Professional Documents
Culture Documents
fortunateem-scars-blizny-zapisane-na-skorze-01-scars
fortunateem-scars-blizny-zapisane-na-skorze-01-scars
Prolog
Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Rozdział 4.
Rozdział 5.
Rozdział 6.
Rozdział 7.
Rozdział 8.
Rozdział 9.
Rozdział 10.
Rozdział 11.
Rozdział 12.
Rozdział 13.
Rozdział 14.
Rozdział 15.
Rozdział 16.
Rozdział 17.
Rozdział 18.
Rozdział 19.
Rozdział 20.
Rozdział 21.
Rozdział 22.
Rozdział 23.
Rozdział 24.
Rozdział 25.
Rozdział 26.
Rozdział 27.
Rozdział 28.
Rozdział 29.
Rozdział 30.
Rozdział 31.
Rozdział 32.
Rozdział 33.
Rozdział 34.
Rozdział 35.
Epilog
Podziękowania
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie
całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest
zabronione.
Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także
kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym
powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami
firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do
prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości —
oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest
czysto przypadkowe.
Redaktorka prowadząca: Barbara Lepionka
Ilustracje na okładce i wewnątrz książki: FortunateEm Droga
Czytelniczko!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/scars1_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: kontakt@beya.pl
WWW: https://beya.pl
ISBN: 978-83-8322-025-3
Copyright © FortunateEm 2022
Prolog
Vafara
Listopad
Rozdział 12.
Royce
Kołysałem się z Vafarą, nucąc cichą melodię.
Vafie drżała, targana szlochem. W końcu
uspokoiła się w moich ramionach, ale to, że
przestała płakać, wcale nie oznaczało, że poczuła
się lepiej.
Byłem… byłem po prostu cholernie
zaskoczony. Wiedziałem, że no-siła w sobie ból,
który tyle razy widziałem w jej wielkich
miodowych oczach, ale nigdy nie przyszłoby mi
do głowy, że mogłaby pomyśleć o odebraniu sobie
życia. Była krucha jak płatek wyschniętej róży.
Nadal piękny i przywodzący na myśl
wspomnienia, ale już nie zachwycający i
pożądany. Vafie nie zasługiwała na to, by się tak
czuć. Była młoda i miała przed sobą całe życie. A
zamykała się na świat przez ból, jaki ją
przepełniał. I to z winy jej matki.
— Chcesz usiąść? — zapytałem cichym
głosem.
Odetchnęła głęboko i poruszyła się
nieznacznie, zaciągając się powietrzem. Jej
policzek opierał się na moim torsie, a rękami
obejmowała mnie w pasie. Była taka drobna i
piękna. Niejedna kobieta mogłaby pozazdrościć
jej urody i figury, a jednak miała w sobie tyle
goryczy. Była przesiąknięta bólem, a jej matka
nadal ciągnęła ją w dół.
Moje rozmyślania przerwał nagły dźwięk.
Włączył się alarm w piekarniku, a wtedy Vafie
natychmiast się ode mnie odkleiła i pobiegła w
kierunku urządzenia. Wyłączyła je, otworzyła i
oparła ręce na blacie, dając sobie chwilę na
zebranie myśli. Nie przeszkadzałem,
przyglądałem jej się z boku i po prostu czekałem,
aż będzie gotowa. Nauczyłem się, że
najgorzej jest naciskać i ponaglać. Lepiej dać
cierpiącej osobie przestrzeń, w której pozostanie
swobodna, ale nie będzie się też czuć… samotna.
Vafara po chwili otrząsnęła się, wyciągnęła
naczynie żaroodporne i postawiła je na kuchence,
a potem przełożyła dwie góry placków na talerze
z… żabkami. Wzięła sztućce i bez słowa
przeniosła nasz posiłek na stół. Potem wróciła po
dwa kubki z herbatą, a na końcu po wazon z
kwiatami, które dla niej przywiozłem. Wybrałem
bukiet w kolorze słoń-
ca, bo żółty był symbolem przyjaźni, a poza
tym na jego widok robiło się cieplej na sercu.
Przynajmniej mnie, więc uznałem, że był w
porządku.
— To… — zaczęła Vafie, w końcu na mnie
spoglądając. — To może zjemy, co?
Miała czerwone, smutne oczy, zwieszone
ramiona i minę, jakby naprawdę chciała
przekazać, że ma serdecznie dość i się poddaje.
Nie wiedziałem, z jakiego powodu, ale dotykało
mnie to do żywego. Poczułem więź z tą
dziewczyną, szczerą, przyjacielską i zadziwiająco
silną więź
jak na tak krótki czas trwania naszej
znajomości. Chciałem ją poznać.
Chciałem jej pomóc. Chciałem, by zaczęła się
uśmiechać ze mną i czasem też dla mnie.
Tak długo tkwiłem zamknięty w swojej
skorupie, że nie zwracałem uwagi na bolączki
osób wokół mnie. Byłem zobojętniały przez
większość czasu, potem trochę się poprawiłem,
nadal nie było we mnie jednak tyle empatii, ile
kiedyś. Ale gdy Vafara pojawiła się w moim
studiu i spojrzała na mnie z tą obojętnością i
chłodem… coś się zmieniło. Poczułem, że jest
ktoś, kto miał w sobie taką samą gorycz jak ja, że
nie byłem sam.
Im dłużej ją znałem i im więcej czasu z nią
spędzałem, tym mocniej docierało do mnie, że
byłem mniej pokiereszowany niż ona. Ale skoro
potrafiłem się podnieść, to może byłem w stanie
jej pomóc?
— Jasne, umieram z głodu — zgodziłem się,
choć wcale nie umierałem.
Posłała mi słaby uśmiech i skierowała się do
stołu, a potem usiadła.
Zrobiłem to samo, zajmując miejsce
naprzeciwko niej i tak jak ona w ciszy zająłem się
jedzeniem. Nie sądziłem, że ze szpinaku można
zrobić coś tak dobrego. Póki nie skończyłem, nie
odezwałem się ani słowem.
Delektowałem się smakołykiem, który
przygotowała.
Gdy zjadłem wszystkie placki, odsunąłem od
siebie talerz i upiłem łyk herbaty. Przez kilka
minut siedzieliśmy w milczeniu, bo gospodyni
postanowiła bawić się jedzeniem. Ostatni
kawałek rozkrawała na mniejsze i mniejsze
części, które następnie ustawiała w rządku.
Przyglądałem się jej poczynaniom z uśmiechem.
Była urocza.
— Upiekłam małe biszkopty, bo obiecałam
twoim bratankom torty — oznajmiła nagle,
odsuwając od siebie talerz. — Pomyślałam, że nie
zaszkodzi, jeśli zrobię je przed ich urodzinami.
Trzeba przygotować masę i je poprzekładać.
Mam dwa czekoladowe i dwa waniliowe. Masę
zrobię z bitej śmietany, wafelków, czekolady i
brzoskwiń.
— To w czym ci pomóc?
Przygryzła wargę, na moment marszcząc
brwi, ale finalnie wzruszy-
ła ramionami.
— Mógłbyś na przykład ubić śmietanę, ale
może chlapać, więc się zbrudzisz.
Parsknąłem śmiechem, bez zastanowienia
przeciągając koszulkę przez głowę i wstałem, by
zawiesić ubranie na oparciu krzesła. Oczy Vafie
zrobiły się dwa razy większe, ale nie
skomentowała mojego ruchu.
Dopiła swoją herbatę i wstała, żeby pozbierać
naczynia. Wzięła talerze i sztućce, a ja
przeniosłem do kuchni szklanki. Następnie
Vafara wyjęła miskę, duże opakowanie śmietany
do ubicia, wafelki kakaowe, czekolady, dwie
puszki brzoskwiń oraz mikser i jakieś dwie
saszetki. Stanąłem przy blacie naprzeciwko
składników i podłączyłem mikser.
— No dobra, moment — mruknęła. — Dam ci
fartuszek, bo spodnie też możesz ubrudzić.
Skierowała się do szafki obok lodówki i
wyjęła z niej… różową szmatkę w małe awokado.
Podała mi, a ja bez słowa obwiązałem się tym w
pasie. Różowy fartuszek wyglądał zabawnie w
połączeniu z moim wytatuowanym korpusem i
ramionami.
— Cóż, myślę, że bardzo ci pasuje —
stwierdziła. — Ładnie komponuje się z drutem
kolczastym, który masz na ręce. — Przygryzła
wargę, niepewnie dotykając mojego bicepsa i
zsunęła dłoń aż na nadgarstek. —
Mogę o coś zapytać?
Uniosła wzrok, by spojrzeć mi w twarz i
przechyliła głowę, nieznacznie się rumieniąc. Jej
wielkie miodowe oczy patrzyły na mnie z
dystansem i lekkim strachem.
— Jasne, pytaj, o co tylko chcesz.
— Dlaczego drut kolczasty?
Oparłem się biodrem o blat i westchnąłem.
Każdy mój tatuaż był
związany z czymś ważnym, zazwyczaj
smutnym, ale nadal ważnym.
Nie bałem się otworzyć przed Vafie. Miała w
sobie coś, co sprawiało, że chciałem to zrobić.
— Drut kolczasty zawsze był symbolem
ochrony terytorium, kojarzy mi się z
ogrodzeniem, na przykład w więzieniu, żeby
więźniowie nie mogli z niego uciec. U mnie… —
Zatrzymałem się na moment, by zebrać myśli.
Gdy oczy Vafary patrzyły na mnie z takim
szczerym za-interesowaniem, zrobiło mi się aż za
gorąco. — U mnie jest podobnie.
Drut oplata moją lewą rękę, ciągnie się od
palca aż po obojczyk, gdzie jest urwany. Jest dla
mnie symbolem ochrony terytorium wokół
pokiereszowanego serca. Jest też trochę…
ochroną mojej rodziny.
— Więc jest ochroną tego, co dla ciebie
najważniejsze?
W kwestii rodziny? Jasne. W kwestii serca?
Wątpliwe. Nie miałem czego chronić, tak prawdę
mówiąc. Moje serce zostało złamane przez
brutalną rzeczywistość. Chroniłem miejsce, w
którym powinno się znajdować, ale nie samo
serce. Dlatego drut był przerwany zaraz nad
punktem, który wskazywał, gdzie pracowała ta
pompa przetaczająca krew.
— Można tak powiedzieć.
Przytaknęła, uśmiechając się odrobinę
weselej.
— Zawsze mnie ciekawiły sensy, jakie ludzie
wiążą z tym, co sobie tatuują. Fajnie, że każdy
rysunek może mieć wiele znaczeń. I że dla
każdego może mieć trochę inne.
— Zgadzam się, to jest zajebiście fajne —
stwierdziłem. — Teraz ja mam pytanie, mogę?
Wzruszyła ramionami.
— Gdzie znalazłby się twój drut kolczasty?
Spięła się. Spuściła wzrok na swoje palce,
które nerwowo splotła, i przez moment miętosiła
dolną wargę.
— W miejscu, którego nie chciałabym nikomu
pokazać, bo to dla mnie zbyt bolesne — przyznała
cicho. — Bierzmy się do pracy, co?
— Jasne.
Kiwnęła głową, odetchnęła głęboko i posłała
mi wymuszony uśmiech, który i tak był o wiele
lepszy od podkówki, w którą chwilę temu wygięły
się jej wargi. Minęła mnie, podeszła do kolejnej
szuflady i wyjęła z niej
otwieracz, nóż oraz deskę do krojenia.
Przechodząc obok mnie po raz drugi, zatrzymała
się. Wbiła wzrok w moje plecy.
— Feniks — stwierdziła. — Wow.
Parsknąłem śmiechem na jej komentarz i
zerknąłem na nią przez ramię. Zachwyt, który
zobaczyłem na jej twarzy, sprawił, że poczułem
dumę. Cieszyłem się, że podobały jej się moje
tatuaże. Ten zrobiłem u jednego z lepszych
artystów w Nowym Jorku. Zajęło mu to cztery
długie sesje, ale w końcu mój symbol odrodzenia
się z popiołów był
wart każdej minuty na leżance. Rysunek był
czarno-biały i dopieszczony w każdym detalu.
— Nieskromnie przyznam, że jest jednym z
najlepszych tatuaży, jakie w życiu widziałem.
Robiłem go w Nowym Jorku.
— Jest piękny. Ma dużo szczegółów i
naprawdę… wow. Ten ogień dotartem jest
niesamowity.
Ruszyła w stronę blatu i ułożyła na nim
trzymane w rękach przed-mioty. Podała mi dwie
puszki brzoskwiń w syropie.
— Pokroisz je? Ja ubiję tę śmietanę.
— Jasne.
Otworzyłem puszki, a następnie pokroiłem
owoce w drobną kostkę.
Vafie wlała do miski całą śmietanę i
uruchomiła mikser, ale widziałem, że ciągle
przyglądała się moim palcom. Dopiero gdy
wsypała jakiś proszek do śmietany, skupiła się
wyłącznie na niej. A ja na tym, jak słodko
przygryzała końcówkę języka, obserwując białą
breję. Po chwili wyłączyła mikser i odstawiła go
na bok. Otworzyła dwie czekolady i poło-
żyła na mojej desce.
— Na małe kawałeczki — poleciła.
Wykonałem polecenie bez słowa. Vafie
zgniotła w rękach cztery batoniki w czekoladzie,
wsypała miazgę do masy i przysunęła ją do mnie,
żebym przesypał czekoladę i brzoskwinie. Gdy to
zrobiłem, wymieszała masę i spróbowała palcem
z łyżki. Moment później łyżka znalazła się przed
moją twarzą, więc również skosztowałem.
— Pycha — wymruczałem.
A jako że byłem naczelnym złodziejem łyżek
do wylizywania, pozwoliłem sobie zebrać więcej
słodyczy i z tej, którą miałem teraz przed oczami.
Vafie uśmiechnęła się szeroko, kręcąc głową z
rozbawieniem.
— Zdradzić ci sekret? — zapytałem.
— Jasne.
— To ja jestem tym irytującym dzieciakiem w
rodzinie, który zawsze kradnie łyżkę i miskę do
wylizania resztek masy.
— I mama zawsze się wścieka, że nie
wystarczy na posmarowanie boków ciasta?
— Standardzik. — Parsknąłem śmiechem.
Łyżka z masą trafiła do miski. Vafie
przesunęła tę miskę na sam koniec blatu i nie
spuszczając ze mnie wzroku, udała się do
p j
swojego biurka, na którym na drewnianej
stolnicy miała gotowe biszkopty przykryte
kolorową ściereczką. Przyniosła stolnicę na
wyspę, a potem sprawnie przekroiła każdy na
trzy części. Mieliśmy więc dwanaście kawałków.
— W szafce nad zlewem są płaskie talerze,
podasz? — zapytała po chwili.
Bez słowa podszedłem do szafki i wyjąłem
trzy. Zakodowałem wcześniej, że chciała zrobić
minitorcik dla każdego. Zdecydowanie miała
wielkie serce. Levi najprawdopodobniej popuści
w spodnie z radości.
Bliźniaki w sumie też.
Ułożyłem talerze obok siebie nad stolnicą, na
której Vafie miała biszkopty. Spojrzała na mnie z
nieznacznym uśmiechem i przechyli-
ła głowę.
— Czytasz mi w myślach?
— To tajemnica — odparłem.
Poruszyłem sugestywnie brwiami i
pochyliłem się, opierając ręce na blacie. Robienie
z nią tortów było jedną z najprzyjemniejszych
czynności, jakie ostatnio miałem okazję wykonać.
Była wyciszona, co działało na mnie kojąco i aż
chciało się przy niej być. Gdy pomagałem Nile
lub Tamsyn, zawsze coś szło nie tak. Nie umiałem
współpracować ze swoimi bratowymi, bo były
zdrowo potrzepane. Lubiły pracować w chaosie,
a mnie chaos wkurzał.
Vafie nasączyła biszkopty sokiem z
brzoskwiń, a następnie przełożyła je masą i
ułożyła jeden na drugim. Powstały trzy brązowo-
beżowe torty, które wyglądały bardzo
smakowicie. A potem dostałem w ręce łyżkę i
miskę z mnóstwem masy na ściankach.
Pierwszy raz od lat czułem się jak szczęśliwy
dzieciak, który otrzymał
wymarzoną zabawkę. Tak się zresztą
zachowywałem, gdy zbierałem palcami resztki
masy i pakowałem ją sobie w usta. Łasuch po
trzydziestce.
Mina Vafie była warta uwiecznienia —
rozbawienie mieszało się na jej twarzy z
politowaniem i pewnego rodzaju rozczuleniem.
— Jesteś naprawdę słodki, Roy — oznajmiła.
— Dziecinny też bywam. — Puściłem jej
oczko, wsuwając łyżkę do ust.
Parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową i
przeniosła torty po kolei do lodówki. Potem
wspólnie posprzątaliśmy i Vafara zrobiła dla nas
kawę. Przenieśliśmy się na sofę.
Gdy dostrzegłem, że Vafie na powrót
posmutniała, nie mogąc się powstrzymać,
złapałem jej rękę i przyciągnąłem ją ku sobie.
Zrobiłem to na tyle mocno, że wpadła na mnie z
piskiem. Objąłem ją i uśmiechnąłem się do niej
pokrzepiająco, gdy podbródkiem oparła się o
moją pierś.
Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka
centymetrów.
— Chcesz wrócić do tematu? — zapytałem
ostrożnie.
Iskra w jej oczach zgasła, ale przytaknęła.
Odsunęła się ode mnie powoli i zamknęła na
moment powieki. Gdy zebrała myśli, ponownie
obdarzyła mnie smutnym spojrzeniem.
— To… strasznie głupie — zaczęła. Jej
ramiona opadły, a w oczach błysnęły łzy. — Matka
zadzwoniła do mnie zaraz po tobie i powiedziała,
że mam przyjść z moim wymyślonym chłopakiem
na jutrzejsze spotkanie. Co niedzielę jeżdżę do
rodziców na obiad, a później przez resztę dnia
staram się wrócić do normalności, bo zawsze coś
mnie tam dobija. — Opadła na oparcie i skupiła
spojrzenie na palcach, które mocno splotła. —
Mam bardzo złe relacje z matką, nigdy mnie nie
akceptowała i chyba się przyzwyczaiłam do bycia
złem koniecznym. Przez wiele lat nie radziłam
sobie z tym, jak mnie traktowała, ale ostatnio
było lepiej.
A potem moja kuzynka zaprosiła nas na swoje
wesele, które jest teraz w czerwcu. Moja matka
jest szanowanym w wielu kręgach detektywem i
cieszy się nieposzlakowaną opinią. Jest zimna i
zdystansowana, za co wiele osób ją podziwia.
— Więc jutro jemy obiad z twoją rodziną, a w
czerwcu idziemy razem na wesele —
podsumowałem. — Lubię wesela.
Nienawidziłem ich. Szczerze i z całego serca,
ale chciałem, żeby poczuła się bardziej
komfortowo.
— A ja ich nie cierpię. — Prychnęła. — Moja
matka uważa, że jestem starą panną i przynoszę
jej wstyd tym, że nie mam partnera. — Policzki
Vafary poczerwieniały ze złości. — Jest
zdesperowana, by oddać mnie temu kretynowi
Marcusowi. Do tego stopnia, że albo
zmanipulowała dziadka, albo wykorzystała
znajomości, które ma dosłownie wszędzie…
Pewnie nie miałaby oporów, żeby posunąć się
do szantażu, a potrafi wy-grzebać brudy na
każdego.
Zacisnęła wargi i pięści. Była wściekła.
— Mamy dwudziesty pierwszy wiek —
rzuciłem. — Nie ma prawa cię komuś oddać.
— No właśnie, nie jestem krową. Chociaż
umówmy się, krówek też nie powinno się
oddawać byle komu. A ona chce mnie wcisnąć
jakiemuś dupkowi bez taktu. Powiedział mi na
pierwszym spotkaniu, że jest wystarczająco
zamożny, by zamknąć mnie w domu i zapładniać,
bo marzy mu się duża rodzina.
Obserwowanie tak silnych emocji na jej
pięknej, delikatnej twarzy było wręcz
fascynujące. Może i nie powinno mnie cieszyć to,
że była zła… Ale zobaczyć w niej tyle ognia, to
było coś niesamowitego. Na moment porzuciła
kokon bólu, w jakim żyła. Teraz biła od niej
frustracja i chęć mordu.
— Potem stwierdził, że nie powinnam nosić
obcisłych spodni, bo podkreślają mój tyłek. —
Prychnęła, w końcu na mnie spoglądając. —
Wsadziłabym mu w dupę rozżarzone węgle.
Wystarczy, że moja matka wzięła sobie za cel
ciągłe krytykowanie moich szerokich bioder.
— Konstruktywna krytyka jest w porządku,
ale jeśli ktoś na siłę się czegoś czepia w twoim
wyglądzie, to znaczy, że ci tego zazdrości. Może
twoja matka ma kompleks płaskiego tyłka?
— Ma fetysz dużych piersi, bo moje hejtuje,
że są za małe — wybuchnęła. Jednak moment
później odchyliła głowę z jękiem. — Po co ja ci to
mówię? Jestem żenująca. Przepra…
— Nie — przerwałem jej gwałtownie, bez
zastanowienia łapiąc ją za kolano. Nachyliłem się
ku niej, przez co, gdy się wyprostowała, jej twarz
niemal zderzyła się z moją. — Przestań mnie
przepraszać.
Nie żałuję tego, że cię poznałem. Chcę
wiedzieć więcej i więcej. Lubię cię, Vafie i nie
jestem typem faceta, który ucieka z podkulonym
ogonem, gdy napotyka przeszkody. Chcę cię
poznać. Chcę ci pomóc.
Chcę, żebyś to zrozumiała i pozwoliła mi
rozgościć się w twoim życiu.
Rozumiesz?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Była tak blisko, że
znów mogłem podziwiać ciemniejsze plamki w jej
miodowych oczach.
— Jesteś połamana. Rozbita na wiele
kawałków. I nie potrafisz się pozbierać —
wyszeptałem, obejmując dłonią jej policzek. Jej
skóra była uzależniająco miękka. — Ja też taki
byłem, ale z pomocą Ramone’a zlepiłem niektóre
fragmenty siebie i każdego dnia robię nieznaczny
krok do przodu.
— Dlaczego chcesz…
— Dlaczego chcę ci pomóc?
Kiwnęła niepewnie, przytakując.
— Bo wiem, co to znaczy nie mieć nadziei i
motywacji. Wiem, co to znaczy stracić wszystko,
dla czego się żyło przez lata i wiem, jak smakują
załamania nerwowe i epizody depresyjne
wywołane traumą.
Jej oczy wypełniły się współczuciem. Tak
silnym, że na moment ścisnęło mnie w środku.
Wpatrywałem się w nie i nie wiedziałem, co
jeszcze powiedzieć, bo wszystko się we mnie
nagle zacisnęło. Wspomnienia na krótką chwilę
przejęły kontrolę nad moją głową, siejąc we mnie
spustoszenie. Cholera.
— Roy… — wyszeptała.
Jej ciepła, mała dłoń ujęła mój policzek.
Wróciłem na ziemię. Zamknąłem oczy, by się
uspokoić, a jej delikatny dotyk na mojej twarzy
pomógł mi to zrobić. Uśmiechnąłem się, gdy
sama z siebie postanowi-
ła mnie przytulić. Jej dłonie owinęły się wokół
mojej szyi, a moje objęły jej wąską talię. Przez
chwilę napawałem się jej niemym, szczerym
wsparciem i ciepłem, jakim emanowała.
Nieznacznie głaskała mnie po karku. Nawet nie
miała pojęcia, jak bardzo potrzebowałem takiego
dotyku. Zwykłego, szczerego wsparcia.
Oboje potrzebowaliśmy wsparcia. Od kogoś,
kto mógł spojrzeć na nasze życie z dystansu,
spróbować nas zrozumieć. I mógł to zrobić, bo
nie był od zawsze obok. Mógł także dlatego, że
znał to cierpienie.
Każdy potrzebował przyjaciela. A jeśli ten
przyjaciel potrafił zrozumieć ból… To było ważne.
Dobrze było się wspólnie śmiać, wygłupiać i
zabijać nudę. Ale nic nie mogło równać się ze
świadomością, że ma się z kim cierpieć. Łatwiej
przeżywać ból z kimś niż samemu. Obecność
osoby, która rozumie, jest cholernie ważna.
Ja mogłem być dla Vafary, a po tym uścisku
poczułem, że ona mogła być dla mnie.
Rozdział 13.
Vafara
Po zrobieniu delikatnego makijażu —
nałożeniu podkładu, pudru, na-rysowaniu
przydymionych kresek, poprawieniu brwi i
pociągnięciu ust błyszczykiem — zajęłam się
włosami. Trudno było je rozczesać, ale jakoś nie
miałam odwagi, by poprosić o to Royce’a.
Wystarczająco się przed nim odsłoniłam. Nie
powinnam za bardzo… naciskać. Jakoś sobie
poradziłam, po czym zawiązałam luźnego kucyka,
którego następnie zwinęłam w koczek i spięłam
małymi spinkami. Wyglądałam dziwnie, gdy kok
nie był idealnie ściśnięty, ale czułam się o wiele
lepiej.
Do ubrania przygotowałam sobie prosty
beżowy komplet bielizny, jasnobrązowy
bezrękawnik z półgolfem, flanelową koszulę w
kratę w ciemnych odcieniach zieleni oraz
materiałowe spodenki do kolan z paskiem.
