Professional Documents
Culture Documents
Czarny przypływ...
Czarny przypływ...
Poranne wydanie dziennika "Miami Herald" z dnia 20 marca 2002 roku, przyniosło artykuł
Curtisa Morgana na temat dziwnej "inwazji", która dotknęła wody Zatoki Meksykańskiej u
wybrzeży Florydy.
Brian Keller koordynator naukowy Florida Keys National Marine Sanctuary stwierdził w
wywiadzie dla gazety, że: Mogę tylko scharakteryzować to zjawisko jako masowy rozród
planktonu roślinnego (fitoplanktonu). Nie dokonaliśmy jeszcze analiz, które powiedziałyby
nam nieco więcej na temat rodzaju planktonu, który jest odpowiedzialny za to zjawisko.
Plaga rozrodu alg, niezbyt jeszcze zbadana, jest wspólnym problemem na akwenie Florida
Bay i całego południowo-zachodniego wybrzeża Florydy. Jak dotąd, to jeszcze nikt nie widział
takiej masy glonów, którą po raz pierwszy zaobserwowano pod koniec stycznia u wybrzeży
Marco Island u zachodnich brzegów Florydy. Obserwacji tej dokonali rybacy, którzy opisali
to jako ogromną przestrzeń czarnych wód z wielkimi żelatynowatymi bąblami na
powierzchni.
Przez ostatni tydzień, czarna masa dryfowała z prądem ku południowi i była - jak to się
oceniało - wielka na kilkaset mil kwadratowych, a której krawędzie sięgały wysp Marquesas z
jednej strony, Florida Keys na 30 mil (55 km) na zachód od Key West i nieco na zachód od
miasteczka Marathon (Środkowe Keysy) - patrz zdjęcia satelitarne. To było coś takiego, co
spotkał na tych wodach rybak i długoletni właściciel turystycznej łodzi Peter Gladding z Key
West, który spotkał ten czarny kisiel rozłażący się na mile po powierzchni krystalicznie
czystego morza. To wyglądało, jak czarna mielizna - oświadczył później. I dodał, że łowił tam
marliny i tuńczyki od 30 lat i nigdy na tych wodach nie widział czegoś tak niezwykłego. Jego
wzrok przenikał tylko do pięciu stóp (1,5 m) w głąb wody i nie widział w niej żadnych śniętych
ryb, ale nie było tam także żadnej żywej ryby i to przez całe 60 mil (111 km), które przepłynął
w swej łodzi w kierunku zachodnim.
Zaalarmowani przez coraz bardziej wzrastającą ilość doniesień o zjawisku, które napływały
od kapitanów statków i innych jednostek, biolodzy morza i uczeni z całej Florydy zaczynają
dochodzić, co się właściwie dzieje. No i ruszyła lawina problemów - jak powiedział Beverly
Roberts z Florida Marine Research Institute (FMRI) w St. Petersburg na Florydzie.
Naukowcy zrazu nie mogli wykryć tego czarnego fenomenu ani na zdjęciach satelitarnych, ani
także z samolotów, które latały nad podejrzanymi akwenami parę dni temu. Kiedy ów "blob"
zostanie dokładnie zlokalizowany, to naukowcy pobiorą jego próbki, które zostaną
zanalizowane w FMRI. Uczeni są przekonani, że północne wody Zatoki Meksykańskiej są
praktycznie "martwą strefą" dla wszelkiego życia na akwenie wielkości New Jersey u
brzegów Luizjany, odkąd wody powstałe z roztopionych gwałtownie śniegów, opadów
deszczów i powstałej w ich wyniku powodzi przyniosły ze sobą w wody Zatoki miliony ton
toksycznych zanieczyszczeń, które spłynęły z biegiem Mississippi. Poza tymi "czarnymi
wodami" dziennikarze rozpisują się na temat dziwnego świecenia morza, która to fosforencja
wydaje się być spowodowaną przez miriady żyjątek morskich - jak sądzi Keller.
