o wieczności(3)(4)

You might also like

Download as docx, pdf, or txt
Download as docx, pdf, or txt
You are on page 1of 6

O wieczności

Abstrakt:
Słowa klucze:
Poniższa praca będzie dotyczyć zjawiska wieczności. By uchronić się od chaotyczności, będę
starała się unikać analizowania jej statusu ontologicznego czy też poszukiwań mistycznych
drogi do jej doświadczenia, skupiając się jedynie na temacie dla mnie najbardziej
frapującym- a to jest jej zbawienności. Na sposobie w jaki przeciwstawiamy ją otaczającemu
ze wszech stron życie empiryczne przemijaniu i wychwalamy jako to lepsze życie, ten lepszy
świat. By rozjaśnić jednak nieco moje prywatne uczucia, które nieuchronnie stanowić będą
podstawę tych dociekań; uważam jedynie, że wysiłki tak żarliwe jak te, które ludzie wkładają
w walkę z przemijaniem lub rozproszenie się od niego, wymagają choćby podświadomego
przekonania, że może być dobrze (gdyby nie było przemijania, byłoby dobrze). Kultura, która
gdziekolwiek się rozwinie tworzy swoje pojęcie Raju, uświadamia, że jest to wręcz kwestia
toposu. By sprostać swoim zamierzeniom, będę starała się zrozumieć z czego wynikają i
czym są dostępne rozumowi wizje wieczności.
Na początek należy ustalić co konkretnie kryje się pod słowem wieczność. W kontekście
religijnym, mimo braku wyszczególnień, stosowane jest ono w bardzo selektywny sposób.
Funkcjonuje jako synonim wiecznej młodości i nieobecności nieszczęść, a równoczesne,
ewidentne ,,toczenie się dziejów’’ w Raju, nie stanowi najwyraźniej przeszkody w określaniu
go tak wszechogarniającym pojęciem. Zanim, jednak przyglądać się będę podobnym
interpretacjom tego zagadnienia, postaram się przeanalizować także i te bardziej
konsekwentne poszukiwania jego desygnatu. A konsekwencją jest tu dla mnie wyzwolenie
od przemijania wszelkich bytów.
Już za czasów starożytnych Platon pisał o świecie idei, ogólników które stanowią wzór dla
swoich ,,odbić’’ w świecie materialnym. Były to byty wieczne, niezmienne, tożsame z sobą,
niezłożone, a dostąpienie do ich świata miało być szczytem doskonałości dla duszy. Jest to
bardzo optymistyczne podejście, ponieważ znajduje rozwiązanie w samym czynniku, który z
czasem nas skłócił, to znaczy świadomości.
Poważam się na to stwierdzenie, ponieważ wydaje mi się, że ludzka świadomość nie jest
myślami jako elementem mechanizmu ciała, lecz funkcją poniekąd rozszczepiającą świat.
Wobec czego świadomość czasu nie pojawia się nagle w harmonijnym ustroju, lecz na już
rozbudowanym fundamencie rozdarcia ze skończoną materią. Co uczyniło potrzebę
zbawienia jeszcze bardziej naglącą.