Na stopy wsunęłam skarpetki i wysokie
trampki. Byłam gotowa.
Wyszłam z łazienki po psiknięciu się swoimi
ulubionymi perfumami i skierowałam się do
Royce’a, który siedział przy moim biurku,
przeglądając jeden ze starych szkicowników. Był
tym tak pochłonięty, że nie zauważył mnie, gdy
do niego podeszłam. Dopiero kiedy zajrzałam mu
przez ramię, pokazał, że jest świadomy mojej
obecności. Wyprostowałam się, a on zwrócił się
do mnie przodem, by przyjrzeć się ubraniom,
które wybrałam.
— Pachniesz… cholernie odurzająco —
mruknął, spoglądając z czarującym uśmiechem w
moje oczy. — Nie będzie ci zimno w krótkich
spodenkach?
Chciałabym zignorować ciepło na policzkach
spowodowane jego słowami, ale nie umiałam.
Royce był zbyt uroczy. Uzależniający. Przystojny.
Jezu, stop.
— Nie, spokojnie. — Przestąpiłam z nogi na
nogę onieśmielona jego wzrokiem i
komplementem. — To… jakby… jutro jedziesz ze
mną do moich rodziców, tak?
Przytaknął. Wstał, ułożył dłonie na moich
ramionach i uśmiechnął
się rozbrajająco, przez co nagle poczułam
spokój. Jego jasne oczy były tak ciepłe i dobre…
Za mocne.
— Tak, taki jest plan.
Zacisnęłam powieki, nie mogąc wytrzymać
jego spojrzenia. Biło od niego tyle wsparcia…
Głęboko odetchnęłam. Chciałabym być normalną
kobietą, która ma normalną rodzinę i normalnie
funkcjonuje w społeczeństwie. Chciałabym móc
przedstawić Royce’a jako dobrego znajomego,
który zechciał towarzyszyć mi na weselu kuzynki.
Ale nie mogłam.
— To nie będzie przyjemne spotkanie, Roy.
— Jestem dużym chłopcem — zażartował,
pocierając moje ramiona. — Kiedyś powiedziałaś,
że swoim wyglądem doprowadziłbym twoją
matkę do szału. Powinienem coś ze sobą zrobić?
Uśmiechnęłam się głupkowato. Otworzyłam
oczy, by spojrzeć na jego przystojną, męską twarz
i przygryzłam wargę. Był zachwycający dla mnie
i jednocześnie odrzucający dla matki — czyli
idealny.
— Moja matka nienawidzi zarostu, tatuaży i
uważa, że przystojni mężczyźni to zakała
społeczeństwa, bo zatruwają naiwnym kobietom
mózgi.
Jego uśmieszek był tak cholernie sugestywny,
że zrobiłam się czerwona jak dojrzały pomidor.
— Jestem przystojny?
Boże, wiedziałam, że to wyłapie.
— Jesteś — przyznałam. — To… chyba
oczywiste, nie? — Drżał mi głos, o zgrozo!
Dlaczego byłam w jego obecności tak
beznadziejnie nie-
śmiała? — Nie patrz tak na mnie.
Uniosłam dłonie i z jękiem zakryłam mu
twarz. Te jego cholerne lazurowe tęczówki…
— Jak na ciebie patrzę? — zapytał z
rozbawieniem.
— Jak typowy cwaniaczek, który wykorzystuje
to, że powiedziałam mu coś miłego. Jesteś
przystojny, to oczywiste, ja to wiem i ty to wiesz,
więc po co ciągniesz ten temat, Roy?
— Vafie, ale to ty się tłumaczysz.
Parsknął śmiechem, łapiąc mnie za
nadgarstki i odciągnął moje dłonie od swojej
twarzy, by ułożyć je na swoim twardym torsie.
Wydęłam wargę, czując ruch mięśni na jego
klacie i znów zerknęłam mu w oczy.
Nie naśmiewał się ze mnie. A przynajmniej
nie wyglądał, jakby kpił
yg j y p
z mojego komentarza. On… cieszył się z
niego? Wyglądał, jakby moje zdanie na temat
jego wyglądu miało znaczenie. A przecież nie
miało.
— Analizujesz w głowie każde moje słowo? —
zapytał, gdy nie odpowiedziałam na zarzut, że się
tłumaczę.
— Nie — ucięłam. — Zastanawiam się… uhm.
— Myśl, Vafs, myśl. —
Zastanawiam się, jak to zrobimy, żeby jutro
zdążyć na dwunastą trzydzieści na obiad. Bo
myślałam, że dzisiaj będziemy pić i się bawić, i w
ogóle.
— Mogę nie pić i jutro prowadzić —
zaproponował.
Cóż, tak, szczęka mi opadła. Kirby miała
dotąd kilku chłopaków i zawsze to ona była
kierowcą, bo jej partnerzy musieli napić się na
imprezie. To było najważniejsze, a Royce po
prostu tak sam z siebie… Chryste. Co z nim było
nie tak?
— To ci nie przeszkadza?
— A dlaczego miałoby? Nie liczy się alkohol,
tylko towarzystwo. Będę się dobrze bawił, bo
będą tylko osoby, przy których czuję się
komfortowo.
Nie muszę uciekać w alkohol, żeby się
rozluźnić, bo będę zrelaksowany. — Pochylił się
do poziomu mojej twarzy i wysunął pasmo
włosów zza mojego ucha. — W filmach faceci
zawsze zakładają dziewczynom włosy za ucho.
Jak wielkim jestem buntownikiem, skoro
zrobiłem na odwrót?
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i
odepchnęłam go od siebie, śmiejąc się cicho z
jego komentarza. Proste, nic nieznaczące gesty w
jego towarzystwie nabierały magii i sensu. Za
szybko otworzyłam się na tego człowieka,
zdecydowanie. O wiele za szybko.
— Bycie nieszablonowym jest dobre —
mruknęłam. — Może już pójdziemy, co? Napiszę
do Kirby, żeby się zebrała. Później pogadamy o
jutrzejszej egzekucji, okej?
— Egzekucji?
— Tak, to będzie egzekucja.
Rozdział 25.
Vafara
Zmyłam maseczkę i przyglądając się swojemu
odbiciu w lustrze, dostrzegłam coś, czego
kompletnie się nie spodziewałam. W moich
jasnobrązowych oczach nie było bezdennego
smutku, który czaił się w nich zawsze. Nie
patrzyłam już na wrak człowieka, na osobę, która
pragnę-
ła się zabić — nie byłam już tą dziewczyną,
która marzyła o tym, by zniknąć. Byłam
przygnębiona i nie emanowałam szczęściem,
ale… ból zniknął. W jego miejsce pojawiła się
nadzieja. Coś, co całkowicie zniknęło w
momencie śmierci mojego ukochanego dziadka.
Drżącą ręką dotknęłam swojego
zaróżowionego od pocierania ręcznikiem policzka
i uśmiechnęłam się sama do siebie. Pierwszy raz
od niepamiętnych czasów moje wargi wygięły się
w uśmiech, gdy na siebie patrzyłam. Miałam
nierównego, luźnego koka na czubku głowy, zero
makijażu, a moje oczy błyszczały. Powoli, bardzo
powoli zachodziła we mnie zmiana. Zmiana za
sprawą uczuć, którymi wypełniało się moje
rozdarte przez rodzinę serce. Zakochiwałam się
w Royu Faridanie.
W mężczyźnie, który teraz, w tym momencie,
potrzebował właśnie mnie.
Rzuciłam ręcznik na umywalkę, poklepałam
się po policzkach i opuściłam łazienkę. Szybkim
krokiem skierowałam się do wielkiego salonu
połączonego z kuchnią i jadalnią, gdzie Royce
czekał na mnie wraz z bratem. Miał na sobie
dresowe spodenki i siedział nieruchomo na sofie,
opierając policzek na ramieniu Ramone’a. Moje
serce ścisnęło się boleśnie na ten widok.
Załamanie Roya było jak cios prosto w serce. Nie
mogłam na to patrzeć. Pokonałam dzielący
nas dystans i zamiast usiąść obok, uklękłam
przed Royem i złapałam go mocno za uda.
Spojrzał na mnie, uśmiechając się delikatnie, ale
jego oczy wyrażały jedynie ból.
Teraz dostrzegłam to, o czym kiedyś mówił —
patrząc w jego oczy, widziałam odbicie swoich.
Byliśmy złamani. Zrujnowani.
— Royce… — zaczęłam, ale słowa uwięzły mi
w gardle. Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć.
Nie miałam pojęcia, co mogło być przyczyną jego
smutku.
Dłonie Roya powędrowały na moje. Ścisnął
moje palce, chcąc dodać otuchy mnie i chyba
sobie, a potem spojrzał mi głęboko w oczy, niemo
prosząc o zrozumienie. Przerażało mnie to.
— Kiedy miałem sześć lat, złamałem nogę —
zaczął spokojnie, pozwalając sobie na lekki, pełen
nostalgii uśmiech. — Byłem w szpitalu przez dwa
tygodnie, bo miałem też lekki wstrząs mózgu.
Spadłem wtedy z drabiny, bo za szybko chciałem
wejść do naszego domku na drzewie.
W połowie mojego pobytu w szpitalu, kiedy
zebrałem siły i przywykłem do gipsu,
postanowiłem zrobić sobie spacer zapoznawczy
po oddziale dziecięcym. Wszedłem do sali na
samym końcu długiego, białego korytarza i
zobaczyłem małą dziewczynkę, która oglądała
książkę. Była podpięta do aparatury. Miała długie
blond włosy, wtedy prawie białe, duże niebieskie
oczy i pełno piegów. Była najbardziej piegowatym
dzieckiem, jakie widziałem. Chyba do dzisiaj nie
spotkałem większego piegusa. — Uśmiechnął się
po raz kolejny, unosząc dłoń do mojego nosa, na
którym widniało kilka jasnobrązowych plamek. —
Miała na imię Maxine i była ode mnie młodsza o
szesnaście miesięcy. Mieszka-
ła dwie ulice od mojego domu i od chwili, gdy
wyszedłem ze szpitala, nie umiałem myśleć o
nikim innym. Spotkaliśmy się na placu zabaw.
Potem w szkole. Zostaliśmy dobrymi
znajomymi. Z czasem Maxie sta-
ła się moją przyjaciółką. Potem dziewczyną,
miłością i bratnią duszą.
Straciłem dla niej głowę, Vafie. Wyryłem ją w
swoim sercu na zawsze. —
Zacisnął powieki, jakby nagle ból, który czuł i
który słyszałam w jego głosie, był zbyt wielki. —
Miała chore serce i szanse na to, że uda się je w
pełni wyleczyć, były średnie. Pojechałem do
wojska, zacząłem wyjazdy na misje i trwałem z
nią w związku na odległość, pisząc listy i myśląc
tylko o tym, że niedługo wrócę. Maxie nie lubiła
moich wyjazdów, bała się o mnie. Jej matka też
nienawidziła, gdy wyjeżdżałem. Często mnie
za to opieprzała, bo narażałem jej chorą na
serce córkę na stres. To, że mogę zaszkodzić
Maxie, było zresztą głównym powodem mojej
rezygnacji z służby. Oświadczyłem się.
Zaplanowaliśmy ślub i naszą przyszłość. Potem
Maxie zaszła w ciążę. Dowiedziałem się, że będę
miał córkę, której postanowiliśmy dać na imię
Adalino. Pojechałem na ostatnią misję, po której
miałem skończyć z wojskiem. Chcieliśmy skupić
się tylko na nas i na naszej małej rodzinie.
Mieliśmy wszystko przygotowane, ślub, wesele,
zaplanowaną w najdrobniejszych szczegółach
wspólną przyszłość z naszą córką. Serce Maxie
miało wytrzymać poród, lekarze, którzy byli
szanowanymi specjalistami, powiedzieli, że da
radę i urodzi dziecko. Ciąża rozwijała się i
przebiegała prawidłowo. Wszystko, kurwa, było
naprawdę dobrze, Vafie. — Otworzył oczy, by
spojrzeć w moje, pełne łez. — Wsiadając do
samolotu, dostałem wiadomość, że moja
narzeczona rodzi. A gdy wysiadałem, jej matka
zadzwoniła i powiedziała, że serce Maxie się
zatrzymało, a moje dziecko się udusiło. — Jego
twarz stężała, a oczy zrobiły się puste. — Lekarze
popełnili błąd, przez który straciłem miłość
swojego życia i nasze dziecko.
Po policzkach Royce’a popłynęły łzy. Ja i
Ramone płakaliśmy razem z nim. Roy z powodu
straty i bólu, my przez niesprawiedliwość, jaka
go dotknęła. Powoli docierało do mnie to, co
mówił mi między słowami.
To, co chciał mi przekazać od samego
początku. Jego serce należało do kogoś innego. I
zawsze tak będzie.
Bo Royce Faridan już znalazł miłość swojego
życia. I tą miłością nie byłam ja.
Oddychałam powoli, starając się skupić na
tym, co musiał przeżywać Royce. Jednak palący,
przyćmiewający wszystko inne ból w mojej klatce
piersiowej oznaczał tylko jedno. Poczułam, że już
się zakochałam.
Że oddałam serce komuś, dla kogo nigdy nie
będę tak ważna, jak bym chciała. Było mi duszno.
Tak bardzo pragnęłam nie być w tym momencie
egoistką i skupić się na stracie, którą przeżył
Royce. Ale ból był nie do zniesienia. Odbierał mi
zdolność myślenia trzeźwo. Zatruwał mnie tak
samo jak wszystkie ciążące mi od lat myśli.
Byłam niewystarczająca. Zawsze i dla każdego po
prostu niewystarczająca. I do tego byłam
pieprzoną egoistką.
— Vafie — odezwał się Royce, dotykając
moich policzków. — Vafie, spójrz na mnie. — Jego
ciepły oddech owiał moją twarz.
Odrętwienie, które czułam, nie pozwalało mi
się ruszyć. Ale spojrzałam w błękitne oczy
Royce’a, w których była obawa.
— Oddychaj — wyszeptał.
Zaczerpnęłam powietrza, starając się nie
spanikować. Royce stracił
swoją narzeczoną. Stracił dziecko. Stracił
tych, których kochał najbardziej. To go
zniszczyło. A teraz dzielił się ze mną swoją
historią, bo mi ufał. Bo chciał, żebym wiedziała, z
czym się mierzył. Dlaczego był złamany. Dlaczego
nie potrafił już kochać. Był moim przyjacielem.
— Tak bardzo mi przykro, Roy — wydusiłam
przez ściśnięte gardło. — Tak bardzo mi przykro,
że życie odebrało ci szczęście. Miłość i szansę na
rodzinę. Tak bardzo mi przykro…
Życie wyrwało mu z piersi serce. Odarło go z
miłości, na którą za-sługiwał. Którą otrzymał jako
mały chłopiec i pielęgnował przez lata.
Poderwałam się gwałtownie i objęłam go
ramionami za szyję, przytulając tak mocno, jak
tylko zdołałam. Nie byłam egoistką. Nie mogłam
nią być. Byłam przyjaciółką. Dobrą przyjaciółką,
zawsze byłam dobrą przyjaciółką. Moje uczucia
nie miały znaczenia. Royce był ważniejszy.
Potrzebował mnie jako przyjaciółki, którą dla
niego byłam. Musiałam być.
Silne ramiona Royce’a otoczyły mnie i nim
zdążyłam się zorientować, siedziałam okrakiem
na jego udach. Przyciskał mnie do siebie z całej
siły, tuląc nos do mojej szyi. Oddychał spokojnie,
ale czułam, że z każdą chwilą drżał coraz
bardziej. Po chwili wstrząsnął nim szloch, a po
mojej skórze popłynęły jego słone łzy. Ramone
objął nas oboje, próbując przekazać nam swoje
wsparcie. Trwaliśmy tak przez długą chwilę,
tuląc się i nic nie mówiąc. Po prostu byliśmy dla
Royce’a. Dla mężczyzny, który podarował mi
kilka promieni słońca. Dzięki niemu przeżyłam
parę spokojnych, pięknych dni. Byłam mu to
winna.
Z otępienia wyrwał nas dopiero dzwonek
telefonu Ramone’a. Mężczyzna odsunął się od
nas, więc i ja odrobinę się wycofałam. Royce
mnie nie puścił, jego uścisk nie zelżał. Nadal
kurczowo obejmował mnie w pasie i bez słowa
tulił, cicho łkając.
— Tak? — odezwał się Ramone do telefonu. —
Tak, jasne. Dobrze, słoneczko, już do ciebie jadę.
Tak. Już, zaraz, jestem u wujka Royce’a.
Rozłączył się i spojrzał na nas
przepraszająco.
— Bentie dzwoniła, muszę jechać — oznajmił.
— Możesz… — Spojrzał mi w oczy, delikatnie
łapiąc mnie za ramię. — Możesz z nim zostać?
Przytaknęłam, mocniej obejmując Roya i
uśmiechnęłam się niemrawo do jego brata.
Ramone podniósł się, pocałował Ce w głowę, a
mnie w policzek i powoli odszedł w stronę
wyjścia, ubierając się po drodze.
Chwilę później usłyszałam trzask drzwi
frontowych. A potem ryk silnika samochodu.
Zostaliśmy sami, tylko ja, Royce i to, co działo się
w naszych zmęczonych umysłach.
— Vafie? — Głos Royce’a przerwał ciszę.
Mężczyzna poruszył się przy mojej szyi i
nieznacznie musnął ją wargami. — Naprawdę
chcę z tobą być — wyszeptał.
Moje serce zamarło i ogarnął mnie szok.
Znów odżyła we mnie nadzieja. Chciałam się
odezwać, ale nie wiedziałam, co mogłabym
powiedzieć. Jak zareagować.
— Chcę być z tobą, ale boję się… Tak
cholernie się boję, że nie będę w stanie dać ci
tego, na co zasługujesz — dodał.
Zacisnęłam powieki i po prostu go słuchałam.
— Nie mogę cię okłamać i powiedzieć, że już
nie kocham Maxie. Nie mogę też zagwarantować,
że kiedyś przestanę ją kochać. Zawsze będzie
częścią mnie.
— Zawsze będzie miłością twojego życia —
wyszeptałam. Wplotłam palce w jego poskręcane
włosy i odetchnęłam, walcząc z zalewającą mnie
falą cierpienia. — Rozumiem to, Roy, naprawdę…
rozumiem.
— Wszyscy mówią, że powinienem ruszyć z
miejsca — kontynuował. — Ale ja nie potrafię
zapomnieć. Wspomnienia o Maxie kawałek po
kawałku zacierają się w mojej głowie i są takie
dni jak dzisiaj, kiedy nie umiem sobie z tym
poradzić. Nie pamiętam jej zapachu, nie
pamiętam jej dotyku. Nie pamiętam już, jak to
było mieć ją obok. — Odsunął
się ode mnie i lekko pogłaskał moją
zapłakaną twarz. Jego jasne oczy miały w sobie
tyle uczuć, że zabrakło mi słów. — Jesteś
pierwszą kobietą od śmierci Maxine, przy której
nie czuję się w środku martwy. Chcę być przy
tobie, chcę cię chronić i uszczęśliwiać. Chcę
spędzać z tobą czas i rozkoszować się twoją
bliskością, Vafie. Ale nie potrafię zrobić tego, jak
należy. — Jego oczy ponownie wypełniły się
łzami. — Nie mogę znieść myśli, że kochając cię,
zapomnę o Maxine. A jednocześnie zabija mnie
myśl, że przez nią mogę nie kochać cię tak
bardzo, jak bym chciał.
— Royce…
— Przepraszam, Vafie… Tak bardzo cię
przepraszam.
Pogładziłam jego wykrzywioną bólem twarz i
przysunęłam się bliżej.
Dotknęłam czołem jego czoła i popatrzyłam
mu w oczy. Był taki złamany… Ten wielki,
umięśniony mężczyzna, który tak bardzo mi
pomógł, był teraz małym, zagubionym chłopcem,
który nie potrafił odnaleźć się w rzeczywistości,
jakiej musiał stawić czoła. Chciałam mu pomóc.
Całą sobą pragnęłam go pocieszyć, ulżyć jego
cierpieniu. Ale wiedziałam, że musiał sam
przeżyć żałobę. Tego nie można zrobić za kogoś.
— Jesteśmy przyjaciółmi, Royce —
powiedziałam z pewnością w głosie. — Jestem
tutaj dla ciebie. Ja… nie chcę, byś się do
czegokolwiek zmuszał. Moje uczucia… —
wydusiłam — …ja nie… nie musisz. Po prostu…
po prostu bądź przy mnie. Bez zobowiązań, bez
nazywania naszej relacji. Po prostu mnie nie
zostawiaj. — Moja warga zadrżała, gdy serce i
głowa dopowiedziały to, przed czym tak bardzo
starałam się powstrzymać: bo zakochałam się w
tobie jak skończona idiotka.
— Niech będzie tak, jak jest teraz —
wyszeptał. — Po prostu bądź-
my sobą. Bądźmy dla siebie. Tak jak dotąd.
Niech to się dzieje.
Zacisnęłam wargi, by nie patrzył, jak drżą.
— Jesteś dla mnie cholernie ważna, Vafaro —
dodał, uśmiechając się smutno. — Bez ciebie
znów popadnę w odrętwienie.
— Ty też jesteś dla mnie ważny, Royce. —
Przyciągnęłam jego twarz do swojej i delikatnie
go pocałowałam. — Jesteś moim przyjacielem.
Moim bezpiecznym miejscem.
— Chcę być z tobą, Vafie. Po prostu być.
Uśmiechnęłam się słabo przy jego wargach.
Zdusiłam pragnienie, by wyznać to, co czuło moje
serce i naparłam na niego mocniej, całując jego
mokre od łez usta.
Rozdział 26.
Vafara
Czułam się źle. A nawet gorzej niż źle. Na
samą myśl o wyjeździe, na który zaprosił mnie
Royce… trzęsłam się z nerwów. Czułam szalejące
we mnie tornado emocji. Nic dziwnego, w końcu
zakochałam się bez wzajemności w mężczyźnie,
który od lat leczył złamane serce. Jak miałam
sobie poradzić z tymi cholernymi uczuciami do
Royce’a, skoro zamierzałam spędzić z nim cały
weekend sam na sam? A potem jak miałam bawić
się z nim na weselu? Jak miałam się nie nakręcać
na coś więcej, gdy on ciągle mnie do siebie
przyciągał? Jak ja, do cholery, miałam to
wszystko ogarnąć?!
Ugh, życie znów mnie przytłaczało.
Spakowałam do małej torby bluzę, spodnie
dresowe i dwie pary skarpetek, bo takie
otrzymałam wytyczne od Roya. Polecił mi też
zabrać coś słodkiego, więc przygotowałam
pomarańczowo-dyniowe wegańskie serniczki z
orzechów nerkowca. Wyglądały świetnie, a
smakowały jeszcze lepiej. Nie mogłam się
powstrzymać i spróbowałam jednego po
śniadaniu.
Ubrałam się w krótkie jeansowe ogrodniczki
w czarnym kolorze i zwykłą białą koszulkę, a do
tego trampki. Włosy spięłam w kucyk, żeby mnie
nie denerwowały podczas podróży, a na twarz
nałożyłam lekki makijaż. Mój stan psychiczny i
wygląd niestety do siebie pasowały.
Ale miałam to gdzieś.
Wyjechałam z domu o piętnastej i gdy
dotarłam do Royce’a, czekała na mnie otwarta
brama. Zaparkowałam obok wielkiego, czarnego
forda raptora i niepewnie skierowałam się do
wejścia. Nie musiałam pukać, bo drzwi, tak jak
brama, były otwarte na oścież. Przeszłam prosto
do salonu połączonego z kuchnią, gdzie
znalazłam swojego kompana na weekend. Royce
stał przy wyspie kuchennej w samych bokserkach
i pakował sałatkę do dwóch pudełek. W tle grała
głośna muzyka, więc mnie nie usłyszał, a ja nie
czułam potrzeby, by się ujawniać. Oparłam ramię
o futrynę i wpatrywałam się w niego jak
zaczarowana. W jego muskularne, opalone ciało,
tatuaże, mokre włosy spadające na czoło, jego
profil… Boże, beznadziejnie się w nim
zakochałam. Już nie było cholernego odwrotu, bo
moje zdradzieckie serce postanowiło, że chce
właśnie jego — mężczyzny, który nigdy nie
pokocha mnie całym sobą.
Palący ucisk, jaki poczułam w klatce
piersiowej, sprawił, że zapragnęłam się rozpłakać
jak żałosna, nudna ja sprzed kilku miesięcy.
Chciałam być silna. Tak silna, by Roy zobaczył we
mnie twardą, niezłomną kobietę. Ale byłam tak
obrzydliwe słaba, że było mi siebie żal.
Royce znienacka poderwał gwałtownie głowę
i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się czarująco.
Ciepło, które rozlało się po moim wnętrzu na
widok jego uśmiechu, było gwoździem do trumny.
Był tak boleśnie przystojny… Szlag by to.
— Hej — mruknęłam i ruszyłam do przodu, by
położyć serniczki na blacie.
— Hej, Vafie — odpowiedział mi wesoło. —
Jak samopoczucie?