Ta niezwykła sytuacja jest tylko ostatnią w długiej historii niesamowitych wypadków, które
rozegrały się w tej okolicy i na tych akwenach Zatoki Meksykańskiej, Karaibów i części
Atlantyku aż do Mona Channel pomiędzy Puerto Rico a Hispaniolą czyli Haiti. Akwen ten jest
nazywany grobem setek, jak nie tysięcy, imigrantów dominikańskich i haitańskich, którzy są
wciągani w wodę lub w inny sposób znikają bez śladu. Nie tak dawno, bo w grudniu 2001 i w
styczniu 2002 roku, dwa statki wyładowane po brzegi Haitańczykami i Dominikańczykami
znikły bez śladu na tej przestrzeni oceanu. Samoloty i helikoptery US Coast Guard nie
znalazły niczego, żadnych skupisk rekinów, szczątków statków czy czegoś podobnego, co
sugerowałoby katastrofę. W czerwcu 1980 roku, na tychże samych wodach zaginał bez wieści
wraz ze swym samolotem portorykański pilot E. Maldonado. Zanim jednak to się stało,
zameldował on wieży kontrolnej, że jego samolot jest ścigany przez groźnie wyglądający,
metalicznie lśniący nieznany obiekt latający.Ta rozmowa została nagrana na taśmę przez
portorykańskiego kontrolera lotów i tamtejszy badacz UFO Jorge Martin mógł dokładnie
zbadać ten incydent. Wydarzenie to było dokładną repliką słynnego zniknięcia Valenticha z
1978 roku nad akwenem cieśniny Bassa w Australii. (Opisanego w "Nieznanym Świecie" nr
4,2002.)
Poza zniknięciami bez wieści i śladów oraz tajemniczymi czarnymi "blobami", na tych
akwenach miało miejsce kilka nieprawdopodobnych spotkań z dziwnymi stworzeniami i
istotami. Wczesną wiosną 1969 roku, dr Dimiti Rebikoff badał Golfstrom wzdłuż wybrzeży
Florydy przy pomocy miniaturowej łodzi podwodnej. W czasie jednego z rejsów napotkał on
na coś, co wydało mu się być żyjącą skamieniałością, a na pewno było jakimś rodzajem
niewielkiego wodnego dinozaura z długą i cienką szyją jak plezjozaur. Zwierzę przepłynęło
obok łodzi podwodnej dr Rebikoffa kompletnie nie zaszczyciwszy go uwagą i znikło w wodnej
dali.
O jeszcze dziwniejszym spotkaniu dowiedział się E. Randall Floyd, który tak opisał je w swej
książce "Great Southern Mysteries":
W roku 1988, kilka mil od wybrzeży Florydy na Oceanie Atlantyckim, zawodowy nurek
Robert Foster nurkował w kierunku zagadkowych podmorskich formacji dennych, kiedy
zauważył jakąś turbulencję w wodzie. Kiedy skierował ku niej wzrok, zauważył on dziwną
postać zmierzającą ku niemu. Woda nagle została silnie poruszona i osady denne silnie ją
zmąciły. Kiedy stworzenie to ruszyło ku niemu, zauważył on, że istota ta płynie wężowatym
ruchem, a nie szybuje w wodzie. Kiedy istota ta zbliżyła się na odległość około 20 jardów,
nurek ujrzał coś zaskakującego w jej wyglądzie. Miała ona macki w kształcie ramion, a każda
z nich była zakończona szponiastą dłonią. W pewnym momencie istota ukazała się w całej
swej okazałości i Foster zdębiał ze zdumienia, bowiem miała ona kobiece piersi, długie
rozpuszczone włosy, gładką skórę i rybi ogon od pasa w dół. Wyglądała ona dokładnie tak, jak
syrena. Później Foster oświadczył: "Nigdy wcześniej jeszcze nie widziałem takiej nienawiści i
wściekłości w oczach żadnego człowieka czy zwierzęcia." Zanim to stworzenie dopadło go,
Foster wynurzył się i wskoczył na pokład swej łodzi. Nigdy więcej już potem nie spotkał
takiego stworzenia.
W sierpniu 1968 roku, dwaj bracia z bahamskiej wyspy Exuma wracali do domu późną nocą,
kiedy usłyszeli dziwny hałas. Rozglądając się wokół, zauważyli pod pobliskim drzewem kilka
karłowatych stworzeń z wielkimi głowami. Przerażeni mężczyźni rzucili się do ucieczki.
Uwagę dr Browna przyciągnął mosiężny pręt o średnicy jakichś 3 cali (ok. 7,5 cm) zwisający
w dół z najwyższego punktu sufitu. Koniec tego pręta był ozdobiony wielo-fasetowym
czerwonym kamieniem szlachetnym. Tuż poniżej tego pręta i klejnotu, na samym środku
komnaty, znajdował się rzeźbiony kamień zakończony od góry płaskim jak stół blatem, ze
skręconymi końcami. Na tym stole znajdowała się para wykutych w brązie rąk naturalnej
wielkości, które wyglądały jak osmolone czy opalone, jakby były wystawione na straszliwy
żar. W dłoniach tych rąk, położonych jakieś cztery stopy pod czerwonym klejnotem,
znajdowała się kryształowa kula o średnicy około 4 cali (10 cm). Dr Brown usiłował wyrwać z
sufitu ten pręt, ale było to niemożliwe. Zabrał się zatem za kryształową kulę, i ku swemu
zdumieniu stwierdził, że dała się łatwo zabrać z uścisku brązowych dłoni. Z kulą w prawej
ręce wypłynął z wnętrza piramidy. Kiedy wypływał, to czuł czyjąś niewidzialną obecność i
słyszał głosy mówiące, by tam już nigdy nie wracał. Obawiając się, że amerykańskie władze
odbiorą mu cenny artefakt, dr Brown zataił istnienie tej dziwnej kuli z kryształu i nie wyjawił
prawdy o swym odkryciu aż do roku 1975, kiedy to pokazał po raz pierwszy swe znalezisko na
metapsychicznym seminarium w Phoenix.