Mówię o rozdarciu, bowiem dusza nawet w swej najbardziej podstawowej funkcji,
duplikuje rzeczywistość w sobie. W ten sposób następuje rozróżnienie przedmiotu i
podmiotu, rozpoznanie przeszłości( ten obraz, a raczej już wspomnienie, rzeczywistości, jest
teraz elementem ,,mnie’’), ujednostkowienie się. Choć wyobrażenia czy obrazy pamięci są
pozornie łatwo zapominane, to po włożeniu w przeciwdziałanie temu wysiłku, rządzą się
zupełnie innymi prawami i mogą żyć na wieki. Ale nawet to nie jest prawdą,
ponieważ ,,zapomniane’’ obrazy istnieją w poczuciu osobistej ciągłości(historii). Nie
utożsamiamy braku wspomnienia z nieistnieniem. Rozwinięta świadomość, silnie uposażona
już w poczucie absolutnej jednostkowości, jest w stanie abstrahować z rzeczy i ich
stosunków pojęcia, które raz postrzeżone, zdają się być dokładnie takie jak opisuje Platon:
wieczne, niezłożone, tożsame ze sobą. Od tego momentu istnieją dwie rzeczywistości-
rzeczywistość stała, gdzie wszystko dołącza się do ja lub, jak idee, do wspólnego ludziom ja, i
świat zewnętrzny, który po pierwsze nie jest ja i jest podległy czasowi. Jeśli całe to
nieśmiertelne kompendium, którym jest wydzielona przez czas i uświadomiona jednostka,
umiera wraz z ciałem, lecz nie sposób też się świadomości wyrzec i odnaleźć wieczność w
pustce materii( zdaję sobie sprawę z enigmatyczności tego stwierdzenia i będę je później
rozwijać), to położenie to jest tak beznadziejne, że sama niewiarygodność tej rozpaczy lituje
się nadzieją na oszustwo. Na zwieńczenie tego rozdarcia ostatnim rozgraniczeniem: na to co
podmiot może poznać i to co jest naprawdę. Możemy o to kłamstwo oskarżyć wespół z
Platonem materię i uczynić z niej jedynie odbicie wiecznych wzorów w rozumie, czy też
trzymając się używanego wcześniej słownictwa świadomości. Spróbujmy jednak pomyśleć o
takim świecie.
Tak samo jak po wszystkich poszczególnych wrażeniach np wszystkich kotach zostaje tam
kot w ogóle, tak zjawiska niematerialne, jak sprawiedliwość czy różnica także kondensują się
do postaci nienaruszalnych prawd. Świat zewnętrzny, który widzimy jest niezaprzeczalnie
tylko wynikiem pewnych właściwości naszego umysłu zdolnych do postrzegania barw,
smaków dźwięków itd jak i złączania ich w pooddzielane od siebie byty za pomocą
wspomnianej wcześniej świadomości. Która mówiąc za Kantem, dokonywać może tego za
pomocą apriorycznych kategorii. Świat idei byłby światem samych tych kategorii i
ogólników, które intelekt może z rzeczywistości podzielonej przez uprzednie
wyabstrahować. Lub jakby raczej Platon powiedział, które są pierwszą wobec tych wrażeń
ich formą. Byłoby to zamrożenie na wieki w zdjęciu, w nieskończonej kontemplacji tego
samego widoku. Maksymalna określoność każdego elementu.
Ktoś mógłby się zapytać, w jaki sposób czas w ogóle mógłby w takim świecie istnieć?
Naturalnie myślimy o nim jako o zasadzie działającej w przedmiotach skończonych, a
konkretniej jako zależności pomiędzy nimi a ich skończonością, tym samym słusznie wątpiąc
czy w obiektach nieskończonych taka zasada, w ogóle, mogłaby istnieć. Czasu nie da się też
znaleźć w sobie jako kategorii trzymającej w swojej odrębności zjawiska, raczej zaburza je
on, ani jako idei w rodzaju sprawiedliwości. Czas jest czystą dynamiką, bez której choć
można sobie wyobrazić obiekty(pamięć, ogólniki), to niemożliwym jest wyobrażenie sobie
bez niego podmiotu. Dlaczego mamy taką możliwość (wyobrazić sobie obiekty bez czasu),
nie wiem, biorąc pod uwagę że nie można poza czasem doświadczyć wrażenia. Nie jest to
natomiast tematem tego eseju. Gdy staram się świat idei przywołać w swojej wyobraźni,
jakkolwiek bym się nie starała i tak zawsze wkrada tam się czas, mimo że wszystko trwa w
bezruchu. To nielogiczne wobec poprzednich rozważań, które skłoniły nas do sądzenia, iż
skoro to co temporalne jest zewnątrz to czas także musi tam być. Niemniej we mnie mnie
ciągnie się nieustające teraz, domagając się działania.