Wzruszyłam ramionami, nie chcąc narzekać
na swoją beznadziejną kondycję sercową. Roy
podszedł do mnie, objął mnie i mocno przytulił,
całując przy tym moje czoło. Odwzajemniłam
uścisk z wdzięcznością, bo potrzebowałam jego
bliskości jak tlenu. Sama nie wiedziałam, czy
lepiej mi było, gdy mnie nie dotykał, czy tak jak
teraz, kiedy przytulał mnie do swojego nagiego
torsu. Może gdybym nie mogła go dotykać,
łatwiej byłoby mi znosić fakt, że nie miałam u
niego szans? Cóż, byłam świadoma, że się tego
nie dowiem. Nie potrafiłam sobie odmówić tego
dotyku.
Byłam masochistką.
— Zrobiłem nam sałatkę z suszonymi
pomidorami, oliwkami i fetą, a na przegryzkę
gotowane na parze marchewki z pomarańczą i
orzechami pekan. Co ty na to?
— Ja mam wegańskie serniczki.
— Jeszcze dwie butelki wina, kawa i herbata
w termosach i możemy ruszać w podróż. —
Odsunął się ode mnie, by ująć w dłonie moje
policzki. — Nie pojedziemy daleko, ale obiecuję,
że będzie fajnie. Masz dłuższe spodnie i bluzę na
później?
Przytaknęłam ruchem głowy i niechcący
zerknęłam na jego wargi.
Nie chciałam tego. Naprawdę nie chciałam!
Ale równocześnie z tym spojrzeniem oblizałam
usta i beznadziejnie się zdradziłam, bo Royce
zaserwował mi uwodzicielski uśmieszek.
Przesunął kciukami po mojej skórze i bardzo
powoli, jakby chciał dać mi czas na ucieczkę,
pochylił
się do mojej twarzy. Zamknęłam oczy, gotowa
na pocałunek, który przyszedł moment później.
Pocałował mnie tak leniwie i zarazem słodko, że
zmiękły mi kolana. A gdy się odsunął, prawie
jęknęłam, że chcę więcej.
— Zrób kawę i herbatę do termosów, a ja się
ogarnę, co? — mruknął, puszczając mnie. —
Muszę znaleźć jakieś wygodne spodnie.
— Jasne.
Odsunęłam się od niego i na drżących nogach
podeszłam do czajnika. Wlałam do niego
przefiltrowaną wodę z dzbanka i włączyłam, by
się zagotowała. Gdy Royce wyszedł, zostawiając
mnie samą, pochyliłam się nad blatem i ukryłam
twarz w dłoniach. Moje serce waliło jak oszalałe,
domagając się więcej bliskości, do której nie
miałam prawa.
Czy mogło być gorzej? Oczywiście, że tak.
Nasza podróż trwała pół godziny. Ku mojemu
zaskoczeniu przejechaliśmy ogromnym raptorem na plażę.
A konkretnie do Golden Gardens Park.
Royce bez słowa wyjął z bagażu koc i torbę
pełną jedzenia, po czym chwycił mnie za rękę i
pociągnął nad wodę. Rozłożył koc i kazał mi
usiąść. Byłam zestresowana tym posiłkiem, bo
czułam się jak na randce.
Mój partner był milczący, ale bardzo
zadowolony, gdy rozkładał między nami
przygotowane wcześniej posiłki. Wręczył mi
kubek herbaty i pudełko z sałatką, a poza tym
otworzył jeszcze pojemnik, w którym był świeży
chleb z ziarnami, i kolejny, z marchewką.
Zaczęliśmy jeść, przyglądając się wodzie i
spacerującym po piasku ludziom. Najwięcej było
par, głównie młodych zakochanych i młodych
rodziców z mały-
mi dziećmi. Patrząc tak na tych szczęśliwych
ludzi… poczułam ucisk w klatce piersiowej.
Zazdrość wbiła szpony w moje sponiewierane
serce i odebrała mi całą radość z posiłku.
Miałam prawie dwadzieścia cztery lata,
byłam samotna i nieszczęśliwa, co było do
przewidzenia, bo byłam beznadziejna. Moje życie
było beznadziejne. Jedyną perspektywą na
przyszłość było małżeństwo, a raczej fałszywe
małżeństwo z mężczyzną, w którym się
zakochałam, a który mnie nie chciał. Albo chciał,
ale nie potrafił odgrodzić się od przeszłości.
Nie byłam złym człowiekiem i nie byłam
samolubna. Miałam świadomość, że rany w sercu
Roya były tak głębokie, że nie mogłam sprawić,
że dzięki mnie się zagoją i zabliźnią. Byłam zbyt
słaba i niewystarczająca, by go naprawić. Nie
potrafiłam poradzić sobie z samą sobą, a co
dopiero z mężczyzną, który od wielu lat cierpiał z
powodu złamanego serca.
— Jak ci smakuje? — zapytał po dłuższej
chwili.
— Pyszne — przyznałam. — Zwłaszcza te
marchewki są obłędne.
Jesteś świetnym kucharzem.
Uśmiechnął się do mnie czarująco, lekko
zawstydzony.
Gdy skończyliśmy posiłek będący naszym
obiadem, poczęstowałam go deserem. Zjedliśmy
serniczki, popijając tym razem kawę. To było
takie dobre, siedzieć z nim na kocu, patrzeć na
fale i obcych mi ludzi…
Ogarnęła mnie nostalgia, przez co łzy
napłynęły mi do oczu. Nie rozpłakałam się, ale
byłam na cholernej granicy.
— Tak właściwie to, dlaczego jesteś
wegetarianką? Ze względu na zdrowie,
przekonania czy co?
— Nienawidzę tego, jak traktowane są
zwierzęta hodowane na mię-
so. I tego, że w ogóle się je zabija —
odparłam. — Chciałam przejść na weganizm, ale
nie umiem sobie odmówić jajek i serów. —
Wzruszyłam ramionami, spoglądając na
uśmiechniętą twarz Royce’a. — Nie lubię smaku
tych wegańskich wyrobów mlekopodobnych.
— Zwierzęta są traktowane okropnie, to fakt.
Kiedy ostatni raz jadłaś mięso?
— Dziesięć lat temu, dokładnie dziesiątego
lipca będzie dziesiąta rocznica.
— Podziwiam cię. Ja bym nie dał rady
odmówić sobie steków Ramone’a. Są tak dobre,
że gdybym miał poprosić o jakieś danie przed
śmiercią, poprosiłbym o te steki. Zawsze podaje
do nich purée ziemniaczane
i grillowane szparagi. — Jego oczy się
zaświeciły. — Musisz spróbować tego purée i
szparagów, one też są przepyszne.
Pochylił się do mnie i ku mojemu zaskoczeniu
pocałował mnie w policzek. W nagłym przypływie
odwagi wyciągnęłam rękę i zanim się odsunął,
przekręciłam się i pocałowałam go w usta. Każdy
jego pocałunek dodawał mi skrzydeł i dzięki
temu na moment zapominałam o wszystkim, co
złe. Niestety, gdy się odsuwał, wracałam ma
ziemię, tak jak teraz. Roy spojrzał mi głęboko w
oczy i uśmiechnął się w sposób tak rozbrajający,
że naprawdę… mogłam się roztopić.
— Wiesz, że to randka, prawda? — oznajmił.
— Randka? — wydusiłam z siebie.
— Mhm. Teraz zabiorę cię na długi spacer, co
ty na to?
— Jestem za — zgodziłam się. — Romantyk z
ciebie, Ce.
— Zaczekaj na to, co będzie później.
Puścił mi oczko i uśmiechnął się bardzo
szeroko.
Royce Faridan zdecydowanie był typem romantyka. Po
tym jak zebraliśmy swoje rzeczy z plaży i zapakowaliśmy je
do samochodu, wybraliśmy się na zapowiedziany długi
spacer wzdłuż wybrzeża, który zakończyliśmy w kawiarni,
zamawiając po pucharku lodów. Nie rozmawialiśmy zbyt
wiele, rozkoszowaliśmy się po prostu swoją obecnością.
Gdy zrobiło się ciemno, byłam pewna, że
będziemy wracać do domu, ale mój towarzysz
oczywiście miał inne plany. Samochód, którym
przy-jechaliśmy, był pożyczony od przyjaciela Ce
specjalnie na dzisiejszy dzień. W wielkiej kabinie
z tyłu Roy rozłożył kilka koców i schowane
wcześniej poduszki, na których wygodnie się
ułożyliśmy. Dodatkowo mój towarzysz wziął ze
sobą cztery lampiony na małe świeczuszki, które
stworzyły bajeczny klimat i obłędnie pachniały.
Mieliśmy więc widok na błyszczącą wodę, niebo
pełne gwiazd nad sobą i kompletny spokój wokół.
Miałam ochotę się popłakać ze wzruszenia.
Pewnie przyczyniło się do tego wino, które
spożywaliśmy, przegryzając chrupki. Byłam na
tyle pijana, że zależało mi tylko na tym, by Royce
był blisko.
— Spałaś kiedyś w takim miejscu? — zapytał,
kreśląc kółka na moim odkrytym ramieniu, gdy
leżeliśmy wpatrzeni w swoje twarze. — Ja nie, ale
zawsze chciałem.
— Nie spałam. I cieszę się, że swój pierwszy
raz przeżywam właśnie z tobą.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, przesuwając
palce na mój policzek, a z niego na wargi.
Pochylił się ku nim, ale zamiast mnie pocałować,
spojrzał mi w oczy. Przez to, że noc była jasna, a
my mieliśmy dodatkowe oświetlenie, doskonale
widziałam jego piękne tęczówki.
— Czas spędzony z tobą płynie zdecydowanie
za szybko — wyszeptał. — Znamy się tak krótko,
a łączy nas tak wiele. — Przemknął kciukiem po
mojej dolnej wardze i pochylił się jeszcze
odrobinę. — Chciał-
bym, żebyś była ze mną częściej.
— Ja też chcę być z tobą częściej —
przyznałam się. — Cały czas się boję, że
odejdziesz.
— Nie mam zamiaru.
Przywarł ustami do moich warg i pocałował
mnie namiętnie. Nim się zorientowałam,
przewrócił się na plecy i wciągnął mnie na siebie,
mocno obejmując moją talię. Ja wplotłam palce w
jego miękkie włosy i naparłam na niego,
wpraszając się językiem w głąb jego ust. Nie
mogłam się powstrzymać. Nie umiałam
powiedzieć sobie stop i przerwać tego, co
właśnie się zaczęło. Chciałam więcej. Chciałam
go całego dla siebie. Żeby był tylko i wyłącznie
mój.
Choć wiedziałam przecież, że nigdy nie
będzie.
— Vafie — sapnął w moje wargi, próbując się
podnieść do siadu. —
Mam coś dla ciebie.
Oderwałam się od niego niechętnie i
usiadłam na jego udach, gdy tylko się podniósł i
oparł plecy o kabinę. Przez moment po prostu na
mnie patrzył, jakby próbował się czegoś
doszukać w mojej twarzy.
— Jesteś tak cholernie piękna — powiedział
nagle. — A w tym świetle wyglądasz zabójczo.
Mógłbym bezustannie na ciebie patrzeć i nigdy
nie byłbym w stanie nasycić się tym widokiem,
Vafie.
Poczułam nagłe zakłopotanie, więc zakryłam
twarz dłońmi i parsknę-
łam śmiechem, kręcąc się na boki. Przy nim
naprawdę czułam się pięk-na. Sprawiał, że
wydawałam się sobie wystarczająca, i to było tak
cholernie uzależniające. Jak miałam się przed
nim bronić? Pochłaniał mnie.
— Spójrz — odezwał się. — Chciałbym, żebyś
go nosiła.
Powoli opuściłam ręce i spojrzałam na twarz
Royce’a. Następnie powiodłam wzrokiem w dół,
na jego dłonie, w których trzymał małe
otwarte pudełeczko. Wyjęłam z kieszeni
telefon i włączyłam latarkę.
Skierowałam snop światła na zawartość
pudełeczka i ujrzałam piękny, delikatny
pierścionek. Żółtawy kamień wyglądał jak
skrzydło motyla.
Szok odebrał mi mowę. Pierścionek był
cudowny.
— Niech to będzie pierścionek, który
symbolizuje nas — powiedział. — Niekoniecznie
zaręczynowy, bo wiem, że po naszej ostatniej
rozmowie to dość trudny temat, ale… Naprawdę
chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna.
Zależy mi na tobie. Cholernie mocno.
— Roy…
— Dla nas będzie oznaczał to, co jest między
nami, a dla innych niech będzie pierścionkiem
zaręczynowym. Twoja matka, Marcus, oni
wszyscy… niech wiedzą, że jesteśmy razem na
poważnie.
Wyjął pierścionek z pudełeczka i wyciągnął
do mnie lewą dłoń. Automatycznie podałam mu
swoją, a on wsunął błyskotkę na mój palec
serdeczny. Była zaskakująco ciężka. Przeszło mi
przez myśl, że to tak, jakby tak naprawdę
kompletnie nic nie znaczyła. Jednak widząc
szczerość w spojrzeniu Royce’a… uśmiechnęłam
się i objęłam go ramionami, a potem przytuliłam
się do jego szyi.
— Myślałem nad tym, żeby zrobić scenę dla
twoich bliskich i oświadczyć ci się na weselu tej
kuzynki, ale potem doszedłem do wniosku, że
mogliby to wziąć za pokazówkę.
— Moja matka padłaby na zawał —
szepnęłam, całując jego szyję.
— A Marcusowi poszłaby piana z ust.
Parsknęłam śmiechem i odsunęłam się od
Royce’a, by dotknąć jego twarzy. Wpatrywałam
się w jego błękitne oczy, jednocześnie czując, jak
fala niemożliwych do powstrzymania uczuć zalała
moje serce. Pętla wokół mojej szyi zaczęła się
zaciskać. Moje uczucia były coraz mocniejsze.
Wiedziałam, że jeśli Roy mnie odrzuci,
rozpadnę się na kawałeczki. Ale mój instynkt
samozachowawczy był zbyt słaby, bym próbowała
się bronić przed potencjalną katastrofą.
Rozdział 27.
Vafara
Nie mogłam się pozbierać po weekendzie
spędzonym z Royce’em. Przepełniała mnie
nadzieja i czułam nieustanne pragnienie bycia
przy nim.
Tak minęły mi dwa tygodnie, podczas których
widywaliśmy się codziennie, choćby na krótką
chwilę. Dzisiaj mijał drugi dzień od naszego
ostatniego spotkania i moje głupie serce tęskniło
za nim jak nigdy za nikim.
Byłam tak zdesperowana, że wręcz
pragnęłam, by nadeszła sobota i to nieszczęsne
wesele mojej kuzynki, na które mieliśmy iść
razem.
Siedziałam w pracy, przeredagowując stos
notatek mojej matki z ostatnich kilku spraw.
Starałam się skupić na wykonywanym zadaniu.
Szło mi opornie, bo w głowie miałam obraz
błękitnych, łagodnych oczu Roya.
Zakochanie to okropny stan. Mózg
przestawiał się na inne tory i jedyne, co robił, to
dźgał i piszczał do ucha: „zobacz się z nim,
zobacz się z nim, zobacz się z nim!”. Kompletna
paranoja.
Nagle drzwi do mojego gabinetu otworzyły
się z impetem, tak że aż podskoczyłam.
Wyprostowałam się jak struna, prawie
przewracając monitor i spojrzałam z
przerażeniem na matkę. Stała przede mną w
swoim standardowym spodnium i marynarce, z
miną wyrażającą obrzydzenie.
Przywykłam do tego. Aczkolwiek po ostatniej
wielkiej kłótni na temat tego, że unikałam
niedzielnych obiadów — co rzeczywiście robiłam
—
miałam nadzieję, że przez jakiś czas będzie
obrażona i nie będę musiała jej oglądać. W głębi
duszy czułam jednak, że coś było na rzeczy. Tym
czymś był pierścionek na moim palcu
serdecznym. Długo zbierała się w sobie, ale w
końcu musiała się do niego przyczepić.
— Skończyłaś poprawiać notatki do spraw z
zeszłego tygodnia? Mam spotkania z klientami i
muszę to wszystko przeczytać. Ile mam jeszcze
czekać? — warknęła.
— Wyślę ci je na maila do dziesięciu minut,
została mi ostatnia strona piątkowego
przesłuchania — oznajmiłam spokojnie.
Odetchnęłam głęboko, przygładzając kosmyki
włosów, które wypadły z mojego
klaustrofobicznego koka, i uśmiechnęłam się na
wspomnienie sytuacji, gdy otrzymał miano
„klaustrofobicznego”.
Ku mojemu nieszczęściu matka była bardzo
nie w humorze.
— Z czego się tak cieszysz? — zapytała. —
Jesteś kompletnie nieprofesjonalna. Pracujesz w
biurze detektywistycznym, a nie w budce z
lodami, żeby się szczerzyć jak idiotka. — Zrobiła
kilka kroków w moją stronę i oparła ręce na
biurku. — I co to za paskudztwo na twoim palcu?
Kupiłaś pierścionek w automacie, żeby nadal
łgać w sprawie tego mężczyzny? Kiedy darujesz
sobie tę pieprzoną szopkę, co? Nikt nie wierzy w
to, że on cię chce — podsumowała cierpko.
Zacisnęłam zęby, starając się zapanować nad
nadchodzącą falą złości i jedynie zmrużyłam
powieki. Była okropna. Najokropniejsza z
okropnych i nie miała żadnych skrupułów.
Traktowała mnie jak gówno.
— Nic nie powiesz? Już cię zostawił, Vafaro?
Już żałujesz, że wzgardziłaś takim wspaniałym
mężczyzną jak Marcus?
Prychnęłam.
— Royce postanowił poprosić mnie o rękę,
więc nie, nie żałuję, że z Marcusem nie wyszło —
zakpiłam. — Przykro mi, że cię zawiodłam i nie
planuję być wiecznie nieszczęśliwa.
Wstałam, by nie czuć się jak mała
dziewczynka, nad którą matka ma pełną władzę.
Skrzyżowałam ręce na piersiach. Wywołałam tym
furię szanownej Sutton Dahle. Gardziła mną i
była na mnie wściekła. Cholernie. Cóż, żadna
nowość.
— Nie mów do mnie tym tonem, smarkulo.
— Mam dwadzieścia cztery lata, nie jestem
dzieckiem, byś nazywała mnie smarkulą.
Przestań w końcu traktować mnie jak
bezwartościowego śmiecia.
Prychnęła. Tak po prostu prychnęła mi w
twarz.
— Traktuję cię tak, jak na to zasługujesz —
odparła zimno.
Trzasnęła dokumentami o biurko, odwróciła
się i wyszła. A ja opadłam na swoje krzesło z
drżącymi z nerwów dłońmi. Zaczęłam głęboko
oddychać, starając się zapanować nad histerią,
która obłapiała mnie swoimi obślizgłymi
mackami. Nie działało. Czułam, jak grunt osuwał
mi się spod nóg. Jak żal obezwładniał moje ciało i
wbijał w nie miliony szpilek.
Drzwi otworzyły się ponownie, ale nie byłam
na tyle silna, by udawać, że słowa matki nie
zrobiły na mnie wrażenia. Pierwszy raz przyznała
mi prosto w twarz, że byłam dla niej śmieciem.
— Skoro twój wymyślony chłopak ci się
oświadczył, jutro wieczorem masz zorganizować
kolację, na której poznam jego wymyślonych
rodziców. Ciekawe, czy przy jego bliskich
potraficie równie dobrze grać w tę ohydną grę.
Będę cię bardzo dokładnie obserwować.
Trzasnęła drzwiami po raz drugi i wyszła,
zostawiając mnie samą z rozedrganym, bolącym
sercem. Sercem, które właśnie przeżywało
załamanie, bo kurwa, dała mi jeden dzień na
zorganizowanie czegoś takiego! Pewnie, mogłam
zaprotestować i spróbować to odciągnąć, ale
wtedy dałabym jej powód, by nie wierzyć w mój
związek z Royce’em.
Postanowiłam jak najszybciej opuścić biuro.
Pozbierałam swoje rzeczy, nie kłopocząc się
zamykaniem komputera czy kończeniem tych jej
cholernych notatek i wybiegłam ze swojego
gabinetu jak oparzona.
Czy wspominałam, że życie mnie
nienawidziło? Nie? Cóż.
Wpadłam z impetem na wątłe męskie ciało i
poczułam uścisk ramion, przez który obudziła się
we mnie panika. Marcus objął mnie ciasno w talii
i przycisnął do swojego torsu tak bardzo, że cała
się spięłam, przygotowując się na atak. Byłam
sparaliżowana, odrętwiała i ogarnęła mnie
niemoc. Zupełnie jakbym się poddała. To było
okropne.
— Vafaro, kochanie, już wpadasz w moje
ramiona? — zakpił.
Pomógł mi stanąć na własnych nogach, ale
gdy tylko zrobiłam się stabilna, jego obślizgłe
łapska złapały za moje pośladki. To był zapalnik.
Zmieszały się we mnie przerażenie i
adrenalina. Z mocą odepchnęłam go od siebie i
uniosłam rękę, by go spoliczkować, ale był
szybszy. Złapał
mój nadgarstek i uśmiechnął się obleśnie.
Patrzył na mnie z wściekłością.
— Nigdy nie podnoś na mnie ręki — warknął,
zaciskając palce o wiele za mocno. — Żadna mała
kurwa nie będzie mnie bić, rozumiesz?
Tymi małymi dziwkarskimi rączkami. Jak
często robisz mu nimi dobrze,
co? — Zbliżył się gwałtownie i drugą dłonią
złapał moje policzki równie brutalnie jak
nadgarstek. — A te usta? Ile razy je zeszmacił?
Jak często robisz mu dobrze tymi wargami?!
Myślisz, że jesteś jedyna? — Odepchnął mnie od
siebie, przez co z jękiem wpadłam na ścianę. —
Jesteś tylko kolejną kurwą, w której moczy
swojego fiuta. Naiwna idiotka. Dobrze ci radzę —
zbliżył się ponownie — lepiej grzecznie wróć do
mnie.
Nie będę długo tolerował twojego kurwienia
się.
Nie wiedziałam, kiedy łzy zaczęły
strumieniami płynąć po moich policzkach, ale
płynęły. Sprawiały mi niemal fizyczny ból.
Połączenie bólu psychicznego z fizycznym było
dla mnie zbyt wielkim ciosem. Ta kumulacja była
zbyt gwałtowna. Nie miałam pojęcia jak, ale
przebiegłam obok Marcusa, cudem unikając
kolejnego bolesnego chwytu i wybiegłam na
ulicę. A ulicą pędziłam przed siebie, nie
zwracając uwagi na to, gdzie niosły mnie nogi. Po
prostu biegłam, chcąc uciec od bólu i problemów.
Chcąc zniknąć.
Jednak nawet to nie było proste. Wpadłam na
kolejną osobę, tym razem masywniejszą. Na
szczęście nie upadliśmy, choć niewiele
brakowało. Mężczyzna pomógł mi stanąć na nogi
i o coś pytał, ale nie umiałam odpowiedzieć.
Patrzyłam na jego twarz, kompletnie obcą i
płakałam. Pytał, czy potrzebuję pomocy. Czy ktoś
mnie skrzywdził. Czy ma mnie zabrać na policję.
Ale ja byłam sparaliżowana. Mimo tego, jak
ciepło na mnie patrzył, gdy wyciągnął ku mnie
dłoń, niemal wrzasnę-
łam z przerażenia.
Dopiero znajomy, kojący głos sprawił, że
wróciłam do rzeczywistości. Ojciec Royce’a
wepchnął się pomiędzy mnie a nieznajomego i
bez chwili wahania objął mnie ramionami. Moje
serce się uspokoiło, ale żal nie odpuszczał, więc
rozkleiłam się jeszcze bardziej. W mojej głowie
kotłowały się myśli i słowa, które dziś
usłyszałam. Moja własna matka prosto w twarz
powiedziała mi, że jestem dla niej śmieciem.
Marcus nazwał mnie kurwą. A do tego miałam
świadomość, że Royce nigdy mnie nie pokocha —
to mnie wykańczało.
Tego było za dużo. O wiele, wiele za dużo.
— Już dobrze, Vafie — mówił cicho Gideon. —
Już jesteś bezpieczna, słońce.
Wtuliłam się w niego mocniej, próbując
chłonąć jego siłę i spokój, by nie popaść w
odrętwienie. Delikatnie gładził moje plecy, co
naprawdę pomagało. Cicho szeptał, że wszystko
będzie dobrze. Tak się skupi-
łam na jego słowach, że zignorowałam to, że
staliśmy na środku ulicy, a mężczyzna, na
którego wpadłam, nadal nie wiedział, co się stało.
Dopiero gdy przestałam płakać, przekręciłam
twarz w jego kierunku, nie odsuwając się ani o
milimetr od ojca Roya.
— Przepraszam — wyszeptałam.
Wysoki nieznajomy, mniej więcej w moim
wieku, posłał mi współczujący uśmiech i kiwnął
głową na znak, że zrozumiał. Odszedł, ale jeszcze
dwa razy odwrócił się, by na nas spojrzeć.
Czułam się jak małe, zagubione dziecko.
— Masz plany na resztę dnia? — zapytał
Gideon.
Odsunęłam się od niego, ocierając łzy z
policzków i popatrzyłam prosto w jego
wypełnione troską oczy. Wyglądał na
poruszonego.
— Przepraszam — odezwałam się. — I
dziękuję, gdyby nie pan, dostałabym chyba
jeszcze większego ataku paniki.
— Nie masz mnie za co przepraszać ani nie
masz za co dziękować.
Jesteś przyjaciółką mojego syna, więc jesteś
rodziną, Vafaro.
Zadrżała mi warga.