W roku 1969, odkryto kamienne schody prowadzące w głąb morza na wyspie Bimini na
Bahamach. Wielu badaczy stwierdziło, że są to jakieś resztki ruin pochodzących z czasów
Imperium Atlantydy. Podobne schody odkryto także na zachodnim Puerto Rico i w kilku
miejscach archipelagu bahamskiego.
Zgodnie z kilkoma niezależnymi źródłami prasowymi, w tym Agencji Reutera, w lipcu 2000
roku kubańscy i kanadyjscy uczeni używając specjalistycznego sonaru panoramicznego
odkryli wielkie podwodne plateau, na którym znajdowały się formacje przypominające ruiny
miejskiej zabudowy, częściowo zasypane przez piasek i muł. Znajdowały się tam budowle
przypominające piramidy, drogi i wysokie budynki. A zatem opowiadanie dr Browna nie było
aż tak fantastyczne, jak się wydaje! Znaleziono je u wybrzeży Kuby w prowincji Pinar del
Rio, w rejonie miasteczka Guanacabibes. Przy pomocy miniaturowej łodzi podwodnej,
badaczom udało się potwierdzić istnienie podwodnych budowli, które przypominały piramidy,
a które leżały na zurbanizowanym terenie. Znajdowały się one na głębokości około 2.100 stóp
(czyli 700 m) i były wybudowane około 6.000 lat temu, co oznacza, że były one starsze o
prawie 1.500 lat od Wielkiej Piramidy Cheopsa w Gizie pod Kairem. To naprawdę jest
cudowna budowla, która wygląda jakby znajdowała się w środku silnie zurbanizowanego
obszaru - powiedziała urodzona w Związku Radzieckim kanadyjski inżynier konstrukcji
morskich Paulina Zielickij z Kolumbii Brytyjskiej.
W 1998 roku, pewien deweloper z Miami czyścił teren pod budowę nowego, luksusowego
osiedla dla multimilionerów, kiedy dokonał mimowolnie jednego z największych odkryć w
całej amerykańskiej archeologii. Tzw. Miami Circle został znaleziony w odległości dosłownie
stu stóp od ujścia Miami River. Archeolodzy i specjaliści gorączkowo kopali w poszukiwaniu
artefaktów, by je potem zabezpieczyć, co tylko się dało. Chociaż mówi się, że to miejsce było
zabudowane przez Indian z plemienia Tequesta i używano go jako miejsca kultowego, to
pozostaje ogromne pytanie dotyczące wyraźnych wpływów Majów na architekturę tych
budowli. Tequestowie żyli na tych terenach około 500 lat temu i znikli krótko po okupacji
Florydy przez Europejczyków. Jednakże artefakty tam znalezione wskazują na to, że to
stanowisko archeologiczne jest jeszcze starsze, a niektóre próbki skalne wskazują na
Mezoamerykę. Testy wykazały niezbicie, że wiek Miami Circle wynosi co najmniej 2.000 lat,
na co wskazują próbki znalezionego tam węgla drzewnego. Naukowców zdumiały jeszcze
dwie bazaltowe siekiery, które znaleziono tamże. Problem w tym, że bazaltu nie ma na
Florydzie, na której nie ma w ogóle żadnych skał wulkanicznych. Natomiast znalezione
skorupy żółwi i muszle wskazują na to, że było to kiedyś miejsce uprawiania kultu religijnego.
I jeszcze na zakończenie opowieść o humanoidzie, który pilnował tych ruin. Zgodnie z relacją
archeologa dr Virgilio Sancheza Ocejo, w sierpniu 1967 roku, na tym samym obszarze u
ujścia Miami River, pewien rybak usłyszał głośny plusk i ujrzał kogoś, kto wyskoczył z wody i
podążał w jego kierunku. Była to jakaś wysoka na 7 stóp (210 cm) włochata postać z
płonącymi czerwonymi oczami. Przerażony człowiek dał drapaka do swego samochodu i
zobaczył, jak stworzenie to przesadziło jednym susem wysoki na 240 cm płot i wskoczyło do
rzeki. Świadek oświadczył potem, że podeszli do niego dwaj policjanci na patrolu i
opowiedzieli mu, że widzieli to samo stworzenie już kilka razy przed tym incydentem na tym
terenie.