Z tymi wnioskami postanowiłam dalej rozważać, czym zatem jest ta potrzeba działania i
dlaczego w świecie idei nie może się spełnić. Doszłam do wniosków, że ponownie należy tu
spojrzeć na dwa wymiary, w których jest człowiek. Ciało rośliny, które jest tylko tym(ciałem),
nieustannie poddaje się czasowi, nie ma innego wyjścia. Dlaczego by więc człowiek,
posiadający i nieśmiertelne kompendium obrazów i myśli nie musiałby i go w jakiś spośob
spożytkowywać? Moim zdaniem, to niszczenie, dzieje się właśnie poprzez działanie, to
znaczy wyrażanie woli i myśli w świecie zewnętrznym, wkraczanie w przysżłość. W ten
sposób co jest nieśmiertelne, to Ja gromadzące i tworzące wrażenia, i tak czasowi podlega i
zmienia się z każdym działaniem. Gdy wyobrazimy sobie wieczność, określając wszystko
maksymalnie problem rodzi się w tym, że paradoksalnie nie ma końca, za którym kryje się
przyszłość i tajemnica. Nie ma ziejącej za nim (końcem) nieokreśloności, wobec której może
spełnić się wola działania, będąca, jakby nie patrzeć, zawsze jakimś przekroczeniem statusu
quo. Jest tylko przeszłość w postaci kalki z widoku w umyśle. Czas uświadomiony (o innym
nie można pomyśleć) będąc zdaje się konstruującym elementem uświadomionego,
jednostkowego istnienia, nie pozwoliłby równocześnie na prawdziwe skonkretyzowanie się
bytów(nie uleganie zmianie). W jakiś sposób doprowadzając do szaleństwa postrzegającego,
nieuchronnie wznawiając niekonkretność lub doprowadzając do samounicestwienia.
Poza wiecznością wynikającą z ostatecznego określenia wszystkiego, należy omówić
wieczność jako równie radykalny brak określenia czegokolwiek - pustkę. Pustka z definicji
musi być wiecznością i to najbardziej pewną i nienaruszalną, ponieważ w pustce nie ma nic.
Nawet potencji stworzenia, myśli, postrzegania. A w takim razie nic nie może wprowadzić
żadnego ruchu czyli zmiany. Pozornie w wielu mitach świat rodził się z pustki, według kilku
filozofów, istniał rodzaj pierwotnego bezkresu, zmieszania wszystkiego ze wszystkim. Nowe
badania przedzierają się do coraz mniejszych cząsteczek materii, co także ostatecznie
odkryje nierozpoznawalność różnorodności, a więc pustkę. Tak jak świat idei czyni materię
kuszeniem, tak dla pustki jest nim świadomość. Wyzbycie się całego postrzegania, które jak
wspominałam jest potrzebne nawet do jedynie rozróżnienia podmiotu i przedmiotu,
uczyniłoby świat jednością, a w każdej jedynce jest zarazem zero, a w jego okręgu
wieczność. Gdy chwile przestają być postrzegane (nieuchronnie w czasie) to każda staje się
wiecznością, a śmierć nieuświadomiona błahostką śmieszniejszą od proponowanej przez
Epikura- Niczym.
Jakby wszystko było ta proste! W podaniach, jednak, pustka nigdy nie jest pustką, a w
myśleniu o niej jako o wieczności jest coś bardzo nieintuicyjnego. Jak sugerowały poprzednie
zdania, mimo tego nazewnictwa, zawsze rodzi się z niej byt, następuje określenie. Sam
problemat wolnej woli świadczy o nieuchwytnym podłożu pustki, jednak nieustannie
ujarzmianej przez uświadomiony czas. Choć w momencie narodzin przed człowiekiem stoi
pełna dowolność, za każdą minutą uczestnictwa w czasie wyrasta nieodwracalność i ciągnie
za sobą opary przeszłości. W przeciwieństwie do przyszłości dającej możliwość przekroczenia
własnej definicji, przeszłość pozwala na definicje i poczucie ciągłości. Łączy się z przyszłością
w możliwość doświadczenia końca, którym jest każda chwila w czasie, tworząca zarazem
przeszłość i przymus jej przekroczenia w nieokreślone, za pomocą duszy/świadomości, która
w ogóle rozdzieliła określone i nieokreślone. Jakkolwiek wieczność w pustce jest w nas jakby
odległym wspomnieniem budzącym najbardziej melancholijną z tęsknot, tęsknotę do bycia
poza czasem i działaniem, świadomość, która w takiej sytuacji musiałaby przestać
istnieć( pytanie czy w takiej sytuacji można by w ogóle mówić o doświadczeniu), wydaje się
korzystać z wszelkich środków by się przed tym obronić. Choć jedną rzecz określić,
zapamiętać i uczynić przeszłością. W wyniku czego czas nieuchronnie znów jest
uświadomiony.
