odkąd
wyszłam spod prysznica, trzydzieści sześć razy uniosłam
telefon i zatrzymałam palec na imieniu Royce. Nie
mogłam sobie poradzić z samą sobą. Czułam się jak
gówno i wszystko szło nie po mojej myśli. Przez to, że
matka rano skrytykowała moje włosy, z nerwów
niepotrzebnie je umyłam. Mimo że minęła godzina, włosy
nie wyschły mi nawet do połowy. A wiedziałam, że jeśli
wysuszę je suszarką, to zaczną się puszyć i będę
wyglądać jeszcze gorzej. Do tego wszystkiego zaczął mi
się okres i miałam ochotę na pizzę. Potwornie dużą pizzę.
Cholerne życie.
Wzdrygnęłam się, gdy mój telefon zaczął znienacka
dzwonić. Przez swój nerwowy ruch wyjechałam lakierem
w kolorze piaskowym na skórkę przy paznokciu.
Spojrzałam z przerażeniem na wyświetlacz. Dzwonił
Royce, co nieźle mnie zaskoczyło. Może poszedł po
rozum do głowy i chciał odwołać nasze spotkanie?
Przesunęłam palcem po ekranie i włączyłam
głośnomówiący.
— Vafara? — odezwał się miękko.
Cóż, no tak, zapomniałam powiedzieć „halo”.
— Tak, hej, co się dzieje?
Nienawidziłam, gdy drżał mi głos. O zgrozo!
— Nic się nie dzieje. Jesteś już w domu? — zapytał.
— Tak, jestem.
— Lubisz margheritę z podwójnym serem?
A potem kolejne centymetry w biodrach? O nie.
Ale, Boże najdroższy! Miałam okres. I ostatnio trochę
schudłam.
— Lubię?
Parsknął krótkim śmiechem, a mnie przez ten dźwięk
przebiegł
dreszcz. Czy ja już wcześniej słyszałam jego
melodyjny śmiech? Nawet zniekształcony przez telefon
brzmiał dobrze. Ja śmiałam się jak zarzynana klacz.
— Pytasz mnie? — rzucił, a w jego głosie usłyszałam…
uśmiech.
— Lubię — mruknęłam. — Jest w porządku. Dlaczego
pytasz?
— Dowiesz się, jak wyjrzysz przez okno, z którego
widać podjazd przed siłownią.
O mój pieprzony losie. Nie.
Błagam, tylko nie to.
Zerwałam się z miejsca jak poparzona i popędziłam na
drugą stronę loftu, by spojrzeć zza zasłony na dół.
Przystojny mężczyzna z wielkim pudełkiem pizzy i
papierową reklamówką w ręce nie był tym, co chciałam
zobaczyć. Jasna cholera.
Royce ubrany w ciemnozieloną bluzkę z długim
rękawem, na której miał czarną za dużą koszulkę z
motywem czaszki, oraz w czarne joggery z kieszeniami i
tę swoją ciemną czapkę. Stał przed moim cholernym
domem. Machając mi z entuzjazmem.
Moje życie było pasmem porażek.
Odmachałam mu bez energii i wskazałam na schody
dobudowane do lewej części budynku, które prowadziły
prosto do drzwi mojego loftu.
Skierował się tam od razu, a mnie serce podjechało
do gardła. Byłam bez makijażu, z wilgotnymi włosami,
owinięta jedynie szlafrokiem w koty pokazujące fucki. Do
tego miałam niepomalowane paznokcie na palcach prawej
dłoni. No dobra, jeden paznokieć z zalanymi piaskowym
glutem skórkami miałam jakby pomalowany.
Pukanie do drzwi usłyszałam we wnętrzu swojej
czaszki, jakby ktoś uderzył pięścią w moją skroń. Cóż,
naprawdę byłam w rozsypce.
Podeszłam, przekręciłam zamki i powoli uchyliłam
drzwi. Royce wyglądał na rozbawionego, czym wcale nie
poprawił mojego samopoczucia.
Miałam wrażenie, że dosłownie umieram z
zażenowania. I czułam, że piecze mnie twarz, gdy tak
wlepiał we mnie te intensywnie błękitne oczy!
— Cześć — odezwał się.
— Hej — odpowiedziałam.
Odsunęłam się i gestem zaprosiłam mężczyznę do
środka. Z zadowoleniem przeszedł obok mnie, wnosząc ze
sobą cudowny zapach gorącej pizzy i zdjął buty przy
wieszaku. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie z
zakłopotaniem. Royce patrzył z nieskrywanym
zaciekawieniem na moją malarsko-garncarską przestrzeń
po lewej stronie pomieszczenia.
Mój loft był bardzo przestronny, a grube drewniane
słupy połączone z belkami na suficie dzieliły go na kilka
stref. Na lewo, gdzie aktualnie patrzył mężczyzna,
znajdowała się moja kuchnia z ogromnym oknem,
naprzeciwko były rozłożone sztalugi, płótna i wszystko, co
potrzebne do zrobienia glinianych naczyń. Na całej
ścianie ciągnącej się aż do połowy loftu wisiały moje
obrazy. Dalej było okno i stół, przy którym chwilę temu
malowałam paznokcie. Potem parawan oddzielający moje
łóżko i szafy od miejsca, które służyło mi za salon. W nim
właśnie staliśmy, przed sofą.
Za nią, przed parawanem, była szafka, wisiał tam też
wielki telewizor i stał stolik kawowy. A na prawo można
było dostrzec drzwi do łazienki.
— Malujesz — odezwał się po długiej ciszy. — Cholera,
zajebiście malujesz — dodał.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, a ja wzruszyłam
ramionami. Nie byłam aż tak do dupy, żeby niczego nie
potrafić.
— Robię też kubki, gdybyś był chętny.
Uśmiechnął się nieznacznie i jakby dopiero teraz
zwrócił uwagę na mój strój. Zmierzył mnie wzrokiem i
przygryzł wargę. Poczułam się naga. I lekko upokorzona.
— Przeszkodziłem ci — zauważył. — Skończyłem
wcześniej i pomyślałem, że może przyjadę i zjemy razem.
— Zmarszczył nos i wyglądał
na zakłopotanego. — Nie chciałem ci przeszkadzać.
Chyba zadziałałem impulsywnie.
No dobrze, zakłopotanie na jego twarzy poprawiło
mój nastrój. Nie tylko mnie było niezręcznie, a zawsze
lepiej czuć się źle z kimś niż samotnie. Posłałam
Royce’owi słaby uśmiech i odbiłam się od drzwi, by
zaprowadzić go do kuchni.
— W porządku, jestem trochę… mało wyjściowa. —
Parsknęłam gorzko. — Ale jeśli przebolejesz mój zmięty
wygląd, z chęcią zjem z tobą pizzę. Właściwie to przed
chwilą marzyłam właśnie o pizzy.
Zatrzymałam się przy wyspie kuchennej i odwróciłam
się do swojego towarzysza. Zauważyłam, że wrócił mu
humor. Położył karton z pizzą oraz papierową torbę na
blacie i przechylił głowę, przyglądając mi się uważnie.
— Cieszę się, że mogłem spełnić twoje marzenie —
oznajmił. —
I przeboleję twój naturalny wygląd, którego mogłaby
ci pozazdrościć niejedna kobieta.
Parsknęłam śmiechem. Royce był czarujący. Czyli
niebezpieczny, bo takimi głupimi słówkami mógł zrobić mi
w głowie bałagan. Mogłabym sobie coś pomyśleć, a
potem żałować. Nie byłam naiwna. A raczej bardzo nie
chciałam być.
— Napijesz się czegoś?
Westchnął, jakby wiedział, że nie kupiłam jego
komplementu. Cóż, był bardzo spostrzegawczy, jeśli tak
było.
— Woda będzie super — stwierdził. — Będziesz miała
coś przeciwko, jeśli przyjrzę się twoim obrazom z bliska?
— Nie, oczywiście, że nie. — Uśmiechnęłam się,
czując maleńką nadzieję, że może mu się choć trochę
spodobają, i wskazałam na stanowisko z gliną. Nad nim
była przykręcona półka z kubkami, które ostatnio
zrobiłam. — Kubki też są moje, więc jeśli któryś ci się
spodoba, to śmiało, weź sobie na pamiątkę.
Wyszczerzył się, zdjął czapkę i odłożył ją na stołek
barowy, a potem zmierzwił włosy. Skierował się bez słowa
do mojej artystycznej jaskini, a ja podeszłam do lodówki,
z której wyjęłam dwie butelki wody i cytrynę.
Zapowiadało się ciekawe popołudnie.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że miałam
spocone dłonie.
Royce
Nie mogłem oderwać wzroku od obrazu, który
aktualnie stał na sztaludze. Był wielkości mniej więcej
metr na metr i przedstawiał zniekształconą postać, która
płonęła. Kolorystyka była mroczna, czernie mieszały się z
czerwienią, gdzieniegdzie przebijała się żółć. To, jak wiele
cierpienia biło z tego płótna, uderzyło mnie prosto w
twarz.
Z każdym kolejnym spotkaniem z Vafarą miałem coraz
mocniejsze wrażenie, że była tak złamana, że mogłaby
mnie zrozumieć. Tak po prostu, po ludzku. Nie wyglądała
na osobę, która zbagatelizowałaby cudzy problem. A ja
miałem spory.
Przeszedłem do końca jej małej, osobistej wystawy i
pochyliłem się nad jednym z mniejszych obrazów. Gdy
uniosłem wzrok, zauważyłem część loftu, która była
odcięta od reszty pomieszczenia parawanem. Wieszak z
ubraniami i duże łóżko nakryte kolorowym,
najprawdopodobniej ręcznie robionym kocem. A na jego
środku wielka szara kula futra.
— To Storm — poinformowała mnie Vafie, stając przy
moim boku. —
Mój naczelny rozpierdalacz obrazów — mruknęła, po
czym przygryzła wargę, nieznacznie się rumieniąc. —
Kirby go tak nazwała.
Kot jak na zawołanie podniósł łeb, prezentując się w
całej okazałości. Był to maine coon w kolorze popielatym
z wielkimi żółtymi ślepia-mi. Wyglądał trochę jak lew.
— Jest leniwy — dodała Vafara. — Jeśli chcesz go
pogłaskać, to śmiało, ale jak mu się spodoba, nie opędzisz
się od niego. Nie pozwoli ci odejść ani o krok. Czasem go
bierze na pieszczoty.
— Podobno każdego czasem bierze — rzuciłem lekko,
żeby rozluźnić atmosferę.
Wzrok Vafary złagodniał. Posłała mi słaby, ale szczery
uśmiech.
Bez perfekcyjnie zrobionego makijażu i
pomalowanych ust wyglądała o wiele młodziej. Miała
idealną cerę, na której odznaczały się subtelne rumieńce.
Do tego długie ciemne rzęsy i kilka piegów na nosie. Z
wilgotnymi rozpuszczonymi włosami wyglądała zabójczo.
Była piękna.
— Chodź, zjemy, zanim pizza będzie zimna.
Vaf wskazała głową na stół, na którym po jednej
stronie walały się lakiery do paznokci, a po drugiej stały
dwa granatowe talerze w małe białe kwiatki i dwa kubki
do kompletu. Pizza stała na środku obok keczupu i sosu
czosnkowego.
Usiedliśmy i zabraliśmy się za jedzenie. Pizza była
świetna, w końcu robił ją mój stary znajomy, który
prowadził najlepszą włoską pizzerię w Seattle. Dobrze
było mieć takich znajomych. Robiłem tatuaże tylu
mieszkańcom tego miasta, że chyba wszystko mógłbym
załatwić na tak zwane piękne oczy.
Jedliśmy w milczeniu i ta cisza była naprawdę
przyjemna. Vafara była idealną towarzyszką, bo potrafiła
milczeć i nie miałem wrażenia, że to ją męczy albo
stresuje. Jadła powoli, uważając, by się nie ubrudzić.
Pod tym względem była moim kompletnym
przeciwieństwem. Ja nie zwracałem na to uwagi. Jadłem,
żeby rozkoszować się smakiem, i nie przejmowałem się,
czy nie upaćkam się oliwą z oliwek. Nie sięgnąłem ani po
keczup, ani po sos, Vafara również tego nie zrobiła.
Niszczenie dodatkami tego idealnego włoskiego smaku
byłoby zbrodnią.
Po drugim kawałku Vafara wytarła usta wierzchem
dłoni, ułożyła palce na brzuchu i oparła się o swoje
krzesło. Wyglądała na zadowoloną, co bardzo mi się
podobało. Jeszcze nie miałem okazji widzieć jej w takiej
luźnej wersji.
— Skąd ta pizza? — zapytała, sięgając po kubek z
wodą. — Jest prze-pyszna.
— Obok mojego studia jest pizzeria mojego kumpla,
który jest Włochem. Powiedziałem, że jadę do znajomej,
więc się postarał — odpowiedziałem, sięgając po kolejny
kawałek.
— Wyrazy uznania, dawno nie jadłam czegoś tak
dobrego. Będę musiała tam kiedyś wpaść z Kirby —
postanowiła. — Jest fanką włoskiego jedzenia.
— A ty?
— Ja też, mam słabość głównie do makaronów,
zwłaszcza z dużą ilością parmezanu. — Uśmiechnęła się
szerzej niż zazwyczaj i przechyliła głowę, przyglądając mi
się uważnie. — Twoje ulubione danie?
— Powinienem powiedzieć coś wymyślnego, żeby ci
zaimponować, ale prawda jest taka, że razem z braćmi
jesteśmy największymi fanami tart. Moja mama piecze je
w wersjach na słono i na słodko. Przysięgam, mógłbym
jeść tylko to. No dobra, jeszcze steki. Uwielbiam steki.
Uśmiech Vafary zrobił się dziwnie… smutny.
— Wydaje mi się, że jesteście bardzo ze sobą zżyci. Z
rodzicami i między sobą jako bracia.
— Nie zaprzeczę, ale nie chcę też wyjść na
maminsynka. Moja asystentka ciągle się ze mnie nabija,
bo moja matka często przychodzi do mnie do studia z
jedzeniem. Mama uważa, że nie ma kto o mnie dbać, więc
postanowiła wrócić do roli mojej opiekunki. —
Skrzywiłem się, uświadamiając sobie, jak dziwnie to
mogło zabrzmieć. Czułem przy Vafie taką lekkość, jakbym
mógł zwierzyć się ze wszystkiego. Podświadomie
wiedziałem, że mnie nie oceni, ale wydawało mi się też,
że byłem względem niej zbyt… wylewny. — Moi rodzice
oboje byli jedynakami, więc chcieli dużej rodziny. Jak
byliśmy w wojsku, matka przeżywała te swoje rozterki
stęsknionego rodzica, dlatego teraz żaden z nas nie umie
jej odmówić, gdy chce się nami opiekować. A zwłaszcza
ja, bo tylko ja… — odetchnąłem głęboko — …nie jestem
żonaty.
— Ile masz lat?
— W lipcu trzydzieści dwa. A ty?
Spięła się. I lekko zbladła.
— Dwadzieścia cztery we wrześniu — mruknęła.
Rozejrzała się po mieszkaniu i westchnęła głośno. —
Przebiorę się i ogarnę, żeby nie straszyć, okej? I muszę
skończyć malować paznokcie.
Wyprostowała się i uniosła dłonie, po czym chwyciła
swoje imponujące włosy i skręciła je w luźny kok na
czubku głowy. Odetchnęła.
Spojrzałem na jej długą, smukłą szyję i nagle coś we
mnie uderzyło.
Miała na szyi ślad po malince.
Byłem taki głupi, cholera.
Ale przecież nie planowałem się w nic angażować.
Chciałem tylko ją poznać i zaprzyjaźnić się z kimś, kto
y j p p yj
mnie intrygował. Ale wolałbym wiedzieć, czy nie wchodzę
komuś w drogę… nie powiedziała mi. Ir-racjonalne
poczucie zdrady było jak uderzenie w twarz. Tyle że ja nie
miałem prawa się tak poczuć! A jednak się poczułem.
— Jesteś zły? — zapytała niepewnie.
Przeniosłem wzrok na jej twarz, na której malowało
się zakłopotanie, i przygryzłem wargę. Miałem ochotę
zacisnąć zęby, ale przecież nie mogłem być zły. Nie
znaliśmy się. A ona nie musiała mi się spowiadać.
Dlaczego poczułem zawód? To było irytujące.
— Nie, jasne, że nie. Po prostu… — przeniosłem
wzrok na kuchnię — …twój facet nie będzie miał nic
przeciwko naszemu wyjściu?
Cholera, Vafs, nie pomyślałem, że…
— …, że się z kimś spotykam? — Prychnęła.
Zmarszczyłem brwi. Teraz to ona była zła?
— Mogłabym powiedzieć: „hej, nie jestem taka
beznadziejna, że nikt nie chce się ze mną spotykać”, ale
nie lubię kłamać. Prawda jest z kolei na tyle
upokarzająca, że nie wiem, czy chcę, żebyś ją poznał —
dodała niechętnie.
— Vafie, nie to miałem na myśli. A poza tym nie jesteś
beznadziejna. — Zmrużyłem oczy, nachylając się w jej
kierunku. — Jesteś strasznie zamknięta w sobie. I mam
wrażenie, że cały czas za coś się kryty-kujesz… Dlaczego?
Jesteś cholernie pię…
— Kirby zrobiła mi tę malinkę. — Nie dała mi
dokończyć.
Na jej policzkach wykwitły lekkie rumieńce, które
dodały jej uroku.
Odnotowałem w głowie, by mówić jej spontanicznie
prawdę na temat jej urody.
— Więc jesteście… razem?
Odchyliła głowę, chowając twarz w dłoniach, i głośno
jęknęła. Cóż, chciałem poznać prawdę, bo dziwnie
dotknęło mnie to, że mogłaby się z kimś spotykać.
Niczego nie oczekiwałem i nie zamierzałem się z nią
umawiać, ale… zależało mi na jej zaufaniu. Nie
wiedziałem czemu. I nie miałem pojęcia, dlaczego tak
bardzo chciałem się z nią zaprzyjaźnić.
— Weźmiesz mnie za desperatkę, jeśli ci powiem —
wyszeptała, nie odrywając palców od twarzy.
— Obiecuję, że nie.
— To naprawdę żałosna historia, Roy.
Rozsunęła palce, tworząc między środkowym a
serdecznym szparę na oko, i spojrzała na mnie z
zawstydzeniem. Była… urocza. Cholera.
Gdy nie próbowała tworzyć dystansu, wydawała się
bardzo delikatna i krucha. I tak przeraźliwie smutna.
Intrygowała mnie jak diabli.
— Przyjmę to na klatę, Vafie.
Opuściła dłonie, uśmiechając się słabo, i przekrzywiła
głowę. Wpatrywała się we mnie przez moment, a ja
wpatrywałem się w nią. W jej 84
piękną, przepełnioną bólem twarz. I w te jej wielkie
oczy w kolorze miodu.
— Mam bardzo surowych rodziców, którzy po śmierci
mojej starszej siostry postanowili… na siłę ułożyć mi
życie. — Na moment zacisnę-
ła usta. — Moja matka chce mnie zeswatać z synem
swojej przyjaciół-
ki. Poprosiłam Kirby, żeby zrobiła mi malinkę, bo
chciałam przekonać matkę, że z kimś się spotykam.
Przygryzłem wargę. Nie wiedziałem, do czego się
odnieść najpierw —
do śmierci jej siostry czy do sposobu, jaki wymyśliła,
by postawić się matce. Wolałem nie naciskać na
zwierzenia, nie znaliśmy się długo i nie miałem prawa
wymagać od niej, by powiedziała mi więcej, niż sama
zdecydowała się wyznać. Poczułem, że powinienem
poczekać, aż będzie chciała się ze mną podzielić tym, co
działo się w jej życiu.
Zresztą ja sam też nie umiałbym się teraz przed nią
całkowicie otworzyć. Mimo że w głębi serca czułem, że
mogła mnie zrozumieć.
— Jeśli mam być szczery, to przyznaję, że mi ulżyło —
odezwałem się po chwili ciszy. — Nie chciałbym dostać w
twarz od twojego faceta.
Parsknęła cichym śmiechem.
— Nie dostaniesz w twarz od kogoś, kogo nie ma.
— Ale Kirby może skopać mi tyłek.
— To prawda, ale jest twoją fanką, więc na pewno
potraktowałaby cię łagodnie.
— Skoro tak mówisz — rzuciłem i się roześmiałem.
Zeszło ze mnie napięcie. Poczułem, że naprawdę
możemy dać sobie szansę i zobaczyć, jak rozwinie się
nasza znajomość. Byłem usatysfakcjonowany tym, że mi
zaufała i zdradziła swój dość dziwny sekret.
Zapisałem w głowie kolejną rzecz, która mnie w niej
zaintrygowała.
Rozdział 8.
Vafara
Włożyłam czarną bluzę z kapturem, która sięgała mi
niemal do kolan, i czarne rajstopy ze wzorem w czaszki.
Lubiłam je i czułam się w nich komfortowo, bo
wyszczuplały moje nogi. Na stopy wsunęłam zwykłe
czarne vansy i byłam gotowa.
Wyszłam z łazienki w makijażu i z włosami upiętymi w
kucyk. Czu-
łam się o wiele lepiej z zakrytą malinką i z
niewidocznymi niedoskonałościami.
Podeszłam do Royce’a, który siedział przy moim
biurku, zawzięcie rysując. Zatrzymałam się tuż za nim i
spojrzałam mu przez ramię, a mój kucyk musnął jego
kark. Drgnął i zerknął na mnie z dołu. Jego jasne oczy
zdradzały, że był rozbawiony.
— Co robisz? — zapytałam.
Wyprostował się, pozwalając mi zobaczyć swój
rysunek i jednocześnie zbliżając się do mojej twarzy.
Wystarczyłoby delikatnie przechylić głowę w prawo i
dotknęłabym jego skroni.
Pachniał obłędnie, świeżo i męsko. Jak afrodyzjak.
Gdy wróciłam do rzeczywistości i przyjrzałam się jego
rysunkowi, dotarło do mnie, że patrzyłam na swoją twarz.
Zrobił prosty szkic przedstawiający moje oblicze i burzę
włosów. Wiedziałam, że to ja, bo miał
niewiarygodną rękę do detali. Potrafił świetnie
zaznaczyć charaktery-styczne cechy danej osoby.
— Zrobiłem ci darmowy portret — oznajmił wesoło. —
W ramach rekompensaty za to, że ciągle na mnie
wpadasz. Mam nadzieję, że nie masz mnie za natręta.
Skrzywił się, tak że między jego gęstymi brwiami
utworzyła się drobna zmarszczka, i wbił wzrok w rysunek.
— Nie, oczywiście, że nie. Wiem, że jestem
odpychająca, ale nie uważam cię za natręta. Po prostu…
Moja twarz wygląda, jakbym była wiecznie
naburmuszona.
Byłam świadoma, że przez mój normalny wyraz
twarzy sprawiam wrażenie odpychającej. A że dodatkowo
nie byłam atrakcyjna… Połączenie mojej miny, wyglądu i
charakteru po prostu odrzucało. Przywykłam do tego.
— Nie jesteś odpychająca. I nie wyglądasz na
naburmuszoną, tylko na… — Zerknął na mnie kątem oka.
— Smutną.
Smutek był nieodłączną częścią mojej beznadziejnej
egzystencji.
Rzadko płakałam, ale często czułam, jakbym
balansowała na krawędzi.
Wylałam tyle łez, gdy byłam nastolatką, że obecnie
płakanie już nie dawało mi ukojenia. Mało się
uśmiechałam i nie okazywałam rozbawienia ani radości,
bo nauczyłam się, że to nie są emocje dla mnie.
Gdy opanowałam jazdę na rowerze i z dumą
oznajmiłam to matce, ona stwierdziła, że moja siostra
nauczyła się tego o wiele wcześniej niż ja. Gdy wygrałam
konkurs recytatorski, powiedziała, że to bezsensowny
konkurs. Gdy zwyciężyłam w międzyszkolnej olimpiadzie
z języka angielskiego, oznajmiła, że ważniejsza w życiu
jest matematyka. Gdy ukończyłam ze złotym medalem
międzyszkolne zawody w biegach, skomentowała, że
bieganie jest dobre, bo mogę schudnąć, ale szybkość nie
ma żadnego znaczenia. Gdy skończyłam szkołę z
wyróżnieniem i z radością pokazałam jej swoje stopnie,
zrugała mnie za wymądrzanie się i chwalenie. Gdy
dostałam się na studia, które dla mnie wybrała, robiła mi
wyrzuty, że nie byłam pierwsza na liście. Gdy skończyłam
te studia z wyróżnieniem, prychnęła i stwierdziła, że i tak
jestem bezużyteczna i nie przydam jej się w firmie, bo
jestem tchórzem i nie będę umiała śledzić podejrzanych.
Według niej powinnam sprzątać jej biuro, ale gdybym
była sprzątaczką, stałabym się jeszcze większym
rozczarowaniem.
Więc redagowałam notatki.
Podsumowując, byłam po prostu boleśnie
beznadziejna i nie nadawałam się do niczego.
Przywykłam do bycia tą gorszą córką, bo to Ainsley
była ideałem.
Ale nigdy nie pogodziłam się z tym, że byłam
niewystarczająca. W każ-
dym najdrobniejszym aspekcie życia.
— Hej, Vafie, wszystko w porządku?
Nie zauważyłam, kiedy Royce się obrócił. Teraz
siedział z twarzą zaledwie kilka centymetrów od mojej.
Nadal się pochylałam, więc powoli wyprostowałam plecy.
— Tak, jasne — mruknęłam. — Zawiesiłam się,
przepraszam. Mó-
wiłeś coś?
— Pytałem, czy masz ochotę na tartę, którą
przywiozłem od mamy.
Zjadłam dwa kawałki pizzy z podwójnym serem.
Słodkości nie wchodziły w grę, moja wielka dupa była
kolejnym rozczarowaniem dla matki, a wesele kuzynki
zbliżało się wielkimi krokami. Musiałam wziąć się w
garść.
— Jestem pełna po pizzy.
— Jest z budyniem o smaku kokosu. Smakuje jak
raffaello. Wiem, że obiecałem jabłkową, ale ta jest
obłędna i robiona dzisiaj.
Przygryzłam wargę. Co za skurczybyk. Wiedział, jak
mnie skusić.
— Będę musiała przez ciebie dłużej biegać na bieżni
— rzuciłam bezmyślnie.
Cholera, nie chciałam tego powiedzieć. Ani widzieć
jego miny. Przyjrzał się moim nogom, a potem jego wzrok
spoczął na moich oczach. Nie dałam rady ukryć
zakłopotania. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej,
kręcąc głową z politowaniem.
— Jesteś bardzo szczupła, Vafie. Jestem przekonany,
że byłbym w stanie objąć twoją talię dłońmi. Całą. —
Uniósł rękę, rozprostowując palce i posłał mi
pokrzepiający uśmiech. Jego wyraz twarzy był bardzo
łagodny. — Wiem, że mam duże łapy, ale i tak fakt, że
mógłbym to zrobić, jest wystarczającym dowodem, że nie
musisz się obawiać jednego kawałka ciasta.
Mierzyliśmy się wzrokiem przez chwilę, która trwała
w nieskończoność. Pod wpływem głupiego impulsu, może
przez to ciepło, które spłynęło na mnie, gdy usłyszałam
pewność w jego głosie… uniosłam bluzę w górę aż do
stanika i wciągnęłam brzuch. Widział mnie już półnagą,
więc pokazanie kawałka ciała nie wydawało mi się czymś
nieodpowiednim.
— Spróbuj — powiedziałam, zanim mój mózg
przetworzył, jak bardzo kretyńskie jest to wyzwanie.
Byłam pewna, że mu się nie uda.
On za to wyglądał, jakby był święcie przekonany o
tym, że ma rację. Nadal siedząc, bez wahania ułożył
dłonie po bokach mojego ciała i przesunął nimi
kilkukrotnie w górę i w dół, by wybrać idealne miejsce na
chwyt. Gdy jego ciepłe, przyjemnie szorstkie dłonie
zacisnęły się na mojej talii, zalała mnie fala gorąca i
poczułam gęsią skórkę. Zadrżałam pod wpływem jego
silnego, męskiego dotyku. To było miłe. Na chwilę
odpłynęłam, a kiedy wyrwałam się z transu, dotarło do
mnie, że rzeczywiście obejmował całą moją talię.
— Wygrałem, więc zjemy tartę — pochwalił się dumny
z siebie, spoglądając na mnie z dołu.
Jego przystojna twarz aż się rozjaśniła. Musiał być
naprawdę zadowolony ze zwycięstwa.
Było w nim coś chłopięcego — szczerość i swoboda.
Nie zawsze je pokazywał. Zwykle był uprzejmy i po prostu
miły, a w jego oczach widziałam dystans, który chyba
pasował do tego, na jakim etapie była nasza relacja. Ale
teraz po dystansie nie było śladu: wyglądał jak dumny
chłopiec, który zgarnął nagrodę za pierwsze miejsce w
jakimś konkursie międzyklasowym.
Chciałam dotknąć jego policzka i powiedzieć, że jest
uroczy.
Ale nie mogłam.
— No dobrze, wygrałeś — potwierdziłam, udając
zawiedzioną, a on w końcu mnie puścił. — Mam
propozycję.
— Zamieniam się w słuch, Vafie.
Nie powinnam była zadrżeć. Dlaczego zadrżałam?
— Zaparzę nam kawy i ukroję po kawałku tarty, a ty
pomalujesz mi paznokcie w prawej ręce.
— Skąd ten szalony pomysł, że zrobię to lepiej niż ty?
Uśmiechnęłam się złośliwie, nie poznając samej
siebie.
Kiedy ja ostatnio byłam taka… normalna?
— Skoro jesteś tatuatorem, to chyba nie powinna cię
przerażać taka łatwa praca, hm?
Zmrużył oczy.
— Przyjmuję wyzwanie.
Wyciągnął do mnie dłoń, a ja z satysfakcją ją
uścisnęłam.
Royce był naprawdę świetnym facetem. Byłby również
świetnym przyjacielem.
Może nawet rzeczywiście dałby się przekonać, by
zostać moim udawanym partnerem…
Przez całą drogę na konwent nie mogłam pozbierać szczęki z
podłogi.
Po pierwsze — Royce, malując moje paznokcie, nie
wyjechał na ani jedną skórkę. Był skupiony i opanowany.
Wiedziałam, że skoncentrował się w pełni na swoim
zadaniu, bo przygryzał końcówkę języka. Tak jak wtedy,
gdy mnie tatuował.
Po drugie — tarta jego matki była obłędna i po raz
pierwszy od dłuższego czasu jedzenie sprawiło mi nie
radość, ale elektryzującą rozkosz.
Po trzecie — Royce był… najdziwniejszym mężczyzną,
jakiego poznałam.
Gdybym miała ocenić go po samym wyglądzie,
stwierdziłabym, że pewnie był kobieciarzem, który
czerpał z życia garściami. Mężczyzną, który miał
wszystko, czego chciał, w tym kobiety, które same
wpraszały się do jego łóżka. Był obłędnie przystojny — w
mojej opinii, bo każdy ma przecież własne preferencje.
Jeśli miałabym ocenić go po spojrzeniu,
powiedziałabym, że był dra-niem. Dystans, jaki
prezentował na co dzień, i nieznaczne wycofanie
sprawiały, że wydawał się zadziorny i miał lekko
niebezpieczny vibe.
Patrząc na jego styl ubierania się, wrzuciłabym go w
kategorię hipsterskiego artysty. Miał bezbłędne wyczucie
stylu i ubierał się świetnie. Ciuchy, w których dotąd go
widywałam, zawsze podkreślały jego wizualne atuty.
Najciekawiej wypadłaby jednak ocena Royce’a na
podstawie czasu, jaki z nim spędziłam. Po pierwszym
spotkaniu uznałam go za chłodnego profesjonalistę,
obojętnego i z klasą. Leżałam przed nim półnaga, a on nie
dał mi ani jednego powodu, żebym poczuła się
zawstydzona. Po drugim spotkaniu oceniłam go jako
przystępnego, przystojnego mężczyznę. Po tym, jak
poznałam jego matkę i braci, dostrzegłam więź, jaka
łączyła go z rodziną. Było w nim dużo ciepła, którego
mnie w życiu brakowało. A po dzisiaj… uznałam go za
intrygującego.
Wniosek był jeden — chciałam go poznać, złożyć w
całość to, co mi pokaże na swój temat i dopiero wtedy go
ocenić. Potrzebowałam kolejnych elementów układanki,
którą był Royce.
Chyba mi odbiło. Albo poczułam się zbyt pewnie przez
jego łagodne oczy, które wyglądały na szczere. Jakby nie
miał żadnych ukrytych intencji. A przynajmniej tak mi się
wydawało.
Ewentualnie byłam zdesperowana i mój spaczony
mózg próbował
mi przekazać, że siedzący obok mnie mężczyzna mógł
być moją jedyną szansą na zatrzymanie ukochanego
budynku, który dostałam od dziadka.
Może powoli docierało do mnie, że Kirby miała rację.
Ale tylko może.
Stosowałam się do powiedzenia „nie chwal dnia przed
zachodem słońca”, a nas czekał jeszcze cały wieczór,
podczas którego Royce mógł
mnie znienawidzić.
— Daję dwadzieścia dolców za wgląd w twoje myśli.
Głos mojego towarzysza wyrwał mnie z transu.
Spojrzałam w jego pełne rozbawienia oczy.
Zorientowałam się, że staliśmy na parkingu przed małym
muzeum.
— Co? — zapytałam głupio.
— Przez całą drogę patrzyłaś przed siebie
nieobecnym wzrokiem i na zmianę uśmiechałaś
się, krzywiłaś i przygryzałaś wargę. Byłaś tak
pochłonięta swoimi myślami, że dwa razy nie
usłyszałaś mojego pytania.
— Przepraszam — mruknęłam nieśmiało. —
Myślałam o wszystkim i o niczym.
— To odpowiedź sugerująca delikatnie, że nie
powiesz mi, co zaprzątało twoją głowę, co?
— Trafiłeś w punkt.
— Nie pozostało mi więc nic innego, jak
zaprosić cię na konwent. —
Westchnął z udawanym żalem. — Zapraszam,
Vafie — puścił mi oczko —
mam nadzieję, że nie namówią nas na
darmowy, upokarzający tatuaż.
Mamy taką tajną niespisaną i boleśnie
bezsensowną umowę z najbliższymi znajomymi,
że jeśli któryś z nas przygotuje dla innego
tatuatora jakiś głupi znaczek, ma prawo go
wytatuować.
— To… trochę głupie.
— Jak moi znajomi, którzy robią ten konwent.
— Wzruszył ramionami, posyłając mi uśmiech. —
Mają trochę nierówno pod sufitem, ale są bardzo
przyjaźni.
Odwzajemniłam jego uśmiech i przechyliłam
głowę, zbliżając się do niego nieznacznie.
Napełniał mnie tak dobrą, pozytywną energią, że
czułam się zamroczona. Nie chciałam tego
stracić. Niech to trwa jeszcze choćby przez
chwilę.
— Masz już taki tatuaż? — zapytałam
szeptem, jakbym pytała o tajemnicę państwową.
Royce podchwycił mój ton i również się
pochylił, tak że przestrzeń między nami jeszcze
się zmniejszyła. Jego zapach ponownie dotarł do
moich nozdrzy. Czułam, jak na mojej skórze
pojawiła się gęsia skór-ka. I jak zaczęły mi drżeć
dłonie. Boże, jego bliskość była paraliżująca.
— Mam. — Rozejrzał się na boki z poważną
miną, przez co nie mogłam powstrzymać cichego
parsknięcia śmiechem. Jego oczy na moment
pojaśniały. Zerknął na moje wargi, ale niemal od
razu wrócił do oczu. —
Chcesz go zobaczyć?
— Chcę.
— No dobrze, ale będę musiał się
roznegliżować. Jesteś pewna? Możesz zmienić o
mnie zdanie po tym, jak zobaczysz tę masakrę.
Przewróciłam oczami, uderzając go zaczepnie
w ramię i odsunęłam się, by zrobić między nami
więcej miejsca. Royce również się odsunął
i z rozbrajającym, nieco złośliwym
uśmieszkiem złapał dół swoich koszulek. Powoli
uniósł je, ukazując mi swój imponujący tors. Miał
idealnie zarysowane mięśnie brzucha, ciemną
ścieżkę włosków pod pępkiem i… tatuaże.
Po lewej stronie żeber zobaczyłam kwiat
lotosu zrobiony prostą, komiksową kreską z
dotworkowym wypełnieniem. Na środku torsu
Royce miał wytatuowaną postać mężczyzny ze
skrzydłami, który upadał —
Ikara. Owinięty jedynie w szatę zakrywającą
pas i uda, z doskonałymi detalami, szczególnie w
skrzydłach. Znad biodra po prawej stronie
spoglądał na mnie szatan wykonany jedną
kreską, a z lewej łypała w moim kierunku harpia
— pół ptak, pół kobieta. Byłam… zaintrygowana.
Tatuaże były wykonane z niezwykłą
dokładnością, każdy z pewnością przez innego
artystę.
— Rok temu byłem na konwencie z
Ramone’em i mój znajomy za-ciągnął mnie do
swojego stanowiska. Nie mogę przeboleć tej
masakry —
mruknął przesadnie zbolałym głosem.
Przyglądałam mu się z uwagą, analizując
przepiękne rysunki i nie mogąc się napatrzeć na
jego doskonałe ciało. Nie miałam bladego po-
jęcia, gdzie on widział jakąś masakrę.
— O czym konkretnie mówisz? Wszystkie są
piękne — przyznałam szczerze, spoglądając w
jego wesołe oczy.
Naśmiewał się ze mnie.
— Sutek — oznajmił.
Przeniosłam wzrok na miejsce, które wskazał
i aż się pochyliłam.
Bezmyślnie ułożyłam palce na jego torsie i
przyjrzałam się… sutkowi, który miał czerwone
różki, widełki i ogonek ze strzałką. O mój Boże.
Zakryłam usta, prostując się i starałam się
nie wybuchnąć śmiechem. Nie wyszło.
Parsknęłam nieelegancko, odchylając głowę. To
był
najsłodszy tatuaż, jaki w życiu widziałam.
Royce
Patrzyłem na nią, ciesząc się jak idiota z tego,
że udało mi się wywołać u niej tak pozytywną,
szczerą reakcję. Gdy parsknęła śmiechem, nie
potrafiłem się nie uśmiechnąć. Mój diabelski
sutek to była porażka, ale śmiech Vafie nieco
zmniejszył moje negatywne uczucia, wobec tego
tatuażu.
— No cóż, ten diabeł odrobinę gryzie się z
tym na biodrze, ale oba są tak samo groźne —
zażartowała swobodnie.
Miałem wrażenie, że wygrałem jakąś
nagrodę. Vafara z każdą kolejną chwilą stawała
się bardziej rozluźniona i mimo że jej oczy nadal
były smutne, śmiech dziewczyny brzmiał
szczerze.
— Tak, są bardzo groźne — mruknąłem
rozbawiony. — Za każdym razem jak patrzę na
siebie w lustrze, nie mogę powstrzymać jęku, bo
czegoś tak kretyńskiego nigdy bym się nie
spodziewał. No przecież to wygląda idiotycznie.
— To najsłodsze, co w życiu widziałam —
zaoponowała, przechylając głowę. — Trochę
głupie, przyznaję, ale może jakbyś nad drugim
miał aureolkę, a obok skrzydełka…? To by było
coś.
— Vafie, nie mów tego głośno.
Opuściłem koszulki w dół, chowając diabły
pod materiałem i oparłem plecy na siedzeniu.
Spojrzałem przed siebie. Skrzywiłem się, widząc
gościa o rudych włosach, który wlepiał we mnie
wzrok z miną wyrażającą obrzydzenie. Nie
sądziłem, że moje sutki mogły być dla kogoś tak
poruszającym widokiem, ale jak widać,
pomyliłem się.
— To co, idziemy? — Głos Vafie oderwał mnie
od myśli na temat gapiącego się na mnie
mężczyzny. Patrzyła przez swoją szybę na
wytatuowanych facetów palących papierosy
przed wejściem. — Znasz ich?
Przyglądałem się im przez moment i z
niechęcią stwierdziłem, że muszę odpowiedzieć
twierdząco.
— Tak, wszystkich. Chcesz ciekawostkę? —
Pochyliłem się nad nią, obejmując ramieniem
zagłówek jej siedzenia i nieelegancko wskazałem
palcem na jednego z mężczyzn. — Widzisz tego w
czerwonej koszuli?
Spojrzała na mnie kątem oka, spinając się i
przygryzając wargę, ale przytaknęła.
— To on oszpecił mój sutek.
Starałem się nie skupiać na jej zapachu, ale
było to, delikatnie mówiąc, trudne jak cholera.
Emanowała przyjemnym ciepłem i pachniała
czymś słodkim. Musiałem zaprzeć się w sobie, by
nie zaciągnąć się tą odurzającą mieszanką.
— To może teraz ty go czymś naznacz —
zaproponowała.
Niepewnie odwróciła do mnie twarz i
rumieniąc się subtelnie, spojrzała prosto w moje
oczy. Na moment świat się zatrzymał. Chłonąłem
widok jej miodowych tęczówek z brązowymi
plamkami i czułem, jak coś się we mnie
zaciskało. Z tak bliska jeszcze wyraźniej
widziałem przepełniający ją smutek i
zrezygnowanie.
Była tak ujmująco piękna i wydawała się tak
boleśnie złamana.
— Jakieś propozycje?
Zerknąłem na jej usta, ale zaraz wróciłem do
oczu. Zrobiła to samo.
— Możesz zrobić mu na sutku króliczka —
wypaliła odrobinę wyższym niż zazwyczaj
głosem.
Przygryzła wargę, jakby coś jeszcze wpadło
jej do głowy i znów zerknęła na moje usta.
— Nie chciałbyś może wyświa… — zaczęła,
ale przerwało jej pukanie w szybę.
94
Vafara wzdrygnęła się i pod wpływem
impulsu przylgnęła do mnie.
Zaciągnąłem się bezkarnie zapachem jej
włosów, unikając podejrzeń i tego, że uzna mnie
za nachalnego kretyna. Wyszczerzyłem zęby w
uśmiechu. Czułem brzoskwinie. Pewnie miała
owocowy szampon.
Zachowywałem się jak idiota.
Drzwi po stronie pasażera otworzyły się i
zobaczyłem przed sobą twarz Seana, jednego z
moich znajomych. Vafara przekręciła głowę, by
spojrzeć, kto nas zaatakował, więc jej czoło
znalazło się niebezpiecznie blisko moich ust.
Podobało mi się to, że czuła się pewniej, będąc
blisko mnie.
— Już myślałem, że nie przyjedziesz, Ce —
przywitał się mój kumpel.
— Nie opuściłem żadnego spontanicznego
konwentu — mruknąłem.
Wzrok Seana spoczął na Vafie, która
niepewnie się wyprostowała i odsunęła ode mnie.
— Poznaj Vafarę, moją znajomą — dodałem.
— Cześć, skarbie. — Uśmiechnął się firmowo,
podając jej dłoń. —
Sean.
Uścisnęła ją sztywno, więc impulsywnie
przysunąłem się do niej i ułożyłem brodę na jej
ramieniu. Spięła się jeszcze bardziej, ale mimo
wszystko nieznacznie przycisnęła policzek do
mojej skroni. Uznałem to za kolejne mini
zwycięstwo.
y
— Vafara — odpowiedziała Seanowi.
— Macie plany na jakąś spontaniczną
dziarkę? — rzucił mój kumpel.
— Chciałem pokazać Vafie wasze albumy —
odpowiedziałem zdawkowo. — Ewentualnie
zrobić komuś coś czysto złośliwie.
— Franco ma laskę, która nienawidzi
klaunów. Zróbmy mu kolorowego klauna na
klacie, co ty na to? — Uśmiechnął się
złowieszczo, a w jego oczach dostrzegłem
pragnienie zemsty. Zrobił krok w tył. —
Wyłaźcie, mamy jeszcze kilka drinków.
Mrugnął do nas i odszedł. A ja niechętnie
odsunąłem się od Vafie, która moment później
spojrzała mi prosto w oczy. Wyglądała na
zakłopotaną i ponownie całkowicie niedostępną.
Cholera, nie tego chciałem.
— To… idziemy? — zapytała niepewnie.
— Jasne.
Wysiedliśmy z samochodu i powoli
skierowaliśmy się do wejścia.
Vafie trzymała dystans, jakby ta chwilowa
bliskość w aucie była na tyle 95
nieodpowiednia, że trzeba było jak
najszybciej zatrzeć wspomnienie o niej. Nie
chciałem, by czuła się przy mnie niekomfortowo.
Naprawdę zapragnąłem ją poznać.
Powinienem hamować swoją irracjonalną
chęć, by być bliżej niej.
Musiałem być ostrożny, by zdobyć jej
zaufanie. Przestać galopować.
Weszliśmy do budynku muzeum i od razu po
otrzymaniu przepust-ki skierowaliśmy się do
jednej z sal ekspozycyjnych, gdzie rozłożono
wszystkie stanowiska. Widzów jak zawsze było
sporo, a tatuatorów jeszcze więcej. Przywitałem
się z kilkoma osobami kiwnięciem głowy, ale nie
miałem zamiaru z nikim rozmawiać. Chciałem
pokazać Vafarze najciekawszych artystów i
pomóc jej się trochę rozluźnić, a zdążyłem
zauważyć, że zawieranie nowych znajomości
psuło jej humor.
— Gotowa? — zapytałem, obejmując ją
ramieniem.
Spojrzała na mnie niepewnie, ale
uśmiechnęła się, przez co poczułem ekscytację.
Na początek udaliśmy się do chłopaka,
którego kojarzyłem z wcześniejszych imprez. Na
co dzień przebywał w Korei. Miał świetną, bardzo
prostą kreskę z genialnym kolorem, który
nakładał w bardzo abstrakcyjny sposób.
Większość jego prac opierała się na kilkunastu
różnobarwnych kształtach, które następnie łączył
idealnie prostymi kreskami lub tworzył na nich
linearne tatuaże twarzy.
Następny na naszej liście był chłopak z
Miami, który był najlepszym portrecistą, jakiego
kiedykolwiek spotkałem. Jego tatuaże, od dużych,
zajmujących całe ręce czy plecy, po maleńkie,
mieszczące się na kawałku skóry o rozmiarze
dwa na dwa centymetry, były fenomenalne.
Potrafił
narysować człowieka tak, że podobieństwo
było uderzające. Nad jego albumem Vafara
spędziła pół godziny i zdążyła wypić dwa drinki,
którymi poczęstował ją manewrujący pomiędzy
nietatuującymi się gośćmi przyjaciel Seana. Nie
byłem zwolennikiem spożywania alkoholu na
tego typu imprezach, ale na szczęście pilnowano
tu, by częstować procentami tylko tych, którzy
nie byli umówieni na tatuaż i nie mieli zamiaru
dać się na żaden namówić. Vafara zdecydowanie
odmówiła nowych dziar, więc byłem o nią
spokojny. A nawet czułem się lepiej z tym, że piła,
bo stopniowo się rozluźniała i z coraz większym
zaangażowaniem przedstawiała mi swoje
spostrzeżenia dotyczące poszczególnych
artystów.
Sean, jak zapowiedział, tak zrobił i
wytatuował naszemu znajomemu mało
przyjaznego klauna, który miał od teraz
spoglądać na wszystkich z lewego boku jego szyi.
Współczułem facetowi. Mój popieprzony diabeł
był przynajmniej schowany.
Vafara była zachwycona albumami moich
znajomych. Przyglądała się rysunkom, pytała o
ukryte znaczenia i chwaliła tych, którzy zrobili na
niej największe wrażenie. Była nieśmiała, ale
potrafiła powiedzieć coś tak, że jej rozmówcy
robiło się cholernie miło. To nie były
komplementy, którymi chciała się komuś
podlizać. Była szczera i naprawdę chciała
docenić to, co jej się podobało.
Im więcej wypiła, tym bardziej się otwierała i
traciła opory.
Po czwartym drinku całkowicie opuściło ją
napięcie. Z zaciekawieniem słuchała każdego,
kto proponował jej tatuaż i wyglądała, jakby nie
chciała nikomu odmówić. Była porządnie
wstawiona i nie chowała emocji tak jak
zazwyczaj. Dostrzegałem w jej oczach ekscytację
podczas rozmów o tatuażach, ale nie kryła też
smutku, który wyraźnie widziałem w jej bladych
uśmiechach.
Dwa razy odciągnąłem ją od znajomych,
którzy zbyt nachalnie proponowali głupie
tatuaże, na które wydawała się zdecydowana.
Nie chciałem, żeby się oszpeciła przez moich
popieprzonych kolegów. Po trzecim razie
odważyłem się złapać ją w pasie i przerzucić
sobie przez ramię.
— Nie! — jęknęła, śmiejąc się cicho. —
Puszczaj, Royce, bo kręgosłup ci strzeli!
— Jesteś mała, chuda i właśnie mnie obrażasz
— mruknąłem. —
Myślisz, że jestem takim słabeuszem, że nie
uniosę drobnej kobiety?
— Nie jestem drobna — oburzyła się. —
Jestem ciężka!
— Ja jestem ciężki, ty jesteś lekka.
— Przestań być taki miły, to wcale nie
pomaga — mruknęła ze złością.
Zaniosłem Vafarę na balkon na drugim
piętrze budynku, gdzie ustawiono kilka leżaków i
automat z wodą. Nad głowami mieliśmy czystą
taflę spokojnego wieczornego nieba. Posadziłem
dziewczynę na jednym z leżaków i kucnąłem
przed nią, układając dłonie przy jej biodrach.
Była zirytowana i patrzyła na mnie spod
zmrużonych powiek morderczym wzrokiem.
Wyglądała uroczo. Zwłaszcza z rumieńcami
wywołanymi emocjami i alkoholem.
— Zgodziłaś się na wytatuowanie sobie
półnagiej kobiety na szyi —
powiedziałem. — Naprawdę chciałaś półnagą
kobietę na szyi?
— Nie — mruknęła. — Ale to na pewno
zdenerwowałoby moją matkę. Zrób mi taki
tatuaż. Wpiszesz mnie w swój kalendarz?
Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową.
— Zadzwonisz do mnie, jak będziesz trzeźwa
i z chęcią umówię cię na tatuaż.
Kiwnęła głową i utkwiła swoje mętne, smutne
spojrzenie w moich oczach. Przez długą chwilę,
gdy trwała między nami przyjemna, niczym
niezmącona cisza, przyglądałem się jej twarzy.
Uniosła dłonie, przygryzając wargę i
ostrożnie ujęła moje policzki.
Przez moment nie mogłem złapać tchu.
Drobne, miękkie palce Vafary kreśliły kółka po
moim zaroście.
— Przepraszam, że zepsułam ci wieczór —
westchnęła.
Skrzywiłem się kompletnie skonsternowany.
— Dlaczego uważasz, że zepsułaś mi wieczór?
— Jestem męcząca i za dużo wypiłam. Po
prostu… — zamknęła oczy — …, gdy nie jestem
trzeźwa, wszystko jest prostsze. Nie gniewaj się
na mnie.
— Vafie…
— Masz bardzo ładne oczy, wiesz? W słońcu
są turkusowe — stwierdziła, wchodząc mi w
słowo. — Moja matka dostałaby szału na twój
widok. Nienawidzi zarostu i tatuaży.
Parsknąłem śmiechem.
— A ty?
— Co ja?
— Co myślisz o zaroście i tatuażach?
— Jedno i drugie mi się podoba. Mój ojciec
zawsze goli się na gład-ko, a twoje policzki
przyjemnie drapią mnie w opuszki.
— Cieszę się, Vafie — przyznałem całkowicie
szczerze. — Chcesz wody?
Pokręciła głową i przeniosła dłoń na moje
czoło, po czym zawinę-
ła mój pojedynczy lok na swój smukły palec.
Uśmiechnęła się smutno i westchnęła.
— Odwieziesz mnie do domu? — zapytała.
— Oczywiście.
Odsunąłem się od niej niechętnie i wstałem,
podając jej dłoń, którą przyjęła. Zanim ruszyłem
do wyjścia, zaskoczyła mnie i położyła dłonie na
moim brzuchu. Uniosła głowę, by spojrzeć mi w
oczy i przechyliła ją. Wyglądała… kusząco.
— Przeproś swojego brata, ale nie
przyjedziemy w sobotę — oznajmiła.
Zmroziło mnie.
— Dlaczego?
— Bo po dzisiejszym dniu będzie mi głupio.
Nie musisz się nade mną litować, Royce.
Przewróciłem oczami i tym razem to ja
objąłem jej piękną twarz dłońmi. Pochyliłem się,
by dokładnie widziała moje oczy i przycisnąłem
kciuki do kącików jej ust, po czym uniosłem je
lekko.
— Chcę cię poznać.
— Jestem męcząca.
— Nie, nie jesteś.
Teraz to ona przewróciła oczami, uśmiechając
się przy tym krzywo.
Wyswobodziła się z mojego uścisku, złapała
mnie za rękaw i bez słowa pociągnęła na dół.
Potem do samochodu, w którym też się nie
odezwała. Nie chciałem sprawić, by czuła się źle,
więc pozwoliłem, żeby aż do samego końca trasy
towarzyszyła nam cisza. Choć tym razem ta cisza
była niezręczna.
Gdy dotarliśmy do budynku, w którym
mieszkała Vafara, zatrzymałem auto i w
milczeniu pomogłem dziewczynie dojść do drzwi.
Przekręciła klucz w zamku, ale nie weszła, tylko
oparła się plecami o framugę i znów spojrzała na
mnie ze smutkiem w oczach. Tym razem jednak
oprócz smutku zobaczyłem w nich… łzy.
— Dziękuję, Royce — powiedziała.
— Ja też, to było świetne popołudnie.
— Do zobaczenia.
Nacisnęła na klamkę i cofnęła się do wnętrza
loftu.
— Do zobaczenia najpóźniej w sobotę, Vafie.
— Nie obiecuję.
Weszła w głąb i zaczęła zamykać drzwi, ale
położyłem na nich dłoń.
Przygryzła wargę.
— Nie lubisz mnie — stwierdziłem.
Wiedziałem, że to nie było odpowiednie
posunięcie, ale… byłem zdesperowany. Dawno
nie czułem się przy kimś tak swobodnie jak przy
niej. Była powiewem świeżości i budziła we mnie
coś na kształt instynktu opiekuńczego.
— To nieprawda.
— Więc pozwól mi się poznać. Nie jestem taki
straszny.
— W tym problem — przyznała. Zadrżała jej
warga. — Jesteś naprawdę kochany i doceniam,
że nie chcesz być dla mnie niemiły, ale naprawdę
nie musisz się nade mną litować.
— Dlaczego tak źle o sobie myślisz?
Zacisnęła powieki.
— Jestem zmęczona, Royce. Proszę, odpuść.
Puściłem drzwi, bo zrozumiałem, że niczego
nie zwojuję, jeśli będę na nią naciskał, i cofnąłem
się o krok. Zobaczyłem wdzięczność w jej oczach.
Popchnęła drzwi, ale nie zamknęła ich do końca,
tylko zostawiła szparę, w której mieściła się jej
twarz.
— Jestem pijana — oznajmiła ze skruchą.
Ona była jedyna w swoim rodzaju.
— Widzę.
— Nie złość się na mnie, proszę — dodała
jeszcze.
— Nie złoszczę się.
— Masz smutną minę.
Boże, do tego była rozbrajająca. Nie chciała
mojego towarzystwa, ale nie potrafiła zostawić
mnie naburmuszonego. Miała tak smutne oczy, że
ścisnęło mi się serce.
— Lubię cię, Vafie.
— Ja też cię lubię, Roy.
— Przyjadę po was w sobotę i napijemy się
przy ognisku.
— Upiekę ci ciasto.
Wyciągnąłem do niej dłoń, na co niepewnie
się uśmiechnęła i ponownie otworzyła drzwi.
Uścisnąłem jej drobne palce i nie mogąc się
powstrzymać, przyciągnąłem ją do siebie.
Objąłem ją i przytuliłem.
— Przestań się zadręczać i pozwól mi się
poznać.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj, po prostu pozwól mi się
poznać. Szukam przyjaciela, zostaniesz moją
przyjaciółką?
Pokiwała głową, pocierając nią mój tors i
niepewnie mnie objęła.
Ciepło jej ciała sprawiło, że poczułem
przyjemne łaskotanie w okolicach serca. To było
idealnym podsumowaniem tego dnia. Ona była
idealnym podsumowaniem dnia.
A fakt, że jej ciało idealnie wpasowało się w
moje, był wisienką na torcie.
Rozdział 9.
Royce
Mój koszmar się ziścił.
Po skończeniu tatuażu przedstawiającego
sześć różnych listków ułożonych w rzędzie
miałem czas na zjedzenie obiadu. Mama jak
zawsze podrzuciła mi rano coś pysznego, czym
oczywiście podzieliłem się z Esther. Jej porcja
zniknęła podczas śniadania, moja miała zniknąć
w czasie obiadu.
Rozsiadłem się wygodnie za biurkiem,
rozłożyłem serwetkę i zabrałem się za jedzenie,
jednocześnie myśląc o tym, co powinienem
przygotować na sobotnie ognisko. Ramone uparł
się, że jego zakręcona żona zajmie się jedzeniem
wraz z ciężarną żoną Rune’a, ale nie byłem
przekonany. One we dwie w jednej kuchni… to
oznaczało armagedon.
Mógłbym przygotować jakąś sałatkę lub coś
niestandardowego, na przykład burgery z
warzyw. To na pewno byłoby miłą odmianą. Poza
tym byłem pewny, że będzie tam góra mięsa, bo
moi bracia kochali mięso.
Ja też je lubiłem, ale nie włożyłbym ręki w
żarzące się węgle tylko po to, by uratować
kawałek kiełbasy. Ramone był do tego zdolny, o
czym świadczyła blizna po oparzeniu na jego
nadgarstku.
Potrząsnąłem głową, śmiejąc się pod nosem i
zatopiłem zęby w tar-cie ze szparagami,
pomidorkami i boczkiem. Rozpływała się w
ustach i dzień od razu stawał się lepszy. Od
wczorajszego wyjścia z Vafarą byłem trochę
nieobecny. Nie mogłem pozbyć się z głowy jej
obrazu, przez co
byłem zbyt rozkojarzony, by skupić się w
pełni na projekcie dla klienta. Cały czas
widziałem jej smutne oczy patrzące na mnie z
dystansem.
Może to jej wycofanie sprawiło, że
zapragnąłem, żeby się przede mną otworzyła.
Chciałem ją poznać i jej… pomóc. Udawała
obojętną, ale wiedziałem już, że tak naprawdę
była krucha i zagubiona, a ja zamierzałem się
dowiedzieć, dlaczego. Życie mnie nauczyło, że
nie warto dusić wszystkiego w sobie, bo to
równia pochyła… Dlatego ja sam starałem się
rozmawiać. Im więcej rozmawiałem, tym mniej
goryczy w sobie nosiłem.
— Szefuńcio! — ryknęła Esther, z impetem
wpadając do studia.
Spojrzałem na nią z niesmakiem, niemal
krztusząc się porcją tarty, którą miałem w
ustach.
„Otwórz własny biznes”, mówili, „będziesz
panem swojego losu”. Dobre sobie, trzeba
jeszcze mieć normalnych pracowników!
— O, smacznego — dodała, zamykając za
sobą drzwi i oparła się o nie. Na jej twarzy
malowało się tak wyraźne napięcie, że nie
mogłem go nie zauważyć. — Słuchaj… wiesz, że
cię kocham, prawda?
Jęknąłem. Było źle.
— Wyglądasz dzisiaj zabójczo przystojnie,
wiesz? — kontynuowała.
— Wykrztuś to, Est.
— Fiona jest jakieś… — spojrzała przez szybę
idealnie w chwili, gdy kobieta, o której
wspomniała, podeszła do drzwi — …kurwa, jest
już tutaj — dodała cicho.
Odłożyłem widelec, czując, jak zacisnęło mi
się gardło.
Fiona weszła do studia z najszerszym
uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałem i
skierowała się prosto do mojego biurka. Była
ubrana w krótką czerwoną sukienkę przylegającą
do jej zgrabnego ciała. Jasne włosy splotła w
długi warkocz, a na stopach miała wysokie
szpilki. Mogłaby być mokrym snem wielu
mężczyzn, gdyby nie to, że wcisnęła w swoje usta
o kilka mililitrów za dużo… czegoś. I przesadziła
z implantami piersi.
Jasna cholera, zapamiętałem ją jako
wychudzoną, choć naprawdę ładną ćpunkę, która
miała ogromne problemy ze sobą. Jej ogromne
brązowe oczy były centralnym punktem jej
twarzy, przyciągały wzrok i wzbudzały emocje, a
teraz ginęły przy pontonach, którymi stały się jej
usta. Jakiś partacz zrobił jej okrutną krzywdę.
— Dzień dobry, skarbie — odezwała się. —
Wróciłam do ciebie.
Tarta w moim żołądku nagle zapragnęła
wrócić na talerz. Wzdrygnąłem się, gdy Fiona
wyciągnęła do mnie rękę i zapobiegawczo
złapałem jej nadgarstek. Zmrużyła oczy.
— Nie cieszysz się?
— Wyglądasz… inaczej.
Tragicznie. I to nie było złośliwe czy płytkie z
mojej strony. Wyglądała cholernie źle, jak
plastikowa lalka, co potęgowało moje negatywne
uczucia do niej.
Miałem gdzieś to, co ludzie robili sobie z
ciałem, bo to nie była moja sprawa. Są różne
gusta i guściki, ale jeśli chciałem pozostać w
zgodzie z samym sobą, musiałem to przyznać…
Fiona wyglądała źle.
— Tak… Po odwyku byłam załamana sobą i
swoim wyglądem — zaczęła smutnym głosem. —
Byłam wychudzona i miałam paskudne sińce pod
oczami. Postanowiłam zainwestować w siebie. —
Nachyliła się nad moim biurkiem, oblizując
wargi. — W nas, Ce.
Byłem w armii, walczyłem z wrogiem, ledwo
uszedłem z życiem na polu minowym. Potrafiłem
rozgryźć człowieka, przewidzieć jego działanie i
miałem coś w rodzaju szóstego zmysłu. Nie
bałem się śmierci.
Nie bałem się już nawet straty, bo pogodziłem
się z dwiema, które na zawsze zmieniły moje
życie. Ale Fiona Keen… Ona mnie przerażała.
Nie wyglądem, nie tym, że ćpała. Przerażała
mnie, bo była nieobliczalna. A w jej oczach lśniły
nadzieja i miłość. Te uczucia w połączeniu z
szaleństwem przerażały mnie śmiertelnie.
Jak powiedzieć byłej ćpunce, że nie jestem,
nie byłem i nie będę zainteresowany? Skoro
poszła na odwyk dla siebie i dla mnie, by, jak to
sobie postanowiła, wrócić do mnie silniejszą? Jak
mogłem złamać jej serce po tym, jak
przezwyciężyła dla mnie uzależnienie? Kurwa,
nie wiedziałem.
— Wyglądasz na zmartwionego —
powiedziała, łapiąc mnie za brodę. — Co się
stało?
— Jestem zmęczony — skłamałem. — Może
spotkamy się po pracy i porozmawiamy, jak
dorośli? Chciałbym sobie z tobą wszystko
wyjaśnić.
Skrzywiła się z niesmakiem.
— Teraz nie możesz?
— No, szef ma klienta za dziesięć minut, a
musi jeszcze zapełnić brzuszek — wtrąciła
Esther. — Ostatnio mało je, schudł, widzisz? Ach,
ten Ce! Przyjdziesz może… około szesnastej?
Ostatni klient wtedy wychodzi.
Fiona wydęła wargę z wyraźnym smutkiem i
puściła moją twarz, a następnie zrobiła krok do
tyłu.
— Zabiorę cię o szesnastej na randkę —
oznajmiła stanowczo. — Do zobaczenia, skarbie.
Odwróciła się i odmaszerowała.
Dopiero gdy zniknęła mi z pola widzenia,
zrobiłem głęboki wdech.
Zajebiście, tylko tego potrzebowałem do
szczęścia. Kurwa mać, miałem przesrane.
— Co teraz?
Pytanie Esther spotęgowało moje poczucie
beznadziei.
— A co ma być? Muszę jej jakoś powiedzieć,
że nie jestem zainteresowany — mruknąłem. —
Ale zabij mnie, nie wiem, jak mam to zrobić, żeby
się nie załamała. Poszła na odwyk dla mnie, tak
mówiła, gdy wyjeżdżała. A ja mam jej powiedzieć,
że nigdy jej nie chciałem?
— Prawda zawsze jest lepsza od kłamstwa,
ale…
— Ale ją zrani. Jak za bardzo się przejmie,
może wrócić do ćpania.
A ja nie chcę, żeby tak się stało. I co teraz?
— A gdybyś jej powiedział, że się zakochałeś?
— O tak, racja. — Prychnąłem. — Powiem, że
nie chciałem jej dwa lata temu, bo nie bawiłem
się w związki. I że wysłałem ją na odwyk, żeby
dała mi spokój. A teraz się zakochałem. Nie no,
na bank lepiej to przyjmie.
— To powiedz jej, że nie ma na co liczyć, i
tyle. Nie zakochasz się na siłę, za to ona musi się
na siłę odkochać. A jeśli cię kocha, to twoje
szczęście będzie dla niej ważniejsze. — Oparła
ręce na moim biurku i przygryzła wargę, myśląc.
— Laska ma obsesję na twoim punkcie, więc to
chyba też nie przejdzie.
— Dzięki, to pocieszające.
Przewróciła oczami.
— Powiedz jej, że się z kimś spotykasz, i
spokój. Zrób to delikatnie i zapewnij, że tego nie
planowałeś. Kiedyś chyba mówiła, że dla niej
najważniejsze na świecie jest twoje szczęście, bo
przeszedłeś przez piekło. Może to zadziała?
Tonący brzytwy się chwyta, Ce.
— Wątpię, żeby to był klucz do sukcesu —
mruknąłem.
— Możesz spróbować…
Spojrzałem na nią sceptycznie.
— Co ty wymyśliłaś, co?
— No nic. Po prostu masz znajomą, która
mogłaby udawać twoją dziewczynę… To aż
dziwne w twoim przypadku, ale wiesz…
— Czekaj, co?
Widząc moją minę, parsknęła śmiechem.
— Pogłówkuj, szefie, jesteś inteligentny, więc
do szesnastej coś wy-myślisz.
Puściła mi oczko i skierowała się do pokoju,
by przygotować stanowisko.
Ona chyba zwariowała.
Vafara
Wzrok Kirby był tak irytujący, że moje twarde
postanowienie o przemilczeniu tego, co się działo
wczorajszego dnia, przestało być tak solidne.
Faktem było, że poprosiłam ją o spotkanie w
czasie obiadu, bo nie mogłam wysiedzieć w pracy
przez natłok myśli, ale streszczanie tego, co się
wydarzyło… nie miałam na to siły. Byłam
załamana.
— Daję ci czas do momentu, aż skończę swoje
ciastko, żebyś zaczęła mówić, co się, do ciężkiej
cholery, wczoraj stało. Jak nie zaczniesz gadać,
zadzwonię do Ce i zapytam jego.
Jęknęłam. Zajebiście, szantaż jak zawsze na
pierwszym miejscu.
— Widział mnie bez makijażu i w szlafroku,
zjadłam pizzę i tartę, a na koniec się…
— CAŁOWALIŚCIE?!
Prychnęłam. No pewnie, co jeszcze?
— Nie, przytulił mnie na pożegnanie.
Kirby wyprostowała się jak struna i złożyła
ręce na stole palcami do siebie. Jej wzrok
pociemniał.
— Przytuliłaś go.
— On mnie.
— Na siłę?
— Nie. To znaczy… nie zrobiłabym tego sama
z siebie, ja tylko chciałam podać mu rękę, a on
mnie do siebie przyciągnął. Cały wieczór był
blisko, nasze twarze były blisko. Jego zapach
ciągle wierci mnie w nosie.
— Pachnie dobrze, bosko, czy jak zapowiedź
dobrego seksu?
O zgrozo.
— Pachnie… jak facet — mruknęłam.
— Czyli jak dobry seks, bo masz wypieki —
podsumowała. — Jak się czułaś w jego
towarzystwie? Był nachalny? Wkurwiał cię?
— Był słodki, wyrozumiały i sprawiał, że
czułam się beznadziejnie.
— To… — przechyliła twarz na bok — …za
cholerę się nie łączy, Vafie.
— Racja, ale ja sama nie wiem, co czuję. Mam
wrażenie, że jest szczery i chce mnie poznać. Nie
jest nachalny, nie chce mnie skrzywdzić i nie boję
się, że się do mnie dobierze. — Wzdrygnęłam się,
gdy pomyślałam o niechcianym dotyku, na co
Kirby zareagowała od razu, łapiąc moją dłoń. —
On jest po prostu zbyt idealny, dobra? Takich
mężczyzn nie ma. Jest słodki, czarujący i
przystojny. Pachnie za dobrze. I wyglądał, jakby
się mną przejmował. A ja nie zniosę litości, Kirby.
Wszystko, ale nie litość.
Zamknęła oczy.
— Więc uważasz, że spotyka się z tobą z
litości.
Nie odpowiedziałam.
— Facet, który dwa razy zagadnął cię w
parku, bo cię zauważył. Sam.
I sam chciał podejść. Napić się z tobą kawy. Z
własnej nieprzymuszonej woli zaprosił cię na
konwent. I z własnej nieprzymuszonej woli
przyjechał po ciebie, a teraz chce nas zabrać na
ognisko do swojej rodziny.
— Przyjechał wcześniej, żeby zjeść ze mną tę
pizzę — dodałam niechętnie.
— Ja pierdolę — jęknęła. — Przyjechał z
pizzą?! Sam z siebie?!
— No tak… i z tartą.
— I myślisz, że facet taki jak Royce robi takie
rzeczy z litości? Wybacz, ale nie wygląda na
miłosiernego samarytanina, tylko na gościa,
który pstryknie palcami i już ma przed sobą laskę
gotową mu obciągnąć. Brutalne, wiem, ale nie
oszukujmy się. Jest gorący jak skurwysyn. A
skoro chce się z tobą spotykać, to nie dlatego,
żeby zapunktować u tego tam na górze.
— Więc po co?
Byłam do dupy w kontaktach z mężczyznami.
Miałam jednego chłopaka, który złamał mi serce.
Zaufałam mu po traumie, jaką przeszłam,
i pozwoliłam, by finalnie i tak napluł mi w
twarz. Nikt mnie nie chciał
i nikt mnie nie szanował. A jak już ktoś chciał,
to przy użyciu siły.
Porażka. Bolesna, brutalna porażka.
— Myślę, że Royce cię lubi. Nie jest
ruchaczem, widać to po nim.
— Czyli twoim zdaniem wygląda na kogoś,
kto może mieć wszystkie, ale jednocześnie nie
jest ruchaczem. Teraz to poleciałaś. —
Przewróciłam oczami, upijając łyk herbaty i
oparłam się o fotel, w którym siedziałam. — Boję
się poprosić go o pomoc.
— Żeby udawał twojego chłopaka?
— Tak. Ja też uważam, że nie jest typem
faceta, który pieprzy wszystko. Jego rodzina jest
zbyt… prawdziwa i zżyta, żeby był takim
dupkiem.
A przynajmniej tak czułam, gdy poznałam
jego matkę. I te dzieci, one są takie słodkie i
szczere. To taka prawdziwa rodzina. — Zadrżała
mi warga. — Royce mówił, że mama przynosi mu
do pracy obiad, bo uparła się, że skoro nie ma
żony, ktoś inny musi o niego dbać. Oni wszyscy
wydają się tacy ciepli, to jest uzależniające.
— Vafie… Przecież nie zaszkodzi spróbować
się z nim zakumplować.
Jako kumple możecie udawać parę, żeby
twoja matka się odczepiła, hm?
No zastanów się.
— Royce powiedział, że chce się ze mną
zaprzyjaźnić.
— A ty co powiedziałaś?
— Chyba się zgodziłam. Byłam trochę pijana.
Nie wiem, przy nim się gubię. — Przygryzłam
wargę, spuszczając wzrok na swoje palce. —
Prawie go zapytałam, czy nie chciałby
wyświadczyć mi przysługi. Jego kolega mi
przerwał.
— Więc zapytaj przy innej okazji.
— A jeśli się nie zgodzi?
— Ścisnę mu jaja kleszczami.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
— A jeśli się zgodzi?
— To będziemy mieć zajebiście wielki ubaw z
Marcusa i twojej matki.
No tak, a co z tym, że mogłam się
przyzwyczaić do Royce’a, a potem płakać, gdy
stwierdzi, że ma mnie serdecznie dość? Tego się
ba-
łam. Że jak mnie bliżej pozna, to bez
skrupułów powie, że mam iść do diabła. Odrzuci
mnie jak każdy, z moją matką, która nigdy mnie
nie kochała, na czele.
Bo byłam tylko rozczarowaniem.
Do końca pracy zostały mi zaledwie dwie godziny.
Uporałam się z papierkową robotą i przeredagowałam dwa
pliki notatek, tworząc sensowną całość nadającą się do
pokazania zleceniodawcy. Byłam niespokojna, ale nie
wpływało to na moją pracę. Kirby ukoiła moje nerwy na
tyle, że trzymałam się w ryzach.
Sięgnęłam po telefon, by na moment oderwać
się od papierów i we-szłam na stronę salonu
sukienek weselnych. Musiałam się tym zająć jak
najszybciej, bo dni uciekały w zastraszającym
tempie, a ja nie miałam ani kreacji, ani partnera.
O chęciach nie wspomnę, ale tu akurat nie
liczyłam, że się pojawią.
Przejrzałam oferty dwóch sklepów, gdy ktoś
zapukał do drzwi mojego gabinetu. Moment
później do środka weszła moja matka z
nieszczerym, ale szerokim uśmiechem. Za nią
wkroczył Marcus, który trzymał
w dłoniach sporą papierową torbę oraz
ogromny bukiet czerwonych róż.
Cóż za przereklamowany tani chwyt. Wolałam
polne kwiaty i goździki, bo nie były takie
pretensjonalne. Ale co ja tam wiedziałam o
dostawaniu kwiatów? Nic.
— Może byś wstała? — Głos matki przeciął
powietrze jak brzytwa.
Podniosłam się niechętnie, ale nie wyszłam
zza biurka. Nie mia-
łam ochoty.
— Marcus przyjechał porozmawiać —
powiedziała. — Zostawię was.
Gdybyś miał ochotę na coś do picia, Vafara
zrobi ci kawę — zwróciła się z przesadną
grzecznością do mężczyzny.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi, a Marcus
podszedł bliżej i poło-
żył torbę oraz kwiaty na moim biurku. Nie
dotknęłam ich. Patrzyłam na niego i czekałam na
to, co powie, bo gdy tylko moja matka zniknęła,
jego uśmiech wyparował. Miał niezadowoloną
minę. Coś go dręczyło.
— Przywiozłem ci sukienkę — oznajmił
szorstko.
Jego rude włosy były przyklapnięte, a
garnitur miał zmięty. Zapewne nie zdążył rano
powiedzieć sobie przed lustrem, jak bardzo jest
zajebisty. Cóż za strata.
— Nie chcę sukienki od ciebie. Sama sobie
wybiorę.
— Nie pytam cię o zdanie — warknął.
Jego surowe spojrzenie wbiło się w moją
twarz. Patrzył, jakby chciał
mnie zmiażdżyć. Poczułam się
niekomfortowo. A w tyle głowy pojawiła mi się
myśl, przez którą ogarnęła mnie panika.
Nienawidziłam tego tonu.
— Założysz ją i pójdziesz ze mną na wesele.
— Zrobił krok do przodu i nachylił się ku mnie
nad biurkiem. — A ten wytatuowany dupek ma
zniknąć.
Zamurowało mnie.
— Och, zdziwiona? — zapytał gorzko. —
Widziałem, jak się przed tobą obnażał w
samochodzie. Kimkolwiek jest, masz się trzymać
od niego z daleka. Nie będę się zadawał z
puszczalską zdzirą.
— Nie spotykam się z tobą.
— Nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia.
Twoja matka obiecała coś mojej, więc pogódź się
z tym, co cię czeka. — Zrobił jeszcze jeden krok,
ale zatrzymało go moje biurko. Zaczęłam drżeć.
— Jesteś moja, Vafaro. Twoja matka powiedziała,
że będziesz na mnie czekać tyle, ile potrzebuję.
Teraz jestem już gotowy na założenie rodziny.
— O czym ty mówisz, co?
— O tym, że masz za mnie wyjść do września.
— Cokolwiek sobie uroiłeś, nie licz na to. —
Prychnęłam. — Spotykam się z tym
wytatuowanym dupkiem, który nie zniknie.
Jego uśmiech był przerażający.
— Doprawdy? Twoja matka stwierdziła, że
sobie go wymyśliłaś.
— Przed momentem zdradziłeś, że nas
widziałeś. To chyba jednak jest prawdziwy?
— Och, Vafaro, spójrz na siebie i na niego! On
chce cię tylko przelecieć.
Zabolało. Jak cholernie zabolało.
Zacisnęłam pięści.
— Pierdol się. Jestem w szczęśliwym związku,
do którego nie masz prawa się wpierdalać! —
warknęłam, tracąc panowanie nad sobą. —
Wynoś się z mojego biura!
— Pieprzysz się z nim?!
Wyglądał na tak samo wściekłego jak ja.
Chyba by mnie nie skrzywdził…?
— Nie twój interes.
— Odpowiedz!
— Wyjdź z mojego biura.
Prychnął.
Obszedł moje biurko i stanął centralnie
przede mną. Byliśmy niemal równego wzrostu,
więc patrzył mi prosto w oczy. Ogarnął mnie
strach.
Słabłam, mimo że bardzo starałam się grać
silną.
— Twoja matka dała mojej słowo. Należysz do
mnie.
— Należę do siebie. Wyjdź.
— Nie wierzę w to, że spotykasz się z tym
facetem z samochodu.
— Bo?
— Bo mógłby mieć każdą.
— Ale ma mnie i to mu wystarcza —
wycedziłam przez zęby. — A teraz się wynoś.
Zrobił krok w tył, zaciskając szczękę. W jego
oczach płonęła furia.
W moich zapewne wściekłość mieszała się z
rozgoryczeniem.
— Ustalę z twoją matką dzień, w którym się
spotkamy, i przedstawisz nam tego mężczyznę.
Ręce mi opadły.
— A co ty, kurwa, masz do mojego życia, co?
— To, że twoja matka lata temu obiecała, że
za mnie wyjdziesz.
— Mam to w dupie, Marcus.
— Zobaczymy. — Uśmiechnął się zwycięsko i
powoli zaczął stawiać kroki do tyłu. Jego
spojrzenie zrobiło się nachalne i prawie wypalało
we mnie dziury. — Lepiej, żeby ten twój
chłopaczek dobrze się przygotował. Do
zobaczenia, kochanie. Na spotkanie zapoznawcze
włóż sukienkę ode mnie.
Zemdliło mnie.
Gdy wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi,
opadłam na fotel i schowałam twarz w dłoniach.
Czułam, jak rosła we mnie panika. A
panikowałam z dwóch powodów… przez
zachowanie Marcusa i przez stres związany z
koniecznością — bo teraz to już była
bezwzględna konieczność — poproszenia Roya o
pomoc. Moje serce bało się odrzucenia.
A moje ciało niechcianego dotyku.
W klubie byłam pijana i zrezygnowana, ale
byli wokół mnie ludzie i wiedziałam, że obcy
natręt nie posunie się dalej. We własnym biurze
byłam z napastnikiem sama. Dokładnie tak jak…
kiedyś.
Drugi raz nie przeżyłabym takiego
obrzydliwego incydentu.
Biegłam, ile sił, by dotrzeć do studia jak
najprędzej. Byłam zrezygnowana, zdesperowana
i pozbyłam się wszystkich wątpliwości. Może i
Royce był idealnym kandydatem do tego, by się
w nim zatracić, ale nie mogłam zaprzepaścić
możliwości uratowania się przed Marcusem, jaką
dawało mi życie, ze względu na strach. Lubiłam
Roya i mogłam przy nim dobrze zagrać
zakochaną dziewczynę. Jego bliskość mnie nie
przeraża-
ła. Nie wywoływała we mnie żadnych
negatywnych reakcji. Przy nim byłam spokojna. A
skoro byłam spokojna, mogłam być przekonująca.
Zatrzymałam się na przejściu dla pieszych,
niemal centralnie przed miejscem pracy Royce’a.
Było tuż po szesnastej, więc liczyłam, że jeszcze
go zastanę. Jeśli akurat będzie kogoś tatuował,
zaczekam. Nie spieszyło mi się.
Zapatrzyłam się w sygnalizator, a gdy światło
się zmieniło, od razu ruszyłam przed siebie. W
tym samym momencie mój potencjalny
wybawiciel wyszedł ze studia w towarzystwie
zgrabnej, doskonale wyposażonej z przodu
blondynki w czerwonej sukience.
Zamarłam. Zaschło mi w gardle, a nogi
odmówiły mi posłuszeństwa.
Zamiast do przodu, zaczęłam robić kroki do
tyłu. Nogi same poniosły mnie z powrotem na
chodnik. Złapałam się słupa, by nie upaść przez
panikę, która znów mnie ogarnęła. Miałam
przesrane.
Royce szedł chodnikiem z piękną, długonogą
kobietą o wielkich…
wdziękach.
Royce szedł chodnikiem z kobietą, która
czule obejmowała go w pasie.
Royce szedł na… randkę?
Musiałam usiąść.
Rozdział 10.
Royce
Idąc przez ulicę z uczepioną u boku Fioną,
czułem się, jakbym dźwigał
ciężar nieporównywalny z niczym. Nie
lubiłem nadmiernej bliskości i rzadko na nią
pozwalałem, bo najzwyczajniej w świecie
wywoływało to we mnie dyskomfort. Od
dłuższego czasu nie szukałem drogi do tego, by
wchodzić w kontakt fizyczny z kobietami. Byłem
pod tym względem wypalony. Wolałem skupić się
na rodzinie, pracy i wspomnieniach.
Dopiero niedawno poczułem, że chcę, by w
moim życiu pojawiła się pewna dziewczyna, która
swoim sposobem bycia przywodziła na myśl małe
zaszczute szczeniątko. Przypominała mi o tym, co
przeszedłem, dlatego wiedziałem, że to, co
zapewne rozgrywało się w jej głowie, musiało być
cholernie trudne. Chciałem ją poznać i
spróbować jej pomóc.
Tak zwyczajnie, po ludzku.
Wywołanie szczerego uśmiechu na ustach
osoby, która cierpiała, było nie lada wyczynem. A
ja tego dokonałem i nie mogłem przestać wracać
pamięcią do tego momentu. Ramone wciąż
powtarzał, że mój pierwszy szczery uśmiech po
tym, jak przeszedłem załamanie nerwowe, był jak
promień słońca wśród ciemnych gradowych
chmur. Dał mojej rodzinie nadzieję, że sobie
poradzę. Teraz to rozumiałem. Bo uśmiech Vafary
był
jak taki promień i dawał mi siłę. Mimo że nie
znałem tej dziewczyny, czułem, że zasługiwała na
szczęście. Każdy zasługiwał.
Rozmyślania przerwała mi Fiona, która
gwałtownie stanęła w miejscu, ciągnąc za rękaw
mojej czarnej bluzy. Spojrzałem na nią
nieobecnym wzrokiem.
— Zabiorę cię do lodziarni — oznajmiła. —
Masz ochotę na lody?
Jej uśmiech był zbyt dwuznaczny, bym nie
pomyślał o tych lodach.
Nie podziałało to na mnie. Musiała to
zauważyć, bo wydawała się zawiedziona.
Zmarkotniała i po prostu pociągnęła mnie do
cukierni, w któ-
rej sprzedawano również lody. Z tego, co
słyszałem, były robione przez właścicieli.
Zamówiliśmy desery i wskazaliśmy miejsca w
ogrodzie, gdzie nie było aktualnie wielu ludzi.
Usadowiliśmy się przy stoliku pod rozłożystym
drzewem, jak najdalej od kilku par, które również
raczyły się lodami. Pogoda była piękna. Maj
nadchodził wielkimi krokami, budząc świat do
życia i przynosząc zapowiedź letniej aury. Wiosna
była fajna, ale lato zdecydowanie wygrywało w
moim rankingu pór roku.
— Opowiedz mi, co się działo, Ce. Jak minęły
ci te dwa lata?
Spojrzałem na Fionę. Po raz kolejny nie
potrafiłem nie pomyśleć o tym, jak wielkie były
jej usta i westchnąłem. Nie chciałem patrzeć na
te wargi, nie chciałem oceniać jej przez pryzmat
wyglądu i nie chciałem jej również przez to
skreślać. Ale nie wychodziło mi to, pewnie przez
skalę ingerencji, jakim się poddała. Jej wargi za
bardzo rzucały się w oczy, przyciągały wzrok,
choć nie w tym dobrym sensie… To tak jak z
ogromnymi dekoltami. Nigdy nie chciałbym wyjść
na seksistę lub prostackiego dupka, ale gdy
dekolt kobiety był zbyt głęboki, oko samowolnie
uciekało mi w tym kierunku. Matka wychowała
mnie w szacunku do kobiet, byłem zżyty z nią, z
moimi babciami, ciotkami, a teraz i ze
szwagierkami. Ale czasem to było silniejsze i
patrzyłem tam, gdzie nie powinienem.
Pocieszałem się tym, że Esther miała ten sam
problem i często gapiła się kobietom w dekolt.
Fiona była kiedyś piękną dziewczyną o
zachwycających, złocistych włosach. Potem
przyszło ćpanie. Jej cera stała się matowa, włosy
w znaczącej ilości wypadły, a oczy straciły żywy,
wesoły blask. Gdy wyjeżdżała na odwyk,
obiecałem, że nie zniknę i zaczekam, by powitać
ją silniejszą. Wyglądała wtedy jak śmierć,
wychudzona, poszarzała, z sińcami pod oczami i
popękanymi wargami. Nie mówiłem, że będziemy
razem, ale chciałem, by wiedziała, że ma tu
kogoś, kto będzie o niej pamiętał.
Kumpla, osobę, która dobrze jej życzy. I
wróciła. Teraz była czysta, jej skóra znów miała
zdrowy odcień, a cienie pod jej oczami zniknęły.
Włosy miała błyszczące z doczepianymi pasmami,
wargi i piersi zrobione.
Mimo tych niepotrzebnych upiększeń
wyglądała na szczęśliwą.
Powinienem był powiedzieć jej prawdę i
zmierzyć się z jej reakcją.
Kłamstwo miało krótkie nogi. A zatajając
prawdę, jedynie brnęło się w beznadzieję. Byłem
dorosłym mężczyzną, który zbyt wiele stracił, by
teraz bawić się w kotka i myszkę.
Tyle że Fiona była od zawsze delikatnym
tematem. Nie umiałem zła-mać jej serca, gdy
patrzyła na mnie z nadzieją w tych dużych
brązowych oczach. Wiele razy mnie wspierała,
wiele razy pociągnęła mnie w otchłań.
Koniec końców, pomogłem jej wyjść z nałogu,
ciężkiego nałogu, więc…
Cholera, zachowywałem się jak
niezdecydowany gówniarz.
— Wszystko po staremu, Fio, nadal robię
tatuaże, nadal miewam spadki nastroju. Nadal
nie wierzę w drugą szansę w miłości i nadal nie
szukam związku — oznajmiłem twardo.
Taka była prawda.
— Och — mruknęła. — Myślałam, że może
coś się zmieniło.
— Niestety nie. Opowiedz mi o odwyku, o
tym, jak sobie poradzi-
łaś, jak cię traktowali. Opinie o ośrodku były
nienaganne, ale prawda zawsze może być inna.
Jak ci tam było?
Rozsiadłem się wygodnie, wbijając w nią
wzrok i posłałem jej lekki uśmiech. Kiedyś
najłatwiej było się z nią dogadać, gdy po prostu
było się miłym i okazywało się jej swoje
zainteresowanie. Gdy byłem opryskliwy albo
unikałem kontaktu, ona robiła się namolna i
nieznośna. Kiedy poświęcałem jej czas, była w
porządku. Problemem było tylko jej solidne
przekonanie, że skończymy razem.
— No wiesz… odwyk to nic przyjemnego.
Wolałabym o tym nie rozmawiać — wyznała,
kuląc się nieznacznie. — Pierwsze miesiące były
piekłem, potem małymi krokami wracałam do
siebie. Nie zwariowałam tylko dlatego, że ciągle
myślałam o tym, że chcę do ciebie wrócić. Żebyś
był ze mnie dumny.
— Jestem z ciebie dumny, Fio. Nawet bardzo,
bo to pokonałaś.
— Ale nadal mnie nie chcesz, prawda?
— Już ci mówiłem, nie szukam związku.
Przytaknęła, wzdychając ciężko.
— Wiesz, że nie możesz ciągle żyć
przeszłością? Powinieneś… się pozbierać, Ce.
Minęło wiele lat.
Może i minęło. Jednak zadra na sercu
pozostała i pozostanie na zawsze. Nie chciałem
już nigdy czuć bólu po stracie najważniejszych
dla mnie osób. Nie chciałem otwierać swojego
serca po raz drugi. Nie wierzyłem, że można
otrzymać szansę na drugą miłość, jeśli ta
pierwsza zmiotła wszystko. Po prostu nie
wierzyłem.
— Wiem. A ty wiesz, że nie można człowieka
zmusić do tego, by działał tak, jak by się chciało?
Zacisnęła usta. To nie świadczyło o niczym
dobrym, znałem tę minę.
— Zgodziłam się na odwyk dla cie…
— Nie, Fio, nie mów tak. To twoje życie, nie
moje. Ja tylko chciałem ci pomóc. Tak jak ty
próbowałaś pomóc mnie.
— Ćpałeś przeze mnie.
Cóż, to prawda. Kilka razy pogrążyłem się w
otchłani bólu i skusiłem się na odrobinę tego zła,
ale mój starszy brat mnie pilnował i nie dał mi
wpaść w to bagno na dobre. Ramone był dla
mnie bohaterem, autorytetem i wsparciem. Rune
też, ale jednak Ramone był tym, kto zawsze miał
rację i potrafił mną potrząsnąć, gdy sytuacja tego
wymagała.
— Wtedy tego potrzebowałem. Myślałem, że
pomoże i pomagało, ale na krótką metę. Potem
się opamiętałem i postanowiłem, że pomogę też
tobie. I jesteś tutaj, pełna życia, bez śladów
zażywania narkotyków.
Kwitniesz.
No, może byłem zbyt wylewny. Ale liczyło się
jej samopoczucie i zdrowy wygląd, a nie to, co
zrobiła w ramach poprawiania urody…
z marnym skutkiem. Była zdrowa i czysta, w
ostatecznym rozrachunku tylko to miało
znaczenie.
— Masz rację, wyszłam z tego —
potwierdziła. — Powinniśmy to uczcić. Jeszcze
znajdę drogę do twojego serca, kochanie —
dodała z uśmiechem, który był szczery, choć
odrobinę szaleńczy. — Zaczekam na ciebie tyle,
ile tylko będziesz potrzebował.
Poczułem dreszcze u dołu pleców.
Chyba potrzebowałem się napić. Porządnie.
Vafara
Starałam się oddać swój nastrój pędzlem na
płótnie, ale wychodziło z tego jedno wielkie
gówno. Stawiałam kreski chaotycznie, koślawo i
bez przemyślenia. Czekałam, aż Kirby skończy
robić nam herbatę i naprawdę próbowałam się
pozbierać. Nie wychodziło. Byłam zdruzgotana,
bo moja jedyna szansa na spokój i zatrzymanie
loftu zniknęła, gdy zobaczyłam Roya z tą cycatą
blondynką. Te cholerne cycki zawsze wygrywały.
Każdy facet leciał na cycki.
Prawdę mówiąc, rozumiałam to całe halo
wokół piersi. Lubiłam te części kobiecego ciała i
wiele razy je malowałam, ale… no proszę. Dzisiaj
byłam na nie wściekła. A raczej próbowałam być
wściekła, by nie czuć smutku i goryczy. Nie
liczyłam na to, że zacznę się spotykać z
Royce’em, ale nie sądziłam również, że po tym,
jak spędziliśmy cały wieczór razem, kolejnego
dnia zobaczę go z inną. Gorzki smak
rozczarowania i obraz tej… kobiety w mojej
głowie były złym połączeniem. Znów czułam się
niewystarczająca. Musiał poprawić sobie humor
po wczorajszym wieczorze ze mną spotkaniem z
inną. Byłam taka beznadziejna, że potrzebował
się po mnie pocieszyć. Nie przekonałam go do
siebie rozmową ani swoim towarzystwem. Nie
umiałam nawet tego.
— Wiesz, że cię kocham, ale jak patrzysz na
to płótno z miną dziewczynki, która właśnie
przygląda się zwłokom swojego przejechanego
moment wcześniej zwierzątka, to mam ochotę
umrzeć. Powiesz mi w końcu, co się stało?
Kirby postawiła kubki z herbatą na moim
biurku i przysunęła sobie krzesło. Była ubrana w
czarny dres i zwykłą zieloną koszulkę, na twarzy
miała makijaż, który trzymał się od rana, a włosy
upięła w koczek. Prezentowała się jak cholerna
bogini. Po całym dniu pracy, w dresie i zmęczona.
Ja miałam na sobie dużą męską koszulę, krzywo
zapiętą i poplamioną farbami, i białe majtki. Po
spędzeniu kilkudziesięciu minut pod prysznicem
zmyłam makijaż, związałam mokre włosy na
czubku głowy i po prostu włożyłam to, w czym
zwykle malowałam.
Prezentowałam sobą obraz nędzy i rozpaczy.
Żałosny obraz nędzy i rozpaczy.
— Vafie?
Spojrzałam w oczy przyjaciółki i pękłam.
Bycie niewystarczającą mnie wykańczało.
Łzy pociekły po moich policzkach, ale nie
szlochałam. Prawdę mówiąc, nie wydawałam
żadnych dźwięków. Po prostu pozwoliłam, by wy-
lała się ze mnie gorycz. Myślałam, że etap łez już
za mną, ale jednak nie. Wraz z Royce’em przyszły
też i pierdolone niepotrzebne łzy. Żałosne. Byłam
po prostu rozchwianym, godnym politowania,
bezwartościowym gównem.
— Marcus przyszedł do mnie z kwiatami i
sukienką. Był nachalny i wredny. Mówił o tym, że
jestem jego, a moja matka obiecała mu moją rękę
już dawno temu. Jakbym była jakąś dojną krową,
którą można ku-pić. Albo klaczą rozpłodową, bo
przecież miałam nie pracować, tylko rodzić mu
dzieci. Był wredny i przerażający.
Przerwałam na chwilę i wytarłam oczy
wierzchem dłoni.
— Kirbs, ja znowu poczułam ten strach.
Marcus widział mnie z Royce’em na konwencie i
był wściekły. Nie wierzy, że Roy mógłby się mną
zainteresować. Zażądał, bym udowodniła, że
rzeczywiście spotykam się z tym, jak to określił,
„wytatuowanym dupkiem”. Nie mam wyjścia,
Kirbs. — Westchnęłam, czując, jak ogarniała
mnie panika. Moje ręce zaczęły drżeć. — Jak
wyszłam z pracy, pobiegłam do samochodu i
przejechałam pod studio Roya, bo chciałam go
poprosić o pomoc. Ale gdy przechodziłam przez
pasy, on wyszedł stamtąd z jakąś blondynką
wiszącą mu na ramieniu i spanikowałam. —
Schowałam twarz w dłonie. — Była wysoka,
zgrabna i miała wielkie cycki. Naprawdę
olbrzymie cycki. Było na czym oko zawiesić. —
Prychnęłam. — Ale to nieważne, Kirbs, ważne
jest to, że musiał sobie poprawić humor po
beznadziejnym wieczorze ze mną. No to spotkał
się z inną kobietą. I nawet bym to przełknęła,
gdyby nie to, że dzisiaj dotarło do mnie, że…, że
się go nie boję, że jego dotyk mnie nie przeraża,
że nie czuję, by był zagrożeniem. Z nim byłabym
w stanie okłamać matkę. Ale zawiodłam, nie
zainteresowałam go swoją chujową osobą i po
prostu spotkał się z kimś lepszym ode mnie.
Gdy skończyłam mówić, łzy znowu popłynęły.
Nie ścierałam ich, tylko płakałam i się trzęsłam.
Ale płacz nie pomagał. Żebym poczuła się lepiej,
coś innego musiałoby popłynąć po mojej skórze.
Ale nie mogłam do tego wrócić. Nie mogłam.
— Może to jakaś jego stara koleżanka, a ty z
góry założyłaś taki chujowy scenariusz —
zaoponowała Kirby, na co prychnęłam.
— Ja nie szukam bajkowego happy endu,
Kirbs, ja stwierdzam fakty.
— Nie, ty zakładasz najgorsze. I tworzysz
bezpodstawne hipotezy.
Łatwo można je obalić. To mogła być nawet
jego kuzynka. Ta laska mogła być każdym.
— Trzymała go, jakby nie potrafiła się od
niego odkleić.
— Może się dawno nie widzieli?
— Wiesz co? W przeciwieństwie do ciebie ja
jestem realistką —
mruknęłam.
— Nie, Vafie. W przeciwieństwie do mnie ty
nie jesteś obiektywna, bo nienawidzisz siebie. Na
tym polega problem. Z góry założyłaś, że poleciał
na inną, bo nie sprostałaś jego oczekiwaniom. A
to gówno prawda.
— Nie kontaktował się ze mną po
wczorajszym wieczorze — zauważyłam gorzko.
— Pewnie nie chciał na ciebie naciskać. Wie,
że zobaczycie się w sobotę. Nie zdziwiłabym się,
gdyby uznał, że jeśli za często będzie ci się
wpieprzał w kalendarz, to weźmiesz go za
jakiegoś stalkera. To dojrzały mężczyzna, Vafie,
on nie jest dzieciakiem, który od razu rzuca w kąt
coś, co mu nie pasuje. To nie jest już gnojek,
któremu fiutek pokazuje drogę, którą ma iść.
Pożegnał się z tobą, mówiąc, że chce cię poznać.
Nie mówiłby tego, gdybyś go rozczarowała.
— Kirby wstała i delikatnie objęła moje ramiona,
przytulając mnie mocno. — Przestań być dla
siebie taka surowa, Vafie. Jesteś cudowną osobą i
żadne wielkie balony z tobą nie wygrają. Masz
boski tyłek, talię, za którą bym zabiła, słodkie
cycuszki i najpiękniejszą na świecie buźkę. Jesteś
śliczna, wyjątkowa i wartościowa. Kocham cię
najbardziej na świecie i wiem, że każdy, kto cię
nie doceni, prędzej czy później będzie tego
żałował.
Odwzajemniłam uścisk przyjaciółki. Nie
powiedziałam nic, ale by-
łam jej wdzięczna. Westchnęłam i dałam się
pochłonąć pustce, która nagle we mnie zagościła.
Wróciłam do punktu wyjścia.
Zmyłam aloesową maseczkę, wyszczotkowałam włosy
i przebrałam się w swoją ulubioną piżamę. Składała się z
krótkiej białej koszulki
z nadrukiem w dmuchawce i krótkich
spodenek, pod którymi miałam majtki. Okres był
gwoździem do trumny. A mój nastrój naprawdę
był
grobowy.
Nałożyłam na twarz krem, spięłam włosy w
luźnego koka na czubku głowy i zarzuciłam na
ramiona szlafrok. Skierowałam się do kuchni, by
wypić mleko z miodem. To było moim porannym i
wieczornym mini rytuałem.
Przeszłam do szafki, wyjęłam swój ulubiony
kubek z motylkiem i postawiłam garnuszek na
palniku. Wlałam mleko, dodałam dwie łyżeczki
miodu i oparłam się biodrem o blat. Chciałam
zapaść w długi, głęboki sen i na kilka godzin
zapomnieć o tym, że żyję.
Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam delikatne
pukanie do drzwi.
Owinęłam się szczelniej szlafrokiem i
niepewnie podeszłam do wejścia. Zerknęłam
przez wizjer i zobaczyłam opartego o ścianę
Roya. Na moment zamarłam. Ale gdy się
poruszył, a ja dostrzegłam, że był pijany,
momentalnie otworzyłam drzwi na oścież. Coś
musiało się stać.
— Byłem w barze — oznajmił od razu. —
Esther powiedziała, że widziała cię przed
studiem moment po tym, jak z niego wyszedłem.
Po-myślałem, że może czegoś potrzebujesz, i… —
rozejrzał się wokół, na moment tracąc
równowagę — …i nie mogłem przestać o tobie
myśleć.
— Chciałam o czymś porozmawiać, ale
widziałam, jak wyszedłeś z jakąś kobietą. Nie
chciałam przeszkadzać.
— To niedobrze, mogłaś przeszkodzić i
powstrzymać mnie przed piciem w tygodniu. —
Westchnął ciężko. — Znowu przyszedłem nie w
porę, prawda?
— Właściwie to jak tutaj dotarłeś?
— Taksówką.
Kiwnęłam głową i odsunęłam się z przejścia,
otwierając szerzej drzwi.
Zaprosiłam go gestem do środka, a on, nieźle
mnie zaskakując, wszedł…
z szerokim uśmiechem na ustach. Gdy za nim
zamknęłam, minęłam go szybko i podbiegłam do
kuchenki, na której mleko zdążyło się już po-
rządnie podgrzać. Roy zdjął buty i zaraz do mnie
dołączył.
— O czym chciałaś ze mną porozmawiać?
— Zaproponowałabym ci mleka z miodem, ale
po alkoholu mogło-by się to źle skończyć. Może
herbaty? Albo wody?
— Herbata będzie super — stwierdził. — Nie
powinienem cię na-chodzić o tak późnej porze.
Chciałaś iść już spać?
— Nie, muszę jeszcze wypić mleko z miodem
i wyszczotkować zęby.
Nastawiłam wodę w czajniku i
przygotowałam kubek kształtem przypominający
żabkę, do którego wrzuciłam torebkę herbaty.
Oparłam się o blat, czekając, aż woda się
zagotuje, a Royce zapatrzył się przez moment na
moje włosy. Potem spojrzał mi w oczy, a po chwili
spuścił
wzrok na moje usta.
— Myślałaś kiedyś o powiększeniu ust? —
zapytał.
Zesztywniałam. Powinnam je powiększyć?
Były za małe?
— Nie.
— To dobrze. — Wyglądał, jakby zeszło z
niego napięcie. Westchnął
z ulgą. — Moja stara znajoma powiększyła
usta u jakiegoś kretyna, który wstrzyknął jej o
wiele za dużo jakiegoś gówna. Nie mam nic do
poprawiania wyglądu, ale to mnie przeraziło. —
Był szczerze poruszony. —
Dlaczego kobiety sobie to robią?
Cóż za wspaniały temat przed snem.
— Żeby się sobie podobać. Albo mężczyznom,
to zależy od tego, co kobieta stawia na
pierwszym miejscu — stwierdziłam.
— Ja bym się dla kogoś nie poprawił. —
Zmarszczył brwi, spoglądając na swoje stopy, po
czym przesunął spojrzeniem aż na swój brzuch,
na którym położył dłonie. — Dla siebie chyba też
bym tego nie zrobił.
y g
— Jeśli nie masz kompleksów, nie masz czego
poprawiać, Roy.
— Moja matka zawsze powtarza, że pracę
nad swoją atrakcyjnością trzeba zacząć od
środka. Jak jesteś dobrym człowiekiem, ludzie
lubią cię za to, jaki jesteś, a nie za to, że masz
symetryczną twarz. — Przechylił głowę,
przyglądając mi się uważniej. — Chyba jakoś tak
mówiła.
— Tyle że możesz być dobrym człowiekiem i
mieć świetną osobowość, ale ktoś nie da ci
szansy, bo masz za małe cycki lub za dużą dupę.
— Ludzi, którzy tak robią, powinno się
zamknąć w izolatce — podsumował.
— Świat byłby piękniejszy — przytaknęłam.
Zalałam herbatę i podniosłam oba kubki, po
czym skierowałam się do stolika kawowego.
Zajęliśmy miejsca na przeciwnych końcach sofy.
Royce ni z tego, ni z owego zdjął swoją czarną
bluzę, pod którą
nie miał kompletnie nic. Jego opalony tors i
tatuaże wyglądały niesamowicie w słabym,
żółtym świetle, które emitowała lampa ustawiona
w tej części loftu.
Zauważyłam rysunki, których nie miałam
szansy dostrzec w aucie, między innymi drut
kolczasty wijący się po całej lewej ręce
mężczyzny aż do obojczyka oraz mnóstwo
krótkich czarnych kresek na prawym
przedramieniu. Nie skupiałam się jednak dłużej
na ciele Royce’a, by nie wyjść na napaloną
idiotkę.
— Chciałabyś coś w sobie zmienić? —
zapytał, co sprawiło, że znów zesztywniałam.
Chciałabym zmienić wszystko.
— Coś na pewno.
— To byłby wielki błąd — stwierdził
swobodnie, opierając ramię na zagłówku i
przechylając głowę.
Chciałam zapytać czemu, ale się
powstrzymałam. Mógł poczuć się zmuszony do
tego, żeby coś we mnie skomplementować, a ja
nie lubi-
łam słuchać wymuszonych i nieszczerych
pochwał.
— Jestem pijany, ale i tak wiem, że
analizujesz teraz moje słowa i wmawiasz sobie,
że coś chlapnąłem i tak naprawdę wcale nie
uważam, że jesteś cholernie piękna — wypalił. —
Ale mylisz się, bo właśnie tak uważam. Że jesteś
cholernie piękna.
— Jesteś pijany, Roy — stwierdziłam gorzko.
— A jakie to ma znaczenie, skoro mówię
prawdę?
Boże, on był… zbyt otwarty.
— Kim była ta kobieta?
Zmarkotniał.
— To Fiona, moja stara znajoma, przez którą
miałem kilka złych epizodów w życiu. Pomogłem
jej dostać się na odwyk i teraz wróciła. Uważa, że
przezwyciężyła uzależnienie dla mnie. —
Westchnął ciężko, wydymając wargę jak mały
chłopiec, który nie dostał cukierka. —
Przezwyciężyła nałóg dla siebie, a ja nigdy nie
obiecałem jej związku i miłości.
Złapałam swój kubek z mlekiem i
podciągnęłam kolana pod brodę.
Jego szczerość była dla mnie czymś…
zupełnie nowym i niespotykanym.
Ludzie często woleli iść drogą naokoło.
— Myślałem o tobie — wypalił, gdy nie
odpowiedziałam.
Przeszedł mnie dreszcz.
— Co myślałeś?
Nie chciałam wiedzieć.
A może i chciałam…
— Myślałem o tym, że cały czas jesteś
smutna. Potem myślałem o tym, że wywołałem na
twojej twarzy uśmiech i to było zajebiście dobre.
Przygryzłam wargę, upiłam łyk mleka i
spojrzałam prosto w jego skupione na mojej
twarzy oczy. Były łagodne i ciepłe, błyszczały
jakimś dziwnym blaskiem. Włosy miał potargane,
ale to tylko dodawało mu chłopięcego uroku, a
ten jego nagi tors wręcz mnie hipnotyzował.
Royce wyglądał jak ci wszyscy modele z
Instagrama, na których wzorują się młodzi
chłopcy. Mój były chłopak był chudy i nie chodził
na siłownię, a Royce na pewno wiele ćwiczył.
Jego mięśnie odznaczały się przy każdym ruchu.
Ce był zdecydowanie zbyt pociągający.
Zbyt idealny.
— Nie mam wielu powodów do radości —
rzuciłam wymijająco. —
Smutek towarzyszy mi od lat i jakoś już do
tego przywykłam.
— Powinnaś być szczęśliwa. Z uśmiechem
jesteś jeszcze piękniejsza niż normalnie.
Nienawidziłam być zawstydzona.
Nienawidziłam ciepła na policzkach. Ale
najbardziej nienawidziłam gęsiej skórki i tego
mdlącego uczucia w brzuchu. Cholerne motylki.
— Przestań, proszę — mruknęłam.
Dopiłam swoje mleko i odłożyłam kubek na
stolik. Roy nawet nie tknął swojej herbaty. Był
skupiony na przyglądaniu się mojej twarzy.
Szczęścia na niej nie znalazł i nie znajdzie.
— O czym chciałaś ze mną porozmawiać?
— O niczym ważnym.
— Skoro do mnie przyszłaś, to na pewno było
ważne, Vafie.
— To nie jest dobry moment na taką rozmowę
— ucięłam. — To głupie, ale wolałabym, żebyś był
trzeźwy, jeśli mam ci to powiedzieć.
Teraz mógłbyś podjąć złą decyzję i potem się
na mnie wściekać, że wykorzystałam twój stan.
— Nie jestem aż tak pijany.
Zmarszczył brwi i wyprostował się, patrząc
na mnie tak, by pokazać, że jest w pełni
yp j p
świadomy.
— Chcesz u mnie przenocować? Jest późno.
Możesz spać na materacu.
— Nie chcę ci robić kłopotu. —
Spochmurniał. — Po prostu sobie pójdę. — Wstał
i złapał swoją bluzę, po czym niezgrabnie ją na
siebie wciągnął. — Przepraszam, że cię
naszedłem. Nie chciałem być nachalny. — Wsunął
palce we włosy i głośno westchnął, patrząc mi w
oczy. —
Naprawdę cię lubię, Vafie. I chciałbym, żebyś
potrafiła mi zaufać i nie miała mnie za zjeba.
Uśmiechnęłam się nieznacznie, widząc jego
zrezygnowanie. Podeszłam do niego, ale
zostawiłam między nami przestrzeń na mniej
więcej krok. Odchyliłam głowę, by popatrzeć mu
w twarz. Był ode mnie o wiele wyższy, gdy stałam
boso.
— Nie mam cię za zjeba, Roy — powiedziałam
szczerze. — Jesteś naprawdę miły i kochany. Ja
po prostu… nie jestem zbyt łatwa w kontaktach z
ludźmi. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że
ktoś chce się ze mną widywać.
Jego mina wyrażała nie tyle zaskoczenie, ile
niedowierzanie.
— Nie pozwalasz się do siebie zbliżyć.
— Bo nie chcę być dla kolejnej osoby
rozczarowaniem, nie zniosę tego — wypaliłam, za
późno gryząc się w język. — To znaczy… cholera.
Jego twarz nabrała surowego wyrazu.
Spuściłam wzrok, nie mogąc znieść
przygniatającego mnie zażenowania i zrobiłam
krok w tył. Royce jednak nie pozwolił mi się
odsunąć i nie tylko zamknął przestrzeń między
nami, ale i złapał moją twarz w dłonie. Zmusił
mnie, bym patrzyła mu w oczy.
— Jesteś najbardziej intrygującą osobą, jaką
poznałem. Masz ogromny talent, jesteś piękna, a
zamiast podbijać świat, chowasz się w swojej
skorupie. Pozwól mi się poznać, Vafie. Mogę ci
zagwarantować, że nie jestem pustym frajerem,
który chce cię wykorzystać. Czuję, że mogę cię
zrozumieć, bo patrząc w twoje oczy, widzę
odbicie swoich sprzed kilku lat.
— Nie chcesz mnie poznać, Roy —
wyszeptałam.
Ciepło jego dużych dłoni było takie
przyjemne. Nikt nigdy nie dotykał mojej twarzy
tak czule, a przy tym tak… niezobowiązująco,
jakby nie chciał mi nic zrobić i niczego nie
oczekiwał. Był taki przekonują-
cy… taki prawdziwy.
— Chcę cię poznać. Pozwól mi.
— Rozczaruję cię.
— Jesteś taka uparta… — jęknął. — Byłem w
wojsku, Vafie, nie poddaję się bez walki. Lubię
cię, chcę cię poznać i nie dam się zbyć. Jestem
wytrwały i wiem, że też mnie lubisz.
Nie umiałam powstrzymać uśmiechu. Royce
był na swój sposób niemożliwie uroczy.
— Lubię, to prawda.
— Sprawa załatwiona. Przyjadę po ciebie i
Kirby w sobotę i przypieczętujemy naszą
znajomość wspólnym piciem. Co ty na to?
— Wolałabym odmówić.
Prychnął.
Przyciągnął mnie do siebie i po raz kolejny
zamknął w szczelnym uścisku. Na całe moje ciało
spłynęła niewyobrażalna ulga. W ramionach Roya
świat wydawał się mniej nieznośny i brutalny.
Czasem ciepło drugiego człowieka było cholernie
potrzebne.
Zapomniałam o tym już dawno temu.
Rozdział 11.
Vafara
Krzątałam się po kuchni, jednocześnie
zajadając placuszki i starałam się za wszelką
cenę odprężyć. Była sobota, miałam do
skończenia ciasto, bo nie chciałam iść na ognisko
do Ramone’a z pustymi rękami. Ogarnął mnie
stres. Nie chodziłam na imprezy, domówki ani
żadne inne spotkania towarzyskie, bo wśród ludzi
czułam się zawsze jak piąte koło u wozu. Poza
Kirby nikt nie zwracał na mnie uwagi i moja
samoocena z zera leciała na minus pięć.
Nienawidziłam tego wrażenia, że byłam nie tylko
niewystarczająca, ale również inna. Mój
introwertyzm nie pomagał w zawieraniu nowych
znajomości.
Potrząsnęłam głową, by pozbyć się
natrętnych myśli i negatywnych wizji, i wróciłam
do kuchenki, na której smażyły się moje grube i
nie-wiarygodnie puszyste szpinakowe placuszki.
Zrobiłam już do nich coś w rodzaju dipu z
usmażonego szpinaku i fety. Po zmiksowaniu
powstawał z tego pyszny zielony sos. Kolorowe
jedzenie, które przygotowywałam co sobotę,
zawsze poprawiało mi nastrój.
Odwróciłam na drugą stronę kolejne
placuszki i oparłam się o blat.
Zalałam wrzątkiem sypaną herbatę owocową,
którą postanowiłam zaparzyć w żabkowym
czajniczku. Wraz z kubkami i talerzami dostałam
go na dziewiętnaste urodziny od Kirby. Kochałam
takie urocze rzeczy.
Sprawiały, że samotne posiłki stawały się dla
mnie mimo wszystko przyjemne i odprężające.
Moje ciche gotowanie przerwał dźwięk
telefonu. Melodia oznajmiają-
ca o połączeniu przychodzącym wprawiła
mnie w lekki niepokój. Uniosłam urządzenie
przed twarz i zamarłam. Połączenie wideo od
Royce’a.
Odrobinę spanikowałam.
Niepewnie odebrałam, od razu przełączając
kamerę, tak by zamiast mojej wołającej o pomstę
do nieba twarzy zobaczył smażące się na patelni
zielone placuszki. Ja z kolei zobaczyłam Roya z
mokrymi włosami i gołą klatą. Na szczęście
kamera obejmowała go jedynie do połowy torsu,
przez co nie straciłam głowy.
Royce z mokrymi włosami, które opadały mu
na czoło, wyglądał…
za dobrze.
— Hej — mruknął, przyglądając się ekranowi
swojego telefonu.
Zmarszczył brwi. — Wiesz, że FaceTime
sugeruje, żebyś pokazała twarz, prawda?
Zaśmiał się perliście, przez co nie umiałam
powstrzymać uśmiechu.
Jego przystojna twarz i ten śmiech… to było
jak lekarstwo. Cieszyłam się, że po naszym
nocnym spotkaniu nie nabrał do mnie dystansu.
Nie byłam zachwycona tym, że naprawdę go
polubiłam, bo za łatwo było się do niego
przyzwyczaić. Ale choć próbowałam się
wzbraniać, pod-
świadomie chciałam, by choć przez chwilę był
przy mnie. Kirby zawsze mówiła, że jeśli dzięki
komuś można przeżyć choć kilka minut
przyjemności, to nie warto go odpychać.
— Wiem, ale moje placuszki są ładniejsze —
odparłam, na co przewrócił oczami.
— Są piękne, ale ty zdecydowanie bijesz je na
głowę, Vafie.
Jego pewna mina sprawiła, że poczułam, jak
moje policzki robią się ciepłe. Jasna cholera,
tylko tego brakowało, żebym zaczęła się przy nim
peszyć. Świetnie.
— Nie próbowałeś ich, więc nie wyciągaj
pochopnych wniosków —
zrugałam go.
Złapałam za łopatkę i ostrożnie zdjęłam
placki z patelni na talerz.
Potem chwyciłam kielich blendera i wylałam
na patelnię cztery kolejne.
Gdy skończyłam, spojrzałam na mężczyznę
przyglądającego się moim poczynaniom.
— Skupiam się na walorach wizualnych, nie
smakowych, moja droga. Ciebie również nie
próbowałem, więc nie mogę porównywać.
O mój Boże.
Teraz już spaliłam buraka. Przygryzłam
wargę na samą myśl o takiej… konsumpcji.
Bliskość z mężczyzną? Tak, znałam to, ale przez
stare dzieje nie wydawała mi się pociągająca…
Wiedziałam, że nie musiała wiązać się z traumą.
Mogło być znośnie, a nawet przyjemnie, ale… to
nie wchodziło w ogóle w grę.
— Masz rację — przyznałam. — Zdradzisz mi
powód tej rozmowy?
Nie chciałam, by zabrzmiało to niegrzecznie,
ale chyba mi nie wyszło.
— Dzwonię, żeby zapytać, czy miałabyś coś
przeciwko, gdybym przyjechał do ciebie
wcześniej. Złożyłem ci dwie niezapowiedziane
wizyty, więc trzecią postanowiłem zapowiedzieć.
Ten człowiek chciał, żebym spadła w otchłań
rozpaczy po tym, jak moje naiwne serce zrobi
sobie nadzieję na stałą, przyjacielską relację.
Spędzanie z nim czasu było kojące, ale… nie
powinien być przy mnie za często. Im częściej
będziemy się spotykać, tym bardziej zaboli, gdy
mu się znudzi.
No ale gdyby przyjechał, mogłabym z nim
porozmawiać o… cholera.
Dzwonek telefonu zwiastujący połączenie
przychodzące od mojej matki całkowicie wybił
mnie z rytmu. Przygryzłam nerwowo wargę,
czując, że jeśli odbiorę, mój nastrój sięgnie dna
przed tym cholernym ogniskiem.
Myśl, Vafaro!
— A może przyjedziesz na placki? —
wypaliłam bezmyślnie.
— Że już?
Spojrzałam na jego twarz, na której
odmalowało się zadowolenie.
Był taki czarujący na ekranie telefonu, jasna
cholera.
— No tak, szpinak jest zdrowy, placków
usmażyłam dużo, a muszę jeszcze skończyć
ciasto, więc możesz się przydać.
Przygryzł wargę, patrząc uparcie w kamerę i
zakołysał się, jakby się zastanawiał. W
międzyczasie matka przestała się dobijać.
Odwróciłam placki na drugą stronę i już chciałam
się odezwać, gdy Royce wstał ze swojej kanapy i
oddalił telefon od twarzy, prezentując mi się od
poło-wy brzucha w górę. Jego mięśnie były
hipnotyzujące. Wystawił kciuk w górę i
wyszczerzył białe zęby w uśmiechu.
— Ubiorę się i jestem — oznajmił. — Do
zobaczenia, zielony placuszku.
Nie umiałam powstrzymać uśmiechu.
— Do zobaczenia.
Rozłączyłam się, oddychając z ulgą. Nie
wiedziałam, że byłam aż tak zestresowana. Ale,
cholera, miałam jeszcze połowę ciasta do
usmażenia i daleko było mi do wersji, którą
mogłabym pokazać ludziom! Miałam mokre
włosy zawiązane w turban z ręcznika, a na sobie
krótkie szorty opinające moje grube uda i za
dużą, splamioną zieloną papką koszulkę w małe
żółte kaczuszki. Pod spodem nie miałam
stanika…, ale moje piersi były tak małe, że nawet
by tego nie zauważył. A poza tym i tak je już
widział. Najgorsza była moja twarz, która
zdecydowanie potrzebowała makijażu. Chociaż
bez niego również mnie widział. Cholera,
powinnam przestać się nad sobą użalać i biec po
kosmetyki!
Przełożyłam placki na talerz i wylałam w
pośpiechu kolejną porcję. Zmniejszyłam moc
palnika, żeby się nie spaliły, i pędem ruszy-
łam w stronę swoich ubrań. Zrzuciłam z
szerokiej dupy krótkie szorty i wciągnęłam
legginsy do fitnessu, które sięgały mi do kolan.
Wolałam nie chwalić się swoim udem, które
oplatał drut kolczasty przykrywają-
cy dziesiątki małych blizn.
Spojrzałam na swoje marne odbicie i
skrzywiłam się, widząc bladą twarz, smutne oczy
i zapadnięte policzki. Ostatnio znów odrobinę
spadłam z wagi, więc może uda mi się do wesela
poprawić swoją sylwetkę?
Czasu było coraz mniej, ale podobno warto
mieć nadzieję. Rozwiązałam ręcznik i rzuciłam go
na łóżko, jednocześnie roztrzepując włosy, by
zyskały więcej objętości. Były długie do pasa i
potrzebowały pomocy Kirby. Sama nie byłam w
stanie porządnie, ale delikatnie ich uczesać.
Wróciłam do placków, przewróciłam je, ale
zanim zrobiłam krok w kierunku kosmetyków,
telefon znów zaczął dzwonić. Widząc nazwę
kontaktu, aż jęknęłam. Naprawdę nie miałam
ochoty na konfrontację z matką. Dzisiaj miało być
miło.
Odebrałam i wcisnęłam głośnik.
— Co za łaska mnie spotkała, że raczyłaś
ruszyć ten swój szeroki tyłek i odebrać! —
warknęła na dzień dobry.
Idealnie.
— Dzień dobry, mamo.
— Rozmawiałam z Marcusem. Uważa, że ten
twój wyimaginowany chłopak jest prawdziwy.
Przewróciłam oczami.
— Nie okłamałam cię.
W sprawie tego, że ktoś taki jak Royce
istnieje.
— Przyjdziesz z nim na jutrzejszy obiad —
postanowiła.
Kolana się pode mną ugięły i w ostatnim
momencie złapałam się blatu. Nie, nie, kurwa,
nie!
— Dlaczego tak szybko? — pisnęłam.
— Żebyś nie zdążyła mu zapłacić za to, by
udawał twojego chłopaka na weselu — rzuciła i
prychnęła z pogardą.
Zacisnęłam oczy, walcząc z bólem, który
ponownie we mnie uderzył.
Była taka okrutna.
— Przyjedziemy — wycedziłam przez zęby.
— Świetnie, punkt trzynasta. Ubierz się
ładnie, bo będzie z nami moja matka, Marcus i
jego matka. Lepiej, żebyś nie zrobiła babci
przykrości swoim wyglądem i postawą.
Rozłączyła się bez pożegnania. Złapałam się
za głowę, czując nad-ciągający atak paniki, i
mocno przygryzłam dolną wargę, równocześnie
walcząc ze łzami. Postawiła mnie w sytuacji bez
wyjścia. Specjalnie za-aranżowała to tak, żebym
miała problem i poniosła porażkę na oczach tylu
osób. Wyjdzie koszmarnie, jeśli nie przyjdę z
Royce’em. I jeszcze babcia… Musiała zrobić mi
pod górkę! Tak dawno nie widziałam babci, bo
ostatnio gorzej się czuła… A teraz matka
wykorzystała ją przeciwko mnie.
Nienawidziłam swojego życia. Niemal tak
bardzo jak nienawidzi-
łam siebie.
Porażka, cholerna chodząca porażka.
Odetchnęłam głęboko, starając się zebrać w
sobie, ale nie mogłam powstrzymać drżenia
dłoni. Ostrożnie zdjęłam z patelni placki i wlałam
kolejną porcję, prawie upuszczając przy tym
kielich blendera. Odłożyłam go na blat i
odchyliłam głowę, masując skronie. Wystarczyło
zaledwie kilka zdań matki, żebym wpadła w
otchłań bez dna. Było mi cholernie przykro, że
zadała sobie tyle trudu, by mnie pogrążyć. To
było dobijające.
Skończyłam smażyć placki. Odpuściłam sobie
robienie na gwałt makijażu i po wyłączeniu
palnika usiadłam na stołku barowym z twarzą
ukrytą w dłoniach. Oddychałam, próbując się
ogarnąć przed przyjazdem Royce’a, ale nie szło
mi to. Miałam ochotę chwycić za nóż i wbić
go sobie w rękę, byle ta przygniatająca mnie
rozpacz odeszła. Byle od-pędzić ją bólem, bo to
działało. Wszystko się waliło.
Pieprzone rozczarowanie.
Pukanie do drzwi.
Kurwa, niedobrze.
Zerwałam się szybko z miejsca i
potrząsnęłam głową, by się opanować. Zrobiłam
głęboki, otrzeźwiający wdech i na miękkich
nogach skierowałam się do wejścia. Zadrżała mi
warga, gdy przekręciłam zamek. Na szczęście
zanim otwarłam drzwi, udało mi się przywołać na
twarz maskę obojętności.
Ale kiedy zamiast Royce’a zobaczyłam
ogromny bukiet przeróżnych kwiatów w
żółtopomarańczowych kolorach, pękłam na pół.
Tego było za dużo.
— Cześć, pomyślałem, że przywiozę ci
słoneczny bukiet, bo widziałem pusty wazon w
twojej glinianej kolekcji — oznajmił niepewnie,
choć z wesołą nutką w głosie.
Przez chwilę po prostu gapiłam się na
mieszankę pięknych kwiatów.
Były tam róże, słoneczniki, lilie. Z barwą
kwiatów pięknie kontrastowała głęboka zieleń
liści. Gdy spojrzałam na przystojną twarz
Royce’a, zacisnęłam wargi, by nie wybuchnąć
płaczem. Jego mina zrzedła, ale zanim zadał
pytanie o mój stan, odsunęłam się z przejścia,
mówiąc:
— Są przepiękne.
Odchrząknęłam, by w moim głosie nie słyszał
rozpaczy i wbiłam wzrok w podłogę, starając się
nie rozsypać. Oddychałam płytko, ale czując jego
cudowny, męski zapach zmieszany z wonią
kwiatów… westchnęłam z ulgą.
Royce był słodki. Miły, uprzejmy, prawdziwy i
po prostu słodki. Cudowny.
Jasna cholera.
Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i
wręczył mi bukiet, który przyjęłam z neutralną
miną. Unikałam kontaktu wzrokowego, czekając,
aż zdejmie buty i czapkę, którą zakrył swoje
uroczo skręcone włosy. Miał na sobie ciekawą
koszulkę — równo w połowie zszyto ze sobą
czarny i biały materiał. Widziałam jego silne
przedramiona i tatuaże, kreski i drut kolczasty
ciągnący się przez całą rękę. Na nogach miał
czarne joggery z kieszeniami i łańcuchami.
Wyglądał cholernie dobrze.
— Wszystko gra, Vafie? — zapytał, robiąc
krok w moją stronę.
Nim zdążyłam zareagować, jego ciepłe palce
złapały moją brodę i uniosły mi twarz, zmuszając
mnie, bym na niego spojrzała. Niebieska tafla
oceanu. Tak, jego tęczówki miały ten kolor.
Wyglądał na zmartwionego.
— Twoje oczy są jeszcze smutniejsze niż
zwykle — stwierdził bez-ceremonialnie,
przenosząc dłoń na mój policzek.
Na moment zabrakło mi tchu. Jego
delikatność była ujmująca. Jego dotyk przynosił
ukojenie, jakby nieświadomie przekazywał mi
siłę. Nigdy i przy nikim nie czułam czegoś
takiego. Kirby była moją ostoją, ostatnią deską
ratunku, ale to, co odczuwałam w tym momencie,
było inne. Nikt nie mógł się równać z Kirby. Ale i
nikt nie był taki jak Royce — był kompletną
niewiadomą i jednocześnie ukojeniem.
— Odezwiesz się do mnie?
— Przepraszam — sapnęłam, wypuszczając
wstrzymywane powietrze. — Zaskoczyłeś mnie.
Zmarszczył brwi, muskając opuszkiem kciuka
moją kość policzkową i przechylił twarz. Górował
nade mną, ale nie odczuwałam tego jako
zagrożenia. Był bardziej jak… schronienie. Jego
duże, męskie ciało wydało mi się azylem, w
którym nagle, z nieznanych mi powodów,
zapragnęłam się zamknąć.
Odetchnęłam głęboko, uśmiechając się
sztucznie, choć jak najbardziej przekonująco i
nieznacznie przechyliłam twarz w kierunku jego
dłoni. Posłał mi lekki uśmiech pełen ulgi i pewnie
przemknął kciukiem po mojej skórze.
— Wszystko w porządku?
— Nie — wyznałam szczerze. — Nic nie jest w
porządku.
Musiałam przyznać sama przed sobą, że
Royce był moją jedyną nadzieją. Od mężczyzny,
który był mi praktycznie obcy, zależało wszystko.
— Powinienem skopać komuś dupę? —
podjął, próbując rozluźnić atmosferę.
Udało mu się, bo parsknęłam śmiechem,
łapiąc go za nadgarstek dłoni, którą nadal
głaskał moją twarz. Musiałam zebrać się do kupy,
a potem przełknąć upokorzenie, gdy wyznam mu
gorzką prawdę na temat swojej rodziny.
— Muszę cię o coś poprosić — zaczęłam. — I
desperacko dodać, że jestem skłonna zrobić
dosłownie wszystko, żebyś mi pomógł, Roy.
Zmarszczył brwi, prostując się, a ja puściłam
jego rękę i bez słowa skierowałam się do kuchni.
Ce podążył zaraz za mną, z zaciekawieniem
przyglądając się każdemu mojemu ruchowi.
Najpierw napełniłam ręcznie robiony wazon
w kwiatuszki wodą, następnie włożyłam do niego
kwiaty i postawiłam na stole. Potem w naczyniu
żaroodpornym ułożyłam po placuszku,
posmarowałam kremem szpinakowym, położyłam
na to kolejne placki, znów posmarowałam i tak aż
powstały dwie wieże. Jedna na sześć poziomów,
druga na trzy.
Posypałam je żółtym serem i włożyłam do
piekarnika, który stał rozgrzany od dłuższego
czasu. Przygotowałam dwa talerze z żabką, dwa
kubki, do których wlałam wcześniej zaparzoną
herbatę, i wyjęłam sztućce.
Gdy skończyłam, w końcu spojrzałam na
niespuszczającego ze mnie wzroku mężczyznę.
— Jestem cierpliwy, ale mam wrażenie, że
zaraz przez to napięcie i niewiedzę rozerwie
mnie od środka, Vafie. Proszę, powiedz mi, co się
dzieje.
— A mogę po tym, jak zjemy? Chciałabym,
żebyś jeszcze przez moment patrzył na mnie tym
ciepłym wzrokiem. Jak skończę mówić, weźmiesz
mnie za kretynkę i zapewne wyjdziesz, trzaskając
drzwiami.
Na samą myśl o takim finale łzy wypełniły
moje oczy.
— Nie zrobię tego — zapewnił. — Obiecuję i
daję słowo honoru, że tak się nie stanie.
Zadrżała mi warga. Schowałam twarz w
dłonie i odchyliłam głowę, czując, jak pogrążam
się w rozpaczy. Bałam się jego reakcji. Bałam się
tego, co się stanie, jeśli mi nie pomoże. Bałam
się, że wkrótce stracę nie tylko swój loft i
siłownię, ale i motywację do tego, by budzić się
rano i walczyć. Chciałam zapaść się pod ziemię i
przestać być dla wszystkich rozczarowaniem. Tak
bardzo chciałam po prostu zniknąć…
— Vafie, błagam… — wyszeptał, podchodząc
do mnie.
Objął mnie ramieniem i przyciągnął, a potem
mocno uścisnął. To trochę podniosło mnie na
duchu. Zanim się pozbierałam, na moment
objęłam go rękami w pasie i zapomniałam o
brutalnej rzeczywistości.
Pachniał tak męsko, doskonale i upajająco…
były w tym zapachu siła
i bezpieczeństwo. A gdy zaczął lekko się
kołysać ze mną w ramionach, nucąc uspokajającą
melodię w moje włosy… zatraciłam się w
błogości, która mnie ogarnęła.
— Jestem chodzącą porażką — wyszeptałam
w jego tors. — Rozczarowaniem, ciężarem i kupą
nieszczęścia, Royce. Mam tylko Kirby, dla niej
jeszcze walczę. — To była prawda. Obiecałam jej,
że się nie rozpadnę. Że nie zostawię jej samej na
świecie i będę stawiać czoła rzeczywistości
nawet wtedy, gdy wszystko mnie przerośnie i
będę marzyć tylko o tym, by rozerwać się na pół.
— I dla tego miejsca. Dla mojego domu —
kontynuowałam. — Dostałam ten budynek od
swojego dziadka. Dziadek dawał mi
bezwarunkową miłość i nadzieję na to, że nie
jestem tylko bezwartościowym zlepkiem mięśni,
kości i skóry. Wyremontowaliśmy ten loft razem,
stworzyliśmy to miejsce od zera, żebym miała
swoją bezpieczną przystań. Bez tego miejsca…
czułabym się całkowicie martwa. — Niechętnie
odsunęłam się od ciepłego ciała mężczyzny i
spojrzałam w jego przepełnione współczuciem
oczy. — Moja matka mnie nienawidzi. Odkąd
pamiętam, jedyne uczucie, jakim mnie darzy, to
nienawiść. Myślałam, że nie spotka mnie z jej
strony nic gorszego od odrzucenia, ale
postanowiła wejść na wyższy poziom
okrucieństwa i zniszczyć mi życie. — Zamknęłam
oczy, by uciec od jego pełnego emocji spojrzenia.
— Zrobiła zmianę w testamencie mojego dziadka
i dodała warunek, którego nie jestem w stanie
spełnić. Żeby to miejsce naprawdę należało do
mnie, muszę wyjść za mąż. Jeśli nie zrobię tego
do września, do ukończenia dwudziestego
czwartego roku życia, matka zabierze mi dom i
odetnie mnie od rodziny. A mam jeszcze babcię,
którą bardzo kocham.
Odetchnęłam kilkukrotnie, nie chcąc się
rozpłakać. Byłam na granicy i czułam, że jeszcze
chwila, a stracę kontrolę.
— To nie koniec. Moja kuzynka wychodzi za
mąż i muszę iść na jej wesele z osobą
towarzyszącą. Moja matka ubzdurała sobie, że
ma to być Marcus, syn jej przyjaciółki, za którego
według ich planu mam wyjść.
Wymyśliły to razem, a ja dowiedziałam się o
tym teraz. Prędzej się zabiję niż wyjdę za takiego
skurwiela, który mnie poniża i chce zrobić ze
mnie służącą i inkubator. Nie mogę wyjść za mąż
za takiego człowieka, nie mogę, bo wysiądzie mi
psychika i złamię obietnicę daną Kirby, i się za…
— Dość — przerwał mi stanowczo.
Ujął moje policzki w obie dłonie i zmusił mnie
do spojrzenia w jego jasne oczy. Wyglądał na
zaskoczonego, zagubionego i poruszonego. Coś w
jego spojrzeniu wydawało mi się znajome… Ból,
który w nim dostrzegłam, wyglądał… jak mój.
— Dość, Vafie, już nie musisz mówić — dodał
szeptem.
Moje serce przyspieszyło, a oczy wypełniły
się łzami.
— Marcus widział nas przed konwentem, a
ja… ja skłamałam i powiedziałam, że jesteśmy
razem. Przepraszam, Royce, nie chciałam cię w
to wplątać. — Wstrząsnął mną szloch. —
Zrozumiem, jeśli teraz wyjdziesz i będziesz
trzymał się ode mnie z daleka. Nie będę…
— Pomogę ci — oznajmił twardo, przyciskając
kciuk do moich ust, żebym zamilkła. — Pomogę,
Vafie, tylko nie mów tego, co zaczęłaś. Nigdy
więcej. I nigdy o tym nie myśl, dobrze?
Tama puściła i po moim policzku spłynęła
pierwsza łza. Nie miałam pojęcia, co czułam. Ale
to było cholernie silne.
— Obiecaj — dodał szeptem, miażdżąc mnie
siłą swojego spojrzenia.
Nie chciałam składać kolejnej obietnicy. Nie
wiedziałam, czy będę umiała jej dotrzymać.
Byłam słaba, coraz słabsza, a ciosy od matki były
coraz boleśniejsze. Ile jeszcze mogłam znieść?
— Obiecaj mi, Vafie.
— Boję się, że złamię obietnicę — wyznałam.
Zacisnęłam powieki, kręcąc głową. — Jestem
taka żałosna, Roy. Przepraszam, że weszłam do
twojego studia, przepraszam, że musiałeś mnie
poznać.
Otchłań. Pochłaniała mnie czarna, bolesna
otchłań. Moje mięśnie zwiotczały i gdyby nie
szybka reakcja Royce’a, upadłabym na podłogę.
Objął mnie, przycisnął do swojego twardego
ciała i zaczął znów kołysać się ze mną. Powoli,
delikatnie. Jego usta odnalazły moje ucho. Zaczął
cicho śpiewać, a ja płakałam bezgłośnie,
zatracając się w obezwładniającej rozpaczy.
Ce nucił o nowym początku, który właśnie się
przede mną otworzył.
When the world was ending
We lookеd up at the sky
And we talked about the last song that we’d play So far from
comprehending
They’d lift us to the stars Never seen each other from so far away
But then sun came right back
And the kids played as if nothing had happened And it’s alright, it’s okay
We will get another day
To begin again, to begin again, to begin again I don’t know how, I don’t
know why
But I know that I will try
To begin again, to begin again, to begin To live and love and breathe again