— Mogę cię gdzieś zabrać? To będzie jakieś
półtorej godziny jazdy, ale gwarantuję, że będzie
warto. Wyciszysz się i rozluźnisz.
W odpowiedzi jedynie pokiwałam twierdząco
głową. Ufałam mu.
Każdy, kto był związany z Royce’em, był dla
mnie dobry i godny zaufania.
Pozwoliłam pociągnąć się za rękę prosto do
samochodu terenowego pana Faridana i gdy
zajęliśmy miejsca, znów poczułam ciężar słów,
które dzisiaj we mnie uderzyły. Starałam się nie
rozpłakać, ale nie wy-szło, bo gdy przejechaliśmy
zaledwie kilka metrów, po moich policzkach
popłynęły gorzkie łzy. Byłam słaba. Obrzydliwie
słaba i żałosna.
— Powiesz mi, co się stało? — odezwał się po
chwili Gideon. — Oczywiście nie musisz, ale
może będzie ci przez to łatwiej? Albo ja ci coś
opowiem?
Spojrzałam na niego żałośnie spuchniętymi
oczami i głośno westchnęłam.
— Jak się pan poznał z żoną?
Uśmiech, który wpłynął na jego wargi, był
rozbrajający. Miłość, która rozbłysła w jego
oczach… tak cholernie mu jej zazdrościłam. Mnie
nikt nie kochał.
— Szczerze mówiąc, poznaliśmy się w
piaskownicy. Nasypałem jej piasku za kołnierzyk i
tak głośno się rozdarła, że jej mama przyszła
mnie ochrzanić. — Roześmiał się. —
Przeprosiłem i zaproponowałem, że pomogę jej
zbudować największy zamek z piasku, jaki tylko
będzie można zrobić w piaskownicy. Zgodziła się
i tak wyszło, że zaczęliśmy się spotykać na placu
zabaw co weekend. Nasze matki się
zaprzyjaźniły.
— Jaka jest między wami różnica wieku?
— Rok. — Uśmiechnął się szeroko. — Jak
przyszła do pierwszej klasy, nie mogła się ode
mnie odkleić. Zawsze bała się nowych miejsc i
ludzi.
Ja też się bałam nowych miejsc i ludzi. Bałam
się, że patrząc na mnie, będą mnie oceniać. Że w
ich głowach będą się pojawiać myśli na temat
tego, jak źle wyglądam. Że powinnam schudnąć,
że jestem ohydna. Że mam byle jaką sukienkę,
przez którą wyglądam jeszcze gorzej. Że jestem
brzydka i niesymetryczna. Że jestem ciężarem. I
nie będą mieli ochoty nawet ze mną rozmawiać.
Zawsze byłam tylko problemem i ciężarem. Dla
każdego.
— Moja matka mnie nienawidzi —
wyrzuciłam z siebie, zaciskając powieki. —
Odkąd pamiętam, tylko mnie gani i obraża.
Jestem za brzydka, za gruba, za głupia i zbyt
żałosna. Jestem rozczarowaniem, porażką, a
dzisiaj prosto w twarz powiedziała mi, że traktuje
mnie jak śmiecia, bo właśnie na to zasługuję. Ce
dał mi pierścionek i ona się wściekła.
Była pewna, że kłamię w kwestii naszego
związku. Chce, żebym wyszła za syna jej
przyjaciółki, Roy wam o tym wspominał… A ten
człowiek jako kolejny traktuje mnie jak śmiecia.
Ubzdurał sobie, że będę jego, i dzisiaj zaczął się
do mnie dostawiać. Ścisnął mi rękę, policzki i
dotykał mojej pupy. — Zrobiłam głęboki wdech.
— Moja matka nie wierzy, że ktoś taki jak Royce
mógłby mnie chcieć, i wcale jej się nie dziwię.
— Vafaro…
— Jestem jej największą porażką. Jej zdaniem
moja siostra umarła przeze mnie. Nie chciałam
nigdy śledzić jej klientów i przyłapywać ich na
gorącym uczynku. Moja siostra jeździła i
pewnego dnia miała wypadek samochodowy, bo
robiła zdjęcie, prowadząc. Zginęła na miejscu. I
to moja wina, zdaniem matki, bo gdybym nie była
taką żałosną kretynką, to bym jeździła z nią i
robiła zdjęcia za nią. Zawsze byłam od niej
gorsza. Byłam za cicha i za mało przebojowa.
Miałam za duże
biodra i za małe piersi. Byłam po prostu
beznadziejna. Nigdy jej nie zaimponowałam.
Niczym, bo wszystko, co robię, jest dla niej
bezwartościowe. Bo ja jestem bezwartościowa. —
Byłam tak rozgoryczona, że nie umiałam przestać
mówić. Słowa same ze mnie wypływały.
— Vafie, skarbie, proszę cię! — przerwał mi
Gideon, gwałtownie zjeżdżając na pobocze.
Rozkleiłam się do reszty, ale drżąc i płacząc,
mówiłam dalej:
— A wie pan, co jest w tym wszystkim
najgorsze? Że jak skończona idiotka zakochałam
się w pana synu, mając świadomość, że on nigdy
mnie nie pokocha!
Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co
właśnie powiedziałam. Zakryłam usta dłońmi,
spoglądając z przerażeniem na mężczyznę
siedzącego obok mnie, i nawet przestałam
płakać.
— Nie powiedziałam tego na głos —
sapnęłam, patrząc w jego oczy.
Pełne współczucia i jednocześnie tak
cholernie smutne. — Nie powiedziałam tego.
— To nic złego…
— Nie! Proszę, nie. Niech pan przyrzeknie, że
nic mu pan nie powie o tym moim wybuchu.
Jasna cholera, nie chciałam tego powiedzieć. —
Tym razem zakryłam dłońmi całą twarz. —
Proszę, niech mu pan nic nie mówi.
— Nie powiem, masz moje słowo — obiecał.
— Ale nie mogę się zgodzić z tym, co
powiedziałaś. Nie jesteś beznadziejna ani
bezwartościowa, Vafie, nikt nie jest. W każdym
tkwi wartość i każdy ma w sobie coś, co można
pokochać. Jesteś piękną, mądrą i dobrą osobą.
Masz talent i wielkie serce. To twoja matka
zachowuje się źle. Nie ty.
Ona nie zachowywała się źle. Była potworem.
— Przepraszam — wydusiłam z siebie. —
Przepraszam, że to na pana zrzuciłam, ale chyba
coś po raz kolejny we mnie pękło. Jestem słaba i
po prostu musiałam…
— To, że płaczesz, wcale nie oznacza
słabości. Płacz jest oznaką cierpienia, bólu,
czasem radości, ale nigdy nie oznacza słabości.
Słabi są tylko ci, którzy czują się lepiej, gdy
niszczą innych. — Złapał mnie za rękę i mocno ją
ścisnął.
Syknęłam z bólu i gdy równocześnie
spojrzeliśmy na mój nadgarstek, ujrzeliśmy, że
jest lekko opuchnięty.
— Powyrywam gnojkowi ręce. — Ojciec
Royce’a wyglądał na bardzo zdenerwowanego.
— Nie jest tego wart — szepnęłam.
— Nie jest, masz rację, ale jak go dopadnę,
będzie błagał o łagodne potraktowanie.
Pan Faridan uniósł moją rękę do swoich ust i
złożył na moim nadgarstku lekki pocałunek,
którym kompletnie mnie rozczulił. Patrząc w jego
ciepłe oczy, poczułam się odrobinę lepiej. Ale
niestety tylko odrobinę.
— Moja matka zażądała, żebym jutro zrobiła
u siebie kolację —
oznajmiłam, bo właśnie przypomniałam sobie
ten szczegół. — Chce, żebym zaprosiła pana i
pana żonę, bo twierdzi, że nie będziecie umieli
kłamać tak jak ja i Royce.
— Moja droga, przyjdziemy — zadeklarował
bez zastanowienia. —
I zrobimy takie przedstawienie, że twojej
matce opadnie szczęka. Obiecuję ci to.
W odpowiedzi jedynie słabo się
uśmiechnęłam.
Royce
Byłem wielkim fanem tatuaży
przedstawiających zwierzęta. Realistycznych
portretów nie wykonywałem, ale zwierzęta
czasem mi się zdarzały.
Dzisiaj kończyłem wielki tatuaż lwiej głowy —
symbolu siły i dominacji. Zwierzę miało otwartą
paszczę, co dodatkowo — zdaniem klienta —
podkreślało fakt, że był on znanym na
szeroką skalę producentem muzycznym, od
którego zależało wiele karier. Był władczy i
dominujący, a jego głos był opiniotwórczy, co
miało obrazować ryczące zwierzę na jego lewej
łopatce.
Przecierałem właśnie wzór, gdy nagle
zadzwonił mój telefon. Zignorowałbym to, ale
dzwonił ojciec z numeru alarmowego, co
oznaczało, że pojawił się jakiś problem.
Zawołałem szybko Esther, przeprosiłem klienta i
wyszedłem ze studia, odpalając papierosa.
Zaciągnąłem się nim porządnie i dopiero wtedy
oddzwoniłem. Stres chwycił mnie za gardło.
— Przepraszam, że dzwonię z tego numeru,
ale musisz do nas przyjechać — powiedział od
razu ojciec.
— Coś z mamą?
— Nie, nie. Chodzi o Vafarę.
Na moment zamarłem.
— Zobaczyłem ją na ulicy, gdy wpadła na
jakiegoś mężczyznę cała zapłakana i
rozhisteryzowana. Zabrałem ją do samochodu i
kompletnie się rozkleiła, bo nie dość, że pokłóciła
się z matką, to jeszcze ten cały wybranek jej
matki zrobił jej krzywdę. Ma cały zasiniony
nadgarstek i jest roztrzęsiona.
— Gdzie jesteście? W domu?
— Nie. Jesteśmy… jesteśmy za miastem.
Zabrałem Vafarę do domku nad rzeką. Kupiłem
tutaj jakiś czas temu kawałek ziemi i postawiłem
domek z kontenera. Nie mówiłem wam, bo
chciałem zrobić mamie niespodziankę na
sześćdziesiąte urodziny.
— Vafie jest bezpieczna?
Zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, że mój
ojciec miał jakieś tajemnice, bo w pełni skupiłem
się na tym, że moja przyjaciółka była załamana.
Coś głęboko we mnie zacisnęło się na myśl, że
matka znów sprawiła jej przykrość. Po naszym
wspólnym weekendzie Vafie była taka
zadowolona… Dobijała mnie myśl, że płakała. Że
ten parszywy chuj Marcus mógł jej coś zrobić.
Bezwiednie zacisnąłem dłoń w pięść, miażdżąc
rozpalonego papierosa między palcami.
Syknąłem z bólu.
— Wszystko w porządku? — zapytał ojciec. —
Z Vafarą jest dobrze, od godziny buja się na
huśtawce. Dlaczego tak syknąłeś?
— Oparzyłem się papierosem — mruknąłem.
— Mam przyjechać po Vafie?
— Wyślę ci adres SMS-em, a ty mógłbyś po
drodze kupić coś do jedzenia. Mniej więcej dwa
kilometry od domku jest restauracja i pizzeria,
mają dobre posiłki. Weź coś dla nas.
— Jasne, będę najszybciej, jak to możliwe.
— Jedź ostrożnie.
Nie przypuszczałem, że domek z kontenera może być…
tak niezwykły i magiczny. Umiejscowiony w środku lasu, z
dala od ludzi, nad spokojnie płynącym potokiem. Miał
okazały taras z zadaszeniem, gdzie było miejsce na grilla,
dwie huśtawki i kilka ławek. W środku domku z kolei
było ciasno, ale przytulnie. Znajdowały się
tam sypialnia, łazienka, mała kuchnia i salon,
gdzie tata i Vafie zostawili włączony telewizor.
Ulokowałem się w kuchni, rozłożyłem dwa
pudełka z pizzą i wy-grzebałem z szafki talerze i
szklanki na sok, który znalazłem w lodówce.
Napisałem do ojca, że przyjechałem, a on
odpisał, że wrócą ze spaceru w ciągu pięciu
minut. I rzeczywiście po chwili byli z powrotem.
Przez uchylone drzwi tarasowe wszedł mój
ojciec, a z nim Vafie. Była ubrana w białą koszulę
i garniturowe spodnie, na głowie miała
klaustrofobiczny kok, a na zmęczonej twarzy
resztki rozmazanego makijażu. Na mój widok
stanęła jak wryta, rumieniąc się.
— Hej — odezwałem się, wchodząc do salonu.
— Przyjechałem z jedzeniem. Mam dla ciebie
pizzę.
— Cześć — mruknęła.
Zrobiła kilka kroków w moim kierunku i
niepewnie objęła mnie w pasie, układając
policzek na środku mojego torsu. Gdy
odwzajemniłem uścisk, wtuliła się we mnie
mocniej, o wiele pewniej.
— Przeniosę jedzenie na taras — oznajmił mój
ojciec.
Przeszedł koło nas, zgarnął pudełka pizzy i
talerze i wyszedł, zasuwając za sobą drzwi. Nie
wrócił po picie, co było jasnym sygnałem, że po
prostu chciał dać nam chwilę dla siebie.
— Co się stało? — zapytałem. — Dlaczego
płakałaś?
Vafie wyjaśniła mi po cichu sytuację z matką
oraz incydent z pierdolonym Marcusem.
Wściekłem się, choć na zewnątrz pozostałem
spokojny. Nigdy w życiu nie chciałem aż tak
bardzo kogoś uderzyć, jak pragnąłem przywalić
temu dupkowi. Obiecałem sobie, że gdy tylko go
zobaczę, strzelę mu butem w tę parszywą mordę.
— Powinnaś rzucić pracę u matki i zająć się
czymś, co lubisz.
— To nie jest dobry moment — mruknęła, w
dalszym ciągu przyklejona do mnie całym ciałem.
— Muszę jutro zrobić kolację zapoznawczą dla
naszych rodziców i nie mam pojęcia, jak to
przeżyję. Moja matka wpadła w furię przez ten
pierścionek.
— Poproszę jutro twojego ojca o twoją rękę. A
mamie powiem, żeby uderzyła w twoją z
koncepcją naszego ślubu. Jestem pewien, że
wymyśli coś na poczekaniu i będzie tym tak
podekscytowana, że nawet twojej matce
zabraknie języka w gębie.
Vafie westchnęła, odsuwając się ode mnie z
miną wyrażającą zniesmaczenie i objęła się w
talii, jakby chciała się ode mnie odgrodzić.
Zabolało mnie to.
— Nie wkurza cię to, że ciągle jestem takim
irytującym wrzodem na tyłku? Twoja rodzina
powinna mnie znienawidzić. Jestem żałosna.
Zacisnąłem zęby, kręcąc głową ze
zrezygnowaniem i na moment odchyliłem ją w
tył. Nienawidziłem matki Vafary. Szczerze i
bezwarunkowo nienawidziłem tej kobiety za to,
że odbierała mi wesołą Vafie.
Udusiłbym ją pieprzonymi gołymi rękami.
Zrobiłem krok w kierunku Vafary, położyłem
dłoń na jej karku i nie dając jej ani chwili na
reakcję, przyciągnąłem ją ku sobie, by mocno po-
całować jej drżące wargi. I całowałem ją tak
długo, aż objęła mnie za szyję i odwzajemniła mój
pocałunek z żarem, który płonął nie tylko w niej.
Była tak cholernie silna w swojej bezsilności,
a nie miała o tym po-jęcia. Ale ja miałem. I
zamierzałem jej to uświadomić.
Miałem zamiar uświadomić wszystkim, jak
niesamowita była Vafara.
Moja Vafie.
Rozdział 28.
Royce
Czerwiec
Royce
Maxine stała przede mną w białej sukni ślubnej, którą kupiliśmy dwa
tygodnie wcześniej, i obracała się wokół własnej osi, prezentując się z każdej
strony.
Była taka piękna. Mama byłaby wściekła, że przed ślubem widziałem
pannę młodą w jej kreacji, ale nie mogliśmy się powstrzymać. Chciałem zobaczyć
swoją przyszłą żonę w bieli. Chciałem, żeby już była moja. Maxine Faridan.
Miłość mojego życia. Światło na mojej drodze.
— Royce… — wyszeptała, dotykając mojego policzka. Była taka piękna.
Moja panna młoda. Moja żona. — Kochanie… — Ująłem jej dłoń i
ucałowałem jej wierzch. Była taka zimna… — Zapomniałeś o mnie.
Zamarłem. Serce zaczęło tłuc się w mojej klatce piersiowej z szaloną
prędkością. Oczy Maxine wypełniły się łzami, gdy powoli zaczęła odchodzić. Robi-
ła się szara, przybita. Stawała się niewyraźna. Zacząłem biec w jej
kierunku, ale nie wiedziałem, jak ją złapać.
— Maxie! — wrzasnąłem i upadłem.
Otworzyłem gwałtownie oczy, oddychając,
jakbym spędził przynajmniej kilkanaście godzin
pod wodą i… spojrzałem na swoją gwałtownie
unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. O ja
pierdolę… Vafara leżała na moim cholernym
torsie. Spała z lekkim, słodkim uśmiechem na
ustach i mocno mnie obejmowała. Byliśmy nadzy.
Ja pierdolę.
Uprawialiśmy seks. Kochaliśmy się.
Kochałem się z Vafarą. Zrobiłem to w końcu i
nagle wróciły koszmary. Wróciła Maxine. Znów
znikała, a ja nie mogłem jej złapać. Po raz kolejny
umierała w mojej głowie. Było mi niedobrze.
Kurwa, niedobrze.
Musiałem wstać. Wyjść. Uciec. Nie wiem.
Musiałem zaczerpnąć powietrza. Potrzebowałem
pobyć sam. Natychmiast. Kurwa, co ja zrobiłem?!
Wyswobodziłem się spod ciała Vafary i szybko
wstałem z łóżka, a potem pozbierałem z podłogi
swoje rzeczy. Było mi duszno. Miałem wrażenie,
że zaraz oszaleję. Ciężar spoczywający na mojej
klacie był nie do zniesienia. Musiałem wyjść.
Potrzebowałem pojechać na cmentarz.
Potrzebowałem zobaczyć swoją narzeczoną. I
swoje dziecko.
— Roy? — mruknęła zaspana Vafara. — Roy,
co się dzieje?
Była taka delikatna. Taka bezbronna i krucha.
Ciężar na mojej piersi stał się jeszcze bardziej
dotkliwy, gdy spojrzałem na jej twarz. Jej wielkie
oczy były przerażone. Ja też byłem przerażony.
Wróciły moje koszmary.
Wróciła Maxie. Zdradziłem ją. Złamałem
obietnicę. Zapomniałem o niej.
— Roy…? — wyszeptała Vafie.
— Przepraszam — szepnąłem, zakładając
spodnie. — Przepraszam, Vafie. Tak bardzo
przepraszam.
W jej oczach nagle pojawiło się zrozumienie.
Ramiona jej opadły, a twarz poszarzała.
Wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Nie
wytrzymałbym tego. Nie teraz. Nie, błagam.
— Żałujesz — stwierdziła, nie zapytała.
— Ja… — Nie wiedziałem, co powiedzieć. —
Ja…
— Żałujesz — powtórzyła, przyciskając palce
do skroni. — Rozczarowałam cię.
— Nie! To nie tak, kurwa, nie tak.
Musiałem wyjść. Potrzebowałem wyjść.
Natychmiast. Ale nie mogłem. Wyglądała na taką
załamaną. Jej twarz wyrażała pierdolony ból.
Oddychała głośno, obejmując się ramionami.
Łzy pociekły po jej policzkach.
— Vafie, proszę… — jęknąłem. — Błagam cię,
nie płacz. Ja po prostu… To nie powinno mieć
miejsca. Kurwa, ja nie… ja… Maxine… ja
pierdolę! — Złapałem się za głowę, czując, jak
przygniotła mnie jebana tona wyrzutów
sumienia. Zdradziłem Maxine. Zdradziłem ją i
jednocześnie skrzywdziłem osobę, dzięki której
czułem tyle pozytywnych emocji. — Muszę wyjść.
Uniosła na mnie spojrzenie pełne… niczego.
Kurwa, jej oczy były puste. Tak cholernie bez
wyrazu. Nie było w nich nic.
— Nie zostawiaj mnie — wyszeptała. —
Proszę cię, Roy… nie rób mi tego.
Złapałem się za głowę. Musiałem wyjść.
Pobyć sam. Poukładać sobie to wszystko.
Musiałem, kurwa, natychmiast wyjść.
— Muszę… muszę wyjść, Vafie.
Kręciła głową, płacząc bezgłośnie i błagała
mnie spojrzeniem, żebym został. Ale nie mogłem.
Nie, teraz gdy po raz pierwszy od tylu miesięcy
znów przyśniła mi się Maxine w białej sukni. Nie
mogłem, kurwa, stać w miejscu, w którym
stałem.
— Przepraszam — wyszeptałem, odwracając
się na pięcie. Musiałem wyjść.
— Pierdolę twoje przepraszam! — krzyknęła
Vafara.
Nie zatrzymałem się. Szedłem z oczami
pełnymi łez i nie mogłem się zatrzymać. Nie
mogłem, kurwa. Jej przepełniony piekielnym
bólem głos rozrywał mnie na kawałki, ale nie
mogłem.
— Przepraszam — powtórzyłem, łapiąc za
klamkę.
Otworzyłem drzwi i wtedy spadł na mnie
pierdolony grom. Trzy słowa, które doszczętnie
mnie złamały. Złamały nas oboje. Zabiły.
— Kocham cię, Royce — powiedziała.
Odchyliłem głowę. Łzy zaczęły płynąć po
moich policzkach. Straciłem ją.
Straciłem je obie.
— Boże, kurwa, kocham cię! — wyszlochała,
rzucając czymś w lustro, które rozprysło się na
miliard kawałków. — Ja pierdolę!
— Przepraszam — wyszeptałem jeszcze raz.
A potem wyszedłem i zamknąłem za sobą
drzwi.
Rozdział 31.
Vafara
Odrętwienie. Ból w skroniach. Ucisk w klatce
piersiowej. Mdłości. Niemoc. Beznadzieja.
Szarość. Smutek. Bezsilność. Jak wstałam z
łóżka? Jak wzięłam prysznic, przebrałam się,
pomalowałam i upięłam włosy w ciasny kok? Jak
napiłam się wody, by nie zwymiotować? Nie
miałam pojęcia.
Siedziałam za biurkiem w swoim gabinecie,
patrząc na plik notatek w teczce, którą zostawiła
mi przed drzwiami matka, i kiwałam się w przód i
w tył. W przód i w tył. W przód i w tył. Obraz
przede mną był
rozmazany. Oczy mnie piekły, a żołądek
skręcał mi się z głodu. Chciało mi się pić. Nie
zjadłam niczego, odkąd wróciliśmy z… Odkąd
wróciłam z wesela do domu. Od niedzielnej nocy.
Był wtorek. Dziesiąta.
Po co ja tutaj w ogóle przyszłam? Po co,
kurwa, w ogóle robiłam cokolwiek?
Uniosłam dłoń po pierwszą kartkę zapisaną
równiutkim pismem mojej matki i przełknęłam
ślinę, by zwilżyć wyschnięte gardło. Byłam
wycieńczona. Chciałam wrócić do łóżka, zasnąć i
już nigdy więcej się nie obudzić.
Błagam.
Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się z
rozmachem i nim zdążyłam unieść głowę, matka
wraz z Marcusem stali już przy mnie.
— Coś ty ze sobą zrobiła?! — warknęła
matka. — Wyglądasz jak kupa nieszczęścia!
I tak się czułam.
Porażka. Rozczarowanie. Bezwartościowe
gówno.
Żałosna, naiwna idiotka.
— Postanowiliśmy wraz z twoją matką
zweryfikować tę waszą miłość — oznajmił
Marcus. — Zadzwoniłem do mojego znajomego i
wy-
łożyłem pięćdziesiąt tysięcy na
zorganizowanie szybkiego ślubu za dwa tygodnie.
— Wypiął się dumnie, prezentując mi szeroki,
pełen złośliwości uśmiech. — Czy ten twój
chłoptaś byłby skłonny zapłacić takie pieniądze
od ręki?
— Musiałby mieć normalne zajęcie. A na
razie jedynie szpeci ludzi tuszem. — Matka
prychnęła. — Idealnie do siebie pasujecie. Oboje
nie nadajecie się do niczego poza głupotami.
Przytaknęłam. Miała rację, byłam do dupy.
Żałosna, naiwna idiotka.
— Nie wyjdę za Royce’a — wychrypiałam.
Oboje w jednym momencie unieśli brwi.
Moment później Marcus szeroko się uśmiechnął,
a moja matka przewróciła oczami, jakby miała do
czynienia z osobą niespełna rozumu.
— Och, więc dotarło do ciebie, że jesteś
moja? — zaczął Marcus, a ten jego obrzydliwy
uśmiech prawie wyskoczył mu z twarzy.
— Nie. Nie wyjdę za nikogo — mruknęłam. —
Jestem zajęta, proszę was o wyjście z mojego
biura.
— To moje biuro — warknęła matka. — To ty
możesz wyjść. Wyjść i nigdy nie wracać, bo jesteś
bezużyteczna!
Tak, dokładnie taka byłam. Bezużyteczna,
niekochana i żałosna.
Miała rację. Zawsze miała rację. Gdy mówiła,
że niczego nie umiałam.
Kiedy obrażała mnie, twierdząc, że nie
miałam za grosz inteligencji.