Mechanizm ten dobrze obrazują przeprowadzane w latach 50tych ubiegłego wieku
eksperymenty deprywacji sensorycznej. Ja do tej pory, traktowałam pustkę bardziej
nietypowo, jako życie w świecie będącym tylko wiązką wrażeń bez żadnego określenia,
natomiast tutaj ochotnicy poddawani byli kompletnemu odcięciu od bodźców. Doświadczali
tam na początku głębokiej relaksacji, prawdopodobnie z przyczyn raczej błahych. Po
dłuższym czasie jednak umysł, chociaż był świadomy sztuczności i skończoności tego stanu,
zaczął sam wytwarzać sobie bodźce w postaci pojawiających się obrazów, uczuć nagłego
zimna, gorąca czy innych omamów. Świadomość, która nie może doświadczać świata jako
zlepka wrażeń, musi określić sobie cokolwiek, tym samym już tworząc pamięć, w absolutnej
próżni jest w stanie nawet stworzyć w tym celu halucynację.
Omówiłam już wieczność przez zanegowanie materii jaki i wieczność przez zanegowanie
ducha. Myślę, że w sposób na razie wystarczający udowodniłam iż żadna z nich nie ma
możliwości stanowienia utopijnej antypody dla cierpienia związanego z przemijaniem.
Najwyższy czas zatem, by powrócić do tego dziwnego mariażu wieczności i przemijania,
jakim jest życie wieczne w Raju. Zdawałoby się, że ta wieczność jednostkowa, która choć z
oczywistych względów niepełna, pozwala umknąć wszystkim niedogodnościom przemijania.
W tym myśleniu o Raju, często pomija się jednak jedną, zastanawiającą mnie kwestię. Gdyby
pragnienie dotyczyło tylko życia wiecznego, jako nagrody za dobre życie, nic nie stanowi
przeszkody by fantazjować o wskrzeszeniu w nieśmiertelność i nieskończone bogactwo na
ziemi. W ,,praktyce’’ jednak we wszelkich (nieuchronnie) religijnych podaniach istoty
nieśmiertelne, a będące poza Rajem/Niebem, mają naturę demoniczną. Same nie mogą ulec
zniszczeniu, więc ich istotą staje się sianie zniszczenia na zewnątrz.
Zastanówmy się zatem nad tym co dokładnie odróżnia Raj od Ziemi i pozwala
nieśmiertelności na zbawienność. Czas porusza tam wciąż świat bez zmian, nie ma nic z
odległego niepokoju jego istnienia tylko w podmiocie. Drzewa mogą zakwitać, potoki płynąć,
czas można trwonić niemal tak jak na ziemi na biesiadach i spacerach, ewidentnie istnieje.