Rozdział 12.
Royce
Kołysałem się z Vafarą, nucąc cichą melodię.
Vafie drżała, targana szlochem. W końcu
uspokoiła się w moich ramionach, ale to, że
przestała płakać, wcale nie oznaczało, że poczuła
się lepiej.
Byłem… byłem po prostu cholernie
zaskoczony. Wiedziałem, że no-siła w sobie ból,
który tyle razy widziałem w jej wielkich
miodowych oczach, ale nigdy nie przyszłoby mi
do głowy, że mogłaby pomyśleć o odebraniu sobie
życia. Była krucha jak płatek wyschniętej róży.
Nadal piękny i przywodzący na myśl
wspomnienia, ale już nie zachwycający i
pożądany. Vafie nie zasługiwała na to, by się tak
czuć. Była młoda i miała przed sobą całe życie. A
zamykała się na świat przez ból, jaki ją
przepełniał. I to z winy jej matki.
— Chcesz usiąść? — zapytałem cichym
głosem.
Odetchnęła głęboko i poruszyła się
nieznacznie, zaciągając się powietrzem. Jej
policzek opierał się na moim torsie, a rękami
obejmowała mnie w pasie. Była taka drobna i
piękna. Niejedna kobieta mogłaby pozazdrościć
jej urody i figury, a jednak miała w sobie tyle
goryczy. Była przesiąknięta bólem, a jej matka
nadal ciągnęła ją w dół.
Moje rozmyślania przerwał nagły dźwięk.
Włączył się alarm w piekarniku, a wtedy Vafie
natychmiast się ode mnie odkleiła i pobiegła w
kierunku urządzenia. Wyłączyła je, otworzyła i
oparła ręce na blacie, dając sobie chwilę na
zebranie myśli. Nie przeszkadzałem,
przyglądałem jej się z boku i po prostu czekałem,
aż będzie gotowa. Nauczyłem się, że
najgorzej jest naciskać i ponaglać. Lepiej dać
cierpiącej osobie przestrzeń, w której pozostanie
swobodna, ale nie będzie się też czuć… samotna.
Vafara po chwili otrząsnęła się, wyciągnęła
naczynie żaroodporne i postawiła je na kuchence,
a potem przełożyła dwie góry placków na talerze
z… żabkami. Wzięła sztućce i bez słowa
przeniosła nasz posiłek na stół. Potem wróciła po
dwa kubki z herbatą, a na końcu po wazon z
kwiatami, które dla niej przywiozłem. Wybrałem
bukiet w kolorze słoń-
ca, bo żółty był symbolem przyjaźni, a poza
tym na jego widok robiło się cieplej na sercu.
Przynajmniej mnie, więc uznałem, że był w
porządku.
— To… — zaczęła Vafie, w końcu na mnie
spoglądając. — To może zjemy, co?
Miała czerwone, smutne oczy, zwieszone
ramiona i minę, jakby naprawdę chciała
przekazać, że ma serdecznie dość i się poddaje.
Nie wiedziałem, z jakiego powodu, ale dotykało
mnie to do żywego. Poczułem więź z tą
dziewczyną, szczerą, przyjacielską i zadziwiająco
silną więź
jak na tak krótki czas trwania naszej
znajomości. Chciałem ją poznać.
Chciałem jej pomóc. Chciałem, by zaczęła się
uśmiechać ze mną i czasem też dla mnie.
Tak długo tkwiłem zamknięty w swojej
skorupie, że nie zwracałem uwagi na bolączki
osób wokół mnie. Byłem zobojętniały przez
większość czasu, potem trochę się poprawiłem,
nadal nie było we mnie jednak tyle empatii, ile
kiedyś. Ale gdy Vafara pojawiła się w moim
studiu i spojrzała na mnie z tą obojętnością i
chłodem… coś się zmieniło. Poczułem, że jest
ktoś, kto miał w sobie taką samą gorycz jak ja, że
nie byłem sam.
Im dłużej ją znałem i im więcej czasu z nią
spędzałem, tym mocniej docierało do mnie, że
byłem mniej pokiereszowany niż ona. Ale skoro
potrafiłem się podnieść, to może byłem w stanie
jej pomóc?
— Jasne, umieram z głodu — zgodziłem się,
choć wcale nie umierałem.
Posłała mi słaby uśmiech i skierowała się do
stołu, a potem usiadła.
Zrobiłem to samo, zajmując miejsce
naprzeciwko niej i tak jak ona w ciszy zająłem się
jedzeniem. Nie sądziłem, że ze szpinaku można
zrobić coś tak dobrego. Póki nie skończyłem, nie
odezwałem się ani słowem.
Delektowałem się smakołykiem, który
przygotowała.
Gdy zjadłem wszystkie placki, odsunąłem od
siebie talerz i upiłem łyk herbaty. Przez kilka
minut siedzieliśmy w milczeniu, bo gospodyni
postanowiła bawić się jedzeniem. Ostatni
kawałek rozkrawała na mniejsze i mniejsze
części, które następnie ustawiała w rządku.
Przyglądałem się jej poczynaniom z uśmiechem.
Była urocza.
— Upiekłam małe biszkopty, bo obiecałam
twoim bratankom torty — oznajmiła nagle,
odsuwając od siebie talerz. — Pomyślałam, że nie
zaszkodzi, jeśli zrobię je przed ich urodzinami.
Trzeba przygotować masę i je poprzekładać.
Mam dwa czekoladowe i dwa waniliowe. Masę
zrobię z bitej śmietany, wafelków, czekolady i
brzoskwiń.
— To w czym ci pomóc?
Przygryzła wargę, na moment marszcząc
brwi, ale finalnie wzruszy-
ła ramionami.
— Mógłbyś na przykład ubić śmietanę, ale
może chlapać, więc się zbrudzisz.
Parsknąłem śmiechem, bez zastanowienia
przeciągając koszulkę przez głowę i wstałem, by
zawiesić ubranie na oparciu krzesła. Oczy Vafie
zrobiły się dwa razy większe, ale nie
skomentowała mojego ruchu.
Dopiła swoją herbatę i wstała, żeby pozbierać
naczynia. Wzięła talerze i sztućce, a ja
przeniosłem do kuchni szklanki. Następnie
Vafara wyjęła miskę, duże opakowanie śmietany
do ubicia, wafelki kakaowe, czekolady, dwie
puszki brzoskwiń oraz mikser i jakieś dwie
saszetki. Stanąłem przy blacie naprzeciwko
składników i podłączyłem mikser.
— No dobra, moment — mruknęła. — Dam ci
fartuszek, bo spodnie też możesz ubrudzić.
Skierowała się do szafki obok lodówki i
wyjęła z niej… różową szmatkę w małe awokado.
Podała mi, a ja bez słowa obwiązałem się tym w
pasie. Różowy fartuszek wyglądał zabawnie w
połączeniu z moim wytatuowanym korpusem i
ramionami.
— Cóż, myślę, że bardzo ci pasuje —
stwierdziła. — Ładnie komponuje się z drutem
kolczastym, który masz na ręce. — Przygryzła
wargę, niepewnie dotykając mojego bicepsa i
zsunęła dłoń aż na nadgarstek. —
Mogę o coś zapytać?
Uniosła wzrok, by spojrzeć mi w twarz i
przechyliła głowę, nieznacznie się rumieniąc. Jej
wielkie miodowe oczy patrzyły na mnie z
dystansem i lekkim strachem.
— Jasne, pytaj, o co tylko chcesz.
— Dlaczego drut kolczasty?
Oparłem się biodrem o blat i westchnąłem.
Każdy mój tatuaż był
związany z czymś ważnym, zazwyczaj
smutnym, ale nadal ważnym.
Nie bałem się otworzyć przed Vafie. Miała w
sobie coś, co sprawiało, że chciałem to zrobić.
— Drut kolczasty zawsze był symbolem
ochrony terytorium, kojarzy mi się z
ogrodzeniem, na przykład w więzieniu, żeby
więźniowie nie mogli z niego uciec. U mnie… —
Zatrzymałem się na moment, by zebrać myśli.
Gdy oczy Vafary patrzyły na mnie z takim
szczerym za-interesowaniem, zrobiło mi się aż za
gorąco. — U mnie jest podobnie.
Drut oplata moją lewą rękę, ciągnie się od
palca aż po obojczyk, gdzie jest urwany. Jest dla
mnie symbolem ochrony terytorium wokół
pokiereszowanego serca. Jest też trochę…
ochroną mojej rodziny.
— Więc jest ochroną tego, co dla ciebie
najważniejsze?
W kwestii rodziny? Jasne. W kwestii serca?
Wątpliwe. Nie miałem czego chronić, tak prawdę
mówiąc. Moje serce zostało złamane przez
brutalną rzeczywistość. Chroniłem miejsce, w
którym powinno się znajdować, ale nie samo
serce. Dlatego drut był przerwany zaraz nad
punktem, który wskazywał, gdzie pracowała ta
pompa przetaczająca krew.
— Można tak powiedzieć.
Przytaknęła, uśmiechając się odrobinę
weselej.
— Zawsze mnie ciekawiły sensy, jakie ludzie
wiążą z tym, co sobie tatuują. Fajnie, że każdy
rysunek może mieć wiele znaczeń. I że dla
każdego może mieć trochę inne.
— Zgadzam się, to jest zajebiście fajne —
stwierdziłem. — Teraz ja mam pytanie, mogę?
Wzruszyła ramionami.
— Gdzie znalazłby się twój drut kolczasty?
Spięła się. Spuściła wzrok na swoje palce,
które nerwowo splotła, i przez moment miętosiła
dolną wargę.
— W miejscu, którego nie chciałabym nikomu
pokazać, bo to dla mnie zbyt bolesne — przyznała
cicho. — Bierzmy się do pracy, co?
— Jasne.
Kiwnęła głową, odetchnęła głęboko i posłała
mi wymuszony uśmiech, który i tak był o wiele
lepszy od podkówki, w którą chwilę temu wygięły
się jej wargi. Minęła mnie, podeszła do kolejnej
szuflady i wyjęła z niej
otwieracz, nóż oraz deskę do krojenia.
Przechodząc obok mnie po raz drugi, zatrzymała
się. Wbiła wzrok w moje plecy.
— Feniks — stwierdziła. — Wow.
Parsknąłem śmiechem na jej komentarz i
zerknąłem na nią przez ramię. Zachwyt, który
zobaczyłem na jej twarzy, sprawił, że poczułem
dumę. Cieszyłem się, że podobały jej się moje
tatuaże. Ten zrobiłem u jednego z lepszych
artystów w Nowym Jorku. Zajęło mu to cztery
długie sesje, ale w końcu mój symbol odrodzenia
się z popiołów był
wart każdej minuty na leżance. Rysunek był
czarno-biały i dopieszczony w każdym detalu.
— Nieskromnie przyznam, że jest jednym z
najlepszych tatuaży, jakie w życiu widziałem.
Robiłem go w Nowym Jorku.
— Jest piękny. Ma dużo szczegółów i
naprawdę… wow. Ten ogień dotartem jest
niesamowity.
Ruszyła w stronę blatu i ułożyła na nim
trzymane w rękach przed-mioty. Podała mi dwie
puszki brzoskwiń w syropie.
— Pokroisz je? Ja ubiję tę śmietanę.
— Jasne.
Otworzyłem puszki, a następnie pokroiłem
owoce w drobną kostkę.
Vafie wlała do miski całą śmietanę i
uruchomiła mikser, ale widziałem, że ciągle
przyglądała się moim palcom. Dopiero gdy
wsypała jakiś proszek do śmietany, skupiła się
wyłącznie na niej. A ja na tym, jak słodko
przygryzała końcówkę języka, obserwując białą
breję. Po chwili wyłączyła mikser i odstawiła go
na bok. Otworzyła dwie czekolady i poło-
żyła na mojej desce.
— Na małe kawałeczki — poleciła.
Wykonałem polecenie bez słowa. Vafie
zgniotła w rękach cztery batoniki w czekoladzie,
wsypała miazgę do masy i przysunęła ją do mnie,
żebym przesypał czekoladę i brzoskwinie. Gdy to
zrobiłem, wymieszała masę i spróbowała palcem
z łyżki. Moment później łyżka znalazła się przed
moją twarzą, więc również skosztowałem.
— Pycha — wymruczałem.
A jako że byłem naczelnym złodziejem łyżek
do wylizywania, pozwoliłem sobie zebrać więcej
słodyczy i z tej, którą miałem teraz przed oczami.
Vafie uśmiechnęła się szeroko, kręcąc głową z
rozbawieniem.
— Zdradzić ci sekret? — zapytałem.
— Jasne.
— To ja jestem tym irytującym dzieciakiem w
rodzinie, który zawsze kradnie łyżkę i miskę do
wylizania resztek masy.
— I mama zawsze się wścieka, że nie
wystarczy na posmarowanie boków ciasta?
— Standardzik. — Parsknąłem śmiechem.
Łyżka z masą trafiła do miski. Vafie
przesunęła tę miskę na sam koniec blatu i nie
spuszczając ze mnie wzroku, udała się do
p j
swojego biurka, na którym na drewnianej
stolnicy miała gotowe biszkopty przykryte
kolorową ściereczką. Przyniosła stolnicę na
wyspę, a potem sprawnie przekroiła każdy na
trzy części. Mieliśmy więc dwanaście kawałków.
— W szafce nad zlewem są płaskie talerze,
podasz? — zapytała po chwili.
Bez słowa podszedłem do szafki i wyjąłem
trzy. Zakodowałem wcześniej, że chciała zrobić
minitorcik dla każdego. Zdecydowanie miała
wielkie serce. Levi najprawdopodobniej popuści
w spodnie z radości.
Bliźniaki w sumie też.
Ułożyłem talerze obok siebie nad stolnicą, na
której Vafie miała biszkopty. Spojrzała na mnie z
nieznacznym uśmiechem i przechyli-
ła głowę.
— Czytasz mi w myślach?
— To tajemnica — odparłem.
Poruszyłem sugestywnie brwiami i
pochyliłem się, opierając ręce na blacie. Robienie
z nią tortów było jedną z najprzyjemniejszych
czynności, jakie ostatnio miałem okazję wykonać.
Była wyciszona, co działało na mnie kojąco i aż
chciało się przy niej być. Gdy pomagałem Nile
lub Tamsyn, zawsze coś szło nie tak. Nie umiałem
współpracować ze swoimi bratowymi, bo były
zdrowo potrzepane. Lubiły pracować w chaosie,
a mnie chaos wkurzał.
Vafie nasączyła biszkopty sokiem z
brzoskwiń, a następnie przełożyła je masą i
ułożyła jeden na drugim. Powstały trzy brązowo-
beżowe torty, które wyglądały bardzo
smakowicie. A potem dostałem w ręce łyżkę i
miskę z mnóstwem masy na ściankach.
Pierwszy raz od lat czułem się jak szczęśliwy
dzieciak, który otrzymał
wymarzoną zabawkę. Tak się zresztą
zachowywałem, gdy zbierałem palcami resztki
masy i pakowałem ją sobie w usta. Łasuch po
trzydziestce.
Mina Vafie była warta uwiecznienia —
rozbawienie mieszało się na jej twarzy z
politowaniem i pewnego rodzaju rozczuleniem.
— Jesteś naprawdę słodki, Roy — oznajmiła.
— Dziecinny też bywam. — Puściłem jej
oczko, wsuwając łyżkę do ust.
Parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową i
przeniosła torty po kolei do lodówki. Potem
wspólnie posprzątaliśmy i Vafara zrobiła dla nas
kawę. Przenieśliśmy się na sofę.
Gdy dostrzegłem, że Vafie na powrót
posmutniała, nie mogąc się powstrzymać,
złapałem jej rękę i przyciągnąłem ją ku sobie.
Zrobiłem to na tyle mocno, że wpadła na mnie z
piskiem. Objąłem ją i uśmiechnąłem się do niej
pokrzepiająco, gdy podbródkiem oparła się o
moją pierś.
Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka
centymetrów.
— Chcesz wrócić do tematu? — zapytałem
ostrożnie.
Iskra w jej oczach zgasła, ale przytaknęła.
Odsunęła się ode mnie powoli i zamknęła na
moment powieki. Gdy zebrała myśli, ponownie
obdarzyła mnie smutnym spojrzeniem.
— To… strasznie głupie — zaczęła. Jej
ramiona opadły, a w oczach błysnęły łzy. — Matka
zadzwoniła do mnie zaraz po tobie i powiedziała,
że mam przyjść z moim wymyślonym chłopakiem
na jutrzejsze spotkanie. Co niedzielę jeżdżę do
rodziców na obiad, a później przez resztę dnia
staram się wrócić do normalności, bo zawsze coś
mnie tam dobija. — Opadła na oparcie i skupiła
spojrzenie na palcach, które mocno splotła. —
Mam bardzo złe relacje z matką, nigdy mnie nie
akceptowała i chyba się przyzwyczaiłam do bycia
złem koniecznym. Przez wiele lat nie radziłam
sobie z tym, jak mnie traktowała, ale ostatnio
było lepiej.
A potem moja kuzynka zaprosiła nas na swoje
wesele, które jest teraz w czerwcu. Moja matka
jest szanowanym w wielu kręgach detektywem i
cieszy się nieposzlakowaną opinią. Jest zimna i
zdystansowana, za co wiele osób ją podziwia.
— Więc jutro jemy obiad z twoją rodziną, a w
czerwcu idziemy razem na wesele —
podsumowałem. — Lubię wesela.
Nienawidziłem ich. Szczerze i z całego serca,
ale chciałem, żeby poczuła się bardziej
komfortowo.
— A ja ich nie cierpię. — Prychnęła. — Moja
matka uważa, że jestem starą panną i przynoszę
jej wstyd tym, że nie mam partnera. — Policzki
Vafary poczerwieniały ze złości. — Jest
zdesperowana, by oddać mnie temu kretynowi
Marcusowi. Do tego stopnia, że albo
zmanipulowała dziadka, albo wykorzystała
znajomości, które ma dosłownie wszędzie…
Pewnie nie miałaby oporów, żeby posunąć się
do szantażu, a potrafi wy-grzebać brudy na
każdego.
Zacisnęła wargi i pięści. Była wściekła.
— Mamy dwudziesty pierwszy wiek —
rzuciłem. — Nie ma prawa cię komuś oddać.
— No właśnie, nie jestem krową. Chociaż
umówmy się, krówek też nie powinno się
oddawać byle komu. A ona chce mnie wcisnąć
jakiemuś dupkowi bez taktu. Powiedział mi na
pierwszym spotkaniu, że jest wystarczająco
zamożny, by zamknąć mnie w domu i zapładniać,
bo marzy mu się duża rodzina.
Obserwowanie tak silnych emocji na jej
pięknej, delikatnej twarzy było wręcz
fascynujące. Może i nie powinno mnie cieszyć to,
że była zła… Ale zobaczyć w niej tyle ognia, to
było coś niesamowitego. Na moment porzuciła
kokon bólu, w jakim żyła. Teraz biła od niej
frustracja i chęć mordu.
— Potem stwierdził, że nie powinnam nosić
obcisłych spodni, bo podkreślają mój tyłek. —
Prychnęła, w końcu na mnie spoglądając. —
Wsadziłabym mu w dupę rozżarzone węgle.
Wystarczy, że moja matka wzięła sobie za cel
ciągłe krytykowanie moich szerokich bioder.
— Konstruktywna krytyka jest w porządku,
ale jeśli ktoś na siłę się czegoś czepia w twoim
wyglądzie, to znaczy, że ci tego zazdrości. Może
twoja matka ma kompleks płaskiego tyłka?
— Ma fetysz dużych piersi, bo moje hejtuje,
że są za małe — wybuchnęła. Jednak moment
później odchyliła głowę z jękiem. — Po co ja ci to
mówię? Jestem żenująca. Przepra…
— Nie — przerwałem jej gwałtownie, bez
zastanowienia łapiąc ją za kolano. Nachyliłem się
ku niej, przez co, gdy się wyprostowała, jej twarz
niemal zderzyła się z moją. — Przestań mnie
przepraszać.
Nie żałuję tego, że cię poznałem. Chcę
wiedzieć więcej i więcej. Lubię cię, Vafie i nie
jestem typem faceta, który ucieka z podkulonym
ogonem, gdy napotyka przeszkody. Chcę cię
poznać. Chcę ci pomóc.
Chcę, żebyś to zrozumiała i pozwoliła mi
rozgościć się w twoim życiu.
Rozumiesz?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Była tak blisko, że
znów mogłem podziwiać ciemniejsze plamki w jej
miodowych oczach.
— Jesteś połamana. Rozbita na wiele
kawałków. I nie potrafisz się pozbierać —
wyszeptałem, obejmując dłonią jej policzek. Jej
skóra była uzależniająco miękka. — Ja też taki
byłem, ale z pomocą Ramone’a zlepiłem niektóre
fragmenty siebie i każdego dnia robię nieznaczny
krok do przodu.
— Dlaczego chcesz…
— Dlaczego chcę ci pomóc?
Kiwnęła niepewnie, przytakując.
— Bo wiem, co to znaczy nie mieć nadziei i
motywacji. Wiem, co to znaczy stracić wszystko,
dla czego się żyło przez lata i wiem, jak smakują
załamania nerwowe i epizody depresyjne
wywołane traumą.
Jej oczy wypełniły się współczuciem. Tak
silnym, że na moment ścisnęło mnie w środku.
Wpatrywałem się w nie i nie wiedziałem, co
jeszcze powiedzieć, bo wszystko się we mnie
nagle zacisnęło. Wspomnienia na krótką chwilę
przejęły kontrolę nad moją głową, siejąc we mnie
spustoszenie. Cholera.
— Roy… — wyszeptała.
Jej ciepła, mała dłoń ujęła mój policzek.
Wróciłem na ziemię. Zamknąłem oczy, by się
uspokoić, a jej delikatny dotyk na mojej twarzy
pomógł mi to zrobić. Uśmiechnąłem się, gdy
sama z siebie postanowi-
ła mnie przytulić. Jej dłonie owinęły się wokół
mojej szyi, a moje objęły jej wąską talię. Przez
chwilę napawałem się jej niemym, szczerym
wsparciem i ciepłem, jakim emanowała.
Nieznacznie głaskała mnie po karku. Nawet nie
miała pojęcia, jak bardzo potrzebowałem takiego
dotyku. Zwykłego, szczerego wsparcia.
Oboje potrzebowaliśmy wsparcia. Od kogoś,
kto mógł spojrzeć na nasze życie z dystansu,
spróbować nas zrozumieć. I mógł to zrobić, bo
nie był od zawsze obok. Mógł także dlatego, że
znał to cierpienie.
Każdy potrzebował przyjaciela. A jeśli ten
przyjaciel potrafił zrozumieć ból… To było ważne.
Dobrze było się wspólnie śmiać, wygłupiać i
zabijać nudę. Ale nic nie mogło równać się ze
świadomością, że ma się z kim cierpieć. Łatwiej
przeżywać ból z kimś niż samemu. Obecność
osoby, która rozumie, jest cholernie ważna.
Ja mogłem być dla Vafary, a po tym uścisku
poczułem, że ona mogła być dla mnie.
Rozdział 13.
Vafara
Po zrobieniu delikatnego makijażu —
nałożeniu podkładu, pudru, na-rysowaniu
przydymionych kresek, poprawieniu brwi i
pociągnięciu ust błyszczykiem — zajęłam się
włosami. Trudno było je rozczesać, ale jakoś nie
miałam odwagi, by poprosić o to Royce’a.
Wystarczająco się przed nim odsłoniłam. Nie
powinnam za bardzo… naciskać. Jakoś sobie
poradziłam, po czym zawiązałam luźnego kucyka,
którego następnie zwinęłam w koczek i spięłam
małymi spinkami. Wyglądałam dziwnie, gdy kok
nie był idealnie ściśnięty, ale czułam się o wiele
lepiej.
Do ubrania przygotowałam sobie prosty
beżowy komplet bielizny, jasnobrązowy
bezrękawnik z półgolfem, flanelową koszulę w
kratę w ciemnych odcieniach zieleni oraz
materiałowe spodenki do kolan z paskiem.
Na stopy wsunęłam skarpetki i wysokie
trampki. Byłam gotowa.
Wyszłam z łazienki po psiknięciu się swoimi
ulubionymi perfumami i skierowałam się do
Royce’a, który siedział przy moim biurku,
przeglądając jeden ze starych szkicowników. Był
tym tak pochłonięty, że nie zauważył mnie, gdy
do niego podeszłam. Dopiero kiedy zajrzałam mu
przez ramię, pokazał, że jest świadomy mojej
obecności. Wyprostowałam się, a on zwrócił się
do mnie przodem, by przyjrzeć się ubraniom,
które wybrałam.
— Pachniesz… cholernie odurzająco —
mruknął, spoglądając z czarującym uśmiechem w
moje oczy. — Nie będzie ci zimno w krótkich
spodenkach?
Chciałabym zignorować ciepło na policzkach
spowodowane jego słowami, ale nie umiałam.
Royce był zbyt uroczy. Uzależniający. Przystojny.
Jezu, stop.
— Nie, spokojnie. — Przestąpiłam z nogi na
nogę onieśmielona jego wzrokiem i
komplementem. — To… jakby… jutro jedziesz ze
mną do moich rodziców, tak?
Przytaknął. Wstał, ułożył dłonie na moich
ramionach i uśmiechnął
się rozbrajająco, przez co nagle poczułam
spokój. Jego jasne oczy były tak ciepłe i dobre…
Za mocne.
— Tak, taki jest plan.
Zacisnęłam powieki, nie mogąc wytrzymać
jego spojrzenia. Biło od niego tyle wsparcia…
Głęboko odetchnęłam. Chciałabym być normalną
kobietą, która ma normalną rodzinę i normalnie
funkcjonuje w społeczeństwie. Chciałabym móc
przedstawić Royce’a jako dobrego znajomego,
który zechciał towarzyszyć mi na weselu kuzynki.
Ale nie mogłam.
— To nie będzie przyjemne spotkanie, Roy.
— Jestem dużym chłopcem — zażartował,
pocierając moje ramiona. — Kiedyś powiedziałaś,
że swoim wyglądem doprowadziłbym twoją
matkę do szału. Powinienem coś ze sobą zrobić?
Uśmiechnęłam się głupkowato. Otworzyłam
oczy, by spojrzeć na jego przystojną, męską twarz
i przygryzłam wargę. Był zachwycający dla mnie
i jednocześnie odrzucający dla matki — czyli
idealny.
— Moja matka nienawidzi zarostu, tatuaży i
uważa, że przystojni mężczyźni to zakała
społeczeństwa, bo zatruwają naiwnym kobietom
mózgi.
Jego uśmieszek był tak cholernie sugestywny,
że zrobiłam się czerwona jak dojrzały pomidor.
— Jestem przystojny?
Boże, wiedziałam, że to wyłapie.
— Jesteś — przyznałam. — To… chyba
oczywiste, nie? — Drżał mi głos, o zgrozo!
Dlaczego byłam w jego obecności tak
beznadziejnie nie-
śmiała? — Nie patrz tak na mnie.
Uniosłam dłonie i z jękiem zakryłam mu
twarz. Te jego cholerne lazurowe tęczówki…
— Jak na ciebie patrzę? — zapytał z
rozbawieniem.
— Jak typowy cwaniaczek, który wykorzystuje
to, że powiedziałam mu coś miłego. Jesteś
przystojny, to oczywiste, ja to wiem i ty to wiesz,
więc po co ciągniesz ten temat, Roy?
— Vafie, ale to ty się tłumaczysz.
Parsknął śmiechem, łapiąc mnie za
nadgarstki i odciągnął moje dłonie od swojej
twarzy, by ułożyć je na swoim twardym torsie.
Wydęłam wargę, czując ruch mięśni na jego
klacie i znów zerknęłam mu w oczy.
Nie naśmiewał się ze mnie. A przynajmniej
nie wyglądał, jakby kpił
yg j y p
z mojego komentarza. On… cieszył się z
niego? Wyglądał, jakby moje zdanie na temat
jego wyglądu miało znaczenie. A przecież nie
miało.
— Analizujesz w głowie każde moje słowo? —
zapytał, gdy nie odpowiedziałam na zarzut, że się
tłumaczę.
— Nie — ucięłam. — Zastanawiam się… uhm.
— Myśl, Vafs, myśl. —
Zastanawiam się, jak to zrobimy, żeby jutro
zdążyć na dwunastą trzydzieści na obiad. Bo
myślałam, że dzisiaj będziemy pić i się bawić, i w
ogóle.
— Mogę nie pić i jutro prowadzić —
zaproponował.
Cóż, tak, szczęka mi opadła. Kirby miała
dotąd kilku chłopaków i zawsze to ona była
kierowcą, bo jej partnerzy musieli napić się na
imprezie. To było najważniejsze, a Royce po
prostu tak sam z siebie… Chryste. Co z nim było
nie tak?
— To ci nie przeszkadza?
— A dlaczego miałoby? Nie liczy się alkohol,
tylko towarzystwo. Będę się dobrze bawił, bo
będą tylko osoby, przy których czuję się
komfortowo.
Nie muszę uciekać w alkohol, żeby się
rozluźnić, bo będę zrelaksowany. — Pochylił się
do poziomu mojej twarzy i wysunął pasmo
włosów zza mojego ucha. — W filmach faceci
zawsze zakładają dziewczynom włosy za ucho.
Jak wielkim jestem buntownikiem, skoro
zrobiłem na odwrót?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i
odepchnęłam go od siebie, śmiejąc się cicho z
jego komentarza. Proste, nic nieznaczące gesty w
jego towarzystwie nabierały magii i sensu. Za
szybko otworzyłam się na tego człowieka,
zdecydowanie. O wiele za szybko.
— Bycie nieszablonowym jest dobre —
mruknęłam. — Może już pójdziemy, co? Napiszę
do Kirby, żeby się zebrała. Później pogadamy o
jutrzejszej egzekucji, okej?
— Egzekucji?
— Tak, to będzie egzekucja.