Gdy powtarzała, że moja figura była ohydna,
a moja twarz niesymetryczna. Kiedy wytykała mi,
że nikt mnie nie chciał. I przede wszystkim, gdy
w sekundzie oceniła, że ktoś taki jak Royce
Faridan nigdy by mnie nie pokochał.
Zawsze miała rację.
Wstałam ze swojego miejsca, nie rejestrując
już żadnego słowa, które wydobyło się z ust mojej
matki, i minęłam ją i Marcusa. Poszłam prosto do
wyjścia z gabinetu, następnie z budynku i do
swojego samochodu. Potem przejechałam przez
miasto. Ominęłam ulicę, na której było studio
Royce’a, i dojechałam do domu.
Zaparkowałam, wysiadłam z samochodu i
dotarłam do wejścia. Przekroczyłam próg,
zamknęłam drzwi i po raz kolejny wybuchnęłam
płaczem. Stałam w miejscu, w którym
zbudowałam się na nowo i w którym mój świat po
raz kolejny legł w gruzach. Rozczarowałam Roya.
Nie było mu ze mną dobrze. Co mogłam mu dać?
Nie nadawałam się do niczego.
Byłam jakimś pieprzonym wadliwym
egzemplarzem, który powinien był już dawno
zniknąć.
Powinnam była nigdy się nie urodzić. Nie
istnieć. Nie marnować powietrza.
Rozejrzałam się po swoim mieszkaniu.
Pustym, cichym i już niedługo nie moim. Jedynym
żywym elementem był Storm. Poza nim wszystko,
włącznie ze mną, było martwe. Świadomość tego,
że byłam sama, zabijała mnie od środka.
Świadomość, że okazałam się niewystarczająca
dla kolejnej osoby… Boże. Ten ból był
rozdzierający. Musiałam to przerwać. Poczuć coś
innego. Jakiś inny bodziec, który pozwoli mi nie
zwariować. To, czego potrzebowałam, miałam w
zasięgu ręki. W folii schowanej w jednej z
przegródek na dokumenty w mojej torebce. Była
tam. Zawsze tam była.
Ale najpierw sięgnęłam po telefon. Mój
masochizm nie miał pieprzonych granic.
Wybrałam numer Roya i zacisnęłam zęby na
dolnej wardze, by nie szlochać. Potem wyjęłam z
kieszeni zdjęcia, na których były uwiecznione
dwie uśmiechnięte postacie, i czekałam,
przyglądając się z niedowierzaniem dowodowi na
to, że tak niedawno byłam szczęśliwa.
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwarty,
piąty… i tak aż do końca, gdy odezwała się
poczta głosowa, a ja, widząc swoją pełną
szczęścia i miłości twarz… upadłam na kolana.
Straciłam wszystko. Dosłownie, kurwa, wszystko.
A przede wszystkim siebie.
Obudziłam się odrętwiała. Kręciło mi się w głowie i nie
czułam karku.
Bolał mnie brzuch i chciało mi się sikać, ale
wstanie z podłogi w kompletnej ciemności
wydawało mi się nierealne. Byłam wykończona.
Sięgnęłam po telefon, by sprawdzić godzinę, i
odkryłam, że było po dwudziestej trzeciej.
Włączyłam latarkę, by wstając, nie upaść na
twarz i podniosłam się, a potem przeszłam do
łazienki. Usiadłam na toalecie,
ale nie mogłam się wysikać. Nie umiałam się
do tego zmusić, mimo że przez cały cholerny
dzień nie byłam w toalecie. Miałam ochotę się
rozpłakać, potworny ból brzucha mnie dobił.
Wstałam, ubrałam się i stanęłam przed
lustrem. Gdy zobaczyłam tę masakrę, zachciało
mi się śmiać. Byłam tak żałosna, że zabrakło mi
słów.
Opuściłam łazienkę, ledwo powłócząc
nogami. Każdy krok sprawiał
mi ból i z każdym kolejnym coraz bardziej
chciałam umrzeć. Ale nie mogłam tego zrobić.
Nie potrafiłam.
W kuchni napełniłam miskę Storma karmą, a
drugą wodą, by nie cierpiał z powodu mojego
stanu. Potem wystukałam widomość do Kirby,
żeby zajęła się moim kotem, i położyłam się do
łóżka. A w nim po raz kolejny zasnęłam z
nadzieją, że już więcej się nie obudzę.
Niestety… obudziłam się. Znów próbowałam
się wysikać i znów nie mogłam. I tak kilka razy,
aż nie byłam już w stanie nawet podnieść się z
łóżka i próbować.
Chciałam tylko spać. Nie czuć kompletnie
niczego i spać.
Wściekłe uderzanie w drzwi, krzyki i dzwonek
wybudziły mnie z kolejnego mrocznego snu, w którym
utknęłam. Byłam spocona, ból podbrzusza i pleców
rozrywał mi wnętrzności i miałam dreszcze.
Umieram.
— Vafaro Dahle, do chuja pana, słyszę twój
telefon! Otwieraj — dar-
ła się Kirby. — VAFARA!
Idę, już idę.
— VAFIE! — krzyknęła panicznie, motywując
mnie do tego, bym się podniosła.
Stanęłam obok łóżka, ale ostry ból ściął mnie
z nóg. Kręciło mi się w głowie i byłam tak
cholernie słaba, jakbym nie miała w ogóle
energii. Nie mogłam zrobić ani kroku bez
uczucia, że zaraz mnie rozerwie.
Nawet nie wiedziałam, że płaczę, póki nie
uderzyłam się w policzek na otrzeźwienie.
Umieram.
Przytrzymując się każdego mebla po drodze,
starałam się dotrzeć do drzwi, ale łzy
zamazywały mi widok, a ból mnie spowalniał.
Gdy udało
mi się w końcu dojść do celu, przekręciłam
zamek i otworzyłam drzwi.
Nie zdążyłam usłyszeć ani słowa z ust swojej
przerażonej przyjaciółki.
Wpadłam w otchłań ciemności.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Otworzyłam powoli
oczy, nie czując kompletnie nic i nie widząc niczego poza
bielą. Pachniało czymś ostrym, jakby alkoholem. Było
cicho, ale docierały do mnie jakieś głosy.
Uniosłam rękę i jak przez mgłę dostrzegłam
wenflon, do którego była podpięta rurka.
Przekręciłam głowę w bok i niemal jęknęłam,
widząc…
Kirby? To była Kirby? Nie rozpoznawałam jej
twarzy. Była rozmazaną plamą, ale jej włosy…
Czy to była moja przyjaciółka?
— Vafie… — zaczęła. — Boże, chciałaś mnie
zostawić? Znowu chciałaś mi to zrobić?
— Kirby…
— Kurwa, wiesz, co ja przeżyłam? Boże,
gdyby nie Remi…, gdyby nie on… Boże, Vafie!
Nie byłabym w stanie nawet sprowadzić cię do
samochodu po tych jebanych schodach! —
krzyczała, a z jej oczu płynęły łzy. Rozczarowałam
ją. I skrzywdziłam. — Tak bardzo się bałam,
Vafie.
Tak bardzo, gdy wpadłaś mi w ramiona taka
bezwładna.
— Kirby, ja…
— Vafie, ja nie dam rady bez ciebie żyć,
rozumiesz?! Nie mogę!
Chciałaś się wykończyć? Masz pieprzone
zakażenie nerek!
Jęknęłam. Miałam dość. Było mi duszno.
— Idę po lekarza.
Pokręciłam głową, czując, jak zaczynało mi w
niej niebezpiecznie wirować i nabrałam
powietrza. Mocno się zaciągnęłam, ale wszystko
znów było takie cholernie rozmemłane.
Wzdrygnęłam się, jednocześnie próbując ścisnąć
sobie nasadę nosa, ale nie miałam cholernej siły,
by drugi raz podnieść rękę. To wszystko było
takie męczące. Całe moje pieprzone życie.
Ktoś trzasnął drzwiami. Ale ja nie widziałam
nikogo. Miałam zamknięte oczy i jedyne, co do
mnie docierało, to jakieś głosy. Niewyraźne, w
tym jeden pełen strachu.
— Panno Dahle! — Ktoś mną potrząsnął. —
Proszę na mnie spojrzeć, panno Dahle.
Otworzyłam oczy i skrzywiłam się, widząc
nad sobą trzy osoby. Rozmazane. Dlaczego głos
był tylko jeden? Poruszali się w zwolnionym
tempie. Kim byli?
— Panno Dahle, ma pani w dalszym ciągu
wysoką gorączkę. Potwornie się pani odwodniła i
doszło do zakażenia nerek. Kiedy ostatni raz
oddawała pani mocz?
Pokręciłam głową. Jeden głos, a trzy osoby.
Wszyscy tacy sami?
— Vafaro, kiedy ostatni raz sikałaś?! —
wrzasnęła Kirby. Przekręciłam w jej kierunku
głowę, ale ona też była potrójna. Byłam taka
otępiała… — Vafie, proszę cię, powiedz nam.
Kiedy robiłaś siku?
— Nie mogłam siku — wychrypiałam. —
Umieram?
— Na litość boską, Vafara!
— Proszę pani, proszę nie krzyczeć na
pacjentkę. Ma prawie czterdzieści stopni
gorączki, może mieć nawet halucynacje. Proszę o
wyrozumiałość dla przyjaciółki. Powinna się
przespać, podajemy jej kroplówki.
— Czy ona z tego wyjdzie?
— Tak, zakażenie nerek leczymy
antybiotykami w kroplówkach i zastrzykami.
Powinna zostać w szpitalu na czas
antybiotykoterapii, to będą mniej więcej dwa
tygodnie.
— Ile?!
— Przykro mi, to poważna sprawa.
Dodatkowo odwodnienie, wycieńczenie…
Więcej nie słyszałam. Wyłączyłam się.
Straciłam wszystkie siły.
Chciałam, żeby znów było ciemno.
Rozdział 32.
Royce
Patrzenie na płytę nagrobną z imieniem i
nazwiskiem miłości swojego życia to…
doświadczenie, które sprawiało, że można było
samemu umrzeć. Przychodziłem na cmentarz
codziennie od tygodnia. Każdego dnia rankiem
siadałem na ławce i wspominałem chwile
spędzone z Maxie. Nie mogłem spać. Nie mogłem
jeść. Nie mogłem nawet zachować się tak, jak
powinienem i porozmawiać z Vafarą. Nie byłem
w stanie rozmawiać z mamą, ojcem i swoimi
braćmi. Nie mogłem się zmusić do niczego. Nie
chodziłem do pracy. Czarna, gęsta mgła spowiła
moje życie. Depresja dopadła mnie po raz
kolejny, bo złamałem obietnicę daną mojej
Maxine. Zawiodłem ją. Zdradziłem. Zraniłem.
— Przepraszam — powiedziałem na głos
tysięczny raz, czując, jak szloch znów mnie
obezwładniał. — Przepraszam, Maxie.
Przepraszam.
Przycisnąłem ręce do głowy i zamknąłem
oczy, by nie patrzeć na kamienną płytę na grobie
dwóch osób, za które oddałbym życie. Widziałem
twarz Maxine. Widziałem jej uśmiech i pełne
miłości oczy. Widziałem ostatni dzień, w którym
się spotkaliśmy.
To był szósty miesiąc ciąży. Mój ostatni
wyjazd na misję. Ostatnie rozstanie. Jeszcze nie
wiedziałem, że na zawsze.
Sześć lat wcześniej
Maxie patrzyła na mnie z szerokim
uśmiechem, poprawiając kołnierzyk mojego
munduru. Uwielbiała mnie w zielonym i
jednocześnie nienawidziła, bo ten kolor oznaczał,
że się rozstaniemy. Zawsze była przerażona
moimi wyjazdami. Bała się, że znów coś się
stanie i tym razem nie skończy się kilkoma
bliznami i złamaniem.
— Obietnica na palec, kochanie — oznajmiła,
wyciągając przed siebie dłoń z uniesionym
małym palcem. Zaczepiłem o niego swój i
pochyliłem się, by mieć oczy na wysokości jej
oczu. — Wrócisz do mnie cały i zdrowy.
— Wrócę do ciebie cały i zdrowy —
powtórzyłem.
— Będziesz miał oczy z tyłu głowy, będziesz w
pełni skupiony i nie dasz się nikomu podpuścić.
— Będę miał oczy z tyłu głowy, będę w pełni
skupiony i nie dam się nikomu podpuścić. —
Objąłem ją ramieniem i przycisnąłem do siebie,
uważając na jej brzuszek. — A ty obiecaj, że
będziesz w stałym kontakcie z lekarzem.
— Obiecuję.
— Będziesz na siebie uważać i codziennie
dzwonić do mojej mamy.
— Obiecuję.
— Będziesz na mnie czekać w tym miejscu za
dwa miesiące.
— Obiecuję.
— Kocham cię, Maxie — wyszeptałem, czując,
jak strach chwycił
mnie za gardło. — Kocham cię nad życie i
obiecuję, że to już ostatni raz, gdy wyjeżdżam.
— My też cię kochamy, Royce.
Odsunąłem się od Maxie i ująłem w dłonie jej
policzki, a potem przyciągnąłem ją i
pocałowałem. Całowałem ją mocno, głęboko,
przekazując jej tym pocałunkiem uczucia, które
do niej żywiłem. A później się odsunąłem i
ukląkłem przed jej zakrytym letnią sukienką
brzuchem.
Ułożyłem dłonie na materiale i mocno
zaciskając oczy, przytuliłem czoło do miejsca,
gdzie biło serduszko naszego dziecka.
— Kocham cię, fasolko — powiedziałem.
Złożyłem długi pocałunek na brzuchu swojej
narzeczonej i wstałem.
Ostatni raz musnąłem ustami czoło Maxine i
zrobiłem krok w tył.
Potem kolejny i kolejny, patrząc, jak łzy
spływały po jej pięknej twarzy.
To tylko dwa miesiące i już na zawsze
będziemy razem…
Obecnie
Trząsłem się, płacząc coraz głośniej i
żałośniej. Nie mogłem oddychać, nie mogłem
przestać, nie mogłem wyrzucić z głowy słów,
które padły w słuchawce telefonu, gdy
wyszedłem z samolotu i w końcu mogłem się z
kimś skontaktować.
„Kochanie, tak mi przykro, lekarze przecenili
swoje możliwości…
Maxie i dziecko…”
Zacisnąłem zęby. Nie. Nie mogłem tego
odtwarzać w nieskończoność. Odchyliłem głowę i
spojrzałem w niebo, w miejsce, gdzie znalazły się
osoby, które kochałem najmocniej na świecie:
moja narzeczona i nasze dziecko. I patrzyłem.
Patrzyłem tak długo, aż słońce zniknęło za
chmurami i spadł deszcz.
Nie wiem, ile tak siedziałem, moknąc i wyjąc
z rozpaczy. Nienawidziłem tego stanu.
Nienawidziłem tej bezsilności. Nienawidziłem
tego, że nie umiałem się pogodzić z tym, że w
jednej chwili życie odebrało mi wszystko, co
miałem.
— Ja pierdolę, Royce! — Usłyszałem za sobą.
Nie mogłem się ruszyć, byłem odrętwiały.
— Royce, cholera, Roy! — Ramone potrząsnął
moim ramieniem. —
Ce, co się stało? Roy?
Chwycił moją twarz w dłonie i zmusił mnie,
bym popatrzył na niego. W jego oczach
dostrzegłem panikę.
— Co się stało?!
— Straciłem ją — wyszeptałem. — Straciłem.
Zabrała ze sobą wszystko i teraz mnie nęka. Nie
pozwala mi żyć. — Płakałem. — Nie umiem się z
tym pogodzić, Ramone. Nie umiem żyć z myślą,
że ranię Maxine.
— Roy, ona nie żyje, jak możesz ją ranić?
Jesteś cały przemoknięty i zimny, majaczysz!
Kręciłem głową.
— Zdradziłem ją — syknąłem, odpychając
ręce brata. — Zdradziłem ją z Vafarą i straciłem
je obie! Spieprzyłem to. Po całości, Ramo.
Wszystko zawsze muszę spierdolić!
— Roy, proszę, chodź do samochodu. Zawiozę
cię do domu i wszystko mi opowiesz, co? Proszę
cię, będziesz chory.
— Dlaczego Maxine nie pozwala mi pokochać
Vafary? — wyszeptałem. — Dlaczego nie mogę
nikogo kochać? Dlaczego?!
— Roy, błagam, chodź do samochodu.
Objął mnie i przyciągnął do siebie,
uspokajająco głaszcząc mnie po głowie.
Odwzajemniłem uścisk i dopiero wtedy
poczułem, że nadal żyłem. Że nie byłem sam. Że
mój brat był obok mnie i znów chciał
o mnie walczyć.
— Chodź, Ce, zabiorę cię do domu.
Zgodziłem się. Ale nie czułem kompletnie
niczego.
Vafara
Środki przeciwbólowe były do dupy. Chciałam
czuć, jak całe moje ciało płonęło. Wolałam czuć
ból fizyczny, żeby stłumić o wiele gorszy ból —
rozerwanego na strzępy serca. Ale nie.
Pieprzone kroplówki przeciwbólowe i pomoc, o
którą nie prosiłam. Wolałabym się wykończyć w
swoim cholernym łóżku i w końcu przestać czuć
cokolwiek. Miałam serdecznie dość. Dość bycia
bezwartościowym gównem.
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się i
weszła przez nie Kirby.
W ręce trzymała termos i papierową torbę z
logo swojej ulubionej cukierni. Była dla mnie za
dobra.
— Cześć, słońce — odezwała się i pocałowała
mnie w czoło. — Jak się czujesz?
Jak gówno.
— Lepiej — mruknęłam, poprawiając się na
łóżku.
— Mam dla ciebie mleko z miodem i rogalika
maślanego — powiedziała. — Jeszcze ciepły, bo
poprosiłam o to, żeby zadzwonili, jak będą piec.
Zjesz?
Nie zasługiwałam na nią. Na nikogo, ale w
szczególności na nią. Kirby była aniołem. Moim
jedynym wsparciem, ostoją, strażnikiem. Kirby
była dla mnie wszystkim.
— Kocham cię — szepnęłam, próbując się nie
rozpłakać.
— Ja kocham cię bardziej, przecież wiesz.
Jeszcze raz pocałowała mnie w czoło.
Wręczyła mi termos z mlekiem, który z chęcią
przyjęłam. Nie mogłam jeść, bo kompletnie nie
miałam na to ochoty, ale ciepłe mleko z
miodem… To było coś, co byłam w stanie wypić
zawsze.
— Naprawdę czujesz się lepiej? — zapytała.
Wzruszyłam ramionami, bo psychicznie z
każdym dniem czułam się gorzej. Miałam ochotę
zapaść się pod ziemię, ale wszyscy mnie tu
pilnowali. Jakby się bali, że za moment stanę na
parapecie i wyskoczę bez zastanowienia.
Nie chciałabym umrzeć w ten sposób.
— Opowiesz mi, co się stało? Minęło półtora
tygodnia, a ty nadal milczysz, Vafie. Nie mogę ci
pomóc, jeśli nie wiem, co się wydarzyło, skarbie.
Przygryzłam wargę, spoglądając na
przyjaciółkę niepewnie i od razu w oczach
stanęły mi łzy. Znów byłam tak cholernie słaba.
Żałosne.
— Byliśmy na weselu. Piliśmy. Było… —
zamknęłam oczy — …
nie potrafię opisać tego, jak bardzo byłam
szczęśliwa. Roy był tam dla mnie. A potem
pojechaliśmy do mnie i pozbyłam się hamulców.
Przespaliśmy się. A z samego rana odskoczył ode
mnie, jakbym była jakimś monstrum, obok
którego się położył. Rozczarowałam go nawet w
seksie, Kirby. Nie umiałam dać mu pierdolonej
przyjemności. Nawet tyle nie mogę. —
Odchyliłam głowę, próbując przerwać szlochanie
i pociąganie nosem, ale nie dałam rady. Wpadłam
w ciemną otchłań. — Zostawił
mnie po tym, jak się kochaliśmy, bo
wytrzeźwiał. I już się nie odezwał.
Dzwoniłam. Nie odebrał. Jeszcze matka i
Marcus… nie mogę wyjść za Roya, skoro się mną
brzydzi. Nie chcę być pieprzoną kulą u nogi. Nie
wiem, Kirby, po prostu… Może powinnam
wyjechać i poszukać pracy gdzieś, gdzie nikt nie
będzie mnie znał?
— Chcesz mi powiedzieć, że ten skretyniały
zjeb zostawił cię tak po prostu po wspólnej nocy?
Bez słowa? — Kirby wypowiedziała te słowa
głosem mrożącym krew w żyłach.
— Przepraszał mnie i wyglądał, jakby miał się
rozpłakać. Jestem aż tak ohydna?
— Chryste, Vafaro! Nie. Nie jesteś, kurwa,
ohydna. Jesteś piękna i na pewno nie chodziło o
to, że mu się nie podobasz czy seks go nie
zadowolił. Idiotko, o czym ty w ogóle myślisz, co?
— O tym, że powiedziałam mu, że go kocham,
a on zamknął drzwi.
— Vafara, zaraz ci… — Zamarła w pół słowa.
— Czekaj, co? Powiedziałaś mu?
— Byłam zdesperowana — szepnęłam. —
Chciałam, żeby został.
Boże, wiem, że to żałosne, ale… Było tak
dobrze — zadrżał mi głos —
i wszystko się zjebało, Kirbs. Jeszcze matka
chyba mnie wyrzuciła z pracy. I nie będę mogła
wyjść za mąż przed urodzinami, więc stracę
mieszkanie. Nie mam już nic.
— Masz mnie i ja nie pozwolę cię, kurwa,
zniszczyć, rozumiesz?
Już byłam zniszczona.
— Nie rób takiej miny — syknęła, uderzając
mnie w ramię. — Ja już mam plan i
wprowadziłam go w życie, moja droga. Jak
wszystko wypali, to sprawię, że będziesz
odrobinę szczęśliwsza. Tylko musisz zebrać siły.
Musisz być silna, Vafie, nie możesz mi się
poddać. Musisz unieść głowę do góry i jeszcze
przez chwilę powalczyć.
— Nie mam na to siły, Kirby.
— Masz — szepnęła, pochylając się nade
mną. — Kochanie, obiecaj, że się nie poddasz.
Dla mnie. Obiecaj mi, Vafie.
Zacisnęłam wargi. Nie umiałam złożyć
obietnicy, której mogłam nie dotrzymać.
— Spróbuję.
Kirby
Frustracja z powodu bezsilności była do dupy.
Nienawidziłam tego, że nie potrafiłam pomóc
swojej najlepszej przyjaciółce. Nienawidziłam
patrzeć, jak każdego dnia odrobinę bardziej
umierała. I bałam się, że nie zdążę jej uratować,
gdy czara goryczy się przeleje. Tak panicznie
bałam się stracić Vafarę, że ta panika mnie
dusiła. Ale miałam plan. Wykorzystałam jej
nieobecność w domu i zaczęłam pracę nad tym,
by poczuła się szczęśliwa. Bo tylko to miało
znaczenie. Szczęście mojej przyjaciółki.
Jechałam główną ulicą w korku, spiesząc się
po Storma, którego zostawiłam na dwa dni u
mamy. Przez nawał obowiązków kompletnie nie
miałam czasu dla tego futrzastego dupka.
Zawsze był niezadowolony.
Wielki, mięciusi, gburowaty dupek.
Westchnęłam, rozglądając się wokoło z nudy,
bo utknęłam w korku i poruszałam się dobijająco
ślamazarnie. I wtedy nagle ogarnęła mnie furia.
Pieprzony Royce Faridan z Rune’em, Ramone’em
i Remim, moim misiaczkiem, siedzieli przy
jednym ze stolików przed kawiarnią, którą
właśnie mijałam. Aż zazgrzytałam zębami na
myśl o tym dupku.
Wyglądał jak gówno, to fakt, ale miał czas na
herbatki z chłopakami w chwili, gdy ja trzęsłam
się ze strachu, bo nie wiedziałam, czy moja
przyjaciółka znów nie targnie się na swoje życie.
O nie. Nie na moich pierdolonych oczach.
Skręciłam gwałtownie na chodnik,
upewniając się wcześniej, że nikogo nie rozjadę, i
podjechałam niemal pod sam ich stolik. Wszyscy
poza Royce’em zerwali się na równe nogi,
przygotowując się do zderzenia z maską mojego
samochodu. Cóż, chłopcy, nie tym razem.
Opuściłam auto, akcentując swój humor
mocnym trzaśnięciem drzwiami i podeszłam do
swojego chłopaka. Uśmiechnęłam się do niego,
pochyliłam i pocałowałam go w usta na
powitanie. A potem wyprostowałam się i
wymierzyłam palec prosto w twarz Royce’a.
Poszarzałą, smutną, pełną cierpienia i bólu twarz.
Jego oczy były matowe i nie świecił w nich ani
jeden ognik.
— Kirby, ja… — zaczął.
— Ty się zamkniesz — warknęłam. —
Zaufałam ci, Roy. Zaufałam ci, powierzając ci
złamaną dziewczynę, której nie wolno więcej
dopierdalać, a ty to spieprzyłeś. Złamałeś serce
jedynej osobie na tym cholernym świecie, która
zasługuje na pierdolone wszystko. — Uniosłam
pięść na wysokość jego twarzy i aż zazgrzytałam
zębami. — Dlaczego, Roy? Dlaczego?