Różnica tkwi w tym, że żadna rzeka nigdy nie wyschnie, choroba niczego dotknie, a
destrukcyjne popędy znikną. Wszystko co jest obrazowym przedstawieniem natury czasu,
który wszystko czego dotknie zabija i równocześnie zakopuje i rozkłada w grobowcu
przeszłości, znika. Można korzystać ze wszystkich dobrodziejstw nieodwracalności, bez
możliwości spojrzenia w jej demoniczną naturę. W mitologii greckiej istnieje bardzo ciekawy
fragment, gdzie po wszystkich idyllicznych opisach Pól Elizejskich(także zgodnych ze
sporządzoną przeze mnie wcześniej charakterystyką raju), opisany jest rytuał napicia się z
Rzeki Zapomnienia będący wymogiem przestąpienia ich progów. Jak się można domyślić, jej
woda zmywa wszelkie ziemskie wspomnienia. Myślę, że ma to na celu podkreślenie iż by
móc żyć w Raju, trzeba zatrzeć wszelkie wspomnienie i możliwość uświadomienia sobie
demoniczności czasu. Wiemy już zatem, że człowiek nieuchronnie będący w czasie, by żyć w
wieczności potrzebuje przeszłości i przyszłości i kłamstwa. Chciałabym jednak przebadać
głębiej czego ono dotyczy. Zacznę te rozważania od myśli, która choć pozornie może nie
wydawać się związana z zagadnieniem, wydaje mi się że może dobrze zobrazować mój
punkt.
Zastanawiałam się kiedyś najbardziej statyczny stan, jak depresja, nie pozwala sobie trwać
wiecznie. W końcu wybudza w nas jakieś zapomniane siły i zmusza albo do zrywu ku życiu
albo do choć zakończenia swych cierpień. Co ciekawe, jeśli nie jest to możliwe pojawia się
panika. Trudno tą panikę przypisać czemukolwiek innemu, niż coraz bardziej
apokaliptycznemu odczuciu, że nie można już uczestniczyć w czasie, czyli żyć, czyli niszczyć.
Niepokój wieczności zdaje się być jedynym aspektem dorównującym niepokojowi
przemijania. Martwe ciało- obraz najdotkliwiej przypominający o skończoności, jest też
bardziej stały niż jakikolwiek żyjący byt, sugerując również wieczność i brak możliwości
jakiejkolwiek zmiany. Co przeraża życie - dynamiczne i destruktywne. Dlatego stan
niemożności działania kończy się zawsze najbardziej radykalnym
zniszczeniem(samounicestwieniem) albo chorobą. U ludzi zdrowych, ukontentowanych, nie
odczuwających już wielkich zrywów, lecz nieustającą brawurę towarzyszącą radosnemu
poddawaniu się upływowi życia, występuje tylko potrzeba intensyfikowania jego dynamiki.
Poszukiwania nowych wyzwań( nieuchronnie możliwości skonfrontownia sie z porażką,
nieodwracalną stratą i śmiercią, która nie jest możliwa w Raju), podróży, lepszej pracy,
lepszego partnera.
Zdawałoby się, że im więcej człowiek ma sił witalnych, im więcej żyje zgodnie ze swoją
podwójną naturą poprzez czas, tym silniej niesiony jest popędem śmierci. Wygląda na to, że
każdy byt czasowy poza tym, że potrzebuje przeszłości i przyszłości by działać, potrzebuje
skończoności. Działanie, nieuchronnie jest zawsze anihilacją. A najwięcej radości, uczucia
życiowego szczytu, dostarcza ono postawione z jak największym zniszczeniem i
przekroczeniem na drugiej szali. Gdy człowiekowi tą anihilację, której sekretnie pragnie i
której wciąż się podsuwa odebrać, skończy się sam lub będzie działać demonicznie, karmiąc
się destrukcją na zewnątrz. Człowiek w Niebie ma zapomnieć, o tej możliwość, gdyż inaczej
nieuchronnie by ją wykorzystał. Paradoksalnie pozbawia się Tam wszystkich sił witalnych i
ośmieszając w swej naturze i okłamując. Nie pozbywając się jej.