Z artykułów pani Zollo i programów miejscowej WINK-TV oraz radia WNOG-AM wynika
niezbicie, że chociaż do dnia 20 marca 2002 roku uczeni nie dociekli przyczyny powstania tego
fenomenu.
Tymczasem "czarne wody" rozprzestrzeniały się stopniowo, powoli, ale nieubłaganie. Ryby i
inne zwierzęta morskie uciekały z zagrożonego akwenu. Jak to widać na zdjęciu satelitarnym
z 20 marca, wykonanym przez NASA z satelity SeaWiFS "czarne wody" zajęły już niemal
cały akwen Zatoki Florydzkiej (Gulf of Florida) - od Key West i Marathon do Naples - i
przepłoszyły z nich wszystkie ryby, a co za tym idzie także ptaki się nimi żywiące, które
wyniosły się na bezpieczniejsze miejsca.
Aktualnie czarna plama ma rozmiary stanu New Jersey i wciąż się rozrasta. Co ją
spowodowało? Jak dotąd, uczeni tego jeszcze nie wiedzą. Wygląda wszakże na to, że ta klęska
ekologiczna została spowodowana przez masowy rozrost jakichś alg - coś w rodzaju
"czerwonego przypływu" - które rozrastają się pod wpływem chemikaliów, jakie dostały się
do wody Zatoki z wodami Mississippi po silnych jesiennych i zimowych deszczach i
spowodowanych przez nie powodziach, a także po wiosennych gwałtownych roztopach śniegu,
które także spowodowały lokalne wezbrania Mississippi. Tak jak w Polsce w roku 1997, do
wody dostały się składowiska odpadów chemicznych i być może radioaktywnych położonych
na brzegach tej rzeki. Całość stworzyła piekielny, toksyczny koktajl, który potem spłynął w
wody Zatoki i tam mógł stać się biokatalizatorem dla jakiegoś gatunku alg, który znalazł
idealne warunki do swego rozwoju i tak doszło do "zakwitu" tych drobnoustrojów
fitoplanktonowych z wiadomym efektem - zagrożenie tego raju na Ziemi przez bezmyślną
działalność człowieka!
Wypadek ten ma jeszcze drugą stronę medalu, bo stanowi zagrożenie dla życia ludzi. Lekarze
z południowej Florydy twierdzą, że pojawiły się jakieś nowe infekcje bakteryjne i wirusowe,
bardzo złośliwe i odporne. Czyżby miały związek z tym fenomenem? Bardzo możliwe...
Badania "czarnego zakwitu wody" w toku. Jak na razie sytuacja przypomina czeski film -
nikt nic nie wie...
Pewnym pocieszeniem jest to, że Amerykanie już pomyśleli nad systemem wczesnego
ostrzegania przed takimi zjawiskami ukryty pod kryptonimem MEERA - Marine Ecosystem
Event Response & Assessment, który zaczął się w chwili pobierania pierwszych próbek
"czarnych wód".
Jak na razie program ten otrzymał rządowy grant w wysokości 60.000 USD, z czego wydano
już 48.000 USD, a w perspektywie czeka jeszcze kolejne 40.000 USD na kontynuowanie
programu - pisze red. Zollo w swych artykułach.
A co to ma do nas? - może zapytać jakiś eko-sceptyk - Przecież to jest tak daleko i nas
właściwie nie dotyczy???...
Owszem, nie dotyczy n a r a z i e - bo proszę nie zapominać, że taki problem może w każdej
chwili wyrwać się spod kontroli. Co gorsza, jeżeli te algi rozrosną się na cały Wszechocean, to
właściwie nikt nie ma pojęcia, jakie mogą być implikacje takiego faktu. Zatoka umiera, wciąż
umiera i nic tego na razie nie powstrzyma - pisze pani Zollo. Coś takiego może w każdej
chwili uderzyć i w nas. Powodzie w Polsce z lat 1997 i 2001 stanowiły ostrzeżenie dla nas i dla
Bałtyku, a Polska - niestety - jest jednym z największych producentów zanieczyszczeń, które
idą do naszego jedynego morza... Sytuacja poprawiła się nieco w ostatnich latach, ale to jest
wciąż jeszcze mało. I dlatego miejmy się cały czas na baczności, aby siwych i zielonych wód
Bałtyku nie poplamiła czarna zaraza...