Kirby była ubrana w piękną letnią sukienkę w


kolorze pomarańczowym — lekko przydymionym
pomarańczowym — która pasowała do niej
idealnie. Zajęła miejsce na tylnym siedzeniu i
ułożyła obok siebie swoje popisowe wrapy z
falafelem oraz dwa słoiki pełne marynowanych
pieczarek. Były idealnym dodatkiem do
dosłownie wszystkiego.
Byłam ultraszczęśliwa, że moja przyjaciółka
pomyślała o czymś bezmięsnym. Nie chciałam
wyjść na niewdzięczną albo wybredną przez swój
wegetarianizm.
— Roy, powiedz mi, będzie tam jakiś
przystojniak dla mnie? — Kirby rzuciła
swobodnie, wychylając się do przodu pomiędzy
naszymi siedzeniami. — Przykro mi trochę, że
twoi bracia są zajęci. Z chęcią bym się z którymś
zaprzyjaźniła.
Parsknęłam śmiechem, odpychając ją na tył i
pokręciłam głową.
Od razu poczułam się lżej. Jej poczucie
humoru i swoboda działały na mnie kojąco.
— Ma być mój przyjaciel z wojska. Jest
niespokojnym duchem i uwielbia kobiety o
czarnych włosach, więc myślę, że znajdziecie
wspólny język.
Złośliwy uśmieszek, który wykwitł na ustach
Royce’a, sprawił, że Kirby aż zapłonęła z
ekscytacji. Złapała zagłówek mojego fotela i
przechyliła twarz do naszego kierowcy, by złożyć
na jego policzku krótkiego buziaka.
— Jesteś moim wybawcą — zadeklarowała. —
Będę miała obiekt westchnień!
— Kirby, uspokój się.
— Nie, moje jajniki wyczuwają kolejnego
przystojniaka. Ty już jednego zaklepałaś, więc ja
muszę otrzymać model wyłącznie dla mnie —
rzuciła z przebiegłym uśmieszkiem. — Nie
powinniśmy kupić jakiejś wódy? Mam tylko
jedzenie.
Starałam się zignorować słowa o
zaklepywaniu przystojniaków i by-
łam szalenie wdzięczna, że Roy nie
podchwycił tematu. Jej słowa były…
zawstydzające. Nie czułam się dobrze z
myślą, że wykorzystuję dobre serce Royce’a do
zagrania matce na nosie. Przerażała mnie też
wizja, że jeśli matka nie odpuści, będę zmuszona
zadziałać poważniej, bo przecież
poza tym obiadem i weselem na horyzoncie
majaczyło jeszcze widmo…
mojego ślubu. A nie zamierzałam za żadne
skarby zmuszać Royce’a do zawarcia ze mną
udawanego związku małżeńskiego, na który
pewnie zgodziłby się z dobrego serca i litości.
Wyłączyłam się i nie słuchałam, o czym
rozmawiali Roy i Kirby.
Dopiero gdy trzasnęły drzwi za mną, dotarło
do mnie, że coś się stało.
Spojrzałam w szybę i zauważyłam, że moja
przyjaciółka maszerowała do sklepu, kręcąc
biodrami.
— Remi jest dobrym gościem — odezwał się
Royce. — Ale nie wiem, czy będzie w stanie
poskromić taki huragan jak Kirby. Cały czas nie
mogę wyjść z podziwu, że wy dwie ze sobą
wytrzymujecie.
Zamarłam. Spojrzałam na niego ostrożnie,
przygotowując się na cios, który miał mi
wymierzyć. Wiedziałam, że nie zasługiwałam na
tak wspaniałą przyjaciółkę jak Kirby, ale… w jej
kwestii byłam egoistką. Była jedynym pewnikiem
w moim świecie. Zawsze mogłam na nią liczyć.
— Co masz na myśli? — zapytałam z
napięciem w głosie.
— Kirby jest wulkanem energii, nie zamykają
jej się usta, jest przebojowa i strasznie
potrzepana. Gdy robiłem jej tatuaż, miałem
wrażenie, że jeśli nie założę jej knebla i nie
przywiążę jej do leżanki, to nigdy nie skończę
roboty. Ty jesteś przy niej oazą spokoju. Jesteś
cicha, zdystansowana i wycofana. Jesteście jak
dwa zupełnie przeciwne żywioły.
Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałabym usłyszeć
od niego, że nie za-sługuję na Kirby.
— Kirby wydobywa ze mnie chęci do życia —
przyznałam. — Jej entuzjazm często ratuje mnie z
opresji. Nie lubię się socjalizować ani w ogóle
wychodzić ze swojej strefy komfortu, a ona mnie
popycha do zrobienia kroku. Nie zasługuję na…
Cholera, zacisnęłam usta. Nie chciałam tego
powiedzieć!
— Zasługujesz na wszystko, co najlepsze,
Vafie — oznajmił stanowczo. — Jesteś świetną
osobą i to, że nie jesteś nadpobudliwa czy
przebojowa, uważam za twoje atuty. Tatuując cię,
czułem taki luz i spokój jak chyba przy nikim.
Byłaś cierpliwa, spokojna i w ogóle się nie
ruszałaś.
Jesteś zamknięta i zdystansowana, co pewnie
utrudnia ci życie, ale nikt nie ma prawa tego
krytykować. Bycie introwertykiem jest tak samo
dobre jak bycie ekstrawertykiem.
— Tak, cóż, pewnie masz rację — mruknęłam.
Spuściłam głowę, chcąc dać mu do
zrozumienia, że nie mam ochoty na
kontynuowanie tego tematu, ale niestety nie
zrozumiał mojej aluzji.
Złapał mnie za brodę i uniósł moją twarz tak,
bym patrzyła mu prosto w oczy. Ku mojemu
nieszczęściu nachylił się, zamykając mnie w
pułapce swojego spojrzenia.
— Jesteś cholernie intrygująca — wyszeptał
powoli, akcentując każ-
de słowo. — Inteligentna, delikatna i piękna.
Chcesz, żebym to przeliterował?
Pokręciłam głową na nie i niepewnie
wyrwałam się z jego uścisku.
Czułam gorąco na policzkach, a rumieniec
towarzyszył mi jeszcze długo po tym, jak Kirby
wróciła ze sklepu z dwiema butelkami wódki. Ba,
czułam go nawet wtedy, gdy zaparkowaliśmy
przed domkiem jednorodzinnym okolonym
wysokim żywopłotem.
Wyszłam z samochodu i pomogłam Kirby z
alkoholem, bo Roy uparł
się, żeby zanieść moje minitorciki. Nie
spierałam się, bo świetnie się do tego nadawał. Ja
mogłabym się z nimi przewrócić i cała nasza
praca poszłaby na marne.
Dotarliśmy do wejścia. Roy, zamiast zapukać,
po prostu wszedł
z nami do środka, po czym przemierzyliśmy
cały dom. Wyszliśmy do pięknego, wręcz
przepięknego ogrodu, na którego środku było
rozpalone ognisko. Dzieci siedziały w namiociku
przy żywopłocie, gdzie dostrzegłam również
zjeżdżalnię i dwa dmuchane materace. Rune i
Ramone majstrowali przy żeliwnym kole
zawieszonym nad ogniskiem, gdzie aktualnie
piekły się kiełbaski i jakieś mięso. Ciężarna
kobieta rozmawiała z mamą Royce’a i drugą
kobietą, która śmiała się wniebogłosy. A wysoki
siwy mężczyzna o rysach twarzy podobnych do
Roya był pochłonięty rozmową z kolejnym
przystojnym gościem o krótko ściętych
ciemnobrązowych włosach. Był postawny jak Roy,
ubrany w czarne jeansy, białą koszulkę i
jeansową kurtkę. Z papierosem w ustach i w
okularach o okrągłych szkłach w cienkich
czarnych oprawkach. Zerknęłam na Kirby i już
wiedziałam, że będę mogła na nią liczyć tylko w
razie kryzysu.
Całą jej uwagę skupił na sobie przystojniak w
okularach.
— Royce? — wyszeptała zduszonym głosem,
nachylając się ku niemu.
— Hm?
— Czy ten w okularach ma dziewczynę?
Roy spojrzał na mnie z głupkowatym
uśmieszkiem i przygryzł wargę, by nie parsknąć
śmiechem. Ja nie umiałam powstrzymać
chichotu. Kirby była bezpośrednia jak diabli i w
tym między innymi tkwił jej urok.
Od razu poczułam się lepiej.
— Możesz rzucić na niego czar. Ma na imię
Remington.
— Boże, dlaczego nawet twój ojciec jest
przystojny? — jęknęła pod nosem, ale ją
usłyszeliśmy. — To niesprawiedliwe.
— Ciocia! — Krzyk bliźniaków przerwał
rozmowy i oczy wszystkich zwróciły się w naszym
kierunku.
Dzieciaki całą trójką rzuciły się biegiem do
nas. Moje serce urosło przynajmniej dwa razy,
gdy trzy małe szkraby uczepiły się moich nóg z
pięknymi szerokimi uśmiechami na buziach.
Czułam, jak łzy napłynęły mi do oczu. Dziecięca
autentyczność była piękna i wzbudzała we mnie
niepohamowaną radość.
— Wow, wkręciłaś się w rodzinę — mruknęła
z rozbawieniem Kirby, kucając przy maluchach.
— Siema, pamiętacie mnie?
Pokiwali głowami i zbili z Kirby żółwika, po
czym ich wzrok ponownie skupił się na mnie.
Levi otworzył buzię i już chciał zapytać, ale
byłam pierwsza. Kucnęłam między trójcą i
objęłam ich wszystkich.
— Przywiozłam dla was torty, co wy na to?
— Tak! — wrzasnęli równocześnie, obejmując
mnie z każdej strony.
W międzyczasie podeszli do nas Ramone i
Rune, a za nimi ruszył
ich ojciec. Gdy się wyprostowałam,
uśmiechnęłam się do nich niepewnie, a starszy
pan wyciągnął ku mnie dłoń.
— Gideon Faridan — przedstawił się.
— Vafara Dahle.
Następnie uścisnął palce Kirby.
— Kirby Livon.
— Miło mi was poznać — powiedział z lekkim
uśmiechem. — Mam nadzieję, że będziecie się
dobrze bawić w naszym gronie.
— Oczywiście, że będą! — Matka Royce’a
podeszła do nas, ciągnąc za nadgarstki swoje
synowe. Najpierw wskazała na ciężarną. — To
y jp
Nile, żona Rune’a. — Potem na kobietę obok. — A
to Tamsyn, żona Ramone’a.
Przywitałyśmy się grzecznie i na koniec
został ten, na którego moja przyjaciółka czekała
najbardziej. Podałam rękę mężczyźnie o imieniu
Remi i skupiłam się na bratowych Royce’a.
Nile była blondynką o wesołych brązowych
oczach. Miała na sobie dopasowaną sukienkę w
kolorze błękitu, która podkreślała jej spory
brzuch. Trzymała pod nim splecione dłonie, co
było niezmiernie urocze. Tamsyn natomiast była
blondynką o oczach prawie granatowych. Była
ubrana w kwiecistą koszulę i dopasowane
spodnie w kolorze brudnej zieleni.
Wszyscy wydawali się zaciekawieni mną i
Kirby. W taki normalny, przyjazny sposób, przez
co odetchnęłam z ulgą. Może nie czekał mnie
kolejny trudny wieczór?
Trzy piwa i wrap z falafelem później czułam się
całkowicie odprężona. Wszyscy, a najbardziej dzieci, byli
zachwyceni tortami, które zrobiliśmy z Royce’em, i nim się
obejrzałam, dwa z trzech były zjedzone.
Kirby zaatakowała Remingtona miliardem
pytań i ku jej zaskoczeniu odpowiedział jej tym
samym. Leżeli na kocu, który przyniosła Tamsyn,
i nie mogli się od siebie odkleić. Już mnie
przerażał zasyp informacji, którymi uderzy we
mnie Kirby, jak tylko zostaniemy same.
Royce zniknął kilka minut temu w domu z
ciężarną Nile i swoją matką. Dzieci zajęły się
sobą w namiocie. Z głośnika płynęła spokojna
muzyka, a na palenisku wesoło strzelał ogień.
Było tak miło i przyjemnie, że nie mogłam
uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie
potrafiłam sobie wyobrazić swojej rodziny w
takim wydaniu. Gdyby moja matka zrobiła
ognisko, byłoby sztywno. Krzyczałaby, że nie
mogę opiekać chleba nad ogniem i smarować go
masłem, bo to mało wykwintne. Nie mogłabym
też pić piwa, aż poczuję się podchmielona tak jak
teraz, bo trułaby mi nad uchem o braku szacunku
do siebie i godności.
— Mogę się dosiąść?
Uniosłam wzrok na Gideona i uśmiechnęłam
się przyjaźnie, nie zdradzając zdenerwowania,
które nagle mnie ogarnęło. Przesunęłam się na
drewnianej ławeczce, na której siedziałam przy
ognisku, i poklepałam miejsce obok. Nie
chciałam wyjść na nieuprzejmą.
Mężczyzna usiadł przy moim boku, sięgnął po
kij i nabił na niego kilka pianek. Ustawił je nad
ogniem i przechylił głowę, zerkając na mnie z
ukosa. Miał dość długi zarost przyprószony
siwizną. Jego starannie zaczesane do tyłu włosy
też były lekko siwe.
— Jesteś smutna — zauważył. — Dlaczego?
Świetnie, nie dość, że Royce miał jakąś
nadnaturalną zdolność od-czytywania mojego
nastroju, to jeszcze jego ojciec. Nie no,
zajebiście.
— Nie jestem smutna — mruknęłam, upijając
łyk piwa. — Nie potrafię po prostu pokazywać
swojego entuzjazmu. Przepraszam, że moja mina
wygląda, jakbym była wiecznie niezadowolona.
— Skarbie, nie mówię o twojej minie. A poza
tym wcale nie wyglądasz na niezadowoloną.
Wyglądasz na przybitą i trochę mnie to martwi,
bo to może oznaczać, że mój najmłodszy syn jest
dla ciebie niemiły.
Spojrzałam mu w oczy, w których widać było
ogień, i nie mogąc się powstrzymać, posłałam mu
niespodziewany szczery uśmiech, który sam
wcisnął mi się na twarz. Jego oczy zmrużyły się i
poweselał.
— Ma pan świetnego syna. Znam go bardzo
krótko, ale już wiem, że jest naprawdę
cudownym człowiekiem. W zasadzie wszyscy w
pana rodzinie są świetni. I bardzo mili.
— Za bycie niemiłymi stali w kącie, więc
nauczyli się kultury —
zażartował. — A tak naprawdę, to bardzo
przyjemnie mi to słyszeć. To stare konie, ale lubię
myśleć, że ich zachowanie może być w jakimś
stopniu moją zasługą. To miód na moje ojcowskie
serce. Wychowanie trzech chłopców to nie lada
wyczyn.
— Wierzę.
Gideon wyprostował kij z piankami i
przechylił go w moim kierunku, żebym się
poczęstowała. Niepewnie zdjęłam jedną, a on
zdjął drugą i odłożył kij. Wyciągnął swoją w moim
kierunku.
— Na zdrowie, Vafaro.
Parsknęłam śmiechem i lekko trąciłam pianką
jego piankę.
— Na zdrowie.
Zjedliśmy je z uśmiechami na ustach, a mnie
ogarnęła nagła nostalgia. Nigdy nie przeżyłam
nawet takiego krótkiego przyjemnego momentu z
własnym ojcem. Był wiecznie zapracowany albo
ustawiany do pionu przez matkę, która nie była
zadowolona, gdy ktoś poświęcał mi uwagę.
Zresztą ojciec również wolał Ainsley. Wszyscy
woleli Ainsley.
— Czym się zajmujesz?
— Jestem sekretarką w biurze
detektywistycznym mojej matki. W zasadzie to
tylko redaguję jej zapiski. — Westchnęłam,
odchylając głowę. — Nie nadaję się do tropienia
zdradzających się kochanków, więc kazała mi
skracać swoje notatki i przepisywać je na
komputer.
— A jakieś hobby?
— Maluję obrazy w wolnych chwilach. Robię
też gliniane naczynia i je ozdabiam.
— Naprawdę? — W jego głosie rozbrzmiała
chłopięca ekscytacja.
— Tak, mam sporą kolekcję.
— Ja robię ozdobne naczynia z drewna.
Uwielbiam rzeźbić w drewnianych płytach.
Drzeworyt to moja największa pasja. Odkąd nie
służę w wojsku i nie zajmuję się firmą, ciągle
przesiaduję w pracowni.
Jego szeroki, szczery uśmiech był taki
przyjazny… Boże, oddałabym wszystko, by któreś
z moich rodziców spojrzało na mnie w taki
sposób.
— Może przyjedziesz jutro z Royce’em na
kolację do nas i ci je po-każę? — zaproponował.
O Boże, nie. Nie powinnam się angażować i
zbliżać z jego rodziną!
Jak to wszystko pójdzie z dymem, jeszcze
gorzej to zniosę.
Ale jego wzrok był taki zachęcający. I ta
chłopięca ekscytacja…
— Uhm, jasne, jeśli Roy będzie miał ochotę
zabrać mnie ze sobą, to czemu nie?
— Gdzie będę miał ochotę zabrać Vafie ze
sobą?
Muskularne ręce Roya owinęły się wokół
moich ramion. O mój Boże, zadrżałam, gdy do
moich nozdrzy dotarł jego męski zapach i
poczułam ciepło emanujące z jego ciała. Moje
serce zaczęło walić jak szalone przez tę nagłą
bliskość. Cholera.
— Na kolację jutro, pokazałbym jej moje
miski. — Gideon wyszczerzył się firmowo i
poklepał mnie po udzie. — Wierzę, że nie dasz się
długo prosić, panno Dahle. Nie możesz przecież
złamać staruszkowi serca, prawda?
Parsknęłam śmiechem.
— Nie wygląda pan na staruszka.
— No właśnie, tato, nie wyglądasz na
staruszka. — Royce oparł policzek o moją skroń,
przez co na moment wstrzymałam oddech. —
Zabiorę Vafie na jutrzejszą kolację. Mówiła ci, że
maluje i też robi naczynia?
— Tak, liczę na jakieś dedykowane kubki —
rzucił niewinnym tonem. — Moja żona uwielbia
słoneczniki. Może zamówię u ciebie kubeczki z
talerzykami? O tak, ręcznie robione prezenty są
wspaniałe.
— Jeszcze pan nie widział moich wyrobów. —
Zaśmiałam się. —
Mogą się nie spodobać.
— Jesteś świetna w tym, co robisz — zapewnił
Roy. — Wszyscy będą zachwyceni.
Dlaczego, gdy słyszałam jego komplementy,
moje serce powiększało się do takich rozmiarów?
Nie sądziłam, że w ogóle mogło tak urosnąć.
Dlaczego tak dobrze było mieć go obok
siebie? Dlaczego to było tak bo-leśnie…
właściwe? Boże, powinnam się zdystansować.
Royce Faridan był zbyt idealny, a ja byłam
zbyt wybrakowana.
Rozdział 14.
Royce
Przyglądanie się Vafarze, która w stanie
niepokojącego upojenia alko-holowego tańczyła z
Levim, było… przerażająco przyjemne. Siedziała
na piętach, trzymając mojego bratanka za rączki
i kołysała nimi w rytm melodii, którą grał na
gitarze Ramone. Ja siedziałem przy ognisku i
pilnowałem hamburgerów z marchewki, które
zrobiłem z myślą o Remingtonie. Jak się okazało,
Vafie również była wegetarianką i jej słodki
uśmiech na wieść o wersji bezmięsnej był jak
słońce, które wy-szło zza burzowych chmur. Jej
entuzjazm był na wagę złota.
Dochodziła północ. Wszyscy byli zadowoleni i
odprężeni. Ojciec leżał na kocu z matką,
Brantleyem i Bentie, Rune z Nile siedzieli na
huśtawce, Tamsyn krzątała się po kuchni, gdzie
przygotowywała dodatki do hamburgerów, a
Kirby wraz z moim kumplem zniknęli na
spacerze. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać,
co robili. Wystarczyło mi, że byłem świadkiem ich
pierwszego, siódmego i piętnastego pocałunku
pełnego ognia. Przeszli do rzeczy szybciej niż się
spodziewałem.
— Dobra. — Ramone przestał grać i
wymierzył w Vafarę palec. —
Teraz zagram specjalnie dla cioci Vafie. Co
chcesz?
Pijana Vafara była jeszcze cichsza niż
normalnie. Ale uśmiechnęła się szeroko do
mojego brata i przyciągnęła Leviego do piersi.
Przytuliła go, na co chłopiec zareagował
śmiechem i przez moment jedynie wpatrywała się
w Ramone’a.
— Przyjmę cokolwiek — oznajmiła.
— Zagraj Imagine Dragons —
zaproponowałem. — Follow You. A ja zaśpiewam.
Wcale nie chciałem tego robić. Ale widząc ją
taką bezbronną, bawiącą się z Levim, który był
przez to w siódmym niebie… No nie mogłem się
powstrzymać. A ta piosenka idealnie do niej
pasowała. Chciałem jej pomóc i być dla niej
oparciem. Chciałem być jej przyjacielem.
— Zgadzasz się? — Ramone skierował
pytanie do Vafary, która na moment zawiesiła
wzrok na moich oczach.
— Mhm.
Mój starszy brat wstał ze swojego miejsca i
podszedł do mnie, po czym przysiadł na pniu po
mojej lewej. Uważając na gitarę, uderzył
pierwsze akordy. Vafara obróciła się do nas
przodem, skrzyżowała nogi i posadziła przed
sobą Leviego, którego następnie objęła. Z
szerokim uśmiechem wtulił się w jej klatkę
piersiową i pozwolił, by kołysała się z nim w rytm
muzyki.
Pierwsze wersy były dla mnie trudne. Nie
śpiewałem nigdy dla kogoś — zwłaszcza dla
osoby, którą na dobrą sprawę ledwo znałem, ale z
Vafie było inaczej. Czułem, że ją rozumiem, a ona
bez słów rozumiała mnie. Nie znała mojej
historii, ale wiedziałem, że życie dało nam w kość
w podobnym stopniu. Ja przeżyłem tragedię, a
ona od dziecka mierzy-
ła się z odrzuceniem przez osobę, która
powinna ją kochać bezwarunkowo. Nasze
problemy były różne, ale to nie miało znaczenia,
bo oboje poznaliśmy ból, który mógł złamać
człowieka. Każdy miał problemy —
większe lub mniejsze — i radził sobie z nimi
na swój sposób. Jednych przerastało wstawanie z
łóżka, inni to wyśmiewali. Jedni bali się straty,
inni mieli to gdzieś. Jedni czuli się
niewystarczający, inni czuli się „za bardzo” —
jedni i drudzy mogli na to lać lub przez to
cierpieć. Nikt nie miał prawa oceniać wiążących
się z tym emocji i reakcji, a jednak większość to
robiła.
Ale nie Vafara. W jej oczach było mnóstwo
cierpienia i jednocześnie empatii. A gdy mnie
przytuliła w swoim mieszkaniu, po tym, jak
ukazałem jej kawałek swojej niezagojonej
duszy… poczułem szczere wsparcie. Porzuciła
swój ból i gniew, bo widziała, że czułem się
kiepsko.
Kurwa, dlaczego rozkładałem to na czynniki
pierwsze? Wkręciłem się w tę znajomość całym
sobą, a to było niebezpieczne.
You’re not the type to give yourself enough love She live her life, hand in a
tight glove I wish that I could fix it, I could fix it for you But instead I be right here
comin’ through Right here coming through
I will follow you way down wherever you may go I’ll follow you way down
to your deepest low I’ll always be around wherever life takes you You know I’ll
follow you
Gdy skończyłem, w oczach Vafary lśniły łzy.
Levi zasnął w jej ramionach, z których zrobiła dla
niego kokon. Patrzyła na mnie, jakbym był
stworzeniem z innej planety, ale, cholera,
zaśpiewałem dokładnie to, co czułem. Mogłem
stać się dla niej oparciem. Mogłem pomagać jej
się podnosić, tak jak robiła to Kirby. Mogłem jej
pomóc, bo ona pomagała mnie — swoim
spokojem i tym, jaką była osobą. Nie miała
pojęcia, że zacząłem spokojniej spać, odkąd
pojawiła się w moim życiu. Nie czułem się już
wyzuty z emocji i nie łapałem się na tym, że
wszystko było dla mnie wkurwiające. Żyłem jak
dotychczas, ale z myślą, że mogę do niej
zadzwonić i z nią porozmawiać. Że mogę być jej
potrzebny, tak jak ona mogła być potrzebna
mnie. Przy niej czułem się ważny w nowy,
pokrzepiający i zarazem ekscytujący sposób.
Złamani ludzie potrzebowali oparcia. Ja
potrzebowałem i nie wiedziałem, że brakowało
mi drugiego złamanego człowieka obok. Bo nikt
nie zrozumie cię tak, jak osoba, która również
przeżyła coś, co ją zrujnowało. Nikt z moich
bliskich nie miał pojęcia, co się we mnie działo.
Ani rodzice, ani bracia, ani bratowe. Nie przeżyli
tak wielkiego załamania i mimo że byli całym
moim światem, nie mogłem liczyć na ich
stuprocentowe zrozumienie. Ojciec miał dobre
życie, matka również. Wychowali nas w miłości i
wzajemnym szacunku — kłótnie w naszej
rodzinie były normą, ale zawsze, po prostu
zawsze potrafiliśmy po maksymalnie kilku
godzinach się pogodzić. Nie umieliśmy żyć w
niezgodzie ani w gniewie. Mieliśmy cholernie
dobry przykład w rodzicach i otrzymaliśmy
zajebiście dużo szczerej miłości.
Potem przyszło wojsko, misje i cios, który
pozostawił w mojej klatce piersiowej ranę. Ranę,
która wciąż krwawiła i nie mogła się zabliźnić.
Ale żyłem z tym. Egzystowałem jako wrak i
było w porządku. A później pojawiła się Vafara i
zapragnąłem ją poznać. Poczułem, że chcę się do
kogoś zbliżyć. Poczułem, że nie jestem tak
zrujnowany, by nie móc kogoś wesprzeć. Za
wszelką cenę chciałem jej pomóc. Może po to, by
poczuć się lepiej, a może po prostu w końcu
zyskałem jakiś cel.
A może to ona była tak cholernie
niesamowita, że mnie przyciągała.
— To niesprawiedliwe — oznajmiła po długiej
chwili ciszy.
Potrząsnąłem głową, nie rozumiejąc, co ma
na myśli.
— Jak można być jednocześnie słodkim,
dobrym, przesadnie przystojnym i jeszcze
śpiewać? Grasz na gitarze? — Zmrużyła oczy,
robiąc nadąsaną minę. Przygryzłem wargę, żeby
się nie wyszczerzyć. — Czekaj, zapomniałam,
jeszcze tatuujesz i gotujesz. Pewnie grasz na
gitarze, perkusji i na czymś, w co się dmucha.
Ramone wybuchnął śmiechem i odłożył
gitarę. Na jego twarzy malowało się rozbawienie,
ale i… rozczulenie. Widziałem to tak wyraźnie, że
przeszły mnie dreszcze. Nie chciałem wiedzieć,
co uroiło mu się w tej głupiej głowie. Na
bezdechu obserwowałem, jak podszedł do Vafie i
delikatnie wyjął z jej objęć Leviego.
— Zaniosę go do łóżka — oznajmił, mierzwiąc
Vafarze włosy.
Skierował się do swoich bliźniaków i tonem
nieznoszącym sprzeciwu oznajmił im, że czas do
spania. Byli tak zmęczeni, że nawet nie
dyskutowali. Brantley złapał swojego ojca za
rękę, a Bentie złapała dłoń brata. Ramone
wyglądał jak przedszkolanka.
Gdy zniknęli w domu, Vafie niezgrabnie
podniosła się z trawy i chwiejnym krokiem,
ostrożnie minąwszy ogień, podeszła do mnie.
Zajęła miejsce po Ramonie i owinęła się
ciasno koszulą. Przez chwilę skupiała się na
płomieniach, a ja skoncentrowałem się na jej
subtelnym profilu. Na długich, podkręconych
rzęsach, zadartym nosie i pełnych wargach.
Miała piękny profil. I zajebiście dobrze wyglądała
w rozpuszczonych włosach, które spływały po jej
plecach, ramionach i piersiach.
Ku mojej uciesze uwolniła je po drugim piwie.
Uniosłem ostrożnie dłoń i założyłem jej kilka
kosmyków za ucho.
Chciałem ją lepiej widzieć.
— Jestem pijana — oznajmiła poważnie.
— Jesteś — przytaknąłem. — I co z tego?
— Będę jutro wyglądać jak gówno, a to
przecież wielki dzień. —
Prychnęła. — Nie masz pojęcia, jakie mam
wyrzuty sumienia i jak ci współczuję tego cyrku.
Najpierw matka popatrzy krzywo, bo zauważy
twoje tatuaże. Potem weźmie mnie na bok i
wytknie oczywistość, jaką jest to, że jesteś taki
przystojny, a ja nie dorastam ci do pięt. Potem
zacznie się prężyć i gimnastykować, żeby Marcus
wyszedł na bożka. Dramat.
Westchnęła, kręcąc głową i w końcu na mnie
spojrzała. W jej miodowych oczach widziałem
desperację. Była tak cholernie piękna.
— Nie podoba mi się fragment o tym, że nie
dorastasz mi do pięt —
przyznałem.
Przewróciła oczami, przechylając się ku mnie
i zamknęła jedno oko, by drugie zmrużyć.
Wyglądała komicznie, ale powstrzymałem się od
parsknięcia śmiechem.
— Pokusiłabym się o stwierdzenie, że jesteś
idealny.
— Nie ma ludzi idealnych, Vafie. Są tylko
tacy, których w ciemno za takich uznajemy.
Przygryzła wargę, a ja przez moment nie
mogłem skupić się na niczym innym poza jej
ustami. Cholera, zawsze były takie lśniące?
— Chciałabym, żeby ktoś w ciemno uznał, że
jestem idealna — wyszeptała.
— Idealność jest przereklamowana. Popatrz
na modelki. Myślisz, że one są takie perfekcyjne,
jak zmyją z twarzy makijaż i zjedzą coś dobrego?
Jak przychodzą na sesje, to pewnie są głodne
i dlatego mają takie idealne brzuchy. Potem się
czegoś napiją i nagle wyskakuje co nieco —
zażartowałem, a ona się uśmiechnęła. Tak
szeroko, cholera. — Do tego dochodzi światło i
obróbka zdjęcia. To, co widzimy na ekranach, w
rzeczywistości wcale nie jest idealne. Tylko
wyidealizowane. Nieprawdziwe.
— Jest mnóstwo pięknych modelek.
— Tak, to prawda. Ale jak zauważyłaś: one są
piękne, a nie idealne.
Bo ideały nie istnieją.
Na moment przymknęła powieki. Uśmiech
igrający na jej wargach wytrącał mnie z
równowagi. Pasował do jej twarzy o wiele, wiele
bardziej niż ten stale towarzyszący jej smutek.
Nachyliła się do mnie bardziej i niepewnie
ułożyła policzek na moim ramieniu. Cholera.
Przytuliła się do mnie. Tak po prostu.
— Jest taki piosenkarz… — wyszeptała. — On
jest przerażająco idealny.
Przewróciłem oczami. Zerknąłem na
hamburgery i zaraz oparłem swój policzek o jej
głowę. Bycie z nią tak blisko przychodziło mi z
niepokojącą łatwością. I nie wywoływało żadnej
niepożądanej reakcji, żadnego bólu, strachu,
żadnych trudnych emocji. Tylko spokój.
Uzależniający, cudowny spokój.
— Dlaczego uważasz, że jest idealny?
— Bo jest.
— Jesteś tego rodzaju fanką? Idealny idol,
wszystko mu wolno i zawsze będzie na
pierwszym miejscu?
Parsknęła śmiechem. Jej drobna dłoń wsunęła
się pod mój biceps.
Objęła mnie, przytulając się mocniej do
mojego ciała. Zadrżałem.
— Na razie nie zrobił niczego, co uznałabym
za złe. Ale nie mówmy o nim. Opowiedz mi coś o
sobie. Jakim chłopcem byłeś? Albo jaki jest twój
ulubiony film? Albo… nie wiem.
— Byłem straszną ciamajdą — przyznałem
się. — Moi wspaniało-myślni bracia często
wkręcali mi jakieś idiotyzmy, a ja w to wierzyłem.
Jak miałem siedem lat, jeździłem na rowerze
z odwróconą kierownicą, bo Rune stwierdził, że
to zajebiście fajne. Wjechałem w rów, w którym
było pełno pokrzyw, a mój szanowny brat wmówił
mi, że gdy oparzy cię więcej niż sto naraz, to
umrzesz.
Znów parsknęła śmiechem. Tym razem
śmiała się dłużej i jeszcze swobodniej.
— Uwierzyłeś?
— Pobiegłem do mamy na ostatnie
pożegnanie i po to, żeby jej powiedzieć, że
zawsze będę ją kochał.
Odsunęła się ode mnie z miną zapowiadającą
piorunujący wybuch śmiechu, który rzeczywiście
rozbrzmiał sekundę później. Aż odchyliła się do
tyłu, kręcąc głową jak najęta. Nie mogłem
oderwać od niej wzroku.
— Co cię tak rozbawiło? — Ramone wrócił do
nas z szerokim uśmiechem.
Zaraz za nim szła Tamsyn, która w rękach
trzymała składniki na hamburgery. Przekrojone
na połówki lekko podpieczone bułki, sałatę,
ogórki, pomidory, paprykę, cebulę i kilka sosów.
Postawiła tackę na pseudo stoliku obok ognia i
zajęła się składaniem tego w całość.
— Opowiadałem o tym, jak wjechałem w
pokrzywy.
— Ja pierdolę — sapnął Ramone — to było e-
p-i-c-k-i-e. Poszczałem się wtedy.
— Ta — prychnąłem. — Ja też, kretynie. Ze
strachu. Byłem przekonany, że umrę.
— Biedaczek — mruknęła Vafie. Ujęła moją
dłoń i splotła palce z moimi, chcąc dodać mi
otuchy. — Ja wierzyłam w Świętego Mikołaja
tylko do piątych urodzin, jeśli cię to pocieszy.
Potem matka przestała dawać mi prezenty i
powiedziała, że to tylko głupi wymysł, by
kupować dzieciom więcej niepotrzebnego
badziewia.
Zamarłem. A w zasadzie wszyscy zamarliśmy:
ja, Ramone i jego żona.
Vafara, jak gdyby nigdy nic, znów oparła się
policzkiem o moją rękę.
Coś boleśnie ścisnęło się w moim wnętrzu.
Powiedziała to tak, jakby nie robiło to na niej
wrażenia. A dzieci cholernie przeżywają takie
rzeczy. Kurwa, jej matka była straszną suką.
— Powiedziała ci tak, jak miałaś pięć lat? —
Ramone nie odpuszczał.
Jego powieka drgała ze złości. — Dlaczego?
Ja pierdolę, przecież byłaś malutka!
— To tylko Święty Mikołaj — mruknęła
lekceważąco Vafie.
— Nieprawda! Ja dowiedziałem się, że nie
istnieje, tylko dlatego, że miałem biegunkę —
żalił się. Chciał rozładować napięcie, które nas
przytłoczyło. Zwłaszcza jego, bo dzieci były dla
niego dosłownie wszystkim. — Miałem
czternaście lat, jak się dowiedziałem.
Czternaście! Jak wracałem wymęczony po sesji
na toalecie, zauważyłem, jak ojciec wy-pija mleko
i zjada ciasteczka, a potem podkłada pod choinkę
prezenty.
Prawie się tam z żalu udusiłem.
— Wyobraź sobie, że w dzisiejszych czasach
jakieś czternastoletnie dziecko wierzy w
Świętego Mikołaja. — Tamsyn parsknęła. — Jezu,
jak to się zmieniło na przestrzeni lat. Teraz
czternastolatki uważają się za dorosłych i
większość rzeczy jest ich zdaniem „dziecinna”. A
one nadal są po prostu dziećmi.
— Świat idzie do przodu — skwitowała Vafie.
— Niby tak, ale to bez sensu tak na siłę robić
się dorosłym. Ja bym wiele dał, żeby wrócić do
tych czasów, kiedy byłem gnojkiem w szkole i
gnębiłem Royce’a. Zawsze podkradałem mu na
przerwach plecak i wrzucałem do męskiej
łazienki. — Wyszczerzył się do mnie. — Wiesz, że
cię kocham, bratku, nie?
Przewróciłem oczami.
— Jak to jest? — wtrąciła Vafie. — Gdy
rodzeństwo cię kocha? Moja siostra mnie
nienawidziła. — Wyprostowała się i objęła
ramionami. Jej wzrok zrobił się dziwnie
nieobecny, gdy skupiła się na ogniu. — Chociaż
moja pewnie wyssała to z mlekiem matki.
Ja pierdolę.
— Co?
Tamsyn zaprzestała układania ogórków na
marchewkowym burgerze, żeby spojrzeć na
Vafarę. Ramone zacisnął dłonie w pięści. Ja nie
wiedziałem, co zrobić. Chciałem ją objąć i
pocałować w czoło, ale nie zdobyłem się na to.
Nie chciałem być nachalny.
— Nie no, nic takiego. — Wzruszyła
ramionami. — Nie ich wina, że taka jestem. —
Uniosła wzrok na Tamsyn, w której oczach
błysnęły łzy. Moja bratowa była wrażliwsza niż
większość ludzi. — Skończyłaś składać to cudo?
Jestem ciekawa wegetariańskich burgerów
Royce’a.
Gładko zmieniła temat, ale my i tak
dopowiedzieliśmy sobie swoje.
Zaczęło mną telepać z nerwów. Byłem
wkurwiony, bo to, co mówiła, było okrutne. Nie
umiałem sobie wyobrazić takiej relacji z matką.
Moja była cholernym aniołem w ludzkim ciele —
zawsze pomocna, wyrozumiała, cierpliwa, dobra i
przede wszystkim kochająca. Zrobiłaby dla nas
do-słownie wszystko, tak samo jak ojciec. Rune i
Ramone byli równie od-dani swoim rodzinom.
Przebiegł mnie dreszcz.
Przygnębiony wbiłem spojrzenie w ogień i ze
wszystkich sił zawziąłem się w sobie, by nie
pociągnąć tego tematu dalej. Nie mogłem nic z
niej wyciągać, zwłaszcza gdy była pijana.
— No mówiłam! — jęknęła z pełnymi ustami i
skierowała swoje smutne oczy na mnie. — Jesteś
zbyt idealny, Royce.
Byłem cieniem człowieka. Ale przy niej
odżywałem, łapałem wiatr w żagle. Martwiłem
się o kogoś. Skupiałem swoją uwagę na kimś. Na
niej, na złamanej, zrujnowanej dziewczynie o
pięknych miodowych oczach. Zależało mi na niej
— ale nie w ten banalny sposób. Zależało mi
szczerze i bezinteresownie, jak na przyjaciółce.
— Zaczekaj, aż zrobię ci moją popisową
zapiekaną owsiankę —
mruknąłem. — Wtedy to dopiero oszalejesz.
— Czekam.
Szturchnęła mnie w ramię i z uśmiechem
wgryzła się w wypełnioną warzywami bułkę.
Mniej więcej o trzeciej nad ranem postanowiłem
zacząć działać. Vafie ledwo kontaktowała, tak samo jak
Kirby i Remi. Ta dwójka była tak zapatrzona w siebie, że
nie miałem serca ich od siebie odklejać. Ramone
zaproponował, że wszystkich przenocuje, a pijana jak
szpadel Kirby zaklepała sobie łóżko z moim przyjacielem.
Vafara wyglądała na zagubioną, gdy zostaliśmy tylko ja, ona
i moi rodzice.
— Skarbie, mam nadzieję, że widzimy się
wieczorem. — Mój ojciec wziął ją w ramiona i
przytulił, przez co spięła się jeszcze bardziej.
Miała mętne spojrzenie. — Już się
umówiliśmy z żoną, że zrobimy coś pysznego na
kolację. Będziesz zachwycona.
— Na pewno będę — mruknęła. — W takim
razie do zobaczenia później. Bardzo miło było
pana poznać. — Odsunęła się od ojca, więc matka
wzięła ją w objęcia. — Cieszę się, że miałam
okazję znów panią zobaczyć.
— Kochanie, ja liczę, że przynajmniej raz w
tygodniu będziesz się z nami spotykać!
Vafie zaśmiała się krótko i w sumie nawet
wesoło.
Potem rodzice poszli w swoją stronę, a my
patrzyliśmy na siebie w słabym świetle lampy,
która wisiała na ganku. Gdybyśmy zostali tutaj,
musiałaby spać ze mną, bo zostało już tylko jedno
wolne łóżko. Nie chciałem, by czuła się
niezręcznie. A wyglądała na cholernie
zakłopotaną.
— Może przeniesiemy się do mnie? —
zaproponowałem. — Rano zrobimy sobie
śniadanie, odświeżysz się i skoczymy do ciebie, a
potem prosto do twoich rodziców.
— Chce ci się?
— Pewnie, wypiłem tylko dwa piwa bez
alkoholu, więc jestem trzeźwy i przytomny.
Zgodziła się i ruszyła w stronę samochodu, a
ja zaraz za nią. Gdy wsiedliśmy, wcisnęła się w
miejsce pasażera i zamknęła oczy. Nie odezwała
się przez pierwsze kilka minut jazdy.
Towarzyszyła nam tylko cicha melodia płynąca z
radia.
— Zrobiłam obciach? — zapytała niepewnie.
Jej głos był coraz mniej przytomny.
— Dlaczego?
— Byliście przygnębieni, jak powiedziałam o
Świętym Mikołaju.
Nie chciałam, przepraszam.
Mocniej zacisnąłem dłonie na kierownicy.
— Nie przepraszaj mnie, Vafie. Było świetnie,
wszyscy cię uwielbia-my. A Levi to chyba się w
tobie zakochał. Powiedział Ramone’owi, że jesteś
jego najfajniejszą ciocią.
— Masz wspaniałą rodzinę.
Wiedziałem to. Ale siedząc obok niej, takiej
zdołowanej i pijanej, czułem się źle z tego
powodu. Każdy powinien mieć dobry start.
Rodzice powinni kochać swoje dziecko zawsze i
bezwarunkowo.
— Jestem szczęściarzem, bo mam też
wspaniałą przyjaciółkę — odparłem, zerkając na
nią z ukosa. Przyglądała mi się ze smutnym
uśmiechem. — Wiem, że ciągle to powtarzam, ale
bardzo cię lubię, Vafie.
— Ja ciebie też. — Niepewnie ułożyła palce
na mojej dłoni, którą trzymałem drążek zmiany
j j y y
biegów, i zacisnęła je. — Mam nadzieję, że moja
rodzina cię nie odstraszy. Są okropni.
— Nieważne, jacy oni są, ważne, jaka ty
jesteś. Damy sobie z nimi radę.
— Musimy wymyślić jakiś plan. Ale teraz mój
mózg nie wyrabia.
Najważniejsze, żebyś był sobą. Jesteś uroczy,
przystojny, ale masz aurę złego chłopca. Moja
matka zwariuje. Włożysz jakiś luźny strój? Żebyś
krzyczał jej „pierdol się” wyglądem, ale miał przy
tym te cholerne nienaganne maniery, które tak
kocha. — Parsknęła gorzkim śmiechem. —
Ale będzie mnie niszczyć w pracy, już to
czuję. To nic i tak będzie warto.
— Mam nadzieję, że da ci spokój —
mruknąłem.
Zatrzymałem się przed bramą i wcisnąłem
guzik przy kluczykach, przez co się otwarła.
Potem wjechałem i zaparkowałem w garażu.
Przed nami była krótka noc, a potem czekał
nas długi, bardzo długi dzień.
Rozdział 15.
Vafara
Obudziłam się z potwornym bólem głowy.
Leżałam na miękkim materacu pachnącym
męskim żelem pod prysznic i nie miałam siły, by
się podnieść. Moje ciało było ociężałe, a umysł
wyczerpany. Chciałam za-snąć ponownie, ale nie
dałam rady.
Byłam w domu Royce’a. W jego sypialni, bo
zmusił mnie do tego, bym spała na lepszym
łóżku. Byłam tak otępiała, że nie protestowałam.
Nawet bym się nie odważyła, bo specjalnie
zabrał mnie do siebie, żebym nie musiała spać z
nim na jednym materacu. Doceniałam to, że
zależało mu na moim komforcie. Nie miał też nic
przeciwko, żebym się umyła i zasnęła z mokrymi
włosami, by nie śmierdzieć dymem u rodziców.
Royce był moim wybawicielem.
Podniosłam się niechętnie po kilku minutach i
nieśmiało rozejrzałam się po sypialni. Pokój był
dość duży, z naprawdę szerokim łóżkiem o
solidnej, drewnianej ramie. Generalnie cały pokój
był drewniany, z dużym oknem po lewej stronie,
które obecnie do połowy zasłaniały rolety, a do
tego przesłaniała je kremowa firanka. Było tu
również biurko, na którym stały głośniki i laptop,
oraz kilka szaf, też z drewna. Na ścianach wisiały
ramki z mnóstwem przeróżnych projektów
tatuaży. Ten pokój był jak Royce — ciepły,
tajemniczy i w pewnym sensie surowy. Czułam
się tutaj zaskakująco dobrze. Spałam w długiej
koszulce i bokserkach, które Ce wyjął z nowej
paczki.
Zebrałam się w sobie i powoli wstałam.
Przeciągnęłam się i podniosłam rolety do samej
góry. Przez szklane drzwi mogłam wyjść na spory
taras, na którym stał grill, a poza nim
zobaczyłam stół oraz kilka krzeseł. Otaczały nas
drzewa i stosunkowo wysoki płot. Za płotem
dostrzegłam wodę. Było miło, spokojnie i
swobodnie.
Po cichu opuściłam pokój i ruszyłam przed
siebie wyścielonym przyjemną w dotyku
wykładziną korytarzem, na którego końcu
znalazłam łazienkę. Moje odbicie mnie
przeraziło, ale o wiele bardziej potrzebowałam
mleka z miodem niż poprawienia wyglądu.
Miałam szczerą nadzieję, że Royce jest w stanie
mnie tym poczęstować, bo po pominięciu
wieczornej dawki byłam na głodzie.
Umyłam zęby pastą nałożoną na palec,
przemyłam twarz i niedbale związałam włosy na
czubku głowy. Miałam szczęście, że Roy znalazł
w czeluściach swojej szafki płyn do
demakijażu należący do Tamsyn i mogłam zmyć
makijaż przed snem. Dzięki temu nie wyglądałam
jak szop pracz, tylko jak skacowana kobieta.
Opuściłam łazienkę, skręciłam w korytarz
prowadzący do salonu połączonego z kuchnią
oraz jadalnią i zatrzymałam się przed drzwiami
po lewej stronie. Nie słyszałam gospodarza w
części głównej, więc zapukałam w drzwi pokoju
gościnnego. Gdy nie odpowiedział, pozwoliłam
sobie uchylić je i wcisnąć głowę do środka. No i
mnie zmiotło.
Royce leżał na łóżku w samych bokserkach,
przykryty jedynie kocem, który zasłaniał mu tylko
krocze i prawą nogę. Spał na plecach z lewą ręką
pod głową, a prawą ułożoną na umięśnionym
brzuchu. Serce podjechało mi do gardła, a na
policzkach wykwitł soczysty rumieniec. Boże, on
był zbyt idealny! Jeszcze te jego zmierzwione
włosy w kompletnym nieładzie. I miał lekko
otwarte usta. I wypieki.
Cholera, byłam żałosna. Gapiłam się na
niego, gdy spał.
Żenujące.
Otrząsnęłam się i jeszcze raz głośno
zapukałam w drzwi, żeby go obudzić. Z jękiem
wcisnął nos w swój biceps i przeciągnął się,
eksponując mięśnie jeszcze mocniej. Nawet
gdybym chciała udawać nie-wzruszoną, nie
mogłabym ukryć tego, jak bezwstydnie
stwardniały mi sutki. Royce był piekielnie
przystojny, a jego ciało nadawało się na okładkę
magazynu.
— Dzień dobry — odezwałam się niepewnie,
nie mogąc zebrać się do kupy. Pragnęłam, by
założył cholerną koszulkę i spodnie. — Wstawaj,
Roy!
Podniósł się na łokciach, wyraźnie
niezadowolony i spojrzał na mnie jednym okiem.
Drugie nadal miał zamknięte. Wyglądał
przesłodko, gdy przechylił głowę.
— Zero litości — wychrypiał.
— Wybacz, nie wiem, która jest godzina, ale
nie mogę już zasnąć —
przyznałam ze skruchą. — Nie chcę się
rządzić i plądrować twojego mieszkania, a bardzo
bym chciała napić się mleka z miodem.
Uśmiechnął się lekko, opadając z powrotem
na poduszki i po raz kolejny się przeciągnął. Tym
razem jeszcze mocniej, tak że zaprezentował mi
każdy mięsień swojego nieskazitelnego ciała.
Potem podniósł się do siadu i spuścił nogi na
podłogę, miętoląc jednocześnie swoją przystojną,
rozespaną twarz. Nie umiałam oderwać od niego
wzroku. Ab-sorbował całą moją uwagę.
— No dobra — sapnął. — Chodźmy zrobić ci
mleko z miodem.
Wstał i bez żadnego skrępowania skierował
się do mnie. W samych bokserkach. Z porannym
wzwodem. O mój Boże, nie. Odwróciłam się
gwałtownie na pięcie i szybko
przemaszerowałam prosto do kuchni. Skupiłam
się na wyglądzie pomieszczenia, żeby nie myśleć
o wyglądzie Roya. Po lewej stronie znajdował się
aneks kuchenny oddzielony od jadalni sporą
wyspą — wszystko w drewnie. Po prawej był dość
duży stół, na którym leżało mnóstwo luźnych
rysunków, dalej sofa, stolik kawowy, kilka mebli,
w tym podwieszany fotel, telewizor i przeszklona
ściana, która obejmowała wyjście na taras. Ta
część domu Royce’a była magiczna —
pomieszczenie wyglądało jak wielki drewniany
namiot. Ściany od pewnej wysokości pochylały
się ku sobie i schodziły na szczycie. Długie
drewniane bele przecinające się pod kątem
prostym imitowały podwieszany sufit, a do nich
były przy-mocowane lampy. Byłam oniemiała i
zachwycona. Nawet nie zauważyłam, że Royce
stanął za mną i jego ciepło grzało moją skórę.
Jasna cholera, był jak grzejnik.
— Zjemy na tarasie? — zapytał. — Chyba jest
ciepło.
— Jasne — mruknęłam.
Odwróciłam się do niego i okazało się, że stał
tuż za mną. Bezmyślnie uniosłam dłonie i
ułożyłam je na jego twardym torsie. Jego skóra
była przyjemnie ciepła.
— Myślałam, że stoisz dalej — wypaliłam,
unosząc wzrok na jego przystojną twarz. —
Będzie mleko? — rzuciłam głosem, w którym było
czuć napięcie.
Dlaczego nie zabrałam łap?!
— Jasne, że będzie.
Pochylił się i… szybko cmoknął mnie w czoło,
by następnie zrobić w tył zwrot i udać się do
kuchni. Wcale nie było mi gorąco. Wcale nie
podobało mi się to ciepłe powitanie. I wcale a
wcale nie patrzyłam na jego tyłek zakryty
cienkim materiałem białych bokserek. W ogóle.
Kogo ja próbowałam oszukać…
Roy zatrzymał się przed lodówką, z której
wyjął mleko, potem sięgnął do szafki po słoik z
miodem, czarny kubek i mały rondelek. Nalał
do niego mleka, dołożył dwie spore łyżeczki
miodu i postawił na kuchence. Skupił się na
mieszaniu, a ja skupiłam się na jego skupieniu.
Ten jeden niesforny loczek wisiał na jego
czole, mimo że co rusz odgarniał włosy do tyłu.
Rozpływałam się nad jego porannym
nieogarnięciem.
Był przesłodki i z przerażeniem musiałam
przyznać, że chyba jeszcze nigdy nie czułam się
tak dobrze z samego rana. Jego obecność była
tak naturalna i jednocześnie kojąca, że miałam
ochotę podejść i szczerze mu podziękować za to,
że po prostu był.
Zdjął rondelek z kuchenki, przelał mleko do
kubeczka i przeniósł na wyspę kuchenną. Ułożył
mój upragniony napój na korkowej podkładce i
wyszczerzył się jak chłopiec, który właśnie
dokonał czegoś wielkiego.
Jego szczery uśmiech złapał mnie za serce.
— Proszę bardzo — oznajmił.
W odpowiedzi też się uśmiechnęłam. Szybko
przemierzyłam dystans dzielący mnie od kubka z
mlekiem. Usiadłam na stołku barowym, objęłam
kubek dłońmi i z wdzięcznością upiłam kilka
łyków. Było słodsze niż to, które robiłam w domu,
i może dlatego smakowało o niebo lepiej. A może
to przez Roya? Większość rzeczy smakuje lepiej,
gdy ma się świadomość, że ktoś zrobił je
specjalnie dla ciebie. Tylko po to, by sprawić ci
przyjemność.
— Dziękuję — odezwałam się, gdy moja
potrzeba została zaspokojona. — Jesteś cudowny.
Potrzebowałam tego.
Royce oparł łokcie o wyspę, brodę ułożył na
złączonych dłoniach i puścił mi oczko, co
skwitowałam cichym śmiechem. Dopadła mnie
ochota, by pogłaskać go po policzku, ale nie
miałam na to odwagi.
— Co byś zjadła na śniadanie? — zapytał. —
Słodko czy słono?
— Jest mi to szczerze obojętne, zjem to, co ty.
— Proponuję jajecznicę z tostami i pieczoną
owsiankę z owocami na deser. I kawa. Kawa
obowiązkowo, moja droga.
— W czym ci pomóc?
Uśmiechnął się ujmująco.
— Nie bądź niemądra, Vafie. Spędziłaś noc w
moim łóżku, więc mój wewnętrzny dżentelmen
stawia sobie za punkt honoru napełnić twój
brzuch. Masz po prostu ze mną rozmawiać i dać
mi odkupić winy śniadaniem.
Zignorowałam rumieniec, który wkradł się na
moją twarz po wzmiance o spaniu w jego łóżku.
— Odkupić winy? — podjęłam.
— Rune zawsze się śmieje, że jeśli kobieta
nocuje u faceta i ten nie zaspokoi jej w nocy,
musi zrekompensować się przynajmniej
wystrzałowym śniadaniem.
Nie no, nie ma szans. Teraz byłam już z
pewnością bordowa! O czym my, do cholery,
rozmawialiśmy?!
— Nie wstydź się, Vafie. — Parsknął szczerym
śmiechem, szturchając moją rękę. — Z rana
bywam sprośny, zaraz mi przejdzie. — Odwrócił
się, by skompletować składniki na nasze
śniadanie, a ja znów skupiłam się na jego ciele.
— Jak się spało?
— Bardzo dobrze, twój pokój jest wyciszający
— przyznałam, nie odrywając oczu od jego
pośladków i wspaniale rozbudowanych pleców. —
W ogóle cały twój dom jest bardzo przyjemny.
Pasuje do ciebie.
— Tak? Czemu?
— Trochę surowy, trochę tajemniczy i bardzo
przytulny.
— Jestem przytulny? — Spojrzał na mnie
przez ramię z cwaniackim uśmiechem.
Powinnam była się zamknąć. Ale był poranek
i miałam lekkiego kaca, a on był tak
nieprzyzwoicie pociągający, że nawet moje
kompleksy
zapomniały języka w gębie. Cholera, czy jemu
można było się oprzeć?
Zwłaszcza o poranku?
Albo kiedykolwiek?
— Przytulny jest dla mnie równoznaczny z
ciepłym, a ty jesteś bardzo gorący.
— Schlebiasz mi — oznajmił teatralnie
zawstydzonym głosem. —
I słodko się rumienisz, wiesz?
No dobrze, teraz zakryłam twarz dłońmi.
Byłam żałosna.
— Ej, nie chowaj się przede mną. Ja serwuję
ci widoki na śniadanie, a ty odbierasz mi właśnie
najlepszy. Nie wstydź się, Vafie, w końcu
jesteśmy razem, tak?
Zimny dreszcz przebiegł po moim ciele. Miał
rację, dzisiaj mieliśmy zagrać zakochanych, a ja
nawet… Ja pierdolę. Porwałam się na coś, co
mogło się nie udać, choćby dlatego, że byłam tak
żałośnie nie-
śmiała. Przecież zakochani robią te wszystkie
rzeczy… Przytulają się, trzymają za ręce i całują.
A ja… nie wyobrażałam sobie, że miałabym go do
tego zmusić.
— Hej, no nie uciekaj ode mnie — odezwał się
ponownie, gdy milczałam. — Vafie? Co jest?
Spojrzałam na niego niepewnie, że
wszystkich sił starając się nie okazać spięcia i
przerażenia, jakie mnie opanowało, i przygryzłam
wargę.
Co miałam mu powiedzieć? Że wstyd mi
poprosić, by mnie dotykał na obiedzie z moimi
bliskimi? Że nie wyobrażałam sobie, że mógłby
mnie pocałować? Żałosne. Byłam tak cholernie
żałosna.
— O nie, nie. — Podszedł do mnie i opierając
dłonie na wyspie, pochylił się nad moją twarzą z
poważną miną. — Oddawaj mi swobodną Vafie.
Żądam jej powrotu i koniec.
— Roy…
— Nie „Roy”, tylko wracaj. Czym się
martwisz?
— Nie umiem udawać… I nie wyobrażam
sobie, że cię do tego zmuszam. Do… bliskości.
Cholera, nie przemyślałam tego zbyt dobrze. Ty…
ja… my… Przecież kompletnie do siebie nie
pasujemy. Nie miałabym u ciebie sza…
Przerwał mi, zakrywając moje wargi ciepłą
dłonią i uniósł brew.
Jego przystojna twarz wyrażała
niezadowolenie. Znów coś zepsułam.
— Chyba jesteś strasznie głodna, bo
majaczysz, moja droga. — Pochylił się ku mnie
niebezpiecznie blisko. — Jeszcze jeden taki tekst,
a przeprowadzę na tobie łaskotkowy zamach
Bentie. To cię postawi do pionu, Vafaro. Chcesz
mnie sprowokować?
Pokręciłam przecząco głową i ogarnęło mnie
jeszcze większe zażenowanie. Roy przesunął dłoń
na mój policzek. Nie nadawałam się do takiego
teatrzyku. Byłam kupą gówna.
— Zadręczasz się. Dlaczego nagle przestałaś
czuć się przy mnie swobodnie? Co zrobiłem źle?
Zacisnęłam powieki.
— Nic. Ja po prostu… no… tak już mam.
— Powiedz mi, co cię dręczy, Vafie, proszę.
Niepewnie otworzyłam powieki i złapałam za
jego przedramię. Patrzył na mnie z niepokojem w
oczach. Widziałam w nich też prośbę o
wyjaśnienia. Był dla mnie taki dobry i cierpliwy. A
ja… ugh.
— Ja po prostu nie wyobrażam sobie, że masz
się zmuszać do do-tykania mnie. Po prostu… ugh,
to jest żenujące, że musisz to robić. Ja pierdolę,
Roy, jestem żałosna. Prosić cię o udawanie
mojego chłopaka?
A we wrześniu co? Będziesz udawał, że się ze
mną ożenisz, żebym nie utopiła się w gównie, w
którym stoję po kolana? Ale się wpakowałeś.
— A dlaczego miałbym się nie zgodzić?
— Przecież to oczywi… co? — Spojrzałam na
niego jak na komplet-nego czuba, którym chyba
rzeczywiście był. — Co powiedziałeś? Popieprzyło
cię?
— Vafie, a co nam szkodzi?
— No nie wiem, zwiążesz się ze mną „dopóki
śmierć nas nie rozłączy”? A moja matka na złość
zrobi z tego wielką akcję, by mnie złamać i
zorganizuje ogromne wesele? Wiesz, o czym
mówisz? To będzie pętla na szyi!
Parsknął śmiechem, czule głaszcząc mój
policzek. Jego oczy były wesołe, a uśmiech coraz
szerszy. Zwariował. No po prostu musiał uderzyć
się w głowę.
— No i co się szczerzysz, wariacie? —
Prychnęłam.
— Jesteś najlepszym, co mnie spotkało od
wielu lat. Przysięgam, Vafie, jesteś jak lek na całe
zło. Lubię cię, podobasz mi się i naprawdę chcę
się z tobą zaprzyjaźnić.
— Masz gorączkę?
Przewrócił oczami.
— Nie, nie mam gorączki. Słuchaj, prawdę
mówiąc, taki związek bardzo by mi odpowiadał.
Nie mam zamiaru się zakochiwać, bo nie wierzę,
że bym potrafił. — W jego oczach przez chwilę
zamigotał ból. —
Miałem już swoją szansę, którą uważałem i
uważam nadal za tę jedyną.
Nie wierzę, że byłbym w stanie znów…
przejść przez wszystkie etapy relacji i poczuć, że
kocham choć w połowie tak bardzo, jak kochałem
kiedyś. — Teraz ból objął całą jego twarz. — Nie
wierzę w drugą szansę w miłości i nie
planowałem się żenić ani próbować żadnych
związków.
Ale bardzo cię lubię i czuję, że jesteśmy
podobnie… poranieni. Potrzebujesz pomocy, a ja
potrzebuję ci pomóc. No i jeśli się zwiążemy,
będę mógł się uwolnić od ciągłych pytań i
współczucia, że jestem sam. Możemy się
przyjaźnić, poznawać i spędzać ze sobą czas, a
przy świadkach udawać, że to coś więcej. To
byłoby dobre dla nas obojga.
— Ty naprawdę jesteś szalony, wiesz?
Parsknął śmiechem i znów się rozluźnił.
Poklepał mnie czule po policzku i pochylił się, by
pocałować mnie w czoło.
— Nie masz kompletnie nic do stracenia,
Vafie — wyszeptał. —
Możemy ustalić jakieś warunki czy granice i
popłynąć z wiatrem, a we wrześniu lub kiedy
tylko zapragniesz, pójść i podpisać papiery w
urzędzie. Ja nie mam nic przeciwko, więc się tym
nie zadręczaj. Naprawdę.
— Royce, to nie jest zabawa, rozumiesz to?
Przecież… ty wcale mnie nie znasz. Ja nie znam
ciebie. A teraz wychodzi na to, że jesteś szalony,
bo… Boże, naprawdę?! Ożeniłbyś się ze mną?!
— Ludzie biorą udział w programach, w
których się hajtają z przypadkową osobą, i jakoś
żyją. Dramatyzujesz, skarbie. A poza tym…
tak, ożeniłbym się z tobą. Z szaleństwa? Z
sympatii? A może po prostu chciałbym, żebyś
częściej się uśmiechała, bo jesteś piękna i
zajebiście polubiłem twój uśmiech. Masz słabe
relacje z rodziną, czujesz się gorsza i ciągle
jesteś smutna, ale są momenty, w których
pozwalasz sobie na luz. Przy mnie. To nie jest
wystarczający powód, by podjąć ryzyko?
Powtórzę to: oboje nie mamy nic do
stracenia, Vafie.
Nie no, może, poza tym, że ryzykowałam
zakochanie się w facecie, który przed momentem
powiedział, że nie wierzy w drugą miłość. Pech
chciał, że ja niestety byłam tak głupia, że w nią
wierzyłam. I łatwo przy-
wiązywałam się do ludzi, przy których czułam
się dobrze. A przy Royu czułam się bardzo
dobrze.
Idiotka, idiotka, idiotka.
— Rozchmurz się, Vafie. Dzisiaj będzie fajnie,
zobaczysz. Będę cały czas przy tobie.
— Ale dlaczego, Royce? Nie rozumiem cię.
— Żyłem w odrętwieniu przez długi czas.
Działasz na mnie pobudzająco. Sprawiasz, że mi
się chce. W końcu chce mi się wstawać, żyć,
pracować. Chcę być przy tobie, to złe? Przecież
Kirby ciągle jest obok ciebie. Ja nie mogę?
— Ale ja znam Kirby od bardzo dawna! Ona
zna mnie i przeszła ze mną załamania nerwowe i
napady lękowe. Zna całe to gówno, któ-
re mam w głowie. Wie, jak bardzo nienawidzę
siebie i jak desperacko chciałam się zabić,
Royce! To nie jest coś, w co chcesz wejść! Nawet
na niby! — wrzasnęłam, tracąc grunt pod
nogami.
— Byłem na misjach, prawie zginąłem. I to
dwa razy. Mój przyjaciel umarł na polu bitwy,
otarłem się o śmierć wiele razy i straciłem dwie
najważniejsze osoby w moim życiu przez błąd
lekarzy, Vafaro. Byłem na dnie i wiem, jak tam
jest. Wiem też, że niewiele mi brakowało, by się
zabić, gdy miałem epizod z ćpaniem. — Złapał
moją twarz w dłonie i spojrzał mi pewnie w oczy.
— Chcę cię w swoim życiu, rozumiesz?
Nie wiem, dlaczego, nie wiem, cholera. Ale
chcę i czuję, że ty też mnie chcesz. Uśmiechasz
się przy mnie.
Spojrzałam na jego usta, na pełną dolną
wargę i subtelny łuk górnej. Zacisnęłam powieki,
bo jego słowa w połączeniu z tym diabelnie
cudownym wyglądem totalnie mnie omotały.
— Nie potrafię kłamać.
— Nie musisz kłamać — wyszeptał.
— To trudne, Roy. Od dawna nie pozwoliłam
nikomu wejść do swojego życia. Nie lubię dotyku,
nie lubię, gdy ktoś jest za blisko. Nie potrafię też
inicjować kontaktów fizycznych, bo się wstydzę i
czuję się niewystarczająca — wyrzuciłam z siebie
drżącym głosem. — Jestem beznadziejna, a ty…
Jesteś dla mnie za dobry.
— Jesteś piękna. Cała, wewnątrz i na
zewnątrz. Masz słodką twarz, piękne miodowe
oczy, kuszące usta. Jesteś drobna, masz boską
figurę i zabójczą talię.
Zadrżała mi warga.
— Widziałem twoje piersi i zgadzam się z
Esther, która przez tydzień nie potrafiła się
zamknąć, w kółko rozpływała się nad tym, jakie
masz zajebiste kolczyki i ładny biust. Rany,
żałosne, wiem, ale sam często wracałem do
wspomnienia tego dnia, gdy cię tatuowałem i
myślałem o twoich piersiach. Przepraszam,
szczeniackie, ale jestem szczery.
— Mam wielkie dupsko — mruknęłam.
— Masz zajebiście seksowną figurę.
— Ale jesteś głupi, przestań. To nie pomaga,
już ci mówiłam.
— Nie? A mnie tak, zajebiście jest być przy
kimś, komu można powiedzieć wszystko to, o
czym się myśli. Podobają mi się twoje włosy, są
piękne. Podobają mi się twoje piersi, twoja twarz,
twoje krągłe biodra i talia, którą mogłem objąć
dłońmi. Masz długie nogi, świetne tatuaże i
seksowne kolczyki. Jesteś przygnębiona i smutna,
złamana i bez poczucia własnej wartości. Ale
nadal jest mi przy tobie zajebiście dobrze.
Chcę cię poznać i jeśli będzie trzeba,
przemierzyć twoje piekło, trzymając cię za rękę.
Mnie pomógł Ramone. Trzeba mieć kogoś blisko.
Pozwól mi być dla ciebie.
— Chcesz mnie naprawić, żeby poczuć się
lepiej? — szepnęłam gorzko.
— Nie, chcę cię poznać. I spróbować cię
złapać, jeśli się potkniesz.
— Dobijasz mnie, zamiast pocieszać. Nie ma
mowy. W ogóle… co to za wyznania? Jaki
normalny facet mówi takie rzeczy? Jesteś
pieprzonym robotem. Nie ma ludzi takich jak ty,
Royce. Wyłącz się albo przestaw na tryb robienia
mi śniadania.
Wybuchnął śmiechem. Co za dupek!
— Jestem szczery, Vafie. Nauczyłem się tego
od rodziców. Mówią sobie wszystko i jeśli się
pokłócą, to zawsze wieczorem siadają i
dyskutują.
U mnie w domu nigdy długo się na siebie nie
gniewamy. Rozmawiamy i przepracowujemy to. I
to działa. — Pogładził moje policzki kciukami. —
Jest tylko jeden sekret, jaki mój ojciec ma przed
mamą, mówiłem ci. Ten prawie niewidoczny
tatuaż, który mu zrobiłem. Stwierdził, że to
będzie jego tajna broń, gdy mama go czymś
zagnie. Powie jej wtedy, że od kilku lat ma dziarę,
a ona o tym nie wiedziała.
Byłam zagubiona. Świat Royce’a był zupełnie
inny niż mój. Jego wy-chowanie, rodzina…
Postrzeganie rzeczywistości. Ale czy ja nie
chciałam go w swoim życiu? Oczywiście, że
chciałam. Tyle że ja byłam święcie przekonana,
że się w nim zakocham.
Bo jak się w nim, kurwa, nie zakochać?!
Rozdział 16.
Vafara
Wtulona w wygodny fotel, owinięta miękkim
kocem i skupiona na przyjemnej ciszy wokół
delektowałam się śniadaniem. Royce zrobił
jajecznicę z pomidorkami oraz dużą pieczoną
owsiankę o smaku toffi z orzecha-mi i owocami.
Czułam się rozpieszczona. Nie dość, że zjadłam w
zasadzie dwa śniadania, to jeszcze przyglądanie
się pracy Royce’a sprawiło mi dużą przyjemność
i… wzmogło mój apetyt. Na koniec dostałam
pyszną, świeżo zmieloną kawę ze śmietanką. Było
mi tak rozkosznie, że nie wierzyłam w swoje
szczęście.
Royce kilka minut wcześniej wstał bez słowa i
owinięty kocykiem należącym do Brantleya udał
się za dom. Wcale się nie śmiałam z tego, jak
minionki rozciągnęły się na jego szerokich
ramionach. W ogóle.
— Vaf, uważaj! — krzyknął niespodziewanie.
Zaraz potem usłyszałam dyszenie i odgłos,
jaki wydają psie łapy, gdy odbijają się od trawy.
Odwróciłam głowę i aż jęknęłam, widząc dwa
czarno-brązowe szczeniaki ze szpiczastymi
uszami. Dobiegły do mnie i momentalnie rzuciły
się na moje nogi, wąchając mnie, liżąc i skamląc.
Odstawiłam kawę na stół i z szerokim
uśmiechem rozpoczęłam zapoznawanie się z
psiakami. Głaskałam je, drapałam i bełkotałam
do nich piskliwym głosikiem, a one szalały z
radości, ciesząc się moją uwagą.
Kochałam zwierzęta, były wspaniałe, a
szczeniaki to już w ogóle. Cudowne słodziaki.
— Poznaj Valara i Voe — odezwał się Roy.
Kucnął przed nami, a szczeniaki rzuciły się na
niego z radością. — To Valar. — Wskazał na
pieska z niebieską obrożą w małe kosteczki. — A
to jego siostra Voe —
dodał, wskazując na zwierzaka z żółtą obrożą
w kwiatuszki. — Gdy nie jestem pewien, czy będę
w nocy w domu, zamykam je w dodatkowo
ogrodzonym domku, który zbudowaliśmy z
Ramone’em na tyłach.
— Są przesłodkie — przyznałam. — Nie
mówiłeś, że masz pieski.
Usiadł na tarasie z nogami wyprostowanymi
przed sobą i pozwolił, by szczenięta skakały po
nim, gdzie popadnie, liżąc i podgryzając go
zaczepnie. Były jak dwa mini wulkany energii i
dzięki nim zupełnie porzuciłam swoje wciąż
świeże złe myśli. Szkoda, że nie byłam na tyle
pewna siebie i przebojowa, by przyjąć Roya z
otwartymi ramionami jako swojego „udawanego”
faceta i cieszyć się tym.
— Nie mówiłem też, że mam znamię na tyłku
— mruknął wesoło mój towarzysz, patrząc na
mnie wyzywającym wzrokiem, przez który
poczułam na policzkach ciepło. — Niektóre
rzeczy musisz odkryć sama, Vafie. Albo zapytać.
Przebiegły gnojek.
— Ja też mam znamię na tyłku.
Przygryzł wargę. W zasadzie miałam
znamiona na pośladku, karku i na prawej łopatce
i wszystkie kształtem przypominały serce. Ale nie
miałam odwagi, by mu je zaprezentować.
— Serio? Jakie?
— Trochę jak serce, mam trzy podobne w
różnych miejscach na ciele.
— Myślę, że powinienem wiedzieć, gdzie się
znajdują, i zobaczyć przynajmniej jedno.
Będziemy bardziej wiarygodni. — Oparł się na
rękach, które ułożył za sobą, i uniósł brew, jakby
chciał rzucić mi wyzwanie. — Co ty na to, panno
Dahle?
— Musiałabym otrzymać coś w zamian.
Z pełnym brzuchem i pieskami, które pchały
mi się na kolana, czułam się pewniejsza. A ciepły
wzrok mężczyzny dodatkowo potęgował mój
komfort. Royce był dobry w odwracaniu mojej
uwagi od kompleksów.
— Mogę pokazać ci swój tyłek, ale nie wiem,
czy jesteś na to gotowa. — Uśmiechnął się
czarująco, prezentując rząd białych zębów. — Ale
jeśli jesteś chętna…
Przekraczanie granic jest ważne.
Przekraczanie granic jest ważne.
Przekraczanie granic jest wa…
— No dobra, dawaj.
Musiałam czuć się przy nim na tyle dobrze,
by moi rodzice i Marcus nie zorientowali się, że
to tylko teatrzyk. Jeśli udałoby mi się zapanować
nad zawstydzeniem…
Nie, dobra, nie mogę. Co ja sobie, do cholery,
wyobrażam?
Nawet nie zauważyłam, kiedy Royce odrzucił
swój kocyk, wstał i zrobił krok w moją stronę.
Jego imponująca sylwetka pojawiła się przed
moim nosem i było już za późno na to, by się
wycofać. Mój udawany partner odwrócił się do
mnie tyłem, spoglądając przez ramię na moją
twarz. Wsunął palec pod materiał białych
bokserek na prawym pośladku i podciągnął je,
prezentując mi twardy mięsień. Czując żar na
policzkach, dzielnie przyjrzałam się jego
znamieniu. Było jasnobrązowe i kształtem
przypominało…
— Czy ja widzę tutaj głowę misia? —
wypaliłam.
I bezmyślnie przysunęłam się bliżej. Lewą
rękę ułożyłam na jego tyłku, a prawą
przesunęłam palcem po znamieniu, przyglądając
mu się uważnie. Jasna cholera, dopiero gdy
wybuchnął śmiechem, zrozumiałam, co robię.
Wyprostowałam się gwałtownie i wytrzeszczyłam
oczy, spoglądając na jego radosną twarz.
— Uznaliśmy z Rune’em i Ramone’em, że
wygląda jak Ted, miś z tego filmu — oznajmił,
odwracając się do mnie przodem. Teraz przed
oczami miałam jego sprzęt i brzuch, więc
gwałtownie uniosłam głowę, by spojrzeć na jego
twarz. Jak tu się, kurde, zrobiło gorąco. —
Ogląda-
łaś? On tam ćpał, uprawiał seks, pił…
— Tak, tak. Oglądałam.
— Denerwujesz się. — Uśmiech, który mi
posłał, mógłby zwalić z nóg dosłownie każdego.
— Nie, wcale nie.
— Masz czerwone policzki, nie okłamiesz
mnie. — Ukląkł przede mną, więc pieski
ponownie do niego doskoczyły. — Nie wstydź się,
Vafie, jesteśmy drużyną, tak?
— Tak — przytaknęłam bez zastanowienia. —
Ale nie mam w zwyczaju dotykać mężczyzn po
tyłku. Przepraszam, to było niewłaściwe.
Przewrócił oczami. Przechylił głowę,
uśmiechając się wyzywająco i pewnie złapał mnie
za kolana. Jego duże dłonie były ciepłe i
szorstkie. Spojrzałam na nie, a potem prosto w
jego błękitne oczy. Następnie mój wzrok
powędrował na samotny loczek, który opadł mu
na czoło.
A w dalszej kolejności zerknęłam na jego
rozchylone usta. Dlaczego było mi tak cholernie
gorąco?!
— Drżysz — wyszeptał. — Wszystko w
porządku?
Podniósł się odrobinę wyżej i złapał w dłonie
moją twarz. Jego oczy były takie jasne i
błyszczące. W świetle słonecznym znów
wyglądały jak turkusowe. I pachniał tak dobrze.
Tak znajomo i bezpiecznie.
Zaraz zemdleję.
— Tak, pewnie — sapnęłam. — Po prostu jest
mi ciepło, słońce jest nie do wytrzymania.
Uniósł brew z powątpiewaniem i z całych sił
powstrzymywał się, by nie wybuchnąć śmiechem.
Byłam wdzięczna, że mnie oszczędził i się
pohamował. Ale nie byłam mu wdzięczna za to,
że się pochylił i pocałował
mnie w czoło. A potem w nos. Ja pierdolę. A
potem jeszcze w policzek.
Wstał, a ja płonęłam. Serce uderzało mi tak
mocno i gwałtownie, jakbym miała zaraz przejść
zawał. Albo paść z wycieńczenia. Ręce mia-
łam spocone i drążące. Gorąco, wszędzie
cholernie gorąco i jeszcze to bulgoczące uczucie
w brzuchu, jakbym miała zaraz wybuchnąć. Co
się ze mną działo?!
— Co mam włożyć? — zapytał, by wyrwać
mnie z zawieszenia. —
Błagam, powiedz, że nie muszę wciskać się w
czarny garnitur.
Odetchnęłam. Boże, za dużo bliskości. Za
dużo odurzającego zapachu. Za dużo pięknych
niebieskich oczu, kuszących ust…
— Nie — jęknęłam. — Nie, nie musisz. —
Nabrałam w płuca tlenu i uśmiechnęłam się,
przyglądając się jego sylwetce. — Wczoraj
wyglądałeś świetnie. Ale włóż to, na co masz
ochotę. A ja włożę…
— Sukienkę, która podkreśli twoją figurę.
— Nie, nic obcisłego — postanowiłam od
razu. — Nie ma opcji, że pokażę brzuch.
— No weź! Wybiorę coś, w czym będziesz
wyglądać świetnie. Pozwolisz mi? — zapytał. —
Wolisz, żebym mówił „skarbie” czy „kochanie”?
A może jakoś niestandardowo? „Misiaczku”?
„Rybko”? „Słoneczko”?
— Royce, zamknij się. — Parsknęłam
śmiechem. — Żadnych głupich określeń. To
dziecinne.
— O, wiem, będę mówił „motylku” —
postanowił dziarsko, szczerząc się jak głupi. —
Bo jesteś piękna i barwna jak motyl, którego
schwytałem. O tak, to jest niezłe. Czy takie
przesłodzone teksty przejdą? Mam być bardziej
sprośny? A może lepiej zabawny? Albo sztywny i
grzeczny? — Zmarszczył czoło, zastanawiając się
nad sobą głęboko. — A może wolisz, żebym się w
ogóle nie odzywał?
Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam.
Na to, jak mówił, jak się przy tym poruszał, jak
swobodnie się czuł, stojąc przede mną w samych
białych bokserkach. Jak koncentrował się na tym,
bym czuła się dobrze.
Jaki po prostu był. Szczery, słodki i zabawny.
Podniosłam się ze swojego miejsca i
nieśmiało, choć zdecydowanie, objęłam go w
pasie. Przytuliłam się do niego mocno i z
wdzięcznością.
A on odwzajemnił mój uścisk, dodatkowo
opierając policzek na czubku mojej głowy.
Czułam się o wiele lepiej niż przed śniadaniem.
Chciałam go obok. Bardzo.
— Dziękuję — wyszeptałam.
W odpowiedzi złożył na moich włosach długi
pocałunek.
Royce postawił na proste garniturowe spodnie w
beżowym kolorze, któ-
rych nogawki podwinął nad kostki oraz
dopasowaną koszulkę w odcieniu głębokiej
zieleni. Każdy jego mięsień odznaczał się pod
materiałem w tak zabójczo doskonały sposób, że
nie mogłam się napatrzeć. Kolory idealnie
pasowały do jego opalonej skóry i
jasnobrązowych włosów. Nie potrafiłam oderwać
od niego wzroku, gdy krążył po moim mieszkaniu
i po raz kolejny z zaciekawieniem przyglądał się
obrazom.
Zrobiłam bardzo delikatny makijaż
podkreślający oczy i musnęłam wargi jedynie
błyszczykiem. Włosy upięłam w wysokiego koka i
spokojnie udałam się do szafy. Gdy ją
otworzyłam, Royce już stał za mną.
Posłał mi czarujący uśmiech, który
zobaczyłam w lustrze, i bezceremonialnie objął
mnie lewą ręką w pasie, a prawą rozpuścił mi
włosy. Spadły wzdłuż moich ramion oraz na
piersi, a uśmiech mojego partnera powiększył się
dwukrotnie.
— Żadnego spinania włosów — powiedział. —
Koniec z klaustrofobicznymi kokami.
— Widzę, że wszedłeś w rolę — mruknęłam.
— Rządzisz się.
— Ja tylko ośmielam swoją piękną dziewczynę
do eksponowania atutów. Masz wspaniałe włosy,
którymi będę się bawił u twoich rodziców. —
Pokazowo zakręcił kosmyk na palec wskazujący i
delikatnie pociągnął. — O, tak będę robił.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, dostrzegając w
lustrze jego ciepłe spojrzenie. Miałam wypieki,
ale makijaż odrobinę je tuszował.
— Okej, wybieraj sukienkę — zachęciłam go.
— Hmm… — mruknął mi do ucha. — Może…
ta? — Wskazał palcem na prążkowaną
dzianinową sukienkę w paski, która miała
odsłonięte ramiona. I była obcisła.
Wyjęłam ją i sceptycznie spojrzałam na
swojego partnera. Do jego ubioru pasowałaby
bardzo dobrze, ale… paski pogrubiają, a ta
sukienka była cholernie obcisła. I zwykły stanik
średnio do niej pasował. Cholera.
— A może… — zaczęłam.
— Chociaż przymierz. Proszę? — Wyszczerzył
się pokazowo.
No nie. Przewróciłam oczami i odepchnęłam
go żartobliwie, a potem skierowałam się do szafki
z bielizną. Wyciągnęłam z niej biustonosz bez
ramiączek i mocno wycięte majtki, usilnie
ignorując przyglądającego mi się Royce’a.
— Wiesz, że nie pokazałaś mi żadnego
znamienia?
O zgrozo.
— Jedno mam na pupie, drugie na łopatce, a
trzecie na karku, które chcesz zobaczyć?
Przygryzł wargę, udając nieśmiałego i
podszedł do mnie wolnym krokiem. Serce
niebezpiecznie mi przyspieszyło. Po chwili tłukło
się o żebra jak szalone.
— Wszystkie?
— Ja widziałam jedno.
— Czyli wszystkie, jakie posiadam. —
Parsknął śmiechem. — Po-każ mi to na karku.
Sprytnie, w ten sposób zobaczy również to na
łopatce. Odwróciłam się na pięcie i odsunęłam
włosy na prawe ramię, pochylając przy tym
głowę w przód. Znamię było centralnie na środku
karku i miało kształt…
— Serio wygląda jak serce — mruknął Roy,
przesuwając opuszkiem palca po ciemniejszej
skórze znamienia. Zadrżałam, czując jego oddech
i delikatny dotyk. — A pozostałe? Mają zbliżoną
y y p j
wielkość? A może któreś jest większe? —
zastanawiał się.
Zgarnął moje włosy z pleców na lewe ramię,
odsunął lekko materiał
koszulki i pochylił się, przyglądając się
kolejnemu przebarwieniu. Gdy jego palec
obrysował moją łopatkę, ledwo powstrzymałam
westchnienie.
Ten mężczyzna działał na mnie jak
afrodyzjak.
— I jak? — zapytałam, bo cisza z jego strony
potęgowała moje od-czucia.
— Na łopatce jest większe i bardziej
nieregularne. Co z pośladkiem?
— Tam jest najładniejsze — przyznałam się z
głupim uśmiechem.
— Ach, więc to tak — mruknął, obejmując
mnie w talii. Przysunął
się do mnie i oparł podbródek na czubku
mojej głowy. — Teraz będę myślał o ostatnim
znamieniu najintensywniej. Dlaczego mi to
robisz?
Parsknęłam śmiechem, odwracając się do
niego twarzą i na moment zamarłam. Zrobiłam to
szybko i bez przemyślenia, a on nie spieszył się,
by się wyprostować. Zaschło mi w gardle, gdy
nieznacznie musnęłam czubkiem nosa jego
brodę. Był tak blisko…
— Lubię twój zapach — wypalił. — Jest
jednocześnie słodki i ostry.
Piżmowy.
— Royce…
— Mogę cię pocałować?
Spojrzał na moje wargi, w oczy, znów na
wargi i jeszcze raz w oczy.
Intensywnie niebieskimi oczami, w których
dostrzegłam zaciekawienie. Był tak blisko, że
nasze zapachy mieszały się ze sobą, tworząc coś
wyjątkowego. Zaciągnęłam się tą odurzającą
kompozycją i przeniosłam wzrok na jego lekko
rozchylone wargi. Były takie kuszące.
y g yy
Wystarczyłoby się nieznacznie unieść i mogłam
ich spróbować.
Byliśmy przyjaciółmi. Z Kirby nieraz się
całowałam, to w sumie to samo. Prawda?
Nieprawda.
Albo prawda.
Cholera jasna!
Ujęłam jego policzki, upuszczając sukienkę
wraz z bielizną i nim mój mózg zaczął tyradę,
której motywem przewodnim było: „nie masz
u niego szans”, przywarłam wargami do jego
ust. Wybuch gorąca, który poczułam chwilę
wcześniej, był dosłownie niczym w porównaniu z
tym, co działo się we mnie w tym momencie. Gdy
moje wargi połączyły się z jego wargami. Gdy
mnie objął, przyciągając do swojego twardego
ciała. Gdy naparł na mnie mocniej, pogłębiając
pocałunek. Gdy się poruszył, a ja bezmyślnie
poszłam dalej, muskając jego usta raz po raz.
Gdy wsunął palce pod materiał swojej koszulki,
którą nadal miałam na sobie. Gdy te duże, mocne
dłonie objęły moją talię. Chyba przechodzi-
łam zawał. Był taki duży, taki ciepły, taki
szczery nawet w tym głupim zapoznawczym
pocałunku przed obiadem. Miałam ochotę
całować go w nieskończoność. Ale nie mogłam,
więc przesunęłam dłonie z jego policzków na
szyję, po czym odsunęłam się z przyspieszonym
oddechem.
Spojrzeliśmy na siebie w tym samym
momencie. Ja zaczerwieniona i pobudzona,
Royce… oszołomiony? Miał mętne spojrzenie i
słodki uśmiech na tych cudownych wargach.
Potrzebowałam powietrza. Dużo powietrza, żeby
nie paść przed nim jak kłoda.
To było zbyt dobre.
— Mogę dopisać kolejny punkt do listy —
mruknął, oblizując wargę.
— Listy?
— Rzeczy, które mnie w tobie cholernie
pociągają.
O ja pierdolę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc jedynie
tępo się w niego wpatrywałam. A on we mnie,
rozgrzewając mnie niczym ogień. Był taki
kuszący!
— Pójdę się przewietrzyć — oznajmił, gładząc
kciukami moją talię. — Przebierz się i jedziemy.
Kiwnęłam głową, ze smutkiem uświadamiając
sobie, że jego delikatny dotyk na mojej nagiej
skórze… nie wywołał przykrych wspomnień.
Był tak subtelny i łagodny, że w ogóle nie
czułam zagrożenia. Tylko spokój. A to było
szalenie niebezpieczne.
Royce
Starałem się ze wszystkich sił przekierować
swoje myśli na inny tor, ale nie dałem rady.
Pocałunek z Vafarą coś we mnie zmienił. Będąc
blisko niej, wdychając jej ujmujący zapach i
dotykając jej miękkiego ciała…
pierwszy raz od kilku lat czułem, że nie robię
nic złego. Było mi dobrze z myślą, że mogę jej
pomóc, ale jeszcze lepiej z przeświadczeniem, że
czuję się przy niej wolny i bezpieczny. Jej zamiary
były czyste, chciała mnie poznać i od razu
wyłożyła karty na stół. Nie było między nami
żadnego fałszu i niedomówień. Miałem wrażenie,
że była częścią mojej rodziny.
Gdy wysiedliśmy z samochodu, dwie sekundy
poświęciłem na bez-czelne przyglądanie się
swojej udawanej dziewczynie. Stanęła obok auta,
odgarnęła niesforne włosy na plecy i spięła się.
Patrzyłem na jej ciało, talię, biodra… Była tak
cholernie seksowna. Zapragnąłem walnąć się w
łeb za myślenie o niej w ten sposób. Ale nie
mogłem kłamać ani przed nią, ani przed sobą.
Pociągała mnie jak diabli. Sukienka w paski w
kolorach miodowym, brązowym i bordowym
idealnie na niej leżała.
Do tego buty na podwyższeniu. I jej nagie
ramiona oraz wyeksponowane obojczyki.
Ja pierdolę, Royce, opanuj się.
— Idziemy? — zapytała sztywno Vafie, gdy
zawisłem na swoich drzwiach, gapiąc się na nią.
— Jasne — odpowiedziałem, kręcąc głową z
rozbawieniem.
Zatrzasnąłem drzwi, wyciągnąłem z tyłu
bukiet kwiatów, który kupiliśmy po drodze dla
matki Vafs, i podszedłem do dziewczyny.
Spojrzała na mnie niepewnie.
— Jesteś pewien, że chcesz tam wejść?
— Jestem pewien.
Odetchnęła głęboko, ujęła moją dłoń i splotła
palce z moimi, po czym zdecydowanym krokiem
ruszyła przed siebie. Miałem wrażenie, że
zmiażdży mi dłoń, i strasznie mnie to bawiło.
Była słodka.
Dotarliśmy do drzwi. Zanim zdążyłem
zapukać, otworzyły się zamaszyście. W progu
stała elegancka kobieta w szytym na miarę
damskim garniturze, z ciasno upiętym kokiem i
krwistoczerwonymi ustami.
Zmierzyła wzrokiem Vafarę, krzywiąc się, a
potem spojrzała na mnie.
Gdy jej wzrok dotarł do mandali na mojej
skroni i drutu kolczastego oplatającego moją
rękę, poczerwieniała. Czułem, że szykowała się
zajebista zabawa.
— Dzień dobry, pani Dahle — przywitałem się
i kiwnąłem przy tym z szacunkiem głową.
— Dzień dobry — odparła oschle.
Wyciągnęła dłoń, którą ująłem i ucałowałem,
a następnie wręczyłem jej kwiaty. Przyjęła je ze
zdegustowaną miną.
— Więc, mamo… — zaczęła Vafara, mocniej
zaciskając palce na moich — to jest Royce.
Spotykamy się od jakiegoś czasu. Chciałaś go
poznać…
— Czy ja słyszę moją małą Vafie? — Niski,
zachrypnięty głos wydobył się z głębi domu. —
Vafarko? Skarbie, to ty?
Niska starsza kobieta stanęła u boku pani
Dahle i spojrzała najpierw na Vafie, a później na
mnie. Jej twarz pojaśniała, gdy dostrzegła nasze
splecione dłonie.
— Babciu… — Głos Vafie niebezpiecznie
zadrżał.
Puściła mnie i podeszła do starszej pani, po
czym mocno ją przytuliła. Coś boleśnie ścisnęło
się w mojej piersi. Ulga, którą poczuła Vafara,
udzieliła się nawet mnie.
— Kochanie, jakaś ty śliczna —
skomplementowała ją staruszka. —
Wyglądasz wspaniale, skarbeńku. —
Odsunęły się od siebie i wzrok babci Vafie
spoczął na mnie. — A co to za przystojny
chłopiec?
Dawno nikt nie nazwał mnie chłopcem.
Zwłaszcza kobieta niższa ode mnie o połowę. Nie
umiałem powstrzymać uśmiechu.
— Dzień dobry, nazywam się Royce Faridan —
przedstawiłem się, ujmując jej dłoń, którą
ucałowałem. — Bardzo miło mi panią poznać.
Wiele o pani słyszałem — wypaliłem.
Vafie się spięła, ale nic nie powiedziała.
— Wejdźcie — warknęła matka Vafary.
Skierowała się w głąb domu, na co babcia
dziewczyny prychnęła i przewróciła oczami.
Ujęła Vafarę pod łokieć i we troje ruszyliśmy do
środka. Przeszliśmy przez przedpokój, w którym
nie było ani jednego zdjęcia, i dotarliśmy do
jadalni. Wszystko tutaj było… zimne.
W jadalni nastąpiła wymiana uprzejmości z
resztą zgromadzonych, czyli ojcem Vafary, który
patrzył na mnie jak na kosmitę, panią Nancy
Boloney, która wyglądała na zniesmaczoną nami,
oraz rudowłosym Marcusem, który próbował
mnie przestraszyć mocnym uściskiem dłoni.
Chłopak miał pecha, bo oddałem go ze
zdwojoną mocą i oczy niemal wyszły mu na
wierzch. Żałosna próba siły. Nie byłem małym
Brantleyem, żeby kręciły mnie takie dziecinne
przepychanki.
Podczas posiłku atmosfera była grobowa.
Jedliśmy w ciszy, wymieniając ukradkowe
spojrzenia. Słychać było tylko brzdęk sztućców.
Czułem, że się duszę. Było gorzej niż w wojsku,
gdy jako młodziki coś spieprzyliśmy i wołali nas
na dywanik. Nieprzyjemne uczucie. W pewnym
momencie Vafie chyba zorientowała się, że mój
nastrój poleciał na łeb, na szyję, bo położyła dłoń
na moim udzie i ścisnęła je, by mnie pocieszyć.
Zerknęliśmy na siebie. Miała minę, jakby
przepraszała mnie za to, że tam jesteśmy.
— Czym się zajmujesz, Royce? — Pytanie
padło z ust Marcusa.
Spojrzałem na niego. Dostrzegłem w jego oku
błysk, który wskazywał, że chciał zacząć
rywalizację. Westchnąłem, opierając się o swoje
siedzenie i przerzucając rękę przez oparcie
krzesła Vafie. Zawinąłem na palec kosmyk
włosów dziewczyny i przez moment jedynie się
uśmiechałem. Atmosfera jeszcze bardziej
zgęstniała.
— Prowadzę salon tatuażu.
Matka Vafary spojrzała na nią wściekle.
— Więc to stąd te wszystkie… — obrzuciła
mnie zdegustowanym spojrzeniem — rysunki na
twoim ciele. To jest w ogóle zdrowe dla skóry?
— Jeśli robi się je właściwie i odpowiednio
dba się o nie w okresie gojenia, nie trzeba się
obawiać, pani Dahle.
— Ja jestem prezesem firmy transportowej.
Niedługo otwieramy nowe punkty w Europie —
odezwał się Marcus. — Twoje zarobki będę
wystarczające, by utrzymać Vafarę?
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Vafie.
Wyglądała, jakby miała się rozpłakać, przez co
poczułem nagłą falę irytacji. Ułożyłem palce na
jej nagim ramieniu i delikatnie wodziłem
opuszkami po jej skórze, chcąc dać jej do
zrozumienia, że nie jest sama. Oboje czuliśmy się
tutaj źle, ale mieliśmy siebie, więc mogli nas
pocałować w dupę.
— Myślę, że spokojnie mógłbym utrzymać
Vafie, siebie i cały dom —
odpowiedziałem. — Ale nie ma takiej
potrzeby, bo Vafie również zarabia.
— Marna pensja asystentki i brak
perspektyw. Powinna być w domu i wychowywać
dzieci.
Spiąłem się na myśl o zakładaniu rodziny, ale
zbagatelizowałem to, bo złość okazała się
silniejsza. Pierwszy raz w życiu temat dzieci nie
wywołał we mnie fali wspomnień. Byłem
wkurzony na tego dupka, bo zdecydowanie na za
dużo sobie pozwalał takim pierdoleniem.
— Jeśli Vafie uzna, że praca u matki już jej nie
odpowiada, zajmie się swoimi pasjami i na nich
będzie zarabiać. Ma ogromny talent i dobrze
dogaduje się z moim ojcem, który również lubi
tworzyć. Poza tym wydaje mi się, że to nie twoja
sprawa, Marcusie — odparłem zimno.
Poczerwieniał, ale nie odpuszczał.
— Skąd się tutaj wziąłeś, co? Kim, do cholery,
jesteś? — warknął.
Matka Vafie zacisnęła zęby, matka tego idioty
zakryła usta dłonią, a ojciec Vafary po raz
pierwszy się uśmiechnął. Babcia jedynie
przewróciła oczami. Cóż, co mogłem zrobić?
Nakręcić go jeszcze bardziej.
Dawno nikt mnie tak nie wkurwiał jak ten
wścibski, rządzący się fiut.
Pochyliłem się do Vafie, odgarnąłem jej włosy
z ramienia i pocałowałem ją w policzek,
uśmiechając się przez jej reakcję. Poczułem
dreszcz, który przebiegł po jej drobnym ciele.
Gdy się od niej oderwałem, spojrzała na mnie z
przygryzioną wargą.
— Jestem gościem w domu swojej kobiety —
oznajmiłem, przenosząc triumfujący wzrok na
Marcusa, któremu wyskoczyła żyła na czole. — A
ty, Marcusie? Kim ty jesteś?
— Darujmy sobie ten pokaz siły — wycedziła
przez zęby matka Vafary.
— Och, Sutton, nie przerywaj im. Bardzo mi
się podoba to, jak Royce troszczy się o moją
jedyną wnusię. Czy możesz, kochanie,
powiedzieć, jak się poznaliście? Vafie się nie
chwaliła. — Babcia zerknęła na Vafarę z lekką
reprymendą i zaraz skupiła wzrok na mojej
twarzy.
— Vafie była moją klientką w salonie tatuażu.
Później wpadliśmy na siebie kilka razy i jak się
okazało, to było przeznaczenie — wypaliłem.
— Zrobiłeś mojej córce… tatuaż? — warknęła
Sutton.
Vafara się spięła i mocniej zacisnęła palce na
moim udzie. Wręcz wbiła w nie paznokcie.
— Tak, zrobiłem.
— Vafaro! — wrzasnęła na nią. — Zapraszam
cię do kuchni na słowo.
Wstała z zaciśniętymi ustami i wyszła, a
Vafara zrobiła to samo zaraz po niej.
Odprowadziłem ją wzrokiem. Jej przygarbiona
sylwetka jasno pokazywała, że była
przygnębiona. Potem spojrzałem po zebranych i
zauważyłem, że Marcus gapił się w miejsce,
gdzie zniknęła, ze śliną kapiącą po brodzie.
Zirytowało mnie to spojrzenie, ale
postanowiłem nie dać się wyprowadzić z
równowagi. Jego dziecinne odzywki kontra mój
chłodny spokój.
— Nie powinna nosić takich wyuzdanych
sukienek — mruknął.
— Wyuzdanych? — zapytałem. — To
normalna sukienka podkreślająca jej figurę.
— Widywałem prostytutki skromniej ubrane.
Zacisnąłem dłonie w pięści i miałem ochotę
wstać. Żeby mu przy-pierdolić w zęby. Ale
opanowałem się.
— Uważaj, mój drogi — powiedziałem z
groźną nutą w głosie.
— Powinieneś jej bardziej pilnować. Kto wie,
z kim się puści.
— Licz się ze słowami. Poza tym to trochę
żałosne, nie sądzisz? Sugerujesz, że Vafie się
puszcza, a sam, jak przed chwilą usłyszeliśmy,
„widywałeś prostytutki” — powiedziałem, łapiąc
go za słowo. Ledwo trzymałem nerwy na wodzy.
— Przestań ubliżać Vafarze.
— Jest moja — warknął, uderzając pięścią o
stół.
Jego matka gwałtownie wciągnęła powietrze,
a babcia Vafie zakryła usta z oburzeniem. Ojciec
dziewczyny wyglądał, jakby chciał komuś
przywalić, ale chyba nie mógł się zdecydować,
czy mnie, czy Marcusowi. Ja natomiast poczułem,
że zaczynam się gotować. Pierwszy raz od bardzo
dawna dotknęło mnie to, że ktoś obrażał bliską
mi osobę. Gdybym był z nim na zewnątrz,
wybiłbym mu jedynki.
— Nie wiem, co zażywasz, ale odstaw to.
Zapewniam cię, że Vafie spotyka się ze mną.
— Gówno prawda! Nie miałaby u ciebie
szans. — Prychnął.
Wypowiedział te słowa idealnie w chwili, gdy
matka Vafie oraz ona sama weszły do
pomieszczenia. Sutton Dahle była z siebie
zadowolona, a Vafara wyglądała na nieobecną.
Jakby uszło z niej życie. Usiadła obok mnie z
zaciśniętymi wargami. Pogłaskałem ją po
ramieniu, chcąc zwrócić jej uwagę, a gdy na
mnie spojrzała, przeniosłem palce na jej policzek.
— Wszystko w porządku?
Patrzyła na mnie ze łzami w oczach, ale
uśmiechnęła się smutno, kiwając głową na „tak”.
Jej drobne palce dotknęły mojego podbródka i
zaraz wtuliła nos w moją szyję, drżąc. Byłem,
kurwa, wściekły.
— Może znajdźcie sobie pokój, co? — rzucił
zgryźliwie Marcus.
Spojrzałem na niego ze złością.
— Nie wiem, jaki masz problem. To, że jesteś
urażony, bo Vafara cię nie chce, nie znaczy, że
masz prawo zachowywać się jak skończony
kretyn.
— To, że pojawiłeś się znikąd, nie znaczy, że
masz do niej jakiekolwiek prawo — odpowiedział
mi.
Dlaczego nikt nam nie przerwał? Moja matka
już dawno wkroczyłaby z tekstem, który
wywołałby lawinę śmiechu, a ojciec odciągnąłby
jedną ze stron, żeby uspokoić atmosferę. A tutaj
siedzą jak na pierdolonym telewizyjnym show.
— Zazdrość jest paskudnym uczuciem,
Marcusie — mruknęła babcia. — Pójdę się
położyć.
Wstała, podeszła do Vafie, by pogłaskać ją po
głowie i uśmiechnęła się do mnie przepraszająco,
jakby czuła się odpowiedzialna za ten
katastrofalny obiad. Już się nie dziwiłem,
dlaczego Vafie tak źle o sobie myślała. Gdybym
miał takich bliskich, sam bym się, kurwa,
nienawidził.
— Brawo, Vafaro, zdenerwowałaś babcię —
warknęła matka Vafie.
No chyba ją popierdoliło.
— Vafie nie odezwała się ani słowem —
powiedziałem nad wyraz spokojnie. — To Marcus
ciągle jej ubliża i to jego pani matka zbeształa za
zazdrość.
Sutton spojrzała na mnie wściekle.
A ja wytrzymałem to spojrzenie, bo co ona
sobie, kurwa, myślała?
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że moja córka
owinęła sobie ciebie wokół palca tylko dlatego,
że czyha na mój majątek?
Zamurowało mnie. A Vafara wzdrygnęła się i
załkała, zrywając się na równe nogi. Spojrzała na
mnie załzawionymi oczami pełnymi bólu i
pokręciła głową. Cała drżała i wyglądała, jakby
zaraz miała zacząć wrzeszczeć z frustracji.
— Przepraszam, Roy — wyszeptała.
A potem skierowała się szybkim krokiem do
wyjścia.
Rozdział 17.
Royce
Nie do końca wiedziałem, co powiedzieć.
Moje palce zaciskały się i prostowały, zaciskały i
prostowały, i tak przez dłuższą chwilę od
zniknięcia Vafary. Ruszyła do wyjścia, ale finalnie
odbiła w drugą stronę, więc wiedziałem, że
nigdzie mi nie zniknie. Miałem zamiar za nią
pójść, ale najpierw musiałem dokończyć tę
rozmowę.
— No więc, Royce… — Matka Vafary wbiła
we mnie wzrok z miną zwycięzcy. — Zdajesz
sobie sprawę z tego, że jesteś jedynie pionkiem w
rękach Vafary?
— Doprawdy? — mruknąłem.
— Tak, w testamencie mojego ojca jest
notatka, że jeśli Vafara nie wyjdzie za mąż do
czasu swoich dwudziestych czwartych urodzin,
nie odziedziczy mieszkania ani pieniędzy.
Zostałeś wplątany w paskudną intrygę, którą
moja córka uknuła razem ze swoją rozwiązłą
przyjaciółką. Bardzo mi przykro, że musiałam ci
to uświadomić — powiedziała fałszywie
współczującym tonem.
Zjadliwy uśmiech na jej wargach nie
świadczył o tym, że było jej smutno. Wręcz
odwrotnie — wyglądała na zadowoloną z siebie.
Robiłem się coraz bardziej zirytowany. Prawdę
mówiąc, irytację na takim poziomie jak w tym
momencie odczuwałem bardzo rzadko. Nigdy nie
spotkałem takiej rodziny. Rodziny, w której nie
było troski i wsparcia, tylko… nierówna walka.
Oni kontra Vafara. Jakby była ich wrogiem, a nie
członkiem tej rodziny… Moi rodzice nigdy by się
tak nie zachowali. Moja mama była aniołem.
Każdemu chciała pomóc i bez względu na
wszystko każdego próbowała podnieść na duchu.
— Prawdę mówiąc, Vafara została moją
narzeczoną już lata temu —
wtrącił Marcus. — Przykro mi, że
zachowałem się wobec ciebie źle, jestem po
prostu sfrustrowany tym, że Vafara chce wywołać
we mnie zazdrość, przyprowadzając kolejnego
naiwnego chłopaka. To męczące.
Męczące byłoby powstrzymywanie śmiechu.
Więc go nie powstrzymałem i wybuchnąłem tak
spektakularnie, że łzy popłynęły mi po
policzkach. Nieźle się zmówili przeciwko Vafie.
Żenada to zbyt słabe określenie na ten cyrk.
— Wiesz, Marcus, niestety pokrzyżuję twoje
plany. Spotykam się z Vafarą od jakiegoś czasu i
doskonale wiem, co robisz. Co wszyscy robicie.
Nie mam pojęcia, czym miało być to
spotkanie, ale macie pecha. Nie interesuje mnie
zdanie żadnego z was. A traktowanie Vafary w
taki sposób, w jaki ją potraktowaliście, jest,
przepraszam za wyrażenie, skurwysyństwem. —
Wstałem z miejsca i patrząc na oniemiałą Sutton,
uśmiechnąłem się miło. — Bardzo dziękuję za
obiad, jest pani niezłą kucharką, ale beznadziejną
matką. — Odwróciłem się i zrobiłem kilka kroków
w kierunku, w którym udała się Vafie. — A, no i
jeszcze jedno — dodałem, spoglądając na nich
przez ramię. — Marcusie, jeśli jeszcze raz
będziesz się tak bezczelnie gapił na tyłek mojej
kobiety, wybiję ci zęby i będziesz zmuszony
wydać swoją prezesowską pensję na nową
szufladę.
Po tych słowach i jakimś pełnym oburzenia
bełkocie matki tego kretyna zniknąłem im z pola
widzenia. Dotarłem do drzwi tarasowych na
końcu korytarza i z ulgą wyszedłem do ogrodu, w
którym stała huśtawka, a na niej siedziała Vafie.
Z kolanami pod brodą, niemal zwinięta w kulkę.
Płakała.
Usiadłem u boku dziewczyny i bez słowa
objąłem ją ramieniem.
Łkała, nie mogąc się uspokoić i szeptała ciche
przeprosiny, przez któ-
re mój żołądek ściskał się w supeł. Nie
mogłem tego słuchać. Nie była niczemu winna.
Była ofiarą i należały jej się pomoc i wsparcie.
Miałem ochotę wrócić do środka i jebnąć temu
kretynowi tak dla zasady, żeby poczuł, jak wielki
może być mój gniew, gdy ktoś obraża osobę, na
której mi zależy. Ale powstrzymałem się ze
względu za Vafarę.
Po kilku chwilach wciągnąłem Vafie na swoje
kolana. Usiadła na mnie okrakiem i jak zranione
dziecko wtuliła się w moją pierś. Jej mokry nos
przywarł do mojej szyi, a ręce objęły ciasno
moje ramiona. Oparłem się na drewnianej ławce i
zamknąłem oczy, lekko wprawiając huśtawkę w
ruch.
Kołysaliśmy się bardzo wolno, czerpiąc
spokój ze śpiewu ptaków, swojej bliskości i tego
delikatnego ruchu. Czułem się… lepiej niż
kiedykolwiek. Vafara była doskonałą przytulanką,
jakkolwiek dziwnie to brzmiało.
— Przepraszam — szepnęła w moją szyję,
drażniąc mi skórę swoimi delikatnymi wargami.
— Ostrzegałam cię przed tym cyrkiem.
Nie poruszyła się ani o milimetr, jedynie
westchnęła, kładąc dłoń na moim policzku.
Głaskała go w czuły sposób, przez co uderzyło we
mnie ciepło. Podobało mi się to, jak jej bliskość
poprawiała moje samopoczucie. Po tej
kretyńskiej wymianie zdań z jej rodziną ten czas
sam na sam z Vafie był wręcz wyzwalający.
Mógłbym tak zostać na zawsze.
Cholera, naprawdę mógłbym.
— Nie przepraszaj mnie za cudze gówniane
zachowanie, na które nie masz wpływu. Pieprzyć
ich, Vafie. Tylko ty się liczysz.
Uśmiechnęła się tuż przy mojej skórze.
— Wyobrażasz sobie, co by się stało,
gdybyśmy naprawdę się spotykali, ty nie miałbyś
pojęcia o tym, jak wygląda moja sytuacja z loftem
i moja matka powiedziałaby coś takiego? Nawet
gdybym się w kimś zakochała, ona dążyłaby do
tego, żeby mnie unieszczęśliwić. To okropne.
— Masz rację, dlatego powiedziałem im, że
zachowali się po skurwysyńsku — przyznałem
się.
Vafie parsknęła śmiechem, powoli się
odsuwając i spojrzała na mnie niepewnie. Jej
makijaż był rozmazany, tusz utworzył na jej
twarzy czarne ścieżki. Wyglądała nawet
zabawnie, jakby szła na Halloween. Miałem
ochotę… ująć jej twarz w dłonie i pocałować ją,
ale nie zrobiłem tego. Ledwo się powstrzymałem.
Rany.
— Naprawdę to powiedziałeś?
— Zdecydowanie padło słowo
„skurwysyństwo” i ani odrobinę nie żałuję.
Jej uśmiech się powiększył. Mój również, bo
wyglądała słodko z tym tuszem na policzkach.
— Moja matka zapewne wychodzi z siebie.
Powiedziała mi w kuchni, że przeczuwała, że
wynajmę sobie jakiegoś przystojnego mężczyznę
kompletnie nie w jej guście, żeby ją
zdenerwować. Dodała, że tatuaże to przesada i
jestem skrajnie głupia. A ty to już w ogóle, bo
wytatuowałeś sobie jakieś bezsensowne kwiatki
na czaszce. — Wydęła wargę, dotykając tatuażu
na mojej skroni. — Mnie się podoba. Tak jak
wszystkie twoje tatuaże.
— Twoje zdanie ma dla mnie o wiele większe
znaczenie niż zdanie twojej matki. W zasadzie jej
zdanie po dzisiejszym dniu mam kompletnie w
dupie. Zachowała się wrednie.
— To u niej normalne — mruknęła.
Spojrzała na dom i skrzywiła się z
niesmakiem, który zaraz zmienił
się w udręczenie. Zacisnęła powieki,
odetchnęła i wróciła spojrzeniem do moich oczu.
— Marcus tu idzie.
Wyprostowałem się, żeby być bliżej jej
twarzy, i niewiele myśląc, po-
łożyłem dłonie na jej policzkach, po czym
mocno wpiłem się w jej pełne wargi. W pierwszej
chwili zareagowała paniką, jej ciało spięło się, a
paznokcie wbiły się w moje ramiona, ale po
chwili się poddała. Przebiegła opuszkami po
mojej szyi, a potem wplątała palce w moje włosy.
Odwzajemniła pocałunek, pogłębiając go.
Miałem wrażenie, że byłem pijany. Jej wargi,
zapach, ciepło jej miękkiego ciała… To wszystko
tworzyło nie lada mieszankę i sprawiało, że
warstwa po warstwie opadała ze mnie zbroja,
którą się opancerzyłem.
Vafara była coraz bliżej mnie, a wszelkie
wątpliwości i obawy, jakie miałem, traciły
znaczenie.
— Nie chcę wam przeszkadzać w wymianie
płynów i drobnoustrojów, ale mam coś do
powiedzenia. — Głos Marcusa przebił się przez
bezpieczną bańkę przyjemności, w której się
zamknęliśmy, i przerwał
nasz słodki pocałunek.
Vafara odsunęła się ode mnie niespiesznie,
ale zamiast ze mnie zejść, wcisnęła nos w moją
szyję, przytulając się. Z satysfakcją objąłem jej
talię i przyciągnąłem ją do siebie. Nasz
rozmówca wydawał się zdenerwowany. Przykre.
— W czym problem? — zapytałem.
— Tak, cóż. — Odchrząknął, a jego mina
zrobiła się… złowieszcza? — Chciałem jedynie
zauważyć, że wziąłeś się za nadszarpnięty towar.
Vafara najwyraźniej udawała, że nie chce dotyku
lub się go boi po tym, co przeszła. Ale wygląda na
to, że wcisnęła matce bajkę. Teraz widzę tę
obłudę. Wiesz, Vafaro, może to i dobrze, że się
tak stawiasz, teraz
wiem, że granie skrzywdzonej wychodzi ci
świetnie przy matce, a gdy nie ma jej w pobliżu,
kurwisz się jak zwykła szmata. Nie takiej matki
chcę dla swoich dzieci.
Kurwa, przesadził.
Zerwałem się na równe nogi z taką
prędkością, że gdybym nie złapał
Vafary za pośladki, wylądowałaby na ziemi.
Mruknąłem ciche przeprosiny, że dotknąłem ją
tam, gdzie nie powinienem, i pomogłem jej
złapać równowagę. Zanim któreś z nich się
zorientowało, co zamierzałem zrobić, moja pięść
była w górze, a moment później zderzyła się z
nosem Marcusa. Chłopaczek zatoczył się,
zakrywając zraniony nos ręką i upadł na ziemię,
krzycząc wniebogłosy. Chciałem poprawić
uderzenie, ale Vafie złapała mnie za dłoń. Znów
była załamana.
Wokół nas nagle pojawili się ludzie, ale
zignorowałem to. Pochyliłem się nad tym
mazgajem i wymierzyłem palec w jego twarz.
— Vafara spotyka się ze mną. Jest moją
dziewczyną i tobie nic do tego. Jeśli jeszcze raz ją
obrazisz, nie zapanuję nad sobą, rozumiesz? Nie
masz do niej żadnych praw i nie będę tolerować
tego, że ją gnoisz. Nie dorastasz jej do pięt,
nawet z tą swoją gówno wartą firmą. Jeśli jeszcze
tego nie wiesz, a najwidoczniej nie wiesz, ważne
jest to, jakim się jest człowiekiem, a nie to, jaką
się ma pozycję. Dorośnij i wyciągnij głowę z
własnej dupy.
Usłyszałem klaskanie. Świetnie,
zaprezentowałem się nienagannie, nie ma co.
Pieprzyć ich wszystkich.
— No pięknie, Vafaro, brawo. Związałaś się z
kryminalistą?
Spiąłem się.
— Mamo…
— Nie, nic nie mów — warknęła. — Zawsze
byłaś rozczarowaniem.
To, że wynajęłaś sobie drania, który nie
spełnia moich oczekiwań i jest agresywnym
chamem, jedynie potwierdza fakt, że się nie
pomyliłam.
Od zawsze przynosisz mi tylko wstyd.
Zacisnąłem dłonie w pięści i objąłem Vafarę
ramieniem. Drżała, gdy wtulała się w mój bok. A
ja płonąłem ze złości. Jak można być taką suką?
Jak?! Dla własnego dziecka!
— Vafara jest rozczarowaniem? —
Prychnąłem pogardliwie, patrząc Sutton prosto w
oczy i już się nie hamowałem: — Vafara?
Rozczarowaniem jest pani zachowanie. To, jak źle
pani ją traktuje i jak cholernie ją pani zniszczyła.
Vafara jest piękną, mądrą i utalentowaną
kobietą, która zasługuje na o wiele więcej niż
zakompleksiona matka obwiniająca ją o
dosłownie wszystko. Wie pani, co teraz zrobię? —
Pochyliłem się ku niej. — Zabiorę Vafie do mojej
mamy i podziękuję jej za to, jak wspaniałą,
pomocną i niezastąpioną jest osobą. I od dzisiaj
będzie taka również dla Vafary, bo pani
zdecydowanie nie powinna się nazywać matką.
Złapałem Vafarę za rękę i nie dodając nic
więcej, pociągnąłem ją do wejścia do budynku.
Nie odwróciłem się i miałem nadzieję, że Vafara
również tego nie zrobiła. Pozbieraliśmy swoje
rzeczy i opuściliśmy ten cholerny dom wariatów.
Wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy w ciszy
przerywanej łamiącym serce szlochem mojej
udawanej dziewczyny.
Miałem zamiar poprawić jej humor i od
dzisiaj sprawiać, by czuła się piękna, potrzebna i
wartościowa. Bo każdy taki jest, tylko niektórzy
niestety trafiają w swoim życiu na ludzi, którzy są
tak zgorzkniali i wredni, że odbierają innym
światło i zastępują je mrokiem.
Postanowiłem sprawić, że Vafie będzie
błyszczeć. Bo cholernie na to zasługiwała.
Zamiast wrócić do mieszkania Vafary, pojechaliśmy
najpierw do sklepu, a potem zawiozłem nas prosto na
parking przed moim studiem. Wręczyłem Vafie chusteczki
do demakijażu i bez słów zaczekałem, aż patrząc w
lusterko, pozbędzie się śladów łez i tuszu z twarzy. Zmyła
wszystko i głęboko odetchnęła, spoglądając na mnie
smutnymi oczami. Przez chwilę po prostu na nią
patrzyłem. Na jej miodowe oczy, zaróżowioną przez
pocieranie chusteczką skórę i pełne wargi, które były tak
uzależniająco słodkie. Na nią całą — była cholernie piękna.
— Dziękuję — powiedziała po chwili.
— Za co?
— Za to, że cię poznałam.
Na moment zabrakło mi powietrza. Coś
boleśnie ścisnęło się w moim wnętrzu, a potem
wybuchł w nim pożar. Emocje gromadziły się we
mnie i kotłowały się jak szalone. Jedyne, o czym
mogłem myśleć, to siedzą-
ca u mojego boku dziewczyna. Uśmiechała
się do mnie ze smutkiem
i goryczą, ale jednocześnie wydawała się
odprężona. Jakby ogromny ciężar został zdjęty z
jej barków.
— Ja też dziękuję — odparłem.
— Za? — Zmarszczyła brwi.
— Za to, że jesteś, Vafs.
Rumieniec, który wykwitł na jej policzkach,
sprawił, że poczułem się szczęśliwy. Zerknąłem
na jej wargi, znów chcąc ją pocałować, ale
powstrzymałem się i szybko wróciłem do jej oczu.
Wydawała się odrobinę mniej załamana.
Chciałem, żeby się szczerze i szeroko
uśmiechnęła. Zasługiwała na wszystko, co
najlepsze.
— Co tu robimy? — zapytała, spuszczając
wzrok.
— Zanim wrócimy do ciebie i ogarniemy się
do moich rodziców, na moment zabiorę cię na
dach. Usiądziemy, zjemy lody i popatrzymy na
wszystkich z góry. Co ty na to?
Przygryzła wargę, zgadzając się kiwnięciem
głowy. Zrobiła się nie-
śmiała, czym ponownie złapała mnie za serce.
Była przeurocza. I sprawiała, że świat stawał się
bardziej znośny. Nawet gdy była smutna.
— Chodź, idziemy.
Opuściliśmy samochód i szybko dostaliśmy
się do studia, a przez nie na klatkę schodową
całego budynku. Weszliśmy po schodach na samą
górę, a następnie przeszliśmy po drabinie na
dach, gdzie czasem wraz z Esther siadaliśmy i
wyrzucaliśmy z siebie żale. Przychodziłem tu
tylko wtedy, gdy było naprawdę chujowo. Dzisiaj
miałem świetną towarzyszkę i pudełko
waniliowych lodów oraz dwie paczki małych
herbatników, które miały nam zastąpić łyżeczki.
Czułem się jak nastolatek zabierający
przyjaciółkę na randkę i było to o wiele bardziej
ekscytujące, niż mógłbym sobie wyobrazić.
Z pudła przygniecionego cegłami wyjąłem
koc, który schowaliśmy tutaj z Est, i rozścieliłem
go przy krańcu dachu. Vafie usiadła jako
pierwsza i spuściła nogi w dół, nie wychylając
się. Jej wzrok był utkwiony w budynkach przed
nami, które piętrzyły się jeden obok drugiego.
Zająłem miejsce po jej prawej stronie i
wyciągnąłem paczkę papierosów w jej kierunku.
Ku mojemu zaskoczeniu wyjęła dwa. Jednego
wsunęła w swoje wargi, a drugiego przystawiła
przed moje, uśmiechając się z nostalgią. Słońce
oświetlało jej twarz i sprawiało, że wyglądała
naprawdę uroczo.
Odpaliłem nasze papierosy i przysunąłem się
ku swojej udawanej dziewczynie, a potem bez
skrępowania objąłem ją ramieniem. Nie
sprzeciwiła się i wtuliła się w mój bok, w ciszy
paląc papierosa.
Miałem wrażenie, że wszystko wskoczyło na
swoje miejsce.
Pierwszy raz od kilku lat czułem spokój.
Rozdział 18.
Vafara
Smak papierosa w ustach miał się nijak do
goryczy, która mnie przepełniała. Gdy
obserwowałam z dachu spacerujących po ulicy
ludzi, młodych zakochanych, starszych
zakochanych, kochające się rodziny z dziećmi,
roześmiane kilkulatki, zwierzaki i ludzi
rozmawiających przez telefon czy gawędzących
ze sobą z kubkami kawy i przekąskami w
dłoniach, dotarło do mnie, jak bardzo samotna
byłam. Jak samotna się czułam.
Jak bardzo pragnęłam normalnej relacji, w
której byłabym równą partnerką. W której ktoś
chciałby się o mnie starać.
Miałam Kirby. Nasza relacja była dla mnie
najważniejsza, ale czułam, że nie byłyśmy równe.
Ja byłam tą beznadziejną połową duetu, o którą
trzeba było się martwić, ale na pewno nie starać.
To ja ze wszystkich sił starałam się o Kirby.
Ostatnio gorzej mi to szło, ale nadal mogłam
powiedzieć, że robiłam wszystko, aby na nią
zasłużyć. Ona nie musiała robić nic, bo była dla
mnie jak tlen — wystarczało mi, że była. Nie
musiała zabiegać o moją miłość, miała ją
niezależnie od swoich humorów i tego, co robiła.
Była doskonałą przyjaciółką. Ja taka nie byłam.
Westchnęłam z tęsknoty za czasem, gdy
wydawało mi się, że matka po prostu nie żywi do
mnie żadnych ciepłych uczuć. Kiedy nie
wiedziałam jeszcze, że to nie wszystko — że ona
nie tylko mnie nie kochała, ale chciała również
odebrać mi to, co było dla mnie najważniejsze,
mój azyl. Nadzieja matką głupich, jak to mówią.
— Vafie? — odezwał się Royce po długiej
chwili ciszy.
Mruknęłam w odpowiedzi i ciaśniej objęłam
jego przedramię. Opierałam się policzkiem o jego
biceps i nie miałam zamiaru się odsuwać.
Jego ciało było jak schronienie przed
światem, ciepłe, twarde i dające mi niebywałe
poczucie bezpieczeństwa. Przerażało mnie to, jak
bardzo łaknęłam jego bliskości. Zwłaszcza po
tym, co stało się w ogrodzie.
— Mogę o coś zapytać?
— Jasne — szepnęłam.
— Marcus… powiedział, że bałaś się dotyku.
Czy…
Spięłam się, a Roy, widząc to, również tak
zareagował. Zacisnęłam powieki, walcząc z
irytującym strachem, który wdarł się do mojego
serca, i automatycznie straciłam całą siłę, jaką
jeszcze w sobie miałam.
W moich oczach pojawiły się łzy, a w gardle
uformowała się gula. Panika była ostatnim, czego
w tej chwili potrzebowałam.
Ja pierdolę, nie teraz.
— Nie denerwuj się — powiedział łagodnie
Roy, obejmując mnie ramieniem, przez co
musiałam puścić jego rękę. Od razu przylgnęłam
do jego boku, a on mocno mnie do siebie
przytulił. Załkałam. — Nie płacz, Vafie, jesteś
bezpieczna. Możesz być pewna, że skopię dupę
każdemu, kto sprawił ci przykrość. Jestem byłym
żołnierzem, nie tylko Marcusa mogę położyć
jednym ciosem.
Pocałował mnie w głowę i zakołysał się ze
mną, a ja po raz kolejny po prostu… rozluźniłam
się. Przez niego. Przez jego bliskość, delikatność
i zrozumienie, jakie mi okazywał. Royce… to nie
mieściło mi się w głowie. Wydawał mi się zbyt
idealny, by był prawdziwy.
Chciałam być silniejsza. Z nim i dla niego. Ale
próba zatrzymania go dla siebie byłaby zbyt
samolubna z mojej strony. Byłam na to zbyt
zrujnowana. Ale tak bardzo chciałam… Jasna
cholera.
— Gdy miałam trzynaście lat, mężczyzna,
który pracował z moją matką na studiach… to jej
dobry przyjaciel, wielki prokurator, który
dorabiał sobie podczas studiów, kelnerując z nią
w małym barze. Znają się od lat, a on… —
Przerwałam, zacisnęłam pięści i mocniej
przylgnę-
łam do Royce’a. — On zawsze miał jakieś
dziwne ciągoty. Często mnie przytulał, głaskał po
nogach i w ogóle. Nie lubiłam tego,
nienawidziłam, gdy mówił „kochanie” i łaził za
mną, żeby pomóc mi na przykład przynieść
herbatę. — Odetchnęłam kilkukrotnie, żeby
znaleźć w sobie siłę i zebrać myśli. — Miałam
trzynaście lat, kiedy zaczął sobie pozwalać na
więcej. Ocierał się o mnie przez przypadek,
co rusz dotykał mojej pupy, pod stołem gładził
moje uda… — Zadrżałam, bo wspomnienie
dotyku tych wstrętnych paluchów na moich
nogach stało się zbyt żywe. Zrobi-
ło mi się niedobrze. Odsunęłam się od Roya,
by widzieć jego twarz.
Royce patrzył na mnie z wściekłością w
jasnych oczach. Wyciągnął ku mnie dłoń, którą
od razu chwyciłam. Musiałam patrzeć na niego,
by nie wracały wspomnienia, bym nie przeniosła
się w tę straszną przeszłość.
— Kiedyś na jednej z imprez firmowych mojej
matki złapał mnie, jak szłam do łazienki.
Przycisnął mnie do ściany i wsadził ręce pod
moją sukienkę. Dotykał mnie, ściskał moje piersi
i mówił takie obleśne rzeczy… Boże, Royce, to
było takie obrzydliwe. Bałam się tak potwornie,
że pozieleniałam i zrobiło mi się niedobrze.
Gdyby nie to…, gdyby mnie nie puścił, bo
zobaczył, że zaraz zwymiotuję… Nie wiem, co by
się stało.
Rozpadłam się. Moim ciałem wstrząsnął
szloch, a Roy zareagował
instynktownie i posadził mnie na swoich
kolanach. Znów siedziałam na nim, wczepiona w
jego twarde ciało, łkając z bezsilności. Ale
czułam się… wolna. Taka lekka, gdy to wszystko
powiedziałam, a Royce nie zareagował
niedowierzaniem i nie zarzucił mi, że kłamię.
Spadł ze mnie ogromny ciężar, który przytłaczał
mnie od tak dawna. Roy mi wierzył.
Naprawdę mi wierzył.
— Powiedziałaś rodzicom? — zapytał cicho.
— Powiedziałam. Dostałam szlaban na
wychodzenie z domu. A potem wiele kazań na
temat tego, jak zła, rozpuszczona i
nieodpowiedzialna jestem, skoro zmyślam i dla
zabawy oczerniam jednego z najlepszych
prokuratorów w mieście. Zawsze, gdy go widzę…
mam ochotę zniknąć.
Myślę, że mam uraz. Nienawidzę, kiedy ktoś
mnie dotyka, nienawidzę, gdy ktoś się do mnie
zbliża. Nienawidzę tego, Roy. Ale gdy ty jesteś
blisko, to czuję się bezpiecznie. Jesteś taki ciepły
i troskliwy. Taki kochany… Twoi bracia też są
tacy dobrzy i przyjaźni, ojciec, matka, bratowe.
Cała twoja rodzina jest niesamowita.
Przepraszam, że musiałeś poznać moją,
dysfunkcyjną. I tego psychopatycznego kretyna…
— Wiesz, co mi powiedział? — wyszeptał ze
złością Roy. — Że jestem kolejnym facetem,
którego wykorzystujesz, by wywołać w nim
zazdrość. Wyśmiałem go. On ma chore urojenia i
przerośnięte ego. —
Prychnął. — Maminsynek w kamizelce, który
szczyci się tym, że mama wygrzała mu stołek.
Miałem ochotę go walnąć, jak tylko otworzył
gębę.
A mam zasadę, żeby nie uciekać się do
przemocy. Uderzyłbym go jeszcze raz. Mocniej.
Parsknęłam śmiechem i otarłam łzy. To, jak
Royce bronił mnie przed moją matką… to było
takie dziwne. Nikt nie stawiał się Sutton Dahle,
nigdy i o nic. A już zwłaszcza o mnie. Nawet
Kirby nie potrafiła na nią wyjechać, bo zanim
otworzyła usta, moja matka już sprowadzała ją
do parteru. Ale Royce był inny. Nie dość, że nie
bał się mnie bronić, to jeszcze dbał, żebym nie
dała się pochłonąć złym wspomnieniom. Tak jak
teraz. Pomógł mi przekierować myśli, tak by nie
obezwładniły mnie panika i ból. Był taki
kochany…
— Widziałam to, ale dalej nie wierzę, że to
zrobiłeś — przyznałam z uśmiechem. — Mam
nadzieję, że złamałeś mu nos.
— A w domu powiedziałem jeszcze, że wybiję
mu zęby, jeśli będzie się ślinił na twój widok.
Gdybyś zobaczyła, jak on się patrzył na twoje
pośladki. Ledwo się powstrzymałem, żeby go nie
uderzyć już wtedy.
— Ja bym się nie odważyła, bo pewnie by mi
oddał, ale ty… możesz mu wybić te zęby, niech
ma za swoje. Mam go serdecznie dość. Jego,
mojej matki, tej chorej gry. Wiesz, co jeszcze mi
powiedziała w kuchni?
Że nawet jeśli za ciebie wyjdę i spełnię
warunki zapisane w testamencie, muszę trwać w
tym związku przynajmniej przez dwa lata. W
złości wyrzuciła z siebie, jak jej się udało zmienić
testament… tak jak podejrzewałam, zrobiła
aneks dzięki swoim znajomościom. Ona mnie tak
cholernie nienawidzi. To niesprawiedliwe.
Dlaczego tak jest? Nic jej nie zrobiłam, Royce. Ja
się tylko urodziłam…
Usta Roya znalazły się przy moim uchu. Objął
mnie ciaśniej i głośno westchnął, a jego ciepły
oddech owiał moją skórę. Zadrżałam.
— Nie mam pojęcia, co twoja matka ma w
głowie, ale wiem, co ja mam i co zrobimy.
Zagramy w jej grę po mistrzowsku.
Parsknęłam śmiechem. Ciepło rozlało się po
całym moim ciele i skumulowało się w dwóch
miejscach: w dole brzucha i w sercu. To było tak,
jakby zatrzepotały we mnie skrzydła tysiąca
motyli.
Odsunęłam się od Roya, choć bliskość jego
ciała była tak uzależniająco przyjemna… Z
nieśmiałym uśmiechem dotknęłam lekko jego
policzków. Potarłam je kciukami i poczułam, że…
chciałam go. Bez względu na konsekwencje,
mimo że wiedziałam, że skończę ze złamanym
sercem… chciałam, żeby choć przez chwilę przy
mnie był i dawał
mi poczucie bezpieczeństwa. Chciałam go w
swoim cholernym życiu, nawet jeśli miałam przez
to cierpieć. Pragnęłam przez moment czuć się
szczęśliwa i chciana.
Pieprzyć konsekwencje. Po prostu pieprzyć.
Royce mnie akceptował. Akceptował to, co
widział i słyszał.
— Co wymyśliłeś? — zapytałam.
— Niespodzianka. Masz już sukienkę na
wesele? I tak właściwie, kiedy ono jest?
— Za trochę ponad miesiąc, nawet nie
pamiętam dokładnie —
mruknęłam. — Nie mam sukienki, byłam na
zakupach z matką, Kirby i matką Marcusa, ale źle
się to skończyło. Matka cały czas mnie
krytykowała. Na wszystkie te kiecki miałam zbyt
szerokie biodra i za małe cycki. — Wydęłam
wargę i poczułam mdłości na myśl, że znów
miałabym to przechodzić.
Roy przechylił głowę, zaciskając palce na
mojej talii i uśmiechnął
się przebiegle.
— Znajdziemy ci taką sukienkę, że wszyscy
będą mi zazdrościli takiej pięknej dziewczyny,
jaką jesteś. I będzie miała głęboki dekolt, żeby
każdy zobaczył twój tatuaż. Jesteś moją czarną
różyczką, Vafs. Czarną różą, która momentami
pokazuje mi, że tak naprawdę jest przepięknym,
barwnym motylem. Popracujemy nad tym, byś
częściej była motylkiem, a rzadziej smutną
czarną różyczką.
— Smutne symbole pasują do smutnych ludzi
— odparłam. — Ale czarne róże są piękne
pomimo swojego mroku i przygnębiającej
symboliki.
— Dokładnie tak jak ty. Jesteś cholernie
piękna.
Moje policzki zapłonęły, ale nie spuściłam
wzroku. Wytrzymałam jego intensywne
spojrzenie i nawet pogłaskałam go po policzkach
w ramach cichego podziękowania. Chciałam być
dla niego silniejsza. Mia-
łam po swojej stronie już dwie silne,
wspaniałe osoby. Nie byłam sama…
Miałam Kirby i Royce’a. A to przecież bardzo
wiele.
— Znów za dużo myślisz — mruknął. — Nie
wierzysz mi? Nawet z czarnymi śladami po tuszu
wyglądasz uroczo. Jesteś naprawdę pięk-na,
Vafaro, mówię to szczerze. Uwierz w moje słowa.
Przygryzłam wargę, zsuwając palce na jego
szyję, a z niej na umięśniony tors. Przez chwilę
wpatrywałam się w jego wargi, ale finalnie sku-
piłam się na oczach, które znów wyglądały na
turkusowe. Jego brązowe włosy mieniły się w
słońcu, przechodząc z orzechowego brązu w
intensywne złoto. W tym świetle wydawał się
jeszcze bardziej atrakcyjny. Jego nieskazitelny
wygląd w połączeniu z niezwykłym charakterem
tworzyły mieszankę tak doskonałą, że wręcz
nierzeczywistą. Nadal nie mogłam uwierzyć, że
na mojej drodze stanął ktoś taki jak Royce
Faridan. Ciepły, męski, kochany i szczery.
Może po tylu latach burz i katastrof przyszedł
czas na słońce w moim życiu?
Może to Royce był tym słońcem?
— Vafie? — szepnął. — Wszystko gra?
Przytaknęłam, nie odrywając od niego
wzroku i głośno westchnęłam.
Moje palce na powrót znalazły się na jego
policzkach. Lubiłam jego lekko kłujący zarost.
Lubiłam jego oczy. Lubiłam jego miękkie usta i
silne ręce. Lubiłam go całego. Z każdą chwilą
coraz bardziej.
— Cieszę się, że byłeś na tyle uparty, żeby
przetrwać moje uniki na początku naszej
znajomości — wyznałam. — Chcę, żebyś wiedział,
że jestem wdzięczna za każdą wspólną chwilę i
twoje wsparcie. Dzięki tobie nie czuję się taka
bezradna. Już nie jest mi obojętne to, co się ze
mną stanie. Pamiętasz… wtedy w klubie, kiedy
pomogłeś mi z tym chłopakiem, który się do mnie
przystawiał…
Przytaknął, zaciskając szczękę.
— Był tak nachalny, że w pewnym momencie
się poddałam. Było mi wszystko jedno, co robił,
byle nie powiedział nic, co mogłoby mnie zranić.
Miałam tak serdecznie dość wszystkiego. A
potem się pojawiłeś i już nie było tak mrocznie i
beznadziejnie. Przy tobie nie czuję się tak
bezwartościowa jak zawsze.
— Nie jesteś bezwartościowa. Jesteś
cholernie wartościowa. Nie ma ludzi
bezwartościowych, każdy ma wartość. Nawet
taki zjeb jak Marcus.
— Masz naprawdę dobre serce, Roy —
przyznałam. — Niewielu takich ludzi się teraz
spotyka. Sporo mężczyzn uważa, że taka postawa
świadczy o słabości.
— Tak samo jak wiele osób twierdzi, że coś
jest wyłącznie dla kobiet lub wyłącznie dla
mężczyzn. Każdy ma prawo do wyrażania siebie
w taki sposób, jaki mu odpowiada. Chyba że
krzywdzi tym innych, wtedy nie ma prawa. Wtedy
jest do poprawy. — Uśmiechnął się
czarująco. — A faceci mogą mówić, co myślą,
czują i czego pragną. Mogą płakać. Słabością jest
niszczenie innych. To pokazuje, że nie ma się nic
do zaoferowania.
Zakochanie się w Royu byłoby takie proste.
Wystarczyło kilka wspólnych chwil, wsłuchanie
się w jego słowa, gdy mówił o tym, w co wierzy i
jak postępuje, i od razu serce biło mocniej. Był
mądry, empatyczny i dojrzały. Łaknęłam tego, co
przy nim czułam. A czułam tak wiele, że nie
umiałam tego nazwać. Sprawiał, że chciałam być
dokładnie w tym miejscu, w którym byłam —
obok niego. To było takie ciepłe uczucie…
nowe, cudowne. Rany.
— Cieszę się, że jesteśmy przyjaciółmi —
szepnęłam. — Mam nadzieję, że będziemy nimi
jak najdłużej. Bo bez ciebie już nie będzie tak
dobrze — dodałam.
— Nie, Vafs. Ze mną czy beze mnie, jesteś,
byłaś i zawsze będziesz silną, wspaniałą kobietą.
Schowałaś się pod warstwami nagromadzonego
przez lata smutku. Patrzenie na to, jak je
zrzucasz, kojarzy mi się z obserwowaniem, jak
motyl opuszcza kokon, w którym był zamknięty.
Jesteś takim motylem. Pięknym i barwnym,
który tylko czeka na odpowiedni moment, by się
wydostać, a potem unieść się w powietrze.
Parsknęłam śmiechem. Znów ten motyl.
— Teraz jestem gąsienicą?
Roy też się zaśmiał.
— Na to wychodzi. — Uśmiechnął się słodko.
— Małą gąsieniczką na czarnej róży. Ale
wyglądasz cały czas jak piękny motyl. Jesteś
zachwycająca.
— Jesteś strasznie czarujący, wiesz?
— Przy tobie nie mam żadnych barier. Mówię
to, co leży mi na sercu.
A ja przyjmowałam całą sobą to, co miał na
sercu. I chciałam więcej.
Przechyliłam głowę, odwzajemniając jego
zaraźliwy uśmiech i przez chwilę myślałam tylko
o tym, jak bardzo mam ochotę go pocałować.
Dotarło do mnie, że potwornie, ale nie zrobiłam
tego. Wiedziałam, że się w nim zakocham, ale nie
chciałam tego przyspieszać.
Pragnęłam zaznać tego obezwładniającego
uczucia, ale nie chciałam się do niego
przyzwyczaić.
W głębi duszy czułam, że wyplątanie się z
miłości do takiego mężczyzny jak Royce Faridan
byłoby niemożliwe.
Rozdział 19.
Vafara
Zjedzenie połowy pudełka lodów wraz z
mnóstwem herbatników było średnim pomysłem,
ale olałam konsekwencje. Było tak miło i
przyjemnie, że pierwszy raz od dłuższego czasu
miałam w dupie to, czy mogłam przekroczyć
swoją dzienną dawkę kalorii, czy nie. Czułam się
wolna.
Po powrocie do mnie razem z Royce’em
uznaliśmy, że wypadałoby napić się czegoś
ciepłego. Zrobiłam kawę i usiedliśmy z nią przy
wyspie kuchennej. Przez chwilę rozkoszowaliśmy
się ciszą, a potem Roy zaczął się śmiać. Tak
niespodziewanie, że ja też parsknęłam śmiechem
bez powodu. Z nim było to takie naturalne i
zwyczajne… aż nie chciało mi się wierzyć, że tak
potrafiłam.
— Nie wierzę, że naprawdę walnąłem tego
kretyna w gębę. Jeszcze nigdy nikomu nie
przywaliłem. Ten idiota właśnie trafił na moją
czarną listę.
— Dla mnie to też był szok — mruknęłam,
uspokajając się. — Ale widok bezcenny,
przyznaję.
— Jak byłem młodszy, często ktoś mnie
zaczepiał. Byłem strasznie chudy i raczej
wycofany. Śmiali się ze mnie przez moich braci,
którzy zawsze, jak trzeba było, stawali w mojej
obronie. W wakacje mniej więcej w połowie
liceum postanowiłem, że koniec z byciem
chuderlakiem, zacząłem ćwiczyć i w niecały rok
zbudowałem mięśnie. Ostatnia klasa liceum
okazała się bogata w doświadczenia.
Uśmiechnęłam się na myśl o nastoletnich
latach Roya i przechyli-
łam głowę, opierając ją na ugiętej ręce.
Patrzyłam na jego przystojną twarz i
zastanawiałam się, jak by to było, gdybym
spotkała go wcześniej.
Może nie miewałabym ataków paniki i myśli
samobójczych? Może nie wpakowałabym się w
fatalny związek? Nie okaleczałabym się po
nocach, by przestać czuć bezsilność? Ciekawe.
Nigdy się tego nie dowiem.
— A ty jaka byłaś?
— Przed tym, gdy złamano mi serce, czy po
tym?
Roy zacisnął wargi. Na jego twarzy
odmalowała się złość.
— To kolejny kandydat do zarobienia w zęby?
— Zdecydowanie. — Parsknęłam śmiechem.
— Zanim poznałam Landona, byłam po prostu
zwykłą nastolatką, której nie kochała matka.
Potem byłam szczęśliwą dziewczyną, która
miała kochającego chłopaka.
Gdy przyłapałam go z klęczącą przed nim
blondynką z drużyny pompo-niar… cóż, wtedy
wszystko się akurat nawarstwiło. Zostałam
wykorzystana i ośmieszona, bo Landon
publicznie oświadczył, że byłam tylko
zapchajdziurą przed kolejną, lepszą laską… To
bolało podwójnie, bo byłam zakochana, a do tego
mu zaufałam. Powiedziałam mu, co mnie
spotkało, znał moją matkę i siostrę… i
wykorzystał mnie. Jak wszyscy poza Kirby.
Oprócz niej nikt nigdy się ze mną nie bawił, nie
pytał mnie o zdanie i nie zwracał na mnie uwagi.
Wybudowałam wokół siebie mur, przez który
ludzie nie próbowali się przebić. Landon
spróbował, a ja na to pozwoliłam. Wyszło z tego
tyle, że wpadłam w depresję. — Spojrzałam w
smutne oczy swojego udawanego chłopaka. —
Więc… w zasadzie nic cię nie ominęło, byłam
taka, jaka jestem teraz.
— A Kirby?
— Kirby jest ze mną od piaskownicy. —
Wzruszyłam ramionami. —
Ona lubi się spotykać ze wszystkimi, ludzie ją
uwielbiają i szanują. Była zadowolona z mojego
związku z Landonem, bo nie wiedziała, że tak
naprawdę nigdy mu na mnie nie zależało.
Pamiętam, jak jej opowiedziałam, co się stało,
kilka tygodni po tym, gdy znalazła mnie w
łazience po jednym z cięższych momentów.
Wyznałam jej prawdę i następnego dnia na szafce
Landona błyszczał napis zrobiony czerwonym
lakierem do paznokci: „jebany skurwiel z małym
fiutkiem”. — Parsknęłam śmiechem. — Na
stołówce wylała na niego krem serowy i zdzieliła
go po głowie tacką tyle razy, że kucharka
przybiegła, żeby ją odciągnąć.
To było straszne, ale bardzo mi pomogło.
Klejąca się papka we włosach tego dupka była
świetną karą za moje łzy.
— Kirby to prawdziwy skarb — przyznał. —
Ale jak ją pierwszy raz zobaczyłem, stwierdziłem,
że dostałbym przy niej pierdolca. Strasznie dużo
mówi, a ja nie jestem zbyt przyjacielski.
Wyprostowałam się gwałtownie, patrząc na
niego jak na głupka.
— Ty nie jesteś przyjacielski? Jesteś jednym z
najmilszych facetów, jakich w życiu poznałam.
— Z tobą to co innego, bo od razu wydałaś mi
się bliska. Byłaś taka cicha i spokojna, smutna i
zraniona, a ja…— Odwrócił wzrok, przygryzając
wargę. — Ja często bywam przygnębiony. Miałem
wiele złych chwil i byłem na dnie, więc… Nie
wiem, wydawałaś się taka sama jak ja. Czułem,
że łączy nas jakaś więź. Wiesz, dwa smutasy
kontra świat.
Ale okazałaś się jeszcze dotkliwiej zraniona
niż ja. Dlatego jeszcze bardziej chcę cię poznać i
przejść z tobą przez ciężkie chwile. Nie wiem, z
tobą wszystko wydaje się takie dobre, Vafs, jesteś
miła i nie oceniasz.
Nie jesteś pyszałkowata i nie wymagasz ode
mnie niczego. Ty po prostu jesteś, i to jest tak
zajebiście dobre. Przy tobie mogę się wyciszyć i
czuję się potrzebny. To głupie?
Uśmiechnęłam się lekko, łapiąc jego dłoń.
— Jasne, że nie. Dwa smutasy kontra świat —
powtórzyłam jego słowa. — Czuję przy tobie to
samo. I jeszcze twoja szczerość, nie ukrywasz
przede mną swoich zamiarów. Jesteś otwarty i
walczysz… o mnie. — Za-drżała mi warga. — Nikt
nigdy o mnie nie walczył. Tylko Kirby.
Wrócił do mnie spojrzeniem i posłał mi
delikatny uśmiech, który stopniowo zmieniał się
w rozczulenie. Nim zdążyłam się zorientować,
trzymał mnie w ramionach, mocno do siebie
przytulając. Jego ciało znów było moim azylem.
Bezpiecznym miejscem, które było bezcenne.
Royce
Na kolację u moich rodziców Vafara włożyła
sweter w kolorze musztardy oraz czarne
ogrodniczki, które zapięła tylko na jednym
ramieniu.
Połowę włosów zebrała w wysokiego
klaustrofobicznego koka, które-go przerobiłem w
luźnego, a reszta spływała jej na plecy. Zrobiła
sobie
delikatny makijaż oczu i obrysowała usta
błyszczykiem z jakimiś drobinkami, przez co nie
mogłem oderwać od nich wzroku. Wyglądały na
jeszcze bardziej miękkie.
Ja postawiłem na luźną kraciastą koszulę w
odcieniach brązu i żół-
tego oraz czarne joggery z kieszeniami. Z
premedytacją dopasowałem swój strój do stroju
Vafie, a ona skomentowała to śmiechem. A potem
pocałowała mnie w policzek. Całe napięcie z niej
zeszło i na powrót sta-
ła się spokojna. Jedynie w jej oczach czaił się
smutek.
Vafie wybrała dla moich rodziców kubki o
nieregularnym kształcie, na których poza blado
pomarańczowymi łatkami narysowane były małe
kwiatki i kropki. Dołączyła do nich spodeczki i
wszystko zapakowała w karton, który
przewiązała pasującą wstążeczką. Patrzenie na
nią, gdy wycierała swoje dzieło, pakowała je i
cieszyła się na myśl, że da moim rodzicom
prezent, było czystą przyjemnością. Wiele bym
oddał za to, by częściej widzieć jej zapał i radość.
Oczywiście zanim wybrała odpowiednie kubki,
kilkukrotnie zwątpiła, że spodobają się moim
bliskim. Szybko postawiłem ją do pionu i dałem
lekkiego kopa do działania. Kubki były
przepiękne, więc nie powinna była się wahać. A
dla moich rodziców prezenty wykonane
własnoręcznie były bezcenne, zresztą już jej to
mówili.
Byłem pewny, że moja matka zakocha się w
Vafie, gdy zobaczy te mini arcydzieła. Mama
polubiła Vafie już podczas ich pierwszego
spotkania.
Moi rodzice mieszkali niedaleko Green Lake,
w dwupiętrowym domu z ogromnym ogrodem
pełnym kwiatów. Po przekroczeniu progu zwykle
od razu można było usłyszeć wrzaski moich
bratanków, rozmowy i śmiech któregoś z
domowników. Najważniejszym miejscem w domu
moich rodziców był przedpokój, w którym
właśnie staliśmy. Dwie ściany z mnóstwem zdjęć
z całego naszego życia. W tym naprawdę
żenujących, jak to, na którym stoi trzech małych
chłopców z gołymi tyłkami.
Patrzą w obiektyw, a na policzkach mają
odbite czerwone usta. Moja matka uwielbiała
robić nam takie zdjęcia. Dobrze, że już przeszła
jej ta faza. Teraz katowała wnuki.
— Czy ten chudziutki chłopaczek z loczkami
to ty? — Vafara przy-stanęła przed jedną z
większych ramek.
Na fotografii byliśmy ja i moja babcia ubrana
w kwiecistą sukienkę.
Staliśmy w ogrodzie. Mogłem mieć jakieś
jedenaście lat. Miałem na sobie krótkie spodenki
i byłem bez koszulki. Kilka godzin po zrobieniu
tego zdjęcia Ramone złamał sobie nogę,
uciekając przed psem sąsiadów.
— Tak, to ja — przyznałem. — Chuderlak, co?
— Byłeś bardzo wysoki i chudy, ale nie
wyglądałeś źle — oceniła. —
Jak dla mnie, całkiem dobrze. — Spojrzała na
mnie przez ramię i pokazowo prześlizgnęła
wzrokiem po całym moim ciele. — Ale teraz
wyglądasz zdecydowanie bardziej męsko.
— Teraz to Royce jest stary, moja droga. —
Ramone pojawił się obok mnie z firmowym
uśmiechem na ustach. — Jak tam, Vafs, kac
męczył?
— Nawet nie. — Wzruszyła ramionami. — Ale
i tak trochę przesadziłam. Mam nadzieję, że nie
zrobiłam z siebie idiotki.
— Jasne, że nie! Zawsze z klasą, moja piękna.
— Puścił do niej oczko i przeszedł obok nas, by
wyjść na zewnątrz. — Lecę po skrzynkę z
oranżadą! — dodał, zerkając na nas przez ramię.
Objąłem Vafarę ramieniem i pociągnąłem ją
w głąb domu, mijając kolejne stare zdjęcia
dokumentujące żenujące momenty z mojego
życia. Zatrzymaliśmy się w jadalni, gdzie siedzieli
ojciec, Rune, Tamsyn i dzieci. Zanim zdążyliśmy
się odezwać, dołączyła do nich moja matka z
wielką brytfanką wypełnioną zapiekanką
makaronową, której zapach doprowadził mnie do
ślinotoku. Uwielbiałem tę zapiekankę.
— Jesteście! — Matka wydała z siebie pisk
radości i odłożyła jedzenie na drewnianą
podkładkę, a następnie podeszła do nas. A raczej
do Vafie, którą mocno uścisnęła i ucałowała w
oba policzki. — No nie masz pojęcia, jak się
cieszę, że przyszłaś, kochanie. A jak ładnie
wyglądacie.
Najchętniej bym pobiegła po aparat!
Chyba za szybko pochwaliłem matkę za to, że
teraz zdjęciami katowała wnuki.
— Oszczędź nas, mamo — mruknąłem,
całując ją w policzek.
— Ponurak.
— Ja ciebie też — zakpiłem, całując ją jeszcze
raz.
Mama się odsunęła, po czym podszedł do nas
ojciec. Zanim zdążył
się odezwać, Vafara wyciągnęła przed siebie
pudełko. Drżały jej ręce, ale wyglądała na
opanowaną.
— Jak już panu mówiłam, robię kubeczki i
talerze — powiedziała. — Chciałam podziękować
za miły wieczór. To dla państwa.
— O mój Boże, no jesteś przesłodka,
kochanie. — Gdy ojciec z ekscytacją dziecka
odebrał prezent, mama ponownie uściskała
Vafarę. —
Dziękujemy ci bardzo. Jak już wiesz, Gideon
jest zapalonym fanem rękodzieła. Sam również
robi talerze i różne inne rzeczy. Nawet
popielniczek mu się ostatnio zachciało!
— Kochanie, tylko je robię, nie palę! — Ojciec
bronił się stałym tekstem. — A poza tym jest na
nie popyt. Sprzedałem ostatnio dwadzieścia
jakimś dzieciakom w internecie. Mam nadzieję,
że ich wiek był odpowiedni.
Parsknąłem śmiechem.
Moi rodzice i rodzice Vafary to dwa odrębne
bieguny. W takich chwilach jeszcze bardziej
doceniałem swoją rodzinę. Trafił mi się
szczęśliwy los na loterii.
— Dziadku, a co tam mas? — Levi zabrał głos,
więc wszyscy na niego spojrzeliśmy.
A potem na mojego ojca, który wykorzystał
moment naszej nieuwagi i rozpakował swój
prezent. Położył spodeczki na stole, a na nich
p y p
dwa kubki, które były takie same, a jednak inne.
Bo każdy został zrobiony i pomalowany ręcznie,
więc był unikatowy. Sądząc po błysku w oczach
mojego ojca, był zachwycony. Uśmiechał się
szeroko, oglądając prezenty z każdej strony.
— Ciocia Vafie dała mi prezent. — Spojrzał na
Vafarę z uśmiechem. — Są naprawdę piękne.
— Bardzo mi miło.
Czy mógł istnieć bardziej uroczy widok niż
zawstydzona, ale uśmiechnięta Vafie z
czerwonymi policzkami? Nie. Pod wpływem
impulsu objąłem ją ramieniem i pocałowałem w
skroń, na co lekko się spięła. Ale nie odepchnęła
mnie, tylko oparła policzek o moje ramię.
— Mogę cię na pięć minut porwać do mojego
pokoju z wyrobami? —
Ojciec wstał z miejsca z miną szczeniaczka,
który prosi o kość. Vafie parsknęła śmiechem, ale
podała mu dłoń i pozwoliła się wyprowadzić z
przedpokoju. — Zaraz wracamy! Aleno, nie bądź
zazdrosna!
Gdy zniknęli na schodach, moja mama
spojrzała na mnie wzrokiem pełnym nadziei. A
ja… nerwowo przełknąłem ślinę.
— Czy wy… — zaczęła niepewnie.
— To coś poważnego!? — skończyła za nią
Tamsyn. — Pasujecie do siebie.
— Przyjaźnimy się — mruknąłem.
Zająłem swoje zwyczajowe miejsce, próbując
dać im do zrozumienia, że nie chcę o tym gadać,
ale nie odpuszczały. Mama zrobiła krok w moją
stronę i ujęła w dłonie moją twarz. Jej mina była
pełna troski, ale uśmiechała się w ten kojący
sposób. Przez ten uśmiech zawsze się
odprężałem.
— Powinieneś spróbować się otworzyć.
Dobrze jej z oczu patrzy, Ce.
Widać, że ma dobre serce i ci ufa. Nie
odtrącaj jej. — Pochyliła się do mnie odrobinę
bardziej z szerszym uśmiechem. — I jest
nieprawdopodobnie piękna. Naprawdę. Jestem
nią całkowicie oczarowana.
Przygryzłem wargę. Nie chciałem odtrącić
Vafary. Ale nie chciałem też, żeby moja mama
zaczęła robić sobie nadzieje na to, że się zwiążę.
Chociaż… planowałem pomóc Vafie i nawet
się z nią ożenić, żeby mogła zachować swój loft.
A moja mama… Cholera.
— Muszę wam coś powiedzieć — zacząłem
niepewnie, więc mama usiadła. Miała w zwyczaju
reagować z przytupem. — Planujemy z Vafie mały
przekręt, bo jej rodzice są… bardzo specyficzni i
robią jej pod górkę. Nie chcę, żebyś się
nastawiała na coś, do czego może nigdy nie
dojść, ale jest spore prawdopodobieństwo…, że
się pobierzemy. Tylko że nie z miłości.
— Nie rozumiem.
— No, ja też nie — dodał Rune.
— Opowiemy wam po kolacji, co? Nie chcę
mówić nic więcej pod nieobecność Vafary. To
dość trudne.
— Rozumiem, synku. — Mama złapała mnie
za rękę i ścisnęła ją, dodając mi otuchy. — Ale
jeśli potrzebujecie błogosławieństwa…
— Później, mamo — jęknąłem.
I parsknąłem śmiechem. Wiedziałem, że
mogę powiedzieć moim bliskim, o co chodziło,
ale wołałem zrobić to przy Vafarze. Chciałem być
uczciwy i nie podejmować decyzji bez jej zgody.
Ale trochę zjebałem, bo napomknąłem o ślubie.
Cholera, mama nie musiała nic robić, żeby
wyciągnąć ze mnie prawdę!
Pod koniec posiłku dzieci postanowiły zmyć
się do ogrodu, gdzie miały rozłożony wielki
namiot i pełno zabawek, więc mogliśmy na
spokojnie porozmawiać o tym, co gryzło Vafarę.
Młodzi nie musieli słuchać o naszych planach.
Po skończonej kolacji mama postawiła przed
każdym z nas duży kawałek ciasta jogurtowego z
truskawkami, a Tamsyn przyniosła dzbanek z
mrożoną kawą zbożową oraz bitą śmietanę.
Czułem, że mama wymyśli jakieś dodatkowe
pyszności z myślą o Vafie, i jak zwykle mnie nie
zawiodła.
Ciasto było przepyszne, ale moja przyjaciółka
zjadła jedynie poło-wę kawałka, ze smutkiem
oznajmiając, że prędzej pęknie, niż wciśnie w
siebie resztę. Uznałem więc, że dokończę za nią,
za co otrzymałem szeroki uśmiech pełen
wdzięczności. W końcu nie każdy bohater nosi
pelerynę, prawda? Ja dokańczałem ciasto, żeby
mamie nie było przykro, a najedzona po kokardki
Vafara nie czuła się źle.
— Dzięki — szepnęła mi na ucho i złożyła na
moim policzku krótki, czuły pocałunek.
Wykorzystała moment, w którym każdy poza
nami był zajęty rozmową lub jedzeniem.
Podobało mi się to, że czuła się przy mojej
rodzinie swobodnie. A im bardziej swobodna i
otwarta się stawała, tym mocniej chciałem
wsiąknąć w jej świat. To było dziwne. Ale też
cholernie przyjemne.
Przerzuciłem rękę przez oparcie jej krzesła i
rozparłem się na swoim, wbijając wzrok w twarz
swojej matki. Zmrużyła oczy, przyglądając mi się
uważnie i przygryzła wargę, zerkając na Vafie.
Byłem w stanie dostrzec chwilę, w której trybiki
w jej głowie przestawiły się na „chcę tę
dziewczynę w rodzinie”.
— Ja… — zaczęła niepewnie Vafie —
chciałabym wam powiedzieć coś bardzo
dziwnego.
— Nie przejmuj się, Vafs, mój brat od
urodzenia jest dziwakiem, więc cokolwiek
wymyślił, nie zrobi to na nas wrażenia. Żyję z nim
na tyle długo, że najbardziej popieprzone akcje
mamy już za sobą.
Ramone jak zawsze próbował obrócić
wszystko w żart, by rozładować atmosferę, ale
tym razem nie podziałało to tak, jak powinno.
Vafara nerwowo przygryzła wargę i zerknęła na
mnie przepraszająco. W jej oczach mignął
smutek, którego zdecydowanie nie chciałem w
nich widzieć.
— Nie bój się, kochanie, możesz nam
powiedzieć wszystko — zapewnił ją mój ojciec.
— Dokładnie tak! — dodała mama. — Jesteś
częścią naszej rodziny.
Cholera, mocne. Dla Vafie może nawet zbyt
mocne, bo nie zdążyłem jej poinformować o tym,
że moi rodzice traktowali jak rodzinę każdego,
kogo któryś z nas uważał za przyjaciela. Ulżyło
mi, gdy zobaczyłem, że Vafara nie wydawała się
zdenerwowana tą deklaracją. Raczej podziała-
ło to na nią rozluźniająco. Uśmiechnąłem się
pod nosem, bo naprawdę chciałem, żeby czuła
się u nas dobrze.
— Dziękuję, to bardzo miłe — mruknęła. —
Ale… ja i Roy… cóż, nie wiem, jak to powiedzieć.
To naprawdę głupie — zaczęła i zerknęła na mnie
z niemą prośbą o wsparcie.
— Rodzice Vafary są, delikatnie mówiąc,
bardzo złośliwi, zwłaszcza jej matka. Vafie ma
loft, który odziedziczyła po dziadku, ale jej matka
zrobiła zamieszanie i zmieniła jego testament,
dopisując fragment o tym, że Vafara zostanie
oficjalnie właścicielką mieszkania tylko wtedy,
jeśli wyjdzie za mąż do dwudziestego czwartego
roku życia. Zaplanowała też, że ma wyjść za
jakiegoś ciapowatego syna swojej przyjaciółki. —
Spojrzałem na Vafie, która nerwowo przyglądała
się moim rodzicom, i zmieniłem ułożenie ręki.
Zamiast obejmować krzesło, objąłem jej ramiona
i przyciągnąłem ją ku sobie. — Postanowiłem, że
w ramach przyjacielskiej przysługi mogę udawać
jej narzeczonego, a później męża.
— Tak — powiedziała Vafara. — Wiem, jak
żałośnie to brzmi, i przepraszam, że w ogóle…
— Hej — przerwał jej Rune. — Nie masz za co
przepraszać. To, że masz takich rodziców, nie jest
twoją winą.
— Tak, ale nie chcę, żebyście pomyśleli, że
wykorzystuję Roya tylko dlatego, że mogę nie
zachować spadku… To mieszkanie… ono jest
jedynym miejscem, w którym czuję się dobrze.
Remontowałam je z dziadkiem, urządziłam za
swoje pieniądze i ono jest… Ono jest dla mnie jak
azyl, gdzie cały czas czuję obecność osoby, która
bardzo mnie kochała.
Która była dla mnie tak cholernie ważna…
— Roy jest dużym chłopcem, Vafie, jeśli on
chce ci pomóc w taki sposób, to znaczy, że wie,
co robi, a my nie mamy prawa się w to mieszać.