— Co jest z Vafie? — szepnął, a kolory
całkowicie odpłynęły z jego wykrzywionej
cierpieniem twarzy. — Proszę, Kirby, co z nią?
Prychnęłam. Wyglądał podle, ale nie było
szans, by zmiękczył mnie swoim cierpiętniczym
wyrazem twarzy. Dla mnie liczyła się Vafara. A on
ją zniszczył. Więc wylądował na mojej pieprzonej
czarnej liście. Nawet gdyby zdechł mu chomik,
nie byłoby mi go żal.
— Nie twoja sprawa — rzuciłam zimno. —
Myślałam, że jesteś inny.
Myślałam, że w końcu na drodze Vafie stanął
ktoś, kto jej pomoże. Wesprze ją i po prostu przy
niej będzie. Ona nie potrzebuje wiele. Ani
prezentów, ani wyjątkowego traktowania, nie
wymaga nawet, byś ciągle przy niej był. Ona
potrzebuje tylko ciepła. I tego, by kolejny dupek
jej nie złamał. — W moich oczach stanęły łzy. —
Kurwa, Ce, dlaczego mi ją złamałeś?! Co takiego
się stało?!
— Kirby, ja…
— Ona cię kocha — wyszeptałam, pękając. —
Wszystkim, co ma.
A nie zostało w niej już wiele. Boże, Roy. —
Przycisnęłam palce do skroni.
Nie mogłam płakać. Musiałam być silna. —
Zresztą… Nie zamierzam cię namawiać, żebyś
naprawił swoje błędy. Ale dobrze ci radzę, póki
nie będziesz pewny, że czegoś od niej chcesz, nie
zbliżaj się do niej. — Pochyliłam się do niego,
patrząc prosto w jego bezdennie smutne oczy. —
Uporaj się ze swoimi demonami albo trzymaj
się od Vafie z daleka.
Wyprostowałam się, zrobiłam krok do tyłu i
spojrzałam na Remiego.
Wyglądał na smutnego, a reszta na
zagubionych, ale nie miałam zamiaru niczego
wyjaśniać.
Ja miałam do załatwienia zdjęcia produktowe
wyrobów Vafie i ode-branie kota. A potem
mogłam jechać do swojej przyjaciółki z czymś
dobrym do jedzenia, by chociaż raz dziennie coś
w siebie wcisnęła.
Royce
Gdy Kirby odjechała, straciłem panowanie
nad sobą. Po rozmowie z Ramone’em było mi
odrobinę lepiej, ale teraz… Teraz było jeszcze
gorzej niż przed tą rozmową. Ucisk w mojej
klatce piersiowej był nie do zniesienia. Ból
promieniował na całe moje cholerne ciało. Byłem
w potrzasku.
— Nie chcę się wtrącać — zaczął Rune — ale
co to było, Ce?
— Ja… złamałem Vafarze serce —
wyszeptałem. — Przespaliśmy się po weselu. Było
tak dobrze, tak normalnie i wszystko padło, gdy
obudziłem się z koszmaru o Maxie. — Zacisnąłem
powieki. — Czułem, że się uduszę, jeśli nie wyjdę.
To… to wróciło. Wyrzuty sumienia, tęsknota, ból i
wszystkie wspomnienia. Teraz budzę się z
krzykiem każdej nocy, bo w snach widzę, jak
Maxie płacze i zarzuca mi, że ją zdradziłem.
— Jezu, stary — jęknął Remi. — Powinieneś
iść na terapię.
Zacisnąłem zęby.
— Remi ma rację — poparł go Rune. — Po to
są psycholodzy, żeby pomóc przepracować
problem. Ty jesteś uwięziony we własnej głowie.
Musisz się pogodzić z tym, że ich już nie ma…
— Znam dobrego specjalistę, który pomógł
mojej siostrze po stracie dziecka —
zaproponował Remi. — Mogę ci dać namiary.
Zrobisz, co chcesz, ale… — Przygryzł wargę. —
Cholera, ta dziewczyna naprawdę to przeżyła.
— Co z nią? — jęknąłem. — Co się stało, że
Kirby tak zareagowała?
— Nie mogę ci powiedzieć. Obiecałem, że
nikomu nic nie powiem.
Ale musisz wiedzieć, że patrząc na ciebie,
widzę udrękę, ale patrząc na nią… brakuje mi
słów. Nie widziałem, żeby ktoś tak cierpiał. —
Westchnął, pochylając się ku mnie. — Czy ty…
czy tobie choć trochę na niej zależy?
— Cholernie mi na niej zależy! — warknąłem.
— Ale…, ale będąc z nią… zapominam o Maxie.
Obiecałem jej, że zawsze będziemy razem.
— Ale nie możesz być z kimś, kto jest martwy,
Ce — powiedział łagodnie Ramone. — Maxie
byłaby szczęśliwa, gdyby wiedziała, że ty też
jesteś. I na pewno nie byłaby zła o to, że kochasz
kogoś, kto na to zasługuje. Przecież… Vafara przy
tobie to zupełnie inna dziewczyna. Ona naprawdę
cię lubi.
— Powiedziała, że mnie kocha — przyznałem
ze skruchą. — A ja wyszedłem z jej domu, bo nie
mogłem znieść myśli, że zdradziłem Maxine.
Jestem pieprzonym dupkiem.
— Royce, może zachowałeś się jak dupek.
Straciłeś kogoś, kto był
dla ciebie całym światem i nie potrafisz sobie
z tym poradzić. Ale to nie znaczy, że jesteś złym
człowiekiem czy dupkiem — powiedział Rune. —
Po prostu musisz sobie to poukładać. Ale nie
możesz bardziej ranić Vafary. Powinieneś jej to
wyjaśnić.
— Tak — poparł go Ramone. — Dziewczyna,
która całe życie czuła się niechciana i
niewystarczająca, raczej nie pomyślała, że
dopadła cię przeszłość. Może być przekonana, że
cię zawiodła. Że nie sprostała twoim
oczekiwaniom. Że jej nie chcesz, że ci się
znudziła albo się rozczarowałeś.
— Pierwsze słowa, jakie od niej usłyszałem,
gdy wyszedłem z łóżka, to było: „rozczarowałam
cię” — szepnąłem.
— Kurwa, serio? — Remi prychnął. — Ja się
nie dziwię, że Kirby wskoczyłaby za nią w ogień.
I nie dziwię się, że teraz cię nienawidzi, bo Vafie
doprowadziła się, kurwa, prawie do… — Zamarł.
— Cholera, miałem nic nie mówić.
— Co z nią, Remi? — Podniosłem się z
miejsca, mierząc w przyjaciela palcem. —
Powiedz mi!
— Nie mogę. — Zacisnął wargi.
— Jesteś moim przyjacielem!
— Jestem, Ce, ale obiecałem, że nic ci nie
powiem, patrząc w oczy dziewczynie, która…
Cholera, stary, ona się poddała, okej? Tyle ci
musi wystarczyć. Nie mogę złamać obietnicy
danej Vafarze. Nie potrafię. Je-
śli chcesz się czegoś więcej o niej dowiedzieć,
musisz to zrobić sam.
Usiadłem na miejscu i ukryłem twarz w
dłoniach. Chciałem krzyczeć z frustracji. To było
wyniszczające. Kurwa jego mać!
— Ale Kirby ma rację, Ce. Jeśli nie będziesz
pewny, że chcesz czegoś od Vafary, nie zbliżaj się
do niej.
Spojrzałem na Remiego jak na idiotę.
— Następnym razem może się to skończyć
tragedią — dodał.
Ja pierdolę. Byłem pieprzonym kretynem.
Rozdział 33.
Royce
Szedłem pomiędzy pomnikami z głową zwieszoną w dół, nie patrząc przed
siebie. Nie musiałem niczego widzieć, moje nogi pamiętały drogę do nagrobka
Maxine i Adaline. Oddychałem ciężko, jakbym się dusił. Jakby moje płuca były
przygniecione przez ogromny ciężar, jakim była krzywda, którą wyrządziłem
Vafarze i Maxine. Nie umiałem pogodzić uczuć, które żywiłem do Maxie, z
rodzącymi się we mnie uczuciami do Vafie. Rozum mówił jedno, serce drugie.
Byłem bezradny.
Otarłem pot z czoła i głośno westchnąłem, zatrzymując się przy
skrzyżowaniu ścieżek. Podniosłem głowę, spojrzałem w bok, gdzie znajdowało się
miejsce spoczynku mojej narzeczonej i zamarłem. Całe moje ciało oblał zimny
pot, a moje serce wpadło w gorączkowy rytm, jakbym miał przejść zawał.
Nie mogłem oddychać.
Maxine w białej, ubrudzonej ziemią i krwią sukience siedziała na swoim
nagrobku i kołysała w dłoniach naszą córkę. Poruszała wargami, ale ja jej nie
słyszałem. Widziałem jedynie powstałą z martwych kobietę, która trzymała w
żelaznym uścisku moje serce. Byłem sparaliżowany. Zacząłem drżeć przez ten
widok.
— Nie podejdziesz? — zapytała surowym głosem i podniosła wzrok.
Spojrzała na mnie martwymi oczami. — Boisz się?
Zaprzeczyłem ruchem głowy, a jej oczy wypełniły się łzami, gdy wstała
gwałtownie i odrzuciła zawiniątko w bok. Już miałem rzucić się do przodu,
by złapać dziecko, które w nim widziałem, ale zniknęło. Jakby wzięła
pieprzoną chustkę i strzepnęła ją na wietrze. Tak po prostu.
— Nie ma jej, Royce. Nigdy nie było. Nie złapała nawet jednego oddechu.
Łzy stanęły mi w oczach. Moje dziecko nie mogło nawet zaczerpnąć
powietrza. Nawet tyle nie było mu dane.
— Potrzebowałyśmy cię, Roy — powiedziała głośniej, wrogo. — Ja cię
potrzebowałam. A ciebie nie było. Zawsze cię nie było. Umierałam każdego dnia,
a ty… nawet o tym nie wiedziałeś.
— Maxie…
— Bałam się. O ciebie, o nią, o siebie i przede wszystkim o nas. A teraz…
Zapominasz o mnie, Royce. — Zaczęła się cofać, jak zawsze. Odchodziła,
bym nie mógł jej dotknąć. — Nie kochasz mnie. Mama miała rację. — Star-
ła z policzka krwawą łzę. — Dobrze, że jej posłuchałam. Nie kochasz mnie.
Zacisnąłem dłonie w pięści i ruszyłem do niej, ale ona ciągle była za daleko.
Jakbym szedł w miejscu, a ona biegła. Nienawidziłem tej cholernej bezsilności. I
nie rozumiałem jej słów. Nie wiedziałem, o czym do mnie mówiła.
— Jak możesz mówić, że cię nie kocham? — wrzasnąłem rozpaczliwie. —
Jak możesz, Maxine?! Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę!
— Chcesz być z nią. Pragniesz jej, pożądasz sercem i umysłem. Nie myślisz
już tylko o mnie. Nie myślisz o nas.
— To nieprawda. Codziennie, każdego cholernego dnia myślę i proszę o to,
byś odnalazła spokój i szczęście w miejscu, w którym teraz jesteś!
— Kochasz ją — wyszeptała.
— Kocham ciebie, Maxie. Zawsze będę cię kochał.
— Nie jestem jedyna, Roy. Twoje serce nie jest już wyłącznie moje.
Stanąłem w miejscu, przetwarzając jej słowa i zapragnąłem w coś uderzyć.
Łzy przysłaniały mi widok, miałem suche gardło i cały drżałem. Chciałem
być z Vafarą. Chciałem uczyć się żyć z nią i poznawać każdy szczegół, który jej
dotyczył. Chciałem ją kochać. Desperacko za nią tęskniłem. Ale nie umiałem do
niej wrócić. Moi bracia i Remi mieli rację, nie powinienem wracać, jeśli nie
miałem pewności, że potrafię i chcę z nią być. Jeżeli nie byłem na tyle silny, by
pomóc Vafarze wstać i zbudować się na nowo. Nie mogłem zrujnować jej jeszcze
bardziej. Nie mogłem.
Ale tak bardzo mi jej brakowało. Jej spokojnego sposobu bycia. Jej pięknych
oczu, w których czasami widziałem szczęście. Jej słodkiego uśmiechu.
Zapachu, który mnie uspokajał. Bliskości, która była taka naturalna i
dobra.
Brakowało mi tego wszystkiego. A przede wszystkim tych pozytywnych
uczuć. Uwielbiałem ją. Zakochiwałem się w niej. Powoli, stopniowo. I
jednocześnie… zapominałem o Maxie.
— Złamałeś obietnicę, Royce — oznajmiła Maxie z zaświatów. — Złamałeś
mi serce.
— Nie! — wrzasnąłem i wznowiłem swój bieg. — Nie, Maxie, nie!
— Złamałeś…
— Chcę ją kochać! — wykrzyczałem w niebo, niemal tracąc oddech. —
Chcę ją kochać całym pierdolonym sobą, dawać jej szczęście i miłość, na
które zasługuje! Chcę z nią być. Chcę być z Vafarą. — Spojrzałem prosto w
martwe, rozmazujące się oczy mojej narzeczonej. — Chcę, ale mi nie pozwalasz!
— Złamałeś.
— Maxie…
Wyciągnąłem rękę przed siebie, zatracając się w rozpaczy i gdy Maxine
rozpłynęła się w powietrzu, padłem na kolana. Byłem taki słaby. Nie miałem siły
na to pieprzone gówno. Ale nie powiedziałem jej wszystkiego. Nie powiedziałem,
że mam już dość tych tortur. Że moje życie bez niej było pasmem nieszczęść i
samotności. Że gdyby nie Vafara, zatraciłbym się w końcu w rozpaczy i
pozwoliłbym się pochłonąć.
Nie miała pojęcia, że zostawiła mnie pokiereszowanego. Że zabrała ze sobą
wszystko. Że życie bez niej było powolnym umieraniem.
— MAXIE! — wydarłem się.
A potem otworzyłem gwałtownie zapłakane
oczy i usiadłem na łóżku.
Oddychałem ciężko, całe moje ciało było
mokre od potu. Serce biło mi jak szalone, a tępy
ból w skroniach wręcz rozsadzał mi czaszkę.
Miałem dość. Cholernie dość. Potrzebowałem
pomocy. Potrzebowałem Vafary. Potrzebowałem
wstać i ruszyć z miejsca. Potrzebowałem
pierdolonej pomocy.
Zerwałem się szybko z łóżka i na drżących
nogach ruszyłem po buty i kluczyki. Byłem jak w
amoku, wszystko się we mnie trzęsło i
wrzeszczało, że muszę jeszcze coś powiedzieć
Maxine. Musiałem jak najszybciej znaleźć się na
cmentarzu. Musiałem jej to wyjaśnić. Musiałem.
Natychmiast.
Wsiadłem do samochodu i drżącymi rękami
odpaliłem silnik, a potem ruszyłem przed siebie,
ledwo przeciskając się przez otwierającą
się bramę. Nie miałem czasu do stracenia.
Był świt, chciałem to załatwić, zanim ludzie
zaczną odwiedzać swoich śpiących na wieki
bliskich. Wiedziałem, że będę wrzeszczeć
najgłośniej, jak potrafię. Krzyczeć z bezsilności.
Przycisnąłem mocniej pedał gazu, zaciskając
kurczowo ręce na kierownicy. Nie było ruchu,
miałem całą drogę wyłącznie dla siebie, więc
jeszcze przyspieszyłem. Z radia popłynęła
znajoma melodia. Piosenka Billie Eilish, ta, przy
której tańczyłem z Vafie na weselu… Zacisnąłem
szczękę. Czułem, że muszę z nią porozmawiać.
Dodałem jeszcze trochę gazu, ledwo zdążając
na żółtym świetle i nagle wszystko zamarło.
Głuchy huk, szarpnięcie, poduszka powietrzna i…
ciemność.
Kirby
Delikatnie pocałowałam Vafarę w głowę i po
cichu wymknęłam się z jej pokoju. Jeszcze trzy
dni i będzie mogła wyjść ze szpitala. Jej stan był
dobry, nerki pracowały prawidłowo, a
organizm bardzo małymi kroczkami dochodził do
siebie. Wszystko szło w dobrym kierunku.
Zwłaszcza moja tajna misja niespodzianka.
Skręciłam w stronę wyjścia i wyhamowałam
w ostatnim momencie przed zderzeniem z
wysokim, barczystym mężczyzną. Gdy spojrzałam
mu w twarz, zamarłam. Obok stała jego żona i
pielęgniarka.
— Ramone, Tamsyn… co…
— Byłaś u Royce’a? — sapnął Ramone, który
wyglądał na zdenerwowanego.
— U Royce’a? — powtórzyłam tępo.
— Miał wypadek. Ce miał wypadek, podobno
przywieźli go tu kilkanaście minut temu. Zderzył
się z kimś. Jest połamany — mówił mężczyzna
pospiesznie, a w oczach miał szalejące
przerażenie. — Kurwa, on się wykończy!
— Kochanie, spokojnie — pocieszała go żona,
głaszcząc po ramieniu. — Koleżanka powiedziała
mi, że to nic poważnego, tylko lekki wstrząs
mózgu, kilka zadrapań, obity bark i trzy złamane
żebra. — Ramone spojrzał na nią jak na wariatkę.
— Mógł się połamać cały albo umrze…
— Tamsyn! — wrzasnął. — Dość, błagam,
nawet tego nie mów —
rozkazał płaczliwie.
— Przepraszam. — Potarła ramię męża i
zwróciła się do mnie: —
Wszystko u ciebie w porządku? Byłaś na
badaniach?
Zawahałam się.
— Byłam u Vafary — wydusiłam. — Jest na…
oddziale nefrologii.
Po tym wszystkim trochę… się załamała. —
Zacisnęłam wargi, odwracając twarz w bok. —
Odwodnienie i zakażenie nerek. Przyjechałam do
niej i zemdlała mi w ramionach.
— Rany boskie! Oni się wykończą! Oboje! —
lamentował Ramone.
— Vafie ma się lepiej — oznajmiłam zimno. —
Ja… nie powinnam wam tego mówić. Nie
powtarzajcie nic Royce’owi. — Na mojej twarzy
odbiła się determinacja. — A jeśli któreś z was
pomyśli o tym, by ją odwiedzić, nie mówcie jej
nic o Ce. Ona… ona nie potrzebuje dodatkowego
obciążenia. Cierpi o wiele za bardzo, a to byłby
kolejny cios. — Złapałam Ramone’a za rękę. —
Dajcie mi później znać, czy z Ce wszystko w
porządku. I błagam, nie mówcie mu nic o Vafie.
Jeśli będziecie potrzebować mojej pomocy, Remi
da wam mój numer. — Z trudem się
wyprostowałam i wysoko uniosłam podbródek. —
Muszę iść. Trzymaj-cie się.
Kiwnęli mi głowami i odeszli.
Musiałam skupić się na swojej przyjaciółce.
Ona była priorytetem.
Zawsze.
Dlatego nadszedł czas na telefon w miejsce,
w którym nikt nas nie znał.
Vafara
Przekręciłam się na bok i podkurczyłam
kolana, by zwinąć się w kłębek.
Potwornie bolała mnie głowa i piekły mnie
oczy. Odkąd trafiłam do szpitala, nie mogłam
spać i większość nocy przepłakiwałam, użalając
się nad własną gówno wartą egzystencją. Minęło
tyle dni, a Royce nawet się do mnie nie
odezwał… Nie napisał do mnie ani jednej
wiadomości. Nie zrobił kompletnie nic, przez co
jeszcze bardziej się zadręczałam. Powoli
zaczynało mnie to wykańczać. Coraz
intensywniej myślałam o tym, by zrobić sobie
krzywdę i dzięki temu na chwilę wyłączyć
psychikę. Ale nie mogłam nic zrobić w szpitalu.
Tutaj było zbyt ryzykownie.
Usłyszałam pukanie do drzwi i momentalnie
się spięłam. Kirby była dla mnie nadzieją i
wsparciem, i tak bardzo się dla mnie starała…
witanie jej w pozycji embrionalnej byłoby
świństwem. Chciałam być dla niej silniejsza.
Chciałam walczyć. Ale tak cholernie brakowało
mi siły.
Drzwi otworzyły się w chwili, gdy podniosłam
się do góry i podciągnęłam kolana pod brodę. Nie
chciałam, żeby znów komentowała mój wygląd i
to, że nie miałam ochoty jeść. Sporo schudłam
przez niemal trzy tygodnie. Karmiłam się
kroplówkami, a jadłam tylko przy niej, bo nie
dawała mi spokoju. Zresztą przełknięcie
czegokolwiek przychodzi-
ło mi z niewyobrażalnym trudem.
Cholera. W drzwiach stanął zmartwiony
Ramone z trzema żółtymi tulipanami w ręce.
— Hej… mogę?
Zacisnęłam na moment wargi. Ucisk w moim
sercu był niemal nie do wytrzymania. Z każdym
krokiem mężczyzny się pogłębiał. Desperacko
pragnęłam krzyknąć, że nie chcę go widzieć. Ale
nie mogłam.
Nie umiałam.
— Proszę — szepnął, podając mi kwiaty. —
Dla ciebie.
Odebrałam je i uśmiechnęłam się blado. Nie
było mnie stać na wymuszony uśmiech, który
mógłby pokazać, że się trzymałam. Byłam
aktualnie cholernie zraniona.
— Chciałem ci tylko powiedzieć, że jesteś dla
nas wszystkich bardzo ważna, Vafaro — zaczął,
wbijając mi w serce nóż. — Bardzo cię lubimy.
Wszyscy.
Życzyłabym sobie, by jeden z was mnie kochał, ale to chyba za dużo.
— Chciałem tylko… zapytać, jak się masz.
Czujesz się już lepiej?
Przytaknęłam ruchem głowy. Wbiłam wzrok
w żółte pączki i mimowolnie się uśmiechnęłam, a
do oczu napłynęły mi łzy. Nie musiał tutaj
przychodzić. Nie musiał dawać mi kwiatów. Nie
musiał nic, a jednak to zrobił.
Pewnie było mu mnie cholernie szkoda. Mała,
żałosna, bezwartościowa kupa gówna.
— Kiedy cię wypiszą?
— Raczej pojutrze, wszystko się już
ustabilizowało — odparłam cicho. — Nienawidzę
szpitali.
Nie chciałabym tu trafić już nigdy więcej.
Wolałabym po prostu to wszystko skończyć. Raz
na zawsze, żeby nie być dla wszystkich
uciemiężeniem.
— Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem?
— Na korytarzu wpadliśmy z Tamsyn na
Kirby. — Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
— Vafie… Ja… Strasznie mi przykro, że macie
teraz z Ce taki kryzys. Chciałbym wam pomóc,
ale nie mogę. Moim zdaniem Royce potrzebuje
pomocy specjalisty. — Spojrzał w okno, a jego
oczy zrobiły się smutne. — Musi się pozbierać, by
udźwignąć więcej niż samego siebie.
— Ramo, nie musisz…
— Słuchaj, Vafie, jest mi cholernie przykro
przez to, jak potraktował cię mój brat. I
przepraszam, że się wtrącam, ale musisz
wiedzieć, że on…
— Nie martw się, Ramone — szepnęłam. — Ja
po prostu zostałam stworzona do tego, by
przegrywać. To nic wielkiego.
— Wcale nie, Vafie, po prostu…
— Po prostu zakochałam się nie w tym, w kim
trzeba — dokończy-
łam za niego. — Albo raczej zakochałam się w
tym, w kim trzeba, ale ten ktoś nie zakochał się
we mnie. To tyle.
— Roy jest teraz w bardzo ciemnym miejscu.
Przeszłość go przytłacza i miesza się z
teraźniejszością. On… on nie chciał cię
skrzywdzić.
— Wiem — skłamałam. — Rozumiem to.
Ramone zmarszczył brwi.
— Naprawdę?
— Jasne. Jest w porządku.
Zsunęłam się na łóżku w dół, zakrywając się
niemal po samą szyję.
Chciałam, żeby zrozumiał mój przekaz i
wyszedł. Ramone niespiesznie się podniósł,
nachylił nade mną i złożył na moim czole
braterski, pełen ciepła pocałunek. Ostatkiem sił
powstrzymałam łzy.
— Trzymaj się, Vafie. Jeśli będziesz
potrzebować jakiejkolwiek pomocy, zadzwoń do
mnie.
— Dziękuję — szepnęłam.
Ramone wyszedł chwilę później, a ja
rozryczałam się jak dziecko, umierając w środku
po raz kolejny. Nie rozumiałam zachowania
Royce’a. Nie rozumiałam, dlaczego się
zdystansował. Nie rozumiałam, dlaczego Ramo
do mnie przyszedł. Nie rozumiałam niczego, ale
nie miałam siły patrzeć na mężczyznę, który był
tak podobny do innego mężczyzny — tego, który
wyrwał mi z piersi serce chwilę po tym, gdy je
posklejał w całość.
Wychodząc ze szpitala, czułam narastającą panikę. Gdy
byłam zamknięta w sali, gdzie nie miałam szansy się zranić,
czułam się jednak bezpieczniej. Wiedziałam, że kiedy
wrócę do domu, pokusa będzie zbyt silna. Byłam
wykończonym przez życie workiem niepasujących do
siebie odłamków szkła. Chciałam zabić swój ból innym
bólem.
Obiecałam sobie, że tego nie zrobię.
Ale zrobię.
Nie powinnam.
Ale zrobię.