Sprawa ma swój ciąg dalszy, bo w dniu 27 marca 2002 roku, otrzymuję kolejny e-mail od Ala
Rosalesa. Donosi on, że:
Dzisiaj, w dniu 27 marca, w "Miami Herald" pojawił się kolejny artykuł na temat tego
fenomenu. Donoszą w nim, że strefa umierających gąbek i korali została zlokalizowana w
okolicach Key West.
"Woda była niespodziewanie zielona na powierzchni i po pewnym czasie, kiedy dosięgłem dna
stała się nagle ciemna. Zauważyłem sześć gatunków gąbek, które były wyraźnie chore, w 50-
75 procentach zniszczone oraz kilkanaście innych gatunków gąbek i korali, które w
mniejszym czy większym stopniu były zniszczone lub umierające. Korale madreporowe i
rozgwiazdy również wyglądały na chore. Jednakże ryby na tym akwenie wyglądały zdrowo,
ale nie żerowały. Wyglądało także na to, że masy "czarnej wody" skurczyły się."
Jak dotąd: "Jest to zjawisko, co do którego nie jesteśmy niczego pewni" powiedział Beverly
Roberts z Florida marine Research Institute w St. Petersburg.
Uczeni są bezsilni wobec tego fenomenu. Red. Andrzej Zalewski sądzi, że to być może sama
Ziemia dokonuje samooczyszczenia i następnym gatunkiem, który podlegnie procesowi
zredukowania, jak to ma miejsce np. z lemingami, będzie Homo sapiens sapiens, który
przetrzebi się albo w kolejnej wojnie, albo w pandemii jakiegoś dopustu Bożego jeszcze
gorszego od HIV czy Eboli...
Ale to jeszcze nie koniec zdziwień, jako że w dniu 28 marca 2002 roku, światowe media
przyniosły informację o gigantycznej ośmiornicy z gatunku Haliphron atlanticus wyłowionej
u wybrzeży Nowej Zelandii, w okolicy wysp Chatham. Ośmiornica ta miała 4 m długości,
ważyła 75 kg i wyłowiono ją z głębokości prawie 1 km! Co ciekawsze - jest to gatunek
niespotykany na Pacyfiku i występuje tylko na Atlantyku...
Pytanie za 64.000 USD płatne czekiem bez pokrycia, bom emeryt: co wygoniło te ośmiornice z
ich pierwotnych legowisk i zmusiło do zmiany środowiska? Czy to nie ten sam czynnik, który
spowodował powstanie czarnych "blobów" na wodach Zatoki Meksykańskiej?... Wody
Pacyfiku są stosunkowo czyste, oczywiście poza radioaktywnym skażeniem na Bikini,
Mururoa, Amchitki czy Enivetok, na których swego czasu odpalano ładunki nuklearne i
termonuklearne, zatem ośmiornice atlantyckie przeniosły się właśnie do mało zbadanych wód
w okolicach Nowej Zelandii. Podejrzewam, że takich niepokojących faktów stwierdzimy coraz
więcej we Wszechoceanie z biegiem czasu.
Następne, dostarczone mi przez Łukasza Świercza, artykuły Cathy Zollo potwierdziły jedynie
tezę o całkowitej bezradności uczonych, co do zidentyfikowania powodu tego niezwykłego
zakwitu. Przypuszcza się, że wybuchowy rozwój tych alg został spowodowany przez związki
azotowe, które zostały wpłukane do wody z gleb masowo sypanych nawozami sztucznymi.
Zjawisko znane nam z polskich rzek, gdzie występuje zazwyczaj w czerwcu masowy zakwit
wód na kolor jasnozielony, ustępujący po pewnym czasie. Ale Bałtyk to nie Zatoka
Meksykańska z jej zasoleniem i insolacją, które to czynniki także powodują masowe rozrody
alg i glonów. Poza tym Bałtyk jest morzem niemal zamkniętym, natomiast w Zatoce znajduje
się zachodnia odnoga Golfstromu, która "wymiata" wodę na otwarty ocean i dalej w
kierunku Europy, a konkretnie Islandii, Norwegii i Szpicbergenu. To szybki i silny prąd
morski, który porusza się z prędkością niemal 4 kts. Istnieje zatem poważne
niebezpieczeństwo rozniesienia się tego czarnego zakwitu i co za tym idzie katastrofy
ekologicznej na cały północny Atlantyk! Sprawą tą powinni natychmiast zająć się i europejscy
uczeni! Ta sprawa dotyczy także i nas!
Robert K. Leśniakiewicz