Mama uśmiechnęła się do niej współczująco.
— Nie jestem pewna czy takie udawane
małżeństwo jest dobrym pomysłem, ale nie
jestem też
przeciwna. Jak już powiedziałam, jesteś
częścią rodziny, a w rodzinie trzeba sobie
pomagać. — Spojrzała na mnie, przygryzając
wargę. — Ale jeśli naprawdę się pobierzecie, czy
to dla dobra sprawy, czy z miłości…
nie wybaczę wam, jeśli mnie tam nie będzie.
— I mnie! — dodał Ramone.
— O środkowym bracie też nie zapominamy!
— upomniał się Rune.
Po raz kolejny przekonałem się, że moi
rodzice i bracia są niesamowitymi ludźmi i
zawsze pomagają, bez względu na wszystko.
— A ja bym się z chęcią wybrał na takie
wesele. — Tata sięgnął po rękę Vafie i ścisnął ją
delikatnie, uśmiechając się szczerze. — Jeszcze
nigdy nie brałem udziału w takim przekręcie, ale
czuję, że to będzie ekscytujące. Czy możemy się
tym zająć? Uwielbiam wesela, moglibyśmy zrobić
jakąś szaloną imprezę w ogrodzie. To by było
takie miłe i ciepłe, nie sądzicie?
Ojciec minął się z powołaniem. Zamiast
otwierać firmę zajmującą się ochroną, powinien
był zostać organizatorem imprez. Kochał to ro-
bić i wychodziło mu to świetnie. Wesela moich
braci były wydarzenia-mi, których nie dało się
zapomnieć.
— Ja… nie wiem, co powiedzieć — przyznała
Vafie łamiącym się głosem. — To… trochę
nieprawdopodobne. Czy wy słyszeliście, co Royce
powiedział? Że ożeni się ze mną, żeby mi pomóc,
a nie z miło…
— Przyjaźń jest jak miłość, co to za różnica?
— Tamsyn wyszczerzyła się jak głupia i
szturchnęła ramieniem Nile. — Prawda? Kochasz
mnie, przyjaciółko?
— No ba — parsknęła moja druga bratowa. —
Myślisz, że jesteśmy normalnymi małżeństwami?
Jasne, że nie! Kochamy się całą rodziną.
Ramone, Rune czy Royce… co to za różnica?
Każdy jest moim słodziakiem. Jedyne, co robię
wyłącznie z mężem, to sypiam. Reszta jest
wspólna. — Poruszyła zabawnie brwiami, co
sprawiło, że Vafie ponownie się rozluźniła. — Jak
myślisz, kto chodzi ze mną do ginekologa?
— Oczywiście, że ja! — oburzył się ze
śmiechem Rune.
— O, wybacz, ja byłem w tamtym miesiącu,
więc nie ściemniaj! —
zrugał go Ramone.
Nie mogłem pozostać obojętny w tej dyskusji.
— Nie zapominajcie, że ja byłem tym, który
potajemnie pojechał
z nią potwierdzić ciążę. Ja wiedziałem
pierwszy.
Uśmiechnąłem się dumnie, gasząc braci i
spojrzałem na Vafarę. Patrzyła na mnie oczami
pełnymi nadziei i wdzięczności. Jej dolna warga
lekko drżała, ale wierzyłem, że się nie rozpłacze.
— Widzisz? Sami popaprańcy w tej rodzinie.
Rozdział 20.
Vafara
Maj
Kirby skakała na skakance, podczas gdy ja
biegałam na bieżni. Byłyśmy w starej siłowni,
którą niegdyś prowadził mój dziadek, w budynku,
w którym mieszkałam. W tle leciała szybka
piosenka o nastolatkach i byciu sobą — była
rytmiczna i świetnie się przy niej ćwiczyło.
— Dobra, muszę ci opowiedzieć! — wrzasnęła
w pewnym momencie Kirby, nie przestając
skakać. — Przespałam się z Remim i uważam to
za najlepszy seks w moim życiu. Byłam na
cholernej randce w drogiej restauracji, a potem
nie mogłam się powstrzymać i zaprosiłam go do
siebie. On jest PRZEBOSKI. Royce Faridan jest
moim pieprzonym bohaterem. Nie dość, że się
uśmiechasz, to jeszcze skubany załatwił mi
faceta!
Zwolniłam, przyglądając się swojej
przyjaciółce z uśmiechem i prze-tarłam mokre
czoło dłonią. Dawno nie słyszałam, by aż tak
ekscytowała się mężczyzną. Ale nie mogłam
zaprzeczyć, Royce był jak dar niebios.
Sprawiał, że chciało mi się żyć, a to był nie
lada wyczyn. Przetrwałam nawet kilka dni w
pracy z obrażoną na mnie matką i nie pozwoliłam
sobie na załamanie nerwowe. To było
nieprawdopodobne!
— Twoja matka była zła, jak go zobaczyła?
— To mało powiedziane, była wściekła. Ale
powoli zaczynam mieć to gdzieś. Royce
powiedział, że może udawać mojego
narzeczonego, a potem męża, a jego rodzina to
zaakceptowała, rozumiesz?
Kirby stanęła w miejscu, przyglądając mi się
z rozdziawionymi ustami. Była cała czerwona
przez wysiłek, więc wyglądała przeuroczo z tym
zdziwieniem wypisanym na twarzy. Aż
parsknęłam śmiechem, zatrzymując bieżnię. Obie
byłyśmy pomidorami w przemoczonych od potu
topach i krótkich legginsach. Przy niej nie
wstydziłam się swojego ciała, znała je jak nikt
inny.
— Powiedzieliście o tym jego rodzinie?
Rodzicom też? I oni to za-akceptowali?
— Dziwne, nie? Jego mama powiedziała, że
jestem rodziną, a rodzinie się pomaga. Trochę
mnie to przeraziło, ale jak Roy odwiózł mnie do
domu, wyjaśnił mi, że jego matka zawsze tak
mówi, gdy chodzi o przyjaciół któregoś z jej
synów.
— Kocham, kurwa, tych ludzi! — wrzasnęła
Kirby. — Royce, ty pieprzony ideale!
Wybuchnęłam śmiechem i pokręciłam głową
z niedowierzaniem. Odchyliłam się w tył,
trzymając się rękami uchwytów. Musiałam
wyznać jej coś jeszcze. Coś, co nadal odrobinę
mnie przerażało. Bo na samo wspomnienie mój
brzuch wypełniał się motylkami.
— Całowaliśmy się — oznajmiłam szybko, by
mieć to już za sobą.
— CO?! — krzyknęła. — Co robiliście?!
Podbiegła do mnie z wytrzeszczonymi oczami
i złapała mnie za biodra, a następnie
przyciągnęła ku sobie, żebym zeszła z bieżni.
Stanęłam z nią twarzą w twarz i uśmiechnęłam
się nieśmiało, a moje policzki stały się
krwistoczerwone.
— Pocałowałam go, a potem on pocałował
mnie…
— I?!
— I tyle. — Parsknęłam śmiechem. — Ma
słodkie usta. Cały jest…
słodki — przyznałam. Przygryzłam wargę na
wspomnienie tego, jak mocno przytulił mnie w
niedzielę na pożegnanie i zamknęłam oczy. —
Boję się, że się w nim zakocham.
— Zwariowałaś. Nie ma się czego bać!
Bylibyście zajebiście słodką parą. Dwa takie
słodziaki, którym dobrze z oczu patrzy. Jesteś
piękna, on przystojny, wiesz, jakie to jest dobre
dla świata? Boże, wasze połączenie mogłoby
zmieść ludzkość z planety!
Jęknęłam, zakrywając jej usta ręką i
pokręciłam głową z politowaniem. Kirby lubiła
ruszać z trójki, a ja bałam się z jedynki —
musiałam
ją zatrzymać, zanim zacznie wymyślać imiona
dla dzieci, których nigdy nie będzie.
— Royce nie angażuje się w związki. Nasz
układ mu odpowiada, bo uważa, że też na tym
skorzysta. Mówił, że nie planuje małżeństwa i
miłości.
Prychnęła. Chciała dodać do tego komentarz,
ale dźwięk mojego telefonu ją wyprzedził,
zagłuszając cicho grającą muzykę. Podeszłam po
urządzenie i widząc imię Roya, odebrałam.
— Hej — odezwałam się.
Kirby podbiegła i bez pytania przycisnęła
ucho do telefonu.
— Co robisz? — zapytał.
— Biegam na bieżni. Jestem z Kirby.
— O, no to jeszcze lepiej. Będę u ciebie za
dwadzieścia minut z chińszczyzną. Kirby je
mięso?
Moja przyjaciółka odsunęła się od telefonu i
zaczęła podskakiwać jak rozradowane dziecko.
Jej uśmiech był tak szeroki, że prawie rozwalił jej
szczękę. Rany.
— Tak, je — odpowiedziałam.
— Dobra, to dwadzieścia minut, a potem…
Cóż, narzeczona mojego kumpla prowadzi salon z
sukienkami, gdzie ma pojedyncze modele od
znanych projektantów. Sprzedaje je w cenie
takich normalnych kiecek i pomyślałem, że może
chciałabyś je zobaczyć. Chciałabyś?
Zbyt idealny. Zbyt idealny. Zbyt idealny. Zbyt ide…
— Tak, jasne. — Wyszczerzyłam się, nie
mogąc powstrzymać rozczulenia. — Z chęcią.
— Super, to widzimy się za chwilę. Buziak —
mruknął.
— Buziak?
— Jasne, z miłą chęcią. Mogę wybrać
miejsce?
— Co? — Parsknęłam śmiechem. — Roy!
— Proponujesz mi buziaka, to korzystam.
Odbiorę, gdy przyniosę zamówienie. Pa!
Rozłączył się, zanim zdążyłam dodać coś
jeszcze. Spojrzałam na Kirby, która poruszała
sugestywnie brwiami, i wzniosłam oczy do góry.
Czy on się ze mną droczył przez telefon?
— Mamy dwadzieścia minut, żeby się
ogarnąć, a potem Roy przy-wiezie jedzenie —
oznajmiłam z uśmiechem. — Jak zjemy, zabierze
nas
do salonu z sukienkami, gdzie są jakieś
wystrzałowe kiecki od projektantów.
— Wiesz? Kocham tego gościa —
zadeklarowała Kirby. — Uśmiechnęłaś się dzisiaj
więcej razy niż przez ostatnie kilka miesięcy. A
uśmiech, który masz na ustach teraz, to
najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek u
ciebie widziałam. Chcę go widywać częściej,
pomidorze.
Przewróciłam oczami, czując ciepło w
okolicach serca i głośno westchnęłam. Royce
sprawiał, że byłam zadowolona. Wyganiał moje
przygnębienie i smutek, przynosząc spokój.
Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie troszczył
się o mnie w taki sposób. Nie droczył się, nie
dobierał
się do mojego cholernego serca bez żadnych
oczekiwań. Ba, on nawet nie wiedział, że to robił.
Nie miał pojęcia, że każdego dnia, po każdym
spotkaniu czy wiadomości ja… zbliżałam się do
niego o krok. Jeszcze zaledwie kilka i przestanę
trzeźwo myśleć. Zakocham się w nim bez pa-
mięci i będę cierpieć. Ale… chociaż przez chwilę
będę szczęśliwa. Tak szczerze i prawdziwie
szczęśliwa. Jak jeszcze nigdy.
Chciałam to poczuć.
— Kocham cię, Kirby — wyznałam. —
Najbardziej na świecie.
— A ja ciebie — zapewniła, podchodząc i
całując mnie w oba policzki. — Idziemy pod
prysznic? Śmierdzę. — Nachyliła się ku mnie i
pokazowo zaciągnęła się zapachem. — O, stara,
ty też śmierdzisz! Jazda pod prysznic, książę
jedzie z jedzeniem.
Pociągnęła mnie na górę, do mojego
mieszkania, gdzie bez skrępowania weszłyśmy
razem pod prysznic. Umyłyśmy się, wzajemnie
szorując sobie plecy i włosy, a następnie
wytarłyśmy się i założyłyśmy bieliznę.
Opuściłyśmy łazienkę, by znaleźć w szafie coś
odpowiedniego na zakupy i ubrałyśmy się. Kirby
wciągnęła na siebie obcisłą czarną sukienkę bez
ramiączek, a ja postawiłam na jeansy i duży,
rozciągnięty sweter w kolorze musztardy. Miał
duży dekolt, więc ułożyłam go tak, że lewe ramię
miałam odkryte.
Czekając na Royce’a, zaparzyłam herbatę
owocową w dużym szklanym dzbanku, po czym
przeniosłam go wraz z trzema żabkokształtnymi
kubeczkami na stół. Kirby w tym czasie zajęła się
rysowaniem motylka w jednym z moich
szkicowników. Była tak pochłonięta swoim
dziełem, że nie zauważyła, że przez dłuższą
chwilę na nią patrzyłam.
— Motyl? — zapytałam.
— Symbolizuje nas, bo jesteśmy piękne i
wolne. — Spojrzała na mnie chytrze. — Prawda?
— Oczywiście — zapewniłam.
Odwróciłam się z zamiarem przyniesienia
talerzy, ale nie zdążyłam zrobić ani kroku. Royce
zapukał, a potem nacisnął klamkę i otworzył
drzwi. Nawet nie wiedziałam, że ich nie
zamknęłam.
— Cześć — przywitał się, posyłając nam
czarujący uśmiech.
Był ubrany w jasnoszare joggery i ciemną
koszulę z krótkim rękawem.
Włosy miał zmierzwione, z tym niesfornym
loczkiem na czole, a na jego nosie tkwiły okulary
przeciwsłoneczne. Przygryzłam wargę, starając
się nie wyszczerzyć jak idiotka i podeszłam do
niego na drżących nogach.
Gdy przy nim stanęłam, pochylił się i
pocałował mnie krótko w policzek.
— Cześć, Ce! — wrzasnęła w końcu Kirby. —
Wiesz, że za karmie-nie kobiety idzie się do
nieba?
— Tak? To chyba będę święty. — Uniósł w
górę rękę z papierową torbą i potrząsnął nią. —
Mam chińszczyznę i ciasto cytrynowe. Kiedy
wyrosną mi skrzydła?
Spojrzałam na niego z uśmiechem i
przechyliłam głowę, gdy nasze spojrzenia się
zderzyły.
— Myślę, że już je masz — oznajmiłam.
— Rogi w gratisie?
— I ogon — dodałam szeptem.
Złapałam go za wolną dłoń i pociągnęłam do
stołu, gdzie usiedliśmy i spałaszowaliśmy
przepyszny makaron, słuchając o tym, jak Kirby
zachwycała się Remim. Czułam się, jakbym w
końcu była w odpowiednim miejscu i w
odpowiednim czasie — z mężczyzną, który mnie
akceptował, i kobietą, która była moim
największym skarbem. Z moimi przyjaciółmi.
Rozdział 21.
Royce
Nie sądziłem, że kiedyś uda mi się pojąć,
jakim cudem dwa tak skraj-ne charaktery jak
Vafara i Kirby mogły stworzyć tak piękny i zgrany
duet. Ich przyjaźń była nie do ruszenia. Jeszcze
nigdy nie spotkałem się z tak autentyczną i
mocną więzią pomiędzy kobietami. Jasne, moje
bratowe były ze sobą zżyte i niejednokrotnie
pokazały nam, czym była solidarność jajników,
ale w przypadku Vafie i Kirby… to po prostu było
mocniejsze. One były jak dwie połowy jednej
duszy.
Po skończonym posiłku zapakowaliśmy się do
mojego samochodu — Kirby usiadła z tyłu, a
Vafarę wepchnęła niemal siłą na miejsce
pasażera. Chciało mi się śmiać z niepotrzebnego
uporu Vafie, ale powstrzymałem się. Nie
zamierzałem sprawić, żeby poczuła się
niekomfortowo.
Przejechaliśmy pół miasta, by dotrzeć do
salonu mojej znajomej —
narzeczonej kumpla z wojska, który wciąż
służył. Budynek, przed którym się zatrzymaliśmy,
był dwukondygnacyjny, a cała fasada była
skonstruowana ze szkła i drewnianych
elementów, dzięki czemu już z ulicy doskonale
widziałem horrendalną liczbę sukienek w środku.
Kirby pisnęła z ekscytacją, wypadając z
samochodu jak rakieta, a Vafara niepewnie
przygryzła wargę, bawiąc się rękawem swojego
żółtego swetra. Wyglądała na przestraszoną.
— Co cię gryzie? — zapytałem, pewnie łapiąc
jej drżącą dłoń.
— Ostatnim razem podczas szukania sukienki
dowiedziałam się, że muszę wyjść za mąż, by nie
stracić domu — przyznała niechętnie. —
Boję się, co wydarzy się dzisiaj.
— Powiem ci, co się wydarzy — oznajmiłem.
Wolną ręką ująłem jej policzek i obróciłem jej
twarz w swoją stronę, a ona uśmiechnęła się
nieśmiało. — Kupimy zajebiście ładną sukienkę,
w której rzucisz wszystkich na kolana.
— Jesteś słodki.
Pochyliła się, chwytając moją koszulkę w dłoń
i przyciągnęła mnie ku sobie, by następnie złożyć
długi pocałunek na moim policzku. Ciepło rozlało
się po całym moim ciele jak lawa i wszystko się
we mnie rozsypało. Jej nieśmiały uśmiech
przeobraził się w urocze zawstydzenie, ale nie
odsunęła się ode mnie. Zerknęła na moje wargi, a
potem skupiła się na moich oczach. A ja
skoncentrowałem się na jej, ignorując wszystko
dookoła.
Chciałem ją pocałować. Ale wiedziałem, że
nie powinienem. Byliśmy przyjaciółmi. A raczej
chcieliśmy nimi być i sumiennie do tego
dążyliśmy. Ja wpuszczałem ją w swój świat, a ona
wpuszczała mnie w swój. Stawaliśmy się sobie
bliscy powoli, stopniowo. Nie chciałem tego
spieprzyć.
— Idziemy? — wychrypiałem i od razu
odchrząknąłem. Zaschło mi w ustach. Może przez
ten słodki, przyjemny zapach jej skóry. Przez oczy
w kolorze ciepłego miodu. Była taka piękna. —
Kirby skopie nam tyłki — dodałem, żeby wrócić
do rzeczywistości i wreszcie oderwać wzrok od
jej twarzy.
— Masz rację — przyznała. — A co powiesz,
żebyśmy później sko-czyli na drinka? Ale tak,
żebyś ty też się napił.
Środek tygodnia nie był dobrym momentem
na picie, ale… Czy mógłbym jej odmówić, gdy
patrzyła na mnie tym spojrzeniem
podekscytowanej dziewczynki? Oczywiście, że
nie.
— Jeśli tylko masz ochotę.
— Z tobą i Kirby mam ochotę zawsze i na
wszystko. — Uśmiechnę-
ła się szeroko. — Chodź.
Odsunęła się, przez co jej słodki zapach
przestał mącić mi w głowie i wysiadła z
samochodu. Poszedłem w jej ślady i chwilę
później znaleźliśmy się w sklepie pełnym
sukienek. Nigdy wcześniej w takim nie byłem,
starałem się raczej unikać takich miejsc, a
dzisiaj… sam do tego doprowadziłem. Chyba mi
odbiło.
Kirby podbiegła do nas z trzema wieszakami
w prawej i trzema w lewej ręce. Jej oczy
wyglądały jak dwa świecące księżyce, a uśmiech
szaleńca porażał. Uwielbienie, z jakim na mnie
spojrzała, było warte wejścia do tego… piekła.
— Czy ty zdajesz sobie sprawę z
niezaprzeczalnego i niepodważalnego faktu, że ja
cię, kurwa, kocham, Royce?! — wrzasnęła,
zwracając na nas uwagę wszystkich osób
kręcących się po sklepie. — Ożeń się z Vafarą i
bądź też moim mężem — dodała ciszej. —
Błagam, oddam ci jakiś narząd wewnętrzny, ale
zrób to. Jestem skłonna przehandlować nawet
połowę serca.
— Kirbs, uspokój się, co? — Vafara złapała ją
za ramiona, ale niewiele to dało.
Brunetka nadal wpatrywała się we mnie jak
w jakieś cholerne bóstwo. Ledwo
powstrzymywałem śmiech, była komiczna.
— Ej, ziemia do Kirby! — Vafie potrząsnęła
nią, ale niewiele to dało.
— Jestem monogamistą — oznajmiłem. —
Musiałabyś oddać mi Vafie na wyłączność,
dałabyś radę?
Kirby wyprostowała się z poważną miną, ale
w jej oczach tańczyły iskierki, które wskazywały,
że ją rozbawiłem. Wyciągnęła przed siebie rękę z
wieszakami i pokiwała palcem jak przed małym
dzieckiem.
— Słuchaj, przystojniaku, jesteśmy pakietem.
Monogamię uznaję jedynie w łóżku.
— Myślę, że musimy ponegocjować.
— Przy alkoholu — postanowiła. — A teraz w
drogę, znaleźć coś, w co wystroimy moją
ślicznotkę na wesele, tak żeby jej matkę z kapci
wypierdoliło.
Nie mogłem powstrzymać wybuchu śmiechu.
Kirby nadal była dla mnie wampirem
energetycznym, ale zaczynałem również
odczuwać pozytywny wpływ tego jej szaleństwa.
Jej humor i radość zdecydowanie udzielały się
innym. Dobrze, że była przy Vafarze, razem
mogły stawiać czoła światu.
Złapałem Vafie za rękę, splatając palce z jej
palcami i pociągnąłem ją do lady, za którą stała
właścicielka sklepu. Spojrzała na mnie
z szerokim uśmiechem, a po chwili takim
samym obdarzyła Vafarę i towarzyszącą nam
Kirby.
— Royce Faridan naprawdę przyszedł do
mojego salonu — odezwa-
ła się z niedowierzaniem.
— Cześć, Prudence, to jest Vafara — uniosłem
nasze splecione dłonie w górę — a to Kirby —
dodałem, wskazując na brunetkę.
Dziewczyny podały sobie ręce na przywitanie
i Kirby od razu zasypała właścicielkę gradem
pytań. Szykował się długi dzień.
Po dwóch godzinach chodzenia, wybierania, mierzenia
i narzekania byłem całkowicie wykończony. Nie
przywykłem do robienia zakupów z kobietami. A
zwłaszcza jeśli chodziło o sukienki. Jedynym pocieszeniem
było to, że poziom entuzjazmu Vafie był porównywalny z
moim.
Na początku była podekscytowana, ale im
częściej wychodziła z przymierzalni, tym bardziej
przygnębiona się stawała. Kirby za to czuła się
jak ryba w wodzie, gdy krążyła wraz z Prudence
wśród mnóstwa kiecek.
— To nie ma sensu — sapnęła Vafie zza
kotary. Jej głos zdradzał, że była na granicy
płaczu.
Siedziałem przed wielką przymierzalnią, bo
to było jedyne miejsce, w którym mogłem
uniknąć trajkotania mocno nakręconej Kirby, i po
prostu słuchałem, jak Vafara się złości. Każda
kolejna sukienka wkurza-
ła ją bardziej i w żadnej mi się nie pokazała.
Odrzucała je bez pytania o naszą opinię, a Kirby
bez słowa po prostu przynosiła kolejny model.
— Co nie ma sensu? — zapytałem.
— W każdej wyglądam tragicznie — jęknęła.
— Mam dość, Roy, chcę iść w spodniach i bluzie.
Pieprzę to. One wszystkie poszerzają moją wielką
dupę i w każdej moje cycki są jak cholerne
rodzynki. Matka ma rację, po prostu wyglądam
we wszystkim jak gówno.
Podniosłem się z miejsca i pod wpływem
impulsu podszedłem, odchyliłem kotarę i
wparowałem do środka. Przymierzalnia była
wielka i z każdej strony wisiało lustro. Vafie stała
centralnie na środku w popielatej sukience z
tiulu ozdobionej kwiatami z tego samego
materiału. Miała tę sukienkę na samych biodrach
i połowie brzucha, a od pasa w górę była naga.
Cholera.
Spojrzała na mnie zrezygnowana w lustrze i
wydęła wargę. W jej oczach lśniły łzy, więc
niewiele myśląc, podszedłem i ułożyłem dłonie na
jej ramionach. Pogłaskałem ją lekko, by dodać jej
otuchy. Jak się okazało, na piersiach miała coś jak
stanik, ale jakby przyklejony, więc nie było
zapięcia. Na kleju? Cholera, nigdy wcześniej nie
widziałem takiego dziwactwa.
— Jesteś zbyt krytyczna — powiedziałem,
patrząc jej w oczy. — Nie pokazałaś się w ani
jednej sukience. A jestem pewien, że w każdej
wyglądałaś ładnie. Może przydałaby ci się
obiektywna opinia?
— Zobacz na tę. — Prychnęła i odwróciła się
do mnie przodem. —
Poszerza moje biodra. A cycki? — Wskazała
na swój biust z obrzydzeniem. — Jak zdejmę ten
stanik, to już w ogóle tragedia. Jestem płaska u
góry i tłusta na dole. Żałosne.
Przewróciłem oczami. Miała w głowie
zakodowane słowa matki, która ciągle ją
krytykowała. Nie dopuszczała do siebie myśli, że
było zupełnie inaczej, niż wmawiała jej ta
bezlitosna kobieta. Bez słowa pomogłem jej
wsunąć ręce w ramiączka. Sukienka była
dopasowana u góry i rozkloszowana od pasa.
Niesamowita talia Vafary wyglądała zabójczo w
połączeniu z szerokimi, kobiecymi biodrami,
które krój sukienki dodatkowo podkreślił. Do
tego głęboki dekolt w kształcie litery „V”.
— Możesz zdjąć z piersi to coś, co na nich
masz?
— To biustonosz do ubrań, w których nie ma
zakrytych pleców —
mruknęła.
Zrzuciła ramiączka z naburmuszoną miną, a
potem bez skrępowania zdjęła ten dziwny
wynalazek i ponownie nałożyła na ramiona
materiał.
Jej piersi były niewielkie, ale nie małe —
idealne. Dwa bardzo ładne, subtelne wzgórza o
okrągłych, ciemnych sutkach. Z kolczykami,
które widziałem już wcześniej w salonie.
Cholera, skup się, Royce.
Poprawiłem materiał na jej piersiach tak, by
je zakrywał, ale i odrobinę pokazywał. Na
moment zawiesiłem się na tatuażu róży, od
którego zaczęła się nasza znajomość. Idealnie do
niej pasował. I doskonale wyglądał w tym
miejscu. Niepewnie przesunąłem po nim palcami,
przez co mina Vafary nieznacznie złagodniała.
Ba, nawet lekko się do mnie uśmiechnęła.
— Wygląda niesamowicie — przyznałem. — A
ty nigdy nie widziałaś rodzynek, skoro uważasz,
że twoje piersi nimi są, moja droga.
Zrobiłem dwa kroki do tyłu i przyjrzałem się
całokształtowi. Sukienka leżała perfekcyjnie.
Wystarczyło dobrać do niej buty na obcasie i
Vafie wyglądała, kurwa, zabójczo pięknie. Ta
sukienka została stworzona dla osoby z jej figurą.
— Jest wspaniała — oznajmiłem.
— Chyba żartujesz — prychnęła.
Odwróciła się do lustra i zaczęła się sobie
przyglądać z każdej możliwej strony, kręcąc się
przy tym jak fryga. Gdy w końcu zakończyła
krytyczne ocenianie swojego wyglądu, zwróciła
się twarzą do mnie. Nadal wyglądała, jakby miała
wybuchnąć płaczem.
— W ogóle nie mam w niej cycków, a nie da
się założyć stanika, któ-
ry je powiększy.
— Wyglądasz pięknie. Idealnie podkreśla
twoją talię, biodra i subtelnie odkrywa piersi. Do
tego widać nasz tatuaż i ma kolor, który do ciebie
pasuje. Nie do końca można go określić, bo ilość
warstw materiału i dodatki go zmieniają. Jest
niesamowita. Ty wyglądasz niesamowicie.
— Mówisz tak tylko po to, żeby mnie pocie…
— Zatańcz ze mną — przerwałem jej
stanowczo. — Proszę.
Wyciągnąłem przed siebie dłoń, na którą
niepewnie spojrzała. W koń-
cu podała mi rękę, więc od razu mocnym
szarpnięciem przyciągnąłem ją do siebie i pewnie
objąłem jej talię. Gdy uniosła na mnie wzrok, jej
oczy mieniły się i błyszczały w nich ciepłe
iskierki.
— Jesteś piękna — powiedziałem. — A w tej
sukience wyglądasz jak dzieło sztuki. Będę
zaszczycony, mogąc ci towarzyszyć na tym
weselu.
Będę się napawał każdym zazdrosnym
spojrzeniem, które poszybuje w twoim kierunku.
Pokręciła głową z powątpiewaniem, ale jej
twarz oblała się rumieńcem. Zamiast coś
powiedzieć, przylgnęła do mojego ciała,
układając policzek na moim torsie i wbiła wzrok
w lustro po mojej prawej. Ja patrzyłem przed
siebie, podziwiając nas razem.
Zacząłem się kołysać z Vafie w ramionach,
choć ten ruch nijak się miał do płynącej z
głośnika muzyki. W mojej głowie była melodia
stworzona specjalnie dla nas i wmawiałem sobie,
że moja partnerka również
ją słyszy. Byliśmy tam tylko ja, Vafie i nasza
więź, która pogłębiała się z każdym kolejnym
spotkaniem jeszcze bardziej.
Po chwili objąłem talię Vaf odrobinę ciaśniej i
zaskakując ją, mocno odchyliłem jej ciało w tył.
Pisnęła, chwytając wolną ręką mój kark, przez co
nasze twarze niemal się ze sobą zderzyły. Czułem
jej ciepły oddech na wargach i spoglądałem w jej
zamglone, łagodne oczy.
Nie byłem pewien, w którym momencie
zacząłem się pochylać. Wiedziałem tylko, kiedy
nasze usta się połączyły, bo zarówno mną, jak i
Vafarą wstrząsnął dreszcz. Moje serce zaczęło
walić z zawrotną prędkością, zupełnie jakby
próbowało dostosować rytm do szybkich uderzeń
serca Vafie, które czułem tak wyraźnie. Nie
byłem w stanie się poruszyć. Trwałem,
rozkoszując się miękkością i smakiem warg
Vafary, i w tej chwili nie chciałem niczego więcej.
Tylko jej, tych ust i drobnego ciała, które wtulało
się we mnie z ufnością. Była najbardziej złamaną
osobą, jaką w życiu poznałem. I była przez to
jeszcze piękniejsza. To wszystko ją ukształtowało.
Dzieło sztuki, którym była. Które podziwiałem i
chciałem chronić przed innymi.
Z każdą chwilą stawała się dla mnie
cenniejsza.
Vafara
Byłam sparaliżowana. Całe moje ciało
skupiało się na dotyku naszych warg. To nie był
nasz pierwszy pocałunek, ale właśnie ten
całkowicie mnie obezwładnił. Serce waliło mi w
piersiach tak mocno, jakbym mia-
ła za moment wykorkować. Ręka, którą
obejmowałam szyję Royce’a, drżała, a moje nogi
miękły i miękły. Czułam się tak, jakby właśnie
zatrzymał się czas. Jakbym znalazła się w osobnej
galaktyce i był tam ze mną tylko Roy.
Poruszyłam niepewnie ustami, chcąc choć
odrobinę pogłębić po-całunek, ale Royce ani
drgnął. Zupełnie jakby go sparaliżowało. A ja
chciałam więcej. O wiele, wiele więcej.
— Hej, Vafie, mam jeszcze kilka! — wrzask
Kirby ocucił nas oboje.
Roy oderwał się ode mnie i spanikowany
spojrzał w moje rozmarzone oczy. Gdy dotarło do
niego, że nie miałam nic przeciwko pocałunkowi,
który zainicjował, pochylił się jeszcze raz. Musnął
moje wargi,
tym razem krótko, przelotnie i po sekundzie
znów się wyprostował, a ja wraz z nim.
Kirby odsunęła zasłonkę idealnie w chwili,
gdy mój przyjaciel zrobił
krok w tył, ale nadal nie puścił mojej ręki.
Nasze splecione palce były jak sklejone. Nie
chciałam go puszczać.
Już nigdy.
— Ja pierdolę — odezwała się Kirby. — Dajcie
mi krzesło, bo muszę usiąść. Wyglądasz jak
milion dolarów. Moje kompleksy właśnie mają
kompleksy.
Parsknęłam śmiechem, spoglądając na nią z
politowaniem. Pokazowo wachlowała się ręką i
kręciła głową. Oboje z Royce’em byli dla mnie za
dobrzy.
— Bierzemy ją — postanowiła. — Jesteś
zjawiskowo piękna, prawda, Royce?
Zerknęłam na niego niepewnie.
— A nawet bardziej — przytaknął jej. Wolną
dłonią musnął mój czerwony policzek. — Pasuje
do ciebie idealnie, mówiłem.
— To ja odkładam te, które wzięłam i lecimy
po jakieś wystrzałowe srebrne szpilki!
Kirby, jak nagle się pojawiła, tak nagle
zniknęła. Zostałam z Royce’em sama i
nieumyślnie spojrzałam na jego wargi. Moje
serce gwałtownie przyspieszyło, jakby domagało
się powtórki. Całe moje ciało jej pragnęło. Ale nie
powinniśmy. A zwłaszcza ja, bo gorąco wewnątrz
mnie dobitnie ukazywało, jak wiele znaczył dla
mnie ten błękitnooki mężczyzna.
— Chyba się przebiorę — mruknęłam, nie
mając pojęcia, co robić.
— Tak, jasne — odparł, uśmiechając się
niepewnie. — Nie potrzebujesz pomocy?
— Nie, dam radę.
— Jasne, pewnie. — Pokiwał głową, ale nie
ruszył się z miejsca.
y j
Nadal przyglądał mi się z… rozczuleniem? A
może z politowaniem? —
Cholera, powinienem się ruszyć.
Tak, zdecydowanie powinieneś, bo jak tego nie zrobisz, znów cię pocałuję i
będę cię pragnąć jeszcze bardziej.
Zatracanie się w tym mężczyźnie wydało mi
się tak naturalne jak oddychanie. Pochłaniał
mnie. A ja tego chciałam. Bardzo.
— Zmykaj — powiedziałam z rozbawieniem,
gdy minęło kolejne kilka sekund. Podeszłam do
niego, ułożyłam dłonie płasko na jego twardym
torsie i pchnęłam go w tył. Ani drgnął, ale na
jego wargi wpłynął
szeroki uśmiech. — No co?
— Cieszę się, że ktoś polecił ci mój salon
tatuażu — wyznał.
— Tak? Dlaczego?
Objął mnie w talii, mocno przytulił i
nieznacznie się uśmiechnął.
— Bo mogę patrzeć, jak na moich oczach się
otwierasz i rozprostowujesz skrzydła do lotu.
Naprawdę jesteś jak motyl, Vafie, ale nie taki
zwykły. Zawsze byłaś piękna, ale zawinęłaś się w
kokon utkany z bólu i smutku. Teraz małymi
krokami go opuszczasz i stajesz się coraz
bardziej zachwycająca. — Pochylił się, by
delikatnie pocałować mnie w czoło. — Czekam na
moment, w którym polecisz, i jedynym, o czym
będziesz myśleć, będzie to, jak cholernie
szczęśliwa jesteś.
Nie umiałam na to odpowiedzieć. Dlatego po
prostu przycisnęłam policzek do jego klatki
piersiowej i na moment zatraciłam się w jego
zapachu. Royce był taki ciepły, duży i dobry. Taki
idealny.
— Dziękuję — wyszeptałam.
— Ja też dziękuję — odparł równie cicho.
Nie miałam pojęcia, za co mógł mi
dziękować.
Z zakupem butów poszło gładko. Wybraliśmy się do
centrum handlowego, gdzie w obuwniczym pracowała
koleżanka Kirby ze studiów. Po zerknięciu na sukienkę od
razu pokazała nam idealnie pasujące sandałki na wysokim
obcasie w kształcie słupka. Mając je na nogach, sięgałam
mojemu partnerowi do podbródka.
Po zapłaceniu za buty zaproponowałam lody,
na które Roy i Kirby zgodzili się z entuzjazmem.
Oznajmiłam też, że ja stawiam, bo to przeze mnie
spędzili tyle czasu w sklepach. Wybraliśmy
lodziarnię, która mieściła się niedaleko galerii.
Miała duży ogródek, w którym stały parasole i
urokliwe stoliczki, a na każdym z nich był
ustawiony bukiet kwiatów. Zamówiłam nam
desery lodowe. Czułam, że wszystko szło
naprawdę dobrze. Byłam zrelaksowana i
zadowolona z zakupów, nikt nie sprawił mi
przykrości ani nie zaatakował mnie brutalnie
wstrząsającą informacją.
Gdy nasze desery dotarły, Kirby wpakowała
swoją łyżeczkę w moją porcję, by spróbować
każdego smaku. Jej standardowym zestawem
były wanilia, truskawka i jabłko. Ja wzięłam
kokos, miętę z kawałkami czekolady i śmietankę,
a Royce słony karmel, czekoladę i owoce leśne.
— Royce, jesteśmy przyjaciółmi, prawda? —
zaćwierkała Kirby, nachylając się ku niemu.
Niepewnie przytaknął, mrużąc oczy. — Więc
musimy się podzielić i spróbować swoich lodów.
— To jakaś inicjacja?
Wystawił swój pucharek w jej stronę i
uśmiechnął się słodko. Kirby spróbowała każdej
gałki, zachwycając się najbardziej kwaśnymi
owocami leśnymi, a Royce musiał poczęstować
się od Kirby i najbardziej pochwalił wanilię. Po
akcie dzielenia się lodami z Kirbs nabrał sporą
łyżkę lodów o smaku słonego karmelu i
wyciągnął ją przed moją twarz.
Speszyłam się, gdy wyzywająco spojrzał w
moje oczy, ale nie odmówi-
łam. Spróbowałam jego lodów i zaraz
nabrałam mięty ze swojego pucharka. Podałam
Royowi. Nie zawahał się.
Najbardziej smakował mi słony karmel, a
jemu kokos. Gdy skończyliśmy jeść, Kirby
oznajmiła, że umówiła się z Remingtonem na
randkę, więc musi nas zostawić. Pożegnała mnie
buziakiem w usta, a Royce’a cmoknęła w
policzek, dziękując za mile spędzony czas.
— To co? Jaki mamy plan? — zapytał mój
chłopak na niby, gdy zostaliśmy sami. — Nadal
masz ochotę na alkohol?
— W sumie tak — przyznałam. — Możemy
kupić coś do drinków i do jedzenia i zmajstrować
sobie samodzielnie u mnie. A do tego obejrzeć
jakiś film czy coś.
Poczułam, jak moje policzki zrobiły się
gorące, gdy tylko to powiedziałam. Wiedziałam,
że moja propozycja była trochę zbyt odważna,
ale… chciałam spędzić z nim więcej czasu.
Byliśmy przecież przyjaciółmi. Mogliśmy się upić
i obejrzeć razem film. A później przecież…
mógł zostać na noc.
Nie było w tym nic złego. Chyba.
— Mam jutro klienta dopiero po południu,
więc pasuje. Alkohol, film i ty, czy mogłoby być
lepiej? — Zaśmiał się wesoło. — O, wiem, Tamsyn
zawsze mówi, że idealny wieczór jest wtedy, gdy
można się zrelaksować z maseczką na twarzy.
Może domowe spa, hm?
Parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie
Royce’a z maseczką na twarzy i ogórkami na
oczach. Nigdy nie robiłam tego z mężczyzną,
więc zanim zdążył powiedzieć, że żartuje,
pochyliłam się ku niemu z szerokim uśmiechem.
— Jestem za.
— To był żart, Vafie — jęknął, wytrzeszczając
oczy. — Żadnych maseczek.
— Za późno.
Pocałowałam go lekko w policzek i
gwałtownie wstałam z zamiarem udania się do
sklepu z kosmetykami. Maseczka, peeling i zimne
okłady na oczy — wieczór idealny.
— Vafie…
— Chodź, nie marudź. Pierwsze słowo do
dziennika, drugie do śmietnika!
— Nigdy nie robiłem sobie maseczki —
mruknął cierpiętniczo, podnosząc się z miejsca.
— A jeśli dostanę alergii?
— Kupimy takie, które są bezpieczne.
Złapałam go za rękę i ignorując jego dalsze
sprzeciwy, pociągnęłam go ku najbliższej
drogerii. Szykował się niezapomniany wieczór
pełen przyjemności.
Rozdział 22.
Vafara
Kupiliśmy maseczkę nawilżającą, a w
warzywniaku surowego ogórka na oczy jako
okład. Nigdy tego nie próbowałam, więc mogło
być zabawnie.
Do tego zaopatrzyliśmy się w butelkę wódki,
dużo cytryn, likier miętowy, cytrynowy oraz małą
wódkę grejpfrutową. Jako przekąski wzięliśmy
paczkę chipsów, paczkę karmelowego popcornu i
kilka rodzajów ciasteczek z ulubionej cukierni
Royce’a.
W moim mieszkaniu znaleźliśmy się chwilę
przed dwudziestą drugą.
Zaczęliśmy od nakarmienia mojego wiecznie
śpiącego kota, a później zajęliśmy się
rozkładaniem naszych smakołyków do miseczek.
Ustawiliśmy je na stoliku kawowym przed
telewizorem, na którym odpaliłam Netflixa.
— Proponuję zacząć trzema powitalnymi
szotami — oznajmił Royce, łapiąc mnie za rękę,
gdy chciałam obok niego przejść. — Co ty na to?
— Mam pomysł, ale może być głupi —
odparłam. — Robiłeś kiedyś szoty w dużych
naczyniach, z których potem je przelewałeś?
Zmarszczył brwi, jakby nie zrozumiał, co
powiedziałam.
— Jakby drinki, które potem rozlewa się na
szoty?
— O tak, coś w tym guście.
Wróciłam do kuchni i wyjęłam z szafki trzy
karafki na wodę. Ustawiłam je w rzędzie przed
Royce’em, który oparł ręce po drugiej stronie
wyspy i spokojnie mi się przyglądał. Wyjęłam
naszą wódkę, paczkę lodu, likiery, cytryny i
wyciskarkę. Na samym końcu doniosłam trzy
szklanki.
— Wyciśniesz cytrynę? — zapytałam.
Bez słowa przytaknął i zabrał się za owoce.
Gdy napełnił szklankę sokiem, ja do każdej
karafki wrzuciłam lód i odmierzyłam po szklance
czystej wódki. Następnie do pierwszego naczynia
wlałam szklankę likieru miętowego, do drugiego
szklankę likieru cytrynowego, a do trze-ciego
szklankę wódki grejpfrutowej. Potem Royce dolał
do każdej karafki soku z cytryny.
— To będą nasze szoty kamikaze, ale w wersji
deluxe — oznajmi-
łam. — Co ty na to?
— Nigdy w życiu nie piłem tak kamikaze, ale
podoba mi się.
Odwróciłam się po dwa kieliszki, które po
chwili postawiłam między sobą a Royem. Na
początek nalałam nam porcję zielonego
kamikaze.
Uniosłam swój kieliszek, Roy chwycił swój i
stuknęliśmy się, a potem przechyliliśmy po
szocie. Poczułam palenie w przełyku, a moim
ciałem wstrząsnął dreszcz.
To nie był dobry dzień na picie, ale
zignorowałam czerwoną lampkę w swojej głowie,
która gwałtownie zamigotała. Z Royce’em byłam
bezpieczna.
Drugi szot, jakim się uraczyliśmy, był
cytrynowy, a na koniec został
nam grejpfrut.
— I jak? — zapytałam.
— Zajebiście.
Przytaknęłam z uśmiechem, oblizując wargi z
resztek alkoholu.
Przenieśliśmy nasze trunki na stolik kawowy,
gdzie czekały na nas przekąski i mogliśmy
zaczynać maraton. Zanim usiadłam, skierowałam
się jeszcze za swój parawan, by zmienić ubrania
na wygodniejsze.
Royce najwyraźniej też postanowił się
rozluźnić. Dlatego po tym, jak wszedł za parawan
za mną, przeciągnął przez głowę koszulkę i rzucił
ją na moje łóżko. Zaraz po niej pozbył się też
spodni i skarpetek. Został
w samych bokserkach.
O mój Boże.
— Jak spa, to spa — podsumował z figlarnym
uśmiechem i puścił
mi oczko.
Bez najmniejszego skrępowania usiadł na
moim łóżku i z głupkowatym uśmieszkiem czekał,
aż się przebiorę.
Postanowiłam zachować się tak, jak
zachowałam się w jego salonie tatuażu, i
całkowicie zignorować to, że zobaczy mnie
rozebraną. Był jak Kirby, nie musiałam się go
wstydzić. Nie oceniał mnie na podstawie mojego
wyglądu, tylko na podstawie tego, jaka byłam.
Wygląd nie miał
znaczenia. Moje blizny, skazy i
niedoskonałości nie miały znaczenia.
Korzystając z tego, że Roy zajął się kotem i
nie zwracał na mnie uwagi, zdjęłam spodnie wraz
ze skarpetkami, a potem sweter i biustonosz,
które następnie wsunęłam do szafy. Było ciepło i
mieliśmy zamiar pić alkohol, więc wyjęłam długą
białą koszulkę z nadrukiem przedstawiającym
motyw kwiatowy; sięgała mi prawie do kolan,
więc była okej. Od-słaniała ramię, bo miała dość
głęboki dekolt, który osobiście wycięłam
nożyczkami. Często spałam w tej koszulce.
Włożyłam ją i odwróciłam się do Royce’a,
który głaskał mojego rozłożonego na materacu
przyjaciela. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mia-
łam na wyłączność przystojnego faceta w
samych bokserkach, który był
niesamowicie umięśniony, wytatuowany, a
jego charakter łapał za serce.
To był pierwszy raz, gdy znalazłam się w
takiej sytuacji. Chyba z tego powodu czułam
mrowienie w całym ciele.
— To co, może kolejka szotów i maseczki? A
potem film? — zaproponowałam.
Royce pogłaskał koci grzbiet po raz ostatni i
przeniósł na mnie całą swoją uwagę. Zlustrował
mnie nieodgadnionym spojrzeniem i wstał, a
potem wyciągnął do mnie dłoń. Chwyciłam ją bez
zastanowienia i da-
łam się zaprowadzić do stolika.
Po tej kolejce już dość wyraźnie czułam, co
wypiłam. Sześć mocnych kieliszków rozluźniło
moje ciało i umysł. Życie w momencie stało się
przyjemniejsze.
Chwilę później pociągnęłam Roya do łazienki,
gdzie oboje ustawiliśmy się przed moim sporym
lustrem. Najpierw umyliśmy sobie twarze pianką
oczyszczającą i ciepłą wodą, a potem porządnie
je osuszyliśmy.
Wyjęłam pędzelek do nakładania maseczki i
spojrzałam na Royce’a z szerokim uśmiechem,
który od razu odwzajemnił. Czułam się już
wstawiona, a wiedziałam, że na tym nie
poprzestaniemy.
— Pochyl się do mnie — poleciłam.
Wycisnęłam maseczkę na zewnętrzną część
dłoni i zatopiłam w niej pędzel. Pachniała bardzo
odświeżająco i na pewno była fajna, bo w
składzie miała sporo aloesu, który kochałam.
Royce pochylił się do przodu, ustawiając
roześmianą twarz centralnie przed moją, więc
zabrałam się do pracy. Delikatnymi ruchami
rozprowadzałam specyfik po całej jego twarzy i
nie omijałam zarostu. Niebieskawozielona
maseczka idealnie pasowała do intensywnie
niebieskich tęczówek Royce’a. Zawiesiłam się na
tej myśli. Jego oczy były niczym dwa oceany.
Głębokie i piękne.
Takie hipnotyzujące.
— Ja chcę nałożyć tobie — powiedział,
wyrywając mnie z transu. —
Mogę?
— Jasne.
Wycisnęłam maseczkę ponownie na swoją
dłoń i wręczyłam mu pędzel. Odchyliłam głowę w
tył, żeby było mu łatwiej. Najpierw zawinął
mi włosy za uszy, a potem położył lewą dłoń
na mojej szyi i kciukiem nacisnął mi na brodę,
żebym odchyliła się jeszcze bardziej. Gdy to
zrobiłam, nabrał maseczki i powoli zajął się
rozprowadzaniem jej po mojej twarzy. Przygryzał
przy tym koniuszek języka i wyglądał naprawdę
uroczo. Gdy skończył, wyszczerzył zęby i zrobił
krok do tyłu.
— Powinienem się zatrudnić w spa —
stwierdził.
— Tak, zdecydowanie.
Parsknęłam śmiechem, a potem umyłam ręce
i wyszliśmy z łazienki prosto do kuchni, gdzie z
lodówki wyjęłam ogórka. Ukroiłam cztery
plasterki i wskazałam mężczyźnie sofę.
Usiedliśmy, włączyłam minutnik na kwadrans i
położyłam na oczach swoje ogórki, a Royce
położył sobie swoje. Wyciągnęliśmy się wygodnie
na sofie i pozwoliliśmy sobie na relaks.
— Jak ci się podoba? — zapytałam po chwili.
— Dawno nie czułem się taki piękny i
zrelaksowany — mruknął
sennie. — Tamsyn miała rację, to cholernie
przyjemne i odprężające.
Będziemy musieli częściej umawiać się na
maseczki.
— Jasne. A masaż? Byłam kiedyś na kursie
masowania twarzy olejkami i chyba je jeszcze
gdzieś mam. Mam też takie fajne olejki do
masowania ciała. — Uśmiechnęłam się na
wspomnienie jednego z naszych odprężających
wieczorów spa z Kirby. Moja przyjaciółka miała
silne ręce i świetnie zajmowała się moim spiętym
karkiem. — Kirbs jest w tym dobra, ale mnie też
nieźle idzie. Mogę cię wymasować.
Royce parsknął cichym śmiechem i odnalazł
moją leżącą na sofie dłoń. Uniósł ją, położył na
swoim udzie i splótł palce z moimi.
— W sumie z chęcią poddałbym się takiemu
zabiegowi dzisiaj.
— To proponuję masaż przed snem.
— Nie mogę się doczekać.
Tak, cóż. Ja jeszcze bardziej nie mogłam się
doczekać, bo wiedziałam, że będę mogła przy
tym bez skrępowania przesuwać palcami po jego
umięśnionym ciele. Na samą myśl na mojej
skórze pojawiła się gę-
sia skórka i poczułam przypływ gorąca w
dolnej części brzucha. A moje sutki…
stwardniały.
Jasna cholera.
Po zmyciu maseczki i nałożeniu kremu odpaliliśmy
Jokera z Joaquinem Phoenixem. W międzyczasie udało nam
się wypić kolejne szoty, które totalnie mnie rozłożyły i
pozbawiły hamulców. Mniej więcej w połowie filmu
zrobiłam się odważniejsza. Przylgnęłam do boku Royce’a i
bez skrępowania ułożyłam dłoń na jego umięśnionym
brzuchu. Chłonęłam obraz z ekranu telewizora i
jednocześnie nieprzerwanie muskałam opuszkami ciepłą
skórę mężczyzny. Jego zapach obezwładnił moje zmysły. Do
tego ten alkohol… Ta mieszanka sprawiła, że dotarło do
mnie, że… pragnęłam Royce’a.
— Nie sądziłem, że przedstawią Jokera jako
osobę chorą psychicznie. Zawsze miałem go po
prostu za szalonego pojeba — stwierdził Roy,
obejmując mnie ramieniem. — W sumie nie
dziwię się, że mu odbiło.
I jeszcze ta jego matka.
— Kto wie… — mruknęłam — …może gdyby
nie Kirby, ja też bym się zmieniła w psychopatkę i
morderczynię?
Royce parsknął śmiechem, w czym mu
zawtórowałam. Przycisnął
mnie do siebie mocniej, całując czule w czoło.
On też nie był już trzeźwy, ale trzymał się
zdecydowanie lepiej niż ja.
— Twoja matka jest jędzą, ale chyba nie aż
tak, co?
— Nie biła mnie nigdy — przyznałam. — Ale
psychicznie kopie mnie przez całe życie.
Westchnęłam, odsuwając się od Roya i
sięgnęłam po karafkę z alkoholem o smaku
grejpfruta. Nie chciałam teraz myśleć o matce,
więc pociągnęłam spory łyk, ale strużka pociekła
mi kącikiem ust. Przełknę-
łam alkohol, odsuwając od siebie butelkę i już
chciałam otrzeć war-
gi ręką, gdy niespodziewanie Royce chwycił
moją dłoń i opuścił ją na moje udo. Drugą ręką
odebrał mi karafkę i na dwa razy wyzerował
zawartość. Odłożył puste naczynie, a potem
powoli się do mnie pochylił.
Niespiesznie przycisnął wargi do mojego
obojczyka i zaczął zlizywać alkohol, który
zostawił na mojej skórze mokrą ścieżkę. To, co
stało się z moim ciałem, gdy przesunął po nim
ciepłym językiem, było nie do opisania. Gęsia
skórka, dreszcz, gorąco, motylki w brzuchu i te
cholerne twarde sutki. Oddychałam płytko i
nierównomiernie, czekając, aż jego język dotrze
do moich ust, ale niestety przy kąciku Royce
odpuścił.
Odsunął się ode mnie.
— W takiej wersji kamikaze smakuje o niebo
lepiej — skomentował.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale miałam
sucho w ustach, a w głowie mi szumiało. Nie
byłam w stanie wymyślić niczego sensowego,
więc sięgnęłam po garść karmelowego popcornu
i wypełniłam nim usta. Pragnęłam przestać czuć
to niemożliwe do zignorowania przyciąganie i tę
palącą potrzebę. Wzbierało we mnie podniecenie
i naprawdę mnie to przerażało.
Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio byłam
podniecona.
Niedobrze.
— To… co? — zapytał z szerokim pijackim
uśmiechem. — Chyba obiecałaś mi masaż.
Przytaknęłam, ocierając usta z resztek
popcornu i powoli wstałam, żeby znaleźć jakiś
ładnie pachnący olejek do masażu. Kręciło mi się
w głowie od nadmiaru procentów, ale nie
zamierzałam się złamać.
Chciałam go dotykać. Naprawdę bardzo tego
chciałam, a skoro umówi-liśmy się na masaż,
miałam pretekst. Nie musiałam się niepokoić o
to, że pomyśli, że się mu narzucam.
Znalazłam jadalny olejek o zapachu wanilii,
który był prezentem od Kirby. Byłam niemal
pewna, że był to olejek erotyczny, ale inne gdzieś
wcięło. Lepszy rydz niż nic.
Wróciłam do pokoju chwilę później. W jednej
ręce miałam olejek, a w drugiej ręcznik, który
chciałam rozłożyć na łóżku, żeby przypadkiem
nie zrobić jakiejś plamy. Nie ufałam sobie.
— Chodź — powiedziałam.
Przeszłam do swojego łóżka, z którego
wyprosiłam niezadowolonego kociaka, i
niezgrabnie rozłożyłam ręcznik. Wskazałam
swojemu
partnerowi miejsce, na którym ma spocząć, i
cierpliwie czekałam, aż ułoży się na brzuchu z
rękami skrzyżowanymi pod brodą. Patrzyłam na
każdy jego cholerny mięsień i tatuaż.
Spięłam się, czując kolejną falę podniecenia i
powoli weszłam na łóżko, a potem usiadłam
okrakiem na twardych pośladkach Royce’a.
Był cały tylko dla mnie. Mogłam go sobie
dotykać, ile chciałam. Tylko ja. Jasna cholera,
zrobiło mi się za gorąco.
Niewiele myśląc, przeciągnęłam koszulkę
przez głowę, bo czułam się rozpalona. Chwyciłam
olejek i rozlałam go na szerokich ramionach
Roya. Pobudzający, delikatnie waniliowy aromat
otoczył nas niczym mgła. Ułożyłam dłonie na
twardych mięśniach mężczyzny i bardzo powoli
zaczęłam je pocierać i naciskać. Najpierw długie
ruchy od ramion aż po dół pleców. Używałam
sporo siły, a uczucia, jakie mi towarzyszyły,
sprawiały, że zalała mnie adrenalina. Cudownie
było czuć jego ciepłą skórę. A jeszcze lepiej było
niemal się na nim położyć — gdy moje sutki
musnęły jego plecy, uciekł mi cichy jęk.
— Vafie — mruknął sennie, kiedy wróciłam do
pozycji wyjściowej i tym razem zaczęłam
przesuwać palcami wzdłuż jego kręgosłupa. —
Myślę, że możemy uznać ten dzień za jeden z
najprzyjemniejszych, jakie razem przeżyliśmy.
— Mhm — mruknęłam.
Przez chwilę masowałam jego ramiona, ale
straciłam siłę, a moje powieki zrobiły się ciężkie.
O wiele przyjemniej było kreślić paznokciami
fantazyjne wzory na jego skórze. Starałam się, by
przypominały coś konkretnego, ale jedynym, na
co było mnie stać, okazały się serca.
Więc zaczęłam je rozmieszczać wszędzie —
na łopatkach, na lędźwiach, na ramionach i
malutkie na żebrach. Nawet nie zauważyłam, że
Royce lekko drżał. Dopiero gdy spojrzał na mnie
przez ramię, a jego oczy powiększyły się
dwukrotnie, wróciłam na ziemię.
— Co powiesz na zamianę? — szepnął.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, ale zamiast
z niego zejść, ułożyłam dłonie na jego lędźwiach i
powoli przesunęłam je w górę, aż do jego szyi.
Uniósł się nieznacznie, żebym mogła go objąć
i przylgnąć do niego całą sobą. Pocałowałam go
w policzek, przygotowując się na to, co zaraz na-
stąpi, i z ciekawości polizałam jego ramię —
olejek rzeczywiście był do jedzenia. Miał słodki
smak, który porównałabym do lodów
waniliowych.
— Chyba nasmarowałam cię olejkiem
erotycznym — przyznałam się. — Smakujesz jak
lody waniliowe.
— W takim razie moja kolej na łakocie —
stwierdził wesoło.
Podniósł się na przedramionach i jednym
zgrabnym ruchem zrzucił
mnie na miejsce obok siebie. Nim się
obejrzałam, wyrósł nade mną z lekkim, słodkim
uśmiechem, który odbijał się w jego mieniących
się oczach.
Był taki piękny. Potężny i jednocześnie słodki.
Na wyciągnięcie ręki.
Czerwony alarm.
Royce pochylił się, opierając ciężar ciała na
dłoniach, które ułożył
przy mojej głowie. Przyglądał mi się z
zachwytem. Naprawdę widziałam w jego oczach
zachwyt.
Było mi tak cholernie gorąco. Nie do
wytrzymania. Moje policzki płonęły, sutki były
nabrzmiałe, gotowe na choćby najdelikatniejszy,
wyzwalający dotyk, a między nogami czułam
wilgoć. Byłam naprawdę podniecona. Gdy
myślałam już, że zaraz się roztopię, Royce ułożył
szeroką dłoń na moim udzie i przesunął nią
pewnie prawie do moich majtek. Prawie, bo
poczuł coś, czego nigdy nie powinien był poczuć.
Nikt nigdy nie powinien był ich poczuć.
Moje blizny. Dowody tego, jak słaba byłam.
Jak bardzo nienawidzi-
łam siebie.
— Vafie? — szepnął z udręczeniem w głosie i
zerknął pomiędzy nasze ciała.
Światło było słabe, bo zapalona była tylko
jedna lampka niedaleko nas, ale mimo to mógł
dojrzeć wszystko, co było istotne. Moje udo
oplecione tatuażem przedstawiającym drut
kolczasty. Moje mroczne, najbardziej chronione
miejsce. Moje więzienie.
— Czy ty…
— Już nie — zapewniłam go cicho. — Od kilku
miesięcy tego nie robię.
— Skarbie…
Zrobiło mi się słabo. Wszystko, co dobre,
zniknęło. Czarne gradowe chmury zasnuły moje
błękitne niebo, z którym kojarzyły mi się
tęczówki Royce’a. Poczułam się odrzucona. Nie
mogłam oddychać.
— Przepraszam — wyszeptałam gorączkowo i
straciłam chęć na cokolwiek. Zaczęłam się
szamotać, chcąc wydostać się z pułapki jego
ramion, ale nie mogłam. — Proszę, Roy, puść
mnie. Proszę, ja… ja nie… Ja…
Nie dokończyłam, bo jego ciepłe wargi
przywarły do moich, uciszając ten rozkręcający
się chaos myśli w mojej głowie. Podniecenie
zmieszało się we mnie z żalem, tworząc coś,
czego jeszcze nigdy nie czułam. Oddawałam jego
pocałunki, spokojne i czułe, które z każdą chwilą
nabierały tempa. Całował mnie coraz namiętniej,
z coraz większym pragnieniem, a ja
przyjmowałam to z wdzięcznością. Chciałam ich,
chciałam zapomnieć i całkowicie się odciąć.
Chciałam tylko jego i niczego więcej.
— Jestem przy tobie — wyszeptał, schodząc
pocałunkiem na moją szyję. — Jestem, Vafie.
Kierował się coraz niżej, znacząc moją skórę
mokrymi wargami, zębami i owiewając ją ciepłym
oddechem. Był spokojny, delikatny i pozwalał mi
rozkoszować się każdą sekundą. W pewnym
momencie mocno zassał skórę na moim
obojczyku, a ja, pragnąc więcej, objęłam go
nogami w pasie. Cała pulsowałam. Był taki
intensywny, taki cudowny.
— Royce… — jęknęłam, gdy poprawił malinkę
mocnym ugryzie-niem. — Proszę…
— Vafie? — Nie zapytał wprost, jakby nie
chciał posunąć się za daleko.
Owiał ciepłym oddechem odcinek od
obojczyka aż do mojej prawej piersi. Jego wargi
niemal stykały się z moim wrażliwym ciałem.
Brakowało mi tchu.
— Dotknij mnie, Roy — wyszeptałam, nie
mogąc dłużej znieść oczekiwania.
— Jesteś pewna?
— Nigdy nie byłam niczego bardziej pewna —
zadeklarowałam.
Wplotłam palce w jego gęste włosy i
zdecydowanie przycisnęłam jego miękkie wargi
do swojej piersi.
Całował mnie spokojnie i czule, pieszcząc
moje ciało z ujmującą delikatnością. Sprawiał, że
czułam się chciana i pożądana. Znacząc mój
korpus subtelnym dotykiem, kierował się w dół
po moim brzuchu aż między nogi. Gdy jego palce
musnęły moją wrażliwą skórę, uciekło mi
westchnienie.
— Vafie… — sapnął, dotykając mnie i
niepewnie uniósł głowę. —
Wszystko w porządku?
— Tak, proszę, nie przestawaj.
Objęłam go za szyję i przyciągnęłam ku sobie.
Pocałowałam go, a on od razu to odwzajemnił.
Pogłębił pocałunek, wsuwając w moje wargi język
i naparł mocniej na moje ciało. Palcami prawej
ręki powoli sprawiał mi przyjemność, a ja
drżałam coraz bardziej. Nie pamiętałam już,
kiedy ostatni raz się dotykałam. Ani kiedy ktoś
mnie dotykał. I to w tak czuły sposób.
— Proszę… — jęknęłam, gdy wstrząsnął mną
pierwszy obezwładniający dreszcz.
Mięśnie wewnątrz mojego ciała zaczęły się
zaciskać, co zwiastowało zbliżający się orgazm.
Wygięłam się, całując Roya namiętniej i
niespokojnie poruszyłam biodrami. Tak bardzo
pragnęłam spełnienia. Byłam tak blisko, tak
cholernie blisko! Nagle Royce gwałtownie się ode
mnie oderwał, a ja otworzyłam oczy i spojrzałam
na jego rozmarzoną twarz.
I tak patrząc prosto w te jego błękitne oczy, w
te oczy, którym zaufałam, doszłam. Krzyczałam
jego imię i wyginałam się w euforii. Ten orgazm
był niesamowity. Cała drżałam. Wszędzie.
Boże święty, co się stało?!
Po chwili opadłam na materac, szczęśliwa i
spełniona. A Royce znów się nade mną pochylił. Z
najsłodszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek
widziałam na jego ustach.
— Wszystko w porządku? — zapytał,
muskając ustami moją szyję.
— Dziękuję — szepnęłam jedynie.
A potem znów go pocałowałam. I jeszcze raz.
I jeszcze, aż w końcu zasnęłam przytulona do
jego ciepłej, niesamowicie pachnącej skóry.
Pierwszy raz od nie pamiętam, kiedy
zasnęłam z uśmiechem na ustach i ciepłem w
sercu.
Rozdział 23.
Vafara
Przekręciłam się z jękiem, czując tępy ból
głowy. Moje ciało było ściśnięte pomiędzy
materacem a czymś ciężkim i gorącym.
Konkretniej —
byłam wtulona jak miś w umięśnione ciało
Royce’a. Obejmowałam go ramionami za szyję,
leżąc na plecach, a on przykrywał mnie sobą od
pasa w górę. Prawą rękę przyciskał do mojego
boku, a lewą rozłożył na materacu. Dodatkowo
jedna z jego nóg leżała na mojej.
Odetchnęłam głęboko, układając sobie w
głowie krok po kroku to, co wydarzyło się
poprzedniego wieczoru i nerwowo przygryzłam
wargę. Moje serce zaczęło wybijać nierówny
rytm, a ciało pokryła mi gęsia skórka. Nie miałam
pojęcia, co myśleć. Nie byłam tak pijana, by nie
pamiętać, co się wydarzyło. Byłam świadoma
każdego szczegółu. Tak jak pragnęłam tego
wczoraj, tak dzisiaj wcale nie żałowałam. To była
moja decyzja. Royce ani przez chwilę nie sprawił,
że poczułam się do czegoś zobowiązana. Był przy
mnie. Nawet gdy odkrył moje blizny. A dzisiaj
obudziłam się przy nim. Z nim wtulonym we
mnie. Chciał być blisko mnie. Nie uciekł. Nie
przestraszył się blizn, które świadczyły o tym, jak
głęboki był mój ból w najgorszym momencie.
Akceptował go.
Prawda?
Royce, jakby w odpowiedzi, zamruczał coś
nieskładnie pod nosem.
Jego ciało się napięło i zaraz odetchnął
głęboko, długo i spokojnie wypuszczając
powietrze. Ponownie coś mruknął, a potem
odkaszlnął.
— Śpisz? — zapytał zachrypniętym głosem,
który przyprawił mnie o gęsią skórkę.
— Nie — odparłam.
Niepewnie wplotłam palce w jego miękkie,
poskręcane włosy i zamknęłam oczy. Nie
panikowałam. A on się ode mnie nie odsunął.
Wzmocnił uścisk, bym była jeszcze bliżej.
— No to dzień dobry, Vafie — szepnął. — Nie
zgniotłem cię za bardzo?
Parsknęłam cichym śmiechem, rozluźniając
się i odetchnęłam z ulgą.
Wszystko było w porządku. A może nie
pamiętał?
— Nie, było bardzo… — No właśnie.
Powinnam o tym mówić?
— Przyjemnie — skończył za mnie. — Chcesz
o tym porozmawiać?
Moje serce na moment zamarło. Nie wydawał
się skrępowany ani przerażony, ale… Co ja tak
właściwie czułam? Dotykał mnie. Dotykał
moich najintymniejszych, najwrażliwszych
miejsc, bo go o to poprosi-
łam. Doprowadził mnie do orgazmu i sprawił,
że było mi tak dobrze.
Ba. Czułam się cholernie na miejscu, leżąc
pod nim, czując jego dotyk, a w końcu zasypiając
w jego silnych ramionach.
— A ty? — odbiłam piłeczkę.
— Właściwie to chcę — mruknął cicho. —
Chcę, żebyś mi powiedziała, jak się z tym czujesz.
Czy wszystko jest w porządku. — Niezdarnie
uniósł się na ręce i rozespanymi oczami spojrzał
na moją twarz. Czu-
łam, jak moje policzki robiły się ciepłe. — Nie
chcę, żeby teraz było niezręcznie.
— Ja też nie chcę — przyznałam.
Uśmiech, który mi podarował, był wart
wszystkiego. Odwzajemni-
łam go, czując, jak kamień spadł mi z serca i
delikatnie ujęłam policzek mężczyzny.
— Więc nie będzie. — Spojrzał na lewo, a
potem na prawo, gdzie dostrzegł zegarek. —
Dziewiąta. Mam tatuaż na trzynastą piętnaście.