Zanim podejmę się konkluzji tych rozważań, postaram się odpowiedzieć na argument, który
z pewnością stał się przyczyną sprzeciwu u niejednego czytelnika. Panuje potoczna opinia
jakoby życie wieczne miałoby być stanem tak transgresyjnym, że myślenie o nim odnosząc
się do ziemskich przeżyć nie jest możliwe. Cóż, odpowiedzmy. Pobieżnie ustaliłam wcześniej,
że każde doświadczenie wymaga podmiotu. Podłoża przeżywającego swój byt, mogącego
doświadczać. To tautologia. Transgresją zatem byłaby zmiana natury/istoty tego podmiotu,
jako że istota potrzebująca przeszłości, przyszłości i skończoności żeby żyć, nie jest w stanie
doświadczyć wieczności. Mówiliśmy już o Rzece Zapomnienia, i o Raju, który
niezaprzeczalnie daje nadzieję na oszukanie swojej natury, zasłonięcie jej niszczycielskich
cech. Jest to wszakże tylko otępienie, szczęście z dobra, ponieważ zapomniało się o
prawdziwych uciechach. Wciąż boimy się spojrzenia na ostateczny krok, ostateczne
wyzwolenie i przekroczenie, którego wołanie, choć jeszcze nie wiem czym jest, zdaje się
odbijać coraz czystszym echem w moim sercu. Jedyny sposób by wieczność mogła być
szczęśliwością to gdyby wreszcie przestała być wiecznością a została nieskończonością.
Gdyby pozbyć się w ogóle czasu. Gdyby Ja, nowy byt prawdziwie odrębny od świata jedności
materii i czystego, nieuświadomionego czasu, mogło na prawdę zaistnieć. Odkleić się od
swojego czasowego istnienia, które równocześnie tak go męczy. Ta transgresja, nie jest tylko
prawdopodobieństwem, lecz koniecznością, by Raj mógł mieć możliwość bycia Rajem. Lecz
jak zostało już ustalone, samo istnienie zdaje się łączyć z jakąś formą czasu, a świadomość,
budzi cały jego demonizm nieustającego końca. Czas jest samobójstwem świadomości, jak i
niedającym się znieść elementem istnienia. Czyniąc samo ludzkie istnienie swoim
samobójstwem.
Myślę, że zgodnie z zamiarami udało mi się wyczerpująco udowodnić, że życie w wieczności
nie tylko nie byłoby zbawienne, lecz także przeklęte lub fałszywe. Nie mam zamiaru, w
związku z tym, zalecać afirmacji swojej pozycji w czasie. Jak wynika, z dużo bardziej
intuicyjnych obserwacji, których nie mogę już tu rozwinąć, jest to postawa równie
niemożliwa. Powtórzmy jednak wnioski. Życie poprzez czas, zdaje się być niezbywalnym
elementem bycia podmiotem. W wypadku wprowadzenia do równania świadomości ona też
musi mu się poddawać poprzez działanie, które potrzebuje przeszłości i przyszłości, a w
normalnych warunkach symultanicznie je zarazem z nim je tworzy. Przeszłość i przyszłość,
czynią każdą z chwil końcem, ciągłym zniszczeniem, a byt czasowy jako niemal zapętlenie
tego dziwnego, ciągłego upadku, sam musi być skończony. Dlatego doświadczenie
wieczności w czystym świecie rozumu, lub w złączeniu się z materią, nawet gdyby było
możliwe, nie byłoby możliwe, ponieważ samo by się unicestwiło. Intuicyjnie chcielibyśmy
zatrzymać czas w ciałach, gdyż tam wydaje nam się że on jest, podczas gdy jest on w
podmiocie. W związku z tym nadzieja na doświadczenie wieczności w pustce też jest
daremna, gdyż samo doświadczenie wymaga właśnie tego podmiotu. Gdy rozważam
wszystkie te konkluzje, wydaje mi się że zaczynam na nowo rozumieć czym jest tęsknota do
wieczności, odkrywać w niej poszukiwanie prawdziwego zaistnienia. Bowiem problem czasu
tkwi w tym, że nie można w nim zaistnieć. Rozumiany tak jak przeżywa go cżłowiek (czyli
czas uświadomiony), zawiesza go w nieistnieniu. Jest przedziwną konieczną faktycznego,
uświadomionego, jednostkowego ‘istnienia’, która zarazem czyni je większym nieistnieniem
niż wspólne istnienie nieświadomej przyrody - ciągłym końcem.

You might also like