Ja…
— To co, zostajesz u mnie, prawda? —
zapytała Kirby, spoglądając na mnie z miejsca
pasażera. Remi jechał w kierunku jej mieszkania.
— Wolałabym zostać u siebie —
powiedziałam. — Zabrałam wam dwa tygodnie,
powinniście ode mnie odpocząć i pobyć ze sobą.
Mam dość bycia kulą u nogi.
— Vafara, do jasnej, pierdolonej cholery! Co
ja ci mówiłam o tych tekstach?! — warknęła moja
przyjaciółka, a ja skuliłam się na siedzeniu. —
Kocham cię. Jesteś dla mnie jak siostra i nigdy
nie mów do mnie takiego gówna. Jesteś
wszystkim. Rozumiesz?
Jej pełen determinacji wzrok wbił się we mnie
z tak ogromną mocą, że niemal zgniotła mnie
spojrzeniem. Miałam ochotę rozpłakać się jak
dziecko. To, jak we mnie wierzyła, było niepojęte.
To, jak bardzo mnie kochała… niesamowite. Nie
zasługiwałam na nią. I wiedziałam, że nigdy nie
będę jej godna.
— Kocham cię, Kirby — szepnęłam. — Ale
potrzebuję swojego mieszkania. Potrzebuję się z
nim pożegnać, bo to kwestia czasu i matka mnie
z niego wyrzuci. Muszę się pożegnać z
dziadkiem.
— Vafie…
— Po prostu pozwól mi jechać do siebie i
zajmij się sobą. Ostatnie dwa tygodnie nie były
dla ciebie łatwe. Powinnaś ode mnie odpocząć i
pobyć z Remim. Na pewno chce mu się już mną
rzygać.
Mężczyzna spojrzał mi w oczy w lusterku.
— Nigdy tak nie myśl.
— Powinniście spędzić ze sobą więcej czasu,
a ja muszę się poużalać nad sobą w samotności.
— Przyjadę jutro — oznajmiła ostatecznie
Kirby.
Remi skręcił w kierunku mojego domu i już
po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu.
Wyjęłam swoje rzeczy, podziękowałam im —
w szczególności Kirby — i ruszyłam do
swojego azylu. Tam przywitał
mnie stęskniony Storm i zalała mnie fala
dobijających wspomnień. Po-całunków,
uśmiechów, dotyku i miłości. Moich słów. Jego
rozpaczy. Naszego końca, który nastał wcześniej
niż początek.
Bo nigdy nie było nas, był tylko on i byłam ja.
Blisko siebie, ale nie razem.
Rozdział 34.
Vafara
Obudziłam się w gównianym nastroju. Od
tygodnia się tak budziłam, ale nie było na tyle
chujowo, żebym nie mogła wytrzymać. Było…
neutralnie. Zdążyłam posprzątać całe mieszkanie
i przygotować się na eks-misję, która miała
nadejść. Kubki i obrazy spakowałam, a ubrania
prze-prasowałam i ułożyłam, by wyprowadzka w
razie konieczności poszła mi sprawniej.
Wiedziałam, że gdy to się stanie, pojadę do Kirby.
Przenocuje mnie i wspólnie wymyślimy, co dalej.
Miałam przecież trochę oszczędności na start.
Będę musiała znaleźć pracę i jakiś pokój… Ale
nie miałam siły jeszcze o tym myśleć. Jeszcze
byłam u siebie.
Ułożyłam się na sofie, trzymając w rękach
kubek z ciepłym mlekiem dosłodzonym miodem i
zamknęłam oczy. Było mi zimno. Całe moje ciało
było skostniałe przez to, jaki chłód czułam w
sercu. Mimo pięknej letniej pogody… czułam się,
jakby we mnie trwała sroga zima.
Ciszę przerwał dzwonek mojego telefonu,
więc ociężale po niego sięgnęłam. Nie miałam
ani krzty nadziei, że mogłabym ujrzeć na
wyświetlaczu twarz Royce’a. On mnie odrzucił. A
raczej wyrzucił ze swojego życia. Jak
bezwartościowego śmiecia.
Nie pomyliłam się, to nie był on. Na ekranie
widniało słowo „matka”. Och, jakże przyjemnie.
— Słucham? — mruknęłam z niechęcią.
— Chcę cię widzieć w moim domu
najszybciej, jak to możliwe. Musimy sobie coś
wyjaśnić, Vafaro — warknęła.
Rozłączyła się, czym… trochę mnie
zaskoczyła. Żadnego wrednego komentarza?
Obelgi? Czyżby zmiana? Cóż za szalony wtorek.
Dopiłam mleko, narzuciłam na siebie długą
czarną bluzę i wsunę-
łam na stopy adidasy. Nie miałam ochoty się
malować ani poprawiać niechlujnego kucyka.
Mój wygląd i tak zostałby wyśmiany, więc szkoda
mi było na to czasu.
Droga zajęła mi standardowe czterdzieści
sześć minut. Gdy zaparkowałam, moja matka
otworzyła drzwi do domu i stanęła w nich ze
wstrętem wymalowanym na twarzy. Ojciec stał za
nią z miną zbitego psa. Żółć podjechała mi do
gardła. Miałam przeczucie, że czeka mnie
katastrofa. Kolejna.
Podeszłam do nich, powłócząc nogami.
Zatrzymałam się przed schodami, bo z miny
matki jasno wyczytałam, że nie chciała, bym
weszła do domu. Była wściekła. Obrzydzona. I
biła od niej… determinacja?
Coś było nie tak.
— To ostatni raz, kiedy pojawiłaś się przed
moim domem, Vafaro — powiedziała. — Przez
ciebie i twoją niewdzięczność pokłóciłam się z
matką. Powiedziałaś jej, że zmieniłam testament,
więc zareagowała i jako osoba decyzyjna w
kwestiach spadku po niej i po moim ojcu
przywróciła pierwotną wersję. Siłownia i loft są
twoje, ale nic poza nim.
Masz to, co dostałaś od mojego ojca jako jego
wnuczka, ale ja nie dam ci nic — syknęła,
zaciskając pięści. — Nie dam ci ani centa z
mojego majątku, bo nie jesteś i nigdy nie byłaś
moją córką.
Zacisnęłam wargi. Tępy ból uderzył w moje
skronie. Ból. Potworny, paraliżujący ból. Nie
wiedziałam, co myśleć. Wyrzuciła mnie. Tak po
prostu… kazała mi się wynieść ze swojego życia.
Bo byłam nikim.
Dla własnej matki. Dla kogoś, kto powinien
mnie kochać bez względu na wszystko. Dla
kogoś, kto powinien podawać mi rękę, gdy
upadałam.
A ona mnie popychała, żebym upadła. Całe
życie mnie tylko popychała.
— Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz? —
wyszeptałam. — Co ja ci zrobiłam?
— Jesteś bękartem, Vafaro. Nie jesteś moją
córką. Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz. Moja
córka nie żyje. Zabiłaś ją, bo jesteś tchórzem. —
Jej wargi zadrżały. — Twoja matka… — Zacisnęła
pięści. —
Twój ojciec mnie zdradził. Z moją siostrą. Nie
mogłam sobie pozwolić na taką zniewagę. Ona
nie chciała usunąć ciąży, a ja nie mogłam się
zgodzić na rozpad mojego małżeństwa, więc
cię zaadoptowałam. I nienawidzę cię za to, że się
pojawiłaś na świecie. Nienawidzę cię za to, że
twoja matka zmanipulowała mojego męża,
urodziła cię i przystała na to, bym cię wychowała.
Nienawidzę was obu. Więc zniknij z mojego
życia. Nie chcę cię widzieć nigdy więcej. —
Zacisnęła wargi, ścierając z policzka samotną łzę.
— Jesteś dla mnie martwa.
Wycofała się, przepychając się obok ojca i
weszła w głąb domu. Wyrywając mi z piersi
serce. Nie miałam matki. Nigdy nie miałam.
Nawet matki….
— Moja mama…
— Nie wiem, gdzie jest — mruknął ojciec. —
Wyjechała tuż po po-rodzie i nikt więcej o niej nie
słyszał. Ja… przepraszam, że byłem takim złym
ojcem, Vafaro. Po prostu… ja…
— Byłam twoją pomyłką. Jestem. Nadal
jestem, bo ku waszemu nieszczęściu to nie mnie
musieliście pochować. To nie ja zginęłam w
wypadku samochodowym. — Zacisnęłam pięści i
przycisnęłam je do głowy.
Nie mogłam oddychać. — Powinnam była się
zabić. Już dawno powinnam była się po prostu
zabić. Mogła mnie usunąć — mówiłam coraz
głośniej i coraz bardziej nerwowo. — Powinna
była się mnie pozbyć, zanim poczułam tyle
pierdolonego bólu i goryczy! — wrzasnęłam. —
Nienawidzę tego! Nienawidzę was!
Nienawidzę was wszystkich, a siebie… siebie
nienawidzę najbardziej!
— Vafaro…
— Nienawidzę cię.
— Conall! — krzyknęła z domu kobieta, którą
do dziś uważałam za swoją matkę. — Do domu!
W oczach ojca zobaczyłam poczucie winy, ale
nie zawahał się. Zrobił dwa kroki do tyłu, spuścił
wzrok i zamknął mi drzwi przed nosem,
porzucając mnie jak bezwartościowego śmiecia.
Porzuciła mnie matka.
Porzucił mnie ojciec.
Porzucił mnie Royce.
Wszyscy mnie porzucali.
Byłam nikim. Cholernym chodzącym zerem.
Spędziłam w samochodzie dwie i pół godziny.
Po opuszczeniu posesji moich… po opuszczeniu
posesji ludzi, których miałam za rodziców,
przejechałam zaledwie kilometr i zatrzymałam
się na poboczu, by spróbować się uspokoić.
Byłam roztrzęsiona i rozbita na miliony
kawałków.
Znów dostałam od życia cios, choć sądziłam,
że gorzej już być nie mogło.
Ale zawsze mogło być gorzej. Zawsze.
Wracałam do swojego mieszkania z duszą na
ramieniu. Byłam jednocześnie załamana i…
szczęśliwsza. Świadomość, że nie miałam
rodziców, była trudna do udźwignięcia, ale myśl,
że moja prawdziwa matka mogłaby być dla mnie
lepsza… to było pocieszające. Miałam też, gdzie
mieszkać… Coś mi zostało…
Przejeżdżałam właśnie ulicą, na której
znajdowało się studio Royce’a, i… cholera.
Zwolniłam, przyglądając się, jak kobieta, z którą
już raz widziałam Ce… przytulała go żarliwie,
całując po policzkach. Royce wyglądał na
udręczonego, jego włosy były potargane,
przydługie, miał
przeogromne sińce pod oczami i wydał mi się
poobijany. Prezentował
sobą cholernie przygnębiający widok. Aż coś
ścisnęło się w mojej klatce piersiowej. Już
chciałam się zatrzymać, ignorując ruch drogowy,
gdy Ce odsunął się od kobiety z bladym
uśmiechem, a ona… przyciągnęła go do siebie jak
do pocałunku. Nie chciałam tego widzieć. Zanim
doszczętnie rozerwało mi serce, wcisnęłam pedał
gazu i z zaciśniętą szczęką ruszyłam prosto do
siebie.
Pierdolone życie.
Jak ja cię, kurwa, nienawidzę.
Nie wiedziałam, w którym momencie
zaczęłam histerycznie płakać.
Nie wiedziałam też, jak dotarłam do domu i
weszłam na górę. W zasadzie nie wiedziałam nic.
Kompletna pustka. Płakałam, gapiąc się w wiszą-
cy naprzeciwko mnie telewizor, a Storm leżał
przy moich udach, jakby chciał mnie pocieszyć.
Ale nic mi nie pomagało. Czułam się otępiała.
Powoli docierało do mnie, jak chujowe było
moje położenie. Brakowa-
ło mi siły, by walczyć o siebie. Poddawałam
się. Obiecałam Kirby, że dam sobie radę. Że będę
walczyć. Ale dzisiaj… dzisiaj było we mnie zbyt
wiele goryczy i zabijała mnie bolesna
świadomość, że byłam nikim.
Podniosłam się do pionu pełna determinacji i
ruszyłam do łazienki. Miałam dość. Chciałam się
odciąć. Chciałam choć na moment się oderwać,
przestać czuć ten ból. Chwyciłam za klamkę, gdy
ktoś żywo
zapukał do drzwi mojego loftu. Zacisnęłam
wargi i powieki. Raz, dwa, trzy, cztery… Kolejna
seria uderzeń w drzwi. Odetchnęłam.
To Kirby. To na pewno Kirby, znów w
momencie, gdy prawie po nią sięgnęłam. Już
byłam tak cholernie blisko. Kurwa mać.
Podeszłam do drzwi, przecierając twarz i
robiąc neutralną minę.
Bez zastanowienia przekręciłam zamek i
otworzyłam. Niemal krzyknęłam, widząc twarz
Marcusa. Patrzył na mnie wściekle, z
determinacją i wydawał się mocno pijany. Moje
serce momentalnie przyspieszy-
ło, a oddech stał się urywany. Adrenalina
zadziałała na tyle szybko, że pchnęłam drzwi, by
je zamknąć, ale ten dupek był szybszy. Doskoczył
do mnie jednym susem, przyciągnął mnie do
siebie, a potem przekręcił się ze mną tak, że
uderzyłam plecami o ścianę. Dusiłam się z
przerażenia. Jego ręce znalazły się na moich
piersiach, a twarz gwałtownie przywarła do
mojej. W jego oczach dostrzegłam groźny błysk.
Chciał
mnie skrzywdzić. Pragnął tego.
Boże, to już za dużo. Za dużo na jeden dzień. Za dużo dla mnie…
— Mam dość tego, że ciągle udajesz
niedostępną — warknął. Jego dłonie zsunęły się
w dół, na moje pośladki. — Jesteś moja. Twoja
matka obiecała mi ciebie lata temu. Pora, żebym
otrzymał to, czego pragnę.
Zachłysnęłam się szlochem, gdy przywarł do
moich ust i wcisnął ręce za gumkę moich dresów.
Jego ohydne palce zacisnęły się na moich po-
śladkach z ogromną siłą. Napierał na mnie,
dźgając mój brzuch swoim podnieceniem i
próbował zmusić mnie do pocałunku. Nie miałam
tyle siły, by go odepchnąć. Wiłam się, wyrywałam
i próbowałam go kopać, ale nie reagował. Miał
gdzieś moje krzyki i błagania. Zszedł
pocałunkami na moją szyję, z każdym kolejnym
mrucząc i jęcząc głośniej. Ocierał
się o mnie i ściskał moje pośladki, próbując
zdjąć mi spodnie. Byłam w potrzasku. Byłam
przegrana. Znów byłam przegrana.
Zawsze przegrywałam.
Nagle usłyszałam kota. Storm znalazł się tuż
obok mnie, po lewej stronie, obok szafki, na
której stał wazon z kwiatami. Groźnie łypał na
Marcusa, który nie przestawał się do mnie
dobierać. Zacisnęłam wargi, dławiąc się łzami,
gdy Boloney zassał, a potem mocno ugryzł skórę
na mojej szyi. Bez zastanowienia sięgnęłam po
ten cholerny wazon i z całej siły uderzyłam nim w
głowę mężczyzny. Marcus zatoczył się w tył,
przyciskając rękę do skroni, a odłamki wazonu,
który rozbiłam na jego
głowie, upadły na podłogę pomiędzy nami.
Niewiele myśląc, chwyci-
łam Storma i rzuciłam się do wyjścia, by
uciec od tego pieprzonego sadysty, ale on złapał
mnie za włosy i mocno pociągnął ku sobie.
Odwrócił mnie i nim zdążyłam się zorientować,
co chciał zrobić, uderzył mnie w twarz. Głuche
plaśnięcie, gdy jego dłoń zetknęła się z moim
policzkiem, to było za dużo. Upadłam. Upadłam
tak nisko, że już nic nie mogło mnie
powstrzymać. Wybuchnęłam histerycznym
płaczem i zawyłam tak strasznie, że Marcus
momentalnie się cofnął, spoglądając na swoją
rękę. Wykorzystałam to i kopnęłam go z całej siły
w przyrodzenie. Gdy jęcząc, zgiął się wpół,
wybiegłam z mieszkania z kotem pod pachą. Nie
miałam na sobie niczego poza dresowymi
spodniami, koszulką i klapkami. Lało jak z cebra,
ale cieszyłam się, bo krople deszczu zmywały ze
mnie ten obrzydliwy dotyk, który jeszcze mnie
parzył. Tylko że wcale nie czułam się lepiej. Z
każdą sekundą było gorzej i gorzej.
Było tragicznie.
Gorzej niż tragicznie.
Do Kirby dotarłam po długim czasie. Byłam
przemoknięta, zmarznięta i zdruzgotana, a mój kot był
wściekły. Wpadłam bez pukania do mieszkania swojej
przyjaciółki i po wypuszczeniu Storma na podłogę
zaczęłam krzyczeć z bezsilności. Darłam się bez
opamiętania jak obłąkana i płakałam. Z moich ust
wydobywał się tylko histeryczny wrzask, którego nie
mogłam przerwać. Nawet gdy przerażona Kirby z Remim
do mnie podbiegli. Nawet gdy oboje mnie objęli i przytulili.
Gdy błagali, bym się uspokoiła i powiedziała, co się stało.
Nie mogłam przestać.
Dopiero kiedy straciłam dech i całą siłę,
zamilkłam. Dopiero gdy zrobiłam się wiotka i
Remi musiał mnie podtrzymać. Dopiero wtedy się
uspokoiłam. Byłam pusta. Tak cholernie pusta.
— Co się stało? — zapytała ostrożnie Kirby,
kilkanaście minut później podając mi ciepłe
mleko z miodem. — Błagam, odezwij się —
poprosiła płaczliwie. — Błagam, Vafie.
— Moja matka nie jest moją matką —
wyszeptałam, bo przez zdarte od krzyku gardło
nie dałam rady mówić głośniej. — Powiedziała, że
mam zniknąć z jej życia, że mnie nienawidzi i że
to ja zabiłam jej córkę. Moją biologiczną matką
jest jej siostra, z którą ojciec zdradził Sutton.
Jestem bękartem, którego Sutton wzięła pod
opiekę, by nie zaliczyć wizerunkowej wpadki
przez zdradę swojego męża. Nie mam rodziców,
obojga, bo prawdziwa matka mnie oddała, ojciec
nigdy mnie nie chciał
i dziś też odwrócił się ode mnie bez wahania,
a Sutton mnie zawsze nienawidziła. Nie mam
rodziny, Kirby, nie mam nawet tego. Nawet
świadomości, że gdzieś przynależę. — Łzy ciekły
mi po policzkach. — Babcia zmieniła testament,
przywróciła pierwotną wersję, ale zostałam przez
to wykluczona z rodziny. A potem przyszedł
pijany Marcus. — Przechyliłam głowę, wskazując
ślad po jego zębach. — Dotykał mnie, całował, a
gdy uderzyłam go wazonem, oddał mi w twarz.
Uderzył mnie w twarz, Kirby.
— Zabiję tego skurwysyna — warknął Remi,
zrywając się na równe nogi. — Złapię i
zapierdolę!
Zaczęłam płakać głośniej. Zapowietrzać się.
Dusić. Miałam tak cholernie dość tego
pierdolonego beznadziejnego życia.
Chciałam tylko zniknąć. Zasnąć i nigdy więcej
się nie obudzić.
Royce
Kilkanaście godzin wcześniej
Po wyjściu ze szpitala kilka dni spędziłem u
rodziców. Po tym jak obudziłem się w białej sali
obok zapłakanej matki… coś we mnie pękło.
Moje koszmary były nie do zniesienia. To
wszystko wróciło ze zdwojoną mocą i
wspomnienia niszczyły mi życie w bestialski
sposób. Nie mogłem jeść, spać i normalnie
myśleć. Nie mogłem się pozbierać. Każdego
ranka wyłem po tym, jak we śnie po raz kolejny
przeżywałem to, że moja narzeczona umierała.
Przez kilka godzin leżałem w łóżku i w końcu z
niego wychodziłem. Ból żeber, oszołomienie i mój
bark… dzięki temu nie oszalałem. Ból fizyczny
przypominał mi o tym, że żyłem.
— Zapisałam cię na terapię, tak jak prosiłeś
rano — oznajmiła mi matka, gdy kończyłem
pakować swoje rzeczy. — Dobrze, że się
zdecydowałeś. Nie możesz tak żyć. Nie możesz
się zadręczać, odpychać od siebie ludzi, którym
na tobie zależy, i pozwalać, by przeszłość
zabierała ci przyszłość, kochanie.
Kiwnąłem głową. Miałem dość tego gówna.
— Musisz przepracować tę stratę i ruszyć do
przodu. Znalazłeś dziewczynę, przez którą
zacząłeś się uśmiechać, i odepchnąłeś ją, Ce.
— Mamo…
— Zakochałeś się w niej, Royce —
powiedziała to powoli i z determinacją. —
Zakochałeś się w Vafarze i musisz o nią
zawalczyć. Ona jest tego warta i ty doskonale o
tym wiesz. Musisz tylko zamknąć rozdział
z Maxine. Musisz pogodzić się z tym, że ona
nie żyje. Zawsze będzie częścią ciebie, ale jest
martwa.
Zacisnąłem powieki. Ból w mojej piersi stał
się nie do zniesienia.
Jedno było pewne. Potrzebowałem pomocy.
Odepchnąłem od siebie Fionę, która moment
wcześniej gwałtownie przywarła do moich ust, i
zacisnąłem pięści ze złością. Nie po to prosiłem ją o
spotkanie, by odpierdalała takie rzeczy! Byłem
nabuzowany, nie spałem całą poprzednią noc,
zastanawiając się nad swoim życiem i tym, co powinienem
teraz zrobić, i zadecydowałem. Zadecydowałem, że pójdę
na terapię, ale przed tym wyjaśnię sobie wszystkie sprawy
związane z osobami, które uczestniczą lub uczestniczyły w
moim życiu. Zacząłem od Maxie, przeprosiłem ją, wiele
godzin rozmyślając o naszym związku i o tym, jak
niesprawiedliwie się zakończył. Potem zadzwoniłam do
Fiony, która najpierw rzuciła się na mnie z pytaniami, a
potem wcisnęła mi język w gardło, przerywając to, co
chciałem jej powiedzieć.
— Royce, nie powinieneś robić takich
gwałtownych ruchów! Masz nastawiony bark i
złamane żebra!
Ból był dokuczliwy, ale zachęcał mnie do
działania. Przez wypadek zdałem sobie sprawę z
tego, że życie było kruche. I to nie tylko wtedy,
gdy uczestniczyło się w misjach. Ono było kruche
i niepewne zawsze. Można zginąć w każdej
chwili. Ze swojej winy bądź z czyjejś. Albo przez
niefortunne zdarzenie. Mogłem umrzeć w tym
wypadku samochodowym, tak jak moja
narzeczona wraz z nienarodzoną córką umarły na
porodówce.
Ich śmierć nie była moją winą. Ale moja
własna mogła być. Bo byłem nieodpowiedzialny.
— Chcę ci powiedzieć, że zamykam etap
Maxine w swoim życiu —
oznajmiłem, przez co oczy Fiony rozbłysły i
zrobiła krok w moją stronę. — Zamykam etap,
który dzieliłem z tobą. Zamykam też twoje
nadzieje na nasz związek, Fiono. Nie będziemy
razem, jesteśmy przyjaciółmi.
— Royce…
— Zakochałem się. Spieprzyłem to. I teraz
chcę naprawić siebie, a potem zasłużyć na to, by
ktoś dał mi drugą szansę. Chcę nauczyć się znów
kochać kogoś całym sobą. Chcę kochać Vafarę.
Chcę być z Vafarą — oznajmiłem twardo, choć
czułem, jak wspomnienia o Maxie bombardują
mój umysł. — Chcę stworzyć prawdziwy związek
z Vafarą. Chcę tego, Fiona — dodałem słabiej. —
Bardzo tego chcę. Więc proszę cię, nie odbieraj
mi tej szansy. Nie odbieraj mi nadziei na
szczęście.
Na miękkich nogach wszedłem po schodach
prowadzących do domu Vafie. Stresowałem się tą rozmową
i panicznie bałem się odrzucenia. Zachowałem się jak
tchórzliwy złamas, ale…, ale nie chciałem jej skrzywdzić.
Nie miałem pojęcia, że przez seks wrócą moje koszmary.
To… to po prostu się stało. I coś we mnie pękło.
Stanąłem przed drzwiami loftu Vafie i
uniosłem rękę, by zapukać, ale okazało się, że
było otwarte. Drzwi nie były zamknięte na klucz,
ba, nie były nawet zatrzaśnięte, więc każdy mógł
wejść bez żadnego problemu. Wparowałem do
środka, czując, jak ogarnęło mnie przerażenie i
rozejrzałem się nerwowo dookoła. Na podłodze
walały się odłamki szkła z rozbitego wazonu, na
których dostrzegłem trochę krwi. Poza tym
przywitała mnie głucha cisza. Byłem pewny, że
nikogo nie było, ale zapobiegawczo obszedłem
całe mieszkanie. I zauważyłem, że wszystkie
rzeczy Vafary były posegregowane, jakby czekały
tylko na moment, by je spakować. Nie miałem
pojęcia, co myśleć. Było tylko jedno wyjście, by
dowiedzieć się czegoś o Vafie.
Kirby.