Oblizał wargę, spoglądając mi w twarz, a
potem zerknął na moje piersi. — Masz coś
przeciwko, żebym jeszcze chwilę podrzemał?
— Nie. — Parsknęłam śmiechem. — Ale chyba
muszę skoczyć do łazienki.
Wydął wargę, bez słowa padając na plecy i
przeciągnął się jak Storm. Mój kot siedział na
krześle, na którym leżały ubrania do prania,
i spoglądał na nas, jakby się obraził.
Przewróciłam oczami na jego ko-cią zazdrość i
powoli zsunęłam się z łóżka. Zakryłam piersi
dłońmi i ruszyłam w kierunku łazienki, ale zanim
zniknęłam z pola widzenia Royce’a, on uniósł się
na przedramionach i wbił we mnie spojrzenie.
Był już w pełni rozbudzony.
— Vafie?
— Tak?
— Jesteś piękna — powiedział. — I jestem
fanem numer jeden twoich piersi.
Spłonęłam rumieńcem, przyciskając ręce
mocniej do klatki piersiowej.
— A jeśli jeszcze raz usłyszę, że je obrażasz,
to zafunduję ci godzin-ny wykład o tym, dlaczego
kobiece piersi są dziełem sztuki bez względu na
kształt, rozmiar, kolor oraz wielkość sutka.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, patrząc z
wdzięcznością w oczy Royce’a i w końcu
przeszłam do łazienki. Załatwiłam potrzebę,
umyłam twarz i głośno odetchnęłam, spoglądając
na swoje odbicie. Miałam dużą bordową malinkę
na obojczyku i kilka wyraźnych śladów ugryzień
na szyi. Do tego rumieńce na policzkach, a moje
oczy błyszczały. Byłam wyspana, trochę mnie
suszyło i czułam się, jakbym właśnie obudziła się
z długiego snu. Albo nagle przestała wegetować,
a zaczęła żyć.
Spojrzałam na swój biust w rozmiarze małego
B i wydęłam wargi.
Moje sutki znów były twarde. Położyłam
dłonie na piersiach i zamknę-
łam oczy. Były niewielkie. O wiele mniejsze
niż piersi mojej siostry, ale przecież wypełniały
moje dłonie. Były miękkie i przyjemne w dotyku.
Podobały się mężczyźnie, który podobał się
mnie, i to było o wiele ważniejsze niż zdanie
mojej matki. To on na nie patrzył. To on je
wczoraj całował. To on się do nich przytulał w
nocy. Nie moja matka. Ona nawet nie widziała
mnie bez biustonosza!
Pieprzyć jej zdanie. Royce miał rację, moje
piersi, jak każde inne, były piękne.
Kirby też się podobały. A Kirby miała duże i o
zupełnie innym kształcie, które od zawsze
budziły we mnie lekką zazdrość. Ale przecież
piersi to piersi. Są super przez fakt, że są. A jak
ich nie ma, to też dobrze. Gdyby każdy wyglądał
tak samo i miał takie same kształty, byłoby
nudno.
Boże, czułam się jak zupełnie nowa osoba. Od
kiedy, do cholery, byłam taka zadowolona z
samego rana? To wina alkoholu, orgazmu,
bliskości czy po prostu się poddałam i wpadłam
po uszy, beznadziejnie się zakochując?
Miałam nadzieję, że to jednak alkohol i
zwykły poryw.
Wróciłam do łóżka, po drodze wkładając
koszulkę, którą zdjęłam z suszarki. Położyłam się
na materacu bokiem, twarzą do Royce’a, któ-
ry zasnął. Leżał na brzuchu. Wyglądał słodko
i niewinnie — jak chłopiec, a nie dorosły
mężczyzna.
Nie chciałam czuć tego niepokojącego ciepła
na samą myśl o Royu.
Nie chciałam też, żeby w moim brzuchu
szarżowało radośnie stado motyli. Wolałabym go
lubić i cieszyć się tym, że on też mnie lubi, ale…
to było takie trudne. Był dla mnie dobry —
wyrozumiały, troskliwy i tak cholernie miły. Nie
sprawiał, że czułam się gorsza, chciał ze mną
przebywać i mówił rzeczy, przez które naprawdę
było mi ze sobą lepiej. Da-wał mi wszystko, czego
pragnęłam, i na nic nie naciskał. Chciał przyjaźni
i ja też jej chciałam. Ale w moim sercu powoli
zaczynało się rodzić uczucie i wzbierała we mnie
potrzeba, by mieć go… więcej. Żeby był
kimś bardziej. Tylko dla mnie.
Westchnęłam z nostalgią i powoli uniosłam
dłoń, a potem ułożyłam ją na policzku mężczyzny.
Bardzo delikatnie przesuwałam palcem aż na
jego nos, a potem prosto na wargi, które moment
później wygięły się w lekkim uśmiechu. Otworzył
jedno oko, unosząc również pytająco brew, ale
nic nie powiedział. Patrzył na mnie, a ja
patrzyłam na niego.
I to wystarczyło, żebym mogła uznać ten
poranek za nadzwyczaj udany.
Spokojny. Bez żalu i smutku.
— Wyspałaś się? — zapytał.
— Tak. A ty?
— Zdecydowanie. Dawno nie czułem się taki
wypoczęty.
— A ja chyba nigdy nie czułam się taka lekka
— wyznałam nie-
śmiało. — Jesteś… — wsunęłam palce w jego
włosy — …najlepszym, co mnie spotkało, odkąd
poznałam Kirby. Cieszę się, że jesteś. Że nie
uciekłeś i chcesz mi pomóc. To wiele dla mnie
znaczy. — Uniosłam się na łokciu, żeby zbliżyć
usta do jego ucha. — Ty wiele dla mnie znaczysz
— dodałam ciszej.
Pocałowałam go w policzek i wróciłam na
swoje miejsce, czując, jak gorąca zrobiła się moja
skóra.
— A ty wiele znaczysz dla mnie.
Zaparło mi dech w piersiach.
Royce
Po szybkim prysznicu skorzystałem z
pozwolenia Vafary i umyłem zęby jej szczoteczką.
Wysuszyłem włosy ręcznikiem, wciągnąłem na
tyłek bok-serki i trzeźwym wzrokiem spojrzałem
na swoją twarz. Nie dało się nie zauważyć błysku
zadowolenia, który zagościł w moich jasnych
oczach.
Czułem się rześki, pogodny i całkowicie
zrelaksowany. Noc z Vafie była jak odrodzenie.
Wszystko, co było z nią związane, sprawiało, że
na nowo zaczynałem wierzyć, że jednak nie
byłem skazany na samotność i porażkę. Nie
mogłem oddać jej swojego serca, skoro mi je
wyrwano, ale potrafiłem sprawiać, że była
szczęśliwa. A szczęśliwa Vafara to wszystko,
czego pragnąłem.
Wyszedłem z łazienki z wielkim uśmiechem
na ustach i skierowałem się prosto do kuchni,
gdzie Vafie przygotowywała śniadanie. Gdy
zaproponowałem jej pomoc, sprzedała mi tekst,
który ja sprzedałem jej poprzednio, kiedy to ona
nocowała u mnie — o tym, że skoro nie
zadowoliła mnie w nocy, musi zadowolić mnie
śniadaniem. Uparła się jak osioł, że to jej chwila
na to, by zrobić mi dobrze.
Usiadłem przy wyspie, nie przeszkadzając jej
w pracy. Oparłem policzek na ręce i wbiłem
wzrok w jej twarz, na której teraz malowało się
skupienie. Kroiła bagietkę na małe kromeczki,
które następnie smarowała masłem czosnkowym
i podpiekała w opiekaczu. Do tego jajecznica z
pomidorami i szpinakiem. Pachniało nieziemsko.
I jeszcze świeżo mielona kawa, która parzyła się
w małym czajniczku w kształcie żaby.
I te żabo podobne kubeczki.
— Jakie masz plany na kolejny weekend? —
zapytałem po chwili.
Vafie zdjęła właśnie patelnię z kuchenki i
przerzuciła jajka na dwa czerwone talerze. Na
środku były ręcznie malowane biedronki. Czy ja
kiedykolwiek spotkałem kogoś takiego jak
Vafara? Była złamana i po-raniona, ale miała w
sobie dziecko, które dostrzegało drobiazgi i ich
urok, i to było w niej tak cholernie piękne.
Zajebiście mi się to podobało. Cała mi się
podobała.
— Nie mam planów. W niedzielę muszę
jechać na obiad do rodziców, jak zawsze. Potem
pewnie zobaczę się z Kirby. Zależy, co wymyśli
dla niej Remi. Chyba się nieźle dobrali —
mruknęła, uśmiechając się dwuznacznie. —
Pasują do siebie.
— To prawda — przyznałem. — To… może
gdzieś wyskoczymy? Jakaś wycieczka plenerowa?
Możemy spakować jedzenie i pojechać, gdzie nas
oczy poniosą — zaproponowałem. — Co ty na to?
Uniosła głowę, by spojrzeć na mnie z
nieśmiałym uśmiechem i lekko wzruszyła
ramionami. Wyglądała na podekscytowaną, ale i
niepewną. Miałem nadzieję, że to nie przez nasze
nocne zbliżenie. Wyszło tak spontanicznie i przy
tym naturalnie, że chyba serce by mi pękło,
gdyby tego żałowała i chciała się teraz
zdystansować.
— Jeśli masz ochotę, to czemu nie?
— Mam ochotę. I już wiem, gdzie cię zabiorę.
— Uśmiechnąłem się tajemniczo, przez co na jej
policzkach wykwitły lekkie rumieńce. — Już nie
mogę się doczekać.
Nie dopytywała o szczegóły, więc ich nie
podałem. Mogłem zrobić jej niespodziankę i
rozkoszować się tym, jak na mój pomysł
zareaguje jej wewnętrzne dziecko. Na samą myśl
czułem ekscytację. Z Vafarą wszystko było takie
proste i normalne. Chciałem jej, a ona chciała
mnie. Chciałem jej jako kumpla, przyjaciółki, a
może i kogoś więcej.
Prawdę mówiąc, im więcej czasu z nią
spędzałem, tym intensywniej pragnąłem zrobić
kolejny krok. A przecież od dawna nie miałem
takich ciągot. Nie zamierzałem niczego budować
ani się angażować, bo wiedziałem, że moja
szansa na miłość została już wykorzystana, ale
przecież mogłem z nią być bez miłości.
Ważniejsze było dla mnie to, jak się z nią czułem,
a nie to, by poczuć miłość. Mogłem nie kochać
Vafie, ale czuć się przy niej dobrze i sprawiać, by
ona czuła się dobrze przy mnie. Czy to było złe?
Przemknęło mi przez myśl, że chyba będę
musiał odbyć poważną rozmowę z Ramone’em.
Odebrałem od Vafie talerze, na których
rozłożyła śniadanie, i zaniosłem je do stołu.
Następnie wróciłem po kubki, do których nalała
nam kawę. Vaf wzięła sztućce i mleko.
Kilka minut po tym, jak usiedliśmy i
zaczęliśmy posiłek, stwierdziłem nagle, nawet nie
myśląc, co mówię:
— Mógłbym tak codziennie.
— To znaczy? — zapytała z pełnymi ustami.
— Spędzać z tobą wieczór, spać z tobą,
budzić się obok ciebie, a potem jeść z tobą
śniadanie. Nie wiem, czy to ja mam coś z głową,
czy po prostu to — wskazałem najpierw na siebie,
a później na nią — co nas łączy, jest tak naturalne
i dobre, że to po prostu się dzieje. Znamy się
przecież na dobrą sprawę jakieś dwa miesiące.
— To krótko — przyznała.
Jej ramiona nagle opadły, a w oczach
ponownie zagościł smutek.
— Wystarczająco długo, żebym zrozumiał, że
cię potrzebuję — wypaliłem.
Dopiero po chwili ciszy, która zapanowała,
zrozumiałem, co powiedziałem. Ale, o dziwo,
wcale nie żałowałem tych słów. Powiedziałem
prawdę. Powiedziałem to, co czułem. Wyszło
samo z siebie, spontanicznie i szczerze.
— Roy…
— Pobierzmy się, Vafie, tak naprawdę, niech
to nie będzie udawany związek —
zaproponowałem.
Chyba mi odbiło.
— Co? — jęknęła, odkładając sztućce. Jej oczy
powiększyły się dwukrotnie, gdy badawczo
przyglądała się mojej twarzy. Myślała, że
żartowałem, a ja byłem całkowicie poważny.
Cholera, kiedy ja ostatnio czułem się rankiem tak
dobrze? — Roy, czy ty masz kaca? To, dlatego?
Przewróciłem oczami i chwyciłem jej dłonie,
które oparła na blacie.
Ścisnąłem je, wbijając wzrok w jej oczy. Była
zdezorientowana. Ale ja czułem determinację.
Byłem pewny tego, co zaproponowałem.
— Prawda jest taka, że jak jestem z tobą, nic
mnie nie gnębi. A gdy cię nie ma, to i tak myślę
tylko o tobie. Potrzebujesz tego ślubu, żeby
matka dała ci spokój, a ja chcę to zrobić. Dla
ciebie i dla siebie.
— Roy, ślub to ostateczność. Nie chcę cię do
tego zmuszać. Może ja-koś uda mi się zachować
loft bez tego ślubu. A jeśli się w kimś zakochasz?
Smutek w jej głosie sprawił, że poczułem ból
w klatce piersiowej. Czy ona się bała, że ją
zostawię? Myślała, że jestem przy niej tylko
dlatego, że zobowiązałem się pomóc ze względu
na jej matkę?
— Jeśli byłbym zdolny do tego, by się
zakochać — spojrzałem jej prosto w oczy — to
zakochałbym się w tobie.
Zacisnęła powieki i usta, jakby moje słowa ją
zraniły. Nie o to mi chodziło! Przecież… cholera.
Wstałem ze swojego miejsca i szybko
okrążyłem stół, by do niej podejść. Odwróciłem ją
ku sobie razem z krzesłem i pewnie ująłem jej
policzki.
— Popatrz na mnie — poprosiłem.
Niechętnie otworzyła oczy. Pełne bólu i
strachu. Tak dobijająco smutne.
— Dlaczego jesteś smutna? Nie lubisz mnie,
Vafs? — zażartowałem i uśmiechnąłem się lekko.
— Co jest, skarbie? Powiedz mi.
— Boję się — wyszeptała, a w jej oczach
stanęły łzy.
Moje serce przyspieszyło. Na samą myśl, że
miałaby płakać z mojego powodu, zrobiło mi się
niedobrze.
— Czego się boisz?
Odwróciła głowę, by na mnie nie patrzeć.
— Boję się, że to wszystko się skończy —
powiedziała. — Cholernie boję się, że zakocham
się w tobie tak mocno, że gdy cię stracę, nawet
Kirby nie będzie potrafiła mnie uratować. —
Zadrżała jej warga, a gdy spojrzała mi w oczy, po
jej policzku popłynęła łza. — Jeszcze parę dni
temu… co ja mówię, jeszcze wczoraj… wydawało
mi się, że nawet je-
śli będę szczęśliwa przez chwilę, to ta chwila
będzie tego warta. Nawet jeśli cię stracę, będę
miała wspomnienia. Ale to tak nie działa. Ja już
teraz wiem, że jeżeli odejdziesz, będzie mi
cholernie ciężko. A jeśli to pójdzie dalej, jeśli my
pójdziemy dalej, a potem mnie zostawisz… nie
poradzę sobie. — Kolejna łza opuściła kącik jej
oka. — Jestem słaba, Roy. Słabsza niż myślisz,
więc proszę… nie rób mi tego i nic nie
przyspieszaj. Bo mimo że ty nie chcesz miłości i
jak sam powiedziałeś, nie zakochasz się, ja wiem,
że prędzej czy później pokocham cię całą sobą.
A gdy mi to zabierzesz, nie zostanie ze mnie
kompletnie nic — dodała szeptem.
— Vafie…
— Możesz coś dla mnie zrobić?
Zamarłem. Bałem się tego, o co chciała mnie
poprosić. Bałem się, że poprosi, bym wyszedł i
dał jej spokój. Bałem się, że ją stracę.
Nie mogłem jej stracić.
Ani teraz, ani nigdy.
— Co takiego?
— Obiecaj, że nie złamiesz mi serca.
— Vafie…
— Obiecaj, że wycofasz się, zanim to pójdzie
za daleko. Wycofaj się wcześniej, jeśli poczujesz,
że to się nie uda — przerwała mi. — Obiecaj, bo
ja już coś do ciebie czuję. I nie mogę tego
zatrzymać. Nie potrafię. —
Pokręciła głową. — Nie chcę, Roy. Nie chcę
cierpieć jeszcze bardziej.
— Nie będziesz — wyszeptałem. — Obiecuję,
że nie będziesz. Proszę, nie płacz przeze mnie.
Objąłem ją ramionami i mocno przytuliłem.
Poczułem rozdzierający ból serca, gdy zaczęła
szlochać. Podniosłem ją, by oplotła mnie nogami
w pasie i usiadłem na jej miejscu, tuląc jej
drobne ciało tak mocno, jak tylko dałem radę.
Była taka krucha. Taka złamana… I przy tym
tak cholernie niesamowita i wyjątkowa. Jej
szczerość… Trzeba być naprawdę odważnym, by
powiedzieć szczerze to, co się czuje. By po prostu
wyznać prawdę i odkryć przed drugim
człowiekiem swoje lęki. By się otworzyć.
— Przepraszam, Royce — wyszeptała, tuląc
się do mojej szyi. —
Przepraszam, że znów wszystko zepsułam.
— Jesteś niesamowita, Vafie. Odważna i
szczera. Jest wiele osób, które na prawo i lewo
pokazują, jak bardzo są silne i niezależne, a nie
potrafią powiedzieć tego, co czują. Jesteś
dzielniejsza niż myślisz.
— Jestem słaba i żałosna — wyszeptała.
— Jesteś silna i prawdziwa. I za to cholernie
cię podziwiam. Jeśli kiedyś oddasz mi swoje
serce, będę cię chronił i będę się tobą opiekował.
Niezależnie od moich uczuć zawsze będę
twoim przyjacielem. I będę przy tobie, bo tego
chcę. Bo chcę ciebie. I nikt nie ma na to wpływu.
A twoja matka zupełnie się w tym wszystkim
nie liczy.
Załkała i powoli się ode mnie odsunęła.
Dotknęła mojej twarzy swoimi drobnymi
drżącymi dłońmi. Dolna warga jej się trzęsła, gdy
spojrzała na mnie ogromnymi, pełnymi emocji
oczami.
— Czasem jedno słowo potrafi sprawić, że
robię się taka żałosna i słaba — wyszeptała. — Te
myśli… to, jak bardzo siebie nienawidzę…
To mnie przygniata. Nie chcę być dla ciebie
ciężarem. Wystarczy, że jestem nim dla Kirby.
— Chcę całej ciebie — powiedziałem z mocą.
— Chcę wszystkiego, co jest tobą. Tego, kim
jesteś wewnątrz, a nie tego, co sprzedajesz
ludziom. Liczysz się ty, Vafie. Ty i to, co czujesz.
Nie to, co inni w tobie widzą, albo to, co sama
sobie powtarzasz. Liczy się tylko to, co
rzeczywiście tam jest. Jeśli smutek i łzy, chcę to
widzieć i móc podać ci rękę za każdym razem,
gdy wpadniesz w dołek.
Przesunęła kciukami po moich policzkach i
pokręciła głową z niedowierzaniem. W jej oczach
był tylko smutek. Przygnębiający, łamiący moje
serce smutek. Ale… moment później się
uśmiechnęła. A w kolejnej chwili jej słodkie,
mokre od łez usta przylgnęły do moich w lekkim
jak muśnięcie piórkiem pocałunku.
— Nie chcę cię stracić, Royce — wyszeptała
przy moich wargach.
— A ja nie chcę stracić ciebie, Vafie.
Rozdział 24.
Royce
Po wyjściu z domu Vafary czułem się
nieswojo. Coś nie dawało mi spokoju, objawiając
się niepokojącym uciskiem w mojej klatce
piersiowej.
Dawno nie miałem wrażenia, że coś we mnie
pękało tak jak teraz — nim dotarłem do studia, to
zaczęło mnie cholernie przerażać.
Potrzebowałem rozmowy z moim bratem.
Natychmiast.
Ale nie miałem czasu na to, by jechać do
niego i zrzucić z siebie cię-
żar. Musiałem najpierw wypełnić obowiązki
zawodowe.
Z jękiem frustracji wszedłem do studia, w
którym Esther wycierała swoje stanowisko pracy.
Była pochłonięta tym zadaniem i kręceniem
tyłkiem w rytm muzyki. Na uszach miała duże
słuchawki, w których dudnił —
najprawdopodobniej — heavy metal. Ta kobieta
miała bębenki ze stali.
Zaszedłem ją od tyłu i dźgnąłem w plecy,
przez co podskoczyła z piskiem i odwróciła się do
mnie, celując maszynką do tatuażu prosto w moją
klatkę piersiową. W geście przerażenia uniosłem
wysoko ręce.
Est zdjęła z uszu słuchawki i łapiąc się za
serce, odetchnęła drama-tycznie.
— Ja nie wiem, ale ty chyba chcesz zginąć od
ciosu maszynką w szyję, co?
— O niczym innym nie marzę — mruknąłem.
— Co słychać?
— Zrobiłam dzisiaj dwa małe tatuaże,
zapisałam do ciebie siedemnaście, a do siebie
jedenaście osób i tak w zasadzie padam na pysk.
Jesz-
cze… — zawahała się, spoglądając mi
niepewnie w oczy — …Fiona ma jakiś gorszy
moment.
Jasna cholera. Zapomniałem o niej na śmierć.
Przez to, że cały wolny czas poświęciłem Vafie,
wszystkich innych zepchnąłem na dalszy plan.
Zachowałem się jak złamas. Ale byłem dzięki
temu zadowolonym z życia złamasem… Ja
pierdolę, przecież egoizm nigdy nie był moją
cechą.
A teraz przełączyłem się na tryb „Vafie” i
wszystko inne było mi zbędne.
Nawet wspomnienia traciły swoją destrukcyjną moc.
— Royce? — mruknęła Esther, gdy nie
zareagowałem. — Wszystko gra?
Nie, nic nie grało. To, co dawno temu sobie
ułożyłem, niebezpiecznie się chwiało. Pudełko
pełne uczuć, które upchnąłem na najwyższej
półce w swojej głowie, właśnie zaczęło się
otwierać i wyglądało, jakby miało spaść i narobić
bałaganu. Było mi jakoś dziwnie, przykro i
zarazem dobrze. Jakbym czegoś potrzebował i
jednocześnie źle się czuł
z tym, że tego potrzebuję, a nawet… mogę to
mieć. Jakby moja głowa walczyła z tą ruiną w
mojej klatce piersiowej.
— Chyba nie — przyznałem. — Masz ochotę
na szybką kawę?
— Gdy szef wzywa, pojawiam się bez
zastanowienia!
Porzuciła swoje zajęcie i bez niepotrzebnych
słów złapała mnie za rękę i pociągnęła do
wyjścia. Zamknęliśmy studio, przekręcając kar-
teczkę na napis: „jestem pod telefonem”, i
udaliśmy się prosto do małej kawiarni na rogu
ulicy, gdzie ja zamówiłem czarną kawę, a Est
mrożoną z jakimś słodkim syropem. Dopiero po
upiciu dwóch porządnych łyków poczułem, że
dam radę się pozbierać i zacząć mówić.
— Jak bardzo zakochana może być kobieta,
jeśli otwarcie mówi o swoich uczuciach, mimo że
ma świadomość, że facet nie chce związku?
— Zależy, czy mówimy o szczerości i
odwadze, czy o desperacji. Bo jeśli ktoś chce cię
siłą zatrzymać przy sobie, tak jak Fiona, i w tym
celu brzytwy się chwyta, to jesteś w dupie. Ale
jeśli kobieta mówi, co czuje, bo jej naprawdę
zależy, to jesteś… w podwójnej dupie. Bo nie
dość, że się w tobie zakochała, to jeszcze się
przed tobą obnażyła. I zaryzykowała, pokazała
swoje serce, mimo że jest możliwość, że zostanie
odrzucona.
Odwróciłem wzrok, wyobrażając sobie to, jak
mógłby wyglądać mój związek z Vafarą i
mimowolnie się uśmiechnąłem. Ja… sam nie
wiedziałem, co było między nami. Ale było to tak
dobre i proste, że nie
potrafiłbym z tego zrezygnować. Wypełniła
mi życie do tego stopnia, że trudno mi było
wyobrazić sobie dzień bez niej. Gdybym ją stracił
albo z niej zrezygnował, to wypaliłoby kolejną
ranę w mojej poharatanej piersi. I mogłoby mnie
zniszczyć. Znowu.
— Myślisz, że można kogoś kochać i
jednocześnie zakochać się w kimś innym?
— Słyszałam kiedyś hasło, że jeśli
zakochujesz się w kimś innym, to tej pierwszej
osoby nigdy tak naprawdę nie kochałeś —
mruknęła. —
Ale to, że tak się mówi, nie oznacza, że tak
jest. Są przecież różne rodzaje miłości, prawda?
— Tak, masz rację.
Wydąłem wargę, zastanawiając się nad tym,
co minęło.
Maxine Kelley. Adaline.
Moje życie.
— Myślisz, że zakochałeś się w tej
dziewczynie z wytatuowaną różą? — podjęła
niepewnie Esther, dotykając mojej ręki
spoczywającej na stoliku. Wyglądała na
przestraszoną, gdy spojrzałem jej w oczy.
Zupełnie jakby myślała, że zaraz coś jej zrobię za
to, jakie zadała mi pytanie. — Boisz się, że ona
zniknie z twojego serca, jeśli otworzysz się na
nową miłość? — dodała ciszej.
Cieszyłem się, że ja nie musiałem mówić tego
na głos. Nie chciałem, żeby to wyszło z moich
ust. Przerażało mnie to i jednocześnie nakręcało
do działania. Sam nie wiedziałem, co czułem. To
było popieprzone. Kompletnie niezrozumiałe i
dziwne. Nie wierzyłem w drugą szansę w miłości.
Jeśli raz kochałem całym sobą, jakim cudem
mógłbym poczuć to ponownie, do zupełnie innej
osoby? Albo, co gorsza, jak mógłbym powiedzieć
innej osobie, że ją kocham, gdybym czuł do niej
mniej, niż czułem za pierwszym razem. A czy
mógłbym poczuć więcej? To wydawało mi się w
ogóle kompletną abstrakcją.
— Sam nie wiem, co się dzieje — przyznałem
po chwili namysłu. —
Nie pamiętam, jak to było się zakochiwać.
Nie chcę tego pamiętać i jednocześnie… nie
wiem. Może trochę chcę? Wszystko się
popieprzyło, gdy poznałem Vafarę. Byłem
nastawiony na samotność i było mi z tym dobrze.
Miałem miłość i ją straciłem, a teraz… Kurwa,
sam nie wiem, Est.
— Nie poznałam nigdy… twojej miłości, ale…
chyba pierwszy raz w życiu widzę cię… —
wskazała na mnie ręką — …takiego.
— Czyli jakiego?
— Nie jesteś smutny i zdystansowany, tylko…
przygnębiony i pod-ekscytowany zarazem. Nie
wiem, taki dziwny, ale błyszczą ci się oczy, przez
co są jeszcze ładniejsze. Podoba ci się ta
dziewczyna, prawda?
— Zdefiniujmy słowo „podoba” —
mruknąłem. — Co to w ogóle znaczy? Że ktoś ci
się „podoba”? — zaakcentowałem.
— No… uważasz, że jest ładna?
— Jest piękna.
— Lubisz z nią przebywać?
— Coraz bardziej wydaje mi się, że nie lubię
przebywać bez niej.
— Hm, a… podnieca cię? W sensie… wiesz,
czujesz do niej pociąg fizyczny?
Odchyliłem głowę, zakrywając twarz rękami i
uśmiechnąłem się jak kretyn. Czy Vafara mnie
podniecała? Cóż, mój poranny wzwód był
idealnym dowodem, który udało mi się przed
nią ukryć. Ciepło i miękkość ciała Vafie, na
którym bezczelnie się rozłożyłem, plus jej
odurzający, słodki zapach… Cholera, nie
powinienem o tym myśleć. Ale te uczucia kłębiły
się w mojej głowie i kumulowały się w samym
centrum mnie —
w środku klatki piersiowej.
— Czuję, ale w ogóle się na tym nie skupiam.
Jakby… nie myślę o seksie, kiedy po prostu
jesteśmy razem. Biorę tyle, ile chce mi dać i nie
wymagam więcej. Wolę, żeby to ona
podejmowała decyzje, nie ja.
Ja po prostu chcę, żeby przy mnie była.
Reszta nie ma znaczenia.
Esther przytaknęła, uśmiechając się pod
nosem. To był najdziwniejszy uśmiech, jaki do tej
pory u niej widziałem. Upiła wielki łyk swojej
zimnej kawy. Dopiero po chwili spojrzała mi
poważnie w oczy.
— Znam cię już od kilku lat i jedyne, czego
chcę, to tego, żeby przeszłość nie blokowała
twojej przyszłości, Royce. Nie jesteś skazany na
samotność, ty po prostu nie spotkałeś wcześniej
kogoś, kto byłby w stanie zapełnić pustkę, która
w tobie powstała. — Pogładziła moją rękę w
przyjacielskim, pełnym wsparcia geście. — Nie
wiem, co do niej czujesz, ale to jest początkiem
czegoś… nie zmarnuj tego, jakkolwiek ma się to
rozwinąć. Ta dziewczyna sprawia, że jesteś
szczęśliwy. A przynajmniej weselszy.
— Nie chcę, żeby przeze mnie cierpiała —
wyznałem. — Nie mam pewności, że znów mi nie
odwali. Mogę mieć jakiś nawrót tych
depresyjnych epizodów i ją odtrącić, przez co
złamię jej serce. A jeśli ją skrzywdzę, to się chyba
zabiję, Est. Na samą myśl o tym, że to spieprzę,
wszystko się we mnie wali.
— Jeśli z góry zakładasz, że coś spieprzysz, to
nie wróży nic dobrego. Powinieneś skupić się na
tym, czego chcesz, a nie na tym, co może pójść
nie tak.
— Vafara ma problem z rodziną i jest
przymiarka do tego, żebyśmy się pobrali —
oznajmiłem niepewnie, patrząc w oczy Esther. —
Fikcyjne małżeństwo, dzięki któremu nie straci
tego, na czym bardzo jej zależy. —
Odwróciłem wzrok, by nie widzieć wyraźnej
ekscytacji, która rozbłysła w jej oczach. —
Spędziliśmy razem wieczór i noc, a rano…
wypaliłem, że może moglibyśmy się pobrać tak
naprawdę. I wtedy Vafie pękła. Poprosiła, żebym
nic nie przyspieszał, bo już coś do mnie czuje. A
jeśli się do reszty zakocha, a ja ją zranię, to
zabiorę jej wszystko, co ma.
Niepewnie wróciłem spojrzeniem do twarzy
Esther. W jej oczach migotały wesołe ogniki, a na
ustach błąkał się uśmiech. Wyglądała na
rozczuloną. A ja… Cholera, dlaczego miała taki
wyraz twarzy? Co takiego powiedziałem?
— Dlaczego się tak dziwnie patrzysz? —
jęknąłem.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś
przesłodki? Boże, Royce, ty i twoi bracia jesteście
jak kosmici. Wyglądacie zajebiście dobrze i każdy
z was ma wielkie serce. Jestem pewna, że jeśli
istnieje jakiś uniwersalny idealny mężczyzna, to
jesteś nim właśnie ty.
— Nie ma pieprzonych ideałów, Esther.
— To bujda. Ideały istnieją, tylko po prostu
ludzie sądzą, że nie ma takiego uniwersalnego
ideału, który byłby ideałem dla wszystkich.
Możesz być idealny dla mnie, rodziców,
kogokolwiek. Ja też mogę być dla kogoś ideałem.
Ale nie ma takiego ogólnego. Choć jak tak na
ciebie patrzę i cię słucham, to zaczynam myśleć,
że jednak jest. I siedzi naprzeciwko mnie.
— Ideał to fałszywy obraz wykreowany w
głowie — zaoponowałem.
Spojrzałem na zegarek i niechętnie
podniosłem się z miejsca. Mój klient będzie za
piętnaście minut. — Muszę iść. Tatuaż.
Esther wstała i wesoło złapała się mojej ręki.
Ruszyliśmy drogą po-wrotną do studia i gdy tam
dotarliśmy, moja pracownica stanęła przede
mną. Ułożyła dłonie na moich ramionach i
spojrzała mi prosto w oczy.
Była poważna jak nigdy wcześniej, czym
trochę mnie przeraziła.
— Jeśli chcesz pomóc swojej przyjaciółce, to
jesteś dobrym i szlachetnym człowiekiem o
wielkim sercu, Royce. Ale jeśli przez twoją
przystojną głowę przemknęła myśl o tym, by
wejść w prawdziwy związek małżeński z tą
dziewczyną… To zastanów się nad tym, czy twoje
serce nie zaczęło przypadkiem nowego rozdziału.
A jak to do ciebie dotrze, to proszę cię, nie bój
się. Jesteś wspaniałym mężczyzną, który w koń-
cu po tylu latach zaczął się podnosić z
pieprzonej depresji. Przestałeś być przygnębiony,
odkąd zacząłeś spotykać się z Vafarą, i to jest,
kurwa, najbardziej zajebista rzecz, jaka ostatnio
wydarzyła się w moim życiu, wiesz? Kocham to,
szczerze to kocham i wielbię tę dziewczynę.
— A jeśli…, a jeśli się zakocham, ale to nie
będzie tak mocne jak za pierwszym razem? Jeśli
nie dam Vafie wszystkiego, czego potrzebuje, bo
dałem to już Maxine?
— To pierdolenie na poziomie frajera, który
chce rzucić dziewczynę, a nie ma tak zwanego
dobrego powodu. — Prychnęła. — Jeśli wypaliłeś,
że chcesz się z nią ożenić, to chyba nie jest ci
obojętna. Chcesz jej i to jest dobre, Faridan. Nie
ma czegoś takiego jak „kochać
niewystarczająco”. Jak kochasz, to kochasz, i
tylko to się liczy. Nie da się kochać za mało, bo
miłość sama w sobie jest niewyobrażalnie wielka.
Jeśli nie jesteś pewny swoich uczuć albo jedynie
kogoś pragniesz, to okej, może to być
niewystarczające. Ale prawdziwe uczucia nigdy
nie są niewystarczające.
Czy to możliwe, że w pustym miejscu, w
którym kiedyś dla Maxine biło moje serce… znów
coś zaczęło płonąć? Dostałem cholerną drugą
szansę, w którą nie wierzyłem?
W piątkowy wieczór Ramone dojechał do mojego
mieszkania dwadzieścia minut przed dwudziestą drugą.
Byłem tak nakręcony i pijany, że nie potrafiłem wysiedzieć
w miejscu. Już nawet psy miały mnie serdecznie dość.
Przez pierwsze dwie godziny mojej zakrapianej alkoholem
randki z samym sobą szczeniaki wiernie dotrzymywały mi
towarzystwa, a teraz, gdy byłem już nietrzeźwy, olały mnie
bezczelnie i pobiegły do ogrodu.
Cóż, może za dużo gadałem. I za dużo
alkoholu wlałem w siebie w tym tygodniu — nie
pamiętałem, kiedy piłem z taką częstotliwością.
Mój brat wszedł do salonu, w którym
siedziałem i z westchnieniem przyjrzał się mojej
twarzy. Możliwe, że wyglądałem jak siedem
nieszczęść. Wspomnienia zaczęły mnie
mordować w połowie butelki, więc trochę się
zagalopowałem.
— Co ty wyprawiasz, Ce?
— Piję, bo mam mętlik w głowie. —
Wyciągnąłem ku niemu szklankę z drinkiem. —
Chcesz?
— Nie, nie mogę zostać na noc.
Usiadł obok mnie, odebrał mi szklankę i
odłożył ją na stolik. Potem wbił we mnie ten swój
wszechwiedzący wzrok, którym prześwietlił moją
twarz.
— Powiedz mi, co się dzieje — zażądał. —
Masz smutne oczy i nie mogę tego znieść. Coś się
stało? To znów przez Maxie?
Zacisnąłem powieki i oparłem się o sofę. W
mojej głowie uformowało się wspomnienie twarzy
mojej narzeczonej i jej pięknego,
niepowtarzalnego uśmiechu. Włosy w kolorze
ciemny blond z przedziałkiem na środku okalały
jej pucołowatą buzię oprószoną mnóstwem
piegów.
Duże niebieskie oczy patrzyły na mnie z
uwielbieniem i miłością, mieniąc się jak
gwieździste niebo. Nie pamiętałem jej zapachu.
Ani nie potrafiłem już sobie wyobrazić, jak to
było, gdy mnie dotykała. Obrazy były rozmazane i
doprowadzało mnie to do złości. Nienawidziłem
tego, że wspomnienia o miłości mojego życia się
zacierały. Nienawidziłem tego, że ją straciłem. I
nienawidziłem też tego, że straciłem nasze
dziecko. Straciłem wszystko. Przez błąd lekarzy.
— Roy, bracie — szepnął Ramone, łapiąc moją
twarz w dłonie. —
Płaczesz.
Spojrzałem mu w oczy. Nawet nie poczułem
tych łez. Po prostu… to było tak cholernie trudne.
— Chciałbym… chciałbym, żeby Vafie do mnie
przyjechała — powiedziałem. — I chciałbym, żeby
Maxine mnie za to nie znienawidziła.
Chciałbym, żeby to tak nie bolało — dodałem
ciszej.
— Maxie będzie szczęśliwa, jeśli ty będziesz.
Zawsze będziesz miał
ją w sercu i to się nie zmieni, nawet jeśli
pokochasz kogoś innego. Zabrała część twojego
serca, ale nie całe. Możesz otworzyć się przed
Vafarą, jeśli ona sprawia, że jesteś szczęśliwy.
Wszyscy pragniemy twojego szczęścia. A kiedy
zobaczyliśmy cię z Vafie… — uśmiechnął się
szeroko — …mieliśmy ochotę skakać z radości.
Jesteście do siebie tak cholernie podobni, Ce. I
kiedy jesteście blisko siebie, oboje jaśniejecie.
Za-sługujesz na szczęście i nikt nie będzie cię
nienawidził za to, że po nie sięgniesz. Maxine nie
mogłaby cię za to znienawidzić.
— Obiecałem Maxie, że zawsze będzie dla
mnie najważniejsza.
Ramone popatrzył na mnie, a w jego oczach
dostrzegłem udręczenie.
— Maxie nie żyje, Ce. Ona jest w twoim
sercu, zawsze będzie ważna.
— Obiecałem, że będzie najważniejsza —
jęknąłem ze złością. — Czyli Vafie nie będzie dla
mnie najważniejsza. A Vafie zasługuje na
wszystko, Ramone.
— Mogą być najważniejsze we dwie.
— A jeśli nie będą? Jeśli zranię Vafarę przez
to, że kocham Maxie?
Albo zapomnę o Maxie, bo chcę być z Vafarą?
— A chcesz być z Vafarą?
No właśnie. Chciałem. Ale nie wiedziałem,
czy potrafię. Bo gdy nazywałem ją przyjaciółką,
wszystko było proste. Byliśmy razem, ale nic nas
nie wiązało, a ja… nie gubiłem się i nie
komplikowałem wszystkiego jak popieprzony
kretyn.
— Ce?
— Chcę — wydusiłem z siebie. — Chcę, żeby
była blisko, ale nie chcę, żeby mi odwaliło. Nie
chcę być przewrażliwiony i na każdym kroku
wariować, że zajdzie w ciążę i ta ciąża będzie
zagrożona. Że umrze. Że historia się powtórzy, ja
będę ją kochał jak wariat, a ona umrze w
pieprzonym szpitalu, rodząc moje dziecko. A jeśli
jestem obciążony genetycznie? — Wyrwałem się z
rąk brata i złapałem się za głowę. — Ja naprawdę
chciałem mieć swoją własną rodzinę. Chciałem
mieć dziecko.
Tak cholernie pragnąłem zobaczyć moją małą
Adaline. I nie zobaczyłem.
— Maxine miała chore serce, Ce. My nie
jesteśmy obciążeni genetycznie. Przynajmniej na
dwa pokolenia przed rodzicami nic się nie działo.
Maxine była chora, a lekarze źle ocenili swoje
możliwości. To nie twoja wina, bracie. To po
prostu… cholerna niesprawiedliwość życia. Ale
nie możesz się bać każdego związku. Masz prawo
do miłości i do bycia szczęśliwym. — Ramone
przysunął się do mnie i objął mnie ramieniem,
przyciskając swoją skroń do mojej. — A może
porozmawiaj
z Vafarą o tym, co siedzi w twojej głowie? Ja
wiem, że łatwiej nie mó-
wić pewnych rzeczy, ale ty mówisz wszystko,
co myślisz. Szczerość jest twoją najlepszą cechą,
Royce. Ludzie, a zwłaszcza kobiety, doceniają
szczerość w uczuciach, wiesz?
— Nie chcę jej zranić.
— Powiedz jej prawdę. Jeśli jej na tobie
zależy, zrozumie twoje zachowanie i będzie
inaczej patrzeć na ciebie, jeśli coś się wydarzy,
gdy poczujesz się gorzej. Chcesz, żebym
zadzwonił i poprosił ją o przyjazd?
— Chcę, żebyś przy mnie został, kiedy będę
mówił jej o Maxie —
powiedziałem niepewnie.
— Jasne, Ce. Nie jesteś, nie byłeś i nigdy nie
będziesz sam.
Wiedziałem o tym.
Vafara
Po telefonie od Ramone’a od razu założyłam
buty i nie zwracając uwagi na to, co poza nimi
miałam na sobie, wskoczyłam do samochodu.
Jechałam szybko, ale bez przesady, bo nie miałam
zamiaru się teraz za-bić. Było ślisko, pogoda
trochę się zepsuła i zaczęło padać, ale nawet nie
zauważyłam, kiedy, a już byłam pod bramą Roya.
Wysłałam mu krótką wiadomość, że jestem i
zaraz wjechałam na podjazd. Zaparkowałam i
szybko ruszyłam do wejścia, w którym stał
Ramone. Miał na ustach miły uśmiech, który
trochę mnie uspokoił. Po tym, jak podczas
rozmowy z nim usłyszałam w tle smutny głos
Roya, czułam cholerny niepokój.
— Cześć, Vafie — odezwał się. — Wyglądasz…
zaskakująco.
Spojrzałam na swój strój, na który składały
się długie skarpetki w motylki i długa czarna
bluza z kapturem. Pod spodem oczywiście
miałam majtki — na szczęście, bo wybiegłam z
domu bez zastanowienia.
— Masz na twarzy maseczkę — wyjaśnił. —
Nie chodzi mi o strój.
Dotknęłam swoich policzków, na których była
rozsmarowana aloesowa maź, i jęknęłam.
Zapomniałam o tym na śmierć.
— Przestraszyliście mnie i nie myślałam o
tym, co robiłam pięć minut przed twoim
telefonem — przyznałam. — Czy Royce źle się
czuje?
Coś się stało?
— Ce ma gorszy moment. — Podrapał się po
karku. — Chce z tobą porozmawiać i bardzo cię
proszę, żebyś była wyrozumiała. Ale też żebyś nie
mówiła niczego, co byłoby niezgodne z tym, co
czujesz — dodał. —
Po prostu… bądź sobą.
— Trochę mnie przerażasz — przyznałam
szczerze. — Czy zrobiłam coś nie tak?
— Vafie… właśnie wszystko jest zajebiście.
Tylko musicie porozmawiać, a on jest trochę
pijany i potrzebuje… ciebie.
Nie, wcale nie zrobiło mi się gorąco. O mój
Boże.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie zdążyłam.
Półnagi Royce z potarganymi włosami wyłonił się
zza drzwi i nagle wszystko się zatrzymało.
Widziałam tylko to, że miał podpuchnięte
oczy. Płakał. Royce płakał.
Podeszłam do niego szybkim krokiem i
stanęłam na palcach, po czym ujęłam w dłonie
jego policzki. Uśmiechnął się do mnie, obejmując
rękami moją talię.
— Zrobiłaś sobie spa beze mnie?
— Co się stało? — zapytałam. — Płakałeś?
Dlaczego?
Zacisnął usta, przytaknął i gwałtownie mnie
do siebie przycisnął.
Wpadłam twarzą na jego tors, do którego
przykleiła się część mojej maseczki.
Zignorowałam to, bo ważniejsze było ciepło jego
ciała. I to, że mnie potrzebował.
— Muszę ci coś powiedzieć i chcę, żeby
Ramone był z nami — powiedział. — W
porządku?
— Jasne.
Odsunęliśmy się od siebie. Royce parsknął
cichym śmiechem, rozmazując sobie moją
maseczkę po całym torsie. Pochylił się do mojego
poziomu i tak po prostu… pocałował mnie w usta.
Przepadłam.

Rozdział 25.
Vafara
Zmyłam maseczkę i przyglądając się swojemu
odbiciu w lustrze, dostrzegłam coś, czego
kompletnie się nie spodziewałam. W moich
jasnobrązowych oczach nie było bezdennego
smutku, który czaił się w nich zawsze. Nie
patrzyłam już na wrak człowieka, na osobę, która
pragnę-
ła się zabić — nie byłam już tą dziewczyną,
która marzyła o tym, by zniknąć. Byłam
przygnębiona i nie emanowałam szczęściem,
ale… ból zniknął. W jego miejsce pojawiła się
nadzieja. Coś, co całkowicie zniknęło w
momencie śmierci mojego ukochanego dziadka.
Drżącą ręką dotknęłam swojego
zaróżowionego od pocierania ręcznikiem policzka
i uśmiechnęłam się sama do siebie. Pierwszy raz
od niepamiętnych czasów moje wargi wygięły się
w uśmiech, gdy na siebie patrzyłam. Miałam
nierównego, luźnego koka na czubku głowy, zero
makijażu, a moje oczy błyszczały. Powoli, bardzo
powoli zachodziła we mnie zmiana. Zmiana za
sprawą uczuć, którymi wypełniało się moje
rozdarte przez rodzinę serce. Zakochiwałam się
w Royu Faridanie.
W mężczyźnie, który teraz, w tym momencie,
potrzebował właśnie mnie.
Rzuciłam ręcznik na umywalkę, poklepałam
się po policzkach i opuściłam łazienkę. Szybkim
krokiem skierowałam się do wielkiego salonu
połączonego z kuchnią i jadalnią, gdzie Royce
czekał na mnie wraz z bratem. Miał na sobie
dresowe spodenki i siedział nieruchomo na sofie,
opierając policzek na ramieniu Ramone’a. Moje
serce ścisnęło się boleśnie na ten widok.
Załamanie Roya było jak cios prosto w serce. Nie
mogłam na to patrzeć. Pokonałam dzielący
nas dystans i zamiast usiąść obok, uklękłam
przed Royem i złapałam go mocno za uda.
Spojrzał na mnie, uśmiechając się delikatnie, ale
jego oczy wyrażały jedynie ból.
Teraz dostrzegłam to, o czym kiedyś mówił —
patrząc w jego oczy, widziałam odbicie swoich.
Byliśmy złamani. Zrujnowani.
— Royce… — zaczęłam, ale słowa uwięzły mi
w gardle. Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć.
Nie miałam pojęcia, co mogło być przyczyną jego
smutku.
Dłonie Roya powędrowały na moje. Ścisnął
moje palce, chcąc dodać otuchy mnie i chyba
sobie, a potem spojrzał mi głęboko w oczy, niemo
prosząc o zrozumienie. Przerażało mnie to.
— Kiedy miałem sześć lat, złamałem nogę —
zaczął spokojnie, pozwalając sobie na lekki, pełen
nostalgii uśmiech. — Byłem w szpitalu przez dwa
tygodnie, bo miałem też lekki wstrząs mózgu.
Spadłem wtedy z drabiny, bo za szybko chciałem
wejść do naszego domku na drzewie.
W połowie mojego pobytu w szpitalu, kiedy
zebrałem siły i przywykłem do gipsu,
postanowiłem zrobić sobie spacer zapoznawczy
po oddziale dziecięcym. Wszedłem do sali na
samym końcu długiego, białego korytarza i
zobaczyłem małą dziewczynkę, która oglądała
książkę. Była podpięta do aparatury. Miała długie
blond włosy, wtedy prawie białe, duże niebieskie
oczy i pełno piegów. Była najbardziej piegowatym
dzieckiem, jakie widziałem. Chyba do dzisiaj nie
spotkałem większego piegusa. — Uśmiechnął się
po raz kolejny, unosząc dłoń do mojego nosa, na
którym widniało kilka jasnobrązowych plamek. —
Miała na imię Maxine i była ode mnie młodsza o
szesnaście miesięcy. Mieszka-
ła dwie ulice od mojego domu i od chwili, gdy
wyszedłem ze szpitala, nie umiałem myśleć o
nikim innym. Spotkaliśmy się na placu zabaw.
Potem w szkole. Zostaliśmy dobrymi
znajomymi. Z czasem Maxie sta-
ła się moją przyjaciółką. Potem dziewczyną,
miłością i bratnią duszą.
Straciłem dla niej głowę, Vafie. Wyryłem ją w
swoim sercu na zawsze. —
Zacisnął powieki, jakby nagle ból, który czuł i
który słyszałam w jego głosie, był zbyt wielki. —
Miała chore serce i szanse na to, że uda się je w
pełni wyleczyć, były średnie. Pojechałem do
wojska, zacząłem wyjazdy na misje i trwałem z
nią w związku na odległość, pisząc listy i myśląc
tylko o tym, że niedługo wrócę. Maxie nie lubiła
moich wyjazdów, bała się o mnie. Jej matka też
nienawidziła, gdy wyjeżdżałem. Często mnie
za to opieprzała, bo narażałem jej chorą na
serce córkę na stres. To, że mogę zaszkodzić
Maxie, było zresztą głównym powodem mojej
rezygnacji z służby. Oświadczyłem się.
Zaplanowaliśmy ślub i naszą przyszłość. Potem
Maxie zaszła w ciążę. Dowiedziałem się, że będę
miał córkę, której postanowiliśmy dać na imię
Adalino. Pojechałem na ostatnią misję, po której
miałem skończyć z wojskiem. Chcieliśmy skupić
się tylko na nas i na naszej małej rodzinie.
Mieliśmy wszystko przygotowane, ślub, wesele,
zaplanowaną w najdrobniejszych szczegółach
wspólną przyszłość z naszą córką. Serce Maxie
miało wytrzymać poród, lekarze, którzy byli
szanowanymi specjalistami, powiedzieli, że da
radę i urodzi dziecko. Ciąża rozwijała się i
przebiegała prawidłowo. Wszystko, kurwa, było
naprawdę dobrze, Vafie. — Otworzył oczy, by
spojrzeć w moje, pełne łez. — Wsiadając do
samolotu, dostałem wiadomość, że moja
narzeczona rodzi. A gdy wysiadałem, jej matka
zadzwoniła i powiedziała, że serce Maxie się
zatrzymało, a moje dziecko się udusiło. — Jego
twarz stężała, a oczy zrobiły się puste. — Lekarze
popełnili błąd, przez który straciłem miłość
swojego życia i nasze dziecko.
Po policzkach Royce’a popłynęły łzy. Ja i
Ramone płakaliśmy razem z nim. Roy z powodu
straty i bólu, my przez niesprawiedliwość, jaka
go dotknęła. Powoli docierało do mnie to, co
mówił mi między słowami.
To, co chciał mi przekazać od samego
początku. Jego serce należało do kogoś innego. I
zawsze tak będzie.
Bo Royce Faridan już znalazł miłość swojego
życia. I tą miłością nie byłam ja.
Oddychałam powoli, starając się skupić na
tym, co musiał przeżywać Royce. Jednak palący,
przyćmiewający wszystko inne ból w mojej klatce
piersiowej oznaczał tylko jedno. Poczułam, że już
się zakochałam.
Że oddałam serce komuś, dla kogo nigdy nie
będę tak ważna, jak bym chciała. Było mi duszno.
Tak bardzo pragnęłam nie być w tym momencie
egoistką i skupić się na stracie, którą przeżył
Royce. Ale ból był nie do zniesienia. Odbierał mi
zdolność myślenia trzeźwo. Zatruwał mnie tak
samo jak wszystkie ciążące mi od lat myśli.
Byłam niewystarczająca. Zawsze i dla każdego po
prostu niewystarczająca. I do tego byłam
pieprzoną egoistką.
— Vafie — odezwał się Royce, dotykając
moich policzków. — Vafie, spójrz na mnie. — Jego
ciepły oddech owiał moją twarz.
Odrętwienie, które czułam, nie pozwalało mi
się ruszyć. Ale spojrzałam w błękitne oczy
Royce’a, w których była obawa.
— Oddychaj — wyszeptał.
Zaczerpnęłam powietrza, starając się nie
spanikować. Royce stracił
swoją narzeczoną. Stracił dziecko. Stracił
tych, których kochał najbardziej. To go
zniszczyło. A teraz dzielił się ze mną swoją
historią, bo mi ufał. Bo chciał, żebym wiedziała, z
czym się mierzył. Dlaczego był złamany. Dlaczego
nie potrafił już kochać. Był moim przyjacielem.
— Tak bardzo mi przykro, Roy — wydusiłam
przez ściśnięte gardło. — Tak bardzo mi przykro,
że życie odebrało ci szczęście. Miłość i szansę na
rodzinę. Tak bardzo mi przykro…
Życie wyrwało mu z piersi serce. Odarło go z
miłości, na którą za-sługiwał. Którą otrzymał jako
mały chłopiec i pielęgnował przez lata.
Poderwałam się gwałtownie i objęłam go
ramionami za szyję, przytulając tak mocno, jak
tylko zdołałam. Nie byłam egoistką. Nie mogłam
nią być. Byłam przyjaciółką. Dobrą przyjaciółką,
zawsze byłam dobrą przyjaciółką. Moje uczucia
nie miały znaczenia. Royce był ważniejszy.
Potrzebował mnie jako przyjaciółki, którą dla
niego byłam. Musiałam być.
Silne ramiona Royce’a otoczyły mnie i nim
zdążyłam się zorientować, siedziałam okrakiem
na jego udach. Przyciskał mnie do siebie z całej
siły, tuląc nos do mojej szyi. Oddychał spokojnie,
ale czułam, że z każdą chwilą drżał coraz
bardziej. Po chwili wstrząsnął nim szloch, a po
mojej skórze popłynęły jego słone łzy. Ramone
objął nas oboje, próbując przekazać nam swoje
wsparcie. Trwaliśmy tak przez długą chwilę,
tuląc się i nic nie mówiąc. Po prostu byliśmy dla
Royce’a. Dla mężczyzny, który podarował mi
kilka promieni słońca. Dzięki niemu przeżyłam
parę spokojnych, pięknych dni. Byłam mu to
winna.
Z otępienia wyrwał nas dopiero dzwonek
telefonu Ramone’a. Mężczyzna odsunął się od
nas, więc i ja odrobinę się wycofałam. Royce
mnie nie puścił, jego uścisk nie zelżał. Nadal
kurczowo obejmował mnie w pasie i bez słowa
tulił, cicho łkając.
— Tak? — odezwał się Ramone do telefonu. —
Tak, jasne. Dobrze, słoneczko, już do ciebie jadę.
Tak. Już, zaraz, jestem u wujka Royce’a.
Rozłączył się i spojrzał na nas
przepraszająco.
— Bentie dzwoniła, muszę jechać — oznajmił.
— Możesz… — Spojrzał mi w oczy, delikatnie
łapiąc mnie za ramię. — Możesz z nim zostać?
Przytaknęłam, mocniej obejmując Roya i
uśmiechnęłam się niemrawo do jego brata.
Ramone podniósł się, pocałował Ce w głowę, a
mnie w policzek i powoli odszedł w stronę
wyjścia, ubierając się po drodze.
Chwilę później usłyszałam trzask drzwi
frontowych. A potem ryk silnika samochodu.
Zostaliśmy sami, tylko ja, Royce i to, co działo się
w naszych zmęczonych umysłach.
— Vafie? — Głos Royce’a przerwał ciszę.
Mężczyzna poruszył się przy mojej szyi i
nieznacznie musnął ją wargami. — Naprawdę
chcę z tobą być — wyszeptał.
Moje serce zamarło i ogarnął mnie szok.
Znów odżyła we mnie nadzieja. Chciałam się
odezwać, ale nie wiedziałam, co mogłabym
powiedzieć. Jak zareagować.
— Chcę być z tobą, ale boję się… Tak
cholernie się boję, że nie będę w stanie dać ci
tego, na co zasługujesz — dodał.
Zacisnęłam powieki i po prostu go słuchałam.
— Nie mogę cię okłamać i powiedzieć, że już
nie kocham Maxie. Nie mogę też zagwarantować,
że kiedyś przestanę ją kochać. Zawsze będzie
częścią mnie.
— Zawsze będzie miłością twojego życia —
wyszeptałam. Wplotłam palce w jego poskręcane
włosy i odetchnęłam, walcząc z zalewającą mnie
falą cierpienia. — Rozumiem to, Roy, naprawdę…
rozumiem.
— Wszyscy mówią, że powinienem ruszyć z
miejsca — kontynuował. — Ale ja nie potrafię
zapomnieć. Wspomnienia o Maxie kawałek po
kawałku zacierają się w mojej głowie i są takie
dni jak dzisiaj, kiedy nie umiem sobie z tym
poradzić. Nie pamiętam jej zapachu, nie
pamiętam jej dotyku. Nie pamiętam już, jak to
było mieć ją obok. — Odsunął
się ode mnie i lekko pogłaskał moją
zapłakaną twarz. Jego jasne oczy miały w sobie
tyle uczuć, że zabrakło mi słów. — Jesteś
pierwszą kobietą od śmierci Maxine, przy której
nie czuję się w środku martwy. Chcę być przy
tobie, chcę cię chronić i uszczęśliwiać. Chcę
spędzać z tobą czas i rozkoszować się twoją
bliskością, Vafie. Ale nie potrafię zrobić tego, jak
należy. — Jego oczy ponownie wypełniły się
łzami. — Nie mogę znieść myśli, że kochając cię,
zapomnę o Maxine. A jednocześnie zabija mnie
myśl, że przez nią mogę nie kochać cię tak
bardzo, jak bym chciał.
— Royce…
— Przepraszam, Vafie… Tak bardzo cię
przepraszam.
Pogładziłam jego wykrzywioną bólem twarz i
przysunęłam się bliżej.
Dotknęłam czołem jego czoła i popatrzyłam
mu w oczy. Był taki złamany… Ten wielki,
umięśniony mężczyzna, który tak bardzo mi
pomógł, był teraz małym, zagubionym chłopcem,
który nie potrafił odnaleźć się w rzeczywistości,
jakiej musiał stawić czoła. Chciałam mu pomóc.
Całą sobą pragnęłam go pocieszyć, ulżyć jego
cierpieniu. Ale wiedziałam, że musiał sam
przeżyć żałobę. Tego nie można zrobić za kogoś.
— Jesteśmy przyjaciółmi, Royce —
powiedziałam z pewnością w głosie. — Jestem
tutaj dla ciebie. Ja… nie chcę, byś się do
czegokolwiek zmuszał. Moje uczucia… —
wydusiłam — …ja nie… nie musisz. Po prostu…
po prostu bądź przy mnie. Bez zobowiązań, bez
nazywania naszej relacji. Po prostu mnie nie
zostawiaj. — Moja warga zadrżała, gdy serce i
głowa dopowiedziały to, przed czym tak bardzo
starałam się powstrzymać: bo zakochałam się w
tobie jak skończona idiotka.
— Niech będzie tak, jak jest teraz —
wyszeptał. — Po prostu bądź-
my sobą. Bądźmy dla siebie. Tak jak dotąd.
Niech to się dzieje.
Zacisnęłam wargi, by nie patrzył, jak drżą.
— Jesteś dla mnie cholernie ważna, Vafaro —
dodał, uśmiechając się smutno. — Bez ciebie
znów popadnę w odrętwienie.
— Ty też jesteś dla mnie ważny, Royce. —
Przyciągnęłam jego twarz do swojej i delikatnie
go pocałowałam. — Jesteś moim przyjacielem.
Moim bezpiecznym miejscem.
— Chcę być z tobą, Vafie. Po prostu być.
Uśmiechnęłam się słabo przy jego wargach.
Zdusiłam pragnienie, by wyznać to, co czuło moje
serce i naparłam na niego mocniej, całując jego
mokre od łez usta.
Rozdział 26.
Vafara
Czułam się źle. A nawet gorzej niż źle. Na
samą myśl o wyjeździe, na który zaprosił mnie
Royce… trzęsłam się z nerwów. Czułam szalejące
we mnie tornado emocji. Nic dziwnego, w końcu
zakochałam się bez wzajemności w mężczyźnie,
który od lat leczył złamane serce. Jak miałam
sobie poradzić z tymi cholernymi uczuciami do
Royce’a, skoro zamierzałam spędzić z nim cały
weekend sam na sam? A potem jak miałam bawić
się z nim na weselu? Jak miałam się nie nakręcać
na coś więcej, gdy on ciągle mnie do siebie
przyciągał? Jak ja, do cholery, miałam to
wszystko ogarnąć?!
Ugh, życie znów mnie przytłaczało.
Spakowałam do małej torby bluzę, spodnie
dresowe i dwie pary skarpetek, bo takie
otrzymałam wytyczne od Roya. Polecił mi też
zabrać coś słodkiego, więc przygotowałam
pomarańczowo-dyniowe wegańskie serniczki z
orzechów nerkowca. Wyglądały świetnie, a
smakowały jeszcze lepiej. Nie mogłam się
powstrzymać i spróbowałam jednego po
śniadaniu.
Ubrałam się w krótkie jeansowe ogrodniczki
w czarnym kolorze i zwykłą białą koszulkę, a do
tego trampki. Włosy spięłam w kucyk, żeby mnie
nie denerwowały podczas podróży, a na twarz
nałożyłam lekki makijaż. Mój stan psychiczny i
wygląd niestety do siebie pasowały.
Ale miałam to gdzieś.
Wyjechałam z domu o piętnastej i gdy
dotarłam do Royce’a, czekała na mnie otwarta
brama. Zaparkowałam obok wielkiego, czarnego
forda raptora i niepewnie skierowałam się do
wejścia. Nie musiałam pukać, bo drzwi, tak jak
brama, były otwarte na oścież. Przeszłam prosto
do salonu połączonego z kuchnią, gdzie
znalazłam swojego kompana na weekend. Royce
stał przy wyspie kuchennej w samych bokserkach
i pakował sałatkę do dwóch pudełek. W tle grała
głośna muzyka, więc mnie nie usłyszał, a ja nie
czułam potrzeby, by się ujawniać. Oparłam ramię
o futrynę i wpatrywałam się w niego jak
zaczarowana. W jego muskularne, opalone ciało,
tatuaże, mokre włosy spadające na czoło, jego
profil… Boże, beznadziejnie się w nim
zakochałam. Już nie było cholernego odwrotu, bo
moje zdradzieckie serce postanowiło, że chce
właśnie jego — mężczyzny, który nigdy nie
pokocha mnie całym sobą.
Palący ucisk, jaki poczułam w klatce
piersiowej, sprawił, że zapragnęłam się rozpłakać
jak żałosna, nudna ja sprzed kilku miesięcy.
Chciałam być silna. Tak silna, by Roy zobaczył we
mnie twardą, niezłomną kobietę. Ale byłam tak
obrzydliwe słaba, że było mi siebie żal.
Royce znienacka poderwał gwałtownie głowę
i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się czarująco.
Ciepło, które rozlało się po moim wnętrzu na
widok jego uśmiechu, było gwoździem do trumny.
Był tak boleśnie przystojny… Szlag by to.
— Hej — mruknęłam i ruszyłam do przodu, by
położyć serniczki na blacie.
— Hej, Vafie — odpowiedział mi wesoło. —
Jak samopoczucie?
Wzruszyłam ramionami, nie chcąc narzekać
na swoją beznadziejną kondycję sercową. Roy
podszedł do mnie, objął mnie i mocno przytulił,
całując przy tym moje czoło. Odwzajemniłam
uścisk z wdzięcznością, bo potrzebowałam jego
bliskości jak tlenu. Sama nie wiedziałam, czy
lepiej mi było, gdy mnie nie dotykał, czy tak jak
teraz, kiedy przytulał mnie do swojego nagiego
torsu. Może gdybym nie mogła go dotykać,
łatwiej byłoby mi znosić fakt, że nie miałam u
niego szans? Cóż, byłam świadoma, że się tego
nie dowiem. Nie potrafiłam sobie odmówić tego
dotyku.
Byłam masochistką.
— Zrobiłem nam sałatkę z suszonymi
pomidorami, oliwkami i fetą, a na przegryzkę
gotowane na parze marchewki z pomarańczą i
orzechami pekan. Co ty na to?
— Ja mam wegańskie serniczki.
— Jeszcze dwie butelki wina, kawa i herbata
w termosach i możemy ruszać w podróż. —
Odsunął się ode mnie, by ująć w dłonie moje
policzki. — Nie pojedziemy daleko, ale obiecuję,
że będzie fajnie. Masz dłuższe spodnie i bluzę na
później?
Przytaknęłam ruchem głowy i niechcący
zerknęłam na jego wargi.
Nie chciałam tego. Naprawdę nie chciałam!
Ale równocześnie z tym spojrzeniem oblizałam
usta i beznadziejnie się zdradziłam, bo Royce
zaserwował mi uwodzicielski uśmieszek.
Przesunął kciukami po mojej skórze i bardzo
powoli, jakby chciał dać mi czas na ucieczkę,
pochylił
się do mojej twarzy. Zamknęłam oczy, gotowa
na pocałunek, który przyszedł moment później.
Pocałował mnie tak leniwie i zarazem słodko, że
zmiękły mi kolana. A gdy się odsunął, prawie
jęknęłam, że chcę więcej.
— Zrób kawę i herbatę do termosów, a ja się
ogarnę, co? — mruknął, puszczając mnie. —
Muszę znaleźć jakieś wygodne spodnie.
— Jasne.
Odsunęłam się od niego i na drżących nogach
podeszłam do czajnika. Wlałam do niego
przefiltrowaną wodę z dzbanka i włączyłam, by
się zagotowała. Gdy Royce wyszedł, zostawiając
mnie samą, pochyliłam się nad blatem i ukryłam
twarz w dłoniach. Moje serce waliło jak oszalałe,
domagając się więcej bliskości, do której nie
miałam prawa.
Czy mogło być gorzej? Oczywiście, że tak.
Nasza podróż trwała pół godziny. Ku mojemu
zaskoczeniu przejechaliśmy ogromnym raptorem na plażę.
A konkretnie do Golden Gardens Park.
Royce bez słowa wyjął z bagażu koc i torbę
pełną jedzenia, po czym chwycił mnie za rękę i
pociągnął nad wodę. Rozłożył koc i kazał mi
usiąść. Byłam zestresowana tym posiłkiem, bo
czułam się jak na randce.
Mój partner był milczący, ale bardzo
zadowolony, gdy rozkładał między nami
przygotowane wcześniej posiłki. Wręczył mi
kubek herbaty i pudełko z sałatką, a poza tym
otworzył jeszcze pojemnik, w którym był świeży
chleb z ziarnami, i kolejny, z marchewką.
Zaczęliśmy jeść, przyglądając się wodzie i
spacerującym po piasku ludziom. Najwięcej było
par, głównie młodych zakochanych i młodych
rodziców z mały-
mi dziećmi. Patrząc tak na tych szczęśliwych
ludzi… poczułam ucisk w klatce piersiowej.
Zazdrość wbiła szpony w moje sponiewierane
serce i odebrała mi całą radość z posiłku.
Miałam prawie dwadzieścia cztery lata,
byłam samotna i nieszczęśliwa, co było do
przewidzenia, bo byłam beznadziejna. Moje życie
było beznadziejne. Jedyną perspektywą na
przyszłość było małżeństwo, a raczej fałszywe
małżeństwo z mężczyzną, w którym się
zakochałam, a który mnie nie chciał. Albo chciał,
ale nie potrafił odgrodzić się od przeszłości.
Nie byłam złym człowiekiem i nie byłam
samolubna. Miałam świadomość, że rany w sercu
Roya były tak głębokie, że nie mogłam sprawić,
że dzięki mnie się zagoją i zabliźnią. Byłam zbyt
słaba i niewystarczająca, by go naprawić. Nie
potrafiłam poradzić sobie z samą sobą, a co
dopiero z mężczyzną, który od wielu lat cierpiał z
powodu złamanego serca.
— Jak ci smakuje? — zapytał po dłuższej
chwili.
— Pyszne — przyznałam. — Zwłaszcza te
marchewki są obłędne.
Jesteś świetnym kucharzem.
Uśmiechnął się do mnie czarująco, lekko
zawstydzony.
Gdy skończyliśmy posiłek będący naszym
obiadem, poczęstowałam go deserem. Zjedliśmy
serniczki, popijając tym razem kawę. To było
takie dobre, siedzieć z nim na kocu, patrzeć na
fale i obcych mi ludzi…
Ogarnęła mnie nostalgia, przez co łzy
napłynęły mi do oczu. Nie rozpłakałam się, ale
byłam na cholernej granicy.
— Tak właściwie to, dlaczego jesteś
wegetarianką? Ze względu na zdrowie,
przekonania czy co?
— Nienawidzę tego, jak traktowane są
zwierzęta hodowane na mię-
so. I tego, że w ogóle się je zabija —
odparłam. — Chciałam przejść na weganizm, ale
nie umiem sobie odmówić jajek i serów. —
Wzruszyłam ramionami, spoglądając na
uśmiechniętą twarz Royce’a. — Nie lubię smaku
tych wegańskich wyrobów mlekopodobnych.
— Zwierzęta są traktowane okropnie, to fakt.
Kiedy ostatni raz jadłaś mięso?
— Dziesięć lat temu, dokładnie dziesiątego
lipca będzie dziesiąta rocznica.
— Podziwiam cię. Ja bym nie dał rady
odmówić sobie steków Ramone’a. Są tak dobre,
że gdybym miał poprosić o jakieś danie przed
śmiercią, poprosiłbym o te steki. Zawsze podaje
do nich purée ziemniaczane
i grillowane szparagi. — Jego oczy się
zaświeciły. — Musisz spróbować tego purée i
szparagów, one też są przepyszne.
Pochylił się do mnie i ku mojemu zaskoczeniu
pocałował mnie w policzek. W nagłym przypływie
odwagi wyciągnęłam rękę i zanim się odsunął,
przekręciłam się i pocałowałam go w usta. Każdy
jego pocałunek dodawał mi skrzydeł i dzięki
temu na moment zapominałam o wszystkim, co
złe. Niestety, gdy się odsuwał, wracałam ma
ziemię, tak jak teraz. Roy spojrzał mi głęboko w
oczy i uśmiechnął się w sposób tak rozbrajający,
że naprawdę… mogłam się roztopić.
— Wiesz, że to randka, prawda? — oznajmił.
— Randka? — wydusiłam z siebie.
— Mhm. Teraz zabiorę cię na długi spacer, co
ty na to?
— Jestem za — zgodziłam się. — Romantyk z
ciebie, Ce.
— Zaczekaj na to, co będzie później.
Puścił mi oczko i uśmiechnął się bardzo
szeroko.
Royce Faridan zdecydowanie był typem romantyka. Po
tym jak zebraliśmy swoje rzeczy z plaży i zapakowaliśmy je
do samochodu, wybraliśmy się na zapowiedziany długi
spacer wzdłuż wybrzeża, który zakończyliśmy w kawiarni,
zamawiając po pucharku lodów. Nie rozmawialiśmy zbyt
wiele, rozkoszowaliśmy się po prostu swoją obecnością.
Gdy zrobiło się ciemno, byłam pewna, że
będziemy wracać do domu, ale mój towarzysz
oczywiście miał inne plany. Samochód, którym
przy-jechaliśmy, był pożyczony od przyjaciela Ce
specjalnie na dzisiejszy dzień. W wielkiej kabinie
z tyłu Roy rozłożył kilka koców i schowane
wcześniej poduszki, na których wygodnie się
ułożyliśmy. Dodatkowo mój towarzysz wziął ze
sobą cztery lampiony na małe świeczuszki, które
stworzyły bajeczny klimat i obłędnie pachniały.
Mieliśmy więc widok na błyszczącą wodę, niebo
pełne gwiazd nad sobą i kompletny spokój wokół.
Miałam ochotę się popłakać ze wzruszenia.
Pewnie przyczyniło się do tego wino, które
spożywaliśmy, przegryzając chrupki. Byłam na
tyle pijana, że zależało mi tylko na tym, by Royce
był blisko.
— Spałaś kiedyś w takim miejscu? — zapytał,
kreśląc kółka na moim odkrytym ramieniu, gdy
leżeliśmy wpatrzeni w swoje twarze. — Ja nie, ale
zawsze chciałem.
— Nie spałam. I cieszę się, że swój pierwszy
raz przeżywam właśnie z tobą.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, przesuwając
palce na mój policzek, a z niego na wargi.
Pochylił się ku nim, ale zamiast mnie pocałować,
spojrzał mi w oczy. Przez to, że noc była jasna, a
my mieliśmy dodatkowe oświetlenie, doskonale
widziałam jego piękne tęczówki.
— Czas spędzony z tobą płynie zdecydowanie
za szybko — wyszeptał. — Znamy się tak krótko,
a łączy nas tak wiele. — Przemknął kciukiem po
mojej dolnej wardze i pochylił się jeszcze
odrobinę. — Chciał-
bym, żebyś była ze mną częściej.
— Ja też chcę być z tobą częściej —
przyznałam się. — Cały czas się boję, że
odejdziesz.
— Nie mam zamiaru.
Przywarł ustami do moich warg i pocałował
mnie namiętnie. Nim się zorientowałam,
przewrócił się na plecy i wciągnął mnie na siebie,
mocno obejmując moją talię. Ja wplotłam palce w
jego miękkie włosy i naparłam na niego,
wpraszając się językiem w głąb jego ust. Nie
mogłam się powstrzymać. Nie umiałam
powiedzieć sobie stop i przerwać tego, co
właśnie się zaczęło. Chciałam więcej. Chciałam
go całego dla siebie. Żeby był tylko i wyłącznie
mój.
Choć wiedziałam przecież, że nigdy nie
będzie.
— Vafie — sapnął w moje wargi, próbując się
podnieść do siadu. —
Mam coś dla ciebie.
Oderwałam się od niego niechętnie i
usiadłam na jego udach, gdy tylko się podniósł i
oparł plecy o kabinę. Przez moment po prostu na
mnie patrzył, jakby próbował się czegoś
doszukać w mojej twarzy.
— Jesteś tak cholernie piękna — powiedział
nagle. — A w tym świetle wyglądasz zabójczo.
Mógłbym bezustannie na ciebie patrzeć i nigdy
nie byłbym w stanie nasycić się tym widokiem,
Vafie.
Poczułam nagłe zakłopotanie, więc zakryłam
twarz dłońmi i parsknę-
łam śmiechem, kręcąc się na boki. Przy nim
naprawdę czułam się pięk-na. Sprawiał, że
wydawałam się sobie wystarczająca, i to było tak
cholernie uzależniające. Jak miałam się przed
nim bronić? Pochłaniał mnie.
— Spójrz — odezwał się. — Chciałbym, żebyś
go nosiła.
Powoli opuściłam ręce i spojrzałam na twarz
Royce’a. Następnie powiodłam wzrokiem w dół,
na jego dłonie, w których trzymał małe
otwarte pudełeczko. Wyjęłam z kieszeni
telefon i włączyłam latarkę.
Skierowałam snop światła na zawartość
pudełeczka i ujrzałam piękny, delikatny
pierścionek. Żółtawy kamień wyglądał jak
skrzydło motyla.
Szok odebrał mi mowę. Pierścionek był
cudowny.
— Niech to będzie pierścionek, który
symbolizuje nas — powiedział. — Niekoniecznie
zaręczynowy, bo wiem, że po naszej ostatniej
rozmowie to dość trudny temat, ale… Naprawdę
chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna.
Zależy mi na tobie. Cholernie mocno.
— Roy…
— Dla nas będzie oznaczał to, co jest między
nami, a dla innych niech będzie pierścionkiem
zaręczynowym. Twoja matka, Marcus, oni
wszyscy… niech wiedzą, że jesteśmy razem na
poważnie.
Wyjął pierścionek z pudełeczka i wyciągnął
do mnie lewą dłoń. Automatycznie podałam mu
swoją, a on wsunął błyskotkę na mój palec
serdeczny. Była zaskakująco ciężka. Przeszło mi
przez myśl, że to tak, jakby tak naprawdę
kompletnie nic nie znaczyła. Jednak widząc
szczerość w spojrzeniu Royce’a… uśmiechnęłam
się i objęłam go ramionami, a potem przytuliłam
się do jego szyi.
— Myślałem nad tym, żeby zrobić scenę dla
twoich bliskich i oświadczyć ci się na weselu tej
kuzynki, ale potem doszedłem do wniosku, że
mogliby to wziąć za pokazówkę.
— Moja matka padłaby na zawał —
szepnęłam, całując jego szyję.
— A Marcusowi poszłaby piana z ust.
Parsknęłam śmiechem i odsunęłam się od
Royce’a, by dotknąć jego twarzy. Wpatrywałam
się w jego błękitne oczy, jednocześnie czując, jak
fala niemożliwych do powstrzymania uczuć zalała
moje serce. Pętla wokół mojej szyi zaczęła się
zaciskać. Moje uczucia były coraz mocniejsze.
Wiedziałam, że jeśli Roy mnie odrzuci,
rozpadnę się na kawałeczki. Ale mój instynkt
samozachowawczy był zbyt słaby, bym próbowała
się bronić przed potencjalną katastrofą.
Rozdział 27.
Vafara
Nie mogłam się pozbierać po weekendzie
spędzonym z Royce’em. Przepełniała mnie
nadzieja i czułam nieustanne pragnienie bycia
przy nim.
Tak minęły mi dwa tygodnie, podczas których
widywaliśmy się codziennie, choćby na krótką
chwilę. Dzisiaj mijał drugi dzień od naszego
ostatniego spotkania i moje głupie serce tęskniło
za nim jak nigdy za nikim.
Byłam tak zdesperowana, że wręcz
pragnęłam, by nadeszła sobota i to nieszczęsne
wesele mojej kuzynki, na które mieliśmy iść
razem.
Siedziałam w pracy, przeredagowując stos
notatek mojej matki z ostatnich kilku spraw.
Starałam się skupić na wykonywanym zadaniu.
Szło mi opornie, bo w głowie miałam obraz
błękitnych, łagodnych oczu Roya.
Zakochanie to okropny stan. Mózg
przestawiał się na inne tory i jedyne, co robił, to
dźgał i piszczał do ucha: „zobacz się z nim,
zobacz się z nim, zobacz się z nim!”. Kompletna
paranoja.
Nagle drzwi do mojego gabinetu otworzyły
się z impetem, tak że aż podskoczyłam.
Wyprostowałam się jak struna, prawie
przewracając monitor i spojrzałam z
przerażeniem na matkę. Stała przede mną w
swoim standardowym spodnium i marynarce, z
miną wyrażającą obrzydzenie.
Przywykłam do tego. Aczkolwiek po ostatniej
wielkiej kłótni na temat tego, że unikałam
niedzielnych obiadów — co rzeczywiście robiłam

miałam nadzieję, że przez jakiś czas będzie
obrażona i nie będę musiała jej oglądać. W głębi
duszy czułam jednak, że coś było na rzeczy. Tym
czymś był pierścionek na moim palcu
serdecznym. Długo zbierała się w sobie, ale w
końcu musiała się do niego przyczepić.
— Skończyłaś poprawiać notatki do spraw z
zeszłego tygodnia? Mam spotkania z klientami i
muszę to wszystko przeczytać. Ile mam jeszcze
czekać? — warknęła.
— Wyślę ci je na maila do dziesięciu minut,
została mi ostatnia strona piątkowego
przesłuchania — oznajmiłam spokojnie.
Odetchnęłam głęboko, przygładzając kosmyki
włosów, które wypadły z mojego
klaustrofobicznego koka, i uśmiechnęłam się na
wspomnienie sytuacji, gdy otrzymał miano
„klaustrofobicznego”.
Ku mojemu nieszczęściu matka była bardzo
nie w humorze.
— Z czego się tak cieszysz? — zapytała. —
Jesteś kompletnie nieprofesjonalna. Pracujesz w
biurze detektywistycznym, a nie w budce z
lodami, żeby się szczerzyć jak idiotka. — Zrobiła
kilka kroków w moją stronę i oparła ręce na
biurku. — I co to za paskudztwo na twoim palcu?
Kupiłaś pierścionek w automacie, żeby nadal
łgać w sprawie tego mężczyzny? Kiedy darujesz
sobie tę pieprzoną szopkę, co? Nikt nie wierzy w
to, że on cię chce — podsumowała cierpko.
Zacisnęłam zęby, starając się zapanować nad
nadchodzącą falą złości i jedynie zmrużyłam
powieki. Była okropna. Najokropniejsza z
okropnych i nie miała żadnych skrupułów.
Traktowała mnie jak gówno.
— Nic nie powiesz? Już cię zostawił, Vafaro?
Już żałujesz, że wzgardziłaś takim wspaniałym
mężczyzną jak Marcus?
Prychnęłam.
— Royce postanowił poprosić mnie o rękę,
więc nie, nie żałuję, że z Marcusem nie wyszło —
zakpiłam. — Przykro mi, że cię zawiodłam i nie
planuję być wiecznie nieszczęśliwa.
Wstałam, by nie czuć się jak mała
dziewczynka, nad którą matka ma pełną władzę.
Skrzyżowałam ręce na piersiach. Wywołałam tym
furię szanownej Sutton Dahle. Gardziła mną i
była na mnie wściekła. Cholernie. Cóż, żadna
nowość.
— Nie mów do mnie tym tonem, smarkulo.
— Mam dwadzieścia cztery lata, nie jestem
dzieckiem, byś nazywała mnie smarkulą.
Przestań w końcu traktować mnie jak
bezwartościowego śmiecia.
Prychnęła. Tak po prostu prychnęła mi w
twarz.
— Traktuję cię tak, jak na to zasługujesz —
odparła zimno.
Trzasnęła dokumentami o biurko, odwróciła
się i wyszła. A ja opadłam na swoje krzesło z
drżącymi z nerwów dłońmi. Zaczęłam głęboko
oddychać, starając się zapanować nad histerią,
która obłapiała mnie swoimi obślizgłymi
mackami. Nie działało. Czułam, jak grunt osuwał
mi się spod nóg. Jak żal obezwładniał moje ciało i
wbijał w nie miliony szpilek.
Drzwi otworzyły się ponownie, ale nie byłam
na tyle silna, by udawać, że słowa matki nie
zrobiły na mnie wrażenia. Pierwszy raz przyznała
mi prosto w twarz, że byłam dla niej śmieciem.
— Skoro twój wymyślony chłopak ci się
oświadczył, jutro wieczorem masz zorganizować
kolację, na której poznam jego wymyślonych
rodziców. Ciekawe, czy przy jego bliskich
potraficie równie dobrze grać w tę ohydną grę.
Będę cię bardzo dokładnie obserwować.
Trzasnęła drzwiami po raz drugi i wyszła,
zostawiając mnie samą z rozedrganym, bolącym
sercem. Sercem, które właśnie przeżywało
załamanie, bo kurwa, dała mi jeden dzień na
zorganizowanie czegoś takiego! Pewnie, mogłam
zaprotestować i spróbować to odciągnąć, ale
wtedy dałabym jej powód, by nie wierzyć w mój
związek z Royce’em.
Postanowiłam jak najszybciej opuścić biuro.
Pozbierałam swoje rzeczy, nie kłopocząc się
zamykaniem komputera czy kończeniem tych jej
cholernych notatek i wybiegłam ze swojego
gabinetu jak oparzona.
Czy wspominałam, że życie mnie
nienawidziło? Nie? Cóż.
Wpadłam z impetem na wątłe męskie ciało i
poczułam uścisk ramion, przez który obudziła się
we mnie panika. Marcus objął mnie ciasno w talii
i przycisnął do swojego torsu tak bardzo, że cała
się spięłam, przygotowując się na atak. Byłam
sparaliżowana, odrętwiała i ogarnęła mnie
niemoc. Zupełnie jakbym się poddała. To było
okropne.
— Vafaro, kochanie, już wpadasz w moje
ramiona? — zakpił.
Pomógł mi stanąć na własnych nogach, ale
gdy tylko zrobiłam się stabilna, jego obślizgłe
łapska złapały za moje pośladki. To był zapalnik.
Zmieszały się we mnie przerażenie i
adrenalina. Z mocą odepchnęłam go od siebie i
uniosłam rękę, by go spoliczkować, ale był
szybszy. Złapał
mój nadgarstek i uśmiechnął się obleśnie.
Patrzył na mnie z wściekłością.
— Nigdy nie podnoś na mnie ręki — warknął,
zaciskając palce o wiele za mocno. — Żadna mała
kurwa nie będzie mnie bić, rozumiesz?
Tymi małymi dziwkarskimi rączkami. Jak
często robisz mu nimi dobrze,
co? — Zbliżył się gwałtownie i drugą dłonią
złapał moje policzki równie brutalnie jak
nadgarstek. — A te usta? Ile razy je zeszmacił?
Jak często robisz mu dobrze tymi wargami?!
Myślisz, że jesteś jedyna? — Odepchnął mnie od
siebie, przez co z jękiem wpadłam na ścianę. —
Jesteś tylko kolejną kurwą, w której moczy
swojego fiuta. Naiwna idiotka. Dobrze ci radzę —
zbliżył się ponownie — lepiej grzecznie wróć do
mnie.
Nie będę długo tolerował twojego kurwienia
się.
Nie wiedziałam, kiedy łzy zaczęły
strumieniami płynąć po moich policzkach, ale
płynęły. Sprawiały mi niemal fizyczny ból.
Połączenie bólu psychicznego z fizycznym było
dla mnie zbyt wielkim ciosem. Ta kumulacja była
zbyt gwałtowna. Nie miałam pojęcia jak, ale
przebiegłam obok Marcusa, cudem unikając
kolejnego bolesnego chwytu i wybiegłam na
ulicę. A ulicą pędziłam przed siebie, nie
zwracając uwagi na to, gdzie niosły mnie nogi. Po
prostu biegłam, chcąc uciec od bólu i problemów.
Chcąc zniknąć.
Jednak nawet to nie było proste. Wpadłam na
kolejną osobę, tym razem masywniejszą. Na
szczęście nie upadliśmy, choć niewiele
brakowało. Mężczyzna pomógł mi stanąć na nogi
i o coś pytał, ale nie umiałam odpowiedzieć.
Patrzyłam na jego twarz, kompletnie obcą i
płakałam. Pytał, czy potrzebuję pomocy. Czy ktoś
mnie skrzywdził. Czy ma mnie zabrać na policję.
Ale ja byłam sparaliżowana. Mimo tego, jak
ciepło na mnie patrzył, gdy wyciągnął ku mnie
dłoń, niemal wrzasnę-
łam z przerażenia.
Dopiero znajomy, kojący głos sprawił, że
wróciłam do rzeczywistości. Ojciec Royce’a
wepchnął się pomiędzy mnie a nieznajomego i
bez chwili wahania objął mnie ramionami. Moje
serce się uspokoiło, ale żal nie odpuszczał, więc
rozkleiłam się jeszcze bardziej. W mojej głowie
kotłowały się myśli i słowa, które dziś
usłyszałam. Moja własna matka prosto w twarz
powiedziała mi, że jestem dla niej śmieciem.
Marcus nazwał mnie kurwą. A do tego miałam
świadomość, że Royce nigdy mnie nie pokocha —
to mnie wykańczało.
Tego było za dużo. O wiele, wiele za dużo.
— Już dobrze, Vafie — mówił cicho Gideon. —
Już jesteś bezpieczna, słońce.
Wtuliłam się w niego mocniej, próbując
chłonąć jego siłę i spokój, by nie popaść w
odrętwienie. Delikatnie gładził moje plecy, co
naprawdę pomagało. Cicho szeptał, że wszystko
będzie dobrze. Tak się skupi-
łam na jego słowach, że zignorowałam to, że
staliśmy na środku ulicy, a mężczyzna, na
którego wpadłam, nadal nie wiedział, co się stało.
Dopiero gdy przestałam płakać, przekręciłam
twarz w jego kierunku, nie odsuwając się ani o
milimetr od ojca Roya.
— Przepraszam — wyszeptałam.
Wysoki nieznajomy, mniej więcej w moim
wieku, posłał mi współczujący uśmiech i kiwnął
głową na znak, że zrozumiał. Odszedł, ale jeszcze
dwa razy odwrócił się, by na nas spojrzeć.
Czułam się jak małe, zagubione dziecko.
— Masz plany na resztę dnia? — zapytał
Gideon.
Odsunęłam się od niego, ocierając łzy z
policzków i popatrzyłam prosto w jego
wypełnione troską oczy. Wyglądał na
poruszonego.
— Przepraszam — odezwałam się. — I
dziękuję, gdyby nie pan, dostałabym chyba
jeszcze większego ataku paniki.
— Nie masz mnie za co przepraszać ani nie
masz za co dziękować.
Jesteś przyjaciółką mojego syna, więc jesteś
rodziną, Vafaro.
Zadrżała mi warga.
— Mogę cię gdzieś zabrać? To będzie jakieś
półtorej godziny jazdy, ale gwarantuję, że będzie
warto. Wyciszysz się i rozluźnisz.
W odpowiedzi jedynie pokiwałam twierdząco
głową. Ufałam mu.
Każdy, kto był związany z Royce’em, był dla
mnie dobry i godny zaufania.
Pozwoliłam pociągnąć się za rękę prosto do
samochodu terenowego pana Faridana i gdy
zajęliśmy miejsca, znów poczułam ciężar słów,
które dzisiaj we mnie uderzyły. Starałam się nie
rozpłakać, ale nie wy-szło, bo gdy przejechaliśmy
zaledwie kilka metrów, po moich policzkach
popłynęły gorzkie łzy. Byłam słaba. Obrzydliwie
słaba i żałosna.
— Powiesz mi, co się stało? — odezwał się po
chwili Gideon. — Oczywiście nie musisz, ale
może będzie ci przez to łatwiej? Albo ja ci coś
opowiem?
Spojrzałam na niego żałośnie spuchniętymi
oczami i głośno westchnęłam.
— Jak się pan poznał z żoną?
Uśmiech, który wpłynął na jego wargi, był
rozbrajający. Miłość, która rozbłysła w jego
oczach… tak cholernie mu jej zazdrościłam. Mnie
nikt nie kochał.
— Szczerze mówiąc, poznaliśmy się w
piaskownicy. Nasypałem jej piasku za kołnierzyk i
tak głośno się rozdarła, że jej mama przyszła
mnie ochrzanić. — Roześmiał się. —
Przeprosiłem i zaproponowałem, że pomogę jej
zbudować największy zamek z piasku, jaki tylko
będzie można zrobić w piaskownicy. Zgodziła się
i tak wyszło, że zaczęliśmy się spotykać na placu
zabaw co weekend. Nasze matki się
zaprzyjaźniły.
— Jaka jest między wami różnica wieku?
— Rok. — Uśmiechnął się szeroko. — Jak
przyszła do pierwszej klasy, nie mogła się ode
mnie odkleić. Zawsze bała się nowych miejsc i
ludzi.
Ja też się bałam nowych miejsc i ludzi. Bałam
się, że patrząc na mnie, będą mnie oceniać. Że w
ich głowach będą się pojawiać myśli na temat
tego, jak źle wyglądam. Że powinnam schudnąć,
że jestem ohydna. Że mam byle jaką sukienkę,
przez którą wyglądam jeszcze gorzej. Że jestem
brzydka i niesymetryczna. Że jestem ciężarem. I
nie będą mieli ochoty nawet ze mną rozmawiać.
Zawsze byłam tylko problemem i ciężarem. Dla
każdego.
— Moja matka mnie nienawidzi —
wyrzuciłam z siebie, zaciskając powieki. —
Odkąd pamiętam, tylko mnie gani i obraża.
Jestem za brzydka, za gruba, za głupia i zbyt
żałosna. Jestem rozczarowaniem, porażką, a
dzisiaj prosto w twarz powiedziała mi, że traktuje
mnie jak śmiecia, bo właśnie na to zasługuję. Ce
dał mi pierścionek i ona się wściekła.
Była pewna, że kłamię w kwestii naszego
związku. Chce, żebym wyszła za syna jej
przyjaciółki, Roy wam o tym wspominał… A ten
człowiek jako kolejny traktuje mnie jak śmiecia.
Ubzdurał sobie, że będę jego, i dzisiaj zaczął się
do mnie dostawiać. Ścisnął mi rękę, policzki i
dotykał mojej pupy. — Zrobiłam głęboki wdech.
— Moja matka nie wierzy, że ktoś taki jak Royce
mógłby mnie chcieć, i wcale jej się nie dziwię.
— Vafaro…
— Jestem jej największą porażką. Jej zdaniem
moja siostra umarła przeze mnie. Nie chciałam
nigdy śledzić jej klientów i przyłapywać ich na
gorącym uczynku. Moja siostra jeździła i
pewnego dnia miała wypadek samochodowy, bo
robiła zdjęcie, prowadząc. Zginęła na miejscu. I
to moja wina, zdaniem matki, bo gdybym nie była
taką żałosną kretynką, to bym jeździła z nią i
robiła zdjęcia za nią. Zawsze byłam od niej
gorsza. Byłam za cicha i za mało przebojowa.
Miałam za duże
biodra i za małe piersi. Byłam po prostu
beznadziejna. Nigdy jej nie zaimponowałam.
Niczym, bo wszystko, co robię, jest dla niej
bezwartościowe. Bo ja jestem bezwartościowa. —
Byłam tak rozgoryczona, że nie umiałam przestać
mówić. Słowa same ze mnie wypływały.
— Vafie, skarbie, proszę cię! — przerwał mi
Gideon, gwałtownie zjeżdżając na pobocze.
Rozkleiłam się do reszty, ale drżąc i płacząc,
mówiłam dalej:
— A wie pan, co jest w tym wszystkim
najgorsze? Że jak skończona idiotka zakochałam
się w pana synu, mając świadomość, że on nigdy
mnie nie pokocha!
Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co
właśnie powiedziałam. Zakryłam usta dłońmi,
spoglądając z przerażeniem na mężczyznę
siedzącego obok mnie, i nawet przestałam
płakać.
— Nie powiedziałam tego na głos —
sapnęłam, patrząc w jego oczy.
Pełne współczucia i jednocześnie tak
cholernie smutne. — Nie powiedziałam tego.
— To nic złego…
— Nie! Proszę, nie. Niech pan przyrzeknie, że
nic mu pan nie powie o tym moim wybuchu.
Jasna cholera, nie chciałam tego powiedzieć. —
Tym razem zakryłam dłońmi całą twarz. —
Proszę, niech mu pan nic nie mówi.
— Nie powiem, masz moje słowo — obiecał.
— Ale nie mogę się zgodzić z tym, co
powiedziałaś. Nie jesteś beznadziejna ani
bezwartościowa, Vafie, nikt nie jest. W każdym
tkwi wartość i każdy ma w sobie coś, co można
pokochać. Jesteś piękną, mądrą i dobrą osobą.
Masz talent i wielkie serce. To twoja matka
zachowuje się źle. Nie ty.
Ona nie zachowywała się źle. Była potworem.
— Przepraszam — wydusiłam z siebie. —
Przepraszam, że to na pana zrzuciłam, ale chyba
coś po raz kolejny we mnie pękło. Jestem słaba i
po prostu musiałam…
— To, że płaczesz, wcale nie oznacza
słabości. Płacz jest oznaką cierpienia, bólu,
czasem radości, ale nigdy nie oznacza słabości.
Słabi są tylko ci, którzy czują się lepiej, gdy
niszczą innych. — Złapał mnie za rękę i mocno ją
ścisnął.
Syknęłam z bólu i gdy równocześnie
spojrzeliśmy na mój nadgarstek, ujrzeliśmy, że
jest lekko opuchnięty.
— Powyrywam gnojkowi ręce. — Ojciec
Royce’a wyglądał na bardzo zdenerwowanego.
— Nie jest tego wart — szepnęłam.
— Nie jest, masz rację, ale jak go dopadnę,
będzie błagał o łagodne potraktowanie.
Pan Faridan uniósł moją rękę do swoich ust i
złożył na moim nadgarstku lekki pocałunek,
którym kompletnie mnie rozczulił. Patrząc w jego
ciepłe oczy, poczułam się odrobinę lepiej. Ale
niestety tylko odrobinę.
— Moja matka zażądała, żebym jutro zrobiła
u siebie kolację —
oznajmiłam, bo właśnie przypomniałam sobie
ten szczegół. — Chce, żebym zaprosiła pana i
pana żonę, bo twierdzi, że nie będziecie umieli
kłamać tak jak ja i Royce.
— Moja droga, przyjdziemy — zadeklarował
bez zastanowienia. —
I zrobimy takie przedstawienie, że twojej
matce opadnie szczęka. Obiecuję ci to.
W odpowiedzi jedynie słabo się
uśmiechnęłam.
Royce
Byłem wielkim fanem tatuaży
przedstawiających zwierzęta. Realistycznych
portretów nie wykonywałem, ale zwierzęta
czasem mi się zdarzały.
Dzisiaj kończyłem wielki tatuaż lwiej głowy —
symbolu siły i dominacji. Zwierzę miało otwartą
paszczę, co dodatkowo — zdaniem klienta —
podkreślało fakt, że był on znanym na
szeroką skalę producentem muzycznym, od
którego zależało wiele karier. Był władczy i
dominujący, a jego głos był opiniotwórczy, co
miało obrazować ryczące zwierzę na jego lewej
łopatce.
Przecierałem właśnie wzór, gdy nagle
zadzwonił mój telefon. Zignorowałbym to, ale
dzwonił ojciec z numeru alarmowego, co
oznaczało, że pojawił się jakiś problem.
Zawołałem szybko Esther, przeprosiłem klienta i
wyszedłem ze studia, odpalając papierosa.
Zaciągnąłem się nim porządnie i dopiero wtedy
oddzwoniłem. Stres chwycił mnie za gardło.
— Przepraszam, że dzwonię z tego numeru,
ale musisz do nas przyjechać — powiedział od
razu ojciec.
— Coś z mamą?
— Nie, nie. Chodzi o Vafarę.
Na moment zamarłem.
— Zobaczyłem ją na ulicy, gdy wpadła na
jakiegoś mężczyznę cała zapłakana i
rozhisteryzowana. Zabrałem ją do samochodu i
kompletnie się rozkleiła, bo nie dość, że pokłóciła
się z matką, to jeszcze ten cały wybranek jej
matki zrobił jej krzywdę. Ma cały zasiniony
nadgarstek i jest roztrzęsiona.
— Gdzie jesteście? W domu?
— Nie. Jesteśmy… jesteśmy za miastem.
Zabrałem Vafarę do domku nad rzeką. Kupiłem
tutaj jakiś czas temu kawałek ziemi i postawiłem
domek z kontenera. Nie mówiłem wam, bo
chciałem zrobić mamie niespodziankę na
sześćdziesiąte urodziny.
— Vafie jest bezpieczna?
Zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, że mój
ojciec miał jakieś tajemnice, bo w pełni skupiłem
się na tym, że moja przyjaciółka była załamana.
Coś głęboko we mnie zacisnęło się na myśl, że
matka znów sprawiła jej przykrość. Po naszym
wspólnym weekendzie Vafie była taka
zadowolona… Dobijała mnie myśl, że płakała. Że
ten parszywy chuj Marcus mógł jej coś zrobić.
Bezwiednie zacisnąłem dłoń w pięść, miażdżąc
rozpalonego papierosa między palcami.
Syknąłem z bólu.
— Wszystko w porządku? — zapytał ojciec. —
Z Vafarą jest dobrze, od godziny buja się na
huśtawce. Dlaczego tak syknąłeś?
— Oparzyłem się papierosem — mruknąłem.
— Mam przyjechać po Vafie?
— Wyślę ci adres SMS-em, a ty mógłbyś po
drodze kupić coś do jedzenia. Mniej więcej dwa
kilometry od domku jest restauracja i pizzeria,
mają dobre posiłki. Weź coś dla nas.
— Jasne, będę najszybciej, jak to możliwe.
— Jedź ostrożnie.
Nie przypuszczałem, że domek z kontenera może być…
tak niezwykły i magiczny. Umiejscowiony w środku lasu, z
dala od ludzi, nad spokojnie płynącym potokiem. Miał
okazały taras z zadaszeniem, gdzie było miejsce na grilla,
dwie huśtawki i kilka ławek. W środku domku z kolei
było ciasno, ale przytulnie. Znajdowały się
tam sypialnia, łazienka, mała kuchnia i salon,
gdzie tata i Vafie zostawili włączony telewizor.
Ulokowałem się w kuchni, rozłożyłem dwa
pudełka z pizzą i wy-grzebałem z szafki talerze i
szklanki na sok, który znalazłem w lodówce.
Napisałem do ojca, że przyjechałem, a on
odpisał, że wrócą ze spaceru w ciągu pięciu
minut. I rzeczywiście po chwili byli z powrotem.
Przez uchylone drzwi tarasowe wszedł mój
ojciec, a z nim Vafie. Była ubrana w białą koszulę
i garniturowe spodnie, na głowie miała
klaustrofobiczny kok, a na zmęczonej twarzy
resztki rozmazanego makijażu. Na mój widok
stanęła jak wryta, rumieniąc się.
— Hej — odezwałem się, wchodząc do salonu.
— Przyjechałem z jedzeniem. Mam dla ciebie
pizzę.
— Cześć — mruknęła.
Zrobiła kilka kroków w moim kierunku i
niepewnie objęła mnie w pasie, układając
policzek na środku mojego torsu. Gdy
odwzajemniłem uścisk, wtuliła się we mnie
mocniej, o wiele pewniej.
— Przeniosę jedzenie na taras — oznajmił mój
ojciec.
Przeszedł koło nas, zgarnął pudełka pizzy i
talerze i wyszedł, zasuwając za sobą drzwi. Nie
wrócił po picie, co było jasnym sygnałem, że po
prostu chciał dać nam chwilę dla siebie.
— Co się stało? — zapytałem. — Dlaczego
płakałaś?
Vafie wyjaśniła mi po cichu sytuację z matką
oraz incydent z pierdolonym Marcusem.
Wściekłem się, choć na zewnątrz pozostałem
spokojny. Nigdy w życiu nie chciałem aż tak
bardzo kogoś uderzyć, jak pragnąłem przywalić
temu dupkowi. Obiecałem sobie, że gdy tylko go
zobaczę, strzelę mu butem w tę parszywą mordę.
— Powinnaś rzucić pracę u matki i zająć się
czymś, co lubisz.
— To nie jest dobry moment — mruknęła, w
dalszym ciągu przyklejona do mnie całym ciałem.
— Muszę jutro zrobić kolację zapoznawczą dla
naszych rodziców i nie mam pojęcia, jak to
przeżyję. Moja matka wpadła w furię przez ten
pierścionek.
— Poproszę jutro twojego ojca o twoją rękę. A
mamie powiem, żeby uderzyła w twoją z
koncepcją naszego ślubu. Jestem pewien, że
wymyśli coś na poczekaniu i będzie tym tak
podekscytowana, że nawet twojej matce
zabraknie języka w gębie.
Vafie westchnęła, odsuwając się ode mnie z
miną wyrażającą zniesmaczenie i objęła się w
talii, jakby chciała się ode mnie odgrodzić.
Zabolało mnie to.
— Nie wkurza cię to, że ciągle jestem takim
irytującym wrzodem na tyłku? Twoja rodzina
powinna mnie znienawidzić. Jestem żałosna.
Zacisnąłem zęby, kręcąc głową ze
zrezygnowaniem i na moment odchyliłem ją w
tył. Nienawidziłem matki Vafary. Szczerze i
bezwarunkowo nienawidziłem tej kobiety za to,
że odbierała mi wesołą Vafie.
Udusiłbym ją pieprzonymi gołymi rękami.
Zrobiłem krok w kierunku Vafary, położyłem
dłoń na jej karku i nie dając jej ani chwili na
reakcję, przyciągnąłem ją ku sobie, by mocno po-
całować jej drżące wargi. I całowałem ją tak
długo, aż objęła mnie za szyję i odwzajemniła mój
pocałunek z żarem, który płonął nie tylko w niej.
Była tak cholernie silna w swojej bezsilności,
a nie miała o tym po-jęcia. Ale ja miałem. I
zamierzałem jej to uświadomić.
Miałem zamiar uświadomić wszystkim, jak
niesamowita była Vafara.
Moja Vafie.