Do mieszkania dziewczyny dotarłem w kilka
minut, łamiąc przepisy drogowe i ponownie
narażając się na niebezpieczeństwo, ale byłem
zbyt zaślepiony, by to dostrzec. Wszystko było nie
tak. Wszystko się pierdoliło, gdy straciłem ledwo
co odzyskane szczęście.
Gdy straciłem Vafie.
Moją Vafie.
Odetchnąłem.
Zatrzymałem samochód przed mieszkaniem
Kirby i mocno przygryzłem wargę. Byłem gotowy
porozmawiać. Byłem gotowy nad sobą pracować.
Byłem gotowy walczyć. Byłem gotowy.
Wysiadłem z samochodu, zatrzasnąłem drzwi
i biegiem dotarłem do wejścia. Zapukałem z
przesadną mocą, przestępując z nogi na nogę i
wypuściłem wstrzymywane powietrze. Chciałem
zapukać po raz kolejny, ale drzwi się otworzyły i
stanęła w nich zmartwiona Kirby. Jej oczy
wyrażały udrękę, ale widząc mnie, od razu
zrobiła zdystansowaną minę.
Zasłużyłem.
— Byłem u Vafie, ale jej mieszkanie jest
otwarte i jej w nim nie ma.
Ja… — Przygryzłem wargę. — Ja muszę ją
zobaczyć. Proszę, Kirby.
Muszę.
— Po co? — Prychnęła. — Ona nie potrzebuje
kolejnego rozczarowania, Ce. To cholernie zły
moment. — Zadrżała jej warga. — Naprawdę.
— Proszę — wyszeptałem błagalnie. —
Potrzebuję tego, by ruszyć z miejsca. Zapisałem
się na terapię. Przepracuję to. — Zrobiłem krok
w stronę dziewczyny, ale twardo broniła wejścia.
— Błagam, Kirby. Chociaż na moment.
— Zaczekaj tutaj — mruknęła po chwili
namysłu.
Odwróciła się i odmaszerowała w głąb
mieszkania, a ja ledwo powstrzymałem się przed
wtargnięciem tam. Oddychałem i liczyłem te
oddechy, by się uspokoić, ale nic to nie dawało.
Zwłaszcza że Kirby zaczęła krzyczeć i uderzać
pięściami o drzwi. Serce podjechało mi do
gardła, a nogi zwiotczały.
Błagam.
Kirby darła się przeraźliwie, a w jej głosie
była rozpacz.
Wparowałem do mieszkania, kierując się w
stronę, skąd dobiegały krzyki. Zastałem Kirby
przed drzwiami do łazienki. Spojrzała na mnie z
przerażeniem.
— Miała iść się myć, ale nie leje się woda. Nie
odpowiada. Zrób coś — jęknęła, kopiąc w drzwi.
— Vafara! Odezwij się do mnie! Vafie!!!
Nie odpowiadała. Było cicho. Tak przeraźliwie
cicho.
Odsunąłem Kirby od drzwi i napiąłem się,
przygotowując ciało do uderzenia, przez które z
pewnością się poskręcam. Ale nie było czasu do
stracenia. Kirby była przerażona, więc coś złego
musiało się stać. Ode-
tchnąłem po raz ostatni i z całej siły
uderzyłem w drzwi barkiem. Poczułem
promieniujący ból i ostre kłucie w żebrach. Ale to
nie było ważne.
Drzwi nie ustąpiły. Musiałem to powtórzyć.
Trzy razy, zanim wpadłem do łazienki, gdzie
zastałem ubraną w czarną koszulkę Vafarę w
kałuży krwi. Trzęsła się, płakała, jej ręka była
rozcięta, tak samo jak udo, na którym miała
wytatuowany drut kolczasty. Moje serce się
zatrzymało.
Była blada, wychudzona… A gdy uniosła na
mnie wzrok, zobaczyłem w jej oczach coś, co
przeraziło mnie do głębi.
Poddała się.
— Vafie… — zacząłem, kręcąc głową.
Jej wyraz twarzy zmienił się. Była
wykończona, a jej czerwone od płaczu oczy na
nowo wypełniły się łzami. Trzęsła się i na moich
oczach tak po prostu… po raz kolejny przejechała
żyletką po skórze. A potem rzuciła ją w kierunku
wanny i zaczęła krzyczeć.
Czas się zatrzymał. Słyszałem tylko krzyk
Vafary, która umierała w środku. Która nie
chciała już żyć. Która się poddała.
— Jest cała we krwi! — dotarł do mnie głos
Kirby. — Natychmiast, błagam, wykrwawi się.
Szybko! — krzyczała, zapewne do telefonu.
Podszedłem do Vafie i upadłem przed nią na
kolana. Ująłem jej twarz w dłonie i potrząsnąłem
nią, by przestała krzyczeć, a gdy zamilkła,
zerwałem z siebie koszulkę, by zatamować
krwawienie. Zacząłem gorączkowo owijać i
uciskać jej rozharatany nadgarstek, ale to było
takie, kurwa, trudne.
— Dlaczego? — sapnąłem, zaciskając węzeł.
— Dlaczego, Vafie, dlaczego…?
Uniosłem głowę, by spojrzeć jej w oczy, ale
zanim cokolwiek powiedziała, opadła na mnie
bezwładnie, tracąc przytomność.
Nie. Nie, nie, nie!
— Kirby! — wrzasnąłem spanikowany. —
Kirby, zemdlała!
Mój świat stanął w płomieniach.
Rozdział 35.
Vafara
Odrętwienie, które czułam, było
nieporównywalne z niczym. Byłam bezsilna, moje
ciało nie chciało ze mną współpracować. Poddało
się tak, jak poddałam się ja. Ale… nic nie mogło
przebić rozczarowania, jakie mnie ogarnęło, gdy
otworzyłam oczy i zobaczyłam tę pieprzoną biel.
Byłam wściekła. Wściekła, przerażona i
zrezygnowana, że po raz kolejny musiałam się
obudzić. Że się nie udało. Że nie udało mi się
skończyć tego gówna.
Uniosłam zabandażowaną rękę przed twarz i
zacisnęłam wargi, opuszczając ją ze świstem na
pościel. Usłyszałam jakiś ruch po prawej stronie.
Przekręciłam twarz i ujrzałam błękitne oczy
Royce’a, w któ-
rych malowało się czyste przerażenie oraz
stojącą za nim Kirby. Oboje wyglądali, jakby
patrzyli na ducha. Niestety nie udało mi się
doprowadzić się do tego stanu. Nadal żyłam na
tym gównianym łez padole.
— Vafie… — szepnęła Kirby. — Skarbie, Boże.
Jezu.
Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa
przepraszam. Nie czułam się do tego zdolna.
Zachowałam się egoistycznie i wiedziałam, że to
powtórzę, bo miałam serdecznie dość. Dość bycia
problemem, rozczarowaniem, wadliwym
egzemplarzem i niewystarczającą kupą organów.
— Dlaczego nie daliście mi się wykrwawić? —
szepnęłam z żalem, czując, jak moja złość
zamieniała się w obezwładniający smutek. —
Dlaczego przyjechałeś? Po co to wszystko? —
Spojrzałam na Ce.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał, łapiąc
mnie za przedramię. Zacisnął na nim palce, a w
jego oczach błysnęły łzy. — Dlaczego, Vafie?
— Bo mam dość udawania, że dam radę. —
Zacisnęłam powieki, odwracając twarz do okna.
— Mam dość bycia niewystarczającą. Dla matki,
dla ojca, dla życia i dla ciebie. Mam po prostu
dość.
— Tej nocy, po weselu… — wydusił z siebie —
ja… ja chciałem wszystkiego, co między nami
zaszło. Było tak dobrze, Vafie, wszystko było
idealnie, czułem się zajebiście. Czułem, że jestem
dokładnie tam, gdzie powinienem.
Zacisnęłam zęby, a ból powrócił ze zdwojoną
mocą.
— Uwielbiam spędzać z tobą czas, uwielbiam
cię całować, przytulać i być z tobą. Jesteś dla
mnie cholernie ważna i sprawiasz, że czuję się po
prostu dobrze — kontynuował Royce.
Przekręciłam twarz w jego stronę i
rozchyliłam powieki. Zauważyłam ruch za nim.
Kirby wyszła z sali najciszej, jak umiała, by dać
nam chwilę.
— Nie chciałem cię zranić, to nigdy nie było
moim celem. — Głos mu się załamał.
— Zostawiłeś mnie. Po tym, jak zaufałam ci
jak skończona idiotka —
powiedziałam gorzko. — Jak powiedziałam, że
cię kocham, Royce. Nigdy nie powiedziałam
mężczyźnie, że go kocham. Nigdy nie byłam na
tyle pewna swoich uczuć, by powiedzieć to
wprost.
Pokręcił głową, próbując odgonić łzy, które
zebrały się w kącikach jego oczu. Gdy popłynęły,
położył głowę na mojej klatce piersiowej i objął
mnie silnym ramieniem. Nie poruszyłam się, nie
dałam rady. Nie chciałam jego litości. Nie
chciałam od niego niczego.
— Zanim cię poznałem, kilka lat przed nami,
gdy straciłem Maxine i nasze dziecko, zacząłem
mieć koszmary. Przez wiele miesięcy śniła mi się
Maxie w białej sukni, która po chwili odchodziła,
a ja nie mogłem jej złapać. Po jakimś czasie
zaczęła też do mnie mówić, żebym o niej nie
zapomniał, żebym zawsze ją kochał, żebym
obiecał, że nigdy nie będzie nikogo innego. Że
moje serce zawsze będzie należało tylko do niej.
Popadłem w obłęd, miałem depresję i równie
mocno jak ty chciałem po prostu zniknąć. Ale
Ramone mi pomógł. Rozmawiał ze mną,
mieszkałem z rodzicami i chodziłem na terapię.
— Objął mnie mocniej, pociągając nosem. —
Koszmary zniknęły, a ja popadłem w odrętwienie.
Otworzyłem
studio i zająłem się pracą. Trwałem tak przez
kilka lat, aż w końcu pojawiłaś się ty. Przyjaźń z
tobą… To było coś wyzwalającego. Było mi tak
dobrze, gdy byłaś przy mnie, gdy mogłem być
obok ciebie i patrzeć, jak rozkwitasz, jak
wyzwalasz się z tego gówna, w które wpędzała
cię matka, i pozwalasz sobie na odrobinę
szczęścia. Chciałem przyjaźni, byłem pewien, że
podołamy, ale z każdym kolejnym spotkaniem… Z
każdym kolejnym dniem pragnąłem być bliżej
ciebie, poznać cię bardziej, zrobić jeszcze jeden
krok, aż w końcu oboje pękliśmy. — Podniósł się,
by spojrzeć mi w oczy. Jego ciepła dłoń dotknęła
mojego policzka. — Po naszej wspólnej nocy…
obudził mnie koszmar, ten sam, który powracał
do mnie po śmierci Maxie i wpędzał mnie w myśli
samobójcze. Myślałem, że wszystko się burzy,
musiałem wyjść, musiałem. Nie chciałem cię
zostawiać, nigdy, kurwa, nie chciałem, Vafie, ale
moja głowa była tak rozwalona jak wtedy, gdy
tamto wszystko się wydarzyło. — Jego oczy były
takie smutne i ukazywały desperację, której
nawet nie próbował przede mną kryć. Był taki…
przekonujący. — Koszmary się nasilały z każdym
dniem, zacząłem mieć jakieś pieprzone omamy,
widziałem Maxine na cmentarzu, rozmawiałem z
nią, tak cholernie to na mnie siadło. Byłem tak
owładnięty tym uczuciem, że po jednym z
koszmarów wsiadłem w samochód i
spowodowałem wypadek, byłem w szpitalu z
lekkim wstrząśnieniem mózgu i połamanymi
żebrami. Mam też coś z barkiem i wszystko mnie
tak cholernie boli, ale to nic w porównaniu z tym,
jak boli mnie serce, bo cię ranię, a cholernie tego
nie chcę. — Łzy płynęły strumieniami z jego oczu,
gdy to mówił. — Zapisałem się na terapię, będę
nad sobą pracował. Będę się naprawiał, żeby w
końcu pogodzić się z tym, co mnie spotkało.
Chciałem zamknąć wszystko, co mnie blokuje i
zacząć na nowo. Rozmawiałem z Fioną,
rozmawiałem przez wiele godzin z płytą
nagrobną z imieniem Maxie i przyjechałem do
ciebie. Ale ciebie nie było. Pojechałem do Kirby…
i to, co zobaczyłem, prawie mnie zabiło, Vafie. —
Opuścił głowę i przycisnął czoło do mojej piersi.
— To, jak na mnie popatrzyłaś… zrozumiałem, że
się poddałaś. I to było o wiele gorsze od tych
cholernych koszmarów. — Kręcił głową. — Nie
wiem, co bym zrobił, gdybyśmy nie zdążyli. Nie
wiem i nie chcę tego wiedzieć, bo nie przeżyłbym
drugi raz śmierci kogoś, kogo tak bardzo
potrzebuję.
Zacisnęłam oczy. Ból w okolicach mostka stał
się nieznośny.
Potrzebuję. Potrzebuję. Potrzebuję.
Gówno prawda.
— Przepraszam, Vafie — dodał szeptem. —
Przepraszam, że sprawiłem, że poczułaś się źle.
Przepraszam, że tak długo zeszło mi, by
uświadomić sobie, że nie chcę bez ciebie żyć.
Przepraszam, że moja przeszłość i moje uczucia
cię ranią. Przepraszam. Tak cholernie cię
przepraszam i proszę… — Uniósł głowę, wbijając
we mnie ciężkie spojrzenie. — Proszę, Vafie, nie
zostawiaj mnie.
— To ty mnie zostawiłeś, Royce.
— I nigdy sobie tego nie wybaczę —
powiedział cicho i śmiertelnie poważnie. —
Przepraszam.
Spojrzałam na niego z rezerwą, niepewna
tego, co aktualnie czułam, ale gdy uśmiechnął się
do mnie smutno i uniósł moją dłoń do ust, a
potem pocałował bandaże… po raz kolejny coś
we mnie pękło. By-
łam taka słaba.
— Tęsknię za tobą — wydusiłam z siebie. —
Tak bardzo mi cię brakuje, Royce. Całe życie mi
się wali. Wszyscy mnie zostawiają. Nikt mnie nie
chce. Nie mam rodziców. Nie mam nikogo poza
Kirby, chociaż mam już serdecznie dość tego, że
musi mnie ratować. Przeze mnie nie może się
skupić na sobie. Jestem cholernym ciężarem.
— To nieprawda — zaoponowała moja
przyjaciółka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Podeszła do mnie, stanęła po drugiej stronie
łóżka i oczami pełnymi cierpienia spojrzała w
moje. — Powiedziałam ci, że nie mogłabym bez
ciebie żyć. Bo nie mogłabym, Vafie. Kocham cię
jak siostrę, jesteś drugą połową mojego serca i
nie wyobrażam sobie siebie bez ciebie. Jesteś dla
mnie najważniejsza. — Zaczęła płakać. — Bez
ciebie…
Nie mogłabym żyć, gdybyś… gdybyś… nie
mogłabym!
Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła
histerycznie szlochać, przez co moje serce
rozerwało się na pół. Znów ją zraniłam. Znów
złamałam obietnicę. Obiecałam, że się nie dam,
że nie wrócę do tego cholernego nałogu.
Obiecałam i spieprzyłam.
— Przepraszam, Kirby — szepnęłam. — Ja po
prostu…
— Wiem — przerwała mi. — Wiem, skarbie. —
Objęła mnie za szyję i przytuliła, cicho łkając mi
do ucha. — Nie jesteś ciężarem. Nie jesteś sama.
Jesteś moim sercem, Vafie. Bez ciebie nie ma
mnie. Bez ciebie nic nie ma sensu.
— Przepraszam.
— Ja też. Powinnam była od razu zmusić cię,
żebyś poszła na terapię, ale bałam się twojej
reakcji. Teraz mam ją gdzieś. Specjaliści są po to,
by pomagać. — Odsunęła się, ujmując moje
policzki i spojrzała na mnie poważnie. — A ty
potrzebujesz pomocy, skarbie. Natychmiast.
Zacisnęłam wargi. Nie byłam wariatką. Nie
miałam zamiaru rozmawiać o swoim gównianym
życiu z obcymi ludźmi. Nie chciałam, by ktoś
znów patrzył na mnie z litością.
— Kirby ma rację — poparł ją Ce, więc na
niego spojrzałam. — Ja też tego potrzebuję. Będę
z całych sił walczyć o to, by wyjść na prostą. —
Ucałował moje knykcie. — Chcę wyjść na
prostą i być z tobą. Na dobre i na złe. Na zawsze.
Całym sobą.
— Royce…
— A ja popieram — wtrąciła się Kirby. —
Oboje potrzebujecie pomocy. Niemiłości, której
tak desperacko pragniecie, tylko stabilności i
spokoju. Pewnego gruntu. Nie dostaniecie tego
bez terapii.
Spojrzałam na Kirby, a potem na Royce’a. Na
nich oboje, na dwie osoby, które były dla mnie
takie ważne. Na moich jedynych przyjaciół.
— Uznałam też, że potrzebujesz się odciąć —
mruknęła niepewnie Kirby. — To miasto cię
przytłacza i jeszcze twoja matka… To wszystko
cię przerosło, dlatego… ja… — odwróciła twarz
do okna — postanowi-
łam się wtrącić w twoje życie. Podczas
twojego pobytu w szpitalu zrobi-
łam profesjonalne zdjęcia wszystkich twoich
wyrobów z gliny i wysłałam do kilku
producentów oraz wstawiłam na parę stron dla
freelancerów.
Odezwał się do mnie jakiś starszy gość z
Galveston, milioner, który z miejsca się zakochał
w tym, co tworzysz.
Zamarłam. Royce u mojego boku również.
Oboje spojrzeliśmy na Kirby wielkimi oczami, ale
uparcie wpatrywała się w okno.
— Sprawdziliśmy go z prawnikiem.
Przejrzeliśmy też umowę, którą nam
zaproponował. Wynika z niej, że chce podpisać z
tobą roczny kontrakt na pół miliona dolarów. —
Spojrzała na mnie z nieśmiałym uśmiechem. —
Chce, żebyś przeprowadziła się do Galveston na
rok i zaprojektowała z nim kilka kubków i talerzy,
które on będzie potem robił masowo. Jest
mieszkanie, wyżywienie i kontrakt na pieprzone
pół
miliona dolarów, Vafie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie miałam
cholernego pojęcia, jak ubrać w słowa to, co
czułam. A czułam wszystko. Od wzruszenia,
przez
rozpacz, wdzięczność, aż po przerażenie.
Kirby chciała mi pomóc. Chciała mi pomóc za
wszelką cenę. Chciała, żebym była szczęśliwa i
zarabiała pieniądze, robiąc to, co kochałam.
Kirby była moim aniołem.
— Jeśli się zgodzisz… — Uśmiechnęła się
słabo. — Mam ofertę bardzo dobrze płatnej pracy
zdalnej i mogę lecieć tam z tobą. Mogę być z
tobą cały czas, Vafie. — Ścisnęła moją rękę. —
Dostałam też namiar na fenomenalnego
psychoterapeutę, który tam przyjmuje.
— Kirby… — Zadrżała mi warga. — Nie
zasługuję na ciebie — wyszeptałam. — Nigdy nie
zasłużę. Jesteś moim aniołem.
— Nie, Vafie — pokręciła głową — to ty jesteś
moim. Bez ciebie nie będzie tak samo. Nigdy.
Jesteś dla mnie wszystkim i choćbym miała iść do
celu po trupach, wyciągniemy cię z tego gówna.
Musimy, bo zasługujesz na wszystko, co
najwspanialsze.
— Kirby ma rację — powiedział matowym
głosem Royce. — Powinnaś… powinnaś odpocząć
od tego wszystkiego. Od rodziców, od tego miasta
i ode mnie. — Spojrzałam w jego smutne oczy.
Wyglądał, jakby coś w nim pękło. — Powinnaś
robić to, co kochasz. Powinnaś być szczę-
śliwa. Powinnaś czerpać z życia garściami i
wydobyć się z tego mroku, który od tak dawna
cię spowijał.
Powoli wyswobodziłam ręce z uścisków moich
przyjaciół i podciągnęłam się do siadu. Oparłam
plecy o ramę łóżka. Byłam słaba, więc przy tym
ruchu odrobinę zakręciło mi się w głowie, ale
odetchnęłam kilkukrotnie i po chwili wszystko
wróciło do normy. Było mi trochę lepiej. Przez
słowa Royce’a, przez troskę Kirby i przez to, że
byli przy mnie w tym najciemniejszym momencie.
Potrzebowałam pomocy. Potrzebowałam
odcięcia się od tego całego syfu. Potrzebowałam
nowego startu i moja przyjaciółka mi to zapewni-
ła. Uratowała mnie. Znowu mnie uratowała.
— Przepraszam, że musieliście to wszystko
zobaczyć — wydusiłam z siebie po długiej chwili
milczenia. — Ale nie potrafię powiedzieć, że tego
żałuję. Przez chwilę… było tak spokojnie. Ból
fizyczny przyćmił
ten huragan w mojej głowie, zabrał wszystkie
złe słowa i wypełnił tę obezwładniającą pustkę.
Było tak dobrze…
— To nie jest wyjście, Vafie — powiedział
twardo Ce. — Ta chwila mogła cię kosztować
życie. Byłaś taka blada i wokół ciebie było tyle
krwi… — Złapał mnie za rękę. — Jak
zemdlałaś, myślałem, że widzę cię po raz ostatni.
— Ja… miałam nadzieję, że widzę cię po raz
ostatni — przyznałam się. — Zbyt wiele rzeczy
zwaliło mi się na głowę. Ty, rodzice, Marcus…
przerosło mnie to. Chciałam zniknąć. Nadal
chcę. Chcę się obudzić bez świadomości, jaka
jestem beznadziejna albo nie budzić się już nigdy
więcej.
Kirby pochyliła się nade mną gwałtownie i
złapała w drżące dłonie moją twarz. W jej oczach
znów błyszczały łzy, które łamały mi serce.
— Poradzimy sobie z tym. Naprawimy to,
będziesz się budzić z uśmiechem i zasypiać z
myślą, że twoja sztuka zachwyca świat. Jesteś
silna, Vafie, najsilniejsza z silnych, i to potknięcie
to kolejna lekcja.
Bolesna, zabijająca nas od środka lekcja, ale
żyjesz. Najważniejsze jest to, że po prostu żyjesz.
Nie mam ci tego za złe, ale przysięgam, że jeśli
jeszcze raz mnie tak przestraszysz, to zrobię ci to
samo.
Zacisnęłam wargi.
— Nigdy nie byłaś sama i nigdy nie będziesz,
bo ja pójdę za tobą w ogień. Zapamiętaj to.
Poradzimy sobie ze wszystkim.
Przytaknęłam, czując, jak powoli dociera do
mnie wszystko, czego się dowiedziałam i co się
stało. Zaczynałam pojmować, że prawie się
zabiłam. Że znów spróbowałam ze sobą
skończyć, mimo że obiecałam, że tego nie zrobię.
Uświadomiłam sobie, że jest ze mną źle,
tragicznie, i że po raz kolejny sięgnęłam dna.
Spojrzałam na milczącego Royce’a, który
powoli, bardzo niepewnie się do mnie
uśmiechnął. Dopiero teraz zauważyłam ranę na
jego czole, podkrążone oczy i to, jak bardzo był
blady. Wyglądał na wykończonego i był
przygarbiony. Ciężko oddychał.
Byliśmy dwiema złamanymi, zagubionymi
duszami, które potrzebowały, by ktoś pomógł im
się naprawić, zanim spróbują być razem.
Musieliśmy przepracować swoje problemy, by
ruszyć do przodu i spotkać się kiedyś w połowie
drogi. Chciałam być z Royem, chciałam go
kochać i chciałam, by on mnie kochał.
Ale Kirby miała rację. Oboje potrzebowaliśmy
czystej karty.
Epilog
Royce
Wrzesień
Podziękowania
Chciałabym podziękować każdemu, przez
kogo poczułam się źle. Każdemu, kto doprowadził
mnie do łez czy bezsilności. Każdemu, kto kiedyś
mnie zostawił. Dzięki Wam nauczyłam się, że nie
trzeba mieć wiele. Wystarczy trochę. Ważne, by
to, co mamy, było prawdziwe i szczere.
Życzę Ci, drogi Czytelniku, by na twojej
drodze stanął kiedyś ktoś taki jak Kirby Livon.
Playlista
James Bay, Us
MIIA, Dynasty
ZAYN, Good Years
RAIGN, When It’s All Over
Imagine Dragons, Demons
Daughtry, Waiting for Superman
Plumb, Cut
Coldplay, The Scientist
The Script, Flares
Landon Austin, Once in a Lifetime
Michael Schulte, Heard You Crying
Paloma Faith, Only Love Can Hurt Like This Plumb, Don’t Deserve You
Machine Gun Kelly, lonely
Tom Rosenthal, Lights Are On
Jessie Murph, Always Been You
Ashes Remain, Without You
Jonah Kagen, Broken
Gracie Abrams, Long Sleeves
Ravenscode, My Escape
Lawless feat. Valen, Church
Birdy feat. RHODES, Let It All Go
NF feat. Britt Nicole, Can You Hold Me
Nathan Wagner, Don’t Forget Me
Mumford & Sons, White Blank Page
Jason Walker, In Another Life (Goodbye)
Thirty Seconds To Mars, Rescue Me
Birdy, Deep End
Alter Bridge, Watch Over You