Rozdział 28.
Royce
Czerwiec

Przyjazd do Vafie o siódmej rano z trzema


ogromnymi torbami zakupów okazał się…
idealnym pomysłem. Moja rozespana przyjaciółka
odziana jedynie w krótką koszulkę, która ledwie
zakrywała jej pośladki, z kompletnym chaosem
na głowie i z niezadowolonym kotem przy piersi,
prezentowała się doskonale. Uwielbiałem
oglądać ją w takiej wersji, gdy niczego nie miała
pod kontrolą. Żadnych garniturów, które do niej
nie pasowały, żadnego klaustrofobicznego koka i
żadnej złudnej perfekcji, której wymagała jej
popieprzona matka, a która jednocześnie była po
prostu zła. Tylko Vafie. W najczystszej,
najpiękniejszej postaci.
— Ce? — sapnęła, gdy zorientowała się, co
się dzieje i jak wygląda. — Co ty tu robisz? Która
jest godzina?
— Jest siódma, przywiozłem zakupy i swój
tyłek, żeby pomóc ci z dzisiejszą kolacją z okazji
naszych zaręczyn.
— Kolacja jest o osiemnastej — zauważyła
trafnie.
— Zgadza się, ale skoro i tak przełożyłem
dzisiejsze sesje, pomyślałem, że przyjadę i
spędzimy razem dzień.
— Odwołałeś klientów? — zapytała
zaskoczona, odkładając kota na ziemię.
Storm z prędkością pantery przebiegł przez
cały loft aż na posłanie, które miał rozłożone pod
oknem.
— Przełożyłem, żeby mieć więcej czasu.
Jedna klientka nawet mi podziękowała, bo
wypadło jej dzisiaj coś ważnego. Dwie pozostałe
osoby nie były zachwycone, ale musiałem do
ciebie przyjechać. — Wszedłem do mieszkania,
bo Vafie szerzej otworzyła mi drzwi. Gdy je
zamknęła i oparła się o nie plecami,
kontynuowałem: — Martwiłem się o ciebie.
— Niepotrzebnie — mruknęła. — Już jest
wszystko w porządku. Nie musiałeś zmieniać
przeze mnie planu dnia, Roy. Już i tak zbyt wiele
czasu mi poświęcasz.
Przewróciłem oczami, słysząc jej
zdystansowany głos pełen zwątpienia i ruszyłem
prosto do kuchni, gdzie położyłem zakupy.
Kupiłem produkty na ciasto jogurtowe z
borówkami, szparagi w cieście francuskim i
risotto z pieczarkami. Nie byłem do końca pewny
czy takie dania zasmakują rodzicom Vafary, ale
szczerze mówiąc, gówno mnie obchodziło ich
zdanie. Liczyłem, że spodobają się Vafie.
Zacząłem rozkładać produkty do szafek, za
każdym razem szukając odpowiedniej, ale o nic
nie pytałem. Czekałem, aż mnie okrzyczy, że się
rządzę, ale nic takiego się nie stało. Usiadła przy
wyspie i po prostu mi się przyglądała. Gdy
skończyłem, odwróciłem się do niej twarzą i
przeciągnąłem bluzę przez głowę. Było mi
gorąco. Oczy mojej przyjaciółki powiększyły swój
rozmiar, gdy prześledziła wzrokiem cały mój tors.
Była na tyle rozespana, że nawet się zarumieniła,
czym wywołała mój szeroki uśmiech. Była
przeurocza.
— Na co masz ochotę? — zapytałem.
— Na pójście z tobą do łóżka — wypaliła.
Sekundę później wytrzeszczyła oczy i uderzyła
dłonią o wargi, zamykając usta. Dodatkowo jej
twarz oblała się soczystym, niemal bordowym
rumieńcem, bo przecież nie chodziło jej o seks,
tylko po prostu o jeszcze chwilę odpoczynku, ale
zabrzmiało, jak zabrzmiało i się speszyła. A
przynajmniej tak obsta-wiałem. — To znaczy…
ja… chodziło mi o… o Boże — jęknęła finalnie,
ukrywając całą twarz w dłoniach.
— Chcesz iść jeszcze się zdrzemnąć? —
zapytałem, pochylając się ku niej. Gwałtownie
pokiwała na „tak” i zerwała się z krzesła, a potem
popędziła do swojego łóżka.
Parsknąłem śmiechem rozczulony jej
zachowaniem i kręcąc z rozbawieniem głową,
udałem się w tym samym kierunku. Po drodze
zdjąłem
buty, a po chwili wahania także skarpetki i
spodnie. W sumie ja też z chęcią bym jeszcze
poleniuchował, a przecież w ubraniach byłoby mi
niewygodnie. Dodatkowo pomyślałem, że
rozśmieszę tym Vafie i sprawię, że poczuje się
swobodniej, bo nie tylko ona będzie wyglądać,
jakby dopiero co wstała z łóżka.
Ułożyłem swoje ubrania na sofie i
podszedłem do łóżka, na którym Vafara leżała na
plecach, z twarzą przykrytą poduszką. Jej
koszulka była podciągnięta na połowę brzucha,
przez co zobaczyłem jej urocze różowe majtki w
serduszka. Na widok drutu kolczastego
oplatającego jej udo coś boleśnie ścisnęło się w
moim sercu. Chciałem dotknąć i po-całować
każdą z jej blizn, ale czułem, że nie powinienem
rozdrapywać ran z przeszłości, póki sama nie
zechce ze mną porozmawiać. Już i tak wiele mi
powiedziała wczorajszego wieczoru w domku nad
rzeką. Historia jej i jej siostry nie chciała opuścić
mojej głowy przez całą noc.
A moja niechęć do jej matki zwiększyła się
chyba stukrotnie.
— Czyli mogę się położyć obok ciebie? —
zapytałem po chwili.
Nie czekając na odpowiedź, wszedłem na
łóżko i klęknąłem nad nią na wysokości jej
bioder. Zdjąłem poduszkę z jej zarumienionej
twarzy i uśmiechnąłem się lekko, pochylając się
ku niej. Patrzyła na mnie z za-
żenowaniem i strachem, przez co się
skrzywiłem. Dlaczego się bała?
— Nie chodziło mi o…
— Wiem — wtrąciłem się, by nie musiała czuć
się nieswojo przez słowo, które chciała
wypowiedzieć. — Zrozumiałem, o co ci chodziło,
Vafie. Chciałaś się położyć. A ja chciałbym się
tylko przytulić, mogę?
Westchnęła męczeńsko, spoglądając na mnie
spomiędzy palców, a kiedy zobaczyła moją minę,
rozłożyła ręce, zachęcając mnie, bym się na niej
położył. Kusiło mnie to, ale ona była drobna, a ja
dość duży i mógłbym ją zgnieść. Dlatego
położyłem się obok niej i od razu przyciągnąłem
ją do siebie. Wcisnęła nos w zagłębienie mojej
szyi i po chwili w końcu się rozluźniła. Uznałem,
że to dobry moment, by jej dotknąć, i wsunąłem
dłoń pod jej koszulkę, na talię. Czułem, jak
zadrżała, ale nie mogłem się powstrzymać. Jej
skóra była miękka i cholernie przyjemna w
dotyku.
— Roy? — szepnęła słabo.
— Hm?
— Dziękuję.
Zmarszczyłem brwi. Za co mi dziękowała?
Nic nie zrobiłem.
— Za co?
— Za to, że jesteś i mnie rozumiesz. Nawet
gdy zachowuję się jak idiotka. — Przylgnęła do
mnie mocniej. — I gdy wyglądam jak kupa.
Parsknąłem śmiechem, całując ją w skroń i
przeniosłem rękę wyżej, na jej żebra. Jej pierś
była cholernie blisko, ale nie miałem odwagi jej
tak dotykać. Nie chciałem, żeby czuła się
niekomfortowo.
— Najbardziej lubię, gdy jesteś właśnie taka,
nieogarnięta i swobodna. Nie masz na sobie
sztywnego ubioru, nie czeszesz tego paskudnego
koka i nie nakładasz makijażu. Jesteś sobą, tylko
sobą i aż sobą.
— To nudziarskie, wiesz?
— Nudne jest bycie kimś, kim się nie jest.
Jeśli musisz przy kimś udawać i grać osobę, która
istnieje tylko w wyobrażeniu, to jesteś
nudziarzem.
— W takim razie jestem okropnie nudna —
przyznała z goryczą. —
Każdego dnia gram kogoś, kim nie jestem.
Noszę sztywne ubrania, czeszę idealne, no…
prawie idealne ciasne koki, robię makijaż, który
poprawia moją twarz. Często też mam na sobie
push-up, żeby moje piersi nie były takie żałośnie
małe. Wkładam ubrania, które zmniejszają
optycznie moją wielką dupę. Mówię to, co mój
rozmówca chce usłyszeć, by nie uważał mnie za
idiotkę lub bezguście. Jestem pieprzoną iluzją.
Dzisiaj też będę udawać. Przed wszystkimi
zawsze muszę udawać. Próbuję wcisnąć matce
kit, że nie jestem tak żałosna, jak uważa, mimo że
ma rację.
I muszę też udawać, że jestem silna, przed
twoimi rodzicami, a wcale nie jestem. Jestem
słaba. Zawsze byłam i zawsze będę.
— A przede mną? — zapytałem cicho. —
Przede mną co musisz udawać?
Spięła się.
— Przed tobą… — uniosła się w górę,
wspierając się na moim torsie — …przed tobą
muszę udawać, że wcale nie jestem tak słaba, że
nie wyobrażam sobie już tego, że cię przy mnie
nie będzie. — Spojrzała mi prosto w oczy. —
Muszę udawać, że to, co robisz, nie wywiera na
mnie takiego wrażenia, jakie wywiera. Że twoje
słowa, czyny i to wszystko nie jest dla mnie aż
tak ważne i wyjątkowe. Że nie boję się, gdy tak
bardzo
się do mnie zbliżasz. Że moje serce jeszcze
się dla ciebie nie otworzy-
ło — dodała niemal szeptem. — Muszę
udawać, że mi nie zależy. —
Pochyliła się, opierając swoje czoło o moje i
zamknęła oczy. — Muszę udawać, że nie zabija
mnie myśl, że nigdy nie będziesz mój.
— Vafie…
— Nie. — Zasłoniła mi usta dłonią i rozchyliła
powieki. Jej piękne oczy błyszczały zrozumieniem
i smutkiem. — Nie musisz nic mówić.
Ja powiedziałam, bo chciałeś to wiedzieć, ale
to nie ma znaczenia. Nie rozgrzebujmy tego. Po
prostu… — Zadrżała jej warga, ale zamiast
uronić łzę, uśmiechnęła się. — Po prostu daj mi
tyle, ile możesz i chcesz.
Nie potrzebuję wiele. Tylko poczucia, że nie
jestem sama. Z resztą ja-koś sobie poradzę.
Zsunęła palce z moich ust i głośno
westchnęła, po czym pocałowała mnie bardzo
delikatnie. Chciałem ją objąć, przytulić i nie
wypuszczać, ale szybko sturlała się na miejsce
obok, a potem wstała i udała się do swojej szafy.
Wyjęła z niej majtki, krótkie dresowe spodenki i
koszulkę na ramiączkach. Obserwowałem ją jak
jastrząb, chłonąc ten widok i pragnąc, by wróciła,
ale nie umiałem się odezwać. Jej słowa mnie
zaskoczyły. Cholernie mnie zaskoczyły.
Gdy opuściła pokój z nieznacznym
uśmiechem na ustach, wypuściłem długi, głośny
oddech. Moje serce waliło w piersiach jak
oszalałe.
Chciałem dać jej więcej. Chciałem dać jej
siebie. Dać wszystko, na co zasługiwała, bo z
każdym dniem zależało mi bardziej. Ale bałem
się.
Tak panicznie się bałem tego, do czego mnie
to doprowadzi. Do czego to doprowadzi nas.
Dwie zranione, zagubione dusze, którymi
byliśmy.
Chwilę przed osiemnastą Vafara wyszła z łazienki w
ciemnozielonej sukience. Miała długi rękaw, bardzo
głęboki kwadratowy dekolt i rozkloszowany dół, przez co
eksponowała wszystko, co Vafie powinna była
eksponować. Jej drobne piersi wyglądały zabójczo i
kusząco, dodatkowo uwydatnione przez biustonosz z
wypełnieniem, który wybrała. Włosy miała rozpuszczone i
podkręcone, a do tego bardzo lekki makijaż. Na jej wargach
lśniła jasnobrązowa pomadka, która do niej pasowała.
Wyglądała przepięknie. Wręcz zjawiskowo. A
przygotowanie się zajęło jej zaledwie pół godziny.
Ja miałem na sobie czarne jeansy i białą
koszulę, w której nie zapiąłem trzech pierwszych
guzików. Rękawy podwinąłem, by nie wyglądać
zbyt oficjalnie.
— Wyglądasz niesamowicie —
skomentowałem, podchodząc do swojej udawanej
narzeczonej. — Cokolwiek powie twoja matka,
musisz mieć świadomość, że przemawia przez
nią zazdrość. Jesteś piękna, Vafie. Tak cholernie
piękna i zachwycająca.
Spłonęła lekkim rumieńcem, uśmiechając się
nieśmiało i dla od-wrócenia uwagi od siebie
zajęła się moim kołnierzykiem. Wyprostowała go,
a potem ułożyła tak, by prezentował się lepiej.
Przygładziła materiał koszuli na moim torsie i w
końcu spojrzała mi prosto w oczy, przygryzając
wargę.
— Wyglądasz bardzo przystojnie i
szarmancko — powiedziała.
— Staram się dorównać tobie.
W ramach odpowiedzi poklepała mnie po
policzku, a potem owinę-
ła ręce wokół mojego pasa, uśmiechając się
leniwie. Spędziliśmy świetny dzień na rysowaniu,
ozdabianiu kubków, spacerowaniu po okolicy i
wreszcie gotowaniu. Vafie była zachwycona moim
pomysłem na kolację i do każdego przepisu
dodała coś od siebie, co sprawiło, że potrawa
była nieziemsko pyszna. A nasze ciasto jogurtowe
z borówkami powinno dostać nagrodę w
plebiscycie na najlepsze ciasto jogurtowe w
historii ciast jogurtowych!
Byłem oczarowany wszystkim, co robiła
Vafara. Od jej skupienia podczas rysowania,
przez rozmowę na spacerze, gotowanie,
pieczenie, aż po przytulanie się do mnie ze
szczerą chęcią. Była najwspanialszą kobietą, jaką
znałem. Dlatego pod wpływem nagłej potrzeby
ująłem jej twarz w dłonie i pochyliłem się,
zamykając przestrzeń między nami gwałtownym,
pełnym desperacji pocałunkiem. Całowałem ją z
pasją, mrucząc w jej usta. Jej wyznanie z rana,
swoboda, z jaką się przy mnie poruszała, jej
piękna twarz, cudowne ciało… To wszystko
pomagało mi zamknąć rany, które miałem w
sobie. Jakby była moim lekiem na całe zło. Moją
nadzieją i ratunkiem przed mrokiem i
samotnością.
— Ktoś puka — wyszeptała nagle Vafie,
próbując przerwać pocałunek, ale nie pozwoliłem
jej. Odchyliłem ją w tył, przytrzymując jej ciało
tuż przy swoim i jeszcze pogłębiłem pieszczotę.
Potrzebowałem jej w tej chwili bardziej niż tlenu.
Była taka niesamowita. — Roy, ktoś
puka — próbowała dalej, ale nie odepchnęła
mnie. Wręcz przeciwnie, wplotła palce w moje
włosy i przechyliła twarz, całując mnie jeszcze
namiętniej.
Dopiero gwałtowne walenie w drzwi wyrwało
nas z tego dzikiego, pełnego żądzy transu.
Odsunąłem się od Vafie z sercem w gardle i
spojrzałem w jej ogromne, rozmarzone oczy.
Oddychała ciężko i patrzyła na mnie z tak silnym
uczuciem, że niemal jęknąłem. Znałem to
spojrzenie.
Znałem je aż za dobrze i to ostudziło mój
zapał.
— To było…
— Niesamowite — oznajmiła. — A teraz mnie
postaw, bo to na pewno moi rodzice.
Kiwnąłem głową i pomogłem jej złapać
równowagę. Potem ją puściłem i gdy poszła do
drzwi, poklepałem się po policzkach. Byłem
podniecony jak diabli i czułem, że jest to
doskonale widoczne, nie tyle w postaci
wybrzuszenia w moich spodniach, ile w
rozbieganym spojrzeniu i gorących policzkach.
Jasna cholera.
— Ileż można otwierać drzwi! — warknęła
matka Vafie, więc podniosłem głowę i wbiłem w
nią wzrok.
Vafara stała z boku, trzymając drzwi, a jej
matka piekliła się w wejściu z miną wyrażającą
wściekłość. Za nią stał jej mąż.
— Co ty masz na sobie? Nie wstyd ci się tak
obnażać?!
Zacisnąłem szczękę i pięści. Pieprzona suka.
Ruszyłem w kierunku swojej udawanej
narzeczonej i zanim jej matka ponownie rzuciła
jakimś gównem, objąłem ją od tyłu i pocałowałem
w szyję.
— Pani Dahle, na wstępie wypadałoby się
przywitać — oznajmiłem bezczelnie. — A nie od
razu krytykować swoją córkę, która wygląda
pięknie i bardzo gustownie.
Sutton spojrzała na mnie jak na kosmitę i
prychnęła, wchodząc w głąb loftu. Za nią wszedł
ojciec Vafie, który uścisnął nasze dłonie.
Vafara nabrała powietrza w płuca i miała
zamiar zamknąć drzwi, ale pojawiła się kolejna
para. Moja matka ubrana w lekką letnią sukienkę
w czerwonym kolorze i ojciec w garniturowych
spodniach i białej koszuli.
— Dobry wieczór, moje gołąbki —
zaćwierkała matka, obejmując nas i całując w
policzki. — Wyglądacie przepięknie. — Złapała
Vafie za ramiona i zmierzyła ją wzrokiem od stóp
do głów. — Jak pięknie ci w zielonym! Niech
mnie, jestem zachwycona, skarbie.
— Dziękuję — mruknęła zawstydzona Vafara.
— Pani też wygląda wspaniale.
— Prosiłam cię, żebyś mówiła do mnie
„mamo”! — prawie krzyknęła moja matka. —
Przecież jesteśmy rodziną.
To, jak bardzo spięło się ciało Vafary, było
dostrzegalne gołym okiem.
Moja matka odrobinę zbyt mocno wzięła
sobie do serca słowa o utarciu nosa matce mojej
dziewczyny.
To znaczy… mojej udawanej narzeczonej.
Vafara
Podanie kolacji, ignorowanie złośliwych uwag
i spojrzeń mojej matki, jedzenie, podanie deseru i
znów jedzenie — to była tortura. Czułam się jak
małpa w klatce, gdy obserwowała mnie jak
jastrząb, czekając, aż się potknę i bez skrupułów
będzie mogła mnie porwać w swoje szpony i
rozszarpać. Była wściekła. Za każdym razem, gdy
rodzice Roya komplementowali nasze dania,
moja matka narzekała, że coś jej nie pasuje. Była
okropna.
Jak zawsze.
Po skończeniu posiłków wszyscy siedzieli jak
na szpilkach. Bałam się tego, co nastąpi, bo
widząc wzrok mamy Ce… czułam burzę. Z
huraganem.
— No więc… — zaczęłam, ale Roy ścisnął
moją dłoń pod stołem.
— Zebraliśmy się tutaj dzisiaj z powodu
naszych zaręczyn — wypalił
i wstał. Podszedł do mojego ojca z miną
niewyrażającą żadnej negatywnej emocji i
wyciągnął do niego dłoń. — Panie Dahle, będę
zaszczycony, jeśli zgodzi się pan oddać mi rękę
pańskiej córki. Jest całym moim światem —
oświadczył, przez co serce podjechało mi do
gardła. Bałam się kolejnych słów, przez które… —
Kocham ją nad życie i nie wyobrażam sobie innej
kobiety przy moim boku. — …Przez które zawali
się mój świat.
Ojciec się zgodził, patrząc na mnie z czymś,
co przypominało troskę, matka wręcz się
zagotowała, a potem mama Roya zaczęła mówić
o sukni ślubnej. O garniturze i sali weselnej. O
kameralnym przyjęciu w jakimś pięknym miejscu.
O daniach głównych, deserach, dekoracjach
i o smaku tortu. Mówiła o pięknym kościele i
uroczystej ceremonii. Mó-
wiła o tym, że jest najszczęśliwszą kobietą
pod słońcem, bo wie, że jej najmłodszy synek
znalazł tak piękną, mądrą i wspaniałą partnerkę
jak ja. Mówiła też o wnukach. O chłopcu i o
dziewczynce. O tym, jakie byłyby piękne i
wspaniałe.
Moja matka słuchała, coraz bardziej gotując
się ze złości.
A ja czułam, jak z mojego roztrzaskanego
serca odpadały po kolei poszczególne kawałki.
Jak wizja fałszywego ślubu z mężczyzną, w
którym się zakochałam, zatruwała mnie. W mojej
głowie wszystko wrzeszczało, że to jedno wielkie
kłamstwo utkane z mniejszych. Że nigdy nie będę
szczęśliwa. Że Roy mnie nie kocha i nigdy nie
pokocha. A deklaracja, którą złożył mojemu ojcu,
wyżerała mnie od środka jak kwas.
Czułam, jak walił się mój świat.
Jak umierałam z tęsknoty. Jak marzyłam, by
te słowa były prawdziwe. By fałszywa deklaracja
miłości okazała się prawdą.
Rozdział 29.
Vafara
Do końca kolacji nie mogłam się pozbierać. W
mojej głowie huczało przez tysiące myśli i
niespełnionych oczekiwań. Tęsknota za miłością
mieszała się we mnie z poczuciem beznadziei w
coś tak potwornego, że niemal czułam, jak się
duszę. Było źle. Do dupy. Potwornie, zważając na
to, jak świetnie wczuli się w swoje role mój
fałszywy narzeczony i jego rodzice. Moja matka
to kupiła. Nie widziałam w niej niczego poza
wściekłością i poczuciem porażki. Wiedziała, że
oni nie kłamali.
Że naprawdę mnie lubili i mieli wobec mnie
plany.
Nie wiedziała jednak, że te plany ograniczały
się zaledwie do relacji przyjacielskiej. Dobijało
mnie to. Każda forma kontaktu fizycznego z
Royce’em sprawiała, że płonęłam. Chciałam,
żeby to wszystko było szczere. Żeby moja naiwna
nadzieja nie okazała się tym, czym rzeczywiście
była. Czyli pierdoloną naiwną nadzieją niemającą
nic wspólnego z rzeczywistością. Royce grał.
Udawał, żeby przekonać moją matkę, i to nie
miało nic wspólnego z moim żałosnym
pragnieniem, by mnie pokochał. Graliśmy jak w
teatrze, tyle że mnie fikcja pomyliła się z
rzeczywistością i beznadziejnie się zakochałam.
Żałosne. I bolesne.
Uśmiechnęłam się niemrawo, słysząc słowa
matki Roya i przeprosi-
łam, a potem wstałam ze swojego miejsca i
odeszłam od stołu, po drodze łapiąc w dłoń
telefon. Skierowałam się do łazienki, w której
zatrzasnę-
łam drzwi i od razu wybrałam numer do
Kirby. Ręce mi drżały, a obraz
zaczęły zamazywać łzy. Ale nie mogłam
płakać, więc czekając, aż moja przyjaciółka
odbierze, głęboko oddychałam, wpatrując się w
swoje żałosne oblicze.
— Tak? — odezwała się po długiej, męczącej
chwili. — Co tam, Vafie?
— Kirbs — wyszeptałam, przełykając gulę w
gardle. — Kirbs, ja…
ja…
— Co? — dopytała z niepokojem. — Co się
stało? Gdzie jesteś?
Odetchnęłam, zaciskając wargi i odchyliłam
głowę. Zamknęłam oczy.
Miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę.
Wdech, wydech.
— Zakochałam się w nim — wyrzuciłam z
siebie. — Zakochałam się jak cholerna idiotka,
mimo że wiem, jakie ma nastawienie.
Zakochałam się w jego słodkim uśmiechu,
ciepłych oczach w kolorze cholernego
turkusowego nieba, w tym, jak mnie przytula i w
tym, jak do mnie mówi. Zakochałam się w każdej
pieprzonej cząsteczce składającej się na Royce’a
Faridana i mam wrażenie, że zaraz wybuchnę z
powodu tych cholernych uczuć.
Oparłam się ręką o umywalkę i zwiesiłam
głowę. Drżała mi warga i traciłam kontrolę nad
łzami. Próbowałam oddychać, ale zaczęło mi się
robić duszno. Emocje wzięły górę. Było coraz
gorzej. Z każdym dniem.
Z każdą kolejną chwilą w jego towarzystwie.
— Vafie… — szepnęła Kirby. — Skarbie,
przecież nie wiesz, czy on…
— Wiem — przerwałam jej. — Wiem, że nic
do mnie nie czuje. To tylko gra. Cholerna gra,
której celem było pokonanie mojej matki, ale to
tak nie działa, Kirby. Przegrałam. Zakochałam się
w nim. Tak cholernie się zakochałam i wiem, że
to skończy się źle. Już to wiem, Kirby.
Nie udźwignę tego. Nie dam rady.
— Nie możesz z góry zakładać najgorszego!
— zrugała mnie. — Nie masz pojęcia, co siedzi
mu w głowie, Vaf, to facet, on może zmienić
zdanie w ciągu sekundy. Są jeszcze bardziej
rozchwiani niż my.
Prychnęłam. Royce nie był mężczyzną, który
bez powodu potrafiłby się wycofać. Nie był takim
dupkiem. Nie zmieniał zdania tak po prostu. Nie
przyjaźnił się tak po prostu. Nie poznawał ludzi
tak po prostu.
I z pewnością nie zakochiwał się tak po
prostu. Kochał jedną kobietę od wielu lat i nie
mógł zapełnić pustki, jaką w nim zostawiła.
Nadal ją kochał. Nadal to ją nosił w sercu. Ona
go miała.
Miała go na zawsze.
— No dobrze — odezwała się po chwili Kirby
— Ce nie jest takim chujem, ale przecież… No
przecież jesteście blisko. On nie jest przy tobie
po to, by cię przelecieć, a przyjaźń? Wy jesteście
kimś więcej. Za-leży mu, Vafie.
Pokręciłam głową, bo nie miała racji. Nie
zależało mu w ten sposób.
Nie chciał mnie.
Nikt mnie nigdy nie chciał.
— Vafie? — Royce zapukał w drzwi łazienki,
przez co wyprostowałam się gwałtownie i niemal
wypuściłam telefon. — Wszystko w porządku?
— Czy to on? — szepnęła Kirby. Tak jakby
mógł ją usłyszeć z telefonu.
— Tak, muszę kończyć — jęknęłam,
rozłączając się. — Wszystko w porządku! —
powiedziałam głośno. — Zrobiło mi się trochę
niedobrze z nerwów — skłamałam.
Albo nie skłamałam. Trudno mi było to
ocenić.
— Mogę wejść?
Zacisnęłam wargi, odetchnęłam i poprawiłam
włosy. Przywołałam na usta lekki uśmiech, który
niestety nie sięgnął moich oczu. Wyglądałam,
jakby coś wewnątrz mnie po raz kolejny umarło.
To było, kurwa, naprawdę męczące po tylu latach
wypełnionych jedynie goryczą.
— Już wychodzę — rzuciłam przez ramię.
Dla niepoznaki opłukałam dłonie wodą,
wytarłam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je
zamaszyście i spojrzałam z uśmiechem na Roya.
Przez moment przyglądał mi się badawczo,
mrużąc oczy. Dostrzegł, że byłam na granicy
załamania nerwowego?
— Wszystko…
— Vafaro! — krzyknęła moja matka. — Co ty
tam robisz?
Zacisnęłam wargi, patrząc na Ce błagalnie i
przeszłam obok niego.
Zignorowałam spojrzenie jego niebieskich
oczu, którym prosił mnie o wyjaśnienia. Dotarłam
do stołu, gdzie moja matka czekała, stojąc i
tupiąc nerwowo nogą, a mój ojciec trzymał jej
torebkę. Państwo Faridanowie nadal siedzieli
wygodnie na swoich miejscach.
— Jestem — oznajmiłam. — Już wychodzicie?
— Tak, muszę wstać wcześniej, żeby się
przygotować na rozmowę z klientem. — Matka
zmierzyła mnie spojrzeniem pełnym
dezaprobaty. — Jutro nie przychodź do pracy,
musisz się wyspać, bo wyglądasz jak siedem
nieszczęść. W sobotę jest wesele twojej kuzynki.
Cóż, cholerne wesele, przez które wbiłam
sobie nóż prosto w serce.
Wspaniale.
— Właśnie, skarbie, musisz koniecznie
zgodzić się, żeby przygotowała cię Tamsyn. Jest
świetna i z pewnością idealnie podkreśli twoją
niezwykłą urodę. — Matka Roya wyciągnęła ku
mnie dłoń, więc ją uścisnęłam. — Chociaż myślę,
że jeśli będziesz jeszcze choć odrobinę lepiej
wyglądać, to przyćmisz wszystkie kobiety na tym
weselu, a nawet pannę młodą. Roy będzie musiał
mieć się na baczności, by jakiś adorator nie
pozwolił sobie na zbyt wiele — zachichotała.
Jej syn podszedł do mnie i tak po prostu bez
słowa objął mnie w pasie, przyciskając moje ciało
do swojego. Emanowało od niego uzależniające
ciepło i odurzający zapach, który uwielbiałam. A
gdy jego twarz znalazła się przy mojej szyi… Jezu
Chryste. Za dużo.
— Nie doceniasz mnie, mamo — mruknął Roy,
obejmując mnie jeszcze ciaśniej. Niemal wcisnął
mnie w swoje ciało.
— Tak, dobrze — prychnęła moja matka. —
Wychodzimy. Żegnam.
Spojrzała na mnie po raz ostatni i skierowała
się do wyjścia, a za nią podążył mój ojciec,
bełkocząc pod nosem ciche pożegnanie. Gdy
zatrzasnęły się za nimi drzwi, głęboko
odetchnęłam, przyciskając palce do pulsujących
skroni.
— Twoja matka jest przerażająca —
skwitował ojciec Roya.
Spojrzałam na niego ze smutkiem i
wzruszyłam ramionami. Była przerażająca dla
otoczenia, choć przy ludziach nigdy nie
pokazywała w pełni, na co było ją stać. Ja
wiedziałam o wiele więcej i nazwanie jej
przerażającą było jak komplement. Była
potworem w ludzkiej skórze, który krzywdził
mnie psychicznie, rujnując moje pieprzone
szczęście.
Stres spowodowany weselem doprowadzał mnie do
granic wytrzymałości nerwowej. Bratowa Roya wyszła z
mojego mieszkania dokładnie pół
godziny temu, a Kirby spóźniała się z
alkoholem, który miał mi dodać odwagi. Nie było
jej już prawie dwadzieścia minut. Stałam przed
lustrem w swoim mieszkaniu i samotnie
przyglądałam się swojemu odbiciu. No, Storm
również na mnie spoglądał.
Miałam na sobie tę szarą sukienkę z tiulu,
która podkreślała moje
„kobiece kształty”, jak to nazwali Roy z Kirby,
czyli wielki tyłek. Piersi nadal miałam małe i
znów mi się nie podobały, ale kobiety z rodziny
Faridanów orzekły, że wyglądam zjawiskowo. Nie
kłóciłam się, bo i tak bym ich nie przegadała. Na
twarzy miałam subtelny makijaż: przydymione
oko z grafitową kreską. Nie sądziłam, że moje
oczy mogą być jeszcze większe, ale Tamsyn
zdziałała cuda. Do tego lekki blask na policzkach,
nosie i łuku kupidyna oraz wargi w kolorze
brudnego różu.
Włosy układały mi się w piękne fale po tym,
jak dziewczyny zakręciły mi je na lokówce, a
kilka kosmyków z okolic twarzy było zebranych i
upiętych z tyłu mojej głowy srebrną spinką z
kwiatowym zdobieniem.
Na stopach miałam sandałki na grubym,
wysokim słupku. Gdybym nie była pewna, że
matka przyczepi się do moich małych piersi,
uznałabym, że wyglądam całkiem przyzwoicie.
Westchnęłam, poprawiając włosy i
skierowałam się do wyspy, gdzie stała końcówka
mojego mleka z miodem, które przygotowałam
sobie na pocieszenie o niestandardowej jak na
mnie porze. Nie działało pocieszająco, ale
przynajmniej odciągało myśli od masakry, która
miała się rozegrać za kilkadziesiąt minut.
Dopiłam słodki napój i z hukiem odstawiłam
kubek na blat, postanawiając, że będę silna.
Moment po tym drzwi do mojego mieszkania
otworzyły się z impetem i przeszła przez nie
Kirby z butelką wódki, a za nią do środka
wkroczyli Remi, Royce i Ramone. Zanim
zdążyłam się przywitać, ogarnęło mnie otępienie.
Ce miał na sobie grafitowe garniturowe spodnie
w kratę, które zwężały się przy kostkach, i białą
koszulę z guzikami rozpiętymi do połowy torsu.
Do tego podwinięte rękawy i zawał mojej matki
murowany. Nie dość, że moja czarna róża
przyprawi ją o palpitacje serca, to jeszcze mój
partner będzie świecił sporą częścią swojego
wytatuowanego ciała. Satysfakcjonowało mnie to,
że jej się postawimy, ale trochę bałam się, że
urządzi jakąś scenę.
Jebać to — zaklęłam w myślach.
Uniosłam wzrok na twarz Royce’a. Miał
zmierzwione, poskręcane włosy, idealnie
przystrzyżony zarost i uśmiech jak z okładki. Jego
jasne oczy wydawały się jeszcze jaśniejsze niż
zwykle, gdy patrzył na mnie z czarującym
uśmiechem. Był zdecydowanie zbyt pociągający.
Męski i zarazem uroczy. Taki nierealny, a jednak
prawdziwy.
Pieprzone serce. Potrząsnęłam głową i
uśmiechnęłam się na powitanie.
— Wyglądasz pięknie — skomplementował
mnie Ramone. — Poważ-
nie. Nie wiem, chyba nawet nie ma słowa,
które oddałoby twoją urodę.
Nawet gdybym chciała powstrzymać
rumieńce, nie udałoby mi się to.
Zrobiłam się czerwona, ukryłam twarz w
dłoniach i zaczęłam się śmiać.
Nienawidziłam komplementów.
— Ramone ma rację, wyglądasz jak
księżniczka — poparła mężczyznę Kirby,
obejmując mnie ramieniem. — Czas pokazać
twojej matce, że choć jest turbosuką, ma
zajebiście piękną córkę.
Dostałam mokry pocałunek w policzek, a
potem zostałam wepchnięta prosto w ramiona
Roya, który zareagował z opóźnieniem, więc
uderzyłam nosem o jego twardy tors. Parsknęłam
śmiechem, obejmując go w pasie i na moment
przymknęłam oczy, napawając się jego bliskością.
Chciałabym zostać tak już na zawsze. Szkoda, że
życie nie było dla mnie zbyt łaskawe.
— To… macie ochotę na drinka? — zapytała
Kirby, na co Remi od razu przytaknął.
Odsunęłam się od Royce’a, starając się nie
jęknąć z powodu jego cudownego zapachu,
wyprostowałam się i poprawiłam jego kołnierzyk.
Potem ułożyłam dłonie na jego klatce
piersiowej i spojrzałam mu w oczy.
Uśmiechał się do mnie.
— Wiecie, nie żebym się bawił w swatkę czy
coś — odezwał się Ramone. — Ale bardzo do
siebie pasujecie. A dzisiaj wyglądacie zabójczo w
tych szarościach.
Spojrzałam na brata Roya ze smutnym
uśmiechem i zaraz zacisnę-
łam usta. Wdech i wydech. Dasz radę, Vafie, dasz radę.
— Dzięki — mruknęłam. — Będziesz dzisiaj
naszym kierowcą?
— Zgadza się. Mam nadzieję, że niedługo
odbędzie się jakieś wesele, na którym pobawimy
się razem, i będę miał okazję z tobą zatańczyć. —
Wyciągnął ku mnie dłoń, więc ją chwyciłam, a on
porwał mnie w ramiona i tak po prostu zaczął się
ze mną kołysać. — Wiedziałem, że nie będę mógł
się powstrzymać — stwierdził, uśmiechając się
do mnie z góry. — Jesteś naprawdę zjawiskowa,
Vafaro. I poruszasz się jak motyl.
— Kompletnie nie umiem tańczyć.
— Idealnie dopasowałaś się do moich ruchów,
kochana. To znaczy, że umiesz i nie kłóć się ze
starszym bratem, jasne?
Zmrużył oczy, uśmiechając się przy tym
czarująco. Cóż, czy w rodzinie Faridanów był
mężczyzna, którego można było nie kochać?
Raczej nie, więc fakt, że zakochałam się w Royu,
nie był chyba niczym nad-zwyczajnym. Oni
wszyscy byli po prostu cholernie mili i mieli w
sobie urok, któremu nie można było się oprzeć.
Przytuliłam policzek do torsu Ramone’a,
ciesząc się z zaufania, jakim obdarzyło go moje
ciało i głośno westchnęłam. Mimo wszystko
byłam wdzięczna losowi, że zetknął mnie z tymi
ludźmi. I choć wiedziałam, że nie będzie mi dane
spędzić z nimi reszty życia, mogłam zachować
cudowne wspomnienia na jeden z tych gorszych
dni, które miały nadejść. Byłam wdzięczna za
każdy, nawet najdrobniejszy przebłysk szczęścia.
Royce
Byłem pod wrażeniem miejsca, gdzie
odbywała się ceremonia. Nigdy wcześniej nie
miałem okazji odwiedzić Ballard Bay Club, a
teraz już wiedziałem, gdzie zaplanowałbym swoje
wesele. Widok był zabójczy —
para młoda pod pięknym łukiem kwiatowym
na tle błękitnej wody.
Nie mogłem się napatrzeć. Tak samo jak nie
mogłem powstrzymać się przed ukradkowym
zerkaniem na Vafarę. Wydawała mi się
przygnębiona i smutna jeszcze bardziej niż
zwykle. Ale gdy łapała mnie na tych spojrzeniach,
lekko się uśmiechała.
Vafie wyglądała zachwycająco. Sukienka,
lekki makijaż i piękna fryzura — to wszystko
idealnie do niej pasowało. Pierwszy raz miałem
okazję podziwiać ją w takiej wersji i musiałem
szczerze przyznać, że podobała mi się coraz
bardziej.
Panna młoda z kolei miała na sobie sukienkę,
która bardziej przypominała kreację na jakąś
imprezę rodzinną niż na własny ślub. Suknie
ślubne kojarzyły mi się z obcisłym gorsetem i
rozkloszowanym dołem, a Dahlia miała na sobie
prostą białą sukienkę przypominającą grecką
togę, przez którą nie było w ogóle widać jej
figury. Zdziwiło mnie to.
Nie wyglądała źle. Po prostu inaczej niż się
spodziewałem.
— Co się tak krzywisz? — zapytała mnie
Vafie, gdy od dłuższego czasu gapiłem się na
parę młodą. — Boli cię coś?
Odwróciłem twarz w stronę swojej
przyjaciółki i pochyliłem się, przyciskając usta do
jej ucha. Zadrżała, łapiąc mnie za kolano.
Parsknąłem śmiechem na ten ruch.
— Zastanawiam się, dlaczego twoja kuzynka
nie wygląda jak typowa panna młoda.
— Urodziła dziecko niecałe dwa miesiące
temu i nie udało jej się wrócić do figury, która by
ją satysfakcjonowała — zakomunikowała mi. —
Powiedziała, że nie chce, żeby wszyscy patrzyli
na jej wystający brzuch, i w ostatniej chwili
zmieniła sukienkę.
Zmarszczyłem brwi. Czy brzuch panny młodej
miał jakiekolwiek znaczenie w takim momencie?
Moim zdaniem nie, ale w sumie wiele kobiet
miało obsesję na punkcie brzucha.
— Macie dobre relacje?
— Nie mam z nią kontaktu. O tym, że
urodziła, dowiedziałam się tydzień temu, gdy
zadzwoniła z pytaniem, czy na pewno będziemy
na ślubie. Mały ma na imię Tegan i podobno jest
przesłodki.
Uśmiechnąłem się na myśl o maluchu i
objąłem Vafie w talii, przyciskając ją do siebie
mocniej. Pocałowałem ją w policzek i ponownie
skupiłem się na ceremonii. Mimo że
nienawidziłem ślubów, ten zapowiadał się
naprawdę dobrze. Miejsce było zachwycające i
zdecydowałem, że w razie problemów czy
nieprzyjemności po prostu pójdziemy z Vafie nad
wodę i zrobimy sobie prywatną imprezę.
Po części oficjalnej wszyscy ustawiliśmy się w
kolejce do składania życzeń. Wspólnie z Vafarą
stwierdziliśmy, że w ramach prezentu damy
parze młodej po prostu pieniądze włożone w
dużą, ręcznie robioną kartkę. Staliśmy, ku
mojemu nieszczęściu, za rodzicami Vafary, do
których przyczepił się ten fiut Marcus. Nie
wiedziałem, po cholerę się tu kręcił, skoro nie był
znajomym pary młodej, tylko niedoszłą osobą
towarzyszącą. Z kim w ogóle przyszedł? Nie
miałem pojęcia. Co chwilę zerkał
przez ramię na Vafie i szczerze mówiąc,
doprowadzało mnie to do szału.
Nie mogłem się powstrzymać i cały czas
głaskałem, przytulałem albo obejmowałem swoją
partnerkę. Ten typek prowokował mnie do
szczeniackich zagrywek, którymi zawsze
gardziłem. Ale nie mogłem się po-
hamować. Wystarczyło, że go zobaczyłem, i
działałem bezmyślnie, motywowany złością.
W pewnym momencie, gdy wszyscy
przesunęli się do przodu o krok, Marcus się
odwrócił, przez co Vafs wpadła na jego tors.
Chciał złapać ją za ramiona, ale byłem szybszy i
mocno przycisnąłem ją do swojego boku. Śmieć
nie miał prawa dotknąć jej nawet małym palcem.
Ani ki-jem przez szmatkę. Jak ja go, kurwa, nie
cierpiałem.
— Łapy przy sobie — syknąłem, patrząc mu w
oczy.
Wyglądał na wściekłego i zażenowanego, a
jego czerwone policzki świadczyły o tym, że
dotkliwie poczuł swoją porażkę. Dupek nie umiał
się pogodzić z faktem, że Vafara go nie
chciała i nigdy nie zechce. Był
zjebem i nie rozumiałem, jak w ogóle mógł
myśleć o Vafie. Ona zasługiwała na cały świat.
— Spokojnie, Marcusie, nie marnuj energii —
mruknęła Sutton, łapiąc go pod łokieć. Posłała mi
pełne politowania spojrzenie, a potem skrzywiła
się, zerknąwszy na Vafarę. I na jej tatuaż. — Jak
można się tak oszpecić? Paskudztwo nigdy nie
zejdzie z twojej skóry.
— Wiesz, co symbolizują czarne róże? —
zapytała matowym głosem Vafara. — Smutek.
Wiesz, czemu ją wytatuowałam?
Jej matka uniosła wysoko podbródek.
— Wytatuowałam ją, bo nie czuję niczego
więcej.
Sutton prychnęła i odwróciła się przodem do
pary młodej. Najwyższy czas, bo miałem dość
patrzenia na jej wredne oblicze.
Rozdział 30.
Royce
Nietrzeźwa Vafara to zdecydowanie weselsza
Vafara. Mniej więcej w po-
łowie zabawy, gdy przebrnęliśmy przez
życzenia, pierwsze danie i pierwszy taniec pary
młodej, a potem swój pierwszy taniec i kilka
kolejnych, moja partnerka zadecydowała, że czas
na alkohol. Nie sprzeciwiałem się, bo doskonale
zdawałem sobie sprawę z tego, że bez tego
trudno będzie się rozluźnić, zwłaszcza że wciąż
bombardowały nas ciężkie spojrzenia Marcusa i
Sutton. Miałem dość ich obojga.
— Za zdrowie mojego narzeczonego! —
zawołała z uśmiechem Vafara, na co każdy przy
naszym stoliku uniósł swój kieliszek i przechylił
go. Ja również to zrobiłem, a potem spojrzałem
na dziewczynę z uśmiechem. —
Twoje zdrowie, Ce. Dziękuję ci za to, że jesteś
taki uroczy i słodki.
Przygryzłem wargę, pochylając się do niej, po
czym pocałowałem ją w policzek. Wyglądała
zdecydowanie lepiej niż na początku imprezy.
Była wyluzowana, lekko wstawiona i
zdecydowanie mniej smutna. Teraz wydawała się
wesoła i z każdym kolejnym kieliszkiem mniej
zwracała uwagę na otoczenie. Pomagało w tym
również nasze towarzystwo, bo ludzie siedzący z
nami przy stoliku byli naprawdę w porządku. Pili,
śmiali się i wydawali się szczerzy.
— To co, ile jesteście razem? — zapytał
chłopak siedzący przed Vafarą, obejmując swoją
dziewczynę. Nie pamiętałem ich imion.
— Znamy się od marca — odparła Vafie. —
Pewnie stwierdzicie, że to krótko, ale według nas
czas nie ma znaczenia. — Objęła mnie ramieniem
za szyję i spojrzała mi prosto w oczy, uśmiechając
się lekko. —
Czasem spotykasz kogoś i od razu wiesz, że
jest wyjątkowy. — Prawą ręką ujęła mój policzek i
kilkukrotnie przesunęła po nim kciukiem. —
Jesteś cholernie wyjątkowy, Roy. Najsłodszy
na świecie.
Uniosła się do góry i zanim zdążyłem się
zorientować, jej wargi przywarły do moich.
Całowała mnie niespiesznie, lekko muskając moje
usta swoimi, ale to wystarczyło, żeby wybuchł we
mnie ogień. Lubiłem jej pocałunki, zawsze były
takie szczere i napełniały mnie pozytywnymi
emocjami. Dzięki niej czułem się o wiele lepiej.
Mniej samotnie.
Moment później Vafie przerwała pocałunek i
rozmarzonym wzrokiem wpatrzyła się w moje
oczy. Wyglądała… jakby chciała mi coś
przekazać. Ale nie wiedziałem co. Albo nie
chciałem tego do siebie dopuścić.
— No w sumie, patrząc na waszą dwójkę,
muszę przyznać, że mógł-
bym uwierzyć w miłość od pierwszego
wejrzenia — skomentował jeden z mężczyzn przy
stoliku. — Pasujecie do siebie.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi i podniosłem
się, by nalać następną kolejkę. Gdy każdy miał
już pełny kieliszek, to ja wzniosłem toast:
— Za moją piękną Vafie.
Przechyliliśmy kieliszki i już miałem się
zabrać za nalewanie kolejnych, gdy usłyszałem
początek piosenki Everything I Wanted Billie
Eilish. Spojrzałem na Vafarę i bez słowa wstałem,
a potem podałem jej dłoń. Przeszliśmy na
parkiet, gdzie objąłem ją i przytuliłem do siebie,
chowając nos w jej włosach. Słowa piosenki
idealnie do niej pasowały.
Były jak jej pieprzony hymn.
Chciałem zmienić sposób, w jaki się widziała.
Chciałem sprawić, by czuła się piękna i
szczęśliwa. Zasługiwała na to jak nikt inny. Była
cholernym aniołem w ludzkiej skórze.
— Przepraszam. — Usłyszałem z boku męski
głos, więc niechętnie uniosłem głowę. Obok nas
stał starszy mężczyzna w garniturze i obrzucał
Vafarę dziwnym, niepokojącym spojrzeniem.
— Odbijany? — zapytał.
Gdy głowa mojej partnerki gwałtownie się
podniosła, a jej drobne ciało się spięło,
zrozumiałem, że coś było nie tak. Spojrzałem na
nią i dostrzegłem przerażenie w jej pięknych
oczach. Potem popatrzyłem na faceta, który
pożerał ją wzrokiem, i wykazałem się
kompletnym brakiem kultury i taktu. Gwałtownie
odchyliłem Vafarę do tyłu i przywarłem do jej
miękkich ust, ignorując dosłownie każdego, kto
był w naszym zasięgu.
Całowałem ją głęboko i z uczuciem, dzięki
czemu szybko się rozluźniła i objęła moją szyję.
Musieliśmy wyglądać naprawdę zajebiście
dobrze.
— Nie pozwól, żeby mnie dotknął —
wyszeptała w moje wargi. —
Nigdy, Ce, nigdy więcej.
— Nikt cię nie dotknie — obiecałem. — Jesteś
moja.
Poczułem, jak jakiś ciężar osiadł na moim
sercu, gdy te słowa padły z moich ust, ale
zignorowałem go. To było złe, bo nie mogłem jej
tak nazywać, ale w tym momencie miałem to
gdzieś. Ten facet był zagrożeniem, całe jej ciało
krzyczało, że był niebezpieczny. Musiałem ją
zapewnić, że nie pozwolę, by się do niej zbliżył.
Wyprostowałem się z Vafie w ramionach,
kończąc pocałunek i przytuliłem ją do swojego
torsu jak pluszowego misia. Potem spojrzałem na
mężczyznę, który przyglądał nam się z
oburzeniem.
— Pan wybaczy, ale nie.
Posłałem mu wredny uśmiech i pociągnąłem
Vafarę w stronę wyjścia.
Następnie przeszliśmy do stolików, które były
najbliżej klifu, i usiedliśmy. Przez chwilę
wpatrywaliśmy się w granatowe niebo, a potem
wyciągnąłem papierosy, poczęstowałem Vafie i
sam wsunąłem jednego między wargi. Odpaliłem
najpierw Vafarze, potem sobie i mocno się
zaciągnąłem.
Coś ciężkiego wisiało między nami.
— To był on — powiedziała cicho Vafie. — To
przez niego mam problem z dotykiem i nie ufam
mężczyznom. Boże, niedobrze mi.
W świetle księżyca wyglądała jak ze snu.
Zasługiwała na to, by ktoś ją uwiecznił.
Wyciągnąłem telefon, żeby to zrobić, ale w
chwili, gdy kliknąłem aparat, dotarł do mnie sens
jej słów.
— To ten skurwiel, który się do ciebie
dobierał?! — warknąłem i gwałtownie wstałem.
Poczułem impuls do działania. Odwróciłem się w
kierunku wejścia, ale Vafie mocno złapała mnie
za rękę i zatrzymała. — Zabiję tego dupka —
wycedziłem przez zęby, spoglądając na jej twarz,
na której malowało się przerażenie.
— Nie, Ce, nie — prosiła. — Nie róbmy scen,
nie potrzebujemy kolejnego gówna. Proszę.
Zacisnąłem wargi, patrząc jej w oczy i
westchnąłem. Odwróciłem się w jej kierunku i
objąłem ją ramieniem, uważając, by nie dotknąć
jej
papierosem. Pocałowałem ją w głowę i czując
spokojne bicie jej serca, powoli sam się
uspokoiłem.
Była taka krucha. Taka subtelna i delikatna.
— Przepraszam — szepnąłem. — Ale
ujebałbym mu głowę.
Parsknęła cichym śmiechem i objęła mnie
mocniej.
— To stare dzieje, póki go nie widzę, jest
dobrze. To tylko kolejny demon przeszłości,
którego muszę ignorować. — Odsunęła się ode
mnie, ale palec lewej ręki zaczepiła o kieszeń
moich spodni. — Zrobimy sobie zdjęcia w budce?
— Jasne. — Rozpogodziłem się. — Jedna jest
chyba koło łazienek, prawda?
— Tak.
Objąłem Vafie za ramiona i pociągnąłem na
klif, z którego rozciągał się zapierający dech w
piersiach widok. Patrzyłem na spokojną taflę
wody, w której odbijały się gwieździste niebo i
sierp księżyca, i starałem się pozbierać myśli.
Zaczęło ich być za dużo. Pragnienia mieszały się
z zakazami, które sam sobie ustaliłem. Traciłem
kontrolę nad tym, co czułem, a wiedziałem, że
jeśli pęknę, to wszystko spieprzę. Bałem się tego.
Hamulce w mojej głowie zaczęły trzeszczeć, a ja
nie umiałem ich użyć.
— Kocham patrzeć w niebo — przyznała
Vafie, zaciągając się papierosem. — Kocham
ciemność, w mroku nikt nie może zobaczyć, jak
bardzo mam tego wszystkiego dość. —
Prychnęła, kończąc palenie. —
Pieprzone uczucia.
Przygryzłem wargę, by zatrzymać słowa,
które mogłyby opuścić teraz moje usta, i
pocałowałem Vafarę w skroń. Chciałem jej
przekazać, że jestem i że się o nią troszczę.
Skończyłem papierosa i pociągnąłem Vafie do
budynku, a potem prosto do budki, w której
można było zrobić pamiątkowe zdjęcia.
Weszliśmy za kurtynę, usiadłem na ławeczce, a
Vafie pociągnąłem na swoje kolana. Objąłem ją w
talii, a ona mnie za szyję. Spojrzała mi w oczy z
lekkim uśmiechem, a ja nacisnąłem przycisk
odpalający odliczanie.
Najpierw przycisnęliśmy się do siebie
policzkami i szeroko się uśmiechnęliśmy. Potem
przekręciłem głowę, by pocałować ją w policzek,
a na koniec Vafie złapała moje policzki w palce i
ścisnęła do środka, tworząc
z moich ust rybkę. Pstryknięcie usłyszeliśmy
idealnie w momencie, gdy mnie pocałowała. A
potem ja naparłem na jej wargi mocniej i
pogłębiłem pocałunek, wciskając przycisk na
oślep jeszcze raz. Ostatni flesz rozbłysnął w
chwili, gdy się od siebie oderwaliśmy. Miałem
płytki, urywany oddech i czułem się cholernie
rozpalony, a Vafara miała mętne spojrzenie i
rumieńce.
Chyba jeszcze nigdy nie czułem tak
miażdżącej potrzeby, by się z kimś kochać.
Miałem wrażenie, że pożądanie mnie rozsadzi. Że
stracę kontrolę.
— Czerwone światło — szepnęła,
przejeżdżając kciukiem po mojej wardze. —
Pieprzone czerwone światło.
Nie rozumiałem, o czym mówiła, bo skupiłem
się na jej pełnych emocji oczach. Była taka
piękna. Chciałem jej to powiedzieć, ale
gwałtownie się odwróciła i sięgnęła po zdjęcia.
Dwa paski, po jednym dla mnie i dla niej.
Wyglądaliśmy, kurwa, doskonale.
Vafara
Miałam dość. Serdecznie dość. Czułam zbyt
wiele jak na jeden wieczór.
I zdecydowanie za dużo wypiłam.
Wiedziałam, co robię. Doskonale zdawałam sobie
z tego sprawę, ale… czy cokolwiek mogłoby mnie
jeszcze ocalić? Nie. Więc pieprzyć to. Po prostu
pierdolić.
Po przekroczeniu progu mojego mieszkania
wszystkie maski opadły.
Tańczący w moich żyłach alkohol, uczucia do
Roya rozrywające mi serce i cały ten cholerny
ślub sprawiły, że nie miałam oporów. Przegrałam
już dawno. I miałam gdzieś konsekwencje
jednego nieodpowiedniego ruchu. Chciałam tego.
Jeszcze nie wiedziałam, że to był ten jeden
krok za daleko, po któ-
rym wszystko się rozpadło jak pieprzony
domek z kart.
Zamknęłam za nami drzwi, pożegnawszy się z
Ramone’em, który nas przywiózł do mojego
mieszkania, i straciłam panowanie nad sobą.
Spojrzałam na Royce’a, który nie wyglądał
wcale lepiej niż ja. Miał na twarzy wypisane te
same uczucia, które mnie zalały. Pragnęłam go.
Tak
bardzo go pragnęłam. A on pragnął mnie, bo
jednocześnie rzuciliśmy się na siebie i
spotkaliśmy się w połowie drogi. Nasze wargi
zderzyły się w desperackim pocałunku.
Naparłam na tors Ce i nerwowo zaczęłam
rozpinać guziki jego koszuli. Całowaliśmy się
nieprzerwanie, aż dotarliśmy do mojego łóżka.
Tam oderwałam się od Royce’a i
niezgrabnymi ruchami zdjęłam z niego koszulę.
Przesunęłam palcami po jego silnych ramionach i
na moment brakło mi tchu. Jego cudowna,
opalona skóra i mnóstwo pięknych tatuaży… to
było dzisiaj moje. Mogłam dotykać, drapać i
całować każdy centymetr jego ciała i robiłam to.
A on nie był mi dłużny, gdy już udało mu się
wyswobodzić mnie z sukienki. Opadła i zostałam
w samej bieliźnie. Nie wstydziłam się. Nie jego i
nie w tym momencie. Nie gdy jedynym, czego
pragnęłam i desperacko potrzebowałam, był on.
— Vafie… — szepnął.
Pokiwałam przecząco głową i chwyciłam za
jego pasek. Rozpięłam mu spodnie. Nim się
zorientowałam, oboje byliśmy nadzy. A nasze
wargi na powrót tańczyły w szaleńczym
pocałunku. Moje ręce badały każdy kawałek
skóry Royce’a, a jego dłonie badały mnie.
Dotykaliśmy się, całowaliśmy i cicho szeptaliśmy
swoje imiona, póki nie padliśmy na łóżko i nie
było już cholernego odwrotu. Jego ciężkie,
cudowne ciało zawisło nad moim. Czułam go,
ocierał się o mnie w miejscu połączenia naszych
ciał, cicho mrucząc w moją skórę. Jego wargi
znaczyły mokre ścieżki na mojej twarzy, szyi i
dekolcie. Czułam go wszędzie. A najbardziej w
sercu, bo ta chwila miała być jedną z
najpiękniejszych w moim życiu. Był mój. Tylko
mój.
— Jesteś taka piękna — wyszeptał, muskając
wargami moją rozpaloną skórę. — Taka słodka.
Taka niesamowita. Boże, Vafie, nie mogę dłużej
wytrzymać. — Podniósł się na rękach i spojrzał
mi prosto w oczy. —
Potrzebuję cię.
— A ja potrzebuję ciebie — odpowiedziałam
od razu. Chwyciłam jego policzki i przyciągnęłam
go do swojej twarzy. — Kochaj się ze mną.
Uśmiechnął się, pocałował mnie w nos i
uniósł się odrobinę wyżej, bym mogła
wyswobodzić spod niego nogę i opleść jego
biodra. Pochylił
się, przez co jego twardy członek przywarł do
mojego mokrego wzgórka. Sapnęłam, czując, jak
szaleją we mnie emocje. Pogłaskałam go po
policzku i gestem poprosiłam, by na mnie
patrzył. Ja też chciałam na niego patrzeć.
Chciałam widzieć wszystko. Desperacko
pragnęłam wiedzieć, że było mu dobrze. Że go
nie rozczarowałam. Że mnie potrzebował.
Jego piękne, pełne ciepła oczy patrzyły prosto
w moje, gdy delikatnie się we mnie wsunął.
Zrobił to bardzo powoli i z wyczuciem, za co
byłam wdzięczna. Byłam tak podniecona, że
przyjęłam go bez problemu. Uczucie, które mnie
ogarnęło, kiedy wypełnił moje ciało, było tak
niesamowite i wyjątkowe, że poczułam łzy pod
powiekami i głęboko westchnęłam. Zgromadziło
się we mnie tyle emocji, że nie potrafiłabym tego
wyrazić. A gdy Royce zaczął się poruszać,
uśmiechając się do mnie czarująco, odpłynęłam.
Miażdżąca siła uczuć do niego znów odebrała mi
oddech. Jego spojrzenie rozrywało moje cholerne
serce. To było tak intensywne i jednocześnie
nierealne. Kochaliśmy się. Byliśmy razem.
Zespoleni w akcie czystej przyjemności.
— Jesteś cudowna, Vafie — wyszeptał,
przyspieszając swoje ruchy.
Wchodził we mnie coraz szybciej i głębiej. —
Uwielbiam cię.
Pochylił się, łącząc swoje wargi z moimi w
spokojnym pocałunku, na który od razu
odpowiedziałam. Wplotłam palce w jego
poskręcane włosy, a on zwiększył tempo ruchów.
Czułam zbliżający się orgazm. To było tak
cholernie przyjemne… już nie pamiętałam, kiedy
i czy w ogóle kiedykolwiek czułam się tak dobrze.
Tak nieziemsko dobrze. W końcu naprawdę
poczułam się piękna. Royce mnie potrzebował i
chciał. Wystarczałam mu. Byłam odpowiednia.
— Mocniej — sapnęłam, gryząc jego wargę.
Uśmiechnął się i przyspieszył, doprowadzając
mnie do drżenia. Jęczałam w jego wargi, cią-
gnąc go za włosy i wiłam się, pragnąc
spełnienia. — Jeszcze, Roy.
Jeszcze.
— Skarbie… — szepnął. — Och, kurwa.
Przyspieszył jeszcze odrobinę, wchodząc we
mnie mocniej. Spięłam się, czując, jak powoli
spadałam w przepaść rozkoszy, a on ze mną.
Wygięłam się w łuk, krzycząc jego imię, a on
wcisnął nos w moją szyję, gryząc ją i
przedłużając tym orgazm, który mnie
obezwładnił. Huczało mi w głowie. Przed oczami
miałam czarne plamki i jedyne, czego byłam
pewna, to że właśnie czułam się cholernie
szczęśliwa. Beztroska i piękna.
A gdy Royce doszedł, szepcząc mi w ucho
„moja Vafie”, pękłam. Objęłam go ponownie za
szyję i przyciągnęłam do siebie, by się położył. By
ciężar jego muskularnego ciała spoczął na
moim. Bym czuła, że tutaj był. Że to, co właśnie
się stało, zdarzyło się naprawdę.
Roy oddychał w moją skórę powoli i głęboko,
dochodząc do siebie po intensywnym orgazmie, a
ja gładziłam go po plecach, w myślach
powtarzając tylko dwa słowa, które miałam w
sercu.
Kocham cię.

Royce
Maxine stała przede mną w białej sukni ślubnej, którą kupiliśmy dwa
tygodnie wcześniej, i obracała się wokół własnej osi, prezentując się z każdej
strony.
Była taka piękna. Mama byłaby wściekła, że przed ślubem widziałem
pannę młodą w jej kreacji, ale nie mogliśmy się powstrzymać. Chciałem zobaczyć
swoją przyszłą żonę w bieli. Chciałem, żeby już była moja. Maxine Faridan.
Miłość mojego życia. Światło na mojej drodze.
— Royce… — wyszeptała, dotykając mojego policzka. Była taka piękna.
Moja panna młoda. Moja żona. — Kochanie… — Ująłem jej dłoń i
ucałowałem jej wierzch. Była taka zimna… — Zapomniałeś o mnie.
Zamarłem. Serce zaczęło tłuc się w mojej klatce piersiowej z szaloną
prędkością. Oczy Maxine wypełniły się łzami, gdy powoli zaczęła odchodzić. Robi-
ła się szara, przybita. Stawała się niewyraźna. Zacząłem biec w jej
kierunku, ale nie wiedziałem, jak ją złapać.
— Maxie! — wrzasnąłem i upadłem.
Otworzyłem gwałtownie oczy, oddychając,
jakbym spędził przynajmniej kilkanaście godzin
pod wodą i… spojrzałem na swoją gwałtownie
unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. O ja
pierdolę… Vafara leżała na moim cholernym
torsie. Spała z lekkim, słodkim uśmiechem na
ustach i mocno mnie obejmowała. Byliśmy nadzy.
Ja pierdolę.
Uprawialiśmy seks. Kochaliśmy się.
Kochałem się z Vafarą. Zrobiłem to w końcu i
nagle wróciły koszmary. Wróciła Maxine. Znów
znikała, a ja nie mogłem jej złapać. Po raz kolejny
umierała w mojej głowie. Było mi niedobrze.
Kurwa, niedobrze.
Musiałem wstać. Wyjść. Uciec. Nie wiem.
Musiałem zaczerpnąć powietrza. Potrzebowałem
pobyć sam. Natychmiast. Kurwa, co ja zrobiłem?!
Wyswobodziłem się spod ciała Vafary i szybko
wstałem z łóżka, a potem pozbierałem z podłogi
swoje rzeczy. Było mi duszno. Miałem wrażenie,
że zaraz oszaleję. Ciężar spoczywający na mojej
klacie był nie do zniesienia. Musiałem wyjść.
Potrzebowałem pojechać na cmentarz.
Potrzebowałem zobaczyć swoją narzeczoną. I
swoje dziecko.
— Roy? — mruknęła zaspana Vafara. — Roy,
co się dzieje?
Była taka delikatna. Taka bezbronna i krucha.
Ciężar na mojej piersi stał się jeszcze bardziej
dotkliwy, gdy spojrzałem na jej twarz. Jej wielkie
oczy były przerażone. Ja też byłem przerażony.
Wróciły moje koszmary.
Wróciła Maxie. Zdradziłem ją. Złamałem
obietnicę. Zapomniałem o niej.
— Roy…? — wyszeptała Vafie.
— Przepraszam — szepnąłem, zakładając
spodnie. — Przepraszam, Vafie. Tak bardzo
przepraszam.
W jej oczach nagle pojawiło się zrozumienie.
Ramiona jej opadły, a twarz poszarzała.
Wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Nie
wytrzymałbym tego. Nie teraz. Nie, błagam.
— Żałujesz — stwierdziła, nie zapytała.
— Ja… — Nie wiedziałem, co powiedzieć. —
Ja…
— Żałujesz — powtórzyła, przyciskając palce
do skroni. — Rozczarowałam cię.
— Nie! To nie tak, kurwa, nie tak.
Musiałem wyjść. Potrzebowałem wyjść.
Natychmiast. Ale nie mogłem. Wyglądała na taką
załamaną. Jej twarz wyrażała pierdolony ból.
Oddychała głośno, obejmując się ramionami.
Łzy pociekły po jej policzkach.
— Vafie, proszę… — jęknąłem. — Błagam cię,
nie płacz. Ja po prostu… To nie powinno mieć
miejsca. Kurwa, ja nie… ja… Maxine… ja
pierdolę! — Złapałem się za głowę, czując, jak
przygniotła mnie jebana tona wyrzutów
sumienia. Zdradziłem Maxine. Zdradziłem ją i
jednocześnie skrzywdziłem osobę, dzięki której
czułem tyle pozytywnych emocji. — Muszę wyjść.
Uniosła na mnie spojrzenie pełne… niczego.
Kurwa, jej oczy były puste. Tak cholernie bez
wyrazu. Nie było w nich nic.
— Nie zostawiaj mnie — wyszeptała. —
Proszę cię, Roy… nie rób mi tego.
Złapałem się za głowę. Musiałem wyjść.
Pobyć sam. Poukładać sobie to wszystko.
Musiałem, kurwa, natychmiast wyjść.
— Muszę… muszę wyjść, Vafie.
Kręciła głową, płacząc bezgłośnie i błagała
mnie spojrzeniem, żebym został. Ale nie mogłem.
Nie, teraz gdy po raz pierwszy od tylu miesięcy
znów przyśniła mi się Maxine w białej sukni. Nie
mogłem, kurwa, stać w miejscu, w którym
stałem.
— Przepraszam — wyszeptałem, odwracając
się na pięcie. Musiałem wyjść.
— Pierdolę twoje przepraszam! — krzyknęła
Vafara.
Nie zatrzymałem się. Szedłem z oczami
pełnymi łez i nie mogłem się zatrzymać. Nie
mogłem, kurwa. Jej przepełniony piekielnym
bólem głos rozrywał mnie na kawałki, ale nie
mogłem.
— Przepraszam — powtórzyłem, łapiąc za
klamkę.
Otworzyłem drzwi i wtedy spadł na mnie
pierdolony grom. Trzy słowa, które doszczętnie
mnie złamały. Złamały nas oboje. Zabiły.
— Kocham cię, Royce — powiedziała.
Odchyliłem głowę. Łzy zaczęły płynąć po
moich policzkach. Straciłem ją.
Straciłem je obie.
— Boże, kurwa, kocham cię! — wyszlochała,
rzucając czymś w lustro, które rozprysło się na
miliard kawałków. — Ja pierdolę!
— Przepraszam — wyszeptałem jeszcze raz.
A potem wyszedłem i zamknąłem za sobą
drzwi.
Rozdział 31.
Vafara
Odrętwienie. Ból w skroniach. Ucisk w klatce
piersiowej. Mdłości. Niemoc. Beznadzieja.
Szarość. Smutek. Bezsilność. Jak wstałam z
łóżka? Jak wzięłam prysznic, przebrałam się,
pomalowałam i upięłam włosy w ciasny kok? Jak
napiłam się wody, by nie zwymiotować? Nie
miałam pojęcia.
Siedziałam za biurkiem w swoim gabinecie,
patrząc na plik notatek w teczce, którą zostawiła
mi przed drzwiami matka, i kiwałam się w przód i
w tył. W przód i w tył. W przód i w tył. Obraz
przede mną był
rozmazany. Oczy mnie piekły, a żołądek
skręcał mi się z głodu. Chciało mi się pić. Nie
zjadłam niczego, odkąd wróciliśmy z… Odkąd
wróciłam z wesela do domu. Od niedzielnej nocy.
Był wtorek. Dziesiąta.
Po co ja tutaj w ogóle przyszłam? Po co,
kurwa, w ogóle robiłam cokolwiek?
Uniosłam dłoń po pierwszą kartkę zapisaną
równiutkim pismem mojej matki i przełknęłam
ślinę, by zwilżyć wyschnięte gardło. Byłam
wycieńczona. Chciałam wrócić do łóżka, zasnąć i
już nigdy więcej się nie obudzić.
Błagam.
Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się z
rozmachem i nim zdążyłam unieść głowę, matka
wraz z Marcusem stali już przy mnie.
— Coś ty ze sobą zrobiła?! — warknęła
matka. — Wyglądasz jak kupa nieszczęścia!
I tak się czułam.
Porażka. Rozczarowanie. Bezwartościowe
gówno.
Żałosna, naiwna idiotka.
— Postanowiliśmy wraz z twoją matką
zweryfikować tę waszą miłość — oznajmił
Marcus. — Zadzwoniłem do mojego znajomego i
wy-
łożyłem pięćdziesiąt tysięcy na
zorganizowanie szybkiego ślubu za dwa tygodnie.
— Wypiął się dumnie, prezentując mi szeroki,
pełen złośliwości uśmiech. — Czy ten twój
chłoptaś byłby skłonny zapłacić takie pieniądze
od ręki?
— Musiałby mieć normalne zajęcie. A na
razie jedynie szpeci ludzi tuszem. — Matka
prychnęła. — Idealnie do siebie pasujecie. Oboje
nie nadajecie się do niczego poza głupotami.
Przytaknęłam. Miała rację, byłam do dupy.
Żałosna, naiwna idiotka.
— Nie wyjdę za Royce’a — wychrypiałam.
Oboje w jednym momencie unieśli brwi.
Moment później Marcus szeroko się uśmiechnął,
a moja matka przewróciła oczami, jakby miała do
czynienia z osobą niespełna rozumu.
— Och, więc dotarło do ciebie, że jesteś
moja? — zaczął Marcus, a ten jego obrzydliwy
uśmiech prawie wyskoczył mu z twarzy.
— Nie. Nie wyjdę za nikogo — mruknęłam. —
Jestem zajęta, proszę was o wyjście z mojego
biura.
— To moje biuro — warknęła matka. — To ty
możesz wyjść. Wyjść i nigdy nie wracać, bo jesteś
bezużyteczna!
Tak, dokładnie taka byłam. Bezużyteczna,
niekochana i żałosna.
Miała rację. Zawsze miała rację. Gdy mówiła,
że niczego nie umiałam.
Kiedy obrażała mnie, twierdząc, że nie
miałam za grosz inteligencji.
Gdy powtarzała, że moja figura była ohydna,
a moja twarz niesymetryczna. Kiedy wytykała mi,
że nikt mnie nie chciał. I przede wszystkim, gdy
w sekundzie oceniła, że ktoś taki jak Royce
Faridan nigdy by mnie nie pokochał.
Zawsze miała rację.
Wstałam ze swojego miejsca, nie rejestrując
już żadnego słowa, które wydobyło się z ust mojej
matki, i minęłam ją i Marcusa. Poszłam prosto do
wyjścia z gabinetu, następnie z budynku i do
swojego samochodu. Potem przejechałam przez
miasto. Ominęłam ulicę, na której było studio
Royce’a, i dojechałam do domu.
Zaparkowałam, wysiadłam z samochodu i
dotarłam do wejścia. Przekroczyłam próg,
zamknęłam drzwi i po raz kolejny wybuchnęłam
płaczem. Stałam w miejscu, w którym
zbudowałam się na nowo i w którym mój świat po
raz kolejny legł w gruzach. Rozczarowałam Roya.
Nie było mu ze mną dobrze. Co mogłam mu dać?
Nie nadawałam się do niczego.
Byłam jakimś pieprzonym wadliwym
egzemplarzem, który powinien był już dawno
zniknąć.
Powinnam była nigdy się nie urodzić. Nie
istnieć. Nie marnować powietrza.
Rozejrzałam się po swoim mieszkaniu.
Pustym, cichym i już niedługo nie moim. Jedynym
żywym elementem był Storm. Poza nim wszystko,
włącznie ze mną, było martwe. Świadomość tego,
że byłam sama, zabijała mnie od środka.
Świadomość, że okazałam się niewystarczająca
dla kolejnej osoby… Boże. Ten ból był
rozdzierający. Musiałam to przerwać. Poczuć coś
innego. Jakiś inny bodziec, który pozwoli mi nie
zwariować. To, czego potrzebowałam, miałam w
zasięgu ręki. W folii schowanej w jednej z
przegródek na dokumenty w mojej torebce. Była
tam. Zawsze tam była.
Ale najpierw sięgnęłam po telefon. Mój
masochizm nie miał pieprzonych granic.
Wybrałam numer Roya i zacisnęłam zęby na
dolnej wardze, by nie szlochać. Potem wyjęłam z
kieszeni zdjęcia, na których były uwiecznione
dwie uśmiechnięte postacie, i czekałam,
przyglądając się z niedowierzaniem dowodowi na
to, że tak niedawno byłam szczęśliwa.
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwarty,
piąty… i tak aż do końca, gdy odezwała się
poczta głosowa, a ja, widząc swoją pełną
szczęścia i miłości twarz… upadłam na kolana.
Straciłam wszystko. Dosłownie, kurwa, wszystko.
A przede wszystkim siebie.
Obudziłam się odrętwiała. Kręciło mi się w głowie i nie
czułam karku.
Bolał mnie brzuch i chciało mi się sikać, ale
wstanie z podłogi w kompletnej ciemności
wydawało mi się nierealne. Byłam wykończona.
Sięgnęłam po telefon, by sprawdzić godzinę, i
odkryłam, że było po dwudziestej trzeciej.
Włączyłam latarkę, by wstając, nie upaść na
twarz i podniosłam się, a potem przeszłam do
łazienki. Usiadłam na toalecie,
ale nie mogłam się wysikać. Nie umiałam się
do tego zmusić, mimo że przez cały cholerny
dzień nie byłam w toalecie. Miałam ochotę się
rozpłakać, potworny ból brzucha mnie dobił.
Wstałam, ubrałam się i stanęłam przed
lustrem. Gdy zobaczyłam tę masakrę, zachciało
mi się śmiać. Byłam tak żałosna, że zabrakło mi
słów.
Opuściłam łazienkę, ledwo powłócząc
nogami. Każdy krok sprawiał
mi ból i z każdym kolejnym coraz bardziej
chciałam umrzeć. Ale nie mogłam tego zrobić.
Nie potrafiłam.
W kuchni napełniłam miskę Storma karmą, a
drugą wodą, by nie cierpiał z powodu mojego
stanu. Potem wystukałam widomość do Kirby,
żeby zajęła się moim kotem, i położyłam się do
łóżka. A w nim po raz kolejny zasnęłam z
nadzieją, że już więcej się nie obudzę.
Niestety… obudziłam się. Znów próbowałam
się wysikać i znów nie mogłam. I tak kilka razy,
aż nie byłam już w stanie nawet podnieść się z
łóżka i próbować.
Chciałam tylko spać. Nie czuć kompletnie
niczego i spać.
Wściekłe uderzanie w drzwi, krzyki i dzwonek
wybudziły mnie z kolejnego mrocznego snu, w którym
utknęłam. Byłam spocona, ból podbrzusza i pleców
rozrywał mi wnętrzności i miałam dreszcze.
Umieram.
— Vafaro Dahle, do chuja pana, słyszę twój
telefon! Otwieraj — dar-
ła się Kirby. — VAFARA!
Idę, już idę.
— VAFIE! — krzyknęła panicznie, motywując
mnie do tego, bym się podniosła.
Stanęłam obok łóżka, ale ostry ból ściął mnie
z nóg. Kręciło mi się w głowie i byłam tak
cholernie słaba, jakbym nie miała w ogóle
energii. Nie mogłam zrobić ani kroku bez
uczucia, że zaraz mnie rozerwie.
Nawet nie wiedziałam, że płaczę, póki nie
uderzyłam się w policzek na otrzeźwienie.
Umieram.
Przytrzymując się każdego mebla po drodze,
starałam się dotrzeć do drzwi, ale łzy
zamazywały mi widok, a ból mnie spowalniał.
Gdy udało
mi się w końcu dojść do celu, przekręciłam
zamek i otworzyłam drzwi.
Nie zdążyłam usłyszeć ani słowa z ust swojej
przerażonej przyjaciółki.
Wpadłam w otchłań ciemności.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Otworzyłam powoli
oczy, nie czując kompletnie nic i nie widząc niczego poza
bielą. Pachniało czymś ostrym, jakby alkoholem. Było
cicho, ale docierały do mnie jakieś głosy.
Uniosłam rękę i jak przez mgłę dostrzegłam
wenflon, do którego była podpięta rurka.
Przekręciłam głowę w bok i niemal jęknęłam,
widząc…
Kirby? To była Kirby? Nie rozpoznawałam jej
twarzy. Była rozmazaną plamą, ale jej włosy…
Czy to była moja przyjaciółka?
— Vafie… — zaczęła. — Boże, chciałaś mnie
zostawić? Znowu chciałaś mi to zrobić?
— Kirby…
— Kurwa, wiesz, co ja przeżyłam? Boże,
gdyby nie Remi…, gdyby nie on… Boże, Vafie!
Nie byłabym w stanie nawet sprowadzić cię do
samochodu po tych jebanych schodach! —
krzyczała, a z jej oczu płynęły łzy. Rozczarowałam
ją. I skrzywdziłam. — Tak bardzo się bałam,
Vafie.
Tak bardzo, gdy wpadłaś mi w ramiona taka
bezwładna.
— Kirby, ja…
— Vafie, ja nie dam rady bez ciebie żyć,
rozumiesz?! Nie mogę!
Chciałaś się wykończyć? Masz pieprzone
zakażenie nerek!
Jęknęłam. Miałam dość. Było mi duszno.
— Idę po lekarza.
Pokręciłam głową, czując, jak zaczynało mi w
niej niebezpiecznie wirować i nabrałam
powietrza. Mocno się zaciągnęłam, ale wszystko
znów było takie cholernie rozmemłane.
Wzdrygnęłam się, jednocześnie próbując ścisnąć
sobie nasadę nosa, ale nie miałam cholernej siły,
by drugi raz podnieść rękę. To wszystko było
takie męczące. Całe moje pieprzone życie.
Ktoś trzasnął drzwiami. Ale ja nie widziałam
nikogo. Miałam zamknięte oczy i jedyne, co do
mnie docierało, to jakieś głosy. Niewyraźne, w
tym jeden pełen strachu.
— Panno Dahle! — Ktoś mną potrząsnął. —
Proszę na mnie spojrzeć, panno Dahle.
Otworzyłam oczy i skrzywiłam się, widząc
nad sobą trzy osoby. Rozmazane. Dlaczego głos
był tylko jeden? Poruszali się w zwolnionym
tempie. Kim byli?
— Panno Dahle, ma pani w dalszym ciągu
wysoką gorączkę. Potwornie się pani odwodniła i
doszło do zakażenia nerek. Kiedy ostatni raz
oddawała pani mocz?
Pokręciłam głową. Jeden głos, a trzy osoby.
Wszyscy tacy sami?
— Vafaro, kiedy ostatni raz sikałaś?! —
wrzasnęła Kirby. Przekręciłam w jej kierunku
głowę, ale ona też była potrójna. Byłam taka
otępiała… — Vafie, proszę cię, powiedz nam.
Kiedy robiłaś siku?
— Nie mogłam siku — wychrypiałam. —
Umieram?
— Na litość boską, Vafara!
— Proszę pani, proszę nie krzyczeć na
pacjentkę. Ma prawie czterdzieści stopni
gorączki, może mieć nawet halucynacje. Proszę o
wyrozumiałość dla przyjaciółki. Powinna się
przespać, podajemy jej kroplówki.
— Czy ona z tego wyjdzie?
— Tak, zakażenie nerek leczymy
antybiotykami w kroplówkach i zastrzykami.
Powinna zostać w szpitalu na czas
antybiotykoterapii, to będą mniej więcej dwa
tygodnie.
— Ile?!
— Przykro mi, to poważna sprawa.
Dodatkowo odwodnienie, wycieńczenie…
Więcej nie słyszałam. Wyłączyłam się.
Straciłam wszystkie siły.
Chciałam, żeby znów było ciemno.
Rozdział 32.
Royce
Patrzenie na płytę nagrobną z imieniem i
nazwiskiem miłości swojego życia to…
doświadczenie, które sprawiało, że można było
samemu umrzeć. Przychodziłem na cmentarz
codziennie od tygodnia. Każdego dnia rankiem
siadałem na ławce i wspominałem chwile
spędzone z Maxie. Nie mogłem spać. Nie mogłem
jeść. Nie mogłem nawet zachować się tak, jak
powinienem i porozmawiać z Vafarą. Nie byłem
w stanie rozmawiać z mamą, ojcem i swoimi
braćmi. Nie mogłem się zmusić do niczego. Nie
chodziłem do pracy. Czarna, gęsta mgła spowiła
moje życie. Depresja dopadła mnie po raz
kolejny, bo złamałem obietnicę daną mojej
Maxine. Zawiodłem ją. Zdradziłem. Zraniłem.
— Przepraszam — powiedziałem na głos
tysięczny raz, czując, jak szloch znów mnie
obezwładniał. — Przepraszam, Maxie.
Przepraszam.
Przycisnąłem ręce do głowy i zamknąłem
oczy, by nie patrzeć na kamienną płytę na grobie
dwóch osób, za które oddałbym życie. Widziałem
twarz Maxine. Widziałem jej uśmiech i pełne
miłości oczy. Widziałem ostatni dzień, w którym
się spotkaliśmy.
To był szósty miesiąc ciąży. Mój ostatni
wyjazd na misję. Ostatnie rozstanie. Jeszcze nie
wiedziałem, że na zawsze.
Sześć lat wcześniej
Maxie patrzyła na mnie z szerokim
uśmiechem, poprawiając kołnierzyk mojego
munduru. Uwielbiała mnie w zielonym i
jednocześnie nienawidziła, bo ten kolor oznaczał,
że się rozstaniemy. Zawsze była przerażona
moimi wyjazdami. Bała się, że znów coś się
stanie i tym razem nie skończy się kilkoma
bliznami i złamaniem.
— Obietnica na palec, kochanie — oznajmiła,
wyciągając przed siebie dłoń z uniesionym
małym palcem. Zaczepiłem o niego swój i
pochyliłem się, by mieć oczy na wysokości jej
oczu. — Wrócisz do mnie cały i zdrowy.
— Wrócę do ciebie cały i zdrowy —
powtórzyłem.
— Będziesz miał oczy z tyłu głowy, będziesz w
pełni skupiony i nie dasz się nikomu podpuścić.
— Będę miał oczy z tyłu głowy, będę w pełni
skupiony i nie dam się nikomu podpuścić. —
Objąłem ją ramieniem i przycisnąłem do siebie,
uważając na jej brzuszek. — A ty obiecaj, że
będziesz w stałym kontakcie z lekarzem.
— Obiecuję.
— Będziesz na siebie uważać i codziennie
dzwonić do mojej mamy.
— Obiecuję.
— Będziesz na mnie czekać w tym miejscu za
dwa miesiące.
— Obiecuję.
— Kocham cię, Maxie — wyszeptałem, czując,
jak strach chwycił
mnie za gardło. — Kocham cię nad życie i
obiecuję, że to już ostatni raz, gdy wyjeżdżam.
— My też cię kochamy, Royce.
Odsunąłem się od Maxie i ująłem w dłonie jej
policzki, a potem przyciągnąłem ją i
pocałowałem. Całowałem ją mocno, głęboko,
przekazując jej tym pocałunkiem uczucia, które
do niej żywiłem. A później się odsunąłem i
ukląkłem przed jej zakrytym letnią sukienką
brzuchem.
Ułożyłem dłonie na materiale i mocno
zaciskając oczy, przytuliłem czoło do miejsca,
gdzie biło serduszko naszego dziecka.
— Kocham cię, fasolko — powiedziałem.
Złożyłem długi pocałunek na brzuchu swojej
narzeczonej i wstałem.
Ostatni raz musnąłem ustami czoło Maxine i
zrobiłem krok w tył.
Potem kolejny i kolejny, patrząc, jak łzy
spływały po jej pięknej twarzy.
To tylko dwa miesiące i już na zawsze
będziemy razem…
Obecnie
Trząsłem się, płacząc coraz głośniej i
żałośniej. Nie mogłem oddychać, nie mogłem
przestać, nie mogłem wyrzucić z głowy słów,
które padły w słuchawce telefonu, gdy
wyszedłem z samolotu i w końcu mogłem się z
kimś skontaktować.
„Kochanie, tak mi przykro, lekarze przecenili
swoje możliwości…
Maxie i dziecko…”
Zacisnąłem zęby. Nie. Nie mogłem tego
odtwarzać w nieskończoność. Odchyliłem głowę i
spojrzałem w niebo, w miejsce, gdzie znalazły się
osoby, które kochałem najmocniej na świecie:
moja narzeczona i nasze dziecko. I patrzyłem.
Patrzyłem tak długo, aż słońce zniknęło za
chmurami i spadł deszcz.
Nie wiem, ile tak siedziałem, moknąc i wyjąc
z rozpaczy. Nienawidziłem tego stanu.
Nienawidziłem tej bezsilności. Nienawidziłem
tego, że nie umiałem się pogodzić z tym, że w
jednej chwili życie odebrało mi wszystko, co
miałem.
— Ja pierdolę, Royce! — Usłyszałem za sobą.
Nie mogłem się ruszyć, byłem odrętwiały.
— Royce, cholera, Roy! — Ramone potrząsnął
moim ramieniem. —
Ce, co się stało? Roy?
Chwycił moją twarz w dłonie i zmusił mnie,
bym popatrzył na niego. W jego oczach
dostrzegłem panikę.
— Co się stało?!
— Straciłem ją — wyszeptałem. — Straciłem.
Zabrała ze sobą wszystko i teraz mnie nęka. Nie
pozwala mi żyć. — Płakałem. — Nie umiem się z
tym pogodzić, Ramone. Nie umiem żyć z myślą,
że ranię Maxine.
— Roy, ona nie żyje, jak możesz ją ranić?
Jesteś cały przemoknięty i zimny, majaczysz!
Kręciłem głową.
— Zdradziłem ją — syknąłem, odpychając
ręce brata. — Zdradziłem ją z Vafarą i straciłem
je obie! Spieprzyłem to. Po całości, Ramo.
Wszystko zawsze muszę spierdolić!
— Roy, proszę, chodź do samochodu. Zawiozę
cię do domu i wszystko mi opowiesz, co? Proszę
cię, będziesz chory.
— Dlaczego Maxine nie pozwala mi pokochać
Vafary? — wyszeptałem. — Dlaczego nie mogę
nikogo kochać? Dlaczego?!
— Roy, błagam, chodź do samochodu.
Objął mnie i przyciągnął do siebie,
uspokajająco głaszcząc mnie po głowie.
Odwzajemniłem uścisk i dopiero wtedy
poczułem, że nadal żyłem. Że nie byłem sam. Że
mój brat był obok mnie i znów chciał
o mnie walczyć.
— Chodź, Ce, zabiorę cię do domu.
Zgodziłem się. Ale nie czułem kompletnie
niczego.
Vafara
Środki przeciwbólowe były do dupy. Chciałam
czuć, jak całe moje ciało płonęło. Wolałam czuć
ból fizyczny, żeby stłumić o wiele gorszy ból —
rozerwanego na strzępy serca. Ale nie.
Pieprzone kroplówki przeciwbólowe i pomoc, o
którą nie prosiłam. Wolałabym się wykończyć w
swoim cholernym łóżku i w końcu przestać czuć
cokolwiek. Miałam serdecznie dość. Dość bycia
bezwartościowym gównem.
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się i
weszła przez nie Kirby.
W ręce trzymała termos i papierową torbę z
logo swojej ulubionej cukierni. Była dla mnie za
dobra.
— Cześć, słońce — odezwała się i pocałowała
mnie w czoło. — Jak się czujesz?
Jak gówno.
— Lepiej — mruknęłam, poprawiając się na
łóżku.
— Mam dla ciebie mleko z miodem i rogalika
maślanego — powiedziała. — Jeszcze ciepły, bo
poprosiłam o to, żeby zadzwonili, jak będą piec.
Zjesz?
Nie zasługiwałam na nią. Na nikogo, ale w
szczególności na nią. Kirby była aniołem. Moim
jedynym wsparciem, ostoją, strażnikiem. Kirby
była dla mnie wszystkim.
— Kocham cię — szepnęłam, próbując się nie
rozpłakać.
— Ja kocham cię bardziej, przecież wiesz.
Jeszcze raz pocałowała mnie w czoło.
Wręczyła mi termos z mlekiem, który z chęcią
przyjęłam. Nie mogłam jeść, bo kompletnie nie
miałam na to ochoty, ale ciepłe mleko z
miodem… To było coś, co byłam w stanie wypić
zawsze.
— Naprawdę czujesz się lepiej? — zapytała.
Wzruszyłam ramionami, bo psychicznie z
każdym dniem czułam się gorzej. Miałam ochotę
zapaść się pod ziemię, ale wszyscy mnie tu
pilnowali. Jakby się bali, że za moment stanę na
parapecie i wyskoczę bez zastanowienia.
Nie chciałabym umrzeć w ten sposób.
— Opowiesz mi, co się stało? Minęło półtora
tygodnia, a ty nadal milczysz, Vafie. Nie mogę ci
pomóc, jeśli nie wiem, co się wydarzyło, skarbie.
Przygryzłam wargę, spoglądając na
przyjaciółkę niepewnie i od razu w oczach
stanęły mi łzy. Znów byłam tak cholernie słaba.
Żałosne.
— Byliśmy na weselu. Piliśmy. Było… —
zamknęłam oczy — …
nie potrafię opisać tego, jak bardzo byłam
szczęśliwa. Roy był tam dla mnie. A potem
pojechaliśmy do mnie i pozbyłam się hamulców.
Przespaliśmy się. A z samego rana odskoczył ode
mnie, jakbym była jakimś monstrum, obok
którego się położył. Rozczarowałam go nawet w
seksie, Kirby. Nie umiałam dać mu pierdolonej
przyjemności. Nawet tyle nie mogę. —
Odchyliłam głowę, próbując przerwać szlochanie
i pociąganie nosem, ale nie dałam rady. Wpadłam
w ciemną otchłań. — Zostawił
mnie po tym, jak się kochaliśmy, bo
wytrzeźwiał. I już się nie odezwał.
Dzwoniłam. Nie odebrał. Jeszcze matka i
Marcus… nie mogę wyjść za Roya, skoro się mną
brzydzi. Nie chcę być pieprzoną kulą u nogi. Nie
wiem, Kirby, po prostu… Może powinnam
wyjechać i poszukać pracy gdzieś, gdzie nikt nie
będzie mnie znał?
— Chcesz mi powiedzieć, że ten skretyniały
zjeb zostawił cię tak po prostu po wspólnej nocy?
Bez słowa? — Kirby wypowiedziała te słowa
głosem mrożącym krew w żyłach.
— Przepraszał mnie i wyglądał, jakby miał się
rozpłakać. Jestem aż tak ohydna?
— Chryste, Vafaro! Nie. Nie jesteś, kurwa,
ohydna. Jesteś piękna i na pewno nie chodziło o
to, że mu się nie podobasz czy seks go nie
zadowolił. Idiotko, o czym ty w ogóle myślisz, co?
— O tym, że powiedziałam mu, że go kocham,
a on zamknął drzwi.
— Vafara, zaraz ci… — Zamarła w pół słowa.
— Czekaj, co? Powiedziałaś mu?
— Byłam zdesperowana — szepnęłam. —
Chciałam, żeby został.
Boże, wiem, że to żałosne, ale… Było tak
dobrze — zadrżał mi głos —
i wszystko się zjebało, Kirbs. Jeszcze matka
chyba mnie wyrzuciła z pracy. I nie będę mogła
wyjść za mąż przed urodzinami, więc stracę
mieszkanie. Nie mam już nic.
— Masz mnie i ja nie pozwolę cię, kurwa,
zniszczyć, rozumiesz?
Już byłam zniszczona.
— Nie rób takiej miny — syknęła, uderzając
mnie w ramię. — Ja już mam plan i
wprowadziłam go w życie, moja droga. Jak
wszystko wypali, to sprawię, że będziesz
odrobinę szczęśliwsza. Tylko musisz zebrać siły.
Musisz być silna, Vafie, nie możesz mi się
poddać. Musisz unieść głowę do góry i jeszcze
przez chwilę powalczyć.
— Nie mam na to siły, Kirby.
— Masz — szepnęła, pochylając się nade
mną. — Kochanie, obiecaj, że się nie poddasz.
Dla mnie. Obiecaj mi, Vafie.
Zacisnęłam wargi. Nie umiałam złożyć
obietnicy, której mogłam nie dotrzymać.
— Spróbuję.
Kirby
Frustracja z powodu bezsilności była do dupy.
Nienawidziłam tego, że nie potrafiłam pomóc
swojej najlepszej przyjaciółce. Nienawidziłam
patrzeć, jak każdego dnia odrobinę bardziej
umierała. I bałam się, że nie zdążę jej uratować,
gdy czara goryczy się przeleje. Tak panicznie
bałam się stracić Vafarę, że ta panika mnie
dusiła. Ale miałam plan. Wykorzystałam jej
nieobecność w domu i zaczęłam pracę nad tym,
by poczuła się szczęśliwa. Bo tylko to miało
znaczenie. Szczęście mojej przyjaciółki.
Jechałam główną ulicą w korku, spiesząc się
po Storma, którego zostawiłam na dwa dni u
mamy. Przez nawał obowiązków kompletnie nie
miałam czasu dla tego futrzastego dupka.
Zawsze był niezadowolony.
Wielki, mięciusi, gburowaty dupek.
Westchnęłam, rozglądając się wokoło z nudy,
bo utknęłam w korku i poruszałam się dobijająco
ślamazarnie. I wtedy nagle ogarnęła mnie furia.
Pieprzony Royce Faridan z Rune’em, Ramone’em
i Remim, moim misiaczkiem, siedzieli przy
jednym ze stolików przed kawiarnią, którą
właśnie mijałam. Aż zazgrzytałam zębami na
myśl o tym dupku.
Wyglądał jak gówno, to fakt, ale miał czas na
herbatki z chłopakami w chwili, gdy ja trzęsłam
się ze strachu, bo nie wiedziałam, czy moja
przyjaciółka znów nie targnie się na swoje życie.
O nie. Nie na moich pierdolonych oczach.
Skręciłam gwałtownie na chodnik,
upewniając się wcześniej, że nikogo nie rozjadę, i
podjechałam niemal pod sam ich stolik. Wszyscy
poza Royce’em zerwali się na równe nogi,
przygotowując się do zderzenia z maską mojego
samochodu. Cóż, chłopcy, nie tym razem.
Opuściłam auto, akcentując swój humor
mocnym trzaśnięciem drzwiami i podeszłam do
swojego chłopaka. Uśmiechnęłam się do niego,
pochyliłam i pocałowałam go w usta na
powitanie. A potem wyprostowałam się i
wymierzyłam palec prosto w twarz Royce’a.
Poszarzałą, smutną, pełną cierpienia i bólu twarz.
Jego oczy były matowe i nie świecił w nich ani
jeden ognik.
— Kirby, ja… — zaczął.
— Ty się zamkniesz — warknęłam. —
Zaufałam ci, Roy. Zaufałam ci, powierzając ci
złamaną dziewczynę, której nie wolno więcej
dopierdalać, a ty to spieprzyłeś. Złamałeś serce
jedynej osobie na tym cholernym świecie, która
zasługuje na pierdolone wszystko. — Uniosłam
pięść na wysokość jego twarzy i aż zazgrzytałam
zębami. — Dlaczego, Roy? Dlaczego?
— Co jest z Vafie? — szepnął, a kolory
całkowicie odpłynęły z jego wykrzywionej
cierpieniem twarzy. — Proszę, Kirby, co z nią?
Prychnęłam. Wyglądał podle, ale nie było
szans, by zmiękczył mnie swoim cierpiętniczym
wyrazem twarzy. Dla mnie liczyła się Vafara. A on
ją zniszczył. Więc wylądował na mojej pieprzonej
czarnej liście. Nawet gdyby zdechł mu chomik,
nie byłoby mi go żal.
— Nie twoja sprawa — rzuciłam zimno. —
Myślałam, że jesteś inny.
Myślałam, że w końcu na drodze Vafie stanął
ktoś, kto jej pomoże. Wesprze ją i po prostu przy
niej będzie. Ona nie potrzebuje wiele. Ani
prezentów, ani wyjątkowego traktowania, nie
wymaga nawet, byś ciągle przy niej był. Ona
potrzebuje tylko ciepła. I tego, by kolejny dupek
jej nie złamał. — W moich oczach stanęły łzy. —
Kurwa, Ce, dlaczego mi ją złamałeś?! Co takiego
się stało?!
— Kirby, ja…
— Ona cię kocha — wyszeptałam, pękając. —
Wszystkim, co ma.
A nie zostało w niej już wiele. Boże, Roy. —
Przycisnęłam palce do skroni.
Nie mogłam płakać. Musiałam być silna. —
Zresztą… Nie zamierzam cię namawiać, żebyś
naprawił swoje błędy. Ale dobrze ci radzę, póki
nie będziesz pewny, że czegoś od niej chcesz, nie
zbliżaj się do niej. — Pochyliłam się do niego,
patrząc prosto w jego bezdennie smutne oczy. —
Uporaj się ze swoimi demonami albo trzymaj
się od Vafie z daleka.
Wyprostowałam się, zrobiłam krok do tyłu i
spojrzałam na Remiego.
Wyglądał na smutnego, a reszta na
zagubionych, ale nie miałam zamiaru niczego
wyjaśniać.
Ja miałam do załatwienia zdjęcia produktowe
wyrobów Vafie i ode-branie kota. A potem
mogłam jechać do swojej przyjaciółki z czymś
dobrym do jedzenia, by chociaż raz dziennie coś
w siebie wcisnęła.
Royce
Gdy Kirby odjechała, straciłem panowanie
nad sobą. Po rozmowie z Ramone’em było mi
odrobinę lepiej, ale teraz… Teraz było jeszcze
gorzej niż przed tą rozmową. Ucisk w mojej
klatce piersiowej był nie do zniesienia. Ból
promieniował na całe moje cholerne ciało. Byłem
w potrzasku.
— Nie chcę się wtrącać — zaczął Rune — ale
co to było, Ce?
— Ja… złamałem Vafarze serce —
wyszeptałem. — Przespaliśmy się po weselu. Było
tak dobrze, tak normalnie i wszystko padło, gdy
obudziłem się z koszmaru o Maxie. — Zacisnąłem
powieki. — Czułem, że się uduszę, jeśli nie wyjdę.
To… to wróciło. Wyrzuty sumienia, tęsknota, ból i
wszystkie wspomnienia. Teraz budzę się z
krzykiem każdej nocy, bo w snach widzę, jak
Maxie płacze i zarzuca mi, że ją zdradziłem.
— Jezu, stary — jęknął Remi. — Powinieneś
iść na terapię.
Zacisnąłem zęby.
— Remi ma rację — poparł go Rune. — Po to
są psycholodzy, żeby pomóc przepracować
problem. Ty jesteś uwięziony we własnej głowie.
Musisz się pogodzić z tym, że ich już nie ma…
— Znam dobrego specjalistę, który pomógł
mojej siostrze po stracie dziecka —
zaproponował Remi. — Mogę ci dać namiary.
Zrobisz, co chcesz, ale… — Przygryzł wargę. —
Cholera, ta dziewczyna naprawdę to przeżyła.
— Co z nią? — jęknąłem. — Co się stało, że
Kirby tak zareagowała?
— Nie mogę ci powiedzieć. Obiecałem, że
nikomu nic nie powiem.
Ale musisz wiedzieć, że patrząc na ciebie,
widzę udrękę, ale patrząc na nią… brakuje mi
słów. Nie widziałem, żeby ktoś tak cierpiał. —
Westchnął, pochylając się ku mnie. — Czy ty…
czy tobie choć trochę na niej zależy?
— Cholernie mi na niej zależy! — warknąłem.
— Ale…, ale będąc z nią… zapominam o Maxie.
Obiecałem jej, że zawsze będziemy razem.
— Ale nie możesz być z kimś, kto jest martwy,
Ce — powiedział łagodnie Ramone. — Maxie
byłaby szczęśliwa, gdyby wiedziała, że ty też
jesteś. I na pewno nie byłaby zła o to, że kochasz
kogoś, kto na to zasługuje. Przecież… Vafara przy
tobie to zupełnie inna dziewczyna. Ona naprawdę
cię lubi.
— Powiedziała, że mnie kocha — przyznałem
ze skruchą. — A ja wyszedłem z jej domu, bo nie
mogłem znieść myśli, że zdradziłem Maxine.
Jestem pieprzonym dupkiem.
— Royce, może zachowałeś się jak dupek.
Straciłeś kogoś, kto był
dla ciebie całym światem i nie potrafisz sobie
z tym poradzić. Ale to nie znaczy, że jesteś złym
człowiekiem czy dupkiem — powiedział Rune. —
Po prostu musisz sobie to poukładać. Ale nie
możesz bardziej ranić Vafary. Powinieneś jej to
wyjaśnić.
— Tak — poparł go Ramone. — Dziewczyna,
która całe życie czuła się niechciana i
niewystarczająca, raczej nie pomyślała, że
dopadła cię przeszłość. Może być przekonana, że
cię zawiodła. Że nie sprostała twoim
oczekiwaniom. Że jej nie chcesz, że ci się
znudziła albo się rozczarowałeś.
— Pierwsze słowa, jakie od niej usłyszałem,
gdy wyszedłem z łóżka, to było: „rozczarowałam
cię” — szepnąłem.
— Kurwa, serio? — Remi prychnął. — Ja się
nie dziwię, że Kirby wskoczyłaby za nią w ogień.
I nie dziwię się, że teraz cię nienawidzi, bo Vafie
doprowadziła się, kurwa, prawie do… — Zamarł.
— Cholera, miałem nic nie mówić.
— Co z nią, Remi? — Podniosłem się z
miejsca, mierząc w przyjaciela palcem. —
Powiedz mi!
— Nie mogę. — Zacisnął wargi.
— Jesteś moim przyjacielem!
— Jestem, Ce, ale obiecałem, że nic ci nie
powiem, patrząc w oczy dziewczynie, która…
Cholera, stary, ona się poddała, okej? Tyle ci
musi wystarczyć. Nie mogę złamać obietnicy
danej Vafarze. Nie potrafię. Je-
śli chcesz się czegoś więcej o niej dowiedzieć,
musisz to zrobić sam.
Usiadłem na miejscu i ukryłem twarz w
dłoniach. Chciałem krzyczeć z frustracji. To było
wyniszczające. Kurwa jego mać!
— Ale Kirby ma rację, Ce. Jeśli nie będziesz
pewny, że chcesz czegoś od Vafary, nie zbliżaj się
do niej.
Spojrzałem na Remiego jak na idiotę.
— Następnym razem może się to skończyć
tragedią — dodał.
Ja pierdolę. Byłem pieprzonym kretynem.
Rozdział 33.
Royce
Szedłem pomiędzy pomnikami z głową zwieszoną w dół, nie patrząc przed
siebie. Nie musiałem niczego widzieć, moje nogi pamiętały drogę do nagrobka
Maxine i Adaline. Oddychałem ciężko, jakbym się dusił. Jakby moje płuca były
przygniecione przez ogromny ciężar, jakim była krzywda, którą wyrządziłem
Vafarze i Maxine. Nie umiałem pogodzić uczuć, które żywiłem do Maxie, z
rodzącymi się we mnie uczuciami do Vafie. Rozum mówił jedno, serce drugie.
Byłem bezradny.
Otarłem pot z czoła i głośno westchnąłem, zatrzymując się przy
skrzyżowaniu ścieżek. Podniosłem głowę, spojrzałem w bok, gdzie znajdowało się
miejsce spoczynku mojej narzeczonej i zamarłem. Całe moje ciało oblał zimny
pot, a moje serce wpadło w gorączkowy rytm, jakbym miał przejść zawał.
Nie mogłem oddychać.
Maxine w białej, ubrudzonej ziemią i krwią sukience siedziała na swoim
nagrobku i kołysała w dłoniach naszą córkę. Poruszała wargami, ale ja jej nie
słyszałem. Widziałem jedynie powstałą z martwych kobietę, która trzymała w
żelaznym uścisku moje serce. Byłem sparaliżowany. Zacząłem drżeć przez ten
widok.
— Nie podejdziesz? — zapytała surowym głosem i podniosła wzrok.
Spojrzała na mnie martwymi oczami. — Boisz się?
Zaprzeczyłem ruchem głowy, a jej oczy wypełniły się łzami, gdy wstała
gwałtownie i odrzuciła zawiniątko w bok. Już miałem rzucić się do przodu,
by złapać dziecko, które w nim widziałem, ale zniknęło. Jakby wzięła
pieprzoną chustkę i strzepnęła ją na wietrze. Tak po prostu.
— Nie ma jej, Royce. Nigdy nie było. Nie złapała nawet jednego oddechu.
Łzy stanęły mi w oczach. Moje dziecko nie mogło nawet zaczerpnąć
powietrza. Nawet tyle nie było mu dane.
— Potrzebowałyśmy cię, Roy — powiedziała głośniej, wrogo. — Ja cię
potrzebowałam. A ciebie nie było. Zawsze cię nie było. Umierałam każdego dnia,
a ty… nawet o tym nie wiedziałeś.
— Maxie…
— Bałam się. O ciebie, o nią, o siebie i przede wszystkim o nas. A teraz…
Zapominasz o mnie, Royce. — Zaczęła się cofać, jak zawsze. Odchodziła,
bym nie mógł jej dotknąć. — Nie kochasz mnie. Mama miała rację. — Star-
ła z policzka krwawą łzę. — Dobrze, że jej posłuchałam. Nie kochasz mnie.
Zacisnąłem dłonie w pięści i ruszyłem do niej, ale ona ciągle była za daleko.
Jakbym szedł w miejscu, a ona biegła. Nienawidziłem tej cholernej bezsilności. I
nie rozumiałem jej słów. Nie wiedziałem, o czym do mnie mówiła.
— Jak możesz mówić, że cię nie kocham? — wrzasnąłem rozpaczliwie. —
Jak możesz, Maxine?! Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę!
— Chcesz być z nią. Pragniesz jej, pożądasz sercem i umysłem. Nie myślisz
już tylko o mnie. Nie myślisz o nas.
— To nieprawda. Codziennie, każdego cholernego dnia myślę i proszę o to,
byś odnalazła spokój i szczęście w miejscu, w którym teraz jesteś!
— Kochasz ją — wyszeptała.
— Kocham ciebie, Maxie. Zawsze będę cię kochał.
— Nie jestem jedyna, Roy. Twoje serce nie jest już wyłącznie moje.
Stanąłem w miejscu, przetwarzając jej słowa i zapragnąłem w coś uderzyć.
Łzy przysłaniały mi widok, miałem suche gardło i cały drżałem. Chciałem
być z Vafarą. Chciałem uczyć się żyć z nią i poznawać każdy szczegół, który jej
dotyczył. Chciałem ją kochać. Desperacko za nią tęskniłem. Ale nie umiałem do
niej wrócić. Moi bracia i Remi mieli rację, nie powinienem wracać, jeśli nie
miałem pewności, że potrafię i chcę z nią być. Jeżeli nie byłem na tyle silny, by
pomóc Vafarze wstać i zbudować się na nowo. Nie mogłem zrujnować jej jeszcze
bardziej. Nie mogłem.
Ale tak bardzo mi jej brakowało. Jej spokojnego sposobu bycia. Jej pięknych
oczu, w których czasami widziałem szczęście. Jej słodkiego uśmiechu.
Zapachu, który mnie uspokajał. Bliskości, która była taka naturalna i
dobra.
Brakowało mi tego wszystkiego. A przede wszystkim tych pozytywnych
uczuć. Uwielbiałem ją. Zakochiwałem się w niej. Powoli, stopniowo. I
jednocześnie… zapominałem o Maxie.
— Złamałeś obietnicę, Royce — oznajmiła Maxie z zaświatów. — Złamałeś
mi serce.
— Nie! — wrzasnąłem i wznowiłem swój bieg. — Nie, Maxie, nie!
— Złamałeś…
— Chcę ją kochać! — wykrzyczałem w niebo, niemal tracąc oddech. —
Chcę ją kochać całym pierdolonym sobą, dawać jej szczęście i miłość, na
które zasługuje! Chcę z nią być. Chcę być z Vafarą. — Spojrzałem prosto w
martwe, rozmazujące się oczy mojej narzeczonej. — Chcę, ale mi nie pozwalasz!
— Złamałeś.
— Maxie…
Wyciągnąłem rękę przed siebie, zatracając się w rozpaczy i gdy Maxine
rozpłynęła się w powietrzu, padłem na kolana. Byłem taki słaby. Nie miałem siły
na to pieprzone gówno. Ale nie powiedziałem jej wszystkiego. Nie powiedziałem,
że mam już dość tych tortur. Że moje życie bez niej było pasmem nieszczęść i
samotności. Że gdyby nie Vafara, zatraciłbym się w końcu w rozpaczy i
pozwoliłbym się pochłonąć.
Nie miała pojęcia, że zostawiła mnie pokiereszowanego. Że zabrała ze sobą
wszystko. Że życie bez niej było powolnym umieraniem.
— MAXIE! — wydarłem się.
A potem otworzyłem gwałtownie zapłakane
oczy i usiadłem na łóżku.
Oddychałem ciężko, całe moje ciało było
mokre od potu. Serce biło mi jak szalone, a tępy
ból w skroniach wręcz rozsadzał mi czaszkę.
Miałem dość. Cholernie dość. Potrzebowałem
pomocy. Potrzebowałem Vafary. Potrzebowałem
wstać i ruszyć z miejsca. Potrzebowałem
pierdolonej pomocy.
Zerwałem się szybko z łóżka i na drżących
nogach ruszyłem po buty i kluczyki. Byłem jak w
amoku, wszystko się we mnie trzęsło i
wrzeszczało, że muszę jeszcze coś powiedzieć
Maxine. Musiałem jak najszybciej znaleźć się na
cmentarzu. Musiałem jej to wyjaśnić. Musiałem.
Natychmiast.
Wsiadłem do samochodu i drżącymi rękami
odpaliłem silnik, a potem ruszyłem przed siebie,
ledwo przeciskając się przez otwierającą
się bramę. Nie miałem czasu do stracenia.
Był świt, chciałem to załatwić, zanim ludzie
zaczną odwiedzać swoich śpiących na wieki
bliskich. Wiedziałem, że będę wrzeszczeć
najgłośniej, jak potrafię. Krzyczeć z bezsilności.
Przycisnąłem mocniej pedał gazu, zaciskając
kurczowo ręce na kierownicy. Nie było ruchu,
miałem całą drogę wyłącznie dla siebie, więc
jeszcze przyspieszyłem. Z radia popłynęła
znajoma melodia. Piosenka Billie Eilish, ta, przy
której tańczyłem z Vafie na weselu… Zacisnąłem
szczękę. Czułem, że muszę z nią porozmawiać.
Dodałem jeszcze trochę gazu, ledwo zdążając
na żółtym świetle i nagle wszystko zamarło.
Głuchy huk, szarpnięcie, poduszka powietrzna i…
ciemność.
Kirby
Delikatnie pocałowałam Vafarę w głowę i po
cichu wymknęłam się z jej pokoju. Jeszcze trzy
dni i będzie mogła wyjść ze szpitala. Jej stan był
dobry, nerki pracowały prawidłowo, a
organizm bardzo małymi kroczkami dochodził do
siebie. Wszystko szło w dobrym kierunku.
Zwłaszcza moja tajna misja niespodzianka.
Skręciłam w stronę wyjścia i wyhamowałam
w ostatnim momencie przed zderzeniem z
wysokim, barczystym mężczyzną. Gdy spojrzałam
mu w twarz, zamarłam. Obok stała jego żona i
pielęgniarka.
— Ramone, Tamsyn… co…
— Byłaś u Royce’a? — sapnął Ramone, który
wyglądał na zdenerwowanego.
— U Royce’a? — powtórzyłam tępo.
— Miał wypadek. Ce miał wypadek, podobno
przywieźli go tu kilkanaście minut temu. Zderzył
się z kimś. Jest połamany — mówił mężczyzna
pospiesznie, a w oczach miał szalejące
przerażenie. — Kurwa, on się wykończy!
— Kochanie, spokojnie — pocieszała go żona,
głaszcząc po ramieniu. — Koleżanka powiedziała
mi, że to nic poważnego, tylko lekki wstrząs
mózgu, kilka zadrapań, obity bark i trzy złamane
żebra. — Ramone spojrzał na nią jak na wariatkę.
— Mógł się połamać cały albo umrze…
— Tamsyn! — wrzasnął. — Dość, błagam,
nawet tego nie mów —
rozkazał płaczliwie.
— Przepraszam. — Potarła ramię męża i
zwróciła się do mnie: —
Wszystko u ciebie w porządku? Byłaś na
badaniach?
Zawahałam się.
— Byłam u Vafary — wydusiłam. — Jest na…
oddziale nefrologii.
Po tym wszystkim trochę… się załamała. —
Zacisnęłam wargi, odwracając twarz w bok. —
Odwodnienie i zakażenie nerek. Przyjechałam do
niej i zemdlała mi w ramionach.
— Rany boskie! Oni się wykończą! Oboje! —
lamentował Ramone.
— Vafie ma się lepiej — oznajmiłam zimno. —
Ja… nie powinnam wam tego mówić. Nie
powtarzajcie nic Royce’owi. — Na mojej twarzy
odbiła się determinacja. — A jeśli któreś z was
pomyśli o tym, by ją odwiedzić, nie mówcie jej
nic o Ce. Ona… ona nie potrzebuje dodatkowego
obciążenia. Cierpi o wiele za bardzo, a to byłby
kolejny cios. — Złapałam Ramone’a za rękę. —
Dajcie mi później znać, czy z Ce wszystko w
porządku. I błagam, nie mówcie mu nic o Vafie.
Jeśli będziecie potrzebować mojej pomocy, Remi
da wam mój numer. — Z trudem się
wyprostowałam i wysoko uniosłam podbródek. —
Muszę iść. Trzymaj-cie się.
Kiwnęli mi głowami i odeszli.
Musiałam skupić się na swojej przyjaciółce.
Ona była priorytetem.
Zawsze.
Dlatego nadszedł czas na telefon w miejsce,
w którym nikt nas nie znał.
Vafara
Przekręciłam się na bok i podkurczyłam
kolana, by zwinąć się w kłębek.
Potwornie bolała mnie głowa i piekły mnie
oczy. Odkąd trafiłam do szpitala, nie mogłam
spać i większość nocy przepłakiwałam, użalając
się nad własną gówno wartą egzystencją. Minęło
tyle dni, a Royce nawet się do mnie nie
odezwał… Nie napisał do mnie ani jednej
wiadomości. Nie zrobił kompletnie nic, przez co
jeszcze bardziej się zadręczałam. Powoli
zaczynało mnie to wykańczać. Coraz
intensywniej myślałam o tym, by zrobić sobie
krzywdę i dzięki temu na chwilę wyłączyć
psychikę. Ale nie mogłam nic zrobić w szpitalu.
Tutaj było zbyt ryzykownie.
Usłyszałam pukanie do drzwi i momentalnie
się spięłam. Kirby była dla mnie nadzieją i
wsparciem, i tak bardzo się dla mnie starała…
witanie jej w pozycji embrionalnej byłoby
świństwem. Chciałam być dla niej silniejsza.
Chciałam walczyć. Ale tak cholernie brakowało
mi siły.
Drzwi otworzyły się w chwili, gdy podniosłam
się do góry i podciągnęłam kolana pod brodę. Nie
chciałam, żeby znów komentowała mój wygląd i
to, że nie miałam ochoty jeść. Sporo schudłam
przez niemal trzy tygodnie. Karmiłam się
kroplówkami, a jadłam tylko przy niej, bo nie
dawała mi spokoju. Zresztą przełknięcie
czegokolwiek przychodzi-
ło mi z niewyobrażalnym trudem.
Cholera. W drzwiach stanął zmartwiony
Ramone z trzema żółtymi tulipanami w ręce.
— Hej… mogę?
Zacisnęłam na moment wargi. Ucisk w moim
sercu był niemal nie do wytrzymania. Z każdym
krokiem mężczyzny się pogłębiał. Desperacko
pragnęłam krzyknąć, że nie chcę go widzieć. Ale
nie mogłam.
Nie umiałam.
— Proszę — szepnął, podając mi kwiaty. —
Dla ciebie.
Odebrałam je i uśmiechnęłam się blado. Nie
było mnie stać na wymuszony uśmiech, który
mógłby pokazać, że się trzymałam. Byłam
aktualnie cholernie zraniona.
— Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś dla
nas wszystkich bardzo ważna, Vafaro — zaczął,
wbijając mi w serce nóż. — Bardzo cię lubimy.
Wszyscy.
Życzyłabym sobie, by jeden z was mnie kochał, ale to chyba za dużo.
— Chciałem tylko… zapytać, jak się masz.
Czujesz się już lepiej?
Przytaknęłam ruchem głowy. Wbiłam wzrok
w żółte pączki i mimowolnie się uśmiechnęłam, a
do oczu napłynęły mi łzy. Nie musiał tutaj
przychodzić. Nie musiał dawać mi kwiatów. Nie
musiał nic, a jednak to zrobił.
Pewnie było mu mnie cholernie szkoda. Mała,
żałosna, bezwartościowa kupa gówna.
— Kiedy cię wypiszą?
— Raczej pojutrze, wszystko się już
ustabilizowało — odparłam cicho. — Nienawidzę
szpitali.
Nie chciałabym tu trafić już nigdy więcej.
Wolałabym po prostu to wszystko skończyć. Raz
na zawsze, żeby nie być dla wszystkich
uciemiężeniem.
— Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem?
— Na korytarzu wpadliśmy z Tamsyn na
Kirby. — Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
— Vafie… Ja… Strasznie mi przykro, że macie
teraz z Ce taki kryzys. Chciałbym wam pomóc,
ale nie mogę. Moim zdaniem Royce potrzebuje
pomocy specjalisty. — Spojrzał w okno, a jego
oczy zrobiły się smutne. — Musi się pozbierać, by
udźwignąć więcej niż samego siebie.
— Ramo, nie musisz…
— Słuchaj, Vafie, jest mi cholernie przykro
przez to, jak potraktował cię mój brat. I
przepraszam, że się wtrącam, ale musisz
wiedzieć, że on…
— Nie martw się, Ramone — szepnęłam. — Ja
po prostu zostałam stworzona do tego, by
przegrywać. To nic wielkiego.
— Wcale nie, Vafie, po prostu…
— Po prostu zakochałam się nie w tym, w kim
trzeba — dokończy-
łam za niego. — Albo raczej zakochałam się w
tym, w kim trzeba, ale ten ktoś nie zakochał się
we mnie. To tyle.
— Roy jest teraz w bardzo ciemnym miejscu.
Przeszłość go przytłacza i miesza się z
teraźniejszością. On… on nie chciał cię
skrzywdzić.
— Wiem — skłamałam. — Rozumiem to.
Ramone zmarszczył brwi.
— Naprawdę?
— Jasne. Jest w porządku.
Zsunęłam się na łóżku w dół, zakrywając się
niemal po samą szyję.
Chciałam, żeby zrozumiał mój przekaz i
wyszedł. Ramone niespiesznie się podniósł,
nachylił nade mną i złożył na moim czole
braterski, pełen ciepła pocałunek. Ostatkiem sił
powstrzymałam łzy.
— Trzymaj się, Vafie. Jeśli będziesz
potrzebować jakiejkolwiek pomocy, zadzwoń do
mnie.
— Dziękuję — szepnęłam.
Ramone wyszedł chwilę później, a ja
rozryczałam się jak dziecko, umierając w środku
po raz kolejny. Nie rozumiałam zachowania
Royce’a. Nie rozumiałam, dlaczego się
zdystansował. Nie rozumiałam, dlaczego Ramo
do mnie przyszedł. Nie rozumiałam niczego, ale
nie miałam siły patrzeć na mężczyznę, który był
tak podobny do innego mężczyzny — tego, który
wyrwał mi z piersi serce chwilę po tym, gdy je
posklejał w całość.
Wychodząc ze szpitala, czułam narastającą panikę. Gdy
byłam zamknięta w sali, gdzie nie miałam szansy się zranić,
czułam się jednak bezpieczniej. Wiedziałam, że kiedy
wrócę do domu, pokusa będzie zbyt silna. Byłam
wykończonym przez życie workiem niepasujących do
siebie odłamków szkła. Chciałam zabić swój ból innym
bólem.
Obiecałam sobie, że tego nie zrobię.
Ale zrobię.
Nie powinnam.
Ale zrobię.
Ja…
— To co, zostajesz u mnie, prawda? —
zapytała Kirby, spoglądając na mnie z miejsca
pasażera. Remi jechał w kierunku jej mieszkania.
— Wolałabym zostać u siebie —
powiedziałam. — Zabrałam wam dwa tygodnie,
powinniście ode mnie odpocząć i pobyć ze sobą.
Mam dość bycia kulą u nogi.
— Vafara, do jasnej, pierdolonej cholery! Co
ja ci mówiłam o tych tekstach?! — warknęła moja
przyjaciółka, a ja skuliłam się na siedzeniu. —
Kocham cię. Jesteś dla mnie jak siostra i nigdy
nie mów do mnie takiego gówna. Jesteś
wszystkim. Rozumiesz?
Jej pełen determinacji wzrok wbił się we mnie
z tak ogromną mocą, że niemal zgniotła mnie
spojrzeniem. Miałam ochotę rozpłakać się jak
dziecko. To, jak we mnie wierzyła, było niepojęte.
To, jak bardzo mnie kochała… niesamowite. Nie
zasługiwałam na nią. I wiedziałam, że nigdy nie
będę jej godna.
— Kocham cię, Kirby — szepnęłam. — Ale
potrzebuję swojego mieszkania. Potrzebuję się z
nim pożegnać, bo to kwestia czasu i matka mnie
z niego wyrzuci. Muszę się pożegnać z
dziadkiem.
— Vafie…
— Po prostu pozwól mi jechać do siebie i
zajmij się sobą. Ostatnie dwa tygodnie nie były
dla ciebie łatwe. Powinnaś ode mnie odpocząć i
pobyć z Remim. Na pewno chce mu się już mną
rzygać.
Mężczyzna spojrzał mi w oczy w lusterku.
— Nigdy tak nie myśl.
— Powinniście spędzić ze sobą więcej czasu,
a ja muszę się poużalać nad sobą w samotności.
— Przyjadę jutro — oznajmiła ostatecznie
Kirby.
Remi skręcił w kierunku mojego domu i już
po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu.
Wyjęłam swoje rzeczy, podziękowałam im —
w szczególności Kirby — i ruszyłam do
swojego azylu. Tam przywitał
mnie stęskniony Storm i zalała mnie fala
dobijających wspomnień. Po-całunków,
uśmiechów, dotyku i miłości. Moich słów. Jego
rozpaczy. Naszego końca, który nastał wcześniej
niż początek.
Bo nigdy nie było nas, był tylko on i byłam ja.
Blisko siebie, ale nie razem.
Rozdział 34.
Vafara
Obudziłam się w gównianym nastroju. Od
tygodnia się tak budziłam, ale nie było na tyle
chujowo, żebym nie mogła wytrzymać. Było…
neutralnie. Zdążyłam posprzątać całe mieszkanie
i przygotować się na eks-misję, która miała
nadejść. Kubki i obrazy spakowałam, a ubrania
prze-prasowałam i ułożyłam, by wyprowadzka w
razie konieczności poszła mi sprawniej.
Wiedziałam, że gdy to się stanie, pojadę do Kirby.
Przenocuje mnie i wspólnie wymyślimy, co dalej.
Miałam przecież trochę oszczędności na start.
Będę musiała znaleźć pracę i jakiś pokój… Ale
nie miałam siły jeszcze o tym myśleć. Jeszcze
byłam u siebie.
Ułożyłam się na sofie, trzymając w rękach
kubek z ciepłym mlekiem dosłodzonym miodem i
zamknęłam oczy. Było mi zimno. Całe moje ciało
było skostniałe przez to, jaki chłód czułam w
sercu. Mimo pięknej letniej pogody… czułam się,
jakby we mnie trwała sroga zima.
Ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu,
więc ociężale po niego sięgnęłam. Nie miałam
ani krzty nadziei, że mogłabym ujrzeć na
wyświetlaczu twarz Royce’a. On mnie odrzucił. A
raczej wyrzucił ze swojego życia. Jak
bezwartościowego śmiecia.
Nie pomyliłam się, to nie był on. Na ekranie
widniało słowo „matka”. Och, jakże przyjemnie.
— Słucham? — mruknęłam z niechęcią.
— Chcę cię widzieć w moim domu
najszybciej, jak to możliwe. Musimy sobie coś
wyjaśnić, Vafaro — warknęła.
Rozłączyła się, czym… trochę mnie
zaskoczyła. Żadnego wrednego komentarza?
Obelgi? Czyżby zmiana? Cóż za szalony wtorek.
Dopiłam mleko, narzuciłam na siebie długą
czarną bluzę i wsunę-
łam na stopy adidasy. Nie miałam ochoty się
malować ani poprawiać niechlujnego kucyka.
Mój wygląd i tak zostałby wyśmiany, więc szkoda
mi było na to czasu.
Droga zajęła mi standardowe czterdzieści
sześć minut. Gdy zaparkowałam, moja matka
otworzyła drzwi do domu i stanęła w nich ze
wstrętem wymalowanym na twarzy. Ojciec stał za
nią z miną zbitego psa. Żółć podjechała mi do
gardła. Miałam przeczucie, że czeka mnie
katastrofa. Kolejna.
Podeszłam do nich, powłócząc nogami.
Zatrzymałam się przed schodami, bo z miny
matki jasno wyczytałam, że nie chciała, bym
weszła do domu. Była wściekła. Obrzydzona. I
biła od niej… determinacja?
Coś było nie tak.
— To ostatni raz, kiedy pojawiłaś się przed
moim domem, Vafaro — powiedziała. — Przez
ciebie i twoją niewdzięczność pokłóciłam się z
matką. Powiedziałaś jej, że zmieniłam testament,
więc zareagowała i jako osoba decyzyjna w
kwestiach spadku po niej i po moim ojcu
przywróciła pierwotną wersję. Siłownia i loft są
twoje, ale nic poza nim.
Masz to, co dostałaś od mojego ojca jako jego
wnuczka, ale ja nie dam ci nic — syknęła,
zaciskając pięści. — Nie dam ci ani centa z
mojego majątku, bo nie jesteś i nigdy nie byłaś
moją córką.
Zacisnęłam wargi. Tępy ból uderzył w moje
skronie. Ból. Potworny, paraliżujący ból. Nie
wiedziałam, co myśleć. Wyrzuciła mnie. Tak po
prostu… kazała mi się wynieść ze swojego życia.
Bo byłam nikim.
Dla własnej matki. Dla kogoś, kto powinien
mnie kochać bez względu na wszystko. Dla
kogoś, kto powinien podawać mi rękę, gdy
upadałam.
A ona mnie popychała, żebym upadła. Całe
życie mnie tylko popychała.
— Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz? —
wyszeptałam. — Co ja ci zrobiłam?
— Jesteś bękartem, Vafaro. Nie jesteś moją
córką. Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz. Moja
córka nie żyje. Zabiłaś ją, bo jesteś tchórzem. —
Jej wargi zadrżały. — Twoja matka… — Zacisnęła
pięści. —
Twój ojciec mnie zdradził. Z moją siostrą. Nie
mogłam sobie pozwolić na taką zniewagę. Ona
nie chciała usunąć ciąży, a ja nie mogłam się
zgodzić na rozpad mojego małżeństwa, więc
cię zaadoptowałam. I nienawidzę cię za to, że się
pojawiłaś na świecie. Nienawidzę cię za to, że
twoja matka zmanipulowała mojego męża,
urodziła cię i przystała na to, bym cię wychowała.
Nienawidzę was obu. Więc zniknij z mojego
życia. Nie chcę cię widzieć nigdy więcej. —
Zacisnęła wargi, ścierając z policzka samotną łzę.
— Jesteś dla mnie martwa.
Wycofała się, przepychając się obok ojca i
weszła w głąb domu. Wyrywając mi z piersi
serce. Nie miałam matki. Nigdy nie miałam.
Nawet matki….
— Moja mama…
— Nie wiem, gdzie jest — mruknął ojciec. —
Wyjechała tuż po po-rodzie i nikt więcej o niej nie
słyszał. Ja… przepraszam, że byłem takim złym
ojcem, Vafaro. Po prostu… ja…
— Byłam twoją pomyłką. Jestem. Nadal
jestem, bo ku waszemu nieszczęściu to nie mnie
musieliście pochować. To nie ja zginęłam w
wypadku samochodowym. — Zacisnęłam pięści i
przycisnęłam je do głowy.
Nie mogłam oddychać. — Powinnam była się
zabić. Już dawno powinnam była się po prostu
zabić. Mogła mnie usunąć — mówiłam coraz
głośniej i coraz bardziej nerwowo. — Powinna
była się mnie pozbyć, zanim poczułam tyle
pierdolonego bólu i goryczy! — wrzasnęłam. —
Nienawidzę tego! Nienawidzę was!
Nienawidzę was wszystkich, a siebie… siebie
nienawidzę najbardziej!
— Vafaro…
— Nienawidzę cię.
— Conall! — krzyknęła z domu kobieta, którą
do dziś uważałam za swoją matkę. — Do domu!
W oczach ojca zobaczyłam poczucie winy, ale
nie zawahał się. Zrobił dwa kroki do tyłu, spuścił
wzrok i zamknął mi drzwi przed nosem,
porzucając mnie jak bezwartościowego śmiecia.
Porzuciła mnie matka.
Porzucił mnie ojciec.
Porzucił mnie Royce.
Wszyscy mnie porzucali.
Byłam nikim. Cholernym chodzącym zerem.
Spędziłam w samochodzie dwie i pół godziny.
Po opuszczeniu posesji moich… po opuszczeniu
posesji ludzi, których miałam za rodziców,
przejechałam zaledwie kilometr i zatrzymałam
się na poboczu, by spróbować się uspokoić.
Byłam roztrzęsiona i rozbita na miliony
kawałków.
Znów dostałam od życia cios, choć sądziłam,
że gorzej już być nie mogło.
Ale zawsze mogło być gorzej. Zawsze.
Wracałam do swojego mieszkania z duszą na
ramieniu. Byłam jednocześnie załamana i…
szczęśliwsza. Świadomość, że nie miałam
rodziców, była trudna do udźwignięcia, ale myśl,
że moja prawdziwa matka mogłaby być dla mnie
lepsza… to było pocieszające. Miałam też, gdzie
mieszkać… Coś mi zostało…
Przejeżdżałam właśnie ulicą, na której
znajdowało się studio Royce’a, i… cholera.
Zwolniłam, przyglądając się, jak kobieta, z którą
już raz widziałam Ce… przytulała go żarliwie,
całując po policzkach. Royce wyglądał na
udręczonego, jego włosy były potargane,
przydługie, miał
przeogromne sińce pod oczami i wydał mi się
poobijany. Prezentował
sobą cholernie przygnębiający widok. Aż coś
ścisnęło się w mojej klatce piersiowej. Już
chciałam się zatrzymać, ignorując ruch drogowy,
gdy Ce odsunął się od kobiety z bladym
uśmiechem, a ona… przyciągnęła go do siebie jak
do pocałunku. Nie chciałam tego widzieć. Zanim
doszczętnie rozerwało mi serce, wcisnęłam pedał
gazu i z zaciśniętą szczęką ruszyłam prosto do
siebie.
Pierdolone życie.
Jak ja cię, kurwa, nienawidzę.
Nie wiedziałam, w którym momencie
zaczęłam histerycznie płakać.
Nie wiedziałam też, jak dotarłam do domu i
weszłam na górę. W zasadzie nie wiedziałam nic.
Kompletna pustka. Płakałam, gapiąc się w wiszą-
cy naprzeciwko mnie telewizor, a Storm leżał
przy moich udach, jakby chciał mnie pocieszyć.
Ale nic mi nie pomagało. Czułam się otępiała.
Powoli docierało do mnie, jak chujowe było
moje położenie. Brakowa-
ło mi siły, by walczyć o siebie. Poddawałam
się. Obiecałam Kirby, że dam sobie radę. Że będę
walczyć. Ale dzisiaj… dzisiaj było we mnie zbyt
wiele goryczy i zabijała mnie bolesna
świadomość, że byłam nikim.
Podniosłam się do pionu pełna determinacji i
ruszyłam do łazienki. Miałam dość. Chciałam się
odciąć. Chciałam choć na moment się oderwać,
przestać czuć ten ból. Chwyciłam za klamkę, gdy
ktoś żywo
zapukał do drzwi mojego loftu. Zacisnęłam
wargi i powieki. Raz, dwa, trzy, cztery… Kolejna
seria uderzeń w drzwi. Odetchnęłam.
To Kirby. To na pewno Kirby, znów w
momencie, gdy prawie po nią sięgnęłam. Już
byłam tak cholernie blisko. Kurwa mać.
Podeszłam do drzwi, przecierając twarz i
robiąc neutralną minę.
Bez zastanowienia przekręciłam zamek i
otworzyłam. Niemal krzyknęłam, widząc twarz
Marcusa. Patrzył na mnie wściekle, z
determinacją i wydawał się mocno pijany. Moje
serce momentalnie przyspieszy-
ło, a oddech stał się urywany. Adrenalina
zadziałała na tyle szybko, że pchnęłam drzwi, by
je zamknąć, ale ten dupek był szybszy. Doskoczył
do mnie jednym susem, przyciągnął mnie do
siebie, a potem przekręcił się ze mną tak, że
uderzyłam plecami o ścianę. Dusiłam się z
przerażenia. Jego ręce znalazły się na moich
piersiach, a twarz gwałtownie przywarła do
mojej. W jego oczach dostrzegłam groźny błysk.
Chciał
mnie skrzywdzić. Pragnął tego.
Boże, to już za dużo. Za dużo na jeden dzień. Za dużo dla mnie…
— Mam dość tego, że ciągle udajesz
niedostępną — warknął. Jego dłonie zsunęły się
w dół, na moje pośladki. — Jesteś moja. Twoja
matka obiecała mi ciebie lata temu. Pora, żebym
otrzymał to, czego pragnę.
Zachłysnęłam się szlochem, gdy przywarł do
moich ust i wcisnął ręce za gumkę moich dresów.
Jego ohydne palce zacisnęły się na moich po-
śladkach z ogromną siłą. Napierał na mnie,
dźgając mój brzuch swoim podnieceniem i
próbował zmusić mnie do pocałunku. Nie miałam
tyle siły, by go odepchnąć. Wiłam się, wyrywałam
i próbowałam go kopać, ale nie reagował. Miał
gdzieś moje krzyki i błagania. Zszedł
pocałunkami na moją szyję, z każdym kolejnym
mrucząc i jęcząc głośniej. Ocierał
się o mnie i ściskał moje pośladki, próbując
zdjąć mi spodnie. Byłam w potrzasku. Byłam
przegrana. Znów byłam przegrana.
Zawsze przegrywałam.
Nagle usłyszałam kota. Storm znalazł się tuż
obok mnie, po lewej stronie, obok szafki, na
której stał wazon z kwiatami. Groźnie łypał na
Marcusa, który nie przestawał się do mnie
dobierać. Zacisnęłam wargi, dławiąc się łzami,
gdy Boloney zassał, a potem mocno ugryzł skórę
na mojej szyi. Bez zastanowienia sięgnęłam po
ten cholerny wazon i z całej siły uderzyłam nim w
głowę mężczyzny. Marcus zatoczył się w tył,
przyciskając rękę do skroni, a odłamki wazonu,
który rozbiłam na jego
głowie, upadły na podłogę pomiędzy nami.
Niewiele myśląc, chwyci-
łam Storma i rzuciłam się do wyjścia, by
uciec od tego pieprzonego sadysty, ale on złapał
mnie za włosy i mocno pociągnął ku sobie.
Odwrócił mnie i nim zdążyłam się zorientować,
co chciał zrobić, uderzył mnie w twarz. Głuche
plaśnięcie, gdy jego dłoń zetknęła się z moim
policzkiem, to było za dużo. Upadłam. Upadłam
tak nisko, że już nic nie mogło mnie
powstrzymać. Wybuchnęłam histerycznym
płaczem i zawyłam tak strasznie, że Marcus
momentalnie się cofnął, spoglądając na swoją
rękę. Wykorzystałam to i kopnęłam go z całej siły
w przyrodzenie. Gdy jęcząc, zgiął się wpół,
wybiegłam z mieszkania z kotem pod pachą. Nie
miałam na sobie niczego poza dresowymi
spodniami, koszulką i klapkami. Lało jak z cebra,
ale cieszyłam się, bo krople deszczu zmywały ze
mnie ten obrzydliwy dotyk, który jeszcze mnie
parzył. Tylko że wcale nie czułam się lepiej. Z
każdą sekundą było gorzej i gorzej.
Było tragicznie.
Gorzej niż tragicznie.
Do Kirby dotarłam po długim czasie. Byłam
przemoknięta, zmarznięta i zdruzgotana, a mój kot był
wściekły. Wpadłam bez pukania do mieszkania swojej
przyjaciółki i po wypuszczeniu Storma na podłogę
zaczęłam krzyczeć z bezsilności. Darłam się bez
opamiętania jak obłąkana i płakałam. Z moich ust
wydobywał się tylko histeryczny wrzask, którego nie
mogłam przerwać. Nawet gdy przerażona Kirby z Remim
do mnie podbiegli. Nawet gdy oboje mnie objęli i przytulili.
Gdy błagali, bym się uspokoiła i powiedziała, co się stało.
Nie mogłam przestać.
Dopiero kiedy straciłam dech i całą siłę,
zamilkłam. Dopiero gdy zrobiłam się wiotka i
Remi musiał mnie podtrzymać. Dopiero wtedy się
uspokoiłam. Byłam pusta. Tak cholernie pusta.
— Co się stało? — zapytała ostrożnie Kirby,
kilkanaście minut później podając mi ciepłe
mleko z miodem. — Błagam, odezwij się —
poprosiła płaczliwie. — Błagam, Vafie.
— Moja matka nie jest moją matką —
wyszeptałam, bo przez zdarte od krzyku gardło
nie dałam rady mówić głośniej. — Powiedziała, że
mam zniknąć z jej życia, że mnie nienawidzi i że
to ja zabiłam jej córkę. Moją biologiczną matką
jest jej siostra, z którą ojciec zdradził Sutton.
Jestem bękartem, którego Sutton wzięła pod
opiekę, by nie zaliczyć wizerunkowej wpadki
przez zdradę swojego męża. Nie mam rodziców,
obojga, bo prawdziwa matka mnie oddała, ojciec
nigdy mnie nie chciał
i dziś też odwrócił się ode mnie bez wahania,
a Sutton mnie zawsze nienawidziła. Nie mam
rodziny, Kirby, nie mam nawet tego. Nawet
świadomości, że gdzieś przynależę. — Łzy ciekły
mi po policzkach. — Babcia zmieniła testament,
przywróciła pierwotną wersję, ale zostałam przez
to wykluczona z rodziny. A potem przyszedł
pijany Marcus. — Przechyliłam głowę, wskazując
ślad po jego zębach. — Dotykał mnie, całował, a
gdy uderzyłam go wazonem, oddał mi w twarz.
Uderzył mnie w twarz, Kirby.
— Zabiję tego skurwysyna — warknął Remi,
zrywając się na równe nogi. — Złapię i
zapierdolę!
Zaczęłam płakać głośniej. Zapowietrzać się.
Dusić. Miałam tak cholernie dość tego
pierdolonego beznadziejnego życia.
Chciałam tylko zniknąć. Zasnąć i nigdy więcej
się nie obudzić.
Royce
Kilkanaście godzin wcześniej
Po wyjściu ze szpitala kilka dni spędziłem u
rodziców. Po tym jak obudziłem się w białej sali
obok zapłakanej matki… coś we mnie pękło.
Moje koszmary były nie do zniesienia. To
wszystko wróciło ze zdwojoną mocą i
wspomnienia niszczyły mi życie w bestialski
sposób. Nie mogłem jeść, spać i normalnie
myśleć. Nie mogłem się pozbierać. Każdego
ranka wyłem po tym, jak we śnie po raz kolejny
przeżywałem to, że moja narzeczona umierała.
Przez kilka godzin leżałem w łóżku i w końcu z
niego wychodziłem. Ból żeber, oszołomienie i mój
bark… dzięki temu nie oszalałem. Ból fizyczny
przypominał mi o tym, że żyłem.
— Zapisałam cię na terapię, tak jak prosiłeś
rano — oznajmiła mi matka, gdy kończyłem
pakować swoje rzeczy. — Dobrze, że się
zdecydowałeś. Nie możesz tak żyć. Nie możesz
się zadręczać, odpychać od siebie ludzi, którym
na tobie zależy, i pozwalać, by przeszłość
zabierała ci przyszłość, kochanie.
Kiwnąłem głową. Miałem dość tego gówna.
— Musisz przepracować tę stratę i ruszyć do
przodu. Znalazłeś dziewczynę, przez którą
zacząłeś się uśmiechać, i odepchnąłeś ją, Ce.
— Mamo…
— Zakochałeś się w niej, Royce —
powiedziała to powoli i z determinacją. —
Zakochałeś się w Vafarze i musisz o nią
zawalczyć. Ona jest tego warta i ty doskonale o
tym wiesz. Musisz tylko zamknąć rozdział
z Maxine. Musisz pogodzić się z tym, że ona
nie żyje. Zawsze będzie częścią ciebie, ale jest
martwa.
Zacisnąłem powieki. Ból w mojej piersi stał
się nie do zniesienia.
Jedno było pewne. Potrzebowałem pomocy.
Odepchnąłem od siebie Fionę, która moment
wcześniej gwałtownie przywarła do moich ust, i
zacisnąłem pięści ze złością. Nie po to prosiłem ją o
spotkanie, by odpierdalała takie rzeczy! Byłem
nabuzowany, nie spałem całą poprzednią noc,
zastanawiając się nad swoim życiem i tym, co powinienem
teraz zrobić, i zadecydowałem. Zadecydowałem, że pójdę
na terapię, ale przed tym wyjaśnię sobie wszystkie sprawy
związane z osobami, które uczestniczą lub uczestniczyły w
moim życiu. Zacząłem od Maxie, przeprosiłem ją, wiele
godzin rozmyślając o naszym związku i o tym, jak
niesprawiedliwie się zakończył. Potem zadzwoniłam do
Fiony, która najpierw rzuciła się na mnie z pytaniami, a
potem wcisnęła mi język w gardło, przerywając to, co
chciałem jej powiedzieć.
— Royce, nie powinieneś robić takich
gwałtownych ruchów! Masz nastawiony bark i
złamane żebra!
Ból był dokuczliwy, ale zachęcał mnie do
działania. Przez wypadek zdałem sobie sprawę z
tego, że życie było kruche. I to nie tylko wtedy,
gdy uczestniczyło się w misjach. Ono było kruche
i niepewne zawsze. Można zginąć w każdej
chwili. Ze swojej winy bądź z czyjejś. Albo przez
niefortunne zdarzenie. Mogłem umrzeć w tym
wypadku samochodowym, tak jak moja
narzeczona wraz z nienarodzoną córką umarły na
porodówce.
Ich śmierć nie była moją winą. Ale moja
własna mogła być. Bo byłem nieodpowiedzialny.
— Chcę ci powiedzieć, że zamykam etap
Maxine w swoim życiu —
oznajmiłem, przez co oczy Fiony rozbłysły i
zrobiła krok w moją stronę. — Zamykam etap,
który dzieliłem z tobą. Zamykam też twoje
nadzieje na nasz związek, Fiono. Nie będziemy
razem, jesteśmy przyjaciółmi.
— Royce…
— Zakochałem się. Spieprzyłem to. I teraz
chcę naprawić siebie, a potem zasłużyć na to, by
ktoś dał mi drugą szansę. Chcę nauczyć się znów
kochać kogoś całym sobą. Chcę kochać Vafarę.
Chcę być z Vafarą — oznajmiłem twardo, choć
czułem, jak wspomnienia o Maxie bombardują
mój umysł. — Chcę stworzyć prawdziwy związek
z Vafarą. Chcę tego, Fiona — dodałem słabiej. —
Bardzo tego chcę. Więc proszę cię, nie odbieraj
mi tej szansy. Nie odbieraj mi nadziei na
szczęście.
Na miękkich nogach wszedłem po schodach
prowadzących do domu Vafie. Stresowałem się tą rozmową
i panicznie bałem się odrzucenia. Zachowałem się jak
tchórzliwy złamas, ale…, ale nie chciałem jej skrzywdzić.
Nie miałem pojęcia, że przez seks wrócą moje koszmary.
To… to po prostu się stało. I coś we mnie pękło.
Stanąłem przed drzwiami loftu Vafie i
uniosłem rękę, by zapukać, ale okazało się, że
było otwarte. Drzwi nie były zamknięte na klucz,
ba, nie były nawet zatrzaśnięte, więc każdy mógł
wejść bez żadnego problemu. Wparowałem do
środka, czując, jak ogarnęło mnie przerażenie i
rozejrzałem się nerwowo dookoła. Na podłodze
walały się odłamki szkła z rozbitego wazonu, na
których dostrzegłem trochę krwi. Poza tym
przywitała mnie głucha cisza. Byłem pewny, że
nikogo nie było, ale zapobiegawczo obszedłem
całe mieszkanie. I zauważyłem, że wszystkie
rzeczy Vafary były posegregowane, jakby czekały
tylko na moment, by je spakować. Nie miałem
pojęcia, co myśleć. Było tylko jedno wyjście, by
dowiedzieć się czegoś o Vafie.
Kirby.
Do mieszkania dziewczyny dotarłem w kilka
minut, łamiąc przepisy drogowe i ponownie
narażając się na niebezpieczeństwo, ale byłem
zbyt zaślepiony, by to dostrzec. Wszystko było nie
tak. Wszystko się pierdoliło, gdy straciłem ledwo
co odzyskane szczęście.
Gdy straciłem Vafie.
Moją Vafie.
Odetchnąłem.
Zatrzymałem samochód przed mieszkaniem
Kirby i mocno przygryzłem wargę. Byłem gotowy
porozmawiać. Byłem gotowy nad sobą pracować.
Byłem gotowy walczyć. Byłem gotowy.
Wysiadłem z samochodu, zatrzasnąłem drzwi
i biegiem dotarłem do wejścia. Zapukałem z
przesadną mocą, przestępując z nogi na nogę i
wypuściłem wstrzymywane powietrze. Chciałem
zapukać po raz kolejny, ale drzwi się otworzyły i
stanęła w nich zmartwiona Kirby. Jej oczy
wyrażały udrękę, ale widząc mnie, od razu
zrobiła zdystansowaną minę.
Zasłużyłem.
— Byłem u Vafie, ale jej mieszkanie jest
otwarte i jej w nim nie ma.
Ja… — Przygryzłem wargę. — Ja muszę ją
zobaczyć. Proszę, Kirby.
Muszę.
— Po co? — Prychnęła. — Ona nie potrzebuje
kolejnego rozczarowania, Ce. To cholernie zły
moment. — Zadrżała jej warga. — Naprawdę.
— Proszę — wyszeptałem błagalnie. —
Potrzebuję tego, by ruszyć z miejsca. Zapisałem
się na terapię. Przepracuję to. — Zrobiłem krok
w stronę dziewczyny, ale twardo broniła wejścia.
— Błagam, Kirby. Chociaż na moment.
— Zaczekaj tutaj — mruknęła po chwili
namysłu.
Odwróciła się i odmaszerowała w głąb
mieszkania, a ja ledwo powstrzymałem się przed
wtargnięciem tam. Oddychałem i liczyłem te
oddechy, by się uspokoić, ale nic to nie dawało.
Zwłaszcza że Kirby zaczęła krzyczeć i uderzać
pięściami o drzwi. Serce podjechało mi do
gardła, a nogi zwiotczały.
Błagam.
Kirby darła się przeraźliwie, a w jej głosie
była rozpacz.
Wparowałem do mieszkania, kierując się w
stronę, skąd dobiegały krzyki. Zastałem Kirby
przed drzwiami do łazienki. Spojrzała na mnie z
przerażeniem.
— Miała iść się myć, ale nie leje się woda. Nie
odpowiada. Zrób coś — jęknęła, kopiąc w drzwi.
— Vafara! Odezwij się do mnie! Vafie!!!
Nie odpowiadała. Było cicho. Tak przeraźliwie
cicho.
Odsunąłem Kirby od drzwi i napiąłem się,
przygotowując ciało do uderzenia, przez które z
pewnością się poskręcam. Ale nie było czasu do
stracenia. Kirby była przerażona, więc coś złego
musiało się stać. Ode-
tchnąłem po raz ostatni i z całej siły
uderzyłem w drzwi barkiem. Poczułem
promieniujący ból i ostre kłucie w żebrach. Ale to
nie było ważne.
Drzwi nie ustąpiły. Musiałem to powtórzyć.
Trzy razy, zanim wpadłem do łazienki, gdzie
zastałem ubraną w czarną koszulkę Vafarę w
kałuży krwi. Trzęsła się, płakała, jej ręka była
rozcięta, tak samo jak udo, na którym miała
wytatuowany drut kolczasty. Moje serce się
zatrzymało.
Była blada, wychudzona… A gdy uniosła na
mnie wzrok, zobaczyłem w jej oczach coś, co
przeraziło mnie do głębi.
Poddała się.
— Vafie… — zacząłem, kręcąc głową.
Jej wyraz twarzy zmienił się. Była
wykończona, a jej czerwone od płaczu oczy na
nowo wypełniły się łzami. Trzęsła się i na moich
oczach tak po prostu… po raz kolejny przejechała
żyletką po skórze. A potem rzuciła ją w kierunku
wanny i zaczęła krzyczeć.
Czas się zatrzymał. Słyszałem tylko krzyk
Vafary, która umierała w środku. Która nie
chciała już żyć. Która się poddała.
— Jest cała we krwi! — dotarł do mnie głos
Kirby. — Natychmiast, błagam, wykrwawi się.
Szybko! — krzyczała, zapewne do telefonu.
Podszedłem do Vafie i upadłem przed nią na
kolana. Ująłem jej twarz w dłonie i potrząsnąłem
nią, by przestała krzyczeć, a gdy zamilkła,
zerwałem z siebie koszulkę, by zatamować
krwawienie. Zacząłem gorączkowo owijać i
uciskać jej rozharatany nadgarstek, ale to było
takie, kurwa, trudne.
— Dlaczego? — sapnąłem, zaciskając węzeł.
— Dlaczego, Vafie, dlaczego…?
Uniosłem głowę, by spojrzeć jej w oczy, ale
zanim cokolwiek powiedziała, opadła na mnie
bezwładnie, tracąc przytomność.
Nie. Nie, nie, nie!
— Kirby! — wrzasnąłem spanikowany. —
Kirby, zemdlała!
Mój świat stanął w płomieniach.
Rozdział 35.
Vafara
Odrętwienie, które czułam, było
nieporównywalne z niczym. Byłam bezsilna, moje
ciało nie chciało ze mną współpracować. Poddało
się tak, jak poddałam się ja. Ale… nic nie mogło
przebić rozczarowania, jakie mnie ogarnęło, gdy
otworzyłam oczy i zobaczyłam tę pieprzoną biel.
Byłam wściekła. Wściekła, przerażona i
zrezygnowana, że po raz kolejny musiałam się
obudzić. Że się nie udało. Że nie udało mi się
skończyć tego gówna.
Uniosłam zabandażowaną rękę przed twarz i
zacisnęłam wargi, opuszczając ją ze świstem na
pościel. Usłyszałam jakiś ruch po prawej stronie.
Przekręciłam twarz i ujrzałam błękitne oczy
Royce’a, w któ-
rych malowało się czyste przerażenie oraz
stojącą za nim Kirby. Oboje wyglądali, jakby
patrzyli na ducha. Niestety nie udało mi się
doprowadzić się do tego stanu. Nadal żyłam na
tym gównianym łez padole.
— Vafie… — szepnęła Kirby. — Skarbie, Boże.
Jezu.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa
przepraszam. Nie czułam się do tego zdolna.
Zachowałam się egoistycznie i wiedziałam, że to
powtórzę, bo miałam serdecznie dość. Dość bycia
problemem, rozczarowaniem, wadliwym
egzemplarzem i niewystarczającą kupą organów.
— Dlaczego nie daliście mi się wykrwawić? —
szepnęłam z żalem, czując, jak moja złość
zamieniała się w obezwładniający smutek. —
Dlaczego przyjechałeś? Po co to wszystko? —
Spojrzałam na Ce.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał, łapiąc
mnie za przedramię. Zacisnął na nim palce, a w
jego oczach błysnęły łzy. — Dlaczego, Vafie?
— Bo mam dość udawania, że dam radę. —
Zacisnęłam powieki, odwracając twarz do okna.
— Mam dość bycia niewystarczającą. Dla matki,
dla ojca, dla życia i dla ciebie. Mam po prostu
dość.
— Tej nocy, po weselu… — wydusił z siebie —
ja… ja chciałem wszystkiego, co między nami
zaszło. Było tak dobrze, Vafie, wszystko było
idealnie, czułem się zajebiście. Czułem, że jestem
dokładnie tam, gdzie powinienem.
Zacisnęłam zęby, a ból powrócił ze zdwojoną
mocą.
— Uwielbiam spędzać z tobą czas, uwielbiam
cię całować, przytulać i być z tobą. Jesteś dla
mnie cholernie ważna i sprawiasz, że czuję się po
prostu dobrze — kontynuował Royce.
Przekręciłam twarz w jego stronę i
rozchyliłam powieki. Zauważyłam ruch za nim.
Kirby wyszła z sali najciszej, jak umiała, by dać
nam chwilę.
— Nie chciałem cię zranić, to nigdy nie było
moim celem. — Głos mu się załamał.
— Zostawiłeś mnie. Po tym, jak zaufałam ci
jak skończona idiotka —
powiedziałam gorzko. — Jak powiedziałam, że
cię kocham, Royce. Nigdy nie powiedziałam
mężczyźnie, że go kocham. Nigdy nie byłam na
tyle pewna swoich uczuć, by powiedzieć to
wprost.
Pokręcił głową, próbując odgonić łzy, które
zebrały się w kącikach jego oczu. Gdy popłynęły,
położył głowę na mojej klatce piersiowej i objął
mnie silnym ramieniem. Nie poruszyłam się, nie
dałam rady. Nie chciałam jego litości. Nie
chciałam od niego niczego.
— Zanim cię poznałem, kilka lat przed nami,
gdy straciłem Maxine i nasze dziecko, zacząłem
mieć koszmary. Przez wiele miesięcy śniła mi się
Maxie w białej sukni, która po chwili odchodziła,
a ja nie mogłem jej złapać. Po jakimś czasie
zaczęła też do mnie mówić, żebym o niej nie
zapomniał, żebym zawsze ją kochał, żebym
obiecał, że nigdy nie będzie nikogo innego. Że
moje serce zawsze będzie należało tylko do niej.
Popadłem w obłęd, miałem depresję i równie
mocno jak ty chciałem po prostu zniknąć. Ale
Ramone mi pomógł. Rozmawiał ze mną,
mieszkałem z rodzicami i chodziłem na terapię.
— Objął mnie mocniej, pociągając nosem. —
Koszmary zniknęły, a ja popadłem w odrętwienie.
Otworzyłem
studio i zająłem się pracą. Trwałem tak przez
kilka lat, aż w końcu pojawiłaś się ty. Przyjaźń z
tobą… To było coś wyzwalającego. Było mi tak
dobrze, gdy byłaś przy mnie, gdy mogłem być
obok ciebie i patrzeć, jak rozkwitasz, jak
wyzwalasz się z tego gówna, w które wpędzała
cię matka, i pozwalasz sobie na odrobinę
szczęścia. Chciałem przyjaźni, byłem pewien, że
podołamy, ale z każdym kolejnym spotkaniem… Z
każdym kolejnym dniem pragnąłem być bliżej
ciebie, poznać cię bardziej, zrobić jeszcze jeden
krok, aż w końcu oboje pękliśmy. — Podniósł się,
by spojrzeć mi w oczy. Jego ciepła dłoń dotknęła
mojego policzka. — Po naszej wspólnej nocy…
obudził mnie koszmar, ten sam, który powracał
do mnie po śmierci Maxie i wpędzał mnie w myśli
samobójcze. Myślałem, że wszystko się burzy,
musiałem wyjść, musiałem. Nie chciałem cię
zostawiać, nigdy, kurwa, nie chciałem, Vafie, ale
moja głowa była tak rozwalona jak wtedy, gdy
tamto wszystko się wydarzyło. — Jego oczy były
takie smutne i ukazywały desperację, której
nawet nie próbował przede mną kryć. Był taki…
przekonujący. — Koszmary się nasilały z każdym
dniem, zacząłem mieć jakieś pieprzone omamy,
widziałem Maxine na cmentarzu, rozmawiałem z
nią, tak cholernie to na mnie siadło. Byłem tak
owładnięty tym uczuciem, że po jednym z
koszmarów wsiadłem w samochód i
spowodowałem wypadek, byłem w szpitalu z
lekkim wstrząśnieniem mózgu i połamanymi
żebrami. Mam też coś z barkiem i wszystko mnie
tak cholernie boli, ale to nic w porównaniu z tym,
jak boli mnie serce, bo cię ranię, a cholernie tego
nie chcę. — Łzy płynęły strumieniami z jego oczu,
gdy to mówił. — Zapisałem się na terapię, będę
nad sobą pracował. Będę się naprawiał, żeby w
końcu pogodzić się z tym, co mnie spotkało.
Chciałem zamknąć wszystko, co mnie blokuje i
zacząć na nowo. Rozmawiałem z Fioną,
rozmawiałem przez wiele godzin z płytą
nagrobną z imieniem Maxie i przyjechałem do
ciebie. Ale ciebie nie było. Pojechałem do Kirby…
i to, co zobaczyłem, prawie mnie zabiło, Vafie. —
Opuścił głowę i przycisnął czoło do mojej piersi.
— To, jak na mnie popatrzyłaś… zrozumiałem, że
się poddałaś. I to było o wiele gorsze od tych
cholernych koszmarów. — Kręcił głową. — Nie
wiem, co bym zrobił, gdybyśmy nie zdążyli. Nie
wiem i nie chcę tego wiedzieć, bo nie przeżyłbym
drugi raz śmierci kogoś, kogo tak bardzo
potrzebuję.
Zacisnęłam oczy. Ból w okolicach mostka stał
się nieznośny.
Potrzebuję. Potrzebuję. Potrzebuję.
Gówno prawda.
— Przepraszam, Vafie — dodał szeptem. —
Przepraszam, że sprawiłem, że poczułaś się źle.
Przepraszam, że tak długo zeszło mi, by
uświadomić sobie, że nie chcę bez ciebie żyć.
Przepraszam, że moja przeszłość i moje uczucia
cię ranią. Przepraszam. Tak cholernie cię
przepraszam i proszę… — Uniósł głowę, wbijając
we mnie ciężkie spojrzenie. — Proszę, Vafie, nie
zostawiaj mnie.
— To ty mnie zostawiłeś, Royce.
— I nigdy sobie tego nie wybaczę —
powiedział cicho i śmiertelnie poważnie. —
Przepraszam.
Spojrzałam na niego z rezerwą, niepewna
tego, co aktualnie czułam, ale gdy uśmiechnął się
do mnie smutno i uniósł moją dłoń do ust, a
potem pocałował bandaże… po raz kolejny coś
we mnie pękło. By-
łam taka słaba.
— Tęsknię za tobą — wydusiłam z siebie. —
Tak bardzo mi cię brakuje, Royce. Całe życie mi
się wali. Wszyscy mnie zostawiają. Nikt mnie nie
chce. Nie mam rodziców. Nie mam nikogo poza
Kirby, chociaż mam już serdecznie dość tego, że
musi mnie ratować. Przeze mnie nie może się
skupić na sobie. Jestem cholernym ciężarem.
— To nieprawda — zaoponowała moja
przyjaciółka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Podeszła do mnie, stanęła po drugiej stronie
łóżka i oczami pełnymi cierpienia spojrzała w
moje. — Powiedziałam ci, że nie mogłabym bez
ciebie żyć. Bo nie mogłabym, Vafie. Kocham cię
jak siostrę, jesteś drugą połową mojego serca i
nie wyobrażam sobie siebie bez ciebie. Jesteś dla
mnie najważniejsza. — Zaczęła płakać. — Bez
ciebie…
Nie mogłabym żyć, gdybyś… gdybyś… nie
mogłabym!
Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła
histerycznie szlochać, przez co moje serce
rozerwało się na pół. Znów ją zraniłam. Znów
złamałam obietnicę. Obiecałam, że się nie dam,
że nie wrócę do tego cholernego nałogu.
Obiecałam i spieprzyłam.
— Przepraszam, Kirby — szepnęłam. — Ja po
prostu…
— Wiem — przerwała mi. — Wiem, skarbie. —
Objęła mnie za szyję i przytuliła, cicho łkając mi
do ucha. — Nie jesteś ciężarem. Nie jesteś sama.
Jesteś moim sercem, Vafie. Bez ciebie nie ma
mnie. Bez ciebie nic nie ma sensu.
— Przepraszam.
— Ja też. Powinnam była od razu zmusić cię,
żebyś poszła na terapię, ale bałam się twojej
reakcji. Teraz mam ją gdzieś. Specjaliści są po to,
by pomagać. — Odsunęła się, ujmując moje
policzki i spojrzała na mnie poważnie. — A ty
potrzebujesz pomocy, skarbie. Natychmiast.
Zacisnęłam wargi. Nie byłam wariatką. Nie
miałam zamiaru rozmawiać o swoim gównianym
życiu z obcymi ludźmi. Nie chciałam, by ktoś
znów patrzył na mnie z litością.
— Kirby ma rację — poparł ją Ce, więc na
niego spojrzałam. — Ja też tego potrzebuję. Będę
z całych sił walczyć o to, by wyjść na prostą. —
Ucałował moje knykcie. — Chcę wyjść na
prostą i być z tobą. Na dobre i na złe. Na zawsze.
Całym sobą.
— Royce…
— A ja popieram — wtrąciła się Kirby. —
Oboje potrzebujecie pomocy. Niemiłości, której
tak desperacko pragniecie, tylko stabilności i
spokoju. Pewnego gruntu. Nie dostaniecie tego
bez terapii.
Spojrzałam na Kirby, a potem na Royce’a. Na
nich oboje, na dwie osoby, które były dla mnie
takie ważne. Na moich jedynych przyjaciół.
— Uznałam też, że potrzebujesz się odciąć —
mruknęła niepewnie Kirby. — To miasto cię
przytłacza i jeszcze twoja matka… To wszystko
cię przerosło, dlatego… ja… — odwróciła twarz
do okna — postanowi-
łam się wtrącić w twoje życie. Podczas
twojego pobytu w szpitalu zrobi-
łam profesjonalne zdjęcia wszystkich twoich
wyrobów z gliny i wysłałam do kilku
producentów oraz wstawiłam na parę stron dla
freelancerów.
Odezwał się do mnie jakiś starszy gość z
Galveston, milioner, który z miejsca się zakochał
w tym, co tworzysz.
Zamarłam. Royce u mojego boku również.
Oboje spojrzeliśmy na Kirby wielkimi oczami, ale
uparcie wpatrywała się w okno.
— Sprawdziliśmy go z prawnikiem.
Przejrzeliśmy też umowę, którą nam
zaproponował. Wynika z niej, że chce podpisać z
tobą roczny kontrakt na pół miliona dolarów. —
Spojrzała na mnie z nieśmiałym uśmiechem. —
Chce, żebyś przeprowadziła się do Galveston na
rok i zaprojektowała z nim kilka kubków i talerzy,
które on będzie potem robił masowo. Jest
mieszkanie, wyżywienie i kontrakt na pieprzone
pół
miliona dolarów, Vafie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie miałam
cholernego pojęcia, jak ubrać w słowa to, co
czułam. A czułam wszystko. Od wzruszenia,
przez
rozpacz, wdzięczność, aż po przerażenie.
Kirby chciała mi pomóc. Chciała mi pomóc za
wszelką cenę. Chciała, żebym była szczęśliwa i
zarabiała pieniądze, robiąc to, co kochałam.
Kirby była moim aniołem.
— Jeśli się zgodzisz… — Uśmiechnęła się
słabo. — Mam ofertę bardzo dobrze płatnej pracy
zdalnej i mogę lecieć tam z tobą. Mogę być z
tobą cały czas, Vafie. — Ścisnęła moją rękę. —
Dostałam też namiar na fenomenalnego
psychoterapeutę, który tam przyjmuje.
— Kirby… — Zadrżała mi warga. — Nie
zasługuję na ciebie — wyszeptałam. — Nigdy nie
zasłużę. Jesteś moim aniołem.
— Nie, Vafie — pokręciła głową — to ty jesteś
moim. Bez ciebie nie będzie tak samo. Nigdy.
Jesteś dla mnie wszystkim i choćbym miała iść do
celu po trupach, wyciągniemy cię z tego gówna.
Musimy, bo zasługujesz na wszystko, co
najwspanialsze.
— Kirby ma rację — powiedział matowym
głosem Royce. — Powinnaś… powinnaś odpocząć
od tego wszystkiego. Od rodziców, od tego miasta
i ode mnie. — Spojrzałam w jego smutne oczy.
Wyglądał, jakby coś w nim pękło. — Powinnaś
robić to, co kochasz. Powinnaś być szczę-
śliwa. Powinnaś czerpać z życia garściami i
wydobyć się z tego mroku, który od tak dawna
cię spowijał.
Powoli wyswobodziłam ręce z uścisków moich
przyjaciół i podciągnęłam się do siadu. Oparłam
plecy o ramę łóżka. Byłam słaba, więc przy tym
ruchu odrobinę zakręciło mi się w głowie, ale
odetchnęłam kilkukrotnie i po chwili wszystko
wróciło do normy. Było mi trochę lepiej. Przez
słowa Royce’a, przez troskę Kirby i przez to, że
byli przy mnie w tym najciemniejszym momencie.
Potrzebowałam pomocy. Potrzebowałam
odcięcia się od tego całego syfu. Potrzebowałam
nowego startu i moja przyjaciółka mi to zapewni-
ła. Uratowała mnie. Znowu mnie uratowała.
— Przepraszam, że musieliście to wszystko
zobaczyć — wydusiłam z siebie po długiej chwili
milczenia. — Ale nie potrafię powiedzieć, że tego
żałuję. Przez chwilę… było tak spokojnie. Ból
fizyczny przyćmił
ten huragan w mojej głowie, zabrał wszystkie
złe słowa i wypełnił tę obezwładniającą pustkę.
Było tak dobrze…
— To nie jest wyjście, Vafie — powiedział
twardo Ce. — Ta chwila mogła cię kosztować
życie. Byłaś taka blada i wokół ciebie było tyle
krwi… — Złapał mnie za rękę. — Jak
zemdlałaś, myślałem, że widzę cię po raz ostatni.
— Ja… miałam nadzieję, że widzę cię po raz
ostatni — przyznałam się. — Zbyt wiele rzeczy
zwaliło mi się na głowę. Ty, rodzice, Marcus…
przerosło mnie to. Chciałam zniknąć. Nadal
chcę. Chcę się obudzić bez świadomości, jaka
jestem beznadziejna albo nie budzić się już nigdy
więcej.
Kirby pochyliła się nade mną gwałtownie i
złapała w drżące dłonie moją twarz. W jej oczach
znów błyszczały łzy, które łamały mi serce.
— Poradzimy sobie z tym. Naprawimy to,
będziesz się budzić z uśmiechem i zasypiać z
myślą, że twoja sztuka zachwyca świat. Jesteś
silna, Vafie, najsilniejsza z silnych, i to potknięcie
to kolejna lekcja.
Bolesna, zabijająca nas od środka lekcja, ale
żyjesz. Najważniejsze jest to, że po prostu żyjesz.
Nie mam ci tego za złe, ale przysięgam, że jeśli
jeszcze raz mnie tak przestraszysz, to zrobię ci to
samo.
Zacisnęłam wargi.
— Nigdy nie byłaś sama i nigdy nie będziesz,
bo ja pójdę za tobą w ogień. Zapamiętaj to.
Poradzimy sobie ze wszystkim.
Przytaknęłam, czując, jak powoli dociera do
mnie wszystko, czego się dowiedziałam i co się
stało. Zaczynałam pojmować, że prawie się
zabiłam. Że znów spróbowałam ze sobą
skończyć, mimo że obiecałam, że tego nie zrobię.
Uświadomiłam sobie, że jest ze mną źle,
tragicznie, i że po raz kolejny sięgnęłam dna.
Spojrzałam na milczącego Royce’a, który
powoli, bardzo niepewnie się do mnie
uśmiechnął. Dopiero teraz zauważyłam ranę na
jego czole, podkrążone oczy i to, jak bardzo był
blady. Wyglądał na wykończonego i był
przygarbiony. Ciężko oddychał.
Byliśmy dwiema złamanymi, zagubionymi
duszami, które potrzebowały, by ktoś pomógł im
się naprawić, zanim spróbują być razem.
Musieliśmy przepracować swoje problemy, by
ruszyć do przodu i spotkać się kiedyś w połowie
drogi. Chciałam być z Royem, chciałam go
kochać i chciałam, by on mnie kochał.
Ale Kirby miała rację. Oboje potrzebowaliśmy
czystej karty.
Epilog
Royce
Wrzesień

Doskonale znałem uczucie pustki. Szczęście


— choć od dłuższego czasu sądziłem, że już go
nie doświadczę — też znałem. Uczucie
spełnienia, złości, zawodu, niemocy, euforii
również. Przeżyłem wiele emocji, od najgorszych
po najlepsze. Ale mogłem przysiąc na miłość do
swojej matki, że jeszcze nigdy nie czułem się tak
wkurwiony jak dzisiaj. Od kilku dni chodziłem
podminowany, bo dosłownie wszystko spadło mi
na głowę, a terapia zaczęła wyrywać ze mnie
wspomnienia, które starałem się przepracować.
Szło mi dobrze, koszmary powoli ustępowały, a ja
zyskiwałem nadzieję i byłem zmotywowany. Ale
czułem też o wiele za dużo. Jakby coś się we
mnie odblokowało i jakbym wszystko odczuwał
bardziej.
Dzisiaj życie doszczętnie mnie przygniotło.
Świadomość czekającej mnie rozłąki z Vafie,
wiele godzin dyskusji z terapeutą o tym, co
czułem i rozmowa z Remim. Opowiedział mi, co
przeżyła Vafara tego strasz-nego dnia, gdy ją
cudem odratowaliśmy. Opowiedział mi o
Marcusie, który dobierał się do mojej Vafie. O
dupku, który chciał ją skrzywdzić.
O pierdolonym skurwielu, który uważał, że
może dotykać kobiety, nawet jeśli ona nie ma na
to ochoty.
Gotowałem się z wściekłości. Jechałem
zdecydowanie za szybko, ale byłem ostrożny. Po
wypadku starałem się nie wsiadać za kółko w
ner-wach, ale dzisiaj miałem mało czasu.
Kumulacja wszystkiego, co złe,
dobre i niepewne, zmusiła mnie do tego i
konsekwencje spadły na drugi plan. Musiałem
coś zakończyć, by Vafara mogła spokojnie
wylecieć i spróbować się zregenerować. Zaczęła
terapię ze specjalistką z Galveston przez internet
i wydawała się zadowolona. Była o krok od
rozpoczęcia nowego życia i — miałem nadzieję —
od tego, by poczuć się lepiej.
Zaparkowałem przed nowoczesnym
budynkiem z wielkim logo nad szklanymi
drzwiami i wypadłem z samochodu jak burza.
Wściekłość.
Frustracja. Chęć mordu. Czułem wszystko ze
zdwojoną mocą.
Wparowałem do środka, przeszedłem obok
recepcjonistki i ominąłem windę, by wbiec na
górę po schodach. Poziom adrenaliny w moim
ciele był tak duży, że wysiłek fizyczny jeszcze
spotęgował moją wściekłość.
Mięśnie miałem napięte, twarz lekko
spoconą, a żyły uwydatnione. Si-
łownia robiła swoje, ale dzisiaj to furia
zmieniła mnie w wielkiego osiłka. Czułem się jak
pieprzony terminator, a na myśl o tym, jak
Marcus potraktował Vafie, krew we mnie wrzała.
Otworzyłem drzwi z napisem „prezes” nogą,
wyłamując je z zawiasów.
W armii byłem dobry w otwieraniu drzwi, do
których nie mieliśmy klucza. Napędzany
wściekłością mógłbym otworzyć drzwi
cholernego sejfu.
Stanąłem na środku pomieszczenia, w którym
maminsynek Marcus siedział przy swoim biurku.
Miał na sobie czerwoną koszulę w czarne kropki,
muszkę i był w trakcie posiłku. Jadł go samotnie,
oglądając jakieś głupoty na wielkim ekranie. Na
mój widok prychnął.
— Nie jesteś tutaj mile widziany — oznajmił
oschle.
Cóż, nie wpadłem towarzyszyć mu w
jedzeniu. Podszedłem do biurka, okrążyłem je,
zaczekałem, aż przełknie i nie dając mu ani
sekundy na reakcję, złapałem go za kołnierz i
postawiłem do pionu. Potem przycisnąłem go do
ściany z furią, jakiej jeszcze nigdy w życiu w
sobie nie czułem.
— Myślisz, że jak mamusia dba o twoją dupę,
to masz prawo krzywdzić bezbronne kobiety? —
warknąłem wściekle. — Co chciałeś zrobić
Vafarze w jej mieszkaniu, co? Pierdolony
zboczeńcu.
— Za kogo ty się uważasz, Faridan? —
warknął, próbując mnie odepchnąć, ale naparłem
przedramieniem na jego gardło i nagle stracił
wolę walki. Pieprzony tchórz. — Mam prawo
dotykać swojej kobiety, mam prawo ją pieprzyć.
Jest moja.
Uniosłem pięść, patrząc mu prosto w oczy i z
mocą uderzyłem nią w ścianę obok jego głowy.
Pobladł.
— Powiem to ostatni raz — wycedziłem przez
zęby, patrząc w jego małe, skurwielskie oczka. —
Vafara jest moją kobietą. Wybrała mnie, z własnej
nieprzymuszonej woli, a ty masz zakaz zbliżania
się do niej.
Jeśli jeszcze raz pojawisz się obok niej w
odległości mniejszej niż kilometr, rozszarpię cię
na strzępy, rozumiesz? Nie zbliżaj się do niej. Nie
patrz na nią, nie myśl o niej.
Puściłem go, więc gwałtownie zaciągnął się
powietrzem i oparł rozdygotane ręce na biurku.
Postanowiłem na tym zakończyć wizytę, ale
oczywiście jako naczelny skurwiel musiał mnie
sprowokować. Zrobiłem dwa kroki w przód, gdy
usłyszałem, jak powiedział:
— Może teraz ty ją rżniesz, ale obiecuję ci, że
i tak skończy w moim łóżku. Będę ją pieprzył na
wszystkie możliwe sposoby, zrobię jej gromadę
dzieciaków i będę patrzył, jak im usługuje, bo
jest pieprzonym zere…
Nie dokończył. Moja pięść, która uderzyła w
jego szczękę, skutecznie zamknęła mu mordę.
Usłyszałem jedynie chrupnięcie, a potem jego
jęki i w ostatniej chwili powstrzymałem się przed
drugim, trzecim i setnym ciosem, na które
zasłużył.
Vafara
Nie wierzyłam, że to wszystko naprawdę się
dzieje. Wyjeżdżałam. Wraz z moją najlepszą
przyjaciółką, która zorganizowała dla mnie
wymarzoną pracę z dala od przykrych
wspomnień i ludzi, którzy mnie nienawidzili.
Opuszczałam miasto, w którym spędziłam
całe swoje dotychczasowe życie. W którym
dorastałam, pracowałam i doświadczałam…
rozczarowań.
Zostawiałam wszystko. Mieszkanie, rodziców,
babcię, pracę, z której zostałam wylana, i przede
wszystkim miłość. Zostawiałam mężczyznę, dla
którego moje serce zaczęło bić szybciej.
Mężczyznę, przez którego prawie przestałam
oddychać.
Zaczynałam od początku. Nowe miasto, nowe
życie i nowa ja.
A oprócz tego szalony artysta, który
zaproponował mi pracę, Kirby
i Storm. Szansa. Moja kolejna szansa na
wydobycie się z bagna, w któ-
rym tonęłam.
Moja psychoterapeutka podczas kilku
internetowych konsultacji pokazała mi, jak wiele
bólu w sobie noszę. Uświadomiła mi, że nie mam
w sobie w ogóle szczęścia. Że nie mam endorfin,
że z niczego w Seattle —
poza możliwością bycia z Royce’em — się nie
cieszę. Że gdy tonę, nie powinnam wstrzymywać
powietrza, tylko ze wszystkich sił, zapierając się
rękami i nogami, chwytając się brzytwy,
próbować się wynurzyć.
Nie umiałam tego zrobić. Gdy zaczynałam
tonąć we własnych myślach, moją ostatnią deską
ratunku okazywał się Roy. Chciałam, by to on
mnie uratował. By dał mi szczęście, stabilizację i
wszystko, czego zawsze mi brakowało.
Moja terapeutka uważała, że to było złe. Jej
zdaniem budowania solidnego związku nie
zaczynało się od miłości do partnera, tylko od
miłości do siebie. Od zdrowej relacji z samą sobą.
A to oznaczało wstawanie rano z łóżka,
spojrzenie w lustro i myśl: „cześć, życzę ci miłego
dnia”, a nie: „nienawidzę cię”. Uzależnianie
swojego szczęścia od drugiej osoby było złe.
Uzależnianie swojego życia od miłości było złe.
Relacja z samą sobą była kluczem. Relacja z
kimś, kto najlepiej cię zna, z kimś, kto jest, był i
zawsze będzie z tobą — bo ludzie odchodzą i
przychodzą, a ty zawsze dla siebie jesteś.
Zawsze.
Otworzyłam oczy i nabierając w płuca
powietrza, spojrzałam na swoje odbicie. Stałam
w swojej łazience, w mieszkaniu po dziadku,
które wedle prawa było już tylko moje. Miałam
rozpuszczone włosy ani śladu makijażu na twarzy
i smutne spojrzenie. Ból wykrzywiał mi twarz, ale
mimo tego uśmiechnęłam się przez łzy. Nie
umiałam sobie powiedzieć:
„życzę ci miłego dnia”. Ale nie myślałam też,
że się nienawidzę. Byłam obojętna. Smutek z
powodu wyjazdu przyćmiewał uczucia, którymi
się darzyłam. Byłam cholernie gotowa na to, by
odejść i jednocześnie chciałam zostać. Serce
krzyczało, że tracę prawdziwą miłość. Rozum
przekonywał, że potrzebuję pomocy. Nie mogłam
się wycofać. Nie mogłam zostać i nadal tkwić w
beznadziei.
Byłam zdecydowana na zmianę.
Byłam gotowa złamać sobie serce jeszcze
mocniej.
Byłam gotowa zostawić Royce’a Faridana na
dwanaście miesięcy i nie liczyłam na to, że gdy
wrócę, on będzie na mnie czekał. Byłam gotowa
na rozczarowanie. Było ich ostatnio tak wiele, że
ryzyko doznania kolejnego prawie w ogóle nie
robiło na mnie wrażenia.
Spojrzałam na nadgarstek, na dwie grube,
ciemnoróżowe blizny, któ-
re przypominały mi, że prawie że sobą
skończyłam, i uroniłam ostatnią łzę.
Nienawidziłam swoich blizn. Brzydziły mnie i
kpiły mi w twarz, pokazując, jak słaba byłam. Jak
złamana, skoro musiałam się krzywdzić, by
złagodzić ból w głowie i w sercu. Nienawidziłam
ich całą sobą, ale mimo to sprawiały też…, że
czułam się silniejsza. Bo te zgrubienia o
intensywnym kolorze były symbolem mojego
złamania, ale i dowodem, że nadal walczę. Że nie
do końca przegrałam. Zawiodłam, przegrałam
walkę, ale nie wojnę.
Jeszcze się nie poddałam.
To jeszcze nie był koniec.
Od wejścia na pokład prywatnego samolotu, który
przysłał po nas mój przyszły szef, dzieliły mnie minuty.
Stałam na środku placu, który został dla nas wynajęty, i
wpatrywałam się w maszynę będącą obietnicą nowego
początku. Kirby rozmawiała z pilotem, błyszcząc pięknym
uśmiechem i jednocześnie przytulała się do Remiego.
Leciał z nami, na co zdecydował się dosłownie pół godziny
temu. Chciał z nami być, wspierać mnie w pierwszych
dniach i na własne oczy przekonać się, czy biznesmen z
Galveston, dla którego miałam pracować, był uczciwym
człowiekiem. Ufał dwóm kancelariom, które prześwietliły
firmę mojego przyszłego szefa, ale i tak postanowił nam
towarzyszyć. Byłam mu wdzięczna za tę troskę.
Spojrzałam na swoje stopy w starych,
spranych trampkach i przemknę-
łam wzrokiem po czarnych rajstopach z
dziurą na kolanie oraz długiej, czarnej bluzie,
którą na sobie miałam. Przez to, jak zaniedbałam
swoje zdrowie na przełomie czerwca i lipca, do
dzisiaj nie mogłam się otrząsnąć.
Drastycznie schudłam i straciłam kształty,
przez co wolałam się zasłaniać.
Moja matka… to znaczy Sutton, z pewnością
wytknęłaby mi, że teraz to już w ogóle wyglądam
jak deska. Ale byłaby usatysfakcjonowana tym, że
mój tyłek jest kościsty. Chociaż w sumie nadal był
szeroki.
Cholera, pieprzyć ją. Postanowiłam zapisać w
swoim notatniku zdanie o prześladujących mnie
myślach związanych z Sutton. Moja
terapeutka uważała, że za każdy przejaw
negatywnych emocji i każde krytyczne spojrzenie
na siebie była odpowiedzialna moja macocha.
Kazała mi pisać o każdym przykrym momencie,
który wiązał się z Sutton, i w ciągu tych kilku
tygodni, podczas których brałam udział w terapii
wprowadzającej, zapisałam trzy czwarte zeszytu.
Moja udawana matka była największym
powodem moich problemów, braku
samoakceptacji i nienawiści do siebie.
Potrząsnęłam głową, mając dość tego
pieprzonego natłoku myśli i ruszyłam
zdecydowanym krokiem do samolotu. Nie miałam
już na co czekać. Royce nie przyjechał się ze mną
pożegnać — nie powinno mnie to dziwić, bo
poprosiłam go o ograniczenie kontaktów do
minimum przed wyjazdem, ale i tak odczuwałam
żal.
Byłam w połowie drogi, gdy ktoś złapał mnie
za ramię i gwałtownie odwrócił w swoim
kierunku. Moje serce ruszyło galopem, bo przed
moją twarzą znalazły się błękitne oczy, które
pokochałam całą sobą. Ugięły się pode mną nogi,
a serce pękło mi z żalu, że to koniec.
Kochałam go. Tak bardzo go kochałam i nie
mogłam go mieć. Nie mógł być mój, bo pomimo
uczuć, jakie do mnie żywił, jego serce nadal
należało do kogoś innego.
— Royce… — wyszeptałam zdławionym
głosem.
— Musiałem komuś przypieprzyć — oznajmił,
ścierając łzę z mojego policzka. — Komuś, kto już
nigdy się do ciebie nie zbliży.
Może i byłam złośliwa i podła, ale miałam
nadzieję, że Marcus wy-lądował na ostrym
dyżurze. Jego krzywda w ogóle mnie nie
obchodziła.
Dla mnie był skończony. Zasłużył na cholerne
piekło.
Roy ujął moją twarz w dłonie i delikatnie
pogładził moje policzki.
Jego spojrzenie złagodniało, a moment
później widziałam w nim już tylko przejmujący
smutek.
— Wrócisz, prawda? — zapytał niemal
bezgłośnie.
Gula w moim gardle uformowała się szybciej,
niżbym sobie życzyła.
Byłam przekonana, że wrócę po zakończeniu
kontraktu, ale… co, jeśli tam będę mniej
przygnębiona? Przyleci do mnie? Rzuci swoje
studio, zostawi rodzinę i całe swoje życie dla
mnie? Na pewno nie.
— Taki jest plan — szepnęłam.
— Obiecaj, że do mnie wrócisz, Vafie —
poprosił, przyciskając swoje czoło do mojego.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam składać
obietnic, bo nie wierzy-
łam sobie. Obiecałam Kirby, że jej nie
zostawię, i prawie to spieprzy-
łam. Obiecałam, że nie sięgnę po żyletkę, i
spieprzyłam. Miałam dość obietnic, które
łamałam.
Objęłam Ce w pasie i w ramach odpowiedzi
po prostu go przytuli-
łam. Z całych sił oraz z całą bezgraniczną już
w tym momencie miłością do niego. Tuliłam go
tak, jakby to miał być nasz ostatni raz. Jakby to
był koniec.
Bo był. Albo wrócę silniejsza, albo nie wrócę
wcale.
— Kocham cię, Royce — wyznałam. — Bardzo
cię kocham.
W odpowiedzi pocałował mnie w głowę.
Wiedziałam, że nie czuł do mnie tego samego.
Ostatnie tygodnie spędziliśmy jakby w separacji.
Kontaktowaliśmy się telefonicznie raz w
tygodniu, bym mogła się bez niego pozbierać i
powoli przywyknąć do tego, że go nie będzie.
Rozłąka po raz kolejny uświadomiła mi, jak
bardzo go potrzebowałam i jak bardzo weszłam
w tę relację. Jak cholernie mocno się w nim
zakocha-
łam. I jak bardzo on mnie nie kochał.
— Kiedy będę mógł do ciebie zadzwonić? —
zapytał.
— Umówiliśmy się, że nie będziemy się
kontaktować — przypomniałam mu. — Tylko w
wyjątkowe dni.
— Będę za tobą tak bardzo tęsknił… —
wyszeptał zdławionym głosem.
— Ja za tobą też. — Ścisnęłam go jeszcze
mocniej. — Zadzwonię do ciebie w święta.
Jęknął, zamiast skomentować. Cóż,
zdecydowałam się na drastyczne środki.
Potrzebowałam odcięcia się, a myślenie o nim i
rozmowy przez telefon jedynie pogłębiałyby moją
tęsknotę.
— Muszę iść — szepnęłam po chwili ciszy.
Royce wypuścił mnie ze swoich objęć, ale nie
umiałam się poruszyć.
Tak bardzo nie chciałam go zostawiać.
Świadomość, że to koniec, rozrywała mi serce.
— Wiesz, że jesteś najpiękniejsza? — zapytał.
Uśmiechnęłam się, spoglądając prosto w jego
jasne oczy. Były wy-pełnione łzami.
— Podbij to Galveston, a potem wróć do mnie
— dodał. — Będę czekał. Tak długo, jak będziesz
potrzebować, Vafie.
Ujął moje policzki w dłonie i bez wahania
przyciągnął mnie do siebie, a potem słodko
pocałował, doszczętnie burząc mój
prowizorycznie poukładany wewnętrzny bałagan.
Oddałam pocałunek, roniąc kolejne łzy i
zapragnęłam wrzeszczeć pod wpływem frustracji.
Był dla mnie taki ważny, tak nieprzeciętnie
ważny… I nie mógł być mój. Nie teraz, nie w tym
momencie mojego życia.
To tak cholernie bolało.
Niemal tak bardzo jak to, że musiałam
przerwać pocałunek i zrobić krok do tyłu, żeby
go nie zasmarkać. Łzy zamazały mi obraz, ale
byłam w stanie zobaczyć jego słodki uśmiech. Te
niesamowite, momentami turkusowe oczy i po
prostu jego — Royce’a Faridana. Moją
najprawdziwszą miłość.
Zrobiłam krok do tyłu. Potem kolejny. Kolejny,
kolejny i jeszcze jeden. Aż w końcu, nie mogąc
znieść jego widoku, odwróciłam się do samolotu i
ruszyłam biegiem w stronę schodków. Serce mi
krwawiło. Ale musiałam. Po prostu musiałam.
Chwyciłam za poręcz i wbiegłam po
stopniach, ale zanim zniknęłam w samolocie, głos
Royce’a dotarł do moich uszu.
— Vafara!
Odwróciłam się na pięcie w wejściu do
samolotu i przechyliłam głowę, patrząc na jego
sylwetkę na środku płyty. Odetchnął, ocierając
policzki i uśmiechnął się czarująco.
— Ja też cię kocham, skarbie.
Koniec części pierwszej

Podziękowania
Chciałabym podziękować każdemu, przez
kogo poczułam się źle. Każdemu, kto doprowadził
mnie do łez czy bezsilności. Każdemu, kto kiedyś
mnie zostawił. Dzięki Wam nauczyłam się, że nie
trzeba mieć wiele. Wystarczy trochę. Ważne, by
to, co mamy, było prawdziwe i szczere.
Życzę Ci, drogi Czytelniku, by na twojej
drodze stanął kiedyś ktoś taki jak Kirby Livon.
Playlista
James Bay, Us
MIIA, Dynasty
ZAYN, Good Years
RAIGN, When It’s All Over
Imagine Dragons, Demons
Daughtry, Waiting for Superman
Plumb, Cut
Coldplay, The Scientist
The Script, Flares
Landon Austin, Once in a Lifetime
Michael Schulte, Heard You Crying
Paloma Faith, Only Love Can Hurt Like This Plumb, Don’t Deserve You
Machine Gun Kelly, lonely
Tom Rosenthal, Lights Are On
Jessie Murph, Always Been You
Ashes Remain, Without You
Jonah Kagen, Broken
Gracie Abrams, Long Sleeves
Ravenscode, My Escape
Lawless feat. Valen, Church
Birdy feat. RHODES, Let It All Go
NF feat. Britt Nicole, Can You Hold Me
Nathan Wagner, Don’t Forget Me
Mumford & Sons, White Blank Page
Jason Walker, In Another Life (Goodbye)
Thirty Seconds To Mars, Rescue Me
Birdy, Deep End
Alter Bridge, Watch Over You

You might also like